C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Ryby to z oczywistych względów stały element tutejszej kuchni, wyróżnia się cztery główne gatunki, jakie można tutaj złapać: bubole, migotki latające, roztopce i kryształowce lodowe. Wędkarstwo z kolei to nie tylko sposób na pozyskanie pożywienia, ale i niezła rozrywka, zwłaszcza dla przyjezdnych, dla których siedzenie nad przeręblem w oczekiwaniu na ruch w wodzie to nowe doświadczenie. Z tego powodu prowadzona jest wędkarska tabela wyników, która na koniec pobytu pozwoli wyłonić największego fanatyka wędkarstwa! Wygrany otrzyma 100 galeonów, odznakę i wieczną chwałę!
Jak to działa? Bez względu na ilość postów czy nawet wątków, kostkami rzuca się tu tylko raz i tylko ten jeden wynik jest brany pod uwagę. Na początek każdy rzuca 2x literą, traktowaną tu jako k10 (czyli a=1, b=2, c=3 d=4, e=5, f=6, g=7, h=8, i=9, j=10). Wynik z liter należy zsumować - jest to ilość złapanych przez Was ryb. Następnie rzucacie tyloma kośćmi k6, ile wyszło wam z k10. Wynik kości k6 wskazuje na to, jaką złowiliście rybę, czyli ile macie punktów:
Dodatkowe modyfikatory: + styczność z wędkarstwem (udowodnione w kp lub na fabule) → +2 ryby (2xk6 więcej) + cechy eventowe: gibki jak lunaballa (szybkość), magik żywiołów (woda), świetne zewnętrzne oko (spostrzegawczość) → +1 ryba za 1 cechę (1xk6 więcej) - cechy eventowe: połamany gumochłon, bez czepka urodzony, drzemie wie mnie zwierzę → -1 ryba za 1 cechę (1x k6 mniej)
(każda cecha liczy się osobno!)
Przykład:
Kasia rzuciła dwiema literkami, jej wynik to B i C, ale ma cechę „połamany gumochłon”, co oznacza, że złapała 4 ryby (2 + 3 - 1 = 4). Jej rzut kośćmi to 4, 2, 3, 6, co oznacza, że złapała kryształowca, dwa bubole i roztopca. Kasia uzyskała 15 punktów
Obowiązkowy kod do zawarcia w poście z łowieniem ryb (i tylko w nim):
Wyniki: Frederick Shercliffe: 60 Thalia S. Heartling: 54 Longwei Huang: 49 Christopher Walsh & Darren Shaw: 47 Ariadne W. Wickens: 44 Elizabeth Brandon: 43 Marla O'Donnell: 36 Nathaniel Bloodworth & Salazar Morales: 34 Benjamin Auster: 33 Maximilian Brewer: 31 Scarlet Norwood: 28 River A. Coon: 20 Atlas M. O. Rosa: 16 Harmony Seaver: 3
Wyniki są zbierane do 20 marca!
Ostatnio zmieniony przez Nathaniel Bloodworth dnia Wto 21 Mar - 21:00, w całości zmieniany 6 razy
To, że się tutaj znajdował, było tylko i wyłącznie winą jego matki. Nie był w stanie wybić jej tego wyjazdu z głowy, uparła się na niego jak hipogryf i z finezją godną topka wpakowała go prosto na tę łajnobombę. Była z tego powodu niezwykle zadowolona i nic nie wskazywało na to, żeby zamierzała przyjmować jego jakiekolwiek wyjaśnienia w sprawie tego, że zdecydowanie nie potrzebował urlopu. Nie obchodziło jej również to, że teraz zdecydowanie bardziej potrzebny był w rezerwacie, nie zaś na drugim końcu świata, z bandą dzieciaków, która przecież powinna znajdować się pod opieką wykwalifikowanej kadry nauczycielskiej. To ostatnie było jednak wątpliwe, biorąc pod uwagę to, co wydarzyło się w czasie balu noworocznego w Hogwarcie. Nie zmieniało to jednak faktu, że Frederick nie zamierzał bawić się w niańkę, czy to dla kogoś sobie bliższego, czy też kogoś, kogo przypadkowo napotkałby na swojej drodze. Z całą pewnością nie zamierzał zaś robić za niańkę dla Josephine, która jak dla niego mogłaby spokojnie wpaść do pierwszej lepszej przerębli i tam pozostać. Najbardziej w całe tej sytuacji złościło go zaś to, że pomimo swoich dwudziestu sześciu lat i niezależności od rodziców, ponownie dowiadywał się, że znajdował się pod ich pręgierzem, zmuszony do tego, by tańczyć, jak mu zagrali. Nie ulegało bowiem najmniejszej wątpliwości, że gdyby teraz pojawił się w domu, jego ojciec wyjaśniłby mu w krótkich, żołnierskich słowach, co o tym myśli. Frederick skrzywił się ledwie dostrzegalnie, zatrzymując się nieoczekiwanie dla samego siebie, zastanawiając się, co właściwie miał tutaj robić. Poza topieniem w chłodzie swojej irytacji. Prawdą było, że mógł wykorzystać ten wyjazd, że mógł zrobić coś pożytecznego, zainteresować się dokładniej okoliczną fauną i florą, i zapewne właśnie taki cel przyświecał jego ojcu, kiedy bez najmniejszego wahania pozwalał mu na zniknięcie z rezerwatu na nadchodzące dwa tygodnie. Tylko dwa. Albo aż dwa, w zależności od tego, jak na to spojrzeć. Musiał zapanować nad swoim niezadowoleniem i skoncentrować się na tym, co faktycznie mógł tutaj osiągnąć, koncentrując się na sprawa, o których miał w pełni pojęcie, nie zaś na problemach, które powinny obchodzić go mniej więcej tyle samo, co zeszłoroczny śnieg. Och, ironio.
Nigdy jeszcze nie miała okazji pobawić się w małego wędkarza. Skoro jednak znaleźli się na Antarktydzie, przyszedł czas na jej pierwszy raz i była chyba na równi podekscytowana, co poddenerwowana. Od razu zapowiedziała Carly, że będzie potrzebować jakiegoś instruktora, który jej pokaże co i jak żeby sobie przypadkiem oka nie wydłubała tym długim kijem. To mogło wydawać się łatwe, ale Ela już wiedziała, że zwykle to jedynie pozory i takie niby proste czynności okazują się skomplikowane. - Myślisz, że w ogóle uda nam się coś złowić? - spytała, kiedy szły okutane od stóp do głów w najcieplejsze ubrania, jakie ze sobą zabrały. Siedzenie przez bliżej nieokreślony czas praktycznie bez ruchu groziło zamarznięciem i zapewne też przymarznięciem do lodu, ale postanowiły podjąć to ryzyko. W końcu w perspektywie był pyszny posiłek upichcony przez Norwood, a temu chyba nikt by się nie oparł. - Ej, Carly, a co jak nagle gdzieś zza rogu wyskoczy na nas fomiś? - Z jej ust padło kolejne pytanie, które każdemu miłośnikowi ONMS wydałoby się co najmniej zabawne. Sama jednak nie posiadała tak dużej wiedzy w tej dziedzinie, a jeszcze nie dowiedziała się, że te stworzenia wcale nie są takie groźne, na jakie wyglądają. Ba, wręcz przeciwnie - są całkiem milutkie. Na tę chwilę widziała w nich wielkie niedźwiedzio-foki, które jednym pacnięciem łapy mogły posłać ją wprost do lodowatej wody. Kiedy w końcu dotarły na miejsce, spojrzała wyczekująco na przyjaciółkę. Potrzebowała szczegółowych instrukcji, jak ma działać, żeby nie zrobić nikomu krzywdy, i może nawet faktycznie wrócić do lodowca mieszkalnego z jakąś zdobyczą. Kto wie, czy to nie był jej dzień na odkrycie nowego hobby? Jednego była jednak pewna - wysiedzenie w miejscu będzie prawdziwym testem cierpliwości.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Nie wiedział, kto dokładnie wspomniał mu o tym miejscu, ale mimo wszystko postanowił przekonać się, jak dokładnie wygląda wędkowanie w tej całkowitej zmarzlinie, gdzie naprawdę trudno było o zdobycie czegoś więcej, niż kawałki lodu. Zorientował się już, że podstawę kuchni tutejszych mieszkańców stanowiły ryby i wcale go to nie dziwiło, teraz jednak zamierzał przekonać się na własnej skórze, jak to jest, kiedy trzeba siedzieć w miejscu bez ruchu przez dłuższy czas, pilnując, żeby pożywienie mimo wszystko ich nie opuściło i nie odpłynęło w siną dal. To bowiem nie byłoby wskazane, a i sam Christopher poczułby się raczej idiotycznie, chociaż z drugiej strony nie miałby nic przeciwko temu. Ostatecznie bowiem ryby też były żywymi stworzeniami, o które w jakimś stopniu należało dbać. Zielarz miał jednak świadomość, że w zaistniałych okolicznościach przyrody pozostawało mu niewiele możliwości żywieniowych, których mógłby się tak naprawdę podjąć, więc nie zamierzał rozpaczać nad każdym stworzeniem, jakie lądowało na jego talerzu. Zresztą, prawdę powiedziawszy, nikt nie przykazał mu przyniesienia tych złowionych ryb, więc mógł ostatecznie również wypuścić je na nowo do wody, pozwalając, by to ktoś inny przetransportował je do kuchni. Po drodze spotkał Atlasa, z którym podzielił się pomysłem na spędzenie tego poranka, a kiedy drugi nauczyciel wykazał zainteresowanie tematem, skierowali się wspólnie we wskazanym im kierunku. Christopher nigdzie się nie spieszył, bo naprawdę nie zamierzał się tutaj połamać, przy okazji kończąc dość kiepsko ten wyjazd już na samym początku, a później nawet z zaciekawieniem zatrzymał się, by wszystko obejrzeć, dostrzegając nawet coś, co było chyba tablicą wyników. Uśmiechnął się na ten widok kącikiem ust, a następnie spojrzał ponownie na Atlasa, poprawiając nieco szalik, który przysłaniał jego twarz. - To co, chcesz się przekonać, jak nam pójdzie? Może znasz magiczne sztuczki na to, żeby zwabić te ryby i pokonać konkurencję? O ile ktokolwiek naprawdę zainteresuje się tym, co się tutaj dzieje. Nie wydaje mi się, żeby to była fascynująca rozrywka dla dzieciaków - powiedział i wzruszył lekko ramionami, czekając na ostateczną decyzję mężczyzny, gotów do tego, żeby ruszyli na dalszy spacer, gdyby jednak po zobaczeniu, dokąd dotarli, nauczyciel opieki nad magicznymi stworzeniami uznał, że to jednak nie jest zabawa dla niego.
