Kolorowy, głośny i tętniący życiem bazar jest zdecydowanie najbardziej obleganym miejscem w Dzielnicy Chmur. Poza tanim rękodziełem oraz tkaninami, zakupić tu można lokalne przyprawy oraz produkty, a w niewielkich wózkach spróbować tutejszej kuchni oraz napojów. Znaleźć tu można wszystko i nic, sprzedawcy przekrzykują się wzajemnie, chcąc zaproponować Ci jak najlepszą ofertę. Gdzieś na środku stoi grajek z fletem, hipnotyzujący węże i wprawiający ich ciała w taniec. Jest parno, a w powietrzu unosi się intensywny aromat. Ktoś może na Ciebie wpaść, może uda Ci się coś znaleźć na ulicy, a równocześnie musisz uważać na złodziei kieszonkowych.
Oferta:
Bransoletka z Turmalinami Prosta błyskotka, ciesząca się popularnością wśród tutejszych jasnowidzów oraz fanów wróżbiarstwa. Kamienie nawleczone na rozciągliwą linkę mają podobno specjalne właściwości, wspomagające wyraźność wizji.
Chmury w zawieszce Od jednej do trzech kulek z zaklętymi w nich chmurami, w sprzedaży jako bransoletka, wisiorek albo zwykła zawieszka. W razie konieczności wystarczy stuknąć w kulkę różdżką, aby chmury uwolniły się, otaczając właściciela, pomagając mu w ucieczce, albo zmyleniu przeciwnika.
Detale:
Kategoria: popularne Kuferek: +1 OPCM Cena: 110G
Czajnik na trzech nóżkach Jak sama nazwa wskazuje: ma trzy nogi, a do tego fikuśny kształt i wiecznie podrygującą pokrywkę. Wygląda niepozornie, ale skrywa w sobie praktyczne magiczne właściwości: potrafi dostosować temperaturę wody do liści herbaty, które akurat się w nim znajdują, dzięki czemu napar wyjdzie nam idealnie i może nawet nie poparzymy naszego podniebienia.
Figurka Smoka Pustynnego Chociaż nie wiadomo, czy legenda jest prawdziwa, to lokalni wykorzystując gada to napędzania budżetu. Te maluchy wykonane są z największą starannością, mają złote oczy i pięknie rzeźbione skrzydła. Prawdziwa gradka dla kolekcjonerów smoków z całego świata!
Detale:
Kategoria: popularne Kuferek: + 1 ONMS Cena: 50G
Kolczyki Szeherezady Piękne, złote i wysadzane topazami kolczyki są ulubioną pamiątką większości czarownic odwiedzających ten kraj. Ich lekkość oraz klasa sprawiają, że spokojnie mogą stanowić jedyny element biżuterii w stroju. Zaczarowane kamienie zmieniają kolor na czerwony, gdy ktoś ma wobec noszącego złe zamiary.
Detale:
Kategoria: popularne Kuferek: +1 OPCM Cena: 85G
Shisha Jamalska Klasyczna i stylowa fajka wodna, której smak i aromat można dowolnie modyfikować przy pomocy prostych zaklęć. Lekko odurza, ale w głównej mierze wprowadza w pogodny, wesoły nastrój.
Detale:
Kategoria: popularne Kuferek: - Cena: 70G
Piaski Pustyni Popularna wśród alchemików klepsydra zna okres przygotowywania każdego eliksiru. Wystarczy końcem różdżki dotknąć szkła, wypowiedzieć nazwę przygotowywanej mikstury i już nigdy nie pomylisz czasu warzenia!
Pluszowy dumbader Duża, miękka i pachnąca maskotka, będąca chyba najlepszą pamiątką z pobytu w tym kraju!
Detale:
Kategoria: popularne Kuferek: - Cena: 10G
Rzuć Kostką k6:
1 - Ktoś Cię popycha na tyle mocno, że upadasz i zdzierasz sobie kolano. Dopiero po jakimś czasie dostrzegasz, nie masz w kieszeni pieniędzy, które ze sobą przyniosłeś! Tracisz 25 Galeonów! 2 - Od Aromatu przypraw kręci Ci się w głowie, a muzyka fletu sprawia, że niczym wąż — masz chęć tańczyć. Rytmicznym krokiem przedzierasz się wręcz przez tłum, mając doskonały humor i każdego obdarzasz uśmiechem. 3 - Starasz się unikać sprzedawców, ignorować ich nachalne spojrzenia, jednak gdy jeden z nich chwyta Cię za rękę i przyciąga do swojego stoiska, ulegasz oczom pięknej niewiasty/przystojnego młodzieńca. Handlarz widzi, że masz problemy ze zrozumieniem języka, więc daje Ci Tłumaczki i dopiero potem przedstawia ofertę. Kupujesz od niego przyprawy za 5 Galeonów, a podarowane wcześniej tłumaczki możesz zatrzymać. 4 - Bez problemów udaje Ci się przechodzić między kolejnymi uliczkami, doglądać kolejnych straganów. Nie przykuwasz uwagi sprzedawców, widocznie wyglądasz na mało majętną osobę. Dostajesz nawet darmowy kubek tutejszej kawy od starszej babuni, która życzy Ci miłego dnia. 5 - Zapatrzyłeś się, straciłeś orientację w terenie — trudno powiedzieć, ale nagle znajdujesz się w jakieś bocznej uliczce i nie możesz znaleźć swojego towarzysza, ani wyjścia na targ! W panice i po omacku pokonujesz kolejne metry brukowanej ścieżki, przepychając się w tłumie i między domami, wywalając kilka razy po drodze. Ktoś Cię wyśmiał, ktoś próbował pomóc — stając na rozwidleniu, musisz podjąć decyzję! Rzuć kostką jeszcze raz: Parzysta — Skręcasz w złą stronę i trafiasz tym samym na jedną zbocznych uliczek. Nieparzysta — Udaje Ci się wrócić i wypatrzeć w tłumie swojego towarzysza/znaleźć wyjście z bazaru na główny plac. 6 - Spacerując, natrafiasz na grupę turystów, których przewodnik płynnie mówi po angielsku. Zdaje się, że nie zauważa Cię jako przypadkowej osobie w grupie, zwracając się również w Twoim kierunku. Godzina stania przy starej rzeźbie zaowocowała poznaniem lokalnej legendy o Księciu Magicznych Złodziei i jego lampie, a Ty otrzymujesz 1 punkt do Historii Magii.
Spróbuj rzucić kostką jeśli twój Pappar jest dobry z OPCM. Tutaj musisz nosić specjalny strój.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Dzień zapowiadał się spokojnie, a Max w świeżo wypranym i w końcu nie śmierdzącym stroju lokalnym postanowił wyjść na miasto i zachłysnąć się nieco bardziej legalną kulturą Arabii. Skierował swoje kroki wprost na bazar, o którym naprawdę wiele słyszał. Jego oczekiwania zostały w pełni zaspokojone już z daleka. Krzykliwe kolory i jeszcze bardziej krzykliwi ludzie zdawali się być esencją tego miejsca, w które Max wtopił się niepostrzeżenie. Raczej tylko rzucał okiem na to, co sprzedawcy oferowali, by nie zostać nagabywanym. Niestety jego plan wziął w łeb, gdy spostrzegł naprawdę przystojnego kupca. Zapatrzył się, a gdy tamten wyczaił dłuższy kontakt wzrokowy od razu chwycił Maxa za rękę i wciągnął do swojego stoiska, gdzie w lokalnym języku zaczął nakurwiać, jakby Solberg miał go rozumieć. To mężczyzna w końcu też chyba zauważył, bo podarował Maxowi tłumaczki i wszystko od razu stało się prostsze. Chcąc nie chcąc, Solberg został namówiony do zakupu kilku przypraw, których kompletnie nie potrzebował i ruszył dalej, ściskając w dłoni ofiarowane mu tłumaczki. Już miał opuszczać bazar, gdy jego uwagę przyciągnęło coś jeszcze. Klepsydra odmierzająca idealnie czas każdemu eliksirowi. Choć warzenie zostawił za sobą, nie mógł powstrzymać się przed tym drobnym (acz drogim) zakupem, a w prezencie i na pamiątkę dorzucił sobie jeszcze Shishę, co do której miał już jasno sprecyzowane plany.
