Jak wszędzie, tak i na ulicy Pokątnej można znaleźć małe i ciemne boczne uliczki. Ta, raczej nie zachęca swoim wystrojem, poza tym, bardzo mało osób się tam zapuszcza. Jeśli tylko pójdzie się dalej, to łatwo odkryć starą budowlę. Prawie na samym końcu stoi sobie drewniany, rozwalający się domek, z okropnie skrzypiącymi drzwiami. Nie ma tam szyb w oknach, a w ścianach i dachu porobiły się dziury, dlatego wnętrze bujnie porasta wszelka roślinność, a słońce wpada do środka przez co większe szpary.
Autor
Wiadomość
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Sam nie wiedział, w co się wpakowuje - być może i słusznie, bo by się wycofał. Zazwyczaj unikał problemów, ale jedna rzecz nie zmieniała się w nim do końca - troska. Zwyczajna, ludzka troska, którą przejawiał przede wszystkim poprzez własny charakter, poprzez własny styl bycia i poprzez patronusa. Może był asystentem, może nagle się odmienił i zaczął edukować młodzież, starając się wszystkim pomóc, ale nie zawsze mógł. Jego dusza nadal była pokalana czarną magią, z której to starał się nie korzystać - źle mu się przypominała. Za każdym razem, gdy sięgał do jej podwalin, czuł się tak, jakby otwierał rozdziały samego siebie, jakich to nie zamierzał widzieć na własne oczy. Dlatego się zainteresował Charliem - nie dlatego, bo nagle zauważył wychowanka domu Salazara Slytherina. Dlatego, bo zauważył człowieka, który nie wyglądał najlepiej, a blade lico wraz z podkrążonymi oczami dawały o sobie znać. Od razu słowa, jakie to dotarły do jego uszu, przyczyniły się do zaostrzenia czasu własnej reakcji - koniec końców nie widziało mu się obrywać prosto w twarz. - Ciekawe pytanie. - odpowiedział tylko na pierwszą część, nie dając się sprowokować do gadki na temat tego, dlaczego w sumie nie wygląda najlepiej. Może powinien, ale obecnie inne słowa zdawały się mieć większy wydźwięk. - To prawda, nie jesteśmy w szkole. - wziął głębszy wdech, spoglądając na wypalanego przez Ślizgona papierosa. - Co nie oznacza, że mam prawo zareagować, gdy widzę potencjalne nieprawidłowości. Pochodząc jak do człowieka, a nie do studenta, któremu należy odjąć punkty. - mruknąwszy, może był niższy. Może pozostawał gorszy sprawnościowo, ale przejawiał przez tęczówki spokój, jaki to trudno było zdmuchnąć. - I zamierzasz tak iść dalej? Jak gdyby nigdy nic? - z głową podniesioną do góry, z brakiem jakiegokolwiek wstydu? Nie stracił godności, nie czuł, by ją w ogóle dzierżył, więc słowa, które wcześniej miały uderzyć, wydały tylko głuchy wydźwięk. Pytanie było czysto retoryczne, ale też - nie mógł mu zabronić chodzenia pod wpływem czegokolwiek, co tam sobie wziął, niemniej jednak dawało mu to powody, by bardziej zwracać na niego uwagę.
Patrzył, jak ta psia mama na swoje szczeniaki, które wpakowały się w kłopoty. Patrzył tak kurewsko troskliwie i tak, jak niania, że po plecach Charliego przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Nie miał matki, nie lubił więc czegoś takiego. Ojciec zawsze uczył go, aby radził sobie sam, a wszelkie słabości i konieczność otrzymania od innych troski czy współczucia, były po prostu złe. Drażnił go. I wiedział, gdzieś w środku po prostu kurwa wiedział, że mu nie odpuści i będzie suszył mu ucho, bo jest asystentem. Nie mógł mu pomóc. Nie miał pojęcia, co działo się w jego głowie oraz życiu, zawsze był w ciemności. Zawsze kryła się w głębi każdego jego uśmiechu, każdego puszczonego oczka. I wychodziła, gdy nie pozwalał sobie na alkohol, używki i adrenalinę. Tracił kontrolę, gdy był spokojny i racjonalność, odpowiedzialność i perspektywa dorosłego życia uderzała w niego, jak niewerbalne zaklęcie. Nie mógł wiedzieć, jak ciężko było każdego dnia mierzyć się samemu ze sobą. Nie wierzył, że ktokolwiek go zrozumie. I tak miewał zachowania porzuconego i nieszczęśliwego dziecka, które manifestowały się w taki, a nie inny sposób. - Zrób sobie i mnie przysługę, zajmij się własnym życiem. Poradzę sobie z moimi niesprawiedliwościami. - odparł z prychnięciem, przyjmując trochę pozycję obronną. Naruszał w jakiś sposób jego przestrzeń osobistą, poczucie niezależności. - Idź być dobrym człowiekiem, gdzie indziej. Dorzucił jeszcze, gdyby Pan Inteligentny miał problem ze zrozumieniem jego przesłania. Kolejny mach papierosa, szybszy i bardziej chaotyczny, zaraz popity kolejnym łykiem z piersiówki. Szedł wolno, nucąc i oczyszczając umysł, zaciskając co rusz palce na trzymanych przedmiotach, bo potrzebował się uspokoić. Każdy, kto znał Charlesa Oliviera Rowlea, wiedział, jak cienkie są jego granice. Jak niewiele potrzeba, aby wydarzyło się coś złego. - Chuj Cię to obchodzi. Będę chciał, to będę tak szedł i nago. - odparł z wywróceniem oczu, zrzucając kolejny popiół z końca papierosa, który natychmiast porwał i zgasił podmuch zimnego, jesiennego wiatru. Uderzył w blade policzki, zostawiając na nich ślad rumieńca. Zawsze wierzył, że mimo bycia miękkim puchonem, Felinius był inteligentny, a teraz zaczynał wątpić. Zatrzymał się, oglądając przez ramię, czy aby psia mama sobie poszła szukać innych szczeniaczków w potrzebie.- Nie wiem, mam Ci to przeliterować?
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Nie uważał, by to, iż interesował się innymi niczym członkami własnego stada - szczeniaków nie mógł mieć, nie oszukujmy się - było czymś nieodpowiednim. Mimo to postawa ciała Rowle'a jasno pokazała mu, że zaistniała sytuacja, którą sam zresztą zainicjował, nie powinna mieć miejsca. Dlaczego zatem starał się troszczyć o każdego, nawet jeżeli nie miał ku temu realnych powodów? Nie wiedział. Mimo to błysk oklumencji przedostał się przez oczy, by nieco chłodniej podejść do sytuacji i nie dać Ślizgonowi powodu do tego, by oceniać go przez pryzmat dziejących się w źrenicach emocji. Zwierciadło duszy, ktoś by powiedział. Szkoda tylko, że w jego przypadku Charlie mógł tylko i wyłącznie przyjrzeć się własnemu odbiciu, niczemu więcej. Umiejętność ta ratowała mu poniekąd zdolność zachowania maski, choć i tak czy siak nie zamierzał tak łatwo odpuścić. A przynajmniej na razie. Być może nie mógł mu pomóc, ale czy o tym wiedział? Nie. Sytuacja z życia wychowanka domu Salazara Slytherina pozostawała daleko poza jego szczupłymi palcami, które starał się wyciągnąć do przodu, by nieco odkryć materiału. Mimo to przeczucie mu mówiło, że nie jest to dobra droga, dlatego metaforycznie się z tego pomysłu wycofał, obierając nieco inną drogę. Nie widział w nim w pełni siebie, ale przechodził przez zagubienie, które pożerało jego własną duszę. Każdego dnia zmagał się z koszmarem, że dawna wersja po prostu powróci i wszystko ponownie zepsuje. - Uwierz mi, nie chcę być nachalny, ale to nie wygląda, jakbyś sobie z nimi radził. - być może to przelało szalę goryczy, ale postawił na dosadne przedstawienie problemu. Wiedział, jak w przypadku osób znajdujących się pod wpływem używek może to zadziałać, a może to zadziałać niczym płachta na byka. A równie dobrze speszony Rowle mógłby nieco spuścić pary, by przystopować, dlatego karta ta potrafiła być zdradliwa. Nie drugą sentencję nie odpowiedział; starał się być wszędzie dobrym człowiekiem. A ten szedł dalej, jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło; Lowell zmarszczył brwi, gdy otrzymał kolejną odpowiedź, a wiatr buchnął i w jego stronę, choć rumieniec nie pojawiał się na policzkach. Co najwyżej ręce ulegały znacznemu ochłodzeniu, gdy stał w miejscu przez ten krótki moment, po prostu czekając. - To prawda, chuj mnie to obchodzi, masz rację. Jeżeli masz zamiar się sprowadzać na dno, to proszę bardzo - nie będę zabraniał. - nie powiedział tych słów z wyrzutem, a wręcz przeciwnie - brzmiały one zaskakująco płasko, harmonijnie, jakby wymawiane były bez emocji, bez zbędnego bagażu uczuć. - Podziękuję, znajdę kogoś innego. - westchnął, by ruszyć przed siebie, a, na domiar złego, było to tuż nieopodal Charliego; musiał przecież iść do sklepu, a nie zamierzał się wycofywać z podkulonym ogonem, niczym psia mama. Mimo to wewnątrz czaszki naprawdę się martwił i choć wiedział, że stanowi idealną okazję do wyładowania agresji, tak jednak starał się zrozumieć, co za tym stoi.