- Jasne, że tak! Zobaczysz, ryby same do nas będą wyskakiwać - powiedziała Carly, uśmiechając się przy tej okazji w sposób, który świadczył o tym, że nie widziała w ogóle innej możliwości. Była pełna entuzjazmu, właściwie tak jak zawsze, nie zakładając w ogóle możliwości porażki, chociaż ta była nawet bardziej niż prawdopodobna. Norwood była jednak tym typem człowieka, który szklankę właściwie zawsze widział do połowy pełną i uważał, że z każdej niekorzystnej sytuacji dało się po prostu wymigać, że dało się z niej jakoś wyłgać, chociaż zupełnie nie wiedziała, jak miałaby sobie poradzić teraz, gdyby okazało się, że ryby mimo wszystko nie mają najmniejszej ochoty na to, żeby do nich przypłynąć. Nie znała się właściwie w ogóle na zwierzętach, nie była najlepsza w opiece nad nimi, żeby nie powiedzieć, że była raczej tragiczna, toteż nie wiedziała, jak miałaby jeszcze zbawić do siebie ryby. Zaraz jednak powstał dodatkowy problem, na który aż zacmokała. - Będziemy udawać martwe - zawyrokowała niesamowicie pewnie, po czym zaśmiała się i machnęła ręką. - E tam, Lizzie, jestem pewna, że nam nic nie zrobi, inaczej by je przeganiali albo wszędzie stałyby tabliczki, że uwaga, bo w okolicy kręcą się fomisie. A zamiast tego masz tę oto tablicę i wygląda to wszystko bardziej, jak jakaś latryna, niż miejsce do łowienia ryb - powiedziała, pochylając się nad przeręblem, po czym postukała się palcem w nos, a jej ciemne oczy zabłyszczały, gdy postanowiła przygotować się do tej nowej przygody życia, uznając ją za coś fantastycznego, chociaż nawet nie wiedziała dlaczego. - Dobrze, może to nie jest rzeka za domem, ale sobie poradzimy, a co tam! - stwierdziła dziarsko, by zaraz przystąpić do właściwych wyjaśnień, nie chcąc zostawiać przyjaciółki, nomen omen, na lodzie, po czym zajęła miejsce i westchnęła, dodając, że to właśnie będzie najtrudniejsze, bo ryby to wcale tak od razu do człowieka nie przychodzą.
Błąkał się. Nie ma na to lepszego określenia, ale też nie czuł się z tym źle, błąkał się czując w związku z tym błogi relaks. Łatwo wpadł w spiralę obowiązków w związku z podjęciem nowej pracy i dopiero teraz, kiedy nadeszły ferie, zorientował się, że pomiędzy dwoma zajęciami dochodowymi miał naprawdę niewiele czasu na to, by zwyczajnie się zrelaksować. Okolice lodowca nie były szczytem jego marzeń, było mu zwyczajnie cały czas zimno, nawet pomimo odpowiednich ubrań i lodowych kajdan, poza tym doskwierał mu nieprzerwany ból głowy w związku z wszechobecną jasnością. Słyszał o odpowiednich goglach, które zamierzał jak najprędzej nabyć, przy czym jednocześnie nie zdołał jeszcze odszukać lokalnego targowiska. Błąkając się więc, wpadł na Chrisa, ochoczo zgadzając się na cokolwiek ten zapragnął zaproponować, by skorzystać z możliwości znalezienia jakiegoś ciekawego zakamarka terenów Smoczych Ludzi. - Nie jestem fanem wędkarstwa. - przyznał, uśmiechając się łagodnie, nieco przepraszająco- Szczególnie tego dla sportu... - dodał, również zwracając uwagę na tablicę wyników- Po prostu wydaje mi się to głupie. Ale pewnie, spróbujmy! - wzruszył ramionami. Byli w nowym miejscu, poznawali nową kulturę, czemu by nie sprawdzić, jakie rozrywki uprawiali lokalsi. Udali się po swoje wędki i przycupnęli przy wybranych przeręblach. - Jestem bardzo ciekaw lokalnych gatunków. Widziałeś już fomisie? - zapytał z zainteresowaniem- Udało mi się z jednym zaprzyjaźnić, towarzyszy mi przy dalszych wędrówkach. - wyznał, jednak zmarszczył lekko zmartwiony brwi- ...chociaż musiałem z nich zrezygnować, bo wszechobecne światło chyba wypala mi dziury w mózgu. - ból głowy był nieznośny, a przez dzień polarny nie było nawet jak od niego uciec.
