C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Cały ogród otoczony jest zewsząd niskim kamiennym murkiem, a droga do niego prowadzi przez białą furtkę z boku rezydencji - lub rzecz jasna przez tylne drzwi samego domu. Nie jest to typowy, zaprojektowany od A do Z i odmierzony od linijki kawałek zieleni. Większość kwiatów rośnie dziko, a wszystkie kolorowe klomby przypominają bardziej łąkowy misz-masz niż specjalnie dobrane, konkretne gatunki. Jedynym 'zaplanowanym' elementem ów ogrodu zdają się być nieustannie owocujące drzewa: brzoskwini, nektaryn i... pomarańczy. Oraz małe poletko pod magiczne warcaby w formie kamiennych robaczków, które chichoczą niczym małe elfy. Może kiedyś rzeczywiście nimi były?
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Zanim nie wyjechałem do Arabii - muszę przyznać, że miałem dosłownie obsesję na punkcie naszego ogrodu. Chciałem, żeby wszystko wyglądało perfekcyjnie, ale ku mojej irytacji nie znałem zbyt wielu zaklęć, które mogą konserwować rośliny na czas wyjazdu, ani w zasadzie - nic w tym stylu. Wobec tego wypożyczam sobie księgę zaklęć gospodarczych. Postanawiam użyć ich wszystkich przez kolejne dni w Dziupli, a po powrocie z wakacji wziąć się jeszcze bardziej do roboty. Zaczynam na rozdziale ogrodowym i przemykam wzrokiem po każdym zaklęciu. Jedne znam całkiem nieźle, drugie widziałem pierwszy raz na oczy, chociaż patrząc na to jak wyglądały - nie mogły być specjalnie trudne! Zaczynam od Roro Florens (przez drugi człon, bardzo łatwe w zapamiętaniu!). Nigdy wcześniej nie zależało mi szczególnie na ogrodach i roślinach, mieszkałem w blokach, mieszkaniach kamienicach (lub na strychu). Tutaj jednak chciałem się postarać! Okazuje się, że Roro Florens jest faktycznie tak proste, jak brzmiał jego opis. Bez większych problemów wymachuję różdżką idealne kółko, celując w kwiaty, by podlać je idealną ilością wody. Sprawdzam też skrupulatnie, czy faktycznie zaklęcie działa tak jak powinno i zostaje na nim rosa. I rzeczywiście tak jest! Po parunastu wypróbowaniu tego zaklęcia dochodzę już do takich wprawy, że powoli trenuję Roro niewerbalnie. Na początku nie jest tak ładnie jak podczas moich prób werbalnych. Jednak udaje mi się to zmienić, przywołując w głowie bardzo wyraźną inkantację. Powoli okazuję się być naprawdę dobry w idealnym podlewaniu. Powinienem zacząć hodować tu jakieś bezpieczne składniki na eliksiry! Dowiaduję się również, że dla ciepłolubnych roślin powinienem stworzyć odpowiednią bańkę, w której nie będzie dla nich niebezpieczeństwa podczas chłodnych nocy. Może akurat nieszczególnie im to grozi, ale przezorny zawsze ubezpieczony. Próbuję zaklęcia Bullae, próbując utworzyć idealną bańkę wokół niektórych kwiatów. Lawiruję z łatwością różdżką, starając się, by to zaklęcie idealnie obejmowało jedynie odpowiednia miejsca, nie przeszkadzając też roślince w przyjmowaniu tlenu. Uznaję również, że nie wygląda to zbyt dobrze kiedy widać bańkę, a od czasu do czasu mieniły się one w słońcu. Nie wiem skąd u mnie tyle cierpliwości, ale wobec tego doczytuję co powinienem zrobić, jaki ruch wykonać, by Bullae było jeszcze bardziej perfekcyjne, wizualizując w myślach przezroczystą materię, którą powinien mieć. Chodzę z miejsca do miejsca, ulepszając te kwiatki. Po drodze zauważam, że w naszym ogrodzie rosną jakieś dzikie rośliny, które wydają się być jagodami, bądź coś w tym stylu. Biegnę do książki, przekonany o tym, że było jakieś zaklęcie dotyczące sprawdzania cóż to za roślina. Nie znajduję jej, za to widzę Baccifero, które pomaga dojrzewać niewielkim owocom, dzięki czemu będę mógł sprawdzić czy już tutaj nie ma żadnych składników. Biegam po okolicy rzucając zgrabnie Baccifero na każdy krzaczek wyglądający na jagody czy maliny. Okazuje się, że większość nie trafiam, na co jestem co najmniej zażenowany. Prędko jednak orientuję się, że po prostu źle rzucałem zaklęcie! Powinienem próbować dźgnąć, nie zaś puknąć w roślinę. Szczerze mówiąc powoli traciłem swój zapał do ogrodu i coraz bardziej chciałem wrócić do swojej pracowni, bo mój "odpoczynek" na powietrzu, okazał się być jedynie jeszcze większą robotą. Mimo to, już nie tak energicznie sprawdzam każdy krzaczek po kolei, rzucając dzielnie Baccifero. Znajduję jedne maliny, które odrobinę motywują mnie do działania, bo cudownie takie znaleźć. Po moim zaklęciu jednak nadal nie były dość duże i musiałem poprawić po raz kolejny swoje Baccefiro, wykorzystując odpowiedni ruch ręką. Moje zabiegi przerywa okrzyk Perpetuy na który z nieukrywaną radością porzucam ogród, by zająć się czymś bardziej z kategorii moich zainteresowań. Na przykład Perpą.
zt
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Staram się nie patrzeć na Perpetuę kiedy miażdży mnie spojrzeniem, pokazując na jej szczęście. Mógłbym wtedy zmięknąć, a ja jestem nadal przekonany do swojej racji. - Nigdy nie chcesz. Przeprosin, podziękowań. Nic. Doceniasz potem każdą rzecz, którą ktoś Ci podsuwa. Każde miłe słowo, jakikolwiek gest czułości odczuwasz wtedy podwójnie, jeśli wcześniej tego nie dostajesz. Tak było z obydwa byłymi mężami, powiedz mi że nie... Po prostu chciałbym, żebyś czasem... powalczyła o uprzejmości, które Ci się należą tak bardzo... - mówię najpierw lekko podenerwowany, potem zrezygnowany. Nie unoszę jednak głosu, by mała Flo nie słyszała mojej frustracji. Powiedzenie, że Perpa znała mnie równie długo co Caine'a było prawdą - chociaż kompletnie nie relatywną. Ich znajomość mogłem porównywać do moich innych szkolnych. Nasza była czymś kompletnie innym, dlatego trudniej było zauważyć jak bardzo do siebie nie pasują, nawet jeśli ich pociąg do siebie był z pewnością bardzo mocny. Nie mówię na głos, że może większy niż nasz, skoro jemu potrafiła tak dużo wybaczyć. Jestem teraz dodatkowo wzburzony teraz również tą myślą, jakby było mi mało irytowania się na Alexandra. Nerwowo wychodzę do ogrodu, zostawiając za sobą swoją kobietę i dziecko. Musze po prostu ochłonąć. Momentalnie zapalam papierosa, zmierzając ku krzesełkom na wietrze. Rozsiadam się, przymykając oczy i starając wyrzucić wszystkie negatywne myśli. Orientuję się, że nie wziąłem ze sobą piwerka; przez to zamiast się uspokoić, klnę pod nosem na siebie. Nie decyduję się jednak wrócić, bo nie mam ochoty na konfrontację z Perpetuą. Kiedy nadal zastanawiam się nad tym wyborem - iść po piwko czy czeznąć tutaj, widzę jak Perpa wychodzi z domu, bez Flo. Nie czuję się gotowy na pogadankę, więc zabieram krzesło naprzeciwko mnie, by położyć na nim stopy i udawać, że wcale nie widzę pięknej kobiety sunącej w moim kierunku. Tyle odwagi na dziś z mojej strony. Wolę walkę z mistrzem zaklęć niż empatyczną uzdrowicielką.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Nie miała zamiaru udawać, że nic się nie stało - ani odgrywać jakichś niedorzecznych cichych dni. Z kim jak z kim, ale z Huxleyem to byłoby chyba najtrudniejsze wyzwanie w jej życiu. Nie chciała przemilczać czegokolwiek - zbyt długo nie odnosiła się do pewnych spraw, a akurat z Williamsem... Zawsze mogła porozmawiać. O wszystkim - bo on jej słuchał i on ją rozumiał. To nie była jednostronna relacja (jak większość, które zawiązywała Perpetua). Być może dlatego, to zawsze z nim najwięcej dyskutowała i najmniej się uginała. Bo razem potrafili od siebie wziąć tyle, ile sami również dawali. Bo złotowłosa wiedziała, że Hux ją zrozumie - nawet jeśli nie będzie się z nią zgadzał. Wyszła na zagracony ganek, by przejść przez niego wprost na ogród. Z rozbawieniem dostrzegła Williamsa - który z budzącym podziw uporem udawał, że kompletnie jej nie dostrzegał. Cóż, skoro tak się bawili... — Huxy~! — zaświergotała melodyjnie, zmierzając w jego kierunku. Pozwoliła, żeby urok rozpłynął się delikatnym welonem po jej ciele, a jej ruchy nabrały powłóczystej gracji. Nie zajęło wiele czasu, by stanęła tuż obok naburmuszonego ukochanego - z rozchełstaną górą od sukienki, dzierżąca dwa pszeniczne piwa. — Zapomniałeś o czymś — zagaiła swobodnie, z pełnym profesjonalizmem (wyrobionym za czasów studenckich, podczas rozbijania się po barach i domówkach z Gryfonami) otwierając butelką o butelkę i nie roniąc przy tym ani kropli piwa. Ba, nie wzburzając nawet centymetra piany! Wcisnęła mu bezceremonialnie trunek do ręki, by równie bezceremonialnie podejść do jego nóg i zdjąć je na trawę; tym samym zwalniając sobie miejsce idealnie naprzeciwko mężczyzny. Z niewymuszonym wdziękiem usiadła na krzesełku, zakładając nogę na nogę - układając swoją spódnicę nieco wyżej na kolanie, tak by czystym przypadkiem odsłonić nieco więcej, niż w istocie by to zrobiła. — Czemu się tak denerwujesz? — podjęła, przekrzywiając nieco głowę, jak zaciekawiona sikorka - nie spuszczając jasnego spojrzenia z Huxleya. Przyciągając jego wzrok. — Co robię nie tak? — spytała, pociągając łyk piwa prosto z butelki. Zrobiła to jednak tak niefortunnie, że kilka kropel uciekło spomiędzy jej warg, tocząc się po podbródku i wpadając prosto w dekolt. Perpetua zaśmiała się, wycierając mokre usta. — Oprócz picia piwa, rzecz jasna — skwitowała krótko.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Może to i prawda, że akurat zawsze ze mną może porozmawiać. Nawet jeśli nie zgadzamy się ze sobą w pełni, potrafiliśmy nawiązać konwersację która zazwyczaj wychodziła dobrze. Jednak mimo to często zastanawiam się czemu Perpetua stawia się tak często z werwą: czy ponieważ widzi naszą relację, a może zwyczajnie mniej jej się chce starać dla mnie. Cokolwiek nie było odpowiedzią mimo wszystko szanowałem fakt, że była zawsze sobą w mojej obecności. Moje mieszane uczucia wcale mi nie pomagały. Zwykle moje jakiekolwiek kompleksy były daleko poza mną. Tylko przy niej wychodziły na wierzch. I co mam zrobić kiedy świergocze do mnie z ganku? Nadal staram się ignorować lekko Perpetuę, ale co człowiek ma zrobić kiedy półwila spływa w jego kierunku po ogrodzie? Nawet jeśli staram się tego nie robić, nie mogę nadal jej ignorować, bo mój wzrok sam podąża za sunącą postacią, którą naturalny urok otulał rozkosznie. Tylko fakt, że miałem tyle lat i tak często widziałem Perpę w całej okazałości sprawił, że nie odwróciłem się momentalnie, z kompletnie maślanymi oczami. - Dzięki - mruczę z czystej kurtuazji, kiedy Perpa otwiera mi piwo zgrabnym ruchem. Może tak bym pochwalił jej zdolności i zażartował lubieżnie, ale teraz - przyjmuję jedynie alkohol. Cmokam z niezadowoleniem kiedy ta strąca moje nogi na trawę, a ja muszę rozsiąść się inaczej na krześle rozkładając przed sobą długie, wytatuowane nogi. Mój wzrok oczywiście momentalnie przechodzi na zbyt odkrytą częścią ciała Perpetuy. Może powinienem być już bardziej zneutralizowany na jej wdzięki - ale nadal nie byłem i prawdopodobnie, nigdy nie będę. - Już Ci mówiłem - odpowiadam burkliwie próbując jak najszybciej uciec od jej ciekawskiego spojrzenia i starając się skupić na jakże zielonek trawie dzisiejszego dnia. Lekko mnie oburza kwestia, że wyciąga od razu wnioski, że coś robi nie tak. Dopiero to sprawia, że przyciąga mój wzrok z powrotem - oczywiście akurat w momencie kiedy krople alkoholu spadają na jej dekolt. Który wydaje się bardziej odkryty niż kilka chwil temu i może gdybym nie skupił się na nim przesadnie, zauważyłbym to od razu. Na chwilę zagapiam się niemądrze na drogę, którą próbuje kroczyć kropla. - Nic nie robisz nie tak, nie mów tak; już powiedziałem co miałem - bełkoczę popijając swoje piwko i ponownie z wielkim trudem odrywając wzrok od kuszącej półwili. Czy było to ciężkie? Tak. Czy wiedziałem o co jestem zły? Nie do końca, bo byłem zbyt skupiony na próbach rozproszeniu owiewającego mnie czaru Perpetuy.