//zt
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Aromat dziwnych przypraw i dziwna muzyka. Tyle wystarczyło, żeby Brooks przemierzała arabskie uliczki niczym Toby Maguire jako Spier-Man w trzeciej części. I nie przeszkadzał jej nawet fakt, że ubrana była w swoją lawendową, specjalną tunikę, w której wyglądała jak jakaś cholerna landryna. Nie miała powodu do złości również dlatego, że i cel jej wyprawy był wesoły. Kupiła już mudmin, teraz przyszła pora na fajkę! Gdy pojawiła się więc przy odpowiednim stoisku, chwyciła za pierwszą lepszą faję. Wszystkie były bowiem identyczne. Galeony wylądowały na dłoni sprzedawcy, a ona mogła ruszyć na dalszy spacer. /zt
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Kostka:3 Strój:2 Pappar:99, A (hobby GM, bardzo gadatliwy, boli mnie głowa); gadatliwość na dziś: 84
Było gorąco. Naprawdę gorrrąco. Lubiła słońce i letnie popołudnia, ale zdecydowanie mieszkając w Anglii, nie była przyzwyczajona do takich temperatur. W dodatku miała mieć na sobie tą cholerną suknię i jakby tego było mało, chustę na głowie. Nie wiedziała dlaczego nogi zaniosły ją tego dnia akurat na ten zatłoczony bazar, na którym zgiełk i krzyki przebijały się po ulicach Dzielnicy Chmur. W sumie, pojawiła się tam z ciekawości. Chciała przywieźć z Arabii jakąś pamiątkę, dlatego postanowiła rozeznać się w tym co takiego jest w tym mieście charakterystyczne. A może trafi jednak na coś pożytecznego? Oby tylko nie wydała całej pensji na te zakupy... Przeciskała się przez tłum kupujących, między stoiskami ze swoją wyjątkowo upierdliwą papugą na ramieniu, a sprzedawcy co chwilę zaczepiali ją i nakłaniali do wyboru ich straganu. Może i to wszystko wyglądało przepięknie, ale pojawiając się tutaj nie przemyślała jednego - bariery językowej. Nie miała kompletnie pojęcia co do niej mówili tutejsi magowie, a więc tylko uśmiechała się i szła dalej. W końcu, kiedy kolejna kobieta ją zaczepiła, chwytając za ramię, nie zauważyła, że z jej kieszeni wypadła sakiewka z pieniędzmi. A kiedy jej wzrok napotkał przepiękną czarownicę, o przenikliwym, lazurowo-szarym spojrzeniu nie była w stanie odmówić jej prezentacji swojego stoiska. Sprzedawczyni zaś widząc, że Patricia nie jest stąd, postanowiła podarować jej tłumaczki, za co Brandonówna była jej niezmiernie wdzięczna. W końcu mogła dowiedzieć się trochę na temat przedmiotów znajdujących się przy jej straganie, a także kobieta opowiedziała jej o najlepszych przysmakach, jakie się tutaj jada. Naprawdę, dziękowała Merlinowi za tak przydatny sprzęt jak magiczne tłumaczki.
Kostka:4 Strój: 1 Pappar: J - jest wiecznie znudzony
Przez większość mojego życia starałam się nie przyciągać uwagi innych. Co prawda z moim nazwiskiem było to trudne, ale gdy przyjechałam do Europy miałam nadzieję, że to zadanie będzie już o wiele łatwiejsze. Wyobraźcie sobie zatem moją minę, gdy w pokoju zobaczyłam przeznaczoną dla mnie przepiękną suknię. Mieniła się wieloma kolorami, była wręcz błyszcząca, a co najlepsze, wzory samoistnie się poruszały i nawet zmieniały kształty. Do kompletu dostałam też papugę, która ciągle zrzędziła, ze się nudzi. Pakiet startowy superszpiega - odznaczony. Któregoś dnia zawędrowałam na bazar. Ubrana w suknię, z opudrowanymi rękami i twarzą osłoniętą białą chustą, przemierzałam uliczki czując się jak zwierzę w zoo. Niemalże cały czas czułam czyjeś spojrzenie na sobie, to sprzedawców, to przechodniów, którzy co chwila się przez to potykali lub wpadali w stragany. Z drugiej strony było to dobre, bo nikt mnie nie zaczepiał ani nie próbował wcisnąć przedmiotu o nieznanym pochodzeniu. Jedyną istotą która do mnie się odzywała, a w zasadzie to skrzeczała do ucha, była pappara podlatująca co jakiś czas i pytająca się kiedy w końcu stąd pójdziemy. Słońce prażyło tak mocno, że po kilkunastu minutach postanowiłam schronić się sklepiku prowadzonym przez starszą kobietę. Okazała się ona bardzo uprzejma, pozwoliła mi na chwilę sobie usiąść i nawet poczęstowała kubkiem kawy! Co prawda gorący napój przy panującej temperaturze nie był dobrym pomysłem, ale aromat jak i moc napoju podładowały moje wewnętrzne baterie do dalszej wędrówki. Wychodząc na zewnątrz dostrzegłam jak przechodzącej kobiecie poluzowało się mocowanie sakiewki, co poskutkowało spotkaniem woreczka z podłożem. Szybko się schyliłam i podniosłam zgubę. Ruszyłam za kobietą, ale widząc ją zajętą rozmową ze sprzedawczynią postanowiłam zaczekać, aż nie skończą. Gdy ten moment nadszedł lekko chrząknęłam, podchodząc bliżej i stając po lewej stronie nieznajomej. -Przepraszam, zgubiła to pani. - Wystawiłam sakiewkę w jej stronę, uśmiechając się przy tym niepewnie, co przez wzgląd na chustę mogło być widoczne tylko w moich oczach.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Pappar na jej ramieniu wcale nie odpuszczał ze swoją nachalną gadatliwością, kiedy próbowała dowiedzieć się czegoś od urodziwej sprzedawczyni o kolczykach, które niemal od razu przykuły jej uwagę. Zerknęła na ptaka kątem oka, posyłając mu dość znaczące spojrzenie, niewerbalnie dając do zrozumienia, aby zamilkł. Wiedziała dobrze, że na długo niego nie zrobi, ale była wdzięczna za choć chwilę ciszy. W tym czasie, w tłumaczką w drugim uchu, starała się nadążyć za opowieściami kobiety, która przedstawiła jej całą historię tej biżuterii. Pat uśmiechnęła się szerzej, słysząc o właściwościach magicznych, wiszących kolczyków, uznając, że warto je mieć. Wtedy usłyszała niepewny głos i machinalnie odwróciła głowę z kierunku, z którego on dochodził. Zobaczywszy ciemnowłosą dziewczynę, podobnie jak ona, zakrytą niemalże od stóp do głów, w pierwszej chwili zamarła, przenosząc tylko wzrok na sakiewkę trzymaną w jej dłoniach. Szybko jednak sięgnęła do kieszeni i zdając sobie sprawę z własnej nieuwagi, przeklęła w myślach. - Merlinie. Bardzo Ci dziękuję... - powiedziała szczerze wdzięczna, biorąc od niej woreczek z galeonami. To dość niecodzienna sytuacja, że ktoś znajdując pieniądze na ulicy, oddaje je właścicielowi. Może dlatego, że widziała kto je zgubił... Ale nawet jeśli, każdy chyba wykorzystałby okazję, aby wzbogacić się o parę galeonów. - To nieprawdopodobne, że zdecydowałaś się je oddać. To bardzo... szlachetne z Twojej strony - oznajmiła jeszcze, spoglądając na dziewczynę, której w tej chwili jedynie czekoladowe tęczówki mogła podziwiać. Zsunęła nieco chustę, która okrywała jej twarz, aby odsłonić delikatny uśmiech, jaki zakwitł na jej ustach. Wyciągnęła dłoń w jej kierunku, aby po chwili się przedstawić. - Jestem Patricia. - nie zważała na tłumy ludzi, co rusz przepychające się obok nich. Może nie dostanie grzywny na zaczerpnięcie odrobiny świeżego powietrza. Swoją drogą, to cholernie seksistowskie, że tylko kobiety muszą się tutaj tak męczyć. - A więc, wypoczywasz tutaj? Twój amerykański akcent wskazuje na to, że przyjechałaś z daleka. Jak Ci się podoba Arabia?