Ludzie tacy, jak Lowell musieli mieć twardą dupę, niczym pancernik. Musieli być gotowi na upadek, bo nie da się pomóc całemu światu i nie a się reagować na wszystko, pozostając przy zdrowych zmysłach. Charlie był o tym święcie przekonany, a do tego uważał, że zwyczajnie nie było warto, bo po ziemskim padole chodziło mnóstwo nic niewartych padalców, jak on sam. Ludzi poza marginesem moralnym, do którego krańca ciągle się zbliżał i całej tej toksyczności opanować zwyczajnie nie umiał. Przywykł więc do agresji, do szeptów i do pokonywania kolejnych dni z alkoholem w krwiobiegu. Ta jego postawa super bohatera była irytująca. Może dlatego, że gdy był dzieciakiem, sam chciał taki być? Chociaż zielone tęczówki bruneta były rozbiegane, przy każdej okazji starał się patrzeć mu w oczy, jakby faktycznie, wierzył w te całe zwierciadło duszy. Zastygł w jakimś bezruchu na jego słowa, jakby prąd nagle przebiegł mu wzdłuż kręgosłupa i sparaliżował ciało. Zamrugał zdezorientowany, jakby brutalnie i szczerze wyrzucona przez obcego prawda zakuła jego dumę i ego. Nienawidził sytuacji, gdy tonął, a przy tym ktoś o tym wiedział. Był Rowlem, on nie eksponował swoich problemów, nie rozmawiał, nie zwierzał się. Działał sam, jakby każda inna akcja była kwintesencją słabości, której w głębi siebie panicznie się bał i na którą jego stary reagował pięścią. Nie był zły, ale na byłego studenta, ale gdy fala chłodnego powietrza uderzyła jego policzki, zakołysała brązowymi włosami, to przyniosła ze sobą falę gorącą i furii, iskrę agresji, która od wielu lat kryła się niczym potwór w odmętach jego umysłu. Wycelował perfekcyjnie, uderzył szybko i Merlin mu świadkiem, że złamałby mu nos, gdyby nie zmiana trajektorii w ostatniej sekundzie. Coś gruchnęło, syknął, papieros wyleciał na ziemię. Ból zawsze pomagał mu radzić sobie z emocjami, trzeźwiej myśleć. Wyrzeźbione ciało pokrywały liczne blizny, zadrapania i siniaki, których znaczną większość sam prowokował. - Radzę sobie. Powtórzył krótko i uparcie, nieco bardziej trzeźwo. Westchnął, przesuwając dłonią po twarzy i obrócił się, opierając o uderzony przez siebie chwilę wcześniej, ceglany budynek. Zsunął się w dół, szukając w kieszeni paczki papierosów i zapalniczki. - Idź, zanim naprawdę się nie powstrzymam. Teraz Cię nie zjem. Dodał zachrypniętym głosem, wsuwając papierosa do ust nieco niezgrabnie. Był przedwczorajszy, wczorajszy, dzisiejszy i na pewno noc była przed nim, przez co wszystko momentami zlewało mu się w całość. Umykały mu długie sekundy, czasem nie uważał, że się przemieścił. Nie wziął smoczej zapalniczki od Nathaniela, tylko jakieś gówno, które zaraz zostało rzucone o bruk z siarczystym przekleństwem. - Odpal mi papierosa, zanim pójdziesz. Rzucił w jego stronę, unosząc brew i wyjął z ust swoją ulubioną używkę, zaciskając na niej palce. Nie tkwiły w miejscu, subtelnie się kołysały. Na dno, co Rowle? Uśmiechnął się pod nosem, przymykając oczy. Przecież on dawno już tam tkwił i to w błocie aż po pas, nawet trochę wymieszanym z gównem.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Czy miał twardą dupę? Owszem, zdarzało się. Czasami jednak za duża ilość upadków i świadomości, jak kruche jest ludzkie życie, a przede wszystkim jak niewiele jest w stanie zrobić, powodowały, że pewne maski pękały, a wysublimowana postać stawała się mniej spokojna. Bardziej chaotyczna, oddana prędzej działaniu poprzez umiejętność, jaka mogła mu zapewnić przewagę, będąc również echem i szeptem do przeszłości, z którą to już wcześniej zakończył. Sam uciekał kiedyś do agresji, nóż agresywnie zahaczał o skórę na udach, by tam nikt niepożądany nie odkrył pewnych, utartych schematów, którymi postanowił się żywić. Uczucie bólu dawało mu również poczucie kontroli. Tego, że to on go zadaje, jak również tego, że nikt poza nim nie cierpi. Nie wołał wtedy o pomoc, tkwiąc we własnych problemach bardziej, niż ktokolwiek byłby w stanie przypuszczać. Przełamał się dopiero w marcu, gdy zauważył, jak bardzo wyniszczająca potrafi być żądza adrenaliny i kolejnego wpakowania się w kłopoty; za każdym razem, gdy odczuwał podobną potrzebę, korzystał z czerwonego flamastra. Jedna z form terapeutycznych. Felinus nie mydlił aż nadto oczu, jeżeli widział, że coś dzieje się złego. Pamiętał sytuację, gdy podczas lekcji Perpetua źle się poczuła i napierał, by ta odpoczęła, nawet jeżeli wszyscy inni stali w miejscu, poniekąd zastygając. Może nie potrafiąc zebrać w sobie odwagi, która powiązana potrafi być również z idiotyzmem, możliwością otrzymania dodatkowych problemów, których i tak miał w tamtym okresie za późno. Nie rozmawiając o pewnych rzeczach, człowiek sam sprowadza na siebie problemy, by dopiero w krytycznej sytuacji przejrzeć na oczy, jak ścieżka, którą stara się żyć, jest wręcz nierealna. Zauważył ruch, ale również - nie ruszył się. Stał, zapuszczając korzenie niczym drzewo, gdy wichura chciała go pokonać, a ostatecznie powietrze, które uderzyło go podczas ruchu ręki studenta, nie przyczyniło się ani do drgnięcia. Oczy w pełni się zdystansowały, a kontrola nad instynktami przetrwania zdawała się znaleźć w perfekcyjnym punkcie - nawet gdy dźwięk, który przedostał się do otoczenia, świadczył o uszkodzeniu kości. Zmienił się, jego twarz przestała przejawiać cokolwiek po jednej stronie barykady, a nawet potencjalnie wymarzony - tego nie wiedział - strach znajdował się na smyczy, obwiązany łańcuchem. Dla pobocznego obserwatora mogło to być zastanawiające i przerażające - nawet nie podniósł rąk, by się obronić przed uderzeniem. - Kontrola poprzez autoagresję? - lekko spojrzał czekoladowymi, harmonijnymi tęczówkami w kierunku uszkodzonej dłoni, gdzie ceglany budynek był bardziej trwały i bardziej wytrzymały od tego, co znajdowało się w ciele Charliego. Nie wymagał odpowiedzi, nie wymagał niczego, co mogłoby to potwierdzić. Swoje ujrzał na oczy i nie potrzebował potwierdzenia, gdy postawa ciała stała się inna, umysł wyłapywał wszelkie szczegóły otoczenia, analizując dokładnie sytuację, w której to się znalazł. Normalny człowiek by uciekł, ale on nadal robił swoje. - Co cię zatem powstrzymuje? - ty sam, Rowle? A może świadomość, że miał przed sobą osobę, która jednak pozostawała pracownikiem Hogwartu? Społeczne konsekwencje tego czynu? Przecież i tak stoczył się na dno; z kieszeni wyciągnął zapalniczkę z charakterystycznym klikiem, nie zamierzając spełnić tego prostego polecenia. Sam wyjął papierosa i go zapalił. - Sam go musisz odpalić. - rzucił mu prostym gestem zapalniczkę, gdy kędzierzawe włosy nieco wiatr poszarpał, a szept uderzeń o ściany i dachy dawał o sobie znać. Będąc oburęcznym, niespecjalnie narzekał na to, gdy któraś z kończyn ulegała uszkodzeniu, ale szczerze zastanawiał się, czy to dominująca dłoń w przypadku Ślizgona została nieco pokiereszowana. Stał mimo wszystko w bezpiecznej odległości, czekając na zwrot przedmiotu, do którego był jednak przyzwyczajony.
Mieli więcej wspólnego, niż Charlie kiedykolwiek by podejrzewał. Patrząc na Felinusa, nie widziało się przecież nawet podstaw, aby posądzać go o odnajdowanie w bólu jakiegoś ukojenia. Nie było to zaburzenie dobre, a raczej autodestrukcyjne i sugerujące skorzystanie z usług specjalisty. Brunet nigdy nie korzystał z ostrych narzędzi, nie okaleczał się w ten sposób — częściej bił, kopał, czasem nawet celowo prowokował wywrotki motorem, spędzając potem całe noce przy butelkach piwa lub czegoś mocniejszego. I tak zataczał błędne koła w swojej niezbyt bezpiecznej strefie komfortu i radzenia sobie z życiem. Nigdy jednak nie był takim Lowellem, nigdy nie miał samych wybitnych ocen i nie pomagał każdemu, niczym dobry stróż za plecami. Gdyby tylko Rowle wiedział, przez co były Puchon przechodził. Jego reakcja była zaskakująca, nawet dla pijanego Ślizgona. Nie reagował, jakby czekał i prowokował wcześniej do uderzenia, jakby złamania nosa lub podbitego oka potrzebował. Nie zrobiła nim wrażenie szybko przemieszczająca się pięść, nie zrobił wrażenie ten paskudny dźwięk pękającej kości. Całe szczęście, że byli czarodziejami, bo w ostatnich miesiącach słuchał go przerażająco często, co podsuwało mu, aby podszkolił się z uzdrawiania, którego nigdy nie lubił. Tak na wszelki wypadek, gdyby w końcu przesadził. A wiedział, że ten dzień przyjdzie. Jego oczy błądziły pomiędzy dziwnym asystentem, dłonią, a ścianą. Znów zakręciło mu się w głowie, więc na chwilę je zacisnął, zanim usiadł na dupie, widocznie zmęczony życiem i dźgnięty wypowiedzianą przez jego niepozornego towarzysza prawdą. Był odważniejszy, niż wyglądał. - Resztki przyzwoitości. - odparł po dłuższym milczeniu, pierwsze pytanie ignorując. Gdzieś tam w środku wciąż dogorywał dobrze wychowany chłopak z bogatego domu, który bardziej wbijał słowne szpilki niż aktualne ciosy. Zdarzyło mu się pobić kilka szlam, gdy miał z nimi jeszcze tragiczne problemy akceptacyjne, ale miewał granice, czasem się pokazywały. Był pewien, że uderzając asystenta poza szkołą, nie poniósłby konsekwencji większych niż ewentualne punkty, wyjec oraz szlaban, a jednak się powstrzymał, chociaż jego wcześniejsza nachalność wciąż irytująco rozbrzmiewała mu w głowie. Przełknął głośniej ślinę, wsuwając paczkę do kieszeni swojej pilotki, bo papieros już tkwił między wargami. Westchnął, łapiąc przedmiot i zaciskając na nim palce, obrócił go w dłoniach. Nie mógł z początku wycelować płomieniem w koniec papierosa, głównie przez chwiejącą się, uszkodzoną dłoń, którą to robił i porywy jesiennego wiatru. Gdy mu się udało, ruchem głowy musiał zgarnąć na bok włosy, zdecydowanie przydługie. - Teraz nagle odmawiasz pomocy? Parsknął rozbawiony, kręcąc głową i zaciągając się z cichym mruknięciem, wciąż trzymał zapalniczkę.