Dosyć osobliwe, bardzo przestronne pomieszczenie znajdujące się niedaleko kuchni. Jest podzielone na pół: lewa strona posiada wyposażenie niezbędne do realizowania pasji kulinarnych i znajdziesz tu wszelakie przybory, sprzęty i niewielką spiżarnię, prawa z kolei służy do wykonywania najróżniejszych zajęć kreatywnych i w zależności od potrzeb może służyć za pracownię malarską, pokój muzyczny czy kameralną scenę dla aktorów.
Autor
Wiadomość
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Swansea swojej przygody z malarstwem nie zaczął dziś. Ani wczoraj. Ani miesiąc czy rok temu. Był okres, w którym jego dłonie były permanentnie poplamione farbami, a włosy pachniały terpentyną, był top jednak czas, kiedy jego ojciec jeszcze żył. Głęboko w pamięci miał zachowane wspomnienia, do których nieczęsto wracał, o tym, jak Landen pokazywał mu jak trzymać pędzel, układał płótna w różnych miejscach domu, by rozwijać artystycznie swojego pierworodnego syna, o tym jak tłumaczył mu teorię koloru na magicznym kole barw. Nie wracał do tych wspomnień i był szczerze obrażony na wszelką artystyczną działalność, od kiedy ojca zabrakło w jego życiu. Siedział dzisiaj naprzeciw płótna, które naciągnął na ramę dobrą godzinę temu i patrzył na nie. Próbował zmusić się, do spojrzenia na malarstwo inaczej, niż przez perspektywę niewypowiedzianej ilości żalu do swojej rodziny. Jedynym człowiekiem, który kiedykolwiek zrozumiał jego gorycz był Elijah, a jego nie sposób było znaleźć, a co dopiero porozmawiać z nim o tej decyzji, którą Swansea niedawno podjął. Wyjazd do Kolumbii, który ma zmienić wszystko. Zsunął w końcu pośladki z ławki, podchodząc do sztalugi z taką uwagą, jakby podchodził błotoryja w okresie godowym i z równie wielkim skupieniem na sztalugę patrząc, jakby mu miała, jak ten błotoryj, skoczyć do gardła. Sięgnął po pudełko z farbami, w których zaczął grzebać bez większego zastanowienia. Niebieski, biały, żółty choć logiczna część jego głowy wyjmowała tubki, nazywając je prostymi słowami, w środku głowy rezonowały mu zupełnie inne określenia. Kobalt, cyjan, ultramaryna, biel tytanowa, ołowiowa, kadmin, cynk, żółta indyjska. Nie potrafiłby przytoczyć, skąd zna te słowa, wyciskając je na paletę, nie próbował sobie tego przypomnieć. Pozwolił sobie nie myśleć, jeśli to ma być jedna z ostatnich rzeczy, jakie zrobi, zanim wyjedzie i kto wie, czy wróci, to nie chciał naznaczyć tego płótna zbytnim zastanowieniem. Wprost przeciwnie, niech będzie ono bez sensu. Pierwsze pociągnięcia stanowiły abstrakcyjną bazę, bez przekonania chlastał szerokim pędzlem pionowe linie, pozwalając dłoni pracować, a wzrokiem szukając jakiejś zależności w tych pociągnięciach, jakiegoś schematu czy wzoru, w którym zapisane byłoby, czym ten obraz będzie. Nie był portrecistą, nie był hiperrealistą. W ogóle nie nazwałby się artystą, ale wiedział w głębi duszy, że sztuka była nie tylko po to, by odwzorować to, co się widzi, ale też pozwolić temu, co wewnątrz wybrzmieć, jeśli nie było na to słów. Miał swoją poezję, której nigdy nikt nie czytał, miał swoje muzyczne momenty, kiedy próbował melodią ując swoje uczucia, tylko od malarstwa się odwracał. Naznaczonego pięknem jego nieobecnego ojca. I dziś postanowił się z nim pogodzić. Kształty powoli nabierały formy, choć nie była to oczywista wizja. Freski bladych pociągnięć przypominały kończyny, może ramiona, dzięki zaklęciu poruszające się lekko, jakby w bezdźwięcznym tańcu. Zazwyczaj po rzuceniu zaklęcia ożywiającego obrazy moment sztuki się kończył, Lockie jednak dopiero widząc ten ruch, zrozumiał, co chciał przedstawić naprawdę. Czując zmęczenie uznał, że na dziś wystarczy, ale wiedział, że wróci jeszcze, bo bez tego zamknięcia, nie będzie gotów wyjechać. + zt
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Kilka dni później wrócił na swoje miejsce zbrodni. Zbrodni przeciwko komu i czemu - nie było na to odpowiedzi. Przeszedł przez salkę, kierując kroki do szafki, za którą wcisnął swój tańczący obraz. Wyciągnął płótno i postawił je na jednej z wolnych sztalug, vis-a-vis stolika, na którym usiadł i wpatrzył się w te błękity przeplatające z żółciami. Tkwił tam tak długo, jakby rzeczywiście spodziewał się, że malunek nagle zacznie mówić i wyjawi mu swoje tajemnice, a przecież tak się nie stało, tak się stać nie mogło. Obserwował leniwe, falujące ruchy i westchnął, chowając twarz w dłoniach. Kolejne pół godziny zajęło mu naciąganie kolejnego, wyciętego płótna na ramę. Zaprawił ją podkładem i osuszył go, by był gotowy do pracy. Tym razem powinno być prościej, prawda? Wystarczy się rozkręcić, rozrysować, a ta porażka w żółciach i błękitach musiała być taką rozgrzewką. Tańczące kolory stały tuż obok, jak surowy nauczyciel, obserwujący jego poczynania, kiedy zaczął z pudełka z farbami wygrzebywać zupełnie inną paletę, omijając i niebieskie i żółte tubki, by ostatecznie z zielonymi i pomarańczowymi podejść do drugiego z trzech elementów tego osobliwego, pożegnalnego tryptyku. Z większym skupieniem niż ostatnio, mając wrażenie, że tym razem musi ominąć popełnianie błędów, wziął w ręce znacznie mniejszy pędzel. Z namysłem zakreslił pierwsze kształty, tworząc na płótnie wzory, w których szukał większej sztuki, większego artyzmu, niż w nieporadnych błękitach. Kątem oka dostrzegał ich wijący się taniec na sztaludze obok i z pewnym ciężarem na ramionach dziwnej powinności i odpowiedzialności, jak ojciec upośledzonego dziecka, starający się, by to drugie może jednak już urodziło się normalne. Parsknął, na myśl o tym porównaniu i pokręcił głową z pewnym szczerym, wobec samego siebie, obrzydzeniem. Zielenie zastąpił seledyn, przechodzący kuriozalnie w kasztan, paloną umbrę, orchę. Kolory, które wybrał, bolały go w oczach, a jednak i tak kontynuował, mając wrażenie, że tym bólem oczu z czegoś się spowiada, za coś nim płaci, czymś się leczy. Ponoć najbardziej gorzkie lekarstwa były często najlepszymi. Obraz nabrał kształtów, przypominających ogień. Podobnych do tego, jak poruszał się taniec w błękicie, a jednak ogień ten był żywszy, drżący, uskakiwał po gałęziach abstrakcyjnego drzewa od momentu ożywienia obrazu, jakby już i natychmiast chciał ukazać swoją dominację na tym płótnie. Swansea nabrał jeszcze trochę farby, stawiając jasnymi, prostymi liniami granice, jakby te granice mogły ten ogień skaczący powstrzymać. Obrysował konary, korzenie, obrysował gruby pień drzewa, stawiając na jego gałęziach znamiona swojej pracy. Odrzucił pędzel ze złością widząc, że ani jego upór ani jego malunek nie jest w stanie ujarzmić tego, co sam przecież stworzył i niemal natychmiast pozwolił temu uczuciu objąć się, znienawidzć kolejne swoje dzieło, odrzucić je. Odwrócił się obrażony jak dziecko, ignorując i niebieski taniec i zielony ogień. Czy powinien się poddać? Czy do trzech razy sztuka… Wcisnął obrazy za szafkę i wyszedł, czas pokaże. + zt
