Dom inspiracji zawiera w sobie wszystko, co można zrozumieć pod postacią "sztuki użytkowej". Jeśli szukasz pięknych ręcznie zdobionych elementów zastawy stołowej, wyposażenia wnętrz, biżuterii, czy rzeźby - trafiłeś w idealne miejsce. Możesz wybierać spośród już przygotowanych przedmiotów, bądź złożyć zamówienie specjalne, choć to będzie nieco droższe. Lokal na zapleczu posiada przejście do mugolskiej części Londynu i identycznie wyglądającego sklepu. Tam jednak wszystkie przedmioty sprzedawane są niemagiczynym, a same również nie zachowują się w żaden specjalny sposób.
- Skoro go nie odebrał, kosztuje zapewne tyle, że spokojnie mógłbym spróbować wykonać samodzielnie coś podobnego - stwierdził i chociaż był pewien swoim racji, nie oderwał spojrzenia od przyrządu. Był naprawdę dobrze wykonany, chociaż nieco nazbyt ozdobny, co przeszkadzało w dokładnym określeniu położenia gwiazd, ale mimo to Frederick uczepiwszy się gwiazdozbioru bliźniąt, był w stanie obserwować kolejne zmiany i ruchy, jakie zachodziły na niebie. Potrzebował jedynie kartki, by zacząć wyznaczać pewne ruchy i zmiany, jakie miały wkrótce zajść na niebie. Znajdowali się obecnie w takiej fazie księżyca, że niewiele mogło się wydarzyć, chociaż oczywiście w odpowiedniej koniunkcji mogło jednak dojść do drobnych przesunięć i zmian, jakie wpłynęłyby na to, co się działo. Przypływy i odpływy z całą pewnością były istotne, aczkolwiek Frederickowi trudno było powiedzieć, czy miały jakiś związek albo wpływ na smog, jaki rozciągał się nad Wyspami. Choć, z drugiej strony... - Słucham? - mruknął, spoglądając na Larkina spod przymkniętych powiek, jakby chciał dowiedzieć się, czy temu coś się przypadkiem nie pomyliło, a później łypnął na przedziwne nakrycie głowy, które ten trzymał w rękach. Idiotyczne, jak uznał, aczkolwiek mogło okazać się przydatne, kiedy brało się pod uwagę, ile czasu musiał spędzać w rezerwacie, biegając pomiędzy zwierzętami, jakie naprawdę całkiem oszalały przy tym pyle, nie wiedząc, czym powinny się zajmować. - Lepszy byłby kombinezon - stwierdził zgryźliwie, a później skinął głową na znak zgody, jednocześnie przyglądając się nadal wykresowi, astrolabium, czy czym właściwie było to urządzenie, dostrzegając powoli miejsce, w którym gwiazdozbiór bliźniąt będzie widoczny wraz z księżycem, chociaż jednocześnie musiał wziąć pod uwagę wiosenne gwiazdozbiory. Jeśli, o czym należało pamiętać, te wpływały na naturę, powodując, że zmieniający się stopniowo ruch ziemi, implikował pojawienie się wiosny i rozkwitu, to w obecnym bałaganie, wpływ ten mógł być nieporównywalnie wielki do lat minionych. Co zaś oznaczało, że należało wskazać właściwą datę wejścia w układ gwiazdozbiorów wiosennych, a do tego potrzebował tego oto przedmiotu, jaki miał przed nosem...
Swansea wzruszył nieznacznie ramionami, nie czując potrzeby tłumaczenia tak wysokiej ceny. Mimo wszystko wartość przedmiotu zależała od użytych materiałów, a złoto nie było tanie, tak jak kryształy, jakie zamawiający chciał osadzić w miejscu poszczególnych gwiazd. Czy przedmiot spełniał swoją funkcję, tego Larkin nie wiedział, ale widział skupienie Fredericka na nim i podejrzewał, że jednak należycie wykonał zlecenie. Szkoda, że nie zostało odebrane i poza zaliczką, nie zyskał na tym nic. Ku jego zaskoczeniu, na propozycję bycia modelem mężczyzna wyraził zgodę, a skoro tak, Swansea nie zamierzał samemu się wahać. Złapał kapelusz w dłoń, chwilę przyglądał mu się krytycznie i przy pomocy transmutacji poprawił jego wygląd tak, aby przypominał klasyczną fedorę. Dzięki temu jego model nie wyglądałby w nim głupio, a przecież mimo swojego praktycznego zastosowania, nakrycie głowy miało być również eleganckie, a przynajmniej z takiego założenia wychodził Larkin. - Kombinezonu nie próbowałbym nawet tworzyć. Kapelusz wydaje się łatwiejszy, a przy odpowiednim użyciu zaklęć, może nie przeszkadzałby w codziennej pracy w terenie, gdyby sam utrzymywał się na głowie - odpowiedział, myślami odpływając już do swojego prototypu. Podszedł do Shercliffe’a i nałożył kapelusz na jego głowę, prosząc o to, aby przez chwilę się nie ruszał. Nie przejmował się tym, że mężczyzna skupiał się na wykresie gwiazd. Swansea obchodziło to, jak kapelusz leżał na jego głowie i na nakreśleniu pola, jakie miał ochraniać. To było o wiele trudniejsze, zwłaszcza dla kogoś, kto wciąż miał problem z zaklęciami, ale starał się nie uszkodzić przypadkiem ani swojego prototypu, ani mężczyzny. - Potrafisz coś z niego odczytać? Zastanawiałem się, czy wszystko jest właściwie umieszczone, czy jednak nie popełniłem gdzieś błędu - zapytał, zdejmując kapelusz z głowy Fredericka i przelewitował go na głowę manekina transmutacyjnego, aby na nim zacząć nakładać odpowiednie zaklęcia.
Frederick wiedział, że przyrząd, jaki znajdował się przed jego nosem, był wyjątkowy, a jednocześnie niesamowicie kuszący. I gdyby nie był wykonany z tak drogich materiałów, być może, ale jedynie być może, sam rozważyłby możliwość sięgnięcia po coś podobnego. Ostatecznie jego miłość do gwiazd i ruchów ciał niebieskich nie zmalała, wciąż za nim podążała, przypominając o sobie, przypominając mu o tym, jak wiele wiedział na ten temat. Czasami wydawało mu się nawet, że wiedział więcej o gwiazdach, niż o magicznych stworzeniach, ale tak jedno, jak i drugie, miało przed nim jeszcze niesamowicie wiele sekretów, jakie musiał poznać, jeśli chciał, żeby cokolwiek z tego wynikało. Tak po prostu. - Łatwiej na pewno spadnie z głowy, jeśli nie przylepisz go trwałym przylepcem - zauważył zgryźliwie, co oczywiście przy zastosowanej przez niego intonacji brzmiało raczej, jak całkiem uprzejma uwaga, być może nawet podyktowana jakąś troską, której nie dało się tak łatwo zrozumieć. Pozwolił na to, żeby Larkin założył na jego głowę kapelusz, ale nie odrywał spojrzenia od przyrządu astronomicznego, wyznaczając w głowie stopniowo to, czego potrzebował. - Mogę. Co prawda wybór właściwej gwiazdy nie jest zbyt łatwy, ale biorąc pod uwagę położenie bliźniąt, które obecnie są widoczne na niebie i będą przesuwać się powoli razem z woźnicą, to jestem w stanie stwierdzić, że to jest Geminorum - powiedział, wskazując na jedną z gwiazd, która wyraźniej się rozświetliła. - Idziemy w stronę wiosennych gwiazdozbiorów, na dokładkę za chwilę będzie można obserwować o świcie pięć planet naszego układu, więc niebo ma nam sporo do powiedzenia. Dwudziestego piątego była pełnia, więc teraz mamy trzecią kwadrę. Kolejna pełnia wypadnie dwudziestego czwartego lutego. Kapella z woźnicy może nam coś tutaj powiedzieć, ale muszę sprawdzić, w którym dokładnie będzie wtedy miejscu... - dodał mrukliwie, jednak widać było, że ma pojęcie o tym, o czym mówi, dokonując prawdziwych zestawień, jakie mogły dać mu odpowiedź na pytanie, co właściwie czekało ich w najbliższym miesiącu.
Zamówienia można było zmieniać, choć jednocześnie Larkin wolał nie proponować wykonania czegoś podobnego z innych materiałów. Mimo wszystko, choć nie znał się na astronomii, miał świadomość, że gwiazdy musiały być ułożone w dokładnie wskazanych miejscach i łatwo było się pomylić. - Oczywiście, a przy tym wszystkim powyrywa włosy noszącym. Nie wiem, jak ty, ale niektórzy mogą być przywiązani do swojej fryzury - odpowiedział, unosząc nieznacznie brew na wzmiankę o trwałym przylepcu. Oczywiście, wiedział, że będzie konieczne zastosowanie podobnego zaklęcia, żeby kapelusz naprawdę nie spadał z głowy. Wpierw jednak musiał odpowiednio dopasować nakrycie głowy, żeby stanowiło ochronę przed pyłem. To było ważniejsze w tej chwili, a to, co tworzył i tak było jedynie prototypem, który Ministerstwo mogło przyjąć, albo i nie. Słuchał Fredericka, rozumiejąc z jego wypowiedzi tylko tyle, że astrolabium działało. Skoro można było coś z niego odczytać, wszystko było w porządku i należało czekać, aż ktoś będzie gotów je kupić. W trakcie kiedy Shercliffe skupiał się na ruchach ciał niebieskich, Swansea poprawiał kapelusz, zastanawiając się przez chwilę, jak powinien go zaczarować. Ostatecznie zdecydował się spróbować nałożyć zaklęcie impervius. Jeśli było zdolne odpychać deszcz, istniała możliwość, że będzie mógł odpychać pył. Na ile jego teoria była właściwa, tego nie wiedział, ale planował sprawdzić. Niestety nakładanie zaklęć nie było niczym prostym w jego przypadku i wymagało większego skupienia. - Jesteś w stanie z tego odczytać, co nas czeka? - spytał, przenosząc zaklęciem kapelusz z manekina na Fredericka, aby sprawdzić, jak teraz wyglądał.
