Miałem spędzać dnie na remoncie, ale ponieważ Perpetuę ciągnęło do pracy, nie pozostało mi nic innego jak pozwolić jej na to, a sam zostawać na całe dnie z Florence. Oczywiście Perpa powtarzała, że nie muszę, mam odpoczywać, ona znajdzie zastępstwo... Jednak zbywałem ją machnięciem wytatuowanej dłoni, śmiechem, bądź pocałunkami.
Florka była tak mała, że nie umiała jeszcze chodzić i robić zamieszania, była też dość spokojnym dzieckiem, nie wypłakiwała z siebie tonu łez. Dzięki temu mogłem równocześnie opiekować się nią i przetrząsać stare szafy, wyrzucać pozostałości po dawnych właścicielach, bądź próbować odnowić przedmioty, które wydawały się być zdatne do tchnięcia w nie drugiego życia.
Dziś kończyłem właśnie sprzątać dawny salon, gotowy teraz do kompletnej renowacji. Florka leżała w magicznej kołysce, która unosiła się przy moim boku. Była przyjemnym kompanem, bo przynajmniej miałem do kogo otworzyć buzię podczas nieobecności Perpetuy i na dodatek nigdy nie mówiła głupot. Wspólnie ustalamy, że pora na czas wolny. Zawsze by podkreślić ten moment, biegłem do garderoby, by założyć na siebie jeden z wielobarwnych, satynowych szlafroczków. Dziś mój wybór pada na złoty materiał na którym przechadzały się różowe flamingi. Ledwo zdążyłem oblec swoją chudą, wytatuowaną klatę w ten błogi materiał kiedy słyszę pukanie do drzwi. I z pewnością nie jest to Perpetua, która ma klucze. Nie sądzę, że to nasz "sąsiad" Alexander, chociaż musze przyznać, że ubawiłbym się przednio, gdyby okazało się, że na co dzień zakłada wygodny dresik i jest totalnym żartownisiem, wybijającym taki rytm w drzwi.
-
Już idę! - krzyczę do natarczywego gościa i zbiegam po schodach, ciągnąc za sobą zaklęciem kołyskę. Otwieram drzwi na oścież. Unoszę do góry jedną brew na widok mojego gościa.
-
Jules? - pytam zdumiony, rozglądając się na zewnątrz, jakby ktoś jeszcze miał za nim stać. Okazuje się, że najwyraźniej sam postanowił przyjść. -
Skąd masz mój adres? - dodaję kolejne pytanie, najbardziej oczywiste. W końcu jednak uznaję, że nie jest to aż tak ważne. Skoro podjął środki by znaleźć mój nowiutki dom, co nie mogło być chyba aż tak łatwe, to musiało mu w pewien sposób zależeć. Rzadko widywałem młodego Swansea zdeterminowanego do czegokolwiek.
-
Hm, chodź! Nie będziesz tak stał na ganku, posiedź ze mną skoro przyszedłeś. Dopiero się urządzamy, więc większość pokoi jest w kiepskim stanie, ale na szczęście mamy ładny ogród! - mówię otwierając szerzej drzwi i poganiając chłopaka do wejścia prędkimi ruchami wytatuowanych rąk, przy których złoty materiał opada mi do łokci. Przeszło mi przez myśl, że krótkie spodenki, japonki i szlafrok nie są zbyt oficjalnym strojem, ale w końcu chłopak przechadzał się w piżamie po zamku, nie będzie on przejęty konwenansami. Moją wątłą klatę i tak skutecznie zasłaniały poruszające się tatuaże. Macham różdżką w kierunku tabliczki wiszącej na ścianie, odremontowanego, kolorowego korytarza wejściowego. Tam od razu pojawia się słowa
ogród wraz z niewielką postacią tańczącej kobiety.
-
To jest Florence, Florence, to jest Jules - przedstawiam Julesowi niemowlaka w kołysce, który patrzył się z zainteresowaniem na nową osobę; kieruję naszą dziwną paczkę do tylnych drzwi korytarza, wychodzących bezpośrednio na ogród, żwawym krokiem idę ku stojących tam krzesłom.
zt idziemy
tu!