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Kiedy ponownie zawitał do sali koła realizacji twórczych, był zmęczony. Ból, który obejmował jego ciało, ramiona, jego organy, z dnia na dzień nasilał się, pogarszając nie tylko jego poczucie fizyczne, ale i psychiczne. Nie wyjął od razu swoich niechcianych dzieci zza szafki, nie miał siły ani odwagi od razu mierzyć się z ich pełnymi pretensji kolorami. Nie chciał myśleć o tym, że ten odcienie pretensji to jego własne pretensje, że to, co chciał osiągnąć, uzewnętrznienie swoich emocji, osiągnął niemal idealnie, wypluwając z serca i rozumu najgorsze uczucia. Zaczął od przygotowywania płótna, naciągając je na ramę, przygotowując podkład, pokrywając równomiernie zaprawką. Dodał do niej kilka kropli złota, by mieniła się pod kładzionymi nań barwami. Chciał spokoju, chciał serenity, chciał miejsca, w którym nic nie boli, odzwierciedlić ten zakamarek głowy, który żył wygodnie i w spokoju. Brunatnym brązem zakreślił leniwe wzgórza, którym bliżej było do muszli egzotycznych małż, niż wzgórz, ale nikt nie miał oceniać jego pracy pod względem realizmu. W centralnym miejscu ustawił fontannę, która nie dość, że nie miała podstawy, to też nie miała żadnej racji bytu, wisząc pomiędzy obłymi kształtami robiącymi za chmury, a małżowymi wzgórzami, okalającymi przestrzeń, którą sam uznał za jezioro. Na jego lśniącej powierzchni rzucił kilka wielkich, pomarańczowych liliowców, a pomiędzy nimi czując pustkę, puścił na płótno kilka ptaków w kolorze czystej bieli. Pędzel poruszał się praktycznie sam, niewymuszonymi ruchami, dając każdemu z tych ptaków gałązkę, która rozlewała się w niejasne spirale, kręgi na wodzie. Nie oczekiwał od tego obrazu już niczego. Był zmęczony i obolały, chciał stworzyć na płótnie miejsce, w którym sam chciałby odpocząć, zanurzyć się, zakopać. Obraz, który można poczuć i usłyszeć mógł należeć do najbardziej unikalnych arcydzieł, jakie malarz mógłby stworzyć - Swansea się za malarza nie uważał. Domyślał się, że wnawet jeśli jego praca przemawia do niego, to prawdopodobnie tylko do niego. Może do jego matki? Przez myśl jak błyskawica, przeszło mu, by jej je zanieść. Jego żałosny tryptyk żalu. W końcu planował ją odwiedzić, przeprosić, podziękować, klęknąć, może się rozpłakać, zanim wyjedzie pozbyć się z ciała wszystkich jej szczodrych darów. Czy mu wybaczy? Czy podaruje mu ich więcej, kiedy on sam tylko wróci. Całość pokrył gładkim, błyszczącym topem, patrząc, jak jego małżowe wzgórza rozlewają się, bo nie miały czasu wyschnąć, a on nie osuszył ich zaklęciem. Usiadł, podkulając nogi i obserwował, jak cała jego praca rozciąga się, ciągnięta w dół grawitacją, niszczejąc, ale czy na pewno? Rzucił i na ten obraz zaklęcie, pozwalając by to, co się rozpłynęło, mogło w swojej abstrakcyjnej formie zapętlić się w tym ruchu. Może te ptaki, opadające pomiędzy liliowce i nenufary, niczym płatki wielkich drzew, mogły poderwać się do lotu. Może małżowe wzgórza mogły zanurzać się w krawędzi wielkiej wody i wyrastać po chwili, dumnie, tak, jak dumny powinien być on. A nie był. Wyciągnął zza szafki swoje pozostałe dwa dzieła. Wszystkie spiął ze sobą, w końcu opowiadały jedną historię i wyniósł z salki z zamiarem, kto wie, może spalenia ich na błoniach?
zt +
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Zaszywał się tu co jakiś czas, uprzednio skrupulatnie studiując grafik zajęć różnych roczników, by prawdopodobieństwo spotkania tu kogokolwiek było jak najmniejsze. Ostatnio nosił się z potrzebą pracy nad pewnym tryptykiem, szukając ujścia emocji, z jakimi sobie nie radził od czasu powrotu z Kolumbii. Czasami w jego głowie budziła się myśl, że powinien skupiać się na rozmyślaniu, o czym będzie jego praca dyplomowa, ale zawzięcie dusił w sobie tę myśl za każdym razem, rozpraszając swoją głowę czymkolwiek innym. W tym także i sztuką, w końcu każda forma escapismu była dobra, jeśli spełniała swoją powinność. Pozwalała uciec. Najpierw do salki wsunął głowę, by upewnić się, że jego skomplikowane magimatyczne obliczenia prawdopodobieństwa znalezienia tu zapaleńców koła realizacji twórczych były prawidłowe, a nie widząc nikogo, wślizgnął się do środka i on sam, niczym lis do kurnika. Nie robił przecież niczego nielegalnego, a jednak trochę czuł się, jakby musiał ukrywać w tajemnicy coś, co wydawało się oczywiste każdemu, kto imaginował sobie, czym może zajmować się jakiś Swansea w wolnym czasie. Zabrał się za pracę. Przygotowywanie płótna było mozolne, ale brak konieczności myślenia przy naciąganiu materiału, bezcelowość gruntowania i równomiernego osuszania, które było w ogóle niekreatywne, pozwalało mu wyłączyć na chwilę głowę, a to za to wpływało znacznie lepiej na późniejsze, całkiem kreatywne wtedy działania. Złożył więc powoli deski, dobierając ich rozmiar do planowanej pracy, przygotował materiał, który skrupulatnie nabijał na ramę, naciągając przy narożnikach, które później rozepchnął wsadkami. Patrząc bezmyślnie przez okno, mieszał żelatynę, którą zawsze kładł pod grunt, dzięki czemu materiał stawał się prawdziwie gładki i powoli rozprowadzał ją na przygotowanym podobraziu. Silverto osuszyło ją, dzięki czemu mógł zabrać się za równie skrupulatne i równie powolne zamalowywanie białego płótna równie białym gruntem olejnym.
