C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Pozostała właściwie niezmieniona po poprzednich właścicielach. Wszechstronna i jasna, sprawiająca wrażenie, jakby panowała w niej wieczna, ciepła jesień - zarówno ze względu na nieuchwytną, domową atmosferę jak i unoszący się zapach świeżo pieczonego chleba i korzennych przypraw. Wyposażona po staroświecku - w liczne szpargały, garnki w kolorze miedzianym i małą kuchenną wysepkę z trzema barowymi hokerami. Kolorowe, jesienne motywy, zarówno na porcelanie jak i oknach wirują powoli, przywodząc na myśl spadające liście.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
— Wejdź Alex! Nie zwracaj uwagi na ten pierdolnik, jeszcze remontujemy...! — Z olśniewającym wręcz uśmiechem poprowadziła swojego pupila do kuchni, balansując drobnym, pełnym wdzięku krokiem między rozłożonymi po panelach pudłami, książkami i rzeczami, których sama przeznaczenia do końca nie znała (Huxley chyba też nie). Manewrowała tak z tym większą gracją, bo w swoich ramionach, oparte o pierś, trzymała drzemiące smacznie maleństwo. Swoją córeczkę, niespełna miesięczną Florence, na której śmiesznie marszczące się przez sen czółko już opadały miękkie jak puch, złociste loczki. Niemowlak widocznie absolutnie nic nie robił sobie z bodźców świata zewnętrznego - ćwierćwilątko spało w najlepsze w ramionach matki. — Długo się nie widzieliśmy — stwierdziła, absolutnie bez wyrzutu, a wręcz bardziej właściwie z ulgą w miękkim głosie. Zdecydowanie wolała kontakt z ludźmi, kiedy nie wyglądała - a zwłaszcza nie czuła się - jak siedem nieszczęść. Zwłaszcza, że Voralberg wystarczająco wiele razy widział ją w rozsypce - jak ona jego, z resztą. — Ravenclaw wygrał Puchar Domów, gratulacje! Musisz być dumny! — Kiedy tak promieniała, namacalnie wręcz szczęśliwa, z ogromną łatwością przychodziły jej wszelkie rozmówki. Obecność Alexandra - mimo faktu, że był świadkiem Caine'a na ich niefortunnym ślubie - absolutnie jej nie krępowała. Przede wszystkim był przecież jej przyjacielem. — Zrobię Ci kawę — nie zaproponowała, tylko oznajmiła. — Tak, wiem, czarną! Usiądź — wskazała hoker przy kuchennej wyspie, samej zaczynając krzątać się przy staroświeckiej gazówce. Z wprawą operowała słoiczkami, łyżką i kawiarką jedną ręką, kołysząc na swoim drugim ramieniu córeczkę. Jednocześnie nuciła pod nosem jedną z francuskich melodii, która właśnie płynęła z gramofonu w pokoju obok. Łypnęła na Alexandra spod ciemnozłotych rzęs iskrzącym wzrokiem. — Liczę... Liczymy na częstsze odwiedziny, sąsiedzie — zaszczebiotała, widocznie rozbawiona, szczerząc w uśmiechu idealnie proste, białe zęby - nim kawa w kawiarce nie zaczęła bulgotać, a Perpetua machnięciem różdżki, którą dobyła z kieszeni spódnicy rozlała napój do dwóch porcelanowych filiżanek, na których tańczyły zaczarowane dynie. — Póki nie wyplenimy wszystkich chochlików kornwalijskich i nie urządzimy salonu... i miliona innych pokoi, to nie będę miała zbyt wiele czasu. Ale kuchnia jest urocza, nie sądzisz? Nic nie zmieniłam! Poprzedni właściciele rzucili tu chyba stałe Essentia Mirabile... — plotła w najlepsze, stawiając kawę przed mężczyzną i wsuwając się na hoker obok. Radosny rozgardiasz - właśnie taka atmosfera panowała w Dziupli, którą zaadaptowali pod siebie Huxley z Perpetuą.
Ostatnio działo się zdecydowanie zbyt wiele. I bynajmniej nie miał na myśli swojego życia, bo ono w ostatnich miesiącach stało się niesamowicie stabilne. Po akcji z wilkołakiem nie przytrafiło mu się już nic złego, żadnych wypadków, dziwnych sytuacji czy innych tego typu spraw. Na dodatek Krukoni wygrali zarówno puchar Quidditcha jak i domów, z czego był niesamowicie dumny. Absolutnie im się to należało, zważywszy na pracę jaką wykonali w tym roku, ale i w poprzednim – za wszelką cenę goniąc Ślizgonów ku chwale Ravenclawu. Z wieloma z nich musiał się pożegnać – zaczynali dorosłe życie i musieli opuścić mury szkoły, choć niektórzy z nich pozostali w zamku jako asystenci. Paru osób będzie mu zdecydowanie brakowało. W każdym razie – było wszystko dobrze. U niego. Co innego, jeśli chodziło o Perpetuę. To nie była kwestia braku szczęścia, kiedy po tak pięknym i wspaniałym ślubie wszystko sypnęło się niczym domek z kart. Coś po prostu nie kliknęlo w tym związku. Presja z powodu ciąży? Charakter Caine’a? Wysokie wymagania Whitehorn? Nie miał absolutnie pojęcia, a i nie chciał też zawracać też głowy kobiecie w jej najtrudniejszych chwilach. Oczywiście zaoferował swoją pomoc, jeżeli tylko jej potrzebowała, ale nie chciał na siłę wyciągać z niej jakichkolwiek faktów. Mówiąc szczerze prywatne szczegóły go nie interesowały od zawsze. Jeśli ktoś chciał to mówił, jeśli nie – nie było mu nic do tego. Co innego jeśli chodziło o jej niedoszłego męża. Chwila refleksji powstrzymała go od tego, aby nie wpaść do ex-prawnika i nie ojebać go za to, co się stało. W ostateczności zadowolił się uprzejmym listem. No, może nie był uprzejmy, ale był. Wymowny. Dziś miał pojawić się u niej po dość długim czasie niewidzenia się. Byli przyjaciółmi, ale najwyraźniej ona potrzebowała spokoju, a on nie potrzebował towarzystwa. Tak zwane dopełnianie się. Nie musiał nawet zbyt daleko iść – okazało się, że wprowadziła się do Doliny, co więcej doszły go słuchy, że zeszła się o ironio, z Williamsem. Nie mogli wszyscy sobie tego ułatwić i hajtnąć ich wtedy? Shercliffe’a by się jakoś pozbyli. Doprawdy wszystko ułożyłoby się lepiej. A dziecko? Czy to naprawdę ważne czyje było? Osobiście nie pozwoliłby – jakby już się doczekał – aby jego wychował ktoś inny, ale skoro Caine’owi to nie przeszkadzało, Huxowi tym bardziej to who cares. - Witaj Perpetuo. – rzucił na wejściu, trochę skonsternowany jej fantastycznym humorem. Nie to, żeby mu to przeszkadzało czy jakoś mocno zaskoczyło. Whitehorn od zawsze była szczebioczącą oazą uśmiechu, ale tym razem było w tym coś… innego, co nie do końca do niego docierało. Później to zanalizuje. Nie dała mu nawet chwili na stwierdzenie czegokolwiek, kiedy pomknęła do wnętrza domu, a jemu pozostało iść za nią. Dużo mniej zgrabnie przeciskał się pomiędzy pudłami, rozglądając się po pomieszczeniach i w międzyczasie odpowiadając jej krótkim „owszem”. - Tak, to był… ciekawy rok szkolny. – skwitował krótko, jak to miał w zwyczaju, siadając na jej prośbę przy wysepce i obserwując jak krzątała się po kuchni. Podpadł podbródek na knykciach, uśmiechając się nieznacznie. Trzeba było przyznać, że cieszyło go iż zachowywała się tak swobodnie. Miał jedynie nadzieję, że nie udawała. - Przyznam szczerze, że zaskoczyłaś mnie wprowadzeniem się do Doliny, ale oczywiście jest to dobry wybór z Twojej strony. – odpowiedział jej, śledząc ją białymi oczami z lewej do prawej, z prawej do lewej, przy tym nie ruszając się ani o centymetr. Podziękował za kawę i upił łyk z filiżanki, czując kojące ciepło. - W istocie, urocze mieszkanko. – absolutnie kiczowato nie w jego stylu, ale miało w sobie jakiś czar. Pasowało do tej jakże aktualnie abstrakcyjnej pary. – To jak rozumiem jest…? – wskazał, może nieco niemiło, podbródkiem na śpiące w jej objęciach dziecko, na które o Merlinie, chwilę wcześniej jeszcze nawet nie zwrócił uwagi. Ale skoro już je zauważył, to aż głupio było nie zapytać, szczególnie po tym, co niegdyś zastał w szkolnej auli.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Większość dni spędzam na próbie odświeżania wnętrz i krzątaniu się po całym domu. Jestem tak tym przejętym, że musiało mi umknąć gdzieś oświadczenie Perpetuy, że dziś zaprasza gościa. Niemalże od rana siedziałem w garderobie, która jakimś cudem była cała w pajęczynach. Naprawdę obrzydliwych. Dość niefortunnie wybrałem ubranie na dzisiejsze sprzątanie, bo po prostu jak zwykle założyłem na siebie szlafrok. Dzisiejszy miał różową barwę, a na nim latały kolorowe motyle. Może (podkreślam, może) pokusiłbym się o jakieś lepsze ubrania niż satynowy szlafrok, szorty i klapeczki, gdybym wiedział, że ktoś jest w domu. Jednak wyszło jak wyszło i właśnie schodziłem ze schodów, rozglądając się w poszukiwaniu mojej piękniejszej połówki. Z daleka mignęła mi Perpetua z naszą córką w ramionach, która robiła coś przy kuchni. - Perpa! Jestem prawie pewny, że akromantula mieszkała w garderobie, nikt nie narobiłby inny takich obrzydliwych pajęczyn. Myślisz, że mogliśmy ją przeoczyć tak jak chochliki? - pytam głośno półwili, idąc energicznie w jej stronę i lawirując między pudłami, już z pamięci; kompletnie nie zauważam Alexa (dość ironiczne, biorąc pod uwagę jego wzrost), bo nie patrzę w kierunku kuchni tylko ściągam ze swojego stroju mnóstwo pajęczyny, która teraz mnie pokrywa. Z niekrytym obrzydzeniem, zrzucam wszystko na ziemię. Podchodzę do Perpy, składając jej pocałunek na ustach. - Może mała przerwa?... - proponuję, kiedy odrywam się od niej i już uniosłem jedną brew zalotnie do góry, by zaproponować jakieś intymne spędzanie wolnego czasu, otwieram buzię, ale jestem nagle praktycznie oko w oko z naszym gościem. Nigdy wcześniej nie miałem nic do opiekuna Krukonów. Może niekoniecznie był podobny do mnie z charakteru (delikatnie mówiąc), ale był kompetentnym nauczycielem i świetnym zaklęciarzem. Jednak najwyraźniej nie na tyle, by zorientować się, że obrączki, które podarował Caine'owi i Perpie nie były dobrym pomysłem. Dlatego z mojej twarzy ucieka ciepło i czułość, kiedy zerkam na Alexa, a zastępuje je lekko zasępiona mina. Nie umiem ukrywać uczuć. - Alexander - mówię na przywitanie, kiwając lekko głową w jego kierunku. Nawet z grzeczności zawiązuję mój szlafrok, by chociaż odrobinę ukryć klatę pokrytą magicznymi tatuażami. Zerkam na Perpę i kieruję się ku lodówce, by wyciągnąć z niej piwko. - Nie chciałem przeszkadzać. Pójdę zapalić - mówię i przeszukuję szafki w poszukiwaniu papierosów. - Tylko nie wymieniajcie się żadnymi pierścionkami - mruczę jeszcze, nie mogąc się powstrzymać i w końcu znajduję paczkę fajek na lodówce.
