Aby się tutaj dostać trzeba zejść po bardzo stromych schodkach. W tym miejscu zazwyczaj uczniowie popalają albo przesiadują na starej przekrzywionej ławce. Miejsce to nie jest ani atrakcyjne ani bezpieczne - wystarczy nieuważny krok, a wpadniesz do wody, bowiem dociera tu brzeg szkolnego jeziora.
Pokiwała głową. No tak, to by wyjaśniało ich fizyczne różnice i różne pochodzenie. Z tego wszystkiego wynikało, że dziadek Nafisy był bratem dziadka Clary. Voila! Jak pięknie im się teraz to wszystko ułożyło! - Jak dla mnie to więcej niż fajnie...Wiesz, moją jedyną, znaną mi rodziną jest ojciec, ewentualnie jego krewni z którymi również nie mam najlepszych stosunków. - westchnęła. Rodzina nie była jej ulubionym tematem, nie ma co tu kryć. Krewni ze strony jej matki urwali wszystkie kontakty z Hepburnami jeszcze przed śmiercią kobiety, więc nie ma co się tutaj dziwić, że Clara unika takich tematów najczęściej jak może. Co innego oczywiście, jeżeli taka rozmowa ma się toczyć z kuzynką, która prawdopodobnie zna i rozumie sytuacje. - Właściwie to na początku jeszcze miałam chęci, żeby nawiązać kontakt z tą całą przecudowną rodziną, ale im więcej się o nich dowiadywałam, tym naprawdę zmniejszała się moja ochota.
Z zainteresowaniem słuchałam moją przedmówczynię. Widać było, że dziewczyna dużo przeszła i próbowała sobie radzić z tymi problemami. Czasami niestety tak w życiu bywa, a z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach. Ja z moją rodziną takich problemów nie miałam, ale słyszałam o bliższej rodzinie Clary. Ludzie Ci byli ogólnie mało tolerancyjni, z tego co słyszałam. Chociaż... nie wiem jakby to było z moimi rodzicami. Nie wiem jakby się zachowali, gdybym ja, czarodziejka zakochała się w jakimś mugolu. Bo kto wie, czy do tego czegoś by nie mogło dojść. Jestem tylko czarodziejką, a prócz tego kobietą - która może poczuć przysłowiową 'miętę' do każdego, który jej się spodoba. No takie niestety było życie... - Wiesz... Ty i tak jesteś bardzo dzielna, ale wątpię, by Twoje starania coś dawały. Oni tak po prostu się ciebie wyrzekli? Czy jak to wyglądało? - Zapytałam z pewnego rodzaju troską w swoim głosie.
Blondynka wzruszyła ramionami. Już dawno przestała odczuwać smutek na myśl o rodzinie, która nawet nie chciała jej poznać. Co prawda gorycz wciąż pozostała, ale Clarze do użalania się nad sobą było daleko...przynajmniej jeśli chodzi o ten temat. Po prostu doszła do wniosku, że będzie miała ich w dupie w takim samym stopniu jak oni ją. Prawda, był taki czas kiedy dziewczyna bardzo to przeżywała - bo jak można wyrzec się własnej córki tylko dlatego, że wyszła za mugola, a po jej śmierci nawet nie chcieć poznać wnuczki tylko dlatego, że dziecko jest półkrwi? No drodzy Państwo, to o czymś świadczy. I nie świadczy o tym najlepiej. - To było tak, że moja matka zakochała się w mugolu. Do tego stopnia, że była gotowa porzucić magiczne życie. Niestety, rodzice postawili jej ultimatum. Miała wybrać jego, albo rodzinę...wybrała oczywiście jego i to spowodowało, że rodzinka urwała wszystkie kontakty. Niestety, moja mama zmarła, a jej cudowni rodzice nawet nie raczyli przybyć na pogrzeb własnej córki...Na merlina, własnej córki!- prychnęła, niemal z obrzydzeniem - Także tego, oni mają mnie w dupie to ja mam ich! - dodała buntowniczym tonem.
No tak. Dziewczyna ewidentnie miała ciężko, ale dobrze ją rozumiałam. Nie żebym przechodziła przez to samo, ale w pewnym sensie ja też straciłam kogoś bliskiego. Mojego ojca, który ciągle był tylko zapatrzony w Ministerstwo Magii i nie widział nic, poza swoją pracą. Westchnęłam tylko ciężko, kręcąc głową. - No widzisz. W miłości tak czasem bywa. Nie dziwię się Twojej mamie, że wybrała tatę, a nie tam rodzinę. Dla miłości można wszystko. - Odparłam, patrząc przed siebie. Widać, że się rozmarzyłam. - Też chciałabym się zakochać. W chłopaku takim, jak ta. To znaczy.. chciałabym, by był hindusem. No tak, ale wiem, że tutaj w Hogwarcie takiego nie znajdę. No cóż. - Odparłam rozczarowana, potem spojrzałam na Clarę. - Wiesz.. nie dziwię się, że masz ich gdzieś. Tak naprawdę wiem co czujesz, ale założę się, że przyjdzie taki dzień, gdzie któraś ze stron wyciągnie rękę i się ze sobą pogodzi. - Uśmiechnęłam się delikatnie.
