Aby się tutaj dostać trzeba zejść po bardzo stromych schodkach. W tym miejscu zazwyczaj uczniowie popalają albo przesiadują na starej przekrzywionej ławce. Miejsce to nie jest ani atrakcyjne ani bezpieczne - wystarczy nieuważny krok, a wpadniesz do wody, bowiem dociera tu brzeg szkolnego jeziora.
Dziewczyna była konkretnie opatulona wieloma warstwami odzieży, jednakże zimowa aura robiła swoje - już po krótkiej chwili było jej tak zimno, że oparła się na łokciach i powoli wstała na nogi. Pierzyna śniegu była gruba, toteż topiła w niej buty i poskakała moment z nogi na nogę, nim całkowicie złapała równowagę. Musiało to wyglądać dość komicznie, ale nie przejmowała się. Przecież nikogo nie ma. Przyzwoici uczniowie chłoną teraz wiedzę na lekcjach. Poczuła przenikliwe zimno na plecach, więc zdjęła na moment rękawiczkę i poprawiła podkoszulkę, obracając się na pięcie w stronę zamku. Czas wrócić. Może zdąży chociaż na numerologię. Gdy ruszyła wolnym krokiem, od razu rzuciła się jej w oczy znajoma sylwetka. I ta krucza czupryna, wiecznie wyszukiwana przezeń w tłumie uczniów na ruchomych schodach. Zaciągnęła świszcząco powietrze do ust, porażona. To nie, to tak nie może być, nie. Może zbyt długo przebywa na zimnie i dotknęła ją jakaś choroba sieroca? To jakieś omamy muszą być, definitywnie. Zmarszczyła brwi i ruszyła w stronę zamku, zbliżając się mimowolnie w stronę postaci. Która wciąż tam stała. Może to jednak żadna choroba sieroca? Cunningan stoi teraz tuż-tuż. Przecież niczego innego od dawna nie pragnęła. Dlaczego więc jedyne co w tej chwili czuje, to przeszywająca potrzeba podarowania mu klapsa w dziąsło, albo wykonanie innej, podobnego rodzaju niekoniecznie honorowanej przez puchonów interakcji? - Zgubiłeś się? - Zapytała, unosząc pytająco brew z delikatnym, kpiącym uśmieszkiem na ustach. Dlaczego mówiąc to, spojrzała się przez ułamek sekundy na jego usta? Pokręciła głową z politowaniem nad własną naiwnością, po czym ruszyła ponownie w stronę zamku, chcąc minąć go jak najszybciej.
Świat przestał być ważny. Płatki śniegu zlały się w całość i przypominały tło jakiejś beznadziejnej kreskówki, którą mugole puszczali swoim dzieciom. Nieważne było to, że przed ułamkami sekund mróz doskwierał Mattowi tak, że miał ochotę zacząć wyklinać pogodę. Przestał słyszeć skrzypiący śnieg pod nogami, przestały go irytować dochodzące z oddala odgłosy innych osób. Wszystko przestało mieć znaczenie. Nawet on już się nie liczył. Środek ciężkości, który utrzymywał go na ziemi przeniósł się o kilkanaście metrów. Teraz to nie jego ego było centrum wszechświata. Kolejna ze sztywnych zasad została złamana. Twarz Franceski była jego marzeniem. Marzeniem, który stał się koszmarem. Nawiedzał go i nie dawał spokoju. Nie mógł myśleć, nie mógł mówić, nie mógł jeść. Wszystko stało się niepotrzebne. - Ja... - zaczął niepewnie szukając języka w buzi. Nie wiedział co ma powiedzieć. Że jest zszokowany? Zaskoczony i nie wie co zrobić? - Ja chyba mam omamy. Nie powinienem mówić sam do siebie. - dokończył i zaczął rozglądać się dookoła siebie. Chciał sprawdzić czy jest tu jeszcze ktoś, kto mógłby się z niego zaśmiać, albo udowodnić mu, że nie śni.
Gdy usłyszała jego głos, przeszył ją dreszcz. Poczuła, jakoby te dwa lata, w ciągu których z niewiadomych przyczyn kompletnie dla niego nie istniała, nie miały miejsca. Jednakże, stój... Jakich niewiadomych przyczyn? Nie bez powodu była puchonką. Bez kitu - powinna nazywać się Francesca Naiwność Lafealle. Nawet nie mogła mieć do Matta najmniejszych pretensji. Żadnych obietnic, żadnego żaru... Jedynie niewinne uśmiechy i poplątane, zagadkowe konwersacje. Dlaczego więc tych kilka ulotnych chwil, utkwiło jej w gdzieś w okolicy klatki piersiowej, wchłaniając powoli życiową energię? To nie ma sensu. Tak jak to, że się tutaj spotkali. Właśnie teraz. Poczuła przemożną potrzebę uśmiechnięcia się do niego, zaczepienia w stylu "kopę lat, zią", przytulenia, aby przypomnieć sobie zapach jego perfum. Jednakże usta odmówiły jej posłuszeństwa, nie mogły wykonać tego najbardziej banalnego z ruchów. Gdy dokończył zdanie, zamrugała, próbując powoli przetworzyć o co mu chodzi. Spojrzała mu z trudem w oczy zza kurtyny kruczoczarnych rzęs. - Każdy ma jakieś zboczenia. - Skwitowała cicho, bez cienia uśmiechu. - Poczekaj... Ty to Mark, tak? - Zapytała, cedząc oddzielnie każde słowo. To niecodzienne, że Fran udawała. Nie lubiła wszelkiego rodzaju masek, nie lubiła negatywnych emocji, nie lubiła żalu, pretensji, kłamstwa. Wysysała sumiennie wszelki jad z jej życia. Jednakże tak bardzo nie chciała pokazać dziś słabości. Odwróciła głowę i udając, że czeka na odpowiedź chłopaka, zmrużyła oczy i uroniła kawałek autentyczności tego, co do niego czuła. Po jej policzku spłynęła słona kropka żalu i emocji, których wybuch zbliżał się nieubłaganie.
Ból jeśli wracał to ze zdwojoną siłą. Matt czuł w głowie świdrowanie, jakby tysiąc hipogryfów przebiegało mu po dnie czaszki. Czuł każdą parę kopyt osobno. Oczami widział tylko najbliższe punkty jego twarzy, bo wszystko inne przesłoniła ciemność. Ciemność, która skumulowała się w Cunninganie po dwóch latach. Odwiedzała go często i zapowiadała kolejne wizyty. Ale na to nie był przygotowany. Czuł się, jakby jakaś magiczna ręka pchała go w przepaść i jednocześnie trzymała w powietrzu, żeby spadanie nigdy się nie skończyło. Żeby cierpiał długo i w mękach. Głosy stały się odległe. Poza jednym. Tym jednym, wyczekiwanym przez długi czas. Każde słowo, każda litera przeszywała i tak wymęczony mózg setkami igieł. Każda wbijałą się powoli i boleśnie. Nie sądził, że słowa mogą tak boleć. Nie sądził, że istnieje takie zło na świecie, które może zaboleć poprzez tyle prostych słów. - Tak, jestem Mark. - powiedział nieobecnym wzrokiem. Zgodziłby się nawet na amputację obu rąk jeśli ładnie by to dobrać w słowa. Grunt zawalił mu się pod nogami. Nie był w stanie odgryźć się w żaden sposób. Ten jeden raz zapomniał jak używać języka. Nie wiedział co powiedzieć. Otworzył usta i zmusił się do jednego prostego słowa. - Francesca. - powiedział głosem pełnym bólu i cierpienia. Głosem, który pokazywał jak bardzo człowiek może cierpieć i nienawidzić samego siebie za to co robi. Jakby błagał o darowanie życia. Jakby prosił o ocalenie na które nie ma najmniejszej szansy.
Wypowiedział jej imię. Wypowiedział je tak jak nikt inny, nigdy wcześniej. Tak, jakby rzeczywiście jej imię było w nim żywe i coś znaczyło, a nie właśnie je sobie przypomniał. Nie miała jaj, żeby znów na niego spojrzeć. Nie chciała żeby zobaczył łzę, która na tym mrozie raniła, jakby to nie była kropla wody, a żrący kwas. Poniekąd był to kwas. Kwas, który w ciągu tych dwóch lat zdążył się w niej zadomowić, a dzisiejsze spotkanie, poniekąd ją od niego uwolniło. Taki swoisty katalizator. - No nieźle. - Bąknęła, wciąż odwrócona plecami. Po jej policzku spłynęły kolejne krople kotłowanego przez taki długi czas kwasu. - Zimno tu. Nie lubię zimna. Mam ochotę zamknąć się w takim magicznym pokoju, w którym zawsze było tak ciepło i tak dobrze. - Dodała ledwo słyszalnie, wciąż odwrócona plecami. Czuła jego obecność i chciała żeby był tutaj. Z jednej strony kończyny kompletnie odmawiały jej posłuszeństwa, a z drugiej zaś, poczuła tak cholerny spokój w jego obecności. Tak jakby wszystko było teraz na swoim miejscu.
Matt chciał coś zrobić. W głowie miał tysiące myśli. Wyobrażał sobie jak mógłby ją obejmować, przepraszać, pytać o tysiące spraw. Ale nie potrafił tego zrobić. Nie potrafił się przełamać. Koszmary zbyt często go nawiedzały, zbyt często go paraliżowały. Nigdy nic mu nie przypomniało jej twarzy. Dlatego reakcja jego ciała była tak dziwna. Tak cholernie popieprzona. Stracił grunt pod nogami. Walka, którą toczył dzień w dzień od dwóch lat w tym momencie przestała być ważna. Wszystko przestało być ważne. Jego ambicje, plany, zamiary. Wszystko runęło jak domek z kart. Jeden mały kamyczek spowodował lawinę. Lawinę, która zniszczyła wszystko co miał. Cunningan rzadko okazywał smutek. Nie wiedział jak to się robi. Dużo osób określało jego codzienne zachowanie jako synonim smutku i żalu do świata. Jakby to była wina tego świata, że cierpi. Nie potrafił się przełamać. Przed oczami miał tylko obrazy, które powodowały ten smutek. Pory roku, które przemijały na ich życzenie. Śmiech i radość, która tak dawno nie gościła w jego życiu. - Gdzie na Twoje życzenie świat stawał się taki, jaki sobie tego życzyłeś. - dodał cichym głosem. Wiedział, ze ona też to pamięta. Ale nie rozumiał tego. Nie rozumiał jej. Zadawał sobie pytania. Dlaczego? Gdzie? Czemu? Kiedy? Ale te pytania nie miały znaczenia. Nic go nie miało. Sens zniknął, tak samo jak przeminie wszystko to co jest dookoła. Prędzej czy później i tak by go to spotkało.