Za ten czas co czekałam na "odpowiedni" moment by się odezwać, zdążyłam zauważyć gadulstwo papugi nieznajomej. Moja była irytująca, ale ta podnosiła wysoko poprzeczkę. Westchnęłam cicho, przywołując swojego pappara, który zaczął coś mamrać o byciu głupią dziewuchą i wyliczaniu ile drinków mógł kupić lub ile gier w pokera odegrać. Przewróciłam oczami, zastanawiając się czy ci cali opiekunowie to był jakiś złośliwy żart arabów. - Proszę uprzejmie. - Odpowiedziałam, gdy z moich rąk zniknęła sakiewka. Niemalże od razu cofnęłam dłonie, łącząc je z przodu na wysokości pasa. Przymknęłam oczy i spojrzałam na stragan, widocznie szukając sposobu, by uniknąć kontakt wzrokowy. - Nie jestem złodziejką... - mruknęłam, początkowo nie rozumiejąc, że to była pochwała. Gdy dotarł do mnie sens wypowiedzi uniosłam niepewnie wzrok na twarz Patricii. - Te pieniądze nie są moje, więc nie mogłam ich zabrać. - Trudno mi było wytłumaczyć dlaczego to zrobiłam. Szczerze mówiąc przemknęło mi przez myśl zajrzenie do środka i sprawdzenie ile monet się tam znajduje. Sądząc po wadze mogłabym sobie pozwolić na ładną pamiątkę...ale cóż, odrobina przyzwoitości zaszczepiona przez moich rodziców zastępczych okazała się silniejsza. - Elaine. - Uścisnęłam wyciągniętą dłoń bardzo delikatnie i szybko, ledwo że ją muskając. Następnie uniosłam rękę do góry i pomasowałam szyje. - A no tak się złożyło. Jest tu...gorąco, no i bardzo...ładnie. - Opuściłam rękę, ponownie obydwie łącząc na wysokości pasa. Zacisnęłam je nieco mocniej w próbie nadania sobie więcej pewności. Mój pappar zaskrzeczał coś o tragicznym przypadku braku kamiennej twarzy i odleciał kawałek, cały czas skrzecząc coś sam do siebie.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Lubiła słuchać o innych kulturach, ale wyjątkowo nie od swojego pierzastego przewodnika, towarzyszącego jej w wypadzie na bazar. Zdecydowanie ciekawiej opowiadała kobieta o pięknym spojrzeniu, która potrafiła zainteresować, z wyczuciem przekazując jej nietuzinkowe fakty. Nie sądziła, że w takim tłumie sprzedawców, będzie miała takie szczęście, aby trafić na kogoś tak miłego, kto przekaże jej swoją wiedzę, a jedynie efektem ubocznym będzie zakup jakiegoś przedmiotu. Odnosiła wrażenie, że w większości tym ludziom chodziło o to, aby jak najwięcej sprzedać, a nie zaciekawić kulturą i pamiątkami. Tak samo, nie spodziewała się, że w tak zatłoczonym miejscu znajdzie się osoba, która będzie potrafiła wedle własnego sumienia oddać sakiewkę, wiedząc, że w środku są pieniądze. Dlatego widząc Elaine, nie mogła nadziwić się jej zachowaniu, jednak zaskoczyła się nim pozytywnie. - Bardzo słuszna uwaga. Byłoby miło, gdyby wszyscy tak myśleli jak Ty - odparła, zaciskając mocniej palce na woreczku, aby po chwili chwycić za jego wiązanie. - Proszę, to dla Ciebie. Znaleźne. - z uśmiechem wyciągnęła w jej kierunku stosik galeonów, które wcześniej przeliczyła. Naprawdę ceniła uczciwość, a w tym przypadku odzyskała wszystkie pieniądze, które miała przy sobie, a gdyby trafiło na kogoś innego - straciłaby je. Dlatego znaleźne jak najbardziej dziewczynie się należało. Przywitała się uściskiem dłoni z brunetką, aby po chwili dopytać o jej pobyt w Arabii. Nie miała pojęcia, że tak naprawdę zamieszkują jeden pałac... - Mam takie same odczucia. Lubię ciepło, ale tu zdecydowanie przekroczono granice między ciepłem a gorącem. Nie wiem, jak mieszkańcy tutaj wytrzymują. W dodatku w tych strojach - mówiła, nie zwracając zbytniej uwagi na nerwowe zachowanie dziewczyny, za to przypominając sobie o czarownicy przy stoisku. Odwróciła się do niej i przeprosiła, po czym ostatecznie podjęła decyzję o kupnie kolczyków. - Spójrz, są naprawdę piękne. W dodatku, ostrzegają kiedy ktoś w pobliżu ma złe zamiary. Bardzo przydatne moim zdaniem. - zwróciła się jeszcze do Elaine, zanim to nie zapłaciła kobiecie, która zapakowała jej biżuterię. Okazało się nawet, że mogła zatrzymać tłumaczki, których użyła do porozumiewania się z nią, za co serdecznie podziękowała i z uśmiechem zaczęła iść wzdłuż stoisk, oglądając się czy jej nowa znajoma również kontynuuje spacer po bazarze.
Zarumieniłam się słysząc kolejną pochwałę. Dla innych osób mogło się to wydawać dziwne, ale w moim życiu słyszałam tak mało dobrych słów o mnie, że słowa Patricii brzmiały nie na miejscu. Zupełnie jakby opisywała inną osobę, nie mnie. Szczyt mojego onieśmielenia został osiągnięty chwilę później, gdy kobieta przekazała mi część pieniędzy. Odebrałam je drżącymi z wrażenia rękami i z wielkim trudem odwiązałam mocowanie sakiewki by ją zapełnić galeonami. Odjęło mi mowę, także musiała minąć dłuższa chwila nim zdołałam bąknąć - Dziękuje. - Zrobiłam to tak słabym, zachrypniętym głosem, że musiałam odchrząknąć kilka razy. Moje oczy wyrażały wiele skrajnych emocji, a błądząc po przedmiotach znajdujących się na straganie nie mogły się skupić na zrobieniu tego dokładnie. - Myślę, że to kwestia eee, przyzwyczajenia. Pewno u nas byłoby im zimno. Te stroje to też inna historia. Moja to chyba była przeznaczona dla wezyrki, ale przy rozdawaniu się pomylili. - Odparłam, wciąż cała czerwona na twarzy. Zerknęłam na wspomniane kolczyki i musiałam się ugryźć w język by nie odpowiedzieć, że wobec mnie większość ludzi ma złe zamiary. Jako, że nie posiadałam tłumaczki spróbowałam posłużyć się językiem migowym, a kiedy to nie wypaliło po prostu wskazałam na pluszowego dumbadera. Długo jeszcze wpatrywałam się w kolczyki, jakby argumentując za i przeciw, po czym za nie również zapłaciłam, pozbywając się przy tym zawartości sakiewki. Cieszyłam się w duchu, że mój pappar nie widzi jak "marnuje pieniądze". Oj dałby mi popalić. Kolczyki schowałam do małej torby, a pluszaka niosłam w ramionach, przytulając go do klatki piersiowej. - Wiesz może, czy te pappary to dostaje każdy przyjezdny czy to tylko nam się trafiła ta przyjemność? - Zagadnęłam, gdy kilka straganów dalej przystanęłam obok Patricii. Szczerze mówiąc mogłam już wracać do pokoju, ale postanowiłam podszkolić nieco swoje zdolności komunikacyjne, by we wrześniu nie wyjść na trolla górskiego. - Mojego nazwałam Krakers, bo gdy je dostanie to przez chwilę nie narzeka na to jak bardzo się mu ze mną nudzi. - Jakby na potwierdzenie podleciał do mnie pappar i głośno zaskrzeczał, czy możemy już wracać, bo chce iść pograć w karty.