- Oczywiście! Ja też jej się nie dziwię, że wybrała tatę. Dziwię się tylko tej jej cudownej rodzince. - wzruszyła ramionami, na chwilę wbijając wzrok w czubki swoich butów. Kiedy znów podjęła temat, jej głos był nieznacznie zmieniony. - Taa, zakochać... - pokręciła głową, odruchowo wyrywając kilka kępek trawy - Życzę Ci jak najlepiej. Żebyś znalazła tego swojego Hindusa i tak dalej. Jeśli nie trafisz na niego tutaj w Hogwarcie, to na pewno gdzieś indziej. - uśmiechnęła się do kuzynki, ale po chwili spoważniała. - Naprawdę nie sądzę, że którakolwiek ze stron wyciągnie rękę. Ba, ja jestem tego pewna! - Clara prychnęła ze złością.- Wątpię, żeby ONI zniżyli się do poziomu przeprosin, a ja nie mam zamiaru błagać jakiś nowobogackich i egoistycznych czarodziei o łaskę, na merlina no! - następne kępki trawy zostały pozbawione korzeni jednym ruchem ręki. - Z resztą, to musiałoby być dziwne...ja ich nigdy nie widziałam, oni nigdy nie widzieli mnie i to tylko z własnej woli. Może niech tak lepiej zostanie.
Dziewczyna była zbyt pewna, a w tym momencie było to bardzo negatywne. Ile razy się słyszało o bardzo skłóconej rodzinie, a co do czego przyszło to wszystko wracało zwykle do normy. - Nie możesz być pewna tego, co będzie dalej z Twoją rodziną, czy aby na pewno nikt nie wyciągnie ręki. Tak samo nie jesteś pewna tego, co przyniesie jutro. - Stwierdziłam z delikatnym uśmiechem. Byłam pewna, że miałam rację, ale jak zrozumie to Clara, to już wszystko zależy od niej. Podrapałam się delikatnie po swojej szyi i spojrzałam na słońce, które zachodziło. - Oho! Niedługo udam się do zamku. Chcę napisać mojej mamie list. Oczywiście, jeżeli się nie pogniewasz. - Zaczęłam od razu, ponieważ nie chciałam żeby wyszło to tak, że uciekam od niej czy coś. - Mam jednak nadzieję, że jeszcze się spotkamy i to niedługo! A tak poza tym... może też się przełamiesz i napiszesz list do tych "znienawidzonych"? W liście łatwiej wyrazić słowa, a skąd wiesz czy nie zmiękną im kolana? Skąd wiesz, czy się nie wzruszą?
- Sęk w tym, że technicznie rzecz biorąc to w ogóle nie jest moja rodzina. Rodziną można nazwać nawet i mandragorę, o ile się ją naprawdę kocha! A oni z własnej woli urwali wszystkie kontakty, nawet nie zabiegając o poznanie mnie...akurat więzy krwi mają do tego jak najmniej. - cóż, w tym temacie po prostu Clary nie dało się przekonać. Przekonanie tej gryfonki do swoich racji w ogóle wydawało się niemożliwe, ale w tym przypadku nie tyle wydawało się, co po prostu BYŁO awykonalne. - Gdybyś była na moim miejscu, pewnie sądziłabyś tak samo...Trudno się wczuć w taką sytuację, dlatego nie mam Ci niczego za złe. I proszę, zrozum, że nie mogłabym napisać żadnego listu. I nie wiem czy w ogóle potrafiłabym im to wybaczyć. - westchnęła, nieco schodząc z tonu - Wybacz, ale to drażliwy temat. - uśmiechnęła się blado. - Pewnie, że się nie pogniewam. Ja też się zbieram, bo po ciemku droga stąd do zamku nie wydaje się taka atrakcyjna jak za dnia...- wstała i otrzepała się, czekając aż Nafisa zrobi to samo i będą mogły już iść do zamku.
Wstałam, otrzepując delikatnie swoje ubranie i posłałam dziewczynie promienny uśmiech. - Odważna, aczkolwiek pamiętliwa. Prawdziwa Gryfonka. - Odrzekłam dumnie, że mam w rodzinie tak wspaniałą osobę. Poprawka... w dalekiej rodzinie, ale czułam, że jakoś zbliżam się do dziewczyny. Miło by było nawet, gdybyśmy zostały przyjaciółkami. - To co? Jak coś to dam Ci jakoś znak. Poszukam Cię w szkole na korytarzach, a jak nie to podeślę sówkę. Trzymaj się. - Mimo, że szłyśmy razem w stronę zamku, to potem nasze drogi się rozeszły. Pomachałam dziewczynie na pomachania, a sama ruszyłam w stronę dormitorium, by móc napisać list do mojej matki.
Witaj, Hogwart. Czyż nie jesteś drugim domem tego Krukona? Owszem, jesteś. W większości przypadkach, Hogwart to drugi dom WIĘKSZOŚCI jego uczniów. Wspaniale. Czy założyciele Hogwartu to przewidzieli? Tak myślę... Bynajmniej, każdy tak myśli. Prawie. Chyba, że tylko autorka posiada tak kolorowy móżdżek. A cóż takiego robił Maxio? Otóż nasz kochany Max wybrał się na spacer. I to nie byle jaki! Przeszedł niepostrzeżenie przez Hogwart z futerałem i gitarą w owym futerale na plecach... I poszedł sobie tak na łąkę podmostem wiszącym. Było już chyba grubo po czasie kiedy to chłopak tam przyszedł i cały czas sobie brzdąkał. A w chwili obecnej śpiewał sobie i brzdąkał na swej gitarce piosnkę ową, mając nadzieję, że nikt go to nie znajdzie. Szczególnie jakiś nauczyciel lub prefekt. Jakież on miałby wtedy kłopoty! Szlaban. Ravenclav minus ileśtam punktów... A tego NIE CHCEMY! Krukoni w tym roku powinni zdobyć puchar. Puchar domu i Quiddlicha na dodatek. Przecież to Maxio był kapitanem!