- Niektórym taka zmiana by nie zaszkodziła, a nawet pomogła. Zaoszczędziliby też galeony, zamiast wydawać je na nieudolnego fryzjera - stwierdził Frederick, jakby to była rzecz absolutnie i całkowicie oczywista, zastanawiając się jednocześnie, czy Larkin naprawdę nie dostrzegał, że pewnych rzeczy nie dało się zrobić. Bo chociaż wynalazki i wszystko, co się z nimi wiązało, były dobre, nie wszystkie zasługiwały tak naprawdę na jakąś głębszą uwagę. I chociaż zdawał sobie sprawę z tego, że od czegoś należało wyjść i nie od razu wszystko było odpowiednio wspaniałe, to mimo wszystko wolał myśleć o ukończonych dziełach, a nie ich prototypach. - Nie jestem wróżbitą - zauważył ironicznie, zerkając w górę, na kapelusz, który wylądował na jego głowie, zastanawiając się, do czego miałoby to służyć. - Jednak gwiazdy wpływają na ziemię, tak samo jak inne obiekty niebieskie, o czym ludzie wiecznie zapominają. Przy nowiu i pełni mamy pływy syzygijne, więc może to mieć zdecydowany wpływ na przybrzeżne obszary Wysp, jeśli morze pochłonie albo wyrzuci za dużo pyłu. Przy odpowiednich obliczeniach, będę w stanie powiedzieć, gdzie znajdą się Geminorium i Kapella, a ta druga to gwiazda porównywalna do słońca - stwierdził, żeby później zapytać Larkina, jak dokładnie działał przyrząd, jaki miał przed nosem, czy był bardziej wykresem, czy astrolabium, bo to pozwoliłoby mu zdecydować, jak z nim pracować. Nie miał przy sobie mapy, którą mógłby uzupełnić zgodnie z własnymi wytycznymi, jednak mógł dokonać obliczeń, przypominając sobie prędkości i ruchy wykonywane przez poszczególne ciała niebieskie. Układ planet również miał znaczenie, wszystkie opozycje i inne zachowania, które oddziaływały na ich niewielką ziemię, mogąc doprowadzić do różnego rodzaju odchyleń, jakie były mniej lub bardziej pożądane. - Znajdujemy się coraz bliżej słońca, więc dzień się wydłuża, tylko zima nie odpuszcza. Jeśli tak zostanie, będziemy obserwować konflikty w przyrodzie, bo ciepło, jakie daje nasza gwiazda, wybudza rośliny i daje im poczucie, że to pora rozpoczęcia wegetacji. Teraz to wszystko jest zaburzone i możemy się spodziewać, że kiedy dostaną więcej światła, rozkwitną mimo mrozów - stwierdził markotnie, jak zawsze, ale brzmiał, jakby mówił do siebie, a nie do drugiego mężczyzny.
Uśmiechnął się nieznacznie samymi kącikami ust, ale nie komentował dalej słów mężczyzny, skupiając się na swojej pracy. Kapelusz wizualnie nie wyglądał juz najgorzej i nawet na Fredericku prezentował się nienajgorzej. Swansea wycofał go ponownie z głowy mężczyzny na manekina, po czym rozpoczął próby rzucenia zaklęcia odpychającego na kapelusz. Czuł, że nie wychodziło mu to najlepiej, a przez to czuł rosnącą irytację. Dostrzegał, jak wiele musiał jeszcze pracy włożyc, aby tworzone przez niego przedmioty były prawdziwie magiczne, aby miały takie właściwości, jakich od nich oczekiwał. - Imprevius - powtórzył bardziej zdecydowanym tonem, choć cicho, mając wrażenie, że w końcu udało mu się poprawnie rzucić zaklęcie. Postanowił to wypróbować, jednym uchem słuchając słów Shercliffe’a, na którego spojrzał, przenosząc kapelusz na próg swojego sklepu. - To jest podobno wykres gwiazd. Dostałem wytyczne, jak ma wyglądać, a także które gwiazdy mam umieścić, w jakich odległościach od siebie i pod jakim kątem. Żeby nałożyć na niego odpowiednie zaklęcia, potrzebowałem pomocy innego czarodzieja, ale ostatecznie wygląda na to, że działa, skoro coś potrafisz z niego odczytać - odpowiedział, otwierając drzwi i wyciągnął rękę, trzymającą kapelusz jak najdalej potrafił. Wycelował w niego różdżką, po czym rzucił proste aquamenti i obserwował, jak kapelusz rzeczywiście odpycha lecącą na niego wodę. To już było coś. Larkin schował różdżkę, po czym chwilę pomachał kapeluszem w powietrzu, nim wrócił z nim do środka sklepu. Zastanawiał się, czy powinien ponownie nałożyć swój prototyp na Fredericka, ale nie miał pewności, czy zaklęcia na pewno działały, jak należy. Ostatecznie założył kapelusz na swoją głowę i poczuł, jak pył spada z kapelusza na jego twarz. To nie było dobre… - Przyspieszona wegetacja… Spodziewasz się mrozów, czy za szybkiego przekwitu roślin, które powinny dawać owoce w późniejszym czasie? - zapytał drugiego mężczyznę, zdejmując kapelusz, który dla pewności odłożył na manekina i ostrożnie starł pył z własnej twarzy, zastanawiając się, ile czasu potrzeba, aby zaczął działać.
- Owszem, działa, chociaż jest niezwykle ozdobny. Tak naprawdę nie nadaje się do normalnej pracy - powiedział prosto, obserwując nadal ruchy ciał niebieskich, które wyraźnie go interesowały, dochodząc ostatecznie do wniosku, że najtrudniejszy będzie okres kolejnej pełni. To był czas, kiedy wiosenne konstelacje osiągną pełnię widoczności na niebie, co dawało podejrzenie, że gwiazdy z gwiazdozbioru woźnicy będą wywierać znaczny wpływ na pozostałe ciała niebieskie. Musiał tylko oszacować dobrą odległość, ale właściwie już teraz wiedział, że znamienny może okazać się właśnie dwudziesty czwarty lutego. To jednak oznaczało, że potrzebował ustawić księżyc we właściwej fazie, co pozwoliło mu spojrzeć nieco inaczej na niebo, któremu właśnie przyglądał się na urządzeniu, starając się wszystko dostrzec i ogarnąć spojrzeniem, choć obraz był na tyle duży, że było to bardzo trudne. - Mówiłem, że kombinezon byłby lepszy - zauważył, kątem oka widząc to, co robił Larkin, jednocześnie sięgając do kieszeni, by wydobyć z niej niewielki notes i zaczął zapisywać współrzędne planet i gwiazd, jakie uzyskał po właściwym wskazaniu położenia księżyca. Nie dostrzegał jednak niczego niesamowicie wyjątkowego na niebie, widząc jednak, że zwyczajne pływy mogą również mieć znaczenie, a wzmożona ciepłota, jaka mogła wystąpić dzięki widoczności innych gwiazd i bliskości słońca, wskazywała na postępującą katastrofę. Mróz nie odpuszczał i Frederick wątpił, żeby końcówka lutego okazała się szczególnie łaskawa, zmieniając się gwałtownie w wiosnę. Jeśli zaś to miałoby miejsce... - Wegetacja przyspieszy, kwiaty zakwitną, nie dojdzie do poprawnego zapylenia, resztę dopowiedz sobie sam. Jeśli gody u zwierząt zaczną się zbyt wczas, będziemy mieć ten sam problem, pisklęta nie dadzą rady przeżyć. A jeśli dojdzie do gwałtownych roztopów, to przy wysokich pływach, możemy liczyć się również z podtopieniami - zawyrokował ostatecznie, marszcząc brwi nad swoimi zapiskami, dostrzegając w nich luki, ale był pewien, że zdoła je uzupełnić.
- Czyli pewnie jeszcze długo będzie u mnie robił za ozdobę - stwierdził Larkin, nie przerywając pracy nad swoim kapeluszem. Cieszył się, że mógł przez chwilę wykorzystać kogoś innego do sprawdzenia wyglądu oraz jego rozmiaru, ale już działanie samych zaklęć wolał nie testować na kimkolwiek innym, niż na sobie. Niewiele później mógł się przekonać, że było to raczej dobre posunięcie, kiedy pył opadł na jego twarzy i był pewien, że zdążył wciągnąć go wraz z kolejnym oddechem. - Może i tak… Nie przekreślam projektu dopóki go nie skończe - powiedział prosto, zastanawiając się, gdzie popełnił błąd i jakie inne zaklęcie mogłoby być właściwe. A może należało w jakiś sposób dopracować powierzchnię odpychania deszczu i innych czynników… Kichnął, czując rosnące rozbawienie i wiedział już, że pozostało mu wiele czasu, nim zacznie śmiać się w najlepsze, nie będąc zdolnym do dokończenia pracy, jeśli teraz nic nie wymyśli. - Powiedzmy, że zrozumiałem połowę z tego co mówisz… Jesteś w stanie naprawdę ocenić kiedy będzie większy wpływ na wegetację roślin z układu gwiazd? Astronomia nie była nigdy w centrum moich zainteresowań - odpowiedział, po czym parsknął śmiechem, zaraz unosząc dłoń w przepraszającym geście. - Wygląda na to, że imprevius nie działa na pył… - dodał sam do siebie, ponownie zaczynając się śmiać, choć próbował nad tym odrobinę zapanować. Zmarszczył brwi, zastanawiając się, jakie inne zaklęcie mógł zastosować, ale wszystkie, które nasuwały mu się na myśl, były poza jego możliwościami. Aż skrzywił się, choć po chwili znów śmiał się z własnych rozterek.