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Zazwyczaj ludzie nie wykazywali tego typu odruchów, myśląc jedynie o własnej korzyści. Ile razy spotkało ją coś, czego nie do końca potrafiła zrozumieć, bo dla niej samej, przywłaszczenie sobie nawet znalezionych pieniędzy byłoby zaiste kradzieżą. A przynajmniej w przypadku, kiedy wiedziała do kogo należy zguba. Trzeba było przyznać, że zachowanie dziewczyny jej zaimponowało i przez to właśnie postanowiła obdarować ją pewną sumą galeonów. Zignorowała skrzeczenie swojego towarzysza na ramieniu, który stwierdził, że jest zbyt hojna jak dla obcej osoby. Wkurzało ją to ptaszysko... Jej zakłopotanie nie umknęło jej uwadze, jednak kiedy przyjęła znaleźne, na twarzy Brandon pojawił się łagodny uśmiech, odrobinę pokrzepiający. Koniec końców, były kwita. - Tak, masz rację. Z pewnością przywykli do tych warunków. - przyznała, po czym uważniej przyjrzała się jej sukni, kiedy ta o niej wspomniała. - Wyglądasz w niej doskonale. Naprawdę. Mnie trafił się jakiś starszy fason... Dodatkowo niezbyt ciekawie pachnie, mimo że kilkakrotnie próbowałam ją wyczyścić. Widocznie miałam pecha. - wzruszyła ramionami, bo już zdążyła przyzwyczaić się do tego nieciekawego zapachu i miała nadzieję, że dla innych jednak nie był tak intensywny, jak jej wydawał się na początku. Od początku ta para biżuterii, którą pokazała jej czarownica przy stoisku spodobała się jej. Nie dziwne więc, że je wzięła, bo naprawdę były zjawiskowe i mogły być przydatne. Widziała również, że wzrok Elaine błądzi po nich, dlatego postanowiła co nieco jej o nich opowiedzieć, korzystając z tego, że dzięki tłumaczkom dowiedziała się szczegółów od kobiety. Uśmiechnęła się, widząc jak i nowopoznana dziewczyna dokonuje zakupu, lekko unosząc brew, kiedy zobaczyła uroczego pluszaka. Podobnego wygrała w wyścigu dumbaderów. - Szczerze? Nie mam pojęcia. Hmm, a więc Ty też jesteś na wyjeździe szkolnym? - dopytała, powiązując fakty, w końcu dochodząc do tego, że prawdopodobnie zatrzymały się w tym samym miejscu. Przeszły kilka metrów dalej, a Patricia dopiero po chwili zorientowała się, widząc dziwne spojrzenia przechodniów, że nadal jej chusta wisi pod szyją, zamiast zasłaniać jej twarz. Szybko poprawiła ją, aby uniknąć kłopotów. W końcu trzeba stosować się do tutejszych zasad. - Ten tu nie zamyka się nawet kiedy go zwyzywam, dlatego nie dałam mu żadnego imienia, po prostu mówię do niego per "Ty". Można zwariować, jak czasami zacznie trajkotać... - wzniosła oczy ku niebu, trącając lekko ręką pappara, który na wzmiankę o sobie dźgnął ją lekko dziobem po barku, mówiąc, że jest wstrętna. Trzeba było przyznać, że byli siebie warci. Mijały kolejne stoiska, tym razem doszły do części z jedzeniem. Było tego naprawdę sporo, a każdy ze sprzedawców oferował lokalne przysmaki. Zatrzymała się przy jednym straganie, aby choćby zobaczyć jak wyglądają potrawy, które się tutaj jada. - Jak myślisz, mają podobne smaki jak my? Warto spróbować? - spytała Elaine, kiedy ta stanęła obok. Sprzedawca, widząc dwie zainteresowane duszyczki od razu pospieszył z propozycją darmowej degustacji, na co Pat posłała dziewczynie kolejne pytające spojrzenie. Jak się otrują to razem.
Kolejny komplement doprowadził moje policzki do stanu istnie buraczanego. Było mi trudno zareagować inaczej na to wszystko, co wydarzyło się przez ostatnie kilka minut. Zdecydowanie nie tego oczekiwałam przychodząc na bazar, ba, oddając sakiewkę. Krótkie podziękowanie i pójście w swoją stronę? Jak najbardziej. Ale że to? - Ojej, biedna...musieli mieć prawdziwy bałagan gdy rozdawali suknie. - "I chętnie bym się wymieniła" dodałam w myślach, zdecydowanie woląc być zdana na śmierdzącą suknie i nie być przez sam ten wzgląd zaczepiana przez innych. Los jednak zagrał mnie i Patricii na nosie. Wspomnienie szkolnego wyjazdu przyjęłam kiwnięciem głowy. Kłamanie w tej kwestii nic by mi nie dało, zresztą dlaczego miałabym to zrobić? Przyjrzałam się uważniej odkrytej twarzy kobiety i zadecydowałam, że na uczennicę to ona nie wygląda. - Tak, od września będę studiowała w Hogwarcie. Skorzystałam z uprzejmości pana dyrektora i tu przyjechałam. - Zasłonięcie twarzy po moich słowach wywołała kilka szybkim mrugnięć, ale po spojrzeniu w bok i do tyłu jakby mnie olśniło, że przecież kobiety mają chodzić w chustach. O mojej zdążyłam jakoś zapomnieć...ewidentnie działo się za dużo. Przystawiłam ręce do swojej chusty, ruszając ją nieznacznie niby chcąc ją poprawić, a w zasadzie sama nie wiedząc po co to robię. - Próbowałaś Silencio? Trochę złośliwe, ale skoro nie daje Ci chwili wytchnienia od ciągłego skrzeczenia... - Wzruszyłam ramionami, a Krakers jakby słysząc te słowa odleciał kawałek dalej. - Eeee. - Tymże mądrym stwierdzeniem odpowiedziałam gdy przystanęłyśmy obok straganu z jedzeniem. Ruszyłam głową na boki, wyglądać jak szczeniak który usłyszał coś dziwnego. Dłuższą chwilę poświęciłam czemuś, co przypominało mi chilli. - Obstawiam, że nie. Słyszałam kiedyś o zemście faraona, która dotyka turystów. - Przeniosłam wzrok na kobietę, odpowiadając jej pytającemu spojrzeniu przewróceniem oczu. - No dobra, najwyżej skończymy na wizycie u uzdrowiciela. - niemalże burknęłam.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Może i obdarowywała ją za dużą ilością pochlebstw, ale jakoś tak samo wychodziło. Wszystko co mówiła było prawdą, a więc dlaczego miało nie być wypowiedziane? W końcu chyba każdy lubił, kiedy mówiło się o nim miło. Czy nie każdy? - Nie wnikam kto i dlaczego pozostawił mi do noszenia strój w takim stanie, ale to źle o nim świadczy - powiedziała jeszcze, wielce oburzona, że można było dać komuś do użytkowania starą suknię w dodatku cuchnącą. To chyba był jedyny jak na razie minus tych wakacji. Usłyszawszy o jej przenosinach do Hogwartu, nie była w stanie powstrzymać entuzjazmu, wymalowanego w kolejnej sekundzie na jej twarzy. A więc nowa studentka! - O, będziesz się uczyć w Hogwarcie? Cudownie. Ja niedawno podjęłam się profesury i cieszę się, że wróciłam do tej szkoły. Jak coś, zapraszam na lekcje miotlarstwa. Gwarantuje, że nie będziesz się nudzić - mówiła, jak zwykle z fascynacją w głosie pod koniec, kiedy wspomniała o miotłach. Cieszyła się, że coraz więcej ludzi decyduje się na studia właśnie w Hogwarcie, bo naprawdę była to super okazja do poszerzenia wiedzy i zdecydowania o dalszej przyszłości. Dalej, temat ich rozmowy przeszedł na ich papugi, a kiedy dziewczyna zasugerowała zaklęcie, które z pewnością uciszyłoby jej irytująco gadatliwe ptaszysko, uniosła brwi i zrobiła minę, jakby właśnie co najmniej Merlin się jej objawił. Czemu ona wcześniej na to nie wpadła?! - Faktycznie! Kurcze, nie pomyślałam. Jeśli nie można po dobroci... - zerknęła w stronę pappara, który jak na złość przez ostatnie kilka minut niezbyt się odzywał. Może przeczuwał, że w końcu znajdzie na niego sposób. Kiedy przystanęły przy regionalnym jedzeniu, musiała poznać zdanie Elaine, na temat tego czy warto spróbować ich przekąsek czy dań. Uśmiechnęła się, kiedy ostatecznie dziewczyna zadecydowała, że zaryzykują. Dopytała sprzedawcę o konkretne przysmaki, korzystając z tego, że nadal miała tłumaczki, po czym odwróciła się w stronę brunetki. - Mamy do wyboru smażone kulki z ciecierzycy z przyprawami, sałatkę z kaszą, pomidorami, cebulą i papryką oraz zupę z baranicą, soczewicą i suszonymi figami. - wyjaśniła jej powoli, powtarzając za mężczyzną, a raczej za jego przetłumaczonym głosem w magicznej słuchawce w jej uchu. - Ja chyba skuszę się na te kulki. Ciekawa jestem ich smaku. - dodała po chwili, posyłając uśmiech czarodziejowi i wskazując na przekąskę, po czym sięgnęła po jedną z kuleczek, kosztując jej. - Ej, obłędne! Musisz tego spróbować!