Clementine Bardot
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173
C. szczególne : Ubrania umorusane farbą olejną; włosy w artystycznym nieładzie i uśmiech - naprawdę zachwycający
Pierwsze dni w Hogwarcie zdawały się być niewyobrażalnie trudne dla Clementine, która raz za razem gubiła się w korytarzach szkoły. Lawirowała na pograniczu feerii emocji zalewających jej wnętrze, a kiedy pojmowała, że to wszystko kompletnie bezsensu, chciała zacząć raz jeszcze - od nowa. Strach jednak nie pozwalał na racjonalizm, a gonitwa myśli doprowadzała ją na skraj, czy podejmowane decyzje były słuszne i właściwe. Ucieczka stanowiła więc wyzwolenie, a nigdzie nie było przyjemniej niż w miejscu, gdzie świat stawał się sprzymierzeńcem, zaś ujście nut pełnych sentymentalizmu, stanowiło swojego rodzaju katharsis. Użyła mapy, by nie stracić punktu odniesienia do kolejnych sal, które mijała. Szła pewnym krokiem, co rusz obserwując ruchome obrazy i uczniów skupionych na rozmowach czy zadaniach. Powoli docierało do niej, jak ten pęd pozwalał na zaskarbienie sobie iluzji natchnienia, które zamierzała przelać w szaleńczym tańcu pędzla na naciągniętym płótnie. Marzyła o zrzuceniu z ramion ciężaru i kompleksu nowej, jakby to było jedynym rozwiązaniem. Zdążyła już nawet zapomnieć o dziewczęcym wyjeździe końcem wakacji, bo skala nowości zaczęła ją przytłaczać. I nie rozumiała, z czego to wynikało, bowiem im dłużej trwała w ów zawieszeniu, tym mocniej dochodziła do wniosku, że po raz pierwszy otworzyła się na innych. Przestała być anonimową Francuzką z odległego zakątka Europy, przyjmując rolę po raz pierwszy dla niej napisaną. Nie myślała jednak o tym, by najpierw zapukać, a potem dopiero sprawdzić czy nikomu nie przeszkadza. Do środka weszła niemalże z hukiem, kiedy klamka wyślizgnęła się z jej smukłej dłoni, uderzając drzwiami z impetem o murowaną ścianę. Westchnęła z rezygnacją, kręcąc przy tym głową, jakby w kompletnym zażenowaniu, aż wreszcie jej błękitne spojrzenie skupiło się na twarzy ciemnowłosego studenta. - Uhm... Wybacz, jestem niezdarna - mruknęła niewyraźnie pod nosem, próbując naprawić swoje szkody i zatrzaskując za sobą drewniane wrota - tym razem subtelnie. - Nie będzie ci przeszkadzało, jeśli... Rozłożę się gdzieś z... Lockie? - zdziwienie uderzyło w nią gwałtownie, gdy wreszcie rozpoznała w młodym mężczyźnie swojego rozmówcę z klubu. Nie tego się spodziewała dzisiejszego dnia, dlatego gdy dostrzegła przed nim sztalugę, a w jego dłoni pędzel, niemalże zamarła w bezruchu. - Może zabrzmię okrutnie, ale... Co ty tutaj robisz? Nie jesteś na herbatce w kolejnym pubie? - starała się zażartować, nawiązując przy tym do ich ostatniego spotkania i cicho wierząc, że wcale go nie urazi.
Był w tak bezmyślnym stanie, wpatrując się w płótno i mieszając grunt w słoiku, że nawet kiedy drzwi pierdolnęły o ścianę - nie drgnął. Był zbyt głęboko w czymś w swojej głowie, za daleko pognał za jakąś myślą nieuchwytną. Mówiła do niego, ale nie słuchał, na krawędzi widzenia dostrzegając jakiś ruch, ale ten ruch potrzebował wielu staj podróży po zakamarkach jego świadomości, by neuronami dobiec w końcu do ośrodka poznawczego i dać sygnał, że oto nie jest już sam, pomimo jakże usilnych prób trafienia tu w momencie, gdy nikogo w owym "tu" nie będzie. Powoli, mechanicznie, jak półprzytomne zombie, odwrócił w jej stronę twarz, dalej tak samo mechanicznie bełtając grunt. Oczy zawisły na ciemnych brwiach, ukrytych pod grzywką, pełnych ustach, a kropki łączyły się niespiesznie, pozwalając mu robić z siebie idiotę bądź umysłowego kalekę, nim nie połączył twarzy z imieniem i faktem, że - do cholery - już nie był tu sam. Ocknął się nagle, jak wyrwany z transu, prawie oblewając się swoją miksturą w słoiku i uniósł brwi. - Clementine. - parsknął - Przecież Ci mówiłem, że tu studiuję. - przechylił głowę - Czy dziwi Cię, że jestem tu-tu. W tej sali. - przechylił głowę w drugą stronę, tym samym wskazując na swoje płótno. Kilka kolejnych pociągnięć pędzla wyrównało warstwę gruntu. Wrzucił go do roztworu terpentyny, a słoik solidnie zakręcił. - Co mi z pubów, klubów i herbatek, jak nie mam ich z kim pić. - puścił jej oko, uśmiechając się jak pies i w końcu odepchnął się od parapetu, o który opierał się biodrem. Potarł dłońmi twarz i wyjął różdżkę, by równomiernym silverto znów osuszyć warstwę podkładu. - Nie będzie mi przeszkadzało. - nawiązał do jej pytania, zanim uznała za stosowne wyśmiać jego obecność tutaj - Rozkładaj się, gdzie chcesz, choćby i przede mną. - powiedział obcesowo, jednocześnie takim tonem, jakby rozmawiał o pogodzie. Bezczelny.
Clementine Bardot
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173
C. szczególne : Ubrania umorusane farbą olejną; włosy w artystycznym nieładzie i uśmiech - naprawdę zachwycający
Natomiast jej było wstyd. Za tę pokraczność, nieudolność w byciu bardziej elegancką, choć przecież na co dzień charakteryzowała się lekkością ruchu i gracją, której mogło jej pozazdrościć tak wielu. Dzisiaj zdawała się nie być sobą, dlatego z takim trudem niemalże wypluła z siebie w pierwszej chwili przeprosiny, dopiero potem zdając sobie sprawę - przed kim się kajała. I wcale nie miała wyrzutów sumienia względem osoby. Chodziło tylko o sytuacje, w której przerwała mu pewien twórczy aspekt, jakby bolało ją, że być może właśnie w tym momencie wylewał na płótno emocje, których ona zamierzała się niebawem pozbyć. - Mam na myśli konkretnie to miejsce... Do tej pory nie spotykałam raczej ludzi w pracowniach artystycznych, a już przynajmniej nie takich - stwierdziła, mimo iż brzmiało to okrutnie. Wyprostowała się nagle, spoglądając na Lockiego z pewnego rodzaju obawą, że mógł źle to zrozumieć. Odchrząknęła nagle, po czym zrobiła krok w jego stronę. - Sądziłam po prostu, że... Jesteś lekkoduchem, aniżeli człowiekiem, który chciałby cokolwiek stworzyć na płótnie - tłumaczenie może i nie było logiczne, ale dostatecznie szczere, by spróbował jej uwierzyć. Zapewne brzmiało to też - z jego perspektywy- absurdalnie, jednak ufała, że zrozumie dziewczęce intencje. Dopiero uczyła się tego świata, a Swansea ciekawił ją bardziej niż mogła to przyznać na głos. Uśmiechnęła się więc rozbrajająco tuż po tym, gdy odpowiedział jej z przekorą. Nie tego się spodziewała, a może... - Właśnie tego i nie potrafiła przed sobą przyznać, że prowokacja okazała się udana? - No to chyba czas mnie zaprosić na herbatkę, nie sądzisz? - przygryzła nieco dolną wargę, kręcąc przy tym z rozbawieniem głową. Miała wrażenie, że oboje lawirują na cienkiej granicy, ale żadne nie było dostatecznie przekonane, by pójść dalej bądź odpuścić. Dla niej to doświadczenie było też nowe i na tyle intrygujące, by wchodzić w nie z nutą pewnej subtelności, szukając w ciemnowłosym chłopcu pewnych odpowiedzi, lecz nie do końca wypowiedzianych wprost. Parsknęła wreszcie na kolejne frazesy, jakby zupełnie im nie dowierzając. - Całe szczęście mam tę szatę... Nie uda ci się mnie podziwiać - bezczelność osiadła na języku, jakby w pełni bawiła ją ta uwaga. Nigdy bowiem wcześniej nie zdobyła się na taką dozę arogancji.