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Huxley nawet nie zdawał sobie sprawy jak bardzo Perpetua zawsze była sobą w jego obecności. Nie musiała wokół niego perswazyjnie meandrować i grać, aby tylko uzyskać jego sympatię i przychylność. Nie znaczyło to jednak, że się nie starała. Dla kogo jak dla kogo, ale dla Huxleya byłaby gotów rzucić dosłownie wszystko - prawdopodobnie również Caine'a, gdyby tylko Williams wyraził takie życzenie. Jednak dotychczas nie potrafili od siebie wymagać takich poświęceń, ani nawet o nie prosić - jako najlepsi przyjaciele dbali o siebie najlepiej jak umieli, choć swoje wpływy ograniczali jedynie do znaczących sugestii. A teraz? Kiedy w końcu byli r a z e m? Pragnienie szczęścia u drugiej połówki zwielokrotniło się potężnie, rosnąc do życiowego celu - nareszcie szczęście zależało tylko i wyłącznie od nich i było tylko i wyłącznie w ich rękach. Złotowłosa uwielbiała być sobą - z całym swoim naręczem musującej w żyłach magicznej krwi - przed Williamsem. Puszyła się wdzięcznie, chłonąc każde najbardziej przelotne zerknięcie ukochanego w jej stronę. Uśmiechała się przy tym słodko, niewinnie, jakby kompletnie nie zdając sobie sprawy z migoczącej magii pełgającej jej po skórze. Potrafiła opanować harpię - ale równie doskonale manipulowała swoim dojrzałym, nienachalnym urokiem, kiedy chciała. — Huxy... — wymruczała cicho, nisko i aksamitnie - a w jej jasnych oczach pełgały roztańczone ogniki, gdy wydymała usta w wyrazie dziewczęcego niezadowolenia i zawodu, gdy odburkiwał na jej pytania i uparcie uciekał wzrokiem. Nie wiadomo kiedy, zdążyła zrzucić swoje buty - a teraz sama wkradła się nogami na uda Williamsa, układając na nich smukłe łydki. Subtelnie, niby od niechcenia - zupełnie naturalnie, raz po raz zmniejszając dzielący ich dystans. Metodycznie dążyła do bliskości mężczyzny - jak zawsze w jego obecności. Połknął jej haczyk - co skwitowała przesmutnym grymasem. — W takim razie... czemu się na mnie boczysz? — spytała cicho, powoli - bardzo powoli - ścierając palcem kroplę piwa i pozostawiony przez nią ślad na jasnej, lśniącej słońcem skórze. Oblizała palec ze smakiem, po czym odgarnęła złote loki na plecy, samej rozpierając się wygodniej na krześle i upijając kolejny łyk z butelki. — Mamy takie piękne popołudnie... Chcemy je stracić? Wystawiła twarz ku słońcu, wolną ręką opuszczając ramiączka sukienki do połowy ramion, jakby wcześniejsze rozpięcie guzików było zamierzone właśnie w tym celu - żeby wystawić alabastrową skórę ramion i głębokiego dekoltu na działanie promieni słonecznych. A nie dla uwagi ukochanych, zielonych tęczówek.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
To dopiero kłamstwa - nie raz powtarzałem, że Caine jest nudny, zbyt poważny, zadufany w sobie i wiele innych epitetów, by podkreślić, że nie jest odpowiedni dla Perpy. A jednak mimo moich najlepszych rad piękna półwila wcale nie olała mężczyzny! A przecież nie poprosiłbym o to wprost. Chociaż moim oznakom, że coś jest nie tak daleko było do subtelności. Oczywiście aktualnie między mną a Perpetuą wszystko było świeże. Potrzebowałem jeszcze kilkanaście zapewnień i ciepłych słów, nie chcę zbyt łatwo przyjąć swojego szczęścia! Nawet jeśli dosłownie rozlewa się wokół mnie wraz z migoczącą aurą półwili. Dobrze wiem, że robi to specjalnie! Żebym przestał się boczyć uparcie. Przecież potrafiła zazwyczaj ukryć to jak bardzo może emanować swoją magią. Nienachalny to nie było dobre określenie na jej urok w tej chwili, bo przecież kompletnie skupiała na sobie uwagę i bardzo trudno było mi próbować nawiązać kontakt wzrokowy z trawnikiem. - Hm? - odpowiadam automatycznie na pomruk Perpy, chociaż wcale nie miałem tego robić. Już nawet ręka nie chciała wykonywać moich poleceń, bo jakimś cudem znalazła się na smukłej łydce mojej przyjaciółki! Podnoszę ją kiedy się w tym orientuję, by sięgnąć po piwko, które przyniosła mi ukochana. Drugą podpieram podbródek, co nie jest dobrym pomysłem, bo łokieć niemalże zsuwa mi się z oparcia, kiedy udaje, że się nie patrzę, a tak naprawdę kompletnie zagapiam się na to co wyprawia Perpeta. Ile można robić z jedną kroplą piwa? Rzuciłbym jej ścierkę do wytarcia, gdybym miał pod ręką, byleby przestała. - No bo... nie lubię jak... czasem nie walczysz o swoje... Tak, chyba o to mi chodziło. Całe szczęście, że udaje mi się jeszcze coś mądrego powiedzieć, przebłysk inteligencji. Która niestety gasła z każdym odkrytym fragmentem skóry półwili, opadniętym ramiączkiem i większą ilością dekoltu. - Eeeee... - Tak właśnie elokwentnie odpowiadam na zagadania o piękne popołudnie, najwyraźniej na zawsze tematyka pogody będzie dla nas niesamowicie trudna. - Perpa, co robisz? - pytam, mając oczywiście na myśli to ile swojego czaru roztacza, przez co nie mogę się ani trochę skupić. A moja dłoń jakimś cudem odstawiła piwko i znowu była na nóżce półwili, sunęła leniwie po gładkiej skórze kobiety.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Nauczona doświadczeniem - była wybitnie cierpliwa w okazywaniu swojego zdania. Choćby sam fakt, że nawet Shercliffe ostatecznie jej uległ, bo tak wierciła mu dziurę w brzuchu swoim uczuciem powinien być dowodem. Acz wolała się na niego nie powoływać, w ramach udowodnienia swojego samozaparcia - niemniej, wzbudzenie jakichś głębszych emocji w ludziach pokroju Caine'a właśnie (a także Voralberga) o czymś świadczyć musiało. Z Huxleyem jednak było inaczej, zupełnie inaczej - od czasu ich... kłótni na tarasie widokowym, razem z wytarganą na wierzch za fraki decyzją o powadze relacji jaka ich łączyła, Perpetua wzięła niejako na siebie udowodnienie im obojgu, że na siebie zasługują. Choć zdecydowanie zbyt często jeszcze pojawiały się w jej głowie myśli, że Huxley jest dla niej po prostu za dobry... Potrafiła to jednak odgonić - uczepiona swojego postanowienia i tego, że... może w końcu zasługuje na odrobinę szczęścia. W końcu. Teraz była w momencie, kiedy beztrosko czerpała garściami z tego co miała i absolutnie się tego nie wstydziła. Nie, kiedy Williams był jej - i oboje siedzieli właśnie w ich ogródku, na tyłach ich domu. To było szczęście, z którego nie zamierzała rezygnować - a chciała uziemić, przywłaszczyć i... rozpieścić. Wpatrywała się w niego uważnie, kiedy z najwyższym skupieniem próbował skleić dla niej logiczne zdanie w odpowiedzi. Musiała naprawdę się powstrzymać, żeby nie roześmiać się w głos i nie rozproszyć gęstego, słodkiego uroku, który wokół roztoczyła. Ta mała dzika cząstka w jej piersi puszyła się teraz dumnie - z każdym przypadkowym dotykiem na jej nodze, z każdym przyciągniętym na dłużej spojrzeniem. Z odłożonym na bok piwem. — Walczę o swoje... — rzuciła wyraźnie skołowanemu Huxleyowi powłóczyste, promienne jednak spojrzenie. — ... miłe popołudnie — dokończyła - w końcu wybuchając perlistym, wysokim śmiechem. Czar, który ją spowijał rozwiał się jak mgła o poranku - pozostawiając jedynie gdzieniegdzie migotliwą rosę. — Przepraszam! — Ocierając łzy z kącików oczu, przysunęła się do ukochanego wraz ze swoim krzesłem tak, że praktycznie stykali się kolanami. Zaraz jednak i z tego zrezygnowała - po prostu bezceremonialnie wciskając się na uda Williamsa, by ucałować go w skroń. Nie poprawiła sukienki, dalej świecąc nagą skórą, tuż przy twarzy przyjaciela - teraz jednak zupełnie niewinnie. — Huxy, umiem walczyć o to, na czym mi zależy — wyjaśniła, obejmując jego kark ramionami i po prostu przytulając do siebie. — A zależy mi przede wszystkim na Tobie — dopowiedziała nieco ciszej, prosto w jego kręcone, ciemne kosmyki, które pachniały delikatnie dymem papierosowym... i zaduchem starej garderoby.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Czasami obydwoje najwyraźniej zamieraliśmy w przekonaniu, że przecież tak nie może być. Żadne z nas na siebie nie zasługuje. Potrzebowaliśmy chwili, by przypomnieć sobie o naszej rozmowie na dachu, prędkie wrócenie do pięknej rzeczywistości, w której zdecydowanie i naprawdę byliśmy siebie warci. Całkowicie i w pełni, należąc do siebie. Nawet teraz kiedy Perpetua roztacza swoją wilową magię, a ja staram się powiedzieć jakiekolwiek logiczne zdanie, a mój umysł powoli przenosi mnie już w kompletnie inne miejsce. A raczej nie miejsce - to jest mi całkowicie obojętne - tylko w sytuacje, w których jedyną sprawą na jakiej się skupiam to badania krzywizny odsłoniętych obojczyków Perpetuy, sunięcie długimi palcami po zgrabnych łydkach i porzucenie gdzieś daleko tej bardzo niepotrzebnej sukienki. Co pewnie widać jak na dłoni kiedy po moim, jeszcze całkiem trzeźwym, pytaniu o jej poczynania, błądzę już odrobinę bardziej nieprzytomnie wzrokiem po Perpie. Jednak nagle, niespodziewanie, w przeciągu jednego pstryknięcia palcami, mgła uroku rozwiewa się. Ja orientuję się, że nie mądrzę głaszczę nogę Perpy, po prostu patrząc się na twarz przyjaciółki, zauroczony. Kręcę głową i mrugam szybko, rozwiewając ostatnie strzępki magii wili. W trakcie gdy ja wracam już do rzeczywistości, kobieta ląduje na moich kolanach, zanosząc się śmiechem. - Boże ile czaru na mnie użyłaś! - mówię z pretensją w głosie. - To mogło być niebezpieczne! A co jakbym... rzucił się na Ciebie i próbował rozbierać od tak, tutaj w ogrodzie - zauważam ewentualne zagrożenie, które mogło pojawić się z mojej strony, machając dłonią, by wskazać wielką przestrzeń, gdzie mógłbym próbować baraszkować frywolnie z półwilą. - No to kłóć się ze wszystkimi tak jak ze mną! Znaczy nie tak jak dzisiaj, to byłoby krępujące zarówno dla drugiej osoby, dla Ciebie i dla mnie... Ale wiesz, walka w stylu sporu balkonowego w Hogwarcie - zastanawiam się przez chwilę nad moim drugim porównaniem. - Znaczy nie aż tak jak tam - uściślam sytuację, drapiąc się z zafrasowaniem po głowie. Perpa jednak wkrótce składa mi pocałunki na czole, przytula mnie i szepcze coś prosto w moje włosy. - Uważaj na pajęczyny - mamroczę jeszcze, bo nie wiem czy nie zostały jakieś mi na głowie. Mam nadzieję, że bardzo zajmuję ją tym ważnym zadaniem, sprawdzenia czy nic na włosach nie ma, bo w chwili tej krótkiej dekoncentracji rozpinam kolejne guziki coraz bardziej zsuwającej się sukienki.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Oburzenie Huxleya rozbawiło ją jeszcze bardziej - zwłaszcza, że był chyba jedynym człowiekiem, który... pod wpływem jej magii tak czy siak nie zrobiłby niczego, czego sam w istocie by nie chciał. Perpetua nigdy nie używała swojego uroku, a jeśli już - z Williamsem mogła sobie popuścić swobodnie wodze. — Niewiele. I tylko takiego, jakiego chciałam użyć — zachichotała, całując jego czoło raz jeszcze. Na dalsze słowa ukochanego jedynie wyszczerzyła się niedorzecznie szeroko, kokosząc się sugestywnie na jego kolanach. Figlarne ogniki rozjaśniły jej spojrzenie jeszcze bardziej. — Grozisz czy obiecujesz, Huxy? — Nachyliła się ku niemu, puszczając mu filuterne oczko. — Nie miałabym absolutnie nic przeciwko... — wyszeptała, po czym rozchichotała się raz jeszcze. Ostatecznie, pod wpływem jej magii i tak nie mógłby zrobić nic, na co ona sama by nie pozwoliła - druga sprawa była taka, że akurat jemu pozwoliłaby dosłownie na wszystko... A cóż to był za problem rzucić jedno czy dwa zaklęcia maskujące? Ogród był duży, najbliższy sąsiad kawałek dalej, otaczały ich same owocowe drzewa i klomby łąkowych kwiatów. Perpetua nie śmiałaby narzekać na taką otoczkę. Zaklęcie poduszkujące z kolei uczyniłoby z kępy trawy całkiem przyzwoity materac... — Och, nie, nie, nie... — pokręciła energicznie głową, gdy ten przykazał jej 'kłócić się' tak ze wszystkimi. — Takie kłótnie są zarezerwowane tylko i wyłącznie dla Ciebie. Tak samo jak mój urok... I ja. — Zadowolony uśmiech rozciągał się na jej wargach jeszcze bardziej, kiedy Williams widocznie stracił swój zapał do boczenia się na nią - przerzucając go na chęć pozbawienia jej sukienki. Pomogła mu w tym, jedną dłonią rozpinając guziki od dołu. — Pokaż jakie uprzejmości mi się należą od Ciebie — uniosła zadziornie, wyzywająco podbródek, gdy sparafrazowała huxleyowe pretensje sprzed kilku chwil. Walczyła - o rzeczy istotne.
