C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Cały ogród otoczony jest zewsząd niskim kamiennym murkiem, a droga do niego prowadzi przez białą furtkę z boku rezydencji - lub rzecz jasna przez tylne drzwi samego domu. Nie jest to typowy, zaprojektowany od A do Z i odmierzony od linijki kawałek zieleni. Większość kwiatów rośnie dziko, a wszystkie kolorowe klomby przypominają bardziej łąkowy misz-masz niż specjalnie dobrane, konkretne gatunki. Jedynym 'zaplanowanym' elementem ów ogrodu zdają się być nieustannie owocujące drzewa: brzoskwini, nektaryn i... pomarańczy. Oraz małe poletko pod magiczne warcaby w formie kamiennych robaczków, które chichoczą niczym małe elfy. Może kiedyś rzeczywiście nimi były?
Autor
Wiadomość
Arthemis D. Verey
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : Długa blizna po złamaniu prawego obojczyka, której nie chciał usuwać, ciekawy kolor oczu podchodzący pod opal.
Był nieco zmieszany ilością ludzi, których tu nie kojarzył, ale miał to do siebie, że bardzo szybko nawiązywał nowe znajomości. Nie miał więc problemu, aby najpierw przywitać się z gospodynią tej całej imprezy, później ze znajomymi Pat, później jeszcze z Williamsem, którego również kojarzył z nieszczęsnego wypadu do Arabii. Na tę chwilę nie widział tu żadnych graczy Quidditcha których mógłby kojarzyć, ale może to i lepiej. Przedłuży sobie wakacje jeszcze o tych kilka dni, kiedy ruszy do ponownych, całodziennych i regularnych treningów. Nie skomentował tej jakże celnej uwagi Lancastera, jedynie uśmiechając się delikatnie na to stwierdzenie, czy też raczej retoryczne pytanie. Kątem oka zerknął na Brandon i uśmiechnął się jeszcze mocniej widząc wyraz jej twarzy, a co dopiero odpowiedź, którą udzieliła swojemu przyjacielowi. On z kolei nie odezwał się słowem. - O już nie bądź taka skromna. – stwierdził, kiedy uznała że jej dzisiejszy wygląd to zasługa jedynie wyprostowania burzy jej kręconych włosów. Kiedy już manualnie się ze wszystkimi przywitała, pozostając w temacie jedynie werbalnych small-talków, objął ją w talii ramieniem, na tę chwilę nie odpuszczając jej na krok. Bardzo cieszył się, że przyszedł tu z nią dzisiaj i przede wszystkim, że został przez nią zaproszony. Zapowiadała się naprawdę świetna impreza. Wkrótce ruszyli do stołu z drinkami, który uważnie przejrzał i wybrał ten najładniej wyglądający, zachęcający swoim kolorem i przyozdobionymi owocami. Miał nadzieję, że był mocny. Podał jej jedną ze szklanek i sam również chwycił jedną, upijając kilka łyków. - Kto by pomyślał, co? – znał ją aż za dobrze, można było rzec, że wręcz dogłębnie. – Nie piękniej niż Ty, moja dziewczyno. – stwierdził na jej słowa, konspiracyjnie szepcząc jej do ucha te słowa. W jego wnetrzu nagle rozlało się przyjemne ciepło. Ta perspektywa była doprawdy bardzo... podbudowująca? Urocza? Wspaniała? Nie wiedział, jak się czuł, ale było to coś doskonałego, a te słowa były miodem na jego języku. Uniósł napój do góry i upił z niego łyk, uśmiechając się przy granicy szkła. O tak, robiło się tu coraz lepiej.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Kim jestem? Becia zapomniała o przebraniu, więc jest… sobą. Strój: Taki
Oczywiście, że byli spóźnieni. Przecież nie mogło być inaczej. Dla niej było to poniekąd niesamowite, bo przecież zawsze punktualność była jej domeną. Nienawidziła się spóźniać, bo przecież to świadczyło o braku szacunku względem innych uczestników zdarzenia. Zawsze dbała skrupulatnie o to, by być za wcześnie zamiast za późno. Niestety, wiele pod tym względem się zmieniło od kiedy w jej życiu na stałe zagościł Camael… Od tamtego momentu rzadko kiedy zdarzało się jej być gdziekolwiek na czas, do czego powoli przyzwyczajali się wszyscy ich znajomi. A ona za każdym jednym razem miała ochotę zabić narzeczonego przy jednoczesnym udawaniu, że przecież nic się nie stało i jedynie nieco pomylili godziny. Normalne, prawda? W jej odczuciu niekoniecznie i do szewskiej pasji doprowadzał ją ten fakt. Dlatego poniekąd tradycją się stało, że kiedy teraz zmierzali na przyjęcie u Perpetuy oraz Huxleya, byli spóźnieni, a sama Beatrice nieco zirytowana z tego powodu. Co prawda to jeszcze nie był ten moment, kiedy w jej czarnych ślepiach pojawiała się żądza mordu, ale poniekąd było ku temu blisko. Usta zacisnęła w cienką linię świadoma, że nawet jeśli jej makijaż się nieco rozmarze to i tak poprawi go bez używania jakichkolwiek kosmetyków. Tym razem jej włosy były kompletnie proste i sięgały znacznie dalej, niż powinny normalnie. Nie mogła sobie odmówić tego, by nieco ich nie wydłużyć, skoro mogła tego dokonać. Blizny zostały zwyczajowo zakryte metamorfomagicznym czarem, a zamiast ich, jej nadgarstek został ozdobiony przez ukryte w bransolecie ostrze karona. Była gotowa już dawno, czekała tylko na @Camael Whitelight - Jeśli ktokolwiek jak zwykle zwróci uwagę na to, że jesteśmy spóźnieni, bezczelnie zrzucę na ciebie całą odpowiedzialność - obwieściła mężczyźnie. Jej policzki były nieco zarumienione ze złości, choć mało wprawne oko mogło nie zauważyć tego faktu. W końcu teleportowali się przed budynek ich dzisiejszych gospodarzy… który robił wrażenie. Beatrice zatrzymała się nawet na chwilę i podziwiała go w ciszy. Kiedy byli już na miejscu, jej złość nieco osłabła, więc spojrzała na Camaela z uśmiechem. - Nasz wspólny dom i tak będzie ładniejszy - stwierdziła zaczepnie, po czym ruszyli do ogrodu. Jej uwadze nie umknął fakt że wszyscy byli ubrani jakoś tak… inaczej, niż zazwyczaj. Przyglądała się temu z uwagą jakby machinalnie, w ramach odstresowania, bawiąc czarnym sygnetem, który dał jej Camael w dniu ich zaręczyn. - Czy ja o czymś zapomniałam? - zapytała go szeptem, machając do jakiejś znajomej twarzy. Wpierw należało przywitać się z gospodarzami! Wypatrzyła ich, gdzie stali przy stole z alkoholem. To było świetne miejsce, bo zdecydowanie Beatrice czuła, że lampka dobrego wina jest jej potrzebna w tym momencie. - Hux, Perpa! - zawołała głośno w stronę @Huxley Williams oraz @Perpetua Whitehorn, ruszając ochoczo w ich stronę. Uśmiech powrócił na jej usta - Piękny dom, bardzo dziękujemy za zaproszenie - zaczęła, całując wpierw policzki gospodyni, a następnie witając się z gospodarzem tego wieczoru. Wzięła w dłoń kieliszek białego wina i od razu nieco z niego upiła. Było idealnie schłodzone, świetnie smakowało. Po prostu perfekcja.
Ostatnio zmieniony przez Beatrice L. O. O. Dear dnia Wto Sie 31 2021, 17:18, w całości zmieniany 1 raz
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Kim jestem?: sobą Strój: klasyczna czerń i odrobina godnego czarodzieja błysku
Nie miał najmniejszej ochoty bawić się w przebieranki... a jednak w momencie, kiedy już odziany stanął przed lustrem, by uładzić zwykle niesforne kosmyki, z gorzkim rozbawieniem doszedł do wniosku, że i tak był przebrany – dziś i każdego dnia, w którym wychodził do ludzi. Przebierał się za człowieka sukcesu, dumnego ze swojego pochodzenia członka magicznego rodu, eleganckiego, nieskazitelnego, odpowiedzialnego mężczyznę. Za narzeczonego i idealny materiał na męża. Za takiego siebie, jakim chciał, by go widziano. Wewnątrz był wrakiem, ale prezencja w momentach takich jak ten nie mogła pozostawiać niczego do życzenia. Dlaczego właściwie to robił? Nie, nie kłamał, bo to wszak oczywiste – dlaczego w ogóle wybierał się na tę imprezę? Zdawał sobie sprawę, że to nie będzie łatwe, że jedyną bliską osobą, którą spodziewał się tam spotkać będzie Camael, który zapewne przyjdzie z Beatrice, a na domiar złego jak na każdej imprezie z pewnością alkoholu będzie tam pod dostatkiem. A mimo to dopiął ostatni guzik przy mankiecie i deportował się, by zaraz pojawić się w Dolinie Godryka. Może potrzebował się sprawdzić? Udowodnić sobie, że da sobie radę? Może potrzebował kapki normalności, o którą walczył zaciekle w ostatnim czasie? Wspomnienia z pracy w szkole, choć nieliczne, były bardzo miłe, kojarzyły mu się z normalnością. Dobrze byłoby zobaczyć swoich byłych współpracowników. Zawahał się krótko przed przejściem przez furtkę; w końcu sięgnął po różdżkę i szybkim zaklęciem stworzył bukiet słoneczników, które najbardziej kojarzyły mu się z Perpetuą. Normalnie przyszedłby również z butelką alkoholu, ale teraz... teraz wiele się zmieniło. — Nie pozostaje mi nic innego, jak pogratulować. Piękna pani pięknego domu. Masz ogromne szczęście — choć z początku kierował swoje słowa do @Perpetua Whitehorn, jednocześnie wręczając jej bukiet słoneczników, ostatnia kwestia była skierowana bezpośrednio do @Huxley Williams, któremu podał dłoń. Uśmiechnął się do nich nieznacznie i odsunął się dyskretnie, kiedy na teren ogrodu wparowała Beatrice. Camowi rzucił tylko spojrzenie, licząc, że złapie go jeszcze potem, jak przyjęcie nieco się rozkręci. Rozejrzał się, szukając jakiejś przychylnej mu osoby, ale w momencie kiedy dostrzegł @Patricia D. Brandon, a zaraz potem @Ezra T. Clarke, poczuł, że nie będzie to łatwe. Zaklął w myślach, uznawszy, że jedyne co mu pozostało to znaleźć szklankę jakiegoś soku, ażeby nikomu nie przyszło do głowy wciskać mu coś procentowego, pokręcić się chwilę i stąd zniknąć. Szukając bezalkoholowego napoju, natknął się na @Alexander D. Voralberg i... @Samantha Carter? — Alexander — odezwał się, ściskając dłoń mężczyzny. — Samantha — dodał ze skinięciem głowy. To spotkanie było co najmniej niezręczne, nie miał pojęcia, w jaki sposób miał przywitać się na przyjęciu ze swoją terapeutką. — Miło widzieć, że nie tylko ja zrezygnowałem z przebrania.