Potwierdzenie moich domysłów wywołało iskierki zadowolenia w oczach. Co prawda Patricia mogłaby być jakimś starszej daty studentem...ale bycie panią profesor brzmiało o wiele lepiej! - Ojej... - szczerze to sama nie wiem czy mój ton powinien być radosny czy poważny - czyli od września będę musiała mówić pani profesor...a może powinnam już zacząć? Lekcje miotlarstwa? Ymmm...moje doświadczenie z miotłami sprowadza się do zamiatania podłogi. - Uciekłam wzrokiem gdzieś na stragan po drugiej stronie uliczki, zatrzymując go tam na chwilę wpatrując się w jakże atrakcyjne...kozie sery. Przechodząc do tematu jedzenia - muszę przyznać, że trochę zgłodniałam - jeszcze raz spoglądnęłam na oferowane dania, wysłuchując opisu tłumaczącej kobiety. Odczekałam chwilę, aż Patricia skosztuje wybraną potrawę...nie, wcale nie czekałam, czy zaraz nie padnie na ziemię i zacznie jej wypływać piana z ust...wskazałam na zupę. Sprzedawca nalał mi ją do małej miseczki i podał w zestawie z małą łyżeczką. Przymknęłam oczy, prosząc w duchu o litość nad moim żołądkiem, zsunęłam nieco chustę by mieć dostęp do ust i kilkakrotnie "zawiosłowałam", oprócz wody trafiając na kawałek baraniny i figę. - Mmm...faktycznie dobre. - Powiedziałam po przełknięciu i odczekaniu chwili na uspokojenie się kubków smakowych. Zupa nie była czymś, co chciałabym jeść codziennie, ale nie mogłam też powiedzieć, że mi nie smakowała. W miarę szybko zjadłam swoją porcję i ponownie zasłoniłam twarz chustą. Zerknęłam na towarzyszkę z lekko przymrużonymi oczami, sama już nie wiedząc jak mam się przy niej zachowywać.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Zaśmiała się krótko na jej słowa, kiedy zasugerowała, że powinna mówić do niej per "pani profesor". Nigdy w życiu by tego od nikogo nie wymagała poza szkołą. Zwłaszcza, że poznały się na neutralnym gruncie. Jednak po chwili przygnębił ją nieco fakt, że Elaine nie lubi się z lataniem. To oznaczało, że jednak nie będą spotykać się na jej zajęciach. Co za strata. - Tylko w szkole. Poza nią, czuj się swobodnie. Trochę szkoda, że nie latasz, ale nie każdy musi to lubić. - odparła spokojnie, mimo wszystko rozumiejąc, że nie każdy ma takiego fioła na punkcie latania jak ona. Ludzie są stworzeni do większych rzecz - jak mówi jej matka... Przy straganie z jedzeniem wszystko wyglądało naprawdę smakowicie. Jednak co tu wybrać, kiedy sprzedawca polecał dosłownie wszystko. Wiedziała, że degustacja polegała na spróbowaniu po trochę każdego, ale jednak coś czuła, że te kuleczki z ciecierzycy zawładną jej podniebieniem. Kiedy Elaine zabierała się za zupę, ona postanowiła jednak skosztować jeszcze sałatki, prosząc mężczyznę, aby nałożył jej niewielką ilość na talerzyk. Naprawdę nie spodziewała się, że kasza i warzywa mogą być tak dobrze przyprawione i mogą mieć tak głęboki smak. Przeważnie była mięsożerna i raczej wybierała właśnie takie potrawy, a tutaj mogła poznać coś nowego. - Mam nadzieję, że nasze żołądki nie przeżyją po tym rewolucji. - rzuciła żartobliwie, po tym jak odłożyła talerzyk, po czym podziękowała sprzedawcy, następnie zwracając się do dziewczyny: - Naprawdę miło było Cię poznać i jeszcze raz dziękuję za oddanie sakiewki. Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy tutaj, przed powrotem do Anglii. - uśmiechnęła się szczerze, obdarzając ją ostatnim spojrzeniem, zanim to entuzjastycznie jej nie pomachała i ruszyła ulicą, kierując się w stronę dzielnicy miasta, w której znajdował się ich pałac.
|zt|
+
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
3 - wydaję 5 galeonów na przyprawy i dostaję tłumaczki! dół | góra | chusta | puder
Pewnych rzeczy po prostu nie wypadało nie robić, kiedy odwiedzało się niektóre miasta. Tak jak każdy jeden turysta odwiedzjący Londyn musiał przejechać się czerwonym, dwupiętrowym busem, zrobić sobie zdjęcie w niebieskiej budce telefonicznej i stać przez parę minut gapiąc się na Pałac Buckingham z bardzo bezmyślnym wyrazem twarzy, tak i Jamal wymagał od nich odhaczenia pewnych atrakcji. Wśród nich było odwiedzenie bazaru - bo z czym innym może kojarzyć się Arabia, jak nie z aromatycznymi zapachami przypraw, uniesionymi głosami sprzedawców i dzieciakami, które ze śmiechem przeciskały się pomiędzy nogami podróżnych? Ach, Doireann była zauroczona... Przez pierwsze dziesięć minut. Hałas, ostre zapachy, bycie trącanym z różnych stron i te wszechobecne, ostre kolory skutecznie zmęczyły Puchonkę, nie pozwalając jej na cieszenie się w pełni z tej małej wycieczki. Szła jak najbliżej Drake'a, zaciskając pięść na rękawie szaty chłopaka - gdzieś na wysokości jego łokcia - przy okazji pozwalając sobie na wylewanie drobnych żali. - No i Drake, to jest po porostu niedorzeczne. - Kontynuowała rozmowę na temat "Jestem oburzona tymi kolorami, ten strój sobie ze mnie żartuje". - Naprawdę niedorzeczne. Rozumiem, dobrze, strój zmienia kolory, przyzwyczaiłam się. Ale bogowie, jest gorąco, słonecznie, a muszę mieć na sobie ciężką... - Przerwała na moment, robiąc miejsce pomiędzy sobą, a Drakem dla dwójki roześmianych chłopców, którzy najwidoczniej postanowili maksymalnie utrudnić życie swojej rodzicielce raz po raz uciekając z zasięgu jej wzroku. - Czarną spódnicę. - Mruknęła, tym razem nie siląc się na ukrywanie niezadowolenia. Po pierwsze była z tutaj z Gryfonem, a przy nim mogła pozwolić sobie na marudzenie. Po drugie, wciąż nie mogła pogodzić się z tym okropnym przymusem rozbierania się. Uważała, że dużo lepiej zniosłaby ten upał w białej, bawełnianej sukience, którą trzymała w walizce, niż paradując po bazarze z gołym brzuchem. - Tobie nie jest gorąco w tej brodzie? - Spytała po chwili, zerkając na niego z ukosa. Wciąż nie przywyknęła do widoku Lilaca z brodą.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Przyszedł na bazar razem z Doireann będąc oczywiście ubranym w teraz już tylko delikatnie śmierdzącą szatę potraktowaną zaklęciami, żeby poza tym roztaczała wokół siebie również przyjemny zapach. Broda przynajmniej była porządna, bo taką chciał sobie w przyszłości wyhodować.-Ciesz się że nie jesteś cała w czerni, bo dopiero byś się ugotowała. Chcesz to mogę na nią rzucić zaklęcie chłodzące.- Wtedy nie powinno jej być aż tak gorąco. Gorzej trochę jeśli zacznie przez to marznąć. Drake idąc przeglądał stoiska i w końcu zdecydował się na kilka rzeczy, które mu wpadły w oko. -Szczerze to jak trochę podrosnę, będę chciał taką mieć. - Piaski czasu i figurkę smoka kupił dla siebie prawie bez namysłu. Zaś czajniczek... Byłby chyba dobrym prezentem dla jego przyjaciółki, która przyszła z nim na bazar. Po dokonaniu więc zakupów, przekazał jej czajnik. -Proszę. Uznaj to za zaległy prezent urodzinowy.- I tak oto procedura przekazania dobiegła końca. Teraz ona była opiekunką czajniczka i naczelną herbaciarką w ich pokoju. Nie musi dziękować słowami. Herbata mu wystarczy. Idąc wypatrzył jakiś pomnik pod którym stali ludzie i zaczął się zastanawiać czy by tam nie podejść. Jego pappar zaś nie wydawał się być tym aż tak zainteresowany. Spytał się jednak chłopaka, czy ten trochę nie przesadził z zakupami, na co Drake zareagował tylko machnieciem dłonią tak jakby nie miało to miejsca.