Nero Crow
Wiek : 41
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Teleportacja, leglimencja & oklumencja
W sumie dla wielu Hogwart był domem. Wspaniałym miejscem gdzie się wraca co roku i się siedzi tam conajmniej bardzo długo w nadziei, że się zda. Tak patrzyli na to studenci i uczniowie. Jednak nauczyciele trochę inaczej postrzegali Szkołę Magi i Czarodziejstwa. A conajmniej profesor Crow. Szczególnie osobliwe było to, że Nero miał problemy z zaśnięciem w zamku. Po prostu nie mógł i do widzenia. Często wtedy spacerował, a to po zamku, a to po błoniach, jeśli pogoda pozwoliła. Nie inaczej dzisiaj. Jako że pogoda była znośna wyszedł na spacerek. Zawędrował dosyć daleko. Była już szarówa ostra, ledwo było czubek nosa widać. Nie spodziewał się tu uczni. Aż tu nagle usłyszał dźwięk gitary i jakieś mruczenie. Kiedy się zbliżał do łąki słyszał co raz wyraźniej. Po cichu zakradł się, a raczej zbliżył bardzo do Maxa. Kiedy już był wręcz na wyciągnięcie ręki, Max był tak zajęty muzyką, że go nie zauważył. Niewerbalnie zrobił, rzucił, jak zwał tak zwał zaklęcie Lumos i z uśmiechem na twarzy powiedział spokojnym, wszak głębokim głosem - Witaj Max. Ładnie śpiewasz
Hogwart domem... Nawet pierwszoklasiści mogą się o tym łatwo przekonać. Starczy, że wyjadą z Hogwartu do domostw i okaże się, że tęsknią za jakże wspaniałą szkołą, gdzie mają ukochane lekcje, przyjaciół, mięciuteńkie łózka, na których przyjemnie się spało.. Ach, oraz te wspaniałe uczty, na których można było najeść się do syta... Niestety, ale we własnych domach czasem i nie jest tak przyjemnie. Łóżka... Max wręcz uwielbiał swe łóżko. Wspaniałe było i tyle. A w Irlandii czekało go lewitujące nad ziemią - zawsze spoko. Było to coś typu deskolotka Zowiego... Ciemność? Krukon się doń przyzwyczaił. Ba, nawet jak dawno! Dokładnie widział zarys swej gitary i wszystkiego, co aktualnie było dookoła. Tyle, że wzrok aktualnie skupiał głównie na gitarce i swych palcach. Nie zwracał uwagi na rzeczy dookoła... Może i to źle? Gdyby patrzył, wiedziałby kiedy przestać grać. A Krukonek żył we własnym świecie... Dlatego też gwałtownie przerwał granie i swój jakże wspaniały śpiew, sprawiając przy tym, że jego gitara wydała głuche brzdęknięcie. Oświetlenie różdżki... Przeraził się. Wyszczerzył swe oczyska... - Profesor Crow?... Co pan tu robi? - nawet jego głos był przerażony! A jakby się tu nie przerazić, gdy ktoś bez ostrzeżenia pojawia się tuż obok Ciebie?!
Nero Crow
Wiek : 41
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Teleportacja, leglimencja & oklumencja
Uśmiechnął się do Maxa i usiadł obok niego. Jego różdżka nadal dawała światło, żeby widzieć dobrze Maxa. Tak w razie gdyby chciał uciec. Ale przecież nie ucieknie. Spojrzał się na niego i mrużąc oczy rzekł: - Co ja tu robię? Lepsze pytanie co Ty tu robisz. Tak się składa że zasnąć nie mogłem, więc wybrałem się na wieczorny spacerek. A Ty? Z tego co mi wiadomo, uczniom nie wolno przebywać poza szkołą w tych godzinach. Mam nadzieję, że masz dobre wytłumaczenie. Pomimo, iż mogło zabrzmieć to groźnie, na twarzy nauczyciela cały czas gościł uśmiech.
Oczy go rozbolały. Nadmierne światło tak niestety działa na jego oczy, gdy te są przyzwyczajone do ciemności. Chciał już spakować gitarę i nawiać, podczas gdy profesor już obok niego siedział, pilnując by nie uciekł. przymknął oczy i tylko schował swoją gitarkę... I znów czuł się przerażony. - E... Ja... yyy... nie mogłem spać... i... eee.... chciałem wyjść na powietrze... yyy... Już po czasie? Nie wiedziałem... - wytłumaczeń to jednak on dobrych nie miał. I jąkał się. Westchnął jedynie, żeby tylko dodać parę słów: - Ravenclaw traci punkty, a ja zyskuję szlaban? Przez jedną małą rzecz stracić niemalże tak wiele...