Zimno przeszywało każdą cząsteczkę jej ciała. Stała jak sparaliżowana, więc nie kurczyła mięśni, które powoli zamarzały. "Gdzie na Twoje życzenie świat stawał się taki, jaki sobie tego życzyłeś." - dudniło jej w głowie, wypalając wszelkie wątpliwości, co do tego, że Matt pamięta ich wcześniejsze spotkanie. Nie mogła jednak tego przyswoić. To nie układało się w żadną logiczną całość. - To było złudzenie. To nie świat się zmieniał. Tylko jedno, nic nieznaczące pomieszczenie. - Dodała, mając ochotę odwrócić się, spojrzeć mu w twarz. Zobaczyć, czy może w kącikach jego ust, króluje teraz kpiący uśmieszek. Jak bardzo ta sytuacja go bawi. Przecież to ślizgon. Pewnie nie chciał iść na zajęcia, a teraz pastwi się nad rozemocjonowaną, naiwną puchoneczką. Odetchnęła głęboko, włożyła dłonie do kieszeni kurtki, zebrała w sobie wszelkie nakłady odwagi i spojrzała mu w oczy. Łzy spowodowały, że miała podrażnioną twarz i kilka zamrożonych strużek na policzku. Był tak blisko. Tak autentyczny, tak autentycznie blisko. Widziała jego twarz, wykrzywioną w szczery grymas. Nie miał kpiącego uśmieszku, który nieraz w snach przyprawiał ją o nieprzyjemne dreszcze. Nie wytrzymała jednak jego wzroku i spuściła swój, wbijając go w koniuszki butów, które przyprószył śnieg.
Świat się zmienia. Przecież to takie proste. Każdy może tego doświadczyć. Ale czy każdy w to wierzy? Przecież ludzie żyją w swoich światach, według których wszystko jest takie same poza nimi. Tylko oni nie są bierni na cały świat i tylko oni idą do przodu. Lub cofają się. Czy człowiek może zmienić się na tyle, żeby nie wiedział, że ma uczucia? Może uważa tak tylko dlatego, że jedyne co czuje to ból i cierpienie? Czy w takim razie nie ma uczuć? Przecież coś czuje. A, że nie jest to nic przyjemnego? Matt osłabł. Nie miał siły na nic. Poczuł, jakby wszystko co jadł i pił przez ostatni tydzień wyparowało gdzieś w powietrzu. Zrobiło mu się słabo. Nienawidził emocji. Starał się je w sobie zdusić. Ale była to walka z wiatrakami. Przecież nie można oszukać swojego człowieczeństwa. A przecież symbolem tego jest ból i cierpienie. - Świat się zmienił. Mój świat się zmienił. - powiedział nieobecnym w dalszym ciągu wzrokiem. Czuł, że świat dookoła jego ucieka. Nie widział już światła. Dookoła został tylko mrok, który z każdą sekundą na niego napierał. Wszystkie negatywne emocje wzięły górę. Wyobraźnia podsuwała mu tylko pesymistyczne opcje. Jak można tyle znosić?
Wyjrzawszy zza ścieżki, Marceline rozejrzała się wokół. Ani żywego ducha. ...właściwie to żadnego ducha, bo te zdawały się nie wychylać nosa za mury zamku. W każdym razie, Gryfonce taki stan rzeczy niezwykle odpowiadał. Po... dziwnym spotkaniu ze Ślizgonką, która najwidoczniej coś do niej miała, Marcela chciała po prostu odpocząć od chmary uczniów - szczególnie zielonych dziewuch, które mogłyby ciskać na nią klątwy z oczu tylko przez to, że z Nathem porozmawiała. Bo chyba o tym wspomniała? Marcela nieco się gubiła, sytuacja zbyt szybko wymknęła się spod kontroli, ale i tak to podejrzewała. W końcu widziała ich kiedyś razem, a choć nie wyglądało to na szczególnie czułe spotkanie, to nie znaczy, że ona nie chciała czegoś więcej. A może po prostu jej nie lubiła i szukała zaczepki? A co jak co, ale widok Natha przenoszącego Marcelę na ramieniu jak worek ziemniaków przez cały zamek mógł nią być. Podsumowując, nie miała pojęcia, co o tym myśleć. Przysiadła na murku blisko mostu, by w razie deszczu (mimo słońca, chmury wyglądały niepokojąco) nie musieć biec aż znad brzegu jeziora. Zresztą - z tamtego punktu i tak wszystko było dobrze widać. Wyjęła szkicownik i żyrafowy piórnik, w którym schowane były ołówki i po kilku chwilach zajmowała się rysowaniem pejzażu. Słońce świeciło, dziewczyna raz na jakiś czas przerywała szkicowanie, by ciaśniej opatulić się peleryną albo podciągnąć grube, ciepłe, grafitowe zakolanówki (mimo słońca wciąz było nieco chłodno). Wiedziała, że nikt jej tam nie usłyszy, więc śpiewała, całkowicie zapominając o świecie. Spędziła tam mnóstwo czasu, a rysunek z każdą kolejną minutą stawał się wyraźniejszy i bardziej szczegółowy.
Woods dusił się w zamku, im dłużej w nim siedział, tym bardziej nerwowy się robił. Więc jak przystało na taką kulkę energii, wybiegł (dosłownie) z zamku i z rączkami w kieszeniach, szedł w nieznanym kierunku. Wesoło nucił pod nosem niedawno usłyszaną melodię, krocząc wśród młodych uczniów. Piękny dzień i dobry humor czego chcieć więcej. Właściwie to chciał odpocząć, od wszystkiego. Awantura z Flavią, a później Roweną i Severusem… trzeba było przyznać że naprawdę go to wykończyło. Najchętniej schowałby się pod ciepłą kołdrą, jedząc lody. Ale nie! Postanowił być twardy, czyli ruszyć dupę z zamku i poużalać się nad sobą, na świeżym powietrzu. Stawiał coraz szybsze kroki, a uśmiech nadal nie schodził mu z twarzy. Nie, była ładna pogoda. Nie można być smutnym, kiedy jest ładna pogoda. Gdy znalazł się na terenie, na którym nie było ludzi, zwolnił nieco kroku zaciskając pięści. Nie można być smutnym, kiedy jest ładna pogoda. Pojedyncza łza ściekła po jego policzku. Nie można być smutnym… Otarł ją szybko rękawem kurtki. Zawsze był słaby, może starał się sprawiać wrażenie złego i odważnego, ale gówno prawda. Nadmiar emocji w jego przypadku, kończył się pobiciem jakiegoś ucznia. Albo innymi podobnymi rzeczami. Kiedy bezradnie stał wpatrując się w dal (tak majestatycznie XDD) usłyszał śpiew, który znał bardzo dobrze. W końcu na coś przydał mu się dobry słuch, popędził w stronę usłyszanej melodii. Znalazł się kilak metrów od murku niedaleko mostu. A kto na nim siedział? Nikt inny jak Marcyś. Woods mimo wszystkiego co czuł w środku, uśmiechnął się pod nosem. Podszedł do blondynki i poczochrał ją po włosach, był prawie pewny że by go nie zauważyła, gdyby nie ten dość dziwny gest. -Co jest Collins?- zapytał szczerząc się jak głupi, przy ostatnim spotkaniu niósł ja przez cały Hogwart… Przerzuconą przez ramie, jak worek ziemniaków. Ale hey, było miło? Było. Więc czego się czepiać. Usiadł na murku obok niej. -Co rysujesz? Co śpiewasz? Co tu robisz? Czemu nie jesteś w zamku? Nie jest Ci zimno? Może chcesz kurtkę? I tak widzę że masz pelerynkę. Nudzi mi się, chodźmy pobiegać- wszystkie pytania zadawał coraz szybciej, aż sam był tym zdziwiony. A później było jeszcze gorzej, w końcu lubił Marcyś, ale nie wiedział czy ona lubiła jego? A on mówi do niej, jak do najlepszej przyjaciółki. Co się dzieje z tym światem? Kończąc swoja wypowiedź uśmiechnął się do niej. Właściwie to mógł jeszcze uciec, ale po co? Wolał ją trochę pomęczyć!
W transie, w jaki wpadła dziewczyna, prawdopodobnie ledwie zauważyłaby, gdyby troll górski zechciał zrobić sobie spacerek metr od niej. Nath jednak ani gabarytów, ani głośności (ani inteligencji...) trolla nie miał, zatem przemknął się do niej niezauważony - a że nie zasłonił jej szkicownika od słońca, zatem nie zauważyła go do momentu, kiedy nie postanowił uczynić jej artystyczny nieład na głowie jeszcze bardziej artystycznym. Gdy dziewczyna poczuła, jak ktoś dotyka jej włosów, skuliła się i poczekała, aż ktoś skończy czochranie. Gdy z kolei ów ktoś odsunął rękę, Marcela odgarnęła włosy i z morderczym spojrzeniem zwróciła się ku intruzowi. - Akurat unikałam spotkań z nadętymi Ślizgonami, Woods, ale jak widać... - odparła, uśmiechając się. I nawet była to prawda! Ale może nie chodziło jej o Natha, a niektórych innych zielonych, których nie dało się znieść. Gdy tylko poznała chłopaka, jej twarz od razu złagodniała; właściwie to autentycznie się ucieszyła, że go widzi i można było to zauważyć w jej wyrazie twarzy. Może nawet tak troszkę się stęskniła za tymi docinkami i ogólnie jego osobą. Ale tylko troszkę. Poklepała miejsce obok siebie, a gdy chłopak je zajął, położyła szkicownik na kolanach. Na pytanie co rysuje jedynie podała mu go, jednak dalszy słowotok wpędził ją w konsternację. Spojrzała na jego twarz, a choć chłopak całą wypowiedź zwieńczył szerokim uśmiechem, który część Hogwartu powaliłby na kolana, to ona czuła, że coś jest nie tak. Nie było tego może widać na pierwszy rzut oka, ale słowotok wydał jej się zbyt nienaturalny. - Nie, nie jest mi zimno i nie pamiętam, co śpiewałam. - tak, jasne, nie pamięta. Marceline po prostu wolała się nie przyznawać, że to była piosenka, którą ostatnio razem śpiewali. Piosenka Natha. Nie można czynić chłopaka jeszcze bardziej narcystycznym, prawda? No, i było zimno, ale nie aż tak, żeby zabierać chłopakowi kurtkę. Przynajmniej na razie. - Nathie, wszystko w porządku? - spytała w końcu po chwili ciszy, podczas której zbierała się w sobie, by zadać to pytanie. W końcu nie chciała pakować się nieproszona w jego życie i trochę bała się, że chłopak tak może to odebrać, ale przecież nikt nie zmuszał go do mówienia, a ona po prostu się martwiła. Jeśli Nathaniel miał wątpliwości co do sympatii Marceline, to w chwili gdy usłyszał to pytanie mógł je natychmiast porzucić. Ton jej głosu był niezwykle troskliwy, a sposób, w jaki wypowiedziała jego imię zawierał swego rodzaju przyjacielską czułość.
