Jak wszędzie, tak i na ulicy Pokątnej można znaleźć małe i ciemne boczne uliczki. Ta, raczej nie zachęca swoim wystrojem, poza tym, bardzo mało osób się tam zapuszcza. Jeśli tylko pójdzie się dalej, to łatwo odkryć starą budowlę. Prawie na samym końcu stoi sobie drewniany, rozwalający się domek, z okropnie skrzypiącymi drzwiami. Nie ma tam szyb w oknach, a w ścianach i dachu porobiły się dziury, dlatego wnętrze bujnie porasta wszelka roślinność, a słońce wpada do środka przez co większe szpary.
Autor
Wiadomość
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Zaangażowała się w sprawę, choć z początku wcale tego nie planowała. Teraz jednak szła sobie Pokątną, ściskając w dłoniach przygotowane przez siebie plakaty, które zamierzała porozwieszać gdzie tylko się da. Nie mogła się zgodzić na to, by tak po prostu Ministerstwo sobie zdecydowało o śmierci smoka, co więcej – mocno przemówiło do niej to, co wygłaszali na strajku. Jaką mieli pewność, że nie dojdzie do zagłady całej smoczej rasy? Żadnej, absolutnie żadnej pewności nie mogli mieć. Czuła trochę ukłucia sumienia, kiedy pomyślała sobie, że jej bracia i ojciec pracowali w MM, choć ona wzbraniała się przed tym odkąd pamiętała. Cóż, chyba miała rację. Spojrzała na plakaty, które ściskała w ręce i trąciła swojego młodszego brata, którego niezwykle łatwo było namówić na tego typu rzeczy. — Tu będzie git — powiedział półgłosem do Sweeney’a i wskazała na pobliską ścianę budynku, zupełnie pustą, co tylko sprawiało, że plakaty przyciągną uwagę. No, taką miała nadzieję. Rozejrzała się ukradkiem po ulicy, a kiedy zobaczyła przechodniów, zaczęła gadać jakieś głupoty do swojego brata. Właściwie nie miała pewności, czy to co robili, było całkowicie legalne. Ale przez wzgląd na to, że zamierzała użyć zaklęcia trwałego przylepca, była zdania, że chyba niespecjalnie. Nie zamierzała dać się złapać, w głowie już słyszała kazanie Petera o niszczeniu mienia miasta i takie tam inne bzdety, z których nic by sobie nie zrobiła, ale jednak musiałaby je słuchać. Dramat. Dlatego też cierpliwie czekała aż boczna uliczka opustoszeje od przechodniów. Kiedy tak się stało, rzucała zaklęcie za zaklęciem, wykorzystując Sweeney’a do przyklejania plakatów, kiedy ona dokładała wszelkich starań, by zerwanie ich nie było takie łatwe. Szli przez prawie całą długość uliczki, a każdy plakat przedstawiał karykaturę ministra magii – ku jej niezadowoleniu, bo przecież ten był Irlandczykiem! – i hasło głoszące o tym, jaka gówniana była decyzja o zabiciu starożytnego smoka. Nie były specjalnie elokwentne, ale średnio ją to obchodziło. Kiedy skończyli, chwyciła swojego brata za rękę i pociągnęła do auta w pośpiechu, by nikt ich nie zauważył. Prawie czuła się jak kryminalistka.