Ostatnio zmieniony przez Drake Lilac dnia Sro Sie 18 2021, 14:59, w całości zmieniany 2 razy
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
- M-może lepiej nie. - Odpowiedziała szybko na propozycję Drake'a. Nie, żeby nie ufała mu w kwestii zaklęć, które miałby na nią rzucić, ale... No, nie ufała mu w kwestii zaklęć, które miałby na nią rzucić. W prawdzie uważała przyjaciela za zdolnego czarodzieja, ambitnego i pracowitego, który ze swoim niezachwianym opanowaniem zdawał się nigdy nie stwarzać żadnego zagrożenia. Mimo to, naprawdę nie chciała, by ktokolwiek celował w nią różdżką. - Ale dziękuję, to miłe. - Dodała, kiedy tylko zreflektowała się, że w jakiś malutki, tyci sposób mogła zranić lilacowe uczucia. Była to rzecz, w którą należało wątpić, w końcu chłopak rzadko kiedy skupiał się na potencjalnie negatywnym znaczeniu słów, ale... wolała jednak nie ryzykować. Zaczęła nieco dokładniej przyglądać się kolorowej brodzie, starając się wyobrazić ją w naturalnym kolorze włosów Gryfona. Tak bujny zarost wyglądał dość dziwnie, kiedy otaczał młodą, nastoletnią twarz, jednak... gdyby tak dodać mu zmarszczkę, czy dwie, mógłby być całkiem przyzwoitą ozdobą. - Wyglądałbyś ładnie. - Stwierdziła po chwili, wyrażając tym samym swoją aprobatę. Jak "już dorośnie" i "będzie taką mieć" to upiecze mu ciasto z napisem "Gratuluję brody". Ewentualnie spędzi te parę lat na wymyśleniu jakiegoś lepszego prezentu. Może kupi mu karnet do barbera? Albo maszynkę? Cokolwiek, co używane jest, by zarost wyglądał ładnie? Kiedy sama pogrążona była w rozmyślaniu o prezencie "na-za-parę-lat", Drake najwyraźniej postanowił nadrobić pewne zaległości. I biorąc pod uwagę, że dziewczyna była miłośniczką herbaty, to nie mógł trafić lepiej. Kiedy tylko czajniczek znalazł się na linii wzroku Doireann, jej oczy nieco rozszerzyły się, a na twarzy rozlał się szczery, promienny uśmiech. - Zrobię nam arabskiej herbaty. Z kardamonem. Albo cynamonem. - Automatycznie zaczęła rozglądać się za stoiskami z przyprawami. - A może szafranem? Myślisz, że znajdę tu… - Puchonka podniosła wzrok, po czym stwierdziła, że oto jest sama, pośród gwarnego tłumu i nigdzie nie może wypatrzeć Gryfona. Wtedy też stała się rzecz. Doireann - ku swojemu absolutnemu przerażeniu - została pochwycona i przyciągnięta do jednego ze stoisk. Wcale nie pomagało to, że sprzedawca był śliczniutki, kiedy tak nagle naruszył jej przestrzeń i to w sytuacji, kiedy nie wiedziała, co ze sobą zrobić i gdzie zacząć szukać Lilac’a. Przecież nie zacznie się po prostu wydzierać. Z mocno zdystansowaną miną umieściła podane jej tłumaczki w uszach, wysłuchała, co waćpan miał do powiedzenia i - trochę dla świętego spokoju, ale też po to, by na wszelki wypadek nikomu się nie narazić - kupiła mieszankę. Może… da je Cassie? Przyjaciółka była chyba jedyną osobą, która mogłaby się ucieszyć z przypraw. A potem rozpoczęła przemierzanie placu, próbując znaleźć w tłumie niemal dwumetrowego siedemnastolatka.
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Strój: galabija – miodowa szata, granatowe spodnie, brązowe półbuty, biały turban i biała broda Kostka:2 Zapłata:link
Od kilku dni myślał już nad zakupem jakiejś pamiątki, niekoniecznie nawet dla siebie. Przede wszystkim chciał przywieźć coś z wyjazdu do Arabii George’owi, a gdzie najlepiej było poszukać jamalskich skarbów? Oczywiście, że na bazarze. Założył więc swoją galabiję, wskoczył na magiczną lektykę i udał się do najbardziej kolorowego i gwarnego miejsca w Dzielnicy Chmur. Kiedy tylko zeskoczył z magicznego dywanu, jego oczom ukazały się stragany z rękodziełem i tkaninami, a w nozdrzach zasiedlił się intensywny aromat przypraw, przez który zakręciło mu się w głowie. Również i jego uszy doczekały się donośnego bodźca w postaci muzyki wygrywanej na flecie, do której rytmu mimowolnie zaczął się kołysać. Kto by się spodziewał, że tutejszy harmider wprawi go w tak doskonały nastrój. Tanecznym krokiem przemierzał kolejne alejki w poszukiwaniu interesujących fantów, obdarzając przy tym wszystkich przechodniów szerokim, wesołkowatym uśmiechem. W końcu zdecydował się również na zakup niezwykle uroczego, pluszowego dumbadera i jamalskiej shishy. Wiedział, że ta ostatnia przypadnie George’owi do gustu. Wszak jego szef palił cygara, a to cacko pozwalało nie tylko na wciągnięcie dymu do płuc, ale również na dowolny dobór smaku palonej melasy. Po dokonanym wyborze przekazał sprzedawcy odliczoną sumę galeonów, a chociaż najchętniej zostałby na bazarze jeszcze chwilę dłużej, musiał powrócić do pałacu i przebrać się w wygodniejsze ubrania, bo niedługo miał rozpocząć kolejny dzień pracy nad wykopaliskami.
zt.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Nie zraniła tym jego uczuć, ale po prostu nie chciał żeby mu się tu w żywego zraza zamieniła przez tę cholerną temperaturę. No niby wiedział że ta się nieco magii bała, ale przecież w lodowy posąg by jej nie zmienił, prawda? Na komplement zareagował malutkim uśmiechem, którego nie było widać na pierwszy rzut oka spod brody.-Dziękuję.- Tort przyjąłby z chęcią, bo tak jak do czarowania nie była pierwsza, tak w gotowaniu rodziła sobie całkiem nie najgorzej. Zwłaszcza jeśli chodziło o bułeczki maślane. Początkowo nie planował rozdzielić się z puchonką, ale jak już tak stanął i zaczął słuchać, to ciężko było mu przestać. Zwłaszcza że opowiadana przez przewodnika legęda wydawała się być naprawdę ciekawa. Nim się zorientował minęła już godzina, o czym jego pappar dał mu znać stukajac go lekko dziobem w głowę. Dopiero po tym Drake nieco się rozejrzał i zauważył że zgubił mikro puchonkę gdzieś w tłumie. Zaczął jej więc szukać. -No, w końcu Cię znalazłem.- Rzucił do niej, kiedy już ją odnalazł.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
Ten drobny uśmiech - dla wprawionego w wyłapywaniu mimiki Drake’a doireannowego oka - wcale nie był tak trudny do zauważenia, nawet jeśli próbował ukryć się za kurtyną bujnej brody. Dała znać Gryfonowi, że widzi go w możliwie najmilszy sposób; obdarowując go promiennym, spokojnym uśmieszkiem. I tak oto, w chwili spokojnej i miłej, patrzyli się na siebie i szczerzyli. Doireann lubiła takie momenty, kiedy ich dwójce było po prostu dobrze i nikt (ona sama) nie przeżywał trzeciego zawału miesiąca. Niestety, ta miła i beztroska chwila zwieńczona otrzymaniem cudacznego czajniczka została zmącona zgubieniem się w tłumie. Doireann przez chwilę rozglądała się w tłumie za chłopakiem - bo przecież zazwyczaj nie sposób było go przeoczyć. Był na tyle wielki, że wystarczyło, by stanął na pierwszym schodku, by czubek jego głowy był widoczny na piętrze. A przynajmniej tak wyglądało to w głowie Puchonki - nie postrzegała siebie jako niewyrośniętej, a raczej świat za niedorzecznie duży. Jej wzrost był zaś naturalną koleją ewolucji; gigantyczne dinozaury miały już swój czas na ziemi, teraz wypadałoby się grzecznie kurczyć. Rozglądanie się nie przyniosło jednak większych rezultatów. Nie chciała też wracać sama do zamku, chociaż to wydawało