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Najwidoczniej Rowle nie był w stanie sobie przypomnieć, o ile kiedykolwiek go widział, chodzącego z bliznami na rękach i bez żadnego skrępowania ubierający czarny podkoszulek, czarne spodnie, czarne glany. To oznaczało dopełnienie się jednego z faktów - ludzie zapominają. Wybaczają, pozwalają na to, by pewne, bardziej pozytywne strony danego człowieka nad nim górowały, gdy wreszcie się zmienił, gdy odnalazł jakąś wewnętrzną drogę, porzucając miano osoby ciągle tracącej punkty i pakującej się w problemy. Wcześniej nie miał ku temu żadnych podstaw. Żył w ciągłym stresie, musiał pracować, by móc kupić dom za sprzedaż pewnych rzeczy z gospodarstwa i za to, co udało mu się przez ostatnie lata zaoszczędzić, ale nie zamierzał pozwolić na to, by przeszłość wpływała na niego w tak diametralny sposób - nie teraz. Wygrzebanie się kosztowało go dużo - i tutaj nie chodziło nawet o zadawanie sobie ran, by jakkolwiek ulżyć. Tutaj chodziło o zmianę nastawienia myślenia, a przede wszystkim - o pogodzenie się z tym, że pewne rzeczy się wydarzyły, przestanie życia nimi tak, jakby miały miejsce wczoraj, jakby ich siła na tle innych, bardziej realnych, była wręcz nie do pokonania. Przepracowanie traum, stawienie im czoła, tudzież dostrzeżenie problemu boli. I to cholernie. Pierwsze kroki ku temu są najgorsze i chociaż otworzenie się, wyłożenie otwartych kart na stole nie jest tym, o czym marzył, mógł być dla innych właśnie tym dobrym stróżem. I choć z przodu mógł wyglądać dobrze, tak ci, którzy go znali bardziej, wiedzieli, przez jakie piekło musiał przechodzić. Gwałtowne emocje nie wzięły sznurów kontroli nad ciałem asystenta nauczyciela uzdrawiania, który stał tam, gdzie zwyczajnie stać miał. Nie potrzebował chronić się pięściami, nie potrzebował odsuwać się, choć nie miał pewności, czy trajektoria uderzenia się zmieni w tym ostatnim, kluczowym momencie. Instynkty samozachowawcze zdecydowanie uległy stłumieniu, nie wydobywając się ponad inne elementy - adrenalina chociaż została wyrzucona, tak samo nie zdołała okiełznać jego mięśni, które nie drgnęły, jego oczu, które nadal pozostawały takie same. Sam nie nazwałby tego odwagą, a prędzej piętnem przeszłości nieustannie przewijającym się przez kolejne czyny, tudzież akcje. Powinien się uchylić, jakoś zareagować - jedyne, co natomiast zrobił, to stanie i czekanie na dalsze decyzje Ślizgona. Może był niższy, może nie wyglądał na kogoś, to potrafi się bić, ale wewnątrz znajdowała się osoba, która potrafiła zwrócić uwagę na problem. Obserwował zatem, jak ten usiadł na własnych czterech literach. - Jeżeli jesteś w stanie ją wystosować wobec innych, co cię zatem powstrzymuje, by wystosować ją wobec siebie? - przyzwoitość. Nie uderzył go właśnie z tego powodu - dlaczego zatem nie potrafił zachować się równie przyzwoicie wobec siebie, przyczyniając się do pęknięcia kości? To pytanie zadał nie od razu, prędzej po paru sekundach, choć i tak trafiało w to, co najczulsze. Nie w ten agresywny sposób, a prędzej pokazując, gdzie leży problem - w nim samym - nawet jeżeli sądzi, że wszystko jest w porządku i sobie radzi. Człowiek jest istotą, która będzie siebie prowadziła prędzej czy później ku autodestrukcji, a im wyższy iloraz inteligencji, tym bardziej umysł naturalnie dąży do zniszczenia. Więcej faktów, zdawanie sobie sprawy z rzeczy nieuchronnych, ludzkie tragedie - to wszystko wiązało się z brzemieniem tak ciężkim, że wręcz niemożliwym do okiełznania w pojedynkę. Gdyby jednak doszło do uderzenia, nie zamierzał informować szkoły bądź innych organów. To, co dzieje się poza nią, powinno również pozostać poza nią. Gdyby nie to, że wiele osób naprawdę go chroniło wcześniej, usprawiedliwiając jego własne, nieprzychylne działania, zapewne by to tutaj nie było. I jeżeli mógł wypełnić choć jedną przysługę, to chciał, by w przypadku innych było praktycznie tak samo. Walka o każdą duszę nie jest zawsze okraszona zwycięstwem, ale czuł się zobligowany do pomocy, choć nie do końca tej powiązanej z zapaleniem papierosa. Gdy miał uszkodzoną prawą rękę, wszystko robił lewą. Lewą dłonią wyciągał paczkę z kieszeni i lewą dłonią otwierał paczkę. Lewą dłonią wyciągał papierosa i lewą dłonią wkładał go do ust. Lewą dłonią zamykał paczkę i lewą dłonią chował ją do kiszeni. Lewą dłonią również chwytał za zapalniczkę, by ją odpalić. Wszystko robił kończyną, którą następnie opanował. - Zawsze jest drugie wyjście z danej sytuacji. - odpowiedział krótko, opierając się następnie o ścianę, gdzie doszło do uderzenia pięści Charliego. - I chociaż może być ono nieco nieporadne, o tyle musisz je początkowo dostrzec. - nie kwapił się jakoś specjalnie do otrzymania przedmiotu z powrotem, a zamiast tego pokazał pierwszą dłoń - dominującą, a następnie drugą - lewą. Wziął tym samym głębszy wdech. Nie musiał mu pomagać zapalić papierosa, ale jeżeli mógł, to chciał mu pomóc dostrzec inne, bardziej kluczowe aspekty.
Rowle wielu rzeczy nie pamiętał, jeszcze dwa lata temu był zakochanym w sobie dzieckiem, górującym nad innymi i niepatrzącym nawet w stronę osób pół krwi lub niżej. Wierzył wtedy, że wdarli się do świata, do którego nie należeli. Pamiętał go z aktywności na lekcjach, z bycia puchonem. Nie kretyna, człowieka trochę bez życia towarzyskiego i takiego, który na imprezy nie chadzał lub po prostu Charles był zbyt zajęty koleżankami, aby to zauważyć. Nie mógł wiedzieć, przez co przechodził i z czym się mierzył, bo przecież się nie znali. Byłby jednak pod szczerym wrażeniem, że zdołał z piekła wyjść. Wiedział przecież, że największe piekło ludzie często gotowali sobie we własnej głowie, bo sam tak robił. Przymknął oczy, pozwalając, by słowa przestały się odbijać echem w głowie. Efekt tkwienia na kacu, zapijania go od nowa, robiły swoje. Miał wrażenie, że wszystko dzieje się w odrobinę zwolnionym tempie, czasem coś umykało. Budziło to paranoje, przez co zielone tęczówki chłopaka zdawały się przesadnie świdrować przestrzeń. Wracał jednak do swojego niespodziewanego bohatera, któremu jeszcze chwilę wcześniej miał niesamowitą ochotę złamać nos. Jego reakcja była tak dziwna, że nawet nie miał komentarza. Bo to tak, jakby o złamanie się sam się prosił! Komentarz Feliniusa sprawił, że drgnęła mu ku górze brew, a on sam kaszlnął, strzepując popiół nagromadzony na końcu palącej się leniwie fajki, której błysk zdawał się mu być wyjątkowo hipnotyzującym źródłem światła w tej uliczce. Zapalił ją z trudem i niezgrabnie, przeklinając bezgłośnie na alkoholowe drżenia. Przełknął ślinę, bo chciał znać odpowiedź, to odpowiadać mu wcale nie chciał. Nie było mu łatwo otworzyć się, nawet na Gabrielle nie był przecież "gotowy". Wzruszył więc jedynie ramionami, wybierając milczenie. Asystent uzdrawiania był jednak człowiekiem inteligentnym, istniała więc szansa, że nie będzie drążył tego tematu. Zaskakujące, że dla Rowlea słowa, rozmowy, emocje, uczucia, były gorsze od otrzymania noża pod żebra. Nikt nie mógł poradzić sobie ze wszystkim sam, chociaż uparcie sobie to wmawiał po sytuacjach w domu, z ludźmi, na których mu zależało. Takich, z którymi kontaktu już nie miał. - Nie zawsze to wyjście nam odpowiada. - odparł, przywierając mocniej do zimnego muru. Odchylił głowę do tyłu, patrząc na niego z dołu, lustrując go wzrokiem. Westchnął. Leniwie i niezgrabnie zaczął wstawać, podpierając się zdrową dłonią. Odbił się, zrobił kilka kroków do przodu, rzucając mu pożyczoną zapalniczkę. Jego brązowe włosy zakołysały się na wietrze, a różowe policzki przyozdobił uśmieszek zawadiackiego uśmiechu. Uciekał od tematu. Od problemu. - Lowell. Idziesz się ze mną napić? Jego zdaniem, była to propozycja nie do odrzucenia.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Może to i lepiej - koniec końców pamiętliwość w pewnych kwestiach bywa przeszkadzająca. Uniemożliwia podjęcie prawidłowej decyzji, człowiek się na niej opiera, by powracać wspomnieniami do lat przeszłych, nie chcąc jakoś specjalnie tego robić. Analiza problemu czasami nie wchodziła w grę, a zamiast tego bardzo często gatunek ludzki przepada za opieraniem solucji względem tego, co się wcześniej wydarzyło. Piekło to pojęcie względne - dla jednych piekłem będzie wojna, dla innych obserwowanie, jak bliscy się staczają, by następnie sięgnąć dna i zobaczyć, na czym się to wszystko opiera. Kolumny podtrzymujące pewne struktury ulegają zniszczeniu, liczne pęknięcia pokrywają marmur, a z czasem, jeżeli te nie ulegną naprawie, powodują runięcie - w większości przypadków. Istnieją pewne abominacje, które nawet w sporych ryzach, na niewielkich wręcz kamieniach, potrafią się utrzymać. Ale czy to jest coś, z czego człowiek powinien być dumny? Czy ma prawo mówić, że wszystko jest w porządku, skoro gdzieś wewnątrz nadal nie przepracował rzeczy, które wpływają na teraźniejszość? Być może dlatego nie uchylił się jak normalny obywatel tego kraju, by nie otrzymać w nos. Być może liczył, że Charlie naprawdę zmieni trajektorię lotu, co się zresztą stało. A może nie chciał dawać mu powodu do kolejnego ciosu, tym razem bardziej skutecznie wyprowadzonego? Sam Merlin wie, co tak naprawdę rodziło się pod kopułą czaszki pracownika Hogwartu. Nie był bohaterem, był człowiekiem takim, jak wszyscy inni - szarym, typowym. Dopiero na barwach zyska wtedy, gdy ktoś postanowi go bliżej poznać; na tym opiera się budowanie fundamentów własnego świata. Być może wobec tego ogólnego wszyscy są jednakowi, ale we własnym, który opiera się na bliskich relacjach (i tych dalszych), każdy otrzymuje jakieś miano. Nie ciągnął zatem tematu powiązanego z przyzwoitością. Po samej reakcji Rowle'a był w stanie stwierdzić, że ten nie jest w nastroju na takie rozmowy, co zresztą rozumiał. Nawet jeżeli niespecjalnie się znali, potrafił określić granice, w jakich to winni się poruszać, by nie rozjuszyć jednej ze stron, niczym zwierzęta pokazując kły. On tego nie robił - poruszał się zgrabnie na własnych łapach, które dotykały ziemi, udowadniając, że nie potrzebuje siły w postaci fizycznej. Jego atutem - a zarazem czymś znacznie poważniejszym - było właśnie znajdowanie słów, które potrafiły uderzyć w ludzką dumę z niebywałą precyzją. Ale nie były one nasycone jadem, nie wytykały w chamski sposób problemu - prędzej na niego wskazywały ostrożnie, acz stanowczo. Homo sapiens to stworzenie stadne i przepełnione kontaktami z innymi. Samemu człowiek świata nie udźwignie, o czym przekonał się, gdy wielokrotnie upadał na kolana, a serce bolało wewnątrz, jakoby wyrwane z piersi. - Ale nie zawsze to pierwsze jest możliwe do osiągnięcia i niesie ze sobą znacznie więcej szkód. - czasami trzeba przystopować. Czasami trzeba zauważyć pewne rzeczy, przejrzeć je na oczy, zanim całkowicie pochłoną niczym ciemność, która mogłaby opatulić ich sylwetki w prosty sposób - gdyby tylko latarnia przestała świecić. Lewą ręką złapał zatem zapalniczkę, którą następnie wepchnął do kieszeni, gdy zakończył palenie własnego szluga, głęboko się nim zaciągając. Jakoby na odwyku będąc, chciał pochłonąć jak najwięcej działania nikotyny, gdy wypuścił dym, który szybko rozniósł się przez uderzający twarze wiatr. - Tylko wtedy, gdy dasz naprawić rękę. Ja stawiam. - czasami trzeba jednak iść na korzyść drugiej osoby, a jeżeli przez alkohol mógł dowiedzieć się czegoś więcej, zamierzał w tę stronę się udać. Byleby tylko zmniejszyć stres po drugiej stronie i zacząć działać.