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Ależ u niej również wszystko było dobrze! Od pewnego czasu jednak, bo trzeba przyznać, że mimo całej swojej pogody ducha... Przeżyła ewidentne załamanie. I zapewne dalej by je przeżywała i pogłębiała z dnia na dzień - gdyby nie Huxley, który za nic miał to, że Perpetua chciała być sama. Cóż, chcieć to ona sobie mogła, ale ten ekscentryk doskonale wiedział, czego potrzebowała. Prawda była też taka, że tylko on mógł jej to dać - toteż nikt inny z jej bliskich nie powinien mieć do siebie pretensji. Ona miała pretensje do samej siebie, nikogo innego. Chociaż i z tego zdawała się wychodzić, krok po kroczku... Ramię w ramię z Williamsem - i małą Florence w ramionach. Dziecko, które zdawało się być dla niej ciężarem przez ostatnie miesiące samotności - teraz było jednym ze źródeł szczęścia w jej życiu. Nie bała się macierzyństwa, już nie. A do tego wszystkiego, chcąc nie chcąc (bardziej chcąc) dołożył cegiełkę Voralberg. Chociaż raczej żadne z nich nie spodziewało się t a k i e g o obrotu spraw. Życie jednak pisało własne scenariusze, a Perpetua była główną aktorką dramatyczną - pytanie tylko, czy w końcu zasłużyła na swój happy end. — Sama siebie tym zaskoczyłam! — zaśmiała się w głos, zupełnie szczerze. Whitehorn nie miała zwyczaju udawać - a jeśli już to robiła z jakiegoś powodu, to wyjątkowo nieudolnie. Uważny obserwator taki jak Alex przejrzałby ją w moment. — Ale rzeczywiście, nie widzę lepszego miejsca na dorastanie ćwierćwili niż Dolina Godryka — przyznała, mrużąc oczy z niemym zadowoleniem, kiedy mężczyzna upił łyk kawy. Wiedziała o jego awersji do... niepewnych napojów. — A to... — wyraźnie się ożywiła (o ile to jeszcze możliwe), kiedy Voralberg zwrócił uwagę na maleństwo w jej ramionach. Odjęła córeczkę od swojej sukienki, przekręcając ją delikatnie w stronę Alexa - tak by ukazać małą ćwierćwilę w całej, ubranej w krukońskie śpioszki (od Julii Brooks), okazałości. — Florka — wypowiedziała jej imię z miękką nutą czułości, odgarniając zaskakująco bujne - choć cieniutkie i delikatne jak puch - loczki z dziecięcego czółka. — Florence W... Przerwała nagle, słysząc głos Huxleya dochodzący z korytarza - i też w tamtą stronę spojrzała, zsuwając się z hokera. Widząc w jakim klimatycznym stroju jej rozważniejsza (czasem) połówka zmierza w kierunku kuchni, nie mogła powstrzymać trzęsącego nią chichotu - zerkając kątem oka na Alexandra. Widocznie Voralberg dostanie na powitanie pełen pakiet urzędujących w Dziupli domowników. — Hux, ale weź nie syf na kafelki — jęknęła z nieukrywaną zgrozą, gdy Williams strzepnął z siebie kłęby lepkiej pajęczyny prosto na podłogę. Dodałaby jeszcze jakąś uwagę - albo rzuciłaby chłoszczyść - gdyby nie fakt, że Huxley nie robiąc sobie nic z obecności gościa; skradł jej dość soczysty pocałunek. Zdążyła jedynie rozbawiona do granic mruknąć jakieś "Mhmm!", próbując go od siebie choć delikatnie odsunąć. I na huxową filuterną propozycję zapewne wybuchłaby już pełnym śmiechem - gdyby ten nie zauważył w końcu siedzącego jej tuż za plecami Voralberga z filiżanką w dłoni; a mina momentalnie mu nie zrzedła. Perpetua zmarszczyła brwi, rzucając Williamsowi ostrzegawcze spojrzenie - z którego jej partner widocznie nic sobie nie robił. Spojrzała przepraszająco na Alexandra - samej już do końca nie wiedząc, czy jakoś to wszystko sprytnie odwrócić w żart, czy zacząć tłumaczyć muchy w nosie swojego wybranka. Słysząc jednak uwagę Huxa o pierścionkach, aż się zjeżyła. — Huxy! — fuknęła, obrzucając Williamsa proszącym spojrzeniem. Wzięła głęboki oddech, próbując przegnać nagle zmrożoną atmosferę. — Nie przeszkadzasz. Zapal i zrób proszę mleko Florce, dobrze? — poprosiła, ponownie wsuwając się bokiem na krzesełko obok Alexandra i wolną dłonią sięgając po swoją kawę. — Więc... — chrząknęła i upiła łyk naparu, delikatnie układając powoli rozbudzające się maleństwo na swoim podołku. — Wybierasz się na wakacje w tym roku? — zagaiła, jak gdyby nigdy nic. — Musimy rozegrać nową partię szachów! Skrzywiła się nieco, przypominając sobie ich sugestie nad ostatnią wygraną przez nią rozgrywką.
Przebywanie w towarzystwie Perpetuy zawsze było… inne. Nie miał pojęcia czy to jej pozytywny charakter czy jakiś rzucany nieświadomie urok, ale czuł się tu trochę lepiej. Nie to, żeby ostatnio jego samopoczucie było gorsze, ale tu zwyczajnie było inaczej. Przy okazji cieszył się również, że ją widzi, szczególnie że była szczęśliwa, a przynajmniej na taką wyglądała. Nie obchodziło go, czy wpływ na to miało macierzyństwo czy jej nowy związek z Huxleyem, grunt że jej nastrój znacznie się poprawił. I to go też cieszyło. Nieco niechętnie, ale zwrócił swoje jasne oczy na śpiące w jej ramionach niemowlę i przyjrzał mu się czujnie, zupełnie jakby patrzył na coś nietypowego. Nie to, że nie widział nigdy w swoim życiu małych dzieci, ale jakoś za nimi nie przepadał. Na całe szczęście jego uwagę przykuło coś innego, coś na czego widok uśmiechnął się, delikatnie rozbawiony. - Szanuję ten wybór. – mruknął w międzyczasie picia kawy, podbródkiem wskazując na krukońskie śpioszki. Zważywszy, że jej matka była Puchonką, a ojciec i ojczym Gryfonami, to był to zaskakujący zakup, ale chyba nie chciał w to wnikać. Do twarzy było dziewczynce w tym kolorze, a kto wie co się wydarzy jak będzie miała jedenaście lat. Brzmiało to jak nieskończoność. - Williams. – odchrząknął, kiedy ten wreszcie zauważył jego obecność w kuchni, po tym jak bezceremonialnie do niej wszedł w niecodziennym stroju, na widok którego Voralberg z początku odwrócił wzrok nieco zażenowany, ale już wkrótce po prostu na niego patrzył czekając aż ten na niego spojrzy i dowie się o jego istnieniu. Absolutnie nie wzruszyła go zmiana zachowania uzdrowiciela na jego widok i nic sobie z niego nie zrobił. Nadal trwał w delikatnym uśmiechu, który na nic nie wskazywał, ot mina neutralna jakich wiele. Miał gdzieś co Huxley myślał na jego temat, a już na pewno gdzieś to, co stało się z obrączkami po rozwodzie Shercliffe’ów. Równie dobrze mogli wyrzucić je do oceanu – bez ich małżeństwa były w ogóle bezużyteczne. Uniósł brew słysząc jego słowa o pierścionkach. Cokolwiek znaczyły, nie chciał odpowiadać na zaczepki. – A właśnie, skoro o tym mowa. – sięgnął do klapy marynarki, z bezdennej kieszeni wyjmując nie pierścionek króliczą maskotkę, która sama w sobie była wielkości tego dziecka. Powiedzmy, że nie był najlepszy w dobieraniu prezentów dla maluchów, a poczuł się w obowiązku, aby coś dla niej przynieść. Usadził zabawkę na blacie tuż przed Perpetuą. Dla…Florki. – dodał, w ostatniej chwili przypominając sobie imię córki Perpetuy. - Nie jadę w tym roku, nie mam ochoty. - stwierdził po chwili, jak zwykle wylewnie, kiedy już zapoznały się z miśkiem i tym samym odpowiadając na pytanie uzdrowicielki. W istocie jakoś miał zamiar sobie odpuścić. Po wilkołaczych wydarzeniach był dość przemęczony i nawet amulet Laveau średnio mu pomagał, a zdecydowanie wolał odpocząć we własnym domu, samotnie, a nie z bandą - zapewne co rusz wpadających w kłopoty uczniów. Może innym razem.