Nero Crow
Wiek : 41
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Teleportacja, leglimencja & oklumencja
Przez chwilę jego wyraz twarzy wyglądał groźnie. Jednak trwało to naprawdę chwilę. Ponownie na twarzy profesora pojawił się uśmiech, gdy mówił: - No cóż Max. W normalnych okolicznościach tak się powinno stać. Revanclaw stracił by punkty, a Ty odrabiałbyś szlaban. Ale chwila. Przecież Ty przyszedłeś na wyznaczone miejsce. Tutaj umówiliśmy się na spotkanie, na korepetycje. Tylko zważywszy na to, że jest chłodno, zapraszam do gabinetu. O ile Max potrafił jako tako informację kojarzyć, Crow go.. Krył przed sprawiedliwością. Wstał, machną ręką i udał się w stronę gabinetu
A na twarzy Maxa widziało przerażenie, mimo tego, że znał dobrze profesora Crow. Sam nie wiedział, co ten mu zrobi. Szlaban murowany, a tu jaka niespodzianka... - Jak to, Ravenclaw nie traci punktów, a ja nie mam szlabanu?... E, znaczy, tak, tak, spotkanie w sprawie korepetycji i mojej nauki Transmutacji... Ach tak, tak, lepiej iść do gabinetu... - miał jakieś przeczucie, że profesor Crow krył go przed sprawiedliwością. Przecież nic nie wspominał o spotkaniu podmostem, o tej godzinie... Zaraz, profesor Crow go bronił przed szlabanem?! ŁAŁ, chyba pierwszy raz... Wstał, zakładając futerał z gitarą na plecy i ruszył za profesorem do gabinetu... //taak, zt x2 //
Każdy ma czasem chwile słabości. Każdy ma czas w życiu, gdy wszystko traci sens, gdy przelecenie kolejnej naiwnej puchonki nagle przestaje dawać rozkosz, a przynosi beznadziejne uczucie pustki. Sam siebie zaczyna uważać za bezwartościowy śmieć. Smieć - któremu jedyną radość w zyciu sprawiają kolejne zarwane nocki przez seks czy alkohol. Myślał infantylnie, że udając się w świat przyjemności, będzie panem świata, ale dzisiaj stwierdza, że nie jest nawet panem samego siebie. Podczas gdy w dormitorium, jego równie wartościowi kumple zaczęli planować kolejną popijawę, on rozczochrany wyszedł w połowie rozmowy i nie do końca wiedząc gdzie się podziać, szedł przed siebie. Wilk znany jest z tego, iż zawsze jest nienagannie pewny siebie, zawsze wyperfumowany najnowszymi trendami mugolskich perfum, zawsze w wypastowanych lakierkach, zawsze dupek. Uświadamiając sobie to, siedział na Hogwartskich błoniach zgarbiony, z głową pomiędzy kolanami, z rękoma przykrywającymi uszy i izolującymi jego słuch od wszelkich odgłosów z zewnątrz. Jakże beznadziejny musiał to być widok. I niespotykany. "Załamany" i "Wilkie Twycross", to wyrażenia zupełnie odrębne, absolutne przeciwieństwa.
Kiedy kłócisz się z kimś, kogo usatysfakcjonuje jedynie wyprowadzenie cię z równowagi, to logiczne, że próbujesz być opanowanym. Jest to tym trudniejsze, jeśli masz do czynienia z prawdziwym mistrzem prowokacji. Z minuty na minutę jest coraz trudniej, a przecież nie możesz dać ponieść się emocjom. Czujesz, że dłużej już nie wytrzymasz, więc aby wygrać potyczkę z godnością, nie możesz tam tkwić. Chcesz ulotnić się z tego miejsca jak najszybciej. Właśnie w ten sposób postąpiła Janett, a że w takich okolicznościach najlepiej działały na nią tereny pozazamkowe, opuściła mury Hogwartu. Kierowała się w stronę łąki podmostem, gdzie często lubiła przesiadywać w takich chwilach. Mogła dać teraz upust swoim emocjom bez obaw, że natknie się osobę do której nie pała sympatią, toteż wyraźnie było wiać, że jest zdenerwowana. Usta zamieniły się teraz w cienką linię, a w oczach królowała zawziętość i jakaś dziwna pogarda pomieszana ze złością. Sama Krukonka kopała pobliski kamień z ogromną siła, a zarazem celnością. Gdyby potrafiła równie dobrze odbić tłuczka, z pewnością wyeliminowałaby większość graczy z przeciwnej drużyny. Skoro jednak nie umiała latać, były na to marne szanse. A poza tym... to nie ta bajka. Z każdym kolejnym kopnięciem wściekłość jakby się ulatniała, a oczy na powrót przybierały swój zwykły blask optymizmu. Równie dobrze mogłaby pogadać z kimś, kogo lubi i efekt byłby podobny. Wszystko z każdą kolejną sekundą wracałoby do normalności. Głowę jednak wciąż zaprzątały jej niezbyt pozytywne myśli, ale zarazem była dumna z tego, że nie dała się tak łatwo sprowokować. Dotarła na wyznaczone miejsce i już miała zamiar po raz ostatni wyżyć się na biednym wytworze natury, gdy spostrzegła, że ktoś już tam jest. Chłopak wyglądał na ewidentnie załamanego, co było dość nietypowym zjawiskiem, jeśli o niego chodzi. - Wilkie! Co słychać? - zapytała na wstępie, a widząc, że Ślizgon jest nie w sosie, dodała jeszcze: - Wszystko okej? Usiadła obok niego, zostawiwszy pokopany obiekt w spoczynku.