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
Przeniosła wzrok na Felinusa (@Felinus Faolán Lowell) kiedy Huxi wskazał, że ten przebrał się za Alexa. Zaśmiała się pogodnie nawiązując kontakt wzrokowy z młodym człowiekiem. - Nieco eliksiru wzrostu i więcej powagi w towarzystwie i byłoby idealnie.- nie umknęło jej wylewne powitanie Alexa. Najpierw Hux bez najmniejszego skrępowania poklepał go po ramieniu, a później ta zjawiskowa kobieta… która okazała się gospodynią. W pierwszym momencie otworzyła szeroko oczy zaskoczona tym lśnieniem światła na jej jasnej i nieskazitelnej skórze. Poczuła się przy niej śmiesznie mała, zwłaszcza na widok tych wymienionych buziaków (wewnętrzne wrrr), a później na widok jej intensywnego spojrzenia, które mówiło wszystko: zbyt wylewne powitanie jej faceta. Ups. (@Perpetua Whitehorn) - Hux rozbija małżeństwa? Rozszalał się przez te lata.- próbowała odzyskać rezon jednak czuła się dosyć dziwnie w towarzystwie półwili. - Ciebie również miło poznać, Perpetuo. Obaj panowie mi o tobie wspominali i muszę przyznać, że Huxley miał rację - wyglądasz zjawisko.- psychologiczne zagranie. wyznam, że twój facet cię komplementował w rozmowie ze mną i jednocześnie pokażę, że on mnie absolutnie nie interesuje. Mnie interesuje ten olbrzym, którego trzymam non stop pod ramię. Skinęła głową kiedy gospodarze ruszyli do reszty gości. Ścisnęła lekko przegub ręki Alexa kiedy mogli odejść nieco na bok po wymianie uprzejmości. - Nieźle nam idzie, co nie?- zagaiła z uśmiechem do Alexa i nim minęła chwila, natknęli się na kogoś, kogo nie spodziewała się tu ujrzeć. Na jej twarzy wymalował się szok związany z obecnością Nate'a (@Nathaniel Bloodworth). Ugryzła się w język, aby nie zapytać skąd się u licha zna z Alexem i przystroiła usta w sympatyczny uśmiech, byleby zatuszować pierwszą reakcję. - Dobrze cię widzieć, Nate.- wyciągnęła ku niemu dłoń i gdy tylko pomyślała jak musi mu być tu ciężko, to coś ściskało się w jej trzewiach. - Nie miałam pojęcia, że mamy wspólnych znajomych.- zagadnęła i zakłopotała się na moment kiedy wspomniał o stroju. Nachyliła się nieznacznie w kierunku Nate'a, aby zniżyć nieco głos: - Szczerze mówiąc to nie miałam pojęcia, że należy się przebrać. Hux zapomniał mi o tym powiedzieć, ale siłą rzeczy, musiałabym przebrać się w strój treserki zwierząt, a nie jest to absolutnie wyjściowa kreacja. - zaśmiała się pogodnie, byleby wprowadzić atmosferę ciepła. - A ty kim byś mógł być gdybyś nie był… nawet nie jestem pewna czym się aktualnie zajmujesz, ale skoro znasz Alexa…- tu pogładziła ramię swego uroczego towarzysza. ... to zaczynam podejrzewać, że jestem w gronie samych profesorów.- mimo wszystko miała dobry humor i chciała podtrzymać go, a dokładniej, zarazić nim swoje obecne towarzystwo.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Czy powinna być w ogóle zazdrosna? Właściwie to w tej chwili nie miała o co - prawda była taka, że Williams aktualnie był z nią, mieszkał z nią, wychowywał z nią córkę i jakby tego było mało - na czole wytatuował sobie literę jej imienia (i nie miała ona nic wspólnego z literą S jak @Samantha Carter). A mimo tego, że zdawała sobie sprawę z absurdalności tej sytuacji, nie umiała zareagować inaczej. Nie, kiedy jej magiczna krew wzburzyła się na sam dźwięk zdrobnienia imienia Huxleya w innych ustach niż jej własne - a ona sama w moment pojęła, dosłownie jakby ją olśniło, co też wydarzyło się między Huxem a Carter. Prychnęła wściekle, kiedy @Huxley Williams dogonił ją w kilku dłuższych susach, ale nie odtrąciła jego ramienia. Jedynie spięła się jak struna, rzucając mu mroczne spojrzenie spod rzęs. — Nie próbuj ugłaskać mnie komplementami! — syknęła, czując jak czerń w jej oczach rozszerza się, powoli wychodząc poza ramę tęczówek. Przymknęła oczy, chwytając się jedną dłonią za skroń - nawet to zrobiła z pełną gracją, zupełnie jak aktorka tuż przed tym jak miałaby zjawiskowo odegrać omdlenie. Tutaj jednak Perpetua zapobiegała właśnie wstępującej w nią furii. — Spałeś z nią! — wyrzuciła mu cicho. Nie pytała, nie domyślała się - po prostu stwierdzała fakt. I nie czekała na żadne potwierdzenie. — Wiem, że oboje mamy naprawdę sporo za uszami, ale nie uznałeś, że powinnam o tym wiedzieć? — wysyczała jeszcze, przyjmując bez słowa butelkę dymiącego piwa simisona, którą wcisnął jej ukochany. — I jeszcze to... H u x i ! — aż się wzdrygnęła, targnięta zazdrosnym spazmem - naprawdę bardzo, bardzo bardzo próbowała się opanować. Jej zdrowy rozsądek i naturalna łagodność toczyły desperacki bój z musującą jej w żyłach krwią, która wręcz wrzała. I żadne kurtuazyjne słowa Samanthy nie potrafiły tego ułagodzić - ani nawet fakt, że była ukochaną Alexandra. Gdyby wiedziała wcześniej... mogłaby się na te ekscesy odpowiednio przygotować. — Teraz wyszła ze mnie zazdrosna harpia! — rzuciła jeszcze niemal płaczliwie, spoglądając na Huxleya z wyrzutem. Chciała, żeby ten wieczór wypadł idealnie - żeby wszyscy czuli się jak w domu, a tymczasem... takie przedstawienie! Pierwszego wrażenia nie sposób już naprawić. Ale przynajmniej kiedy podszedł do nich @Nathaniel Bloodworth, to nagle załamana Perpetua zdążyła już nieco rozjaśnić swe spojrzenie - które pojaśniało jeszcze bardziej, gdy młody mężczyzna wręczył jej bukiet słoneczników, a ona przytuliła je do piersi niczym prawdziwy skarb. — Och, nie trzeba było Nathanielu...! Ale są piękne — zachwyciła się szczerze, na moment tuląc twarz do złocistych płatków - dając sobie jeszcze kilka głębokich, uspokajających wdechów. Gdy wyprostowała się, młody Bloodworth już zniknął - a na jego miejscu stanęli @Beatrice L. O. O. Dear wraz z @Camael Whitelight. Tę parę powitała już promiennym uśmiechem - oddając pocałunki Beatrice i przytulając mocno Camaela. Z nimi Huxley raczej na pewno nie spał. — Cieszę się, że was widzę skarby! I dziękujemy. Rozumiem, że przebraliście się... za lepszą wersję swojej codzienności? — rzuciła żartobliwie, wyraźnie już stygnąc po swoim wybuchu - choć zapobiegawczo nie zerkając jeszcze w stronę rudowłosej kobiety i białookiego przyjaciela. Przysunęła się za to do Huxleya, dokładając jego szczupłe ramię do swojej kolekcji łodyg tulonych do piersi. Naturalnie szukała u niego pokrzepienia, nawet nieco przepraszająco muskając jego obleczone w złote pierścienie palce. Razem musieli wyglądać naprawdę... ekscentrycznie. Rasowa modelka i mugolski złodziejaszek-cwaniaczek.
Ostatnio zmieniony przez Perpetua Whitehorn dnia Wto Sie 31 2021, 11:18, w całości zmieniany 1 raz
Kim jestem?Zamkniętym w kuchni mężem Strój!A o takie coś + fartuch najlepszego męża Urok Perpetki: Pełne 6, więc robi się niezręcznie
@Ezra T. Clarke Nie bez powodu jestem tu dziś z Tobą. Potrzebowałem kogoś, kto mnie przyćmi. Kto mnie okiełzna. Kto pozwoli bym poczuł na sobie nacisk pantofla. Wciąż nie wiem czy ten wieczór nie będzie dla mnie jak otrzeźwiające na pustyni Fringere rzucone wprost w rozgrzaną słońcem twarz. Nie wiem, czy pierwszym przemyśleniem, gdy wciąż jeszcze będę czuł ćmiący ból kaca, będzie wniosek, że jesteś wszystkim tym, czego pragnę, czy tym, czego chcę za wszelką cenę unikać. Nie jestem w stanie tego stwierdzić, gdy uśmiecham się już lekko patrząc na Twoje plecy - patrząc na to jak świetnie odgrywasz swoją rolę, do której przecież nie musiałeś w żaden sposób się przygotowywać. Mogę udawać, że doceniam to, z jaką łatwością odgrywasz rolę mojego partnera, ale prawda jest taka, że to ja otrzymałem najtrudniejsze partie - te odgrywane w Twoim cieniu. Nie masz pojęcia ile kosztuje mnie milczenie, cień uśmiechu, krok w tył, by zejść ze światła reflektorów, łaskawie wchodząc w to naświetlone koło dopiero wtedy, gdy mi na to pozwolisz. Nie możesz mieć więc do mnie żalu, że gdy unoszę w końcu spojrzenie na nasza gospodynię, na chwilę zupełnie zapominam o tych wiążących nas na jeden wieczór obrączkach.
@Perpetua Whitehorn - Perpetuo - niemal szepczę z przyduszającego mnie wrażenia, gdy spojrzeniem ogarniam sylwetkę, która zdaje mi się tak odmienna od tej ściągniętej bólem i zmęczeniem, którą miałem okazję podziwiać w brawurze derwiszowych wyzwań. Na nasze szczęście przerywasz mi słowami najpiękniejszymi, bo moimi własnymi, tamując te, które wycisnąć chce ze mnie Twój czar, a których rozdzierający mnie gorąc czuję, gdy przytulam się do Ciebie tęsknie, jakby moje życie miało jakąkolwiek wartość tylko w tych krótkich momentach, gdy mogę skryć się w Twoich troskliwych ramionach. Nie przejmuję się zupełnie tym, że włosy mienią mi się nerwowymi przeskokami kolorów, bo przecież tak samo myśli przeskakują mi z komplementu na komplement, nie potrafiąc wybrać żadnego, który godzien byłby Twojego piękna. - Gdybym tylko miał śmiałość prosić Cię o jakikolwiek smak, błagałbym Cię o poznanie tych dla mnie zakazanych - wyrzucam z siebie mimowolnie, bo choć odsuwam się ten krok w tył, to moje dłonie jeszcze pozostają przy Tobie, mknąć po Twoich ramionach, aż do dłoni, by musnąć Twoje palce na pożegnanie, gdy spojrzeniem łapię Twoje usta - i na szczęście tylko je! choć przecież w tej jednej chwili chcę poznać wszystkie Twoje smaki. - Słów mi braknie, bo jak wiele oddałbym za to, nie zgadłabyś… - ciagne dalej i na szczęście przerywa mi @Huxley Williams i to właśnie w jego uścisku gubię resztę trzymającego mnie czaru i bezgłośną końcówkę wypowiedzi ("...połowę mojego życia nędznego"). Mruczę coś niewyraźnie skołowany, zapewne wciskając mężczyźnie wyrwane z kontekstu gratulacje, nie potrafiąc pozbierać myśli po tej ogłupiającej mnie fali gorąca. Z trudem przypominam sobie własne słowa, odprowadzając Cię samym przepraszającym spojrzeniem, bo przecież ze wszystkich kobiet stopających po tej ziemi, jesteś ostatnią, którą chciałbym znieważyć swoim męskim spojrzeniem.
@Ezra T. Clarke Niemal chowam się za Ciebie jak skruszony swoją winą pies, dłonią na plecach prowadząc Cię wprost do ogródkowego barku, tylko dzięki metamorfomagii mogąc wyglądać na opanowanego, choć przecież wciąż czułem palący moje policzki wstyd rozczarowania samym sobą. - Za Twój smak, oczywiście, oddałbym i całe swoje życie, najdroższy - stwierdzam niezgrabnie, bo dźwięki nie chcą odpowiednio układać mi się w ustach i choć słowa te kieruję do Ciebie, to spojrzenie utkwione już jest w bursztynowym płynie, którym wypełniam chwyconą naprędce szklankę. Wychylam jej zawartość tak, jakbym dopiero z palącym w przełyku ogniem mógł zaczerpnąć powietrza i w końcu unoszę na Ciebie spojrzenie, przecierając usta brzegiem dłoni. - Wybacz mi moje roztargnienie… To na myśl, że jeden z pokoi w Twoim domu może skrywać sekret ogromu Twojego piękna w postaci zaledwie jednego portretu… - wyrzucam z siebie naprędce, celując w zmianę tematu na ten, który sam tak luźno nakreśliłeś, może trochę chcąc pochwalić się, że słyszę Cię, a nie tylko słucham. - Czego pragniesz się napić? - pytam jeszcze w spóźnionej propozycji nalania Ci czegokolwiek, dłonią chwytając już pytająco za pomarańczę wiszącą nad nami, gotów zerwać ich na sok cały tuzin, chcąc, póki jestem w stanie, uporać się z tym magią.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Musiał się uspokoić; westchnąwszy ciężko, było to jednak na obecny moment zbyt trudne. Im więcej mniej znajomych twarzy się pojawiało, a im bardziej był wpychany w ich ramiona - czysto metaforycznie - czuł się jeszcze mocniej zobligowany do wyjścia, znalezienia cichego zakątka. Najchętniej to by potrzymał ścianę, aczkolwiek teraz nie mógł tego zrobić, gdy wszyscy znajdowali się w jednym, wielkim ogrodzie. Może drzewo podtrzyma? To też jest bardzo dobry pomysł, którego nie zamierzał sobie odbierać, niemniej jednak obecnie, niezależnie od tego, co chciał, a czego nie, został porwany do rozmowy z Huxem oraz mężczyzną o nietypowej jak na Wielką Brytanię karnacji. - Niegrzecznym? Czemu tak uważasz? Kradłeś starszym paniom z ulicy torebki i wpychałeś je pod samochody na przejściu dla pieszych? - podniósł brwi w lekkim zaintrygowaniu, zapominając na ten jeden krótki moment o zwracaniu się "per pan profesor". Może to wina tego, że ten nie wyglądał na przyjemniaczka, a prędzej na typowego dresiarza, który był w stanie spuścić wpierdol życia... sam nie wiedział. Przeniesienie myśli na inny temat może mogło spowodować, że się uspokoi, choć wcale nie było to takie proste, jak mógł z początku zakładać. Stracił tę dawną pewność siebie, którą emanował podczas innych imprez - a to wszystko wynikało z formy "zapoznawczej" z innymi. Zdziwił się też na dotyk, który ewidentnie nastawiony był na dodanie otuchy, co odczuł z dziecinną precyzją. Wziął głębszy wdech, rozejrzał się po otoczeniu, zacisnął bardziej wargi. Był wdzięczny, co przekazał poprzez spojrzenie, ale nie mówił nic więcej. Na słowo "kompetentny" o mało co nie wypluł zawartości ust na posadzkę. I to serio. Matko, jeżeli ktoś uważał go za kogoś takiego, to musiał się poważnie nad tym zastanowić. Na szczęście zawartość naczynia przeszła przez jego gardło i spowodowała mocniejszy chwyt na ramieniu, na co lekko się zdziwił, marszcząc brwi, ale dopiero potem ogarnął, jak lekki się stał. - Mam obcykane robienie kawy z ekspresu, jeszcze nikt się nie otruł, więc... czuję się jak najbardziej kompetentny. Chyba że moja robota będzie skupiała się na czymś innym. - postanowił zarzucić lekkim żartem na rozluźnienie, choć za zwierciadłem nadal się martwił i przejmował tym wszystkim, prędzej wybierając to, co chciał pokazać, aniżeli