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
- Och! - mówię jedynie na syf, który narobiłem, zbyt skupiony na swojej pięknej partnerce, by zrobić cokolwiek z pajęczynami leżącymi na kafelkach. Jednak ku mojemu niezadowoleniu, Perpetua zamiast oddać chętnie pocałunek, raczej próbuje zdystansować się ode mnie. Byłbym bardzo zawiedziony tym obrotem spraw, gdyby nie to, że dość szybko odkryłem co się kryje za jej niespecjalną chęcią na chwilę intymnej przerwy. A raczej kto się kryje. O ile Alexander kompletnie ignoruje moją chłodniejszą niż zwykle postawę oraz rzucony w eter tekst o pierścionkach, Perpetua już zaczyna przebierać nogami. Zapewne stanęłaby na głowie, byleby nie zrobić z tego w jakiejkolwiek konfrontacji. Nie wiem dlaczego. Skoro był jej przyjacielem, czy tam Merlin wie kim, nie powinien przypadkiem okazać odrobinę skruchy za skrzywdzenie bliskiej osoby? A jeśli nie darzył jej przyjaźnią, czy nie miał krzty honoru, żeby za to przeprosić? Nie rozumiem zachowania Voralberga. Założyłbym optymistycznie, że już o tym rozmawiali, ale po oburzeniu Perpy na moje słowa mogłem stwierdzić - zdecydowanie tego nie robili. Lekko naburmuszony idę robić mleko, tak jak Perpetua kazała, na chwilę rzucając papierosy z powrotem na blat, bym mógł ich szukać po raz kolejny za chwilę. Polegając bardziej na różdżce wyjmuję ją, by zagotować wodę, schłodzić ją prędko zaklęciem, upewnić się, że ma dobrą temperaturę i w końcu połączyć z odpowiednią ilością proszku dla Flo. Chcąc nie chcąc słucham jednym uchem nieszczególnie porywającej rozmowy. Przelewam mleko do butelki i podaję bez słowa Perpie. Bardzo rzadko nic nie mówię, nie wtrącając się wesoło w rozmowę, nawet jeśli nie byłem na nią zaproszony. Już idę po papierosy, by pozostawić ich samych sobie, uszanować życzenie Perpy. Ale mi się nie udało. Nawet nie zrobiłem dwóch kroków z kuchni, nie mogę się powstrzymać; muszę coś powiedzieć. - Hej, Alexander, serio, nie chcę cię pouczać, ani nic, ale nie mogę patrzeć jak sobie siedzisz rozluźniony z uśmiechem i nawet nie rzuciłeś słowa przeprosin na to ile bólu narobiłeś Perpie swoim ślubnym prezentem... Oj, sorry, wiem że zaraz powie nie wiedziałeś, skąd miałeś wiedzieć, to jej wina, bla bla, ale dawanie przedmiotu, które ma działanie amoretncyjno podobne... dlaczego uznałeś, że to jest dobry pomysł? Chciałeś aż tak pomóc Caine'owi czy co? Czy po prostu nie domyśliłeś się, że to może mieć beznadziejne skutki? - pytam, nadal również zaintrygowany tym dlaczego uznał, że dodawanie jakiejś afrodisii do przedmiotu, który mają na sobie na co dzień jest dobrym planem. - Chyba, że to był niezwykle dobrze zaplanowany sabotaż, wtedy byłbym niemalże pod wrażeniem - dodaję jeszcze taką możliwość, która nawet poniekąd mnie rozbawiła.
Przez chwilę patrzył na niemowlaka, kiedy mężczyzna, miast zrobić to co miał w zamiarze zawrócił i zwrócił się bezpośrednio do niego. Voralberg rzadko kiedy się irytował, ale teraz poczuł się naprawdę urażony. Poczekał, aż opiekun Gryfonów skończy swój wywód i da mu dojść do słowa. - Williams, nie chcę Cię pouczać, ani nic. - przedrzeźnił jego wypowiedź. - Ale bądź łaskaw nie być bezczelny i spróbuj połączyć kilka wątków, jak na przykład, nie wiem... szczęśliwe narzeczeństwo, wspaniała młodość, radość z potencjalnego wspólnego życia. Wiesz, może Ty jesteś jasnowidzem, ale wyobraź sobie, że ja nie i nie byłem w stanie przewidzieć tego, jak szybko - i w ogóle - się to skończy. Więc bądź tak miły i zejdź ze mnie, a już na pewno przestań mnie oskarżać o swoje durne wyobrażenia. Jak nie rozumiesz magii innej niż uzdrowicielska, to nie pouczaj mnie o mojej własnej. - mówił z całkowitym, alexowym spokojem, choć czuł, że w jego środku powoli zaczyna się gotować. Z zewnątrz był jednak niewzruszony, jak to on, za każdym razem gdy ktoś próbował go wyprowadzić z równowagi. A teraz czuł się oskarżany i osaczony, tylko dlatego, że chciał być miły dla własnej... przyjaciółki i dać jej wyjątkowy prezent. Gdyby Hux wyścielił swój nos gdzieś dalej niż jego czubek, to może wiedziałby, że zaklęciarz zdążył mieć już konfrontację z Shercliffem na temat jego głupoty w obronie Whitehorn. Ale skąd mógł o tym wiedzieć, ba! Nie wiedziała o tym sama Perpetua. - Jeszcze jakieś pytania? Nie? To może przestańmy o tym gadać, bo chyba nie jest to zbyt przyjemny temat dla nas wszystkich, a szczególnie stojącej obok Perpetuy. - szczerze mówiąc sam teraz miał ochotę na jakąś fajkę. Zdecydowanie ostatnimi czasy nie czuł się najlepiej, a tu jeszcze znikąd Williamsowi przyszła ochota na oskarżycielskie pogaduszki. Kartony w korytarzu lekko zadrżały, być może jeden z nich spadł wysypując zawartość, a za nim drugi. Voralberg wciąż patrzył na swojego rozmówcę białymi jak kwarc oczami, ażeby wkrótce spocząć nimi na blacie. Ręce zaczynały mu drżeć, tak więc dla niepoznaki chwycił kubek i dopił kawę. - Dobrze. - stwierdził, podnosząc się ze swojego miejsca i powoli zsuwając się z hokera. - Widzę, że moje towarzystwo jednak nie jest tu dziś mile widziane. Dziękuję za kawę Perpetuo, do zobaczenia. Williams. - może i był wkurzony, ale wychowany, tak więc również osobie odpowiedzialnej za jego nastrój pokiwał głową z nieudawaną kulturą. Ruszył w kierunku drzwi wyjściowych i zniknął tuż za nimi teleportując się z marszu. Wiedział, kiedy powinien się ulotnić, zanim stanie się coś gorszego niż niekontrolowanie spadające kartony, które - swoją drogą - bezróżdżkowo tuż przed samym wyjściem ułożył tak jak stały. A teraz po jego obecności został po nim wyłącznie pluszowy króliczek na blacie i pusty kubek po kawie.
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Z radością przyjmowała bliskich w swoim nowym domu - w ich nowym domu, jej i Huxleya. Wyglądała na szczęśliwą i taka też była, a w jej przypadku ten stan był wręcz nie do podrobienia. Najlepszy aktor z desek teatru nie potrafiłby odegrać i oddać promienistości Whitehorn, kiedy tak rozświergotana krzątała się po kuchni. Najwyższą siłą woli powstrzymała się od wybuchu śmiechu przy naprawdę ostrożnych oględzinach Voralberga wobec drzemiącej Florence. — Wyglądasz jak kuguchar co pierwszy raz w życiu kwintopeda zobaczył — zachichotała krótko, kwitując dystans Alexandra jednym ze swoich ciepłych uśmiechów. Jeszcze raz, miękkim gestem przygładziła puszyste loczki swojej córki. — Wyobraź sobie, że te śpioszki przesłała mi twoja Julia Brooks. Kochana dziewczyna — rozpłynęła się jeszcze nad krukońską studentką - którą oceniała raczej mniej (zdecydowanie mniej) surowo, niż reszta kadry profesorskiej. Słyszała o tym jak dziewczyna sobie nagrabiła po jednym z meczów Quidditcha. Ale też pamiętał wół jak cielęciem był - a Perpetua nie była grzeczną dziewczynką w szkolnych czasach. Z uśmiechem zadowolenia przyjęła kapitulację (ehe) Huxleya, który zgodnie z jej prośbą zaczął przygotowywać mleko dla rozbudzającej się ćwierćwili. Poświęciła w tym czasie uwagę swojemu gościowi, kiedy ten z kieszeni marynarki wyjął... pluszowego króliczka. — Oooooch, przesłodki! — zareagowała szczerym, nieodmiennym entuzjazmem, obdarzając Alexa rozczulonym uśmiechem. — Spójrz aniołku co przyniósł Ci wujek Alex! — zaszczebiotała niskim, ciepłym głosem do Florence, która ziewnęła przeciągle, nieporadnie pocierając drobną piąstką zaspane ślepka. Perpetua przytuliła do swojej piersi córeczkę, podnosząc wzrok na przyjaciela i z pewnym... zatroskaniem wysłuchując jego lakonicznej wypowiedzi. Zlustrowała jego pozornie neutralną twarz, czujnie, trochę pytająco - coś jej tu nie leżało. Nie zdążyła jednak zapytać. Bo potem... Bo potem cała ta radosna atmosfera legła w gruzach. Złotowłosa łudziła się jeszcze przez moment, że zażegnała ten niewypowiedziany konflikt między Alexandrem i Huxleyem - jednak nie. Oczywiście, że nie. Jej ROZWAŻNIEJSZA połówka nie potrafiła przemilczeć pewnych spraw. I o ile kochała Williamsa za to w ich relacji - tak to nie była ich relacja. Zwyczajnie wmurowało ją w krzesełko - kiedy tak siedziała, gorączkowo wodząc wzrokiem od swojego ukochanego, do przyjaciela - i z powrotem. Ta niedorzeczna wymiana zdań trwała tak szybko, że nie zdążyła na nic zareagować. Jedynie wzdrygnęła się na hokerze, mimowolnie tuląc do siebie jękliwie gaworzącą - głodną - Florkę, kiedy jeden z kartonów w korytarzu upadł. A za nim drugi. Kątem oka dostrzegła drżące dłonie Alexandra - choć ten chciał je wyraźnie ukryć. — Nie, nie, Alex...! — Ledwo zsunęła się z siedziska, żeby zatrzymać przyjaciela - a Florence rozpłakała się w głos, domagając się mleka w butelce, którą Perpetua już miała w drugiej ręce. — Shhh maleńka, shhh... — próbowała uspokoić córeczkę, wsuwając się z powrotem na hoker i podając dziewczynce butelkę. Przejętym wzrokiem odprowadziła sylwetkę Voralberga do drzwi - a potem skierowała jasne, smutne spojrzenie na Huxleya. — Po co? Powiedz mi, po co — poprosiła, wcale nie z wyrzutem w cichym głosie. A bardziej... zawodem. Naprawdę chciała spędzić po prostu miłe popołudnie we własnym domu - zapraszając przyjaciela na kawę. Porozmawiać o głupotach, a może i poważniejszych rzeczach. Po ludzku zapytać co u niego. — Czy to naprawdę teraz — stawiła nacisk na to słowo — takie ważne? Siedziała, wpatrzona pytająco w Huxleya, z małą Florką w ramionach, która pochrząkiwała cichuteńko ciągnąc mleko z butelki. Westchnęła zrezygnowana, podnosząc filiżankę swojej kawy. — Prosiłam Cię Huxy. Nie chciałam już do tego wracać — podjęła po prostu, upijając łyk własnego napoju. — Czy już niewystarczająco przeżyłam ten rozwód i samego Caine'a?
