Dziedziniec wieży z zegarem wydaje się być jednym z najstarszych miejsc w zamku. Łączy most wiszący z resztą budowli, a również wysoką wieżą zegarową. Na prawie samym szczycie znajduje się ogromny, przeszklony zegar. Można się do niego dostać pokonując wąskimi, drewnianymi schodkami pięć piętr. W środku znajdują się różne mechanizmy a także dzwony; niektóre ogromne, miedziane inne zaś złote. Na środku dziedzińca wybudowana natomiast została niewielka fontanna z czterema gobelinami.
UWAGA! W tej lokacji na okres październik/listopad musisz rzucić kostką kiedy tu jesteś, ze względu na wykonane tu zadanie na kółka przez Fillina Ó Cealláchaina.
Zmiana wyglądu lokacji: Z goblinów nie leci woda, a z jednego krew (albo coś co ją przypomina), drugiego mleko, trzeciego atrament, czwartego sok dyniowy. Wszystko to wlatuje do fontanny.
Rzuć kostką k6 na efekt:
1 - Próbujesz przysiąść gdzieś sobie a tutaj okazuje się, że rzucone tu było zaklęcie Spinale. Ha, ha bardzo zabawne, teraz jesteś cały w drobnych ranach na Twoich Twoich pośladkach. Dodatkowo rzuć kostką. Parzysta - podarło Ci również dużą część ubrania, Nieparzysta - nie szarpnąłeś ubrań aż tak, więc nic ci nie podarło, a jedynie lekko zraniło. 2 - Chcesz oprzeć się o kolumnę obok której stoisz... A jej nie ma tak naprawdę. Przenikasz przez coś co tak naprawdę nie istnieje i wpadasz do fontanny. Cały lub połowicznie, jak wolisz. W każdym razie ociekasz mieszanką czterech cieczy wylatujących z fontanny. Apetycznie! 3 - Nie masz pojęcia, że fontanna została odrobinę przerobiona i Kiedy chcesz usiąść na niej tak jak często robią tu uczniowie, okazuje się, że została ona lekko transmutowana i tam gdzie siadasz, wcale nie ma kamienia... Wpadasz całkowicie do fontanny. No pięknie. 4,5,6 - Nie musisz nic robić, a fontanna i tak Cię dopadnie! Co jakiś czas gobliny obracają się i robią niewielki raban na dziedzińcu. Niektóre z nich buchają swoimi cieczami gdzie popadnie, od czasu do czasu ubrudzając uczniów. Kiedy ty wchodzisz na dziedziniec, właśnie jest jeden z tych momentów. Możesz spróbować uciec przed cieczą jeśli chcesz. Rzuć kostką k6 by sprawdzić czym zostałeś oblany. 1 - mleko, 2 - krew, 3 - atrament, 4 - sok dyniowy, 5 i 6 - wybierasz sam. Dodatkowo możesz, aczkolwiek nie musisz, rzucić na unik. Rzucasz literką. Samogłoska - udaje Ci się uniknąć goblina Spółgłoska - niestety i tak zostajesz zachlapany
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob Wrz 06 2014, 18:16, w całości zmieniany 3 razy
Naprawdę nie wiedziałam o czym chłopak mówi, wydawało mi się to strasznie dziwne, ale również fascynujące, więc spojrzałam na niego z nieskrywanym zaciekawieniem i zapytałam: - Co to jest bomba? Wydawało mi się, że już kiedyś słyszałam to słowo, ale nie mogłam sobie przypomnieć jakie było jego znaczenie, a to co Damon o tym powiedział niespecjalnie rozjaśniało moje myśli. Czy to było coś mugolskiego? Jakiś rodzaj broni? Nie miałam pojęcia, chociaż mówienie o wybuchu ewidentnie na to wskazywało. Uśmiechałam się często - nie dlatego, że robiłam to na pokaz (chociaż muszę przyznać, że nawet mi zdarzało się uśmiechać w sytuacjach, w których nie miałam na to ochoty), po prostu byłam naprawdę pogodną osobą. Chociaż mój charakter nie należał do łatwych na co dzień byłam raczej radosna i miła - naprawdę nie dlatego, że robiłam coś na pokaz, to po prostu było moje usposobienie. Mój uśmiech lekko się poszerzył, gdy zobaczyłam, że kąciki jego ust również się podniosły - nie było w moim mniemaniu niczego milszego niż spowodować u kogoś szczery uśmiech - a biorąc pod uwagę jak wycofaną osobą był chłopak mogłam przypuszczać, że nie udawał. Ja również nie miałam szczególnej pamięci do twarzy, zapamiętywałam jedynie osoby, które w jakimś stopniu się wyróżniały. Damon jako osoba był ledwo dostrzegalny, wycofany, ale na eliksirach zwracał uwagę swoją wiedzą i łatwością w warzeniu wywarów - co robiło na mnie wielkie wrażenie. - To nie tak, że sobie nie radzi. - rzuciłam z lekką goryczą w głosie - Jest piekielnie roztrzepany i do prawie niczego się nie przykłada. Mówiłam to z żalem - nie byłam jakoś szczególnie bystra, ale osiągałam niezłe wyniki dzięki mojej ambicji, której zupełnie brakowało Victorowi. Czasem zastanawiałam się jak to się stało, że mój brat trafił do domu węża. - Nie, jest w porządku - spojrzałam na niego ponownie się uśmiechając - Dzięki, że pytasz
Po jej słowach zawahał się i popatrzył na nią ze zmarszczonymi brwiami. Dopiero po sekundzie zrozumiał, że ma prawo nie wiedzieć. Odchrząknął i zaczął tłumaczyć: - Jest to mugolskie urządzenie służące do wielu rzeczy. Pierwotny zamysł to było tworzenie tuneli kolejowych dzięki takim dynamitom, odmianą bomby, ale w przebiegu lat zastosowanie zaczęło się zmieniać i chyba najczęściej używane jest jako broń destrukcyjna. W środku jest proch i podpalasz lont, taki sznureczek i za chwile wybucha. Bądź bomby zegarowe, na których masz ustawiony czas, po którym wybuchają. To je opisywałem. - Po tłumaczeniu Damon miał nadzieje, że jakkolwiek wyjaśnił dziewczynie, jednocześnie mówiąc o tym trochę historycznie. Ludzie mogliby się dziwić, że czystokrwisty zna lekko historię o czymś poza tym światem. A dowiedział się to od pewnej dziewczyny, podczas spaceru przez Londyn. Rozmawiał z nią chwilę, ona akurat miała o tym wykład i mimo, że się nie znali, zaczęła mu opowiadać o tym jak Nobel wynalazł dynamit... dużo tego było i nie wszystko Damon zapamiętał, ale pewne rzeczy kojarzył. Chłopak uśmiechał się prawie nigdy, lecz nie było to spowodowane jakimkolwiek pesymistycznym podejściem do życia. Wszystko miało swoje wytłumaczenie, czasem bardziej zawiłe, a innym razem proste i logiczne. Nie lubił ludzi, głównie z powodu szerzącego się kłamstwa, oszustw. I tym większa irytacja, gdy rozmawia z kimś, kto uważa siebie za kogoś lepszego, na przykład z rodów czystokrwistych i najczęściej z Slytherinu. Gdyby miał to w zwyczaju, wyśmiewałby się z takich ludzi - takie zachowanie można kategoryzować do małoletnich pajaców. Poprawił się trochę, gdyż siedząc w jednej pozycji zaczynał boleć go tyłek i wstał na chwilę by się rozruszać, lecz odwrócił się w stronę dziewczyny. Założył kaptur i chowając ręce do kieszeni, odpowiedział: - Cóż, to chyba sobie nie radzi nie przykładając sobie. Ale przynajmniej możesz sobie mówić, że stać go na więcej, chociaż wiadomo, że lepiej nie będzie póki to on nie zmieni swojej postawy. - Powiedział próbując sobie wyobrazić jej brata. Nie znał jego twarzy i nawet się nad nią nie zastanawiał. Bardziej chodziło mu o charakter. - Nie zmuszaj go. Nie żebym był idealnym bratem i w ogóle znam się na takich sprawach, ale niech już robi co chce. To on będzie później żałować. - Damon był jedynakiem i nie potrafił zrozumieć czegoś jak pragnienie by rodzeństwo było lepsze. Albo żeby się przykładało. Nie potrafił pomagać, to też mogło być czynnikiem wytłumaczalnym to "schorzenie". Nagle poczuł chęć kolejnego papierosa, więc wyciągnął z kieszeni paczkę. Włożywszy sobie papierosa do ust, przebiegł wzrokiem po dziewczynie, a następnie zapytał: - Chcesz jeszcze jednego? Mam czekoladowe. - Wyciągnął różdżkę i końcem zapalił papierosa, żeby za sekundę zaciągnąć się i poczuć smak mlecznej czekolady Milka.
