Kości / Litery / Przerzuty:4 Kuferek:72 Własny sprzęt: Varápidos (+6) Wykorzystany sprzęt drużyny: kask (+1), ochraniacze (+1), koszulka (+1), kompas (+1) Łączna liczba punktów: 82 Pozostałe przerzuty: 7/8
Chociaż starała się bardzo, nie była w stanie niczym zastąpić tej adrenaliny, która towarzyszyła jej podczas rozgrywek. I właśnie dlatego tak bardzo kochała Quidditcha. Rywalizacja i zabawa, które świetnie ze sobą współgrały - uwielbiała to. Dodatkowo wrzawa widzów na trybunach w tle, dodatkowo zagrzewała ją do walki i nie wyobrażała sobie ich zawieść. Po przejęciu piłki, wiedziała, że nie ma wyjścia i musiała zdecydować się na podanie do Gryfona, który po chwili również został otoczony i wrócił kafla ponownie w jej dłonie. Sprawnie go przyjęła i wystrzeliła ku obręczom, aby szybko rozeznać się która z nich jest jednocześnie najbardziej dostępna dla niej, ale też najmniej w zasięgu O'Connora. Celując w jedną z bocznych poderwała się z miotły, aby wyskoczyć ku górze i stosując Łomot Finbourgha wykonać szarżę na pętle.
Autor
Wiadomość
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Kości / Litery / Przerzuty:2 Kuferek: 4 Wykorzystany sprzęt drużyny: biorę cały sprzęt i mam ten 1 przerzut Pozostałe przerzuty: 0
Nagle większość osób na widowni reaguje większą wrzawą niż zwykle. Grałem dawno temu w qudditcha, ale doskonale zdaję sobie z tego sprawę, że na pewno to oznacza pojawienie się znicza. Aslan zauważył to pierwszy i już mknął ku Morgan, by spróbować zatrzymać moją szukającą. Rzucam się w ich kierunku, zdając sobie sprawę, że muszę nie dość, że wyprzedzić chłopaka to jeszcze celnie odbić tłuczka i uratować pannę Davis. Próbuję wskrzesić wszystkie moje dawne umiejętności w qudditchu i w ostatnim momencie pojawiam się obok kapitan Gryfów. Celuję idealnie w tłuczek, który nie musnął nawet Morgan dzięki mnie. Ale ze mnie sportowiec! Może powinienem być pałkarzem u Gryfów.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Znamienne, co? Jej własny opiekun pojawił się znikąd na trasie, jaką tłuczek pokonywał w jej kierunku, kiedy Davies wyciągała już dłoń w stronę złotych skrzydełek. Najpewniej stalowa piłka pokrzyżowałaby jej plany na dobre, ale Butcher w obronie Lwiątek musiał okazać się niezawodną opoką. Uśmiechnęła się do siebie, kiedy już wylądowała, a sędzia ogłosił koniec spotkania. Nawet nie ze względu na to, że udało jej się przełamać jakąś sportową klątwę, a na to, jak bardzo sprzyjająco ułożyły się te wszystkie ostatnie sekundy. Zresztą gdyby było inaczej, nie miałaby się czym zbytnio przejmować - o zwycięstwie przesądziłaby wtedy dobra gra innej Gryfonki.
Kości / Litery / Przerzuty:54, E, 6-6 po 3 przerzutach Kuferek: 123 Własny sprzęt: +7 Wykorzystany sprzęt drużyny: - Łączna liczba punktów: 130 Pozostałe przerzuty: 11/13
I mieli to! Widząc złota, skrzydlatą piłeczkę w dłoni Morgan to była kwestia kilku chwil, aż usłyszała gwizdek kończący mecz. Wygrali! Naprawdę się im udało! Również te emocje, towarzyszące jej przy zwycięstwie długo czekały na to, aby mogły się uwolnić. Zdążyła już zapomnieć jak cudownie czuła się ze świadomością, że przyczyniła się do tego, aby jej drużyna odniosła sukces. I przede wszystkim zapewnili widowni ekscytującą rozrywkę - tego była pewna, bo naprawdę uważała ten mecz za niesamowicie emocjonujący i wyrównany. Wszyscy byli świetni! Lądując na murawie, pogratulowała Huxowi niebywałej interwencji na koniec, w sprawie Davies, pochwaliła samą dziewczynę oznajmiając, że wykonała kawał dobrej roboty, a także podziękowała Drake'owi za współpracę. Odwróciła się, aby przekazać kolejnej osobie to jak bardzo uskrzydliło ją to zwycięstwo, kiedy stanęła twarzą w twarz z Thadem. Nie sposób było powstrzymać szerokiego uśmiechu, który pchał się na jej usta, zarówno za sprawą wygranej, jak i widoku samego chłopaka. Niezmiernie cieszyła się, że dane im było zagrać w jednej drużynie, ale też spodziewała się, że jej widok w zamku był dla niego niemałym szokiem. - Byłeś fenomenalny - odezwała się, rozpromieniona, wspominając wszystkie akcje, które za sprawą Puchona nie pozwoliły przeciwnikom zdobyć punktów. - Huxley naprawił Ci twarz? Wyglądało paskudnie. Boli jeszcze? - spytała po chwili, nieco uważniej przyglądając się jego żuchwie, sprawdzając czy wszystko z nią w porządku. Naprawdę serce stanęło jej w piersi, kiedy zobaczyła jak ten tłuczek leci prosto na niego. Mogło się to dużo gorzej skończyć.
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Ze zdumieniem stwierdzam, że po mojej interwencji panna Davis już wyskoczyła zza moich pleców ze zniczem w ręku. Lądujemy na korcie z całą reszty drużyny. Wyciągam rękę do Patricii przyjmując podziękowania i również gratulując dobrego meczu. Szybko jednak podbiegam do mojej wychowanki. Łapię @Morgan A. Davies za głowę, by poczochrać jej rudą głowę, a potem pocałować ją w czubek gryfońskiego łebka. Wyciągam dłoń też do @Mulan Huang, która ląduje niedaleko po nieudanej gonitwie Morgan. - Miło tak pograć; może nie te same płuca co 20 lat temu ale nie wszystko zapomniałem - gaworzę sobie, nadal trzymając głowę Morgan. - A wy byłyście świetne, moje panie! W przyszłym roku proszę o każdy możliwy puchar. Musicie zrobić to dla mnie! Jak będziecie mnie potrzebować, mogę oczywiście być pałkarzem! - dodaję żartobliwie, w końcu puszczam Moe i ściągam z siebie cały sprzęt, kierując się do wyjścia, ale przedtem jeszcze raz machając do miejsca, gdzie wcześniej znalazłem na trybunach Perpetuę.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Thaddeus H. Edgcumbe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 195cm
C. szczególne : Zaraźliwy uśmiech, szkocki akcent, drobna blizna obok ust, wielkie dłonie i jeszcze większa muskulatura
Ano, mieli to - choćby drużyna Dimitrescu bardzo chciała się odgryźć, to nie dało ukryć się złotego znicza w łapkach Davies, która zakończyła to spotkanie. Thaddeus uśmiechnął się na ten widok szeroko - zwycięstwo jego drużyny zawsze było upajające, a choć nie obronił jednego rzutu na pętle, to czuł też, że przyczynił się do lepszego wyniku... Wololo. Piękna nazwa drużyny, nie zapomni jej nigdy. Rozległ się gwizdek kończący spotkanie, co oznaczało, że Edgcumbe jak i cała reszta graczy mogli już zejść na murawę. Chłopak zszedł z wysokiego pułapu pętli, zeskakując z miotły na trawę - i krzywiąc się lekko, kiedy po skoku szczęka zarezonowała mu tępym bólem. Zignorował to jednak, zaczynając pozbywać się osprzętu, szarpiąc sprawnie za wszystkie rzemyki. Stał nieco z boku, obserwując resztę graczy - widząc Coltona, zmarszczył śmiesznie brwi, pokazując mu gest figi z makiem. Doskonale wiedział, kto asystował w ataku na jego mordkę - miał celować w dupę, nie twarz; Thaddeus z gęby dupy robił nie będzie, co teraz podkreślał wymownym gestem. Zdjął z głowy kask i akurat zrzucił z torsu skórzany ochraniacz, kiedy przed nim wyrosła jak spod ziemi Patricia. Jej widok - rozpromienionej i naprawdę pięknej w tym całym quidditchowym osprzęcie, na chwilę przyprawił go o bezdech. Dopóki nie zamaskował go równie szerokim uśmiechem. — Dzięki, nadal ćwiczę — przyznał skromnie, wzruszając ramionami. Chociaż wyprostował się przy tym, rosnąc chyba o te kilka brakujących do dwóch metrów centymetrów. — Pokazałaś klasę Patty, widać kto bił rekordy rzutów na pętle w lidze — odbił komplement, wpatrując się w Brandon z naprawdę szczerym, nieukrywanym zachwytem w zielonych oczach. Przynajmniej póki do jego obitego łba nie doszedł fakt, że była to jego nauczycielka. Chrząknął, uciekając wzrokiem gdzieś w bok i podrapał się nerwowo po szerokim karku. Struchlał lekko, gdy Patricia zaczęła uważnie mu się przypatrywać - ale dalej nie mógł powstrzymać uśmiechu. I swoich tęczówek, które raz po raz do kobiety wracały. — Nie pierwszy raz tak obrywam... Chyba dlatego trener tak nalegał, żebym przeszedł na obronę - mało który tłuczek mnie złoży. — Nie chwalił się ani nie szczycił swoją byczogłowością - ot, stwierdzał fakt. — Pobolewa, ale chyba obejdzie się bez zimnych kompresów. Co najwyżej wyleje mi się siniak... — przeczesał zmierzwione włosy wielką dłonią. — Dziękuję za troskę... pani profesor.