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Na początek unoszę do góry brwi kiedy ten mnie najwyraźniej przedrzeźnia. Czekam jednak na jakiekolwiek wytłumaczenie sytuacji, obecnie ignorując Perpetuę, która niepokoi się obok. - Skoro przy kimś zmieniają się uczucia na magiczne, nieprawdziwe, jak to mogło być dobre? Nie uznałbyś, że jestem idiotą, gdybym nalewał Perpie codziennie amortencję do herbaty, bo dzięki temu jest zadowolona. Na przyszłość podzielę się swoim darem jasnowidzenia - ten eliksir nigdy nie jest dobrym pomysłem. Alexander oczywiście nie przeprasza, ale po lekko kpiących słowach, próbuje również zadrwić z moich umiejętności. Wywracam na to oczami, nie będę się oburzał, ani bronił, bo były to jakieś bezpodstawne zaczepki, które miały tylko urazić moje ego. A akurat moje ego bardzo trudno zranić, bo wyjątkowo się nim nie przejmuję. Nie mam pojęcia o czym gadał Alexander z Shercliffem. Tak naprawdę bardzo niewiele wiem o Voralbergu. Zakładam, że był przyjacielem Caine'a, skoro został świadkiem na ślubie. Był równie ślepy na ten związek jak wszyscy wokół. Wiem, że jest zazwyczaj dobry dla Perpy i jej pomagał. Widziałem plusy i minusy (na tyle oczywiście ile mogłem). Jednak nie mogę przełknąć tego ile Perpetua przeszła przez jedną głupotę, która była próbą fajnego prezentu. Jak mam spokojnie stać, kiedy Alex udaje, że nic się nie stało, nie mówiąc żadnego głupiego przepraszam na początek. Szczerze mówiąc już chcę się wycofać, uznając że nie ma co. Machnę ręką i przeproszę Perpę kiedy pójdzie. Jednak ręce, Alexa drżą i gdzieś przewraca się jedno pudło. - Naucz się empatii, albo zwykłego obycia z ludźmi, zanim zaczniesz się popisywać swoimi umiejętnościami, wielki magu - mówię z przekąsem kiedy w oddali upadają kolejna rzecz, a Florka zaczyna głośniej płakać. Może ja dziś nie byłem idealnym przykładem człowiekiem z dużą empatią. Ale w innych okolicznościach zazwyczaj nie można mieć mi nic do zarzucenia. Nie mam pojęcia, że Alexander znowu przeżywał jakiś trudny okres; jego wieczna obojętność sprawia, że trudno często czuć wielkoduszność do jego błędów. Dlatego wydawało mi się, że to jego buta, poczucie wyższości sprawiają, że tak się zachowuje, kiedy tylko ktoś zauważy, że cokolwiek z nim jest nie tak. Alex wychodzi, Perpa lamentuje, Florka chce jeść. A ja odwracam się po papierosy, poirytowany rozmową. Oczywiście, że nie chciałem by tak przebiegła. Mogłem przemyśleć moje podejście, a nie wybuchnąć na dzień dobry, ale tak mnie irytował jego brak jakiejkolwiek skruchy. Perpetua się złości, czy tam jest smutna, wiedziałem, że to będzie jedna z tych rzeczy. Nie obstawiałem wcześniej która, ale liczyłem się z tym krzycząc na opiekuna Kruków. - Wkurwiłem się, że cię nie przeprosił. Prędzej się zesra niż powie w twarz, że zrobi coś nie tak, jak mnie takie coś cholernie irytuje. Że może przejść przez życie będąc nieuprzejmą kłodą, która z emocji potrafi się tylko zdenerwować - mówię biorąc Zjednoczone Wile z blatu. Zerkam na karmiącą Perpę, która patrzy na mnie rozczarowana. - No przecież wiem, że nie powinienem. Następnym razem mnie zamykaj w piwnicy jak będzie przychodził - mówię zdenerwowany, szastam szlafrokiem i szybkim krokiem wychodzę z kuchni, kierując się na ogród i po drodze lekko trzaskając drzwiami.
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Kiedy to wszystko w ogóle się zaczęło, zdążyło eskalować do takiego niewypowiedzianego konfliktu i jeszcze się skończyć? No kiedy? Perpetua była zwyczajnie w szoku. Sama nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć i dlaczego to przyjemne popołudnie potoczyło się w zupełnie inną stronę, niż w istocie miało się potoczyć. Zwłaszcza, że poruszane kwestie stricte dotyczyły jej samej, a ona... Ona tego nie zainicjowała. Ba! Na Merlina, nie chciała do tego wracać! — Huxy, ale ja nie chcę żadnych przeprosin! — syknęła z naciskiem, marszcząc idealne brwi w pewnym rozdrażnieniu. — Nie są mi potrzebne do szczęścia. Je mam tutaj! — wskazała palcem na sączącą mleko Florence, a potem na samego Williamsa, dźgając powietrze. Szybko przechodziła z emocji do emocji, starając się zrozumieć to co przed chwilą zaszło - i to zupełnie niezależnie od niej. Naprawdę nie miała żadnego żalu do Alexandra - bo skąd mógł wiedzieć jak ona sama zareaguje na zaklęte obrączki? Skąd mógł wiedzieć, że złotowłosa poróżni się z Shercliffem tak, że ich związek ostatecznie skończy się rozwodem? Że nie będą potrafili wyrobić między sobą kompromisów i pogodzić dwóch różnych światów tak, by żaden z nich nie ucierpiał? Ona sama nie potrafiła tego przewidzieć, pomimo, że znała Caine'a równie długo co Huxleya! Jeśli miałaby na to spojrzeć z perspektywy czasu, to obrączki Voralberga właściwie przyspieszyły nieuniknione i jej samej otworzyły oczy na to jak uległa musiałaby być w tym małżeństwie. I jak bardzo musiałaby rezygnować z siebie - ponownie wpadając w tę samą pułapkę. Poza tym Perpetua nie zwykła wzniecać konfliktów o zwykłą 'rację' - Huxley miał w swoim stanowisku prawdę, niemniej, naprawdę to nie grało żadnej roli. Nie liczyło się to, co zdążyła już przeżyć i przeboleć - bo ostatecznie chaos, w który wpadła po kłótni i rozwodzie tak naprawdę dopiero poukładał w jej życiu. Nie widziała sensu dlaczego miałaby to roztrząsać, w imię czego? Po co? — Oh Huxy, daj spokój, przecież nie o to chodzi! — zawołała za ukochanym, kiedy ten uniósł się honorem i wyprysnął z kuchni na ogród. Co tu się do cholery dzieje...? Złotowłosa westchnęła z rezygnacją, rozmasowując sobie skroń. Faceci. — Pecker! — rzuciła w eter, a zaraz obok niej z cichym trzaskiem aportował się domowy skrzat. Bez słowa przekazała mu przyssane do butelki z mlekiem dziecko, uśmiechając się do niego przepraszająco. Skrzat tylko zachichotał pod nosem, delikatnie ujmując małą Florkę - i pluszowego króliczka. — Zaraz wrócę, muszę ugłaskać Pana Domu — prychnęła cicho rozbawiona, rozpinając górny guzik swojej sukienki. Widząc wzrok Peckera - rozpięła jeszcze dwa, chichocząc. — Nie pozwolę, żeby para męskich ego zepsuła mi to popołudnie. Po czym zahaczając o lodówkę, wyjęła dwie butelki piwa i ruszyła w ślad za swoją walczącą jak Lew o jej 'dobre imię' połówką. Nawet jeśli zupełnie niepotrzebnie jej zdaniem - to w pewien sposób to doceniała. A do Alexandra... Będzie musiała napisać.
Huxley wydawał się być tak zdziwiony wizytą, że aż trochę zbił Antka z tropu. Może przeszkadzał, może powinien był się zapowiedzieć. Ale było już na to za późno. - E... Ty spodziewał się kogo innego? - zapytał, przekrzykując skrzeczącego pappara, a jak tylko zerknął na elegancki szlafroczek to od razu wysnuł wniosek, że na progu miał stanąć piękny profesor ONMS. Bo dla kogo innego Hux miałby się stroić w jedwabne hasające hipogryfy? Przecież nie dla dostawcy czaroglovo. No cóż. Mimo tych przemyśleń wszedł posłusznie do środka, gotowy zbojkotować tą hipotetyczną randkę z Atlasem, i ogarnął Chłoszczyściem topniejący śnieg wniesiony na płytki przedpokoju, zanim ruszył w stronę kuchni. - Tak - odparł bardzo precyzyjnie na propozycję napoju, bo tak naprawdę było mu wszystko jedno; odstawił na kuchenny stół mały pakunek, machnął różdżką w stronę garnka, z którego prawie wykipiał wywar, by zmniejszyć moc palnika i machinalnie starł z blatu jakieś rozsypane resztki pora. Dopiero wtedy mógł odpowiedzieć na pytania o to co go tu sprowadza. Troska? Tęsknota? Zdecydowanie nie miał zamiaru tak tego ujmować. - Nic nie dzieje się... ja chciałem zobaczyć czy ty cały jesteś. Brakuje ciebie w szkole - stwierdził, bo zamkowe korytarze naprawdę wydawały się puste, gdy nie zdobiły ich kolorowe stroje i jeszcze barwniejsza osobowość Huxa, który wciąż piastował zaszczytną funkcję ulubionej osoby Antka w Hogwarcie. - Ja pytał twoi zięci ale, no, nic nie zrozumiał z jego gadaniny - przyznał, bo przydybany jakiś czas temu po lekcji Tomek wyrzucił z siebie irlandzkim zaśpiewem taki przydługi monolog z mnóstwem anegdot i odwołaniem do zasad czaRODO o udostępnianiu danych medycznych, że Antkowi się na trzy dni odechciało gadać z kimkolwiek. Nie żeby normalnie miał na to jakąś ogromną ochotę... no, poza Huxleyem. Nadal pozostawało dla niego tajemnicą, dlaczego nie męczyło go jego towarzystwo i ekspresyjny sposób bycia, ale nie zastanawiał się nad tym teraz, bo bardziej interesowało go aktualnie to jak Williams się czuje. Nie zamierzał pytać, zakładając że pewnie usłyszy standardową odpowiedź "dobrze" - więc sam przyjrzał mu się badawczo, jakby sam był zawodowym uzdrowicielem, a potem westchnął tylko w ramach opinii, bo mężczyzna wcale nie wyglądał mu zupełnie zdrowo. No i gdzieniegdzie jeszcze był fioletowy. - Przyniosłem ci ciastki - powiedział tylko, zamiast wyrażać zmartwienie. - Coś tobie pomóc? - zapytał jeszcze, wskazując na początki obiadu. Nie wiedział, co dokładnie Hux tam majstrował i na ile mógłby się przydać, ale dziwnie byłoby mu tak siedzieć bezczynnie.