Udawanie martwych przed fomisiem wydawało jej się jednocześnie dobrym i złym pomysłem. Dobrym, bo może uznałby, że nie są warte jego uwagi, a złym, bo mogło być zupełnie na odwrót i tym bardziej mógł się nimi zainteresować. Carly jednak trochę ją uspokoiła, bo faktycznie nie widziała nigdzie tabliczek ostrzegających przed tymi magicznymi stworzeniami, więc na chłopski rozum można było uznać, że chyba nie były takie groźne, jak się wydawało. Stanęła za przyjaciółką, kiedy ta nachyliła się nad przeręblem, gotowa w każdej chwili złapać ją za kurtkę i pociągnąć w tył. Nie chciała, żeby Norwood wpadła do wody przed rozpoczęciem całej zabawy. Najlepiej to w ogóle nie życzyła sobie jej kąpieli. Woda z pewnością była przerażająco zimna, a Elizabeth w uzdrawianiu była tak dobra, że bardzo możliwe, że przypadkiem jeszcze złamałaby jej rękę. Na szczęście dla wszystkich do takiej fatalnej w skutkach sytuacji nie doszło. - Daj spokój, my dwie sobie nie poradzimy? Nie ma opcji! Zamieniam się w słuch - powiedziała i z szerokim uśmiechem zwróciła się w stronę przyjaciółki, żeby z uwagą wyłapać wszystkie najważniejsze informacje. Po wytłumaczeniu nadal miała lekki mętlik w głowie co i jak, ale liczyła, że i to szybko się ułoży przez działanie w praktyce. Zajęła miejsce obok Carly i zaraz po niej też sobie westchnęła. Mogły przypominać teraz dwie zmęczone oczekiwaniem, opatulone w kurtki pyrki. - No pewnie, że same nie przychodzą. Jak mają przyjść, skoro znajdują się w wodzie? One przypływają! - zauważyła mądrze, po chwili parskając śmiechem. Błysnęła intelektem, nie ma co! - Ej, a tak właściwie to my możemy sobie teraz rozmawiać? Nie pomyślałam o tym wcześniej, ale tak mi to przyszło do głowy... Nie odstraszymy ryb? - zapytała, szczerze ciekawa odpowiedzi. Na temat wędkarstwa nie wiedziała kompletnie nic, więc miała "tysiąc pytań do". Miała jednak ogromną nadzieję, że będą mogły rozmawiać, bo już samo siedzenie na tyłku w miejscu było dla niej straszną perspektywą, a jeśli jeszcze miałaby zamilknąć... No nie, po prostu nie. Każdy miał swoje granice i dla niej to było prawie niemożliwe, żeby aż tak się przypilnować. Musiałaby chyba spać.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Tak prawdę mówiąc, to wcale nie wybrał się tutaj z myślą o wędkowaniu, jedynie zwiedzał okolicę i postanowił sprawdzić, o co było tutaj tyle szumu. Dość szybko jezioro, a konkretnie miejsce z przeręblem stało się jednym z bardziej ruchliwych (nie żeby na Antarktydzie był to ogromny wyczyn) i Bloodworth nie bardzo rozumiał dlaczego. Kiedy już tutaj dotarł, jego uwagę przyciągnął jednak nie konkurs na najlepszego wędkarza, a postać, która się tutaj kręciła. Tak znajoma, a jednak tak obca. Nie wahał się wcale, od razu postanowił podejść, skoro sytuacja pierwszy raz od lat była tak sprzyjająca. — Musieliśmy wyjechać na pieprzony biegun południowy, żeby w końcu się spotkać, Shercliffe. Beznadziejna statystyka — zagaił wesoło, wyciągając ku niemu lewą, zdrową dłoń, z której wedle wszelkich zwyczajów na moment ściągnął rękawiczkę. Zielone oczy zlustrowały dokładnie twarz, którą niegdyś znały na wylot. Prędko doszukał się w niej elementów, których nie było tu ostatnim razem, głównie kilku zmarszczek, dla których nie było miejsca na nastoletnich twarzach. — Obudziła się w Tobie dusza wędkarza?— skinął głową w stronę przerębla i wsunąwszy ręce w ciepłe kieszenie, rozejrzał się wokół. W pobliżu stały wędki i w pewien sposób kusiły, żeby ich użyć. Zaczął się nawet zastanawiać, czy dałby radę złowić coś jedną ręką... skoro już i tak tutaj stali.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- Cóż, ja też nieszczególnie, ale muszę przyznać, że jestem ciekaw, jak można sobie tutaj poradzić z połowem – przyznał, dodając, że chociaż okolica była intrygująca i zdecydowanie tajemnicza, to tak naprawdę nie sądził, by przez te dwa tygodnie można było zapewnić sobie tutaj dostatecznie wiele rozrywki. Obawiał się, że pośród tej bieli i jasności niektórzy mogli po prostu oszaleć, nie znajdując przyjemności ani w tutejszej faunie, ani w tutejszej florze, kuchni, czy zwyczajach. Z drugiej jednak strony miejsce to jego zdaniem sprzyjało wyciszeniu, sprzyjało temu, żeby zapomnieć o wydarzeniach na wyspach, zapomnieć o smokach i odpocząć, zmyć z siebie żałobę, jeśli ktoś jeszcze ją nosił, skupić się na przyszłości i na prostocie, jaką potrafiło czasami oferować życie. - Tak, Josh zabrał mnie tak właściwie od razu, był pewien, że spotkanie z fomisiami to coś, co przypadnie mi do gustu. Udało mi się też wpaść na psingwiny i powiem ci, że naprawdę przypominają stado rozbrykanych szczeniąt. Nie dziwię się ani trochę, że nie można wpuszczać ich do lodowca – stwierdził, wzdychając cicho, bo chociaż stworzenia były na swój sposób urocze, to było w nich również coś nieco przerażającego. Być może właśnie tą swoją słodyczą, tym przywiązywaniem się do człowieka, sprawiały, że ludzie mogli się ich obawiać albo po prostu od nich uciekać. Były ostatecznie bowiem jakoś męczące, w sposób który trudno było nawet opisać. Zaraz jednak spojrzał z uwagą na Atlasa, nie zwracając chwilowo uwagi na to, co łowili i czy właściwie cokolwiek brało. Starał się dostrzec w nim jakieś niepokojące symptomy, ale ostatecznie pokręcił lekko głową. - Nie sądziłem, że może to aż tak przeszkadzać, ale faktycznie jest to dość mocno męczące i kłopotliwe. Być może miejscowi mogliby coś na to zaradzić? Rozmawiałeś już z nimi? – zapytał po prostu, poważnie, cicho, nie zamierzając z tego powodu robić żadnej afery, ani też nie zamierzając skakać dookoła drugiego mężczyzny, jakby ten był poważnie ranny, bo nic na to po prostu nie wskazywało.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Prawda była taka, że Carly nie miała najbardziej bladego, zielonego, czy nawet kolorowego pojęcia o tym, co te fomisie mogą im zrobić. Nie była również pewna, czy okoliczne ryby nie były przypadkiem jakimiś krwiożerczymi bestiami, ale doszła do wniosku, że rekina z przerębli na pewno nie wyciągną. Była za mała, żeby się przez to przecisnął i chociaż wiedziała, że takie piranie były zdecydowanie mniejsze, była przekonana, że mieszkańcy wiedzieliby doskonale, gdyby takie paskudztwa gdzieś tutaj żyły. Dlatego była skłonna zaufać temu, że nic złego się im tutaj nie stanie, a nawet gdyby, to zamierzała się wydzierać wniebogłosy, machać rękami, wysyłać patronusy i co jeszcze przyszłoby jej do głowy. Na razie jednak machnęła na to ręką, będąc przekonaną, że jakoś sobie z tym poradzą i zaczęła z wielkim entuzjazmem opowiadać przyjaciółce o tym, jak się te ryby łowi. - A wiesz, że można też zrobić takie pułapki, do których one wpływają? Nie wiem zupełnie, jak się je buduje, ale widziałam je kiedyś, jak chłopcy z wioski rozstawiali je latem dla zabawy! Pewnie łapie się do tego jakieś raki, czy coś – dodała, paplając jak najęta, chociaż wiedziała doskonale, że miały się skoncentrować dokładnie na połowie, a nie na innych bzdurach. Wydawało jej się jednak, że ta informacja może spodobać się Lizzie, tym bardziej że zaraz Norwood rozdziawiła buzię i popatrzyła na młodszą przyjaciółkę roziskrzonymi oczyma. – Spróbujemy swoich sił w wakacje! Będzie pewnie ciepło, a i jakaś rzeka się znajdzie, to zbudujemy taką pułapkę i zobaczymy, co się stanie, ha – postanowiła, sadowiąc się wygodnie, będąc pewną, że faktycznie przypominały dwa okutane po uszy kartofle albo dwie wiekowe babuleńki, co strasznie ją bawiło. I do tego wędkowały! Zaraz też Carly zaniosła się śmiechem, mając świadomość, że potwornie mąci wodę, co oczywiście nie sprzyjało połowowi, ale była pewna, że i tak nic im z tego nie wyjdzie. Zachowywały się jak trzpiotki na targu i to było po prostu fantastyczne samo w sobie. Zaraz jednak przytknęła palec do ust, dość głośno oznajmiając, że podobno ryby miały takie wielkie uszy, że słyszały wszystko, co działo się wysoko, wysoko ponad powierzchnią wody. - Może te mają wielkie uszy jak słonie! – stwierdziła jeszcze z namysłem, by zaraz wydać z siebie zdziwiony okrzyk i zabrać się do wyciągania ryby z wody. – Bierze! Jednak przypłynęła. To pewnie stary kalosz, ale jakie to ekscytujące!