Gdyby nie to, że wzięła rano podwójną dawkę eliksiru czuwania, z pewnością po takim wysiłku czułaby zmęczenie i znużenie. Dawno nie grała i wiedziała, że nie może tak szaleć, bo nie była pewna jak jej klątwa na to zareaguje. Mimo, że żyła z nią już prawie dwa lata to do tej pory jeszcze nie odważyła się zacząć trenować w takim stopniu, jak robiła to przed wypadkiem. Cholernie ją to ograniczało i przy okazji irytowało. Jednak tego dnia, kiedy mogła wziąć udział w meczu szkolnym, nic nie było w stanie przyćmić jej szczęścia. Czuła się jak ryba w wodzie i dopiero teraz prawdziwie zdała sobie sprawę z tego jak bardzo jej tego brakowało do tej pory. Spodziewała się, że prędzej czy później wpadnie na Thada. W końcu studiował w Hogwarcie, a ona tu uczyła. Zastanawiała się tylko, dlaczego nie przystąpił do jej egzaminu. Czyżby nie planował przyszłości związanej z miotlarstwem? Bardzo by ją to zdziwiło. Choć nie znała go długo, miała wrażenie, że sport jakim jest Quidditch zajmuje pierwsze miejsce w jego sercu, podobnie jak u niej. Dlatego, jak tylko go zobaczyła, zmęczonego ale prawdziwie uradowanego z wygranej, na jej ustach również zagościł promienny uśmiech. Ucieszyło ją również to, że potrafił przyjmować komplementy, przez co zdawał się w jej oczach prawdziwym zawodowym sportowcem. - A dziękuje, starałam się. Ta długa przerwa nie była mi na rękę, ale dzięki niej przypomniałam sobie za co kocham te grę - odparła, zadowolona z siebie, bo sama również zdawała sobie sprawę z tego, że wypadła dobrze. Nie mogła nie zauważyć, że jego słowa były naprawdę szczere, o czym świadczyło jego spojrzenie, które mówiło to samo co usta. Był taki prawdziwy. Jednak nie minęło kilka sekund, a coś się zmieniło. Odwrócił wzrok, odchrząknął i Pat wydawało się, że zrobiło się nieco dziwnie. Uniosła lekko brwi, spoglądając na niego, kiedy mówił o zmianie pozycji w Srokach. - Myśle, że ze względu na posturę na obroncę nadajesz się jeszcze bardziej niż na ścigającego, chociaż nie wątpiła, że jako napastnik sprawdzałeś się równie dobrze co przy pętlach. A może nawet lepiej. - zauważyła, wtrącając swoje zboczenie zawodowe, które nakazywało jej wyszukiwać predyspozycje poszczególnych graczy już na pierwszy rzut oka. Uśmiech nieco jej zelżał, kiedy jednak usłyszała jak się do niej zwrócił po chwili. Przypomniała sobie nagle gdzie się znajdowali i w jakiej roli byli widziani przez innych, obserwujących ich z boku ludzi. - Ależ nie ma za co, panie Edgcumbe. To chyba naturalne, że nauczyciel interesuje się stanem zdrowia swoich podopiecznych - odparła, wpatrując się w niego dosyć intensywnie, po czym kącik jej ust uniósł się z powrotem w łagodnym uśmiechu. - A tak naprawdę, bałam się, że oberwałeś na tyle, że spadniesz z miotły. - dodała po chwili nieco ciszej, wyraźnie zmartwiona przypominając sobie tamtą sytuację. Nie wiedziała po co mu to mówi. Bo niby co jej to da, że będzie wiedział, że napędził jej stracha?
Brandonówna czuła się jak ryba w wodzie - i tak również wyglądała, co nie umknęło uwadze Puchona, który akurat szczerość (również tę niewerbalną) doceniał najbardziej. A uwagę trzeba przyznać miał nieco kulawą, skoro po powrocie nawet nie zauważył, że jego korespondencyjna przyjaciółka to w istocie jego... nowa profesor miotlarstwa. Czego jak czego, do rotacji w kadrze Hogwartu był przyzwyczajony, ale nie spodziewał się nikogo nowego od mioteł, nawykły tylko do poczciwego Walsha. Mało z resztą ostatnio skupiał się na studiach, zbyt zajęty swoją ruszającą z kopyta karierą sportowca... Właściwie to myślał, żeby przestać już zgrywać pilnego studenta, ale póki co wstrzymywał się z tą decyzją, tuż przed wakacjami. Podszedł jedynie do niektórych egzaminów, byleby uzyskać promocję na ostatni rok. — Z Quidditchem jak z jazdą na rowerze — podjął, z uśmiechem odnotowując jej zadowolenie - miał nieodłączne wrażenie, że jeśli chodzi o aspekt sportowy, to nadawali dosłownie na tych samych falach. Doceniali te same rzeczy, które naturalnie rzutowały również na zachowanie poza boiskiem. — Jak kolarz zostanie mistrzem i zejdzie z roweru, to tytułu nie traci. Dalej jesteś rewelacyjna — No co tu dużo mówić - Patricię Brandon podziwiał zawsze, zwłaszcza jako (były) ścigający i maniak rozgrywek ligowych, a nie miał zamiaru w żaden sposób ukrywać swojego uznania. No bo po co? — Fachowa analiza — przyznał, dalej może nieco zbyt sztywno. Dziwnie. Jednak naprawdę nie w jego naturze leżało takie krygowanie się. Spięcie z mocarnych barków schodziło z każdym słowem Brandon - a gdy zwróciła się do niego po nazwisku omal nie parsknął śmiechem. Musiał jednak chrząknąć, markując czający się w gardle śmiech. — Nie może Pani odwiązać rzemyków? Co za ch... partacz je splątał, pomogę! — wypalił głośno, z łobuzerskim błyskiem w oku kucając przy nodze Patricii. Całą swą potężną sylwetką emanował nienachalną swobodą - kto znał Thaddeusa, ten wiedział, że kiedy tylko może pomóc, to pomoże - nie raz pomagał innym wiązać ochraniacze przed meczem. Czemu miałby nie pomagać w rozwiązywaniu? — Muszę Cię zaprosić w takim razie na jeden z moich meczów, Patty. Tam dostaję tłuczkiem średnio cztery razy na mecz... — mruknął na tyle cicho, żeby tylko Brandon była w stanie usłyszeć jego szemranie. Łypnął na nią rozbawionymi zielonymi oczami i sięgnął do kobiecej łydki, powoli - acz nie flegmatycznie, bardziej dokładnie - rozplątując wiązania ochraniacza na goleń. — Miło mi, że się martwisz — przyznał samolubnie, szczerząc się niedorzecznie. — Ale zwracaj się do mnie chociaż pełnym imieniem, bo nie chcę zacząć się śmiać na twoich lekcjach, kiedy wywołasz mnie per 'Edgcumbe'! — Absolutnie nie miał jej za złe tego, że 'ukrywała' fakt, że była jego nauczycielką. W sumie nigdy nie pytał. Więc w czym problem? — Chyba, że dostanę szlaban za wykazywanie się brakiem respektu do profesor? — Sprawnie odtroczył skórzany ochraniacz, odkładając go na bok i przechodząc do drugiej łydki Brandonówny. — Co za gumochłon je tak ścisnął? Pani pokaże, ja go już nauczę... — dodał jeszcze teatralnie, wygrażając wielką pięścią w powietrzu.
Przywykła do słów uznania i pochlebstw, jakie ludzie kierowali w jej stronę, za sprawą wieloletniej kariery i jednocześnie sławy, jaka na nią spłynęła wraz z tą ścieżką zawodową. Jednak podobne komplementy z ust Thaddeussa przelały ciepło jakim emanował na nią, przez co było to zupełnie inne uczucie. Bardziej autentyczne. Bardziej urzekające i chwytające za serce. Dlatego też, jej niebieskie ślepia zabłysły dumnie, jakby jego słowa znaczyły więcej niż pochwała najlepszego selekcjonera. - Ktoś tu jest moim najwierniejszym fanem, zdaje się - zauważyła żartobliwie, prostując się automatycznie i unosząc nieco podbródek, jednak jej błękitne tęczówki nadal śledziły wzrokiem każdą najmniejszą zmianę na twarzy chłopaka. Przez krótką chwilę nie mogła pogodzić się z tym, że jest studentem, kiedy ona należy do kadry profesorów tej szkoły. Sama chciała nieco przełamać lody tej rozmowy, w której zrobiło się nagle odrobinę niezręcznie, nazywając go "panem Edgcumbe", ale zdecydowanie jemu szło to dużo lepiej. Również dołączyła do niego, śmiejąc się, zanim to nie przykucnął aby pomóc jej z ochraniaczami. Potrząsnęła lekko głową rozbawiona, kiedy zapytał kto je wiązał. - Jesteś bardzo uczynny... Thaddeusie. Dziękuję. - odezwała się uprzejmie, pozwalając aby zajął się owymi rzemykami, co niezwykle ją bawiło i zapewne psuła mu tym przedstawienie. - Doskonale wiem jakie zadanie mają tłuczki, ale to wcale nie sprawia, że mogę je lekceważyć. Nie zrobiłabym tego, nawet jeśli byłabym dwumetrowym, przypakowanym facetem. - wyznała, podobnie jak on wcześniej obniżając ton głosu. Kiedy podniósł na nią wzrok posłała mu wymowne spojrzenie, aby za moment usłyszeć jak to mu miło, że martwi się o niego, na co delikatnie przygryzła wnętrze policzka, rozglądając się wokoło jakby ktoś miał to usłyszeć. - A wykazujesz respekt wobec nauczycieli? Albo inaczej... wobec swojej nauczycielki miotlarstwa? - spytała zaczepnie, obserwując jak zdejmuje w końcu jeden z ochraniaczy. Sama także wzięła się za rozpinanie naramienników, których rozwiązanie szło nie mniej opornie jak tych na jej łydkach. Zaśmiała się jeszcze słysząc kolejną jego kwestię. - Powinieneś wziąć pod uwagę także zawód aktora - szepnęła, nachylając się ku niemu, kiedy wreszcie jeden z ochraniaczy na jej prawym ramieniu został poluzowany. Odrzuciła go na bok, starając się nie zatrzymywać swojego wzroku zbyt długo na szerokich, dobrze zbudowanych ramionach Puchona. W jednej chwili jej głowę nawiedziły wspomnienia z ich podróży nad Zatokę Biskajską kiedy to uczepiona jego muskularnej sylwetki, zachwycała się lotem nad Atlantykiem nocą. Mimowolnie uśmiech zagościł na jej ustach, zdradzając bardzo wyraźnie jej aktualny nastrój.