EOT
+
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
1) Parapetówka w Dziupli jest imprezą otwartą - toteż wszyscy z rangą dorosłego mogą dołączyć w każdej wolnej chwili. 2) Tematem przewodnim jest GDYBANIE - kim byłaby wasza postać, gdyby inaczej jej się życie potoczyło? Mam niespodziankę dla najbardziej ujmującego pomysłu! 3) Kostki nie są obowiązkowe, ale po coś są, więc zachęcam do kulania!!! 4) Impreza odbywa się w ogrodzie... ale jeśli chcecie możecie pozwiedzać Dziuplę! 5) Fabularny czas to 28 sierpień, godzina 18:00!
Kosteczki na dzień dobry!
Urocze powitanie:
Gospodyni i współorganizatorka jest półwilą - a z racji targającej nią ekscytacji bardzo trudno opanować jej wylewający się z niej falami urok. Ciekawe jak sobie z nim poradzicie drodzy goście...? Oklumenci i posiadacze cechy Silna psycha (opanowanie) są odporni na wdzięki Perpetuy (chyba, że postanowią inaczej). Płeć i orientacja nie mają znaczenia.
1 - Chyba właśnie został Ci objawiony sekret Heleny Trojańskiej i jej urody - bo przed twoimi oczami stoi dosłownie najpiękniejsza kobieta na świecie! Nie możesz oderwać od gospodyni maślanego wzroku i czujesz wręcz palącą potrzebę powiedzenia jej komplementu - najlepiej głośno, wyraźnie i w cztery prosto w oczy!
2 - Całkiem beznamiętny odporny z Ciebie typ! Co prawda twoje spojrzenie co chwila przeskakuje w stronę Perpetuy, ściągane jej magicznym magnetyzmem i musisz przyznać przed sobą, że miło zawiesić na niej oko... Ale nic więcej.
3 - Czy to jest przyjaźń? Czy to jest kochanie? Musisz, po prostu musisz wziąć Whitehorn w ramiona i mocno ją utulić! Inaczej dosłownie sczeźniesz i pochłonie Cię czarna rozpacz, którą trzeba zalać przynajmniej 3 drinkami pod rząd!
4 - Czyżby zazdrość przez Ciebie przemawiała...? Spoglądasz nieprzychylnym okiem na wszystkich kręcących się wokół półwili - i kompletnie nic nie możesz poradzić na cisnące Ci się na usta nieprzystojne uwagi. Od Ciebie zależy, czy wygłosisz je na głos!
5 - Podobnoż człowieka zdesperowanego nie można zatrzymać. A Ciebie? Pragniesz zwrócić na siebie uwagę teraz, natychmiast, a jest to pragnienie tak wielkie i niepowstrzymane, że... robisz to w całkiem idiotyczny sposób. (Cytowanie Szekspira wspak? Czemu nie?)
6 - Mówi się, że milczenie jest złotem... Chyba jest w tym trochę racji. Nietaktownie zachwalasz urodę Perpetuy osobie znajdującej się najbliżej Ciebie - lepiej, żeby nikt więcej tego nie usłyszał...
Drinki, drineczki!
Na stole po środku ogrodu, tuż przy owocowych drzewkach ustawione jest prawdziwe bogactwo alkoholi z domowego barku gospodarzy! Można wybrać coś samemu - bądź zdać się na wybór domowego skrzata Peckera (wszystkie efekty utrzymują się do 3 postów). Oprócz napojów, można tu też dopaść słone i słodkie przekąski, żeby nie pić na pusty żołądek!
A - jak arabski westif! Wspomnienie minionych wakacji - zmuszające do tanecznych ruchów.
B - jak bąbelki kłębolota! Wyjątkowo nagazowanego, lepiej niech ktoś Cię przytrzyma, bo odlecisz!
C - jak cytrynówka! I to zdecydowanie zbyt kwaśna, musisz się osłodzić pocałunkiem!
D - jak dymiące piwo simisona! Dymi nie tylko butelka trunku, ale również z twoich uszu uchodzi para.
E - jak eliksir shahmaran! Zaczynasz śmiesznie syczeć przy każdym słowie, zupełnie jak wąż!
F - jak fwooper! Mocno trzepie, a jeszcze mocniej zmusza do śpiewu! Przynajmniej jednej zwrotki!
G - jak grzany miód bungbarella! Uuf, czy przypadkiem nie zrobiło się tutaj za gorąco?
H - jak himbeer! Na dodatek słodziuchny, daktylowy, a Ty zaczynasz wszyściuteńko zdrabniać.
I - jak irlandzki guiness! Nagle zyskujesz wspaniały irlandzki akcent... i rude wąsy.
J - jak jagodowy jabol! Twoje włosy robią się po nim fioletowe i kręcone!
Chochliczy dart!
Pod jednym z drzew ustawiona jest punktowa tarcza, wokół której latają (iluzje, oczywiście) nieznośnych chochlików pozdrowienia dla Leonardo!. Waszym zadaniem jest 'przybicie' do tarczy szkodników - ale również wycelowanie w najlepiej punktowane pole.
Mechanika jest prosta: Macie 3 rzuty! Rzucacie 3k6 (parzysta - trafiony chochlik; nieparzysta - nietrafiony). Za każdego trafionego chochlika macie +20 ekstra punktów! Oraz 3k100 na punktowane pole (1-25 - 10pkt; 26-50 - 15pkt; 51-75 - 20pkt; 76-100 - 25pkt).
Wygrywa ten z największą liczbą punktów. Zachęcamy do zakładów (najlepiej takich o przekonanie!)
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Kim jestem?Modelką! Strój!Sukienka + buty na wysokich obcasach!!!
Nie mogła się doczekać. N i e m o g ł a. W końcu, oficjalnie mogła zorganizować pierwszą w życiu (naprawdę!) parapetówkę - i to w domu swoim i Huxleya! Ich wspólnym domu. Powtarzała to sobie z niedorzecznie szerokim uśmiechem za każdym razem, kiedy tylko o tym myślała - czy w sumie w kółko od samego rana. Razem z Peckerem przygotowywali ogród (i cały dom właściwie) na przyjęcie gości wszelakich - Perpetua rozpaplała o planowanej imprezie dosłownie wszystkim i dosłownie wszędzie. Upichciła nawet z pomocą skrzata trochę smakołyków pokroju... mini-tart cytrynowych, tarteletek na słodko i słono i innych przekąsek. Najwięcej jednak czasu spędziła - wyjątkowo! - na uszykowaniu się. Jeszcze nikt - prócz Huxleya, rzecz jasna - nie miał okazji widzieć jej... całkowicie zdrowej. Jarzębinowa ferula stanowiła już tylko elegancki dodatek do jej osoby, gdyż jej genialny ukochany specjalnie dla niej opracował zaklęcie, by uzdrowić jej chrome biodro. Perpetua czuła się, jakby dosłownie przeżywała swoją młodość na nowo, bez bólu, bez dyskomfortu - bez choćby minimalnego utykania...! Specjalnie na tę okazję kupiła najbardziej eleganckie i najwyższe szpilki jakie tylko znalazła. Szczęśliwie okazało się, że jej wrodzona, naturalna gracja wspaniale współgrała z dodatkowymi centymetrami. A złotowłosa skrupulatnie podkreśliła fakt swojego uzdrowienia odpowiednio krótką sukienką... kończącą się tuż nad kolanami. Odziana w kolorowy tiul i opływające jej kształty jedwabie krzątała się niecierpliwie po ogródku. Rozpromieniona, jaśniała niczym jutrzenka, uśmiechnięta od ucha do ucha - absolutnie nie wyglądała na te swoje 42-lata, kiedy nachylała się do siedzącego tuż przy stole z napojami i przekąskami Peckera. Wdała się ze skrzatem w swobodną pogawędkę, szczebiocząc z niecierpliwości - co chwila poprawiając złote fale rozsypane po jej drobnych ramionach. Rzucała co rusz ukradkowe spojrzenia w stronę wejścia do ogrodu, gotów podbiec jak niesiona skrzydłami do pierwszego gościa.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lowell nadawał się na imprezy tylko wtedy, gdy te nie wymagały przebieranek. Nic dziwnego zatem, że gdy przebywał z Maximilianem w pokoju, starając się znaleźć sens własnego, innego życia w ubraniach, musiał naprawdę porządnie pogłówkować. Na nic zdawało się kolejne przymierzanie i przebieranie, skoro ciągle mu coś nie pasowało; nic dziwnego. Raz odkładał rzeczy, by potem walnąć się na łóżko i wpaść w atak desperacji, naprawdę nie wiedząc, w co powinien przywdziać własną sylwetkę. Kim by był, gdyby życie potoczyło się inaczej? No po pierwsze, na pewno by go tutaj nie było, więc koniec końców mógłby narzucić na siebie Zaklęcie Kameleona (gdyby je potrafił...) i być na imprezie, jebitnie pokazując, że by go już nie było, leżąc pięć metrów pod ziemią. Albo matka wykonałaby aborcję, co też byłoby możliwe, gdyby Lydia jednak inaczej pomyślała i postanowiła, że nie chce żyć w skrajnej biedzie i konieczności opiekowania się tak małą duszyczką. - Jezu, nie wiem... To jest naprawdę... - powiedział już zdesperowany, sięgając ostatecznie po zwyczajny, ludzki garniak. Idealnie, miał wobec niego plany i możliwość "obronienia się", gdyby jednak ktoś zapytał, o co w tym wszystkim chodzi. A niespecjalnie zamierzał mówić o tym, że gdyby życie potoczyło się inaczej, to leżałby pięć metrów pod ziemią właśnie w garniturze, w trumnie, ale tej już nie zdołał załatwić, bo jej targanie byłoby zbyt trudne i zbyt ciężkie, a przede wszystkim... mocno by przeszkadzało. Po czasie intensywnych przemyśleń i przepalenia zwojów mózgowych, Felinus dotarł z partnerem na odpowiednie miejsce, gdzie to wszystko się zaczęło dziać. Lekko ucałował go jeszcze w policzek, uśmiechając się pod nosem, gdy palce oplotły subtelniej te należące do niego; wymagał kontaktu. A przede wszystkim nie zamierzał się ukrywać z tym, jak wiele dla niego znaczy były Ślizgon, kiedy bez najmniejszej krzty skrępowania przekroczyli próg domu. Następnie przeszli do centralnych wydarzeń rozpoczynającego się powoli wieczoru; półwila wyglądała naprawdę pięknie, rozpylając wokół siebie charakterystyczną aurę, na którą samemu był odporny. Trochę tego nie lubił; umysł był muskany przez chęć adorowania kobiety, niemniej jednak oklumencja robiła swoje, a też, potrafił się opanować. Chwała Merlinowi, że kiedyś postanowił się tego nauczyć, ale zapłacił dużo, aż za dużo, by móc stać tutaj, właśnie dzisiaj. - Pepretko! Miło cię widzieć. - uśmiechnąwszy się, podszedł do niej i ją przytulił bez cienia wątpliwości, jako że był z partnerem jednym z pierwszych gości. Lekki, przyjemny uśmiech zawitał na jego twarzy, kiedy to położył jedną dłoń na talii partnera, przechodząc przedramieniem przez plecy, by następnie go ucałować ponownie w policzek, zanurzając się na krótki moment w jego zapachu. - Jak samopoczucie? - zapytał się, choć zauważył jedną, dziwną rzecz - kobieta nie utykała na wcześniej chrome biodro, które miał okazję poczęstować rok temu malletem podczas zabawy w magiczne polo. Każdy jej ruch, był naturalny, zdrowy, bez tego, co najbardziej wówczas rzucało się w oczy. Posłał lekkie, nieme pytanie zarówno w kierunku Solberga, jak i Whitehorn, może nie wymagając wyjaśnień, ale będąc tą zmianą zaintrygowanym. Z łatwością zauważał pewne zmiany, a tej nie dało się przeoczyć.