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Odpowiedź Antka wręcz mnie zbiła z tropu, aż zmarszczyłem brwi w zastanowieniu czy przypadkiem nie umawiałem się z nim na dzisiaj, dlatego tak znikąd się tu pojawił. - Czaroglovo co najwyżej. Tak może bym się ubrał. Może to dobre słowo, bo skoro nawet pojawienie się Alexandra w moim domu nie skłoniło mnie do przebrania się w coś bardziej przyzwoitego, nie wiem czemu miałbym peszyć się przy Antku. Niechcący też ukróciłem moimi słowami jakiekolwiek ewentualne spekulacje na temat witania Atlasa w drzwiach. Posyłam lekko poirytowane spojrzenie na przyjaciela kiedy ten nie precyzuje jaki chce napój, mamroczę więc tylko żeby sobie zrobił co chce i macham rękami jak głupek kiedy próbuję zatrzymać nóż który skończył kroić pora po czym leciał na ziemię. - Ach, rozumiem - mówię i zerkam na mężczyznę, bo nie do końca rozumiem, ale nie czuję się na siłach by brnąć w to dalej. - A jak nowa opiekunka Gryffindoru? - pytam, bo niezwykle mnie ciekawi czy radzi sobie lepiej niż ja. Są we mnie dwa wilki. Jeden ma nadzieję, że wszystko jest dobrze, drugi że radzi sobie fatalnie i w przyszłym roku będę mógł wrócić na swoją pozycję. - Albo nie mów mi. Sam nie wiem co chcę - wzdycham dramatycznie i przykładam dłoń do czoła z zafrasowania. - Hm. Co mówił? I co o nim myślisz? Wydaje się być miłym chłopakiem, ale trudno mi go traktować poważnie jest taki... - szukam określenia na Tomka, bo chyba nie ma w głowie pstro, wydaje się być mądry (czasem) i kiedy tak myślę nad tym określeniem przychodzi mi na myśl, że moje wątpliwości mogą się brać z prozaicznego powodu, że nie jest to chłopak ze szkoły, którego można nazwać spoko. Pewnie gdyby Zocha chodziła z Ruby byłbym mniej zaniepokojony wbrew pozorom. - Specyficzny - kończę w końcu odrobinę zniesmaczony wnioskami, które sobie ułożyłem w głowie wrzucając pora do garnka. Nie wiedziałem, że mogę być tak małostkowy. - Eee... Jajka na półmiękko możesz zrobić - oznajmiam i trochę niedbale macham ręką, więc jajka które pomknęły ku Antoszy nie wszystkie wylądowały w całości. - Zofia kupiła mi książkę kucharską Podróże po wegeświecie magii. Dziś robię ramen. Strasznie dużo gotuję ostatnio kiedy już zostały tylko te plamy i zmęczenie - mówię i dotykam swojej szyi na której nie mam tatuażu, a wiem że tam mam znaczny ślad po chorobie. - A potem wysyłam jej w paczkach żeby spróbowała. Wszystko zwykle chwali, ale jej nie można ufać w tej kwestii pochwaliłaby moje największe paskudztwo. Jakie ciastka? - kończę monolog pytaniem jakby to było ważne i wciskam w ręce Antka sos sojowy by sprawdzić czy są bezglutenowe albo czy mają inne ważne właściwości według autora książki, sir Roberto Maklovicha.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Antosha Avgust
Wiek : 46
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185
C. szczególne : mocny rosyjski akcent, niski głos; poważny, nieprzystępny i mało ekspresyjny
- Nie musisz, do twarzi tobie w hipogryfach - skomentował, również uważając że akurat przy nim Huxley nie powinien się krępować swoim strojem (który zresztą był wręcz pruderyjny w porównaniu do np. tych futrzanych gaci, w których paradowali na p i e r w s z e j randce na morsotece) ani w ogóle niczym. Taktownie zignorował huxowe zirytowane spojrzenie i jego walkę z lewitującym nożem, uznając że najlepiej będzie się odsunąć bo jeszcze sam dostanie cios pod żebro i tak się skończy ta wizyta. Zaczął parzyć dwa kubki herbatki, bo ta jako pierwsza wpadła mu w ręce gdy otworzył w poszukiwaniu czegoś do picia pierwszą lepszą szafkę, podczas gdy Huxley dramatycznie nie mógł się zdecydować czy chce wiedzieć o nowej opiekunce. - Radzi sobi, ale Gryfony mają dobri okres. Ty nie zdziw się, jak ona przybiegnie do ciebie po radi jak jej któryś napsoci - ocenił, decydując że powie wprost co myśli bez względu na to co Hux w końcu zdecydował. Osobiście uważał, że przyjacielowi dobrze zrobi przerwa od opieki nad tymi gagatkami, ale też nie był pewny czy Gwen da radę kiedy pojawią się kłopoty, w końcu profesorka była jeszcze młoda i niedoświadczona. I pewnie myślała, że wychowa Gryfonów dobrym słowem. Nie spodziewał się, że będzie musiał wyrazić swoją opinię o Tomaszu Maguire, ale bez zastanowienia oznajmił, akurat gdy padło słowo "specyficzny": - To pierdoła - i upewnił się, że w garnku już nic nie kipi ani się nie przypala, po czym kontynuował: - Ale to dobrzi, taki chłopiec jej źle nie potraktuji - najwyżej zagada na śmierć - Lepsi gamoń niż nicpoń jaki. Wyobraź ty sobie, że córka twoja umawia się z takim Maksimem na przikład - dodał, w swoim mniemaniu pokrzepiająco, zanim otrzymał instrukcje jak może pomóc. Cierpliwie posprzątał rozbite skorupki, wrzucił do garnka te jajka które przetrwały transport i słuchał opowieści Huxleya o nowych zainteresowaniach i uroczej współpracy kulinarnej z córką. - To ja spróbuji i tobie szczerze powim - zaoferował się w roli obiektywnego degustatora oraz niekwestionowanego autorytetu kulinarnego. Na wegetariańskiej kuchni co prawda się nie znał i nie do końca wiedział co skrywa w sobie egzotycznie brzmiący ramen, ale co tam. Uznał, że Hux go nie otruje. Chyba. - Może ty powinieneś na wszelki wypadki czarną polewkę nauczić się - rzucił jeszcze, nie mogąc się powstrzymać, choć nie był pewny czy Williams zna takie zwyczaje. Na koniec monologu mężczyzny padło pytanie, na które odpowiedział, wąchając nieco podejrzliwie wciśnięty mu w ręce sos: - No jakie. Smaczne, z orzecha takie. Na mózg dobre. - opisał malowniczo ciastka, którym pewnie daleko było do cudów spod ręki pana Maklovicha, ale liczył się gest.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
- Jasne - mówię na słowa o hipogryfach parskając krótko śmiechem. Szybko jednak moje myśli kierują się ku sytuacji krytycznej w kuchni, którą na chwilę zostawiłem sam. A jeszcze Antek przyszedł z pomocą, co prawda w postaci robienia herbaty ale niech będzie chociaż to. Słucham o nowej opiekunce i powoli kiwam głową. No tak, oczywiście że za jej kadencji nikt nic nie robi. Ja pierwszego dnia łapałem kobiety na wielbłądach. - Może nie chcą jej sprawiać problemu - mówię nie potrafiąc ukryć boleści w głosie, że moi uczniowie opanowali się dopiero kiedy młoda kobieta zaczęła nimi zarządzać. No nic przynajmniej ze mną praktycznie co roku wygrywali, chusteczki na otarcie mogę trzymać w Pucharze Domów. Po chwili jednak próbuję porozmawiać o chłopaku mojej córki. Niestety musiałem zgodzić się ze stwierdzeniem Antka, lekko krzywiąc się na jego słowa, ale nie szkalując go za użycie takiego określenia. - Pewnie masz rację - mówię głównie przekonanym tym przykładem Maksa jako chłopaka Zosi. - Albo mogłaby mieć coś pośrodku pierdoły a bad boya, w końcu z jej genami i aparycją powinien nawet Romeo Rosa do niej wzdychać - stwierdzam z całą pewnością dumnego ojca, że przy mojej córce powinni mdleć półwile. - Dobra. Chociaż ty możesz być nieobiektywny, bo nie ma mięsa to z miejsca do skreślisz - komentuję jeszcze biegając do książki kucharskiej by upewnić się czy wrzucam odpowiednie składniki w dobrej kolejności. Wzdycham na słowa o czarnej polewce, bo z pewnością nie mogłbym czegoś takeigo zrobić Zosi! - To dopiero jej pierwszy chłopak, niepotrzebnie się martwię. W końcu ja też miałem dużo partnerów... - zaczynam gadać i nagle stwierdzam, że się zagalopowałem z tym ględzeniem i jeszcze machaniem łyżką do zupy w kierunku Antka, jakby przypadkiem nie wiedział, że też się zalicza. Pewnie dlatego tak pobiegłem do tych durnych ciastek. - Ach, tak super. Dobra eee, przygotuj miski, dodaj makaron jest tu i zaraz wrzucimy wszystko co trzeba - nagle zaczynam mu udzielać szczegółowych wskazówek co ma wrzucać, sam rozlewając wokół siebie mleko sojowe i szukając sosu, który nadal był w rękach Antoszy.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Antosha Avgust
Wiek : 46
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185
C. szczególne : mocny rosyjski akcent, niski głos; poważny, nieprzystępny i mało ekspresyjny