Czy rzeczywiście był jej fanem? Cóż, trudno było zaprzeczyć - zwłaszcza odkąd zupełnie przypadkowo poznał ją osobiście. Obyty jednak w kręgach sportowców i trenerów, podchodził do 'gwiazd Quidditcha' zwyczajnie po ludzku, a nie jakby spotkał co najmniej Merlina czy Morganę. A i miał to do siebie, że szybko plótł to co mu ślina na język przyniesie, bez szczególnego przefiltrowania przez jakiś elokwentny czy oratorski filtr. Którego i tak nie posiadał, kiepski z niego złoty mówca. — O, zauważyłaś — podłapał jej żartobliwy ton, udając poruszenie. — Tak bardzo widać? — spytał retorycznie, szczerząc się głupio. Korzystał z faktu, że wokół trwało poruszenie, zawodnicy jeszcze sobie gratulowali i rozmawiali na murawie. Kibice powoli zbierali się z trybun, otaczał ich prawdziwy gwar - Edgcumbe robił wszystko, żeby obrazek studenta i nauczycielki z boku wyglądał najzwyczajniej w świecie. Pomimo zejścia z miotły na ziemię, ekscytacja dalej się go trzymała, choć zwalał to na wygrany przed chwilą towarzyski mecz. — Do dwóch metrów trochę mi brakuje — oznajmił ze śmiechem, dzielnie zajmując się rzemykami. — Nie mówię, że lekceważysz tłuczki. Ja też tego nie robię, oboje aż za dobrze wiemy czym to może się skończyć — wzruszył beztrosko ramionami, wskazując na swoją szczękę, która choć nie puchła - powoli zmieniała już kolor. Czuł mrowienie na skórze, a znał doskonale skutki takiego pierdolnięcia tłuczkiem. Słysząc jej zaczepkę, szarpnął nieco mocniej za rzemyki - jednak nie na tyle, żeby kobieta straciła równowagę. No, co najwyżej oparła o niego. — Jasne — spojrzał na nią zaskoczony, choć w zielonych oczach pełgały zawadiackie iskry. — Wiązałbym jej wszystkie ochraniacze, gdyby tylko profesor chciała — odbił piłeczkę, śmiertelnie poważnym tonem - który kontrastował z łobuzerskim uśmieszkiem pod nosem, gdy odwiązywał drugi ochraniacz. Bawił się przednio, trzeba było przyznać. — Nieee, to nie dla mnie. Kiepsko gram i jeszcze gorzej kłamię — zaprzeczył, podnosząc się tuż-tuż przy Brandonównie. Widząc jej nieokreślony uśmiech, pozwolił sobie zostać w tak bliskiej odległości jeszcze przez krótki moment - przebiegając wyraźnie uradowanym spojrzeniem po jej... rozmarzonej twarzy? Miał ochotę się roześmiać - miast tego, zrobił lekko krok w bok, chwytając za rzemyki drugiego naramiennika. Obrócił ich tak, by całą sylwetką zasłaniać ich przed oczami reszty zawodników - co również szczęśliwie zgrywało się z tym, że osłaniał ich przed słońcem. Doskonała wymówka - umiał obserwować otoczenie i to odpowiednio wykorzystać. — Patty, pięknie się uśmiechasz, ale zaraz wezmą mnie za jakiegoś bajeranta — mruknął rozbawiony, nachylając się lekko ku kobiecie - żeby zębami pomóc sobie rozplątać supeł sznurowania na jej ramieniu.
Już dawno miała za sobą te czasy, kiedy idealizowała każdego zawodnika ligowego, który osiągał świetne wyniki i marzyła o tym, aby któregoś z nich spotkać na żywo. Bo chyba każda młoda dziewczyna, która miała hopla na punkcie Quidditcha, z fascynacją przeglądała strony Tygodnik Szukającego wzdychając do gwiazd sportu. Dostając się najpierw do Harpii, z biegiem lat, podobnie jak Thaddeuss zaczęła poznawać zawodowych graczy i nim się obejrzała, była taka jak oni - co było niezaprzeczalnie cudownym uczuciem. Łączenie pracy z pasją było czymś co zdecydowanie jej się w życiu udało. Przynajmniej do pewnego momentu. Nie była w stanie powstrzymać śmiechu, widząc jego rozbawioną twarz w połączeniu z poważnym tonem, którym starał się zamaskować prawdziwe emocje. Zakryła jednak w pewnym momencie usta dłonią, zdając sobie sprawę, że chyba troche ją poniosło z tym śmiechem i rozglądając się wokoło, przesunęła wzrokiem po niewielkim tłumie zebranych po meczu na murawie ludzi. Na szczęście większość była zbyt rozemocjonowana po grze i zajęta sobą, aby interesować się nimi. Patricia też wolałaby, aby ich rozmowa nie została zaraz zinterpretowana na milion sposobów. - I pomyśleć, że nasz Kersey ma tyle pary w rękach - skomentowała gładko, podążając wcześniej wzrokiem za wskazaną przez niego, lekko siniejącą już szczęką. Skrzywiła się nieco, uznając, że zapewne powstanie ładny siniak, ale kto z nich nie miał choć raz paskudnego podskórnego krwiaka? Chyba byli już do tego przyzwyczajeni. Nie spodziewała się nagłego szarpnięcia i choć nie było ono silne, to nastąpiło w momencie, kiedy wzięła się za rozwiązywanie swojego prawego ochraniacza, do tego skupiła się na tym bardzo. A więc tak nagłe zachwianie równowagi sprawiło, że przestraszona machinalnie chwyciła go za bark, w obawie przed upadkiem. Ten jednak nie nastąpił, a widząc błysk w zielonych ślepiach, które na nią podniósł, nieznacznie zmrużyła swoje, jakby chciała zmrozić go wzrokiem przez moment. Długo jednak to nie trwało, bo zaraz odrzucając na trawę jeden z naramienników, z którego się uwolniła, usłyszała zadziwiająco prawidłową odpowiedź na swoje wcześniejsze pytanie, przez co w kącikach jej ust zaczął czaić się usatysfakcjonowany uśmieszek. - W takim razie jesteś ide... - urwała w momencie, kiedy ponownie zawisł nad nią, a niewielki dystans jaki ich dzielił sprawił, że zapomniała przez chwilę języka w gębie. Była w stanie tylko uśmiechnąć się do swoich myśli, które nawiedziły ją w tamtym momencie, odgrzebując wspomnienia sprzed kilku tygodni (?). Dopiero, kiedy odsunął się odrobinę, by zacząć rozplątywać wiązania ochraniacza na jej barku, wyrwana z galopu myśli, dostrzegła jak manewruje swoją sylwetką, aby dać im nieco przestrzeni do swobodnej rozmowy. Zabawnym było, że naprawdę był na tyle duży, że potrafił zrobić niezły cień. - A nie jesteś? - rzuciła praktycznie bez zastanowienia, w odpowiedzi na jego słowa, po czym od razu się poprawiła: - Nieee, nie jesteś. To akurat już wiem, panie zachowawczy. - praktycznie wyszeptała, wpatrując się w niego i unosząc lekko brwi, kiedy pociągnął zębami za supeł rzemyka od naramiennika. Obserwując jego kolejne poczynania, miała wrażenie, że Puchon specjalnie przyprawia ją o szybsze bicie serca, wraz z każdą minutą. Ale to do niego kompletnie nie pasowało. A więc, co się z nią działo?
Naprawdę próbował zachować tę przeklętą powagę - jednak Brandon absolutnie mu tego nie ułatwiała. Przynajmniej nie rechotał jak skończony idiota - a uśmiechał się po prostu, na tyle radośnie (a może i bardziej), że można to było wziąć oczywiście za zadowolenie z wygranej. Oczywiście. Z wygranej w meczu, przecież. — Kersey Kerseyem, on tylko nadał kierunek — machnął ręką lekceważąco, kompletnie przy tym zapominając, że przecież wypowiada się o innym nauczycielu... przed nauczycielką. Zdawał się tego jednak kompletnie nie zauważać. — To mój Colton tak tego tłuczka podkręcił. Na własnym łonie żmiję wyhodowałem — złorzeczył, choć tak naprawdę czysto żartobliwie. — Sami najlepsi pałkarze ode mnie wychodzą. Aslan, Elijah, moja kapitan Nancy... No, z Brooksie z Harpii tylko trenowałem, ale ta to dopiero wariatka — przyznał, szczerząc się na wspomnienie dosłownie morderczych treningów z Julią. Uśmiech ten można było podciągnąć pod czysty objaw masochizmu - jeśli już ktoś z tą pałkarką kiedykolwiek dzielił dzień treningowy. Bardzo starał się kryć satysfakcję (dobra, wcale nie), kiedy udało mu się Brandonównę wytrącić z równowagi. I dosłownie, kiedy musiała asekurować się jego ramieniem (dzielnie odwzajemniając intensywny błękit jej spojrzenia) - i teraz, kiedy naprawdę wyraźnie zapomniała, co chciała mu przekazać. Można to było nazwać klasycznym rekonesansem połączonym z najzwyczajniejszym w świecie droczeniem się. Zupełnie przecież niegroźnym - Edgcumbe po prostu sprawdzał, czy ten flow, który zdążyli już złapać przez listy i ich wycieczkę krajoznawczą nie został zniszczony przez wypływające na wierzch fakty. I miał wrażenie, że jest wprost przeciwnie. Trochę go to zaskoczyło. Wyłącznie pozytywnie. — No widzisz, prosty ze mnie człowiek — zaśmiał się jowialnie, rozplątując po dłuższej chwili rzemyk przy jej ramieniu. Przecząc wzajemnemu przyciąganiu, odsunął się od niej o krok. No, pół kroku, gwoli ścisłości. Nie był aż tak zachowawczy.— Starej daty — kontynuował, zawadiacko przekrzywiając głowę, by zlustrować jej twarz spojrzeniem zupełnie tego nie ukrywając. — Najpierw komplementy, potem kwiaty. Cholernie łatwo mnie przejrzeć. Uniósł rękę, jakby chciał chwycić między palce niesforny kosmyk jej włosów wymykających się spod googli - jednak wstrzymał ten ruch w połowie gestu. Nie wyrażał niezdecydowania czy zawahania, a jedynie... ostrożność. Ostatecznie oparł wielką dłoń o własny bark. — Prawdopodobnie wszystko wygadam, nim w ogóle się czegoś podejmę — przyznał, nie ściszając głosu. — Ma pani profesor czas na jakieś dodatkowe treningi? — spytał, bynajmniej nie nawiązując do Quidditcha - co zdradzał gestem dłoni, którą poruszył dokładnie tak, jakby dodawał gazu swojemu Bravo.