kim jestem: aktorem strój: inspirowany aktorami ze starożytnej Grecji, w ręku zaczarowana maska raz komiczna a raz tragiczna!
O imprezie dowiedział się zupełnym przypadkiem, spotykając w przelocie w Dziurawym Kotle jakiegoś kolegę kolegi znajomego, który podczas krótkiej wymiany zdań przelotem wspomniał o organizowanej w Dolinie Godryka wielkiej fecie zwanej Perpetówką - i naturalnie stwierdził, że nie mógł sobie wymarzyć lepszego momentu na zrobienie niespodzianki przyjaciołom. Co prawda te kilka dni, które musiał spędzić samotnie w Londynie w oczekiwaniu na dzień wydarzenia, przesiedział jak na szpilkach, niemalże odliczając godziny dzielące go od podróży do Doliny Godryka, gdyż tak bardzo nie mógł się doczekać spotkania, w końcu nie widzieli się okrągły rok, jeśli nie dłużej... Nie tylko więc tęsknił za ich towarzystwem, ale przede wszystkim był złakniony ich opowieści, nowinek z życia i soczystych plotek, wszak kiedy on zbijał bąki i wdychał dym z podejrzanych kadzideł medytował i odbywał podróż w głąb siebie, ich życia toczyły się tak jak dotychczas - i był szalenie ciekawy, dokąd się tak bez niego dotoczyli. Nie miał wiele czasu na zastanowienie się i skombinowanie stroju, ale nie śmiałby pogardzić imprezą tematyczną i nie przebrać się w nic, dlatego zdecydował się pospiesznie na założenie, że gdyby jego życie potoczyło się inaczej, udałoby mu się zostać aktorem, dał zaś temu wyraz w postaci stroju mającego przypominać ten, jaki aktorzy nosili w czasach tak zamierzchłych, że nawet obecni tu na imprezie boomerzy ich nie pamiętają. Obuw na koturnie, jakaś szata, maska wyrażająca co rusz inną emocję dzięki lekkiemu podrasowaniu jej czarem - nie był to może szczyt kreatywności, ale musiało wystarczyć. Kiedy tylko znalazł się na miejscu, przed bardzo ładnym, okazałym domem, popędził do ogrodu, w którym miała się odbywać impreza, niemalże biegiem, tak mu było spieszno, by stanąć twarzą z jej organizatorką. Zauważył ją natychmiast, nie sposób było jej przeoczyć w pięknej, kolorowej kreacji, dokładnie tak promienną, tak uroczą i tak piękną, jaką ją zawsze pamiętał. - PERPETKA! - zawołał z daleka, tak tubalnie, że siedzące na pobliskim drzewie ptaki zerwały się w nagłym popłochu do lotu, a pozostali uczestnicy spotkania spotkali się z ryzykiem ogłuchnięcia - CHODŹ NO TU KOCHANIE, PRZECIEŻ SCZEZNĘ JAK CIĘ NIE WYŚCISKAM!!! - dodał wesoło, uśmiechając się szeroko w niezwykłym przypływie radości wymieszanej ze wzruszeniem, i otwierając szeroko ramiona, ruszył w jej stronę, dość nieelegancko ignorując na razie pozostałych gości. Cóż, nic dziwnego, że trochę wtopili się w tło, stojąc obok olśniewającej Perpetuy.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Kim jestem?Modelką! Strój!Sukienka + buty na wysokich obcasach!!!
Starała się naprawdę choć odrobinkę hamować z tą całą wręcz wylewającą się z niej ekscytacją - ale zwyczajnie nie dawała rady. Była przeszczęśliwa - w końcu! - i było to widać jak na dłoni. Zdawała sobie sprawę, że roztacza wokół siebie nieodparty (prawie) urok, bo powietrze wokół niej zdawało się właściwie migotać. Ograniczała go do absolutnego minimum, ale... i to minimum było widać. Może dlatego przez ostatnie dni Huxley niechętnie wypuszczał ją z domu? — Aaaaa, skarby moje! Jak się cieszę, że Was widzę! — zaświergotała radośnie, kiedy jej jasne, roziskrzone oczy tylko padły na zbliżającą się ku niej parę. W moment wyrwała z miejsca, najwyższą siłą woli nie przechodząc w trucht, a zmuszając się do eleganckiego, acz szybkiego kroku, nim nie zbliżyła się wystarczająco do swoich... cóż, byłych uczniów. Obecnie już chyba przyjaciół i partnerów w zbrodni. — Felinus, Maximilian! — melodyjny trel wychodził z jej ust, kiedy przytuliła najpierw @Felinus Faolán Lowell, a potem @Maximilian Felix Solberg, obojgu sprzedając po całusie w policzek. Rozkokosiła się jak trzpiotka, widocznie zadowolona z ich obecności - i tego, że podeszli prosto do niej, a nie kitrali się gdzieś po kątach ogrodu. Od razu dostrzegła subtelne pytanie Felinusa, zawarte w samym tylko spojrzeniu ciemnych tęczówek. Błysnęła białymi, idealnie prostymi zębami w odpowiedzi - wprawiając się w zgrabny piruet, jak rasowa tancerka! Tiul wokół zawirował, obnażając całkiem spory kawałek alabastrowej skóry. — Nigdy nie było lepiej, złotko! — roześmiała się perliście, znacząco klepiąc się w prawe biodro. — A Wy jak? Widzę nierozłączni? — zachichotała, zerkając najpierw na Lowella, a potem Maxa, puszczając im kokieteryjne oczko - choć w głosie nie były ni krzty kpiny, a raczej... aprobata. I wtem jak grom - usłyszała głos. Ten głos. Taki, którego nie idzie pomylić z żadnym innym głosem. Wszyściutkie włosy na jej ciele stanęły dęba - a ona zastrzygła uszami jak sarna, z pewnym niedowierzaniem nawet, z czystym szokiem i w zwolnionym tempie zwracając swoje spojrzenie na wejście do ogrodu. Ku niej zmierzał nie kto inny jak @Oberon Lancaster. Jeśli ona i Huxley byli dwoma połówkami jednego jabłka - to Oberon był ich ogonkiem z zielonym listkiem. — OBERON!!! — pisnęła z zachwytu, w moment wyrwana z odrętwienia. Jeśli ktoś uważał, że graniany były szybkie, to nie widział jeszcze pędzącej na szpilkach Perpetuy - złotowłosa nie przejmowała się już żadnymi konwenansami; popędziła w stronę Lancastera z dzikim piskiem, bezpardonowo rzucając się mężczyźnie na szyję. Ciasno objęła go swoimi ramionami i poczęła obsypywać go pocałunkami przeplatającymi się z radosnymi piskami i pełnym wzruszenia szlochem. — Obijakjatęskniłam! — Nie puszczała go nawet na sekundę, wczepiona kurczowo w męskie barki. — Huxy wyłaź w końcu, Obi wrócił!!! — zawyła jeszcze w kierunku domu by wywabić stamtąd @Huxley Williams - po czym z głupim chichotem wtuliła się w oberonowy peplos, wycierając w materiał swoje mokre policzki.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Kim jestem?Mężem!! Strój!Biała koszulka z napisem best asshole husband ever, czarna marynarka, złota obrączka Urok Perpetki: 2 więc obojętność, ale i tak się trochę zachwycam
Pozostawił słowa Viro bez komentarza, choć cisnęła mu się cicha wątpliwość, by przez jakiekolwiek spotkanie przebrnął na trzeźwo; złośliwość była jednak wypierana przez ekscytację i nadzieję na naprawdę miły wieczór - wbrew rozsądkowi, wbrew świadomości, że niewłaściwy ruch ze strony któregoś z nich mógł łatwo spowodować kolejne już spięcie. Choć małe spóźnienia bywały wskazane, na miejscu stawili się o czasie, dzięki czemu Ezra prawie natychmiast z jeszcze małego grona wyłonił sylwetkę gospodyni. Każdy miał w swoim życiu ten wstydliwy okres westchnień i maślanych oczu; czasami ich obiektem stawały się wytrwałe pielęgniarki ze skrzydła szpitalnego lub młode i surowe nauczycielki, czasami po prostu starsze koleżanki lub koledzy, zaś dla Ezry Clarke'a młodzieńczym nieosiągalnym zauroczeniem była właśnie @Perpetua Whitehorn. Patrząc na nią, zajętą witaniem pierwszych gości, chichoczącą urokliwie i dziewczęco, poczuł się ponownie wciągnięty w przeszłość, gdy naprawdę potrafiło mieć to dla niego znaczenie. Uśmiech na jego ustach automatycznie się poszerzył, a nawet serce zabiło nierówno z pewną tremą, w końcu Perpetua sceny podbijała, kiedy jego największą rolą były drzewa i biedronki w mugolskich przedstawieniach. - Chodźmy się przywitać - rzucił z odrobiną roztargnienia, gubiąc przez to kontakt fizyczny z Viro i wyprzedzając go o krok. - Perpetuo, Perpetuo, pokaż mi swój portret, bo nie znajduję innego wytłumaczenia, dlaczego nie postarzałaś się nawet o dzień od momentu, kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy - zaintonował z kokieteryjnym uśmiechem, chcąc ściągnąć uwagę kobiety ku sobie; wyciągnął nawet otwartą ku górze dłoń, niewerbalnie wskazując, że było to porwanie. Zostawił na jej skórze teatralny pocałunek, śmiejąc się oczami i z łatwością odbijając entuzjazm, który - choć o dziwo nie mącił mu w głowie - to z pewnością sprawiał, że trudno było mu oderwać od niej nawet na chwilę wzrok. - Już widzę, jak bardzo się pomyliłem, licząc, że uda nam się skraść ci ten wieczór... ale z pewnością nie będziesz mnie winić, bo na pewno poznałaś już mojego fantastycznego męża, prawda? Viro jest jedyny w swoim rodzaju - trajkotał dalej, nie mając wcale problemu z przyswojeniem roli, bo tak naprawdę wszystkim, co musiał zrobić, było odnalezienie siebie. Zupełne naturalne było dla niego objęcie mężczyzny w pasie i zahaczanie zaczepnie o szlufkę paska i zupełnie naturalne było wyciągnięcie dłoni, by pokazać Whitehorn złotą obrączkę, tym samym subtelnie przekazując, w jaki sposób zamierzają się tego wieczoru z Viro bawić.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Kim jestem?Bizneswoman Strój! sukienko-garnitur + czarne, wysokie szpile + PROSTE WŁOSY! Kostka na powitanie:6 (rozegram w drugim poście, bo tu mi się nie klei)