Pewnie poczułby się urażony na jej przemyślenia, jakoby nie był wart kajania się ani przeprosin, ale tak głęboko trzymał w sobie jakiekolwiek poczucie urazy, że nie wypływało na wierzch przy takich powierzchownych wzburzeniach. Obserwował ją chwilę, po czym uniósł rozbawiony brwi. - Możesz mi uwierzyć, że w tej szkole pełno jest domorosłych artystów. - uśmiechnął się, bo wydawało mu się dość uroczo naiwnym, bycie zaskoczonym, jako, ze w Hogwarcie kłębiły się setki ludzi i zakładanie, że pracownia będzie pusta było dość abstrakcyjne. On miał opracowany specjalny wzór do obliczania prawdopodobieństwa, kiedy wszystkie roczniki mają jakie zajęcia, by tu nikogo nie spotkać, co więcej, często korzystał z sieci swoich niewątpliwie przydatnych kontaktów w obrazach, by się podpytać czy teren czysty, czy nie warto dupy ruszać, choć z Dormitorium Slytherinu wcale nie miał szczególnie daleko do tej salki. - Lekkoduchem. - zaśmiał się, a miał bardzo specyficzny śmiech, może przez ten jego akcent, może przez tanie papierosy i ciepłą wódkę, brzmiał trochę jak szczekający pies - bardzo dyplomatyczne określenie, że mam fizis menela, tak? - dodał, kiedy trochę uspokoił śmiech i otarł łzę rozbawienia - Zdarza mi się coś czasem stworzyć na płótnie. - przyznał, kierując kroki do jednej z szafek, w której stały rzędy drewnianych skrzynek pełnych różnego rodzaju farb, barwników i ruszy. Zaczął sobie powoli kompletować paletę pod coś, czego jeszcze nie był do końca pewien. - Lubisz chadzać na herbatki z ...lekkoduchami, Clementine? - zapytał, oglądając tubki ultramaryny w poszukiwaniu tej najpełniejszej. Odwrócił się ze swoim zestawem kolorów, uśmiechając do niej i zmrużył jedno oko - Mogę Cie podziwiać i w szacie. - zapewnił, po czym stuknął się palcem w skroń - Mam całkiem bogatą wyobraźnię. - a to był fakt, w końcu poza byciem pubową ćmą i zwykłym idiotą-menelem, którego rolę tak sobie umiłował, był też niewątpliwie artystą. Zaczął przykładnie przygotowywać sobie stanowisko pracy, zbierając z półek olej makowy, medium malarskie, jakieś szmatki, kawałek grafitu, bo przecież, zanim w ogóle farba dotknie płótna, czekał go cały, mały rytuał.
Clementine Bardot
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173
C. szczególne : Ubrania umorusane farbą olejną; włosy w artystycznym nieładzie i uśmiech - naprawdę zachwycający
Potarła nerwowo czoło, czując jak policzki zaczynają płonąć ze wstydu. Zalewała się tą konkretną emocją tak często w sytuacjach niekontrolowanych, że nawet teraz - choć Lockie nie wydawał się zły - odnosiła wrażenie, jakoby naprawdę mu przerwała. Fakt nie wypchnięcia jej z pracowni był jednak miły, dlatego wolnym krokiem ruszyła w stronę szaf, gdzie zamierzała odnaleźć odpowiednie farby i pozostałe materiały, dzięki którym jej obraz nie straci na urokliwości po pierwszych kilku godzinach. - Cóż... Muszę się jeszcze sporo o Hogwarcie nauczyć, szczególnie że poza tobą, nie poznałam żadnego artysty - stwierdziła, a nikły uśmiech zatańczył na dziewczęcych wargach. Otworzyła wielką gablotę, której zawartości przyglądała się przez dłuższą chwilę, marszcząc przy tym nieco nos. Robiła to zawsze, gdy intensywnie o czym myślała, szukając odpowiedzi na niezadane wprost pytania. Z tego stanu wyrwał ją jednak ślizgon, który powtórzył po niej to konkretne słowo, a potem utkał zdanie, przez które Bardot niemalże zadławiła się własną śliną. - Uhm, nie... Nie, ależ skąd - niepewność zawibrowała w tonie jej głosu, bo zupełnie nie sądziła, że mógłby to odebrać w ten sposób. Skarciła się nawet w myślach, że powinna lepiej dobierać wypowiadane frazesy. - Chodziło po prostu o to, że... Sądziłam chyba... Nie wiem, myślałam że jesteś pałkarzem - starała się wybrnąć z tej sytuacji z twarzą, ale zapewne pogrążała się jeszcze bardziej. Nie pozostawało więc nic innego, jak wreszcie się zamknąć i poświęcić kilka chwil na skompletowanie malarskiego arsenału, by nie robić z siebie po raz kolejny idiotki, popadającej w gąszcz stereotypów. - Masz tutaj swoje obrazy? - spytała, zaciekawiona męskim wyznaniem. Sięgnęła wreszcie po odpowiednie farby, lecz nie była co do ich kolorytu przekonana, stąd zabrała jeszcze kilka barwników i najważniejszą część tworzenia malowidła - akrylowe gesso. W głowie kreowała już linie i kształty, ale były tak skrajnie nierównomierne i niezadowalające, że nie była pewna, czy należało pokazywać je światu. - Nie wiem... Powinnam to lubić? - odparła z nieznacznym rozbawieniem, bo w jej przypadku dziwnym było, że nie posiadała doświadczenia. Nie dzieliła się tym też otwarcie, czując wstyd do pozostania daleko za rówieśnikami. - Ostatnio było... Miło. Parsknęła śmiechem na kolejne słowa, kręcąc głową z niedowierzaniem. Jej oczy śmiały się, gdy taksowała Lockiego z ciekawością, po czym cicho westchnęła. - Możesz podziwiać moją sztukę, ewentualnie... Stwórzmy obraz razem - zaproponowała z przekorą. - Gdyby nam nie wyszło, to zmarnujemy jedno płótno, a nie dwa... Jeśli odmówisz, to też zrozumiem, nie każdy jest w końcu francuskim impresjonistą, prawda? - zaproponowała z dozą wyzwania, co sprawiło jej ogrom nieokreślonej satysfakcji.