Ona nawet nie próbowała zachowywać pozorów i bez większego skrępowania pozwalała sobie na naturalne reakcje, które wzbudzał w niej Puchon. Owszem, raz po raz przypominała sobie, że może jednak jej zbyt ekspresyjne gesty, mogą niekoniecznie pasować do ich wizerunku profesor i studenta, jednak koniec końców nie była w stanie przy nim zachowywać się inaczej. Jego autentyczność, którą było widać w każdej sekundzie ich rozmowy jakby przechodziła na nią, przez co trzymała się swoich prawdziwych reakcji. Usłyszawszy o Krukonie, który również brał udział w meczu i bezpośrednio przyczynił się do ataku tłuczka w tadkową szczękę, rozchyliła nieco usta w niemym wyrazie zdziwienia, aby dosłownie po kilku sekundach zasznurować wargi, jakby zastanawiając się nad czymś istotnym. -Twój Colton? Czy Wy...? Jesteście w jakiejś relacji... głębszej? - zapytała prosto z mostu, czując, że to jedyna okazja, aby się tego dowiedzieć. A brzmiało to tak, jakby byli dość blisko... Cholera, czemu ona nie mogła skupić się na pozostałej części jego wypowiedzi, tylko uczepiła się tej kwestii? Chyba za bardzo mąciła jej w głowie aparycja Puchona, przez którą co jakiś czas się rozpraszała. Podobnie było na boisku, kiedy straciła kafla. Nie miała piętnastu lat. Wiedziała, że coś jest na rzeczy i najwidoczniej Thad tak na nią działał. Ale czy to było... odpowiednie? Dlatego nie była pewna, czy owe droczenie się było takie do końca niegroźne. Jednak jedno wiedziała na pewno - czuła się bardzo swobodnie w jego towarzystwie i niebezpiecznie bardzo podobało jej się to w jaki sposób zachowywał się względem niej. I faktycznie podobnie jak przy listownej korespondencji było czuć, że złapali wspólny język. Ale nawet jeśli w jej głowie tliły się jakiekolwiek wątpliwości, w chwili gdy znalazł się zaledwie parę centymetrów od niej, te momentalnie rozpłynęły się w powietrzu. Do tego stopnia, że nie potrafiła nawet przypomnieć sobie zakończenia wcześniejszego zdania i tego co miała nim na myśli. Wzrok chłopaka przesuwający się po jej twarzy, kiedy mocował się z drugim z naramienników niekoniecznie pomagał jej w uspokojeniu dudniącego w jej piersi serca. W dodatku te słowa... Po co ona je interpretowała w jakikolwiek sposób? - A więc nie spodziewaj się, prawiąc komplementy, że kobieta będzie kryć z tym co one w niej wzbudzają - odpowiedziała po krótkiej chwili milczenia, zapewne brzmiąc bardziej formalnie, niżeli założyła to sobie w myślach, jednak na koniec dodała nikły uśmiech, dokładnie w tym momencie, kiedy Thaddeuss wykonał ten niezbyt jednoznaczny ruch dłonią, ostatecznie z niego jednak rezygnując. Widząc to, sama uniosła rękę, aby założyć za ucho łaskoczący jasny kosmyk - a jakże! - uśmiechając się przy tym zawadiacko. Wtem chłopak znowu się odezwał, a kiedy zrozumiała o co tak naprawdę mu chodziło, przygryzła delikatnie dolną wargę, powstrzymując wyraźne zadowolenie z tej propozycji. - Na treningi zawsze mam czas. - odparła zgodnie z prawdą, swobodnie chwytając się za ramiona, uwolnione już od ograniczających ruchy ochraniaczy - Wyślij mi sowę, kiedy dokładnie chciałbyś poćwiczyć - dodała, wpatrując się w niego intensywnie, z widocznym błyskiem w oku.
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Nie miał zamiaru zwlekać – szkolna liga mogła tak faktycznie startować dopiero w przyszłym miesiącu, ale pracy czekała ich masa, jeśli mieli w końcu odbić się od dna, na którym spoczywali już zdecydowanie zbyt długo, więc im wcześniej zabiorą do dzieła tym lepiej. Ostatnie dni wakacji poświęcił głównie na ułożenie planów treningowych dla ślizgońskiej drużyny, za której formę miał zamiar ostro się zabrać w rozpoczynającym się roku szkolnym. Zaraz następnego dnia po rozpoczęciu wywiesił odpowiednie ogłoszenia i rozesłał dodatkowo listy, żeby mieć pewność, że do każdego informacja o pierwszym w tym roku szkolnym treningu drużynowym dotrze i nie dostanie potem wymówek pod tytułem „ale ja nie wiedziałem/am!”. W wyznaczonym dniu zjawił się na boisku sporo przed czasem, żeby poczynić pewne przygotowania – dużo do zrobienia nie miał, głównie chodziło o przyniesienie szkolnego sprzętu oraz ogarnięcie kilku rzeczy pod to co zaplanował, ale chciał, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik nim przybędzie reszta drużyny oraz pozostali zainteresowani. Z każdym przychodzącym na boisko witał się uśmiechem i krótkim salutem tudzież skinięciem głowy. — Na wstępie chciałbym was wszystkich powitać na pierwszym powakacyjnym treningu — oznajmił, kiedy wskazówki jego zegarka wskazały punkt dziewiątą, poprzedziwszy to donośnym gwizdem, żeby skierować na siebie uwagę zebranych Ślizgonów. — Mam nadzieję, że jesteście wypoczęci, a także zwarci i gotowi, żeby stawić czoła wszelkim wyzwaniom, które przyniesie ze sobą ten rok szkolny. Bez obaw, nie będę was teraz męczyć długimi motywacyjnymi przemowami, bo myślę, że wszyscy dobrze sobie zdajemy sprawę, jak wygląda sytuacja i jaki jest nasz cel. — Przesunął spojrzeniem po wszystkich obecnych, unosząc przy tym wyżej kącik ust w uśmiechu. — Nie ukrywam, że czeka nas mnóstwo pracy, jeśli chcemy go osiągnąć, więc liczę na pełne zaangażowanie z waszej strony. Pora najwyższa pokazać wszem i wobec, że Węże nadal potrafią kąsać! A teraz, żeby już bardziej nie przedłużać… Zaprezentował im niezbyt długi tor przeszkód złożony z czterech elementów – biegu z przeszkodami naprzemiennie niższymi i wyższymi, poziomej drabinki, równoważni oraz ścianki wspinaczkowej, której uchwyty pojawiają się i znikają w różnych momentach. — Na dobry początek sprawnościowy tor przeszkód. Jak widzicie nie jest on ani skomplikowany, ani tak morderczy jak te, którymi swego czasu raczył nas Antosha Avgust, chcę po prostu zobaczyć na jakim poziomie stoi wasza forma po wakacjach. — Objął wzrokiem całą grupę. — Startujecie pojedynczo, a ja będę mierzył każdemu z was czas. Wszystko jasne? Polecił im jeszcze wykonać krótką rozgrzewkę, by następnie poprosić pierwszego chętnego na start. Sam ustawił się z boku, w miejscu, z którego będzie miał dobry widok na całość, po czym dał znak do ruszenia i włączył stoper, gdy tylko pierwszy samobójca ochotnik wystartował.
Etap I – sprawnościowy tor przeszkód Wykonujecie rzut 4x k6 na pokonanie elementów toru (jedna k6 = jeden element) i k100 na czas pokonania całego toru – to będzie stanowiło bazę wyjściową, do której dodacie i/lub odejmiecie bonusy przypisane do kostek. Im niższy wynik, tym szybciej Wam poszło.
Modyfikatory za cechy eventowe wpisane w profil przed treningiem: → silny jak buchorożec (kondycja fizyczna) lub gibki jak lunaballa (zwinność) – +1 do każdej k6 → gibki jak lunaballa (szybkość) – -10 do k100 → połamany gumochłon – -1 do k6 i +10 do k100 Promocje łączą się.
Pokonanie toru: 1 – Fatalnie! Zapuściłeś się przez te wakacje, czy może to kwestia gorszego dnia? | -1 do k6 na następnej przeszkodzie i +20 do k100
Spoiler:
→ bieg z przeszkodami – jak nie potykasz się o niższe przeszkody, to zderzasz się czołowo – dosłownie – z tymi wyższymi. → drabinki – dłonie Ci się ślizgają na szczebelkach i masz problem z utrzymaniem się, ledwie docierasz do połowy i niestety lecisz na spotkanie z glebą. → równoważnia – utrzymanie równowagi na wąskiej desce okazuje się ponad Twoje możliwości, ledwie udaje Ci się dojść do połowy, kiedy Cię przeważa i spadasz. → ścianka wspinaczkowa – masz duże trudności z jej wyczuciem, uchwyty niemal dosłownie znikają Ci sprzed nosa i nie docierasz nawet do połowy wysokości.
2, 3 – Wielkiej tragedii nie ma, ale mogłoby być jednak znacznie lepiej. | +10 do k100
Spoiler:
→ bieg z przeszkodami – potknąłeś się raz czy dwa, ale przynajmniej obyło się bez gleby i/lub bliskiego spotkania z elementem przeszkody. → drabinki – powoli i metodycznie udaje Ci się przejść prawie całe, dosłownie trzy szczebelki przed końcem dłoń Ci się omsknęła i niestety spadasz. → równoważnia – idziesz powoli i co kilka kroków przystajesz, żeby odzyskać równowagę, dzięki czemu dajesz radę dojść do końca bez przytulania ziemi. → ścianka wspinaczkowa – zaliczasz doby start, ale im wyżej tym sobie gorzej radzisz i niestety mniej więcej w trzech czwartych wysokości popełniłeś błąd, co kosztowało Cię spotkanie z glebą.
4, 5 – Prawie idealnie. | -10 do k100
Spoiler:
→ bieg z przeszkodami – niemal udało Ci się je pokonać na czysto, gdyby nie to jedno potknięcie pod sam koniec biegu. → drabinki – gdzieś pod koniec dłoń Ci się omsknęła na jednym ze szczebelków, ale dałeś radę się uratować i dobrnąć do końca. → równoważnia – mniej więcej w połowie trochę się zawahałeś i mocno Tobą gibnęło, ale udało Ci się utrzymać równowagę. → ścianka wspinaczkowa – tuż przy samym końcu jeden z elementów spłatał Ci psikusa i zniknął tuż spod Twojej dłoni, zdołałeś jednak uratować sytuację i ostatecznie pokonać przeszkodę.