Frederick nie skomentował uwagi dotyczącej ozdoby, bo to jego zdaniem rozumiało się samo przez się. Skoro pewna rzecz była niepraktyczna, to nie dało się zrobić z niej niczego innego, jak pięknej ozdoby. Jego osobiście niesamowicie by to irytowało, bo nie znosił, kiedy coś nie było takie, jakie być powinno, kiedy coś nie było takie, jak sobie to wyobrażał, ale może Swansea miał do tego inne podejście. Ostatecznie był artystą, więc miał w sobie na pewno jakąś część szaleństwa, która dla Shercliffe'a pozostawała skończonym wariantem i nie zamierzał w to nawet wchodzić. Wolał w pełni skoncentrować się na tym, co robił. - Nie, tak naprawdę wszystko zmyślam - powiedział poważnie, nie patrząc nawet na Larkina, dochodząc do wniosku, że to byłoby z jego strony całkowitym marnowaniem czasu. - Tak się składa, że ruch ciał niebieskich wpływa na ziemię, a skoro wpływa na ziemię, to na wszystko, co się na niej znajduje, określając oddziałujące na siebie siły. Nie jesteśmy zawieszeni w próżni, Swansea, chociaż podejrzewam, że tacy jak ty, dokładnie tak uważają. Jeśli nie wierzysz, poczekaj do dwudziestego czwartego, przekonamy się, co się wtedy będzie działo. To data, która daje największe prawdopodobieństwo wystąpienia zwiększonych anomalii - stwierdził, wiedząc, że na podstawie jego obliczeń, przeprowadzonych zdecydowanie pobieżnie, należało raczej celować w ten okres, a nie konkretny dzień, ale nie lubił nie był dokładny. Dlatego też wskazał datę, zaraz unosząc brwi, kiedy Swansea zaczął się śmiać, zachowując się co najmniej dziwnie. Najwyraźniej pył, z którym obcował, zaczął na niego wpływać, więc Frederick sarknął i zauważył, że ten lepiej zrobi, jak zostawi już ten fantastyczny kapelusz i wybierze się do Munga. Sam zaś sięgnął po przygotowany dla niego pakunek, nie mając ochoty przebywać dłużej w tym miejscu. Zerknął raz jeszcze na swoisty wykres gwiazd, skinął głową i tyle go widzieli, bo nie zamierzał dłużej siedzieć gdzieś, gdzie można było wpaść w idiotyczne tarapaty i zacząć się śmiać jak pomyleniec. +
Zawsze można było przetopić wykres na inne złote przedmioty i odzyskać użyte kamienie. Jednak póki Larkin nie potrzebował czegoś podobnego robić i póki nie miał pewności, że zamawiający nagle sobie nie przypomni o zamówieniu, wolał tego nie robić. Dodatkowo wykres pokazywał, jak różnorakie przedmioty można było u niego zamówić, a to działało tylko na jego korzyść. - Tacy jak ja po prostu skupiają się, na pięknie wszystkiego co jest wokół, ale nawet przy pięknie wyglądającej rozkwitającej roślinności pośród śniegu wiemy, że to nie powinno tak wyglądać. Szczęśliwie wciąż są tacy jak ty, którzy pilnują bardziej przyziemnych spraw - odpowiedział mu Larkin, śmiejąc się coraz częściej z tego co mówił i tego jak reagował na to Shercliffe. Nie przejmował się w tej chwili, co mógł o nim pomyśleć drugi mężczyzna, wiedząc, że nie miało to tak naprawdę większego znaczenia. Cieszył się, że choć raz stworzony wykres gwiazd mógł się komuś do czegoś przydać. Pożegnał się z nim równiez krótkim skinieniem głowy, po czym skupił się raz jeszcze na swoim kapeluszu. Ostatecznie spakował prototyp i wyjął pergamin, aby przerywając co chwilę pisanie z powodu napadu śmiechu, nakreślić prosty list. Opisał w nim, jakiego użył zaklęcia na nakryciu głowy, a także jakiego oczekiwał rezultatu. Następnie wezwał Marmo i przekazał sowie pakunek, każąc dostarczyć go do Ministerstwa Magii. Później sam udał się do Mugna, aby pozbyć się śmiechu, którego napady zaczęły przyprawiać go o ból brzucha.
Victoria musiała przyznać, że miała naprawdę wiele pracy. Być może wzięła na siebie zdecydowanie zbyt wiele, chcąc złapać nazbyt wiele srok za ogon, ale zwyczajnie nie potrafiła inaczej. Musiała wiecznie coś robić, a skoro jej praca dyplomowa już teraz przedstawiała się naprawdę dobrze, nie musiała się wcale jakoś szczególnie mocno ograniczać. Była przekonana, że będzie w stanie stworzyć wszystkie przedmioty, jakie zaplanowała, wiedziała również, że plan nauki, jaki przed sobą rozciągnęła, jest całkiem realny do osiągnięcia, musiała jedynie trzymać się go na tyle, na ile było to możliwe. Teraz jednak jej myśli nie zaprzątało nic wielkiego, nie była ani trochę chmurna, zmęczona albo zirytowana i to z całą pewnością pozwalało jej na więcej, pozwalało jej spojrzeć gdzieś dalej i dostrzec to, co wcześniej jej umykało z powodu nadmiaru emocji, jakie postanowiły przepełnić ją po brzegi. Gdy jednak wróciła na właściwe tory, wszystko ustawiając na nowo w szeregu, w dokładnie taki sposób, jaki jej odpowiadał, zdała sobie sprawę z tego, że może nadal przeć naprzód z tą samą siłą i niezłomnością, co dawniej. Dlatego też zjawiła się tego wieczoru w pracowni Larkina, dokładnie tak, jak się umówili, żeby móc popracować nad najważniejszym dla niej projektem. Była pewna, że przygotowania, jakie poczyniła do tej pory, były naprawdę wystarczające, żeby wkrótce mogła przekroczyć granicę własnych ograniczeń, jakie powoli rozpadały się w jej głowie. Zaczynała postrzegać magię w zupełnie inny sposób, widziała w niej coś, co może wyzwolić, kiedy tylko zechce i wcale nie musi kierować tego przez przekaźnik. Mogła zwyczajnie sięgać po nią bez ograniczenia, bo jedynym ograniczeniem w tym wypadku miał być jej umysł. Właśnie z tego powodu potrzebowała stabilizatora, który pozwoli jej tak naprawdę zwalczyć ostatnie ograniczenia. - Przeszkadzam? – zapytała cicho, kiedy podeszła do Larkina, spoglądając na niego spokojnie, zdając sobie sprawę z tego, że tym razem nie towarzyszyły jej tak szalone i całkowicie nieposkładane emocje, jak w czasie ich ostatniej rozmowy. Wyraźnie się wyciszyła, a jednocześnie nie mogła powstrzymać się przed lekkim uśmiechem i przekrzywieniem głowy, jakby chciała go do czegoś sprowokować. Nie miała jednak niczego konkretnego i wielkiego na myśli, zwyczajnie płynęła przed siebie, zgodnie z tym, co czuła, choć nie definiowała tego w żaden sposób. Ponownie, jak miała już w zwyczaju, przyjęła coś takim, jakie było i nie zamierzała się w tym zagłębiać, zwyczajnie ciesząc się wyprostowaną, logiczną sprawą, jaka została przed nią postawiona.
Czekał na nią, a jednocześnie nie mógł pozwolić sobie na nie robienie niczego. Pracował więc nad transmutacją szklanej zastawy do herbaty, którą miał mieć gotową za kilka dni dla mugolki. Przekształcał szkło, dopasowując do kształtu, jaki chciała kobieta, dodając niewielkie błękitne kwiatki z domieszką złota. Kiedy jednak usłyszał głos Victorii, przerwał pracę, unosząc spojrzenie na nią, czując, jak znów krew zaczyna się w nim gotować, gdy tylko dostrzegł jej postawę. Ciągłe wyzwania, prowokacje, teraz nabierały innego charakteru i nie miało znaczenia, że byli umówieni na pracę. Wpatrywał się chwilę w Victorię, zastanawiając się, jak wiele się zmieniło od ostatniej ich rozmowy, ale nie było to coś, co chciał przesadnie rozważać. - Nie zwykłem czekać bezczynnie - odpowiedział, odstawiając szklany imbryk, któremu brakowało zaparzacza oraz przykrywki, aby po chwili podejść do Krukonki z cieniem prowokacji w spojrzeniu. Nie wiedział, czy zakładała, że zastanie go czekającego z przygotowanymi materiałami do pracy z nią, ale brzmiało to wręcz niedorzecznie. Pracowałby nad kolią, którą miał wykonać do świąt, a czego nie zdołał zrobić. Jednak otwarcie sklepu i praca w nim zabierały mu więcej czasu, niż początkowo zakładał i myśli o zatrudnieniu sprzedawcy coraz częściej go nawiedzały. Być może nadchodził ten czas, kiedy powinien dać odpowiednie ogłoszenie, jednak na pewno nie w tej chwili. Stanął tuż przy Victorii, nachylając się lekko w jej stronę, czując się, jakby serce miało za moment wyskoczyć z jego piersi. Jednocześnie powtarzał sobie, że byli umówieni na konkretną pracę, więc nie powinien zachowywać się w podobny sposób, a jednocześnie miał ochotę odebrać zapłatę za pomoc. - Rozumiem, że mam się w pełni skupić na pracy, czy mogę jeszcze chwilę skraść na cieplejsze powitanie? - zapytał cicho, a jego oczy zalśniły równą prowokacją. Jednocześnie jedną ręką wskazał na blat pod ścianą, na którym czekały kawałki czarnego orzechu oraz białego złota, jak i łatwiejsze materiały w postaci srebra oraz lipy. Nie był pewien, czy będzie chciała od razu pracować nad swoim produktem, czy będzie wolała wpierw poćwiczyć, więc upewnił się, że ma wszystko, co mogłoby być potrzebne. Obok materiałów czekały narzędzia do obróbki metalu oraz rylce do drewna.