Był na tyle bezpardonowym człowiekiem, że gdyby mu rzeczywiście przeszkodziła - zapewne dałby jej to odczuć. Przyszedł tu, bo potrzebował pobyć sam, zdystansować się, porobić coś, co pozwalało mu nie-myśleć. Po Kolumbii miał wrażenie, że nigdzie już nie umie odpoczywać, Hogwart go dusił i tylko czynności pozbawione skomplikowanej logiki dawały mu możliwość wyłączenia się na tyle, by przegrzane w głowie styki zregenerowały się. - Mamy takie kółko. - powiedział, przeglądając barwniki - Które odbywa się w tej sali, związane z działalnością artystyczną. Jakbym szukał artystów, to pewnie tam. - zmrużył żartobliwie jedno oko. Sięgnął następnie po grafit, który powolnie i z namysłem ostrzył o kawałek papieru ściernego, patrząc na białe płótno z taką uwagą, jakby tam już rzeczywiście coś było. Parsknął niekontrolowanie, przerywając na chwilę tę czynność i zamykając oczy. - A no tak, zapomniałem oddać legitymacji artysty, jak zostałem pałkarzem. - pacnął się ręką w czoło i pokręcił głową, po czym wrócił do ostrzenia przyboru - Poprawie się w przyszłym semestrze. - przyrzekł, jednocześnie w jego głowie rzeczywiście pojawiła się myśl, by na przyszłość malować w zaciszu dormitorium albo swojego własnego domu najlepiej. - Merlinie uchowaj. - zarzekł się, że nie ma tu jego rysunków, choć spojrzenie machinalnie uciekło w stronę jednej z szaf, w których składowane były zamalowane płótna, bo... nie był pewien. Wierzył, że nie ma, a jednak niepokój wkradł się w jego serce. Ubrudził opuszki palców w węglu z papieru ściernego i zaczął nim zaznaczać jakieś niewyraźne formy i linie na płótnie. Milczał na to kolejne pytanie, prawie jakby się zastanawiał, choć nie było się przecież nad czym zastanawiać. - To dobrze, że było Ci miło. - powiedział tonem, jakby fakt, czy jemu było miło, był trzeciorzędny, jak i nie w ogóle nieistotny - Nie sądzę, że jestem materiałem na kumpla dla takiej dziewczyny jak Ty, ale dobrze, żebyś znalazła sobie nowych znajomych w nowym miejscu. - mówienie do niej wydawało się jakieś płynniejsze, kiedy na nią nie patrzył. Na jej grzywkę, opadającą na ciemne brwi, pełne usta, wąskie ramiona. Biel podkładu umorusana była w coś, co jeszcze nie miało żadnej konkretnej formy, ale przerwał na chwilę i spojrzał na nią. - Mogę? - uśmiechnął się jak pies - Zbytek łaski, pani. - przymknął z powagą oczy, kładąc dłoń na piersi i skłonił nieco głowę w lekkim rozbawieniu - Nie jestem pewien, czy to, co tworzymy, jest w jakikolwiek sposób zbieżne. - zauważył, patrząc na akryle, za które się zabrała i kiwając głową w kierunku swoich olei- Chcesz próbować to łączyć?
Clementine Bardot
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173
C. szczególne : Ubrania umorusane farbą olejną; włosy w artystycznym nieładzie i uśmiech - naprawdę zachwycający
Czuła się odległa w sferze historii i relacji hogwarckich. Nie pojmowała wszystkiego, czasem gubiąc się nawet we własnych myślach, dlatego spotkanie Lockiego w pracowni artystycznej wydawało się jej prawie niedorzeczne. Potem pojęła, jak wiele sekretów mógł skrywać, że niesiona ów świadomością, zaakceptowała sposób i chęć ucieczki przed światem do miejsc, gdzie było się niemal bezpiecznym. Ona to robiła od lat, wyobrażając sobie pozostanie dla reszty kompletnie niewidoczną. - Zapamiętam i może nawet spróbuję - odparła, skupiając się na farbach, które wciąż przekładała na półkach wielkiej gabloty. Nic jej nie pasowało; nie na tyle, by poświęcać temu dłużej uwagę, aniżeli wypadało. Uniosła wymownie brwi, gdy usłyszała kolejne słowa ślizgona, od razu pojmując swoje faux pas. Starała się wierzyć, że nie uraziła go poddaniu stereotypowości, ale im dłużej to trwało, tym większą ochotę miała go przeprosić. Nie zrobiła tego; westchnęła jedynie przeciągle, odwracając w jego kierunku wielkie, błękitne spojrzenie. - Oby nie, bo wtedy nie będziesz mógł kreować się wyłącznie na głupawego osiłka - stwierdziła bez namysłu, puszczając mu przy tym oczko. Wolała ugryźć ten niezręczny temat w ten sposób, jakby to stanowiła dla niej odskocznie i możliwości, że przestanie być wreszcie tylko panienką z wyższych sfer. Reakcja Lockiego na pytanie o obrazy sprawiła, że otaksowała pomieszczenie z wyraźnym zaintrygowaniem. Odszukiwała potencjał w malowidłach, że to do niego należały, jednocześnie decydując się nie ciągnąć tego tematu. Była nauczona ofiarowania przestrzeni, której sama została przed laty pozbawiona. Dopiero kolejne zdanie, jakie wypowiedział młody mężczyzna, nieznacznie ją zaskoczyło. Tyczyło się to też faktu, że nawet na nią nie spojrzał. Wypuściła powietrze ze świstem, podnosząc się z klęczek i zamykając drzwi wielkiej szafy. - Zapewne, dlatego możesz odetchnąć z ulgą, wszak nie musisz już zabawiać francuskiej księżniczki - ton głosu Clementine otulony był pewnego rodzaju powagą, choć cień uśmiechu tańczył na jej pełnych wargach. Zrozumiała aluzję, tak jak i sugestię - co tak naprawdę o niej sądził. Wolała jednak nie analizować tego, nie chcąc zderzyć się ponownie z szarawą rzeczywistością, która towarzyszyła jej od lat. W każdej szkole. Odgarnęła niesforną grzywkę z czoła, robiąc kilka kroków w jego stronę. Wzrok mimowolnie powędrował do olei, które wybrał, samej odkładając w międzyczasie pędzla do umorusanego farbą wielkiego słoja. - Możesz docenić ten ogrom łaski, który na ciebie spłynął - zażartowała, zwilżając koniuszkiem języka spierzchnięte usta, po czym skupiła tęczówki na prawie obrobionym płótnie. - Miałam problem z doborem farb, więc dzisiaj - jeśli ci to nie przeszkadza - tylko popatrzę, jak sam tworzysz... Chyba że mam wyjść? - stanowczość głosu Francuzki była wyraźnie wyczuwalna, podobnie jak nuty jej rodzimej ziemi. I tylko spojrzenie stało się dziwnie miękkie, gdy bardziej oscylowało wokół białego materiału, aniżeli twarzy Swansea.
Swansea miał swoje miejsce. Od niedawna. Okupione walką, niekończącymi się kosztami, trudami codzienności, ale to było jego miejsce. Miał gdzie uciec. W Hogwarcie siedział, bo to już ostatni rok, już tyle przeszedł w tej popierdolonej placówce, że wymiękanie na finiszu było całkowicie bez sensu. Chciał ten zasrany dyplom i zapomnieć o tej instytucji na zawsze - choć traumy pozostawiła tak głębokie, że to pewnie niemożliwe. Lockie uciekał do swojego domu, do niedawna wręcz rudery, na kompletnym odludziu gdzieś na wyspach Hebrydzkich. Tam malował. Pisał. Tam tworzył swoją sztukę użytkową. Tamten dom wyglądał jak jego dusza, ale do tamtego domu nie przychodził nikt. Był jego gniazdem uwitym w cierniowych krzewach. - To moja życiowa rola, nie odbieraj mi tego. - uśmiechnął się, biorąc w rękę grafit. Na szarych plamach, jakimi pokrył płótno, zaczął zarysowywać pierwsze formy kształtów, ludzkiego ciała chyba. A może to była ryba? Trudno w tak luźnym szkicu doszukać się przejawów finalnej wersji. Wiele z prac stworzonych w Hogwarcie zwyczajnie zniszczył. Nie chciał zostawiać śladów po sobie i po swoich emocjach - to wiązało się z zachwianiem, naturalnej równowagi i utratą statusu, zauważonego przez nią wcześniej, głupawego osiłka, w którego roli odnajdywał się z wygodą, nigdy nie musząc szczególnie się wysilać. Potarł dłonią czoło, odrzucając grafit i westchnął: - Obawiam się, że moje zabawy nie przystoją księżniczkom. - odbił, zupełnie nie wyczuwając jej subtelności. Może powinien, może wyczułby, gdyby byli w innych okolicznościach, gdyby znali się trochę lepiej, gdyby Lockie już włączył ją w swoje otoczenie na tyle, żeby jej słuchać, a nie tylko słyszeć. Pozostawali jednak wciąż znajomymi-nieznajomymi, teraz może trochę bliższymi, skoro dzielili się wzajemnie swoimi procesami twórczymi. Zatrzymał się ze swoją pracą, kiedy podeszła bliżej i zaproponowała warunki ich dzisiejszego spotkania towarzyskiego. Przyglądał się jej chwilę w milczeniu. - To będzie jak odebranie dziewictwa. - poinformował ją, nachylając się nieco w jej stronę z błyskiem w oku - Nikt nigdy nie oglądał, jak tworzę. - przyznał całkiem szczerze. Nawet kiedy malował z mamą, Izzy była gdzieś zbyt głęboko w swojej głowie, zbyt daleko, by dostrzegać świat. Wskazał na farby, które wybrał i uniósł brwi. - Wybierz kolor. - zarządził- To Ci powiem, czy możesz popatrzeć, czy masz wyjść. - jakaś iskierka tańczyła w jego oczach, ale była w nich też ciekawość i uwaga.