6 – Czysta perfekcja, ten element nie sprawił Ci najmniejszego problemu. | +1 do k6 na następnej przeszkodzie i -20 do k100
Spoiler:
→ bieg z przeszkodami – śmigasz przez tą część toru niczym rącza łania/rączy jeleń, żadna z przeszkód nie stanowiła, hehe, przeszkody. → drabinki – pewny chwyt na szczebelkach i żadnego zawahania w trakcie przejścia, ani się oglądasz a już masz je za sobą. → równoważnia – jesteś mistrzem równowagi, równie dobrze mógłbyś iść po pewnym gruncie, a nie wąskiej desce umieszczonej metr nad ziemią. → ścianka wspinaczkowa – znikające elementy to najwyraźniej dla Ciebie żaden problem, wspinasz się po niej niczym kozica po pionowej ścianie skalnej.
Przerzuty – 1 za każde 10 z GM bez wliczania sprzętu, pula obowiązuje na cały trening, więc korzystajcie z głową! Termin – 12/09, godz. 23:23
Kod:
<zg>Punkty GM:</zg> bez sprzętu, liczą się bonusy stałe <zg>Przerzuty:</zg> pozostałe/posiadane <zg>Modyfikatory za cechy:</zg> jeśli są <zg>Przeszkody:</zg> <zgss>bieg z przeszkodami</zgss> – k6 <zgss>drabinki</zgss> – k6 <zgss>równoważnia</zgss> – k6 <zgss>ściana wspinaczkowa</zgss> – k6 <zg>Czas:</zg> rzut k100 + wszystkie modyfikatory = wynik końcowy
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Punkty GM: 0 Przerzuty: - Modyfikatory za cechy: - Przeszkody: bieg z przeszkodami – 6 drabinki – 5 równoważnia – 4 ściana wspinaczkowa – 5 Czas: 89 XD - 20 - 10 - 10 - 10 = 39
Grałem w qudditcha lata temu. Kiedy chodziłem do klas podstawowych uczesniczyłem w meczach. Co prawda nigdy nie byłem kimś kto widział jakąkolwiek karierę w tym sporcie. Zwyczajnie zauważyłem, że gracze mieli znacznie więcej przywilejów, sporo o nich mówili... I w ogóle jakieś lepsze wydawało się ich życie! Dlatego dzięki temu, że grałem w tę grę jako młodziak, pochodzący z czystokrwistej rodziny, zapisałem się prędko do drużyny. A teraz postanowiłem ponownie to zrobić - byle się nie nudzić. Słyszałem, że kapitanem Slytherinu to jakaś wschodząca gwiazdka qudditcha. Niekoniecznie śledziłem wszelkie rozgrywki, więc nie miałem aż tak wielkiego pojęcia nad tym jakie miał osiągnięcia. Jednak z pewnością wyglądał jak typowy gracz. - Kim jest Antosha Avgust? - pytam stojącego najbliżej mnie gracza*, bo średnio orientowałem się w ostatniej kadrze nauczycielskiej. Jestem ubrany w rozkoszny, różowy szelest i do tego mam na sobie tego samego koloru okulary przeciwsłoneczne. Z nonszalancją podchodzę do całego toru przeszkód. - Ostatnio biegałem chyba w '39 - oznajmiam beztrosko rudowłosemu kapitanowi i kiwam głową dając znać, że jestem gotowy. Jednak tuż przed wyruszeniem przypominam sobie o okularkach, które prędko ściągam i wciskam w dłoń Williamowi, zanim nie ruszam w tor przeszkód. Najpierw niczym rącza łania przebiegam przez przeszkody, jakbym robił już to tysiąc razy. Robiłem, ale dawno temu. Wbiegam na drabinki, wpadając na nie i bez specjalnych trudności przechodzę je, gdzieś jedynie ślizgając się lekko na ostatnim szczebelku. Wbiegam na równoważnię, na początku odrobinę za szybko ją przemierzając. Gibię się niebezpiecznie na boki, ale udaje mi się utrzymać pion. Frunę na ścianę wspinaczkową po której wchodzę prawie bez problemów. I chociaż wszystko przebiegam z całkiem ładną gracją - powinienem to zrobić znacznie szybciej. Jednak co się spodziewać po kimś kto ostatnio sport uprawiał jakoś trzy lata temu. Ciężko sapiąc kładę dłonie na kolanach i próbuję złapać oddech.
*pytam tego kto będzie po mnie!
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Punkty GM: 6pkt Przerzuty:- Modyfikatory za cechy: Połamany gumochłon (-1 do k6 i +10 do k100) Przeszkody: bieg z przeszkodami – 1 -1 = 0 drabinki – 5 - 1 -1 = 3 równoważnia – 5 - 1 = 4 ściana wspinaczkowa – 4 - 1 = 3 Czas:86 + 10 + 20 +10 -10 + 10= 116
Dlaczego pojawiła się na treningu ślizgonów, skoro gardziła quidditchem najbardziej na świecie? Odpowiedź była prosta, zdawała sobie sprawę jakie problemy miał skład zielonych po wakacjach a już w zeszłym roku wiedziała, że jako prefekt musi godnie reprezentować swój dom nawet, podczas czegoś tak znienawidzonego przez nią jak mecze. Sprzęt oczywiście pożyczyła szkolny, jako że sama żadnego nie posiadała i udała się na boisko, gdzie zwołał wszystkich William. -Cześć. Jak tam nastrój przed nowym sezonem? Będziesz organizował jakiś nabór do drużyny? - Zagadała kapitana (@"William S. Fitrzgerlad") żeby spróbować podejść do wszystkiego jakoś naturalnie i na spokojnie. Dość optymistycznie podchodziła do nowego roku szkolnego i nie chciała specjalnie na wstępie psuć sobie humoru. Gdy kapitan wszystko już wytłumaczył zabrała się za pokonywanie toru przeszkód. Zaczęła naprawdę kiepsko. Co rusz potykała się o przeszkody, lub przywalała w te wyższe głową, co raczej bardziej bolało niż nie. Nie miała jednak zamiaru się poddać i dalej brnęła do przodu z nastawieniem, że im szybciej pokona ten tor, tym szybciej ten koszmar się zakończy. Następne były drabinki i tutaj już Rudej poszło zdecydowanie lepiej. Z uporem i siłą wspinała się coraz wyżej i wyżej, lecz niestety pech jej nie opuszczał. Przed samym końcem zbyt niepewnie chwyciła drążek i upadła, co spowodowało, że musiała ponownie podjąć się wyzwania, choć tym razem jeszcze bardziej uważnie. Nie obawiała się równoważni. W młodości miała okazję ćwiczyć trochę akrobatyki i taka przeszkoda nie stanowiła dla niej wyzwania. Choć w pewnym momencie dość mocno się zawahała, udało jej się odzyskać sprawnie równowagę i dojść do ostatniego etapu toru przeszkód. Była już naprawdę mocno w tyle, ale cieszyła się, że przynajmniej ten tor ukończy. Spojrzała w górę na ściankę wspinaczkową i od razu zabrała się do roboty. Metodycznie stawiała kroki i chwytała elementy tak, by jak najbardziej zapewnić sobie stabilizację. Niestety jeden z klocków zniknął tuż pod jej dłonią i dziewczyna zawisła trzymając się tylko jedną ręką. Przez chwilę przymknęła oczy, opanowując nie tyle strach, co czyste wkurwienie, bo naprawdę miała już dosyć, choć trening jeszcze się nawet nie zaczął, a następnie stopą udało jej się znaleźć pewne oparcie i wrócić do gry, by ostatecznie ukończyć tor.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Punkty GM: 5 pkt (Bluza czarna z Al'Jawah, siedem smoczych głów (+1 GM)) i tak chuja mi to daje, ale chce się pochwalić bluzą. Przerzuty: - Modyfikatory za cechy: - Przeszkody: bieg z przeszkodami – 3 +10 do k100 drabinki – 4 -10 do k100 równoważnia – 4 -10 do k100 ściana wspinaczkowa – 2 +10 do k100 Czas:84 + 10 - 10 - 10 + 10 = 84
Tak naprawdę Jibril w drużynie znalazła się przypadkiem. Zastąpiła niedysponowanego gracza, przez co została na dłużej. Na treningi przychodzi regularnie, ale nie jest zafascynowana tym sportem jak co niektórzy, a po porządnym meczu lub treningu zawsze udaje się do skrzydła szpitalnego, w celach zbadania obrażeń, jakich mogło doznać jej ciało. Wymaga fachowego oka specjalisty. Sinendolorem jest przekleństwem, jak i błogosławieństwem. W meczu błogosławieństwem żaden ból, połamana noga czy zapewne urwana kończyna — nie dają żadnych impulsów pomiędzy komórkami nerwowymi do mózgu. Na sobie ma czarną bluzę z siedmioma smoczymi głowami, te, którą wyhaftowała z Irvette w Arabskiej szwalni, a zaklinana jest magią wspomagającą właśnie latanie na miotle. Mało ją obchodzi, jak wygląda sytuacja, jaki jest cel czy w końcu węże podniosą się z kolan, co zapewne dosłownie nie było możliwe, więc wysłuchuje słów Fitzgerald z obojętnością, jednak nieznudzeniem. W drużynie jest od jakiegoś czasu, ale nadal nie ma swojej miotły, co nie jest wymagane. W końcu slytherin jest dobrze zaopatrzony. Parcie na pierwszego chętnego do toru przeszkód — też nie ma, więc czeka po prostu, aż nastąpi jej kolej. Nie umyka jej jeden z tych blond włosych Whitelight'ów. Na pewno to musi być jeden z nich. Zresztą trochę stary jak na Hogwart, ale nie aż tak. Jego wcale nie tak dziwne pytanie o Antosha Avgust, powoduje, że Jibril postanawia zabrać w tej niecierpiącej sprawie głos. - A czy to ważne? - Nie brzmi to, jak pytanie, a raczej stwierdzenie. Gdy chłopak ruszył, zapewne nie doczekując się kolejnej odpowiedzi od Montrose, jeśli zamierzał coś jej na to odpowiedzieć, Jib kieruje się do de Guise. - Cześć. Myślałam, że nienawidzisz latania na miotle całym swoim jestestwem. - Jej znudzone spojrzenie błądzi po poczynaniach Hariela na torze, a następnie wysiłkach Irv. Sama więc rusza zaraz po nich. Najpierw napotyka na swojej drodze bieg z przeszkodami. Nie jest to trudne, chociaż nogi nieco plątają się i dwa razy dziewczyna jest bliska spotkania się z glebą lub niezidentyfikowaną przeszkodą. Drabinki wydają się fajną sprawą, chociaż ręka Jib ześlizguje się niespodziewanie, ale ta w ostatniej chwili ratuje się, tak dociera do równoważni. W połowie przyszedł moment zwątpienia. Trochę się gibnęła, ale ponownie udaje się wyjść cało z opresji. Dopiero końcówka, chociaż z początku wydaje się dobrze wspinać, to im wyżej tym jest gorzej. Nie można jednak powiedzieć, że Montrose cierpi na lęk wysokości, albo brak kondycji — często pływa. Niestety spada, lądując na glebę z trzech czwarty wysokości. Nie czuje bólu, więc w żaden sposób nie jest on demonstrowany. Wstaje, otrzepuje się i idzie dalej.