Victoria miała świadomość, że coś w ich relacji się zmieniło, ale gdyby miała to określić, zdefiniować albo zrobić coś podobnego, nie byłaby w stanie. Proste określenia, jakich używano, nie pasowały jej, nie leżały jej na języku i brzmiały dodatkowo sztucznie, więc zwyczajnie, jak ze wszystkim, z czym miała do tej pory do czynienia, przyjęła to takim, jakie było. Odpowiadało jej to, czyniło życie o wiele łatwiejszym, chociaż była oczywiście pewna, że nic nie było takie proste, jak mogła podejrzewać. Ponieważ jednak nadmiar myśli ostatnim razem zaprowadził ją w bardzo niewłaściwe miejsce, postanowiła dać sobie z tym wszystkim spokój i jedynie skoncentrować się na tym, co się działo, na rozmowie, na spotkaniu, na wspólnej pracy, do której ostatecznie zdecydowała się ubiec, mając świadomość, że był to dopiero początek. - Nie? - zapytała cicho, wyraźnie chcąc go do czegoś sprowokować, chociaż trudno było powiedzieć, do czego, po czym uniosła brwi, patrząc na niego z bliska. Nie do końca rozumiała, dlaczego właściwie mówił o czułym powitaniu, ale znowu wiązało się to z tym, jaka była, jak panowała nad swoimi emocjami, jak nie czuła potrzeby robienia niektórych rzeczy, kiedy akurat zwyczajnie nie wydawały jej się do niczego potrzebne. Jeśli Larkin chciał to zmienić, jeśli chciał udowodnić jej, że życie nie musiało być tak proste i pozbawione drobnych czułości, to miał przed sobą naprawdę spore wyzwanie. Ostatecznie bowiem Victoria była przeważnie całkowicie chłodna, skoncentrowana na działaniu, a nie na czymś innym, co mogło człowieka zniechęcać, odrzucać albo martwić. - To dla ciebie ważne? - zapytała spokojnie, podchodząc do tego logicznie, jednak było to dla niej istotne, skoro już pewne rzeczy zostały powiedziane. Skoro zaś zdobywała wiedzę i w ten sposób odnosiła się do życia, tak było jej najłatwiej odnaleźć się w tej sytuacji, w tej chwili, w tym miejscu. Ustaliwszy najważniejsze kwestie, przyjmując je i ucząc się ich, skierowała się we wskazane miejsce, by ostrożnie przesunąć palcami po przygotowanych materiałach. Wiedziała, że nie mogła zacząć od razu od czegoś niesamowicie trudnego, więc poprosiła Larkina, żeby zabrali się do pracy na czymś, co nie sprawi jej aż tak wielkich problemów, dopytując go również, jakie były różnice w obróbce metalu. Kiedy chodziło o drewno, miała doświadczenie, całkiem sporo, aczkolwiek wiedziała, że miotły były czymś innym, niż pierścienie i nie mogła tego do końca porównywać. - Mogę zdać się na ciebie w kwestii zamówienia odpowiedniej jakości białego złota? Na tym nie znam się absolutnie, a nie chciałabym, żeby zaczęło się zbyt szybko niszczyć - powiedziała spokojnie, uśmiechając się łagodnie, a później zdjęła sweter, domyślając się, że za chwilę oboje będą pokryci wiórami drewna. W jej jasnych oczach widać było zaś determinację i upór, było widać, że jest gotowa do tego, żeby faktycznie zacząć się uczyć, żeby faktycznie przekonać się, jak pójdzie jej z obróbką materiałów.
Uniósł nieco wyżej brwi, niemo pytając ją, czy naprawdę wątpiła w to, że zawsze czymś się zajmował. Nie miał wiele czasu wolnego, który mógłby poświęcić na to, żeby po prostu siedzieć i czekać na spotkanie. Zawsze czekały na niego jak nie zamówienia, to nowe projekty do wykonania, więc gdy kończył pracę nad jednym, chwytał się za drugie, albo przerywał, gdy wena go odpuszczała. Czasem wystarczyło dojść do pewnego momentu w pracach, gdzie konieczne było pozostawienie projektu na parę dni, aby nabrać pewności co do planowanych rozwiązań. Nie było jednak dnia, żeby siedział bezczynnie i był pewien, że Victoria nie spodziewała się po nim niczego mniej. Kolejne pytanie Krukonki sprawiło, że na moment uśmiechnął się cieplej, przymykając powieki. Czy było dla niego ważne witanie się w nieco czulszy sposób, niż mówiąc sobie proste cześć? Tak i nie. Nie chciał jej do niczego zmuszać, nie chciał naginać jej do siebie i własnych przyzwyczajeń. Jednocześnie nie chciał zawsze być tym, który się wycofuje, będąc pewnym, że również nie tego chciała Victoria. Skoro pytała, oczekiwała szczerej odpowiedzi, wyjaśnień, aby móc lepiej zrozumieć jego punkt widzenia. - Tak - powiedział więc cicho, zastanawiając się, w jaki sposób mógł jej wyjaśnić, dlaczego było to tak ważne. - Te drobne czułości, jak powitanie, złapanie za rękę w czasie spaceru, czy zwykłe przytulenie w wolnej chwili, jest jak dbanie o drewno, pilnowanie, żeby nie pękało. Niewielkie, drobne czynności, które utrzymują je w dobrej kondycji… - dodał, próbując przełożyć to na coś, co z pewnością znała i rozumiała. Nie zamierzał jednak na nic naciskać, nie w tej chwili, a jedynie liczył, że z czasem pewne gesty będą czymś równie miłym i dla niej. Kiedy zajęli miejsca przy stole, na którym przygotował drewno oraz metale do tworzenia pierścieni, czy raczej próby stworzenia ich prototypu, Larkin przypilnował, aby mieli dostatecznie wiele światła. Spokojnie odsunął na bok czarny orzech wraz z białym złotem, przysuwając do Victorii drewno lipowe oraz srebro. Uśmiechnął się lekko, gdy zadała pytanie o obróbkę metalu, to nie była prosta odpowiedź, co od razu zauważył, obiecując, że będzie wszystko wyjaśniał w trakcie i postara się jej to również pokazać. - Zależy, jak wiele chcesz białego złota, ale możesz kupić je jeszcze dziś. Mam na stanie dostatecznie wiele, żebyś dziś wyszła z materiałami potrzebnymi do tworzenia - zapewnił całkowicie poważnie, gestem wskazując na magazyn. Zaraz przysunął do siebie drucik wykonany z białego złota oraz drucik wykonany ze srebra. Tłumaczył na nich różnice w obróbce, wskazując na zwiększoną wytrzymałość złota, przez co trudniej było tworzyć z niego skomplikowane wzory. Wyjaśniał, jak długo należy ogrzewać metal, aby zaczął się topić, zaznaczając, że osobiście wybrałby opcję połączenia drewna z płynnym metalem, aby mieć pewność, że zostało należycie złączone. - Dobrze, to zaczynamy od obróbki drewna, prawda? Chcąc zrobić pierścień, musisz znać obwód swojego palca, ale ten mierzyliśmy za ostatnim razem… - powiedział, na moment urywając, spoglądając w głąb pracowni i niewiele później przywołał do siebie kartę z zapisanymi pomiarami. - O tutaj jest… Kciuk oraz wskazujący palec. Więc na kawałki drewna zaznaczasz wewnętrzny i zewnętrzny obwód, jak gruby chcesz, żeby był pierścień. Od boku na drewienku zaznaczasz, jak szeroki ma być. Kiedy masz wyznaczone podstawy, możesz pozbyć się nadmiaru drewna, odcinając je, aż nie uzyskasz krążka zgodnie z zewnętrznym obrysem oraz chcianą szerokością - mówił, pokazując na drewnie każdy kolejny krok, zupełnie odcinając się od początku spotkania, skupiając się w pełni na tym, co mieli wykonać. Po chwili uniósł spojrzenie na Victorię, aby upewnić się, że zrozumiała, co próbował jej przekazać, jako pierwszy krok. Potrzebowała szkic tego, co chciała wykonać, aby móc wydobywać z drewna pożądany kształt.
Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami, co zapewne wyglądało co najmniej zabawnie, gdyby spojrzeć na nich z boku, ale Victoria wcale się tym nie przejmowała. Właściwie można było powiedzieć, że mierzyła się z własnymi ograniczeniami i założeniami, jakie nie miały dla niej w tej chwili nazbyt wielkiego znaczenia. Były jedynie czymś, co istniało w jej głowie i nie miało nazbyt wielkiego znaczenia, toteż odłożyła to na bok, przyjmując do wiadomości, że tak naprawdę Larkin faktycznie poświęcał się coraz bardziej pracy. To zaś rodziło myśl o tym, że jeśli chciał być artystą, który tworzył, a nie tylko produkował kolejne dzieła, musiał się nieustannie rozwijać. Bez chwili zawahania. Tak jak ona. Wysłuchała jego wyjaśnień, zastanawiając się nad nimi, nad tym doborem słów, który był dla niej jasny i w pewnym sensie trafiał do niej o wiele lepiej, niż cokolwiek innego. Wspominanie o emocjach, czy czułości, nie było dla niej, bo niewiele jej wyjaśniało, skoro tak naprawdę dostrzegała w tym coś nazbyt skomplikowanego, coś, czego nie była w stanie objąć umysłem. To zaś rodziło większe problemy, tak samo, jak naciski, jakie na nią kładziono. Były takie rzeczy, jakie musiała pojąć, jakich musiała spróbować na własnych warunkach i Larkin częściowo jej na to pozwalał, choć również wyraźnie stawiał zasady, na co uśmiechnęła się z zadowoleniem, mając wrażenie, że po raz pierwszy od dawna nie zostawał za nią w tyle. - Ma stanowić jedynie ozdobę, bo nie chcę, żeby zachwiało całą konstrukcją albo źle wpływało na rdzeń. Skoro masz odpowiednio wiele materiału, to z chęcią go dziś kupię. Drewno i łuska już przyszły, i czekają na swoją kolej – stwierdziła, dopytując go jeszcze, czym dokładnie różniły się próby kruszcu i jaki z nich był najbardziej wytrzymały, bo ostatecznie czegoś podobnego potrzebowała. Wysłuchała go, kiwając ostrożnie głową, pojmując ogólne zasady pracy nad pierścieniami, choć widać było, że analizuje to nieco nadmiernie. W jej życiu dosłownie wszystko musiało być idealne, dlatego też nie podchodziła do tego wszystkiego z taką łatwością, jak zrobiliby to inni, obracając w palcach drewno, przyglądając mu się i rozważając, z której dokładnie strony powinna je zaatakować. Przypatrywała się wyraźnie słojom, wiedząc, że wiele od nich zależy, że ich ułożenie da jej w dużej mierze końcowy efekt, dlatego dobór właściwej strony drewnianego klocka był dla niej niesamowicie ważny. To nie tylko miało być coś praktycznego, ale również pięknego, coś, co mogłaby nosić z odpowiednią dumą, czując się przy tym swobodnie. Nie mogła odbiegać od działa, jakie stworzyła jej mama. - Nie wiem, jak gruby i szeroki musi być, jeśli mam być szczera. Łuska ma mniej więcej takie wymiary – powiedziała, zapisując je na kartce, którą wcześniej przywołał. – Skoro zamierzam umieścić ją w drewnie, potrzebuję nie tylko podpowiedzi, jak zrobić to najbezpieczniej, ale również wskazówek do tego, jak powinnam dostosować szerokość i grubość do czegoś podobnego. Wiem, że nie mogą być za duże, żeby na siebie nie zachodziły i mi nie przeszkadzały, ale też dlatego wybierałam kciuk i palec wskazujący. I dlatego, że to one mają najczęściej największą styczność z różdżką. Nie mam pojęcia, czy to będzie miało jakieś prawdziwe przełożenie na działanie tych pierścieni, ale wydaje się to logiczne – dodała, myśląc na głos, co skwitowała ledwie widocznym uśmiechem, a następnie sięgnęła po ołówek. Zgodnie z jego instrukcjami zaczęła nanosić odpowiedni rysunek na drewno, myląc się początkowo, musząc nieco kluczyć w tym, co robiła, jednak dość prędko dostrzegła zasady podobne do tych, jakie obowiązywały przy tworzeniu mioteł. Miała świadomość, że musiała postępować bardzo ostrożnie i niespiesznie, żeby nie zniszczyć drewna, żeby go nie złamać, i chociaż miała z tym sporo doświadczenia, wolała nie pędzić. Staranność była mimo wszystko jej drugim imieniem, a ona chciała wszystko dopracować, nim naprawdę stworzy ostateczną wersję tych pierścieni. Czuła jednocześnie niesamowitą ekscytację, mając świadomość, że w tym momencie wkraczała na nową, absolutnie nieznaną ścieżkę i to powodowało, że jej jasne oczy lśniły niczym rozjaśnione blaskiem niezliczonych gwiazd. - Co się stanie, jeśli drewno pęknie w środku? Jego sklejenie nie będzie dobrym rozwiązaniem? – zapytała, unosząc spojrzenie na Larkina znad bloczku drewna, który obcięła zgodnie z jego wskazaniami, uzyskując o wiele mniejszą kostkę, nad którą mogła dalej pracować.
Swansea odwzajemnił jej uśmiech, ale nie ciągnął dalej tematu i nie próbował rozwijać swoich myśli. Widział, że jego słowa trafiły do niej, że częściowo rozumiała, o co mu chodziło, czego w pewnym sensie oczekiwał i wierzył, że za jakiś czas dojdą do kompromisu między ich spojrzeniami na to, co ich łączyło i jak miało wyglądać. W tej chwili ważniejsza była jednak praca i to na niej Larkin skupił się po chwili, całkowicie porzucając romantyczne rozmyślania. - W takim razie przypomnij, zanim wyjdziesz - odpowiedział jedynie z cieniem uśmiechu, po chwili tłumacząc różnicę w konkretnych próbach, podkreślając, które były lepszym wyborem dla przedmiotów mających kontakt z magią, a które były lepsze dla zwykłej biżuterii. Złoto było dobrym przewodnikiem, zakładał więc, że nie będzie stanowiło obciążenia dla wybranego przez Victorię rdzenia, ale nie znał się na tworzeniu różdżek, co od razu zaznaczył. Tłumacząc podstawy tworzenia pierścienia, w jego głosie brzmiała już tylko pewność i sporo cierpliwości. Póki nie mówili o bardziej artystycznych tematach, póki nie próbowali wznieść tworzenia pierścieni na wyżyny sztuki, był pewien, że będą w stanie całkowicie się zrozumieć. Uśmiechał się z cieniem uznania, kiedy widział, że jego słowa trafiają na podatny grunt, kiedy obserwował, jak Victoria zaczyna zaznaczać ołówkiem na drewnie właściwe kształty. Nie potrzebowała wielu instrukcji, co z pewnością było zasługą pracy z drewnem, nawet jeśli wydobywała z niego inne kształty. Była już częściowo z nim zaznajomiona, więc nie potrzebowała, aby kontrolował dokładnie każdy ruch, czy też robił coś za nią. - Zastanawiam się… W jaki sposób umieszczasz rdzeń w drewnie? Jest zaklęcie scalające je w jedno, czy musisz łuskę w jakiś sposób w nim umieścić poprzez stworzenie otworu na niego, jak na kamień? - zapytał, a potrzebując zająć czymś dłonie, szkicował prosty pierścień na kawałku papieru. - Jeśli musi być umieszczona cała, szerokość pierścienia powinna być odrobinę większa od łuski. Jeśli jednak możesz ją sproszkować, mogłabyś wymieszać ją ze złotem i wpuścić w stworzone wcześniej ryty - wyjaśnił od razu, o czym myślał, zaznaczając to również na swoim rysunku. Kiedy skończyła obrabiać kawałek drewna do nieco mniejszej kostki, przyjrzał się uważnie efektom jej pracy, aby skinąć lekko głową. - Gdyby to miała być zwykła ozdoba, nie widziałbym problemu w próbie sklejenia ewentualnego pęknięcia, ale ty tworzysz coś większego. Pęknięta różdżka nie nadaje się do sklejenia, więc lepiej byłoby nie robić tego w przypadku twoich pierścieni. Jeśli drewno pęknie w trakcie rzeźbienia, zacznij od nowa. Zanim zaczniesz dodawać rdzeń i metal, upewnij się, że jest wytrzymałe. Jednak przede wszystkim upewnij się, że kawałek, z którego rzeźbisz, nie posiada sęków i było odpowiednio przygotowane. Jak z miotłą - odpowiedział, przekrzywiając nieco głowę na samym końcu wypowiedzi z krzywym uśmiechem. Dostrzegał, jak błyszczały jej oczy i nie mógł powiedzieć, co w tej chwili najbardziej mu się podobało - wspólna praca, rozmowa o czymś, z czym oboje zwykli się mierzyć, czy po prostu ona. Szybko jednak przywołał się do porządku, spoglądając znów na kawałek drewienka, z którym miała pracować. Wskazał na narzędzia do obróbki drewna, które sam lubił używać w trakcie pracy, pokrótce mówiąc, w jaki sposób najlepiej tworzyć krzywizny potrzebne w pierścieniu, aby nie było konieczne nieustanne szlifowanie ostrych krawędzi.
Nad niektórymi sprawami przechodziła po prostu do porządku dziennego i podobnie było w tej chwili, kiedy część rzeczy przyjęła za pewnik, uznając, że takie mają być. To jej wystarczyło, w kwestii związanej z tym, jak powinni się do siebie odnosić, ale również przy tym, jaka próba złota była właściwa do tego, by tworzyła z niej ozdobę. Wiedziała, że Larkin miał doświadczenie w tej dziedzinie, że tworzył niewątpliwie magiczne przedmioty ze złota, więc była pewna, że po ich rozmowie dobierze coś odpowiedniego, coś, co naprawdę spełni jej oczekiwania. Potem jednak wybił ją całkowicie z tych myśli, stawiając kolejne pytania. - Cóż, zgodnie z tym, co zostało zapisane w książkach, sposobów jest kilka - powiedziała, przywołując całą teorię, jaką udało jej się poznać, wspominając również rozmowę z Marlą, która wiele jej dała i była podstawą do tego, co teraz robiła, starając się jakoś przebrnąć przez kolejne etapy. Książki to była jedynie pierwsza część drogi, jaką musiała przebyć, teraz zaś walczyła z kolejnym jej etapem, bawiąc się z czymś, co miało pozwolić jej na stworzenie prawdziwego dzieła sztuki. Dzieła, które miało być ostatecznie całkiem poręczną różdżką i wierzyła, że pewnego dnia zdoła je zmienić, ulepszyć, doprowadzić do czegoś, co okaże się naprawdę przełomowe. Bo taka Victoria już była i kiedy wykładała Larkinowi sposoby na wprowadzanie rdzeni do drewna, brzmiała niemalże jak profesor, co niektórych mogło bawić, ale dla niej nie było niczym dziwnym, ani wyjątkowym. - Więc będę musiała to zrobić niesamowicie uważnie, żeby nie zniszczyć drewna. Obawiam się tylko, co się stanie, kiedy już uda mi się dokonać tej sztuki, ale wtedy drewno pęknie. Może się to stać, kiedy będę dodawała do niego złoto? Pod wpływem temperatury rozgrzanego metalu? Jak mam go zabezpieczyć, żeby to się nie stało, to coś innego, niż zakładanie okuć - powiedziała, stawiając kolejne pytania, starając się brzmieć spokojnie, ale widać było, że chciała wiedzieć wszystko na raz, natychmiast, że gromadziła tę wiedzę, niczym jakiś niuchacz złoto, nie mogąc się przed tym zupełnie powstrzymać. Mknęła przed siebie, gotowa do tego, żeby przystąpić do właściwej pracy, choć jednocześnie wytrwale uczyła się pod okiem Larkina tego, co zrobić powinna, by osiągnąć sukces. - Mam po prostu przebić drewno? - zapytała trochę niepewnie, kiedy wskazała na środek zaplanowanego pierścienia, obawiając się tego, co może zrobić. Spojrzała na Larkina, czekając na to, co ten będzie miał do powiedzenia w tym temacie, a potem zgodnie z jego wytycznymi zaczęła powoli, bardzo starannie, zmierzać do tego, by wydobyć z drewnianego bloczku kształt pierścienia. Powoli, krok za krokiem, bez pośpiechu i starannie, jak tylko było to możliwe, żeby nie zniszczyć tego, nad czym do tej pory pracowała. Zaczynanie od samego początku byłoby zapewne dla niej jakąś ujmą na honorze, ale jednocześnie wiedziała, że będzie musiała to doszlifować, jeśli chciała, żeby wykonane przez nią pierścienie były idealne. Potrzebowała tego, dokładnie tak, jak niektórzy potrzebowali powietrza, więc powoli, powoli wydobywała właściwy kształt, poprawiając go, by nie dobrać nadmiernie drewna z jednej albo drugiej strony.