to, co naprawdę działo się wewnątrz jego duszy. Alkohol miał to do siebie, że wyjątkowo mocno na niego wpływał, więc nawet jeden drink po czasie stawał się odczuwalny. Mimo to otrzymał drugiego w gratisie, którego z łatwością przełknął, zapoznając się ze słodyczą; ten był ewidentnie bardziej przyjemny. I to dosłownie, bo atmosfera stała się nagle gorąca i nie wiedział, czy to wina otoczenia, czy stresu, czy jednak czegoś jeszcze innego. Przymrużywszy oczy, czuł się tak, jakby procenty powodowały to uczucie, co wiązało się w dziwną całość. - Mogę wykonywać pracę stacza, do tego też się nadaję. - powoli starał się rozluźnić, choć nadal czuł się wewnętrznie spięty. Całe szczęście, że alkohol zaczynał działać, a trzymana w dłoni fajka zapewniała ukojenie poprzez nikotynę. - Chryste, nie. Tak długiej parasolki bym nie znalazł. - co jak co, ale jakoś nie widziało mu się przebierać za Alexa, plus wiązałoby się to z pewnymi niedogodnościami. No i też, był śmiesznie niski przy pozostałych uczestnikach perpetówki. Problem polegał na tym, że już odczuwał skutki wypitych drinków, co nie wiązało się z niczym dobrym. - Ejjj... Byłem tutaj pierwszy, więc to on splagiatował. Wręcz ukradł pomysł... - jak Wersow ukradła sówkę od francuskiego artysty prychnąwszy przyjaźnie, odwzajemnił kiwnięcie głową. - Choć nie wiem, czy jest tego świadomy... - co jak co, ale rzeczywiście oboje byli w garniakach, niemniej jednak profesor Voralberg tak chodził na co dzień - być może nawet już się taki urodził, w garniaku. Za garniturem Lowella kryło się coś więcej, niż tylko i wyłącznie swoiste przyzwyczajenie - wszak przecież zazwyczaj miał na sobie koszulę z puchońskim krawatem. Na chwilę się zastanowił, na krótki moment posłał lekki, widoczny uśmiech w stronę Sam, okraszony gościnnością, by potem skupić się na dalszym uspokajaniu. Eliksiru wzrostu nie potrzebował i naprawdę czuł się dobrze ze swoim średnim, który miał swoje zalety, w związku z czym poszerzył wargi i podniósł kąciki ust w widocznym rozbawieniu. Po prostu potrzebował się wyluzować; potrzebował odnaleźć miejsce, w którym będzie czuł się co najmniej swojo. Wypite wcześniej duszkiem drinki zaczęły powoli funkcjonować, no i o ile nie odleciał, o tyle jednak atmosfera z czasem naprawdę stała się gorąca. Zauważył tę promieniującą z mowy ciała półwili zazdrość, na którą to się zastanowił, spoglądając na dno trzymanego naczynia, pozostawionego we własnej dłoni. Po tym za nią poszedł Hux, prosząc go i Obiego o pomoc w rozdawaniu drinków. Szkoda tylko, że wraz z tym stracił wszelkie poczucie przyciągania ziemskiego i powoli odlatywał do góry. - Na Merlina, czy mi się wydaje, czy ktoś dosypał do drinków jakiegoś pyłu bądź eliksirów... - powiedział do siebie, resztkami rozsądku chwytając się za ramię ledwo co znanego mu mężczyzny, by tym samym sprowadzić siebie na dno. - Eeee, nie obraź się, ale wychodzenie po angielsku nie jest w moim stylu... użyczę sobie twojej siły grawitacji, dobra? Tak na... pięć minut? Boże, proszę, nie zjedz mnie. - a przed chwilą chciał to zrobić - wyjść bez żadnego słowa; chwyciwszy za różdżkę, gestem dłoni i charakterystycznym ruchem nadgarstka spowodował, iż napoje poleciały do góry, częstując każdego zasłyszanego uczestnika trunkiem, by nikt się nie przejmował tą dziwną sceną, która miała miejsce. Samemu porwał kolejnego z nich, znowu, na pusty żołądek, by tym samym poczuć mocną kwaskowatość cytryny, która stanowiła główny aspekt trzymanego w dłoni alkoholu. - Osz kurwa, ale kwaśne... - nagle poczuł chęć osłodzenia sobie tego efektu pocałunkiem, co już w ogóle przekraczało wszelkie możliwe kombinacje. Pierwsze latanie, potem specyficzne uczucie ciepła, a teraz chęć złożenia na wargach partnera pocałunku. Niemniej jednak, gdy się rozejrzał, a samemu usiadł na przywołanym sobie krześle, nie zauważył go - a może po prostu był już całkowicie ślepy. Przyczyny nie znał, ale smuciło to obecnie jego spragnione usta i ciepło rozchodzące się po organizmie. Mówiąc wprost - znajdował się w dość trudnej sytuacji. - Boże, gdzie jest Max, gdy go potrzebuję... - z zaczerwienionymi policzkami, rozgrzany tak, jakby ciepło nie zamierzało go opuścić, z tęsknotą w oczach wspominał najlepsze chwile, oddając się szumowi, jaki to zapewniały mu procenty. I wpatrywał się w podłogę, wzdychając ciężko, jakby miał do czynienia z największą rozłąką na świecie, a nieprzyjemny posmak pozostał mu na ustach dłużej, niż mógłby się tego spodziewać. Palcami snuł po własnym policzku, gdy łokieć znajdował się na stoliku, a sam nie wiedział, co o tym myśleć; źrenice powoli stawały się rozszerzone, przepełniając swoją czarną barwą całokształt ludzkich oczu. Czekoladowe tęczówki zanikały w blasku stęsknionych chwil i momentów, gdy nie był świadom, co teraz powinien począć. - Obi, czy on mnie NIE kocha?? - spojrzał na niego zdesperowany, gdy kurczliwie się go trzymał, jakoby wyczekując, że od najmniej znanej sobie osoby uzyska tę prawidłową odpowiedź - traktował go jak wyrocznię, swoiste medium, które miało zdradzić najskrytszą prawdę. W sumie ta antyczna maska wiele mu mówiła... - W sumie nie zachowuje się jak Alex, parasolki też nie ma, więc chyba mnie kocha, nie? - szepnął do niego, by nikt tego nie słyszał - resztkami rozsądku oczywiście - czekając tym samym na odpowiedź, gdy ponownie się zaciągnął cienkim papierosem, momentami o nim zapominając podczas tego wylewnego żalu.
Znał zasady tej kurtuazyjnej wymiany - komplement musiał gonić komplement, więc już zaraz śmiał się ciepło, odwzorowując doskonale postawę gospodyni. W zmrużonych oczach i okalających je zmarszczkach łatwo było zobaczyć szczere zadowolenie, gdy @Perpetua Whitehorn musnęła jego wargę w zaczepnym geście, zdradzając tym samym filuterną naturę, której wcale nie traciła z wiekiem. - W takim razie z jeszcze większą przyjemnością będę cię nimi obdarzał przy każdej możliwej okazji - obiecał gorliwie, od razu słowa dotrzymując, bo i kolejnym uśmiechem, trochę bardziej skołowanym, trochę bardziej rozmarzonym, obdarowując kobietę. Do tej pory nie śledził kroków Viro, przede wszystkim skupiając się na własnym blasku, jednak obserwowanie Rowle'a w kontakcie z inną osobą niż sam Ezra, miało dać mu zupełnie nową perspektywę - perspektywę na tyle tkliwą, że był gotowy wybaczyć mu to drobne potknięcie. - Mówisz więc, że nie powinienem być zazdrosny, że wbrew obietnicy, to Perpetua jest powodem twojego alkoholizmu? - zapytał z wyrozumiałym namysłem, dając mu tyle chwil, ile tylko potrzebował na pozbieranie się po wilowym uroku - choć raczej to nie czas miał w tym wypadku znaczenie. Ezra sięgnął do szklanki, wyciągając ją z dłoni Viro, jakby chciał zapobiec zbyt prędkiemu jej napełnieniu. Z cichym stuknięciem odstawił ją na blat. - Ślicznie prawisz komplementy, ale dobrze wiesz, że ani moje, ani twoje piękno nie jest zależne od obrazu, który skrywałby w ramach wszystkie nasze skazy. To byłoby zbyt... proste. - Mimowolnie potarł dłonią wnętrze łokcia, gdzie wciąż, teraz ukryte pod materiałami, znajdowały się blade blizny po licznych wkłuciach. Wyrozumiały uśmiech wciąż kręcił się gdzieś koło kącika jego ust. - Zresztą, co znaczyłaby twoja miłość, gdybym je przed tobą ukrywał, Złotousty? - wytknął mu jeszcze w retorycznym tonie, by poddać w rozważanie, które piękno było dla Viro cenniejsze - to nieskazitelne i obezwładniające, którym władała Perpetua, czy jednak to, dla którego niedoskonałość stanowiła nieodłączny element. Nie wyczekiwał jednak z napięciem jego odpowiedzi i nie wydzierał jej z jego spojrzenia, jak przy ostatnim spotkaniu. Przeciwnie, jego wzrok z ożywieniem przeskakiwał po twarzach wciąż napływających gości, aż natrafił na @Alexander D. Voralberg. Poważne skinienie skwitował półuśmiechem, zamiast tego posyłając w jego stronę w powietrzu pocałunek. Jego towarzystwo w postaci Bloodwortha nie skłaniało go jednak do podejścia. - Zawierzę twojej ocenie i przyjmę wszystko, co mi podasz - zapewnił Viro, spoglądając na pomarańcze w jego rękach i zaczepiając o noszony przez niego fartuch, by przypomnieć, kto w tym związku zajmował się zarządzaniem smakami. Wtedy dostrzegł też parę @Camael Whitelight i @Beatrice L. O. O. Dear. - Dołącz do mnie, jak się z tym uporasz - poprosił, układając dłonie na biodrach męża, by ominąć go z lekkim tylko przesunięciem i zaczepnym mrugnięciem. - Camael! Beatrice! - zawołał radośnie, tym razem chętnie wyciągając ręce, by potem na policzkach obojga zostawić poufałe pocałunki, choć ich relacje nigdy nie sugerowały takiej zażyłości. - Efektownie spóźnieni, sprytne zagranie - zaśmiał się, zaraz przechwytując lewitujący kieliszek z nieznaną sobie zawartością i zachowując go dla Viro - był ciekawy czy z kolei Rowle był gotowy zawierzyć jego ocenie.
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Kim jestem? młodszą (i lepszą!) wersją swojego ojca Strój: taki
Przesadzała. Przecież nie byli spóźnieni za każdym razem! Gdzieś podświadomie wiedział, że owszem, byli, ale umiejętnie ten fakt ignorował. Może odrobinę się zasiedział, kiedy czytał nowo nabytą książkę, i prawdopodobnie zrobił to ze względu na swoje ogromne skupienie, w próbach zrozumienia skomplikowanych transmutacyjnych inkantacji po hiszpańsku, prawie zapominając jak długo nie używał tego języka. Szło mu więc opornie i absolutnie w niewczas się zorientował, że musiał się przecież chociaż trochę ogarnąć. W biegu uśmiechnął się do już gotowej narzeczonej, przelotnie całując ją w policzek, jakby tym miał zadośćuczynić za swój występek i kilkanaście minut później już odpalał Lordka, wychodząc z domu w towarzystwie Beatrice, choć czas ich gonił nieubłaganie i nie byli już w stanie pojawić się na czas. Liczył jednak na to, że Trice stłumi swoją rządzę mordu, cóż, przynajmniej przed ślubem! — Co tylko zechcesz, powiemy, że byliśmy zajęci. — odparł i mrugnął do niej, kładąc swoją dłoń na jej talii i bez żadnych skrupułów przyciągając ją do swojego boku. Zerknął na nią ukradkiem i nieco uniósł brew, widząc, że tak bardzo irytowało ją to małe spóźnienie. Oh, przecież nie szli na spotkanie z samym Ministrem Magii! Przystanął więc jeszcze zanim się teleportowali, poniekąd zmuszając ją do tego samego, skoro już i tak byli spóźnieni, to kilka minut nie robiło im większej różnicy i bez pośpiechu ją pocałował. — Już się tak nie denerwuj, nasze małe spóźnienie nic nie zmieni. — rzucił, by chwilę potem spojrzeć w jej oczy z rozbawionymi iskrami we własnych – i bez ostrzeżenia teleportować w ich miejsce docelowe. Zatrzymał się tak jak i ona, głównie przez wzgląd na fakt, że wciąż nie puszczał jej talii, trzymając ją blisko siebie i zdecydowanie nie zamierzając z tego rezygnować. Uśmiech błądził w kącikach jego warg, a potem pokręcił z niedowierzaniem głową, parskając krótkim śmiechem i odgarniając z jej twarzy zbłąkany kosmyk czarnych włosów. Czuł, że się nieco rozluźniła i on sam odetchnął z ulgą, że problem został szybko zażegnany. Ostatnio szło mu to niebywale dobrze i sprawnie, zdecydowanie nabierał wprawy. — Oczywiście, wybudujemy zamek, żeby nasze rodziny nam zazdrościły. — odparł żartobliwie, choć jakaś jego część zdecydowanie chciała to zrobić. Już chciał coś dodać, kiedy jego niebieskie oczy wypatrzyły @Nathaniel Bloodworth, do którego szeroko się uśmiechnął w ramach przywitania. Miał wrażenie, że nie widział go sto lat, a fakt, że nie otrzymał żadnej wiadomości od Bloodwortha zaczynał go nieco niepokoić. Teraz jednak odetchnął, widząc, że z Natem było wszystko w porządku, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Nie zdołał jednak do niego podejść, bowiem Trice już ich prowadziła w zupełnie innym kierunku, zerknął na nią, bawiącą się jego rodowym sygnetem i uniósł brew na jej pytanie, lustrując swoją kobietę wzrokiem. — Hm, o motywie przewodnim zabawy? — odparł pytaniem na pytanie, wcześniej nie zwracając zbyt dużej uwagi na jej strój, prócz tego, że wyglądała zjawiskowo. Miał wrażenie, że jedynie zbierał tego dnia rzeczy, przez które Dear będzie chciała rzucić go na pożarcie mantykorze, kiedy zapomniał jej przypomnieć. Sam pamiętał, choć całkiem umiejętnie ominął zbyt długie rozmyślanie nad strojem, uznając, że gdyby jego życie potoczyło się inaczej, byłby po prostu swoim ojcem, siedząc teraz na jakimś miłym stołku w Ministerstwie Magii. Chwilę potem już witał się z gospodarzami, obdarowując ich promiennym uśmiechem i wręczając na ręce @Perpetua Whitehorn prezent w postaci kieliszków i butelki półsłodkiego, ulubionego – jak zdołał się dowiedzieć – gospodyni wina. Może i się spóźnili przez niego, ale nie zapomniał o prezencie! — Dokładnie tak, przejrzałaś nas absolutnie — zaśmiał się, i zanim zdołał dodać coś jeszcze, już słyszał, że ktoś woła jego imię, odruchowo obracając się w tamtym kierunku. Uniósł brew widząc strój zarówno @Ezra T. Clarke jak i @Jasper 'Viro' Rowle, kręcąc z niedowierzaniem głową. Cóż, musiał przyznać, że kreatywnie. Przywitał się także z nimi, na chwilę wypuszczając narzeczoną spod swojego ramienia, by zaraz potem ponownie przyciągnąć ją – jakby w odruchu – do swojego boku. Parsknął, czytając napisy na ubraniach ich nowych towarzyszy. — Nie do wiary, byli szybsi ze ślubem niż my i w dodatku nie dostaliśmy zaproszenia. — rzucił, udając oburzonego i spoglądając na Trice z nieskrywanym uczuciem za ścianą źrenic, którego nie potrafił – nie chciał – się pozbyć ilekroć patrzył na swoją narzeczoną.