Aż spojrzał na Huxleya z politowaniem dla tych bzdur, kiedy ten zabrzmiał jakby naprawdę myślał, że jego krnąbrni podopieczni świadomie zachowywali się przyzwoicie z szacunku do nowej opiekunki. Jasne, sam darzył Gwen sympatią i nie wątpił w to, że uczniowie również, ale w to że miałoby to - albo cokolwiek - ich powstrzymać od rozrabiania absolutnie nie zamierzał wierzyć. To było silniejsze od nich, głęboko zakorzenione w naturę nieokrzesanych klaunów. - Huxley, ja ciebie proszę. Żebi się przejmować sprawianiem komuś problemu, to oni by musieli mieć rozum i godność, a ty dobrzu wiesz, że gumochłoni mają tego więcej od uczni - przypomniał rzeczowo znad przygotowywanej herbatki, a potem jeden kubek podsunął rozmówcy, a drugi sobie. W międzyczasie w kuchni działo się mnóstwo rzeczy, tu coś się kroiło, tam coś się rozbijało, panował straszny harmider którego nawet Antek, mimo usilnych prób, nie był w stanie do końca ogarnąć, bo krzątający się Hux zdawał się generować co sekundę nowy rozgardiasz. W końcu przestał się tym przejmować i skupił na obgadywaniu chłopaka młodej Williamsówny... i najwyraźniej też innych uczniów. Oblał się cały herbatą, kiedy Hux wspomniał nazwisko Rosa. Wszędzie ten Rosa, korytarzem nie dało się przejść, nie słysząc westchnień nad jego osobą, w Wielkiej Sali spokojnie zjeść bez mimowolnego podziwiania czarowoodzkiego uśmiechu, Rosa, Rosa, jak nie jeden to drugi, mówili o nich wszyscy z Huxleyem na czele i Antek miał już tego serdecznie dosyć, jak tak dalej pójdzie to otworzy rano szufladę i Rosa wyskoczy spomiędzy jego gaci. Ze złości na to wszystko aż się nie przejął poplamioną koszuą i piekącą od wrzątku ręką. - Ano... Może i wzdicha, a Zofija woli rozum nad wygląd - mruknął, przytakując niewątpliwym zaletom dziewczyny, która wiadomo, że wszystko co najlepsze odziedziczyła po ojcu; z ulgą zmienił temat na kulinaria, choć był już mentalnie gotowy na to, że zaraz usłyszy coś o atlasie potraw albo serniku z rosą. - Bo bez mięsa się nie najesz - rzucił wielka życiową mądrość, rozkładając bezradnie ręce; tak właśnie było, ale i tak dla Huxa zamierzał się poświęcić i spróbować tego cudacznego wywaru, który jak na razie wyglądał po prostu jak rosół z pora, a więc niezbyt zachęcająco. - Wiem - rzucił uprzejmie gdy rozmówca wycelował w niego łyżką, przypominając jednocześnie że był tylko jednym z miliona romansów na jego koncie i nie było to ani zbyt miłe ani taktowne, o czym Hux chyba sam się zorientował, bo prędko zmienił temat. - Masz racji, pierwszi chłopak to jest nic takiego, miłości na życie to nie tak łatwo znaleźć - przytaknął mu, sięgając prędko po miski i rzucając się do rozkładania makaronu z takim zaangażowaniem jakby brał udział w konkursie na rzeźbę z niego; potem załatwił Chłoszczyściem plamę z mleka zanim Huxley zdążył się na niej poślizgnąć i wreszcie zorientował się, dlaczego ten tak się miota po kuchni jak gryfoński pomiot. - Ja chiba mam tego, co ty szukasz? - podsunął mu pod nos butelkę podejrzanie pachnącego sosu, bo zakładał że to właśnie on był brakującym elementem.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
- Hm, może masz rację… No nic, nie ma co o tym teraz myśleć. Będę tęsknił za nimi - oznajmiam dramatycznie jakbym co najmniej wyjeżdżał do Tybetu, by zostać mnichem i nigdy nie wrócił do deszczowej Anglii. Zadowolony z siebie w dalszym ciągu robię gigantyczny bałagan wokół siebie, bo teraz jeszcze gdzieś ponad naszymi głowami otwiera się paczka grzybów, ja kieruję pokrojoną cukinię na patelnię i w końcu udaje mi się sprawdzić ile mleka sojowego muszę wlać do wywaru (jakkolwiek nieapetycznie to teraz wygląda). Przez to, że tyle mam na głowie nie zauważam, że Antek tak się zirytował słysząc o Atlasie, że aż jak dziecko rozlał na siebie herbatę. - Co ty robisz? - pytam zdumiony widząc zaczerwienioną rękę mężczyzny, macham dłonią, by uśmierzyć jego ból i zmyć plamy z koszuli. - No, akurat o próżność w tej kwestii nie ma co jej posądzać - dodaję na komentarz Antka, odrobinę szkalując wygląd mecenasa, ale przecież każdy z nas miał oczy… - Ja jak byłem młody musiałem nadrabiać gadaniną i charakterystycznym wyglądem, tatuażami i takie tam… bo też budowę miałem trochę jak ten chłopak - zebrało mi się nagle na wspominki dawnych czasów gdzieś między szukaniem cebuli. - Ty pewnie miałeś wszystko gdzieś. Byłeś przystojny, milczący, grałeś w qudditcha. Nie musiałeś kompletnie nic robić by wszyscy mdleli na twój widok - zgaduję jeszcze jak wyglądało to kiedyś u Antka i zerkam wyczekująco na mężczyznę, by potwierdził moje przypuszczenia. Kręcę głową w dezaprobacie na zaściankowe podejście mężczyzny i stwierdzam że nie ma co próbować go edukować. I bynajmniej moje machanie łyżką i ględzenie nie miało zabrzmieć tak jak sobie to wytłumaczył w głowie Antosza. Ale wszystko co się wydarzyło było jego winą, więc nie było mi go wcale żal. - No! Właśnie. Ja nie pamiętam swojego pierwszego chłopaka. Hm… byłem szalony w szkole. Potem już mi przeszło, ale wiesz… jak się było nastolatkiem… - mówię znowu najwyraźniej wspominając dawne czasy jakbym już miał sto lat na karku. - Może i masz! - odpowiadam ze śmiechem na kolejne słowa przyjaciela i mrugam do Antka zalotnie po czym zabieram mu z ręki sos i zaczynam lać do zupy. To przez to cały ten temat sprawił, że aż się zapomniałem - Dobra tu te swoje jaja - dodaję jeszcze wesoło wskazując na miski z makaronem.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Antosha Avgust
Wiek : 46
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185
C. szczególne : mocny rosyjski akcent, niski głos; poważny, nieprzystępny i mało ekspresyjny
- Może jeszcze kiedyś uda się spotkać wam - odparł grobowym tonem, również ubolewając nad tą tragiczną rozłąką jaką los zafundował Huxowi i jego pajacom, a potem nadeszła niekończąca się seria ubolewań nad najróżniejszymi rzeczami: piętrzącym się bałaganem i zamieszaniem w kuchni, wszechobecnym Atlasem, rozlaną herbatą. Dramat za dramatem po prostu, jak w kiepskim przedstawieniu; na szczęście Hux miał ręce, które leczą i raz-dwa rozprawił się nie tylko z plamą, ale i poparzeniem, po raz kolejny już brawurowo ratując zdrowie Antka. W końcu nie tak dawno nastawił mu złamaną nogę bez użycia różdżki, i właśnie ten fakt postanowił wykorzystać w odpowiedzi na zdziwienie tą niespodziewaną fajtłapowatością. - Pomagam tobie uczyć się czarować - odparł więc, usiłując nie tracić już więcej rezonu niż dzięki wzmiance o półwilu. Zapomniał o nim na szczęście dosyć szybko, bo tak go ubawił bezpardonowy szkalunek aparycji biednego mecenasa, że teraz dla odmiany zakrztusił się tą nieszczęsną herbatą. - H u x l e y - pacnął go karcąco w ramię jakąś drewnianą łyżką. Nie żeby skłamał, bo Antek przez pierwsze miesiące uczenia w Hogwarcie był pewny że Ruby i Tommy to siostry i tej pierwszej natura po prostu poskąpiła urody i wdzięku. Zamierzał jednak udawać, że jest równie nie-próżny co Williamsówna. - Tej zaleti to nie odziedzicziła po tobi, co? - oburzył się tak dla zasady, a potem z uniesionymi brwiami słuchał wynurzeń Huxa o swojej młodości, z których wynikało że miał nawet nieco wspólnego z zięciem; z tym że Tomek najwyraźniej za wszystko postanowił nadrabiać gadaniną pomnożoną przez trzy. - Niemożliwi - oświadczył z powątpiewaniem, absolutnie nie przyjmując do wiadomości wizji młodego Huxleya, który nie był ponętny i czarujący (tak jak obecnie!). Jeśli zaś chodziło o niego to... - Tak było - potwierdził przypuszczenia Huxa, odruchowo podając mu zagubioną gdzieś na blacie cebulę - I było okropni - dodał, z przerażeniem wspominając niektóre co bardziej natarczywe adoratorki, z którymi on nie miał czasu (ani ochoty) się spotykać, bo wolał ćwiczyć quidditcha z Wiktorem. Te wspomnienia były dużo milsze, ale nie było mu dane długo oddawać się nostalgii, bo przez chwilę zrobiło się niezręcznie. Całe szczęście, nie trwało to długo i nikt nie powiedział na głos tego co myślał, dlatego mogli jak gdyby nigdy nic kontynuować ploteczki i wspominki. - Ja pamiętam - napomknął, chociaż trudno byłoby nie pamiętać czegoś co zdarzyło się dwa lata temu; niby niedawno, a jednocześnie jakby w i e k i temu. Słuchał dalej i jakoś nie chciało mu się wierzyć, żeby Huxleyowi faktycznie tak szybko przeszło to szaleństwo, ale nie roztrząsał tego, tylko wzruszył ramionami. - Szczerze? Nie wiem. Ja nie byłem szalony - przyznał, a potem niespodziewanie aż parsknął śmiechem na jakże błyskotliwą wypowiedź Huxa dającego mu kolejne instrukcje z rubasznym podtekstem. - Stary, a głupi - skomentował radośnie ten przebłysk inteligentnego humoru i ponakładał do misek na bogato wszystko, co było do nałożenia, z jajami na czele, oczywiście.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Antek ewidentnie nie mógł zrozumieć mojego ubolewania więc jego gburowaty tom kwituję machnięciem ręki. A potem znowu musiałem machać ręką, tym razem by go uzdrawiać. - Doceniam, ale już opanuj się trochę! - mówię, bo najwyraźniej nowym celem życia Antoszy było robienie sobie krzywdy, żebym ja mógł ćwiczyć magię bezróżdżkową przez dekady. Temat jednak znika, a ja szkaluję biednego Tomka. Chichoczę pod nosem zadowolony z siebie, nawet nie starając się udawać, że nie jestem próżny. - No na pewno nie. Umawiam się tylko z wilami i graczami qudditcha. Nie liczy się dla mnie charakter, tylko i wyłącznie zewnętrzna aparycja - mówię z udawaną powagą, a mój wzrok przenosi się na chwilę tam gdzie stało zdjęcie Perpy, którego nie uważałem za konieczne zdejmować. - Serio, serio! Gdzieś mam fotki - z zastanowieniem rzucam accio a z salonu aż ląduje na jakimś jedynym wolnym blacie stos albumów. Teraz więc jedną ręką dodaję mleko czy tam sos sojowy, drugą próbuję znaleźć to gdzie są moja fotki z młodości i liczę na to, że Antek będzie pilnował czy nic się nie pali. - O to ten! - mówię radośnie i zwalam na ziemię całą resztę albumów. Otwieram na jednej ze stron. Jestem tam ja z drużyną gryfońską qudditcha, mam ewidentnie złamany nos, ale i tak wesoło macham na zdjęciu pałą do tłuczkowania; jestem też nad jeziorem ze śmiejącą się Perpą. Wszędzie mam zdecydowanie mniej tatuażów i najróżniejszą fryzurę, inną każdego roku. - O patrz to Caine - mówię i pokazuję na jakieś zbiorowe zdjęcie z imprezy gdzie stoi gburowaty typ z długimi włosami jakby próbował być rockendrollowcem. Jest tam też wiele innych niesamowitych fotek, ale nie zdążam komentować, bo chyba ramen jest gotowy. - A no tak, biedny chłopak musiałeś być, otoczony wianuszkiem kobiet. Trudno jest być zabójczo przystojnym - mówię bez krzty współczucia wrzucając cukinie do makaronu i jego jajec. Unoszę tylko brwi kiedy mówi, że pamięta i kiwam głową. - Może tak naprawdę od zawsze lubiłeś chłopów - stwierdzam wesoło, skoro tak narzekał na adoratorki, a z żoną też nie miał sielanki. Znowu bezmyślnie zaczynam jakiś temat, dziś zdecydowanie nie był mój dzień jeśli chodzi o nadmiary empatii. - Dobra chodź zjemy - oznajmiam i wciskam pałeczki do ręki Antkowi.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Antosha Avgust