Słuchał uważnie sposobów, o których opowiadała, wpatrując się to w nią, to w drewienko, na którym mieli pracować, próbując znaleźć sposób na bezpieczne umieszczenie rdzenia w pierścieniu. Nie chciał robić niczego za Victorię, ale podejrzewał, że jeśli miała tylko jedną łuskę, wszystko musiało udać się za pierwszym razem. Należało więc wybrać taką formę połączenia drewna z rdzeniem, aby prawdopodobieństwo niepowodzenia było znikome. Skinął w końcu lekko głową na znak, że rozumiał, jednocześnie uśmiechając się przez chwilę kącikiem ust kiedy chwilę po prostu cieszył się pasją w jej spojrzeniu i każdym słowie. Zaraz jednak skupił się ponownie na temacie, zastanawiając się, w jaki sposób mógł przedstawić to, co sam wiedział na temat łączenia tych dwóch materiałów. - Drewno pracuje pod wpływem temperatury, co wiesz. Najważniejsze, to zadbać, żeby było odpowiednio wysuszone, abyś mogła z nim pracować. Przy dodawaniu rdzenia, nie powinno nic się z nim stać. Zarówno rdzeń, jak i baza twojego pierścienia są w pełni naturalnymi materiałami, podejrzewam, że połączenie ich nie będzie stanowiło problemu, ale dodanie złota… Spróbowałbym uniknąć wtłaczania płynnego, rozgrzanego metalu jednak, zamiast tego łącząc je z rozgrzanymi drucikami. Żeby niejako wtopiły się w drewno… Pokażę ci - zapewnił, uznając, że w tym samym czasie, w którym Victoria tworzyła swój prototyp, on skupi się na wykonaniu drugiego, aby na nim pokazać dziewczynie sposoby łączenia metalu z drewnem. - Nie ma niestety sposobu na zabezpieczenie drewna w trakcie obróbki. Nie wydaje mi się też, żeby nakładanie na nie zaklęć w sytuacji, gdy ma zastąpić ci różdżkę, było właściwe - dodał jeszcze z namysłem, chwytając za drewienko i narzędzia, aby zaraz samemu pospiesznie pozbywać się nadmiaru drewna, stopniowo zmniejszając lipowy kawałek. - Jeśli przebijesz na siłę, z pewnością pęknie. Masz wydrążyć dziurę, którą później spokojnie poszerzysz… W ten sposób - powiedział, chwytając za rylec, aby pokazać, w jaki sposób najprościej wyżłobić sobie otwór w drewienku. Następnie oddał jej narzędzie i przyglądał się chwilę temu, jak pracowała, a mając pewność, że postępuje właściwie, wrócił do obróbki drugiego kawałka drewienka, szybko docierając do momentu, w jakim znajdowała się Victoria. To było całkiem nowe doznanie - pokazywać jej, jak wykonać coś z drewna i jednocześnie tworząc drugi, podobny przedmiot. Wspólna praca, jednak nie nad miotłą, a nad elementem biżuteryjnym. Wspólne tworzenie, nawet jeśli zaledwie prototypu, czegoś z jego dziedziny. Uśmiechał się lekko, spoglądając co rusz na postęp prac Victorii, czując szalone bicie serca, gdy obserwował jej dłonie, jak operuje właściwymi narzędziami. W tej jednej chwili Larkin był pewien, że mógłby częściej pracować u jej boku, choć wiedział, że żadne z nich nie zamierzało zmieniać branży, a nie był pewien, czy tworzenie miotły i biżuterii, czy drewnianej zastawy mogło ze sobą nie współgrać w jednej pracowni. - Teraz ostrożnie wygładź wewnętrzne krawędzie, aby na pewno żadna drzazga nie próbowała ci się wbić w palec… Najłatwiej w ten sposób - powiedział, pokazując, jak samemu wykonywał podobne czynności, demonstrując to na tworzonym przez siebie pierścieniu. - Upewnij się, że pasuje na wybrany palec i możesz sama ocenić teraz, jaką grubość docelową chciałabyś mieć, tak samo szerokość. Jak będziesz wiedzieć, zaznacz sobie i spokojnie zeszlifuj zewnętrzną część do pożądanej grubości i tak samo możesz go zwężać..
Widać było, że Victoria nie do końca dostrzegała różnicę, o jakiej mówił w tej chwili Larkin, ale nie chciała podważać jego stanowiska, doskonale wiedząc, że to on miał wiedzę na temat podobnych działań, a nie ona. Drewno i okucia łączyło się zapewne zupełnie inaczej, niż drewno i gorący metal, a skoro istniały sposoby na to, by ominąć pewne problemy, to zamierzała je wykorzystać. Nic zatem dziwnego, że skinęła głową na uwagę mężczyzny, uznając, że spokojnie może poczekać na to, co ten zamierzał jej zademonstrować, samej skupiając się na tworzeniu prostego drewnianego pierścienia. Wiedziała, że musi sobie z tym poradzić, że musi to ze sobą związać, każdy element, tak by okazał się idealny, a żeby to osiągnąć, musiała już teraz wiedzieć, jak dokładnie to wszystko działa. Bo, nie ma co się oszukiwać, na razie nie działała tak intuicyjnie, jakby chciała, dostrzegając błędy w swoich działaniach i zdecydowanie się mozoląc, chociaż zapewne mogłaby to wszystko jakoś ominąć i może zrobić inaczej, może stworzyć z większą łatwością albo też precyzją. - To zdecydowanie trudniejsze, niż praca przy miotłach - stwierdziła, uznając, że w tym, co robiła w tej chwili, było o wiele więcej precyzji, niż podejrzewała, o wiele więcej delikatności i dzikiego uporu, jakiego nie znała. Miotły były bardziej wdzięczne, większe i nie wymagały od niej aż tak misternej precyzji, choć oczywiście, składanie witek i układanie ich tak, by były idealne, było już zupełnie inną kwestią, z jaką nie każdy byłby w stanie sobie poradzić. Stworzenie okuć i klamer również nie należało do najłatwiejszych, ale jednak to teraz Victoria naprawdę się trudziła, mimowolnie doceniając jeszcze bardziej pracę Larkina, odkrywając ją krok po kroku, zdając sobie sprawę z tego, jak delikatna była, jak wiele staranności wymagała, jak wiele cierpliwości zabierała. - Powinien ściśle przylegać? Ostatecznie drewno pracuje, więc nie chciałabym nie móc go zdjąć - stwierdziła, zadając jednocześnie pytanie i wyraźnie pogrążając się we własnych rozważaniach, kiedy postępując za poleceniami Larkina, zdołała osiągnąć sukces i mogła faktycznie wsunąć drewniany pierścień na palec, zdając sobie sprawę z tego, że nie był zbyt regularny i na pewno wymagał jeszcze wiele pracy. Nic zatem dziwnego, że do jej błyszczących oczu, dołączył zmarszczony z irytacji nos. Wiedziała, że robiąc coś po raz pierwszy nie mogła stworzyć niczego idealnego, ale i tak postrzegała to jako słabość, jakiej zdecydowanie nie powinna ulegać. Pokręciła głową, dopytując zaraz, jak właściwie mogła to wyrównać, żeby przypadkiem nie zniszczyć całej swojej pracy. Ostatecznie bowiem to byłaby chyba największa tragedia, nie jakaś wbita drzazga, którą również znalazła, ale właśnie to, że nie umiała nadać odpowiedniego kształtu kawałkowi drewna. Tym bardziej że pracowała na co dzień z tym materiałem i powinna wiedzieć, jak prosto się z nim obchodzić. - Krawędzie się szlifuje? Czym mogę go wygładzić? To tak jak w przypadku mioteł, czy zupełnie inaczej? Kiedy użyję metalu, jak mam uzyskać jednorodną powierzchnię? - dodała od razu, zginając na próbę kciuk, na którym znajdował się nie do końca foremny pierścień, mamrocząc coś na temat tego, że będzie musiała go zwęzić, inaczej bowiem nie miało to wszystko najmniejszego sensu. Zastępstwo różdżki miało jej pomagać, a nie utrudniać dosłownie wszystko!