Frederic drgnął lekko, a później spojrzał na Nathaniela, uśmiechając się samym kącikiem ust. Rozpoznał go, chociaż oczywiście on również zdążył się zmienić w minionych latach, nie przypominał już dzieciaka, którym był, kiedy razem włóczyli się po szkolnych korytarzach. Nie można było zresztą oczekiwać tego, żeby czas stanął w miejscu, żeby wszystko było takie, jak kiedyś. I Frederick w ogóle tego nie oczekiwał, właściwie nawet się nad tym nie zastanawiał, zdaje się, zbyt obojętny na to, co działo się dookoła niego, na zmiany, jakie zachodziły w życiu, nie czując w związku z tym niczego szczególnego. - Lepsza taka, niż zerowa, Bloodworth - stwierdził w formie powitania, unosząc nieco brwi, kiedy podawał mu rękę, uznając, że być może w całym tym wyjeździe znajdował się jakiś pozytyw. Niewielki, niezbyt znaczący, ale na tyle przyjemny, że nie musiał z góry zakładać, że każdy dzień tego wyjazdu okaże się bezgranicznie nudny. Ostatecznie bowiem w szczenięcych latach całkiem dobrze uzupełniali się z Nathanielem i zakładał, że pozostał im jeszcze choćby cień dawnej relacji. Ne musieli dogadywać się już tak idealnie, jak dawniej, ale nadal zapewne mieli do siebie jakiś śmieszny sentyment, a to wiele zmieniało. - Raczej zdążyłem się znudzić siedzeniem w jednym miejscu. Moja matka spakowała mnie i wysłała tutaj jak niezbyt potrzebną paczkę, ojciec jej zawtórował, najwyraźniej uważając, że cały ten wyjazd pozwoli mi na zacieśnienie więzów z narzeczoną i zostałem tym samym zmuszony do szukania atrakcji pośród masy lodu. Wolę jednak być wędkarzem, niż zalegać na łóżku obok ślepego dziwaka, jego psa i pewnego debila, który uważa, że akromantula to cudowny wierzchowiec - zakomunikował ostatecznie, krzywiąc się lekko i spojrzał w stronę przerębli, ostatecznie wzruszając ramionami. To była rozrywka, jak każda inna, pozwalająca chociaż na chwilę zapomnieć o tym, że dookoła nie było właściwie niczego, a jemu nie bardzo chciało się znowu spacerować z Josephine. - Ale zdecydowanie nie uwierzę, jeśli mi powiesz, że to ty marzysz o zostaniu wędkarzem - dodał, patrząc na towarzysza, zaś na jego twarzy malowało się głębokie znudzenie.
Ariadne usłyszała o swego rodzaju lokalnych zawodach i zauważyła, że bardzo wiele osób z chęcią wybierało się na zewnątrz, aby wziąć w nich udział. O co dokładnie chodziło dowiedziała się dopiero na miejscu, widząc grupki oraz pary przyjezdnych ślęczące nad przeręblami. Niegdyś robiła dokładnie to samo, przebywając razem z ojcem nad rzeką Yukon. W grudniu spora jej część zamarzała i często chodzili łowić ryby. Ledwo to pamiętała, bo pozostawała wtedy tylko malutką dziewczynką, a później jakoś ta ich tradycja zaniknęła. Zorientowała się, że najlepiej łowi się w towarzystwie. Nad rzeką zawsze przesiadywała z ojcem, pili gorący napar rumiankowy od mamy i rozmawiali o wszystkim. Każdy oprócz Ariadne miał tu jakiegoś przyjaciela i toczyły się rozmowy. Przeszła obok tablicy z wynikami, gwiżdżąc nieco przy dostrzeżeniu dotychczasowego prowadzącego - było się czym pochwalić! Musiałaby mieć sporo szczęścia, aby prześcignąć Fredericka Shercliffe'a. Ale nie przyszła tu tylko po to, aby wygrywać. Sama zabawa oraz rozrywka bardzo wiele znaczyły dla Wickens. Zaciekawiona tym czy po tylu latach będzie nadal potrafiła coś złapać, zajęła miejsce przy wolnym przeręblu. Siedziała w ciszy i samotności, przygotowując wędkę oraz przynętę z pożyczonych od Smoczych Ludzi robaczków. Skąd je wzięli, tego się chyba nie domyśli. Zarzuciła haczyk i obserwowała z uwagą wodę. Była krystalicznie czysta, ale jednocześnie ciemna, więc nie mogła wypatrzeć krążących pod grubym lodem rybek. Błyskawicznie jednak coś zaczęło brać, więc chwyciła za wędkę i zaczęła zwijać linkę. Złapała coś! Nie miała pojęcia jaki to gatunek ryby, ale pokryta była ślicznymi kryształkami. Ariadne obracała ją chwilę w palcach, ale zrobiło jej się tak przeraźliwie zimno, że wypuściła zdobycz do wiaderka, sycząc z bólu, bo na rękawicach pojawił się już szron. Zarzuciła kolejną przynętę i czekała, rozglądając się dookoła co jakiś czas.
Można się dołączyć!
River A. Coon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 174
C. szczególne : Ruchome tatuaże, drobna przerwa między lewą jedynką a dwójką, melodyjny głos, lekko włoskie zaciąganie, zapach (figa, cytryna, czarna porzeczka, cedr)
Plan miał dobry, a serce pełne czystych intencji. A wyszło jak zawsze. Od czasów Wigilii nie zamienił z ojcem ani słowa i jakkolwiek głośno gadałby o tym, że ma to gdzieś, że lepiej by było jakby w ogóle tamten nie istniał, że przecież i tak nie zamierzał wracać do domu w najbliższym czasie, to prawda była jednak taka, że gdzieś w rakuniej podświadomości gniotło go to od środka niewygodnie. Nic więc dziwnego, że mimowolnie szukał sposobu, by to wszystko od nowa ułożyć, może nie perfekcyjnie równo, ale przynajmniej na tyle, by znów chodziło mu się wygodnie. Ubzdurał więc w swojej kudłatej główce, że jeśli uda mu się zdobyć odznakę najlepszego rybaka na biegunie, to ojciec będzie z niego tak dumny, że nie tylko zapomni o ich kłótniach, ale w końcu może nawet powie mu coś miłego, jak to rybak do rybaka potrafi, a do swojego syna niekoniecznie. Siedział więc przy magicznie wydrążonej przerębli ubrany w tyle warstw ubrań, że ledwo mógł nadal ruszać rękoma, a jednak mimo tego, że wszystko zdążyło już zesztywnieć mu z zimna i bezruchu, a policzki płonęły mu już żywą czerwienią, to jego spławik nie poruszył się ani razu, a on sam zaczynał już dostawać pierdolca. Był pewien, że siedzi tam już pół dnia, nawet jeśli w rzeczywistości minęło jakieś pół godziny i mamrotał coś pod nosem o tym, że inni jak nic wyłapali już wszystkie ryby z oceanu i dlatego idzie mu tak bezrybnie. I gdy miał już sobie odpuścić, uznając swoją porażkę za ostateczny dowód tego, że rybołówstwo nie jest dla niego, tak jak i słowa "jestem dumny, synu", to musiał gaspnąć gwałtownie, zamaszystym ruchem wyszarpując wędkę w górę, pozwalając kołowrotkowi zakręcić się tak szybko, że jego ręka niemal straciła widoczność. Uniósł głowę, jak w zwolnionym tempie przyglądając się jak Bubol na błyszczącej lince frunie w powietrzu na tle oślepiającego go słońca. Wykręcił się półpiruetem, by zobaczyć gdzie poleciała jego zdobycz i wpierw usłyszał cudownie rozchodzące się po lodowym pustkowiu PLASK, a dopiero potem dostrzegł rybę odbijającą się od twarzy @Darren Shaw. - Ociechuj - wyrzucił z siebie na wdechu, przez ułamek sekundy nawet mając jakąś myśl o przeprosinach czy zapytaniu czy wyrywający się z ryby haczyk nie zranił obcej mu buźki, a jednak zanim zdołał dobrze wyklarować intencje w głowie, już krzyczał: - TO MOJA! - gotów bić się o jedyny, choćby i najmniej wartościowy, dowód swojej próby.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Gdyby ktokolwiek zapytał go czy miał wcześniej do czynienia z wędkarstwem, nie wiedziałby nawet co odpowiedzieć. Niby kilka razy w życiu trzymał wędkę i dawał się namówić znajomym czy kuzynostwu na wyjazd nad stawy, jednak jego uwaga skupiała się raczej na towarzyskim aspekcie tego rodzaju spotkań. Nie znał się ani trochę na spławikach, przynętach, a jeżeli jakąkolwiek rybę udało mu się wyciągnąć na powierzchnię, to tylko na skutek szczęścia… i to nie dlatego, że brakowało mu predyspozycji. Po prostu wędkarstwo nigdy go nie interesowało. Nie przepadał za biernym oczekiwaniem aż coś złapie, które kłóciło się z jego niezaspokojoną potrzebą aktywności i zapewnienia organizmowi odpowiedniej dawki adrenaliny… a jeżeli mowa o rybach, zdecydowanie lepiej czuł się mając w ręku patelnię niż wędkę. Tak, gotowanie sprawiało mu o wiele więcej radości. Nad przeręblem zjawił się więc wiedziony nie tyle pokusą wzięcia udziału w ogłaszanym wszem i wobec konkursie, a raczej zwykłą, ludzką ciekawością. Ot, zerknął kilku osobom przez ramię, podziwiając wypełnione różnymi gatunkami ryb kosze, kiedy nagle zauważył sylwetkę, która nie do końca komponowała mu się z połowami. – Nie sądziłem, że interesujesz się wędkarstwem. – Zagadnął zaraz zresztą kobietę, podzieliwszy się z nią zrodzoną w myślach wątpliwością, a po chwili uniósł również dłoń Thalii, delikatnie całując jej grzbiet na powitanie. – Podobno za najwartościowsze i najsmaczniejsze uznają tutaj roztopce. Niezbyt zachęcająca nazwa, co? – Pociągnął temat dalej, wplatając w pogawędkę ciekawostką, którą zasłyszał wcześniej w lodowcu mieszkalnym z ust lokalnego, czarodziejskiego plemienia.