Clementine Bardot
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173
C. szczególne : Ubrania umorusane farbą olejną; włosy w artystycznym nieładzie i uśmiech - naprawdę zachwycający
Gdyby tylko wiedziała, jak trudnym był czas, gdy anomalie magiczne w Londynie dawały się wszystkim we znaki, z łatwością pojęłaby niechęć wielu osób do Hogwartu. Dla niej stanowił ledwie ucieczkę od rzeczywistości, jakby to było jedyne słuszne rozwiązanie, bowiem... Clementine uciekała przed demonami, które nieustannie chciały zacisnąć swe szpony na jej smukłej, łabędziej szyi, sercu i duszy, którą pragnęły poszarpać, niczym zniszczoną tkaninę, nadgryzioną przez ząb czasu. - Jak długo ją odgrywasz? - spytała z wyraźną ciekawością. Przyglądała się temu, co tworzył, samej chcąc przełamać pewną granicę i dodać coś od siebie, ale na razie powstrzymywało ją uniesienie się honorem. Księżniczkowatość była niemalże wrodzoną, jakże parszywą cechą arystokratek, a Clementine choć bardzo się starała, nie zawsze potrafiła wyciszyć ten aspekt. Cóż, niestety należało do mało społecznych istot. Mimowolnie jednak sięgnęła po grafit, który zaczęła obracać w palcach. Nie zrobiła nic ponad to, dając sobie czas, by zapanować nad emocjami, które mogły poskutkować zdradzeniem dziewczęcego sekretu, jakim była matamorfomagia. Ironia. Zamiast chełpić się wyjątkowością genu, ona robiła wszystko, żeby ten fakt ukryć przed całym światem. - Pozwól, że sama zdecyduję... - odparła bez namysłu na wspomnienie zabaw, które pannom z dobrego domu nie przystały. Owszem, nie paliła - nie przeklinała i nie piła, ale to z powodu bycia chowaną pod kloszem i w wiecznej kontroli, z której dopiero udało jej się uciec. Wywróciła nawet oczami w sposób teatralny, wreszcie robiąc krok w kierunku ślizgona, stając blisko niego. Spojrzenie błękitnych oczu biegło po płótnie, lecz nagle wyrwała się z tego zamyślenia, gdy ich twarzy znajdowały się znacznie bliżej niż początkowa zakładała. Zdawało się nawet, że Bardot była w stanie policzyć każdą rzęsę Swansea, dostrzegając głębię kolorytu jego tęczówek. Mimowolnie, zupełnie nieświadomie zwilżyła końcem języka wargi, po czym wypuściła powietrze ze świstem. - Przynajmniej zapamiętasz mnie na długo, jeśli jestem twoją pierwszą - nieznaczna ironia zawibrowała w jej głosie, choć usta wykrzywił uśmiech pełen przekory. Ona sama do tej pory tworzyła malowidła, które skrywała w pracowni, jakby nie chcąc, by ktokolwiek je odnalazł. Cieszyło ją natomiast, że pewne granice przekraczali wspólnie, a sztuka wydawała się być dla nich niezwykle istotna. - Właściwie... Pomogę ci, skoro i tak to twój pierwszy raz... Może jesteś mało doświadczony czy coś i jeszcze obraz się zmarnuje - zażartowała, puszczając mu oczko. Po chwili odwróciła się w kierunku sztalugi i płótna, po którym przesunęła delikatnie węglem, cieniując ostatecznie nierównomierną linię opuszkami palców. Nie wiedziała, co z tego wyjdzie i co jeszcze miała w głowie, bo poza chaosem - pulsowała w niej tylko pustka.
Zgodnie z zeszłorocznymi zapowiedziami i przygotowaniami, wraz z początkiem października rusza szkolny konkurs magicznego gotowania! Każdy uczeń i student jest zaproszony do udziału we wspólnej zabawie, a kto wie, być może po szkolnych zakamarkach ukrywają się przyszłe mistrzynie i mistrzowie kuchni godni trzech gwiazdek MagiChelina!
Zasady eventu:
1. Każdy uczeń i student może wziąć udział w konkursie. 2. Każda osoba, biorąca udział w konkursie, dostanie dyplom, punkt w ramach udziału w KRT, 20 pkt dla swojego domu i upominek za uczestnictwo. 3. Dzięki uprzejmości dyrektor Wang, do wygrania są specjalne nagrody, w tym unikatowy przedmiot eventowy. 4. Na zwycięzce czeka aż 100 punktów dla domu! 5. Zwycięzca otrzyma również unikatową odznakę profilową MagicChefa 2024. 6. Na finał konkursu kulinarnego zaproszony jest każdy uczeń oraz pracownik Hogwartu. 7. Zgłoszenia pozostają anonimowe w rękach Gwen, aż do dnia fabularnego finału.
8.Finał jest zaplanowany na 26 grudnia.
Zasady konkursu:
1. Podczas finału, uczestnicy będą przygotowywać trzy dania, według konkursowych wytycznych: - danie inspirowane kuchniami świata - danie "budżetowe" z jak najtańszych składników - deser 2. Każdy z widzów i gości konkursu będzie mógł wesprzeć kibicowaniem (i swoim głosem) swojego faworyta bądź nawet! faworytów. 3. By zgłosić się do udziału w konkursie, trzeba uzupełnić swoją kartę zgłoszeniową i wysłać do Gwen Honeycott do końca dnia 22 grudnia.
Informacje o tym jak uzupełnić kartę zgłoszeniową znajdziesz w sekcji: Przygotowania.
Karta zgłoszeniowa
Kod:
<zg>Imie i nazwisko:</zg> (wpisz postać, którą zgłaszasz) <zgss>Rzut k100:</zgss> [url=link]wynik[/url] <zgss>Ilość punktów w kuferku z MG:</zgss> (na dzień wysłania zgłoszenia)
<zg>Przygotowania</zg> (jeśli bierzesz udział w przygotowaniach i chcesz wykorzystać płynące z nich bonusy, podlinkuj wszystkie wątki, które uwzględniasz - jeśli nie, usuń) <zgss>Scenariusze:</zgss> <kf>K6:</kf> [url=link]wynik rzutu[/url] <kf>Pozostałe:</kf> punkty za taroty bez scenariuszy
[b]Tarot wybrany I:[/b] tytuł [u]Wątek:[/u] [url=link]link[/url] (przysługujące punkty) [b]Tarot wybrany II:[/b] tytuł [u]Wątek:[/u] [url=link]link[/url] (przysługujące punkty)
<zg>PULA:</zg> k100 + kuferek + punkty za przygotowania/scenariusze/wątki <zgsz>Danie kuchnie świata:</zgsz> (wpisz ilość przyznanych przez Ciebie punktów) <zgsz>Danie budżetowe:</zgsz> (wpisz ilość przyznanych przez Ciebie punktów) <zgsz>Deser:</zgsz> (wpisz ilość przyznanych przez Ciebie punktów)
Przygotowania
Przygotowania do konkursu stanowią elementarną część całego procesu. Każdy uczestnik może (choć nie musi) podjąć się wyzwania i porządnie się do konkursu przygotować!