Nath doskonale to rozumiał, też był w jakimś stopniu artystą. Wiedział jak to jest zamknąć się w sobie, wykonując ważną czynność. W jego przypadku pisanie albo granie. Dlatego nie zdziwił się kiedy Marcela, która uparcie wpatrzona była w szkicownik, nawet go nie zauważyła. Chociaż jego trudno było nie zauważyć, przecież nie był karzełkiem. Ale miała lepsze zajęcia niż zwracanie uwagi na otaczający ją świat, a co jakby ją tak okradli? Albo porwali? Pewnie nawet nie zdawała sobie spawy z tych zagrożeń! -Nadęci Ślizgoni? Który to? Wiesz mogę sobie z nim porozmawiać- powiedział z szaleńczym uśmiechem na twarzy. Jego znajomych się nie krzywdzi, ani nie tyka. Taka była zasada, ale jeśli jakiś idiota tego nie rozumiał… Cóż trzeba było z nim pogawędzić, w ten troszeczkę gorszy sposób. A Woods obiecał sobie, nie posyłać więcej uczniów do skrzydła szpitalnego. Później miał same kłopoty. Ale jeden wyjątek mógł zrobić? Bo czego nie robi się dla… Przyjaciół? Popatrzył wesoło na Marcysie, która chyba ucieszyła się na jego widok. No bo kto by się nie ucieszył? Ale na niej chyba bardziej mu zależało, w końcu nie była jego wrogiem numer jeden, nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo ją polubił. Właściwie po jednym spotkaniu, ale ona wydawała się go rozumieć. Nie tak jak inni, miał kilku zaufanych przyjaciół, którzy wiedzieli o nim wszystko i byli tacy jak on, Ślizgońscy. Za to Collins… Nie, ona była inna. Delikatna, wrażliwa i przypominała mu Annabelle. Właśnie to było problemem, była zbyt podobna do dziewczyny, którą kochał i za którą oddałby życie. -Jak to nie pamiętasz co śpiewałaś? Tak się da!?- krzyknął z oburzeniem Woods, patrząc zaszokowanym wzrokiem na blondynkę. A może pamiętała tylko nie chciała mu powiedzieć? Wzruszył jedynie ramionami, nie chciał na nią naciskać. Podejrzliwie na nią spojrzał, chciał upewnić się czy aby na pewno nie jest jej zimno. Nie, on wcale się o nią nie martwił… -Huh? Nie- powiedział szybko odwracając od niej wzrok, bo w końcu chyba z oczu dało się dużo wyczytać. Przynajmniej w jego przypadku. Ale co miał jej powiedzieć? Zapytała to odpowiedział. Dobrze nie było, ale przyzwyczaił się do tego. Tak to jest kiedy sypiasz z nauczycielem, trzeba ponosić za to konsekwencje. Oczywiście będąc przygotowanym na pomiatanie, ale Nath do tego przywykł. Sięgnął do kieszeni po papierosy. Zawsze kiedy się stresował palił, jeden z gorszych nawyków. Wyjął swoje ulubione Volde-Morty, podsuwając je pod nos Marcysi. Może też sobie zapali? Chociaż brunet wątpił w to, że blondynka je lubiła. Odpalił jednego i mocno się zaciągnął, przymykając na chwilę oczy. -Panie i Panowie, Nathaniel Woods naczelny idiota Hogwartu- zaśmiał się, wydychając zielonkawy dym. Chyba właśnie to najbardziej mu się podobało, w tych papierosach. A to że Nattie był kretynem, chyba każdy o tym wiedział. W końcu kto normalny romansuje z nauczycielem, który jest starszy o szesnaście lat!? W dodatku dołączyła się do tego Flavia, strasząc go dyrektorem. Nawet nie wyobrażał sobie jakie kłopoty by mieli. Później cała sytuacja z Roweną, która wparowała do gabinetu Severusa, kiedy działy się tam naprawdę ciekawe rzeczy. Dochodziła też do tego Katherine i jej problemy, którymi Woods cholernie się przejmował! Żyć nie umierać, ale przynajmniej był alkohol i jedzenie. Czyli inaczej, całe jego szczęście. Nie chciał tym wszystkim męczyć Marceli, wiedział że doskonale by go zrozumiała. To było problemem, potrafiła zorientować się że coś jest nie tak, kiedy Nattie posyłał jej swój firmowy uśmiech. Potrafił nim przekonać nawet Severusa! Ale nie ją, wiedziała co kryje się za maską, którą brunet nosił na co dzień. Pewnie bawiłaby się w psychologa, gdyby tylko coś jej powiedział. A tego nie chciał, wolał po prostu z nią posiedzieć, jak z przyjaciółką. Pogadać, pośmiać się czy porobić jakieś inne głupie rzeczy. To było teraz najważniejsze, zrobić coś, żeby Nathaniel chociaż przez chwilę się wyluzował.
Dziewczyna zawahała się przez chwilę. Nie wiedziała, czy powinna wspominać chłopakowi o tej sytuacji z Vittorią, bo mogło go to przecież postawić w niezręcznej sytuacji, ale z drugiej strony... niekoniecznie musiało chodzić jej o to, co podejrzewała, więc... - Oj, właściwie to Ślizgonka. Ale ta "rozmowa" brzmi w twoich ustach raczej groźnie, a odniosłam wrażenie, że to twoja... znajoma. - zaczęła ostrożnie, jakby sprawdzając, czy taka informacja chłopaka zadowoli, czy wręcz przeciwnie - jeszcze bardziej zaciekawi. W każdym razie mógł zarówno zakończyć na tym temat, jak i pytać, bo nie miała w tej sprawie nic do ukrycia. Dopiero po chwili dotarło do niej, że wyglądało to tak, jakby chłopak chciał stanąć po jej stronie i robić sobie kłopot tylko dlatego, że ktoś coś do niej miał. Dziwne uczucie zagościło w jej żołądku. "Iście Gryfońsko", podsumowała w myślach, uśmiechając się delikatnie. - Wiesz, czasem nie zwracam uwagi, to po prostu jest. Tak dla rozluźnienia. - stwierdziła wymijająco. Nawet nie kłamała! Zignorujmy fakt, że nie odnosiło się to do aktualnej sytuacji. Gdy chłopak odpowiedział na jej kolejne pytanie przecząco i od razu odwrócił wzrok, wiedziała, że nie mówi prawdy - i doskonale rozumiała, że mógł nie chcieć mówić, więc nie miała zamiaru go zmuszać. Nie odezwała się, nie naciskała. Jedyne, co zrobiła, to łagodnie przejechała dłonią po plecach i karku chłopaka, jakby chcąc go pocieszyć gestem. Jej zimne palce przypadkiem dotknęły jego szyi, a wtedy zabrała rękę. Kiedy Nath wyciągnął w jej stronę paczkę, wyciągnęła z niej papierosa z cichym "dziękuję" i odpaliła go mugolską zapalniczką, którą dostała kiedyś od dziadka - choć ten nie był jakimś wielce zapalonym miłośnikiem mugolskich technologii, to jednak całkiem się na tym znał. Wiedział doskonale o antytalencie Marceli, więc od czasu do czasu pokazywał jej różne rzeczy, a choć większości z nich nie pamiętała, to ta mała srebrna zapalniczka jej się spodobała; uznała ją za o wiele bardziej klimatyczną, niż płomyczek z różdżki. - Jednak nie są nawet takie tragiczne, te Volde-morty. - stwierdziła, kiedy przed jej twarzą uniósł się pierwszy obłoczek zielonkawego dymu. W świetle słońca wyglądał właściwie całkiem ładnie. - Rozumiem, że nie chcesz opowiadać mi, co się stało? - spytała zwykłym tonem, uważając, by nie brzmieć nachalnie. Zerknęła w jego stronę i od razu mogła zauważyć, że coś go męczy, ale wciąż nie zmieniła zdania - nie zamierzała naciskać. - W porządku. - dodała po krótkiej chwili, zanim chłopak zdążył jej odpowiedzieć na poprzednie pytanie.
Nath nie lubił, gdy ktokolwiek zaczepiał jego znajomych. Ale tu tworzył się problem, którego on nie był jeszcze świadomy. Bo w końcu Vittoria była jego przyjaciółka, ale za to polubił Marceline. Więc, po której stronie stanąć? No właśnie, nie za ciekawie. -Dziewczyna? To zmienia postać rzeczy…- zamruczał cicho pod nosem, nie wypadało robić krzywdy kobietom. Przynajmniej on nie należał do takich osób. Ale że jego znajoma? W dodatku coś zrobiła Marcysi- Która?- zapytał zimnym tonem, musiał z tym zrobić porządek. To że przyjaźnił się praktycznie z samymi Ślizgonkami, nie świadczyło o tym, że nie może lubić ludzi z innych domów. Zmarszczył brwi, wpatrując się przed siebie. Trochę się tym przejął, jeśli to była jego znajoma, musiał z nią NORMALNIE porozmawiać. Co innego gdyby to był mężczyzna. -Co?- zapytał i buchnął śmiechem, ktoś tu nie potrafił kłamać, jednak Nath jak na dobre dziecko przystało, nawet tego nie skomentował. Po prostu uśmiechnął się do blondynki i machnął ręką. Kiedy odwrócił głowę, nie spodziewał się tego co się stanie. Marcela najzwyczajniej w świecie pogładził jego plecy i kark, Woods trochę się wyprostował. Przymykając oczy, lekko się uśmiechnął. Trzeba było przyznać, że jej dotyk go uspokajał. Wrócił do rzeczywistości, kiedy Gryfonka szybko zabrała rękę. A szkoda. -Jasne że nie, inaczej bym ich nie palił- oznajmił dumnie brunet, palił tylko to co było dobre i mocne. A Volde-Morty zdecydowanie się do tego zaliczały. Wpatrzony w papierosa, zastanawiał się jak właściwie zaczęła się jego przygoda z tym świństwem. Od którego, trzeba było przyznać, był lekko uzależniony. Jednak nie mógł przypomnieć sobie, kiedy zaczął palić. Wzruszył ramionami ponownie się zaciągając. -Po prostu robię coś, czego później będę żałował i dobrze o tym wiem. Ale nie potrafię przestać- powiedział szybko, nakreślając całą sytuację z Secerusem. Był uzależniony od tego człowieka, taka prawda. Choćby bardzo chciał nie umiał zakończyć tego romansu- A po drugie, jedna z moich przyjaciółek powiedziała mi prosto w oczy, że mnie nienawidzi. Shit happens- Dodał na sam koniec, a po chwili cicho się zaśmiał. Co prawda był to raczej histeryczny śmiech. Ciekawe co powiedzieliby jego rodzice, gdyby dowiedzieli się o Seveku. Tak, na pewno byliby dumni. -A co u Ciebie?- zapytał odwracając się do niej, chyba trochę się nie widzieli. A on chciał wiedzieć, co dzieje się w jej życiu. Znów udowodnił, że zaczyna mu zależeć. Świetnie. Korzystając z pięknego słońca, Woods wyłożył się na murku, kładąc głowę na kolanach Marceli. Robił tak zawsze kiedy miał okazje, bo nogi ładnych pań zawsze były wygodne! A poza tym Nath był leniwy, to znaczy że zawsze wolała leżeć. A no i jeść. To były jego dwie ulubione czynności, może później muzyka? Zamknął oczy i czekał na odpowiedź Gryfonki.