Spojrzałam na niego z lekko rozdziawioną buzią - zastanawiało mnie skąd chłopak wiedział takie rzeczy. Mugole bywali naprawdę... sprytni? W takich momentach niemal rozumiałam fascynację - mojego brata ich kulturą. - To coś takiego jak większa Bombarda z opóźnionym działaniem? - zapytałam głupio, starając się za wszelką cenę przełożyć to zjawisko na znany mi świat. Było to dla mnie tak niepojęte, że bez przetłumaczenia tego nie byłam w stanie dojść do ładu. Sama byłam czystokrwistą dziewczyną z Slytherinu, ale nigdy się z tym nie obnosiłam. Jasne, raczej nie spędzałam czasu z mugolakami, ale nigdy nie wywyższałam się z powodu mojego statusu krwi czy bogactwa. Nie miało do dla mnie żadnego znaczenia. Również nie lubiłam nieszczerych ludzi, z drugiej jednak strony nie starałam się na siłę szukać w innych złych intencji - wręcz przeciwnie, starałam się znaleźć w ludziach ich dobre strony, docenić ich. Nawet gdy kogoś nie lubiłam to potrafiłam docenić, że z czegoś jest dobry albo że ma jakąś zaletę, której mi brak. - Do niczego go nie zmuszam - rzuciłam niedbale - Po prostu chciałabym, żeby wiodło mu się jak najlepiej. Nie ukrywam, że więź z bliźniakiem jest czymś nierozerwalnym, trudnym do zrozumienia dla kogokolwiek kto nie miał bliźniaczego rodzeństwa, a tym bardziej rodzeństwa w ogóle. Gdy Victor otrzymywał kolejnego Trolla z rzeczy, które w moim mniemaniu były co najmniej banalne było mi trochę wstyd. Wiedziałam, że mój brat mógłby osiągać lepsze wyniki. Wzięłam od niego papierosa i podziękowałam lekkim skinięciem głowy, po czym odpaliłam go różdżką. Faktycznie były dość mocno czekoladowe, przez ich słodki aromat, niemalże nie czułam gorzkiego, papierosowego dymu.
Uśmiechnął się niedbale na porównanie Vivien do zaklęcia. Powinien się tego spodziewać i w sumie dobrze, bo czarodziejom najłatwiej sobie skojarzyć świat mugolski z czymś co już znane w tym świecie. - Tak. Z opóźnionym, wyznaczonym dokładnie przez ciebie. I też mogłabyś jakby... podłożyć powiedzmy trzy bomby w różnych miejscach i w jednym momencie je zdetonować, żeby wybuchły. Tak najczęściej robią terroryści w świecie mugolów... - Skończył i zaciągnął się papierosem, jakby orzeźwić gardło czekoladowym smakiem, który powoli zanikał. Dla Damona łatwo było zrozumieć pewne sprawy o mugolach, gdyż nie miał zamkniętego umysłu na tylko świat taki jaki widzi, jaki rozumie. Jest otwarty na wiele rzeczy, które są dla typowych czystokrwistych niepojęte. Sam Damon nigdy nie widział potrzeby owijania w bawełnę, nie lubił tego. Bycie szczerym jest jego znakiem rozpoznawczym, zawsze był prawdomówny i nie interesowały go skutki jego słów. Nieraz doprowadził innych do płaczu, złości, desperacji - mówił sobie, że to już jest normalne i go to nie interesuje. Sam w środku czuł się gorzej i musiał sobie dawać z tym radę. Nikt za niego nie zapłacze, ani nikt nie będzie mu współczuć. Ani on nie będzie robił cyrków. Miał dosyć ludzi, dosyć ich kłamstw. - Będzie mu się wiodło tak jak sam sobie ułoży. Nikt nie może pokładać w nim nadziei większych niż on sam w sobie. Bo chuj z tego wyjdzie. - Pierwszy raz przy niej przeklął, ale nie zwrócił nawet na to uwagi i wziął kolejnego bucha papierosa. Damon nie wiedział, że omawiany chłopak jest jej bliźniakiem, jednak to nie zmienia rzeczy - jak będzie siebie traktować jak śmiecia, nikt z niego królewicza nie zrobi. Wszystko zależy od jego zaangażowania i jeśli już bliźniacza siostra jest lepsza to niech tak zostanie. Na pewno nigdy nie będą sobie równi. Po już jakimś czasie Damon nie widział sensu w prowadzeniu dalszej tej rozmowy. Nie ze względu na towarzyszkę, lecz ze względu na koniec tematów i po prostu miał już dość dzisiejszego dnia i wszystkiego. Wstał, popatrzył jeszcze na Vivien i na pożegnanie rzekł: - Ja już idę... Do zobaczenia? - Skończył pytającym tonem, gdyż może kiedyś się jeszcze spotkają w podobnej sytuacji. Oby w ciekawszej, gdyż Damon po godzinie już zasypiał. Odwrócił się od Ślizgonki i wolnym krokiem pomaszerował w stronę zamku.
Było lepiej; przez ostatnie półtorej miesiąca wzięła się za siebie i teraz w miarę przypominała człowieka, niźli jego wrak. Cera nabrała żywego kolorytu, włosy znowu zaczęły lśnić, chociaż oczy dalej nie błyszczały zdrowym blaskiem takim, jak kiedyś. Bo nawet jeśli czuła się lepiej i udawała, że tak jest, to wciąż miała na uwadze swoje problemy zdrowotne, przez które przez pewien czas leżała w szpitalu. Teraz jednak nie blokowała usilnie swoich wizji, zaś te przestały ją nękać z taką intensywnością jak przed i w trakcie wakacji. Tym razem lekcje ciotki nie poszły na marne. Uczyła się - obiecała jej, ale i tak stroniła od kontaktów z ludźmi. Może dlatego znowu nie wiedziała czy jest w związku? Podejrzewała, że nie, bo relacja między Aleksandrem a nią od zawsze była na tyle zawiła i kończyła się tak samo, że tylko rasowi masochiści wracaliby non stop do siebie. Pomijając to miała wrażenie, że zmieniła się również i z charakteru; ten wcale nie był tak przyjemny w obyciu, jak kiedyś. Tego wieczora postanowiła przejść się na krótki spacer korytarzami zamku. Na spacery po błoniach było za zimno, a jednym z ulubionych miejsc był dziedziniec w wieży z zegarem. Z tego miejsca mogła bez problemu obserwować dziedziniec i okolice, podsłuchiwać rozmowy i najważniejsze: zaznać chwili ciszy i spokoju. Usiadła na kamiennym parapecie, spierając się plecami o ścianę, a końcem różdżki zaczęła dłubać w murku.
Wiecznie uciekanie było męczące. Teraz, znów będąc w Hogwarcie, chroniony przez grono pedagogiczne mógł wreszcie odetchnąć. Pewność, że jego tożsamość nie wypłynie, była dla niego czymś wielce kojącym. Drugi rok powtarza tą samą klasę i szczerze powiedziawszy, nie przeszkadzało mu to. W sumie będzie miał pięć lat studiów, gdy reszta miała po trzy – dzięki temu pozna dużo więcej ludzi, prawda? Ponowne przechadzanie się mrocznymi korytarzami zamku dawały mu przeświadczenie, że jest bezpieczny. Od tak długiego czasu. Mógł ponownie żyć. Wybrał się na spacer po zamku, w którym nie był od około pół roku. Klasycznie nic się nie zmieniło, ale to nic zaskakującego. To był zamek, zabytek, a zabytki zwykle pozostają niezmienne przez tysiące lat. Szedł tymi samymi korytarzami, tymi samymi skrótami, a jedyne co było dla niego inne, to ludzie, których mijał, przeciskał się przez nich, znacznie przewyższając każdego wzrostem. Hogwart kojarzył mu się z cierpieniem, bólem po utracie sióstr i ich widokiem przed twarzą. Teraz doświadczał zupełnie inne uczucia i był już dojrzalszy, dorósł do bólu i utraty najbliższych mu osób. Był teraz sam – nie miał matki, sióstr, ani ojca. Blackfyre, ród, który powstał sześć miesięcy temu i był pierwszym jego członkiem. Najnowszy, istniejący czystokrwisty ród w Londynie. Dosyć zabawne dla niego. Samotność znacząco dawała się we znaki, ale powoli zaczynał się uczyć jak z nią żyć. Przez ostatnie miesiące bycia samemu skupił się na powolnym treningu Quidditcha i też starał się zarabiać jakkolwiek, żeby się nie skończyło, że umrze z głodu, konając w jednej z wielu uliczek w Hogsmeade. Każdego dnia widział Hogwart na horyzoncie i musiał przyznać – tęsknił za nim. W nim miał ludzi, z którymi mógł rozmawiać. Od lat jednak nie miał dziewczyny, a jedyną osobą najbliższą mu była Andrea. Kontakt urwał się wraz z jego problemami, nie wiedział co u niej, co z jej darem-przekleństwem. Przez ten czas nie miał czasu na myśl o niej. Był wiele razy w problematycznych sytuacjach i wspominki mogły skończyć się tragicznie. Lecz teraz, będąc w zamku, zaczął się zastanawiać co z nią. Jak się potoczył jej los. I czy zmieniła się znacząco, czy dalej była tą samą dziewczyną, którą pocałował pierwszy raz w Hogsmeade w Alejce z wielkimi drzewami, albo chciał ją zrzucić z mostu podczas jego „odpałów”. Z nią miał najwięcej doświadczeń w tej szkole i był ciekawy. W takich sytuacjach mógłby uwierzyć w coś takiego jak los, bo nigdy by się nie spodziewał, że dziewczyna, o której myślał miała ten sam pomysł co on – wybrać się w jedno z najbardziej wyludnionych miejsc w Hogwarcie, czyli dziedziniec wieży z zegarem. Tutaj można było w spokoju pomyśleć, o ile pogoda nie przeszkadzała ci w tym aż tak bardzo, że zaczęły ci się odmrażać palce u stóp. Tym razem tak nie było. Było dość znośnie, jak na pogodę w tutejszym klimacie. Wspinając się na wieżę, nie myślał, że kogoś tu spotka. Tym bardziej, że była to Andrea.