Tak to jest, gdy się dorasta. W mózgu zaczynają dojrzewać pierwsze szare komórki. Znaczy się, u każdego normalnego człeka, pierwsze szare komórki powstały tak właściwie nieco wcześniej niźli u naszego Wilczka. Natomiast nie ma żadnego powodu do śmiechu. Mózg Wilka wciąż walczy, więc należy mu dopingować i pomagać mu wzrastać w tych przemyśleniach. Jak ktoś jest dupkiem, to albo nim zostaje, albo się zmienia. Jest pewna alternatywa. Zapewne Twycrossa ludzie zaszufladkowali już do tej pierwszej, niekoniecznie pozytywnej, natomiast w nim wbrew wszelkim przypuszczeniom... zaczyna się coś dziać. Ekhem, niezbyt ogarnięta osoba, wyżywająca się na krzakach i innych Bogu duszy winnych częściach świata nieżywego, może na pierwszy rzut oka okazać się niezbyt zdatna do konwersacji o sensie życia i innych duperellach. Natomiast ów osobą okazała się Janett Brooks, stosunkowo mądra ;3 puchonka, która z pewnością się do takich rozmów nadaje! Ach, widzicie? Nie należy szufladkować ludzi. Apeluję, aby ten post, zmienił Twoje podejście, infantylny człowieku! Cóż, wracajmy do pogrążonego w smutku Wilczka. Siedział załamany, z głową schowaną pomiędzy kolanami i czekał na zbawienie, rozważając wiele istotnych kwestii, w których dał dupy. Nie do końca rozumie czemu żałuje tak wielu rzeczy, ale żałuje. Nie rozumie czemu cokolwiek miałby zmieniać, ale chce tego. Nie spodziewałby się, że ów zbawienie, na które czeka nadejdzie tak prędko. Jako, że nie usłyszał dziewczyny, ponieważ izolował się od wszelkich odgłosów z zewnątrz, wzdrygnął się gdy doszedł do niego wysoki głos Janett. Podniósł głowę i spojrzał jej w oczy z nieodgadnionym wyrazem twarzy, spoglądając to w jedną, to w drugą tęczówkę. W sumie, to całkiem przypominała mu Amayę. Była całkiem ładna, a blask słońca odbijał się w jej włosach identycznie jak Amayi. To samo z wyrazem twarzy. Wyrażała zainteresowanie i swoistą.... dobroć. Nie ciekawość. Dobroć. Spojrzał na nią, a jego wargi wykrzywiły się w coś na kształt wymuszonego uśmiechu. - Wszystko okey - Odparł z ironią, przygryzając wargę.
Czasami zły humor dopada nas zupełnie znikąd. Zalewa nas fala niezadowolenia i wściekłości na samych siebie, bądź innych ludzi, która jest nie do ogarnięcia. Nie mamy pojęcia, jak sobie z tym wszystkim poradzić. Wydaje nam się, że z takiej sytuacji nie ma żadnego sensownego wyjścia. Bezsilność. Tak ciężko się od niej uwolnić i żyć bez zmartwień, gdy na każdym kroku spotyka nas coś, co kończy się niepowodzeniem. Są takie momenty, gdy uświadamimy sobie, że nasze czyny nie zawsze są poprawne. Niejednokrotnie doznajemy zawodu na innych osobach, co odbija się następnie na naszym nastroju, a oni mają z tego jakąś dziką satysfakcję. Ale czy załamanie jest w takich chwilach czymś, co przyniesie ulgę? Z pewnością nie, a widać było, że właśnie tego Wilkie potrzebuje - ulgi. Ironia zawarta w jego głosie i stan, w jakim go spotkała chyba po raz pierwszy w życiu, wyjaśnia wszystko. Złość ulotniła się z niej natychmiast, a zastąpiła ją swego rodzaju chęć pocieszenia. Dziwnie było to tak nazwać, ale gdy patrzyła na Ślizgona, widać było to w jej oczach. Czuła się nienaturalnie, gdy na nią patrzył nieodgadnionym wzrokiem. Zlustrowała go od góry do dołu, zastanawiając się, co też może być powodem jego zmartwień. Pocieszycielką może i nie była najwspanialszą, ale zawsze starała się jak mogła, aby ludziom pomóc i chyba nawet jej to wychodziło. Rozumiała, gdy ktoś nie chciał gadać i potrafiła wycofać się w odpowiednim momencie. W końcu łatwiej było się dogadać z kimś, kto wyrzucił wszystko z siebie, a nie skacze ludziom do gardeł. - Ej, Wilkie, mi możesz powiedzieć. - stwierdziła z ciepłem w głosie, lekko trzepnąwszy go w ramię. Zrobiła przy tym niewinny uśmieszek; nie chciała, aby gniewał się i na nią. Pragnęła przekonać go, że jeśli coś go trapi, to może jej... no właśnie, zaufać. Nie kładła niepotrzebnego nacisku i nie udawała nie wiadomo jakiej poważnej. Mógłby poczuć się oceniany. Zrobiła bystrą minę, a w jej oczach zagościła troska.