Za wzięcie udziału w przygotowaniach przysługują adekwatnie dodatkowe punkty, wpływające na ostateczny wynik w konkursie.
Podczas przygotowań można odgrywać wylosowane scenariusze kart tarota oraz wątki o określonych wytycznych.
Wszystkie zebrane podczas przygotowań punkty, plus punkty z kuferka i wynik k100 należy według własnej oceny rozdzielić pomiędzy swoje trzy dania i uzupełniony kod zgłoszenia wysłać na PW do Gwen Honeycott do końca dnia 22 grudnia.
Scenariusze
Każdy uczestnik może rozegrać ograniczoną liczbę scenariuszy kart tarota. By dowiedzieć się, ile scenariuszy może rozegrać Twoja postać - rzuć 2k6 - suma, to ilość scenariuszy. Możesz wtedy rzucić tyloma kartami tarota, ile będziesz mieć oczek. Jeśli trafisz którąś z poniższych kart, rozegraj jej scenariusz i uwzględnij bonusowe punkty! WAŻNE: dodatkowo możesz wybrać dwa różne scenariusze dowolnie, ponad te które wylosujesz.
0. Głupiec:
Scenariusz można rozegrać jako jednopostówkę (na 3k znaków) lub jako wątek na min. 6 postów. Potencjalny bonus: 7 pkt. Treść: Może to wieczorny głód, może wynik zakładu, a może zwyczajnie chcesz potrenować jakieś danie przed konkursem - do kuchni przychodzisz zmęczony/a. W dowolnych dla siebie okolicznościach, jednocześnie bardzo nieroztropnie, zdarza się wypadek; ranisz dotkliwie nożem/parzysz sobie rękę/niszczysz swoją ulubioną, szczęśliwą patelnię…
2. Kapłanka:
Scenariusz należy rozegrać w wątku na min. 6 postów. Potencjalny bonus:7 pkt. Treść: Swój pomysł chcesz przedstawić komuś jeszcze, komuś więcej niż Twoim typowym degustującym znajomym. Musisz zagrać wątek z osobą dorosłą, niebędącą pracownikiem Hogwartu, w którym będzie on/a degustować Twoje danie.
6. Kochankowie:
Scenariusz może być rozegrany jako jednopostówka (na 3k znaków) lub jako wątek na min. 6 postów. Potencjalny bonus:10 pkt. Treść: Przez Twoje ćwiczenia i ciągłe przebywanie w kuchni okazuje się, że po uszy zadurza się w Tobie jeden z kuchennych skrzatów. Koniecznie chce pomóc Ci obierać ziemniaczki i rumieniąc się, podaje bukiet marchewek i buraczków. Opisz jedno z tych czarujących spotkań, uwzględniając zarówno swoje ćwiczenia, jak i interakcje ze skrzatem - tylko nie złam mu skrzaciego serduszka..!
8. Moc:
Scenariusz należy rozegrać w wątku na min. 6 postów. Potencjalny bonus:7 pkt. Treść: Podczas pracy nad jednym przepisem szło Ci wybitnie dobrze. Chciałaś/łeś zaryzykować i się opłaciło! Wyszło przepysznie… ale co to? Okazało się, że efekt Twojego dania w ogóle minął się z zamierzonym! Rzuć k6 (lub wybierz) i dowiedz się, jaki teraz prześladuje Cie efekt, pod wpływem którego musisz dokończyć ten wątek (min. 3 posty pod wpływem efektu). 1 - Odwrócenie ról - jak to się stało, co dodałaś/łeś do swojego jedzenia..? Nagle czujesz, jak cała/y się zmieniasz w... siebie samego przeciownej płci! 2 - Euforyczny taniec - wpadasz w taką radość, że aż nie wiesz co ze sobą zrobić! Chcesz tańczyć, śpiewać, harcować, łapać za ręce i podnosić w powietrze swojego rozmówce zachwycając się tym, jakie jedzenie było dobre! 3 - Przemiana w zwierze - co to za przypadek, niebywałe dziwy. Chwilę cieszysz się sytością po zjedzonyym daaniu, aż tu nagle ręce i twarz porastają Ci futerkiem! Zaczynasz się kurczyć i zmieniasz w bardzo dziwnego kota, który cały jest owszem, kotem, ale wciąż ma Twoją, ludzką głowę! 4 - Magiczne widzenie - najpierw? Pieką Cię oczy... po chwili zaczynasz zauważać coś niesamowitego! Twoje spojrzenie dostrzega delikatne zarysy kształtów ukrytych za ścianą, widzisz zarysy znajdujących się w szafkach przedmiotów, a nawet, jak się dobrze skupisz, umiesz zauważyć, że Twój rozmóca założył dziś dwie różne skarpetki! 5 - Zdradziecki kameleon - po skonsumowaniu swojego dania okazuje się, że Twoja skóra zaczęła powoli zmieniać kolor. Byłoby to może nawet ciekawe, gdyby tak idealnie nie odzwierciedlała Twojego nastroju, zieleniąc się z zazdrości, czerwoeniąc ze złości czy różowiejąc w amorach! Stajesz się dosłownie człowiekiem-tęczą. 6 - Śliska ryba - było pysznie, ale... niewątpliwie coś poszło źle. Czujesz, jak niewiadoma magia sprawia, że cała/y stajesz się śliska/i. Jak na idealnym lodowisku, nie możesz utrzymać równowagi, ślizgasz się po podłodze, próbując utrzymać się mebli ręce ślizgają ci się po ich powierzchni, oby ktoś Cię złapał!
10. Fortuna:
Scenariusz wymaga wspomnienia o nim w 3 różnych wątkach (mogą to być lekcje/inne zajęcia). Potencjalny bonus:7 pkt. Treść: Fortuna się kołem nie toczy, fortuna się toczy owocem! Rzuć kością litery, by wylosować owoc - każdy z nich ma trzy słowa, które musisz użyć w trzech różnych postach w trzech różnych wątkach, w sposób nawiązujący do konsumpcji. A - Mango – słodyczka, rumienić, włókniste B - Banan – krem, prężyć się, gładki C - Malina – delikatesy, kwaskowata, aromatycznie D - Winogrono – winnica, jędrne, kiść E - Cytryna – kwaśna, mięsiste, perfumiarz F - Ananas – korona, orzeźwiający, chrupać G - Jabłko – Isaac Newton, rumieniec, kwaskowato-słodkie H - Arbuz – orzeźwiający, baryłka, lepki I - Granat – cierpki, Hades, rubinowy J - Brzoskwinia – meszek, pachnący, aksamitna
14. Umiarkowanie:
Scenariusz do rozegrania w wątku na min. 6 postów w Skrzydle Szpitalnym, lub z osobą mającą min. 20 pkt z uzdrawiania/eliksirów! Potencjalny bonus:10 pkt. Treść: Tak się zabierasz aktywnie za te ćwiczenia, kosztujesz różnych nowych składników, przysmaków, przypraw, że czymś w końcu się przytruwasz. Z dwojga złego lepiej, że Ty teraz, a nie jury podczas finału, niemniej czujesz się okropnie, boli Cię żołądek i masz co chwila wrażenie, że chyba musisz pędzić do łazienki. Niewątpliwie potrzebujesz jakiejś pomocy…
17. Gwiazda:
Scenariusz do rozegrania w wątku na min. 6 postów. Potencjalny bonus:12 pkt. Treść: Spadająca gwiazda, spełnia sny... Czy słyszałaś/łeś kiedyś o czymś takim jak manifestacja? W ramach nastawienia na wygraną w konkursie wybierasz jeden dzień, by praktykować tzw. method acting. Cały dzień zachowujesz się jak wielkoformatowa gwiazda! Napisz wątek, w którym odegrasz to zachowanie. Może wyniknie z tego jakiś konflikt? Albo poprosisz przyjaciela, by udawał Twojego fana? (prawdziwy przyjaciel by nie udawał…)
20. Sąd Ostateczny:
Scenariusz należy rozegrać w wątku na min. 6 postów. Potencjalny bonus:10 pkt. Treść: Jesteś świadkiem konfliktu. Może jego częścią? Niemniej konflikt zaistniał i należy go rozwiązać. By zdobyć 10 punktów za ten scenariusz, do końca wątku musisz zaproponować drugiej postaci posiłek, nic tak nie łagodzi obyczajów jak ciastko na zgodę (lub ich nie zaognia, kiedy kwitujesz dyskusję "zapchaj się keksem!").