|zt
______________________
without fear there cannot be courage
Saskia Larson
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161cm
C. szczególne : Duże, piwne oczy oraz charakterystyczny pierścionek z lisem na lewej dłoni.
Skakała z nogi na nogę, ze słońcem świecącym prosto w twarz i kosmykami włosów w pełnym nieładzie smyrającymi ją po odsłoniętych ramionach za każdym razem, gdy wykonywała kolejny roztańczony krok. Było tak pięknie, tak gorąco, tak letnio wciąż, chociaż przecież wrzesień zwykł straszyć jesienią. Wybrała okrężną drogę do galerii, w której planowała spędzić wieczór, o ile nie całą noc, pracując nad czymś bardziej ambitnym niż kolejny kubek czy podstawka pod doniczkę. Teraz jednak delektowała się tymi ostatnimi chwilami lata, kręcąc się w kółko i całkowicie bezceremonialnie tańcząc na ulicy - co jakiś czas przeglądała się w brudnych sklepowych witrynach, jako że biznesy w tej części Londynu nie miały zbyt dobrej passy. Szybko plajtowały i tyle z nich właśnie zostawało: zakurzone, częściowo pozabijane drewnianymi deskami okna. Można było powiedzieć, że jakaś lekkość ją ogarnęła całkowicie naturalnie, ale trzeba było skłamać, bowiem Sasanka była niemal na sto procent spizgana. Przed wyjściem z mieszkanka spaliła małego skręta peruwiańskiego zioła, wychylając się przez okno, by później nikt nie darł na nią japy, że w pokoju pachnie, jakby co najmniej biznes wędzarniczy planowała otworzyć. Spakowała do torby przybory ceramiczne i ruszyła w świat, podążając za dźwiękami i kolorami, które biły z poczwórną mocą. Z zaschniętą smugą gliny na czole, piosenką na ustach i nieocenionym talentem do rytmicznego dreptania w stopach pokonywała kolejne metry. Ktoś szedł w jej kierunku i chociaż w pierwszym odruchu nawet nie zwróciło to jej uwagi, to czym bliżej siebie byli, tym osoba naprzeciwko w głowie Sasi zyskiwała nie tylko imię, ale i wracała do niej tona wspólnych wspomnień. Aż pisnęła ze zdziwienia i radości: — Niech mnie ktoś uszczypnie — zawołała, po czym, a co, sama się uszczypnęła, ale obraz przed oczami nadal był ten sam — czyli to naprawdę Ty! Pod którym kamieniem się ukrywałeś tyle czasu, co? Nie widzieliśmy się całą kupę czasu, kupę kup czasu nawet. Radosny słowotok wpadł jej na usta, gdy to lustrowała Ryana spojrzeniem, niezbyt umiejętnie potrafiąc skupić wzrok w jednym miejscu. Powiedzieć by można, że znali się od zawsze - stary Larson i stary Maguire współpracowali ze sobą bezpośrednio, będąc jednocześnie częstymi gośćmi na organizowanych przez siebie bankiecikach i jubileuszach wszelkiej maści. Jeśli pamięć jej nie myli, to właśnie Ryan włożył całą rękę w jej tort urodzinowy, gdy świętowała okrągłe sześć lat. — Nie stój jak wołek, tylko przywitaj się jak należy!
Po wyjątkowo burzliwym spotkaniu z przedstawicielami banku Gringotta, których wciąż nie udało się w żaden sposób udobruchać po incydencie z szalejącym w podziemiach budynku smokiem, Ryan doszedł do wniosku że potrzebuje spaceru dla ukojenia zszarganych goblińską grubiańskością nerwów i przewietrzenia mózgu, który przez ostatnią godzinę pracował na najwyższych obrotach, usiłując znaleźć odpowiednie słowa i argumenty łagodzące konflikt. Wiedział, że jeśli wróci teraz do domu, mimowolnie znajdzie powód do kłótni z ojcem, u którego od powrotu z Włoch pomieszkiwał, oficjalnie dlatego żeby mu pomagać po wypadku, nieoficjalnie - bo jak ostatni frajer wciąż nie dorobił się własnego mieszkania, choćby wynajętego. Ruszył więc ulicą Pokątną w przypadkowym kierunku, czując jak z każdym szybkim krokiem i każdym mijanym przelotnie przechodniem ulatują z niego negatywne emocje i cała ta złość, która zdążyła się w nim skumulować; szedł i szedł, aż zaczął kluczyć w bocznych uliczkach, które może i sprawiały wrażenie nieco szemranych, ale nie powstrzymało go to od marszu. Zwolnił dopiero kiedy w oddali zamajaczyła przed nim postać, stanowiąca dosyć osobliwy widok - dziewczyna pląsała beztrosko pomiędzy obskurnymi kamienicami w rytm melodii, która najwyraźniej rozbrzmiewała tylko w jej głowie. Uśmiechnął się pod nosem, uznając, że jeśli taki obrazek nie jest dowodem na to, że świat jednak nie jest tak całkowicie parszywy, to on nie wie co mogłoby nim być; i kiedy chciał ją ostrożnie wyminąć, nie