Swoich czasów, Wilk był jedną z najbardziej interesującydh person w postach plotkary. Wiedział, że większość rzeczy, które wypisywała, były nieprawdziwe. Czasem zdarzało jej się, sporadycznie, że napisała coś prawdziwego, ale to był tylko wypadek przy pracy. Jednakże Twycross'owi nigdy nie było z tym źle. Lubił, gdy o nim mówiono, lubił być w centrum uwagi. Nie ważne, dlaczego. Jego reputacja była marna, wszystkie przyjaciółki Amayi nie wierzyły, że cokolwiek poza fajnym tyłkiem w nim widzi i odradzały znajomość. Jednakże ona w niego wierzyła. Słuchała wszelakich plotek, zupełnie wymyślonych epizodów z jej życia, z niezrównaną cierpliwością. Ich związek nie polegał na syntezie. Może tak się Wilkowi wydawało, może sama Amaya tak myślała. Ale nie. Ona dawała mu miłość i wsparcie, a on na każdej imprezie porafił przelecieć wszystkie dziewczyny, które tylko mu się oddały. Ona nigdy nie narzekała, bo nie wierzyła, a on nigdy nie miał jaj, by się przyznać. Ten związek ją wykańczał. Tak właśnie Wilk spierdolił najważniejszą rzecz w jego życiu. Gdy teraz o tym myśli, nie potrafi zrozumieć, jak kiedykolwiek mógł być takim kretynem. Ponownie spojrzał na Janett. Czy tylko on widział w niej tyle z Amayi? Pytanie zabrzmiało w jego głowie jak echo. Gdy zastanawiał się nad odpowiedzią, dziewczyna sympatycznie szturchnęła go w ramię. Odpowiedział jej wymuszonym uśmiechem. - Nie ma o czym mówić. - Odparł, spoglądając w jej zmartwione oczy. Odkaszlnął. - Jak tam dzień mija? - Zagaił sztucznie, przygryzając w zamyśleniu dolną brew. Chociaż rozmawiał z dziewczyną, myślami był zupełnie gdzieś indziej.
Zmiana tematu jest standardową czynnością, gdy nie chce się o czymś mówić. Janett doskonale to rozumiała, ale wiedziała również, że Ślizgonowi nie ulży, dopóki komuś nie powie o co chodzi. Sama wiedziała zaledwie parę faktów na temat jego życia. Wszędzie tylko plotki, a przecież ona nie słucha plotek. Jego życie, jego sprawy. Nikomu nic do tego. Jeśli teraz nie chce rozmawiać o tym, co go trapi, to... porozmawia prędzej czy później. Odłoży tą rozmowę na potem, gdy już będzie gotów, aby się wypowiedzieć. Nie ma sensu robić niczego na siłę, chociaż pod koniec rozmowy na pewno go podpuści i dowie się, co się stało. Wydawało jej się, że myślami był jakby w innym świecie. Prawie nie dotarł do niej sens jego słów, gdy spojrzał jej w oczy i stwierdził, że wszystko w porządku. Wiedziała, że to nie jest prawdą... Uniosła brwi do góry jakby chciała powiedzieć "Nie chcesz mówić, to nie mów", zaraz potem jednak zrobiła minę pod tytułem "I tak mi wszystko powiesz". - Poza tym, że byłam wcześniej trochę wkurzona, to wszystko dobrze! Jest okej - odparła zbyt wesołym głosem. - Tylko pewien Ślizgon jest zmartwiony i martwi to także mnie, bo nie lubię, gdy ludzie się martwią! Kontynuowała równie wesołym tonem na jednym wydechu, więc nie wiedziała, czy Wilkie w ogóle będzie świadom tego, co właśnie powiedziała. Westchnęła ciężko i zamyśliła się, z nieco naburmuszoną miną na temat psychologii człowieka i tego, w jaki sposób przeżywa swoje małe, wewnętrzne rewolucje. Tak to już bywało, że każdego od czasu do czasu dopadały filozoficzne myśli, a że Janett dopadły akurat dziś... Cóż, Wilkie gdyby wiedział co go zaraz czeka, z pewnością nie byłby zachwycony. Zaraz Krukonka dojdzie do wniosku, jak działa podświadomość człowieka w przypadkach wpadnięcia w otchłań rozpaczy. Co wtedy będzie? Oby tylko nie półgodzinny wykład na temat niewłaściwego rozumowania człowieka strapionego. Chociaż nie, ostatni taki wykład był z dobre pół roku temu, kiedy była odwiedzić grób matki i wróciła do Hogwartu, popadając w melancholię. Która swoją drogą minęła chwilę później, gdy nadszedł czas na odrabianie eliksirów. Stare czasy. Raczej nie ma szans, aby coś takiego się powtórzyło.
Wilkie uniósł głowę i spojrzał na dziewczynę. Czytając z jej oczu, już wiedział, że ta martwi się o niego i nie odpuści. Nie domyślał się zaś, że ona również coś nieprzyjemnego dzisiaj przeżyła. Nigdy nie był altruistą. To nie tak, że Wilka nie obchodzi Janett, nic z tych rzeczy. On po prostu nigdy by nie pomyślał, że ktoś inny prócz niego mógłby czuć się źle. Jak już wspominałam, altruizm to nie jest jego mocna strona. Wilk nie jest też przesiąknięty samouwielbieniem do szpiku kości. Po prostu nikt mu nigdy nie uświadomił, że nie jest pępkiem świata. Zapewne, jakby dostał solidnego plaskacza, zrozumiałby to i owo. Niestety realia rodzinne, w jakich się wychowywał, nigdy nie wróżyły wytrawnego charakteru. - To dobrze, że u Ciebie wszystko okay. - Stwierdził, spoglądając na nią z udawanym entuzjazmem. Wiedział, że rozmowa się nie klei, czuł się przy tym dziwnie. Zazwyczaj nie ma kłopotów z ciągnięciem wszelakich konwersacji, był bardzo otwarty. Natomiast w zaistniałej sytuacji, nawet się nie trudził. Mimo tego, że nie czuł się zbyt normalnie, to nie odczuwał w związku z tym jakiegoś szczególnego dyskomfortu. Dziewczyna w dalszym ciągu zachęcała go ciepłym tonem do opowiedzenia o tym, czemu mu tak źle. Jednakże Wilk nigdy nie należał do wylewnych osób. Nie ma mowy, by otworzył się przed nią. Nie lubi okazywać słabości. Wyłożył się na wznak, wyrywając bezdusznie wilgotną po deszczu trawę. Spoglądał w niebo, podziwiając ponure, aczkolwiek piękne chmury deszczowe. - Wiesz co, Janett? Siedząc obok Ciebie i tak po prostu milcząc... - zaczął niebagatelnym tonem, nie odrywając wzroku od nieba - jest mi kurewsko przyjemnie. - Dodał, a na jego twarzy, dotychczas bez wyrazu, zaistniał łobuzerski uśmiech.