Każda inna karta tarota daje po prostu 5 pkt.
Wątki
Za każdy wątek:
w którym wspominasz udział w konkursie. +3 pkt
w którym ćwiczysz wybrany przepis. +5 pkt
w którym rozmawiasz z jakimś nauczycielem/postacią z rangą dorosłego o swoim przepisie (nie może być to tylko wspomniane, musi to być częścią rozmowy). +5 pkt
w restauracji. +2 pkt
o poszukiwaniu składników do Twoich konkursowych dań. +3 pkt
Ważne: wątki nie stakują się. Tj. jeśli w wątku zarówno wspominasz udział jak i szukasz składników, punkty przydzielasz tylko raz.
W razie pytań, wątpliwości, niejasności - serdecznie zapraszam do kontaktu na PW lub na DC: aliencloud
Top miały do siebie smukłe, łabędzie szyje, że kusiły do zaciskania na nich szponów. Może warto było zainwestować w gruby golf. I przed demonami ochroni i przed nędzną, angielską pogodą. - Całe życie. - uśmiechnął się. Tak jak ona bycie księżniczką zapewne. Role, które wtłaczały się pod skórę jak czarny tusz pod paznokcie, zostawały tam już na zawsze, nawet kiedy próbowało się zasłonić je białymi rękawiczkami kultury i elegancji. Były tam, pod spodem. Niezmiennie. Parsknął na jej życzenie, ale rozłożył ręce. Był całkowicie pewien, że wciąganie kresek z brzucha tancerek w Luxie i walenie szotów z poziomu podłogi o piątej rano po tanecznym udawaniu kowboja to nie są zabawy dla Clementine Bardot i na samo ich wspomnienie podejrzewał, że dostałaby zapaści - ale widać ewidentnie byłą gryfonką i jak wszystkie gryfonki miała w głębokim poważaniu dobre rady, troskę o siebie osób trzecich i jakikolwiek, zdrowy rozsądek. - To się okaże, Clementine. - przechylił głowę. Okazało się zresztą bardzo szybko, bo o ile miała rozdziewiczać fakt, że nigdy nikt nie oglądał go podczas pracy, to zdecydowała się sama zacząć rysować, a to już zupełnie nie był jego dziewiczy rewir. Wprost przeciwnie, wspólne tkwienie przed projektami wychodziło mu już bokiem. - Proszę bardzo. - odstąpił od sztalugi i wytarł skrupulatnie dłonie w ścierkę. Skoro nie chciała oglądać go, jak tworzył, to on poogląda sobie ją.- Bardzo niedoświadczony. Proszę, naucz mnie. Opowiedz, co robisz. Jak dziecku. - trudno było wychwycić, czy ironizował, czy żartował, czy mówił śmiertelnie poważnie. Poczuł ukłucie zawodu, że nie wykonała tego, o co ją poprosił. Po kolorze, który wybrałaby znienacka, bez zastanowienia, pod presją chwili, mógłby wyczytać tak wiele o jej osobowości, charakterze, samopoczuciu tu i teraz. Wszystko to odpłynęło w dal, on odsunął sobie krzesło i klapnął na nie, a mebel odpowiedział na ten gest z jęknięciem.
+
Clementine Bardot
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173
C. szczególne : Ubrania umorusane farbą olejną; włosy w artystycznym nieładzie i uśmiech - naprawdę zachwycający
Nie była pewna własnych decyzji, bowiem nie znała Hogwartu, ludzi tutaj, ani zasad, jakimi się kierowali. Wszystko zdawało się takie obce, niejednokrotnie wręcz nielogiczne, a mimo to starała się, choć... Czasami docierało do niej, że chyba za bardzo, dlatego postanowiła przestać zadręczać się myślą, że trzeba, należy - cóż, to nawet nie były jej dewizy przez ostatnie lata w Salem, Calpiatto czy Beauxbatons. Głupim pomysłem było więc zmieniać się, byle tylko dopasować się do szkolnych standardów. Westchnęła nieco ciężko, kiedy jej palce stawały się coraz bardziej umorusane, zaś ona kreśliła na płótnie nieco abstrakcyjne linie. Robiła to raz za razem, aż wreszcie zamarła w bezruchu, zdając sobie sprawę z tego, że Lockie mógł mieć rację. Jej świat był skonstruowany w nieco irracjonalny sposób, którego nikt nie zdołał jeszcze poznać z wyjątkiem Benjamina. Zdradziła mu pewne sekrety, w które sam został wmieszany wiele lat temu za sprawą ojca, a mimo to Bardot chciała, żeby jej brat był świadom pewnych aspektów. Kto wie, czy ta jedna osoba nie była wystarczająca? Zmarszczyła nagle nos, gdy usłyszała kolejne słowa ślizgona, a potem zmrużyła oczy w zastanowieniu. Nie rozumiała reakcji, ale też nie chciała dopytywać, jakby podświadomie czując, że ponownie go czymś urazi, a przecież nie taki był jej cel. Gdyby - gdyby wiedziała, jak ogromnym aspektem była w jego życiu sztuka, zaś on poświęcał jej ogrom czasu, nie wtrąciłaby się w męską twórczość. Lubiła jednak działać na opak, a wspólna praca wydawała jej się intrygującym aspektem i możliwością przedstawienie samej siebie, choć w rzeczywistości wcale tak nie było. Zrobiła krok w tył, a potem odwróciła się w kierunku Swansea. - Nie wiem czy to dobry pomysł - powiedziała spokojnie, a jej oczy taksowały jego twarz. - Nie powinnam ci chyba w ogóle przeszkadzać - dodała z subtelnym uśmiechem, trochę przypominający iluzję przeprosin. Wyciągnęła też różdżkę, którą skierowała na płótno, po czym szepnęła Tergeo, a to na powrót stało się wyzbyte z jej koślawych kresek. Prawdopodobnie nie była gotowa, żeby ktokolwiek ją poznawała bardziej niż chciała, a ucieczka wydawała się być najlepszą opcją. - Do zobaczenia na zajęciach - zwróciła się po raz ostatni do Lockiego, po czym opuściła salę koła realizacji, dając mu przestrzeń, której być może potrzebował.