______________________
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
- A... No nikogo nie wpychałem pod samochody - stwierdzam w stronę @Felinus Faolán Lowell, nie komentuję jedna bardziej szczegółowo tej wypowiedzi, by nie miał o mnie gorszego wrażenia. Daję mu chwilę pocieszenia i komfortu, moim pokrzepiającym uściskiem. Faktycznie może Felinus robił wiele rzeczy do których słowo kompetentny nie pasuje. Ale na pewno w kwestiach Magii Leczniczej był jednym z moich najlepszych studentów i to właśnie miałem na myśli. - A zobaczymy, na pewno same ekscytujące rzeczy będziesz miał do roboty, Lowell - mówię niespecjalnie prawdziwie, bo w końcu praca asystenta nie jest wcale nadmiernie ekscytująca. Ze zdziwieniem unoszę brwi na słowa Felka na początku chcąc mu oznajmić, że profesor Volarberg używa częściej laski nie parasola, ale orientuję się po sekundzie, że chodzi tutaj o to tylko o niezbyt miłe powiedzonko. Chcąc nie chcąc - parskam śmiechem, ale równocześnie nie wiem czy zabrać teraz jednak te drinki Felinusowi czy cieszyć się, że się rozluźnił. - Powiedz to przy Alexandrze - podpuszczam Felka, zamiast poprawić jego wyrażania się o profesorze. - A może też jesteś panem młodym? - strzelam dalej, zerkając na Ezrę i Viro którzy tak właśnie się przebrali. Prędko jednak zostaję odciągnięty od rozmowy z Felkiem, by wziąć udział w niezręcznej konwersacji. - Rozbijam tylko nieudane małżeństwa - oznajmiam prędko, mimo wszystko bardzo niepewnym tonem, bo już widzę złość mojej półwili. Na nic miłe słowa @Samantha Carter. Już muszę biec za swoją kobietą, mniej lub bardziej zgrabnie próbując ją ugłaskać. Raczej mniej zgrabnie, bo ta piekli się na mnie dalej. Oczy zachodzą jej czernią, a ja tuptam w miejscu jak przyłapany na gorącym uczynku przedszkolak. Na jej cichy zarzut mimo szeptu ukochanej rozglądam się wokół, by sprawdzić czy aby na pewno nikt nie podsłuchuje. - Moja piękna... Ok, może powinienem powiedzieć wcześniej, ale skąd miałem wiedzieć, że domyślisz się i tak zareagujesz. Nie wiedziałem też, że to masz aż takie znacznie. Jak mówiłaś, mamy wiele za uszami. Poza tym czy widzisz gdzieś wytatuowane S na moim nosie, albo gdziekolwiek indziej? Nie było miejsca w końcu, które nie widziałaś. - Może powinienem bardziej się kajać, ale przecież nie w moim stylu jest tak łatwe poddanie sprawy. Krzywię się lekko kiedy przy powtórzeniu Huxi moja lepsza połówka wzdryga się gwałtownie. Przytulam do siebie mocniej Perpetę i całuję ją w czubek głowy kiedy dramatyzuje na temat zazdrosnej harpii. - Wiem właśnie, muszę przyznać, że to zarówno odrobinę przerażające jak i mocno ekscytujące - oznajmiam niewinnie, próbując wszystko zamienić w zbereźny żarcik ku rozluźnieniu atmosfery. Wręcz odrobinę na ratunek przychodzi mi @Nathaniel Bloodworth i jego kwiaty, które uwielbia Perpetua. Mam tylko nadzieję, że ciemniejące oczy mojej ukochanej już znikają, a ja prędko witam się z chłopakiem. Tuż po nim wchodzą nasi przyjaciele @Camael Whitelight wraz z @Beatrice L. O. O. Dear i widząc ich odczuwam jeszcze większą ulgę. - Cam, Bea - mówię zadowolony z ich obecności i wycałowuję policzki obydwojga, bez żadnych krępacji. Przyjmuję również i chwalę prezent, dodając kurtuazyjne Nie trzeba było. - No dobra, to co nie ma na co czekać. Spijamy się jak ostatnio - żartuję mrugając do młodszych kolegów zaczepnie. - I idziemy w tańce - ogłaszam i macham żywo różdżką w stronę chichoczących warcab.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Magiczne warcaby podrywają się z miejsca kiedy tylko Huxley ogłasza, że pora na zabawę. Niosą ze sobą magię tańca! Magiczne owady pojawiają się pod stopami każdego z was zamieniając się w niewielki parkiet. Ten lewituje lekko, jednak nie czujecie się wcale zachwiani (chyba, że przez alkohol). Parkiety łączą się co jakiś czas tworząc własną muzyk wokół i zmuszając was do wygibasów. Należy dodać, że idzie wam niezwykle zgrabnie, nawet jeśli nigdy nie tańczyliście, bądź macie większe urazy. Biedroneczki nie zważają na waszą orientację czy płeć, więc łączą was na różnorakie sposoby! Pamiętajcie też, że niedawno Felinus przyniósł wam drineczki - wylosujcie na to jaki macie!
Rzucacie kosteczką na partnera oraz na to jaką melodię wygrywa wam parkiecik. Jeśli jedna osoba was wylosowała i oznaczyła - nie rzucacie kostką, chyba że od razu zmieniacie partnera. Najpierw jednak musicie zatańczyć z wylosowanym uczestnikiem imprezy.
Kosteczki na dzień dobry!
Kostki na partnera
Jeśli wasz partner nie odpisuje po 3 postach innej osoby i nie wiecie czy odpisze - możecie rzucać dalej. Kiedy inne osoby dołączą do imprezy - będą wklejane do kodziku. Jeśli ktoś jest zajęty - rzućcie jeszcze raz
1 - 6 Skyler Schuester 7 - 13 Nathaniel Bloodworth 14- 20 Felinus Faolán Lowell 21 - 27 Mefistofeles E. A. Nox 28 - 34 Camael Whitelight 35 - 51 Arthemis D. Verey 52 - 58 Patricia D. Brandon 59 - 65 Alexander D. Voralberg 66 - 72 Oberon Lancaster 73 -79 Samantha Carter 80- 86 Beatrice L. O. O. Dear 87- 93 Huxley Williams 94- 100 Perpetua Whitehorn
Do czego tańczymy?
Rzućcie kosteczką jaki taniec śmigacie - z każdym kolejnym partnerem wylosujcie nowy! Dzięki magii rozkosznych biedroneczek tańczycie jak zawodowcy.
Na widok Huxleya zareagował równie entuzjastycznie, co na Perpetkę i powitał go równie wylewnie masą uścisków i klepania się po plecach, choć w przypadku dwóch mężczyzn komplementy były zdecydowanie niewyszukane i głównie ograniczyły się do wyzywania od członków i zapewnień, jak staro i brzydko wyglądają. Oberon wyraził uprzejme zainteresowanie nowym imagem przyjaciela, dopytując czy litera P oznacza Palanta, Pajaca czy może Pojeba i dopiero nieskrywane czułości pary gospodarzy uświadomiły mu, co się wydarzyło w ciągu minionego roku. Nie był nawet zaskoczony, że przyjaciele znowu się zeszli, choć z pewnością bardzo tym faktem uradowany - oby tym razem to było już na stałe. Nie było jednak czasu, by choćby im pogratulować bo już został wciągnęty do rozmowy z młodym człowiekiem w garniturze. - Oberon - przedstawił się bardziej oficjalnie, niż zrobił to Hux, i przyjrzał się Felinusowi z zainteresowaniem, gdy usłyszał, że ten będzie huxowym asystentem. Aż klasnął w dłonie z wielkim entuzjazmem zanim ogłosił: - O, to się fantastycznie składa! Będziemy współpracownikami, bo, NO NIE UWIERZYSZ HUX, zamarzyło mi się wrócić do nauczania. Już możemy się założyć, że moi uczniowie będą mądrzejsi niż twoi. Czy ja też dostanę jakiegoś zdolnego asystenta? Atmosfera agęściła się nieco (bardzo), gdy przybycie kolejnej pary rozeźliło Perpetkę; Oberon osobiście ich nie znał, ale słyszał co nieco o postaci pięknej rudowłosej Samanthy i stosunkach jakie łączyły ją z Huxem, więc gdy tylko przyjaciel oddelegował go do zajęcia towarzystwa drinkami, dołączył do Felinusa rozlewającego alkohole wszystkim zgromadzonym, samemu trafiając na irlandzkie piwko, po pierwszym łyku którego wyrosły mu dorodne, płomiennorude wąsy. - Jasne, że coś jest w tych drinkach, co to by była za zabawa bez odrobiny magii! Odlatywanie to pół biedy, czasem się trafia coś afrodisiopodobnego, wtedy to jest heca... - stwierdził i przytrzymał nowego kolegę, którego gazowany drink dosłownie próbował wyrwać z butów; słuchał zafrasowany jego kolejnych słów, które brzmiały dosyć dziwnie, ale szybko domyślił się że to pite na szybko driny musiały zasiać w głowie chłopca tęsknotę za tym, z którym tu przyszedł i który gdzieś się zapodział. - Wiem tyle, że jak kocha, to poczeka - odpowiedział bardzo mądrze z nowym, irlandzkim akcetem tak bardzo różnym od jego własnego i aż zachichotał, sam siebie słysząc. - I że najlepiej byłoby zapytać u źródła - podpowiedział, klepiąc Felinusa pocieszająco po ramieniu - Poczekamy aż wróci, a w międzyczasie może łyknij sobie wody albo coś przekąś, co? - zasugerował, podsuwając mu jakiś półmisek, nieco zmartwiony, że młodzieniec może za szybko przeholować z alkoholem, choć absolutnie nie miał zamiaru go pouczać czy kontrolować - tylko proponował. W końcu impreza dopiero się rozkręcała.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Powoli się rozluźniał - nie stanowczo, choć bardzo płynnie, jakby był eliksirem, który ma na celu zafarbowanie powierzchni w taki sposób, by każdy z odcieni zakresu światła widzianego przechodził ten proces jak najdokładniej. Pytanie dotyczące wpychania staruszek pod samochody też było nietypowe, ale koniec końców, skoro Hux określił siebie samego jako niegrzecznego, to coś w tym musiało być. Chyba że należałoby nałożyć na jego głowę kominiarkę, by poczuł się rzeczywiście jak przestępca, od czego jednak uciekł, spoglądając czekoladowymi tęczówkami w stronę rozmówcy. Kompetentny nie był, a o wielu wybrykach profesor nadal nie wiedział - w szczególności tych mniej legalnych. - Czyli kradłeś torebki! Akurat tego nie zaprzeczyłeś. - stwierdził, bo akurat tej informacji nie zanegował w żaden sposób. No cóż, teraz średnio, by jakkolwiek się od tego odwołał, w związku z czym, przeszedł do kolejnego tematu, powoli rozluźniając napięte mięśnie. Przy innych imprezach było znacznie łatwiej, a teraz nadal to wszystko odczuwał intensywnie. Równie dobrze mógłby oprzeć się o jakiś drewniany płotek, by ten nagle się nie zawalił i nie zgniótł prześlicznie wykoszonej trawy; tatuaż nadal poruszał się po plecach niespokojnie. - Taaa, nie mogę się doczekać... - pokręcił lekko głową, nie mogąc się doczekać, aż wreszcie będzie siadał przed kartkówkami czy sprawdzianami uczniów i studentów, by następnie zobaczyć, jakie braki w wiedzy reprezentują inni. Jeszcze czekało go tyle pracy, że w sumie zaczął poważnie się zastanawiać nad ułatwieniem sobie tego wszystkiego. Remont domu, opieka, związek, a do tego robota, która może go bardziej pochłonąć wraz z wstępującym na salony pracoholizmem. - Och... och! - spojrzał tym razem na Oberona, który najwidoczniej powrócił, jak sam stwierdził, do nauczania, by następnie lekko, acz widocznie podnieść kąciki ust do góry. - Jakiego przedmiotu będziesz nauczał? Z tego, co mi wiadomo, to ma być sporo nowych asystentów na ten nowy rok szkolny, więc możliwe, że dostaniesz. Ale czy zdolnego... to już inna kwestia. Ja już polizany, zaklepany. - mruknął przyjaznym tonem, nie zamierzając robić o sobie złego wrażenia. Co jak co, ale w umiejętności uczniów pod względem Uzdrawiania wierzył; skrupulatnie prowadzone Laboratorium