się być całkiem rozsądną opcją. W końcu... jeszcze zdepczą jej tego Lilac’a, i co wtedy? Albo sam się zgubi? Może nie pamiętał drogi powrotnej? Bo to nie tak, że to ona sama miała pewne opory przed samotnym powrotem. Usiadła więc na niewielkim murku, trzymając jedną ze słuchawek tłumaczek w uchu, tak, by móc coś rozumieć. Trochę uspokajały ją te prozaiczne rozmowy; tam jakaś matka wołała do siebie swoje dziecko, gdzie indziej starszy mężczyzna kwestionował jakość produktów jednego ze sprzedawców, a nieopodal niej mała dziewczynka gorliwie próbowała przekonać swojego ojca, że jest na tyle duża, że sama dałaby radę obronić się przed smokiem i nie siedziałaby w wieży, jak niejedna z nieporadnych księżniczek. Dookoła niej działo się życie - po prostu, normalne i powolne, całkiem przyjemne życie. Kiedy Drake dotarł do Sheenani mógł dostrzec na jej twarzy wyraźne oznaki wzruszenia. Świat wydał się jej być piękny i spokojny, a lekkie ukłucie zazdrości, że przecież ją ominęło wołanie matki i przekonywanie ojca, że jest najdzielniejsza i najsilniejsza sprawiło, że tak troszeczkę zwilgotniały jej oczy. Przeniosła wzrok na chłopaka. - No, w końcu mnie znalazłeś. - Kiwnęła zgodnie głową, a potem poklepała miejsce koło siebie. Jeśli Drake usiadł, to wyciągnęła w jego stronę wolną słuchawkę. - Dostałam tłumaczki. Chcesz posłuchać? - Spytała, starając się powstrzymać rozczulenie totalne. - Ci ludzie są przepiękni. Cudnie się na nich patrzy. - Dodała, gdyby Gryfon potrzebował jakiś argumentów. Chyba jednak wolała parny bazar pełen przeciętnych, zajętych sobą ludzi od zimnego Pałacu.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Nadal razem z Perpetuą zwiedzamy tylko i wyłącznie miejsca gdzie nie grożą nam żadne zasadzki pustynne. I tak bazar wydawał się być mniej bezpiecznym miejscem - więc całkiem nieźle, że odważyliśmy się tu postawić stopę. Muszę przyznać, że powoli mnie męczy nawet nasz specjalny strój. Był ekscytujący przez pierwsze tygodnie, ale im bliżej końca wakacji tym bardziej irytuje mnie kaftan krępujący ruchy oraz ta durna, kolorowa broda przez którą ledwo mogę oddychać. Idę z Perpetuą przed sobą. Trzymam rękę na jej urokliwie opalonym, lekko piegowatym, ramieniu, będąc dosłownie jeden krok za nią, by przypadkiem nie zginęła mi z pola widzenia. Co jakiś czas zwalniam, by przyjrzeć niektórym rzeczom na bazarku. W pewnym momencie jednak całkiem zatrzymuję, widząc bardzo ładne kolczyki, które właśnie zakupiła jakaś czarownica. Biorę je do ręki przyglądając się niewielkiej błyskotce. Sprzedawca zaczyna mamrotać coś o doskonałym prezencie dla ukochanej, na co ja macham dłonią, cmokając do tego niecierpliwie. - Nie tam, ona jest uczulona - mówię i napotykam niezrozumiałe spojrzenie arabskiego handlarza po co wobec tego zawracam mu głowę. - Fajne? - pytam Perpetuy, przekrzywiając ciekawsko głowę, jakby pomogło mi to obiektywnie ocenić pamiątkę. By pomóc jej w ocenie podnoszę je do góry, by przyłożyć do mojego ucha (a raczej w tej chwili, turbanu).
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Zdecydowanie, choć dalej korzystali z uroków Arabii - tak podchodzili do nich z większą rezerwą i ostrożnością. W sumie dobrze, że tak beztrosko zdążyli już zwiedzić większość atrakcji przez pierwsze tygodnie. Perpetua nie była wcale pewna, czy w chwili obecnej stać by ją było na nocną wyprawę na pustynię, żeby odnaleźć arenę nielegalnych wyścigów dywanów... Prawdopodobnie nie. Dzielnica Chmur Jamal nie brzmiała jednak aż tak ryzykownie - i złotowłosa raczej nie zaprzątała sobie głowy tym, czy tej nocy uda jej się wrócić razem z Huxleyem do małej Flo. Pozwoliła troskom odpłynąć choć odrobinę - ciesząc oczy i uszy kolorami i radosnym gwarem rozmów. Na bazarze tętniło życie i to bardzo intensywnie. Musiała zakryć swoje jasne włosy błękitną chustą, żeby handlarze nie zaczepiali jej co kilka kroków. Chociaż obecność Williamsa również w tym pomagała - co przyjmowała z rozbawieniem. Przyglądała się właśnie niesamowicie wzorzystym tkaninom, rozmyślając czy nie kupić kilku metrów materiału na sukienkę, gdy z sąsiadującego straganu zaczepił ją Huxley. Odwróciła się w jego stronę, a niebieska chusta ześlizgnęła się po jej złotych lokach, które rozbłysły w południowym słońcu. — Kolczyki? — Również przekrzywiła głowę z zaciekawieniem, nagle tracąc zainteresowanie belami szyfonów. Podsunęła się do ukochanego, mrużąc oceniająco oczy, gdy ten 'przymierzał' do siebie biżuterię. — Nie za długie? Będą Ci przeszkadzać i majtać się przy policzku jak się nachylisz — zachichotała, sięgając do trzymanych przez Huxleya złotek, żeby dokładniej im się przyjrzeć. Czy kręciłaby nosem na Williamsa z taką okazałą biżuterią? Skądże, nawet nie przyszło jej to do głowy. — Nosiłbyś oba...? — Dopytywała, przebiegając opuszkami palców po misternie zdobionych ornamentach. Jednocześnie uniosła wzrok - samej jeszcze raz przymierzając błyskotkę do ogorzałej twarzy ukochanego, ściągając usta w pełen zadumania dziubek. — Mogłabym je odrobinę zmniejszyć... — mruknęła bardziej sama do siebie, niż do Huxleya. Od spotkania z widmem w pałacowej komnacie przerzuciła się z notorycznego stawiania zaklęć ochronnych na... jeszcze wczesnoszkolne transmutacyjne zabawy.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Perpetua niesamowicie przyciągała spojrzenia na ulicach Jamalu. Dlatego często otulała się szczelniej chustą, a ja dbałem o to, by poprawiać ją co jakiś czas. Niekoniecznie w kwestiach mojej ewentualnej zazdrości. Jednak od kiedy wpadła między Beduinów, którzy rzucili się na nią naprawdę szaleńczo, boję się, że sytuacja się powtórzy. I niestety - kiedy mam na sobie mój strój tracę lekko swój urok rzezimieszka, który wykorzystuję skrzętnie w miejscach gdzie nie muszę zakładać kolorowej brody. Wychylam się do mojej półwili, która prędko przychodzi do mnie, ku rozczarowaniu mężczyzny sprzedającego materiały. Kiedy moja ukochana wyraża swoje uwagi, przyglądam się pamiątce z lekkim zastanowieniem. - Hej jak miałem... trzydziestkę? Kilka lat nosiłem więcej kolczyków niż pierścionków - mówię wspominając czasy kiedy akurat obydwoje byliśmy w małżeństwach i nie widywaliśmy się tak często. Ale faktycznie miałem mnóstwo kolczyków, po których potem zaleczyłem zaklęciami wiele dziur na uchu. - Więc nie sądzę, że takie by mi przeszkadzały... Ale racja! Nie chciałoby mi się nimi obwieszać jak kiedyś - dodaję jeszcze wspominając czasy, w których nosiłem ich bez liku. Zerkam na Perpetuę, która zadaje wiele pytań na które jeszcze nie znam odpowiedzi. - Eee... są nasiąknięte magią... Noszenie jednego byłoby pewnie marnotrawieniem Chociaż wyglądałoby fajniej! - mówię najpierw z lekkim wahaniem, jednak doceniając kwestie estetyczne jednego kolczyka. Unoszę do góry brwi ze zdziwieniem, o pewnie nie widać bardzo mocno kiedy jestem ukryty za brodą i turbanem. - Od kiedy z Ciebie taki transmutator? - pytam bynajmniej nie ponieważ nie pamiętam kiedy ostatnio trenowała tę dziedzinę sztuki magii (uwielbianej przeze mnie).