Były takie momenty, w których zastanawiała się, co one we dwie miały właściwie w głowie. Spotkały się dwie blondynki, no nie ma co. Nie, żeby ubliżała sobie czy też Carly, ale czasem naprawdę aż jej brakowało słów, a coś czuła w kościach, że to dopiero początek. Miały w każdym razie bez wątpienia idealny plan, gdyby jednak pojawiło się niebezpieczeństwo - udawanie martwych, albo wręcz przeciwnie darcie się na całe gardło i robienie wokół siebie szumu brzmiało super mądrze i totalnie jak coś, co mogłoby się udać. Bo przecież nie było innej opcji, prawda? - O? O tym nie wiedziałam, ale to może wcale nie jest taki głupi pomysł... Kurczę, szkoda, że wiesz, jak się je robi, ale co dwie głowy to nie jedna i myślę, że coś uda nam się wykombinować. Przydałyby się tylko jakieś patyki - powiedziała i z łatwością można było stwierdzić, że trybiki w jej głowie działały na wysokich obrotach. Nie miała bladego pojęcia, jak miałaby zrobić z tych patyków taką pułapkę, ale dla chcącego nic trudnego. Improwizacja też była przydatną w życiu umiejętnością. - No tak, tylko skąd my tu weźmiemy patyki - kontynuowała jakby sama do siebie, rozglądając się nieco po tych polach pokrytych śniegiem i lodem. Zaraz dotarły jednak do niej kolejne słowa Norwood, dlatego odwróciła się z powrotem w jej stronę. - Dobra! Ale do tego czasu musimy się dowiedzieć, jak to dokładnie wygląda i jak takie coś w ogóle zrobić - odpowiedziała zadowolona, że już zaczynały układać się jakieś plany na wakacje. Co prawda do tych letnich miesięcy było jeszcze sporo czasu, ale to im zupełnie nie przeszkadzało w dogadywaniu się co do różnych atrakcji. - Tak, z pewnością. Jak w takim razie chcesz je wyłowić przez tą małą dziurę? - spytała, nie kryjąc swojego sceptycyzmu co do tego, że tutejsze ryby miały uszy jak słonie. Ciekawe. Zaraz jednak miały się dowiedzieć, czy to jakimś cudem nie była prawda, bo Carly zaczęła się szamotać i krzyczeć, że coś złapała. I może to jej okrzyki tak podziałały, że przepłoszyły jakąś biedną rybę, która złapała się na haczyk młodej Brandonówny, bo i ona poczuła, że coś ewidentnie miała. - Ej Carly, a co ja mam z nią teraz zrobić? - spytała tylko trochę spanikowana, nie wiedząc, jak się zachować. Co innego było usłyszeć w teorii, jak ma działać, a co innego było wcielić słowa w życie. Tu nie było miejsca na pomyłkę, czuła się niemal jak w szpitalu podczas zabiegu.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Dobrały się jak w korcu maku. Nie było wątpliwości, że takiej jednej, jak one dwie, to nie było żadnej, razem tworzyły duet nie z tej ziemi i widać musiały udowadniać to dosłownie na każdym kroku, robiąc przy tej okazji straszne bzdury. Carly nie przeszkadzało to ani trochę, czuła się z tym cudownie, zupełnie, jakby płynęła, zupełnie, jakby unosiła się nieznacznie w powietrzu, jakby znajdowała się gdzieś daleko od tej doczesności, która w żaden sposób jej tak naprawdę nie bawiła. Miała świadomość, że takie pływanie pośród chmur kiedyś pewnie się na niej odbije i jeszcze dostanie za to w tyłek, ale prawdę mówiąc, wcale się tym nie przejmowała. Bawiła się doskonale, nie koncentrowała się na niczym szczególnym, cieszyła się chwilą, nawet jeśli ta chwila wiązała się z łowieniem ryb, czy opowiadaniem skończonych głupot na temat udawania martwej na widok fomisia. - Zdecydowanie patyki! Jeśli się nie mylę, to używali do tego też sznurków, a może to były takie długie, długaśne trawy, wiesz na pewno, jakie mam na myśli. Ale jeśli zamierzamy to zrobić, to mamy całe cztery miesiące, żeby się do tego przygotować, a później będziemy patrzyły na efekty naszej pracy. O ile oczywiście nie zabiorą nas na księżyc, bo obawiam się, że tam nie znajdziemy nawet cienia wody. O ile woda w ogóle może rzucać cień - odparła ostatecznie, przekrzywiając lekko głowę, wiedząc, że to, co powiedziała brzmiało idiotycznie, ale ostatecznie wzruszyła na to jedynie ramionami. To w tym wszystkim było najmniej ważne, pewne sprawy zostały postanowione i nie było sensu dalej od nich uciekać. Trzeba było brać i korzystać, trzeba było wykorzystywać i planować, żeby później, kiedy zaczną się już wakacje, nie biegać jak kurczak bez głowy. - Wyciągnę! Jak lodowy napój przez słomkę! - zakomunikowała, bardzo, ale to bardzo pewna swego i widać jej się to opłaciło, bo chwilę później szamotała się już z rybą. Spojrzała na Lizzie, jakby dopiero teraz dotarło do niej, że coś jest tutaj zdecydowanie nie w porządku, a później zasłoniła usta dłonią i zaśmiała się ciepło. - Czekaj, czekaj, gdzieś na pewno są tutaj jakieś wiadra, czy coś takiego. No przecież było tutaj wszystko, nie ruszaj się, znajdę! - zakrzyknęła i ruszyła na poszukiwania, żeby po chwili przywlec dla nich odpowiednie pojemniki, wykonane chyba, a jakże, z lodu, i pokazała Liz, jak wrzucić do niego rybę. Potem wzięła się pod boki, robiąc bardzo zadowoloną, wręcz triumfalną minę.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Harmony korzystała z wyjazdu pełną parą, chciała zwiedzić każde możliwe miejsce i szybko odhaczała kolejne lokacje warte zapamiętania. Lista na podstawie przeżyć jej ojca była długa, a czasu zdecydowanie zbyt mało, żeby wszystkim się nacieszyć, toteż bardzo ostrożnie dobierała swoje dzienne przygody, żeby na pewno zaliczyć wszystkie najciekawsze przystanki. No ale kiedy usłyszała o konkursie na łowienie ryb, nie mogła zrezygnować z tego wyzwania! Może nie była zapaloną wędkarką, a jej wiedza kończyła się raczej na umiejętności założenia haczyka i zarzucenia, ale chęci miała we właściwym miejscu. To był chyba jedyny moment, w którym pożałowała, że na wszystkich dzikich podróżach z rodziną raczej zajmowała się innymi rzeczami niż łowienie. Stanie z wędką i czekanie na ryby nie było jej pierwszym wyborem, wyjątek stanowiły tylko sytuacje, gdzie mogła je łapać gołymi rękami. Czego zdecydowanie na Antarktydzie wolałaby nie robić. Jak widać jednak, wystarczyła wzmianka o wyzwaniu i nagle obudziła się w niej pasja wędkarska. Wypożyczyła sprzęt od Smoczych Ludzi, w końcu trudni byłoby łowić bez wędki, a tym bardziej bez lodowych kajdanów i po upewnieniu się, że miała wystarczająco warstw i lododropsów, ruszyła do przerębli. Dopiero po drodze zdała sobie sprawę, że nie przemyślała tego wypadu. Jak zawsze działając pod wpływem emocji i pierwszego entuzjazmu, rzuciła się do akcji… I nie wzięła nikogo ze sobą do dotrzymania towarzystwa. Stanie w ciszy i samotności kilka godzin patrząc się w przerębel nagle przestało brzmieć tak optymistycznie. Oczywiście nie zamierzała porzucić wyzwania! Aż tupnęła mocniej przy kolejnym kroku, żeby samej sobie to udowodnić. Po prostu dodatkowo skupiła się na szukaniu jakiejś innej osoby po drodze, żeby się do kogoś podczepić. Nie musiała czekać długo, po kilku śnieżnych zaspach wypatrzyła kogoś, kto także niósł wiadro i wędkę. Nie była ani tak spostrzegawcza, ani tak dobrym detektywem, żeby po plecach nieznajomego domyślić się kto to. Za to miała w sobie wystarczająco pewności siebie i potrzeby zabawy z drugą osobą, żeby wcale jej to nie przeszkadzało. W momencie uśmiechnęła się szeroko i w podskokach dobiegła do chłopaka, wyskakując przed niego bez ostrzeżenia. I iskierki w oczach aż jej jeszcze mocniej rozbłysły, kiedy zobaczyła, że udało jej się trafić na @Maximilian Brewer . Co prawda znali się tylko z widzenia, ale historie o jego niektórych wybrykach były legendarne, a to znaczy, że ile więcej musiało być ukrytych i nigdy nie opowiedzianych! Prosto rzecz ujmując, lepiej nie mogła trafić, jeżeli chciała rozrywkowego towarzystwa. - Gratulacje! – wyćwierkała wesoło, nie przejmując się konsternacją, w jaką mogła wprowadzić swojego rozmówcę. – Właśnie udało Ci się wygrać niepowtarzalne towarzystwo Harmony Seaver! Jak pan to skomentuje? – wyszczerzyła się do niego, licząc na to, że promienny uśmiech i energiczna osobowość wystarczą, żeby go przekonać do wspólnego wędkowania.