Impreza w Dziupli miała być zwieńczeniem tegorocznych wakacji i okazją do świętowania wprowadzenia się Perpetuy i Huxleya do domu w Dolinie Godryka. Wyczekiwała jej mocno, bo mieli się tam pojawić praktycznie wszyscy znajomi, a w dodatku udało się jej wyciągnąć Arthemisa (w co nie mogła do tej pory uwierzyć). Jednak po wyścigu na dumbaderach i tym nieszczęsnym wypadku, czuła się niezbyt dobrze. Po lekkim wstrząsie mózgu, jakiego doznała od zderzenia męczył ją ból głowy i to cholernie irytujący. W dodatku czasami miewała problemy z widzeniem, aczkolwiek powiedziała sobie, że dolegliwości nie zepsują to jej tego dnia. Długo zastanawiała się też jak się ubrać, skoro była to tematyczna impreza, a nurtem przewodnim była myśl - kim by się stali, gdyby ich życie potoczyłoby się inaczej. Patricia nie zwykła rozgrzebywać tego co minęło i gdybać nad tym gdzie teraz by się znajdowała, podejmując zupełnie inne decyzje. Żyła tym co tu i teraz, bo gdyby miała analizować przeszłość, z pewnością dla niej nie skończyłoby się to dobrze. Dlatego temat potraktowała luźno i postanowiła założyć jedną z sukienek garniturowych, którą dostała od matki, a której nie założyła jeszcze ani razu. Jakoś eleganckie stroje były jej nie po drodze, nad czym Martha zawsze ubolewała i próbowała zmusić córkę do stylu, który jej przystoi. Gdyby nie wybrała kariery sportowej, pewnie wspomogłaby ojca w interesach, podobniej jak jej brat, a jeśli chodziło o ich rodzinną firmę, było co robić. Dlatego właśnie postawiła na formalny sukienko-garnitur, do tego założyła wysokie, czarne sandały na szpilkach, a żeby nadać całości jeszcze bardziej nieprawdopodobny charakter - wyprostowała włosy. Kiedy wychodziła z rezydencji, jasne kosmyki nie wiły się już wokół jej twarzy w lekkim nieładzie, ale wygładzone posłusznie leżały na jej ramionach, do czego nie mogła się przyzwyczaić. Z @Arthemis D. Verey miała spotkać się na ulicy, na której znajdował się dom Perp i Huxa. Kiedy go zobaczyła w idealnie dopasowanym garniturze i granatowej koszuli, pokiwała głową z uznaniem. - Postarałeś się na tę randkę - rzuciła luźno w jego kierunku, by z lekkim uśmiechem wspiąć się ostrożnie na palce, przytrzymując się jego ramienia i pocałować go krótko w policzek. - Chodźmy, pewnie wszyscy już są w ogrodzie - dodała, zaciskając mocniej palce na papierowej torebce prezentowej trzymanej w dłoni, po czym ruszyli w kierunku furtki prowadzącej na podwórko Dziupli. W oddali słychać było jakieś głosy - a nawet krzyki - ale wszystko mieszało się w jeden wielki gwar imprezowy, przez co dopiero kiedy zobaczyli niewielki tłumek, zebrany wokół Perpetuy, byli w stanie dostrzec zebranych gości. Zarejestrowała tylko, że Whitehorn jest zajęta rozmową z niejakim Ezrą Clark, aby potem, sunąć wzrokiem po pozostałych, jej wzrok padł na bardzo charakterystyczną sylwetkę czarnoskórego mężczyzny (@Oberon Lancaster). - Obbie?! Nie wierze!!! - bez zastanowienia podbiegła do niego na tych wysokich szczudłach, aby zarzucić mu ręce na szyję i wyściskać starego przyjaciela. - Merlinie złoty, wieki Cię nie widziałam! - odsunęła się od niego, aby przyjrzeć się jego dojrzałej twarzy. Nie widzieli się parę dobrych lat i mimo, że przeszłość, która ich łączyła nie pozostawiła jedynie tych radosnych wspomnień, cieszyła się z tego spotkania. Brakowało jej Lancastera. Był jej bratnią duszą i osobą, którą traktowała jak członka rodziny przez to ile z nim przeżyła. Ta ekscytacja jego widokiem, okazała się jednak nie trwać tak długo, bo przypomniała sobie wpierw o Perp, która niedaleko rozmawiała z dwójką nowoprzybyłych gości, a także o Arthemisie, z którym przed momentem dołączyła do imprezy w ogrodzie. - Och, wybaczcie. Gdzie moje maniery, matka by mnie zbeształa. Ale już nadrabiam... - z nieschodzącym z ust uśmiechem stanęła dwa kroki od Afroamerykanina, aby spojrzeć na Artha i zwrócić się najpierw do niego: - To Oberon Lancaster, mój dobry przyjaciel. Oberon, to Arthemis Verey. Jest... chyba dobrze wiesz kim jest, prawda? - zwróciła się do drugiego z mężczyzn, próbując jakoś wybrnąć z tego, że nie wie jak określić jej relację z szukającym Armat. Na szczęście luźna atmosfera imprezy sprawiała, że nie czuła się wcale a wcale zmuszona do tego, aby to dokładnie określić. Zamiast tego wyhaczyła moment kiedy @Perpetua Whitehorn była wolna, aby podbiec do niej i objąć w ciepłym uścisku. - Perpetua! Jak miło Cię widzieć i jak Ty, kochana promieniejesz! Macie taki piękny ten ogród. I dom. Choć nie ukrywam, że mam ochotę zobaczyć go też w środku - przywitała się z kobietą, od razu zasypując ją swoim zachwytem na temat jej i ich gniazdka, po czym wręczając jej butelkę miodu rdestowego, uściskała ją jeszcze raz, ciesząc się, że ją widzi.
Ostatnio zmieniony przez Patricia D. Brandon dnia Nie Sie 29 2021, 12:57, w całości zmieniany 1 raz
Arthemis D. Verey
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : Długa blizna po złamaniu prawego obojczyka, której nie chciał usuwać, ciekawy kolor oczu podchodzący pod opal.
Kim jestem? aktorem! Strój: jak na avie Kostka na przywitanie: 4, ale bardziej podoba mi się Szekspir, więc korzystam z 5!
Im bardziej brnął w termin imprezy, tym bardziej był dobrze nastawiony na tę perspektywę. Ot po prostu. Lubił ciekawe spotkania, poznawanie nowych ludzi i tłumy, stąd też zdaje się że taka parapetówka z pewnością będzie ciekawa. Szczególnie, że miał iść tam z Brandon, która zaprosiła go na tę schadzkę. Wciąż twierdził, że brzmiało to jak jakaś randka, ale skoro zaprzeczała to nie zamierzał drążyć tego tematu, uznając, że niech będzie to po prostu przyjacielskie spotkanie. Wiedział doskonale, że oboje w to nie wierzyli. Szykował się dość długo mimo że był facetem. Naprawdę nie miał na siebie pomysłu, a jakiś czas temu Patricia dała mu znać, że impreza jest w pewien sposób tematyczna. Problem był taki, że kompletnie nie wiedział kim chciałby być jeśli nie zawodowym graczem Quidditcha. Nie wyobrażał sobie dla siebie innej życiowej roli. Trenerem? Nauczycielem? Jakoś to do niego nie pasowało. Był straszliwie atencyjny, kochał ludzi i był ekstrawertyczny. Nic mu nie przychodziło do głowy dopóki nie zerknął na jeden ze swoich ładniejszych i luźniej wyglądających garniturów. Aktor! Oni nie musieli być jakoś wybitnie ubrani, w końcu musieli po prostu dobrze wyglądać. Idealnie się składało. Szybciutko po prysznicu założył go na siebie, całkowicie mierzwiąc włosy i poprawiając krawat. Dodatkowo założył charakterystyczne okulary. Zerknął na siebie w lustrze. W sumie nieźle się składało, bo tym sposobem przypominał tego czarodziejskiego aktora, który grał w sztuce „Igrzyska Avady”. Ruszył na miejsce spotkania będąc bardzo zaaferowanym dzisiejszym spotkaniem. Na miejscu przez chwilę nie dostrzegał sylwetki swojej towarzyszki wieczoru, dopóki nie zorientował się, że wciąż na nią patrzył, z tym że całkowicie odmienioną. - Ja? Widziałaś siebie? Wyglądasz bosko! – był naprawdę zaskoczony jej wyglądem, musząc zbierać szczękę z ziemi. Dopiero po chwili dotarło do niego co dokładnie powiedziała. – Czyli to jednak randka? – zapytał retorycznie, unosząc brwi do góry i uśmiechając się lekko, acz z całkiem sympatycznym wyrazem twarzy. Nie było w tym nic złośliwego! Był pozytywnie zaskoczony. Serce zabiło mu nieco szybciej, podobał mu się taki stan rzeczy, w którym byli dla siebie po prostu mili, a dodatkowo wśród jego trzewi rozchodziło się przyjemne ciepło za każdym razem kiedy na nią patrzył. Miła odmiana od próby zamordowania się, jaką praktykowali jeszcze jakiś czas temu. Uśmiechnąl się jeszcze bardziej, kiedy dostał buziaka w policzek. Był w pewien sposób wniebowzięty. W drodze pozwolił sobie chwycić ją w talii i w ten sposób wejść na miejsce imprezy. Rozejrzał się uważnie, absolutnie będąc zaskoczonym boskim klimatem jaki tu stworzono. Cudowne miejsce. Niestety na tę chwilę musiał przyznać, że poza kojarzeniem gospodarzy z wyprawy Derwiszy i oczywistością w postaci Patricii, absolutnie nie znał nikogo. Tym bardziej był zaskoczony, kiedy ni stąd ni zowąd Brandonówna zerwała się i pobiegła w kierunku czarnoskórego mężczyzny, którego w żadnym stopniu nie kojarzył nawet z widzenia. Będąc zostawionym samym sobie, włożył ręce w kieszenie spodni i powolnym krokiem ruszył za dzierwczyną, bo przecież nie będzie stał jak ostatni kołek. Wyrównał z nią kroku dokładnie w momencie, kiedy Pat o nim wspomniała i przedstawiła sobie mężczyzn. Nie miał pojęcia co myśleć. Oczywiście bezceremonialnie wyciągnął dłoń w kierunku Oberona, aby się z nim przywitać. - Miło mi Cię poznać. – rzucił uprzejmie w jego kierunku, zostając obok niego, kiedy jego towarzyszka rzuciła się w objęcia gospodyni całego zajścia. Uśmiechnął się lekko widząc Perpetuę całą i zdrową po wydarzeniach w Arabii. Nie mógł nie ruszyć w jej kierunku aby się z nią po ludzku nie przywitać. Przeprosił Lancastera i podszedł do wili, będąc zachwyconym jej wyglądem. Była zjawiskowa i obłędna. Pójdę za tobą; z piekła niebo zrobię, Choć ukochana dłoń zamknie mnie w grobie. – pomyślał cytat z mugolskiego Szekspira i miał szczerą nadzieję, że nie powiedział tego na głos. Złapał za dłoń Whitehorn i szelmowsko ucałował ją, natychmiast wypuszczając i wracając wzrokiem do Pat. Czy nie powinno być tutaj również Williamsa? - Drinka? – spytał bezceremonialnie Pat, unosząc znacząco brew do góry. Doskonale wiedzieli jak potrafili zachowywać się po alkoholu. Nadal nie mógł się nadziwić jak wspaniale wyglądała. Mógł nawet rzec, że swoją dzisiejszą aparycją przebijała Perpetuę dwukrotnie, a było to wyzwanie, zważywszy że mieli do czynienia z potomkinią wili.