Życie przeszłością i analizowanie jej nie miało żadnego sensu. Nie rozumiał, czemu ludzie gdybali nad tym, na co wpływu już nie mieli. Nie umiał ogarnąć też swoim małym rozumkiem, dlaczego żyli w strachu i pozwalali sobie, aby czegoś żałować. Był to jednak temat na inną, mniej napędzoną alkoholem oraz procentami rozmowę. Teraz by jej udźwignął. Człowiek wówczas okłamywał samego siebie, a to było również zachowaniem dla gatunku charakterystycznym. Chociażby tonął w gruzie, naiwnie powtarzałby, że wszystko jest w porządku i sobie poradzi, bo wciąż miał miejsce, aby złapać oddech. Gdy zacznie się dusić, zacznie myśleć i panikować. Czy Lowell też czasem tak nie miał? Bał się analizować chyba kogoś takiego, kim w jego oczach był stojący przed nim asystent. Tylko ludzie zniszczeni przyjmowali ciosy w ten sposób, ale żadnej ze swoich myśli Charlie nie wypowiedział głośno. Nie był normalny — żaden z nich. Poniekąd przeczucie to koiło jego nerwy. Miał zdrowy rozsądek i takt, wiedział, gdy nie brnąć dalej, czego znaczna większość ludzi zrozumieć nie była w stanie. W oczach — przepitych, ciemnozielonych oczach bruneta rozbłysła iskierka szacunku, której istnienie z pewnością zamaskowałby jakimś kłamstwem lub wzruszeniem ramion. Felinius był mówcą, Charlie był pięściarzem. Widział wyraźnie linie różnicy pomiędzy nimi, czuł aurę byłego Puchona, nawet będąc pod wpływem. Jakby znał słowne zaklęcia, jakby zawsze wiedział, co powiedzieć i w ten sam sposób pogrywał z Rowlem. Zaskakujące, że mu się udawało. Brunet odetchnął, zaciągając się fajką sekundę później, obserwując swojego towarzysza w fałszywym skupieniu i zastanowieniu, co w rzeczywistości było próbą łagodzenia bębnów w głowie i jej zawrotów. - Może trzeba otworzyć właściwie wyjście, gdy pojawi się kluczyk dopiero, a nie szarpać na siłę. - mruknął zachrypnięty, strzepując z papierosa popiół, który zaraz rozpłynął się w ciemności. Złapał zapalniczkę zgrabnie, aż dziwne, że nie grał w narodowy sport czarodziejów, mógłby być dobrym szukającym. Wstał, chociaż niezgrabnie i ciut chwiejnie, odnajdując oparcie w chłodnym, kamiennym murze za plecami. Przestał się tak na nadgorliwego, stojącego obok filozofa wkurwiać ku własnemu zadowoleniu i nagle stał się dobrym towarzystwem. Idealnym na wieczór, chociaż w żaden sposób nie mógł wyobrazić sobie go pijanego, pijącego czystą. Jęknął z niezadowoleniem, machając ostentacyjnie uszkodzoną ręką, której dziś na szczęście nie czuł. Jutro dopiero zaboli. - Niech stracę, bądź pielęgniarką. Szkoda, że nie długonogą i długowłosą, mogłoby wtedy być znacznie przyjemniej.. - westchnął wręcz teatralnie, pozbywając się fajki i szturchnął go zaczepnie, stając dość blisko z wyciągniętą w jego stronę ręką. - Mam nadzieję, że nadążysz za mną. Dodał jeszcze, mając na myśli oczywiście perspektywę lejących się drinków i pięknego towarzystwa. Chyba. Wieczór zapowiadał się wybornie, przynajmniej w wyobrażeniach Charliego.
Do Londynu przyjeżdżał przeważnie na Pokątną, albo w jakichś nagłych sprawach - jak wizyta w banku Gringotta z uregulowaniem opłat za jakieś produkty do sklepu lub jakichś błędów. Gobliny były sprytnymi stworzeniami i lepiej było załatwić wszystko na miejscu. Na szczęście w dzisiejszym dniu Shakeshaft nie musiał iść niczego regulować. Po prostu - znalazł się w celu pewnych spraw, nieważne jakich na obecny moment, a ostatecznie nie wiedział czy jego plany się nie zmienią ostatecznie. I tym samym znajdujemy się w obecnej sytuacji, gdy Michael przechodził między różnymi uliczkami, zdając sobie sprawę, że parę sklepów już minął. Pokątna mogła zdawać się mała, ale tak naprawdę było tam na tyle dużo miejsc powstających na nowo, że warto było odwiedzić co jakiś czas. Stare sklepy zostawiał na koniec. Minął cukiernię, zaraz jednak zrobił parę kroków w tył, przyjrzał się dokładniej ofercie. No, musiał przyznać, że trzeba było wejść do środka i zamówić sobie bajgla z kruszonką i jakąś herbatę. Zapłacił stuknięciem różdżką, a po zielonej mgiełce ulotnił się ponownie na coraz zimniejsze klimat uliczki. Nie spodziewał się jednak, aby znaleźć kogoś znajomego na swojej drodze do celu jakim była po prostu pustka. Ba, nie spodziewał się, że faktycznie kiedy minie jedno ze skrzyżowań łączących Nokturn z Pokątną nagle zderzy się z kimś. Nie na tyle, aby sprawić, że ktoś upadnie. Ale raczej po prostu wejdą sobie w drogę i mogą poczuć lekkie zaskoczenie. Kim była ta osoba? — Och, przepraszam bardzo, ja nie chcia... – Dopiero wtedy ta sylwetka zdała mu się bardzo znajoma. Dosłownie odczekał parę sekund, aby szare komórki wysłały nawzajem do siebie odpowiednie komunikaty i właśnie doszedł do niego fakt. – To pani. Myślałem, że po ostatnim razie znowu ujrzę kogoś w biegu za panią. – Dla lekkiego podsumowania tego co sam pamiętał: Kiedy tylko pewnego, innego dnia znalazł się na uliczkach Pokątnej nie domyślał się, że zostanie tarczą przed tym, aby ktoś dostał łomot. I nie chodzi tutaj o to, że się postawił czy zrobił coś, za co można było go nazwać bohaterem. Ot, po prostu ujrzał spieszącą się kobietę, która nie zamierzała przystawać, a za nią już ktoś biegł. Czemu więc nie miałby jej ukryć. Wścibskość kazała mu to zrobić i okazało się, że tak samo szybko jak ukrył ją za sobą, tak samo szybko zniknęła jedynie ze skinięciem głowy w ramach... niemego podziękowania? Być może. W końcu nie umiał czytać komuś w myślach, aby domyślić się co oznaczało skinięcie głową. Dlatego wtedy uznał, że nie będzie się przejmował i po prostu zajął się dalej życiem. Los lubił igrać z ludźmi i to chyba dlatego zdecydował, że spotkają się ponownie. – Mam nadzieję, że obejdzie się teraz bez dodatkowych problemów. Ciepłej herbaty? – Zapytał, podnosząc lekko ku górze kubek, który jeszcze parował ciepłym naparem. Nawet go nie tykał, gdyż piekarskie arcydzieło rozpływało się wtedy jeszcze w jego buzi, a dosłownie wpadła na niego, gdy już połknął. Jeśli więc nie miała nic przeciwko, wręczył jej kubek.
1/x
Veronica Blais
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.77m
C. szczególne : Wyraźne, ciemne blizny na lewej ręce, biegnące wzdłuż żył po całej dłoni i przedramieniu - przeważnie zakryte czarnymi rękawiczkami. Mówi z amerykańskim akcentem.
To nie był mój dzień. Choć patrząc wstecz, w Anglii żaden dzień nie był mój, zupełnie tak jakby nieobecność Alexandra wpływała na mnie dużo bardziej niż chciałam to przyznać przed kimkolwiek, przed samą sobą. Znajome ulice, które mijałam, zlewały się w jedno, a ja wmawiałam sobie, że branie na siebie coraz więcej zleceń sprawi, że o wszystkim zapomnę. Tkwiła we mnie wieczna, niekończąca się złość, której nie potrafiłam się pozbyć, która kazała mi kontrolować każdą mijaną sekundę mojego życia. Bez namysłu poprawiłam czarne, doskonale okalające moje dłonie, skórzane rękawiczki, upewniając się, że blizny są zakryte w każdym calu, również przez materiał czarnego płaszcza, który zarzuciłam na ramiona przed wyjściem od Borgina. Miałam na ten dzień tylko jeden cel – znaleźć tę ostatnią brakującą część układanki, która w końcu przybliżyłaby mnie do znalezienia tego przeklętego – również w dosłownym znaczeniu – medalionu. Miałam nazwisko, doskonale zapamiętane, a także wszelkie niezbędne informacje gdzie tego czarodzieja szukać. Odpalałam papierosa, przechodząc przez Pokątną, kiedy ktoś na mnie wpadł, a używka wypadła z mojej dłoni. Nie robiło mi różnicy, że szluga trzymałam w lewej, zdecydowanie mniej sprawnej, ręce, kiedy powoli, niespiesznie podniosłam lodowate spojrzenie zielonych tęczówek z zamoczonego w brudnej kałuży papierosa na sprawcę tego incydentu. Nie robiło mi różnicy, czy to przeze mnie się zderzyliśmy, od razu uznając, że całą winę ponosił mężczyzna, który nawet nie górował nade mną wzrostem. Moje spojrzenie było puste, choć bił z niego ten charakterystyczny dla mnie chłód, który był moim najlepszym przyjacielem od lat. Nieznacznie, praktycznie niezauważalnie uniosłam brew, gdy facet się odezwał, zupełnie jakbym dała mu jakikolwiek znak, że byłam skora do rozmowy. Zupełnie tak, jakby w pierwszej kolejności w mojej głowie nie pojawiły się zaklęcia, z rodzaju tych niepożądanych przez czarodziejską społeczność, gdy tylko ostatni papieros z paczki wylądował na ziemi. Nie zwracałam uwagi na ludzi. Wszyscy wyglądali tak samo, zachowywali się tak samo i jedynie nieliczni byli warci, by naprawdę na nich spojrzeć. Czytałam z nich jak z książek, przez lata pielęgnując umiejętność legilimencji, tak bardzo przydatnej w mojej profesji. Zacisnęłam palce prawej dłoni na tarninowym drewnie różdżki, nawet nie pamiętając kiedy ta znalazła się w mojej dłoni. A może cały czas w niej była? Przecież zamierzałam odpalić fajkę. — Nie wiem o czym mówisz. — odparłam bezbarwnie, jednocześnie ignorując propozycję i zupełnie nie pamiętając w jakich okolicznościach spotkaliśmy się kiedykolwiek wcześniej. Jego twarz nic mi nie mówiła, jedna z wielu mijanych każdego dnia. Ale jeśli mnie rozpoznał – moja uwaga nagle nabrała ostrości. Parałam się zbyt wieloma nielegalnymi rzeczami, by puścić takie uwagi mimo uszu.
Brak uwagi na ludzi prowokowała właśnie do... takich sytuacji. Jeśli chodziło o samego Michaela - nie był raczej zaskoczony tym, że akurat na kogoś wpadł. Bardziej, że wpadł na NIĄ. Kogoś, kto wydawał mu się bardziej enigmą za pierwszym razem. Nie spotka jej, nie będzie dane im ponownie przemówić do siebie. Może i kobieta mogła sobie pozwolić na wyrzucenie go sobie z głowy od razu po odejściu, ale nie on. Jakoś w większości jego myśli utrzymywały się jeszcze jakiś czas z osobami, które kojarzył z widzenia, aby po paru dniach zająć się znowu kimś lub czymś innym. Smutny, ale przydatny atut w codziennym życiu sklepikarza. To zawsze powodowało, że ludzie byli do niego lepiej nastawieni, gdy rozpoznawał ich przy kolejnej wizycie. Ale ta tutaj... Wydawało się bardziej jakby jej to sprawiało problem. I nie dziwił się, biorąc pod uwagę w jakich okolicznościach i z jakiego powodu ją kojarzy. Dlatego nie zdradzał póki co tego skąd ją zna, bo zauważył jej... akcent. – Och, teraz przynajmniej coś mówisz, a nie kiwasz głową na pożegnanie. Chyba musisz być w Anglii niedługi czas, bo słyszę w głosie bostoński akcent. – Dodał, aby zaraz na sam koniec zmienić trochę swój głos, a raczej metodę wypowiadanych słów. Teraz pewnie też będzie im się lepiej mogło dogadać, kiedy jego Estuary nie wchodził w drogę do... swobodniejszej komunikacji? Shakeshaft postanowił jednak upić ciepłego naparu, skoro ta nie wyraziła nawet chęci na to, aby owy kubek od niego wziąć. Zaraz jedynie zaczął mówić dalej. – Ach... No tak. Nie powiedziałem skąd Cię znam. Pamiętasz jak ostatnio, chociaż to może nie jest dla ciebie ostatnio - byłaś goniona przez jakichś dwóch osiłków, którzy... mieli wyraźnie problem do ciebie? No.. To ta jestem tym mężczyzną, co cię w ostatnim momencie ukrył za sobą... I... chyba dobrze zrobiłem, skoro nadal tutaj jesteś i... nikt nie zmienił twojej urody. – Ostatnia wzmianka była chyba dość nie na miejscu, ale samo jej ponownie spotkanie było dość emocjonujące. W końcu rozwinąć zagadkę jej ucieczki ponownie trafił do głowy i wzbudził zainteresowanie jej osobą. Z delikatnym uśmiechem na swych wargach, różdżkarz jedynie rozejrzał się po lewej i prawej, jakby szukając czy ktoś na nich nie czyha. – Zdaje się, że w tym momencie raczej nikt nie zamierza nas zaatakować, okraść lub coś zabrać, więc sądzę, że moglibyśmy się przejść trochę i powiesz mi co to była za sytuacja. No chyba, że... Że chcesz przejść ze mną w ciszy ten ponury kawałek. Spokojnie, nie przeszkadza mi to. – Zrobił obrót na pięcie, aby pozwolić jej przejść dalej. Dowiedzieć się czegoś więcej... Interesujące.
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
11.06.2022 | południe | Pokątna boris zagumov & hawk a. keaton
Ostatni brzdęk trzymanych w kieszeni galeonów przysługuje się - zgodnie ze znajdowaniem na granicy do równoległej względem Pokątnej ulicy Nokturnu - niewielkiej, acz dla mnie całkiem korzystnej transakcji, połączonej z nawrotem bólu głowy. Każdy kolejny galeon znajdujący się w sakiewce jest jednak potrzebny, ażeby przetrwać nie tyle kolejne dni, co miesiące, w związku z czym staram się jakoś dysponować tym wszystkim, co posiadam, w sposób odpowiedni i pozbawiony jakiejkolwiek rozrzutności. Oszczędność popłaca, niemniej jednak uwarunkowana jest nie chęcią, a zwyczajną koniecznością, która wynika ze zrzędliwości losu i braku podniesienia kącików ust przez szczęście, jakiego to czasem potrzebuję. Jesteśmy w końcu tylko i wyłącznie ludźmi. Dzierżącymi wewnątrz magię, acz nadal kruchymi i narażonymi na coraz to więcej zmian, na które to nie jesteśmy gotowi. Jakby to powietrze tutejszych ulic, stęchłych i ciasnych pokoi, pomieszczeń wymieszanych z zapachem tanich, rosyjskich papierosów, wpływało na kolejne struktury myśli i działań. Nic nie dzieje się bez przypadku - zdobywane doświadczenie jest niczym ogień hartujące żelazo, pozwalając tym samym nie tylko na lepsze cięcie, ale też i wytrwałość, sprawiedliwość i poczucie odpowiedzialności. Wzdycham głębiej, zaciskając dłoń na pasku od torby, aby odwrócić się i wyciągnąć gilzę, aby następnie wydobyć ogień z taniej, tandetnej nieco zapalniczki. Nie spieszy mi się do wymachiwania różdżką na lewo i prawo, kiedy to zawsze są inne ścieżki radzenia sobie w poszczególnych sytuacjach. Ból głowy w tym momencie nie zanika, choć zdecydowanie ulega zmniejszeniu, gdy dym zapełnia płuca, przyczyniając się tym samym do uczucia ulgi. Plecami opieram się natomiast o zimną i chłodną ścianę - a przynajmniej chłodniejszą od duchoty i szarawego nieba, które zwiastuje kolejną, nadchodzącą bez skrupułów burzę; to dobry powód, by pozałatwiać resztę spraw na Pokątnej i zająć się czymkolwiek innym. Niemniej jednak, jak się okazuje, nie zawsze można przewidzieć losy dalszych sytuacji. Wyjście z jednej z mniejszych uliczek, które jednoznacznie prowadzą do Nokturnu (albo Pokątnej - zależnie od obranego kierunku), kończy się wpadnięciem na kogoś bez najmniejszych skrupułów. Być może to twardo postawiona na ziemi noga wraz z odbiciem się poprzez wykonanie charakterystycznego ruchu kończy się nieco boleśniejszym zderzeniem, a być może jest to kolejne zrządzenie losu, na które nie mam wpływu - choć, gdybym zapewne się przysłuchiwał uważniej, to usłyszałbym cudze kroki. - Psidwakowa mać... - mówię, wzdychając ciężko. Utracona wcześniej równowaga powoduje upadek na ziemię, gdy uważnie patrzę w kierunku nieznajomego, ze szlugiem w gębie - między wargami - czując, że intuicja mówi mi o tym, iż należy uważać. Na ile mogę jej ufać, to już inna kwestia, gdy obity tyłek doznaje wytchnienia od chłodnej kostki brukowej, a i własna sylwetka nieco się podnosi. - W porządku...? - pytam się, zaciągając ponownie fajką. I chociaż ciężko jest mi utrzymywać kontakt wzrokowy, tak staram się to robić, bo o ile uciekać można, o tyle jednak obecność nieco młodszej osoby na tej ulicy może być zastanawiające. A tak? Podobno gra pozorów z tym wszystkim. Czasami uciekając spojrzeniem jasnych tęczówek, innym razem przymuszając samego siebie. Nie jest to proste, ale - w ciągu tych miesięcy spędzonych ostatnio w towarzystwie osób, które nie oceniają - bardziej prawidłowe. Jeszcze nie wiem, z kim mam do czynienia. Jeszcze.
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Akurat tak się złożyło, że Rosjanina po raz kolejny wywiało akurat na Nokturn, gdzie któryś już raz sprawdzał, czy nie wywiało tam jakiejś niepokornej duszyczki, czy to łapserdaka z Hogwartu, czy kolejnego chojraka ze slumsów nokturnowych. Na razie nie mógł mieć na głowie zajmowania się sprawdzaniem rozmaitych antykwariatów, w których legalność asortymentu mogła być dość słaba, chociaż raczej podejrzewał jej totalny brak. Postanowił po pewnym czasie, że czas już wracać do swojego biura, po spełnieniu obowiązków quasi straży sąsiedzkiej, więc wybrał się jak najkrótszą drogą z powrotem do Ministerstwa, zanim zauważą jego dłuższą niż zazwyczaj nieobecność. Na jego nieszczęście los jednak zechciał spłatać mu figla. Dowcip ten przybrał postać młodego, nieco wyższego od niego blondyna, który akurat musiał wpaść na niego. Impet uderzenia nie był aż tak duży dla Rosjanina, więc ten tylko otarł się o ścianę, brudząc sobie odrobinę marynarkę. Chłopak niestety nie miał się tak dobrze jak on i wylądował na ziemi. Z twarzy był na tyle niedojrzały dla Zagumova, że ten od razu uznał, iż znowu trafił mu się ktoś ze szkoły lub świeżo po niej. Uwagę pracownika Ministerstwa zwróciła nienaturalnie blada twarz młodzieńca oraz mocno widoczne blizny na obu rękach. Nie chciał ryzykować obrócenia tej sytuacji na gorsze, dlatego, gdy tylko obca mu osoba podniosła się, Boris zrobił dwa kroki w tył, a ręka odruchowo poruszyła się w stronę różdżki. -Tak, a ty?- odpowiedział szybko, lecz spokojnie na pytanie blondyna. Nie podobało mu się zachowanie chłopaka, który akurat wybrał boczną alejkę na spędzanie czasu, a na dodatek unikał kontaktu wzrokowego, paląc przy tym papierosa, którego mocny i kuszący zapach dotarł do nozdrzy mężczyzny. -Co ty tutaj w ogóle robisz?- wolał wiedzieć wcześniej z kim ma do czynienia i czemu ten ktoś spędzał czas w takim miejscu, zwłaszcza, że po młodych osobach spodziewałby się spędzania czasu w tych godzinach albo w pracy, albo w szkole, czy ewentualnie w domu.
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Spoglądam uważnie - nic nie wydaje się obecnie zapowiadać nadchodzącej burzy, sztormu prowokującego ciemne, gęste i zaskakująco uderzające w czerń chmury, jakoby tym samym powodując konieczność wezwania Migotki w celu obrony. Odruch zostaje przeze mnie dostrzeżony - czasami ciężko jest odczytać ludzkie intencje, innym razem zostają one podane do informacji bez najmniejszego zastanowienia; mrugnięcie okiem wydaje się być w tym przypadku zgubne. Wiodąca dłoń nieznajomego z łatwością kieruje się w stronę miejsca, gdzie zapewne ten chowa swoją różdżkę, aczkolwiek nie kończy się to wyciągnięciem drewnianego patyczka. Z naprawdę ogromu względów wolałbym, żeby do tego nie doszło, bo o ile z łatwością można zrobić komuś krzywdę, o tyle bardziej doceniana jest możliwość uniknięcia scenariusza polegającego na jednoznacznym, bolesnym uderzeniu i izolacji. Błękitne tęczówki budzą się nieco śmielej do życia, choć nie w celu brawurowego zachowania, a prędzej wybrnięcia z tej sytuacji. Wstanie z kostki - nieco zaniedbanej, brudnej, szarawej, niosącej na sobie znamienia porysowania - kończy się westchnięciem i otrzepaniem sobie tylnej części ubioru. Długie ubrania nie służą tak letniej pogodzie, choć nie ulega wątpliwości to, że raczej lepiej by było, gdyby otoczenie było bardziej skłonne do angielskiej pogody. Długo to nie potrwa, wszak wystarczy spojrzeć w niebo będące prekursorem przyszłego deszczu. - W porządku- - zaciągnięcie się papierosem pomaga; silna woń tytoniowa, uzależniająca równie mocno, przenika zapewne jak i do organizmu, tak i w ubrania, nie pozwalając na chwilę wytchnienia. Spędzenie czasu w bocznej alejce może i jest alarmujące, niemniej jednak - nie wątpię, że inaczej by nie mogło być - zapewne wiele starszych zapuszczało się w okresie własnej młodości (i zapewne głupoty) w podobne miejsca. Nie podobają mi się pytania, które zapewne przybiorą za niedługo formę wywiadu, a całe ciało chce się spiąć z tego powodu. - Ekm... Palę? Może szluga? - wskazuję porozumiewawczo w kierunku trzymanej między palcem wskazującym a kciukiem gilzy, dziwiąc się w sumie na takie pytanie. Gra pozorów, trzeba przyznać. A pożyczenie jednego papierosa może rozwiąże problem. - A za przeproszeniem...- To jest jakiś wywiad czy co? - mrużę oczy i choć nadal ciężko jest mi utrzymać kontakt wzrokowy, tak jednak chcę, żeby ten był utrzymany. Nie lubię nadmiernej ilości pytań - tym bardziej, że panujące odmęty soboty swobodnie pozwalają na przemieszczanie się po ulicy Pokątnej. A przynajmniej na razie, dopóki życie nie postanowi ponownie zaśmiać się prosto w twarz.
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Obserwował chłopaka uważnie, czekając na jego kolejny ruch. Chciał wiedzieć, czy ma do czynienia z jakimś przypadkowym przychodniem, czy z kimś, kogo wywiało tutaj, pod wpływem nieczystych myśli, które kierowały go do ciemnej, brudnej ulicy Nokturnu. Na kolejne słowa ze strony blondyna nie musiał długo czekać, ponieważ ten dość szybko zadał pytanie o przyłączenie się do puszczenia dymka, wskazując na pojemnik, w którym zapewne trzymał resztę wyrobów. -Ech... Czemu nie?- w zasadzie mógł sobie pozwolić na zapalenie jednego papierosa, nie zabrało by mu to aż tyle czasu, a też dzięki temu miał szansę na zjednanie sobie bladolicego i ewentualne dowiedzenie się pewnych rzeczy, jeżeli ten miał coś na sumieniu. Wciąż jednak obserwował lekko spiętego, młodszego czarodzieja, gdy ten sięgał do pojemnika. Samemu wyciągnął różdżkę, by na szybko przypalić owinięty w bibułkę miał. -Rutynowe pytania, służbowy nawyk można powiedzieć- wolał już mieć pewność z kim spędza czas nieopodal ruchliwej ulicy, by obu stronom nie spowodować niepotrzebnych nieprzyjemności. Miał już z resztą przyjemność spotkać kilka osób, które zapuszczały się w te okolice i rzadko kiedy kończyło się to pomyślnie dla Rosjanina.
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Znajdowanie się przy granicy z Nokturnem nie jest jednoznacznym dowodem na złamanie jakiegokolwiek prawa. To tak, jakby życzyć komuś czegoś złego, ale tego nie zrobić. Zdaję sobie sprawę z działających struktur i zasad, które nie powinny być łamane, a też - zapuszczanie się w odmęty bezpośrednio ciemnych, szemranych do szpiku kości uliczek, byłoby w moim przypadku jakoby chęcią co najmniej życzenia sobie czegoś bardzo złego. Chociaż, skupiając się na tym, że w sumie jest tam skupienie ludzi o mniej honorowym podejściu do wielu spraw, o tyle nie trzeba być złym, by zrobić coś złego - wystarczy uważać to po prostu za prawidłowe. Dopóki kręgosłup moralny nie zostaje nadszarpnięty, kierując się powszechnie panującymi zasadami, jest dobrze. Jeżeli jednak w środku coś pęknie, prawie zawsze to prowadzi do drogi nieprawidłowej. I chociaż żal jest mi tej gilzy, tudzież wydanych pieniędzy, tak jednak nie pozostaje mi nic innego, jak się nim podzielić. W końcu trzeba sprawiać jakieś dobre pozory, a z oczywistych względów zaproponowanie możliwości skorzystania z chwili odetchnięcia jest czymś lepszym niż stawianie biernego oporu prowadzącego do czynnego. Wzdycham ciężej, zaciągając się raz jeszcze intensywnym dymem. W pewnym momencie nie ma już połowy papierosa, po którym popiół zostaje strzepnięty wprost na kostkę brukową. - Służbowy? - podnoszę brwi nieco do góry, zastanawiając się nad tym, czy mam do czynienia z jakimś stróżem prawa. Stawia to sytuację w nieco gorszym świetle, niż mógłbym się z początku spodziewać, aczkolwiek zachowuję nadal pozory, nabierając powietrza do płuc. Gdzieś w środku nie mogę powstrzymać myśli "a co jeśli", ale prawda jest jedna - niewinny, dopóki nie dowiedzie się winy. A nie mam w sumie nic do ukrycia. - Detektyw? Auror-? Czy może jeszcze coś innego? - spoglądam uważnie, starając się wyłapać cokolwiek z miny nieznajomego. W sumie nie ma zbyt wielu detektywów w Londynie, tym bardziej czarodziejskich, co nie zmienia faktu, iż jest to w pewien sposób zastanawiające. - Też mógłbym ciebie zapytać, co akurat, ekhm... t-ty tutaj robisz. Łatwo jest o-odwrócić uwagę od swojej facjaty wiekiem i pełnioną funkcją, prawda? - jąkam się dwa razy niepotrzebnie i aż chciałbym się ugryźć w język, co nie zmienia faktu, iż nie jest to już możliwe po fakcie. Bez powodu ten tutaj nie przebywa, w związku z czym chyba każdy z nas ma coś na sumieniu.
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Wpatrywał się w osobę, z którą rozmawiał, gdy ta zadawała mu pytanie, spalając jednocześnie papierosa jak smok rycerzy z legend próbujących odzyskać księżniczkę zamkniętą w wieży. Postanowił pójść w ślady młodszej osoby i samemu za pomocą różdżki odpalił papierosa, zaciągając się przy tym lekko. W pamięci miał jeszcze świeże wspomnienia, jak z lekkim odrzuceniem patrzył jak jego córka się truje podobnymi wyrobami. -Tak- Rosjanin powiedział spokojnie, widząc, że na twarzy chłopaka pojawiła się lekko widoczna konsternacja. Coraz to bardziej zachęcało go to do drążenia tematu, a bo może być na tyle szczęściarzem, że okaże się, że ta jego mała przechadzka nie była na marne. -No coś w ten deseń-odpowiedział uśmiechając się niewyraźnie, mrużąc jednocześnie kłujące od dymu oczy. Nie dziwił się, że jego rozmówca będzie strzelał w takie opcje, ponieważ sam by powątpiewał w spotkanie kogoś innego niż szeregowego chłopca na posyłki poza biurem. Z doświadczenia wiedział, że czarodzieje, z którymi pracuje na co dzień nie są zbytnio aktywni, chyba, że dostaną odgórne polecenie. -Akurat wracałem do biura i tak, łatwo jest to zrobić, zwłaszcza jeżeli rozmawia się z osobą, która jest dość mocno zestresowana.- stres, który przemawiał przez chłopaka był dla Borisa już poza skalą. W jego głowie kreowały się dwie możliwości, albo faktycznie młodziak miał coś na sumieniu, albo była to jego pierwsza sytuacja, w której się zetknął z kimś, kto ma trochę większe możliwości niż udzielenie pierwszej lepszej reprymendy. -Nie musisz się mnie bać wiesz? Nie mam powodu do zrobienia ci krzywdy, jeżeli o to ci chodzi, nie zajmuję się ściganiem czarodziejów co ledwo wylecieli ze szkolnego gniazdka. Też myślę, że masz na tyle rozsądku, żeby w razie czego nie rzucać się na starszych z różdżką-postanowił trochę zluzować z tonu, ponieważ obawiał się, że chłopak dostanie zaraz ataku paniki, a taka opcja nie była dla nikogo z nich korzystna. Poza tym, faktycznie nie miał ochoty psuć sobie dnia rzucając się nawzajem z nieznajomym zaklęciami.
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Podejrzewam, że moja wiarygodność poprzez spięcie i pojawiające się czasami zająknięcia nie jest zbyt duża. Inaczej: stanowi wyjątkowo cienki odcinek drogi, po którym, aby przetrwać, należy stąpać z rozwagą, a nie bez jakichkolwiek gwałtownych reakcji. Papieros, mający na celu zjednać sobie nowego towarzysza, jest poniekąd próbą przekupstwa - ale jako za to niewinną i całkiem "naturalną". Wzdycham, zaciągam się ponownie, w duchu przeklinając na osobę znajdującą się pod skrzydłami ochrony mienia publicznego, jak i przestrzegania prawa, a następnie wypuszczam smugę charakterystycznego dymu. Chmury na niebie już coraz to bardziej zwiastują burzę, a wiatr uderza bardziej. Choć znajdujemy się między budynkami, w dość specyficznej, odległej uliczce, tak jednak jest to efekt wystarczająco odczuwalny, ażeby móc stwierdzić, iż stanowiący alarm. - Sprawne, no cóż... uniknięcie tematu- - staram się mówić bez jakichkolwiek oznak, które mogłyby świadczyć o potencjalnym problemie z wysłowieniem się. Jakoś wolałbym uniknąć scenariusza, w którym to sytuacja obraca się na moją niekorzyść. Teleportacja odpada, chyba że chciałbym, aby któraś z moich kończyn rozstała się ze mną na zdecydowanie dłuższy czas. Użycie różdżki? Niespecjalnie jest to możliwe. Mimo to zachowuję spokój - ten względny, rzecz jasna. - A jeżeli zagwarantuję, że tak... mam w sumie zawsze? Określenie zachowania polegającego na zestresowaniu - noba, w końcu, jakb-y nie było, polegającego na wykorzystaniu własnej pozycji - jako potencjalnie, jak myślę, podejrzanego, nie jest przypadkiem, ehm... lekkim nadużyciem? - strzepuję popiół z trzymanej między palcami fajki. W końcu na samych podejrzeniach, póki coś nie zostanie udowodnione, iż się stało, nie można dokonywać rutynowej kontroli. - Jak mówiłem, to jest moja n-naturalna reakcja. - brawo, debilu - myślę sam do siebie, gdy się okazuje, że sama kontrola własnego zachowania i aparatu mowy to za mało. Mówienie, że ktoś nie ma powodów do zrobienia krzywdy, powinno teoretycznie uspokajać, a jest tak naprawdę powodem, dla którego lepiej zachować dystans. - W końcu takie osoby nie dałyby żadnych większych powodów do bycia z siebie dumnym, prawda? - coś jest za sens w łapaniu jakiegoś nowicjusza, który ledwo co postanowił się popaprać czarną magią? Sądząc po (prawdopodobnie) pełnionej funkcji - zapewne żaden. - No nie ja pierwszy chciałem chwycić za patyczek- - typ mnie nieco denerwuje, ale nie w stopniu, który wzbudza agresję. Prędzej jak taki komar. Nie wiem, czego oczekuje - pokory? Szacunku? Czegoś innego? Nawet nie wykonałem wcześniej gestu świadczącego o zaistnieniu takiej możliwości. - Więc tak, mam na tyle rozsądku. - może to ta lekka igiełka. Jakby nie było, ja chcę tutaj tylko i wyłącznie zakurzyć w spokoju. Reguluję oddech, choć zapewne bez papierosa byłoby to znacznie trudniejsze.
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Nagła, typowa dla tego klimatu zmiana pogody nie przypadła Borisowi do gustu, nie miał najmniejszej ochoty chodzić w letnim deszczu, tylko po to, żeby się wysuszyć i wracać zmęczony po całym wyjściu siadać za biurkiem i najprawdopodobniej znowu wysłuchiwać jakże oryginalnych komentarzy swoich kolegów i koleżanek z pracy na temat tego jaki to dzisiaj deszcz nie padał, tak jakby było to coś niespotykanego. -Nie znam nawet twojego imienia kolego, od tego powinniśmy zacząć. Drugą i ważniejszą kwestią jest to, kim ty jesteś- nie zamierzał się nadto otwierać przed nieznajomą osobą. To co do tej pory powiedział, było czysto służbowe i zrobił to bardziej dla bezpieczeństwa ich obojga niż pewnej formy spowiedzi. -Wtedy byłoby to jakoś wytłumaczalne- nie zamierzał winić chłopaka za jego kondycję, w końcu to nie jego wina, że ma takie delikatne, lecz wciąż zauważalne problemy, jeżeli można tak to nazwać, dla podejrzliwego pedanta jakim był Boris. -Nie, zwykłe zadawanie pytań pod to nie podlega, co innego gdybym wymusił coś poprzez użycie siły fizycznej lub magicznej- nawet gdyby dzisiaj lub kiedykolwiek dopuścił się nadużycia swoich praw, to i tak na nieszczęście osób poszkodowanych, dostałby najwyżej reprymendę, tak jak to miało miejsce do tej pory, lub przeszłoby to bez echa, na co zawsze liczył, jako osoba, która potrafiła się wwalić w niezłe bagno przez problemy z pohamowaniem swoich emocji. -Nie, chyba, że ma się dotyczenia z karierowiczem, który sprawnie by obrócił każdą sytuację na swoją korzyść- sam już nie miał potrzeby pięcia się w górę drabinki, zważając na to, że i tak niewiele mógł już osiągnąć w tej sprawie. Zdawał sobie jednak sprawę, że blondynowi przydałaby się jakaś porada od serca. -W dzisiejszych czasach, zwłaszcza w miejscach do tego podobnych lepiej jest być gotowym na wszystko- mówił to z własnego doświadczenia, w końcu już niejeden raz potrafił wpakować się w kłopoty. Nie mógł ufać każdemu pierwszemu przechodniowi, dlatego lepiej, żeby to on miał przewagę z faktu wyciągnięcia różdżki jako pierwszy. -To dobrze- odpowiedział z ciepłych lecz lekko wymuszonym uśmiechem, w głębi serca cieszył się, że nie trafił mu się idiota, a przynajmniej ktoś kto za takiego się nie uważał. Ostatnie czego chciał to użerać się w ten czy inny sposób, zwłaszcza że jego rozmówca uważał prawdopodobnie podobnie.
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Ciemne chmury zbierające się nad uliczkami przy Pokątnej nie są niczym dobrym - i doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Bezpieczniej dla mnie, jeżeli wrócę wcześniej do domu. - Ja? Gościem palącym szlugi po uliczkach. - w końcu nie muszę odpowiadać. Przypominają mi się słowa matki, która obejmuje stanowisko typowe dla Ministerstwa Magii. Wylegitymowanie się nie jest konieczne, o ile doszło do żadnego przestępstwa. Jeżeli natomiast dojdzie do aresztowania - całe to miejsce, wraz ze strzepniętym popiołem, zostałoby uznane za miejsce zbrodni, gdyby tylko podpiąć pod to odpowiedni argument. Nie wątpię w to, że i taki by się znalazł. Wolałbym mimo wszystko uniknąć tego typu scenariusza, choć ewidentnie ujawnianie własnego imienia nie jest rozsądną opcją. Krzyżuję na krótki moment spojrzenie ze wzrokiem mężczyzny. Tak, to by było wytłumaczenie. Spowiedź znajomych, nauczycieli i ogólnie otoczenia dałaby znaczący dowód na to, iż zawsze tak ze mną jest. - Właśnie... zwykłe. Co oznacza, że nie muszę na nie udzielać odpowiedzi. W końcu nie jest to żadne przesłuchanie. - począwszy od tego, że gdyby to było przesłuchanie, musiałoby wcześniej dojść do czegoś, co by mnie bezpośrednio miało skłonić do udzielenia odpowiedzi. I wylegitymowania początkowo samego mężczyzny; wzdycham ciężko. Zresztą, skoro ja blefuję, to i on może, prawda? Zdaję sobie z tego doskonale sprawę, bo, skoro można udawać w tym czarodziejskim świecie kogokolwiek, kogo się zechce udawać - nic nie stoi na przeszkodzie, by przeprowadzać prowokacje. Choć, co prawda to prawda, wolałbym uniknąć użycia przez kogokolwiek siły fizycznej lub magicznej. Korupcja wychodzi zawsze na wierzch, jak również krycie wzajemne pleców. Za dużo niewiadomych, za dużo ryzyka. - Wtedy byś to już d-dawno zrobił. - mruczę pod nosem. Karierowicz po prostu by łapał i wydawał ludzi pod młot sprawiedliwości, a nie prowadził z nimi pogawędki i przy okazji palił szluga. Chyba że byłby naprawdę niezłym manipulatorem - zwróciwszy uwagę na to, iż nawet rzeczywistość potrafi być poddana wątpliwości. - Nie bawiłbyś się w branie szluga i pogawędkę. Byłbym tylko i wyłącznie jednym z elementów dających ci możliwość uzyskania wyższej rangi, tudzież podwyżki, niczym... więcej. - mrużę oczy. Dlaczego akurat teraz? Nie mam bladego pojęcia, kiedy to powoli zaczyna padać. Raz po raz jakieś drobne kropelki uderzają o odkrytą skórę, przewidując tym samym nadejście kolejnej, nieprzyjemnej pogody. Mężczyzna ma rację - lepiej jest być gotowym na wszystko, ale los nie zawsze uśmiecha się w ten sposób. W moim przypadku nawet dzierżenie różdżki byłoby bardziej niebezpieczne dla mnie (i otoczenia). Wezwanie skrzatki może by i trochę zajęło, ale na pewno byłoby niespodziewanym elementem. - Ale nie zawsze można być gotowym-. - porzucam resztkę papierosa poprzez ugaszenie go o ścianę budynku i schowanie do własnej kieszeni. Czasami samo z siebie wychodzi to, że nie da się zrobić nic więcej, a ograniczenia wypełzają na wierzch w sposób wyjątkowo bolesny. Pora powoli ruszać. O ile, rzecz jasna, będzie to możliwe; wymuszony uśmiech nie jest dobrym zwiastunem. - Wielu rzeczy jeszcze, no cóż... nie odkryliśmy? Tak, to chyba dobre słowo. - mogą minąć dwie sekundy, zanim ktoś ze stworzonym własnoręcznie zaklęciem postanowi zaatakować, pozostawiając ślady do końca życia. Nie brak w tym świecie szaleńców i doskonale zdaję sobie z tego sprawę. - To wszystko czy jeszcze m-masz jakieś pytania? Nie chcę martwić, ale wolałbym uniknąć tej nagłej zmiany pogody. - staram się zachować jakąkolwiek uprzejmość. Ech, czuję, że to się odbije na mnie czkawką.
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Ciemne niebo nieco odbiło się na jego samopoczuciu, ale pomimo tego postanowił zachować twarz, nawet jeżeli miało to przybrać pasywno-agresywną formę. Postanowił, że postara się przy tym zbytnio nie zrazić do siebie nieznajomego. -Rozumiem, że w wolnej chwili po prostu przychodzisz sobie w to właśnie miejsce i odpalasz papierosa? Coś jeszcze poza tym?- chłopak był równie lakoniczny co on sam, przez co dowiedzenie się o szczegółach dotyczących jego rozmówcy mogło się wydawać znacznie trudniejsze niż to mógł sobie wyobrazić. -Nie, nie przesłuchanie a koleżeńska rozmowa przy papierosie w piękną londyńską pogodę- jeszcze tego by mu brakowało, żeby robić przesłuchanie oficjalnie i potem babrać się w papierkową robotę. Lepiej było trzymać wszystko pod biurkiem, dzięki temu nie pozostawiało się ewentualnych śladów w przypadku nawalenia, a także oszczędzało się samemu sobie trochę czasu, który zawsze mógł być spędzony inaczej. -Nie, nie paliłbym ani nie rozmawiałbym gdybym był tutaj tylko i wyłącznie po to, żeby pierwszą lepszą, za przeproszeniem, gorzej wyglądającą osobę pakować do jednego worka z kryminalistami. - nie chciał obrazić bladolicego młodzieńca, ale Boris nie potrafił kłamać non stop, dlatego też musiał wydobyć z siebie kilka cierpkich słów na temat wyglądu obcej mu osoby, która nie prezentowała się jak zdrowo fizyczny mężczyzna. -No chyba, że byłbym jednym z tych psycholi z Biura Bezpieczeństwa. Lubią sobie pogrywać w gierki psychologiczne... Słyszałem, że czerpią z tego jakąś przyjemność, wiesz? Takie rzeczy wygadują...- zakończył to wszystko śmiechem, próbując rozładować atmosferę trochę kiepskim dowcipem. Dalej jednak obserwował chłopaka i jego reakcję na to co mówił. -Nie można być zawsze gotowym, ale można minimalizować ryzyko- wiedział to lepiej niż ktokolwiek inny, zwłaszcza, że postanowił zrobić wszystko, by ulice i inne miejsca publiczne były właśnie wkrótce bezpieczniejsze. Trzeba było niestety zacząć od eliminowania fajfusów, co to myślą, że nikt ich nie widzi, to jednak była już praca dla magipolicji -I dzięki temu nasze życie jest piękne, ma sens, że tak to można ująć. Jak kiedyś usiądziesz za biurkiem i będziesz robił dzień w dzień to samo gówno, to zatęsknisz za odkrywaniem naszego świata.-z ust Boris wydobył się kolejne motywujące i zachęcające do refleksji słowa. Liczył przez to, że uda się chłopakowi coś tam wcisnąć, żeby pomimo tego co może przechodzić, spojrzał na różne rzeczy inaczej i je docenił, póki może. -Tylko imię i nazwisko w razie czego... Nigdy nie wiadomo co się może tutaj stać, w końcu wielu nieciekawych ludzi się tutaj szlaja- kolejny żart z ust Borisa, tym razem jednak była to też próba wyłudzenia danych na wypadek, gdyby chłopak o poharatanych ramionach miał okazać się nie tak niewinny na jakiego wygląda.