Wiek : 46
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185
C. szczególne : mocny rosyjski akcent, niski głos; poważny, nieprzystępny i mało ekspresyjny
Spokojnie można by było uwierzyć w te żarciki Huxa o własnej próżności, w końcu na liście jego miłości rzeczywiście znajdowało się mnóstwo wili (to znaczy, Antek wiedział o dwóch, ale nie zdziwiłby się gdyby się okazało, że było ich osiemnaście) i sportowców. Wniosek płynął z tego taki, że ekscentrycznym stylem i wybitnym poczuciem humoru można zdobyć każdego pięknisia. - Czy ty mi w taki sposób przekazujesz, że ja paskudni charakter mam? - zapytał w odpowiedzi równie poważnie co Huxley i jego śladem sam spojrzał na promienny uśmiech Perpetuy, której zdjęcie zdobiło kuchnię; wyglądało na to, że Williams albo był tak pogodzony z tym rozstaniem, że podobizna eks ukochanej nie wywoływała dyskomfortu, albo przeciwnie, nie pogodził się z tym wcale i nie mógł się zdobyć na pozbycie pamiątki. Raczej to pierwsze. W końcu zdążył się już pocieszyć Atlasem. Dobrze, że to nie jego ujęcia wiszą na ścianach, chociaż kto wie co kryły inne pomieszczenia. Skoro Hux twierdzi, że w młodości był takim szalonym ogierem, to może ma całą galerię swoich byłych - bo właśnie wołał coś o fotkach. Na szczęście okazało się, że był na nich głównie Huxley w bardzo ciekawych okolicznościach i niesamowitych stylizacjach. Niektóre z nich były tak niedorzeczne, że aż spowodowały nadejście historycznego momentu: Antek się roześmiał. I nie, że uniósł kącik ust albo zachichotał pod nosem, tylko ubawił się po pachy jak praktycznie nigdy. Uchodził za ponuraka, a tu tak niewiele było trzeba by go rozbawić - tylko fotka młodego Huxa w towarzystwie obscenicznego malunku na czyichś plecach. - O Merlinu. Proszę, na święta ty sprezentuj mi odbitkę tego - poprosił, kiedy już trochę się uspokoił i próbował spoważnieć, co nie było łatwe gdy patrzył na młodego Caine'a udającego rockmana. - Szkoda, że zmienił uczesanie - skomentował miło, a niestety fakt ukończenia obiadu przerwał dalszą karuzelę śmiechu, choć Antek miał nadzieję, że jeszcze później wrócą do wspominek i usłyszy anegdoty o reszcie zdjęć. Na razie jednak poruszyli temat znacznie mniej przyjemny, mianowicie jego osobiste perypetie miłosne, a raczej niechęć do nich. Hux jak zwykle wykazał się taktem i empatią, wysnuwając bystry wniosek o antkowej orientacji. I błędny przy okazji, bo to zupełnie nie było tak. - A nie. Ja nikogo nje lubił. Tylko święty spokój mieć i meczi wygrywać - przyznał; niewiele się właściwie zmieniło od czasów szkolnych. Zdążył tylko polubić Huxa i przestać aż tak przejmować się quidditchem, odkąd przeszedł na emeryturę. A reszta ludzi, kobiet, mężczyzn, była mu obojętna. Albo irytująca. Chwycił podane mu pałeczki i chwilę gapił się na Huxleya wzrokiem myślą nieskalanym, bo nie bardzo mógł połączyć fakt jedzenia zupy z tak cudacznymi sztućcami. - A co ja mam z tim zrobić, w... nosie podłubać chiba - fuknął, chociaż wcale nie zamierzał iść na łatwiznę i prosić o łyżkę, tylko próbował chwycić je w dłoń w podobny sposób jak Hux, co wychodziło raczej średnio. Trochę obcej kultury i już się człowiek gubił.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Pewnie to była poniekąd prawda, nie pierwszy raz ktoś bardziej charyzmatyczny miał podobne powodzenie do osób statystycznie pięknych. Jednak mimo wszystko to raczej nie podwyższało szalenie mojej samooceny, szczególnie że nikogo jeszcze na stałe nadal jakoś utrzymać nie mogłem. - Myślę, że większość uczniów zgodziłaby się z tym stwierdzeniem. I najwyraźniej dziewczyn z twojej młodości - opowiadam już teraz rzucając lekko rozbawionym uśmiechem. - A ja? No zależy kiedy - dodaję jeszcze przewrotnie. Oczywiście to było to pierwsze Perpa była matką mojego dziecka, więc musiało jej zdjęcie przejawiać się gdzieś w jej domu. I naprawdę szkoda, że nie wiem ile o Atlasie myślał Antek. Mógłbym spokojnie pomyśleć, że to on tu smali cholewki do nauczyciela ONMS. Póki co jednak pokazuję mu fotki, a potem wracam do mieszania w moim garze, co jakiś czas zaglądając przez ramię na co akurat patrzy Antosza. Kiedy słyszę jego tak rzadki, gardłowy śmiech o mało teraz sam nie polewam się wrzątkiem i ze szczerym zdumieniem patrzę w kierunku Avgusta. Przez chwilę stoję tak zaszokowany i patrzę na mężczyznę, dopóki ten nie pokazuję powodu jego nagłego szalonego rozbawienia. - Ależ mnie przestraszyłeś - mamroczę kiedy w końcu ten coś mówię, rozbudzam się z letargu i podchodzę do albumu by sprawdzić co tam mam za fotki, że aż tak rozpogodziły wiecznie ponurego Rosjanina. - Zrobię ci plakat nad łóżko, skoro tak ci poprawia nastrój - obiecuję i klepię mężczyznę po plecach. Chichoczę jeszcze na komentarz o Cainie i już stawiam między nami ramen, by wygłosić mądry komentarz i zachęcić do jedzenia. - Mhm, powiedzmy, że rozumiem - mruczę ze zmarszczonymi brwiami, ale wcale nie wiem co miał oznaczać dokładnie ten komentarz w kwestii wyborów miłosnych Antoshy. W tym mnie w jakimś jego momencie. Mam nadzieję jednak skupić się już na jedzeniu, żeby nie wpływać na jakieś niezręczne tematy i ukryć swoje średnie zadowolenie z odpowiedzi. - Musisz złapać to o tak - mówię i wyciągam wytatuowane łapska, by ułożyć jego tak jak powinien nimi działać. - Tym łapiesz tak i wyciągasz ze środka, a łyżką możesz pić - dodaję i podaję mu drewnianą szpachlę, którą pewnie nie złapałby jajka z zupy.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Antosha Avgust
Wiek : 46
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185
C. szczególne : mocny rosyjski akcent, niski głos; poważny, nieprzystępny i mało ekspresyjny
Gdyby ktoś spytał Antka o opinię w temacie niepowodzeń miłosnych Huxa, spojrzałby na to z innej strony i stwierdził, że to wcale nie jest tak że Huxley nie potrafi nikogo utrzymać na dłużej, tylko że najwyraźniej żaden z jego partnerów jak dotąd nie był godny tego, by zagrzać przy nim miejsce na dłużej. I słusznie, w końcu Huxley zasługiwał na kogoś absolutnie wyjątkowego pod każdym względem, nie tylko wizualnym. Bardzo go ubawiła odpowiedź jaką usłyszał i musiał przyznać, że była ona całkiem trafna. Zwłaszcza w przypadku uczniów, bo dziewczyny z młodości i tak mdlały z zachwytu nawet kiedy je ignorował albo burczał pod nosem żeby zjeżdżały z drogi, takie były zaślepione jego bicepsem i blond lokiem. Dramat. Bardziej jednak od nich interesowało go to, co miał do powiedzenia Hux. - No, to kiedy? - podpytał, gotów usłyszeć zarówno jakiś żartobliwy tekst jak i druzgoczącą krytykę własnej osoby, bo właściwie mógł się spodziewać wszystkiego. No, oprócz tego że chwilę później tak go rozbawią zdjęcia Huxa z młodości - i że biedak tak się tym niespodziewanym wybuchem entuzjazmu przestraszy. Fakt, karuzela śmiechu nie zdarzała mu się często, ale żeby była aż tak przerażająca? Sprowadzony na ziemię Antoszek uspokoił się czym prędzej, odsuwając od siebie album. - Wybacz, już nje będę - obiecał i zachichotał jeszcze tylko trochę na koniec zanim udało mu się ostatecznie spoważnieć. - Lepij nie, jeszcze jak za dużo rozweselę się to zacznę być dla uczni miły, i co wtedi? - stwierdził, tak jakby zluzowanie surowej maski było czymś strasznym i niedopuszczalnym. Choć pewnie większość osób stwierdziłaby, że zdecydowanie coś takiego by mu się przydało. Dostrzegł ten brak zrozumienia w twarzy Huxa, twierdzącego że rozumie (i nawet go to nie zdziwiło, w końcu to je antek tego nie zrozumiesz), ale nie rozwijał swojej myśli, dochodząc do wniosku że gdyby rozmówca faktycznie chciał coś więcej wiedzieć, to by spytał. I może by się wtedy dowiedział, że znaczyło to tyle że powinien się czuć niesamowicie wyjątkowy jako człowiek, który wzbudził w Antku zainteresowanie i to takie, że aż się go biedak sam przestraszył i musiał uciec do Rosji; zamiast zwierzeń skupili się jednak na jedzeniu. Niezbyt łatwo było mu się skupić na pozornie prostej instrukcji trzymania pałeczek, ale jakoś tam w końcu się udało. - Dlaczego ludzi tak utrudniają życie sobi - skomentował jakże filozoficznie, bez entuzjazmu wygrzebując z miski niezbyt skory do współpracy makaron, aż w końcu zdecydował się spróbować samej zupy, bo to zdecydowanie było najłatwiejsze. - Huxley... Nawet to dobri - przyznał szczerze zdziwiony. Oczywiście, byłoby jeszcze smaczniejsze gdyby wkroić do środka jakieś salami z hipogryfa albo inne truchło, ale to już zostawił dla siebie bo wiedział że Hux wcale by z tej mądrości nie skorzystał.