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Nie mogła powstrzymać rozbawionego uśmiechu, który wypłynął na jej wargi przy wspomnieniu obwieszonego kolczykami Huxleya. Oczywiście, doskonale go takiego pamiętała - dopiero wtedy wyglądał jak prawdziwy pustynny pirat. — Trudno zapomnieć o takim widoku. Wolę Cię jednak z pierścieniami — zachichotała, z łobuzerskim uśmieszkiem pociągając za sztuczną, kolorową brodę Williamsa, żeby pocałować go w czubek długiego nosa. Zwyczajnie nie mogła - a nawet nie chciała - powstrzymywać się przed okazywaniem czułości w miejscu publicznym. Nawet w Arabii - a raczej zwłaszcza, biorąc pod uwagę, że byli na wakacjach. — W sumie jeden pasowałby Ci bardziej... — zadumała się również, ponownie mrużąc oczy - jakby chcąc sobie tym pomóc w wizualizacji ukochanego z pojedynczym kolczykiem. Speszyła się odrobinę, gdy zorientowała się, że mimo gwaru na bazarze, Huxley usłyszał jej ciche gdybania - które w istocie wypowiedziała na głos, a nie tylko w swojej głowie. — Żaden ze mnie transmutator — odparła szybko, odsuwając dłoń z ozdóbką i wpatrując się przez krótką chwilę w kolczyk. Przygryzła wnętrze policzka i zerknęła na swoją zdziwioną połówkę. Westchnęła więc, z cichym śmiechem drapiąc się po jasnym policzku. — No dobra. Pamiętasz tego Krukona z którym przesiadywałam w bibliotece? Haydena Collinsa? — podjęła, zupełnie od dupy strony. — Razem ślęczeliśmy nad transmutacją. Kiedyś bardzo mnie interesowała. — Łypnęła na niego znacząco - bynajmniej nie sugerując tego, że zainteresowanie tą dziedziną magii wiązało się stricte z osobą Haydena. Choć i z nim swego czasu wymieniała coś więcej niż książki. Bardziej o jej naprawdę prehistoryczne zafascynowanie zmiennokształtnością - o którym kiedyś świergoliła bez ustanku; do czasu wypadku, rzecz jasna. Po chwili wyszczerzyła idealnie białe zęby w szerokim uśmiechu. — Odkurzam stare namiętności — rzuciła jedynie, podrzucając złoty kolczyk w powietrze. — Jeśli chcesz, będę w stanie scalić go w jedną sztukę bez utraty właściwości. I ewentualnie zmniejszyć. — Pewność siebie odrobinę struchlała, kiedy znów spojrzała na biżuterię. — Chyba.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
To prawda - wyglądałem wtedy jeszcze bardziej specyficznie niż obecnie. Teraz nie jestem wcale na wysokich obrotach moich możliwości. Tylko tatuaże i kolorowe ubrania. - Tak? Ja całkiem lubiłem te kolczyki. Ale sporo było z nimi zachodu, już irytowałem się po jakimś czasie - odpowiadam, przypominając sobie te piękne lata. Lekko mrużę oko kiedy ukochana ciąga mnie za brodę, żeby pocałować mnie w czubek długiego nosa. Mi tam nigdy nie przeszkadzały jej czułości. Gdyby to ode mnie zależało - próbowałbym całować półwilę przy każdym wyjściu, niezależnie od miejsca i czasu. Ignorując fakt, że nie byłyby to łatwe spacerki. Przykładam tylko jeden kolczyk do twarzy, by ułatwić wizualizację Perpie, dopóki nie zaczyna mamrotać pod nosem coś o transmutacji. Czekam na jakieś wytłumaczenia, nie wiedząc co się tak peszy. Kiwam głową na wspomnienie o Collinsie. Nigdy nie lubiłem kiedy młoda Whitehorn za dużo siedziała w bibliotece - marnowała czas, który mogliśmy spędzić na wielu innych ekscytujących rzeczach. Pamiętam, że przez jakiś okres dużo ględziła o transmutacji (ku mojemu utrapieniu, ja naprawdę nie lubiłem tego tematu). Cieszyłem się, że po jakimś czasie przeniosła swoje pasje na uzdrawianie. Oczywiście nie byłem zadowolony z tego w jaki sposób do tego doszło. Całkowicie ignoruję w tym wszystkim postać Haydena, po Cainie mam dość myślenia o nerdach, którzy lubili Perpę; unoszę tylko brew na słowa: stare namiętności. - Hej, hej, mam nadzieję, że nie pijesz tym tekstem do mnie! Bo wiesz, jestem... bardzo młody duchem! - mówię pstrykając palcami, kiedy idealnie dobieram powiedzenie. Na potwierdzenie tych słów odbieram kolczyki od miłego sprzedawcy. Nie będę od razu prosił Perpy o pomniejszenia czy tam scalanie mojego prezentu, więc póki co wręczam jeden z nich mojej ukochanej. - Sprawdź czy może uda się przekłuć jakoś dziurkę od kolczyka, z tego co pamiętam dwie podstawowe, zostawiłem - oznajmiam, wcale nie przejmując się faktem ponownego rozcięcia skóry. Podnoszę do góry turban, by ułatwić zadanie półwili.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
W sumie zabawne było to, jak Huxley i Perpetua NIE ZMIENIALI się na przestrzeni lat. Oczywiście, nie dosłownie, bo jednak nabierali doświadczenia, życiowej mądrości i zmarszczek (a przynajmniej Hux ich nabierał). Jednak z wyglądu poza oczywistymi kwestiami zależącymi od wieku... nie zmienili się wiele. Ona zawsze lubowała się w stylu vintage i odznaczała się naturalną gracją; On zawsze był tym barwnym, ekscentrycznym ogniwem z zamiłowaniem do tatuaży. Tak było i tak zostało - nawet jeśli zmieniały się jakieś szczegóły. — Gdybyś dalej nosił tyle kolczyków to zaplątałbyś się w moich włosach jak w diabelskich sidłach — rzuciła, z pewnym rozczuleniem nawiązując do uroczej tendencji Huxleya, żeby nurkować w jej złotych lokach właściwie przy każdej okazji. Wiedziała, że Huxleyowi jest nie po drodze z transmutacją - dlatego też nie zaczęła chwalić się swoim 'odświeżaniem', wiedząc, że... nie będzie specjalnie zainteresowany tą kwestią. Mieli naprawdę dużo wspólnych zainteresowań - jednak nie mogli w końcu dzielić wszystkiego. Perpetua zawsze była bardziej zaklęciowa jeśli chodzi o magiczne aspekty i przez swoją wrodzoną cierpliwość nie miała problemu z manipulowaniem magią. A transmutacja wymagała naprawdę wiele cierpliwości - i wyrozumiałości do samego siebie. Williams za swoich młodych lat zdążył się do tej sztuki zrazić. Zaśmiała się w głos, słysząc bardzo błyskotliwe w stosunku do jej słów powiedzonko ukochanego; nie mogła zrobić nic innego, jak po prostu się z nim zgodzić. — Jesteś Huxy, jesteś — przyznała po prostu, rumieniąc się od uśmiechów. Obraz młodej duszy Williamsa z Oazy Cudów był słodko-gorzki - jednak mimo wszystko przeważała w tym wszystkim słodka nuta. Przejęła od mężczyzny jeden z kolczyków, z widocznym zafrapowaniem obserwując co też właściwie znów wymyślił jej bohater. Widocznie postanowił powrócić przynajmniej do jednej błyskotki w uchu - jednak zupełnie nie spodziewała się jego... cóż, niecodziennej prośby. — Umm, jesteś pewny...? — mruknęła nieprzekonana - jednak kiedy Huxley zsunął turban z głowy, wzruszyła ramionami. Dobywając swojej różdżki przybliżyła się ku mężczyźnie jeszcze odrobinę, niewerbalnie rzucając zaklęcie znieczulające na płatek jego ucha. — Wolałabym to zrobić z eliksirem czyszczącym na podorędziu, ale skoro nalegasz... — Oczyścić rankę mogli później, a przekonać się o tym czy Williamsowi będzie do twarzy z jednym kolczykiem chcieli teraz - wybór był więc dość prosty. Krótkim i lekkim Relashio zdezynfekowała złoty sztyft i z wprawnością uzdrowicielki obeznanej z igłami, po prostu odnowiła jedną z dziurek w uchu Huxleya. — Bardzo proszę! Naklejka dzielnego pacjenta potem — parsknęła cichym śmiechem i zapięła ozdóbkę, kradnąc jeszcze swojej lepszej połówce pocałunek w policzek, nim nie zwróciła się do handlarza. — Ma Pan może lusterko? — zagaiła, dosłownie w sekundę później dzierżąc już lustro w swoich dłoniach. Obróciła je w kierunku Williamsa, samej lustrując go uważnie. — Wyglądasz jak prawdziwy Willey — zaśmiała się pod nosem, wspominając wymyślonego na potrzeby bajek na dobranoc pustynnego pirata.