Los bywał zaskakujący, jednak rozmyślanie na temat losu nie leżało w jej gestii. Szczególnie wtedy, gdy to ona pośrednio mogła na niego wpływać, decydować i podejmować decyzje uzależnione od tego, co akurat ujrzała w jednym ze snów, czy półświadomych wizji na środku korytarza szkolnego, kiedy po prostu łapała maksymalne zawieszenie. W ostatnim czasie kierunek jej wizji nieco się zmienił, chociaż dalej w większości się sprawdzały - to jednak wcale nie oznaczało, że była skora do pomocy i ostrzegała ludzi przed potencjalnym niebezpieczeństwem. Już dawno podjęła decyzję, że nie może ingerować w to, co było komuś zapisane i cóż, krótko mówiąc: przykładowo czyjaś śmierć w taki a nie inny sposób była mu po prostu pisana. Co z tego, że mogłaby ją ujrzeć? Nie wiedziała przecież kiedy się wydarzy; dokładnie taka wizja tyczyła się dalej jej siostry. Bo wizje nie miały terminu przydatności, nigdy. Usłyszała kroki, lecz nie odwróciła się w kierunku ich źródła. Nasłuchiwała, wciąż grzebiąc w parapecie, a kiedy kroki ucichły, ona zaprzestała swojej nieznośnej zabawy. - Ze wszystkich miejsc w szkole przyszedłeś akurat tutaj? - Chciała sprawić wrażenie, że wie z kim ma do czynienia (przecież była wróżką), chociaż tak naprawdę nie miała pojęcia czy w ogóle użyła poprawnej formy. Ciężkie kroki sugerowały jednak obecność płci przeciwnej, a to, że się odezwała w pewien sposób miało zniechęcić intruza do pozostania tutaj. Wzrok skierowała na niemal pusty już dziedziniec i schody prowadzące na błonia, ze strony których raz po raz pojawiały się coraz to mniejsze grupki uczniów.
Nie odwróciła się, lecz wiedziała. Daniel mruknął pod nosem coś po niemiecku, tak że dziewczyna go nie słyszała. Najwidoczniej wywróżyła sobie, że on będzie tutaj i jakaś wskazówka w wizji informowała ją, że to akurat dzień dzisiejszy. Nie ruszyli się. Wciąż Andrea była odwrócona, zaś atmosfera między nimi robiła się coraz bardziej napięta i gęsta. Też w takich sytuacjach, Daniel zastanawiał się, jakby zareagował na dokładnie taką samą sytuację jeszcze rok temu. Lecz tym razem, wydawało mu się, że ani by nie wybuchnął gniewem, ani też nie zrobiłby niczego, co by podchodziło pod szaleństwo. To jeszcze nie ta pora. Co do losu, Daniel miał różne do tego podejście, jeśli jest coś takiego, niech sobie będzie, jak nie ma to trudno. Nie roztrząsał tego tematu. Był w sumie tylko ciekawy jakie zdanie ma Ślizgonka, jako osoba widząca od czasu do czasu przyszłość. I czy sobie z tym wreszcie poradziła. Jej słowa były chłodne, nie wydawały się pełne głębokich uczuć, a raczej odwrotnie - głosy, wydawane z jej ust były niczym wypłukane z jakichkolwiek uczuć. Wiatr zawiał gwałtowniej mu w twarz i poczuł zimno na całej skórze, powodując gęsią skórkę na rękach. Czasem przeszkadzało mu to, że był teraz bardziej odbiciem samego siebie sprzed tych wielu miesięcy. No właśnie. Pozostawała kwestia, czy Andrea go w ogóle rozpozna. Kiedy jeszcze widziała go ostatnio, jego postura była poprawna, wysportowana. Teraz zaś, był wychudzony i wyglądał jak szkielet. Miał podkrążone oczy i przedwczesne zmarszczki w niektórych miejscach. Pora się odezwać. - A miałem już nadzieje, że to zwykły los sprawił, że się tu spotkaliśmy, a nie te twoje "tanie sztuczki". - Rzekł spokojnym i zimnym wręcz tonem, w którym czuć było nutkę sarkazmu. Patrzył wciąż na nią odwróconą, czekał aż wreszcie spojrzy na niego swoimi wielkimi oczami, które tak bardzo lubił wiele miesięcy temu.
Miała przez moment nieodparte wrażenie, że wpadła na niemowę lub kogoś, kogo jej widok bardzo zaskoczył. I gdy tylko już pozbawiona wszelkiej cierpliwości łaskawie odwróciła wzrok w kierunku intruza, zamilkła, jakby teraz to ona ujrzała dementora. Bez problemu mógł dostrzec konsternację wymalowaną na jej drobnej twarzy, bo przecież nie widzieli się długo - w zasadzie ślad zaginął zarówno po niej, jak i Danielu, już przed wakacjami, a żadne nie kwapiło się do wysłania listu. Nie dziwiło jej to szczególnie: przecież postawiła Niemca w niemiłej sytuacji na pieprzonych feriach zimowych, po których mimo wszystko wróciła do swojego byłego chłopaka, zapominając o jego istnieniu. Zeszła z parapetu, w milczeniu podchodząc do Ślizgona z miną taką, jakby po raz kolejny planowała się na niego rzucić z rękoma. - Bo sprawił. Mam ambitniejsze wizje, niż przewidywanie sobie na kogo wpadnę w szkole. - Nie uraził jej; od pewnego czasu przestała zwracać uwagę na docinki ze strony otoczenia, w szczególności, że podobno nie była jedynym jasnowidzem w tej szkole. Podejrzewała jednak, że tamci (tamte?) są bardziej normalni, niż ona. Tymczasem nie wiedziała co powiedzieć, bo na jej usta cisnęły się niezbyt miłe słowa. Z drugiej strony zaś nie było chyba powodu, dla którego miałaby teraz traktować go jak swojego wroga: raz jeden, jedyny miała wizję, że stanie mu się coś niedobrego i wnioskując po wyglądzie ta przepowiednia ziściła się dość szybko. - Co ty tu robisz? - Wlepiwszy błękitne ślepia w twarz chłopaka przyglądnęła mu się, bardzo oceniająco, a potem jakby nigdy nic przytuliła go, obejmując ciasno rękami wokół pasa. Mógł ją odepchnąć, ale gdyby to zrobił to prawdopodobnie poleciałby wraz z nią do tyłu. Nie wiedziała co się z nim działo i jak się zmienił oraz co było tego przyczyną; nie zamierzała póki co o to pytać. Jeśli dalej traktował ją jak wtedy, to zapewne powie jej o tym sam.