"To zmienia postać rzeczy". - A gdyby był to chłopak, to co? - spytała, a potem zrobiła pauzę, zastanawiając się, czy powinna mówić o tym, kto to dokładnie był - zwłaszcza, że się znali, ale w końcu postanowiła mu powiedzieć (mimo że zimny ton jego głosu nie wskazywał na to, że będzie się chciał łagodnie z tą osobą rozmówić). - Nazywa się bodajże Vittoria Blanco, czy jakoś tak. Spojrzała na niego, jakby wyczekując reakcji... i mając nadzieję, że nie będzie pytał o szczegóły, bo choć nie miała niby nic do ukrycia, to trochę ją to krępowało. - Ale nie ma czego roztrząsać, nie musisz przecież tego rozwiązywać. - dodała po kilku chwilach. Nie chciała robić Ślizgonowi dodatkowych problemów, w końcu miał ich już wystarczająco dużo na głowie. Na wybuch śmiechu chłopaka spowodowany jej odpowiedzią już nie odpowiedziała, uznając, że najlepiej szybko skończyć temat, żeby tylko nie poznał prawdy. A może słyszał i tylko się z nią droczył? Kiedy przejechała po plecach chłopaka, jego reakcja ją nieco zaskoczyła. Myślała, że pod wpływem jej dotyku nic się nie stanie - po prostu chciała w jakiś sposób go pocieszyć - ale widać było po nim, że było to o wiele bardziej kojące, niż Marcela się spodziewała. Uznała to za brak odpowiedniej osoby, która potrafiłaby go wysłuchać i pocieszyć, zatem była zadowolona, że udało jej się... pomóc? Choćby w maleńkim stopniu i na chwilę. Gdyby tylko jego reakcja jej nie zawstydziła... - Pufki też nie są słabe, wydaje mi się, że całkiem zbliżone do tych. Ale smakują jak słodycze! - uśmiechnęła się. Właściwie, może miała je gdzieś w torbie? Sięgnęła po nią i zaczęła przeszukiwać i okazało się, że gdzieś na dnie znalazła paczkę tych o smaku balonówek jagodowych. Jak one się przed nią uchowały? Pokazała Nathowi paczkę, po czym wrzuciła do torby na wierzch. - Paliłeś je kiedyś? Po tym - uniosła rękę z papierosem - możemy jeszcze zapalić. Jeden po drugim to w końcu nie był żaden problem - Marceli to się zdarzało raz na jakiś czas. Szczególnie, gdy była smutna albo coś jej nie wychodziło, paliła do oporu. - Zakładam że nie oczekujesz rad - stwierdziła po wysłuchaniu chłopaka, zaciągając się po raz ostatni papierosem i gasząc go o murek - Ale to nigdy nie jest tak, że nie możesz czegoś zrobić. Że nie możesz przestać. Skoro wiesz już teraz, że będziesz czegoś żałował, to tak naprawdę nie chcesz tego robić. Ok, skończyłam ględzić. Zamilkła na chwilę. - Spaliłeś już? Chcesz pufka? - spytała, wyjmując sobie jednego, po czym wyciągnęła paczkę w jego stronę. - Wiesz, najwidoczniej to nie była przyjaciółka. Ale nie ma się czym martwić, takich ludzi najlepiej jest stracić najszybciej jak się da i zastąpić ich kimś godnym zaufania. Marceline nie potrafiła zrozumieć, jak można zrobić coś takiego przyjacielowi. Sama przecież z Nathanielem znała się raczej krótko, a traktowała go lepiej, niż "przyjaciółka"... chyba, że właśnie to stanowiło o przyjaźni, a nie deklaracja. Ale na to chyba potrzebny był czas. - U mnie? Właściwie nic się nie zmieniło, poza tym, o czym już ci mówiłam. - odparła, dopiero wtedy odpalając papierosa. Słodki dym wdarł jej się do płuc. Gdy Nath położył głowę na jej kolanach, trochę ją to zakłopotało. Skarciła się w myślach, że zbyt często jej się to zdarzało w jego obecności, ale nie mogła zbyt wiele na to poradzić. Zerknęła na niego; włosy śmiesznie mu się odkształciły i poprawiła mu je delikatnie, nim zdążyła się powstrzymać. Ze starannie ukrytym zakłopotaniem odsunęła rękę - niby to zwyczajnie - i zaciągnęła się papierosem. - Wszystkim dziewczynom się tak rozwalasz na nogach? - spytała rozbawionym tonem, chcąc jakby przywrócić normalną atmosferę (choć tylko w jej mniemaniu była ona "nienormalna"). ...Albo między nogami. Heh. Hehe. Hehhehehehehe. XD W sumie to Marcelę rozbawiło tylko na początku, bo ta myśl jakoś niespecjalnie przypadła jej do gustu.
-Gdyby to był chłopak, to pewnie miałby bliskie spotkanie…. Z moja pięścią- powiedział śpiewnie Woods. Oczywiście że zmieniało postać rzeczy, bo w końcu brunet miał kilka przyjaciółek, które były Ślizgonkami. Jak na złość jego obawy się spełniły, a kiedy usłyszał imię jednej z dziewczyny, którą traktował jak siostrę, zamarł- Vittoria… Co zrobiła?- zapytał z kamienną twarzą, patrząc w oczy Marceli. Wiedział że nie skłamie kiedy nawiążą kontakt wzrokowy. Co prawda prawie mu eksplodował mózg, bo w końcu Blanco była jego przyjaciółką, na dobre i złe. Zawsze byli przy sobie i robili głupie rzeczy, ona jako jedna z kilku osób, potrafiła go ogarnąć, czy palnąć w łeb. Za to z drugiej strony, Collins. Którą Woods polubił niedawno, osoba która przypominała mu, miłość swojego życia. Potrafiła go rozśmieszyć i praktycznie go nie znając, starała się mu pomóc. Ale czemu od razu w głowie bruneta, tworzyły się czarne scenariusze? Może Vittoria tylko z nią przyjacielsko porozmawiała? Nie, to niemożliwe. W końcu Marceline nie wyglądała na zadowoloną, Nattie miał tylko nadzieję, że Ślizgonka nic jej nie zrobiła. Chyba musiał z nią porozmawiać, dając do zrozumienia, żeby nie tykała Collins. Uspokoiło go to. Jej dotyk. Nie sądził, że to aż tak na niego zadziała, ale jednak. Czuł się przy niej bezpieczny. Nie zawsze tak reagował, przeważnie nie lubił kiedy ktoś go dotykał. Zresztą nie zbliżał się aż tak do niektórych, do niej chyba też nie powinien. Ledwo co ją znał, właściwe jeszcze kilka tygodni temu się nie lubili, a teraz Marcyś chciała mu pomóc. Jego mózg naprawdę się gotował. Właściwe ciągnęło go do tej małej blondynki, była ciekawą osobą, którą Woods za wszelką cenę chciał poznać. Można było powiedzieć, że w jakimś stopniu się zauroczył… Ale był Severus. Tak… -Mówisz?- zapytał chłopak sięgając po papierosa, chyba wiemy na co kiedyś umrze Nattie. Ale lubił palić i nie chciał z tego rezygnować- Wyobraź sobie że kogoś kochasz, zauroczyłaś się tą osobą kiedy tylko ją zobaczyłaś. Po roku cudownego romansu zaczynasz mieć wątpliwości. Bo to nie powinno istnieć, zaczynasz się też zastanawiać czy naprawdę ją kochasz, czy to tylko przywiązanie, po prostu możesz się bać, że stracisz tak wspaniałą osobę- powiedział Woods marszcząc brwi, nie miał zielonego pojęcia co zrobić? Odkąd poznał Marcelę, zaczynał myśleć, że to wszystko to rodzaj przywiązania. Że jego i Severusa łączy jakaś niewidzialna nić, której Nattie nie może przerwać. Odpalił papierosa, który okazał się mieć smak balonówek jagodowych, uśmiechnął się do Gryfonki. Trzeba było przyznać, że miała dobry gust. A co do przyjaciółki, brunet nie dziwił się dlaczego to zrobiła. W końcu miał romans z jej ojcem… Mimo tego nadal ja uwielbiał, znali się już od wielu lat i nie chciał jej tracić. Ale chyba nie miał wyjścia. Ty mogłabyś ją zastąpić, to pewnie powiedziałby Woods, gdyby miał trochę lepszy humor. Ale hey, nigdy nic nie wiadomo. -Pójdźmy gdzieś, może nie dziś. Ale w weekend! Tak, na jakieś party- zaproponował Nattie, ni z tego, ni z owego. Chciał poprawić sobie humor, a co jest lepszego od jakieś imprezy? W dodatku do niedawna razem z Marcyś śmiali się, z tego co by wynikło z ich wspólnego wypadu. Mogłoby być ciekawie! Nie był pewny czy Gryfonka się zgodzi, ewentualnie sam gdzieś pójdzie, później się upije i wyląduje w jakimś dziwnym miejscu. Nie raz mu się to już zdarzyło. Uśmiechnął się lekko, kiedy blondynka poprawiła jego włosy. Bo on sam był zbyt leniwy, żeby to zrobić. -Jasne, że tak- powiedział swoim głosem prawdziwej divy. Robił to często, bo tak było mu wygodnie. Chyba najbardziej lubił nogi Vittorii, chociaż teraz konkurowała z nią Marcyś. Woods przymknął oczy, rozkoszując się pogodą. -Ranię wszystkich dookoła. Nie chciałbym tego zrobić Tobie, nie zasługujesz na to- powiedział śmiertelnie poważnie otwierając swoje czekoladowe oczy. Właściwie sam nie wiedział, czemu wypalił akurat z tym tekstem. Znaczy chciał ją ostrzeż, wszyscy którzy się przy nim kręcili, albo chcieli mu pomóc… Nie, po prostu nie. Dlatego trochę się obawiał, w końcu byli na dobrej drodze do jakiejś pozytywnej relacji, ale czy by się udało? Uśmiech zszedł mu z twarzy, naprawdę ją polubił. Może dlatego że przypominała mu Annabelle? A może po prostu spodobała mu się jej osoba? Sam nie wiedział. Była dziewczyną, o która chciał zadbać. Kij z tym, że się do tego nie nadawał. Obrócił głowę na bok, czekając na odpowiedź, choćby tę najgorszą.