przeszkadzając w tańcu, dotarło do niego że to nie jest żadna przypadkowa uliczna rusałka, a przyjaciółka z dzieciństwa. Kia, wybawicielka podczas nudnych przyjęć organizowanych przez dorosłych, sojuszniczka w dowcipach kierowanych przeciw własnemu rodzeństwu i towarzyszka eskapad w nieznane krainy, istniejące gdzieś na granicy ich wyobraźni i ogrodu Maguire'ów. Wyszczerzył się jak skrzat do skarpety, gdy i ona go rozpoznała. - Przyganiał olbrzym trollowi! Sama przepadałaś jak plumpka w wodę - skwitował, śmiejąc się z błyskotliwej i trafnej uwagi o kupie kup. Zachęta do prawilnego powitania wyrwała go z pierwszego szoku; ruszył ku niej z wyciągniętymi ramionami, by prawie udusić i przewrócić w uścisku. Zgrabnie przeszedł do godnego Tańca z czarodziejami piruetu, podłapując najwyraźniej roztańczony nastrój Sasi - i gdy w tej imitacji czarowalca przyjrzał się jej z bliska, natychmiast rozpracował co jest nie tak z jej zamglonym spojrzeniem. Dziewczyna była spizgana jak stereotypowy Puchon. - O h o. Chciałbym wierzyć że to tylko ja jestem powodem tego wybitnego humoru, ale widzę że niekoniecznie - skomentował z udawanym oburzeniem, w rzeczywistości bardzo ubawiony tym odkryciem. - To już wiem gdzie byłaś jak cię nie było. W Peru.
Ostatnio zmieniony przez Ryan Maguire dnia Sob 16 Wrz - 22:06, w całości zmieniany 1 raz
Saskia Larson
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161cm
C. szczególne : Duże, piwne oczy oraz charakterystyczny pierścionek z lisem na lewej dłoni.
Pokrętne były ostatnie lata życia Saski, a co za tym idzie wszystkie relacje, jakie tworzyła lub z czasem mniejszym, czasem większym skutkiem starała się kontynuować. Gdyby Ryan zapytał ją otwarcie czemu się nie odzywała przez ostatnie dwa lata, może przyznałaby, że była pewna, że jej rodzice z pewnością puścili w świat jakąś wyjętą z czapy informację o niej, która miała argumentować fakt, że najmłodsza Larson nagle zniknęła z salonów, ale i jednocześnie sprawić, że nikt nie będzie zadawał więcej pytań. A Ryan, jak i reszta jego rodziny w to uwierzyła. W końcu kto podważałby czy z spomiędzy warg przedstawiciela Wizengamotu pada prawda. Albo - kto wie, może przemilczałaby ten temat, zbyłaby go jakimś żartem lub roztrzepaniem. Jednak kiedy złapał ją w objęcia to czuła jak jakiś ciężar spada jej z serca, śmiejąc się jak dziecko to ciągnęła ich w lewo, to w prawo, skutecznie zaburzając równowagę. — Omorganomatulko — wymamrotała mu prosto w kościste ramię, w które wtulała głowę, nie chcąc go zbyt szybko puszczać. Ale ile można robić piruetów! Przyjrzała mu się z bliska, widząc, że i on intensywnie się w nią wpatruje. Przeskakiwała spojrzeniem z jednego oka na drugie, w międzyczasie przymykając na zmianę powieki, bo światło było zbyt ostre i jej już się w głowie mieszało od tego natężenia wzroku. Co on to mówi? Niemal jak błyskawica zasłoniła mu ręką usta — ale cii, proszę nie zdradzać moich sekretów, bo za takie rzeczy się idzie… no nie do więzienia, nie? Ale gdzieś się idzie na pewno, a akurat dzisiaj nie mogę. Wyszczerzyła zęby w uśmiechu, powoli zabierając rękę, by spleść ją z drugą za plecami. Prawie nic się nie zmienił, może przybyło mu kilka centymetrów, a włosy jeszcze bardziej zasłaniały mu pole widzenia, ale oprócz drobnych szczegółów, był dokładnie taki, jakim widziała go po raz ostatni. — I gdybym wiedziała, że tak bezczelnie na siebie wpadniemy, to nic a nic bym nie musiała palić, bo jestem teraz n a j s z c z ę ś l i w s z a — im szybciej mówiła, tym wolniej jej słowa trafiały do jej głowy. Miała wrażenie, że ciało wyprzedza myśl i bardzo ją ten fakt bawił - plotła i plotła, bez żadnej kontroli nad językiem. Niemniej jednak, nie skłamała. W trakcie swoich przemyśleń, próbowała złapać równowagę stojąc na jednej nodze na krawężniku. — Śpieszysz się gdzieś, czy możesz mnie odprowadzić? Będziesz mógł mi opowiedzieć o wszystkim, co mnie ominęło! I pomagać mi w starciu z grawitacją, co? I jak na zawołanie, stopa zsunęła jej się z krawężnika i gdyby nie wrodzona zwinność, to tyłkiem zaryłaby o londyński chodnik - i to w części, którą bardzo musiały ukochiwać ptaki, bo rozsiane były wszędzie ślady ich bytowania. Wyciągnęła dłoń w kierunku chłopaka, czekając z nadzieją na jego decyzję.