Widząc, że Wilk nie ma zamiaru ciągnąć tego tematu, przysłowiowo "dała sobie siana" póki co. Położył się na wznak, więc i ona nie będzie gorsza - położyła się obok niego, podpierając się rękami, ale wzroku nie skierowała na niebo, a na jego twarz. Wprawiła się w pewnego rodzaju refleksje; podziwiała jego drobne usta, a także włosy opadające lekko na czoło i wszystkie te pozostałe detale... Ale najbardziej wciągnęły je te krucze oczy. Z transu dopiero wyrwały ją słowa Ślizgona. - Jak ty to subtelnie ująłeś. - stwierdziła z uśmiechem na twarzy, spoglądając nań figlarnie. - Można by powiedzieć, że z ust mi to wyjąłeś, mistrzu. Zamyśliła się lekko, marszcząc brwi i co chwilę robiąc jakąś dziwną minę, choć sama nie zdawała sobie z tego sprawy. Jej też było dobrze w jego towarzystwie. Ogólnie cały on był taki, że przy nim czuła się swobodnie, a jej humor potrafił obrócić się o sto osiemdziesiąt stopni, oczywiście w tą pozytywną stronę. Normalnie nie robiąc nic, albo zaczęłaby coś robić, albo zanudziłaby się na śmierć. A przy nim tylko korzystała z chwili, doceniała ją. Prawie jak w amerykańskich filmach, co nie? - W sumie... - zaczęła, chociaż sama nie wiedziała, co chce powiedzieć. Po prostu czuła, że coś by wypadało. Brawo Janett, zatem teraz kontynuuj to, czego nie miałaś zamiaru mówić. - To cię lubię i jesteś fajny. Oczywiście, nie ma to jak umiejętność wypowiadania się i ubrania swoich uczuć w słowa, które przekonają o swojej słuszności drugiego człowieka i sprawią, że zaimponujesz mu mądrością i elokwencją. Przynajmniej odwdzięczyła się prawdą za prawdę. Odetchnęła z życiowym zadowoleniem i całym ciałem padła na trawę. Co z tego, że będzie mieć włosy w ziemi. I że będzie potem całe godziny je myć i rozplątywać. I przez to wyżywać się przez to na niczemu winnych, biednych kamyczkach. A co za tym idzie denerwować się na prace domowe. Jest miło.
Dostrzegł, że dziewczyna przestała go dopytywać o przyczynę markotnej miny. I dobrze (wiem, nie zaczyna się zdania od "i", mówi się trudno :<). Wiedział, że chętnie by go wysłuchała i doradziła, ale nieszczególnie miał ochotę na jakiekolwiek zwierzenia. Nikomu nigdy nie przyznał, że mu źle i niedobrze, tylko Amayi. I niechaj tak zostanie (tak, wiem "i" :<). Wiedział, że podobny wywód pomógłby mu pozbyć się ciężaru. Być może dziewczyna dałaby mu godną rozważenia odpowiedź na któreś z nurtujących go pytań, jednakże wolał zostać z tą resztką ślizgońskiej godności, która mu jeszcze została. Nie znał dobrze Janett, co jeżeli opowiedziałaby o jego rozterkach swoim krukońskim koleżaneczką? Nigdy nic nie wiadomo. Wolał nie sprawdzać. Nigdy nie był godny zaufania, toteż nie wymaga go do innych. Wedle jego rozumowania, jest to logiczne i jakże filozoficzne. Nie przysżłoby mu do głowy, że podobne podejście do ludzi jest istnie masochistyczne. Dziewczyna położyła się tuż obok niego, wyczuł, że czuje się przy nim swobodnie. To dobrze. Normalnie wykorzystałby takową sytuację na flirt, może nawet udałoby się Wilczkowi spełnić swą samczą powinność i uchylić dziewczynie rąbka tajemnicy, jak to wspaniale jest oddać się w ręce ślizgona... ale nie miał najmniejszej ochoty. Najmniejszej. Nie było mu źle, tak po prostu obok niej leżąc. Jej też nie było źle. Po co niszczyć? Skoro mózg walczy o rewolucję, Wilk chciał mu to ułatwić. Spróbował nowej rzeczy. Jakże zwyczajnej, aczkolwiek jakże cennej- przyjaźni. - Dzięki. - Odparł, spoglądając na jej filuterną minę z nutką rozbawienia i politowania. Janett była taka kurczę... krucha i taka delikatna. Wilk nie ma pojęcia czemu, ale odniósł wrażenie, że jakby jej dotknął, to rozpłynęłaby się jak wiosenna mżawka. - Dlaczego tutaj przyszłaś? - Spytał iście mentorskim tonem, przenosząc wzrok z chmur, w jej głębokie, kawowe oczy. Po chwili zaczął chłonąć wzrokiem widok jej szupłej, łabędziej szyji...