Punkty GM:31 Przerzuty: 2/3 Modyfikatory za cechy: - Przeszkody: bieg z przeszkodami – 3 przerzucone na 3 drabinki – 2 równoważnia – 3 ściana wspinaczkowa – 4 Czas:26 +10 +10 +10 - 10 = 46
Chciałby powiedzieć, że jest doskonale przygotowany na kolejny sezon Quidditcha. Jednak oczywiście przez wakacje strasznie się rozleniwił i jak zwykle we wrześniu jego kondycja wołała o pomstę do nieba. Swoje też chyba robiło jego nieregularne godziny snu i posiłków. Ogólnie, fizycznie jakoś nie czuł się najlepiej. Na szczęście, psychicznie był już w lepszym stanie, niżeli kilka miesięcy temu, po śmierci babci... Dotarł na boisko w całym ekwipunku (trochę pożyczył ze szkolnego sprzętu a trochę posiadał swoich gratów), aby po chwili przywitać się z @William S. Fitzgerald i od razu rozpocząć małą, indywidualną rozgrzewkę w postaci krótkiej przebieżki i kilku wymachów. Po chwili jednak Fitzu zebrał ich wokół siebie i wytłumaczył na czym będzie polegać pierwsza część treningu. Tor przeszkód, mój ulubiony... - pomyślał Sinclair z przekąsem, przypominając sobie, wspomniane przez kumpla lekcje z Antoshą. Miał nadzieję, że ten nie skończy się podobnie. Na początek poszedł bieg z przeszkodami. Oczywiście musiał po drodze kilka razy zahaczyć stopami o przedmioty, jednak zgrabnie się z tego wywinął i na szczęście nie pieprznął jak długi na glebę. Kolejne były drabinki, który wydawały mu się dość proste, ale było to złudne. Z początku szło mu całkiem dobrze, dopóki nie zaczął tracić siły w rękach. Dopiero dwa czy trzy szczeble przed końcem, palce ześlizgnęły mu się z jednej i pieprznął na trawnik. By to szlag! Potem przyszedł czas na przejście po równoważni. Zatrzymywał się co chwila, jednak przez to zdołał utrzymać balans ciała na niestabilnym podłożu i obyło się bez upadku. Na koniec czekała go ścianka wspinaczkowa. I tutaj poszło mu nie najgorzej, bo mimo, że jego ręce były już zmęczone po drabinkach, to sprawnie piął do góry. Jednak przy jednym z ostatnich elementów, którego chciał się chwycić, ten nagle zniknął, przez co prefekt zachwiał się niebezpiecznie do tyłu, ale w przypływie adrenaliny zdołał złapać za inny uchwyt i nie spaść. Ostatecznie poszło mu nawet nie najgorzej, bo jak do tej pory, lepszy czas miał tylko młody Whitelight. Swoją drogą ciekawe kto nowy wejdzie do drużyny, skoro tylu zawodników im odpadło...
Will chyba serio zamierza zrobić wszystko, żebyśmy tym razem wygrali (przynajmniej jeden mecz), bo jeszcze rok temu na pewno nie spodziewałabym się treningu w pierwszych dniach września! Tym chętniej przylatuję na trening, poprzedniego dnia przygotowując starannie swoją piękną miotłę do nowego sezonu - jest pięknie uczesana i wypastowana i w ogóle wygląda jak nowa. Widząc kapitana na boisku podlatuję do niego i obdarowuję go powitalnym przytulasem. - Jesteś najlepszym kapitanem! - Uśmiecham się szeroko i podskakuję w miejscu, niecierpliwiąc się na latanie (ale powiedzmy, że starając się rozgrzać). Słucham wymiany zdań nowych koleżanki i kolegi z drużyny i prycham, słysząc odpowiedź @Jibril Montrose i uśmiecham się uprzejmie do @Hariel Whitelight. - Był gwiazdą quidditcha, nie słyszałeś o nim? A potem przyszedł wyżywać się na uczniach, no i robił treningi o jakichś szalonych godzinach, nim słońce wstało - opowiadam, kiedy Will kończy tłumaczyć co i jak. Czekam na swoją kolej i startuję. Pierwsze przeszkody idą mi słabo - potykam się prawie na każdej, przez co na pewno tracę strasznie dużo czasu. Staram się nadrobić na drabinkach, przeskakując nawet co kilka stopni. Równoważnię najpierw chcę pokonać jak najszybciej, ale kiedy już na samym początku mocno się chwieję, to próbuję to zrobić jednak powoli a bez upadku. Ta technika chyba działa, chociaż nie jestem zadowolona z tak powolnego tempa. Najgorzej jest jednak ze ścianką wspinaczkową, której nawet nie udaje mi się całej pokonać - tylko się co chwila denerwuję, kiedy uchwyty znikają, a ramiona tak bolą z wysiłku, że w końcu już nie mam siły się dłużej trzymać. Niby we wszystkim miałam jakieś trudności, ale ostatecznie mój czas nie jest wcale taki zły, więc uśmiecham się niby zadowolona, że jestem najlepsza (przynajmniej dopóki Will też nie pobiegnie).
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
— Jestem całkiem dobrej myśli — odparł @Irvette de Guise, unosząc przy tym wyżej kącik ust. — Mamy wprawdzie sporo do nadrobienia po ostatnich dwóch sezonach, ale wszystko jest do ogarnięcia, jeśli tylko drużyna wykaże się odpowiednim zaangażowaniem. — Będzie to powtarzał do znudzenia, ale taka była prawda – sam niewiele wskóra, jeśli reszta także się nie zmobilizuje, bo stanowili w końcu drużynę. Oczywiście starał się zachęcać, dawać przykład i tak dalej, ale koniec końców wszystko pozostawało w ich rękach – mimo wszystko nikogo nie zamierzał do niczego zmuszać. — I jasne, jak najbardziej, pierwszy skład jest wciąż wybrakowany, a i rezerwa zawsze jest potrzebna, bo często to właśnie oni ratują drużynie tyłki, gdy ktoś z głównego składu zaniemoże — odparł, po części nawiązując do ich ostatniego meczu w zeszłorocznym sezonie, kiedy ich skład uzupełniły osoby w ogóle spoza drużyny, wśród których była sama de Guise. Liczył nawet, że po dzisiejszym treningu zdoła wypełnić kilka luk na liście – tak go wszak przygotował, żeby nie tylko sprawdzić formę ‘starych’ graczy, ale też dać taką możliwość ewentualnym ‘świeżynkom’, które wcześniej mogły się wahać. Tak jak napisał w listach rozesłanych do członków Domu Węża – pierwszy powakacyjny trening był idealnym momentem, żeby się przekonać czy jednak nie ma się jakiejś smykałki do Quidditcha. — Liczę, że nadal będziesz tak uważać po kolejnych treningach — odparł tak półżartem, półserio w akompaniamencie cichego i wcale-nie-odrobinę-złowieszczego śmiechu na słowa @Sophie Sinclair, zapowiadającym tym samym w zawoalowany sposób, że mogą się szykować na solidny wycisk w nadchodzących miesiącach. Naprawdę cieszyło go, że większość pierwszego składu zgodnie z poleceniem stawiła się dzisiaj na boisku – brakowało tylko Rowle’a, co od razu odnotował w myślach, bo nie była to jego pierwsza nieobecność na drużynowych treningach, ale chwilowo odsunął tą kwestię na bok, koncentrując się na samym treningu i kolejnych podchodzących do toru osobach. Obserwował każdego uważnie, zapisując sobie ewentualne uwagi ołówkiem na kartce. Radzili sobie różnie – w większości nawet całkiem nieźle, choć oczywiście nie obyło się bez mniejszych czy większych wpadek. Dzięki temu jednak wiedział mniej więcej na jakich elementach powinni skupić się bardziej podczas kolejnych drużynowych spotkań. — Dobra, nie będę się rozdrabniać i ogółem powiem, że nie jest najgorzej, choć są elementy nad którymi będzie trzeba popracować, jak chociażby refleks czy równowaga — oznajmił po zebraniu ich z powrotem wokół siebie, zatknąwszy chwilowo swój ołówek za uchem, gdy ostatnia osoba ukończyła tor. Każdemu z osobna jeszcze podał czas i ewentualne indywidualne uwagi. — Ale to już kwestia kolejnych treningów, a teraz czas sprawdzić was w powietrzu. Test, który przygotowałem, składa się z czterech elementów odpowiadających poszczególnym pozycjom w drużynie — w tym miejscu przeszedł do dokładniejszego objaśnienia na czym będzie polegało ich zadanie (patrz – niżej), a kiedy upewnił się, że wszystko jest jasne wskoczył na swoją miotłę i ustawił na pętlach, dając znak, żeby pierwszy chętny ruszył.
Etap II – mały test predyspozycji
Rzuty kaflem Test rozpoczynacie od rzutów – dokładnie trzech – kaflem na pętle, które są bronione przez osobę startującą przed Wami, a jeśli jesteście pierwsi – przez Williama.
Wasz poprzednik (albo ja) wykonał rzuty na obronę – są to progi, które Wy musicie teraz przebić, żeby rzut kaflem można było uznać za celny (równy lub niższy oznacza, że rzut został obroniony). Rzucacie w tym celu 3x k100 – determinują one skuteczność ataków.
Jeśli w zeszłym roku zajmowałeś w drużynie pozycję ścigającego – dodaj 10 do każdej z kostek.
Odbijanie tłuczków Dostajecie do ręki pałkę i Waszym zadaniem jest odbić sześć tłuczków tak, by trafić nimi w rozstawione wokół cele, którymi są oznaczone tarczami worki z piaskiem.
Rzucacie w tym celu najpierw k6 – określa ona, ile tłuczków udało Wam się w ogóle odbić. Następnie dorzucacie tyle k6, ile oczek było na pierwszej kostce (jak macie np. 5, to dorzucacie 5x k6) – parzysta oznacza, że tłuczek celnie trafił w jeden z worków, nieparzysta zaś, że piłka rozminęła się z celem.
Dodatkowo można, ale nie trzeba, dorzucić sobie k100 na każdy celny tłuczek, żeby określić siłę uderzenia; wynik 81+ oznacza, iż uderzenie było na tyle silne, że piłka przebiła worek na wylot.
Jeśli w zeszłym roku zajmowałeś w drużynie pozycję pałkarza – dodaj sobie jedno oczko do pierwszej k6, o ile nie wypadło Ci 6 + jeden z tłuczków uznajesz z góry za celny (dorzucasz o jedną kostkę mniej na trafienia).
Chwytanie znicza Prosto – musicie dostrzec i schwytać śmigającego po boisku złotego znicza.
Rzucacie w tym celu 2x literkę; pierwsza określi jak szybko daliście radę dostrzec skrzydlatą piłeczkę, natomiast druga – ile czasu zajęło Wam złapanie jej. „A” oznacza tutaj, że uporaliście się z zadaniem naprawdę szybko, „J” z kolei, że zajęło Wam dłuższą chwilę. Na potrzeby fabularne przyjmujemy, że jedna literka to 30 sekund, czyli „A” = 30 sekund, „B” = 1 min i tak dalej.
Jeśli w zeszłym roku zajmowałeś w drużynie pozycję szukającego – obniż każdą z literek o jeden, o ile nie masz „A”.
Obrona pętli Na sam koniec wracacie na pętle, które musicie tym razem obronić przed zakusami kolejnej startującej osoby.
Rzucacie w tym celu 3x k100 – będą to progi dla kolejnej startującej osoby, które ta będzie musiała przebić, żeby jej rzut był celny. Ostatnia osoba będzie bronić rzuty Williama.
Jeśli w zeszłym roku zajmowałeś w drużynie pozycję obrońcy – dodaj 10 do każdej z kostek.
Przerzuty: tak jak poprzednio, 1 za każde 10 pkt w GM bez sprzętu, pula się nie odnawia, więc jeśli wykorzystaliście poprzednio to już nie macie. +1 dodatkowy za własną miotłę +1 darmowy na pozycję, którą zajmowaliście w zeszłym roku w drużynie Termin: 19/09, godz. 23:23
Minusem sportów zespołowych było to, że nawet jeśli jedna osoba dawała z siebie wszystko, to gdy reszta partaczyła robotę, efekty były niezbyt dobre, a ślizgoni naprawdę mieli w zeszłym roku pecha. -W takim razie miejmy nadzieję, że uda Ci się uzbierać niezawodny skład. - Powiedziała jeszcze uprzejmie do @"William S. Fitzgerlad", po części szczerze, po części egoistycznie myśląc, że w tym wypadku ona nie będzie musiała występować na boisku. -I miałaś całkowitą rację, więc nie licz na wspólne treningi w tym zakresie. Jak tylko ślizgoni dorobią się dobrego składu, nigdy więcej nie wsiądę na to coś. - Powiedziała już nieco mniej uprzejmie do @Jibril Montrose. Dziewczyny znały się od wakacji nieco lepiej i Ruda nie miała ochoty ani siły udawać, że jest tutaj dla przyjemności. Kompletnie nie przejmowała się tym, że poszło jej chyba najgorzej w pierwszej części treningu. Nie była stworzona ani do sportu, ani do takich torów przeszkód, a obecność tu uważała tylko za swój obowiązek. Na wieść o tym, że czeka ją teraz aż poczwórny sprawdzian, na każdej z możliwych pozycji, o mało co nie prychnęła pod nosem. Zacisnęła jednak usta i jako pierwsza po kapitanie dosiadła miotły, by mieć ten koszmar już za sobą. Chwyciła kafel pod pachę i zaczęła atakować pętle. Oczywiście pierwsze rzuty były kompletnie nieudane, ale jak się okazało trzeci atak był prawie że idealny, a czerwona piłka zgrabnie ominęła Fitzgeralda i przeleciała przez obręcz. Następnie miała do czynienia z czymś, co już wcześniej robiła. Dostała pałkę do ręki i miała odbić tłuczki w znajdujące się nieopodal cele. Na meczu radziła sobie świetnie i dziś również nie mogła zaliczyć tego do porażki. Odbiła cztery tłuczki, z czego równa połowa trafiła tam, gdzie trafić miała, więc Ruda mimo wszystko była z siebie w miarę zadowolona. Połowa treningu za nią, zostały jej jeszcze dwie pozycje. Odrzuciła na bok pałkę i zajęła się wypatrywaniem złotej piłeczki. Nie minęło więcej niż dwie minuty, gdy dostrzegła charakterystyczny błysk i pognała w tamtym kierunku, pochylając się nad trzonkiem miotły, by zwiększyć swoją prędkość. Oczywiście nie była wystarczająco szybka i bawiła się ze zniczem w gonito przez jakieś dobre trzy i pół minuty, nim w końcu piłeczka znalazła się w jej zaciśniętej w pięść dłoni. Pozwoliła innym bawić się w perfekcyjnego szukającego, a sama zawisła na miotle przy pętlach, próbując obronić kafla, posyłanego w jej kierunku przez innych ślizgonów. Nie miała pojęcia, czego ma się spodziewać, więc cierpliwie czekała w pełnym skupieniu, by móc w odpowiedniej chwili podlecieć do obręczy i uniemożliwić przeciwnikowi oddanie celnego strzału.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Punkty GM:0pkt Przerzuty:0 Rzuty kaflem:38,54,71 Odbijanie tłuczków:6 -> trafiam tylko jeden i go rozwalam hehs Chwytanie znicza:G, J Obrona pętli:34,87,79
Na moje pytania odpowiada nieznana mi @Jibril Montrose, na dodatek w sposób, który bardzo mi się nie podoba. Krzywię się delikatnie na takie lakoniczne stwierdzenie. - Najwyraźniej mnie skoro pytam. Nie musisz odpowiadać, skoro zamierzasz być niegrzeczna - mówię mimo wszystko dość uprzejmym tonem. Złe wrażenia o członkach drużyny natychmiast naprawia @Sophie Sinclair, która udziela mi znacznie lepszych informacji. - Nie jestem niestety znawcą dawnych gwiazd qudditcha. Jednak całe szczęście, że już go tu nie ma. Nigdy nie wstaję przed słońcem, raczej czekam na jego wschód - odpowiadam dziewczynie z miłym uśmiechem. Po chwili jeszcze odwracam się do Jibril, zanim nie odejdę do toru. Poprawiam z roztargnieniem różowy szelest. - Widzisz, to jest kulturalna odpowiedź do osoby, której nie znasz. Naucz się czegoś od ładnej, starszej koleżanki - mówię niefrasobliwie i już ruszam ku pierwszemu treningowi. Okazuje się, że idzie mi nieźle na tle innych. Na tyle, że czekając na koniec wszystkich zerkam z zaciekawieniem na @William S. Fitzgerald. - Chyba nie szło nam najlepiej ostatnimi laty - zagaduję zauważając, że ja jako ktoś kto nie praktykował sportu przez dłuższy czas, jest na drugim miejscu, wyprzedzony jedynie przez uroczą szukającą. Odbieram również swoje różowe okulary, które wcześniej wcisnąłem w ręce Williamowi. Przechodzimy do kolejnej części treningu. Najpierw podlatuję do Irvette; moje dwa pierwsze rzuty nie mijają się daleko od celu i dopiero trzeci ląduje w obręczy co mnie specjalnie nie stresuje. Przechodzę do tłuczków i tutaj się okazuje kompletna porażka - tak, trafiam z gracją we wszystkie, jednak żaden nie trafia do odpowiedniego celu. - Och, na chuja - mówię, chociaż rzadko klnę i z taką furią odbijam ostatni, że aż przebijam ten cały worek. Poirytowany moją niecelnością, kompletnie się nie skupiam na jakimś zniczu i tak niezbyt mnie interesował. Łapię go z opieszałością, nawet specjalnie się nie starając. A potem podlatuję do obręczy, by spróbować się w roli obrońcy. To akurat była pozycja, którą lubiłem n drugim miejscu tuż po pałkarzu.
Jibril nie jest niegrzeczna i dlatego nie rozumie skrzywionej twarzy Whitelighta. Wzrusza ramionami na jego odpowiedź, a może właściwie nic nie robi, całkowicie mając to gdzieś. Ten trening nie idzie jej najlepiej, ale co jak co nie wiązała swojej przyszłości z reprezentacją narodową. Czasami zastanawiała się, czemu zaangażowała się w ten sport. Prychanie Sophie również ją jakoś nie obeszło, a bo miało? Chociaż jedno mogła zrozumieć uszczypliwości rudowłosej, która quidditcha nie lubiła. Nie odpowiedziała na słowa Irvette, ponieważ nie chciała wywoływać wilka z lasu. Wskakuje na miotłę i celuje w bramki, bronione przez tego mlecznego Whitelighta o cerze pupy niemowlęcia obsypanej delikatnym puderkiem. Pierwszy jej rzut zostaje obroniony, dlatego chyba trzeba zamachnąć się mocnej, jednak i drugi strzał nie wychodzi Jib najlepiej, dopiero trzeci wręcz wyrywa @Hariel Whitelight z uśpienia. No cóż, mogło być lepiej. Pozycja pałkarza też nie jest najlepsza dla Montrose, a może to ta pogoda psuje cały wysiłek, jaki wkłada w ten trening. Odbija jednego tłuczka, który i tak nie trafia w cel. Chwytanie znicza idzie jej znacznie lepiej, bo chociaż spostrzegawcza to zauważenie znicza idzie jej okropnie wolno, ale już pochwycenie go to już inna sprawa. Dogania go niczym błyskawica, a złota kulka nie ma szans, aby wykonać ani jednego, chociażby beznadziejnego uniku. Na koniec Jibril ustawia się jako obrońca, aby bronić rzucanych obręczy przez osobę, która zaraz to podleci.
Punkty GM: 31 Przerzuty: 0/3 Rzuty kaflem:32, 12, 60 Odbijanie tłuczków:4 Chwytanie znicza:G, I ostatnia przerzucona na F Obrona pętli:64, 86, 18 ostatnią przerzucam na 31, ale za obrońce w zeszłym roku dodaje po 10 do każdej -> 74, 96, 41
I pierwsza część treningu mieli już za sobą. Teraz był czas, aby zmierzyć się z wymyślonym przez Fitza testem sprawnościowym. Ile on ich w życiu już przeszedł? Kiedy starał się dostać do drużyny przez kilka dobrych lat, ciągle na nie trafiał i miał z tamtego okresu niezbyt dobre wspomnienia. Ale teraz już grywał na oficjalnych meczach i - miał taką nadzieję - wyrobił sobie jako taką formę. Zawisł więc w powietrzu wraz z pozostałymi i ustawił się odpowiednio, aby zaczekać na swoją kolej i obserwując jak koledzy radzą sobie z zadaniem. W końcu i przyszedł czas na niego, kiedy młodziutka dziewczyna, której chyba nie kojarzył, zawisła przy pętlach, aby bronić jego rzuty. Jednak chyba nie miała z tym większych problemów, bo rzucał takie szmaty, że naprawdę trudno było je puścić przez obręcze. Nie był zbyt dobrym napastnikiem. I chyba gorszym był tylko pałkarzem, bo kiedy przyszło do odbijania tłuczków to trafił pałką w dziką piłkę jedynie raz na cztery okazje. Czyli rzeczywiście wyszedł z wprawy przez te dwa miesiące wakacji... Kolejną stacją było złapanie znicza. I tego do cholery nie znosił najbardziej. Była to najbardziej znienawidzona, mała zmora jego życia. I tak jak przypuszczał - zarówno dopatrzenie skrzydlatej piłeczki, jak i jej złapanie zajęło mu zdecydowanie za dużo czasu. W porównaniu z innymi, którzy chwytali złoty punkcik po trzydziestu sekundach (jasnowłosa świeżynka @Jibril Montrose) od wypatrzenia jej. To było naprawdę imponujące. Po przebyciu wszystkich przystanków, podleciał ku obręczom, aby bronić je przed rzutami kolejnej osoby.
Punkty GM: 38 Przerzuty: 0/3 Rzuty kaflem: 23; 57; 20>67 :)) +10 do kostek czyli: 33; 67; 77 Odbijanie tłuczków: 2: 3 i 1 Chwytanie znicza: H>B (przerzut za własną miotłę) i A Obrona pętli: 17, 8, 60 tu rzuty
Uśmiecham się uroczo do Harrego, Jibril nie poświęcając już wcale uwagi. Nie wiem jak to się dzieje, że moja kolej przychodzi na sam koniec. Najgorzej chyba, że osobą, która broni pętli kiedy ja mam w nie rzucać jest Lucas - każdy przecież wie, że bronienie w ostatnim sezonie szło mu naprawdę dobrze. I chociaż jestem też przekonana o własnych umiejętnościach to... nie idzie najlepiej. Z pierwszym kaflem którego rzucam chyba nawet nie ma większych problemów, żeby złapać, kolejny rzut przez ułamek sekundy wydaje mi się, że przepuści, ale jednak do tego nie dochodzi. Dopiero mój ostatni, posłany kafel jest na tyle mocny i zakręcony, że udaje mu się przejść przez pętlę. - Wymiatasz, Lu! - podlatuję do niego, żeby przybić piąteczkę i trochę, żeby pokazać, że to nie ja tak słabo rzucam, tylko on tak dobrze broni. Co do bycia pałkarką to się nawet nie łudzę, że może mi to wyjść jakoś dobrze. W końcu nigdy (poza jakimiś pojedynczymi treningami) nie grałam na tej pozycji tak na serio. I rzeczywiście, udaje mi się złapać tłuczek pałką ledwo dwa razy, ale żadne z tych dwóch uderzeń nie jest celne. Porzucam pałkę i przygotowuję się do łapania znicza. To w końcu moja szansa - Fillina już nie ma w drużynie, więc jeśli na treningu pokażę, że mogę sprawnie złapać złotą piłeczkę, to na pewno Will nie będzie miał nic przeciwko, żeby dać mi pozycję szukającej na najbliższym meczu. Patrzę trochę z obawą jak ta wredna dziewczyna radzi sobie całkiem sprawnie, obawiając się, że będzie lepsza ode mnie. Kiedy przychodzi moja kolej, cała akcja trwa dosyć krótko - nawet nie dwie minuty. Chwilę wypatruję znicza, ale kiedy już go zauważam, to bardzo szybko lecę w jego kierunku i wyciągam rękę, żeby zacisnąć palce na jego trzepoczących skrzydełkach. Czy to mogło być aż tak proste? Wydaje mi się, że ten pościg trwa nie więcej niż kilkanaście sekund. Z triumfalną minę wracam na ziemię i szykuję się na przetestowanie samej siebie na ostatniej pozycji. Zdaje się, że tylko Will jeszcze nie atakował, w związku z czym raczej nie mam co nastawiać się na jakikolwiek obroniony rzut - no i nie oszukujmy się, obrończynią jestem tragiczną.
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Skinął jedynie przytakująco głową w odpowiedzi na słowa Irvette – sam miał nadzieję, że uda mu się w tym roku zbudować silny pierwszy skład i Ślizgoni po niemal dwóch latach ciągłych porażek wreszcie powstaną niczym feniks z popiołów. Teraz już wyłącznie na jego barkach spoczywało to, żeby odpowiednio zmotywować drużynę i miał zamiar naprawdę solidne się do tego przyłożyć. — Fakt, ostatnie dwa lata nie były dla ślizgońskiej drużyny zbyt łaskawe, poprzednia kapitan dość mocno zaniedbała swoje obowiązki — odparł z pozbawionym wesołości uśmiechem, a przy wspomnieniu o poprzedniej kapitan w jego tonie pojawiła się nuta niechęci, którą do niej żywił, przenosząc przy tym na moment spojrzenie na @Hariel Whitelight, by następnie z powrotem skupić się na przebiegu treningu. Po podsumowaniu pierwszej części i objaśnieniu kolejnego zadania zajął miejsce na pętlach, żeby pierwszy startujący nie rzucał na puste obręcze. Nie nazwałby się wybitnym obrońcą, ale jakąś tam wprawę mimo wszystko miał, bo grając na pozycji ścigającego musiał mieć opanowane wszelkie sztuczki obrońcy, żeby nie dawać się na nie nabrać. Jako pierwsza ruszyła de Guise, której dwa pierwsze rzuty bez większego problemu wybronił, przepuszczając jedynie ten ostatni. Kiwnął głową, bo to i tak było nieźle, jak na osobę, która nie grała na tej pozycji i generalnie z Quidditchem miała niewiele wspólnego; udało jej się w końcu wykiwać zawodowca. Opuścił obręcze i ustawił się tak, żeby móc swobodnie obserwować, jak sobie radzą kolejni startujący na poszczególnych elementach. Był w stanie przymknąć oko na niedociągnięcia na tych, które nie obejmowały ich zwyczajowej pozycji w drużynie, bardziej krytycznie spoglądając z kolei na te im odpowiadające. Irvette jako rezerwowa pałkarka poradziła sobie jako tako – trafiła cztery z sześciu wypuszczonych tłuczków, w tym dwa celne, Hariel za to odbił wszystkie, ale tylko jeden był trafiony, choć swój brak celności nadrabiał siłą, czego nie spodziewał się po jego posturze. To jednak dobrze, element zaskoczenia zawsze jest w cenie. — Trochę popracować nad celnością i masz szansę siać niezły zamęt na boisku — skomentował jego podejście, uniósłszy przy tym kącik ust. Jibril poradziła sobie raczej średnio z kaflem, choć to było jak najbardziej do wypracowania. Lucas poradził sobie całkiem nieźle z bronieniem pętli, aczkolwiek wiedział, że stać go na więcej i mógł wybronić wszystkie rzuty swojej siostry. Sama Sophie zaś zdecydowanie zabłysła nie przy rzutach kaflem, ale podczas części ze zniczem – minuta na wypatrzenie i zaledwie pół na schwytanie to był imponujący wynik. W podobnym czasie zrobiła to Montrose, ale za to dostrzeżenie tej malutkiej zajęło jej znacznie dłużej. W momencie, kiedy panna Sinclair zajęła pozycję przy obręczach sam zaatakował, bez najmniejszego trudu trzykrotnie przerzucając kafel przez pętle. Po tym skierował się ku ziemi i wylądowawszy dał znak reszcie, żeby się zebrała wokół niego. Każdego z nich jeszcze zwięźle podsumował, by następnie skupić się na @Sophie Sinclair. — Dziewczyno marnujesz się grając jako ścigająca, zdecydowanie czas, żebyś się przebranżowiła — zwrócił się do niej, unosząc wyżej kąciki ust. — Na naszym najbliższym meczu na pewno widzę cię jako szukającą, być może też już na stałe, jeśli tylko wyrazisz taką chęć, wakat jest wciąż wolny. Przeczuwał, że jego propozycja będzie stanowiła tylko formalność, bo z tego co kojarzył Sophie aspirowała na pozycję szukającej, ale do tej pory była ona zajęta. — Ok, na dziś to będzie wszystko i jeśli nikt już nic ode mnie nie potrzebuje, to jesteście wolni — oznajmił, kiwnąwszy przy tym głową. — Widzimy się na kolejnym treningu.
| z/t dla wszystkich chętnych, a jeśli ktoś chce jeszcze zamienić jakieś słowo z Willem to śmiało, dzięki za udział