Natychmiast porwał @Perpetua Whitehorn w objęcia, by unieść ją nieco i bezrosko obrócić się dookoła własnej osi, śmiechem wtórując jej entuzjastycznym piskom, a pod koniec tego niezwykle wylewnego (jak na dwójkę tak poważnych, statecznych osób) powitania sam miał nieco wilgotne oczy - bo jak tu się nie wzruszyć po tak długiej rozłące z tak bliską mu osobą? No właśnie. - HUXY CHODŹ TU HUNCWOCIE, JAK MAM BYĆ WASZYM PIĄTYM KOŁEM U WOZU BEZ CAŁEGO WOZU?! - dołączył do wydzierającej się Perpetuy znacznie głośniej, zaraz jednak skupił całą swoją uwagę na przyjaciółce i przyglądał się jej zachwycony, ale i nieukrywalnie zaskoczony. - Perpa... mógłbym ci napisać cały poemat o tym, jak wypiękniałaś przez ten rok, to oczywista oczywistość, ale słońce, od kiedy ty tak kicasz? Czy to są jakieś zaczarowane obcasy? - zapytał natychmiast, albowiem pewien szczegół natychmiast zwrócił jego uwagę, a mianowicie bardzo zgrabny, niesamowicie szybki bieg kobiety przez trawnik - zupełnie tak, jakby robiła to całe życie, a paskudny wypadek i pogruchotane biodro były tylko złym snem. - Oho, idą kolejni goście. Wypuszczę cię teraz na pięć minut, ale potem przyklejam się z powrotem i to najlepiej Trwałym Przylepcem - zarządził nie bez żalu, pozwalając jej wypełnić obowiązki gospodyni, i wtedy po raz kolejny ktoś zawołał jego imię. I to kto! @Patricia D. Brandon ! Odwrócił się natychmiast w tamtą stronę i dostrzegł osobę, którą darzył równie wielką miłością i sentymentem, co Perpetuę, choć w zupełnie inny sposób. - P A T S Y! Ty tutaj?! - wykrzyknął szczerze zdumiony, ściskając ją bardzo serdecznie i pokręcił głową z niedowierzaniem; prędzej by się spodziewał, że spotka ją podczas jakiejś podróży do Bangladeszu, niż na parapetówce w Dolinie Godryka. - Ja cię za to n i g dy nie widziałem w tak fantastycznym wydaniu! Wyglądasz cudownie, naprawdę wspaniale cię widzieć - ekscytował się bez cienia kurtuazji, a naprawdę uradowany, że znów na siebie wpadli, po tylu latach, choć wszystko to było okraszone nutą nostalgii. W końcu przeszli razem całkiem sporo. Najchętniej od razu zarzuciłby ją gradobiciem pytań, szybko okazało się jednak, że nie przyszła tutaj sama; wypuścił z ramion kobietę, by skierować uwagę i przyjazny uśmiech na przedstawianego mu właśnie gościa - naturalnie, od razu wiedział, z kim ma do czynienia, nie trzeba było być zagorzałym fanem quidditcha, by kojarzyć twarz i nazwisko @Arthemis D. Verey. Trochę go jednak rozbawiło to, w jak enigmatyczny sposób Pat postanowiła mu go przedstawić. - ...Twoim chłopakiem? - podpowiedział Patricii niefrasobliwie, w ogóle się nie przejmując, że może kogoś tym wprowadzić w niezręczność, i uścisnął dłoń nowego kolegi, odwzajemniając się równie uprzejmym zapewnieniem, że bardzo mu miło, a gdy ten skierował swoje kroki w stronę gospodyni przyjęcia, Oberonowi nie pozostało nic innego, niż poczekać, aż zamieszane związane z powitaniami trochę się uspokoi - i aż Hux wreszcie postanowi ich zaszczycić swoją obecnością, bo przecież za tym starym draniem stęsknił się najbardziej.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Kim jestem? Złodziejaszkiem Strój: czarny dres, wielkie złote sygnety, łańcuchy na szyi, kilka złotych zębów
Uznałem, że mój strój będzie odzwierciedleniem tego kim bym był jakbym nigdy nie poznał magii. Już kiedy w czasie młodości parałem się drobnymi kradzieżami i w pogardzie miałem ciężką pracę mojego ojca. Zaś w mugolskiej szkole nie szło mi dobrze z żadnego przedmiotu. Zakładam, że jakbym nie zmienił otoczenia, mógłbym skończyć jak jedna ze znanych mi grup rzezimieszków. Nie jest mi specjalnie trudno przebrać się za takiego. Wystarczył dres, podwinięcie rękawów, by widać było moje tatuaże i obłożenie się złotymi, tandetnymi rzeczami. Siedzę jeszcze przy lustrze i próbuję przemieniać swoje zęby na złoto. Nie mogę się zdecydować, który z nich zostawić, który przeobrazić, więc co raz zmieniam to machnięciami różdżki. Tracę poczucie czasu i dopiero okrzyki z dołu sprawiają, że odrywam się od tego żmudnego zajęcia. Już chcę wychodzić, ale jak na ironię wtedy słyszę krzyk Perpy i zamiast pobiec sprawdzać co tam próbuje wypiszczeć, zastygam całkowicie zdumiony; wtedy słyszę tubalny głos mojego przyjaciela. Zrywam się z miejsca i w pośpiechu zbiegam po schodach. Wychodzę z domu, pośpiesznym machnięciem ręki otwierając je na całą oścież ze znacznie większym impetem niż zamierzałem. - OBI TY CHUJU! - krzyczę rozkładając ręce na powitanie starego przyjaciela. Na razie ignoruję odrobinę resztę gości, by złapać znajomą mordę między wytatuowane ręce i ucałować obydwa policzki Oberona. Stykam nas czołami, uderzając bardzo przyjacielsko w kudłaty łeb druha z lat szkolnych. - Co ty tu robisz? Myślałem, że siedzisz na zadupiu i ruchasz mnichów - mówię odrobinę wulgarnie, jakbym znowu miał naście lat. Przytulam jeszcze raz Obiego i w międzyczasie mój kolczyk szeherezady w jednym uchu utyka w jego długich włosach, więc potrzebuję chwilę na wyplątanie się z niego. Na moim zakolu już pojawiła się literka P, która była bardzo widoczna kiedy Perpetua była obok, a bladła kiedy oddalała się moja lepsza połówka. Do której podchodzę, udając, że wpadam na nią i przelotnie całuję w usta. - Moja piękna, wyglądasz jak milion dolarów. Spotykamy się w toalecie za piętnaście minut? - składam jej żartobliwą propozycję nie do odrzucenia, puszczając oko. Podchodzę do wszystkich gości po kolei witam się z młodym i utalentowanym @Ezra T. Clarke i uśmiecham się szeroko do jego partnera @Jasper 'Viro' Rowle, by objąć go na przywitanie. Tak samo jak później @Patricia D. Brandon, a także podaję dłoń @Arthemis D. Verey. - Świetnie wyglądacie - mówię, chcąc nie chcąc zerkając na Lancastera, z którym Patka miała wspólną historię. Na koniec podchodzę do @Felinus Faolán Lowell, by przywitać chłopaka uściśnięciem dłoni połączonym z klepnięciem po ramieniu. Kiwam również głową do Maxa. - Bierzcie drinki, albo idźcie od razu tańczyć, co tam... Kim jesteś, kelnerem? - mówię najpierw gościnnie, a potem próbuję zgadnąć jaki strój ma Felek. - Musisz poznać Obiego! - stwierdzam jeszcze wyciągając dłoń i niemalże z powietrza łapiąc Oberona. - Obi, Felinus. Lowell będzie moim nowym asystentem w Hogwarcie! A ty stary pryku co zamierzasz robić po tym jak zwiedziłaś pół świata? - pytam przyjaciela, wyciągam i odpalam Zdjednoczone Wile, zaś drugą ręką przesuwam po swoich nowiutkich, tlenionych włosach, a potem wskazuje na miejsce z drinkami.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Początkowo, gdy byli tylko oni, nic mu nie przeszkadzało. Umysł działał na łagodnych falach, nic się nie wiązało z nieprzyjemnościami, które miały wcześniej miejsce. Prowadzenie konwersacji z Whitehorn pozostawało samą przyjemnością, której to były student mógłby się z łatwością oddać na dłuższy czas - koniec końców dzielili wspólnie wiele historii, które może były nietypowe, aczkolwiek widoczne. Zmiany, które nastąpiły w jej ciele, również były pozytywne - koniec końców nie musiała się najwidoczniej męczyć, choć nadal nie połączył pewnych kropek. - Cieszę się, że jest lepiej. - lekko się uśmiechnął w jej stronę. - Czy ja wiem, czy tacy nierozłączni... - tym razem przekierował spojrzenie w kierunku ukochanego, ściskając mocniej palce. Oczywiście, że byli nierozłączni, choć z oczywistych względów nie chodzili wszędzie razem, szanując prywatność drugiej połówki. A na pewno się o to nie spinali; przynajmniej nie on. Ne musieli się kontrolować i nie musieli wspólnie przeżywać dosłownie każdej chwili, w związku z czym ich wspólny związek był prędzej neutralny, pozbawiony cienia zazdrości. Z czasem w ogrodzie pojawiło się coraz więcej to osób, co było naturalne, aczkolwiek im więcej spoglądał własnymi czekoladowymi tęczówkami, tym bardziej się zastanawiał. Wchodziły mu niezdrowe nawyki, a samemu zaczął czuć się wyjątkowo nieswojo; miał ochotę wykonać jeden krok nie do przodu, a do tyłu właśnie, gdy poczuł narastającą presję. Spojrzenie stało się bardziej zdystansowane, choć nie była to cecha nadmiernie zauważalna, w związku z czym tylko nieliczni byli w stanie to dostrzec - o ile ktokolwiek w ogóle zwrócił na niego uwagę. Na szczęście wszyscy skupieni byli właśnie wokół Whitehorn, co działało na jego korzyść... ich korzyść. - Max... - mruknął do niego cicho, chwytając go mocniej za dłoń własną, trzęsącą się nagle i niespodziewanie. Struny głosowe lekko zadrżały w odmętach wydobywanego szeptu, twarz stała się ciut bardziej blada niż zazwyczaj, a swoiste przerażenie wstępowało na salony, próbując się rozgościć. Nie było mu siebie żal - prędzej żal tego, że wszystko nagle zaczęło psuć się przez jego własne podejście. Jakby nagle ciemne fale ścigały go, udowadniając szczególnie, iż jedynie pozostanie ze swoim słowem, które starało się go wyśmiać, opanować w pełni tok myślenia. Cofał się; swoiście się cofał i było to zauważalne właśnie w tym momencie, gdy władzę nad umysłem przejmowały te wszelkie negatywne myśli, tak łatwo okalające go subtelnym dotykiem własnych dłoni, by prowizorycznie wbić następnie pazury i przelać szkarłat. Nikt nie mógł tego zobaczyć - nie chciał, by ktokolwiek to zobaczył. Zacisnąwszy mocniej wargi, nie chciał nadmiernie straszyć ukochanego, niemniej jednak nie czuł się dobrze. Powoli oznajmiał, iż coś jest nie tak - jak najbardziej subtelnie, by nikt inny się nie domyślił, że jednak nie czuje się na siłach. Nie dzisiaj. Nie przez następne kilkanaście dni. - Chodźmy na moment. - zrobił krok w kierunku domu, a następne były trochę łatwiejsze, gdy nie oglądał się za siebie, patrząc w podłogę. Partner mógł iść, ale nie musiał; to wszystko pozostawiał w jego rękach. Pierwsze na ścieżkę, dopiero potem na płytki. Musiał zapalić - i się uspokoić. Drugą, wolną dłonią, gdy ciało trzęsło się nie widocznie, a prędzej odczuwalnie, wyciągnął paczkę fajek, by móc z nich skorzystać, ukoić ten tlący się wewnątrz stres. Zresztą, w połowie został skutecznie zatrzymany; mimo że chciał się gładko rozpłynąć w powietrzu, nie było to do końca możliwe, gdy do ogrodu zszedł Williams w kompletnie nowej fryzurze, która go poniekąd zaskoczyła, zaczynając witać się z innymi. To znaczy się, powinien się tego spodziewać po profesorze, gdy sobie przeglądał nowinki u znajomych na Wizbooku, no ale... przystanął, poczuł się cholernie przyparty do muru, gdy, jak się okazało, wymanewrowanie nie było do końca możliwe, skoro ten zwrócił się do niego bezpośrednio. Już przeklinał w myślach, nie dając po sobie jednak poznać, iż coś jest nie tak; wysłał tylko lekki, praktycznie niewidoczny błysk przepraszającego spojrzenia. Tatuaż krążył niespokojnie po klatce piersiowej, szczerząc raz po raz kły - najwidoczniej nie tylko jego właściciel czuł się wyjątkowo nieswojo. W szczególności, gdy dłoń wylądowała na ramieniu, a dziara przesunęła się nagle i niespodziewanie, co odczuł; musiał się zdystansować od harmideru dziejącego się wewnątrz własnego umysłu. - Nawet nie jest pan blisko. A pan... wygląda jak z jakiegoś filmu gangsterskiego. Serio. - lekko prychnął, niemniej jednak działał prędzej na tym, by nie dać po sobie poznać, że coś jest nie tak. Przybrał bardziej otwartą mowę ciała, pozwalając na to, by widoczny uśmiech zagościł na jego twarzy, choć partner mógł się domyślić, że ten nie był do końca szczery. A przynajmniej nie do końca naturalny, choć fasada idealnej maski zawitała na jego twarzy, uniemożliwiając osobom postronnym na zauważenie tego. W jego duszy grało obecnie wydostanie się z tego całego zgiełku i odetchnięcie świeżym powietrzem - bez obecności osób postronnych. - Obiego? - podniósł brwi w zaskoczeniu, choć był spokojny - tylko zewnętrznie. Zamrugał parę razy, zastanawiając się nad tym, kto to jest, niemniej jednak wszystko się wyjaśniło - był to ten gość, który wcześniej obściskiwał Perpetuę, a którego nie miał okazji wcześniej poznać. Mimowolnie wyciągnął własne fajki, a cienka gilza pojawiła się między jego palcami - nabita tytoniem, oczywiście. Skoro obecnie nie mógł pójść do łazienki, to musiał sobie radzić na inne sposoby. - Miło poznać... Obi to nie jest pełne imię, nie? - zapytał się, choć kontynuował dalej. - Czyli informacja już do pana dotarła? O tym asystencie? - nadal utrzymywał formalny ton, lekko się odcinając od całego przyjęcia, gdy charakterystyczny klik zapalniczki przedostał się do otoczenia, a płomień spowodował zapalenie tytoniu. Wcześniej nie miał żadnych problemów z imprezami, a teraz te próbowały się wydostać. Po Derwiszach nic się w jego życiu nie ułożyło i coraz trudniej było mu tę fasadę utrzymać, w związku z czym liczył, iż te "przetrzymanie" będzie trwało co najwyżej kilka chwil. Albo porządnie się najebie, gdy chwycił za jeden z drinków, choć go jeszcze nie upił. Może procenty pomogą mu w zapomnieniu o tym całym otoczeniu, którego nie znał? O tym, że się wycofywał? - Ktoś jeszcze przyjdzie? - zapytał się czysto orientacyjnie, upijając napój, który był zaskakująco... gazowany. I tutaj popełnił dwa błędy, bo postanowił to wszystko przyjąć na pusty żołądek, a po drugie, kompletnie nie zauważył na początku tego, jak zaczął poruszać się do góry niczym balonik z helem...