Saskia nie była, niestety, pierwszą ani ostatnią osobą w życiu Ryana, z którą kiedyś bliski kontakt uległ osłabieniu albo zanikł całkowicie; większość przyjaźni, zawartych w czasach szkolnych czy nawet wcześniej, naturalnie wypalała się z biegiem czasu. Ludzie dorastali, zmieniali się, zaczynali mieć nowe obowiązki, wyprowadzali się, zakładali rodziny... To było zupełnie normalne i zdążył się pogodzić z tym, że znajomości pojawiają się i znikają, zwłaszcza gdy się prowadziło taki tryb życia jak on, w wiecznych rozjazdach i prawie zawsze w pracy. Jeśli chodzi o Sasię, coś mu się obiło o uszy, że wyszła za mąż, ale ta wizja zdawała się być tak niedorzeczna i nie pasująca do jej osoby, że jakoś nie do końca w to wierzył; naturalnie, miał zamiar dowiedzieć się teraz w s z y s t k i e g o co się z nią działo, gdy nie mieli okazji się spotkać, ale nie zamierzał wytaczać tak grubego działa już na pierwsze pytanie. Najpierw dobrze byłoby się oswoić na nowo ze swoją obecnością - chociaż jak tylko padli sobie w ramiona i zaczęli beztrosko wirować po bruku, miał wrażenie że cofnął się w czasie o parę lat i żadnej przerwy w kontakcie wcale nie było. Dłoń Sasi stłumiła może wyrywający mu się z krtani śmiech, ale bynajmniej nie zatrzymała dobrego humoru. - Ten sekret jest ze mną bezpieczny tak jak wszystkie inne - oznajmił, gdy już oddała mu prawo głosu, siląc się na powagę i udając, że zamyka sobie usta na zamek i wyrzuca klucz; i nie kłamał, bo jak dotąd nie wygadał ani j e d n e j sasiowej tajemnicy, a znał przede wszystkim te durne, dziecięce - Ale nie martw się. Odwiedzałbym cię, gdyby cię przymknęli - obiecał uroczyście, by zaraz roześmiać się znowu. - A widzisz, mnie się bardziej opłaca ćpać niż to zioło. Za darmo i bezkarnie! - stwierdził wesoło, asekuracyjnie wyciągając rękę w stronę łokcia balansującej na krawężniku Saskii, by w razie czego ją złapać; nie żeby upadek z takiej wysokości mógł grozić czymś więcej niż siniakiem (i obciachem), ale nadal chciał ją przed tym uchronić. - No co ty. Choćbym miał spotkanie z samym Ministrem, to bym je olał, żeby pomóc ci z grawitacją. Chodźmy - powiedział bez wahania, łapiąc w końcu dłoń dziewczyny i nie kłamał, choć teraz akurat tak się składało, że rzeczywiście nie spieszył się nigdzie, bo do negocjacji z tymi grubiańskimi goblinami nie miał zamiaru wracać, tak samo jak wracać do domu i słuchać smęcenia ojca - Prowadź! Opowiem ci wszystko pod warunkiem, że też mi opowiesz, zgoda? Albo lepiej- zgadnij, co robiłem, a ja zgadnę co ty. Jednocześnie. Na trzy - wymyślił, dając się pokierować Sasi w dowolnym kierunku i nawet nie do końca patrząc, gdzie idą, bo był zbyt zaaferowany jej obecnością.