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Cudownie, że każdy z nas ma tyle opinii w swojej głowie, ale nigdy ich nie wypowiadamy. To na pewno przepis na sukces. Kiedyś bardzo często dzieliłem się wszystkim co myślę i bez pardonu wyrażałem swoje uczucia. Teraz w tych kwestiach jestem bardziej ostrożny, właśnie ze względu tych niepowodzeń, które Antek ująłby w zupełnie inny sposób. Na początku nie odpowiadam na pytanie Antka, bo ten skupia się na zdjęciach i chichocze rubasznie jak nigdy. - No w to akurat nie wierzę ani trochę - stwierdzam z uśmiechem, kiedy ten wyraża przerażenie faktem, że mógłby być miły dla uczniów. Ja również należałem do osób, które twierdziłyby, że nie musi mieć zawsze taki spięty. W końcu to tylko bezradne nastolatki, które próbują zrozumieć co chcą robić w życiu. Skoro jako dorosłe, stare pryki nie potrafiliśmy posprzątać swojego bałaganu - co dopiero oni. Chrząkam, bo chcę powrócić do pytania, które pozostawiłem wcześniej bez odpowiedzi. - Co do wcześniejszego... Zazwyczaj jesteś uroczy w swojej bezradności przy kontaktach międzyludzkich. A przy mnie zawsze jesteś kochany. Jednak, jak nawet ty powinieneś się domyślać, moja ocena o tobie spadła kiedy postanowiłeś wyprowadzić się bez większych wyjaśnień i mogłeś mi się wydawać paskudni. No dobrze, może stwierdzenie, że nie wyrażam swoich uczuć nie jest dobre. Po prostu ja sam przestałem nastawiać się mocno, że druga osoba może być zainteresowana mną, dopóki nie dostanę sygnałów jasnych jak słońce (czyli po prostu słów). Potem jeszcze moje nieudolne rozumiem, pewnie wcale nie poprawiło tonu naszej rozmowy i całe szczęście, że mieliśmy teraz przed sobą ten ramen. A Antek odczytał mnie bardzo dobrze, ale oczywiście, jak to on, postanowił nie drążyć tematu, bo przecież tylko ja byłem tu osobą, która potrafiła podjąć jakiekolwiek kroki do poważnych konwersacji i jeśli ja o coś nie wypytam, nie dostanę żadnych odpowiedzi. - Podobno lepiej jeść pałeczkami, wtedy nie wsuwasz w siebie jedzenia jak prosiak i jest to lepsze na trawienie. Jakbyś na co dzień ich używał myślałbyś po co ludziom widelce, żeby nakręcać bez sensu makaron - zaczynam gadać jakieś zasłyszane teorie, by uciec od ewentualnej niezręcznej konwersacji. - No nie?! - dodaję entuzjastycznie kiedy sam próbuję swojego posiłku. - Jak będę jeszcze starszy założę może ramenownię... czy coś w tym stylu. Okazuje się, że ślęczenie nad kociołkiem przy eliksirach może odbić się pozytywnie na gotowaniu! - Przez chwilę jem nasz super obiad, skupiając się na obsługiwaniu pałeczek. Robię to znacznie zgrabniej niż Antek, ale nadal nie jestem w tym mistrzem. - Jak było w Rosji - zagaduję jeszcze przy łapaniu kilku grzybków.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Antosha Avgust
Wiek : 46
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185
C. szczególne : mocny rosyjski akcent, niski głos; poważny, nieprzystępny i mało ekspresyjny
Hux zaczął odpowiedź na niewygodne pytanie od serii pozytywów, których Antoszek nigdy w życiu by się nie spodziewał o sobie usłyszeć - dobrze było jednak wiedzieć, że mężczyzna dostrzega w nim jeszcze jakieś zalety. A potem przeszedł do sedna sprawy i wreszcie odniósł się wprost do tego, co tkwiło między nimi i uwierało oboje. Antek przyjął to z dziwną mieszaniną stresu, bo nadszedł czas na szczerość której nieco się obawiał - i ulgi, bo dobrze wiedział że dopóki sobie wszystkiego nie wyjaśnią, ich relacja nie wróci do normalności. Tak, zdecydowanie polegał na otwartości Huxa, bo sam posiadał zdolności komunikacyjne gumochłona i wcale nie tylko z powodu bariery językowej. Czasem jednak nawet gumochłon musi powiedzieć, co mu leży na sercu. - Ja zachował się jak paskudni i głupi - przyznał uczciwe, bo przecież nie miał zamiaru udawać że było inaczej. Mieli z Huxem coś dobrego, a on skasztanił to brawurowo z zupełnie bezsensownych, samolubnych pobudek, które - teraz już zrozumiał - wcale nie miały znaczenia. Myślał chwilę w milczeniu, wyrównując bezwiednie porzucony na blacie album, żeby leżał równo z krawędzią, próbując jednocześnie ułożyć sobie w głowie i przetłumaczyć to, co chce powiedzieć. - To żadni usprawidliwieni, ale... zaczął poważni robić się i ja wystraszył się. Nje wiem, czego. Że wyjdzie skandal, że rodzina będzie wstydziła się - przyznał i sam już słyszał jak śmiesznie to brzmiało. - To był błąd wielki. Ja przepraszam, Huxley. Dla mnie zawsze zależało na tobie i cały czas zależi. Czy ty kiedyś możesz wybaczyć mi to czy to już wszystko przepadło? - zapytał, podnosząc w końcu wzrok znad tego nieszczęsnego albumu, którego pstrokata okładka podczas całego monologu zdawała się stanowić jego ostoję. Miał wrażenie, że powiedział bardzo dużo i beztroskiej gadaniny o ramenie już nie skomentował, chociaż spodobała mu się wizja Huxa prowadzącego knajpę z zupą. Oprócz dobrego jedzenia na pewno udałoby mu się stworzyć przyjemną, ciepłą atmosferę do której lgnęliby ludzie - tak jak wszędzie, gdzie się znalazł. W Rosji, o którą właśnie pytał, zdecydowanie tak nie było. A jak? - Zimno - odpowiedział i mówił nie tylko o pogodzie - Ja tam już nie czuł jak w domu się. Prędko dalij wyjechał - przyznał, bo rzeczywiście nie wytrzymał zbyt długo na ojczyźnie, która nagle zaczęła wydawać mu się nieprzyjemna i ograniczona w wielu kwestiach. Tułał się po świecie, nigdzie nie mogąc zagrzać miejsca; a najbardziej miał ochotę wrócić na Wyspy. I w końcu to zrobił.
Grzyby nie zawsze były bezpiecznym dodatkiem posiłku, zwłaszcza jeśli nie miało się absolutnie pewnego ich źródła. I właśnie teraz obaj mogliście nabrać wątpliwości, czy z waszym jedzeniem wszystko było w porządku. Ramen zaczął się mienić to na różowo, to na niebiesko i migotać, jakbyście przypadkowo doprawili go sowicie brokatem. Ale nie tylko danie zaczęło się zmieniać. Meble, podłoga, ściany, wszystko to nagle pokryło się soczyście zieloną trawą i mięsistymi poduszeczkami mchu. Wokół was wyrósł krąg małych grzybków o fioletowych kapeluszach, kołyszących się wesoło, jakby podrygiwały w rytm tańca. Roślin było coraz więcej, bluszcz malowniczo piął się po szafkach, a w waszych uszach rozbrzmiewał jakby z oddali śmiech brzęczący jak tysiąc srebrnych dzwoneczków. Widziadła trwały dłuższą chwilę, wprawiając was w stan przyjemnej błogości. A gdyby tak położyć się na trawie i zatopić się w tę cudowną miękkość? Obaj poczuliście, jak robi wam się wesoło. Macie ochotę się śmiać radośnie, choć przyczyna nie do końca jest wam znana. I kiedy było wam już tak wspaniale, kiedy na twarzach wymalowały się niezbyt mądre uśmiechy, nagle pappar zaskrzeczał, wyrywając was z sideł tego obłędu, a kuchnia wróciła do pierwotnego stanu. Z tajemniczych obrazów nie pozostało nic, ani grzybów, ani traw, ani śmiechu. Tylko ta sama kuchnia co zawsze, te same, znajome ściany i was dwóch, z odrobiną tajemniczego pyłku, który przyprószył delikatnie wasze nosy.
~ Xanthea Grey
______________________
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Dobrze, że Antek przynajmniej wiedział doskonale jak się zachował. Więc jedynie kiwam głową na znak, że przyjmuję to coś jako przyznanie się do win. Doskonale, teraz nie musimy już więcej o tym mówić i możemy zasiąść do ramenu. Jednak wtedy okazało się, że Antek może mówić więcej niż trzy słowa na krzyż i postanawia się bardziej rozgadać. Niesamowicie zdziwiony podnoszę do góry głowę znad naszych zup. Mrugam ze zdziwieniem, przyglądając się mężczyźnie. Oczywiście pierwszą część jego wypowiedzi całkowicie rozumiałem, bo podejrzewałem że mógł wyjechać przez strach bycia w związku z mężczyzną. Jednak to druga część wydawała mi się jakaś niejasna. - Słucham? - dopytuję bo nie rozumiem do końca, chociaż równocześnie wolałbym zakończyć już naszą pogawędkę, by nie wchodzić na grząskie tematy. - Ja... co masz na myśli? Przyznam, nie myślałem o tym - ględzę bez sensu, chociaż wydawało mi się jasnym przekazem, że Antek ma na myśli ewentualny powrót do związku, nadal jakoś nie mogłem w to uwierzyć. A co czułem? A sam nie wiedziałem. Byłem zraniony, uważałem, że mężczyzna zachował się dziecinnie, więc jak Antek wrócił nawet nie próbowałem sobie układać nic między nami i odgrodziłem się od wspomnień. A potem zaczynam coś ględzić o ramenie i wcale bym tego nie zrobił, wszystko samo przychodzi mi na język, nawet nie zauważam że nasz posiłek mieni się różowymi kolorami. Antoszka mówi coś o zimnie, ale jak może być tak pesymistyczny jak tu było tak cudownie! Na tej polanie na której mamy piknik! Jak Antek mógł myśleć, że mu nie przebaczę! - Antek, w ogóle nie ma o czym gadać! Oczywiście, że wszystko ci przebaczam! - mówię radośnie klepiąc go po ramieniu i zaczynam śmiać się wesoło. Bo przecież był tak super! Chichotamy się beztrosko zadowoleni z tego cudownego życia i nagle słyszę gdzieś w oddali skrzeczenie pappara. Wszystko znika, a ja siedzę znowu w kuchni i próbuję złapać oddech. Delikatnie dotykam pyłku na nosie i przyglądam mu się ze zmarszczonymi brwiami. - Pył wróżek - mówię i wstaję z miejsca. Kieruję się na taras, by rozejrzeć się czujnie czy gdzieś nie ma tych istot. Kiedyś z Zosią również zakrztusiliśmy się tym pyłkiem, więc łatwo go rozpoznałem. - Nigdzie ich nie widzę, nie rozumiem co się stało - stwierdzam kiedy wracam do Antka.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway