Gdyby trzeba było wybrać najpiękniejsze miejsce w Dzielnicy Chmur — z pewnością byłyby to ogrody królewskie. Duże i różnorodne, podzielone na sektory zgodnie z kierunkami świata. Prowadzą aż od tylnej, pałacowej bramy, aż do głównego placu oraz bazaru — miejsc tych zawsze strzeże pałacowa gwardia, dzięki temu wewnątrz zawsze panuje spokój.. Charakterystyczna dla tego ekosystemu roślinność sprawia, że pełne są palm i kolorowych kwiatów. Znajdują się w nich stawy, fontanny oraz przygotowane do odpoczynku altany. Ogrody są także domem dla wielu lokalnych ptaków oraz ssaków, które z łatwością można tu zaobserwować. W niektórych częściach można znaleźć wózki z przekąskami oraz napojami przygotowanymi z miejscowych, wyjątkowo słodkich owoców. Pomiędzy zielonymi uliczkami, znajdują się również kapliczki oraz miejsca modlitw.
Do poruszania się po ogrodach wymagany jest, odpowiedni stój, zgodny z tutejszą tradycją oraz zabronione jest zrywanie kwiatów i picie alkoholu.
Spróbuj rzucić kostką jeśli twój Pappar jest dobry z Zielarstwa. Tutaj musisz nosić specjalny strój.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Gdyby miał powiedzieć, tudzież wskazać jedną rzecz, która go trochę irytowała, ale jakoś z nią żył - były to stroje. Konieczność ich ubierania zgodnie z przeznaczeniem, jakie wystosowała sama Wielka Wezyryka. Nie rozumiał tej konieczności, gdy w jednej części pałacu każdy mógł popierdzielać nawet nago, a i tak by się nic nie stało, by w innej po prostu mieć problemy z tytułu braku należytego ubrania. Westchnąwszy ciężko, Lowell nie mógł żyć jednak tymi dylematami - były inne, ważniejsze rzeczy do roboty. Jak chociażby przechadzanie się w kolorowym, ubraniu poprzez ogrody królewskie, zwróciwszy na siebie i tak wystarczającą ilość ciekawskich oczu. Nie na co dzień ktoś miał tak rzucający się na lewo i prawo strój, mieniący najróżniejszymi barwami, jakoby wołający "Hej, zwróćcie na mnie uwagę!", choć wcale tej uwagi nie zamierzał zwracać. Pappara próbowała włączyć się do rozmowy - jej blade, różowe skrzydła zaiskrzyły na widok lokalnej flory i fauny, którą mieli okazję obserwować. - Zazdroszczę wam, że macie znacznie wygodniejsze stroje... No kto wymyślił te brody, no! - westchnął i odchylił głowę do tyłu, poprawiając brodę, która była konieczna do przemieszczania się poprzez ogrody. Niestety - nie przepadał za nią, w związku z czym najchętniej by się jej pozbył. Grunt, że pies w pokoju jakoś widział w niej większy sens, merdając ogonkiem za każdym razem, gdy ją widział. Gdy widział w sumie... cokolwiek nowego. - Jak w ogóle ostatnie dni? Coś ciekawego się wydarzyło czy na razie klapa? - zaintrygowało go to w sumie, bo przecież - jakby nie było - tereny te wiązały się z wieloma rzeczami, które mogły się wydarzyć w mgnieniu oka. A jako że był zaintrygowany życiem Julki - zamierzał popytywać zgodnie z własnym tonem głosu wewnętrznego. Bez naporu, bez konieczności odpowiadania na wszelkie słowa, które wydobywały się z ust Felinusa. Bo co jak co, ale jeżeli chodzi o niego, to niespecjalnie lubił napierać na cudzą prywatność - szanował pewne aspekty życia, które powinny zostać w swoistym cieniu rzucanym przez sylwetkę zgodnie z własnym podejściem do danych wydarzeń.
Damski strój, który musiała nosić, irytował ją z wielu powodów. Przede wszystkim, czuła się w nim nieswojo. Należała do tych dziewczyn, które rzadko kiedy zakładają coś ładnego i powabnego. Wolała wytarte jeansy, trampki i jakiś za duży t-shirt lub bluzę, w której mogłaby się utopić. Tymczasem co rano musiała się wciskać w lawendową kieckę, w której wyglądała jak landrynka, a do tego zakładanie stroju wiązało się z wcześniejszym smarowaniem specjalną maścią, bo, jak by inaczej, miała uczulenie na barwnik. Chcąc jednak odwiedzać lokalne atrakcje, nie miała wyjścia. Chwila dyskomfortu była lepsza od spędzenia wakacji za kratkami. Szła więc obok Felka, co jakiś czas pokazując środkowy palec własnej papudze, która naśmiewała się z Krukonki gardłowym skrzekiem. - Wygodniejsze? No nie wiem. Możemy się zamienić i przekonać, które z nas ma gorzej – zaproponowała z lekkim uśmiechem, bo w gruncie rzeczy, wolałaby nieco luźniejszą szatę swojego towarzysza. Nawet jeżeli wiązało się to z noszeniem barwnej brody.
- Aaaaa… trochę tego było – przyznała po chwili zastanowienia. Zaczęła ten pobyt z grubego „ce”. Magiczny kebab, walka z zombie, wyścigi dumbaderów. Wydawać by się mogło, że ciekawiej być nie może, ale Arabia udowodniła jej, że tak naprawdę musi być przygotowana na wszystko. – Byłam z Maxem w klubie nocnym, o czym pewnie wiesz, oglądałam nielegalne wyścigi dywanów i przegrałam sto galeonów. Piłam arak i paliłam fajkę ze starszą Brandonówną. O, a jak latałam po pustyni na miotle, to znalazłam zajebiste miejsce do treningu. Na środku niczego znajduje się wielki posąg węża. Fajna miejscówka, ale powiem ci, że ćwiczenia na pustyni to jest jakiś dramat. Ostatnio jak łapałam znicze w tym słońcu, to potem przez pół dnia miałam mroczki przed oczami. A u ciebie wszystko gra? W sumie to nie widziałam cię od wyścigów dumbaderów.
Dziewczyna, wciąż słuchając Felka, wskazała mu głową na stojących w oddali sprzedawców. Była głodna, jak zwykle, tak więc myśl o jakiejś lokalnej przystawce zawitała w jej umyśle niemal od razu. I właśnie w kierunku budek z jedzeniem i napojami, skierowali swoje kroki.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
W sumie każdy strój stąd zdawał się nieść ze sobą brak komfortu. Wytarte szaty, mniej lub bardziej kolorowe, a do tego brody - no mogliby jakoś odpuścić, a jednak nie potrafili. Musieli nosić te kreacje, by zadowolić straż, ażeby nie wlepiła mandatu. Niestety - nie było możliwości obejścia tego, więc siłą rzeczy nie pozostawało nic innego, jak po prostu przebrnąć przez to. Zacisnąć zęby i udawać, że w sumie to jest w porządku. Przecież o to chodziło, prawda? Zresztą, chwila tego cholernego chodzenia w ubraniach specjalnie przygotowanych do tego typu rzeczy, no cóż, nie szkodziła mu. A obecnie to by się chyba trochę jednak przerazi kwotą mandatu, gdy stracił dofinansowanie pod tytułem "bardzo zdolny uczeń Hogwartu" na rzecz bycia zwyczajnym szarakiem. Nie wybierał tego, niemniej jednak uszczuplający się portfel ewidentnie wskazywał na to, że dość szybko musiał albo zacząć oszczędzać, albo zmienić robotę. - Kiedyś możemy! Tylko daj mi chwilę na ogolenie nóg. - jak żeby inaczej, postanowił się podroczyć. Mimo to w tych szatach trzeba wyglądać elegancko, więc nie widział nic przeciwko, by dokonać tego haniebnego na imionach mężczyzn zabiegu. Tak naprawdę wiele osób go wykonywało, niemniej jednak futerko na łydkach było bardziej praktyczne od jego braku, w związku z czym po prostu je lubił. W szczególności w zimie, gdy czasami musiał wyjść na zewnątrz w krótkich spodenkach, bo w domu było ciepło i przyjemnie. Naturalna ochrona! Na pierwszą część kiwnął głową, choć osobiście niespecjalnie był zadowolony z tego wypadu. Zawsze preferował słowną komunikację, a nie pozostawienie listu bądź odebranie patronusa, że abonament jest poza zasięgiem sieci. Mimo to nie chciał tego wyciągać, tłumiąc w sobie wewnętrzny, lekki żal. Zdarzyło się, nie chciał tego roztrząsać, a jednak coś mu kazało. Zazwyczaj o tym nie myślał, ale gdy już miał okazję - intuicja ponownie się odpalała i żarzyła czerwonym światłem. - Nielegalne wyścigi dywanów? Szkoda, że nie udało ci się wygrać zakładu. - co jak co, ale bolało to po kieszeniach każdego. W szczególności studenta, nawet jeżeli zajmował miejsce w narodowej drużynie Qudditcha. - Starszą Brandonówną? Patricią? - kojarzył ją, bo przecież na tych wyścigach dumbaderów działo się tyle, że aż łeb pękał. Mimo to wsłuchiwał się dalej w to, co miała Julia do powiedzenia. - Po co na pustyni miałby być wielki posąg węża? - zastanowiwszy się, szedł dalej, spoglądając na nią ciekawskimi, czekoladowymi tęczówkami. - Polecam okulary przeciwsłoneczne. Albo fotochromy. Albo jakieś z filtrem polaryzacyjnym, bo szkoda sobie wzrok przez to zepsuć. - zalecił, gdy uważniej zwrócił na nią uwagę, bo co jak co, ale oczy pozostawały tym, czym najbardziej odczuwali otoczenie. Żaden inny zmysł tego nie umożliwiał. - Wszystko gra. - kiwnąwszy głową, niespecjalnie miał jednak ochotę dzielić się pewnymi wydarzeniami ze swojego życia. Zajebiście, ojczym mi umarł, spłaciłem za niego dług, chociaż to uciekało za daleko. Skupiwszy się jednak na tym, co miało miejsce w Arabii, okazało się, że Whitehorn wystarczająco mu ufała i podesłała formułę rzucania zaklęcia, nad którym trochę jej pomógł. Poza tym ostatnio miał okazję współpracować również z Williamsem względem modyfikacji jednego z czarów uzdrowicielskich, więc w sumie jego życie skupiało się głównie na wiedzy. Pomijając to, że miał okazję grać z wilkołakiem w karty i go tulić, ale jakoś nie czuł, by cokolwiek z tego powinno wypływać z jego ust. Perpetua nie chwaliła się zaklęciem na lewo i prawo, Hux też, spędzony czas z wilkołakiem wiązałby się z wieloma pytaniami. - Ostatnio w sumie siedzę w bibliotece. Pracuję nad paroma rzeczami... Miałem okazję wziąć wróżbę od wiedźmy i oberwałem od nią kapciem koniec końców, więc... - wzruszył ramionami, bo nie wiedział, co miał w tej kwestii dodać.
- Jak chcesz, to zabiorę cię do mojej kosmetolog. Po zabiegu będziesz gładki jak mózg koali – odpowiedziała z uśmiechem. Taka wyprawa mogłaby stanowić dla Felka wspaniałą okazję do tego, by zrozumieć, z jakim cierpieniem muszą się mierzyć kobiety, by dobrze wyglądać. Depilacja woskiem należała do tych rzeczy, które stanowiły zło konieczne. Alternatywą były śmierdzące eliksiry rozpuszczające włosy i maszynka z pianką, po której nogi Krukonki wyglądały, jakby miała za sobą zapasy z kuną w agreście. Lepsze było jednak to, niż wyglądanie jak brakujące ogniwo między człowiekiem i małpą.
100 galeonów drogą nie chodzi i choć nie odczuła specjalnie tej straty, bo sakiewkę miała wiecznie pełną, to najbardziej ucierpiała przy tym jej duma. Jak by mogło być inaczej, gdy jej faworytka wpakowała się dywanem w skałę na pierwszym wirażu? Tak się kończyło jednak wybieranie potencjalnego zwycięzcy po samej tylko nazwie. Zielona Szarańcza okazała się figurantką, która licencję na latanie dywanem, to znalazła chyba w Cheetosach.
- Yup, Patka, nauczycielka miotlarstwa. Brała udział w wyścigu wielbłądów. To ta, która przyprawiła temu gryfonowi świński ogon i uszy. Oink Oink.
Na pytanie o głowę węża, wzruszyła jedynie ramionami. Są rzeczy, z którymi się nie dyskutuje, bo po prostu są. Obecność magii, nieśmiertelność biologiczna homarów, wielka głowa węża na pustyni. Zadawanie sobie pytań przynosiło jedynie rozczarowanie i zero odpowiedzi.
- Felczi. Może trudno w to uwierzyć, ale zdaję sobie sprawę z występowania czegoś takiego, jak okulary przeciwsłoneczne – uśmiechnęła się szeroko, sprzedając mu delikatnego kuksańca po bok. – Latałam bez gogli celowo, żeby utrudnić sobie zadanie. To Julka Julce zgotowała ten los.
Kiedy Felek mówił, że wszystko gra, nie brzmiało to tak, jakby faktycznie wszystko grało. Podejrzewała, że część tych zmartwień mogła mieć związek z Maxem. O reszcie jego przygód nie miała pojęcia. Nie naciskała jednak. Wychodziła z założenia, że jeżeli chciałby jej coś powiedzieć, to po prostu by to zrobił.
- Nuuudaaa – zawyrokowała na słowa o bibliotece i zapłaciła sprzedawcy okrągłego galeona, w zamian za którego dostała jakiegoś miejsca precla. – Z drugiej strony w bibliotece nie dorwą cię magiczne zombie.
Na słowa o wiedźmie, ożywiła się nagle, a oczy jej zaświeciły.
- Taka stara baba mieszkająca w tym creepy namiocie, wróżąca z tarota? Byłam u niej! Powiedziała mi, że muszę nauczyć kochać samą siebie i być w stosunku do siebie bardziej wyrozumiała. Poszłam do wróżki, a okazało się, że byłam u magipsycholożki – skwitowała prychnięciem i dla odmiany, zaczęła się przyglądać napojom na stoisku obok. Precel był pyszny, ale słony, a to zwiastowało jedno – pragnienie.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lowell nie wątpił w to, że każda dziewczyna, która chciała wyglądać, po prostu musiała o siebie dbać. Czy to poprzez chodzenie do fryzjera, czy jednak robienie sobie paznokci - wszystkie te czynności miały upodobnić kobiety do... bycia kobietami. Niesamowite, jak absurdalny potrafił być świat, gdzie, by wpasować się w ramki, należało się podejmować odpowiednich czynności. A jedną z nich, co było widać, pozostawało dbanie o siebie w pełni. Wszelkie odstępstwa natomiast były potępiane, choć czy nie pozostawało tak samo w przypadku mężczyzn? Wiedział o tym doskonale. - Gładki, gładziutki, najgładszy? - zaśmiał się lekko, bo w sumie wiedział o tym, że mózgi koali są jednak... specyficzne w swojej budowie, w związku z czym prychnięcie było uzasadnione. Jeszcze lepsze, że w sumie te posiadały również odporne na upadki ciała, więc koniec końców potrafiły być kozakami przetrwania. No pojebane. A jeszcze jak oddają mocz, to najlepiej na siebie. Żyć, nie umierać. Samemu odczułby jednak tę stratę. Ostatnio portfel się skurczył o kilkaset galeonów, w związku z czym teraz każda moneta była na wagę złota, gdy jednak kończyło się korzystanie z nieskończonego źródełka dotacji i stypendiów, w związku z czym dość ładnie stracił połowę dotychczasowej wypłaty. Bolało go to po kieszeniach niemiłosiernie, aczkolwiek nie mógł z tym niczego zrobić. Poza zmianą pracy oczywiście, do czego się przymierzał. - Ojezu, ten wyścig to był jakiś, kurwa, dramat. - wziął głębszy wdech, przypominając sobie chłopaka, który znalazł się na celowniku Brandonównej. - To mu to odczarowali czy jednak nie? - podniósł brwi do góry, bo nie pamiętał kompletnie, by cokolwiek z tego miało miejsce, a koniec końców przecież pozostawało to ważną kwestią. Chłopa od momentu pamiętnego wyścigu nie widział, a śmiesznie by było, gdyby mógł go nazywać Chrumkiem. Mimo to skupił się na kolejnej odpowiedzi, zapominając czasami, że jednak ludzie lubią dowalać sobie dodatkowych problemów. A tym było akurat patrzenie prosto w słońce. Przyjął tego delikatnego kuksańca w bok i lekko się roześmiał. - Dlaczego Julka Julce zatem postanowiła zgotować ten los? - zapytawszy się, spojrzał na nią i ponownie podniósł brwi - jako że jednej nie potrafił. Wbrew pozorom jego zmartwienia były wieloplatformowe. Dotykały najróżniejszych aspektów życia; chodził do seksuologa, leczył się, brakowało mu sesji z magipsychologiem. Wszystko zwalało się na łeb i uderzało wprost w najwrażliwsze części ciała, na co nie mógł jakoś specjalnie poradzić. Przynajmniej praca - wymyślanie zaklęć i nadawanie im życia - pozwalała tym samym na osiągnięcie jakiegoś stanu pośredniego. - Taki już jestem. Nudny i przewidywalny, jak ta biblioteka. - przeciągnął się i poprawił własną brodę, gdy otrzymał lekkie wbicie pazurków w bok od papużki. - Za co niby?! - spojrzał na nią zdziwiony, a ta szukała towarzystwa do gadania. Całe szczęście, że jakoś się zdołał do niej przyzwyczaić, choć barwą wcale nie zachęcała. Taka czarna byłaby zajebista. Choć przypominała jakiegoś lokalnego ćpuna spod żabki, który lubił sobie dawać w żyłę czy coś w ten deseń. - Brakuje mi takich wrażeń. - przyznał szczerze. - Wbrew pozorom to była dobra okazja do poćwiczenia pojedynkowania i zaklęć obszarowych. Może nie do końca bezpieczna, ale nadal - lekcja. - tego ich nie uczyli w szkole, że nagle z dupy wyjdą truposze i postanowią wciągnąć ich pięć metrów pod ziemię, by żarli w sumie tylko i wyłącznie piach. - Tak, dokładnie tak! Choć mi wywróżyła z ręki, to Wolfowi wywróżyła z tarota. - odpowiedział, zauważając, że znalazł możliwość uciągnięcia jakiegoś wspólnego tematu. - Ej, to jest akurat dobra karta! Samemu dostałem jakąś chujową. - westchnąwszy ciężko, kontynuował. - Było coś o uważaniu na to, komu ufam, że się na tym przejadę i takie tam różne. Wiesz, typowe ostrzeżenia godne nagrody za idiotyzm. Kto w ogóle w to wierzy? - przeszedł dalej, choć precelka nie wziął, zamiast tego kosztując lokalne owoce. Były przesłodkie i absolutnie mu przypadły do gustu. - O kurde, dobre! - pokwitował. - Po co komu magipsycholog, jak wystarczy stara baba mieszkająca w namiocie. Kartami rozwiążesz każdą zagwozdkę. KAŻDĄ. - lekko się zaśmiał. - Nie no, na poważnie - to się sprawdza? - uniósł brwi.
Julka, jak każda młoda kobieta, dbała o to, jak wygląda. Nie popadała jednak w skrajności. Stawiała na naturalność i daleko jej było do wielu koleżanek, które spędzały długie godziny, rozmawiając o nowych pomadkach, sposobach na jedwabiste włosy czy też nowych kolekcjach popularnych sieciówek z magicznymi ubraniami. Krukonka była sportowcem, który większość czasu spędzał w powietrzu, machając ciężką pałką. Była więc w swoim podejściu do urody bardzo pragmatyczna. Luźne ciuchy, wygodne buty, a gdy nie miała czasu, żeby się porządnie uczesać – beanie lub czapka nasunięta na głowę. W obecnym wdzianku czuła się jak przebieraniec i oszust. A mimo to nawet lawendowy koszmar, w który była odziana, nie stępił ciętego języka i chęci do śmieszkowania.
- Gładki jak kula do kręgli – potwierdziła. Koale, największe pierdoły wśród miśków, stanowiły dla niej zagadkę. Bawił ją na przykład fakt, że wystarczyło położyć przed koalą miskę z eukaliptusem, a misiek by na nią spojrzał i nawet by nie tknął jedzenia. Jego gładki móżdżek miał bowiem zakodowane, że liście są na gałęzi i fakt, że znalazły się w innym miejscu, stanowił anomalię, której nie był w stanie pojąć.
Brooks była niekiedy uznawana (może i słusznie?) za osobę o dość agresywnym podejściu do życia. Nie obawiała się konfrontacji, robiła to, co uważała za słuszne, a walka stanowiła dla niej cel sam w sobie – czy to na boisku, czy to poza nim. Patka była jednak w jej odczuciu znacznie bardziej żywiołowa i wybuchowa, za co ją zresztą lubiła. I o ile Brooks mądrze wybierała swoje bitwy, to Brandonówna szła w ogioeń przy każdej okazji. Właśnie dlatego Julka skupiła się podczas wyścigu na dotarciu do mety i wygranej, a nauczycielka miotlarstwa została uwikłana w pyskówkę z uczniami, której rezultatem było przyprawienie uszu i ogonka niesfornemu Gryfonowi.
- Ja tam nie narzekam. Wygrałam i do tego dostałam od ciebie kebaba – uśmiechnęła się szeroko. Nagroda w postaci dumbaderowej czapki i maskotki była miły wyróżnieniem, ale prawdziwy skarb czekał na nią po wyścigu. Chrupiąca bułka, soczyste mięso bez amortencji i aromatyczny sos. Czy można oczekiwać w takich chwilach coś więcej od losu? – Jak mi śmignął na drugi dzień gdzieś w pałacu, to wciąż był knurkiem.
- Dlaczego? – Nie rozumiała tego pytania, bo dla niej odpowiedź była najprostsza i najoczywistsza na świecie. – No właśnie po to, żeby było trudniej. Jak jest trudniej, to jest ciekawiej. I masz większą satysfakcję, jak się uda. To tak jak z wyścigami na dumbaderach. Co to za przyjemność wygrać, mając pół minuty przewagi nad resztą, skoro można zwyciężyć na ostatniej prostej, po epickiej pogoni? Wiesz, o co mi chodzi?
Życie stanowiło misterną sieć złożoną z przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Przeszłość wpływała na to, kim jesteśmy. Teraźniejszość stanowiła wyzwanie i zakotwiczenie w codzienności. Przyszłość była z kolei zagadką i jakąś mrzonką, która motywowała i pozwalała wyciskać więcej z teraźniejszości. Mało kto miał ten komfort , żeby te trzy nici drgały harmonijnie. Częściej człowiek czuł frustrację, smutek, złość. Albo ciążyła mu przeszłość, albo nie czuł szczęścia obecnie, albo obawiał się tego, co przyniesie jutro. Problemy były różne, ale wszystkie związane były z jedną z tych trzech nici. - Yup. Nudny jak cholera – potwierdziła, puszczając mu oczko. Nie musiała tłumaczyć, że żartuje, ani tym bardziej przemawiać mu do rozsądku frazesami w stylu: „no nie wygłupiaj się, jesteś najciekawszą osobą na świecie!”. – Może dlatego się dogadujemy. Wiele nas łączy.
- Nie licząc faktu, że mało nie zasnęłam snem wieczystym, to bawiłam się zajebiście. – Ta, bawiła. Krukonka miała dziwną definicję zabawy, ale czego oczekiwać od kogoś, kto nie wyobraża sobie życia bez adrenaliny i poczucia niebezpieczeństwa. – Szczerze mówiąc, nigdy nie leciałam na miotle w tak fatalnym stanie, a mimo to dolecieliśmy bez szwanku Brawo ja.
Latała już nad karpackimi lasami podczas magicznej burzy. Latała wśród smoków i nad morzem północnym. Lot nad pustynią w niemal agonalnym stanie stanowił jednak jedno z największych wyzwań w jej życiu. I była dumna z tego, że udało im się dolecieć bez szwanku na teren pałacu. To chyba tak musiał czuć się Jimmy Page, kiedy naćpany i pijany ledwo był w stanie ustać na nogach, ale za to nie pomylił się ani razu, grając solówkę Stairway to heaven. Pewne automatyzmy, powstałe dzięki wieloletniej praktyce, potrafiły ratować życie w najmniej oczywistych momentach. Nawet jeżeli chodziło o coś tak prozaicznego, jak umiejętność latania na miotle.
- O, Maxowi wywróżyła to samo. Więc nie wydaje mi się, że trzeba ją brać na poważnie, skoro te same wróżby powtarza różnym ludziom. – Sama nieszczególnie przejmowała się takimi pierdołami i choć wiedziała, że jasnowidze istnieją, sama przyjaźniła się z jedną taką chudą puchonką, to jednak wolała wierzyć w to, że to ona decyduje o swoim losie. Po co to wszystko, skoro nie ma się na nic wpływu?
Trudno było nie zauważyć tego, że Julia różniła się od rówieśniczek będących w jej wieku. Wystarczyło na nią spojrzeć - nie malowała się na potęgę, by przy przytuleniu pozostawiła połowę makijażu na koszulce kogokolwiek. Sam Lowell po Lydii widział, jak to wszystko wygląda. A ta zaczęła o siebie dbać od momentu, w którym wyprowadziła się od męża, w związku z czym z dnia na dzień widział jej metamorfozę, poniekąd ją rozumiejąc. Pewność siebie wiele miała z tym wspólnego momentami, niemniej jednak w przypadku Brooks wcale jej tego nie brakowało. Poza tym, czasami zastanawiał się naprawdę, jak to jest codziennie rozmawiać o nowych kosmetykach - na litość merlinowską, przecież to są tylko kosmetyki. I chociaż faceci często mają jeden ręcznik do wszystkiego, nie rozumiał fenomenu kupowania kilku pomadek, paru podkładów bądź zestawów cieni z pędzelkami za absurdalne sumy. I każdy pędzelek do czegoś innego. No masakra totalna. A tak to mógł przynajmniej mieć jeden kosmetyk do wszystkiego; mimo wszystko i wbrew wszystkiemu jakoś o swój wygląd starał się dbać. Wcześniej czarne ubrania stały się bardziej przyjazne dla oka poprzez dobór odpowiednich koszul, choć nie zrezygnował z czarnych spodni. Co jak co, ale zbyt mocno je uwielbiał. I nawet teraz za nimi tęsknił - będąc w tym dziwnym stroju charakterystycznym dla kultury Jamalu. Lekko się zaśmiał na odpowiedź o byciu gładkim jak kula do kręgli. Byleby kształtem tak nie przypominać, bo zapewne by wtedy jakoś ciężko było znaleźć się właśnie tutaj. Na szczęście (czy też i nie) metabolizm miał bardzo wydajny. O ile początkowo rzeczywiście przybrał na wadze, tak teraz trudniej było mu zdobyć dodatkowe kilogramy, w związku z czym pozostawał szczupły. Do tego, gdy odpowiednio trenował - wszak starał się utrzymać dobrą formę w ramach każdej możliwej sytuacji, która może wystąpić - to wszystko jakoś ładniej się kształtowało. Wiadomo, nie nagle, niemniej jednak przestał wyglądać jak wieszak na ubrania, a zamiast tego nabierał zdrowego kolorytu. Cień po wychudzonych dłoniach, kościstych kończynach i wystających żebrach po prostu zaginął. Samemu z profesor Brandon niezbyt wiele miał do czynienia, ale podejrzewał, ze babka nie bez powodu znajdowała się na stanowisku nauczyciela. Co jak co, ale wyróżniała się tym, że potrafiła nakopać do dupy. Przykładowo wystarczyło spojrzeć na taki przypadek Wolfe'a, który otrzymał w zamian możliwość częściowego poudawania chrumczaka. Idealny los mu zgotowała, nie ma co. Pytanie tylko, czy szynka z takiego wieprzka byłaby możliwa do zjedzenia... czy jednak wymagałaby odpowiedniej dozy przygotowania się przed rewolucją żołądkową. Nawet jeżeli to, co się tam działo, było absurdalne, jednego nie mógł zanegować - tego, że znakomicie się tam bawił. - Właśnie! Co w ogóle robi ta czapka, którą dostałaś w ramach wygrania wyścigu? - zamienił się w słuch, choć pozostawało to tylko metaforyczną zagwozdką, niemniej jednak intrygowało go to. Pluszak był fajny, ładnie pachniał i był naprawdę fajną pamiątką po wydarzeniu. Samemu aż ponownie zechciał wsiąść na rumaka, by w świetle palącego skórę słońca zwyczajnie oddać się rywalizacji. A pod koniec, jak żeby inaczej, ponownie umówić się z Krukonką na pysznego kebaba zaklętego w bułce, z aromatycznym sosem i idealnie wyważonymi dodatkami. Pychota. Na drugą odpowiedź prychnął, bo co jak co, ale takim wyglądem chłopak na pewno przykuwał uwagę. Nie dorzucił jednak niczego od siebie. - Doza rywalizacji i tego, że udało się coś osiągnąć nie z łatwością, a z uczuciem, że wcale nie musiało się to zakończyć ze sukcesem? - spojrzał na nią, wiedząc, co ma na myśli. Zajadając się kolejnym owocem, kontynuował, choć robił to kulturalnie i nie mlaskał. Ani nie mówił z pełną gębą. - Inaczej: bardziej doceniamy to, w co włożymy wysiłek niż to, co mamy na wyciągnięcie ręki. - odpowiedział zgodnie z prawdą. Sam doceniał dom, który może nie był w idealnym stanie - rozwalał się i dach ledwo co wytrzymywał - niemniej jednak to było coś, co zdobył własnym wysiłkiem. O co się postarał. Tak samo, jak zabrał matkę z gospodarstwa. Albo zdołał zdobyć po tylu latach siedzenia w cieniu znajomości, które przerodziły się w przyjaźnie; jedna w miłość. Nie bez powodu zatem podchodził do każdego indywidualnie, gdy czuł, że po tylu latach apatii i braku jakichkolwiek emocji wreszcie połączył istnienie z życiem. - Dokładnie. - odpowiedział na jej słowa o byciu nudziarzem i tego, jak wiele ich łączy. Tak naprawdę Lowell trudno się zrażał do innych. Pomimo tego, że semantyka potrafi być trudną rzeczą, jakoś udawało mu się utrzymywać większość pozytywnych relacji. I nie żałował tego. - Widzisz, byłabyś zajebistym BroomUberem, niezależnie od stanu - dowiezie cię w każde miejsce! - lekko się zaśmiał, niemniej jednak to, jak Julia czuła się zmęczona potem, nie było niczym dobrym. Na szczęście to zniknęło, choć wiadomo - możliwość zginięcia w tak idiotyczny sposób bywał bolesny. Mimo to wierzył we własne umiejętności - nie brawurowo, wiadomo - ale nie po to tyle trenował, by nagle przestraszyć się umarlaków, którzy postanowili wygrzebać swoje zwłoki spod piachu. Samemu nie ciągnęło go do adrenaliny, ale też - nie panikował, gdy coś się działo. Zachowanie zimnej krwi w żyłach pozostawało tym, czego najbardziej się po sobie spodziewał. Bywało gorzej. Nic raczej nie przebiłoby wypraw na Nokturn, które zawsze kończyły się tak samo. Nie robił tego w dobry sposób, ale się zmieniał. Nie nagle, gwałtownie, a prędzej subtelnie, jakby światło, które wydobywało się z wewnętrznego płomienia, nabywało na sile. I zazdrościł poniekąd Julii takich umiejętności latania na miotle. Samemu nie potrafił zbytnio; co prawda się utrzymywał, ale prędzej znajdował swoje powołanie w mechanicznych pojazdach. Albo lataniu na dywanie, co może pozostawało specyficzne, niemniej jednak nie musiał się martwić o to, czy drewniany badyl będzie mu się wrzynać w jeden pośladek, czy jednak między nie. Każdy specjalizował się jednak w różnych rzeczach, w związku z czym samemu był łamagą właśnie w grach miotlarskich, eliksirach zwykłych (nie przepadał za nimi), transmutacja go nie interesowała, a magicznym gotowaniem był w stanie wysadzić pół domu. Roślinki rozpoznawał tylko wtedy, gdy je jakoś zapamiętywał. - Dokładnie, każdemu powinna wywróżyć coś indywidualnie. A tu proszę, trzy osoby dostają to samo. - wzruszył ramionami, a potem sobie o czymś przypomniał. - Jeszcze na pustyni jest opuszczone cmentarzysko, gdzie można spotkać Fulady. Dziwne stworzenia, niby spokrewnione z poltergeistem, ale nie do końca. - przypomniał sobie o tym, jak ten zachował się wobec przedstawiciela rodu Fairwynów i chociaż nie było mu wtedy do śmiechu, jego mina wiele wówczas mówiła. Kto by się spodziewał, że na terenach, gdzie widnieje tabliczka z ostrzeżeniem w siedmiu językach, coś może się stać. Normalnie poezja.
Kolory pasowały Felkowi, który miał równie białą, angielską facjatę, jak ona. W czerni, którą tak sobie upodobał, i w której chodził do tej pory, przywoływał na myśl dementora, zwłaszcza gdy był chudszy, o czym nie omieszkała go poinformować podczas tej cholernej lekcji z Ezrą. Teraz, dla odmiany, wyglądał zdrowo i pozytywnie, a nie jak zbity pies wyrzucony z domu i zostawiony na pastwę losu. Zmoknięty, głodny i smutny. Tak samo, jak jej William kiedy znalazła go zimą w Hyde Parku. A może to on znalazł ją? Nie wiedziała, czyje życie zmieniło się bardziej, bo wpływ szkockiego charta na Julkę był naprawdę ogromny. Dziewczyna, która uważała siebie za kociarę, zyskała prawdziwego przyjaciela, który towarzyszył jej podczas porannego joggingu, a wieczorami ogrzewał jej nogi swym ciężarem, gdy leżała na kanapie o oglądała „Wikingów”. Albo mecz Premier League.
- Szczerze mówiąc, to nie mam pojęcia – wyszczerzyła się na pytanie o czapkę w kształcie wielbłąda. – Dałam ją Darrenowi, podobnie jak maskotkę. On zbiera kapelusze i tego typu dziwactwa, a ja? Cóż, nie lubię bałaganu w szafie lub kuferku – dodała zgodnie z prawdą. Jako urodzona pedantka, regularnie pozbywała się nadmiaru rzeczy ze swojego otoczenia. Miała jeden ulubiony kubek, zarówno do kawy, jak i wina, książki zamieniła na kindla (te mugolskie oczywiście), a w szafie leżały pary identycznych czarnych vansów, dzięki czemu nie musiała się zastanawiać, co też dziś założyć na nogi. Jedyny wyjątek stanowiła obszerna kolekcja winyli, które dostała od taty.
- Dokładnie tak – poklepała chłopaka po ramieniu, kiedy w końcu udało mu się dotrzeć do sedna jej wypowiedzi. Julka kochała wygrywać, ale były wygrane i były wygrane. I nie wszystkie smakowały tak wybornie. Te osiągnięte wysiłkiem, poświęceniem i determinacją, stanowiły prawdziwą ucztę dla jej nastawionego na rywalizację serca.
- A jak już siedzisz w tej bibliotece… to nad czym pracujesz? – zapytała się zaintrygowana. Sama również nad czymś pracowała, ale na pewno było to coś zupełnie innego. No, chyba że Lowell nagle okazał się wielkim fanem miotlarstwa i stwierdził, że stworzy własną miotłę. – Gdybyś miał w planach jakiś eliksir regenerujący, który działa jak wiggenowy, ale nie smakuje jak wiggenowy, to daj znać. Z miejsca zaklepuję kilka litrów.
Picie wiggenowego stanowiło dla niej przykrą codzienność. Bywały dni, gdy w ruch szła cała buteleczka. Niekiedy wystarczało zaś kilka kropel do soku, żeby przyspieszyć regenerację i zniwelować ból obitych mięśni. Eliksir działał, nie było co do tego wątpliwości. Ale ten smak? Nie była w stanie się do niego przyzwyczaić i za każdym razem jej żołądek wywracał się na drugą stronę jak sweter w trakcie prania.
- Fulady? Chcesz mi powiedzieć, że nasz kochany Irytek ma arabskich kuzynów? Pokażesz mi na mapie, gdzie to jest. Nie odpuszczę sobie takiej okazji, żeby nie pójść i się nie przywitać! – rozpromieniła się, odsłaniając rząd drobnych białych zębów. Może i stanowiła mniejszość w Hogwarcie, ale przepadała za poltergeistem. Co prawda ten nie raz wpakował ją w kłopoty, zamykając ją choćby w Sali z boginem, ale ostatecznie Hogwart był dzięki temu ciekawszym miejscem. Zresztą, Julka jako młodsza dziewczynka, często broiła, czym zyskała sobie sympatię tego złośliwego duszka. A do tego potrafiła mu się postawić, co ten najwyraźniej szanował. Dziwne było stworzenie z tego Irytka, ale ciekawe. Być może jego arabskie odpowiedniki były równie intrygujące.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Może i mu pasowały, ale sam za nimi nie przepadał. Bluza pozostawała czarna, choć teraz jej nie miał. Wolał jednak mniejsze wyróżnianie się w tłumie, a taki prosty minimalizm, gdzie barwy rzucające się w oczy zwyczajnie nie dominowały, zdawał się nieść ze sobą zbawienne korzyści. Wiadomo, wcześniej to było z nim nieciekawie. Chude ręce, wychudzone wręcz, wiszące na nim podkoszulki i bluzy niczym na wieszaku - tego mu jeszcze brakowało. Rzeczywiście wyglądał niczym zbity pies, a do tego jeszcze warczał, jakby widząc we wszystkich i we wszystkim niebezpieczeństwo. Teraz zdawał się być niczym lablablador, rabrador, lablador, kocham te piesu - można było go ciągnąć za ogon, gadać nad uchem i nie dawać spokoju, a i tak czy siak nie zamierzał w żaden sposób wystawić kłów. W szczególności, gdy znał już poszczególne osoby na tyle, by wiedzieć, że te robią to w ramach żartu, przyjacielskiego gestu bądź czegokolwiek innego, co nie zahacza o skrajny sadyzm. Sam też miał psa. Leprehau może nie był znaleziony na ulicy, niemniej jednak spełniał swoje zadanie w pełni. O ile w ogóle miał jakieś zadanie - bo przecież po takim zwierzaku nie oczekiwało się niczego więcej, oprócz czystej obecności, która jest w stanie zapewnić wewnętrzny spokój. Terapeutyczne działanie doceniał nawet na wakacjach, gdzie miał merdającego przyjaciela i wychodził z nim wcześnie rano, by potem iść w kminę. Hinto nie narzekał, Hinto rozumiał. Pchał się do baldachimu, starał spędzić z chłopakami jak najwięcej czasu, merdał radośnie i ciągnął te swoje małe, urocze łapki po podłodze. No normalnie cukrzycy idzie dostać. I chociaż pies to znacznie większy obowiązek, sam nawet nie zauważył, jak nagle zyskał trzy puszki pigmejskie, a do tego właśnie czworonoga. - Szalony kapelusznik? - widocznie podniósł brwi, bo nie spodziewał się po prefekcie krukońskim, że ten kolekcjonuje tego typu rzeczy. Przynajmniej już wie, gdzie podesłać dodatkowe przedmioty, które należały do kategorii "garderoba". Na następne Święta podeśle mu zapewne poroże renifera i inne tego typu, by ten mógł z tego korzystać w pełni. Sam unikał bałaganu, aczkolwiek ostatnio podczas pomocy z zaklęciem dobitnie okazało się, że w jego torbie można znaleźć każdą rzecz, jako że służyła praktycznie do wszystkiego. Wypalone wkłady do iqosa? Czemu nie, perfekcyjnie zdobiły wyposażenie i powodowały, że w razie wysypania, podgrzany wcześniej tytoń mógł ładnie zdobić dno bezdennej torby. Cóż za piękny paradoks. Sam miał jednak w garderobie porządek. Koszule wyglądały podobnie, spodnie także. Buty? Co najwyżej dwie pary, jakaś na zimę, no i eluwina. Wszystko mugolskie, bo jednak mieszkał w dzielnicy bez magii i o ile znakomicie odnajdował się w świecie czarodziejskim, o tyle jednak również tak samo było w przypadku tego bardziej technologicznego kawałka. Ograniczanie się tylko i wyłącznie do jednej rzeczy to skrajny debilizm. Lekko uśmiechnął się na te słowa; co jak co, ale głupi nie był. Inny smak miała wygrana, gdy była trudniejsza do uzyskania, a gdy z łatwością mógł zdobyć pierwsze miejsce - czar pryskał. Docenianie czegoś takiego było przyćmiewane przez wiarę we własne możliwości i doświadczenie, które istniało w ogromnej ilości. A tak? Doceniali te chwile, gdy wszystko było po równi i naprawdę mogli odczuć dozę rywalizacji, a nie możliwość łatwej, bezproblemowej wygranej. - Zaklęcia. - najchętniej odpaliłby szluga, aczkolwiek strój ten nawet nie miał kieszeni. Zamiast tego zajadał się słodkimi owocami, zauważając jedną z uroczych papużek na drzewie, które zdobiło królewskie ogrody. Różowy pappar postanowił jednak wziąć głos i zaskrzeczał w stronę Julii, że czasami ten to w ogóle nie wychodzi spod stosu notatek i trzeba byłoby czasami go wyciągnąć do innych. I jakieś runy maluje na ziemi, masakra totalna. Lowell wykonał tym samym młynek oczami, bo nie lubił, jak mu ktoś wytykał błędy. - A tobie to nie wychodzi zamykanie dzioba, serio. Wiesz, jak on, ona, na Merlina, jakiej to jest płci? - zapytał się, a okazało się naprędce, że jest to samiec. - Napiernicza cały czas i nie daje spokoju? Co chwilę chce gadać! - zademonstrował dłońmi powagę problemu, w którym to się znalazł. Może nie było to coś poważnego, aczkolwiek ciągły dźwięk mógł irytować. O ile nie zamierzał jej skarcić na obecną chwilę, o tyle już musiał uwarzyć wcześniej migrenowy, by nie zwariować. - Podejrzewam, że jeżeli chodzi o taki eliksir, to może być ciężko... ale Max robił wersje smakowe. Chyba mam jakieś jeszcze, to mogę ci dać, bo mam ich od cholery. - kiwnąwszy głową, samemu nie pił za często tego eliksiru. Zbyt częste ich spożytkowanie niosło ze sobą problemy zdrowotne, o czym doskonale wiedział. Zresztą, jak tylko mógł, to unikał farmakologicznego leczenia. Wolał zapobiegać, niż leczyć, w związku z czym szukał źródła problemu, a nie sposobu na jego tymczasowe odsunięcie. Chociaż wiadomo, czasami nie ma wyjścia, to wtedy w ostateczności się zgadzał. Dlatego tak często unikał przeciwbólowych. Zresztą, stawał się po nich zbyt senny. - Dokładnie tak! - pstryknął palcami, chcąc tym samym przypieczętować to, że Irytek posiada swoją rodzinkę - co prawda inną, niemniej jednak był z nią spokrewniony. Na kolejne słowa podniósł brwi i słabo się trochę uśmiechnął. - Wiesz, one nie lubią, gdy ktoś wkracza na ich terytorium... - przypomniał sobie widok Fulada, który postanowił ładnie odprowadzić Gryfona prawie aż do samej tabliczki. - Więc może są spokrewnione, ale poruszają się w zbrojach i ogólnie są groźne. Zalecałbym zachowanie ostrożności. Takie marudne wersje poltergeistów. - doskonale pamiętał, jak pięknie połamał sobie rękę, byleby wydostać się spod działania bogina. Była to pojebana akcja, gdy przerażony umysł został przyćmiony przez ból, który przeszywał każdą możliwą tkankę lewej kończyny. Czasami czarny humor w niego wstąpić potrafił, w związku z czym miał się jednak na baczności.
Przez wiele lat jedynym towarzyszem Julki na tym łez padole, był rudy kot Harry. Futrzak miał już swoje lata i przez cały pobyt dziewczyny w szkole, nie miał żadnej konkurencji. Wszystko zmieniło się jakiś czas temu. Zaczęło się od zrezygnowania ze szkolnych sów. Julka, jako pełnoletnia już czarownica, stwierdziła bowiem, że to najwyższy czas, aby posiadać własnego ptaka do przenoszenia wiadomości. Wybór padł na kruka. I to wyjątkowo mało rozgarniętego. Russel Crow był bowiem prawdziwym ptasim nieogarem. Ze swojej pracy oczywiście się wywiązywał, jednak jakośc tej pracy pozostawiała wiele do życzenia. Niejednokrotnie zwierzak spóźniał się z dostarczeniem przesyłki, bo miał ciekawsze rzeczy do roboty. Raz Brooks widziała, jak ten, zamiast wracać do szkolnej ptaszarni, siedzi z listem przywiązanym do nogi i wpieprza czereśnie. Nie ma potrzeby dodawać, że list od brata był później cały pokryty sokiem z tych owoców. Mimo to lubiła tego gamonia, zwłaszcza że miał wyjątkowo pieskie usposobienia. Wręcz uwielbiał pieszczochy, gdy potrzebował uwagi, potrafił wylądować jej na głowie i zacząć delikatnie dziobać. A do tego przynosił jej prezenty. Wyjątkowo makabryczne prezenty, bowiem kiedyś Julka, wychodząc na swój londyński balkon, zobaczyła na nim martwego gołębia. I Russela na barierce z dumnym wyrazem na ptasiej mordce. Teraz do tej dwójki dołączył pies, którego znalazła w parku i coś jej mówiło, że do tej wesołej gromadki dołączy również pappar. Życie ze zwierzakami było pełniejsze i weselsze. A przy tym niezwykle satysfakcjonujące.
- Yup. Najbardziej szalony z szalonych. Ciekawe czy to element jakiejś dziwnej łóżkowej zabawy z Jess – powiedziała z niewinnym uśmieszkiem i ugryzła precla. – Coś w stylu: „Nie nosisz czapki z dumbaderem, nie chodzę z tobą do łóżka”.
Krukoński prefekt stanowił enigmę nie tylko dla Felka, ale i dla Julki, choć znała go od początku szkoły i grała z nim w jednej drużynie. Lubiła mimo to jego dziwactwa, bo dodawały mu uroku i sprawiały, że zawsze miała jakiś powód, żeby sobie z niego zażartować. Oczywiście w przyjacielski sposób!
Z uwagą wysłuchała słów o pracy nad zaklęciem, kiwając przy tym głową. Tak samo pokiwała, gdy Felek powiedział jej o swojej wielkiej kolekcji wiggenowych. Jakoś nieszczególnie ją zdziwił fakt, że takową posiada. Raz, że jego chłopak był eliksirowarem, a dwa – problemy lubiły się go trzymać, podobnie jak Maxa.
- Nie trzeba, dziękuję. W klubie mam tego od cholery, a w razie potrzeby potrafię uwarzyć sobie sama. W każdym razie dzięki, że o mnie pomyślałeś.
Plan spotkania rodzinki Irytka wydawał się w porządku. Do czasu, aż Felek rozwiał wszelkie wątpliwości. Mogła spodziewać się złośliwości, ale żeby duchy nosiły zbroję, były zaborcze o własne terytorium i ogólnie rzecz biorąc – groźne? - W takim razie postanowione. Jutro idę na basen, a nie na pustynię, wkurwiać magiczne poltergeisty w zbrojach.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Jedno było pewne - zwierzęta pozwalały na to, by w jakiś sposób życie nabrało bardziej wyrazistych barw. Stanowiły paletę kolorów, dzięki którym szary, pozbawiony czegokolwiek obraz, nabierał poniekąd na większym znaczeniu. Przykuwał uwagę. Samemu wiedział, że towarzystwo zwierzęcia, nawet tego mniej pracowitego, może być w pewien sposób zbawienne; nawet jeżeli spotkają człowieka przykre sytuacje. Sam ze swoim krukiem niespecjalnie się lubił i nie raz, a parę razy żartował, że wrzuci go do piekarnika, by zrobić z niego pieczeń, niemniej jednak koniec końców nie potrafił go tak łatwo porzucić. Wbrew pozorom miał duszę, nawet jeżeli te kilka miesięcy temu przypominał bladego, chodzącego po korytarzu dementora, którego celem było tylko i wyłącznie snucie się, by człowiek zastanowił się poważnie nad tym, czy aby na pewno wszystko jest w należytym porządku. Ivarę miał natomiast od początku; obecnie kotka zagrzewała miejsce w domu w Inverness, nadal nie mogąc odciągnąć własnej uwagi od lodówki, gdzie czekały na nią najróżniejsze pyszności. Obowiązki mogły przytłaczać - niemniej jednak człowiek, obcując z naturą, nie potrafił wyzbyć się własnych, naturalnych instynktów. A gdy większość rzeczy znajduje się poza zasięgiem ludzkiej dłoni, a gdy dzień jest pochmurny, ludzie wkurzają swoim zachowaniem - zwierzak nie ocenia. Po prostu jest. Nie zwraca uwagi na wygląd, a zamiast tego skupia się na innych aspektach. Wiedział o tym od momentu, gdy samemu posiadał chociażby psy. Szkoda tylko, że na wsi niespecjalnie kontroluje się to, co koniec końców się z nimi dzieje. Makabryczne prezenty momentami zamieniały się w makabryczne odkrycia w postaci ponownie osieroconych szczeniąt bądź niefortunnego uderzenia w tors zwierzaka przez samochód. Norma na wsi. Traktowanie kijem - także. - Można się go zapytać! - zaproponował z lekkim uśmieszkiem, który pojawił się pod wpływem tego jakże genialnego pomysłu. Bo był genialny, prawda? No otóż, nie do końca. - Ale nie wiem, czy chciałby odpowiadać. - zjadłszy kolejny kawałek owocu, uśmiechnął się szerzej. Kto wie, co tam robili, dlaczego robili i co koniec końców wpływało na to, że podejmowali się tego, a nie czegoś kompletnie odmiennego. Mimo to nie uważał, by był z Krukonem na tyle blisko, ażeby o takie rzeczy pytać. Sam niespecjalnie chwalił się swoim życiem łóżkowym (bo go zwyczajnie nie miał, będąc znakomitym dowodem na to, jak skrzywienia z przeszłości wpływają na teraźniejszość); nikt go o to nie pytał oczywiście. Prefekt Ravenclawu był specyficzny, ale w dobrym tego słowa znaczeniu; trudno też o odniesienie innego wrażenia. Co jak co, ale z takim ziomeczkiem warto się trzymać. Tym bardziej, że samemu tolerował wiele rzeczy, o ile nie robiły one krzywdy innym. Praca nad zaklęciem może była dziwna, ale koniec końców tak mógł zatracić własne myśli. Dzięki takiemu podejściu potrafił nie tylko wymyślić coś nowego, ale także rozładować stres. Nic nie stymulowało bardziej jego półkuli mózgowych - sam się dziwił, że je ma - jak właśnie konieczność analizy najdrobniejszych szczegółów w zakresie tworzenia poszczególnych uroków. Cieszyło go to, a praca w szkole miała na celu jeszcze bardziej rozszerzyć widoczne horyzonty. - Spoczko. Oferta jest aktualna, jakby co! - uśmiechnął się szerzej, bo co jak co, ale Julkę lubił i szkoda, żeby się męczyła. Aceso nie poszło w pełni do tworzenia, w związku z czym może trochę zalegało, niemniej jednak na horyzoncie powoli pojawiała się okazja do jego dokończenia. Mimo to nie spieszył się - eliksiry nie były jego bajką, w związku z czym nie naciskał na siebie pod tym względem, a w ostatecznym rozrachunku najważniejszy był pożądany efekt. Pracował powoli, skrupulatnie, aczkolwiek nadal - trochę się przy tym męczył bardziej, by móc lepiej doceniać efekty własnych działań. - Basen? Masz na myśli łaźnie czy ten okryty takimi śmiesznymi chmurami? Jakbyś potrzebowała towarzystwa, to wiesz, gdzie podbijać. Czasu mam sporo. - no dobra, może nie miał, ale nadal - tego typu aktywności były bezpieczniejsze od denerwowania Fuladów, które może były kuzynami poltergeistów, niemniej jednak ich fizyczna forma i dominacja pod względem terenu, no cóż, przynosiły dość specyficzne efekty. Jakby była to mieszanka wybuchowa rodem z jakiegoś laboratorium; czekająca tylko i wyłącznie na to, by zatopić własne szpony w czyimś gardle. - Chyba że wolisz sama - to się nie narzucam. - podejrzewał, że jakieś ale zawsze może zaistnieć, aczkolwiek w przypadku Brooks było to mało prawdopodobne.
Szczerze mówiąc, Julka czuła się naprawdę szczęśliwa. Robiła to, co kocha, po raz pierwszy od trafienia do magicznego świata nie musiała się martwić o pieniądze, ludzie zaczęli ją doceniać, zamiast wytykać palcami, szepcząc "szlama". Oczywiście, nie wszystko układało się dla niej zajebiście. Co rusz coś sobie robiła i kończyła albo ze skręcona kostką, albo ze złamanym nosem, albo z kolcami kaktusa w zadku. Stresowała się, nie mogła spać po nocach przed ważnymi meczami, żyła w ciągłej niepewności, czy jest wystarczająco dobra. Nieszczęścia i smutek były jednak drugą stroną tej samej monety zwanej życiem. I w te gorsze dni, kiedy dopadało ją zwątpienie lub zmęczenie, dotyk miękkiej sierści pod szczupłymi palcami, był jak plaster na obolałą, gorejącą duszę. Widząc sympatyczną mordkę Williama, albo wyniosłą – Harry’ego, mimowolnie się uśmiechała i przez szare chmury nad jej głową zaczynały przebijać nieśmiałe promienie słońca. Może to właśnie zwierzęta i fakt, że miała swoją odskocznię od magii w postaci mugolskiego mieszkanka sprawiały, że jeszcze nie oszalała.
- Chyba nie chcę tego wiedzieć. Ani sobie tego wyobrażać – odwzajemniła uśmiech. – Zachowajmy status quo i miejmy nadzieję, że to tylko nietypowe hobby.
Prawda była taka, że życie intymnych nie interesowało ją w ogóle. Relacje stanowiły dla niej temat tabu i barierę nie do przeskoczenia, dlatego niemal w ogóle nie poruszała tego tematu w rozmowach z innymi. Żarty żartami, ale poważne rozmowy? To już inna bajka. Sama nie rozumiała tych, którzy tak jak Fredka, z wyjątkową lekkością potrafiły opowiadać i sprawach łóżkowych. Nie rozumiała, choć w pewien sposób podziwiała tę swobodę i nawet niekiedy jej zazdrościła. Brooks była zbyt zamknięta w sobie, aby dzielić się z kimkolwiek swoimi intymnymi przygodami, które przez te nastoletnie lata można było policzyć na palcach jednej ręki. Jak już z kimś pozwoliła sobie na popuszczenie hamulców, to najczęściej pod wpływem afrodisii lub amortencji, względnie nadmiaru alkoholu. Na trzeźwo stawiała przed sobą zbyt wysoki mur, aby ktokolwiek był w stanie go sforsować.
Rozumiała potrzebę chłopaka, żeby stworzyć coś swojego. Sama miała w głowie wizję własnej miotły czy podnóżka do takowej. Brakowało jej jednak zapału, aby porządnie nad tym przysiąść. Ostatecznie traktowała to mocny hobbystycznie i mając do wyboru siedzenie i studiowanie rodzajów witek albo latanie, zawsze wybierała latanie. Latanie, latanie, latanie. Jeżeli w tym hardym kruczym serduszku cokolwiek wywoływało głębsze emocje i rozpalało wyobraźnię, to właśnie pędzenie przed siebie na miotle, patrzenie na świat z wysokości i karmienie się chaosem, panującym na boisku. Quidditch. Najważniejsza rzecz z rzeczy nieważnych.
- Mamy basen z chmurami? – zapytała z zaciekawieniem, bo Jamal był na tyle dużym miaste, że nie zdążyła jeszcze poznać wszystkich jego atrakcji. – Jak chcesz, możemy się tam wybrać – dodała, wciskając do ust resztę precla, a potem wyszczerzyła się do chłopaka, z policzkami napchanymi jak u chomika.
+
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Przez wiele lat trzymał się na uboczu. Mało kto wiedział, jaka jest jego czystość krwi, z jakiego rodu pochodzi bądź rodziny. Nie było mu to do szczęścia potrzebne; nawet osoby, które siedziały w temacie rodzin czarodziejskich, niespecjalnie miały świadomość czystości krwi, z którą przyszło mu się zmierzyć. Niemniej jednak niezależnie od tego, jaka ona by nie była, stanowił po prostu samego siebie. Lowell tak samo patrzył na osoby, które pochodziły z czystokrwistych rodów, jak i na tych, u których moc magiczna obudziła się po długich wiekach letargu. Każda strona była w jakiś sposób poszkodowana, czego nie zamierzał w żaden sposób negować. Każdy jednocześnie zasługuje na odrobinę zrozumienia, które w odpowiedniej ilości może wynieść człowieka na wyżyny, popchnąć ku lepszemu dniu następnemu. Zresztą, raz Felinus nawet zaczytał się w eksperyment na szczurach. Wsadzone do szklanki z wodą, wytrzymywały maksymalnie kilkanaście minut, by potem zaczęły tonąć - poddając się temu, jak woda wypełniała płuca; wyciągnięte przez ludzi, osuszone i oczyszczone, by z powrotem wylądować do tej pułapki, były w stanie wytrzymać wiele godzin, będąc świadomymi tego, iż ktoś ich wyciągnie. Z ludźmi nie jest inaczej; człowiek oczekuje akceptacji, jakiej to skutki ciągną się aż do teraz. Wsparcia, cichego podnoszenia. Wsłuchując się w słowa Julki, Lowell nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu. Sprawy łóżkowe innych również go nie interesowały; nie musiał przecież wiedzieć, kto wylądował, z kim wylądował, dlaczego i jak mu się to podobało. Nie krępowały go te rozmowy, nie stanowiły swoistego tematu tabu, niemniej jednak sam ich nie inicjował - z prostego powodu. Bo nie każdy chce o tym rozmawiać, bo samemu trochę jednak uważał, że są to prywatne rzeczy, które powinny pozostać między partnerami. Żartować potrafił, rozmawiać na poważnie - niespecjalnie. Jednak w jego przypadku zależy to od tego, w jakim stopniu ufa, w jakim stopniu jest w stanie się zwierzyć i dlaczego. Co jak co, ale nie zamierzał biegać na korytarzu i gadać wszystkim dookoła, wiercąc dziurę w brzuchu i susząc głowę. Też, tak naprawę trudno jest zyskać jego zaufanie do tego poziomu, by kogoś do siebie dopuścił. Cieleśnie. A nawet jeżeli dopuścił, przeszłość nie odpuszczała i problemy miał aż do teraz. Zelżone ze względu na wizyty u specjalisty, ale nadal. Życie bez pasji nie jest życiem. Jest prowadzeniem egzystencji dla zasady, dla momentu, w którym żal jest porzucić kilkanaście lat życia (bądź większej cyferki), bo tak nakazuje społeczeństwo. Znajdowanie zatem czegoś, co mogło zaintrygować umysł, nie było niczym złym, prędzej koniecznym, by nie wpaść w pułapkę własnych myśli. Czas zawsze można inaczej spożytkować; przecież tyle razy można go zabić, ale nikt jeszcze nie wynalazł zaklęcia, którym można byłoby go wskrzesić z powrotem do życia. By rozprostował swoje skrzydła niczym feniks, który, zamieniając się w popiół, ponownie zacznie żyć. - Tak! Ale nie miałem okazji go zobaczyć. - podniósł kąciki ust do góry w szczerym geście. Arabia szykowała dla nich wiele niespodzianek, których mogli jeszcze nie odkryć, ale wszystko pozostawało przed nimi. - Jasne, bardzo chętnie. Kąpielówki raczej mam, więc... nie pozostaje nic innego, jak zwyczajnie skorzystać z jego uroków. - zaśmiał się na widok chomikowej Brooks, jakby miał ochotę pociągnąć za te piękne poliki, by następnie opuścić ogrody także z papparem, który również zdawał się być tym wszystkim zachwycony.