Przez chwilę jedynie patrzyła na przyjaciółkę, zastygając bez ruchu, zupełnie jakby ktoś rzucił na nią zaklęcie unieruchamiające. Lub jakby to te szalenie niskie temperatury ją zamroziły w miejscu, nie ważne, że miała na nadgarstkach i kostkach lodowe kajdany, które dostali po przyjeździe. - Na Merlina, usłyszałam, że używali szczurków i zastanawiałam się, czy jednak nie wycofać się z tego pomysłu. No ale tak, sznurki, to ma sens - powiedziała, chichrając się pod nosem z figla, jakiego spłatał jej słuch. Długie szczurki brzmiały co najmniej dziwnie, ale kto tam wie, ludzie wymyślali różne rzeczy. - Dobra, to musimy się w takim razie po powrocie zgłębić w temat, może nawet w szkole mają jakieś poradniki na temat wędkarstwa czy coś, nie mam pojęcia... Ta biblioteka jest tak ogromna, że nawet bym się nie zdziwiła, pewnie jest tam wszystko - dodała i wzruszyła ramionami. W szkolnej bibliotece faktycznie można było natrafić na przeróżne książki i to nie tylko traktujące o dziedzinach nauczanych w Hogwarcie. Kto by w ogóle pomyślał, że razem z Carly tak bardzo wkręcą się w całe to łowienie ryb? Chociaż może było to jeszcze zbyt mocne słowo, bo przecież dopiero co się rozsiadły i zaczynały zabawę. - Tylko nie zrób jeszcze większej dziury, bo wtedy to na pewno coś przez nią wyskoczy i nas pożre - ostrzegła Norwood. Tego chyba obie nie chciały, a kto wie, może faktycznie gdzieś w tej wodzie czaiły się jakieś lodowe rekiny i tylko czekały na idealną okazję do wyruszenia na żer. Patrzyła przez chwilę, jak Carly szamotała się z rybą, zanim poprosiła ją o pomoc, bo sama nie wiedziała, co ma teraz zrobić. - Szybko, szybko! Bo zaraz mi ucieknie! - pospieszała przyjaciółkę, która rzuciła się na poszukiwania wiader czy jakichś innych pojemników. Coraz szerzej otwierała oczy pod wpływem powagi sytuacji i niepewności, co z tego wyjdzie. Oczywiście nie obyło się bez pisków, kiedy w końcu umęczona ryba wylądowała w pojemniku. Pisków Elizabeth, nie ryby. - Co to są za emocje, ja cię kręcę! - krzyknęła, opadając z powrotem na swoje miejsce i zarzucając wędkę. - Ej a słuchaj, długo tu jeszcze będziemy siedzieć? - spytała zaraz, bo chociaż całkiem jej się to podobało, to powoli zaczynała się robić głodna. To pewnie już na samą myśl o posiłku, który Carly obiecała przygotować.
Thalia S. Heartling
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1,65m
C. szczególne : czarny tatuaż armband na prawym przedramieniu || zapach miodu, szpitala i kawy
Nigdy w życiu nie wędkowała, nie miała nawet wędki w ręce, w ogóle w obrębie pięciu mil jak podejrzewała. Za to musiała przyznać, że się trochę nudziła, chłonęła co prawda wszystko wokół, bo była zwyczajnie ciekawa co takiego było w tym plemieniu, że tkwiło w ukryciu od lat i nigdy nawet o nich nie słyszała. Nie miała jednak duszy prawdziwej podróżniczki, a temperatura jej przeszkadzała, bo choć siedziała całe lata w Kanadzie, to jednak ta do cholernej Antarktydy się nie umywała. Nie wiedziała dlaczego w ogóle znalazła się obok przerębla, ale kiedy zobaczyła znajomą postać, to aż nie mogła się powstrzymać przed podejściem do mężczyzny. Pokręciła rozbawiona głową, kiedy przywitał się z nią w tak kurtuazyjny sposób i parsknęła pod nosem. — Morales — powiedziała, rzucając mu krótkie spojrzenie i wracając wzrokiem do fascynującego łowienia ryb przez dwójkę miejscowych — Wyglądasz lepiej niż ostatnio — dodała już na niego nie patrząc, za to wracając do ostatniej sytuacji, w której go widziała. Rzecz jasna pomogła mu bez słowa, bo taką miała pracę, a kto znał ją chociaż trochę doskonale wiedział, że u niej coś takiego jak życie prywatne zwyczajnie nie istniało. Albo ignorowała je z pełną świadomością, jak kto wolał. — Wędkowanie to moja największa pasja — ironizowała, ale chwilę później już chichotała, kiedy wręczono jej wędkę i pokazano przerębel — Wiem wszystko o haczykach, robakach i… tym czymś w wodzie — posłała mu rozbawiony i szeroki uśmiech, bo nawet nie wiedziała jak w ogóle trzymało się wędkę — Nie łatwo mnie obrzydzić — odparła, bo niektóre przypadki, na które trafiła w czasie pracy wciąż żyły w jej głowie, żadna ryba nie robi na czarodzieju wrażenia, kiedy ten widział ludzkie flaki nie na swoim miejscu. Mężczyzna za to również nie wyglądał na fascynata wędkowania, może powinni zrobić sobie jakiś konkurs kto więc ryb złowi? Sądziła, że Morales lubował się w rzeczach nieco bardziej fascynujących, a przynajmniej takich, że potem trafia do niej poharatany, a ona go składa w kupę. To co wtedy widziała nie wyglądało w każdym razie na nic o czym głośno należało mówić, więc zgodnie milczała.
Jak na ludzi aktywnych i entuzjastycznych przystało, Ryszard z Marleną nie próżnowali w eksplorowaniu dostępnych na lodowcu atrakcji, co rusz wynajdując jakieś bardzo niesamowite miejsce na wycieczkę, ale kiedy usłyszeli o odbywającym się w pobliżu konkursie wędkarskim, rzucili wszystko inne i dzikim pędem pognali nad przerębel, by wziąć w nim udział, jak przykładne dzieci fanatyka wędkarstwa. Co prawda kiedy stary proponował im w każde wakacje, żeby pojechali z nim na ryby, nie była to wymarzona atrakcja, bo odbywała się bladym świtem, gryzły komary, a ojciec każdą próbę podjęcia rozmowy kwitował poleceniem żeby zamknąć japy, bo ryby się płoszą. A tutaj? Środek dnia, zero niedogodności, nikogo kto by ich uciszał. Luksus i relaks. - Zagadałem do Cilliana o jakieś porady, no kurwa, jak już tu łowimy to fajnie by było coś złowić nie... - stwierdził, wysyłając wiadomość na wizie, bo stary był człowiekiem młodym duchem i prężnie korzystał z nowoczesnego przybytku. Aż zbyt prężnie, stwierdził Ryszard, zerkając mimowolnie na najnowszą fotkę, na której ojciec lansował się w modnym płaszczu i pozdrawiał swoich obserwatorów jak prawdziwa influenczarodziej. Podsunął ją pod nos Marlenie. - Widziałaś to?? Kto go w ogóle nauczył jak się używa hasztagów... O, odpisał. MACHAJ WĘDĄ, RYBY BĘDĄ - odczytał i zamilkł na chwilę, porażony tą mądrością. - Dzięki, tato. Nie wiem czego innego się spodziewałem. Następne: KTO NAD WODĄ BIUST ZOBACZY, TEN MA SZCZĘŚCIE DO SANDACZY - zachichotał, przystając w miejscu w którym mogli rozbić swój wędkarski obóz i rozejrzał się w poszukiwaniu tego, czego kazał mu szukać ojciec, niestety dookoła był tylko śnieg i grubo ubrani ludzie. Zero biustu. - Stary widzę w dobrym humorku, Fiadh na pewno byłaby zachwycona tymi radami. Musimy się tu elegancko rozłożyć... Wyczarujesz jakieś fotele i może parasol, bo mi w ryj słońce świeci i ryb nie widzę? - zaproponował, oddając tę kwestię w ręce znacznie bardziej utalentowanej połówki ich duetu, a sam zaczął wydobywać z plecaka prowiant: termosik z rozgrzańcem, paczkę fajek, czipsy rybne zakupione w lokalnym sklepie jako posmsk tradycji oraz resztkę lododropsów będących pozostałością z imprezy.
Konkurs wędkarski brzmiał jak rozrywka na poziomie i to w dodatku taka, którą ktoś zorganizował specjalnie z myślą o nich. Nie zastanawiała się ani sekundy i gdy wyczaiła to z Ryśkiem, w te pędy pomknęli nad przerębel, aby się sprawdzić i dać staremu powód do dumy, a nawet jeśli by coś skasztanili to i tak byłby wniebowzięty na widok ich wspólnej fotki, na której z szerokimi uśmiechami dzierżą w dłoniach jakiegoś skurwola szczupaka. – On się chyba z wrażenia zesra – skwitowała pomysł napisania do Cilliana, oczami wyobraźni widząc jak staruszek stawia na nogi całą rezydencję i ze szczęścia porywa Jacka do tańca, że jego dzieci w końcu zrozumiały potęgę wędkarstwa. – Ale tyle się przez te wszystkie lata nasłuchaliśmy, że z palcem w dupie to wygramy, zobaczysz, smoczy ludzie jeszcze pięć wieków później będą wspominali irlandzkie rodzeństwo, które złowiło największego karasia – zapewniła go, niemalże pewna, że ten scenariusz się spełni. Zerknęła na wizbooka Cilliana i przewróciła oczami, parskając śmiechem na widok wyginającego się przed obiektywem mężczyznę. – Hasztag poniedziałekwkolorze, o na boga, z nim jest coraz gorzej – spojrzała na Ryśka, postanawiając, że po rybach będą musieli zasiąść i wymyślić jak w najłagodniejszy sposób oznajmić ojcu, że to nie jest ani modne ani zabawne. Szybko się jednak rozproszyła, słuchając mądrości naczelnego wędkarza, wybuchając śmiechem na wybitny aforyzm z sandaczami. – Z przerażeniem to powiem, ale dam sobie rękę uciąć, że połowę tych rymów to wymyśliła mu właśnie ona – skrzywiła się, ani trochę nie wątpiąc w inwencję twórczą matki i ubaw jaki przy tym miała, po czym zabrała się za przygotowanie dogodnych warunków. Prowizoryczne krzesełka zrobione z lodu może nie były szczytem elegancji, ale na pewno były super wygodne, a w dodatku wyściełane kocem, jaki szybcikiem ogarnęła wydłużając swój szalik i transmutując go w piękny pled. Parasola może i nie wyczarowała, ale nie był im potrzebny; wygrzebała z plecaka zapasową parę okularów przeciwsłonecznych, zmieniając ich kształt na bardziej fikuśny i adekwatny do okazji. – Proszę, wszystko gotowe – zaprezentowała swoje dzieło i usiadła wygodnie, czekając na instrukcje Ryszarda, który zawzięcie korespondował z Cillianem.
Z pewnością lodowe pustkowie było miłą odmianą dla wszechobecnej pożogi i palących płomieni, jednak to kolejne ekstremum, którego Rosa niekoniecznie rozumiał. Świat i życie nie było tylko czarne i białe, więc dlaczego w codzienności mogli mieć albo płomienie, albo wszechobecny lód? Tęskniło mu się za parnymi, gęstymi dżunglami Peru i zwykłym ganianiem żuków z ojcem. Hogwart, choć wydawało mu się, że idzie pracować do normalnej placówki szkolnej, zaczynał mu coraz bardziej przypominać zakład z gorączkowego snu pacjenta Świętego Munga. - Psingwiny! - uśmiechnął się szerzej, czując, że jakaś rybka skubie mu przynętę - Czytałem o nich w broszurkach, mam nadzieję je spotkać. Właściwie ze wszystkich rozrywek najbardziej kusiłoby mnie nurkowanie głębinowe, ale nie jestem pewien, czy Smoczy Ludzie oferują taką formę rozrywki. - było coś w bezkresnej czerni głębokiej toni, co go pociągało. Nie umiał wyjaśnić, może to kwestia jego genów, ale słyszał o tym niezwykłym uczuciu, kiedy jest się tak głęboko, że już nie wiadomo gdzie jest góra, a gdzie dół, tylko lekkość i czarna, czarna woda. Wyciągnął z wody rybkę, która już całkiem dziarsko szarpała za spławik i ostrożnie, z delikatnością typową obcowaniu ze zwierzętami, wyjął z jej pyszczka haczyk, by wsadzić ją do wypełnionego zimną wodą wiadra, umiejscowionego pomiędzy ich stołeczkami. - Może to jakaś moja nadwrażliwość. Nie spodziewałem się takiej reakcji, ale ta jasność mi wyjątkowo doskwiera... - pierwszej nocy miał wrażenie, że mu aż oczy spuchły. Z pobieżnej rozmowy z jednym z pracowników lodowca usłyszał coś o jakichś okularach, ale musiał dopytać się lepiej- Słyszałem o stanowisku lokalnej uzdrowicielki, może miałaby jakiś specyfik. Albo oczki na wymianę. - uśmiechnął się czarująco. Nie byłby sobą, gdyby miał inne oczy niż te lalkowe, kryształowe kuleczki, migoczące iskierkami i trzepoczące niepoprawnie długimi rzęsami. Spojrzał w zamyśleniu w przerębel. - Nawet relaksujące... - skomentował po chwili i rozejrzał się, jak idzie innym gościom wokół nich.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Ilość złowionych ryb:e + a = 6 Złowione ryby:1, 6, 4, 1, 1, 1 Suma zdobytych punktów: 31
Łowienie ryb było ostatnim zajęciem, które Max nazwałby w ogóle interesującym, ale kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana i inne bzdury. Otaczała ich całkowita biel, pustka i właściwie nic więcej, więc musiał wynajdować sobie zajęcia, kiedy jego przyjaciele byli zajęci akurat czymś innym. Nie mógł również nieustannie na nich wisieć, ostatecznie więc uznał, że to doskonała pora na to, żeby zebrać dupę w troki i po prostu sprawdzić, o co była ta cała afera z rybami. Słyszał o tym od kilku osób, ale totalnie nie rozumiał, o co w tym wszystkim chodziło, więc jak na ciekawego wszystkiego człowieka przystało, zabrał co zabrać miał, ubrał się ciepło, na ile mógł i ruszył na tę przygodę życia, która z całą pewnością miała okazać się równie nudna, co śledzie w oleju, czy coś podobnego. Nie zamierzał jednak narzekać, bo o dziwo faktycznie był w stanie tutaj odpocząć, zapomnieć o problemach, jakie się za nim do tej pory wlekły, jakie trzymały go mocno w garści. Wielka Brytania, smoki, jego wizje, pożary i wszystko, co z tym związane, było gdzieś daleko za nim i chciał, żeby tak pozostało jeszcze na jakiś czas. Wolał naprawdę pozwolić na to, żeby głowa całkiem mu się wywietrzyła, nim zabierze się za rzeczy, które wcale nie należały do najprzyjemniejszych. I wyglądało na to, że ostatecznie to całe wyjście na ryby miało okazać się o wiele ciekawsze, niż pierwotnie zakładał, kiedy tylko usłyszał obok siebie dość znajomy głos. Kojarzył dziewczynę z pokoju wspólnego, wiedział, że jest od niego sporo młodsza, ale wcale mu to nie przeszkadzało. Max był tym typem człowieka, że mógł gadać z każdym i z każdym odpieprzać jakieś dziwne akcje, nie bał się, nie krępował i nie zapominał języka w gębie. Nic zatem dziwnego, że zaraz zrobił taką minę, jakby chciał się rozpłakać ze wzruszenia i nawet przystanął na chwilę. - Że to jest najlepszy dzień w moim życiu! – zapewnił, bardzo przejęty, a później wywrócił oczami i ostatecznie mrugnął do dziewczyny. – Co, twój Gryfoński tyłek nie był w stanie usiedzieć w lodowcu, więc uznałaś, że wolisz sprawdzić, gdzie można się utopić i zamienić w fantastyczną kostkę lodu? – zapytał jeszcze, podejmując swoją wędrówkę, która, jak wiedział, z góry skazana była na porażkę. Znał się tak doskonale na łowieniu ryb, że był prawie pewien, że poszłoby mu lepiej, gdyby do tej przerębli po prostu wsadził rękę i spróbował w ten sposób złapać pierwszą lepszą rybę, jaka by mu się nawinęła. Ale przygoda była przygodą i nie zamierzał sobie tego odmawiać, bo właściwie, dlaczego miałby to robić, skoro faktycznie był tutaj, żeby odpocząć od codzienności.
______________________
Never love
a wild thing
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
- Hej, a może te szczurki też mają sens, wiesz, taka żywołapka, siedzą sobie na tych klatkach i wyłapują te wszystkie ryby? – rzuciła całkiem swobodnie Carly, kiedy już powstrzymała się przed wypluciem z rozbawienia płuc i rzuceniem do Lizzie, że chyba powinna wybrać się po powrocie do Munga, żeby sprawdzili, czy z jej uszami na pewno było wszystko w porządku. Norwood była bowiem prawie pewna, że zalegały w nich jakieś fasolki wszystkich smaków albo piana z łazienki prefektów. Ostatecznie bowiem Liz była zdecydowanie za młoda na to, żeby być głuchą jak pień i musieć sobie dopowiadać rzeczy, do tego, o czym mówiła jej przyjaciółka. Zaraz jednak jej ciemne oczy błysnęły, a ona pokiwała głową. - O tak, musimy koniecznie przekonać się, co możemy znaleźć w bibliotece, tam na pewno będzie coś ekscytującego, coś, nad czym można będzie się pochylić. Ale wyobrażasz sobie, jak przyjdziemy i zapytamy bardzo poważnie, czy nie mają przypadkiem czegoś, co dotyczy wędkarstwa? Powinnyśmy się do tego dobrze przygotować, żeby wyglądać, jakbyśmy się na tym naprawdę znały – stwierdziła, już teraz wietrząc naprawdę dobrą przygodę, mając nadzieję, że im coś z tego ostatecznie wyjdzie i będą się bawić wręcz doskonale. Dokładnie tego oczekiwała, na to liczyła i nie zdziwiłaby się szczególnie mocno, gdyby okazało się nagle, że zostaną pogonione z biblioteki za robienie sobie żartów. Wtedy pozostawało im zakraść się tam potajemnie albo wręcz przeciwnie, wbić tam na rolkach, bo ostatecznie Liz była prefektem i miała pewne przywileje, miłe do wykorzystania. - Aj tam, będę szybsza! – zapowiedziała, po czym kłapnęła ostrzegawczo zębami, ale już po chwili zajęła się sprawą wiader, niemalże sobie nóg nie łamiąc na tych wszystkich lodowych bryłkach i Merlin raczy wiedzieć, na czym jeszcze. Wyglądało jednak na to, że odniosła zwycięstwo i tak oto ryby znalazły się w pojemniku do tego przeznaczonym, a ona przyglądała się im przez chwilę krytycznie, wystawiając czubek języka. Była pewna, że dało się z nich coś upichcić, nie wiedziała tylko do końca co. - Jak chcesz więcej takich emocji, to musimy tu siedzieć, aż nam tyłki nie odmarzną, ale jak nie, to tyle, ile nam się będzie chciało, a potem zabierzemy te ryby i zobaczysz, że okaże się, że z nas rewelacyjni wędkarze, a potem kucharze – zakomunikowała jedynie, zarzucając znowu przynętę, by właściwie od razu sapnąć i wyciągnąć kolejną rybę. – Ja nie wiem, chyba im jest za zimno… Albo za mokro!
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Ilość złowionych ryb:E + A + spostrzegawczość - drzemie we mnie zwierzę = 6 Złowione ryby:6, 3, 1, 6, 1, 3 Suma zdobytych punktów: 34
Doświadczenie nauczyło go, że zarówno znajomość etykiety, jak i czarujący uśmiech przyozdabiający twarz potrafią uczynić cuda, dlatego też nie pierwszy raz ucałował na powitanie kobiecą dłoń, zupełnie nie zważając jednocześnie na to, iż podobne, staroświeckie gesty dawno wyszły z mody. Ot, pomimo diabła za skórą, przepadał za zgrywaniem bawidamka i dżentelmena o nienagannych przecież manierach. – Prawdopodobnie tak jak większość pacjentów, których spotykasz poza wnętrzem gabinetu. – Prychnął rozbawiony, acz nie było mu w ogóle do śmiechu, kiedy przypomniał sobie z jak paskudną raną trafił do uzdrowicielki ostatnim razem. Szrama po czarnomagicznym zaklęciu piekła jak skurwysyn, a chociaż panna Heartling poradził z nią sobie koncertowo, to nie kwalifikacje czy precyzja zrobiły na nim największe wrażenie. Przede wszystkim cenił bowiem kobietę ze dyskrecję. – Powiedziałbym, że zatęskniłem za twoimi dłońmi... – Zerknął na znajomą niby rozmarzonym spojrzeniem, acz kąciki ust szybko pomknęły jeszcze wyżej. – …ale byłoby to nieuczciwym pochlebstwem. – Zażartował, niedosłownie dając jej do zrozumienia, że wolałby omijać szpital świętego Munga szerokim łukiem. - Cieszę się, że cię widzę. Przyjechałem tu z… – Postanowił się zreflektować, jednak ponownie urwał wypowiedź wpół, uzmysławiając sobie jak skomplikowane okazałoby się wyjaśnienie jego relacji z Maximilianem, a tym samym i powodów, dla których stał się uczestnikiem hogwarckiej wycieczki. – …za dużo tu młodzieży… i ryb. Chyba nie jesteśmy w stanie tego uniknąć. – Ostatecznie wzruszył bezbronnie ramionami, nie do końca świadomie odbierając wręczoną mu przez siwobrodego mężczyznę wędkę, której przyjrzał się zresztą z niemałym opóźnieniem. – Skoro tak, rzucam ci wyzwanie. Przegrany funduje kolację w lodowcu? – Zaproponował, myślami uciekając do zachwalonego wszem i wobec roztopca, na którego zresztą zaraz zarzucił przynętę.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Remy jeszcze bardziej się rozpromieniła, widząc reakcję Gryfona. Nie tylko mogła liczyć na jego towarzystwo, ale i jego humor przy okazji. A to było już wszystko, co do szczęścia potrzebne przy staniu przy przerębli. No, może nie pogniewałaby się na temperaturę, która sięgałaby powyżej -35 stopni, ale od tego, w przeciwieństwie do nudy, aż tak szybko by nie padła. - Jedyna właściwa odpowiedź! – ogłosiła z dumą i zadarła nosek. - Sto punktów dla Gryffindoru! – zaśmiała się, rozbawiona tą drobną interakcją. Tak, zdecydowanie nie mogła spodziewać się nudy z Maxem u boku. – Wow, masz wyjątkowo rozrywkowe plany, panie optymisto. Powinnam się bać w jaki sposób zamierzasz te ryby łowić, skoro myślisz o zamienieniu się w kostkę? – skomentowała zaczepnie. – I tak! Może nie sięgam tak ambitnie jak ty, wiesz, ta fantastyczna kostka napraaawdę robi wrażenie, ale ile można siedzieć w grocie?! – nie ważne, że spędziła w niej może ostatnie trzydzieści minut między swoim treningiem a tym wyjściem, to i tak było zdecydowanie zbyt długo. – Jest tyle rzeczy i miejsc do zobaczenia! I do zrobienia! Nie ma czasu na siedzenie! – i była tak podekscytowana, że już cała była uśmiechem i radością. I chociaż nie było to najprostsze, powstrzymała się od kontynuowania historii o wszystkim, co już udało się jej zwiedzić i zobaczyć, czy paplaniu bez opamiętania, ile jeszcze miejsc było do odhaczenia. - A ty? – zagadnęła więc, równie ciekawa co też chłopak miał okazję już zwiedzić, może jej samej podsunąłby jakieś nowe pomysły. – Jak się tu bawisz? Nie zanudziłeś swojego „gryfońskiego tyłka?” – udała jego ton z wcześniej, bawiąc się przy tym wyśmienicie. Im bliżej byli swojego miejsca docelowego, tym częściej spotykali psingwiny. Małe zwierzątka ciekawsko do nich podchodziły i wpychały im swoje łebki do wiader w poszukiwaniu czegoś dobrego. Musiały doskonale wiedzieć, że to była „trasa z jedzeniem” i nie miały żadnych skrupułów o dopominanie się o swoje.