Drzewo obrońców znajduje się na skraju Ellan Vannin i w jego pobliżu można spotkać mnóstwo duchów, które właśnie tutaj składają hołd zmarłym - wielu z nich, którzy nie zostali zaszczyceni rycerskimi tytułami, zostało pochowanych właśnie w okolicy tego drzewa. Czysta magia tęsknoty sprawiła, że panuje tutaj spokojna, przyjemna atmosfera. Drzewo obrońców zwykle nie przejawia magicznych właściwości, poza niesamowicie wygodnymi gałęziami i stuprocentowym zabezpieczeniem, że nikt z niego nigdy nie spadnie i nie zrobi sobie tutaj krzywdy... Aktywuje się jednak, kiedy tylko wyczuje w pobliżu czarną magię - albo jej wyznawców. Przypomina wtedy wierzbę bijącą, bowiem gałęzie stają się elastyczne i chwytają swoją ofiarę, by zawiesić ją pod niebem, często też głową do dołu. Przechadzające się tutaj duchy zwykle radzą, że wystarczy powiedzieć na głos swoje czarnomagiczne grzechy, by drzewo odpuściło... ale prawda jest taka, że osoba o czystym sercu może poręczyć za takiego nieszczęśnika i wyprosić jego uwolnienie.
Uwaga! Drzewo obrońców aktywuje się przy każdym, kto posiada minimum 1 punkt w Czarnej Magii, ale stopniuje swoją złość w zależności od tego jak bardzo ktoś jest z tą dziedziną powiązany.
Rytuał krwi:
Etap II
Kiedy kończy się wasz taniec, odrobinę zagubieni nie wiecie gdzie powinniście iść. Polana przedstawia tu iście makabryczny widok - nieżywe zwierzęta leżą tu na całej rozciągłości. Okazuje się, że aby przejść dalej musicie wykonać jedną z najohydniejszych form wróżenia - czytanie z wnętrzności. Jeśli to zrobicie, będziecie mieć dziwne przebłyski kolorowych świateł w głowie, ale dopiero w kolejnym etapie wasze wizje przyniosą bardziej wyraźne efekty. W tym momencie macie wybór. Możecie wrócić przez tańczące postacie, musicie wtedy rzucić kostką na 1 etap ponownie, - nie bierzecie wtedy udziału w kolejnym etapie i nie dostaniecie znaku, bądź zostać i wziąć udział w tym procederze. Po wylosowaniu literki również będziecie mogli się wycofać, jednak już zgodnie z konsekwencjami zawartymi w literce.
Na początek, jeśli wasza postać: ma cechę Wiecznie struty traci 3 pkt wytrzymałości ma powyżej 20 pkt z ONMS traci 2 pkt wytrzymałości ma pracę związaną z żywymi zwierzętami (chroni je, nie zabija) traci 1 pkt wytrzymałości kiedykolwiek wcześniej wróżyła z wnętrzności zyskuje 1 pkt do wytrzymałości jest jasnowidzem lub wróżbiarstwo jest jej najwyższą statystyką ma przerzut kostki k100
Zasady
Wyczuć literkę by zobaczyć z jakiego zwierzęcia wróżysz !
A lub J - Nimfy
Spoiler:
Przy każdej nimfie masz dwie opcje - możesz przystąpić do rytuału, tracisz wtedy dwa punkty wytrzymałości i dostajesz klątwę za zbezczeszczenie tych pięknych istot. Możesz też wycofać się z rytuału wraz ze zwłokami driady, by dać jej należyty pochówek. Musisz wtedy rzucić kostką na 1 etap jeszcze raz by przejść przez tłum tańczących. Dostaniesz wtedy upominek wpisany poniżej jeśli napiszesz posta na min. 1500 znaków z pochówkiem, zgłoś to również @Augustine Edgcumbe Pamiętaj, że Twoja postać nie będzie wiedzieć o klątwie - dopóki się nie zorientuje na fabule. Rzuć k100 by sprawdzić nimfę spotykasz. 1-25 Lejmoniada Klątwa: Tracisz zdolności uzdrowicielskie. Do końca października nie możesz używać żadnych zaklęć z uzdrawiania, bo wszystkie przynoszą tragiczne skutki, jedynie krzywdzisz ludzi znacznie bardziej. Nagroda: Avalońska jabłoń
26-50 Driada Klątwa: Tracisz zdolności artystyczne. Do końca października kiedy tańczysz - przewracasz się, kiedy malujesz - bazgrzesz jak dziecko, kiedy śpiewasz - nieustannie fałszujesz itp. Do tego nie czujesz smaku potraw. Wszystko co jesz wydaje się być popiołem. Nagroda: Włos Driady
51-75 Najada Klątwa: Tracisz zdolności eliksowarskie. Do końca października nie możesz uwarzyć żadnego sprawnego eliksiru. Do tego również do końca października, masz 10 punktów mniej z transmutacji niż zwykle. Pamiętaj o tym rzucając zaklęcia z tego zakresu. Nagroda: Pióro kaczki dziwaczki
Oreada Klątwa: Tracisz zdolności czytania run. Do końca października nie potrafisz żadnej przeczytać. Do tego również do końca października, masz 10 punktów mniej z zaklęć niż zwykle. Pamiętaj o tym rzucając zaklęcia (nie dotyczy transmutacji i uzdrawiania). Nagroda: Włos Moccusa
B - Bemben
Spoiler:
Dostaliście ogromne zwierzę do przepowiadania przyszłości. Na tyle, że okazuje się - musicie niemal wejść do brzucha trolla, by sprawdzić co się wydarzy. Wnętrzności trolla są olbrzymie - a wy jesteście cali w tej brei. Od stóp do głów. Wymiotujecie kilka razy - rzuć kostką k6 by sprawdzić ile. A jeśli jesteś Bez czepka urodzony - rzuć dwa razy kostką k6. Tylko jeśli masz cechę Silny jak buchorożec (wytrzymałość) wychodzić z Bembena ubrudzony jedynie krwią i gnatami trolla, ale śniadanie zostawiasz w swoim żołądku (nie jego).
C - Cydrąż
Spoiler:
Powoli zagłębiacie się w dziwnym ciele węża. Wizje, które doświadczacie są niesamowicie wyraźne i macie wrażenie, że wszystko wokół was… pachnie jabłkami. I ten zapach ma gdzieś was prowadzić. Rzućcie literką. Spółgłoska - nie wiecie o co chodzi o od dziś do końca września wasza postać po zjedzeniu czegokolwiek z jabłkiem ma dziwną, białą wysypkę na całym ciele. Mdli was też od zapachu jabłonek. Samogłoska - orientujecie się, że jeśli pójdziecie odrobinę w las znajdziecie… jajo cydrąża. Najwyraźniej został zamordowany i osierocił jajeczko. Możecie wziąć je ze sobą jeśli do końca sierpnia będziecie mieć odpowiednią ilość punktów z ONMS (1), by go zatrzymać - zostanie on z wami. Uwaga! Możecie poświęcić 2 pkt wytrzymałości i przerzucać drugą literkę. Nawet kilka razy.
D - Kokatris
Spoiler:
Dostałeś niezwykle niebezpieczną istotę, która nawet po śmierci może sprawić Ci krzywdę. Musisz bardzo uważać na to, by podczas prób odczytania czegokolwiek nie dotknąć niczego. Jeśli masz Gibki jak lunaballa (zręczność), nic Ci się nie dzieje, a na dodatek znajdujesz Róg Fauna. Pewnie kiedyś Kokatris go zjadł. Odrobinę zniszczony przez kwas - ale może nadal nadać się do różdżki. Jednak jeśli nie masz tej cechy okazuje się, że nie masz wystarczająco zwinnych rąk, by uniknąć dotykania wszystkich narządów, a mają w sobie resztki trucizn. Przez to Twoje dłonie będą w tragicznym stanie do końca wyjazdu. Aby się wyleczyć musisz w ciągu jednego wątku pójść i nazbierać Muchostworki i przez 2 różne wątki okładać sobie nimi dłonie. Inaczej może nawet do końca dni będziesz miał ręce, które wyglądają jak poparzenia trzeciego stopnia. (Może być to zarówno wątek jak i jednopostówki na min. 2000 znaków, mogą się łączyć z samonauką i innymi wątkami.)
E - Pegazorożec
Spoiler:
To prawdopodobnie najbardziej przykry widok na całym wszechświecie. Kto będzie takim potworem by grzebać we wnętrznościach tego uroczego stworzenia? Cóż - najwyraźniej Ty. Jeśli masz wadę Niezręczny Troll (brak empatii) idzie Ci znacznie lepiej to rozgrzebywanie pegazorożca i dostajesz +20 do kości k100. Jednak po evencie musisz się zgłosić do @Augustine Edgcumbe. Jeśli nie masz tej wady, tracisz 4 z wytrzymałości, na dodatek jednorożce już nigdy nie będą Ci ufać.
F - Kuling
Spoiler:
Problem z wnętrznościami Kulinga jest taki, że… znikają. Jakby pędząca między wszystkimi dziwna magia, sprawiała że nawet po śmierci stara się on kamuflować. Przez to gubisz się w tych wnętrznościach. Jeśli masz cechę Świetne zewnętrzne oko (spostrzegawczość) wszystko idzie Ci sprawniej i zdążyłeś sobie napchać kieszenie cenną do różdżek wełną kulingów. Jeśli nie masz tej cechy wszystko idzie Ci dwa razy wolniej niż całej reszcie. Od kostki k100 odejmujesz aż 50 punktów.
G - Pooka
Spoiler:
Pochylasz się nad tym ciemnym skrzatem i zaczynasz próby wróżenia. Jeśli pilnie studiowałeś avalońskie istoty, dobrze wiesz, że są to niesamowici żartownisie. Tym razem jednak te diabelskie istoty przeszły same siebie. Bo kiedy babrzesz się we flakach… Pooka nagle zaczyna rechotać. Jakim cudem nie jest martwy? Tego nie wiesz, ale stoisz za to przed wyborem. Możesz kontynuować zadanie, nie przejmując się charczeniem połączonym z dziwnym śmiechem Pooki - traisz 2 punkty wytrzymałości, ale idziesz dalej. Jego śmiech będzie Cię prześladował w snach. Rzuć kostką k100 i pomnóż to razy dwa, by dowiedzieć się jak długo będziesz śnić jego śmiech. Możesz też zabrać stąd Pooke - uciec przez tłum tańczących ludzi i próbować uratować. Musisz wtedy jeszcze raz rzucić na rytuał z pierwszego etapu zaś ratowanie Pooki uzgodnij z @Augustine Edgcumbe.
H - Świnks
Spoiler:
Rozkopywanie świnksa jest w większości… bardzo śmierdzące. Nie wiesz dlaczego, ale jest przy nim jeszcze gorzej niż z innymi zwierzętami. Twoje ręce będą cuchnąć zgnilizną jeszcze długi czas. Rzuć k100 i pomnóż razy dwa by dowiedzieć się ile to będzie dni. Przez taki sam okres będziesz niezwykle miał chęć… jeść kasztany. Tyle pomysłów wpadnie Ci do głowy w związku z potrawami z kasztanów, że sam nigdy byś na to nie wpadł. Dostajesz +1 punkt z gotowania i tytuł kasztaniarza forka.
I - Wielkórka
Spoiler:
Na dodatek taka duża, a jej żołądek jest podejrzanie napęczniały. Jeśli masz cechę Połamany Gumochłon lub Bez czepka urodzony - rozwalasz ten żołądek, jego wnętrzności mieszają się z jelitami i nie jesteś w stanie przeczytać prawie nic w tym wróżeniu. Odejmujesz 40 punktów od kostki k100. Jeśli nie masz żadnej z tych cech - brzydki zapach wnętrzności wielkórki nie jest taki zły. Więc mimowolnie czujesz Avalońskie ziele. Dziwna Magia palii je w taki sposób, że dostaje się do Twoich nozdrzy. Następne 3 wątki będziesz musiał rzucać kostką k6. Na 1 i 6 czujesz się normalnie. 2,3,4,5 - musisz zapalić ziele lub jesteś poważnie chory, jeśli tego nie zrobisz.
Rzuć kostką k100, by sprawdzić, jak poszło wróżenie. Możecie dodać wszystkie wasze punkty z Astronomii i wróżbiarstwa.
I jeszcze jedno:
Wszystkie z wynikiem poniżej 20 - Idzie wam tak źle w pewnym momencie, że jakiś faun bierze was za fraki i mówi, że inaczej macie rozwiązać sytuację. Musicie rzucić jeszcze raz na zwierzę oraz kostką k100. Dwie pierwsze osoby powyżej 90 - w kilka sekund rozwiązujecie zagadkę. Harpia obok was z podniecenia łapie wasz palec i nagle łamie go waszej dwójce. Oprócz tego, że musicie sobie naprawiać palce, po rytuale rozumiecie, że umiecie przekazywać sobie pojedyncze myśli nawet jeśli jesteście daleko od siebie. Dwie ostatnie osoby, które napiszą w tym etapie - Magia już tak buzuje i otacza wszystkich obecnych, że jesteście podatni na wszystko. Na początku kolejnego etapu zaczepny elf szepcze wam na ucho żebyście powiedzieli swój sekret. Zdradzacie dwóm osobom obecnym tu swoje veritaserum.
Kod:
<zg>Punkty wytrzymałości:</zg> <zg>Literka:</zg> Wpisz wylosowaną i podlinkuj <zg>Wróżenie:</zg> Wpisz wylosowane k100 z modyfikatorami <zg>Efekt:</zg> wpisz zarówno poprzedni jak i wcześniejszy
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Jak widać w jednym na pewno się zgadzali - żadne z nich nie miało teraz zbyt wielkich zdolności logicznego myślenia. U jednego wychodziło to z tęsknoty, u drugiego ze złości i chęci upustu tych nagromadzonych emocji. Makabryczne otoczenie nie pomagało, choć nie było aż tak ważne jak rozmowa, jaką właśnie toczyli. Szkoda tylko, że musieli tańczyć ten zjebany taniec. -No tak, jak zawsze wszyscy są winni tylko nie Ty. - Prychnął, bo akurat miał wrażenie, że nie pierwszy raz Morales wyciąga z wypowiedzi to, co chce i jeszcze unika odpowiedzialności. -Ja przynajmniej próbuję, a że rozmowa z Tobą jest mniej więcej tak prosta jak ze ślepym arabem-niemową bez rąk to chyba kurwa nic dziwnego, że w końcu przestaje mi się chcieć i nie widzę sensu w dalszym drążeniu. - Wkurwienie nie mijało. Wręcz przeciwnie, Max z każdym kolejnym zdaniem kochanka czuł, że znowu wracają do tego, co wydarzyło się w domku. -Pytałem tylko dlaczego patrzysz na mnie jakbyś zobaczył zombie, czy inne gówno. - Nie, nie miał zamiaru iść za ciosem i powrócić do sedna sporu, który toczyli od tygodnia. Miał wrażenie, że i teraz nie uzyskał by odpowiedniej odpowiedzi, a poza tym uważał obecne pytanie za dużo łatwiejsze do przetrawienia. Dla obydwu ze stron. Sam nie wiedział, czy chciałby teraz dowiedzieć się prawdy o tym, jak ich relacja wygląda za strony Paco, choć serce rwało się, by właśnie ten temat poruszyć i raz na zawsze rozjaśnić ich sytuację. Wyznanie Moralesa może i miało w sobie coś troskliwego i uroczego na swój chory, pojebany sposób, ale nastolatek skupił się nie na samym czynie, a na deklaracji, która po raz kolejny zakrawała o hipokryzję. Nie wątpił, że Paco byłby w stanie w ten sposób zareagować, ale też w chwili obecnej potrafił znaleźć pół drzazgi u każdego innego, ale całego pierdolonego domu z drewna we własnym oku już nie. -Responde a ti mismo. - Odburknął, bo chyba oczywistym było, że nie chciał żeby Salazar dosłownie poszedł za tą radą. Bardziej chodziło o to, żeby zrozumiał, że zamiast szukać winny wokół, czasem wystarczało spojrzeć w lustro i trochę pomyśleć. Chcąc nie chcąc musiał patrzeć w oczy Moralesa, który przytrzymywał jego podbródek i choć gest był raczej z tych bardziej czułych, to Max nadal nie do końca potrafił czerpać z niego samą przyjemność. -No, no lo se. No tengo ninguna razón para no creerlo. - Przyznał zaskakująco szczerze, choć trochę nad wyrost. Oczywiście czuł, że tamte słowa były tym, co Paco naprawdę o nim myślał, ale czuł też mętlik, gdy nie zgadzały się one z tym, jak mężczyzna go czasem traktował. Tamta kłótnia nie tłumaczyła bowiem czułości i troski, jaką go otaczał i to był najbardziej niepasujący w tym wszystkim element. -¿Te sentiste inadecuado y por eso me hiciste ir a follar con otros? - Zapytał sarkastycznie, żeby pokazać, jak bardzo nie ma to sensu. Nie potwierdzał ani nie zaprzeczał, że mężczyzna nie jest dla niego wystarczający, bo miał wrażenie, że sam fakt iż nie sypia z nikim innym świadczy samo za siebie. Widocznie jednak był w błędzie. Nie poczuł kciuka gładzącego jego blade wargi, bo już jego umysł był nieobecny - skupiony na makabrycznych wizjach, o których od długiego czasu usilnie próbował zapomnieć, a które widok Boyda i jego magicznej protezy tylko nasilił. Nie potrafił tak po prostu odwrócić wzroku od tamtych czekoladowych tęczówek. Nie wiedział nawet, czy Feli go widzi, czy może jest zajęty całym tym popierdolonym rytuałem. Wiedział tylko, że wypowiedź Paco dotarła do niego jak przez mgłę, a nastolatek sam nie był pewien, kto tak naprawdę wypowiada te słowa, gdy próbował nie poddać się do końca otaczającej go panice. -No vas a morir. No ahora. No aqui. Lo prometo. - Powiedział głosem tak mocnym, pewnym, i zaciętym, że widać było iż nie żartuje. Nie można było jednoznacznie powiedzieć, do kogo kieruje te słowa, ale wiedział, że nikt, kto jest mu bliski nie dokona dzisiaj swojego żywota. Nie na jego oczach.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Punkty wytrzymałości: 7 + 2 (silna psycha) + 1 (rany) +1 (kostka) = 11 Literka:J Efekt: super moc i pewność siebie, +1 do wytrzymałości
Zrobił, jak Jessica prosiła - chwycił ją mocno i dosłownie rzucili się w wir miotających się stworzeń; początkowo trudno było im wbić się w nieregularny rytm, z jakim poruszali się tańczący dookoła nich, ale już po chwili udało im się względnie dopasować do tłumu. Wirowali coraz szybciej, raz po raz trącani przez zakrwawione kończyny współtowarzyszy, co nie było ani trochę przyjemnym doświadczeniem - więc próbował skupić się na swojej partnerce, potraktować tę makabrę jako zadanie w którym jedyne co musi, to doprowadzić Dżesikę całą na drugi koniec polany. Zupełnie znienacka poczuł jednak zgoła inne uczucie, podobne do tego, które towarzyszyło mu po wyjątkowo udanej akcji na ważnym meczu... I prawie już przez niego zapomniane. Ogarnęła go nagle jakaś pewność, że nic im tu nie grozi, stuprocentowe przekonanie, że poradzi sobie ze wszystkim, bo przecież nie jest byle kim i psidwakowi spod ogona nie wypadł; miał wręcz wrażenie, że jego moc buzuje mu w żyłach i że naprawdę niewiele brakuje, by zaczął unosić się nad ziemię. A do tego wydawało mu się, że nawet pachnieć zaczął intensywniej, albo ktoś wypsikał polankę czarodidasem. I pastą miotlarską? I... zapachem świeżego pergaminu i jeziora? Ta osobliwa mieszanka była ewidentnie amortencją, ale zdecydowanie nie jego. Jego partnerki. Nie miał co do tego wątpliwości, choć nie wiedział skąd u niego ta pewność. Spojrzał na dziewczynę, która wyglądała na bardzo przejętą i spanikowaną, a do tego cała spąsowiała. Przekonany, że pewnie po prostu jej duszno od tych pląsów i zwyczajnie ogarnia ją strach, pochylił się, żeby nie musieć przekrzykiwać zgiełku: - Już niedługo - zapewnił, chociaż wcale takiej pewności nie miał i przyciągnął Dżesikę do siebie, bo ktoś obok wymachiwał zamaszyście szponiastymi łapskami - W porządku? No... poza okolicznościami? - zmartwił się, bo wyraz twarzy Smith był naprawdę dziwny.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Amor(kurwa)tencja. Najpierw bezczelna zbroja na wyprawie zamkowej, wyjawiająca jej sercowe sekrety przed przyjaciółmi; potem kolejny psikus zakutego w blachę ducha na bagnach, gdzie pod wpływem avalońskiej magii August nie tylko był ujmująco uroczy, ale i ją pocałował; następnie amortencyjny urok prawie położył ją do grobu Izoldy, a teraz: To. Jakby, naprawdę zakrwawiony korowód nie zapewniał wystarczająco wiele wrażeń - skrupulatnie zakopywane w odmętach jestestwa rozterki sercowe Smith były wywlekane na wierzch na każdym, cholernym, kroku. Bynajmniej, nie było jej duszno od pląsów, a tym bardziej nie ze strachu - nie takiego. O mało z resztą nie zachłysnęła się powietrzem, kiedy Boyd się ku niej nachylił - a ona automatycznie próbowała odgiąć się w drugą stronę, aż ból przeszył jej lewę ramię. Zdawała się z resztą nawet tego nie zauważać. — Tak. To z-znaczy nie. Tak — wypaliła totalnie bez sensu, nie będąc jednak kompletnie w stanie oderwać spojrzenia od Callahana - gdzie pomimo półmroku doskonale widziała jego twarz, której rysy jakby się wyostrzyły. A oczy lekko, leciuteńko wytraciły swój owal. Stężała jak rażona atrapoplectusem, gdy chłopak nagle przygarnął ją do siebie. Blisko, zdecydowanie zbyt blisko, jak na trzepoczące jej za mostkiem serce. Wielkim wysiłkiem woli spuściła speszony wzrok gdzieś w okolice ramion Boyda. Była przekonana, że nie tylko ona poczuła zapach amortencji - i w tej swojej panice, kiedy na wierzch znów wypływały jej usilnie tłumione uczucia (kompletnie nie na miejscu, aktualnie), nawet nie wzięła pod uwagę możliwości, że chłopak poczuł zupełnie co innego. — Przepraszam. Nie przejmuj się tym, błagam. — Załączył jej się tryb kajający, gdy uczepiwszy się pasa Callahana, uniknęła kolejnego wirującego w makabrycznym tańcu fauna.
Punkty wytrzymałości: 7 Literka:D, 5 Efekt: -2 punkty wytrzymałości
Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, ale i do wiedzy, a rozeznanie pośród miłośników czarnej magii było czymś pożytecznym, zdaniem Jamiego. Nic więc dziwnego, że gdy tylko zorientował się, po przeczytaniu pozostawionego w stołówce listu, że przy drzewie obrońców odbywa się jakiś rytuał, zdecydował się iść sprawdzić, o co chodzi. Nie planował jednak zabierać ze sobą siostry. To wyszło zupełnym przypadkiem i powiedzieć, że Norwood nie był z tego powodu co najmniej wściekły, to jak nie powiedzieć nic. Nie był jednak w stanie wybić jej pomysłu pójścia z nim, więc ostatecznie się poddał, po drodze dopytując jeszcze Minę, czy idzie z nimi. W końcu w grupie łatwiej będzie upilnować Carly. - To wygląda… - zaczął, ale urwał, gdy nie był w stanie dobrać odpowiedniego słowa. Dziwnie? Nie do końca. Szaleńczo? A czego można było spodziewać się po pasjonatach czarnej magii? Dostrzegał wile, mając co do nich mieszane uczucia. Miał nadzieję, że nie będzie musiał wyciągać z ich szponów dziewczyn. - Nie oddalaj się i nie próbuj zastępować pannę młodą - syknął do siostry, gdy tylko usłyszeli szept zapraszający na wesele. Martwiło go, kim, a może nawet czym, miał się okazać Skrwawiony Łeb, ale nie zamierzał się wycofywać. Prawdę mówiąc, nie był pewny, czy mogli zawrócić, gdy zorientował się, że goście weselni spoglądają na nich z chorą radością.
Punkty wytrzymałości: 7 + 2 (silna psycha) + 1 (rany nie są mi obce) + 1 (wróżbiarstwo) = 11 Literka:h Efekt: wraca mi nałóg, pomyślę potem który
Tak naprawdę ledwo się tu zadomowiłam. Nie wypakowałam jeszcze większość rzeczy i przy każdym wyjściu wszystko wyrzucam na środek pokoju, szukam czegokolwiek, a potem z powrotem pakuje wszystko do środka byle jak. Styl i klasa. I to nad takim burdelem z ubrań unoszę do góry głowę kiedy słyszę swoje nazwisko. - Maguire! - mówię na wpół radośnie, wpół zdziwiona. - Ale z Ciebie creeper, jeden spędzony wieczór na łące i już mnie śledzisz? - zagaduję, domyślając się oczywiście, że mimo wszystko szukał kogoś innego z tego domku, a nie mnie. W naszym krótkim small talku, wymieniamy się ogromną ilością bezużytecznej wiedzy. W tym śmieję się jak szaleniec z tego, że Tomasz przyszedł w takim swetrze w Avalonie, gdzie jest kurewsko gorąco. Podśmiechując się z niego przypominam sobie, że mam też podobny wzór na jednym bardzo wiejskim ciuszku. Dlatego zakładam maczingowy sweter, wersja damska, bo różowa i ruszam z Tomkiem na... coś na pewno czillowego. Dla kogoś kto lubi dziwaczne orgie. Bo jak docieramy na miejsce, staję jak wryta patrząc na cały festyn, czuję jak dar się burzy we mnie lekko i krzywię się nieznacznie. Nie jestem przekonana, że powinnam tu zostać. Całe szczęście mój towarzysz rozładowuje odrobinę tą dziwną atmosferę po tym jak wymieniamy z trzy niedowierzające spojrzenia. - Wesele... Miejmy nadzieję, że po to jest ten ołtarz skoro będą zaślubiny... Hm? Nie no co ty, jesteśmy jak te pary na weselach. Kiedy facet ma krawat jak sukienka i wszyscy są pod wrażeniem maczingu. Tylko my jesteśmy o krok dalej. I trochę bardziej jak osoby, które znalazły swoje plus jeden się na wizie, jakimś maginderze - ględzę, żeby zagadać swój niepokój. Mimo to mimowolnie przesuwam się odrobinę do Maguire'a jakby mógł mi dodać otuchy swoją obecnością. I w sumie powiedziałabym, że wolałabym stąd spadać, ale coś czuję że nie wypada takiego angielskiego wyjścia z wesela zrobić. - Tomaszu - odpowiadam i podaję mu dłoń, by razem z nim polecieć na densflor. Czuję magię krążącą wokół nas i to nie taką dobrą... Ale totalnie wciągam się w tańce, szczególnie że Tomek okazuje się być królem tej imprezy. Udaję więc, że nie ma wokół nas ujebanych krwią faunów, rusałek i innych szmat, tylko my i nasze swetry w panterkę, idealnie pasujące do wystroju. Łapię rękę Tomasza, by okręcić go finezyjnie po raz kolejny już. Ale niestety ja nie mam takiego wyczucia rytmu jak ten tancerz roku, kiedy robię krok do tyłu, wpierdalam się z całej pary na jakąś parę za mną. A ponieważ to ja akurat miałam obracać Tomka, obydwoje się zaczęliśmy chwiać na nogach i bojąc się, że zaraz jakiś faun zdepcze mojego towarzysza łapię w pasie Maguire'a. Całkiem przypadkiem wychodzimy teraz a pozę jakbyśmy właśnie kończyli tango, tylko ja tu pełniłam męską rolę. - O kurwa, ale z nas wyjebani tancerze! Sorry! - krzyczę najpierw do Tomasza w moich ramionach, a potem podnoszę głowę, by przeprosić... swojego byłego obściskującego się z moją współlokatorką. Nie wiem co czuję. Na pewno okropne zaniepokojenie w związku z tym, że jestem w takim miejscu z jedynym typem, którego kochałam przez co wrzały aż we mnie wspomnienia; zaraz dostanę takiej dojebnej wizji, że padnę i nie wstanę. Dobrze, że miałam to jasnowidzenie, nie musiałam się skupiać na innych uczuciach. - O, elo, wróciłam na studia jak coś. Tomasz tam jest wyjście z tańców! - pierwsze spanikowane przywitanie było do dwójki, którzy się do siebie przyssali. Szczerze mówiąc kompletnie mnie nie dziwi dobór partnerki Callahana. Spodziewałam się, że po mnie z powrotem wróci do swojego typu - spokojniejszych dziewczyn, przy których będzie super męskim mężczyzną, a one kobiecymi mądrymi duszami, łagodzącą jego porywczy charakter. Jessica idealnie się wpasowała w te dobrze znane już Boydowi szlaki. Dlatego porzucam ciężar leżący mi na piersi, razem z tym towarzystwem. Ściskam za mocno dłoń Tomka, kiedy ciągnę go przez tłum. A kiedy jakimś cudem znajdujemy się odrobinę dalej od bardziej niepokojącego tłumu - łapię go w panice za sweter i próbuję walczyć z łapiącym mnie zaduchem. - Dar... - tłumaczę tylko i gapię się na jego piegowatą mordę, oddycham ciężko, pokazuję spanikowana, żeby robił tak jak ja to mnie uspokoi.
Punkty wytrzymałości: 7 + 2 (silna psycha) + 1 (rany) +1 (kostka) = 11 Literka:J Efekt: super moc i pewność siebie, +1 do wytrzymałości
Z każdą chwilą jakby coraz bardziej docierało do niego, co kryje się za poszczególnymi otaczającymi ich nagle zapachami, a wraz z wglądem w szczegóły amortencji Jess zyskiwał wgląd w jej serce, odkrywając mimowolnie sympatie, które w nim gościły; wcale nie był tym zachwycony, wcale nie chciał w ten sposób przenikać do jej umysłu i najchętniej zablokowałby jakoś ten proces, ale zwyczajnie nie był w stanie. I chociaż nie miał absolutnie nic przeciwko temu, że najwyraźniej to on sam błąkał się gdzieś w myślach dziewczyny, a do tego skutecznie wypierał z nich Edgcumbe'a - to była to kwestia, o której zwyczajnie należało się dowiedzieć w inny sposób. Nie wspomagany magią i nie przymusowy. W chwili kiedy Jess zapewniła, że jednocześnie jest w porządku, ale nie jest, ale jest, a potem zaczęła go znienacka przepraszać zgłupiał na moment, bo nie miał pojęcia o co jej chodzi - z tej konsternacji, zanim zdążył zapytać o cokolwiek, wyrwał go niespodziewany cios od wpadającej na nich pary. Machnąłby na to ręką i ruszył dalej tanecznym krokiem w stronę wyjścia, gdyby nie fakt, że kurwa towarzysząca zderzeniu brzmiała bardzo znajomo, nawet w tym harmiderze. Wiedział więc, kto go staranował jeszcze zanim podniósł wzrok na jedyną dziewczynę, którą kiedykolwiek kochał i wiedział, że zdecydowanie nie jest to widok, na który jest przygotowany. Mógł o niej pomyśleć, mógł o niej mówić, i naprawdę myślał, że nie ma problemu - a jak ją zobaczył, to wszystko w środku mu j e b ł o. Zwłaszcza, że zobaczył ją z tym wypłoszowatym Maguirem w objęciach... i w dopasowanych sweterkach. Tego było zdecydowanie za wiele. Jakim cudem udało mu się coś odpowiedzieć z sensem i nie zejść przy tym na zawał - nie wiedział. - Cze-eeść, ee, fajnie - wystękał, a stojąca obok zakłopotana Jessica musiała teraz wydawać się przy nim królową nonszalancji. - Ładny sweter - rzucił jeszcze kulturalnie w stronę Tomasza, chociaż bardziej wolałby rzucić mu zwierzęcą czaszką w ryj na przykład; a potem, nieświadomie idąc w ślady Fredki, postanowił brawurowo uciec. Odwrócił się na pięcie, gotów pokonać jednym susem ostatnią prostą dzielącą go od wolności, dopiero po chwili przypomniając sobie o Jess. Zgarnął ją ze sobą, mamrocząc "spierdalamy stąd" i wreszcie wydostali się z tańczącego tłumu. Nawet nie patrzył, co czeka ich dalej, bo musiał ochłonąć; czuł się jakby przebiegł maraton, serce biło mu jak oszalałe i przez chwilę myślał, że wyzionie ducha. Tak go to wytrąciło z równowagi, że nie wiedział kompletnie co powiedzieć, w jaki sposób - i czy w ogóle - reagować na szczegóły amortencji Jess. I generalnie jak ma teraz żyć. - Co tam się odjebało - skomentował tylko, opierając się o jakąś krwawą dekorację otoczenia. - Co... co tam się odjebało - powtórzył, kręcąc głową z niedowierzaniem, samolubnie skupiony na sobie. A przecież nie był sam. Obrzucił Smith trochę nieprzytomnym spojrzeniem. - Jesteś cała? - i dopiero jak zapytał, przypomniał sobie, co mówiła zanim jego poczucie stabilności emocjonalnej legło w gruzach - Za co ty mnie tam znowu przepraszałaś? - podjął, trochę po to, żeby jego myśli przestały galopować w kierunku cisnących się do głowy wspomnień Fredki.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Raczej szybko adoptowała się do okoliczności - zdążyła już wytłumaczyć sobie w miarę logicznie otaczającą ich scenerię, szalone, pomylone tańce - nawet gdzieniegdzie leżące stratowane przez korowód, wcześniej poświęcone mniejsze stworzenia. Jak zwykle nie była jednak przygotowana na magię - a zwłaszcza taką, szczególnie w tak... nieadekwatnych okolicznościach. Przez moment czuła się zwyczajnie bezbronna i naga, z wywleczonymi na wierzch (po raz wtóry) sekretami, których nawet sama nie roztrząsała. Jakby tego było mało, została z nich obnażona przed Boydem, który aktualnie plasował się na szczycie podium jej absolutnie niewinnych zauroczeń. A v a l o n. Szczęście (dla niej) w nieszczęściu (dla Boyda), że ktoś ten tragicznie druzgoczący moment przerwał, wpadając na nich z impetem. Jess, czerwona po same czubki uszów, odwróciła się w kierunku pary - bynajmniej nie faunów - w moment rozpoznając przyjaciela i swoją współlokatorkę. Zapach amortencji zdawał się ją w tym momencie wręcz przyduszać, z ledwością więc wydobyła z siebie głos: — H-ej? — Bardziej spytała niż rzeczywiście się witała - w moment wyłapując nie tyle zszokowane spojrzenie Freddie, co wmurowanego w leśne runo Callahana, który nieświadomie jeszcze zacisnął dłonie na jej ramionach. Była bardzo dobra w dodawaniu dwa do dwóch. Albo jeden do jednego, jak w tym wypadku. Zwłaszcza, kiedy oboje postanowili salwować się ucieczką, a Gryfon dopiero po znaczącej chwili chwycił ją za ramię - Jess dała się wyciągnąć z korowodu, w moment schodząc z roli pierwszych skrzypiec w funkcję piątego koła u wozu. Albo trzeciego i Merlin jej świadkiem, naprawdę się tak poczuła. Kolejny raz, chyba powinna nawyknąć - to się nazywało avalońską szkołą życia. Emocje jakoś w moment dosłownie w niej zastygły, kiedy obserwowała tak wytrąconego z równowagi towarzysza - uśmiechnęła się przy tym pobłażliwie, co w otaczającej ich scenerii musiało być równie makabryczne. — Danse macabre — skwitowała rzeczowo, na pytanie Boyda oglądając swoją szarą bluzę - konkretnie umazaną krwią. Była pewna przynajmniej tego, że to nie była jej krew. — Cała, tylko boli mnie ramię — odpowiedziała, na kolejne pytanie uciekając jednak wzrokiem. Nie była aż tak beznamiętna - a widząc takie poruszenie Callahana, nie chciała mu jeszcze dokładać swojego zawiedzionego(?) spojrzenia. — Byłam prawie pewna, że słyszysz moje myśli i stwierdzenie, że kiepsko tańczysz — zełgała gładko, podpierając te absurdalne słowa jeszcze nerwowym, krótkim śmiechem - jakby naprawdę chciała po prostu rozładować atmosferę. — Udało nam się przebić. Ty jesteś cały? — Szła w zaparte, praktycznie dławiąc się wzmagającym zapachem amortencji, ciężkim i gęstym. Aż zabolało ją w piersi.