Medyczne ewidentnie to ukazywało. Tekst ten, choć nie do końca uprzejmy, już od dawna zakorzenił się w gwarze uczniowskiej i studenckiej. Czego oczy nie widzą, a czego uszy nie słyszą, tego sercu nie żal. Podstawowa rzecz, no pomijając plotki o tym, że Voralberg jest gejem. - Jak postawisz bardzo ładną kwotę, to może się zastanowię... - pokręciwszy ponownie własną łepetyną, tak szczerze to brakowało mu trochę gotówki. Był biedny w cholerę i tylko czekał na wypłatę, by następnie móc zawitać z bagażem tej lepszej, która umożliwi mu podjęcie się prób naprawienia domu. Sam nie wiedział, czy się rozluźniał przez drinki, czy przez towarzystwo kogoś, kogo zna, ale wychodziło mu to na dobre, choć jeszcze spory cień tamtego przerażenia pozostał. - Ponownie pudło! - podniósł lekko kąciki ust do góry. Szykowała się ciekawa zabawa w zgadywanie, kim tak naprawdę jest. Choć lepiej by było, żeby ta informacja nie dotarła do uszu nikogo. Po czasie okazało się, że na salony wstąpił piękny harmider, który Lowell starał się rozluźnić drinkami podanymi poprzez magię pozostałym gościom. Trochę się zdziwił, jak spóźnieni goście spotkali się z Whitehorn, jakby nie zauważyli jej czerniejących oczu, uważając to za jawną próbę popełnienia samobójstwa, niemniej jednak nie odciągał ich w żaden sposób. Zamiast tego skupił się na towarzystwie ciemnoskórego mężczyzny, który, jak się okazało, będzie współpracownikiem, no i też, był miły. A przynajmniej takie sprawiał wrażenie; długo jednak nie pozostał w swojej naturalnej postaci, gdy jeden z drinków podgrzał atmosferę, a drugi starał się zmusić do pocałowania kogoś. Ale myślał obecnie tylko o partnerze. - Nic mi nie mów o tych afrodisiopodobnych tworach... czy to nie jest przypadkiem zakazane? - skrzywił się momentalnie, choć zbyt długo to nie trwało, bo potem zaczął lament, tęskniąc za własnym partnerem, który gdzieś wybył. Obecnie nie myślał ani prawidłowo, ani trzeźwo, a skutki wypitego alkoholu powoli były widoczne. - Och, to jest dobry pomysł... Dzięki. Jesteś super ziomeczkiem. - nadal patrzył stęskniony w podłogę, nie mogąc zrozumieć, czemu został sam jak ten mały palec, niemniej jednak momentalnie skierował dłoń w stronę półmiska, kiwając głową na słowa, jakie to wydostały się spomiędzy ust Lancastera. Było mu smutno, źle, czuł się odtrącony, ale nie mógł na to nic poradzić, co zapchał skutecznie przekąskami, na które to nawet nie spojrzał. Było mu cholernie ciepło, więc nic dziwnego, że zdjął marynarkę, wieszając ją na oparciu krzesła, na którym to obecnie siedział. Nie było mu dane zaznać spokoju tęsknoty za partnerem, gdy profesor uzdrawiania oznajmił, że pora na kolejną część zabawy. Nagle, jakby za sprawą wypitego alkoholu - nie wiedział, czy to są prawdziwe biedronki, czy jednak tylko jego omamy, wszak symbolika chińska oznacza miłość - nieopodal pojawiły się właśnie te owady. Powoli już mógł wstawać, wszak nie odlatywał siną w dal, by dotrzeć w przestrzeń międzykosmiczną, w związku z czym zdziwił się nieco na parkiet, który się pojawił. Jeszcze funkcjonował, mimo wypitych drinków, choć było po nim widać, że znajduje się pod wpływem procentów. Pierwszy partner, profesor Voralberg, nie wyraził chęci do zabawy - no cóż. Nie mógł go przecież zmusić, prawda? Całe szczęście, że równowagę potrafił zachować, dlatego, kiedy parkiet połączył się z tym należącym do Vereya, był w stanie oddać się w swoisty, ludzki taniec. Rozluźniał się, choć był smętny, czego raczej zwykły obserwator nie mógł zauważyć. - Podkradnę cię na chwilę Brandon, co ty na to? - co prawda nie mógł na to nic poradzić, bo to biedronki wybierały mu najwidoczniej samych facetów, ale też - jakby nie było, ile kobiet pozostawało dostępnych? Niespecjalnie wiele. Poza tym, i tak nadal znajdował się pod wpływem eliksirów, więc nie dość, że był ciepły, to jeszcze mu odwalało. Na szczęście jego kojarzył właśnie z Derwiszów, na których to myśl nie poczuł się wcale lepiej. Rytm burleski zdawał się być naturalny, nawet mimo wypitego alkoholu, bo... magia biedronek powodowała, że nie miał problemów z odpowiednim stawianiem kolejnych kroków. A przynajmniej tym, który zawsze tracił, gdy nawet normalnie oddawał się w ramiona ruchów połączonych z grająca w tle muzyką. Nie był nachalny ani natrętny, choć nie mógł nic poradzić na to, że taniec ten posiadał swój własny, specyficzny urok i zapewne, gdyby był trzeźwy oraz mógł z siebie wyjść, by zobaczyć, jak to wszystko wygląda, zdzierżyłby własny łeb dodatkowo książką lub Drętwotą. Albo Petrificusem.
Kim jestem?Zamkniętym w kuchni mężem Strój!A o takie coś + fartuch najlepszego męża Urok Perpetki: Pełne 6, więc robi się niezręcznie Wybite drinki:Grzany miód (gorąc); Jabol od Ezry (kręcone, fioletowe włosy) Dla innych:Dymiące piwo rzucone za Nate'a a wciśnięte dla Cama (para z uszu)
Potrafisz dostrzec moje wady i słabości nawet wtedy, gdy stoję przed Tobą dumnie wyprostowany. To chyba oczywiste więc, że wcale nie chcę, byś widział mnie wtedy, gdy zaczynam się rozpadać. Nie chcę byś widział te żałosne drżenie dłoni; nie chcę byś słyszał jaką poetyckość potrafią wyciągnąć ze mnie inni. I nie chcę byś zawsze musiał mieć ostatnie zdanie, bo choć obaj wiemy, że lubisz je mieć, to wiemy też, że nie byłoby nic przyjemnego w Twojej dzisiejszej roli, gdyby zawsze przychodziła Ci z taką łatwością. I choć słyszę to Twoje "wszystko" to od razu wykluczam alkohol - przede wszystkim z szacunku do Ciebie, ale po części i na swoją rolę, zakładając, że jako Twój mąż muszę wiedzieć o Twojej abstynencji. Dopiero gdy napełniam już szklankę nie tylko sokiem z pomarańczy, ale i odrobiną pomarańczowego olejku, który mimowolnie przedostał się do miąższu użytym na owocach Extracto, wpadam na genialny pomysł, że przecież odgrywana przez Ciebie postać wcale abstynentem być nie musi. Do tego wniosku oczywiście zachęca mnie wypity na szybko grzany miód, który ktoś tak uprzejmie do mnie przylewitował, sprowadzając na moje ciała przyjemny gorąc, sprowadzający mnie myślami do upalnej arabii. Dolewam więc do wyciśniętego z pomarańczy soku Całuśną Cytrynówkę i choć niezwykle zadowolony z siebie ruszam w Twoją stronę, po drodze schładzając zaklęciami niesiony Ci nektar godny Erosa, to zatrzymuję się gwałtownie, pozwalając kilku żółtawym kroplom na zaplamienie mojego fartucha. - Och, a więc tutaj poleciała moja butelka - wołam pogodnie, odbijając w stronę @Nathaniel Bloodworth, by zgarnąć z jego dłoni przylewitowane do niego piwo, próbując powstrzymać go przed pokusą nawet tak słabego alkoholu, szczerze zmartwiony o to, że mógłby znów zniknąć z życia mojej kochanej siostry przez rozbudzony do życia w idiotyczny sposób alkoholizm. Oczywiście uciekam od niego bez słowa, modląc się do wszystkich znanych mi bogów, by mężczyzna nie widział jak za dosłownie chwilę wciskam jego butelkę @Camael Whitelight, szczerze gardząc smakiem tego trunku. - Dziwisz się jeszcze? Spójrzcie tylko na Was - zaczynam, kręcac z niedowierzaniem głową na stroje mojej ulubionej pary, dusząc w sobie pytania jaką wersję siebie dziś przedstawiają, bo przecież nie podejrzewam, że którekolwiek z nich mogłoby zapomnieć o motywie przewodnim imprezy. - Nie mogłem pozwolić, by na naszym ślubie ktokolwiek przyćmił mnie urokiem. Nie miałem żadnej gwarancji, że Ezra nagle się nie rozmyśli i nie dostrzeże ile lepszych opcji na niego czeka - stwierdzam pogodnie, kreując naszą wspólną przeszłość pod impulsem chwili, tak jak i po krótkim przywitaniu z przyjacielem i przepiękną @Beatrice L. O. O. Dear u jego boku, mogę przyciągnąć Cię do własnego, wymieniając drinki w naszych dłoniach. - Na kolejny nasz ślub z pewnością dostaniecie zaproszenie - zapewniam, przerywając sam sobie, by opróżnić do połowę trzymanego przeze mnie kieliszka, krzywiąc się mimowolnie pod smakiem taniego wina, który sprowadził mnie wspomnieniami do mniej przyjemnej, bo prawdziwej przeszłości.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Domyśliła się, że Perpetua i Huxley mają bardzo duże grono znajomych, kiedy już po kilkunastu minutach w ich ogrodzie zaczęło robić się tłoczno. Na szczęście Pat razem z @Arthemis D. Verey oddalili się na moment ku jednemu z kilku stolików z napojami, przez co nie byli świadkiem nagłego wybuchu zazdrości półwili. Dopiero, kiedy gospodarze pojawili się niedaleko, aby przywitać kolejnych schodzących się gości, Brandonówna nie była w stanie powstrzymać komentarza dotyczącego wyglądu Perpetuy. Zmarszczyła jedynie lekko brew, kiedy z jej ust wypadło dość prymitywne zdrobnienie, ale za chwilę bardziej zdziwił ją fakt określenia, jakie Arth użył w stosunku do niej samej. Do tego szepcząc jej to do ucha. - O, czyli awansowałam z Twojej fanki na dziewczynę. Cóż za zaszczyt - oznajmiła z lekko wymuszonym uśmiechem, bo mimo wszystko nie wiedziała jak ma rozumieć jego słowa. I w tym tkwił cały problem - czy on mówi poważnie czy tylko się z nią drażni? Widząc jego uśmieszek nad szklanką, zacisnęła pewniej palce na swojej, trzymanej w prawym ręku. I nawet jeśli nie powiedział ani nie zrobił nic złego, nagle straciła swój doskonały humor, jaki miała do tej pory, za to uniosła drinka do ust, aby upić z niego solidnego łyka. Wtedy zauważyła w oddali Beatrice i Camaela, którzy podeszli do Perpy i Huxa, aby się przywitać. Sam fakt obecności na imprezie dwójki przyjaciół podniósł ją na duchu, ale nie sprawił, że powstrzymała się od wypicia kolejnej porcji słodkiego napoju, który rozlał falę ciepła po jej klatce piersiowej. A potem stało się coś bardzo dziwnego i niecodziennego. Miała wrażenie, że znikąd pojawiły się u jej stóp magiczne figurki owadów, które przekształciły się w platformę pod jej nogami. Pisnęła, kiedy nagle ta porwała ją w niewiadomym kierunku, sunąc naprzód przez ogród i zatrzymując się dopiero przed @Camael Whitelight. - Och, profesorze Whitelight - przywitała się z charakterystycznym eleganckim uśmiechem, który tyle razy prezentowała jej matka, a który tak ciężko było kobiecie wyrobić w Patricii jako nawyk. Automatycznie chciała jeszcze skinąć lekko głową, ale ostatecznie zaśmiała się cicho, patrząc na przyjaciela, który był jej wybawieniem w młodzieńczych latach na nie jednym nudnym bankiecie. - Można prosić? - zwróciła się do niego, mimo powszechnemu konwenansowi wyciągając w jego kierunku dłoń. Koniec końców nie byli na żadnym formalnym balu, a więc kto jej zabroni?
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Kim jestem?Mężem!! Strój!Biała koszulka z napisem best asshole husband ever, czarna marynarka, złota obrączka Urok Perpetki: 2 więc obojętność, ale i tak się trochę zachwycam Wypity drink:Całuśna Cytrynówka Taniec:Burleska z Samanthą
Ciepłym śmiechem skomentował historię Viro, jednocześnie przewracając ku Camaelowi oczami; wyobrażał sobie, że właśnie tym czule pobłażliwym gestem próbowałby przeciągnąć Whitelighte'a na swoją stronę, bo bliski przyjaciel tego pisarzyny jak nikt inny wiedział, jak wiele cierpliwości czasem było do niego potrzeba. - Rozmyślić się zawsze można, od tego są rozwody, kochanie - droczył się, ale z pomrukiem aprobaty pozwolił się przyciągnąć do jego boku i z ciekawością spojrzał w szklane naczynie o nieznanej sobie zawartości. Nie rzucał jednak słów na wiatr, więc pochwycił wzrok towarzysza i uniósł kieliszek do góry z cichym toastem "Za jak najwięcej ślubów", by wziąć odważny łyk jasperowego tworu. - Uh, paskudne - skrzywił się natychmiast, komentując nawet nie wyczuwalny posmak alkoholu, bo ten pozostawał jedynie mało znaczącym tłem, ale sam kwas, który bardzo denerwująco osiadł na jego wargach. - Paskudnie paskudne, Merlinie, oddaj ten fartuch... - polecił, odstawiając kieliszek na najbliższą powierzchnię płaską i przecierając usta, jakby mogło mu to pomóc. Nie zdążył skomentować w żaden sposób śmieszny włosów Viro ani wyegzekwować swojej prośby, bo pod jego stopami pojawiła się platforma, która skradła go do @Samantha Carter. Przez chwilę nie wiedział, co się działo, ale wystarczyło, by usłyszał znane rytmy i jego ciało samo już wiedziało. - No hej, biedronki zesłały ci ratunek - zażartował do kobiety, puszczając jej perskie oczko i całą siłą woli powstrzymując się od mało eleganckiego potarcia mrowiących ust. Pamiętał, jak jeszcze niedawno jeden z uczniów prosił go o wprowadzenie podstaw burleskowych ruchów - nawet gdyby taneczna magia nie objęła go w posiadanie, to i tak doskonale wiedziałby, w jaki sposób zakręcić biodrami. I choć nie chciał wypadać na nachalnego, to wzrokiem nieustannie wracał do ust partnerki. W pewnym momencie, gdy kroki poniosły go blisko ku niej, nie mógł się powstrzymać:- Przepraszam, jeśli zabrzmię przerażająco, ale mogę cię pocałować? Po tym czymś - napoju? - czuję ogromną potrzebę, żeby kogoś pocałować. Nie jestem pewny, czy nie umrę, jeśli tego nie zrobię. A już na pewno umrą moje kubki smakowe - poinformował o powadze sytuacji i upewnił się, że miał jej zgodę, zanim sięgnął do jej twarzy, by obsypać kobiece policzki co najmniej tuzinem drobnych i niewinnych pocałunków; nawet jeśli któryś zahaczył o kącik jej ust, to nie było to działanie świadome i celowe. - Właśnie zostałaś moją bohaterką, zapamiętam to. - Przyłożył rękę do serca i skłonił się żartobliwie, naprawdę czując chwilową ulgę, jakkolwiek bezsensowne się to wydawało. Muzyka powoli się wyciszała, a platforma drgnęła, rozdzielając go z kobietą. Ezra nie miał jednak chęci na dalsze tańce, nie takie tańce, więc gdy tylko znalazł się ponownie blisko Viro, złapał go za rękę. - Znudziła mi się główna impreza - mruknął, splatając ściśle ich palce ze sobą, by przypadkiem żadna inna biedronka mu go nie podebrała. O ile chwilę temu sądził, że przegnał na dobre efekt dziwnego napoju, tak szybko został z błędu wyprowadzony. Nieważne, jak wiele razy zwilżył językiem własne wargi i jak wiele razy je zagryzał, nieprzyjemne uczucie wciąż wracało, za każdym razem nieco silniejsze, za każdym razem trochę bardziej drażniące. Korzystając z chwili, gdy wszyscy pochłonięci byli tańcem, pociągnął Rowle'a ze sobą, uznając, że jest to dobry moment, aby trochę pozwiedzać...
[zt]
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Ewidentnie nie tylko jego dziwiło to spotkanie. Czuł w związku z tym swego rodzaju ulgę – dobrze było widzieć, że nawet doktor Carter nie zawsze jest idealna, wykuta jak z marmuru i ją też dopadają nieplanowane emocje, takie jak na przykład zaskoczenie i zdziwienie. Szybko to zatuszowała, ale zdążył dostrzec swoje. Byli pod tym względem tak bardzo do siebie podobni. — Świat jest mały, zwłaszcza ten magiczny. Ale też jestem zaskoczony — nie zamierzał kłamać, walił prosto z mostu. Nigdy wcześnie nie był w podobnej sytuacji i była ona dla niego dziwna; nie wiedział, jak się zachować, co mówić i dlatego jak rzadko kiedy mówił co mu ślina na język przyniosła. Uniósł brew, kiedy zdradziła mu, jakie byłoby jej przebranie i wybuchnął śmiechem. Nie wyśmiewał się z niej, broń Merlinie, po prostu wizja terapeutki z biczem w ręku była przezabawna. — Wyjściowa może nie, ale z całą pewnością zrobiłaby wrażenie. Ostatecznie i tak wybrałaś jakąś formę tresury, wcale nie odbiegłaś od tego aż tak daleko — zauważył, bo przecież czymże tak naprawdę różniło się panowanie nad zwierzętami od ujarzmiania ludzkich umysłów? Uśmiech przybladł nieco, kiedy zapytała go o to, jakie byłoby jego przebranie. Poczuł się jak na terapii i bynajmniej nie dlatego, że czuł się wypytywany, a dlatego, że wszelkie wyobrażenia na temat Nathaniela w alternatywnym świecie składały się bezpośrednio na jego odbicie w Ain Eingarp. — Miałbym własną winnicę. Ale jestem tylko zwykłym tłumaczem, żadnym profesorem, bynajmniej — uniósł dłonie w obronnym geście i rzucił rozbawione spojrzenie Alexandrowi. — Miałem krótki incydent z Hogwartem, ale sprawy potoczyły się inaczej, niż zakładałem. À propos – dużo cierpliwości we wrześniu, jestem pewien, że się przyda. — Ostatnie słowa skierował już do bezpośrednio do mężczyzny. Nie powiedział nic więcej, bo nagle na raz zdarzyło się wiele rzeczy: w pierwszej kolejności w jego rękach magicznie pojawiła się butelka alkoholu, a zanim porządnie zdążył przyswoić tę informację, obok niego pojawił się Rowle, który bezceremonialnie mu ją odebrał, mamrocząc coś o swojej własności. Wszystko to może i dziwnie by mu zaśmierdziało, gdyby nie to, że wszystko miało miejsce tak szybko. Zmarszczył brwi, podążając za Viro wzrokiem, ale ostatecznie wzruszył tylko ramionami – nie od dziś wiadomo było, że Rowle był ekscentrykiem i miewał różne pomysły (na przykład takie, żeby przebierać się za własną siostrę, co za absurd). Zresztą przypadkiem wyświadczył mu przysługę. Kiedy odwrócił się z powrotem w stronę Samanthy, aby coś do niej powiedzieć, ze zdziwieniem odnotował, że już jej tu nie było... a z jeszcze większym, dosłownie chwilę potem – że i jego jakaś magiczna siła porwała do tańca z nikim innym jak z Beatrice Dear. Uśmiechnął się gorzko. — Wyższa konieczność, Trice, avadami możesz we mnie rzucać później — wytłumaczył się, choć w jego spojrzeniu coś rzucało jej wyzwanie – nie zamierzał wszczynać kolejnej z ich licznych sprzeczek, ale nie pogardziłby, gdyby tym razem to właśnie ona się złamała. Gdyby to ona pokłóciła się z nim, samą siebie postawiłaby w złym świetle. Nigdy nie było mu tego mało. — Jeden taniec, Dear, jeden. Tyle może damy radę wytrzymać? — uniósł kącik ust w ironicznym uśmiechu, który zrzedł mu, kiedy na ich prywatnym parkiecie rozbrzmiały pierwsze dźwięki kankana.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Kim jestem? Becia zapomniała o przebraniu, więc jest… sobą. Strój: Taki Taniec: Tańczę z Nejtem! Becia i Nejt na razie nie tańczą, bo mają do pogadania!
Tak, zdecydowanie zapomnieli o motywie przewodni, który dla wszystkich był oczywistą oczywistością. Zapewne dlatego nieco rzucali się w oczy ze swoim codziennym ubraniem, które w przypadku Beartice i tak było bardzo eleganckie. Choć próbowała pozbyć się wielu przyzwyczajeń, które wyniosła z rodzinnego domu, tego jednego nie była w stanie i uznała, że nienaganny wygląd zawsze był bardzo ważnym aspektem. Dobrze, że skoro zapominali o wszystkim innym, to Camael pamiętał chociaż o jakimś adekwatnym prezencie dla ich dzisiejszych gospodarzy. Pojawienie się z pustą ręką byłoby wyjątkowym nietaktem. Czegoś podobnego to nawet sama sobie nie byłaby w stanie wybaczyć. Oczywiście udawała jednak, że nic podobnego nie miało miejsca, że wszystko było starannie zaplanowane. Zaśmiała się dźwięcznie, słysząc słowa @Perpetua Whitehorn, tym samym podtrzymując ich blef. Tak, to było zdecydowanie najlepsze rozwiązanie w tej sytuacji. - Chyba każdy próbuje być lepszą wersją siebie - zagaiła jeszcze, kiedy obcałowywała policzki obojga, by potem wrócić pod ramię @Camael Whitelight. Tak, obecnie bardzo mocno go potrzebowała, choć nie dawała po sobie nic poznać. Zaśmiała się na słowa @Huxley Williams kiedy ten łaskawie przypomniał im o tym, co miało miejsce, gdy ostatnim razem się spotkali. Pokręciła z niedowierzaniem głową. Spojrzała na Camaela z bardzo znaczącym uśmiechem na ustach, pewna tego, że i w jego głowie pojawiło się wspomnienie, jaki był poranek po ich ostatnim pijaństwie. Niewątpliwie bardzo intensywny... Wiele rzeczy działo się na tym przyjęciu jednocześnie. Nim się obejrzała, @Ezra T. Clarke już ją całowała w formie przywitania. Nie to, że jakkolwiek narzekała na tą bliskość, jednak była nią kompletnie zaskoczona. Mimo to, na jej ustach pojawił sie szeroki uśmiech, kiedy po sekundzie również @Jasper 'Viro' Rowle do nich dołączył. Słysząc słowa swojego narzeczonego, przywdziała na twarz efektowne oburzenie. - No wiecie co. Jak tak można? - prychnęła pod nosem i może ktoś uwierzyłby w jej faktyczne zdegustowanie takim rozwojem sytuacji, gdyby nie wesołe ogniki czające się w czarnych oczach. Odrzuciła pozornie niedbałym jednak idealnie wystudiowanym ruchem, kilk czarnych, prostych kosmyków na swoje plecy, gratulując sobie w myślach pomysłu co do ich wyprostowania. - Jak tak dalej pójdzie, to nawet Florence będzie szybsza od nas - stwierdziła, by z uśmiechem zerknąć na Perpetuę i puścić jej oczko. Każdemu niewątpliwie dopisywał wyborny wręcz nastrój. Chyba wszyscy tutaj obecni potrzebowali takich chwili wytchnienia, podczas której zapomną o wszystkich problemach i sprawach, które nagminnie zatruwały ich umysły. Nagle wokół nich a szczególnie pod ich stopami zaczął formować się bardzo efektowny parkiet. Muzyka zaczęła rozbrzmiewać ze wszystkich stron, a Beatrice oczarowana tym, wodziła wzrokiem wokół, próbując odnaleźć jej źródło. Nim się obejrzała, Camael został porwany przez Patricię do tańca, co skomentowała tylko głośnym śmiechem, kręcąc przy tym z niedowierzaniem głową. Kto by pomyślał, że będą tutaj tak rozrywani? Miała właśnie odejść po kolejną lampkę wina, jednak nie zdążyła. Bo oto w magiczny sposób została popchnięta w stronę @Nathaniel Bloodworth. Początkowy szok został zastąpiony nieskrywaną niechęcią. - Oh, nie martw się, nie zapomnę o avadzie po wszystkim - mruknęła pod nosem, by po chwili usłyszeć utwór, do którego mieli tańczyć. Serio?! Znów prychnęła pod nosem, ale faktycznie, nim zdązyła się zorientować, już w najlepsze tańczyła kankana, w towarzystwie mężczyzny, którego przecież tak serdecznie niecierpiała od zarania dziejów. Czuła się z tym faktem cholernie niekomfortowo, w szczególności gdy przypomniała sobie, że to przecież przyjaciel jej narzeczonego. Zerknęła na niego kątem oka. - Musimy pogadać, Bloodworth - oznajmiła. Kiedy tylko utwór dobiegł końca, a ona została wyzwolona spod magicznego czaru, złapała dłoń Nathaniela i odciągnęła go na bok. Upewniła się, że wszyscy inni są zajęci zabawą, po czym spojrzała mu prosto w oczy. Musiało to wyglądać przynajmniej śmiesznie, biorąc pod uwagę ich wzrost, ale miała to w nosie. - Nie będę tego mówić dwa razy, więc lepiej mi nie przerywaj. I nie licz, że kiedykolwiek jeszcze to ode mnie usłyszysz, a gdy wspomnisz o tym publicznie, to się wyprę - zaczęła, dalej wpatrując się w niego gniewnie, zaplatając dłonie na wysokości swojej klatki piersiowej. Wzięła głęboki oddech, jakby walczyła sama ze sobą, po czym jej spojrzenie stało się... jakby zmęczone? - Naprawdę chcę spędzić z Camaelem resztę życia. I nie znoszę świadomości, że jeden z jego najlepszych przyjaciół mnie nienawidzi. Więc zastanawiałam się... czy może... no... moglibyśmy sobie nieco odpuścić? - niecierpliwie wyczekiwała jego reakcji. Spodziewała się, że za chwilę wybuchnie śmiechem i uzna ją za skończoną wariatkę. Byłoby to kompletnie zrozumiałe, biorąc pod uwagę ich przeszłość...
Kim jestem?Zamkniętym w kuchni mężem Strój:A o takie coś + fartuch najlepszego męża + złota obrączka Urok Perpetki: Pełne 6, więc robi się niezręcznie Wybite drinki: whisky; Grzany miód (gorąc); Jabol od Ezry (kręcone, fioletowe włosy); Całuśna Cytrynówka Taniec: Bez losowanka, bo zostałem sam z Oberonem i tańczymy burleskę!
Chciałbym wierzyć, że nie ma we mnie zazdrości, gdy widzę tę nić porozumienia między parą spojrzeń. Czuję przecież to ciepło na sercu gdy patrzę na parę narzeczonych, cieszę się szczerze szczęściem przyszłej młodej pary i życzę im wszystkiego co najlepsze, choć przecież już to mają, co widać w każdym ich uśmiechu i nadmiarze słowa 'para' w moich myślach. Zazdrość jednak ściska mnie tym bardziej, że przecież całym sobą dziś krzyczę, że tylko w jakieś pokrętnej grze, w ramach przyjętej roli, mogę stać się mężem i udawać, że rozumiem tę stabilność. Zerkam porozumiewawczo na @Camael Whitelight, jakbym samym uśmiechem i subtelnym wywróceniem oczu mógł przekazać przyjacielowi myśl "Ach, ta moja diva", bo przecież i za względu na Twoje gwiazdorzenie wybrałem Cię na miłość mojego życia wieczoru. Pierwszą lepszą powierzchnią płaską, na którą odkładasz przygotowany Ci napój, okazuje się moja dłoń, którą wyciągam w Twoją stroną niemal odruchowo, nie zamierzając pozwolić, by w mojej obecności zmarnowała się choćby kropla alkoholu. Uśmiecham się gorzko w swojej porażce i wychylam pospiesznie całą chłodną zawartość szklanki, śpiesząc się tym bardziej, że dostrzegam już zamieszanie biedronkowo-kafelkowe ogarniające wszystkich wokół. Dopiero podczas transportu czuję jak mocno zachwiałem już swoim poczuciem osobowości równowagi, bo lądując tuż przed @Oberon Lancaster od razu muszę na sekundę wesprzeć się dłonią o jego bark. Od niechcenia i zupełnie bezmyślnie transmutuję trzymaną szklankę w ptaka, pozwalając mu uciec na pobliskie drzewo, gdzie zapewne za kilka minut odzyska swoją prawdziwą postać spadając komuś na głowę bądź pod nogi, w tej chwili bardziej przejmując się tym, by coraz śmielej pijanym spojrzeniem ogarnąć sylwetkę nieznanego sobie mężczyzny. - Och, święta Melpomeno - wyrzucam z siebie mimowolnie, uciekając dłonią do swoich własnych fioletowych loczków, by poczuć pod palcami ich sprężystość, łudząc się przy tym, że powstrzyma mnie to od sprawdzenia puszystości widzianego przede mną czarnego baranka. - Błagam powiedz… - zaczynam, ewidentnie rozbawiony rudymi wąsami, chcąc skomentować je jakkolwiek, a jednak milknę dając rozproszyć się nie tyle muzyce co nagłemu dostrzeżeniu ust pod rudą kurtyną. I to właśnie na nich koncentruję się cały czas, gdy muzyka niesie mnie raz bliżej nieznanego mi ciała, raz dalej, wciskając w moje oczy więcej tęsknoty, jednak nawet gdy jestem już na tyle blisko, że mógłbym bezczelnie sięgnąć po kuszący mnie pocałunek, nie robię tego z silnie siedzącą mi w głowie myślą, że przecież mam męża, któremu mam być wierny nawet w pijackich pokusach krążącej mi po ciele magii. I to właśnie do Ciebie, mój mężu jednej nocy, wykręcam się od razu, gdy tylko odzyskuję władanie nad swoim ciałem, pozwalając by mój uśmiech opadł stopniowo na samo dno rozczarowania, gdy widzę Cię obsypującego pocałunkami obcą mi kobietę. - Zabij mnie jeśli musisz… - zaczynam, na oślep łapiąc w pijackiej niedelikatności ubrania mojego tanecznego partnera, by nie śmiał nigdzie mi uciec i znów powracam spojrzeniem do magicznych wąsów, w myśl zasady dwa zęby za ząb, rudzielec za rudzielca. - Ale musisz stać się dziś moją Némesis - ciągnę ciszej, ostatnie słowa rozbijając już o jego wargi, które porywam dla siebie na ten jeden pocałunek o smaku zazdrosnej pomarańczy. - Wszelkie pozwy o znieważenie proszę wysyłać pod nazwisko Rowle - wyrzucam z siebie niezwykle pogodnie i melodyjnie jak na to, jak się teraz czuję i żegnam nieznanego sobie mężczyznę lisim uśmiechem, by móc powrócić do Ciebie spojrzeniem rozpalonym od chęci rywalizacji, zupełnie zapominając, że miałem być tym mężem, który wszystko znosić będzie w milczeniu. - Wyglądało jakbyś dobrze się bawił… - wytykam Ci jeszcze, ale przecież nawet i bez splecionych dłoni poszedłbym teraz za Tobą gdzie tylko byś zechciał. [zt]
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Co by było gdyby...Skaju wychował się w środowisku Mefa Wygląd: Mniej więcej wiernie odwzorowane tatuaże Mefisto, częściowo widoczne dzięki czarnej prześwitującej koszuli. Wszystkie te kolczyki w uszach, których nazw nie pamiętam + kolczyk w nosie + kolczyk w wardze + kolczyki w sutkach. Włosy przyciemnione magią i zaczesane na żel w tył. Skórzana obroża na szyi. Kostka na powitanie:1
Wiedział, że nie zdążą na czas - co było przecież oczywiste przez wspólnie wykonywaną metamorfozę, podczas której byli koło siebie zdecydowanie zbyt blisko, zdecydowanie zbyt odkryci - ale nie spodziewał się, że spóźnią się aż tak bardzo. Ledwo odnaleźli odpowiedni numer posiadłości, a już po raz kolejny przepraszał swojego Wilka za to, że kazał mu czekać, aż przymierzy wszystkie koszule po kolei, by w końcu i tak powrócić do tej zaproponowanej mu na początku. W stronę ogrodu poprowadziła ich przyjemnie wybrzmiewająca muzyka, w których coraz ciszej dawało się dosłyszeć ich rozmowę, kroki i szelest trzymanego w puchoniej dłoni bukietu, który stanowić miał dopełnienie prezentu niesionego przez samego Mefisto. - Domy w Dolinie mają zupełnie inny urok, zobacz jak tu zielono… Może jednak przemyślimy jeszcze tę przeprowadzkę do Hogsmeade? Cynka na pewno by… - przerwał sam sobie, puszczając Mefistofelesową dłoń, by ułożyć ją na szerokim torsie swojego narzeczonego, wstrzymując go przed wejściem do ogrodu, a zaraz i napierając na niego, by szybko cofnął się choć kilka kroków za siebie. - Wiesz co, skoro i tak się już spóźniliśmy, to nic się nie stanie, jeśli poczekamy jeszcze kilka minut, prawda? - wymruczał, przesuwając dłonią po pozbawionym dziś tatuażu karku, starając brzmieć jak najswobodniej, a jednak jedno spojrzenie w zielone oczy upewniło go w tym, że nawet zasugerowanie, że nagle nabrała go chęć na czułości, nie jest w stanie przykryć wybitego nagle w jasnych tęczówkach skrępowania. Uśmiechnął się przepraszająco i przyciągnął Mefisto do siebie, by musnąć jego usta swoimi, czując, że oddycha dopiero wtedy, gdy mógł zmieszać swój oddech z tym wilkołaczym. - Tańczą. Nie wiedziałem, że to ten rodzaj parapetówki.
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
Nie odebrała reakcji Nathaniela jako czegoś obraźliwego. Uniosła brew oczekując wyjaśnienia, a kiedy ono nastąpiła, sama też zaśmiała się wesoło. Tutaj pozwalała sobie na większość emocji i nie kontrolowała się jak to zdołał już poznać. (@Nathaniel Bloodworth) - Odbiorę to jako komplement. - uznała, posyłając mu szerszy uśmiech i przy okazji poprawiając rękaw swojej sukni. Zapisała sobie w pamięci przeszłość zawodową Nathaniela, wyłapując przy okazji delikatne spięcie w okolicach kącików jego ust, co mogłoby wskazywać, że nie do końca podobało mu się to, o co zapytała. Nie skomentowała tego w żaden sposób, pozwalając tej atmosferze po prostu stać. Odprowadziła go wzrokiem kiedy został porwany przez czarnowłosą kobietę. Zerknęła na Alexa. (@Alexander D. Voralberg) - Niebywały z niego człowiek. Wystarczy raz z nim porozmawiać, a zapada w pamięć. Niezwykła zdolność... chyba ma związek z charyzmą... - zmarszczyła brwi i zaraz to uśmiechnęła się doń zakłopotana. - Obawiam się, że jestem zbyt trzeźwa skoro mówię w ten sposób... chyba czas na trochę... - znienacka pojawił się przed nią młody mężczyzna... kolejny. (@Ezra T. Clarke) - Chyba nie potrzebuję ratunku... - zaśmiała się niepewnie, dopiero po chwili rozglądając się po ogrodzie. Tańce! Ludzie zaczęli tańczyć i to w niezwykły sposób, rozmaity, kolorowy, różnobarwny, aż oczy jej płonęły z ekscytacji na ten piękny widok. Nim się zorientowała, młody nieznajomy porwał ją do takowego tańca, oddalając ją skutecznie od Alexa, którego miny nawet nie była w stanie obejrzeć. Nie pozostało nic innego jak przez jakiś czas próbować nadążać za nieznajomym, choć nie obyło się bez wybuchu śmiechu gdy niemal się na niego przewróciła. Otwierała usta, aby chociaż zapytać jak ma na imię kiedy zadał pytanie, które zapędziło jej brwi wysoko ku górze. - Nie znamy nawet swoich imion, ale myślę, że nie stanie się nic złego, jeśli...- nie dokończyła co miała na myśli - pocałowanie dłoni, najwyżej policzka, a nie całej twarzy. Uderzył ją obcy zapach, zatrzymała swoje kroki i oparła ręce na barkach nieznajomego. - Pierwszy i ostatni raz. - wydusiła z siebie, cokolwiek zaskoczona takim dynamicznym obrotem sprawy. Chłopak ukłonił się elegancko i zniknął z innym przystojnym młodzieńcem, a Samantha została na parkiecie niesamowicie skołowana. Potrząsnęła głową i odwróciła się w poszukiwaniu Alexa. Wystarczyło wyłowić jego twarz w tłumie (co nie stanowiło dlań problemu), aby poznać po wyrazie jego oczu, że wszystko widział i co więcej, niezbyt przypadło mu to do gustu. Przystroiła usta w nieco sztuczny uśmiech i stanęła przed nim. - Uwaga z drinkami, bo po jednym z nich masz ochotę całować kogoś bez pamięci... - próbowała obrócić to w żart, bo jednak wyczuwała w powietrzu pewnego rodzaju skrępowanie. Przesunęła warkocz na plecy i wyprostowała się, chcąc się po prostu dobrze bawić. - To napijemy się czy potańczymy? - zerknęła na Voralberga i próbowała wyczytać coś z jego mimiki. Jak nikt potrafił zasłaniać swoje prawdziwe odczucia, a ona wyczuwała z daleka, że jest nieco spięty. - Musiałeś wyglądać groźnie skoro ten zakręcony chłopak uznał, że potrzeba mi ratunku. - o tak, przemawiała wesołym tonem i śledziła wzrokiem Nathaniela tańczącego non stop z niższą od siebie kobietą. Zerkała na Huxleya, czasem jej wzrok zahaczył o czarnoskórego kolegę, którego uśmiech odczuwała z drugiego końca ogrodu. Syciła wzrok miłym dla oka widokiem.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Co by było gdyby... Mefu wychował się w środowisku Skaja Wygląd:Brak tatuaży, kolczyków i obroży! Biała koszula z borsuczą przypinką, czarne spodnie, eleganckie buty. Włosy nieco rozjaśnione i luźno poskręcane w loczki. Kostka na powitanie:6
Zdążył zapomnieć o tym, jak bardzo lubił dbać o szczegóły, więc próby przerysowania swoich tatuaży na zupełnie innym ciele okazały się bardzo interesujące. Nie chciał odpuszczać, niby pocieszając się świadomością, że to nie są prawdziwe tatuaże, tylko magiczna sztuczka, ale na Merlina - chciał, żeby to wyglądało jak najlepiej. Chciał też mieć jak najładniejszy prezent parapetówkowy, by za nim jakoś ukryć swoją chwilami wydobywającą się na wierzch niechęć do magicznych imprez. Nie lubił efektów, które można było znaleźć z napojach i jedzeniu, bo nawet jeśli akurat były niegroźne, to Mefistofelesowi i tak zawsze przypominały o tym, jak lekką ręką dodawane były też czasem mniej bezpieczne specyfiki. I wcale nie był rozluźniony, niosąc prosty wazon z przelewającym się po nim wzorkiem, który samodzielnie zrobił stopniowo zmieniającą barwy farbą - wiedział, że nie miał czasu na zrobienie czegoś bardziej spektakularnego czy nawet spersonalizowanego, ale to oznaczało, że będzie musiał nadrobić sobą, by dobrze ten prezent sprzedać i jednak jak najmniej pokazywać, że takie radosne parapetówki to nie jest jego bajka. Jakby tego było mało, był winny ukochanemu całkowite posłuszeństwo w kwestii tego, co trafiało na jego talerz bądź do jego szklanki. - Huh? - Zdziwił się, w pierwszej chwili myśląc, że coś źle zareagował, bo odrobinę wyłączył się gdzieś przy omawianiu domów. - Jeśli poczekamy kilka minut w ukryciu, kawałeczek od imprezy...? - Doprecyzował, marszcząc lekko brwi, ale pochylając się grzecznie do Sky'a, by wreszcie zaśmiać mu się cicho tuż przy ustach, na których zaraz złożył delikatny pocałunek. - Nie musimy tańczyć przecież, słoneczko - zauważył, wychylając się nieco, by zobaczyć co za tańce aż tak spłoszyły jego partnera. Jego spojrzenie natychmiast odnalazło najpiękniejszą gospodynię, jaką w życiu widział - zgrabną, wdzięczną, pełną siły i delikatności jednocześnie, z uśmiechem godnym prawdziwej bogini. W tej jednej chwili do Mefisto dotarło, że nieważne czy Merlin przeszedł do historii jako najpotężniejszy czarodziej i czy Nicolas Flamel miał być najznamienitszym alchemikiem; liczyło się tylko to, by Perpetua Whitehorn została zapamiętana jako ta czarownica z najbardziej urzekającym uśmiechem. - Wygląda niesamowicie - wyznał, próbując sobie wmówić, że chodzi mu o całą imprezę, a nie radosną półwilę. - Naprawdę chcesz tu tak czekać?...