- Nawet gdyby to był twój znajomy? - wyrwało jej się, nim zdążyła się powstrzymać. Miała nadzieję, że to nie zabrzmi tak, jakby była ciekawa, czy mu na niej zależy na tyle, by pokłócić się z kimś, z kim się na codzień zadaje. - Ona... wiesz, trochę pogadałyśmy, raczej w niezbyt miłym tonie. - Marcela urwała, jakby pomijając tę najciekawszą część, w której zawierało się streszczenie owej rozmowy. - I zniszczyła mi obraz. Albo raczej chciała, ale wiesz, tylko jedno pociągnięcie pędzla. Zielona kreska na niebie. Ale dało się odratować. Kiedy Nath patrzył jej prosto w oczy, wyczekując odpowiedzi faktycznie nie potrafiła skłamać, ale mimo to starała się część rzeczy pominąć. Mimo wszystko nie chciała ich przecież skłócić czy coś. Kiedy Nath mówił dalej, dziewczyna słuchała uważnie, a gdy zamilkł, zastanawiała się jeszcze przez chwilę. - Nie jestem w stanie tego określić za ciebie, ale wątpliwości nie pojawiają się znikąd. Ale mówiłeś, że wiesz, że będziesz tego żałował, więc chyba nie jest tak, jak powinno być. Nie wiem jak to postrzegasz, ale może... nie być czego tracić. W każdym razie zrobisz jak będziesz uważał. Zaciągnęła się papierosem, wypuściła dym z płuc i milczała jeszcze przez chwilę. - W razie czego możesz na mnie liczyć. - dodała już o wiele ciszej, niemalże szeptem. Choć uznała, że mogło to brzmieć tak, jakby się za bardzo spoufalała, ale ona naprawdę się martwiła - taki już miała charakter - i chciała pomóc. Po chwili Nath zmienił temat, a Marcela uznała, że nie będzie już kontynuować poprzedniego na siłę. Co zresztą mogłaby dodać? Jej słowa niewiele mogły zmienić, Nathaniel mógł jedynie przemyśleć je później i być może coś sobie uświadomić. - Myślisz, że ktoś będzie coś organizować? - spytała. - Ale w sumie fajny pomysł, więc jeśli w najbliższym czasie nikt nic nie zrobi, to sami możemy się tym zająć. - wyszczerzyła się szeroko. Co prawda sama raczej wolała na imprezy przychodzić niż organizować własne - mniejsza odpowiedzialność za szkody, prawda? - to w ostateczności można było nad tym pomyśleć. Dla widoku zazdrosnych o nią dziewczyn, klejących się do Natha. - No nieźle. - mruknęła cokolwiek co przyszło jej do głowy, nieco przygaszona, gdy na jej pytanie odnośnie nóg chłopak odpowiedział twierdząco. No, w końcu to zawsze o jeden powód do poczucia się wyjątkową mniej, prawda? Sytuacja stała się nieco dziwna po kolejnym wyznaniu Natha. Marceline spodziewała się wielu rzeczy, może nawet byłaby skłonna spodziewać się, że jakaś Ślizgonka będzie o nią zazdrosna przez kontakt z Woodsem, ale to ją zaskoczyło. A następnie rozczuliło. - Ja... - zaczęła, nie mając pojęcia, co w ogóle powiedzieć. - Nie zranisz mnie, niby w jaki sposób? Czym ty się przejmujesz? Nie tak łatwo się mnie pozbyć. - uśmiechnęła się pod koniec, jakby chcąc dodać mu otuchy, po czym po raz kolejny pogładziła chłopaka po głowie, tym razem jednak bez pretekstu źle ułożonego kosmyka. Słowa, że "nie zasługuje na to" rozczuliły ją jeszcze bardziej. To w końcu znaczyło, że ma ją za kogoś przynajmniej wartościowego.
-Tak, pewnie tak- oznajmił i wzruszył ramionami. Cóż, znajomi też czasami potrzebowali dostać porządny wpierdol, tak żeby się ogarnęli. Woods nie raz trafiał do skrzydła szpitalnego, bo któryś z jego przyjaciół po prostu się zdenerwował- Marceline, potrzebuje znać szczegóły- powiedział jak do dziecka patrząc jej w oczy. A kiedy wspomniała o obrazie… Trochę się wnerwił. W końcu wiedział jak sztuka była ważna dla Collins, a jeśli Vittoria zrobiła to specjalnie… Brunet wziął głęboki wdech i przymknął oczy. Kochał Blanco jak siostrę, więc jeśli miał polubić Marcelę bardziej niż znajomą, musiały się dogadać. Chcąc nie chcąc. -Sam nie wiem, najchętniej bym uciekł. Do jakiś ciepłych krajów, nie lubię zimna- wyznał spokojnie, zaciągając się papierosem. Czuł że może jej to powiedzieć, jakby co najmniej była dla niego kimś ważnym. A przecież nie była… Prawda? Lekko się uśmiechnął, kiedy usłyszał: W razie czego możesz na mnie liczyć. Normalnie jak pakt z diabłem. Właściwie nie spodziewał się tego po niej, w końcu kiedyś byli wrogami, a teraz sobie siedzieli na murku rozmawiając jak przyjaciele. Po prostu cieszył się z tego, że ktoś chciał bezinteresownie mu pomóc. Bo to zdarzało się bardzo rzadko. -Hmmm… Nic nie słyszałem. A zawsze mnie zapraszają! No bo kto rozkręca imprezę? Woods. Wiesz tańce na stole i te sprawy- zaśmiał się chłopak, ukazując swój czysto Ślizgoński charakter, czyli inaczej tryb narcyza. Ale nawet jeśli nikt nic by nie organizował… I właśnie wtedy Marcyś powiedziała to, co przyszło my na myśl. Uśmiechnął się do niej choć wiedział, że ona nie ma pojęcia, dlaczego ten kretyn się tak szczerzy. Myśleli całkiem podobnie. Gryfonka i Ślizgon, niemożliwe. A jednak. Musiałby być fajnie, gdyby coś urządzili. Ale wizja uczniów zielonego i czerwonego domu w jednym pomieszczeniu, niezbyt ciekawa. Chociaż mogliby się polubić tak jak Nattie i Marceline, prawda? A wizja panienek chcących zabić Collins, bo kręci się koło Woodsa. Niesamowite. Ale co jakby coś jej zrobiły? Racja, nie zrobiłyby bo przecież był Nath, który zachowywał się, jak tresowany piesek. Broniący swoich ludzi. -Ale… Masz najwygodniejsze nogi- powiedział kładąc rękę na sercu, jakby chciałby ją zapewnić, że to prawda. Była. Zawsze kładł się paniom na nogach, za to u Marceli było mu najwygodniej. -Jestem idiotą numer jeden- powiedział całkiem szczerzę, właściwie chyba chodziło mu o siostrę. Kiedy zaginęła Woods zaczął postrzegać siebie, jako osobę, która rani wszystkich dookoła. Mamę, tatę, później Annabelle. Kilka mało ważnych osób po drodze, a teraz do kompletu Rowenę. Dlatego nie chciał, żeby Collins do nich dołączyła. Przymknął oczy i wyciągnął przed siebie nogi, rozkoszując się jej dotykiem, który działał na niego uspokajająco. -Jakbym zaczął świrować, robić głupie rzeczy czy coś, to po prostu jebnij mi czymś w głowę, tak żebym się ogarnął- zaproponował z uśmiechem na ustach, nie spodziewał się tak pozytywnej relacji z jej strony. W końcu coś, a raczej ktoś, poprawił mu humor. Minimalnym gestem, ale jednak dając mu do zrozumienia, że nie jest takim wielkim kretynem. Podniósł się do siadu, szczerząc się jak głupi. Ktoś kto go nie znał mógł pomyśleć, że Woods ma rozdwojenie jaźni. Najpierw jest zdołowany, a chwilę później się śmieje. Dobrze że Marcyś jeszcze nie uciekła.
Marcela zaciągnęła się papierosem, odwracając wzrok od Nathaniela i wpatrując się w trawę z ogromnym zaciekawieniem, jakby była dziełem sztuki. - Jeśli już koniecznie musisz wiedzieć - urwała i wzięła oddech, jakby rozważając jeszcze, czy na pewno chce to powiedzieć - to twoja szanowna koleżanka poza kilkoma mniej groźnymi inwektywami w stylu jesteś brzydka stwierdziła, że jestem... jak to było? "Kolejną dziwką Nathaniela"? Jest "troszkę" zazdrosna, chyba cię... lubi. Słowo "lubi" podkreśliła tak, że wiadomo było od razu, o jakie "lubienie" chodzi. Resztka tytoniu wypadła jej z filtra, więc z cichym przekleństwem rzuconym pod nosem wyjęła z paczki kolejnego papierosa i szybko go odpaliła. O tym fragmencie rozmowy starała się wcześniej zapomnieć, jednak w tej chwili było to niemożliwe. Nie to, żeby pozostała część była wiele lepsza. Starała się ukryć zdenerwowanie, ale pospiesznie wyjęty papieros doskonale pokazywał, co czuła naprawdę. - No ale nieważne. - stwierdziła po chwili ciszy. Nie chciała robić mu problemów ani skłócać go z koleżanką, a skoro swojego kumpla byłby w stanie pobić z jej powodu, to tutaj też mogłoby się stać coś nieciekawego (choć może nie w takim stopniu). Niby mogła jeszcze coś dodać jeśli chodzi o to, co usłyszała od Vittorii, ale potrzebowała czasu, by się zebrać w sobie. Jeszcze nie do końca się otrząsnęła. - No niestety, teraz pozostają tylko bardziej chłodne niż ciepłe błonia w Hogwarcie i szlug jeden za drugim. - odparła ze smutnym uśmiechem. Po tej sytuacji sama by się gdzieś wyrwała, z daleka od Ślizgonek, które miały najwidoczniej zbyt wiele czasu na pierdoły. - Jak jeszcze odwalisz jakiś striptiz na tym stole, to może ci przybędzie fanek. - pokazała mu język. Przypomniała sobie Vittorię i gdy wyobraziła sobie jej zachwyconą minę przy takim "pokazie", to aż nieco poprawił jej się humor. Na chwilę bo na chwilę, ale zawsze coś! - Hm, dziękuję? Dziwny komplement, ale przyjmę. - wyszczerzyła się, rozbawiona. No, zdecydowanie czegoś takiego nie słyszała na codzień, ale hej, czy to nie oznaczało nóg wygodniejszych nawet od tych Vittorii? Jakakolwiek przewaga w tej kwestii, choćby nieistotna, trochę podnosiła ją na duchu. Może dlatego, że Blanco raczej nie szczędziła jej obraźliwych słów, a obiektywne podejście - szczególnie na jej korzyść - poprawiało jej humor? Po kolejnych słowach Marcela spojrzała na Natha z ukosa. - Niby dlaczego? - spytała, zmieszana. No bo o co mu mogło chodzić tym razem? Ona nie widziała w nim niczego takiego, ale znali się krótko. Nie sądziła, że to opinia obiektywna, ale pewnie czuł się winny z jakiegoś powodu. Uznała, że gdy się dowie jaki jest tego powód i gdy będzie miała rację, to postara się odwieść go od takiego myślenia. Tylko po co? Czyżby jej zależało? Skarciła się w myślach, ale z planu nie zrezygnowała. Na ostatnie słowa Natha po prostu się uśmiechnęła. - Tak zrobię, obiecuję. Przynajmniej udało jej się trochę poprawić mu humor.
-Porozmawiam z nią, nigdy więcej Cię nie zaczepi- powiedział brunet blado się uśmiechając. Vittoria nie mogła napadać na jego znajome, tylko dlatego że kręciły się blisko niego. Ale to był dopiero początek, kolejne słowa tak nim wstrząsnęły, jakby co najmniej ktoś przyłożył mu w twarz, aż mu mowę odebrało. Po chwili niezręczną ciszę przerwały nieco zachrypnięty głos Woodsa, czyżby się denerwował?- Jesteśmy jak brat z siostrą, więc nie sądzę że jest zazdrosna. Ona tylko… Ma taki charakter. Ale obiecuje, że Vittoria już więcej nic nie powie, nie w tym stylu- oznajmił z nutą złości w głosie. Nie chodziło o to, że Marcela się jej po prostu nie spodobała. Chodziło o niego. W innym przypadku może by się cieszył że dwie panie kłócą się o niego, ale nie teraz. Kiedy robiła to jego przyjaciółka i dziewczyną, którą bardzo polubił. Tak nie mogło być, pod żadnym pozorem. Albo musiały się pogodzić, albo pożegnać się z Nattiem. Brakowało jeszcze, żeby Blanco napisała do niego coś w stylu: Ja czy ona? A wtedy brunet nie wytrzymałby psychicznie. Uśmiechnął się lekko do Collins, chcąc poprawić jej humor. Właściwie miał ochotę krzyknąć: Jesteś dla mnie ważna!I nie pozwolę, żeby ktokolwiek Cię skrzywdził. Ale jak ona by na to zareagowała? Dlatego wolał to przemilczeć, ale wtedy Marcyś się odezwał. A serce Wooda jakby stanęło na ułamek sekundy: No ale nieważne. Było ważne, a ona nawet nie zdawała sobie sprawy jak bardzo. Popatrzył na nią kątem oka, chcąc się odezwać, ale jak zwykle stchórzył. Szybko zamknął usta, patrząc się przed siebie. Jedynym minusem była jego bardzo ekspresyjna twarz, która pokazywał każdą pojedynczą emocję. Tym razem było to zakłopotanie. Jedyne co udało mu się zrobić, to wyszeptać ciche: Przepraszam. W jej stronę. Zawsze coś. -Hiszpania by się nadała. Uczyłem się kiedyś hiszpańskiego, okropny język- oczywiście okropny, bo uczyła go Annabelle, niestety pojawiło się kilka komplikacji, przez co Woods zaprzestał nauki. A szkoda, mógłby w spokoju wyjechać. Za to szlug jeden za drugim, do czego ta zła Marcysia go namawiała? Bo wcale sam tego nie robił, skądże. Rak płuc gwarantowany. -O nie! Fanek mi już wystarczy, ale lubię robić striptiz na stole- powiedział smutnym tonem, zawsze kiedy urządzał dzikie tańce, wiele dziewczyn się śliniło. A on chciał sobie jedynie potańczyć, no i jak to biedne dziecko miało żyć? Dziwny komplement? Chyba nigdy nie usłyszała: Twoje palce cudownie pachną. Albo: Gdybyś była ziemniakiem, byłabyś dobry ziemniakiem. A to był jego ulubiony tekst! Mimo tego nie skomentował, przecież nie chciał wprowadzać dziwnej atmosfery. Bo była całkiem normalna. Na chwilę znów zapadła cisza, a Woods mógł zastanowić się dlaczego Blanco to zrobiła. Zmarszczył brwi, co do jasnej cholery jej strzeliło do głowy? Wziął głęboki wdech, trochę się uspokajając. Co prawda Marceline była twarda, jak mało kto. Ale nazywanie jej ‘kolejną dziwką Natha’ serio? Była Ślizgonka, w dodatku miała podobny charakter do bruneta, niestety tym razem przesadziła. -Spędzisz ze mną trochę czasu, to zobaczysz- zaśmiał się krótko, bo zdał sobie sprawę z tego, jak właściwe zabrzmiało to zdanie. Jakby co najmniej proponował jej miejsce w sowim życiu. Podświadomie tego chciał, jakaś część jego mózgu wołała: Zostać, proszę. Bo to w jaki sposób rozmawiali, to jak starał mu się pomóc, praktycznie go nie znając. Wszystkie te rzeczy były niesamowite. Za to jego kolejna część nie dała za wygraną: Nie, Woods nie możesz. Ona jest Gryfonką. Jest twoim wrogiem. Jeszcze kilka tygodni temu jej nienawidziłeś. Nie możesz od tak wparować do jej życia, przewracając go do góry nogami. NIE. Chyba jednak miał coś z rozdwojenia jaźni… -Tylko wiesz, nie po twarzy. Jest za ładna- powiedział całkiem poważnie. To niesamowite jak ta dziewczyna, samym swoim towarzystwem poprawiała mu humor. Mimo niezbyt dobrego samopoczucia, ona sprawiała że potrafił się śmiać. Powinni jej wręczyć jakiś medal, czy coś podobnego.
- Dziękuję, ale nie musisz się wysilać. Nie chcę wam psuć relacji - w końcu powiedziała to, co jej chodziło po głowie, po czym wciągnęła dym do płuc po raz kolejny. - Wiesz, Nathie, ty może tak uważasz, ale ona chyba nie. Wierz mi, umiem to wyczuć, a jak stwierdziła, że "nie jestem warta twojego towarzystwa, a a co dopiero czegoś ponad to"... No to dość sugestywne, prawda? Kolejna krótka chwila ciszy. - Albo może raczej "Nathanielu", żeby już się nie narażać twoim koleżankom. Starała się mówić bez cienia wyrzutu w głosie, co właściwie całkiem się udało, ale jej słowa pokazywały, że mimo wszystko jest jej przykro. Podkuliła nogi i ułożyła brodę na kolanach, otoczywszy nogi rękami. Niby wiedziała, że nie powinna mu tego mówić, najlepiej jakby w ogóle się nie dowiedział, ale po prostu chciała to z siebie wyrzucić. Zerknęła w jego stronę; jego mimika ukazywała całą paletę emocji, choć bynajmniej nie były one szczególnie pozytywne. Za to na przeprosiny po prostu wyciągnęła dłoń w jego stronę i pogłaskała go delikatnie po ramieniu, jakby nie wiedząc, jak zareagować i co powiedzieć. - Hola, que pasa? - wyszczerzyła się, kiedy tylko usłyszała wzmiankę o hiszpańskim. Znała parę słów na krzyż, to czemu nie przyszpanować? A co. - Ale zawsze można się porozumiewać na migi. Albo biegać wszędzie z rozmówkami. Dziadek Marceli mówił płynnie po hiszpańsku, ale jakoś nigdy nie chciało jej się uczyć tego języka poza podstawami podstaw. - Tylko po pijaku czy na trzeźwo też? Bo nie wiem, czy będę musiała przynosić aż tyle ognistej... - wyszczerzyła się, przybierając ton Natha-naczelnego-podrywacza-Hogwartu, który zdążyła już podpatrzyć. Vittoria by ją chyba za to zabiła, ale na szczęście nie miała się jak dowiedzieć. - No cóż, to twoja opinia. Pozwól, że ja wyrobię swoją, bez twoich subiektywnych wskazówek. Spojrzała w jego stronę, jakby zastanawiając się nad jedną rzeczą. - A teraz cię lubię. Jesteś w porządku. To znaczy, jak na Ślizgona. - powiedziała cicho, po raz kolejny żarliwie wgapiając się w trawę. Zerknęła na niego jeszcze raz, na ułamek sekundy, tylko po to, by sprawdzić jego reakcję. Bała się, że ta mogła nie być pozytywna. Usłyszawszy jego kolejne słowa, uśmiechnęła się. - Dobrze, zapamiętam. Jeszcze fanki ci uciekną i co? Kto będzie wtedy podziwiał striptiz na stole?
-Słuchaj Marcyś- sam nie wiedział czy powinien zdrabniać jej imię, w końcu co do niego, ‘Nathaniel’ było całkiem ciężkie, dlatego rozumiał dlaczego to robiła, ale on?- Znam ją już naprawdę długo, znam jej niecodzienny charakter i to jaka potrafi być, kiedy kogoś nie lubi. Powodem z tego co słyszę byłem ja, dlatego muszę się tym zająć. Nie chcę by ktoś zrobił coś głupiego, przeze mnie. Opowiedz mi co dokładnie się stało- powiedział spokojnym tonem chwytając jej dłonie w swo je łapki, zawsze tak robił, kiedy rozmawiał z kimś bardziej poważnie. Tak żeby dodać otuchy. Właściwie zaczął się zastanawiać, dlaczego chce jej pomóc. W końcu to mógł być jedynie jej wymysł, a Vittoria mogła być tą dobrą, prawda? Więc czemu stawał po stronie Gryfonki? Właściwie to Blanco była troszeczkę mściwa i zła, niczym sam Woods, ale czy ryzykowałaby utratę przyjaźni, tylko dlatego że gdzieś ich razem zobaczyła? Chyba dlatego stał bardziej po stronię Collins, oczywiście udając, że jest bezstronny. Musiał załatwić to tak, żeby żadna z nich się nie obraziła. Nie chciałby stracić dziewczyny, którą traktował jak siostrę. Oraz Marcysi, która… Po prostu była. Ale nie kimś mało ważnym. Była kimś kogo on potrzebował. Dobra, Woods lubił jak ludzie cierpieli. Zwyczajnie się z tego cieszył, ale kiedy blondynka podkuliła nogi opierając na nich brodę, coś w nim pękło. Przybrał minę zbitego szczeniaka, który wie że zrobił coś złego. To przez niego Vittoria to zrobiła. Miał ochotę przytulić Collins i nie puszczać, albo zrobić cokolwiek innego byleby poczuła się dobrze. A co największy geniusz w całym Hogwarcie zrobił zamiast tego? Najzwyczajniej w świecie siedział i się gapił, nie mogąc wydusić ani jednego słowa. W dodatku kiedy znowu go dotknęła, jakby chcąc powiedzieć, że przyjmuje jego przeprosiny, brunet cicho jęknął. Odebrało mu mowę i to tak porządnie. -Ktoś tu zna hiszpański!- krzyknął zadowolony w jej stronę, nie spodziewał się tego. Ale hey, pewnie jeszcze wielu rzeczy o niej nie wiedział- Zawsze się posługuje na migi, ale wtedy wyglądam jak kretyn. Spróbuj tu kogoś poderwać na migi, mówię Ci jest trudno- zaśmiał się chłopak, próbując to sobie wyobrazić. Powinien nauczyć się jakiś podstawowych zwrotów w kilku językach, takich żeby jakieś panie na to poleciały. Właściwie dlatego nauczył się francuskiego, wielu kobietom podobał się ten język. Więc dlaczego by nie spróbować? Właśnie w taki sposób Nattie biegle mówił w tym języku, gdyby chciał uciekać z kraju, Francja byłaby jedną opcją. -Na trzeźwo jest bezpieczniej, nie raz niechcący spadałem… Ale każdemu się zdarza! A po pijaku jest weselej. Tak czy siak, mogę tańczyć zawsze, nawet jak nie ma alkoholu- to prawda Woods potrafił się dobrze bawić nawet bez wódki! Nath spojrzał w stronę Marceli, która patrzyła na niego zastanawiając się nad czymś. Podniósł pytająco brew, lekko się uśmiechając. Kiedy spojrzał w jej oczy jakby… Pterodaktyle w brzuchu! Tak! Chociaż chyba mówi się o motylkach? Ale kij z tym. Czuł się jakby coś biegało nieproszone po jego brzuchu. Sam nie wiedział czy to dobre uczucie, czy nie. Jak dla niego było naprawdę dziwne, właściwie to mógłby być tasiemiec… To wyjaśniałoby, dlaczego jadł za pięciu. -A ty… Nie jesteś tak bardzo wnerwiającą Gryfonką, jaką byłaś dla mnie na początku- powiedział dumnie. Jakby był zadowolony z tego, że udało mu się sklecić jakieś w miarę sensowne zdanie. Uśmiechnął się od ucha do ucha, zdając sobie sprawę z tego, że ona właśnie przyznała się do tego, że go lubi. Wyglądał teraz jak najszczęśliwszy pięciolatek na świecie, naprawdę dawno nie był w tak dobrym humorze. -Wtedy byłabyś tylko ty. Nie żebym narzekał- powiedział przewracając oczami jak mały diabełek, lubił prowokować ludzi, bo czemu nie?- Ale fanki mi się czasami przydają, wiesz?- zapytał powstrzymując śmiech. Chociaż gdyby mógł je wszystkie wymienić na taką Marcysię, wybór chyba byłby łatwy. Przynajmniej dla niego.
Dziewczyna westchnęła. W ciągu poprzedniej części rozmowy dopaliła poprzedniego papierosa, a kiedy minęło już wystarczająco dużo czasu, by móc zapalić kolejnego i nie zacząć rzygać jak kot, od razu sięgnęła po paczkę, a gdy wyjęła z niej szluga, wyciągnęła ją w stronę Natha, chcąc go poczęstować. Jak tak dalej pójdzie, to pójdzie cała w kilka godzin. Marcela próbowała podpalić papierosa. Choć na codzień uwielbiała tę mugolską, śliczną zapalniczkę, która stanowiła chyba jej ulubiony mugolski gadżet (w końcu miała takie śmieszne kółeczko, które robiło iskierkę!), teraz irytowało ją, że drżącymi dłońmi ciężko jest ją odpalić. Zdziwiła się, że aż tak zdenerwowała ją ta cała sytuacja, ale nie mogła nic na to poradzić. Kiedy usłyszała zdrobnienie z ust Ślizgona, spojrzała na niego wielkimi oczami - a biorąc pod uwagę fakt, że normalnie jej oczy były całkiem duże, mogło wyglądać to dość osobliwie. To jego "Marcyś" uznała za okropnie urocze, jednak kolejne słowa Natha i wieńcząca je prośba już niestety mniej przypadły jej do gustu. Zaciągnęła się papierosem tak mocno, jak tylko się dało, potrzymała dym w płucach przez kilka sekund, a gdy powoli go wypuściła, poczuła chwilowy spokój. Niedługo potem zdenerwowanie wróciło, ale zawsze coś. - No, podsumowując - zaciągnęła się jeszcze raz, tym razem szybko i płytko - Nazwała mnie brzydką, niewartą twojego towarzystwa czy choćby spojrzenia dziwką, która chce ci wejść do łóżka, zniszczyła zaklęciem sztalugę z pracowni, wiesz, z tamtej, w której się spotkaliśmy... Zestawiłam wcześniej płótno i wyjęłam rzeczy z szuflady, bo uznałam, że już nie dam rady malować dalej, więc ocalały. A i że mam się tobie nie skarżyć, ale na to już za późno, bo twoja przyjaciółka odbierze to jak odbierze. Marcela mówiła szybko i chaotycznie, nieskładnie. Dwie pojedyncze łezki pojawiły się w jej oczach. - Cholerny popiół. - przetarła oczy, udając, że to tylko od papierosa. Czuła się w tamtym momencie strasznie słaba, nienawidziła okazywać emocji przy ludziach, których znała słabo, a teraz robiła to przy Nathanielu i miała to sobie za złe. W końcu jak miał na to zareagować? Nie chciała, żeby myślał o niej tak, jaka się czuła. Nie chciała, żeby widział jej słabości i myślał o niej jak o osobie słabej. Miała jeszcze tylko desperacką nadzieję, że chłopak uwierzy w bajkę o popiole i nic nie zauważy, choć było to chyba mało prawdopodobne. Zresztą kto wie. - Znam parę słów i zwrotów, ale uznałam, że co mi szkodzi. Jak trochę zaszpanuję, to może wyrwę? - pokazała mu język. Zabawa w przedrzeźnianie naczelnego-podrywacza-Hogwartu wydała jej się wtedy strasznie fajna. Na wspomnienie o migach jedynie prychnęła, powstrzymując śmiech. No cóż, jej do głowy przychodził jeden bardzo szybki sposób na poderwanie kogoś poprzez migi. W końcu był taki jeden symbol. Bardzo... bezpośredni. Ale postanowiła o tym nie wspominać. (xD) - Dobra, nawet lepiej. Czyli kolejny punkt do listy rzeczy, które muszę zobaczyć przed śmiercią - wyszczerzyła się. No, kiedy tak sobie to wyobrażała, to mógł być całkiem ciekawy widok. No, a przy okazji mogłaby pośmiać się z fanek Natha! A jeśli któraś postanowiłaby dołączyć do niego na stole, to już w ogóle. Kiedy jednak przed oczami Marceli pojawił się obraz jakiejś szczupłej, wysokiej Ślizgonki, wdrapującej się całkiem zgrabnie na stół, by tańczyć z Nathem, prawie potrząsnęła głową, chcąc pozbyć się tego obrazu z pamięci. Nie, nie była o nikogo zazdrosna, tłumaczyła sobie w myślach. Po prostu Nathie musi mieć scenę dla siebie. - Ojej, jak na komplement od Ślizgona, to było właściwie całkiem słodkie - uśmiechnęła się uroczo i położyła sobie rękę na sercu, jakby rozczulona. Kiedy spojrzała na niego i zobaczyła, jaki jest ucieszony, nieco się zdziwiła. Aż tak się ucieszył z jej słów wyrażających sympatię wobec niego? Czy może po prostu śmiał się z niej, bo miała coś na twarzy? Na wszelki wypadek przetarła policzek dłonią. Dziwne, bo był czysty. Hmmm. Jego kolejne słowa nieco ją zakłopotały, zatem doczepiła się jego pytania, starając się ukryć zawstydzenie. No bo, na gacie Merlina, on był za miły! - Do czego się przydają? - spytała nie tylko dlatego, żeby doczepić się jakiegoś tematu, ale również z ciekawości.
Woods przeważnie szybko działał. Dowiadywał się istotnych rzeczy, a następnie załatwiał to co musiał. No i był facetem. Głupim jak but. Oczywiście jeśli chodziło o przeciwną płeć, ale tym razem (normalnie cud!) dokładnie obserwował każdy ruch dziewczyny. To jak trzęsły jej się dłonie i to jak na niego spojrzała, pewnie przez to, że zdrobnił jej imię… Ale to wszystko dało mu dużo do myślenia. Nie była dla niego obojętna, nie w tym momencie, kiedy czuł się jakby to on zawinił. Wziął naprawdę głęboki wdech starając się ułożyć w głowie jakieś sensowne zdanie, które nie brzmiałoby jak zbitka przypadkowych słów. Na jego twarzy znów malowało się zamyślenie, bo wymagało to trochę rozumu, a z tym u Natha było ciężko. Kiedy już zebrał się w sobie, żeby jakoś dodać jej otuchy. Bo po prostu nie wierzył, że będzie chciała mu opowiadać o tym spotkaniu, przecież kim on był? Ale jednak nieźle się zdziwił, kiedy usłyszał jej głos. Spokojny ale z nutką żalu. Tym razem wyglądał jakby ktoś mu przywalił, popatrzył na nią z troską w oczach (czego chyba sam nie był świadomy) a następnie, jak na idiotę przystało, najzwyczajniej w świecie ją przytulił. Nie zwracał uwagi na wszystko co działo się wokół, oraz tego papierosa w jej ręce. Oparł brodę na jej głowie miziając ją lekko po plecach. Znowu cichy jęk wydobył się z jego ust, co oznaczałoby, że kompletnie nie wie co powiedzieć. Miał po prostu ochotę z nią posiedzieć i dodać jej otuchy… Sobą? -Jesteś śliczna i nie, nie mówię tego każdej dziewczynie. Bo niektóre są brzydkie jak noc listopadowa. Nigdy nie przeszłoby mi przez gardło słowo… Dziwka, jeśli chodzi o Ciebie, nie. Załatwię Ci nową sztalugę, lepszą! I masz mi mówić za każdym razem, kiedy ktoś zrobi coś podobnego. Rozumiesz?- wyrzucił to wszystko z siebie w ekspresyjnym tempie, chyba sam się tego nie spodziewał. Kiedy wypuścił ją ze swoich objęć, a było ciężko, przetarł łapkami te pojedyncze łzy, które spływały po jej policzkach. Doskonale wiedział, że to nie przez popiół. Przejechał po jej policzku swoją dłonią. Hey, ja tu jestem z TOBĄ, chciał krzyczeć, bo niby co mógł zrobić, na pewno porozmawiać z Vittorią. Chociaż w tym momencie miał ochotę skręcić jej kark, wiec musiał trochę ochłonąć. -To jest moje motto, jak zaszpanuje może wyrwę, mówię Ci działa- powiedział z pełnym uśmiechem na ustach, sam nawet nie zauważył, kiedy tak jakoś wyszło a on trzymał ją za rękę. Co prawda Woods często tykał ludzi i nie zdawał sobie z tego spawy. Ale tu sytuacja malowała się totalnie inaczej, jakby chciał jej pokazać, że przy niej jest i nie powinna się martwić. Nathowi rozmowy z ludźmi szły źle, chyba że miał komuś grozić! Wtedy było całkiem zabawnie, ale nie jak musiał rozmawiać z kimś bardzo poważnie, na normalne, tak, normalne tematy. -Wiem! Każdy chce zobaczyć mój striptiz na stole- oznajmił dumny z siebie. Bo kto by nie był, gdyby poruszał się tak jak on. A robił co całkiem nieźle, a nie jak jakiś kulawy ziemniak. A fanki? Hmm. Niektóre były bardzo upierdliwe i wypychały mu się bezczelnie na stół, a on chciał sobie jedynie potańczyć. Marcyś nawet nie wiedział jak trudno być Naczelnym-Podrywaczem-Hogwartu! Ale chyba nie miał by nic przeciwko, jeśli chodzi o wysoką Ślizgonkę, wolał je niż jakieś nawalone panie, które ledwo co mogły się tam wtoczyć. A tak naprawdę najbardziej chciałby tam zobaczyć Marcyś, ale to tylko takie skryte marzenia, prawda? -Nie wiem czy słodki traktować jako komplement, bo w końcu jestem Ślizgonem- zaśmiał się choć w jakimś stopniu, kiedy z jej ust padło ‘słodki’ mimowolnie posłał jej uśmiech, jeden z tych szczerych. Nie tych, które posyłał każdej osobie, bo lubił się szczerzyć do ludzi. -Nie sądzę, żebyś chciała wiedzieć- powiedział swoim jak najbardziej mrocznym tonem. O tak, na pewno nie chciała słuchać o jego przygodach, nie takich jak te. Znów spojrzał na nią jak uradowane dziecko, choć to mogło wyglądać dziwnie zważając na jego reputacje. Ale czuł, że przy niej może byś sobą, a nie kimś kogo udaje. Poza tym emocje. To było coś z czym Woods naprawdę sobie nie radził dlatego unikał wszelkich osób, które chciały mu pomóc. A później nie kończyło się to dla niego dobrze. Więc chyba lepiej było trzymać się z kimś takim jak Marcyś? Zapalił kolejnego papierosa, najwyżej później będzie miał raka płuc, ale blondynkę czeka podobny los. Przynajmniej na starość będą mogli opowiadać innym, jakimi byli kretynami. I w tym momencie na twarzy Natha pojawiło się przerażenie, on wychodził do przodu i myślał o przyszłości. O tym, że fajnie by było mieć taką osobę jak Collins. Przy sobie. Blisko.