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Spoglądam. Uważnie, jakoby starając się wychwycić wszelkie niedoskonałości w zachowaniu nieznajomego, które mogłyby świadczyć o dodatkowych problemach. Podejrzewam, że raczej im dłużej trwa ta konwersacja w odmętach świadomości, tym prędzej doprowadzi ona do jakiegoś punktu kulminacyjnego. - Tak. I nie tylko w te, bo jest, ekhm. Dużo wiele innych uliczek. - mówię. To nie czas na to, aby się spowiadać z każdego możliwego grzechu. Gdy ktoś łapie cię za rękę, nie oznacza to, iż musisz od razu mówić, czego ta dłoń akurat nie robiła. Czasami nawet lepiej jest nie wiedzieć niektórych szczegółów. - Iście... londyńską. - wydobywam z siebie kolejne dwa słowa niczym dwa grosze, zastanawiając się nad tym, czy ma to jakiś większy sens. W końcu rozmawiamy o pogodzie - a czy może być coś gorszego? - To by było podejrzane. - spojrzawszy z powrotem na kostkę brukową, którą naznacza parę kropli deszczu, odczuwam ponownie nieprzyjemny ból głowy. Zmiana ciśnienia jest tym samym odczuwalna w sposób, którego nie mogę zanegować, w związku z czym wiem jedno - im szybciej stąd pójdę, tym będzie lepiej dla nas obojga. - W końcu lepiej jest mieć w garści grubszą sprawę niż nikłą. - to prawda; co z małego pomiotu, skoro można złapać srokę za ogon i zyskać coś znacznie ważniejszego? Akceptuję stwierdzenie dotyczące wyglądu, nie odwołując się już więcej. Jest to cecha zbyt mocno charakterystyczna, ażeby została zignorowana. - N-No cóż... poczucie władzy i dominacji? Zgaduję, że większość aurorów to mężczyźni... - mówię niepewnie, ostrożnie. W przypadku facetów to głównie testosteron odpowiada za zdolność do przekraczania pewnych granic, a w przypadku kobiet - oksytocyna. A przynajmniej tak pisze w książkach. - W każdym zawodzie znajdą się takie jednostki- - dorzucam przy okazji, biorąc głębszy wdech. Ból głowy coraz to bardziej daje się we znaki, kiedy to deszcz zyskuje na intensywności. Nagle, niespodziewanie - nie cierpię tego uczucia, a wzrok staje się bardziej przytłumiony. - Minimalizuję. - gdybym wiedział, że tutaj stacjonują często nieprzyjemni goście, zapewne by mnie nie było. Wzdycham, czując tępy, charakterystyczny ból w obrębie czaszki. - Oho? Brzmi bardzo m-motywująco. Aż chce się żyć czy coś. - dodaję ironicznie. Praca ta nie jest w moim przypadku decydująca, a tak naprawdę nic nie można stwierdzić jednoznacznie. Nie teraz, nie w przyszłości, w sumie to nigdy. - W razie czego... - w razie czego to zawsze można wziąć na kogoś kredyt, tak tylko po to, żeby się upewnić, czy aby na pewno ktoś ma możliwość zdolności kredytowej. Nie zastanawiam się zbyt długo. Parę nazwisk przewija się pod kopułą czaszki w zaskakującym tempie. Przypominam sobie parę osób z blond włosami, które można byłoby do tego podrzucić i nic dziwnego, że na pierwszym miejscu pojawia się półwil, który napsuć krwi potrafił nie tylko mi, ale także i innym osobom. Obawiam się, iż powiązanie w tym przypadku byłoby zbyt widoczne - a grą pozorów najciemniej jest pod latarnią. - Julius. Julius Rauch.[1] - w sumie, o ile wiek jest odmienny, o tyle Krukon - słynny poprzez fakt bójki po meczu Quidditcha - nie różni się aż nadto od aparycji przejawianej przeze mnie. Włosy? Te same. Oczy? Podobne. - To wszystko? - pytam się, robiąc pierwsze kroki do przodu i czując nieprzyjemne pulsowanie, jakoby każda kolejna myśl bolała jeszcze bardziej. Otępienie przechodzi kolejną formę i o mało co nie wpadam na mężczyznę nieco intensywniej, zahaczając barkiem o jego sylwetkę. Posyłam przeproszenie poprzez spojrzenie jasnych tęczówek i przepraszający, słaby, obolały uśmiech. - Niechcący. - dodać te słowa jest nieco ciężko, ale nie chcę problemów. Nie szukam ich, a robienie krzywdy nie jest moim motto przewodnim.
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Spodziewał się, że tak jak wcześniej, tak i teraz otrzyma od chłopaka wymijającą odpowiedź, przy której nie będzie w stanie znaleźć punktu zaczepienia, jednak nie winił innych za brak zaufania do obcych osób, zwłaszcza, że samemu postępował tak samo. -Nie wątpię w to- zastanawiało go, czemu ktoś tak młody wybiera niezbyt schludne, często opustoszałe uliczki w dużym mieście do popalania papierosów, zamiast udać się do parku, kawiarni czy innego, bardziej przyjemnego miejsca. Mówiąc o papierosach... Boris zaczął odczuwać efekty tego, który dostał od chłopaka, jednak postanowił postarać się nie dawać po sobie znać, że coś może nie być okej, ponieważ na tę chwilę czuł się w porządku. -Na szczęście niedługo wakacje, urlop i będzie możliwość wyjazdu dla wielu Londyńczyków- Samemu zamierzał się wybrać gdzieś z dala od zgiełku miast i zimnych wieczorów, jednak upatrywał sobie coś innego niż same Włochy, w których rezydował już wiele razy. Oczywiście nie odmówiłby wizyty w innym ciepłym kraju, gdyby dostał taką możliwość, albo z powrotem w rodzinne strony. -Tak, tak jest lepiej, ale czasami bardziej się opłaca mieć nikłą sprawę niż żadną, zależy jakie twój przełożony ma oczekiwania- dobrze wiedział, że niektórzy, a zwłaszcza ci na najbardziej podłych pozycjach zawsze znajdą sposób, by podbić swoje statystki o dodatkową cyferkę. -Albo po prostu frustracja, nigdy nie wiesz na kogo trafisz- dlatego najlepiej jest nie dawać nikomu pretekstu do podjęcia działań, a dzisiejszego dnia chłopak miał szczęście, że wpadł na Rosjanina, a nie jakiegoś magipolicjanta, co akurat sam sobie w twarz strzelił aquamenti jak próbował ugasić ognisko bezdomnych. -Niestety, natury ludzkiej nie powstrzymamy, a też nie ma środków i potencjału do dogłębnego przetasowania kadr.- chciałby żeby społeczność czarodziejska była jednocześnie szersza i bardziej kompetentna, dzięki czemu nie byłoby problemu z wyrzucaniem ludzi na bruk przy jakieś spartolonej robocie. Oczywiście coś takiego mogłoby oznaczać koniec kariery Zagumova, ale czego się nie robi w imię większego dobra... -Jak uważasz- odpowiedział nieco nerwowo na odpowiedź blondyna, ponieważ czuł się niekomfortowo ze względu na to, jaki wpływ na niego miał zapalony produkt. Podobnie jak osoba, z którą rozmawiał, miał ochotę jak najszybciej ruszyć w drogę, z powodu deszczu, który był już odczuwalny i z faktu, że wolał jednak być w dobrej kondycji pod koniec tego dnia. -Okej, zapamiętam- wątpił w prawdziwość podanych danych, zważając na dystans jaki się pomiędzy nimi utrzymywał, ale jednak postanowił skupić się na wyglądzie oraz podanym imieniu i nazwisku, by móc je wrzucić do teczki osób, które wydawały mu się nie na miejscu. -Tak to wszystko- nie miał potrzeby ani ochoty przetrzymywać chłopaka dłużej w taką pogodę, zwłaszcza, że formalnie zdobył to czego potrzebował. Już miał ruszać w drogę powrotną, ale oczywiście coś musiało się stać. -Ależ oczywiście- odpowiedział przez zaciśnięte wargi na niechlujne przeprosiny chłopaka, po tym jak ten drugi już raz na niego wpadł. Działanie papieroska już ewidentnie dawało mu się we znaki. Od razu sprawdził wszystkie kieszenie i ku jego uldze, niczego nie brakowało. Nie oznaczało to jednak, ze zamierzał mu odpuścić. Pomijając dziwne zachowanie, dzieciak znajdował się w posiadaniu substancji, które z mózgu potrafiły zrobić sieczkę. Wiedział, że jak tylko wróci, to załatwi sprawę jak trzeba. Lepsza nikła sprawa, niż żadna...
//ztx2
Mirta I. Lucero-Fernández
Wiek : 37
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 224 cm
C. szczególne : proteza lewego przedramienia, wysoka, zbudowana
Mirta miała wiele rzeczy na głowie: począwszy to, jak w ogóle trafiła do Londynu, a kończąc na tym, iż powoli, tak delikatnie i subtelnie, pod jej kopułą czaszki rodziła się chęć wynajęcia na jakiś czas mieszkania, dzięki któremu odzyskałaby trochę prywatności. Nic dziwnego zatem, że postanowiła odwiedzić na sam dobry początek dnia jedną z dzielnic Londynu - magiczną, żeby nie było - nie posiadając na stanie obecnie żadnego eliksiru zmniejszającego wzrost. Mimo wszystko Isa wolałaby uniknąć demaskacji ze strony mugoli, w związku z czym starała się nie zwracać na siebie uwagi. Nie, inaczej - starała się nie zwracać na siebie uwagi w świecie mugolskim, wszak świat magiczny bardziej tolerował tego typu rzeczy i nie musiała się obawiać, że zaraz ktoś postanowi zrobić wokół tego zdecydowanie większy szum, niż sobie by rzeczywiście życzyła. Z dnia na dzień Wielka Brytania stała się częściowym zamieszaniem. I chociaż kobieta chciała na to nie zwracać uwagi, tak różne nastroje przeplatały się przez obecnych na ulicy czarodziejów, na co ciężko było przymknąć tak naprawdę własne powieki. Do bodźców była przyzwyczajona i o ile nie spływały po niej jak po kaczce, o tyle jednak w ogóle ten miesiąc wydawał się nieść ze sobą za dużo nieszczęść. Ubrana zatem już mniej oficjalnie niż na warsztatach aurorów, Mirta szła w przyjemnej dla oka, odkrywającej częściowo ramiona sukience, stawiając nadal na płaski, wygodny dla niej obcas. Biała tkanina na tle obecnie przeplatającego się kurzu i lekkich, niewielkich promieni słońca, zdawała się świecić niewielkim brokatem - jeżeli tylko by spojrzeć na nią pod odpowiednim kątem. Musiała iść dalej - szła zatem. Raz po raz, stawiając odpowiednio kroki i myśląc nad tym, czy przypadkiem karty losu postanowiły przechylić się nieprawidłowo na cały miesiąc. Kto wie, może aż tak źle nie będzie? Miała przy sobie najbardziej potrzebne rzeczy - począwszy właśnie od różdżki, a na małej kopercie powieszonej na ramieniu kończąc. Od czasu do czasu niewielkie, praktycznie nieodczuwalne krople deszczu osiedlały się na jej skórze, kiedy to szukała kolejnego ze słynnych sklepów, uważając na to, aby przypadkiem w kogoś nie wejść: mimo że okres zakupu podręczników i różdżek się skończył, tak jednak wiedziała, aby patrzeć pod nogi, zanim to nie dotarła do jednej z mniej uczęszczanych uliczek. Wedle informacji, które uzyskała od jednego z handlarzy magicznymi rzeczami na rogu ulicy, to właśnie tutaj powinna być menażeria - w końcu, jakby nie było, tukany wymagają odpowiedniego jedzenia. Mimo to, nawet jeżeli się rozglądała, tak jednak witryny w ogóle nie mogła znaleźć - dlatego, z różdżką praktycznie pod ręką przygotowaną, wycofała się o parę kroków, aby powrócić na główną ulicę.