- Dlaczego tutaj przyszłam? - powtórzyła jak echo słowa chłopaka. Westchnęła ciężko, odwróciła wzrok i przewróciła oczami. Normalnie gdyby ktoś ją o to zapytał, zaczęłaby swój monolog na temat tego, że Jane M. to taaaka zdzira. W tym momencie na szczęście nie miała najmniejszej ochoty zaczynać długiego wywodu, bo nie chciała psuć tej jakże pięknej chwili. Wprawdzie gdyby teraz ta cała Moriarty pokazała jej się na oczy, to rozerwałaby ją chyba na strzępy, ale przecież jej tu nie ma, więc po co psuć nerwy? Janett to istna oaza spokoju, naprawdę. Tylko w wyjątkowych sytuacjach emocje rozsadzają ją od środka sprawiając, że w każdej chwili może nastąpić wybuch. Do tego jednak trzeba być mistrzem prowokacji, bo ta dziewczyna tak łatwo się nie da. Nie da ci tej chorej satysfakcji. Nie chcąc zawracać Wilkiemu głowy, spojrzała ponownie w jego czarne tęczówki. - Musiałam odreagować pewne sprawy. - odparła tonem ucinającym wszelkie spekulacje na ten temat, a zarazem zgodnie z prawdą. Co jest lepsze, niż rozchodzić cały gniew na hogwardzkich błoniach? Szansa na spotkanie kogoś znajomego jest minimalna, a jeśli już kogoś spotkasz, to możesz jakoś się wykręcić. Ewentualnie położyć się na łące podmostem, jak ostatni menel. - A ty? Często sobie tutaj tak przesiadujesz, gdy inni odrabiają lekcje, szlajają się po zamku, albo robią inne ciekawe rzeczy? - zapytała, kładąc nacisk z lekką nutą ironii na "ciekawe". Przecież niektórzy wcale nie mają takich ciekawych zajęć, tylko wciąż robią to samo. W kółko odtwarzają ten sam schemat. Zero nowości, bez przerwy tylko rutyna. Trochę to nudne, czyż nie? Wstawać, jeść, iść na lekcje, odrabiać zadania, uczyć się, czytać książki, spać. A gdzie czas na własne pasje i tego typu rzeczy? Na szczęście niewiele było osób żyjących w ten sposób, więc Janett nie miała na co narzekać. Delikatny uśmiech powędrował w stronę Wilkiego.
Wstał jak zwykle wcześnie rano. Nie chciał nikogo budzić, więc postanowił wybrać się na spacer by zaczerpnąć świeżego powietrza. Po tym czego dowiedział się wczoraj...potrzebował chwili do namysłu. Ubrał się ciepło i nie oglądając się na nikogo wyszedł z dormitorium. Ciekawiło go gdzie jest Finn. Nie wiedzieli się od dobrych paru dni i Krukon zdążył się już troszeczkę za nim stęsknić, ale...no cóż, w tym momencie miał ochotę go po prostu zabić. Myślał, że przez te kilka miesięcy już wszystko jest w porządku, że rana po tamtej dziewczynie już znikła, że teraz będą się tylko sobą cieszyć. Mylił się? No cóż, po tym co powiedział mu Danny niekoniecznie tak jest. Finn ponoć spotkał się wczoraj z Corin i rozmawiał z nią. Nie byłoby to zbrodnią gdyby nie temat tej rozmowy. Z tego co opowiedział mu znajomy Puchon nadal tęskni za tamtą dziewczyną. A Tim myślał, że to już za nimi, że teraz mogą być nareszcie razem. Najwyraźniej się mylił...Gryfon dokładnie zactował mu wypowiedź Finna, którą podsłuchał. "Nie chcę byś szła, nie chcę być odchodziła gdziekolwiek. Nieważne, co kiedyś powiem, to nigdy nie będzie prawda" Bolało. Bolało, że nie był jedyną osobą, którą kochał Tim. A chciał być jedyną. Chciał by młodszy Holender kochał tylko i wyłącznie jego, przecież byli parą, nie? A jak się jest z kimś w związku, powinno się kochać tylko i wyłącznie tą osobę. Wolnym krokiem, bezwiednie doszedł na łąkę podmostem, która w tym momencie pokryta była szronem, zima zbliżała się dużymi krokami, mimo, że wciąż październik. To tu Finn dowiedział się o uczuciach, jakie żywi do niego nasz Tim. Przeznaczenie przywiodło go tutaj...po co w ogóle? Krukon od wczoraj zastanawiał się nad sensem tego związku. Nie że przestał kochać swojego chłopaka, Merlinie, broń! Po prostu...nie chciał przytrzymywać go przy sobie na siłę. Danny powiedział mu, że Finn kilka razy wspomniał w rozmowie z Corin, o tym że go kocha...ale może mówił tak tylko dlatego, że musi? Że uważa, że musi mówić o miłości do Tima bo z nim jest, a tak naprawdę jego serce rwie się do Corin? Timmy chciał szczęścia Puchona. A jeśli jego szczęściem ma być Gryfonka...Chłopak usiadł na trawie pokrytej szronem i przyciągnął kolana do klatki piersiowej obejmując je ramionami i kładąc na nich głowę. W zamyśleniu patrzył przed siebie i myślał. Chyba wolałby żyć w nieświadomości.