Kiedy Marcela skończyła mówić, spojrzała w stronę chłopaka kątem oka, jakby badając jego reakcję. Jego mina... cóż, początkowo wyglądał na wściekłego, później w jego oczach wyczytała... troskę? Sama nie wiedziała co o tym myśleć, cisza wwiercała jej się w głowę i gdy już zaczynała myśleć o tym, jak ogromny błąd popełniła, mówiąc Nathanielowi o tej całej sprawie, poczuła jego dotyk. Mocny dotyk. Właściwie, przyciągnięcie. Po chwili znajdowała się w jego ramionach. Nath delikatnie głaskał ją po plecach, oparł brodę o jej głowę, a ona poczuła się taka mała (bo przecież normalnie była wielka, 160 parę cm wzrostu!) i... bezpieczna. Wtuliła się mocniej w jego tors, wciągając do płuc tym razem nie dym jagodowego pufka, ale zapach jego perfum. Zamknęła oczy na chwilę. Kiedy Nath mówił, dziewczyna otworzyła oczy i wychyliła się ostrożnie z jego ramion, patrząc na niego ogromnymi oczami. Kiedy usłyszała komplement dotyczący swojego wyglądu, trochę się speszyła; mrugnęła kilkukrotnie posklejanymi od łez popiołu rzęsami, jakby w niedowierzaniu. Naprawdę tak myślał? Kiedy chłopak skończył mówić, wypuścił ją z ramion i otarł jej łzy z oczu, patrzyła na niego uważnie. Miała ochotę go za to przytulić, ale uznała, że nie powinna się spoufalać i choć walczyła z tą chęcią, to w końcu po prostu rzuciła mu się na szyję i objęła go mocno. - Dziękuję. - powiedziała cicho wprost do jego ucha, a jej głos brzmiał już o wiele pozytywniej, choć wciąż nieco się łamał. Po kilku sekundach puściła go i odsunęła się. - Wybacz - powiedziała najbardziej neutralnym tonem, na jaki było ją stać. - Nath, mam prośbę. Mógłbyś jej o tym nie mówić? Wiesz, o tym, że ci to tak powiedziałam. Wymyślisz coś? W końcu wracanie z pleneru tylko z płótnem i bez sztalugi jest dziwne... A i nie mów jej o tym... popiole. Proszę. Mówiła, wgapiając się w trawę. Jej prośba nie wynikała z lęku przed konfrontacją z Vittorią, to bowiem nie stanowiło dla niej problemu - nie chciała jednak, żeby mogła jej choćby przejść przez głowę myśl, że tak łatwo jest ją wyprowadzić z równowagi. Przecież normalnie się tak nie zdarzało, więc nie warto wprowadzać jej w błąd, prawda?
- Hm. Skoro mówisz, że działa, a ja właśnie to zastosowałam, to znaczy, że cię wyrwałam? - spytała chytrze (XD), jakby olśniona swoją niesamowitą rozkminą. Przy okazji zastanawiała się, czy może przy takiej chwili nieuwagi chłopaka mogła dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Jej uwadze nie umknął ten moment, kiedy zaczęli trzymać się za rękę i choć wiedziała, że to raczej wynika z chęci Natha, by ją pocieszyć, to mimo wszystko ten stan rzeczy jej... odpowiadał? Nie chciała się do tego przyznać sama przed sobą, a nawet wmawiała sobie, że wcale jej się to nie podoba, ale jakoś nadal nie zabrała ręki. - No to już nie mogę się doczekać tej naszej imprezy.[b] - stwierdziła, uśmiechając się. Sam pomysł coraz bardziej zaczynał jej się podobać. Ona sama co prawda na pewno nie wlazłaby do Natha na stół, ale mogłaby popodziwiać z dołu! Albo się pośmiać, to zależy. - [b]Oj, nawet Ślizgon tak zły i mroczny niczym gacie samego Salazara Slytherina może być czasem słodki, to nic złego! - stwierdziła, a gdy Nath uśmiechnął się do niej, poczuła coś dziwnego w żołądku. Motylki? Nie, to pewnie z głodu. - Ach, no tak. Mogłam się domyślić. - stwierdziła, gdy chłopak odpowiedział na jej pytanie dotyczące fanek. No, bo to było do przewidzenia, prawda? Pewnie stąd u Vittorii wzmianka o tym "wchodzeniu do łóżka" - najwidoczniej to nie jest takie znów rzadkie. Wciąż trzymali się za ręce, a Marcela nieco mocniej zacisnęła palce na jego dłoni. Marcela i Nath, Gryfonka i Ślizgon, trzymający się za rękę. Brzmiało to dziwnie, wyglądało to dziwnie, ale samo uczucie było według dziewczyny genialne. Dodawało jej to otuchy. - Dobrze, że nie jestem taką twoją fanką - stwierdziła, uśmiechając się. Starała się przestać myśleć o tym, co przyszło jej do głowy, a co niezbyt jej się spodobało. - Ale skoro teoretycznie już wyrwałam, to ty możesz być moim fanem, no nie?
Dobra, trzeba było poukładać to wszystko. Bo w końcu Woods nie mógł od tak jej tykać, miziać po włosach i chwytać za dłonie, tylko dlatego że mu się to podobało. Nie, musiał z tym skończyć. Czyli znowu przejść na tryb dupka… Ale jej wielkie oczy, które tak bardzo się w niego wpatrywały, albo to w jaki sposób jej dotyk łagodził wszystko. Nath idioto, nie wolno, nie. Jesteś kretynem. Nie. Powtarzał w swoich myślach, chcąc by to doszło do skutku. Niedoczekanie. Właściwie to może i by mu się udało, ale nie kiedy ją przytulił, a ona poczuła się bezpieczna. Doskonale o tym wiedział, w końcu wtuliła się mocniej, a on nie miał nic przeciwko. Bo kto o zdrowych zmysłach by miał? Kiedy blondynka wychyliła się nie pewnie z jego ramion, wbił wzrok przed siebie, starając się jak najbardziej unikać jej wielkich oczu. Zawsze to jakaś taktyka. No ale cholera, Marcyś bezczelnie się gapiła a on czuł jak jej oczy wiercą dziurę w jego sercu. Jeśli mowa o tym organie wewnętrznym, chyba zabiło mocniej, kiedy jednak spuścił na nią wzrok. Głośną przełknął ślinę, starając się wyglądać normalnie, jak na Ślizgona przystało. Ale bardziej był jak słodki piesek, broniący tego co jego. A czy mogło być jeszcze gorzej? Tak! Marcyś rzuciła mu się na szyję, przytulając jakby był dla niej naprawdę kimś ważnym. Tym razem Woods miał minę wystraszonego kota, a kiedy szepnęła ledwie słyszalne: Dziękuje. Jakby się rozpłyną, oczywiście w środku. Na zewnątrz nadal był twardy! Pokiwał jedynie głową, nie chcąc dalej toczyć tego nieprzyjemnego tematu. -Obiecuję- powiedział kiedy tylko się od niego odsunęła, kładąc rękę na sercu. Właściwie nie rozumiał kobiet. To było nie do ogarnięcia, na jego mały móżdżek. Nie dość że zawsze ze sobą konkurowały, kłóciły się o facetów… Po prostu eww. Dlatego to całe zajście nieco go przeraziło, w końcu dwie dziewczyny się kłóciły, o niego. Chociaż jedna napadła na drugą, czy to zaliczało się do kłótni, czy jeszcze nie? -Czy ja wiem…- powiedział nieco melancholijnym głosem, oczywiście udawanym a jakże inaczej. Właściwie mógł powiedzieć, że Collins go wyrwała. Choć on był bardzo prostym człowiekiem, więc nie było to trudne. Ale się jej udało, tak czy owak. Niech będzie z siebie dumna, powinna. Tak na dobrą sprawę, zdobyła własnego pieska. Nieźle. W dodatku nadal trzymali się za ręce, nie, sytuacja wcale nie robiła się dziwna, w ogóle. Właściwie to on powinien zabrać swoją łapkę, prawda? Może wtedy przynajmniej udawałby, że mu nie zależy. Ale jak na Natha przystało, nie zrobił tego. Ktoś tu chyba będzie tego żałował. -Na pewno będzie ciekawie- zaśmiał się brunet (nadal trzymając jej cholerna rękę) Imprezowanie było jego życiem, a z taką osobą jak Marcyś, która szydziłaby z niego na każdym kroku, oczywiście śmiejąc się prosto w twarz. Tak, zdecydowanie byłoby świetnie. Na samą myśl o tym, znów się uśmiechnął. Wypowiedzi o jego ‘złym’ charakterze nie skomentował, Collins przez ten krótki okres czasu dowiedziała się jaki Woods był, nie dla przyjaciół czy rodziny. Dowiedziała się jak był naprawdę. Więc trudno było przy niej grac swoja ukochaną rolę, choć to była kolejna rzecz, która mu nie przeszkadzała. (nie motyle to pterodaktyle, albo tasiemiec XD) -Jasne, mogę być oficjalnie, albo też nie. Jak wolisz. Twoi fanem- powiedział z pełnym uśmiechem na ustach. I po raz setny nie miał nic przeciwko temu, popatrzył w niebo, które przybrało kolory czerni i zmarszczył brwi. Pogoda w takim miejscu od zawsze była zmienna. Zszedł z murku, nadal trzymając jak za rękę, lecz teraz bardziej jakby była księżniczką. -Chyba pasuję się zbierać- oznajmił wskazując niebo, pomógł jej wstać z murku. Jak na mężczyznę przystało, bo nawet on potrafił się czasami zachować. Właściwie to tylko czekał na jej odpowiedź, on sam był gotowy ruszyć w stronę Hogwartu. Choć równie dobrze mógłby przerzucić ją jak worek ziemniaków przez ramię, prawda?