Nie potrafił wyjaśnić słownie, na czym polegała różnica, ale wierzył, że Victoria to zobaczy, gdy postara się jej pokazać, o czym mówił. Odnosił wrażenie, że płynny, gorący metal wytwarzał większe ciepło na większej powierzchni drewna, niż kiedy nagrzewało się druciki, już ułożone we właściwy kształt i kładło na drewnie, aby same się w nie wtopiły. To trzeba było zobaczyć i samemu wypróbować. Przyglądał się jej, kiedy pracowała, aby po chwili zaśmiać się cicho, po czym nachylił się do niej, spoglądając z bliska na tworzony pierścień. - Po prostu wymaga większego skupienia, poradzisz sobie - zapewnił cicho, spoglądając z bliska na Victorię, nim znów skupił się na jej dziele. Dostrzegał niedociągnięcia, ale czekał, aż dziewczyna także je dostrzeże. Był pewien, że w końcu zauważy, że okrąg nie był równy i będzie musiała zeszlifować bardziej, aby nabrało właściwego kształtu. Znał trudy początków, a i teraz nie raz musiał poprawiać, albo zaczynać od nowa tworzone przez siebie dzieło. Wiedział, jak bardzo było to irytujące, jak bardzo potrafiło zniechęcić i liczył, że nic takiego nie spotka Victorię. - Nie może spadać ci z palca. Teoretycznie szykując pierścionek, biorę pod uwagę po prostu rozmiar palca i staram się go trzymać. Ty możesz spokojnie przymierzyć to, co już stworzyłaś i sprawdzić na ile jest wygodny. Lepszy trochę ciaśniejszy, niż żeby zsuwał się z palca przy opuszczaniu ręki - odpowiedział, nie mając w tym zakresie lepszej rady, od sprawdzania co chwilę rozmiaru. Wewnętrzny obwód pierścionka był najważniejszy i najtrudniejszy, kolejne części wierzył, że pójdą Victorii o wiele łatwiej. Wrócił do pracy nad swoim pierścieniem, żeby w miarę zdążyć z tworzeniem, gdy i ona skończy. Próbował również nie uśmiechać się zbyt szeroko, gdy dostrzegł jej zmarszczony nos. Domyślał się tego, jak bardzo się irytowała i wiedział, że tak naprawdę nie mógł jej z tym w żaden sposób pomóc. Musiała sama wypracować sobie sposób na stworzenie pierścieni, a on mógł jej jedynie pokazać, jak to zrobić. - Ja wykorzystuję do tego papier ścierny, wiesz jak z moimi zaklęciami… Ale możesz spróbować, jak przy miotłach. Trzeba zeszlifować krawędzie, aby pierścionek był gładki. W końcu nie chcesz, żeby uwierał cię, albo ranił twoje palce - stwierdził prosto, podając jej kawałki papieru ściernego, gdyby chciała rzeczywiście w ten sposób wygładzić krawędzie. - Kiedy skończysz, możesz wnętrze zabezpieczyć lakierem i przejść do nakładania metalu - dodał, szlifując krawędzie swojego krążka.
Jej największym problemem było to, że zawsze chciała uzyskać natychmiastowe efekty. Było już zdecydowanie lepiej, z czego zdawała sobie w pełni sprawę, ale i tak nadal miotała się jak wściekła, potrzebując rozwiązania problemu, z jakim w danej chwili się mierzyła. Była, jaka była i podejrzewała, że tego nic i nikt nie będzie w stanie zmienić, tak już po prostu to wyglądało, a jej pozostawało po prostu się z tym pogodzić. To była cała tajemnica, z którą musiała walczyć, wszystko, z czym musiała się zmierzyć, do czego musiała przywyknąć i tyle. Dlatego też, choć zaciskała teraz zęby z irytacji nad własną nieporadnością, dzielnie stawiała dalsze kroki, po prostu starając się osiągnąć to, czego potrzebowała. Słuchała oczywiście Larkina, wiedząc, że ten zapewne miał we wszystkim rację, bo się na tym znał, ale i tak była przekonana, że do niektórych rzeczy musiała dojść sama. Dokładnie tak, jak przy tworzeniu miotły, gdzie musiała to opanować, a przede wszystkim znaleźć własne ścieżki postępowania, by wyszło z tego cokolwiek właściwego. - Przede wszystkim wymaga bardzo dużo cierpliwości - stwierdziła w końcu, kiedy spróbowała wygładzić pierścień, tak jak jej polecił, zdając sobie sprawę z tego, że był nieco zbyt szeroki i faktycznie przesuwał się na jej palcu, co nie wróżyło niczego dobrego, ale jednocześnie pokazywało jej, gdzie popełniała błędy. Miała świadomość, że zwyczajnie będzie musiała nad tym uważniej popracować, żeby w ostatniej fazie nie zrobić czegoś niesamowicie głupiego. Straciłaby wtedy zamówione materiały, ale przede wszystkim byłaby wściekła na samą siebie, że nie dała rady zrobić tego, czego od siebie oczekiwała. To zaś oznaczało, że musiała, a jakże, niesamowicie wiele ćwiczyć i to akurat było do wykonania. - Jak bardzo mam rozgrzać ten metal? - zapytała, kiedy użyła lakieru i wysuszyła go przy pomocy najłatwiejszych zaklęć, nie mając z tym żadnego problemu, mając również świadomość, że nie mogli teraz czekać na naturalny proces, bo inaczej siedzieliby tutaj przynajmniej kilka dni, żeby się ze wszystkim uporać. Wysłuchała więc kolejnych wyjaśnień, nieufnie spojrzała na metalowy drucik, zmarszczyła jeszcze mocniej nos i spróbowała go rozgrzać, układając na drewnie, cicho sycząc, kiedy nie wszystko wychodziło jej tak, jak powinno. - Więc, jest jakiś sposób na to, żeby ten kształt nie był aż tak pokraczny? - zapytała, wyraźnie zdegustowana, ale widać było, że wiedza, jaką właśnie zdobyła, była tym, czego potrzebowała. Ta nauka była punktem wyjścia, miejscem, z którego musiała ruszyć, żeby naprawdę osiągnąć sukces, była czymś, bez czego nie mogła i nie zamierzała się obyć, choć jednocześnie odczuwała pewne zmęczenie. Wiedziała, że stworzenie pierścieni nie zajmie jej jednego dnia, o tym była przeświadczona, więc nie powinna była się obawiać o tak trywialne odczucia, ale i tak była przekonana, że nie wszystko pójdzie jej tak łatwo, jakby tego chciała. - Wygląda mało praktycznie i mało estetycznie - stwierdziła, przyglądając się temu, co stworzyła, minę mając co najmniej krytyczną.
Nie dało się ukryć, że wymagało całych pokładów cierpliwości tworzenie drobnych przedmiotów z drewna. Im mniejsza, tym ostrożniej należało postępować, a skoro Victoria postanowiła stworzyć dla siebie nie tylko inny przekaźnik mocy, ale też element biżuteryjny, potrzebowała jej jeszcze więcej, niż przy tworzeniu mioteł. Efekty pracy dziewczyny nie były najgorsze, a przynajmniej Larkin byłby w stanie wymienić kilka innych osób, którym szło gorzej przy pierwszym razie, w tym samego siebie. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie zaproponować Victorii stworzenia drewnopodobnego pierścienia z samych metali, ale zaraz zrezygnował z tego pomysłu. Podejrzewał, że tak jak różdżki tworzone były z konkretnych gatunków drzew, tak i przekaźnik Brandon był równie mocno przemyślany. Z kolei Swansea nie byłby w stanie powiedzieć, jak działałby pierścień z metalu w połączeniu z rdzeniem, czy jakkolwiek mógłby pomóc w jej dalszych zmaganiach. - Aż zobaczysz, że zaczyna się uginać pod wpływem własnego ciężaru - odpowiedział na jej pytanie, po czym informował dalej, co powinna zrobić, chcąc uzyskać wymagany kształt. Zauważył z nieznacznym zaskoczeniem, że pierścienie tworzone przez Victorię były dość proste, acz z materiałów, z których chciała stworzyć, z pewnością będą prezentować się należycie elegancko. Obserwował jej poczynania z cieniem podziwu. Jeśli miał być całkiem szczery, nie spodziewał się, że pójdzie jej tak dobrze, choć zdecydowanie nie było idealnie. - Tak naprawdę to tylko ćwiczenia. Musisz sama zorientować się, kiedy przestać żłobić, ponieważ wystarczy szlifowaniem powiększyć otwór. To… Jest intuicyjne mocno, ale wymaga precyzji. Teraz zrobiłaś jedno i widzisz, gdzie popełniłaś błąd. Spróbuj wykonać kolejny, bez moich podpowiedzi i mogę się założyć, że będzie lepszy - zauważył, po czym odszedł od stołu, przy którym pracowali, aby wrócić z kilkoma srebrnymi pierścieniami. - Przymierz te na swoją dłoń. Będziesz mogła zobaczyć, jak szeroki ma być, żeby było dla ciebie wygodnie i nie przeszkadzało w zwykłych czynnościach - dodał, podsuwając tackę z biżuterią w stronę Victorii. Podejrzewał, że jeśli nie nosiła do tej pory tak dużych pierścieni, to co próbowała stworzyć będzie dla niej niewygodne. Musiała więc znaleźć taki, który uzna za odpowiedni, z którym się opatrzy i na wzór którego stworzy własne. Kiedy skończyła ze sprawdzaniem na gotowej, srebrnej biżuterii, Larkin podsunął jej kolejne kawałki drewna lipowego, aby raz jeszcze spróbowała swoich sił, tym razem posiadając już właściwą wiedzę i częściowe doświadczenie. Był pewien, że z takim uporem, z jakim podchodziła do stworzenia idealnych pierścieni, będzie zdolna wykonać je w najbliższej przyszłości.