Puściła Alexa dopiero kiedy upewniła się, że przekroczył próg Dziupli i nie ma żadnych szans na strategiczny odwrót. Znała w tym domu tylko i wyłącznie jedną osobę - gospodarza - i nikogo ponadto, a więc niejako odczuwała pewnego rodzaju stres. Ubrała na usta sympatyczny uśmiech i zlokalizowała spojrzeniem jasną (?!) głowę Williamsa otoczonego kilkoma osobami. - Chodź, idziemy w sam środek tego tłoku. Nie zgub się. - mruknęła do swojego towarzysza i pociągnęła go w kierunku gospodarza ("@Huxley Williams). - Hej, wybaczcie, że przeszkadzamy... - zwróciła się do zgromadzonych wokół, których widziała pierwszy raz na oczy, a potem skierowała swoje spojrzenie na głównego zainteresowanego. - Nie wierzę, to ty Huxi? Co ci się stało z fryzurą? Och, no chodź, niech cię wyściskam! - rozpromieniała i puszczając Alexa, wyciągnęła ręce w kierunku gospodarza, nie tylko go przytulając, ale wycałowując w oba policzki. Nie powinien być zaskoczony. - Mówiłam, że go przyprowadzę! - sięgnęła po omacku ręką do Alexa i wzięła swego towarzysza pod ramię, zmuszając go niejako do interakcji z otoczeniem. - Przynieśliśmy wam dobre, irlandzkie wino z tysiąc dziewięćsetnego roku. - zerknęła na Alexa, aby podał skrzyneczkę z elegancko zapakowaną butelką. Przeniosła wzrok na pozostałych mężczyzn i posłała im przepraszający uśmiech. - Za moment oddamy wam Huxleya, obiecuję. - nie miała bladego pojęcia na temat relacji łączących osoby znajdujące się teraz w Dziupli. Nie było jej trzynaście lat w Wielkiej Brytanii, a więc te wszystkie nowe twarze zapamięta zapewne dopiero po jakimś czasie. Mimowolnie jej wzrok padł na jedynego ciemnoskórego mężczyznę o niesamowicie sympatycznym wyrazie twarzy; takie osobistości z reguły przykuwały wzrok od razu po pojawieniu się w danym pomieszczeniu.
/w skrócie: podeszliśmy z Alexem na moment do Huxleya, Felka, Maxa i Oberona, jeśli dobrze to ogarnęłam /
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Kim jestem?: nie przebierałem się Outfit: Klik Kostka na powitanie: cecha: opanowanie, Perpa na mnie nie działa (i bez tej cechy)
Szedł tam jak na ścięcie, ale mimo że był dość opieszały, to grzecznie szedł ciągnięty za rękę tuż za Sam. Lekko uśmiechał się z niedowierzaniem, widząc wyłącznie tył jej głowy, co jakiś czas odwracającej się ku niemu z tym jej cholernym, szczerym uśmiechem. Absolutnie wymiękał. Docierając do dziupli zwolnili nieco kroku, przekraczając granicę domostwa, wkrótce wkraczając przez próg do środka w sam środek jego osobistego horroru. Pomijając fakt, że jego wizyta w tym domu ostatnim razem nie skończyła się dobrze. - Może być trudno, niestety. – dodał cicho, zważywszy, że był jedną z niewielu osób o takim wzroście, to w istocie nie powinna mieć problemu aby go znaleźć. To ten zagubiony typ, który połowę imprezy będzie stał z boku i lustrował spojrzeniem świetnie bawiących się ludzi. Faktycznie będzie problem z odnalezieniem Alexa wśród tłumu gości. Jeśli wiedziała gdzie szukać, to niestety jej nie ucieknie, choć bardzo by chciał. Szedł więc krok za nią, trzymany za rękę, której raczej na razie nie miał zamiaru puszczać. Zrobiła to Sam, aby przywitać się z ludźmi, a raczej z jedną osobą. Huxleyem Williamsem. - Witaj Huxley. – rzucił do niego, tonem absolutnie neutralnym, choć wyraz jego twarzy był (na Alexowe standardy) nawet sympatyczny. Jeszcze chwilę temu w końcu dość dużo się śmiał. Podał ręke gospodarzowi, choć wkrótce jego wzrok powędrował na Perpetuę. Dzięki Merlinowi nie zwrócił więc uwagi na to, że między Williamsem a Sam był jakiś niewypowiedziany zakład o przyprowadzenie Voralberga na imprezę. Na chwilę puścił jej rękę, podając uprzednio skrzyneczkę z winem w kierunku gospodarzy, po czym zwrócił się do wili. - Przepięknie wyglądasz Perpetuo, miło Cię widzieć. – powiedział, uśmiechając się w jej kierunku i dając jej uprzejmego i bardzo krótkiego buziaka w policzek (ech te francuskie maniery). Stanął nieco bliżej, tak aby cała czwórka mogła się widzieć. – Perpetuo to Samantha Carter, Sam, to Perpetua Whitehorn. – przedstawił je sobie, aby jego towarzyszka nie czuła się zbytnio osaczona brakiem znajomości wśród tłumu ludzi. Podobno mieli się tu integrować. Merlinie miej go w opiece. Wyszukał wzrokiem jeszcze kilku osób, w tym Felinusa i Maxa, którym gdy tylko ich oczy się spotkały kiwnął głową z daleka na powitanie. Był tu też Clarke i z nim również przywitał się – póki co – na odległość, choć miał wrażenie, że później zamienią słowo. Kojarzył jeszcze nauczycielkę miotlarstwa, ale reszta pozostawała dla niego zagadką, którą nie wiedział czy zechce odkrywać.
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Kim jestem?Modelką! Strój!Sukienka + buty na wysokich obcasach!!!
Chichotała jak najęta, kiedy @Oberon Lancaster zamknął ją w swoim uścisku i wykonał z nią w ramionach radosny obrót. Morgana jej świadkiem jak bardzo, b a r d z o, tęskniła za przyjacielem - jak bardzo brakowało jej jego tubalnego, donośnego głosu i jeszcze bardziej - gromkiego śmiechu. Jego obecności, tak dobrze znajomej i bliskiej - bo nadającej dokładnie na tych samych falach co Perpetua. — Och Obi! — roześmiała się wdzięcznie na komplementy mężczyzny, jaśniejąc jeszcze bardziej pod wpływem jego zachwyconego - i zaskoczonego! - spojrzenia. — Ominął Cię najintensywniejszy rok w moim życiu i wcale nie przesadzam! Mam Ci TYLE do opowiedzenia! — szczebiotała rozentuzjazmowana, nie odrywając iskrzącego czystą radością jasnego spojrzenia od ciemnoczekoladowych, tak miłych jej oczu. Nie dane jej jednak było długo zabawić w objęciach Lancastera, bo zaraz na miejscu imprezy pojawili się kolejni goście. @Ezra T. Clarke z prawdziwą kurtuazją postanowił wyłuskać ją z ramion Oberona, na co złotowłosa skwapliwie przystała - ponownie przybierając rolę idealnej gospodyni. Ucałowała jeszcze tylko policzek starego przyjaciela, obiecując mu cicho swój rychły powrót, po czym z wdziękiem dała się odciągnąć na bok młodemu aktorowi. Jasne oczy wyraźnie roześmiały się na ten szarmancki wstęp - a porcelanowe lico ozdobił lekki, pudrowy rumieniec, gdy młody mężczyzna ucałował wierzch jej dłoni. — Jesteś jak zawsze ujmujący, mój drogi — skwitowała z olśniewającym uśmiechem, dygając dworsko w podzięce za tyle komplementów. — Młodnieję za każdym razem, kiedy tylko obdarzasz mnie tym uśmiechem od którego miękną nogi! — zachichotała dźwięcznie, bez skrępowania wyciągając drobną dłoń, by musnąć zaczepnie kciukiem ezrową wargę - samej obdarzając mężczyznę przy tym filuternym perskim oczkiem. Droczyła się nieco - doskonale wiedząc, że Clarke swego czasu wodził za nią maślanym wzrokiem - uważała to za... urocze wspomnienie. Roześmiana i rozkokoszona zwróciła wzrok na towarzysza Ezry - młodego @Jasper 'Viro' Rowle, a jej rysy momentalnie nabrały... łagodniejszego, bardziej miękkiego wyrazu. — Oczywiście, że znam — przytaknęła na słowa przedstawienia, uśmiechając się ciepło do Rowle'a. — Jesteś jej niebem i twoja twarz stanowi na tym niebie słońce i niepogodę — zacytowała fragment listu, który nie tak dawno otrzymała od chłopaka, po czym najzwyczajniej w świecie serdecznie go uściskała. — Przypomnimy Ci smak herbaty złotko, co Ty na to? — zaproponowała cicho, składając mu na policzku ciepły, krótki pocałunek, nim nie odsunęła się znów, na bezpieczną odległość kilku kroków. Tyle jednak zdążyła zrobić, bo przybyli kolejni goście - przy których obecności absolutnie nie mogła pozostać obojętna, bądź zajęta przez dłuższą chwilę. Ledwo wypuściła Viro ze swoich ramion - sama wpadła w ciepły uścisk @Patricia D. Brandon, którą przytuliła naprawdę mocno, zaśmiewając się cicho pod nosem. — Skarbie, wyglądasz rewelacyjnie. O b ł ę d n i e ! — zaświergotała, pusząc się pod komplementami młodej Brandon - zwłaszcza tymi odnoszącymi się do Dziupli, która stanowiła jednak perpetuowy powód do prawdziwej dumy. — Nie krępuj się kochana, możesz zwiedzić cały dom! Tylko uważaj na chochliki na strychu i akromantule w garderobie! — roześmiała się, z prawdziwą aprobatą lustrując Patricię od stóp do głów. — Cieszę się, że przyszła... — przerwała, kiedy ku nim podszedł nie kto inny jak @Arthemis D. Verey. — Przyszliście — zreflektowała się szybko, z delikatnym uśmiechem przyjmując kolejny pocałunek na swojej dłoni - zerkając przy tym kątem oka na Brandon z cichymi słowami "Czarujący" ułożonymi na pomalowanych wargach. Delikatnym skinięciem poprosiła jeszcze domowego skrzata Peckera, żeby odłożył podarowany jej rdestowy miód - dziękując za podarunki. W międzyczasie dołączył do towarzystwa (w końcu!!!) sam @Huxley Williams, brylując między wszystkimi. Złotowłosa z nieukrywanym szczęściem przyjęła jego krótką chwilę atencji, gdy kradł jej pocałunek - a ona na jego propozycję zarumieniła się głęboko, choć i roześmiała perliście. Zwróciła się jeszcze do Ezry i Viro, wskazując na ich obrączki, a potem na swoją nagą dłoń. — Uważajcie na Huxy'ego, bo lubi rozbijać małżeństwa! — przestrzegła ich żartobliwie - akurat kiedy na parapetówkę zawitał... Nikt inny jak sam @Alexander D. Voralberg wraz ze swoją uroczą partnerką @Samantha Carter. Perpetua wyraźnie się ożywiła, wręcz nie mogąc doczekać się, by poznać osobiście - i prywatnie! - kobietę, dla której jej były (i może nieco obecny) podopieczny tak strasznie stracił głowę. Już przybierała jeden ze swoich piękniejszych, radosnych uśmiechów, by wyjść im na spotkanie. Ale rudowłosa kobieta pierwsza dopadła do Huxleya - i o ile uściski i pocałunki to był chleb powszedni, zwłaszcza dla kogoś tak wylewnego jak Perpetuy, tak złotowłosa zamarła na krótki moment słysząc z ust nowo przybyłej zdrobnienie "Huxi". Spięła się momentalnie, czując wręcz granat wpełzający na jej jasne, rozpromienione tęczówki. Z twarzą ściągniętą w uprzejmym uśmiechu, zatrważająco sztywno przyjęła pocałunek (!) od Alexandra, nie spuszczając właściwie ciemniejącego wzroku z kobiety. — Miło mi Cię poznać Samantho — oznajmiła doprawdy uroczym, grzecznym tonem. Aksamitnym, miękkim gestem poprawiła opadające na obojczyki złote loki, starając się jednocześnie powściągnąć gromadzącą się na jej skórze, migotliwą aurę uroku. I zakryć ciemnozłotymi rzęsami swoje niemal czarne tęczówki. — Dużo o Tobie słyszałam, skarbie. Nie mogła jednak powstrzymać się od rzucania @Huxley Williams spojrzenia, pt. "Właśnie się domyśliłam". — Napijemy się? — zaproponowała kurtuazyjnie - po czym nie czekając na nic, sama ruszyła w stronę stołu z alkoholem, ostentacyjnie płynnym, pełnym wdzięku krokiem zazdrosnej wili.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Kim jestem?Bizneswoman Strój! sukienko-garnitur + czarne, wysokie szpile + PROSTE WŁOSY! Kostka na powitanie:6 Drink:H - zdrabniam wszyściusieńko!
Czy to była randka czy nie, faktem było, że prezentowali się z @Arthemis D. Verey bardzo elegancko i gustownie. W końcu to kulturalna impreza kulturalnych ludzi, prawda? A kiedy tylko przekroczyli ogrodzenie posesji Perpetuy i Huxley'a nie mogła nazachwycać się pięknym ogrodem należącym do uzdrowicieli i atmosferą, która biła już od samego wejścia. Wszyscy wszystkich tak ciepło witali i obdarzali serdecznymi uśmiechami, jakby co najmniej udzieliła się im puchońska miłość Perpy. W czym oczywiście nie było nic złego. Wpadła w objęcia @Oberon Lancaster na moment ignorując obecność pozostałych, tak bardzo podekscytowana jego obecnością. Nie mogła uwierzyć, że go widzi i cieszyła się z tego powodu jak dziecko, reagując aż nader ekspresyjnie. - Ja tylko wyprostowałam włosy. Uspokójcie się. - machnęła ręką, kiedy pochwalił jej wygląd, podobnie jak wcześniej zrobił to Arth. Po chwili pisnęła jeszcze, kiedy znów spojrzała na przyjaciela, którego tak dawno nie miała okazji zobaczyć i pogładziła go po plecach. Faktycznie, wiele w przeszłości ich łączyło i mieli do siebie niemały sentyment, ale przede wszystkim teraz byli dobrymi przyjaciółmi, którzy najzwyczajniej w świecie darzyli siebie ogromną sympatią. Co było, niech pozostanie przeszłością - tylko dzięki temu, pozostawała jeszcze przy zdrowych zmysłach... - Mnie też, nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę - oznajmiła po chwili z niegasnącym uśmiechem, aby zaraz oderwać się od niego i przedstawić go Verey'owi, a później jego samego Lancasterowi. Arthemis zdawał się być nieco zagubiony, co nie było dziwne, bo faktycznie mógł nie znać większości ludzi tutaj. Ale ona już się postara o to, aby się to zmieniło. - J e s z c z e nie - odparła do Oberona, który zadał to nieszczęsne pytanie, ciekawy czy jej towarzysz dzisiejszej imprezy jest też towarzyszem życia. Unosząc sugestywnie brew, spojrzała zadziornie na Artha, aby ukryć swoje intencje krótkim śmiechem. Nie mogła jednak pozostać długo w jednym miejscu, bo zaraz zauważyła @Perpetua Whitehorn, w końcu uwolnioną przez jednego z gości, co musiała natychmiast wykorzystać. - Podobnie jak Ty! I nie masz Feruli! Merlinie, jak się cieszę! - dodała jeszcze, widząc kobietę bez laski, która zazwyczaj była jej konieczna przy jej chromym biodrze. A tu proszę! Perpetua latała jak sarenka - od gości do gości. - Naprawdę wspaniale Cię taką widzieć. -dodała jeszcze szczerze chwycona za serce tym widokiem. Teraz ta kobieta miała wszystko czego potrzebowała. Zasługiwała na to od dawna. Zaśmiała się na jej słowa, odnośnie nieproszonych gości, mieszkających pod dachem. - Spokojnie, nie mam zamiaru myszkować aż tak - oznajmiła rozbawiona, a kiedy Whitehorn witała się z Arthemisem i zobaczyła jej niemy komentarz z uśmiechem potrząsnęła głową, nie dając po sobie poznać, kiedy w następnej chwili szukający Armat odwrócił się ku niej. Zaraz jednak do jej uszu dotarł głos nikogo innego jak @Huxley Williams. Odwróciła się do niego, aby w pierwszej chwili nieco zdębieć na widok jego nowej fryzury. - Czy to ma być jakiś protest przeciwko nielegalnej hodowli magicznych stworzeń czy dopadł Cię już kryzys wieku średniego, Williams? - nie mogła sobie darować tego komentarza, wypowiadając go bez jakiejkolwiek dozy uszczypliwości - czysto żartobliwie. Jego także uraczyła serdecznym uściskiem, witając się ciepło. Po chwili posłała w jego kierunku krótkie "dzięki", kiedy skomplementował ich stroje, aby zaraz usłyszeć pytanie Artha. - Bardzo chętnie. - odparła nadal w wyśmienitym nastroju, odrzucając z jednego z barków dłuższe niż zazwyczaj kosmyki za plecy. Nadal nie mogła się do nich jeszcze do końca przyzwyczaić, ale ciągle próbowała. Zaraz jednak kiedy otrzymała od Arthemisa szklankę z napojem, niemal od razu upiła z niego mały łyk. - Mmm, słodki. Jak Ty mnie dobrze znasz - rzuciła z uśmiechem, chwytając go pod rękę, aby nachylić się ku niemu i zerkając w stronę półwili szepnąć niemal konspiracyjnie: - Merlinku brodaty, jak nasza Perpa śliczniutko wygląda! Toż to bogini!
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
- To tylko kryzys. Nowa kobieta, dziecko, dom, musiałem dołożyć coś od siebie - odpowiadam jeszcze @Patricia D. Brandon, wcale nie przejmując się jej żartobliwym tekstem. Życzę tej parze dobrej zabawy i idę do kolejnych gości. - Dzięki - mówię do Felinusa, błyskając paroma złotymi zębami. - Jak wychowywałem się w mugolskiej rodzinie, byłem bardzo niegrzecznym chłopcem! Stąd ten strój - tłumaczę Felkowi. Znam już go trochę i mam nosa do ludzi, dlatego zdaję sobie sprawę, że jest jakiś spięty i nieswój. Kładę delikatnie dłoń na ramieniu chłopaka i ściskam go lekko w dodającym otuchy geście. - Obi! Jeden z najlepszych ludzi jakich poznasz - oznajmiam wskazując głową na swojego przyjaciela. Rozpromieniam się przy kolejnym pytaniu Felka. - Tak, bardzo się cieszę, że będę miał kogoś kompetentnego na tym miejscu - mówię uradowany do byłego Puchona. Widząc jaki bierze do ręki drink, naciskam mocniej na jego ramię, by utrzymać go na ziemi. W międzyczasie podaję mu kolejnego. - Jeszcze kilka... - zaczynam odpowiedź, ale nie kończę, bo w tym momencie podchodzi do nas para gości. Bardzo dobrze mi znanych. Odwracam się w ich kierunku. - Sam! - krzyczę radośnie i obejmuję przyjaciółkę, również składając na jej policzkach pocałunki. Obydwoje byliśmy otwartymi ludźmi i takie przywitania były dla nas na porządku dziennym. - Pięknie wyglądasz, co tu robisz z tym gościem? Zobacz, Felinus się za niego przebrał - zagaduję żartobliwie, wskazując na Alexa i Felka. Kiedy ta wypuszcza mnie z objęć wyciągam rękę do nauczyciela zaklęć, by przywitać się z ciepłym uśmiechem i lekko klepnąć go po ramieniu, w nadziei, że nie będzie miał mi za złe tylko dotykania. - A wiesz, potrzebowałem jakiejś zmiany - mówię jeszcze do Sam dotykając tlenionych, krótkich włosów. Zerkam na Oberona, który nadal stał za mną, licząc na to, że słyszy imię nowej przybyłej, bo on jako jedyny mógł rozeznać się jakoś w obecnej sytuacji, chociaż nie jestem pewny czy kojarzy Alexandra. Gdyby Obi miał obok drugą połówkę, byłby w takim samym położeniu z Patka. Kiedy odwracam wzrok na prezent przyniesiony przez parę orientuję się, że obok nas przybyła Perpetua. Z lodowatym uśmiechem i czarnymi oczami. Nawet jej przywitanie z Alexem jest bardzo sztywne i do tego rzuca mi wyraźnie osobliwe spojrzenie. - Eeeeee, tak to Perpa, najurokliwsza gospodyni - mówię próbując zagadać komplementem; ale nie wiem czy nie wyszło to na ironię, skoro ta nagle odwraca się by pójść po drinki, roztaczając wokół siebie wyraźnie grację i urok. I lekką zazdrość. Zerkam przepraszająco na Alexa i Sam. Potrzebuję wsparcia na tej imprezie, bo wyraźnie zaczęło mi się wymykać coś spod kontroli. - Eeeee... Obi, Felinus, co to za spotkanie bez alkoholu, podajcie wszystkim drinki - rzucam do dwójki stojących za mną ze spojrzeniem błagającym o pomoc. Ja zaś przepraszam wszystkich i truchtam w swoim dresiku za Perpetuą. Kiedy tylko jestem obok zarzucam jej rękę na ramię, pochylając głowę, by sprawdzić jak się ma jej harpiowy temperament. - Kochanie, chodźmy po drineczki i wracajmy do gości. Przecież wiesz, że nikt się do Ciebie tutaj nie umywa. Jesteś zła? - pytam nie wiem po co. Bo jest. - To nic takiego. Poza tym powinniśmy cieszyć się, że Alex ma kogoś nowego i jest w lepszym humorze. To przecież Twój przyjaciel - mówię biorąc pierwszego lepszego drinka dla siebie i wciskam jednego Perpie.