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Wymowne prychnięcie Maximiliana na chwilę zagłuszyło dochodzące zewsząd szepty, chociaż akurat tym razem Paco wolałby chyba słuchać zawodzenia zjaw i magicznych istot – ich głosy bolały bowiem zdecydowanie mniej niżeli złość młodszego kochanka, którą niemalże był w stanie odczuć na własnej skórze. Najchętniej zatrzymałby ten taniec i porozmawiał z chłopakiem w zdecydowanie spokojniejszym miejscu, w którym nie musiałby również patrzeć na dekoncentrującą go twarz, tak wiarygodnie oddającą aparycję jego szkolnego druha za młodu. Niby wiedział, że kieruje swe słowa do zamaskowanego wewnątrz ciała Solberga, a jednak sytuacja jedynie wzmagała mętlik kotłujący się pod kopułą. - Nie, Felix. – Zaprzeczył stanowczo, próbując uzmysłowić swemu tanecznemu partnerowi, że niesłusznie go ocenia. – Wiem, że to moja wina i czuję się winny. Po prostu… – Westchnął ciężko, doskonale zdając sobie sprawę jak żałośnie wybrzmi to, co zamierzał powiedzieć. – …nie jestem pewien czym cię zraniłem. – Nie kłamał. Spostrzegawczości można by mu pozazdrościć, od wielu dni widział w zachowaniu Maximiliana sygnały sugerujące, że coś jest nie tak, ale nie rozumiał sedna problemu. Prawdopodobnie powinien zapytać, zanim obaj buchnęli w siebie niepowstrzymanym żarem, ale czasu cofnąć już nie mógł. – Nie jestem najlepszym rozmówcą, mam tego świadomość. Żaden z nas nim nie jest. – Normalnie pewnie by go rozbawiła przyklejona przez nastolatka łatka, ale teraz zupełnie nie było mu do śmiechu. Chciał wyciągnąć rękę na zgodę i połączyć siły, by wydostać się z tego koszmarnego wesela. Świadomie spuścił więc z tonu, przyjmując względem młodszego towarzysza spolegliwą, spokojną postawę. – Wyglądasz jak młody Joshua. – Nie uważał, by było to w tym momencie istotne. Ba, zdążył zapomnieć o tym pytaniu, jednak zrozumiał że nie może wiecznie Felixa zbywać. Brakiem odpowiedzi tylko doprowadzał go do szału, a ostatnie czego potrzebowali to kolejnych wybuchów rozżalenia i wściekłości. Tak jak Maximilian nie planował raczej upodabniać się do znienawidzonego nauczyciela miotlarstwa, tak i Paco stracił panowanie nad tym chorym, ale i troskliwym na swój sposób wyznaniem. Niewykluczone jednak, że nieświadome wyjawienie sekretu pomogło mu jakkolwiek uzewnętrznić własne uczucia, którymi ostatnimi czasy nieszczególnie dzielił się ze swoim współlokatorem. Solberg miał jednak rację, nie dostrzegł tej jebanej hipokryzji. Nadal nie dotarło również do niego, że przede wszystkim skrzywdził go własną obojętnością i emocjonalnym dystansem. – Ya tengo suficientes subestimaciones. – Prychnął w obronnym geście, chociaż tym razem rzeczywiście nie potrzebował odpowiedzi. Nie odnosił się jednak tylko do tych wyburczanych słów, a całokształtu ich ostro popieprzonej relacji. Zabawne, że w istocie obaj pragnęli dokładnie tego samego, a jednocześnie przed tym pragnieniem uciekali. – Tienes toneladas de razones para no creer. Lo más importante es que me robaste el corazón, chico, no importa lo que dije con ira. – Mruknął rozczarowany sobą, tym że Felix mógł uwierzyć, że jest inaczej… po prostu nimi. Nadal przytrzymywał jednak palcami podbródek swego młodszego kochanka, by nie pozwolić ani jemu ani sobie zwinąć nóg za pas… przynajmniej w przenośni, bo taneczny trans i tak uniemożliwiał im oderwanie się od ciała partnera. – No. – Starał się nie zwracać uwagi na sarkastyczny ton chłopaka. – Estaba enojado porque solo señalaste mis defectos, sin darte cuenta de que lo estaba intentando. Yo también estaba celoso porque no querías que fuera contigo... pero no podía admitirlo, así que preferí apartarte a empujones. Sé que debería aprender a tratarte mejor... – Przyznał szczerze, acz nie przyszło mu to łatwo. Nie pamiętał, by kiedykolwiek czuł się niewystarczający, odrzucony, skoro zwykle to on sam unikał zawiązywania więzi. Może właśnie tego się obawiał. Nie żyli przecież w norweskiej jaskini, nie miał też tak naprawdę pojęcia czy Maximilian spotyka się z kimkolwiek innym na boku. Nic dziwnego, przecież nie rozmawiali ze sobą, a przynajmniej nie o tym, co ważne. Przesunął kciukiem po wardze chłopaka, zauważając subtelną zmianę w jego mimice. Przedtem sam kazał mu rozejrzeć się dookoła, ale teraz łaknął jego uwagi, dlatego podążył wzrokiem za jego umykającym spojrzeniem, starając się zrozumieć targające nim emocje. Zarówno Boyda, jak i Felinusa znał jednak tylko z opowieści. Nie zdawał sobie więc nawet sprawy, że są tutaj obecni, a ich widok przywołała w umyśle Felixa makabryczne wizje z ciągnącej się za nim latami przeszłości. Nie wiedział, że szmaragdowe ślepia na dłużej spotkały się ze spojrzeniem innych czekoladowych tęczówek. Dłonią otulił jednak policzek i szyję chłopaka, ponownie przyciągając go do siebie. Nie spodziewał się natomiast usłyszeć tak pewnego, zaciętego tonu. – Nosotros. No moriremos… – Powtórzył po nim z podobną upartością, muskając jedynie ustami jego usta. Czule, zachowawczo, jakby czekając na przyzwolenie. – ...pero te necesito, cariño, para sentirte realmente vivo. Feliz y vivo. – Szepnął, przypominając sobie jak Solberg całkiem rozkleił się w norweskiej jaskini… a chociaż okoliczności różniły się diametralnie, po raz pierwszy w życiu to Morales głośno i otwarcie przyznał, że go potrzebuje.
Punkty wytrzymałości: 7 + 2 (silna psycha) + 1 (rany) +1 (kostka) = 11 Literka:J Efekt: super moc i pewność siebie, +1 do wytrzymałości
Dla niego z kolei istną avalońską szkołą życia okazała się być ta zupełnie niespodziewana konfrontacja z wcale nie tak dawną przeszłością - oraz świadomość, że od tej pory będzie musiał albo bardzo, bardzo uważnie jej unikać albo pogodzić się z tym, że na stałe osiądzie w jego życiu. I liczyć, że w końcu się przyzwyczai, że nawet mając ją w zasięgu wzroku nauczy się traktować ją tak, jak w miarę udawało mu się to przez ostatnie miesiące - jak zamknięty rozdział, nad którym nie ma sensu już się zastanawiać, czy dałoby się napisać go lepiej. I tyle. To były jednak raczej dalekosiężne plany, bo wiedział, że zwyczajnie będzie potrzebował więcej niż dane mu tutaj pięć minut, żeby się z tym nieoczekiwanym zderzeniem oswoić; na razie więc skupił się na tym, żeby po prostu ochłonąć. O dziwo, pobłażliwy uśmiech Dżesiki, którym skwitowała jego panikę, trochę postawił go do pionu. Spojrzał na nią raz jeszcze, tym razem uważniej, na umorusaną tu i ówdzie krwią postać na tle szalejącego wciąż w niepokojącym tańcu korowodu najróżniejszych stworzeń, a kiedy porównał ten makabryczny widok z tymi wszystkimi ckliwymi uczuciami kłębiącymi mu się w głowie, to powstał kontrast tak absurdalny, że aż zachciało mu się śmiać. Gorzko co prawda, ale wciąż. - Trzeba było jednak postawić na te barwy wojenne i przepaski - skomentował poplamiony dres dosyć niemrawo, ale już mniej napiętym tonem, stwierdzając po pobieżnych oględzinach, że sam prezentuje się równie schludnie, co Jess; wyglądali oboje okropnie, ale przynajmniej solidarnie. Zerknął na zakrwawiony ołtarz pod drzewem; był pusty, w pobliżu niego nie było nikogo. Wyglądało na to, że będą musieli poczekać. - E... chcesz usiąść czy coś? Bo tam się jeszcze nic nie dzieje - zaproponował, tak jakby siedzenie miało jakoś ulżyć dziewczynie w bólu ręki, co nie miało wiele sensu, ale z drugiej strony takie stanie jak kołki też nie. Zwłaszcza, że Smith zrobiła się nagle... jakaś dziwna, a jej śmiech, który powinien był rozładować atmosferę, zabrzmiał tak nieswojo, że tylko ją zagęścił. Albo to była sprawka mrocznych okoliczności i całej aury, jaka panowała w tym miejscu, albo coś nagle się popsuło. Podejrzewał, co. I zamierzał to wyjaśnić. Czy to był dobry na to moment? Niekoniecznie, ale skoro nie był pewny, czy zaraz ktoś nie złoży go w ofierze na krwawym ołtarzu, to nie zamierzał zwlekać. Ani ryzykować, że jakaś drobna niezręczność stałmsi w zarodku taką miłą znajomość. - Kłamiesz, zajebiście tańczę. Ćwiczyłem z Fillinem - na początek zdemaskował ją brutalnie, bo zwyczajnie mijała się z faktami - Słyszeć nic nie słyszałem, ale czułem twoją amortencję bardzo dokładnie i... jakoś nagle zczaiłem, że chodzi tam o mnie - walnął prosto z mostu. Byli prawie w piekle, nie było czasu na owijanie w bawełnę. Ani na zastanawianie się, na ile to czego się dowiedział było zgodne z rzeczywistością, a na ile stanowiło wywtór unoszących się dookoła czarów. - To prawda czy jakaś pojebana magia?
Stéphane de Guise
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 186
C. szczególne : blizna na policzku, francuski akcent, krwawa obrączka na palcu. a do tego rudy jak Irweta
Punkty wytrzymałości: 7 + 2 (silna psycha) + 1 (magik żywiołów ziemia) = 10 Literka:B Efekt: oblizuje mnie wila i harpiuję się raz na jakiś czas
Dużo bardziej zdziwił go fakt, że Irvette w ogóle postanowiła się do niego odezwać i zaproponować rozmowę niż to, że wybrała na tę okoliczność makabrycznie brzmiące krwawe wesele, na które zaproszenia pewnego dnia rozesłano niektórym uczestnikom wycieczki za pomocą tajemniczego kruka; zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że ich ostatnia konfrontacja nie skończyła się zbyt dobrze i właściwie to zakończyła na paru nieprzyjemnych słowach. Może i trafnych, ale czy potrzebnych? Dojrzałych? Rozsądnych? Niekoniecznie. Dlatego, mimo głęboko zakorzenionych pretensji i niechęci do siostry, Stefan niemalże z przyjemnością zgodził się z nią spotkać i postawić sprawę jasno: albo się dogadać, albo kulturalnie rozejść i nie prowokować niepotrzebnych sporów, nie dolewać oliwy do ognia - bo zwyczajnie nie widział w tym sensu. Rytuał krwi nie brzmiał ani trochę jak dobra zabawa, z drugiej strony - rozmowa z Irvette na drażliwe tematy też nie, dlatego szedł na miejsce spotkania nieszczególnie przejęty tym, co może tam zastać. A zastał... naprawdę osobliwy widok, makabryczny korowód wijących się w tańcu, oznaczonych krwią ciał i dziwnie dobijającą atmosferę. Nie wyglądało to najpiękniej, ale też nie poruszyło go zbytnio. Ot. Makabra. - Dobry wieczór. Jaka sympatyczna potańcówka, ojcu by się spodobało - przywitał się z siostrą bardzo uprzejmie - i chłodno zarazem - po czym, nie siląc się już na więcej kurtuazyjnych pogawędek, skierował kroki w stronę serca owego wesela, czyli skłębionych tancerzy, zakładając, że jak podejdą bliżej, to dowiedzą się czegoś więcej. Nasilające się wokół szepty zaczęły zachęcać ich do tańca, więc Stéphane, chcąc nie chcąc, wyciągnął dłoń do Irwetki wyuczonym dawno temu szarmanckim gestem proszenia damy do tańca, bardzo przydatnym na eleganckich balach; nie zastanawiał się wcale nad tym, na ile ma ochotę wmieszać się w ten krwawy tłum, nie kwestionował niczego - po prostu robił, co należało w tym wypadku. Zanim jednak zdążyli ruszyć w jakiekolwiek tango, poczuł, jak od siostry odciąga go harpia, w dodatku nieznosząca sprzeciwu. Zmusiła go do dzikich pląsów, wbijając ostre pazury w ramiona i świdrując szaleńczym spojrzeniem; cała jej postać była dosyć obrzydliwa, okropnym gestem oblizywała swoje dłonie i sprawiała, że Stefan poczuł się co najmniej nieswojo. Nie udało mu się jednak wyrwać z jej szponów i dopiero po chwili, która wydawała mu się wiecznością, taniec z harpią dobiegł końca i mógł uwolnić się z szalejącego tłumu, z którego wystrzelił z takim impetem, że prawie upadł na trawę. - I...Irvette?! - zawołał, przeczesując wzrokiem panujący na polanie chaos; tu i ówdzie piekła go świeżo rozdarta przez harpię skóra, ale ignorował zadrapania, bo przecież nie były niczym poważnym w porównaniu do kar stosowanych przez pana de Guise. Znacznie bardziej martwił się teraz tym, gdzie i w jakim stanie była siostra.
Thomas Maguire
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 179
C. szczególne : mam piękne, wypielęgnowane loki i prawnicze powiedzonka na podorędziu
Punkty wytrzymałości: 7 + 2 (silna psycha) + 1 (rany nie są mi obce) + 1 (kostka poniżej) = 11 Literka:j Efekt: lepsza moc, pewność siebie i + 1 do wytrzymałości
– Dokładnie tak było, łaziłem po każdym domku, żeby cię znaleźć – przewracam oczami, kiwam głową na potwierdzenie tej kompletnej bzdury i zaraz też oburzam się, że dziewczyna wyśmiewa mój bardzo stylowy sweter. Informuję ją beztrosko, że magiopogodynki ostrzegały przed nadejściem halnego z południa i stąd mój dopasowany w każdym calu outfit i może sama powinna pomyśleć nad odpowiednim przygotowaniem na naszą wyprawę na rytuał. I ku mojemu zdziwieniu robi to! Zachwycam się wspaniałym różowym wdziankiem w cętki i już teraz wiem, że będziemy się przednio bawić. Oczywiście mój zapał gaśnie, gdy patrzę na ten cały przybytek. Rozluźniam się trochę, gdy Fredka zaczyna gadać farmazony i przez chwilę nie zwracam uwagi na to, co dzieje się dookoła, taki jestem zaaferowany naszą gadką o weselu. Na którym trzeba przyznać, wyglądamy dojebanie, jakbyśmy skrupulatnie planowali ten maczing od miesięcy. Chichoczę pod nosem na jej komentarze. – Albo jak typowe wieśniaki, które wbijają na chama na imprezę, żeby się za darmo nażreć i napić. Myślisz, że tu nas też czeka jakiś poczęstunek? Na pewno będzie jakiś szemrany bimber, po którym zaczniemy widzieć przez ściany – snuję dywagacje, po których rozpoczynamy dancing. To, że ja jestem nagle świetnym tancerzem wcale nie oznacza, że mam równie uzdolnioną partnerkę. Próbuję się zgrabnie obrócić, kręcąc równocześnie bioderkami, co najmniej jakbym był na wesołym wiejskim festynie a nie jakiejś rzeźni niewiniątek, ale tracimy równowagę i z impetem w kogoś wpadamy. Szybko jednak robię dobrą minę do złej gry i udaję, że faktycznie jesteśmy w trakcie odkurwiania doskonałego tanga, za które dostalibyśmy najwyższe noty w Tańcu z czarodziejami. Spoglądam na staranowaną parę i uśmiecham się wesoło do Jess. – Hej! – krzyczę radośnie, a potem rejestruję, że jej towarzyszem jest Boyd, eks chłopak Fredki. To znaczy tak wnioskuję, skoro nie przyszli tu razem. Mój uśmiech nie blednie, bo przecież czuję się super pewny siebie. – A dziękuję – odpowiadam Bogdanowi na komplement i już mam wyciągać dłoń, żeby dziarsko i po męsku go przywitać, kiedy Moses łapie moje palce i ciągnie mnie chuj wie gdzie. Biegnę za nią trochę żałując, że to koniec bibki na parkiecie i układam w głowie strofującą pogadankę, że to nieuprzejmie tak spierdalać, ale zauważam, że coś jest nie tak. Nie muszę długo czekać na wyjaśnienia. No tak, mogłem się spodziewać, że w takim miejscu jej trzecie oko zacznie szaleć i posłusznie robię to, o co mnie poprosiła, aby ochłonęła. Gdy już dochodzi do siebie, poprawiam swój sweter i włosy, rozwichrzone przez nasze dzikie densy. – Lepiej? – dopytuję na wszelki wypadek. – Tym razem nie mam ze sobą żadnego pergaminu, żebyś mogła se otrzeć mordę z piany – chcę jakoś rozładować atmosferę, bo sprytnie dedukuję, że ucieczka z parkietu była wynikiem nie tylko rychło nadchodzącej wizji, ale i zetknięcia się z przeszłością Fredki. – Nie chcę być niegrzeczny, bo wjebaliśmy się tu na krzywy ryj, ale no to, co się odpierdala, jest jeszcze większym cyrkiem niż mój dom – wskazuję palcem na tańczący tłum.
______________________
i read the rules
before i break them
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Rzeczywiście, w przepaskach biodrowych i wysmarowani barwami wojennymi o wiele lepiej wpasowaliby się w otaczający ich krajobraz szaleństwa i krwi. Na pewno dostojniej i bardziej adekwatnie na krwawe wesele niż ubrani w jakieś pożal się Roweno dresy, z których już chyba nigdy nie spiorą plam krwi. Nie, żeby Jess w ogóle próbowała je odratować - w przeciwieństwie do swojej twarzy, którą próbowała zachować wobec KOLEJNEJ absurdalnej sytuacji, w którą wplątała ją avalońska magia. Nie było łatwo, bo zwyczajnie nie była przygotowana na takie emocjonalne rewelacje i to jeszcze w środku prawdziwej rzezi niewiniątek. Tak jak nie była przygotowana na to, żeby się tym z kimkolwiek dzielić - i jeszcze próbować przełknąć przy tym smak goryczki zbierający się razem z oparem amortencji na języku. Czemu nie mogła dostać po prostu jakimś rytualnym sztyletem pod żebro? — Lepiej, żebyśmy nie siadali, bo nas jeszcze stratują — zauważyła trzeźwo, zezując na szalejące w dzikich tańcach stworzenia i ludzi. Skrzywiła się widocznie, gdy powietrze przeszył czyjś krzyk - podsumowany przez kogoś innego histerycznym śmiechem. Zimny dreszcz jednak przeszył ją dopiero, gdy Callahan zgrabnie odbił jej bezczelne kłamstwo - i powiedział na głos to, co podejrzewała i najbardziej się obawiała. Nawet bardziej niż jakiegoś oszalałego fauna, który wbiegłby w nią teraz i wziął na rogi. Taki scenariusz byłby bardzo łatwy do rozegrania - w przeciwieństwie do rozmowy rozgrywającej się na trawie przyprószonej krwawą rosą. I tak zagoniona do rogu mogłaby zwalić całą winę na pojebaną magię i byłby to koniec tematu. Ale Boyd zadał jednak dobrze skonstruowane pytanie, a Smith ostatnio była mistrzynią w komplikowaniu sobie życia. — Prawda — przyznała po prostu, wlepiając w Gryfona prawdziwie zażenowane spojrzenie. Przetarła rękawem swój policzek w nerwowym geście, zostawiając na nich krwawą smugę. — Skłamałam, bo widziałam jak... — Wykonała niezidentyfikowany ruch ręką w kierunku, skąd przed chwilą przybiegli - gdzie natknęli się na Moses i Maguire'a. — Nie chciałam Ci dokładać. Ale jak już mówiłam, nie przejmuj się — powtórzyła swoje wcześniejsze szczere słowa rzucone w pierwszym szoku. — Szybko mi przejdzie — podsumowała, umniejszając wagę swoich niedorzecznych ciągot do rozmiarów małego gumochłona. — Mamy jeszcze krwawe wesele do przeżycia — dodała rzeczowo, zerkając obok Boyda na ołtarz pod drzewem - zwyczajnie chcąc uniknąć spojrzenia chłopaka.
The author of this message was banned from the forum - See the message
Aurelia Leveret
Rok Nauki : VI
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Noszę pierścień Hannibala na palcu serdecznym lewej ręki.
Kiwnęłam głową z wdzięcznością. Może i było to głupie, ale wolałam nie być ponownie w centrum uwagi Walsha. Obstawiałam, że i tak w jakiś sposób mnie nadzoruje i pilnuje, bym nie zrobiła czegoś głupiego. Jeszcze by mi zarzucić, że gorsze innych członków domu i zachęcam do robienia niebezpiecznych rzeczy. Szczególnie po małym wybuchu Maxa i nie byłam do końca pewna, jak powinnam się zachowywać. - Mhm, tylko wymyśl coś lepszego od "potknęłam się o korzeń". - Parsknęłam i pokręciłam głową, strącając przy tym kilka kwiatków z głowy. Co jak co, ale ogrodnik to miałby ze mną dobrze. Wizja bujania się na szalonej drzewnej huśtawce nie brzmiała zbytnio zachęcająco. Wydałam z siebie krótkie "yyyy", uśmiechając się przy tym niepewnie. Podniosłam głowę, spoglądając na gałęzie drzewa. Wyglądały bardzo solidnie, a nawet były tak poukładane, jakby wręcz zachęcały do wspinania się po nich. Podrapałam się po głowie, gorączkowo stawiając sobie argumenty za i przeciw. - Mamy nierówno pod sufitem, wiesz? - Rzuciłam do dziewczyny, korzystając z jej pomocy i wspinając się na pierwszą gałąź. Okazało się dość łatwe, nawet pomimo mojego ogólnego braku siły. Wdrapałam się jeszcze dwie gałęzie wyżej, nie ryzykując dalszej wędrówki, bo już mnie zaczęły boleć ręce. - Nawet tu ładne widoki. - Usiadłam na gałęzi i zaczęłam machać nogami. Wodziłam przy tym wzrokiem po terenie i duchach, krzątających się na dole. Jeszcze wyżej byłoby pewnie lepiej, ale nie wiem kto by mnie stamtąd ściągał.
Kto pyta, nie błądzi - motto niby krukońskie, a w jego przypadku sprawdzało się doskonale. Darował sobie domysły i przypuszczenia, kluczenie i zastanawianie się, niedomówienia i uniki - ryzykując może przy tym, że Jess nie spodoba się podjęcie delikatnego tematu z subtelnością galopującego hipogryfa, ale za to zyskując pewność, że przynajmniej nie będzie miał do siebie pretensji, że coś opacznie zrozumiał i zjebał sprawę. Starał się nie zwracać uwagi na fakt, że dziewczyna wyznawała mu straszliwą prawdę z miną, jakby przyznawała się do jakiejś wstydliwej choroby albo zrobienia czegoś okropnego, co zresztą nie miało ani trochę sensu, bo przekazywała mu dobre wieści - słysząc taką rewelację z ust samej Jess Smith, którą przecież już od pierwszego spotkania nad rzeką zaklasyfikował jako... fajną dziewczynę (no, może w trochę mniej elegantszych słowach) i której nawet nie śmiałby podejrzewać o jakieś zainteresowanie, poczuł się jakby znowu ogarnęła go ta napawająca zadowoleniem z samego siebie magia, która towarzyszyła mu podczas krwawego tańca. Bardzo budujące uczucie, z którym nie zamierzał wcale walczyć ani próbować wmówić sobie, że to niemożliwe i na pewno nieprawda, bo gdzie taka superdżesika z takim frajerem jak on; bo jeśli czegokolwiek się przez ostatnie miesiące nauczył to tego, że zdecydowanie nie warto szukać problemów na siłę. A takie powątpiewanie właśnie je kreowało. Zawiesił na chwilę wzrok w miejscu wskazanym przez Jess, gdzie teraz wirowały w kółko podszyte harpiowatością wile, a gdzie przed momentem jeszcze tańczyła Freddie z Thomasem; miał ochotę przemilczeć całą tę sytuację, żeby nie doprowadzić do jakichś żenujących zwierzeń, ale ostatecznie się odezwał. Jakby nagle poczuł się w obowiązku do usprawiedliwienia swojej reakcji, chociaż wcale nie musiał. - Wyobraź se, że nagle po miesiącach pierwszy raz spotykasz tu Darka i on jest z jakąś typiarą, która jest dokładnie wszystkim tym, czym ty nie i mi powiedz, czy by cię to nie obeszło - stwierdził więc tylko, bezradnie wzruszając ramionami i zakładając, że będzie miała tyle empatii, żeby zrozumieć i że to wystarczy. Cała sytuacja zdawała się rozjaśniać - bo spytał, nie błądził - i... zaraz potem zagmatwała się na nowo, kiedy Jessica pospiesznie zaczęła zapewniać, że nie ma się czym przejmować. Świetnie. To on tutaj już sobie zarejestrował, że się jej podoba, a ona go jak butem w mordę tekstem, że zaraz jej przejdzie. I weź tu się z babą dogadaj. Spojrzał na nią prawie zrezygnowany, nie dowierzając w to jak szybko sprawy tutaj zmieniały obrót. I znów - zapytał, bo co innego mu pozostało. - Ten krótki termin ważności to ma mnie zniechęcić czy zmotywować? Bo, jak Rutkę kochał, nie miał bladego pojęcia, czy powinien natychmiast zapomnieć o tym co usłyszał, bo już robiło się nieaktualne, czy może przeciwnie, spróbować się ogarnąć jak najszybciej, bo nie będzie czekała wiecznie. Bardzo to była skomplikowana kwestia - a okoliczności wcale nie sprzyjały jej roztrząsaniu. No, ale skoro już zaczęli, to nie mogli tak po prostu przerwać, dlatego nie dał się zbyć tym nagle rzeczowym tonem i zmianą tematu. - Wesele nie zając... - ...w przeciwieństwie do uczuć Dżesiki, najwyraźniej.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Punkty wytrzymałości: 7 + 2 (silna psyche – opanowanie) + 1 (rytuał) + 1 („operacja” samej siebie i LJ) + 1 (rany) +2 (literka) = 14 Literka:E Efekt: E - Otrzymujecie coś do picia i dziwny trunek otumania wasze nerwy. Nie potrafiliście tego odmówić, nawet jeśli bardzo chcieliście, czuliście przymus wypicia. Do końca eventu nie czujecie bólu. Macie +2 wytrzymałości, jednak jeśli będziecie bardzo poturbowani po całym rytuale - musicie koniecznie odwiedzić chatę uzdrowiciela w Avalonie.
Były listy, na które się czekało – stypendium od Wang, rysunek ciotki na miotle od bratanka albo para nowych ochraniaczy. Inne przychodziły nieoczekiwanie. Tajemniczy list z informacją o równie tajemniczym avalońskim rytuale krwi zdecydowanie należał do tej drugiej kategorii. Długo walczyła ze sobą, zastanawiając się, co zrobić. Czekały ją mecze i bała się tego, że coś sobie zrobi, a na to szansa była ogromna, bo była w końcu, no, sobą. Jej szkolna książeczka zdrowia po prawdzie była opasłym tomiskiem kolejnych kontuzji, a na jej widok szkolne piguły już nawet nie przewracały oczami, tylko odruchowo szły po wiggenowy. Nic dziwnego, że stary Hampson z taką ulgą odszedł na emeryturę, skoro na koniec każdego kwartału dostawał bilans kosztów utrzymania Skrzydła Szpitalnego.
Ciekawość oraz wrodzona potrzeba szukania kłopotów zwyciężyły w tej batalii dwóch pustników, które to ponoć siedziały w każdym człowieku. Ten rozsądny spał teraz grzecznie z czyjąś łapką w pyszczku, a szczekał głośno ten wojowniczy i skory do kłopotów. Postanowiła więc pójść, ale chcąc wyjść z tego wszystkiego obronną ręką, napisała do Augusta, licząc że w jego towarzystwie może się jakoś strasznie nie pokiereszuje. Koniec końców wyciągał ją z tarapatów nie raz. Spodziewając się dosłownie wszystkiego, zapakowała do plecaka kilka butelek wiggenowego, na stopy wsunęła prezentowe skarpety, a przed chłodem chronić ją miała prawilna, bo krukońska bluza z kapturem.
Augusta spotkała pod domkiem, tak jak się umówili. Przywitała się z nim, dała mu zawczasu jeden z zabranych eliksirów i wspólnie ruszyli w kierunku tej podejrzanej schadzki. Krwawy księżyc widziała wielokrotnie, ale ten widziany z powierzchni magicznej wyspy zdawał się większy i jeszcze bardziej czerwony, niż go zapamiętała. A może to przez to, że przez ostatnie miesiące odwykła od jego widoku, tak jak dosłownie każdy na wyspach?
- Jeżeli jakimś cudem dzisiaj zginę, dostaniesz w spadku dom i zwierzaki oraz moją kolekcję kart z czekoladowych żab. Tylko dopilnuj, proszę, żeby na pogrzebie zagrali „Another one bites the dust” The Ministress – zaczęła optymistycznie, przyjmując na wstępie jakąś buteleczkę. I choć wcale nie miała ochoty wkładać do ust czegoś zupełnie nieznanego (nie była w końcu Solbergiem!), to nie mogła się jednak powstrzymać i już po chwili czuła się lekko oszołomiona. Nie to było jednak najdziwniejsze, bo całe to miejsce było jakimś jednym wielkim koszmarem. Krwawa mgła, szepty, czarodzieje tańczący w transie i zwierzaki z krwawymi znakami wymalowanymi na ciałach. Nie podobało jej się to, odruchowo sięgnęła nawet po różdżkę, a do tego zaczęła słyszeć jakieś dziwne szepty. – Widzisz coś? – zapytała rosłego chłopaka, bo sama była zbyt niska, by cokolwiek dostrzec.
- Bardziej pasuje coś o tym, że moja sowa postanowiła się tam schować albo wydawało mi się, że wskoczyła tam kaczka-dziwaczka? - zapytała z namysłem, uśmiechając się lekko, ale doskonale wiedziała, że będzie musiała o wiele bardziej popracować nad właściwą wymówką, tak więc pokręciła ostatecznie głową. Była pewna, że opowiadanie bzdur na temat faunów, czy wił, czy czegoś podobnego, co postanowiło ją porwać i zmusić do jakiegoś szaleństwa, również nie było dobrym pomysłem, by nie powiedzieć, że było pomysłem wręcz tragicznym i pewnie tylko wkurzyłaby połowę istot na Avalonie, albo znowu doprowadziła do tego, że magia w pełni by przemówiła, pokazując jej ostatecznie, gdzie raki zimują. Nie chciała również tłumaczyć się w idiotyczny sposób, bo była pewna, że profesor Walsh za nic w świecie jej w to nie uwierzy, a przecież słynęła z tego, że była w stanie wygadać się właściwie ze wszystkiego. Doszła ostatecznie do wniosku, że zawsze mogła znaleźć sobie pierwszego, naiwnego, który przekona ją do upuszczenia krwi, a potem mogła wpaść w panikę. To był sposób, który z reguły działał, a ona, jako ciekawska bestia, miała zdecydowanie zbyt mało samozaparcia do tego, by nie podpuszczać innych do niewłaściwych działań. Widziała oczywiście wahanie Aurelii, ale skoro już tak ładnie proponowała jej pomoc, liczyła na to, że ta z niej skorzysta. Ostatecznie Carly nie ruszała się, czekając bardzo grzecznie na decyzję młodszej Puchonki, żeby później pokręcić lekko głową na jej słowa. Była nimi niemalże oburzona, bo bez dwóch zdań nie była szalona, była całkiem zrównoważona i nie robiła różnych, niesamowicie głupich głupot, chociaż nawet w jej uszach brzmiało to absurdalnie. Pozory należało jednak sprawiać. - Ależ skąd, po prostu odkrywamy różne możliwości - zapewniła, przyglądając się, jak dziewczyna ostatecznie wspina się na drzewo, bezgłośnie stęknąwszy, robiąc dziwną minę od wysiłku, gdy ją przez chwilę podtrzymywała, po czym sama podciągnęła się w górę, wdrapując się na gałąź, która była dla niej dostatecznie szeroka i odpowiednia do tego, żeby sobie na niej usiadła, tak po prostu. Nie wydarzyło się jednak nic innego, wszystko było w jak najlepszym porządku. - To prawda, ale myślałam, że drzewo się na nas pogniewa. Widać to nas ma tak naprawdę chronić. Całkiem to uprzejme z jego strony i jeszcze możemy sobie pooglądać przez chwilę okolicę - powiedziała i westchnęła cicho, wspierając głowę na dłoni. - Ale tyle z opowieści o niezłomnym obrońcy! Chodź, pójdziemy poszukać innych niezwykłych rzeczy - uznała, gdy już stwierdziła, że widziała odpowiednio wiele i zeskoczyła na ziemię, czekając, żeby pomóc z tym Aurelii, widać było jednak, że kiedy tylko ta znajdzie się na ziemi, Carly uzna, że to najwyższa pora biec dalej w las. Razem, jeśli zechce.
Cóż, kłamstwo jest najprostszą formą samooborony - i wygląda na to, że również najłatwiejszą do zdeklasowania, o czym dobitnie przekonała się Smith. Zwykła uczyć się na swoich błędach, także więcej kłamać już nie próbowała i postawiła na prostą prawdę - ostatecznie Callahan mógłby ją po prostu wyśmiać; w najlepszym wypadku zmienić temat. Nie brała w końcu pod uwagę innych opcji w związku ze swoim uzewnętrznieniem, stawiając się z góry na przegranej pozycji - i chcąc po prostu na tyle zapewnić komfort Boydowi (nie sobie) w tej sytuacji, żeby zaraz nie zawinął się na pięcie. Nie spodziewała się jednak podjęcia tematu - może nie subtelnie, może bez wyczucia, ale ostatecznie... Jess naprawdę lubiła hipogryfy. — Ja... No tak — mruknęła tylko, kiwając ze zrozumieniem głową. Zdecydowanie, choć z Darrenem to już był zamknięty rozdział - nie mogłaby się powstrzymać przed przyrównywaniem się do typiary, z którą aktualnie by się obracał. I była w stu procentach pewna, że wypadłaby w tej komparycji co najmniej marnie - choć drugą kwestią było to, że nie zareagowałaby podobnie do Gryfona. Nie takie jednak było pytanie - właściwie to w ogóle go nie było. Tak jak ona nie zostawiła przestrzeni chłopakowi na reakcję w związku z rewelacją, w której chcąc nie chcąc grał pierwsze skrzypce - z góry założyła, że tego nie chciał. Widocznie jej błąd, bo nie pytała, tylko sama sobie odpowiadała. Na szczęście Boyd nie miał problemu, żeby pytać. Skierowała na niego spojrzenie - autentycznie pełne niezrozumienia. — Co? — wypaliła niezwykle inteligentnie, jak na błyskotliwą Krukonkę przystało. — Boyd, ja tak mówię, żebyś zaraz nie spierdolił stąd szpagatami — wyjaśniła, chyba z szoku zapominając, że chciała zmienić temat na neutralny i zamrozić ich beztroską relację w miejscu. — Nie chciałabym zostać tu sama i... żebyś, nie wiem, zaczął mnie unikać — dodała lakonicznie, bo przez gardło nie przechodziły jej konkretniejsze określenia. W głowie miała autentyczny pierdolnik - i to bynajmniej nie przez scenerię tej rozmowy.
Aż się prosiło, żeby drążyć dalej i zapytać dlaczego niby miałby uciekać - tylko po to, żeby uświadomić jej jak absurdalnie to brzmi. No, ale ostatecznie chciał przecież tylko rozjaśnić jedną kwestię, a nie zadręczać gradobiciem pytań i zapędzać w kozi róg, bo nie o to chodziło w tej rozmowie. Bezpośredniej odpowiedzi na kolejne pytanie co prawda nie uzyskał, ale to nie znaczyło, że trudno było wyciągnąć z niej wnioski, które... nie były zbyt kolorowe, bo wskazywały jasno na to, że Dżesika - ucieleśnienie zalet - chyba zwyczajnie nie uważała się za tak wartościową osobę, jaką w rzeczywistości była. Jak do tego doszło? Nie wiedział. Nie miało to żadnego sensu. - Aha - powiedział więc równie bystro, usiłując przetrawić tym swoim ledwo zipiącym mózgiem fakt, że Jess naprawdę myślała, że jej sympatia może być dla kogoś odstraszająca. No i nie pozostało mu właściwie nic innego niż ją uświadomić, że była w błędzie. - Nie no, nie mam zamiaru spierdalać. Ani unikać, powiedziałbym nawet że wręcz przeciwnie - odparł tak wprost jak tylko się dało - Ewentualnie jeśli ten cały Skrwawiony Łeb wyskoczy z krzaków i będzie chciał nas zajebać. Ale wtedy spierdolimy razem - roztoczył przed nią bardzo przyjemną wizję, która wcale nie była aż tak nieprawdopodobna, jeśli się wzięło pod uwagę okoliczności. - Dobra. To ja już wszystko wiem, możemy wrócić do s u p e r z a b a w y - oznajmił, podchwytując zapomniany na chwilę temat krwawego wesela i rozejrzał się, tylko po to by stwierdzić że w dalszym ciągu jedyną atrakcją jest dziwaczny taniec, do którego zdecydowanie nie mieli ochoty wracać. - Albo trochę się ogarnąć - stwierdził, usiłując wytrzeć tą przerażającą smugę - barwę wojenną - z twarzy Jess skrawkiem własnego czystego rękawa, chociaż wcale nie miał pewności, czy warto w ogóle próbować, bo równie dobrze za parę minut mogli zostać wrzuceni do basenu z krwią, czy czegoś w tym stylu. - To jak obstawiasz, czyje to wesele? ...Tristana i Izoldy?
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Ani czas ani miejsce nie było odpowiednie na pociągnięcie tego tematu - sforsowanego obecnie nie tylko przez szaloną magię tego krwawego cyrku, ale i samego Callahana. O ile Smith mogła mieć pretensje do tego pierwszego - tak Gryfonowi kompletnie się nie dziwiła. Co wcale jednak nie oznaczało, że rozumiała. [...] wręcz przeciwnie. Morgana jej świadkiem, prawie padła tak jak stała - bo prościej jej zagmatwanego rozumowania nie szło naprowadzić na jaśniejsze tory. Boyd istotnie miał pewien dar wyjaśniania, który zadziwiająco skutecznie rezonował ze skomplikowaną logiką Jess. — Nie? — spytała nie tyle niepewnie, co... z nieśmiałą nutą. Zupełnie jakby właśnie ostrożnie wysunęła głowę ze swojej skorupy przepełnionej kompleksami, żeby przyjrzeć się z bliska hipogryfowi, który obiecał, że jej nie zadepcze. — To... dobrze — stwierdziła, dalej trochę w szoku, kiedy w ogóle zdążyli w tak ekspresowym tempie rozwiązać druzgoczący problem jej nie tyle amortencji - co sympatii. Który właściwie okazał się nie być nawet problemem. Zdecydowanie łatwiej było jej ogarnąć rozumem masowe krwawe ofiary i roztańczone, pomylone towarzystwo, niż to, co właśnie miało miejsce między nią a Boydem; w środku cholernego piekła w Raju. — Zabawa, tak... Bawię się przednio, jest super. — Teraz rzeczywiście zaśmiała się szczerze, w głos - czując jak ciężar z dna żołądka zmienia się w trzepoczące motyle. Dopiero teraz nie szło odróżnić jej od uniesionych w niezrozumiałej euforii uczestników krwawego wesela - jej reakcja była z resztą równie niezrozumiała, nawet dla niej samej. Potrzebowała po prostu czasu na przeprocesowanie - co wcale nie ułatwił ruch Callahana, który właśnie nonszalanckim gestem ocierał jej policzek. — Khm... Dzięki — chrząknęła, czując jak motyle pod jej mostkiem fikołkują wesoło. Już nie zażenowana - a zakłopotana, powiodła spojrzeniem po polanie, uznając już tańczący korowód za stały element scenerii - i skupiając się na czym innym, niż mrowiącej skórze. — Wolałabym nie spotkać się już twarzą w twarz z Izką — mruknęła, mimowolnie chwytając się za poturbowane wcześniej ramię. Łypnęła spod rzęs na towarzysza, spojrzeniem balansującym między powagą a rozbawieniem. — Szczerze, to nie znam żadnej legendy o Skrwawionym Łbie, chyba, że to jakiś daleki krewny Prawie-Bezgłowego Nicka albo Jeźdźca bez Głowy.
Mina Hawthorne
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : rozsiane po ciele tatuaże, kolczyk w nosie, na środkowym palcu prawej ręki zawsze nosi pierścień Atlantów, który przykrywa krwawy znak, praktycznie zawsze towarzyszy jej blady pyton królewski imieniem Faust
Punkty wytrzymałości: 7 + 2 (psycha) +1 (magia ziemi) +2 z kostki = 12 Literka:E Efekt: nie czuje bólu, +2 do wytrzymałości
Przez swoją wężoustość Mina od samego początku Hogwartu była przez niektórych podejrzewana o kontakty z czarną magią. Przywykła już do podobnych plotek, które bazowały jedynie na istniejących od dawna uprzedzeń i stereotypów. I choć nigdy nie miała nic wspólnego z czarną magią to chyba niedługo ten stan rzeczy ulegnie zmianie. Szczerze powiedziawszy nie planowała pojawiać się na rytuale. Podobne rzeczy raczej nie bardzo ją interesowały podobne rzeczy, ale... no właśnie, ale. Tutaj na scenę wkraczali Norwoodowie i fakt, że Jamie postanowił pójść na tę imprezę, a Carly jak to Carly nie mogła sobie odpuścić wproszenia się na podobny event. I wiadomo było, że tak łatwo nie odpuści. W zasadzie zgodziła się na dołączenie do rodzeństwa właśnie ze względu na nią. Wiedziała, że Ślizgon wolałby mieć kogoś jeszcze kto mógłby czuwać nad bezpieczeństwem jego siostry. Najpierw Rooney, teraz Scarlett... Chyba zamieniała się w opiekunkę dla Puchonek. Nie spodziewała się jednak tego, że cały rytuał będzie wyglądał tak... okazale. Czuła się naprawdę dziwnie w tym czarnomagicznym otoczeniu wypełnionym niezdrową czerwoną postacią i śladami krwi, które można było wszędzie dostrzec. Zaraz też odwróciła głowę w kierunku Jamiego, który odezwał się jako pierwszy. - Niepokojąco? - dorzuciła do jego wypowiedzi, bo chyba to słowo wydawało jej się odpowiednie. Nie mogli bezczynnie stać w miejscu. Nawet jeśli nie bardzo chciała to i tak zostali wepchnięci w tańczący tłum, domagający się tego, aby dołączyli do zabawy. Całe szczęście, że nikt tu raczej nie mógł ich oceniać pod kątem umiejętności. Ruchy otaczających ich istot zdawały się być chaotyczne i nieprzemyślane, jakby próbowali na bieżąco dostosowywać się do tylko im znanej muzyki. Mina miała problemy z tym, aby się wpasować w otoczenie, które nieco odpuściły w momencie, gdy jedna z tańczących wil czy driad (przynajmniej Hawthorne tak przypuszczała) wsunęła jej w dłonie czarkę jakiejś dziwnej substancji. Nie stawiała większego oporu, gdy została zmuszona do jego wypicia. Niemal zakrztusiła się cieczą, pijąc ją łapczywie i starając się nie myśleć o tym, co też jej podano. Czuła się lekko otumaniona. Zupełnie jakby trunek wpłynął w jakiś sposób na jej zmysły lecz nie była w stanie stwierdzić jeszcze w jaki sposób. Z pewnością jednak pomógł jej się rozluźnić i dołączyć do tańczącego tłumu.
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Punkty wytrzymałości: 7 - 2 (psycha) -1 kostka = 4 Literka:D, 3 Efekt: i know you want me~ (poturbowało mnie)
Mulan sama nie miała pojęcia jak to się stało, że zyskała zaproszenie na krwawy rytuał. Może dlatego, że wszędzie się pchała i szukała mocnych wrażeń to ktoś z zainteresowanych czarną magią natknął się na nią i stwierdził, ze mogłaby być zainteresowana takim, a nie innym wydarzeniem. Co zrobiła wtedy panna Huang? Oczywiście, że opowiedziała o tym swoim współlokatorom, którzy postanowili towarzyszyć jej w tej jakże interesującej wyprawie. Nie wiedziała czego się spodziewać. Jasne, nazwa krwawy rytuał wskazywała, że nie było to kółko różańcowe, ani spotkanie dożynkowe. Niemniej i tak nie spodobała jej się obecność zwierzęcych zwłok, które ewidentnie zostały ubite dla celów rytualnych. Starała się nie przyglądać im zbyt bacznie, ale jakoś nie mogła odciągnąć na dobre wzroku. Nie czuła się tu najlepiej, ale nie zamierzała się wycofać z imprezy. - Dobra to... Wygląda zupełnie inaczej niż się tego spodziewałam - skomentowała, rozglądając się jeszcze wokół. Wszystko to nim została koniec końców porwana do tańca przez jedną z driad. Z początku nawet nie była świadoma tego, co właściwie ją czeka. Chciała jakoś dołączyć do tego psychodelicznego umazanego krwią korowodu, tańcząc razem z otaczającymi ją stworzeniami. Te jednak... chyba nabrały ochoty na Gryfonkę. Nie minęło sporo czasu nim w końcu poczuła na swojej skórze pazury, kły i Merlin wie co jeszcze. Otaczający ją tłum stworzeń starał się nawzajem wyszarpać sobie z rąk dziewczynę i skosztować jej krwi, która chyba im wyjątkowo zasmakowała. Jeśli zaś chodziło o samą Mulan to... chyba nie miała nic szczególnie przeciwko temu.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Gdzie diabeł nie może, tam zasrańców pośle. Po tym, jak rozpierdolili niemalże cały domek, po tym, jak przeszli przez durną grę, z Olą się spili, a z Mulan pozwiedzali okoliczne książki, Max był pewien, że bardziej zjebanej czwórki od nich nie było. Longwei całkowicie wpisywał się w ich dziwny stan umysłowy, dziwne spojrzenie na świat, toteż Brewer nie zdziwił się zbyt mocno, że ten faktycznie postanowił iść z nimi, zupełnie, jakby uważał, że krwawy rytuał był jakąś zapowiedzią zupki pomidorowej u babci, a nie rozpierdolu pierwszej klasy. Bo dokładnie tak to wyglądało, chociaż Max musiał przyznać, że nie spodziewał się aż takiej rzezi, domyślając się jednak, że będzie się to wiązało z grzebaniem we wnętrznościach, czy innym gównem. Druidzi, wróżbici, miewali bowiem naprawdę popierdolone metody sięgania po to, co było im w danej chwili potrzebne. - A czego się spodziewałaś? Czerwonej farby, czy flaków w formie girland? - zapytał Max i chociaż nie sprawiał wrażenia, jakby się w ogóle bał, miał jakieś dziwne, nie do końca zrozumiałe odczucia. Przeczucia. Poczuł, jak wzdłuż jego kręgosłupa przebiegł dreszcz, pierwsza iskra, ostrzeżenie, że być może przyszłość kryła w sobie coś niepokojącego, cień, ciemność, cokolwiek takiego. Oczywiście, to co ich otaczało, zdawało się mówić samo za siebie, zupełnie, jakby nie spodziewali się, że natkną się na taki rozpierdol, musieli przyjść i sprawdzić, co tu się dzieje i z czym się to je. A jadło się raczej mało przyjemnie, biorąc pod uwagę, że było to wesele. Iście krwawe gody, a Max nie wiedział, czy jego przeczucia faktycznie coś znaczyły, czy jednak nie, czy było w tym coś, co było prawdą, czy jedynie cichym nawoływaniem czegoś, co nie musiało się wcale wydarzyć. - Lepiej… - zaczął, gdy wtem Mulan zniknęła im w tańcu, a i on musiał do niego dołączyć, nie będąc do końca świadomym tego, co się dzieje. Halucynacje? Trans? Być może był to trans, albo coś, co się o niego zaczynało ocierać i nie wiedział, jak długo będzie w stanie zapanować nad własnym darem, nim ten wymknie mu się spod kontroli. Zresztą, nie wiedział do końca, co się z nim dzieje, bo miał wrażenie, że rozpierała go jakaś pojebana energia, że nie był w stanie nad sobą zapanować, jakby cała magiczna moc po prostu wrzała mu w żyłach, a on czuł się tak doskonale, jakby mógł przenosić jebane góry, jakby mógł uleczyć każdego, kogo spotka na swojej drodze, a wszystko wskazywało na to, że w okolicy było całkiem sporo takich nieszczęśników. Krew. Krew. Wszędzie była krew, powietrze było nią przesycone, tak samo, jak jakimś dziwnym szaleństwem, które zdawało się nie zatrzymywać, jakby faktycznie wszyscy mieli gnać na łeb, na szyję, w tym szalonym tańcu, którego nikt nie chciał przerywać.
______________________
Never love
a wild thing
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Punkty wytrzymałości: 7 Literka:F Efekt: po evencie zmieniam bogina
Właściwie nie wiedziała jak to się stało, że zgodziła się wziąć udział w tym rytuale. Na początku usłyszała tylko wzmiankę o tym, że coś takiego ma się odbyć i czy nie chciałaby pójść w czwórkę, ale już słowa jakkolwiek powiązane z krwią do niej nie dotarły. Albo dotarły, ale puściła je mimo uszu, zbyt zajęta czym innym, na przykład leczeniem się z mentalnego kaca po turbo ciężkiej rozmowie z Maxem i profesorem Walshem w dolinie, której skutki nadal gdzieś tam odczuwała. Nie dało się tego tak po prostu wyrzucić z głowy. W każdym razie kiedy już w pełni dotarło do niej, że raczej nie będzie to tak przyjemny rytuał jak w Luizjanie dwa lata temu, było już zbyt późno i nie chciała się wycofywać, zostawiając tym samym swoich przyjaciół. Czy żałowała? Cóż, po dotarciu na polanę i ujrzeniu wszystkich niepokojących szczegółów, tak. Nie tego się spodziewała. Czuć było, że coś jest nie w porządku, a dziwne zachowanie zwierząt zaczynało oddziałowywać i na nią. Nawet nie wysiliła się na jakiś komentarz w odpowiedzi na słowa Maxa, zwyczajnie zbyt pochłonięta obserwacją otoczenia. Chciała się rozejrzeć, choć w małym stopniu domyślić się, co może ich tu czekać skoro już tu przyleźli, ale im dłużej patrzyła, tym gorzej się to wszystko prezentowało. - Normalnie lubię chodzić na wesela, ale wydaje mi się, że na tym tutaj nie będziemy się super bawić - stwierdziła, kiedy do jej uszu zaczęły dolatywać szepty z różnych stron polany. Impreza nie zapowiadała się na miłą, ale jednego już teraz mogła być pewna - zapamięta ją do końca życia. Nie dowiedziała się też, co Max chciał im przekazać, bo przerwał zdanie szybciej niż jedno zaczął, ale nagle wszystko wydarzyło się jednocześnie. Zostali pociągnięci do tańca, każde w inną stronę, przez co straciła swoich towarzyszy z oczu, ale to pewnie i tak by nastąpiło, bo otoczyła ją dziwna, gęsta mgła. Dopiero po chwili w zasięgu jej wzroku pojawił się obraz, którego nie chciałaby ujrzeć w swoich najgorszych koszmarach. Zaskoczona aż zakrztusiła się śliną i wytrzeszczyła oczy, czując, jak bicie jej serca znacznie przyśpiesza. Tańczyła, o tak, cały czas, ze swoim boginem - martwymi ciałami członków rodziny. Wiedziała, że to tylko głupia mara, bo jeszcze nie dawniej jak tego ranka widziała swojego brat. I chociaż z początku była przerażona, to im dłużej trwała w tym tańcu, tym to uczucie zaczynało odpływać gdzieś w dal, zastąpione przez dziwne poczucie połączenia z boginem. Zaczynali stanowić jakby jedność, a ona nie była pewna, czy to właśnie to nie niepokoi jej bardziej.
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Punkty wytrzymałości: 8 (+1 za to że nie obce są rany) Literka:A Efekt: wyryte imię Oli na dłoni
Zabawne było to, że zaczął sypiać w domku siostry i jej przyjaciół, gdy odkrył, że rzeczywiście dwójka jego współlokatorów jest parą. Nie chodziło o to, że natknął się na nich w bardziej intymnym momencie, co nie chciał im przeszkadzać. Nie zorientował się przez to, że dopisano do nich jeszcze jednego mężczyznę. Zamiast tego, szedł spokojnie na dziwny rytuał w towarzystwie pozostałej trójki z ich Fantastycznej Czwórki, jak zaczął o nich myśleć po partyjce w therię. Siostrę uwielbiał, z Olą zdołał już raz wcześniej rozmawiać, więc traktował ją już jak przyjaciółkę, z którą nie mógł się doczekać wspólnej pracy. Również z Maxem zdołał się lepiej poznać, gdy trafili na siebie w trakcie spaceru po Avalonie, docierając do gorących źródeł. Nic więc dziwnego, że gdy Mulan dostała podejrzane zaproszenie na jakieś wesele, postanowił iść razem z nimi. Nie wierzył, żeby czekało ich coś przyjemnego i nie zamierzał puszczać ich samych. Pomijając łączące ich relacje, był opiekunem, a przynajmniej w tym momencie musiał sobie o tym przypominać. - Może spróbujmy trzymać się razem, na wypadek… Problemów - zaczął mówić, gdy nagle jego siostrę porwało do tańca, a przynajmniej tak mu się wydawało, gdy nagle zauważył, że zaczynają ją gryźć i drapać. Zrobił krok w jej kierunku, kiedy i Maxa porwało, wprowadzając go w jakiś dziwny stan, a i Olę nagle coś porwało. Dostrzegł, że Puchonka zaczyna wyglądać, jakby spoglądała na swój największy lęk i gdy tylko upewnił się, że Mulan była względnie bezpieczna, sam ruszył za Olą. Po zrobieniu ledwie dwóch kroków poczuł, że musi tańczyć, musi zatańczyć z kimś, w parze! - Max! Zajmij się Mulan - zawołał jedynie do Prawie Uzdrowiciela, gdy sam chwycił Olę za dłoń, mówiąc jedynie - Odbijany - w stronę trzymającej dziewczynę istoty. To chyba nie był najlepszy pomysł, ale nie potrafił przestać tańczyć, choć czuł z każdą chwilą świerzbienie na dłoni. Kiedy w końcu udało im się dotrzeć do drugiego kręgu tańczących i puścili swoje dłonie, dostrzegł, jak mocno krwawią. - Musimy… Opatrzyć to… Przepraszam, nie myślałem, że coś się stanie - odezwał się w stronę Puchonki z przepraszającym uśmiechem.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie spodziewał się takiej szczerej odpowiedzi to też przez chwilę musiał przetrawić to, co usłyszał. Sal ranił go wiele razy z różnych powodów, ale Solberg wiedział, że nie o to teraz chodzi. -Po prostu byłem wkurwiony na siebie i wyładowałem się na Tobie. - Powiedział zgodnie z prawdą, bo najwięcej żalu nie miał do mężczyzny a do własnej głupoty. Obwiniał się za niepotrzebne poruszanie tematów, w których się kompletnie nie rozumieli i na które nie byli najwidoczniej jeszcze gotowi. Ciężko było też zaprzeczyć, że w kwestii ich zdolności komunikacyjnych Paco nie miał racji. Byli w to zajebiście chujowi. -Kurwa, zajebiście... - Mina znów mu dość mocno zrzedła, gdy dowiedział się w czym tkwił szkopuł. Nie żeby Joshua nie był zajebiście przystojnym facetem, ale w okolicznościach i atmosferze, jaką było czuć wokół wolałby pozostać sobą. Albo kimkolwiek kurwa innym, byle nie wspomnianym miotlarzem. Wyznanie Salazara było dla niego na pewno czymś, czym nie chciał się dzielić, ale nie mogli już nic na to poradzić. Max sam szczerze nie wiedział co chciał i powinien o tym myśleć. Wiedział już, jak bardzo śmierć siostry wpłynęła na Moralesa i po części nie dziwił się, że ten zorganizował własną vendettę na aurora, który odebrał jej życie. Czy jednak był zadowolony z tego, w jaki sposób to się stało? Raczej średnio. -Irónico. - Spojrzał na niego znacząco, bo jakby nie było mężczyzna też odgrywał swoją rolę w powstawaniu tych nieścisłości. -Lo que no quiere decir que cambie nada. El corazón es sólo un órgano. - Wciąż przyjmował defensywną postawę, nie chcąc po raz kolejny się po prostu rozczarować. Bezpieczniej czuł się wracając do tego, co znał, czyli zdecydowanego wypierania jakiejkolwiek możliwości szczęścia. Rozmowa widać stawała się ze strony Paco coraz bardziej otwarta i choć młodszy z nich nie chciał tego pokazywać, to jednak powoli zaczął łagodnieć, słysząc tak szczere wyznania, których się zdecydowanie nie spodziewał. -Sé que lo estás intentando, idiota. - Mruknął z niedowierzeniem, bo zmiana w tym, jak się traktowali jeszcze na początku roku, a stanem obecnym była diametralna. -Te dije que me iba a regenerar. Quería estar solo por un tiempo. No iba a recoger a cualquiera y beberlo hasta la mañana. - Mówił już zdecydowanie spokojniej, choć wciąż nie potrafił uwierzyć w to wszystko. Wybuchnęli przez głupoty, które w ogóle nie powinny mieć miejsca. -Solo quiero respeto, nada más. - Dodał jeszcze, bo nie potrzebował wielkich słów, czy jakiejś diametralnej zmiany. Wystarczyło mu, żeby Paco w końcu zaczął w pełni go szanować, a nie tylko wtedy, kiedy mu to odpowiada. A przynajmniej tak teraz widział to Max. Wspomnienia przeszłości nie były przyjemne. Głos Paco dochodził do chłopaka jak przez mgłę, przytłumiony innymi, bardziej intensywnymi doznaniami. Dopiero lekki pocałunek nieco wyrwał nastolatka z transu a ten, potrzebując odetchnąć od tego, co przed chwilą przeżył, wtulił się w pierś kochanka, w tym makabrycznym tańcu podczas krwawego wesela. -Elegiste mal. - Odpowiedział na wyznanie z lekkim uśmiechem, choć poczuł rozlewające się po sercu ciepło. Wiedział, że nie łatwo było Salazarowi to powiedzieć i pewnie nie prędko usłyszy to znowu. -Eres un imbécil, pero no voy a ir a ninguna parte. Entiéndelo por fin. - Pokręcił głową wciąż lekko roztrzęsiony, ale zdecydowanie spokojniejszy i w lepszym nastroju, co było naprawdę ironiczne biorąc pod uwagę okoliczności.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Punkty wytrzymałości: 7 + 1(magik żywiołów - ziemia) +1(za Derwisze) +1 (nie są obce jej rany zdecydowanie) = 10pkt. Literka:D i dorzut 4 Efekt: Moja słodka, dziewicza krew przyciąga harpie i potrzebuję leczonka, które zapewnia @Maximilian Brewer Sp.z.o.o
Czy chciała dać bratu jeszcze jedną szansę? Raczej było to naciągane stwierdzenie. Prędzej chciała się wybielić po ostatnim spotkaniu, które faktycznie nie było najbardziej kulturalne między nimi, a poza tym naprawdę była ciekawa, czy zaproszenie jakie otrzymali było tylko jakimś debilnym żartem, czy faktycznie w Avalonie działy się podobnie makabryczne rzeczy. De Guise byli jednak przyzwyczajeni do makabry. Można było powiedzieć, że wręcz żyli nią i karmili się cudzym nieszczęściem i choć ani Irvette ani Stéphane nie byli tak zakochani w niej jak ich ojciec, to nawet oni nie byli w stanie wyplenić z siebie pewnych przyzwyczajeń i wychowania, jakie w domu otrzymali. -Pewnie sam organizował. - Pozwoliła sobie na ten drobny żarcik, gdy jej szmaragdowe tęczówki uważnie lustrowały otoczenie. Tańczące rusałki, polana splamiona krwią i ołtarz pośrodku tego makabrycznego kręgu... Wyglądało to wszystko jak żywcem wyjęte z jakiejś drastycznej powieści. Irvette nie byłaby jednak sobą, gdyby nie przygotowała się na tę okazję. Związała włosy w koka, oplecionego koroną z warkocza, a do tego dobrała gustowny krwistoczerwony kombinezon. W końcu musiała być gotowa gdyby okazało się, że faktycznie jest to jakaś większa uroczystość. -Widać nie wszystko zapomniałeś. - Skomentowała szarmancki gest, ujmując dłoń brata i pozwalając prowadzić się w tańcu, na który żadne z nich nie miało zbytnio ochoty, ale nie byli w stanie odmówić tym wszechobecnym szeptom i atmosferze. -Przejdźmy do rzeczy. Będziesz mieszkał na Wyspach? Czego ode mnie oczekujesz? Ode mnie i od reszty rodziny. - Typowa Irvette, nie miała czasu na pierdolenie o Szopenie. Chciała raz na zawsze ustalić relację, która będzie im odpowiadać i pomoże zachować względną kulturę między rodzeństwem. Patrząc na bliznę na policzku Stéphane`a wiedziała, że nie chce ponownie podnosić na niego różdżki w ten sposób, choć nie oznaczało to, że nigdy miała tego nie zrobić. Nie dane im było jednak zbyt długo porozmawiać, gdy mężczyzna został porwany przez harpie, a ich koleżanki zainteresowały się Irv. Dziewczyna nie zdążyła dobyć różdżki i choć próbowała ze wszelkich sił uwolnić się od istot, te zdawały się być jak zahipnotyzowane, próbując dobrać się do jej krwi, w wyniku czego, blade ciało Francuzki zaczęło pokrywać się krwistymi ranami. -PHANE! - Wykrzyknęła, próbując zwrócić uwagę brata, gdy usłyszała swoje imię. Jeśli chodziło o uzdrawianie była do niczego, a też harpie nie miały zamiaru specjalnie jej zostawić. Chciała czy nie, potrzebowała pomocy.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.