z.t. x2+
______________________
ti dedico il silenzio
tanto non comprendi le parole
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Umówili się w pracowni Larkina, uznając, że tak będzie im tym razem najwygodniej pochylić się nad zadaniem, jakie zostało wyznaczone wszystkim artystom na Wyspach. Christopher nie do końca wiedział, co powinien o tym myśleć, jak powinien odnieść się do kwestii przedstawienia wróżek, które teoretycznie wszyscy znali, które były częścią ich folkloru i życia codziennego. Nie miał również pojęcia, co miało tak naprawdę zmienić ich przedstawienie, czy chodziło o możliwość oswojenia się z tymi stworzeniami, czy było jedynie próbą odwrócenia uwagi od tych magicznych istot, jakie wyraźnie siały zamęt w czarodziejskim świecie. Odnosił również wrażenie, że doskonale się przy tym bawiły i prawda była taka, że wcale by się temu nie dziwił, ostatecznie bowiem wróżki miały to do siebie, że psociły. Te jednak były jakieś inne i to nie podobało się zielarzowi, który nawet nie był w stanie ich dostrzec i wcale nie chodziło jedynie o sypiący się wszędzie pył, ale o to, że istoty te pozostawały całkowicie nieuchwytne. Wszystko to było dziwne, ale skoro mógł w ten sposób się do czegoś przysłużyć, skoro mógł spróbować, to właśnie to zamierzał zrobić, licząc na to, że jakoś wszystko zostanie złożone w całość. Przywitał się z Larkinem, kiedy wszedł do jego pracowni, rozglądając się dookoła, doceniając to, jak wyglądała cała, cóż, galeria, wykazując zainteresowanie niektórymi przedmiotami, które jego zdaniem pasowałyby do nowego domu, a później westchnął i kichnął, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że pył wróżek unosił się również tutaj. Zaraz też zmarszczył lekko brwi, przypominając sobie, że Larkin wspominał coś o tym, że jego pracownia była otwarta również dla mugoli i zapytał go, czy smog nie wywołał jakichś dodatkowych problemów, o jakich w tej chwili jeszcze nie słyszał. W końcu czarodzieje zataczający się od chichotu po mugolskiej stronie sklepu z całą pewnością nie byli tym, czego Larkin potrzebował do szczęścia. - Masz jakiś konkretny pomysł na to uwiecznienie wróżek? – zapytał po chwili, wzdychając cicho, starając się nie koncentrować za mocno na pozostałych przedmiotach, jakie znajdowały się w pomieszczeniu, żeby nadmiernie się nie rozpraszać i spojrzał ostatecznie na młodszego mężczyznę.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
ścieżki kariery - artysta - kwiecień-czerwiec widziadłaH - nie
Kolejny raz umówił się do współpracy z Chrisem, tym razem udostępniając swoją pracownię i czuł się z tym tak zwyczajnie, jakby było to coś całkowicie naturalnego. Już od dłuższego czasu nie traktował go jak dawnego profesora, a raczej kolegę po fachu. Szczególnie teraz, kiedy jego nazwisko dumnie błyszczało na kartach kolejnych książek, jakie miał okazję ilustrować, a Larkin zakupić. Zaczął dopiero czytać przygody o Carterze, ale musiał przyznać przed sobą, że nie miał do końca tyle czasu na to, ile chciałby mieć. Szczególnie że chwytał się każdego artystycznego wyzwania, jakie przed nimi stawiano. Lubił to, lubił sprawdzać się w innych dziedzinach, traktując wszystko jak zlecenia na szeroko pojętą sztukę. Dokładnie w ten sposób spoglądał teraz na prośbę o stworzenie podobizn wróżek, bazując na licznych podaniach i legendach, a także na tym, co wynieśli ze szkolnych murów. Problem polegał na tym, że akurat z Hogwartu Larkin pamiętał najmniej. Z zadowoleniem pokazywał Chrisowi swoją małą galerię pracownię i sklep w jednym, ciesząc się, że miał możliwość oprowadzać go po czymś, do czego doszedł sam, co mogło teraz rozwijać się tylko dzięki jego pracy. Nie opierało się o rodzinną spuściznę i to napawało rzeźbiarza większą dumą. - Na mugolską część sklepu mogę przejść tylko ja, klientów tam nie wpuszczam i do tej pory nie trafiło mi się, żeby czarodzieje weszli od drugiej strony… Ale dla pewności wywiesiłem kartkę o czasowym zamknięciu z powodu remontu - odpowiedział całkowicie szczerze, pokazując przy okazji przechodzenia do części, w której znajdowała się pracownia, mugolski fragment sklepu. Widział, że Chris uważnie przyglądał się stworzonym przez niego przedmiotom i był nawet ciekaw, czy mężczyzna znalazł coś, co odpowiadałoby mu estetycznie i byłby gotów to kupić, czy niekoniecznie. Nie pytał jednak o to, uznając, że mieli mimo wszystko o wiele ważniejsze rzeczy do zrobienia. - Zdążyłem wypożyczyć kilka książek o nich, aby mimo wszystko mieć przed oczyma legendy o nich i sam nie wiem, co o tym sądzić. To, jak ja je pamiętam, jest zbliżone do elfów, tylko wróżki nie są tak głupie… A jednak w niektórych legendach są wzmianki o tym, że wróżki są rude, a Irlandczycy byli przekonani, że to duchy wikingów… W takim założeniu, mamy tu pomieszanie elfów z leprokonusami - powiedział, wskazując na kilka książek leżących w najczystszym miejscu pracowni, z zaznaczonymi stronami. - A jeśli chodzi o sam materiał i wykonanie, to chciałem wyrzeźbić ją z drewna i pomalować, jak tylko ustalę, jak prawdopodobnie wygląda. Póki co jestem pewien tylko ich czapek - dodał, po czym uśmiechnął się lekko i przysunął do stołu, nad którym zwykle pracował kilka dodatkowych kawałków drewna, zestaw samorzeźbiących dłut, a także pędzle i farby. Zaraz też zapytał Chrisa, jaki on miał pomysł na przedstawienie tych istot i czy miał już problemy z powodu pyłu.
______________________
ti dedico il silenzio
tanto non comprendi le parole
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Chris czuł się dobrze z tym, że w końcu przestał ukrywać pewne rzeczy, chociaż jednocześnie wydawało mu się to nieco dziwne. Zupełnie, jakby na to nie zasługiwał, co było z jego strony skończonym szaleństwem, ale wiedział, że pewnych rzeczy nie dało się tak łatwo przeskoczyć, pokonać i zmienić. Niemniej jednak oswajał się z tym, że nie był już aż tak całkiem anonimowy, a jego uczniowie, czy studenci, którzy lubili czytać dla własnej przyjemności, prędzej, czy później, mogli trafić na jego nazwisko w takiej, czy innej książce. I chociaż może trochę go to deprymowało, bo w końcu na kogo nie miałoby wpływu, to nie było dla niego aż tragiczne, by dalej od tego uciekał. To było coś ważnego, coś co pokochał i co mu odpowiadało, dlatego też trzymał się tego bardzo kurczowo, nie mając ochoty odrzucać od siebie czegoś, co przypadło mu do gustu. - Bardzo słusznie. Nie mam pojęcia, czy te halucynacje nie zaczną działać też na mugoli, a to byłoby już przerażające. Tak samo, jak świadomość, że mogą spotkać różnych oszalałych czarodziejów w parkach... - dodał, kręcąc lekko głową, wspominając własne wyjście do jednej z największych galerii w Londynie, ale nie miał ochoty o tym mówić na głos. To nie było coś, o czym chciał rozmawiać z kimś innym, niż rodziną, więc zatrzymał to dla siebie, przypatrując się temu, co ich otaczało, kiwając głową, kiedy Larkin zaczął mówić o książkach i tym, co zamierzał zrobić, trzymając się najwyraźniej tego, co najbardziej w sztuce mu odpowiadało. - Niektórzy mówią również, że wróżki to duchy nocy, banshe nawołujące ku zgubie. To też ciekawe, chociaż jednocześnie przerażające. Mugole również mają o nich pojęcie i przedstawiają je na mnóstwo różnych sposobów, więc trudno zdecydować się na coś konkretnego - przyznał, a później dodał, że zamierzał malować, chociaż wciąż nie wiedział, na czym powinien się skoncentrować, widział bowiem we wróżkach coś eterycznego, a jednocześnie coś złośliwego, co oczywiście dało się połączyć w logiczną całość, ale nie było aż tak proste do uchwycenia. - Niewielkie, chociaż w czasie lekcji postanowiłem tańczyć w samym środku cieplarni - przyznał lekko, uśmiechając się, jakby niesamowicie mocno go to rozbawiło.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Swansea pokiwał głową, sprawdzając odruchowo czy wprowadzone przez niego zabezpieczenia wciąż były aktywne i nie istniała konieczność wzmocnienia ich. Nie chciał mieć problemów z mugolami po tym, jak walczył, aby mieć sklep otwarty również dla nich. Wiedział, że podobne miejsca nie są częste i nie zamierzał robić ze swojej pracowni drugiego wejścia do ich świata, jak to było w Dziurawym Kotle, ale też nie chciał tracić niemagicznych klientów oraz kontaktu z ich światem. - Podejrzewam, że Ministerstwo nie ma teraz łatwo i wolałbym nie stracić lokalizacji sklepu, czy zostać zmuszonym do całkowitego zamknięcia, więc chwilowo wolałem zawiesić sprzedaż dla mugoli - zgodził się, po czym zupełnie zapomniał o sprawach mniej ważnych. Ostatecznie nie umówili się, żeby dyskutować na temat zabezpieczeń magicznego świata, a na stworzenie podobizny wróżki, która nie była tak oczywista, jak mogło się wydawać. Słysząc o banshee Larkin na moment zatrzymał się, po czym pokiwał lekko głową, mając wrażenie, że jeszcze więcej mogło być tych odmian wróżek, czy może ich wyobrażeń. Ostatecznie jedne pomagały, inne w podaniach czerpały przyjemność z dokuczania ludziom. Trudno było powiedzieć, jak powinna więc przedstawiać się podobizna wróżki. - Mugolskie przypominają bardziej nasze elfy, jak zauważyłem... Raz robiłem rzeźbę do ogrodu i miała być ludzkiej wielkości, przypominająca dziewczynę z długimi włosami i pięknymi skrzydłami. Było to dość ciekawe, ale nie wiem, czy tak wyglądają rzeczywiście wróżki, jakie my znamy, choć banshee... - urwał, zastanawiając się mimo wszystko nad możliwością stworzenia czegoś podobnego choć uchwycenie eteryczności tych istot w rzeźbie... Było wyzwaniem, które zamierzał podjąć, co było zdecydowanie widoczne w spojrzeniu artysty. W końcu sięgnął po ołówek, aby zacząć kreślić kontur na kawałku drewna, który miał mu pomóc wytworzyć właściwą figurę. Zaraz też wyjął samorzeźbiące dłuta, z którymi w dłoniach uśmiechnął się do Chrisa dziękując za otrzymany na święta prezent. - Tańczenie w środku lekcji? Rzeczywiście nie brzmi dobrze, ale przynajmniej nie mamy problemów z magią... - stwierdził, zaraz dodając, że sam miał chwilowo nieco szczęścia, jedynie doświadczając halucynacji przy okazji obchodów Celtyckiej Nocy. - Chciałem też przy okazji pogratulować kolejnych zilustrowanych książek. Kupiłem jakiś czas temu dwa tomy przygód Cartera od Benjamina Austera i nawet miałem okazję z nim chwilę porozmawiać - dodał, wyjmując powoli dłuta, aby po chwili wprawić je w ruch, pozwalając im samym pozbyć się nadmiaru drewna, nim samodzielnie zacznie nadawać mu właściwy kształt.