Widząc jak się odwraca, jeszcze całkowicie nieświadoma, że to on przywitał ją tego dnia, w pewnym momencie zachciało mu się śmiać. Nie do końca wiedział dlaczego, ale tak się poczuł. Nie zrobił tego jednak, jego twarz nie zmieniła się, a widząc zmieszanie na jej twarzy, uniósł lekko brwi, przegryzając wargę. Nie widzieli się szmat czasu - tu nawet nie chodziło, żeby oboje byli w jakiejś dramie, byli pokłóceni. Mięli trudne sytuacje i nie było okazji, żeby chociażby pomyśleć o ludziach, których znało się w szkole. W pewnych momentach to wszystko schodzi na dalszy plan. Rzadko używał listów, raczej w sytuacjach, w których było to już konieczne. Do Andrei wysyłanie jakichkolwiek listów mijało się z sensem ich znajomości, jeśli jakikolwiek miała. Co miałby jej wyjaśnić? Co miałby tam napisać? Lepsze dla niego było milczenie, nawet jeśli wydawało się bardziej bolesne. Mogłaby mieć przez niego problemy, a jak widać - miała swoje, więc jeszcze jego by wpakowałyby ją w niezłe gówno. Widząc każdy jej krok, coś w nim sprawiało, że stawał się coraz bardziej spięty, jakby podświadomie bardzo długo czekał na ten moment spotkania. Zbliżała się, była coraz bliżej, a on nie wiedział co chce zrobić. Tylko zaczęła mówić, z czego okazało się, że jednak to był wypadek... a jednak wcześniejsza odzywka była nadzwyczajnie dziwna. - Jest coś bardziej ambitnego do przewidywania przyszłości w tej szkole? - Zapytał z lekkim sarkazmem na ustach, ale to była jego mowa powszechna, nie chciał niczym zrazić Ślizgonki, ani też sprawić jej przykrości - po prostu tak już miał, że nasuwały mu się na język same dość cięte odzywki, albo po prostu nie do końca przyjemne dla odbiorcy. Jeśli byli inni jasnowidzi, to Daniel modliłby się, żeby były różne "kategorie" takich przypadków - gdyby każdy był jak Andrea, ta szkoła zmieniłaby się w psychiatryk. Daniel nie pamiętał o tej wizji ani wtedy, kiedy wszystko przewidziane się ziściło, ani w momencie, kiedy ze sobą rozmawiali. Faktem było to, że z początku (jeśli nie cały czas) nie brał tych wizji na poważnie. Widział, że były niebezpieczne, a jednocześnie nie był ich pewien. Jej słowa były niczym brzytwa tnąca gardło, lecz Daniel nie zraził się. Jedynie do głowy wpadło mu masę odzywek i żadna z nich nie była nieironiczna czy niesarkastyczna. Został otulony jej drobnym, chudym wręcz ciałem, co komicznie wyglądało, zważając na ich różnice wzrostu. Również otulił ją, trzymając dłonie wokół jej talii. Czuł się dziwnie. Tak dawno nie okazywał jakichkolwiek gestów, że teraz były dla niego niemal nienaturalne. Lecz próbował to ukryć, wciąż stojąc w uścisku z Ślizgonką, w międzyczasie odpowiadając: - Aktualnie to wtulam się w twoje wręcz anorektyczne ciało, Andrea. Skoro zadajemy sobie tak wspaniałe pytanie, to zapytam cię o to samo: co ty tu robisz, dziewczyno? - Na jego ustach zagościł lekki uśmieszek. Będąc tak blisko niej, wyczuł jej perfumy, które od tylu miesięcy pozostawały niezmienne. W końcu rozluźnił uścisk i stanął krok od niej, obserwując ją dokładnie. - Anoreksja u Ciebie to norma, ale wyglądasz dużo lepiej, niż cię zapamiętałem. Rozumiem, że sobie poradziłaś z tym swoim kochanym darem? - Zapytał, czując się zupełnie inaczej. Zmienił się, to prawda, ale czuł, że rozmawiając z nią pewne rzeczy nie zmieniają się. Sam o sobie nie chciał za bardzo opowiadać, a na pewno nie od razu. Do tego w końcu dojdą - mają bardzo dużo sobie do opowiedzenia.
Nie skomentowała jego słów; nie miała ochoty na wdawanie się w tego typu dyskusję i kolejne tłumaczenie, że przecież wizje nie były zależne od niej. Nie spodobało jej się też, gdy Daniel się odsunął. Wolała sama to zrobić, niż tak po prostu zostać odstawiona na odległość, ale rozumiała, że być może chłopak nie był gotowy na tak śmiały atak z jej strony. Posłała mu więc wyraźnie niezadowolone spojrzenie, po czym wróciła na swoje miejsce. - Na to wygląda. W każdym razie jest lepiej, niż poprzednio. Dostałam nauczkę, pogodziłam się z tym, że jestem nienormalna i nic z tym nie zrobię. Co zrobisz jak nic nie zrobisz. - Wzruszywszy ramionami objęła się rękoma dookoła, bo na dziedzińcu było zimno, pomimo ciepłego swetra i płaszcza, który na sobie miała. Zawsze marzła i chyba nie było ani jednego dnia w jesieni, czy zimie, by było inaczej. Chyba, że taki, który spędziła w pełni w łóżku pod kołdrą z kotem i książkami. - Więc... co słychać? - Zagaiła neutralnie chcąc sprawdzić co Daniel jej powie i czy w ogóle byli w stanie rozmawiać tak jak kiedyś. - Dawno się nie widzieliśmy. - Doskonale wiedziała czemu i uznała, że każde miało swoje własne problemy na głowie, więc nie przejmowało się tym drugim. Ale teraz, kiedy wreszcie stali naprzeciwko siebie zapominała o tym, co niegdyś myślała.
Cóż, Daniel nie znał się za bardzo na tym darze i było to dla niego coś mroczniejszego niż czarna magia. Nie chciałby być jasnowidzem i tyle. Daniel zmienił się - jak kiedyś najchętniej zostałby w uścisku z kobietą, to teraz czuł się strasznie spięty, tak jakby było to coś nienaturalnego i nie pasującego do całej układanki. Widział jej spojrzenie i mógł ją zrozumieć - ten Daniel, którego znała nigdy by się od niej nie odsunął. Tamten Schweizer, który ją pocałował w dzień ich pierwszego spotkania, tamten, który spędził z nią miłe chwile na błoniach i też tamten, który chciał ją zrzucić z mostu - to wszystko była przeszłość i tej właśnie przeszłości Daniel się bał. Był wręcz przerażony, że to wszystko będzie zupełnie inne, że stare znajomości, a w szczególności znajomość z Andreą nie będzie już taka, jak była kiedyś. - To dobrze, że to zrozumiałaś. Tacy ludzie jak ty. Jak ja. Nie powinni i nie są normalni. - Zauważył jej ruch, zrozumiał, że jest jej zimno i mógł powiedzieć o sobie to samo. W Anglii nigdy nie było przyjemnie, jeśli chodziło o pogodę, a tym bardziej, gdy zima zbliżała się dużymi krokami. Ale jednak wciąż w podświadomości były zakorzenione stare nawyki chłopaka - ściągnął płaszcz, który miał na sobie i zbliżył się do Ślizgonki, zakładając go na nią. - Nawet nie chce słyszeć słowa odmowy. - Syknął, zanim w ogóle zdążyła jakkolwiek zareagować. Od razu poczuł chłód, przenikający jego cienką koszulkę, a na jego rękach pojawiła się gęsia skórka, którą chciał jak najbardziej ukryć przed Jeunesse. Nie chciał, by miała dowód, że było mu zimno. Nie miał ją za idiotkę, na pewno wiedziała, że mu zimno... ale to zawsze byłby jakiś pretekst, żeby mu ten płaszcz oddać. Co u niego słychać? Cóż, od jakiegoś czasu jest dobrze, powoli wracał do życia, takiego jakie powinien mieć każdy normalny nastolatek. - Co u mnie słychać? Nikt już nie chce mnie za wszelką cenę, a przynajmniej ludzie, którzy mają takie upodobania nie wiedzą gdzie jestem, jak wyglądam... Więc uważam, że u mnie bardzo dobrze się miewa. - Westchnął, ponownie wspominając ich wspólne wspomnienia - dawno. Oby to nie znaczyło, że nie możemy już ze sobą wytrzymać... choć te miesiące temu też bywały momenty, że niemal się pozabijaliśmy. Nie mieli czasu na wspominki przez ten czas i Daniela w sumie intrygowało, czy z Andreą nie było gorzej, niż to opisywała.
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Praca domowa z Bitwy o Hogwart uzmysłowiła mu, jak duże braki w temacie posiadali jego uczniowie. Nie wierzył w serię przypadków utopień, podpaleń i innych zniszczeń listów. Wiara ta zdawała się bardzo naiwna już przy trzeciej, otrzymanej kopercie. W związku z wyraźnym problemem z pojmowaniem wiedzy z tego okresu czasu, postanowił oprowadzić uczniów po Hogwarcie. Przemieszczali się od punktu do punktu, przywracając wszystkie znane im fakty z tego wydarzenia. Choć nie ożywiali zbroi, szczególnie się im przyjrzeli, kiedy Caine opowiadał nawet anegdotę na ten temat. Przeszli większość korytarzy, dziedziniec, obrzeża Zakazanego Lasu, Zwodzony Most. To była bardzo długa lekcja wyrównawcza. Terenowa i zapoznawcza, niemniej dostali się prawie do każdego zakątka w Hogwarcie. Przeszli kilka wież. Caine pozwolił nawet rzucić uczniom okiem na Zakazane Piętro. Minęli wiele obrazów, z niektórymi z nich przeprowadzili wywiad, do czego zainspirował ich jeden z uczniów niższych klas, wspominając zajęcia z profesorem Działalności Artystycznej. Zatrzymując się w Wielkiej Sali podczas omówienia kulminacyjnego momentu walki w Hogwarcie, zebrali siły racząc się wspólną kolacją przy snutych opowieściach profesora Shercliffe’a. Sam, zdaje się zbyt zaangażowany w wypowiedź jedynie popijał kawę zakrapianą nutą eliksiru wytrzymałościowego. Wycieczkę zakończyli na dziedzińcu z Wieżą. Dopiero tutaj mogli usiąść w spokoju, w zacisznym kątku Hogwartu, zebrani na kamiennych murkach wokół cicho szumiącej fontanny. Caine zasiadł właśnie przy niej, krzyżując nogi w kostkach, ręce opierając obok siebie. Czekał aż ostatnia osoba minie krużganki, wkraczając na dziedziniec. Czego nie robił prawie wcale, wyjątkowo pozwolił sobie dzisiaj zrzucić z siebie marynarkę, pozostając w samej bordowo-fioletowej koszuli i ciemnoszarej kamizelce z lekkim odcieniem niebieskiego. Z butonierki wystawała biała chustka, którą teraz chwycił żeby otrzeć kark z potu, bo w przeciwieństwie do swoich uczniów, miał już przeszło czterdzieści lat i wbrew zwodniczo smukłej sylwetce, nie dbał o swoją kondycję. Zaraz potem, składając chustkę skrupulatnie, odłożył ją obok siebie, spostrzegając, że prawie wszyscy zdążyli już zająć względnie wygodne miejsca. — No już. Nie kręćcie się. Mało wam było chodzenia? Ostatnie zadanie dzisiejszego dnia… – urwal ponieważ nie wszyscy słuchali. Na swoje nieszczęście… dlatego kącik ust drgnął mu niebezpiecznie, na moment przed tym, jak rzucił niewerbalne zaklęcie. Zaraz okazało się jakie, kiedy jego niski ton zagrzmiał między uczniami ze zintensyfikowaną siłą: — OSTATNIE ZADANIE DZISIEJSZEGO DNIA…
O ostatnim zadaniu dzisiejszego dnia dowiecie się w następnym poście. Teraz rzucacie na zdarzenie losowe po drodze do dziedzińca z wieżą.
Rzut kością ‘Litery’:
A – krocząc wraz z grupą swoich znajomych przez ruchome schody, ich przemieszczenie się rozdzieliło was w trakcie rozmowy. Zagadaj do dowolnej osoby, z którą jeszcze nigdy nie prowadziłeś fabularnej rozgrywki.
B – idąc za Caine, tak bardzo zasłuchałeś się w jego historię, rozglądając się za obiektem, o którym opowiadał, że wpadłeś na osobę, która napisała post po Tobie. Podkreśl to wyraźnie w swoim poście.
C – jakiś fragment snutych opowieści, a może ich całość, wprawił cię w ogromną senność. Siadając gdzieś wygodnie, czy opierając się o coś w dowolnym miejscu, chciałeś na chwilę zmrużyć oczy i… zasnąłeś. Rzuć kością k6. Parzysta – udało Ci się szybko ocknąć i grupa nie zdążyła Cię opuścić. Nieparzysta – zgubiłeś swoją grupę! Caine za Twoje szczególne talenty w zasypianiu w ekstremalnych warunkach wynagradza Cię 10 ujemnymi punktami dla domu.
D – przechodząc w jednej z lokacji, ze ściany wyrósł duch. Nie zdążyłeś uskoczyć. Przeszedł Cię na wskroś, do końca wątku przechodzą cię niesamowicie duże dreszcze, na które nie wpływa żadna magia ogrzewająca, ale być może ktoś zabrał ze sobą samoogrzewający kubek?
E – wydaje Ci się, że nikt nie jest tak pechowy jak Ty! Ze wszystkich obecnych Irytek obrał Cię za cel. Obrzuca Cię książkami, ołówkami i metalowymi pucharkami. Zanim profesor zdołał odgonić Irytka, wśród jednego z obrzucanych Cię szmelców, które odbijają Ci się od czaszki znajdujesz najprawdziwszy Podniszczony Syreni Puchar. UWAGA! Nagroda dla 1 osoby, która wylosuje tę kość. Dla pozostałych to: Samoogrzewający Się Kubek.
F – podczas kolacji natrafiasz na resztki dyniowego soku powodującego absolutną inwersję Twojego charakteru. Na szczęście, jest on rozcieńczony, więc działa tylko przez okres jednego posta.
G – znikąd, po spożytej kolacji, dostajesz nagle teleportacyjnej czkawki! Napisz 1 post w poniższym temacie, 2 w dowolnym i 1 w Skrzydle Szitalnym (gdzie podlinkuj 2 wcześniejsze lokacje). Dla Ciebie to niestety koniec lekcji! Posty z teleportacyjną czkawką mogą mieć długość 5 linijek.
H – Twoja aktywność na zajęciach przechodzi wszelkie normy (szczególne te narzucone przez niski poziom prac domowych z tematu). Caine wynagradza Cię 10 punktami dla Domu oraz jeśli zaliczyłeś pracę domową na niską ocenę, bądź wcale jej nie napisałeś, dostajesz za nią Wybitny.
I – idąc przez Zwodzony Most, jeden z Twoich kolegów (który napisał post przed Tobą), trafił na kładkę przeżartą przez korniki. Gdyby nie Twoja szybka reakcja, na równi z profesorem Shercliffem, mogłoby się skończyć na skręconej nodze. +1pkt z Zaklęć i OPCM.
J – jakiś dowcipniś zostawił klątwę Trwałego Przylepca na dowolnym przedmiocie bądź obiekcie, którego w trakcie wycieczki się dotknąłeś. Wybierz jedną osobę, którą przez przypadek, bądź specjalnie też dotykałeś. Do końca wątku nie możesz jej puścić.
Nie dokonuj rozliczeń w temacie. Przedmioty zostaną Ci przydzielone wraz z punktami za lekcję. Jednak nie jeśli zapomnisz je wpisać w poniższym kodzie:
Kod:
<zg>Kostki:</zg> wpisz <zg>Pkt dla Domu:</zg> wpisz <zg>Inne:</zg> wpisz
Termin do 17.04.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Po okropnym wyniku jego ostatniej pracy z Historii Magii, Maxowi było lekko wstyd pojawiać się na kolejnej lekcji Shercliffe`a. Wiedział, że nie tylko on nie uzyskał dobrej oceny z zadania domowego i spodziewał się, że profesor będzie zawiedziony. Solberg nie pomylił się. Caine miał w planach przeciągnąć ich po całym zamku. Zwiedzali budynek metr po metrze, a nauczyciel zasypywał ich mnóstwem informacji. Trzeba było przyznać, że wiele z nich było bardzo ciekawe, jednak taka wycieczka szybko zmęczyła Felixa. Gdy dotarli na kolejne z kolei piętro ślizgon przycupnął w kącie. Siadając poczuł, że coś wbija mu się w nogę. Odsunął kończynę i zauważył kolorową pisankę. Zgarnął ją do kieszeni i ponownie wygodnie się ułożył. Nie minęła chwila, gdy ślizgon przysnął. To był długi dzień i po prostu zmęczenie wzięło nad nim górę. Ze snu wyrwał go głos Caine`a oznajmiający, że zmieniają położenie. Max szybko poderwał się na nogi i dołączył do grupy, jakby nigdy nic. Nie miał pojęcia ile tak zwiedzali. Jeden z uczniów zaproponował rozmowę z portretami i gdy przechodzili obok obrazu Damary, Solberg zasłonił się tak, aby kobieta go nie zauważyła. Nie chciał znowu wchodzić z nią w dyskusję o jakiś klopsikach czy innych zrazach. Historia bitwy zaczęła mu się układać w głowie. Zrozumiał jak durna i bezmyślna była jego praca, którą oddał Shercliffe`owi. Szczególnie zainteresowały go rzeźby, które ożyły, aby bronić zamku razem z czarodziejami. W końcu, po czasie, który wydawał się wiecznością, dotarli na dziedziniec wieży z zegarem. Felix przysiadł na jednym z kamiennych murków dając odpocząć nogom i czekając na dalsze polecenia nauczyciela.
Ostatnio zmieniony przez Maximilian Felix Solberg dnia Pon Kwi 13 2020, 01:21, w całości zmieniany 1 raz
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Co prawda chyba zadanie z historii magii nie sprawiło jej wielkich problemów, ale mimo wszystko zdecydowała się przyjść na lekcję organizowaną przez Shercliffe'a. Tym bardziej, że miała to być niezwykle długa i pouczająca wycieczka. Oczywiście wpierw musiała się skontaktować ze swoim nadzorcą, aby poinformować, że zamierza uczestniczyć w zajęciach, które obejmowały opuszczenie terenu zamku i wyjście na otwartą przestrzeń. Kto by pomyślał, że historyk zapewni jej odpowiednią dawkę spaceru? Musiała przyznać, że taka forma lekcji przypadła jej wyjątkowo do gustu. Może i była nieco męcząca i zdecydowanie nie należała do najkrótszych, ale można było to mężczyźnie wybaczyć ze względu na to, że snuł naprawdę ciekawe opowieści związane z Bitwą o Hogwart. I wszystko byłoby w porządku gdyby nie cholerny Krwawy Baron, który postanowił ordynarnie przelecieć przez jej ciało, gdy znajdowali się w jednym ze skrzydeł zamku. Niby nie było to nic wielkiego, ale zdecydowanie mogła powiedzieć, że przeszły ją osobliwe dreszcze. Brr, okropne uczucie, które nie mogło jej opuścić do samego końca wycieczki. Tyle dobrego, że w końcu wylądowali na dziedzińcu wieży z zegarem, a przy poszukiwaniu wygodnego miejsca wprawne oko Strauss dostrzegło w jednym z zacienionych rogów za starą kamienną ławeczką ukrytą skrzętnie pisankę. Sięgnęła po nią bez zawahania i właśnie wtedy usłyszała donośny głos Shercliffe'a, na którego odwróciła wzrok. Jakie to było zadanie?
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Nie miał najmniejszej ochoty tu przychodzić... ...a jednocześnie krukońska przyzwoitość nie pozwalała mu na zignorowanie zajęć wyrównawczych. Zasłużył sobie na nie – na ten wstyd wynikający z potrzeby skorzystania z zajęć dla osób z problemami. Nie brzmiało to może najlepiej, ale tak – tego typu zajęcia uważał za coś poniżej swojej godności. Gdyby dotyczyły astronomii, zaklęć albo innej dziedziny, w której czuł się niepewnie, może nie doszukiwałby się w tym czegoś złego, ale zła ocena z historii magii była dla niego sporym ciosem. Oczywiście nie była to tak do końca jego wina, napisał przecież swoją pracę domową. Jedyne przewinienie to fakt, że posłużył się swoją idiotyczną sową zamiast pójść po rozum do głowy i skorzystać z jakiejkolwiek innej, która umiała skutecznie dostarczać listy. To było niesprawiedliwe, ale jednocześnie nie winił profesora Shercliffe'a, bo mężczyzna nie mógł ocenić czegoś, czego nie otrzymał. Szedł więc za nim cierpliwie przez całą szkołę, wysłuchując tego, co było mu doskonale znane... i choć zwykle nie lubił przesadnie się udzielać, teraz non stop zabierał głos, by jakoś udowodnić profesorowi, że on naprawdę na temat bitwy o Hogwart wie dużo. Miał silną potrzebę zmycia z siebie tego wstydu i oczyszczenia się z zarzutów, jakoby zamokły list miał nie być wynikiem przypadku. Kiedy dotarli do fontanny, był już porządnie zmęczony. Nie tylko główkowaniem i gadaniem, ale samym tym chodzeniem w kółko, kiedy nie widział w tym zbytniego sensu. Oczywiście jego trud został nagrodzony punktami domu, co znacznie poprawiało mu humor i poprawioną oceną (co poprawiało go jeszcze bardziej), ale i tak z ulgą opadł tyłkiem na murek, wzdychając cicho. Z zastanowieniem obserwował sylwetkę nauczyciela, który wyglądał na jeszcze bardziej zmęczonego niż on. Cóż, chyba nie było powodu, by mu się dziwić... Na moment obrócił się w stronę fontanny, patrząc w rozświetloną słonecznymi promieniami wodę, kiedy zauważył, że na dnie znajduje się coś zbyt kolorowego, by uchodziło za normę. Wsadził rękę do wody i wyciągnął pisankę, którą obejrzał z zadowoleniem i zaraz szybko wcisnął ją do torby, bo profesor Shercliffe poprosił ich wszystkich o uwagę.
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Gunnar odnosił wrażenie, że naprawdę spoczywa na nim jakaś parszywa klątwa wiecznego użerania się z Irytkiem. Poltergeist darzył go szczególnym rodzajem sympatii, ponieważ to zawsze jego obrzucał łajnobombami, a w tym momencie książkami, jakimś żelastwem i wszystkim co mu wpadło pod rękę, co wyniósł skądś i zrzucał na niego, jakby była gwiazdka i próbował mu przypomnieć o feralnym pierwszym, przykrym spotkaniu w Wielkiej Sali. — Bogowie! Irytku! Daj se już siana z tym rzucaniem, bo Ci… Nogi z dupy powyrywa? Udusi go? Zabije? Drugi raz? Spetryfikuje? Jak tylko nauczy się tajników czarnej magii i będzie wiedział jak? Westchnął z rezygnacją, rzucając przed siebie Protego, ponieważ Shercliffe ze swoją dyplomacją na nic się zdawał w konfrontacji z wrednym duchem. W końcu poltergeistowi samemu się znudziło i uciekł, a Gunnar kucając w pozycji obronnej, zasłaniając przedramieniem głowę, zmrużył oczy, wpatrując się wprost pod swoje stopy gdzie znalazł dwie cenne rzeczy. jakieś jajko, co wyglądało na takie, co się je dało opchnąć zdrowo jakiemuś kolekcjonerowi śmiesznych easter eggów i… co bardziej przyciągnęło jego uwagę to bardzo zużyty puchar. Wyglądał niepozornie. Dość intrygująco, żeby chwycić go w dłoń i obrócić w niej, a później schować do torby, nikomu nie mówiąc, że się go znalazło… To robiąc, w koncu wstał i z końca grupy pognał na sam początek, zaraz obok Caine, jakby był taki pilny i tak bardzo chciał słuchać, chociaż w istocie, obawiał się jedynie powrotu poltergeista i swojego utrapienia. Podwinął rękawy koszuli i odetchnął, kiedy w końcu oddalili się do kolejnego miejsca, trasę kończąc dotarciem do dziedzińca z wieżą zegarową. Zamiast przysiąść na murku, kamiennych ławkach czy fontannie, kucnął sobie gdzieś w narożniku, przedramiona opierając na udach, kiedy wpatrywał się w profesora, nieznacznie ściągając brwi, na wzmocniony głos, który uderzył go po bębenkach dość wrażliwych na dźwięk uszu.
Kostki:E Pkt dla Domu: n/d Inne: Podniszczony Syreni Puchar
Lekcja wyrównawcza była dokładnie tym, czego potrzebowali. Victoria doskonale wiedziała, że wszystko poszło nie tak, jak powinno, kiedy znalazła część poszarpanej pracy i zbladła śmiertelnie, bo zorientowała się, że wszystko przepadło. Mogła się założyć, że profesor nie będzie zachwycony, a niemądre tłumaczenia na nic się zdadzą, nic zatem dziwnego, że grzecznie stawiła się na miejscu zbiórki i słuchała wszystkiego tego, co ich przewodnik ma do powiedzenia. Ani trochę nie chciała przeszkadzać, dzielnie przerabiając wszystko to, co tak naprawdę wiedziała, w końcu opowieści o bitwie były w jej rodzinie żywe i nikt od nich nie uciekał, to nie było tak, że kręcono na to nosem, czy coś takiego, więc Brandon naprawdę padła ofiarą potwornego wypadku z tą pracą domową, ale nie zamierzała dyskutować. Kiedy przechodzili przez Zwodzony Most, dostrzegła jak pewien Ślizgon nieostrożnie następuje na zdradliwą deskę - nie myśląc wiele - zareagowała natychmiast, ruszając mu z pomocą i nawet nie zorientowała się, że profesor również brał w tym udział. Zrobiła to właściwie odruchowo, nie oczekiwała żadnych podziękowań i po prostu ruszyła dalej, kiedy tylko można było, by ostatecznie zająć miejsce na dziedzińcu, zastanawiając się, co jeszcze mają dzisiejszego dnia robić. Może czeka ich odwzorowanie samej bitwy? Jej końcowej fazy? Kto wie...
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Kurwa, naprawdę? Mieli teraz zapierdalać po całym zamku, żeby załatwić jeszcze tę sprawę z bitwą o Hogwart? To było co najmniej chujstwo i nie bardzo chciało mu się to robić, ale doskonale wiedział, że pewnie ci, którzy wykonują ostatnią wolę Rose, będą wiedzieli, czy uczestniczył w lekcjach, czy też nie. I chociaż nie spierdolił zadania tak koncertowo, jak mogłoby się wydawać, powlókł się na te zajęcia, słuchając wszystkiego chyba jednym uchem, a drugim to wypuszczając. Kiedy gadali z jakimiś pieprzonymi obrazami, Max zauważył pisankę leżącą gdzieś w rogu korytarza i nic dziwnego, że ją podniósł, by wrzucić do torby. Nie wiedział jednak zupełnie, że na przedmiocie ktoś sobie testował zaklęcia i gdy chwilę później ruszyli dalej, a on przypadkiem dotknął przedramienia @Elijah J. Swansea, to trwale się do niego przykleił. - O kurwa - mruknął pod nosem, by nie wpierdalać przypadkiem profesora, ale uznał to za co najmniej gówniane rozwiązanie całej tej sprawy i poważnie zastanawiał się, co ma z tym zrobić. Podejrzewał, że świętojebliwy kapitan Krukonów również nie jest zachwycony z jego cudownej obecności, ale nie istniał żaden sposób na to, żeby po prostu kazać mu spierdalać. Wyglądało na to, że we wręcz fenomenalny sposób byli na siebie skazani aż do końca tej lekcji, bo profesorowi to się gęba nie zamykała i wlókł ich dalej i dalej.
______________________
Never love
a wild thing
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Być może wstała dzisiaj nie tą nogą, co trzeba, a może w ogóle w ramach pobudki spadła z łóżka. Cokolwiek to było, sprawiło, że była dziś niezwykle zgorzkniałą i sfrustrowaną osobą, a na każdą związaną ze szkołą rzecz wręcz gotowała się ze złości, że zmuszano ją do przesiadywania na kolejnych zajęciach o niczym, z których wynosiła najwyżej jeszcze większe rozgoryczenie. A kiedy wreszcie przyszedł czas na skurwiałą historię magii, powoli tego wszystkiego nie wytrzymywała. Zajęcia wyrównawcze? Niech ktoś jej sowie je zrobi z latania, bo najwyraźniej była na tyle upośledzona, że dostarczenie bazgrołów z wieży do wieży było w stanie ją, kurwa, przerosnąć. Jebany, pierzasty wypłosz. Przebieżka po zamku? W ramach Historii Magii? Czy jego popierdoliło?! Jeszcze aktywności fizycznej jej trzeba było tego dnia! Świat jej się walił na głowę na samą myśl o spacerach, a ten cały Shercliffe chciał oblecieć z nimi krajoznawczo chyba, kurwa, cały jebany zamek. Sam sobie dreptaj po zbrojowniach, złamasie. Może ze zmęczenia całym dniem, a może z przeładowania złością, ale właśnie w zbrojowni na chwilę przysnęła, co okazało się ratunkiem dla zdrowia psychicznego, bo choć przez te kilka minut drzemki nie wysłuchiwała historycznego wyrzygu ciekawostek. Co, ktoś powiedział drzemka? Ktoś powiedział podratowanie zdrowia? Cofam wszystko. Z błogiego snu wybudził ją nikt inny, jak jazgoczący przez całe zajęcia Swansea. Ależ ten idiota działał jej na nerwy. Przez niego musiała znosić dalsze bieganie i jeszcze więcej pierdolenia o niczym. ŚWIETNIE. - No i co się wydzierasz, głupi chuju. - powiedziała przez zęby w rękaw swojej bluzy (bo przecież pluła na te paskudne, szkolne mundurki), żeby uniknąć narażania się na jeszcze więcej Shercliffe'owego nawijania o zasadach i regulaminach. Jeszcze zjebki jej brakowało. Niech lepiej kończy tę, kurwa, chorą lekcję.
Kostki:C -> parzysta, przysypiam, ale bez przypału Pkt dla Domu: - Inne:#inwersja
Kostki:C i parzysta Pkt dla Domu: - Inne: - Historia magii nigdy nie należała do prezdmiotów, których uczyła się z przyjemnością. Robiła to raczej z obowiązku, żeby nie być totalnym debilem i coś tam wiedzieć o najważniejszych wydarzeniach z przeszłości. Tym razem padło na bitwę o Hogwart. Doskonale zdawała sobie sprawę, że tak naprawdę niewiele wiedziała na ten temat, mimo że w szkole spędziła połowę swojego życia. Wstyd, po prostu. Wycieczka po zamku wydawała się być dobrym pomysłem. W końcu się dowie, jak to faktycznie było, bo tak szczerze powiedziawszy, to do książek średnio ją ciągnęło. Poprzednie próby uczenia się w ten sposób kończyły się za każdym razem identycznie - głową Smith spoczywającą na stronicach. Gdyby bibliotekarka widziała, jakie drzemki ucinała sobie Gryfonka na jej ukochanych zbiorach, to już chyba nigdy by jej nic nie wypożyczyła. Mimo że była wzrokowcem, to jeśli chodziło o historię magii wolała słuchać nauczyciela i w tym czasie robić ewentualne notatki. Nie miała zielonego pojęcia, ile już chodzili po zamku. O ile na początku wchłaniała wszystkie wypowiedziane przez profesora słowa, tak gdzieś w połowie zaczęły jej się kleić oczy. Im dalej szli, tym było gorzej. W pewnym momencie, kiedy przystanęli przy jednym z obrazów, zaszyła się gdzieś na końcu uczniów i oparła o ścianę. Po prostu musiała to zrobić, a ona była tak przyjemnie chłodna... Przymknęła oczy, tylko na chwilkę, żeby odpocząć i odgonić tę cholerną senność. Problem był taki, że to chyba jednak nie była "chwilka", bo jak się ocknęła, grupa już szykowała się do przejścia dalej. Nawet nie wiedziała, co sprawiło, że wyrwała się z tej drzemki, ale dziękowała bogom z całego serca. Jeszcze tego by brakowało, żeby zauważył to nauczyciel i wkleił jej szlaban. Chodzenie po zamku okazało się być męczącym zajęciem, dlatego kiedy wreszcie dotarli na dziedziniec, z ulgą klapnęła na murku. Senność wciąż wracała przy długich monologach profesora, a ona choć starała się z nią walczyć, czuła, że w końcu przegra tę batalię. Była tylko człowiekiem. Wzdrygnęła się, kiedy usłyszała wzmocniony przez zaklęcie głos mężczyzny. Może przynajmniej dzięki temu będzie cały czas przytomna.
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Kostki:G Pkt dla Domu: brak Inne: teleportacyjna czkawka
Domyślała się, że jej praca nie będzie na ocenę wybitną, ale liczyła, że nie dostanie trolla. Właściwie liczyła, że profesor zrozumie ją i da szansę jeszcze raz do tego podejść. Niestety nie udało jej się i teraz, idąc za wszystkimi, nie czuła się najlepiej. Na całe szczęście profesor Shercliffe nie był szczególnie zdenerwowany, a spacer, jaki im zafundował po zamku, był naprawdę ciekawy. Lou z zainteresowaniem przyglądała się wszystkiemu, słuchała jego opowieści. Wyglądało na to, że w Hogwarcie działo się równie wiele, co w Riverside, ale najwyraźniej Brytyjczykom już spowszedniał. Dla niej było to coś niesamowitego. Uczniowie walczyli w szkole ramię w ramię z profesorami? Owszem, wcześniej słyszała jakieś wyrwane z kontekstu fragmenty tych opowieści, ale teraz… Uśmiechała się nieznacznie pod nosem, gdy spacerowali. Nawet po drodze wydawało jej się, że dostrzegła pisankę, ale niestety, nie udało się. W końcu na moment się zatrzymali, aby wszyscy mogli zjeść kolację. Cóż, to był jej błąd. Z początku jedynie czułą się nieswojo, jakby coś było nie w porządku z jedzeniem. Zignorowała to i zamiast zgłosić się do profesora od razu, jedynie machnęła na to ręką. Wyszli na dziedziniec, gdzie profesor czekał na nich przy fontannie. Zdążyła jedynie pomyśleć, że profesorowie powinni częściej chodzić w samych koszulach, skoro tylu przystojnych jest, gdy czknęła i już jej nie było. Dosłownie.
Pisanka nr 4, próba 2 udane, F (link niżej) Kostki:E Pkt dla Domu: brak Inne: samoogrzewający się kubek
Może i nie poradziła sobie fatalnie w czasie zadanego przez Shercliffe'a zadania domowego, ale mimo wszystko chciała wziąć udział w jego lekcji. Przede wszystkim dlatego, że oprócz opisów powyciąganych z jednej czy dwóch książek tak naprawdę niewiele wiedziała o samej Bitwie o Hogwart nawet jeśli potrafiła podać jej przyczyny. Ot w Japonii raczej o tym nie uczono i skupiano się na historii czarodziejów pochodzących z Kraju Kwitnącej Wiśni, a na historii ogólnej omawiano raczej bardziej zamierzchłe wydarzenia z czarodziejskiego świata. Szczerze powiedziawszy nie żałowała tego, że przyszła na zajęcia mężczyzny, bo naprawdę bardzo ciekawie opowiadał on o rozgrywających się wydarzeniach z czasów bitwy. Poza tym to nie było wcale aż tak dawno temu i zapewne sam mógł być wtedy świadkiem owych wydarzeń, co jedynie dodawało jego relacji pewnego szczególnego uroku. Właściwie jedynym niezbyt przyjemnym aspektem tego wszystkiego był fakt, że podczas zwiedzania zamku napotkali na psotnego ducha, Irytka, który chyba nie polubił Japonki, bo zaczął jej dokuczać i rzucać w nią różnymi przedmiotami wśród których znajdował się również samoogrzewający się kubek, który dziewczyna przygarnęła jako swoją zdobycz głównie dlatego, że nikt nie miał nic przeciwko temu. Szkoda tylko, że przypłaciła to bólem głowy od dosyć opasłego tomiska, które cisnął w nią poltergeist. W końcu jednak dotarli na dziedziniec przy wieży z zegarem, który wydawał się by ich ostatnim przystankiem. Shercliffe przysiadł na fontannie, a Yuuko zadbała o to, by ustawić się w miarę blisko niego tak, by móc bez problemu wyłapać jego słowa nawet jeśli nie wzmacniałby magicznie głosu, ale równocześnie w odpowiedniej odległości, by nie rzucać mu się zbytnio w oczy. Nie chciała przykuwać szczególnej uwagi. Zamiast tego skupiła się na słowach historyka, który miał dla nich pewne zadanie.
Shawn A. McKellen II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 186cm
C. szczególne : hipnotyzujący wzrok, naszyjnik i sygnet z emblematem rodu.
Kostki:F Pkt dla Domu: 0 Inne: inwersja w tym jednym poście
Gdy też została zapowiedziana lekcja historii magii, nie wiedzieć czemu, bez żadnej walki wewnętrznej udało mi się ruszyć na zajęcia. Zwykle lenistwo pozostawało silniejsze od mojej motywacji co do tego przedmiotu, ale miałem jakieś przeczucie, że będzie to naprawdę ciekawa lekcja. Zakładałem, że będzie połączona jakoś z zadaniem domowym, co mnie dodatkowo motywowało, gdyż sama bitwa o Hogwart i tamten okres dwadzieścia lat temu był dość ciekawym zagadnieniem w mojej opinii. Dlatego też jeszcze poszedłem coś zjeść do Wielkiej Sali, żeby chwile później ruszyć na zajęcia do klasy. W drodze na parter jednak zdecydowałem, że będzie to dobra okazja do szukania pisanek. Do kompletu brakowało mi dwóch jajek, tak więc połowę sukcesu miałem już za sobą. Tym razem ponownie szczęście się do mnie uśmiechnęło, bowiem chwile po tej myśli zobaczyłem za butem jednej zbroi na korytarzu świecące jajeczko. Spakowałem je do torby i pospiesznie zszedłem korytarzem do wielkiej salii, gdzie zjadłem dość sycący posiłek, popity sokiem dyniowym. Jak się później okazało, nie był to zwykły sok, a raczej dość magiczny. Od razu poczułem się inaczej, nie wiedząc jednak czym się moje samopoczucie różniło i czy cokolwiek się zmieniło. Natychmiastowo jednak, zacząłem rozglądać się po innych Krukonach z uśmiechem na twarzy, co było wręcz zadziwiająco dziwne. Niepasujące do mnie. Gdyby tego było mało, popatrzyłem na urokliwą dziewczynę siedzącą obok i jak gdyby nic, skomplementowałem jej dzisiejszy ubiór. Chwile walczyłem sam ze sobą w myślach, nie wiedząc co się dzieje, aż po minucie całkowicie zatonąłem w odgrywaniu innego charakteru. Najedzony, ruszyłem do klasy historii magii, podśpiewując pod nosem jakąś piosenkę. Proxima patrzył na mnie wyraźnie zaskoczony i zdziwiony całą sytuacją, ja zaś nie wiedziałem o co mu chodzi. - Co się tak gapisz? - Zapytałem gwałtownie, spoglądając z szyderczym uśmiechem na węża. Ten nie odpowiedział, najwidoczniej czymś skonsternowany, ja natomiast kompletnie go olałem. W klasie każdego witałem serdecznie, nawet jeśli ich nie znałem. Miałem nadzieje, że im wszystkim zrobi się odrobinę milej w tak pięknym dniu. Chętnie spacerowałem po zamku, mniej interesując się całymi wydarzeniami, co pięknem mijających mnie uczniów i studentów. Nie mogłem wyjść z zachwytu, czułem się jakby Hampson do Hogwartu zapraszał jedynie modeli i modelki. Gdy skończył się obchód, przyglądałem się szczególnie jednej osobie. Gdy nastał dobry moment, podszedłem do @Yuuko Kanoe i z uśmiechem na ustach, zwróciłem na siebie jej uwagę. - Hej, pewnie mnie nie kojarzysz. Jestem Shawn. Chciałem ci tylko powiedzieć, że pięknie dziś wyglądasz, pewnie jak codziennie. - Skomplementowałem dziewczynę i ukazałem szereg równych, białych zębów w uśmiechu. Miałem ochotę komplementować ją dalej, gdyby tylko nie nauczyciel, który nagle przestraszył mnie tym wzmocnionym głosem. Odwróciłem się z smutkiem w oczach w stronę nauczyciela i oczekiwałem na to co powie.
Freja Nielsen
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 169cm
C. szczególne : śnieżnobiałe włosy; pojedyncze rzemyki na nadgarstkach
Było jej szalenie wstyd. Wstyd za słowa, którymi pokryła pergamin przeznaczony do sporządzenia notatki udzielającej odpowiedzi na zadane przez profesora Shercliffa pytanie. Wstyd za to, że dała się nabrać i kierowana wręcz dziecięcą naiwnością szukała na łamach pięknie ilustrowanej książeczki przyczyn, które zapoczątkowały wybuch wielkiej Bitwy o Hogwart i pchnęły ludzi do podjęcia działań mających na celu uchronienie wielu istnień. Chyba nigdy w całym swoim życiu nie wykazała się taką ignorancją, dlatego zanim do jej uszu dotarła wieść o zajęciach dla ułomów wyrównujących, spędziła wiele godzin na wertowaniu opasłych ksiąg powiązanych tematyką z tym szczególnym dla hogwarckich murów (i nie tylko!) wydarzeniem. Co interesujące, okazały się być one naprawdę wciągającą lekturą, z którą zasypiała pod poduszką i przeglądała dzielnie w przerwach między kolejnymi lekcjami. Znając przeszłość zamku, w którym przyszło jej aktualnie mieszkać, patrzyła zupełnie inaczej na to czym zwykła się otaczać i co na przestrzeni ostatnich dwóch lat zbywała obojętnym machnięciem ręki. Ruchome schody, obrazy zamieszkujące tutejsze korytarze, układ hogwarckich pięter i duchy, które zostały - wszystko to było namacalnym dowodem faktu, że toczyło się tu życie zgoła inne od tego, które mogła teraz prowadzić. Nigdy nie przystanęła myślą dłużej nad tym, że aktualne poczucie bezpieczeństwa i stabilności zawdzięcza wielu młodym ludziom, którzy walczyli o lepsze jutro dla siebie i kolejnych pokoleń. Wielu z nich w imię tych wartości straciło życie. Hogwart żył. Powstał ponownie, odrodził się ze zgliszczy i ciosów, które na siebie przyjął. A ona naiwnie nie poświęciła jakiejkolwiek wolnej chwili na zatrzymanie się przed przynajmniej jedną raną wśród tych licznie wydrapanych w cegłach tutejszych ścian, które choć już zrośnięte, to wciąż z widocznymi bliznami chowającymi wiele nieodkrytych historii. Teraz patrzyła na wszystko inaczej, częściej spacerowała po zamkowych posadzkach i doceniła hogwarcką architekturę, która do tej pory wypadała niezwykle blado podczas wszelkich porównań do Stavefjord. A była po prostu inna, nigdy gorsza. Podróż ta była dla niej jedną z bardziej wartościowych lekcji, na których kiedykolwiek się pojawiła. Nie zyskała w związku z nią żadnej wiedzy na temat skutecznej obrony, sposobu rzucania zaklęć ani nie poszerzyła posiadanych w głowie informacji o kolejne właściwości roślin, które można by było wykorzystać w chwilach pogorszenia stanu zdrowia psychicznego czy fizycznego. Zyskała za to coś innego - otworzyła oczy szerzej na nowe, które ściśle wynikało ze starego. Dlatego dużo się udzielała, bo i w istocie miała sporo do powiedzenia (co najważniejsze - sporo mądrego). Chętnie odpowiadała na zadawane przez profesora pytania i rzucała pozyskanymi wiadomościami oraz tytułami ksiąg, które przewinęły się w ostatnim czasie przez jej dłonie, mając nadzieję, że wybaczy jej tę wielką pomyłkę, jaką było wysłane przez nią zadanie domowe. Długo nie miała odwagi przyznać się do swoich personaliów, które na pewno skrzętnie zanotował w pamięci, ale podejrzewała, że gdyby miał zamknąć ją w którejś z komnat za pisanie podobnych głupot, już dawno by to uczynił. Myśl ta pozwoliła odetchnąć jej z ulgą, zarówno z powodu ustępujących stopniowo nerwów, jak i finalnego doczłapania się na dziedziniec. Gdzieś w rogu dojrzała przedmiot, który nieśmiało odbijał drobinki padającego nań światła - kolorowe jajko. Wyciągnęła ochoczo dłonie w jego stronę i ujęła delikatnie, ale te zaraz zmieniło barwę z żywego fioletu na odcień jej skóry, aby następnie zniknąć, zupełnie jakby nigdy nie miało okazji pojawić się w kieszonce stworzonej przez jej ręce. Westchnęła z rozczarowaniem, aby za moment skupić uwagę na profesorze, który miał grupie kolejną istotną rzecz do przekazania.
Silas Clark
Rok Nauki : I
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 189
C. szczególne : Długie dredy często wiązane na czubku głowy
Silas mimo tego iż miał dzisiaj wyjątkowo kiepski dzień to jednak postanowił wziąć udział w zajęciach z Historii Magii. Starał się za bardzo nie rzucać w oczy podczas tego całego spaceru jaki zafundował im profesor z racji tego, że nie napisał dla niego pracy domowej. Historię Hogwartu miał praktycznie w małym palcu, bo gdy się nudził wieczorami to zaglądał tylko do tej jednej lektury, która jego zdaniem była jedną z najlepiej napisanych ksiąg. Trzymał się bardziej z boku i słuchał tego co profesor im przekazywał, co jakiś czas tylko przytakując, ale bardziej dla siebie. Po drodze jeszcze pozwolił im coś zjeść w Wielkiej Sali i potem mieli ruszyć na dalsze zwiedzanie historii zamku, ale nagle poczuł, że coś jest nie tak. Już miał iść w kierunku miejsca, gdzie mieli mieć zbiórkę, gdy nagle ogarnęła go okropna czkawka, czknął i zniknął, ewidentnie, teleportował się.