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Prawdę mówiąc, nie pamiętał już nawet, co z Beatrice było nie tak. Nie przepadali za sobą już w Hogwarcie, a przymus współpracowania ze sobą w Ministerstwie (tudzież spotykania się przypadkiem, to wystarczało) tylko pogłębił ten problem. Ale co tak naprawdę było przyczyną? Lubiła rzucać mu pod nogi kłody, oczywiście, a on nie należał do osób, które pozwalały sobą pomiatać, a więc odpłacał się pięknym za nadobne. Czy nie wyglądało to trochę tak, że przypadkiem wpadli w błędne koło? Raz po raz mścili się na sobie za poprzednie przewinienie, generując tym samym odpowiedź z drugiej strony? Oboje byli zbyt dumni, aby przerwać tę pętlę – aż do tego momentu. Z chęcią dał się odciągnąć na bok, bo choć nawet mimo ograniczających ruchy spodni i absolutnego braku doświadczenia kankan szedł mu wybitnie dobrze, nie była to ani jego ulubiona muzyka, ani tym bardziej taniec. Ton jej głosu nie sugerował przyjemnej pogawędki i nie ma się co dziwić – nie było w tym nic zaskakującego. Uniósł do góry brew, ale nic nie powiedział aż do momentu, w którym sama podjęła temat. Stał przed nią, słuchał uważnie, na twarzy wymalowane miał pytanie, ale chociaż raz nie zachowywał się wobec niej jak skończony kutas. W normalnej sytuacji skomentowałby ją nieprzyjemnie jeszcze zanim zaczęła mówić. Brew wróciła na swoje standardowe miejsce w momencie, kiedy wspomniała o Camie. Powędrował wzrokiem w stronę przyjaciela, a potem wrócił nim do brunetki i z zamyśleniem, ledwo zauważalnie skinął głową. — Nigdy nie sądziłem, że to powiem, ale... masz rację. Nie jesteśmy już dzieciakami, chyba starczy nam tych przepychanek. Możemy nieco odpuścić, w gruncie rzeczy nie chodzi już tylko o nas. — Skinął głową raz jeszcze, tym razem bardziej zdecydowanie. Mógłby teraz odejść na bok, zostawić ją tutaj, ale zawahał się krótko, oblizał nerwowo wargi i jeszcze się odezwał. — ...Dear? — spojrzał na nią raz jeszcze. — Dobrze wiedzieć, że znalazł kogoś, komu zależy na nim wystarczająco mocno, żeby schować dumę do kieszeni. Tylko tego nie spierdol, bo będę zmuszony wrócić do punktu wyjścia i nienawidzić Cię podwójnie. Czy on się właśnie uśmiechnął? Jednym kącikiem ust, to prawda, nieco ironicznie, jak to miał w zwyczaju, ale do Beatrice, co akurat nie zdarzało się nigdy. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyciągnął papierośnicę, gestem proponując jej błękitnego gryfa.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Co by było gdyby...Skaju wychował się w środowisku Mefa Wygląd: Mniej więcej wiernie odwzorowane tatuaże Mefisto, częściowo widoczne dzięki czarnej prześwitującej koszuli. Wszystkie te kolczyki w uszach, których nazw nie pamiętam + kolczyk w nosie + kolczyk w wardze + kolczyki w sutkach. Włosy przyciemnione magią i zaczesane na żel w tył. Skórzana obroża na szyi. Kostka na powitanie:1
- Tak, tak, dokładnie tak. To brzmi jak dobry plan - podłapał rozbawiony, bo i nie potrafił do końca przejąć się swoim problemem, gdy już mógł skradać Mefisto drobne pocałunki, przepędzające z jego ciała wszelkie niepewności. Mruknął więc w zastanowieniu, potrzebując chwili, by zdać sobie sprawę dlaczego właściwie nie może zgodzić się z tym "nie musimy", dopiero wtedy mogąc cmoknąć w niezadowoleniu. - Oczywiście, że musimy. Nie będę w stanie odmówić, jeśli ktoś mnie o to poprosi i- To też ryzyko, że Ty będziesz z kimś tańczyć, jeśli nie będziesz tańczył ze mną - zaczął wyjaśniać, powoli jednak odczuwając brak skupienia zielonych tęczówek, które przecież nie powinny tak długo pozostawiać go bez uwagi. Przesunął dłoń z Mefistofelesowej szyi, wędrując przez szczękę aż do samej brody, którą ujął pewnie i wykręcił w swoją stronę z wymownie uniesioną do góry brwią. - Nudzę Cię, Wilku? - zapytał ostrzegawczo, nie mając ochoty dzielić się uwagą przez cały wieczór, wciąż czując nieprzyjemną niestabilność swojej pozycji po utajnionym spotkaniu Mefisto ze starym przyjacielem. - Czy po prostu nie podobam Ci się w tym wydaniu? - dopytał ciszej, czujniej zerkając w zielone oczy na te kila sekund zanim nie obrócił się w stronę furtki, wychylając się, by sprawdzić czy uspokajająca się muzyka faktycznie oznacza koniec tych szalonych tańców, na które teraz tym bardziej nie miał ochoty, skoro z taką łatwością ukradły mu cała Mefistofelesową uwagę. - Błagam, wybaczcie nam spóźnienie, ale sami wiecie jak czas zmienia swoją definicję, gdy ma się małe dziecko w domu - zaczął się tłumaczyć już na wstępie, gdy tylko udało im się złapać schodzących z parkietu @Perpetua Whitehorn i @Huxley Williams, obwiniając przy tym Merlinowi ducha winną Cynthię, doskonale wiedząc, że ten argument 'na dziecko' załagodzi każde przewinienie. Oboje gospodarzy przywitał poufałym cmoknięciem w policzek, pewniej jednak zatrzymując swoje spojrzenie na bardziej znanej sobie połówce, pod której wrażeniem piękna niemal zaniemówił, gdy tylko miał okazję spojrzeć na nią z bliska. - Bukiet wydawał mi się piękny do czasu, aż nie miałem okazji porównać go do Ciebie - wymruczał spokojnie i uśmiechnął się ciepło, podając kobiecie dorodną kompozycję kwiatową, potrafiąc wciąż cieszyć się z niej tylko dlatego, że bezgranicznie wierzył w to, jak dobrze dopełniał się pod małym dziełem sztuki, który do sprezentowania miał jeszcze jego Mefisto.
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Kim jestem? młodszą (i lepszą!) wersją swojego ojca Strój: taki Tańczę swinga z Patką, zróbcie nam miejsce!
Nie do końca wiedział na czym powinien skupić swoją uwagę. Widział wiele znajomych twarzy, zawieszając raz po raz na kimś innym wzrok, uśmiechając się szeroko. Obecność Trice u jego boku nieco go rozluźniała, choć tak samo mocno rozpraszała. Stale musiał sobie przypominać, że nie jest na jednym z wielu ważnych bankietów, że nie musi zachowywać się nienagannie, że jest przecież wśród samych przyjaciół. Mimo to, gdzieś w środku nie mógł pozbyć się tego dręczącego uczucia, co sprawiło, że podświadomie przyciągnął narzeczoną bliżej siebie, może trochę dodając sobie tym otuchy. Nie chciał pozwolić, by wszystkie zbędne myśli psuły mu zabawę. Może mógł to zrzucić na stres związany ze ślubem? Wciąż nie wiedział, czy jego rodzice postawią jeden, wielki i gruby mur, kiedy tylko Camael powie tak, a jego ostatnia rozmowa z ojcem nie przebiegła najlepiej. Martwił się, ale nie o siebie, co o swoje rodzeństwo, na którym decyzje najstarszego z nich mogły się zbyt mocno odcisnąć. Przepędził jednak czarne myśli, stwierdzając, że teraz nie był na to czas, a na szczery uśmiech i szczęśliwe ogniki, tańczące w niebieskich tęczówkach. — W takim układzie, wcale się nie dziwię, ale następnym razem jeśli nie dostanę zaproszenia, to zamienię cię w fotel, akurat mi jednego brakuje do wystroju. — przyjął trunek, choć nie upił jeszcze z niego ani jednego łyka, gdy już mrugał do @Jasper 'Viro' Rowle i @Ezra T. Clarke jednym okiem, a w kącikach ust błądził zupełnie szczery uśmiech. Nie zdążył zbyt wiele więcej powiedzieć, niewiele więcej zrobić, gdy magia zadziałała, a on ni stąd, ni zowąd, został sparowany z @Patricia D. Brandon, co przywitał dźwięcznym śmiechem. Widać gospodarze mieli dla nich zupełnie inne plany, a on mógł się jedynie cieszyć, że jego parą nie był, na ten przykład – Alexander. Oczywiście szanował profesora zaklęć, to jednak niespecjalnie potrafił sobie wyobrazić jak razem tańczą. Uśmiechnął się promiennie do Patricii i poruszył zabawnie brwiami, gdy tylko pod ich stopami pojawił się urokliwy parkiet. Zerknął na ułamek sekundy na @Beatrice L. O. O. Dear, która stała na boku z @Nathaniel Bloodworth, odrobinę się spinając, doskonale bowiem zdawał sobie sprawę z pewnych niedogodności w ich relacji. Jego uwaga jednak została skutecznie odwrócona przez Patkę. — No nie wiem, profesor Brandon, czyżbyśmy wracali do młodości? — rzucił, kłaniając się jej lekko w absolutnym nawyku, którego także nie potrafił się pozbyć, a jednocześnie zdawał się być tak ironicznie na miejscu, gdy w jego głowie pojawiły się wspomnienia z wielu rodzinnych bankietów, na których spotykali się tak często. Ujął więc jej dłoń i z wesołymi ognikami w oczach na nią spojrzał, kiedy tylko pierwsze dźwięki muzyki rozbrzmiały, a on w mgnieniu oka je rozpoznał, mając nadzieję, że ona również. — Pamiętasz? — zapytał, mając na myśli jeden, bardzo konkretny bankiet, który wspólnie doszczętnie zniszczyli. Parsknął śmiechem przypominając sobie wściekłe miny ich rodziców i paskudny szlaban, który dostał, a jednak niczego nie żałował. — Może mała powtórka? — rzucił, by móc z nią zatańczyć, tak jak kiedyś.
______________________
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Co by było gdyby... Mefu wychował się w środowisku Skaja Wygląd:Brak tatuaży, kolczyków i obroży! Biała koszula z borsuczą przypinką, czarne spodnie, eleganckie buty. Włosy nieco rozjaśnione i luźno poskręcane w loczki. Kostka na powitanie:6
- Mogę odmówić za ciebie - zaproponował, kręcąc lekko głową z niedowierzaniem, bo nie był w stanie w pełni zrozumieć tej skylerowej awersji do tańca, samemu będąc całkiem pewnym, że jego narzeczony radzi sobie w rytmach muzyki dużo lepiej, niż można byłoby się spodziewać po tych jego protestach. - I mogę odmówić też za siebie, żeby cię nie zostawiać - dodał, kompletnie nie widząc sensu w rozdzielaniu się, skoro był na tej imprezie w gruncie rzeczy tylko dla Sky'a. Szybko jednak miało się okazać, że jego silna wola może nie być aż tak silna, bo wcale nie potrzebował nafaszerowanego czarami picia czy jedzenia, by ulec zawieszonej w powietrzu magii, jaką roztaczała półwilowa gospodyni. - Nawet tak nie żartuj - parsknął, mimowolnie spinając się pod tą uwagą ukochanego. - Nigdy mnie nie nudzisz - obiecał, czując się wyjątkowo głupio, bo samemu nie wiedząc czemu z aż takim zaciekawieniem pozerkiwał na tańczące pary. - I cholernie podobasz mi się w każdym wydaniu. Grzecznie podążył za swoim partnerem, by przywitać się z organizatorami imprezy i wręczyć im te drobne parapetówkowe prezenty. W planach miał bardziej stonowane powitanie, bo nie był aż tak blisko z Perpetuą czy Huxley'em - chciał jedynie podać im rękę na powitanie, ale jakimś cudem i tak przyciągnął dłoń jasnowłosej uzdrowicielki do zdecydowanie zbyt szarmanckiego całusa. - Ciekawy motyw na imprezę - pochwalił, gubiąc słowa, które wcześniej tak pieczołowicie poukładał sobie w głowie. Wystarczyło jedno spojrzenie zamknięte w niebieskozielonych tęczówkach Whitehorn, by znowu na chwilę zapomniał... może nie o całym świecie, ale o takcie już na pewno. - Można byłoby go pociągnąć nawet trochę dalej... Na przykład: co by było gdybyśmy postanowili mieć czworok... - urwał gwałtownie, głupio spinając się i odruchowo sięgając ręką do Sky'a, by zacisnąć palce na jego przedramieniu. - Przepraszam, chyba- powinienem jakoś bronić się tym, że nie mam czasu na chodzenie na imprezy, bo częściej je goszczę w barze? - Spróbował się niezgrabnie wycofać, uciekając spojrzeniem wszędzie, byle tylko nie na Perpetuę, co wydawało się wręcz komicznie trudne, skoro tak przyciągała uwagę.