Tubylcy doskonale wiedzą jak cenna potrafi być wiedza papparów, najlepszych przewodników Arabii. Nikogo nie dziwią wieści o mocnym przywiązaniu się do swojego ptasiego towarzysza... dlatego też lokalni opiekunowie tych magicznych papug, za przewodnictwem Mistrza Akeema, postanowili podzielić się sekretem dotyczącym duchowego połączenia z papparami. Bardziej przykładni czarodzieje są w stanie nawiązać niezwykłą więź z tymi ptakami, dzięki którym zostają one ich przewodnikami na całe życie! Pappary wspierają w nauce swoich ulubionych dziedzin magicznych i, dodatkowo, mają lepszą intuicję od sów, dzięki czemu często przylatują do swoich właścicieli, zanim ci jeszcze postanowią wysłać jakiś list.
Zasady kursu
• Papparę można posiadać tylko jedną - nie są ogólnodostępne do zakupu, ponieważ do przygarnięcia ich wymagane jest posiadanie z nimi już pewnej więzi. • Aby podejść do kursu, należy podlinkować 5 wątków (z czego minimum 3 muszą być zakończone), w których postać wchodzi w interakcję ze swoim ptasim towarzyszem. • Obowiązkowe jest również uiszczenie opłaty w wysokości 120 galeonów - w cenę wchodzą zdobyte na kursie informacje, a także oferowane wszystkim paczki z niezbędnymi do opieki nad papugą drobiazgami. • Kurs można będzie wykonywać do końca czasu trwania wakacji. Podzielony jest na kilka rozpisanych poniżej etapów, które można wypełnić w ramach wątku bądź jednopostówki - należy jednak pamiętać, że każdy poszczególny etap musi zostać opisany w minimum 1000 znaków. • Po ukończeniu kursu należy zgłosić się w odpowiednim temacie po dodanie do kuferka nowego ptasiego przyjaciela. • Wszelkie pytania i wątpliwości należy kierować do @Mefistofeles E. A. Nox.
Etap I
Polega na... quizie! W ten sposób sprawdzicie, czy dobrze znacie swoje pappary i czy one dobrze znają was - w innym wypadku może być naprawdę ciężko nawiązać odpowiednią więź. Mistrz Akeem zabiera magiczne papugi kawałek dalej, by tam mogły zapisywać na kartce odpowiedzi przy pomocy samopiszącego pióra. Zaczarowane pergaminy same sprawdzają, czy udało się udzielić dobrej odpowiedzi!
Sama treść karty wydaje się niemal śmieszna. Pytania wykraczają poza proste zainteresowania pappary czy twoje, ale dotyczą również propozycji zachowań w nietypowych sytuacjach. Wiesz, co zrobiłby twój ptasi przyjaciel, gdyby zobaczył gdzieś papużkę z połamanym skrzydłem?...
Rzuć kością k100:
W ten sposób dowiesz się, jak wam poszło!
Bonus:
• Jeśli wykonałeś więcej niż 5 wymaganych interakcji z papparą, podlinkuj je i możesz dodać 15 do swojego wyniku. • Jeśli wykonałeś więcej niż 8 interakcji z papparą, podlinkuj je i możesz dodać 25 do swojego wyniku. Ten bonus nie łączy się z poprzednim. Liczą się wszystkie wątki na wakacjach, nie jest ważne kiedy były rozpoczęte.
1-20 - Na wasze pergaminy lepiej w ogóle nie patrzeć. Trochę wygląda to tak, jakbyście kompletnie się nie znali... Dorzuć jeszcze jedną kostkę k6!
Efekt końcowy:
Wynik parzysty - jeśli chcesz mimo wszystko dostać szansę na przygarnięcie swojego ptasiego towarzysza, musisz zapłacić dodatkowe 20 galeonów; wynik nieparzysty - opiekunowie, po rozmowie z magiczną papugą, decydują się przymknąć oko na wasze podzielone zdania, więc wszystko jest w porządku!
21-40 - Nie radzicie sobie za dobrze i w pewnym momencie zwyczajnie wdajesz się ze swoją papugą w kłótnię - nieważne, czy to jej nerwy puściły, czy tobie. Mistrz Akeem postanawia przymknąć na to oko... niedługo dowiesz się, dlaczego! Niezadowolenie papugi sprawi, że podczas Etapu II będziesz musiał odjąć 10 od swojego wyniku. 41-60 - Macie trochę błędów i Mistrz Akeem decyduje się odesłać ciebie i twoją magiczną papugę na bok, byście tam porozmawiali w cztery oczy. Rozkłada wokół was kilka kadzidełek i zapewnia, że w ten sposób oczyścicie atmosferę... uwzględnij w minimum 5 linijkach rozmowę ze swoją papparą! Dorzuć także kostkę k6 by sprawdzić jak działają na ciebie magiczne kadzidełka - ich efekt będzie utrzymywał się przez minimum jeden kolejny wątek.
Efekt kadzidełek:
1 - jesteś poddenerwowany i szukasz zaczepki 2 - jest ci smutno i masz ochotę płakać 3 - jesteś ciągle rozbawiony i cały czas się śmiejesz 4 - towarzyszy ci strach i nie umiesz nad nim zapanować 5 - zachowujesz się swobodnie i mówisz wszystko, co masz na myśli 6 - czujesz obrzydzenie i nie masz ochoty na żadne towarzystwo
61-80 - Nawet jeśli macie jakieś błędy, to po prostu dobrze się bawicie. Twój ptasi towarzysz chętnie dzieli się ciekawostkami ze swojego życia i wszystko wskazuje na to, że zwyczajnie chce się z tobą jeszcze lepiej poznać. Podczas robienia Etapu II będziesz mógł dodać 10 do swojego wyniku! 81-100 - Zero błędów! Chyba musicie się perfekcyjnie znać... Mistrz Akeem wydaje się być pod wrażeniem. Twój ptasi przyjaciel również jest zachwycony. Dzięki temu, podczas robienia Etapu II będziesz mógł dodać 15 do swojego wyniku! Dorzuć kość k6 by zobaczyć, czy Mistrz Akeem postanawia obdarować cię jeszcze dodatkowym prezentem...
Prezent:
Parzysta kostka - Nie jest to nic wielkiego, a jedynie zwrot części pieniędzy za kurs - w końcu poszło ci tak dobrze, że już musiałeś posiadać dużą wiedzę dotyczącą magicznych ptaków! Otrzymujesz 50 galeonów, zgłoś się po nie w odpowiednim temacie. Nieparzysta kostka - Twoim prezentem jest unikatowy Przysmak Gaduły - jednorazowego użytku, pojedyncze ciasteczko wielkości paznokcia, które podobno każde zwierzę/stworzenie magiczne chętnie i bez uszczerbku na zdrowiu zjada. Po spożyciu Przysmaku Gaduły, dana istota jest w stanie przez maksymalnie pięć postów porozumiewać się ludzkim głosem - nie wpływa to jednak na jej stan wiedzy!
Etap II
Polega na wypiciu magicznego naparu, którego skład zachowywany jest w ściśle strzeżonej tajemnicy - nie działają na niego żadne zaklęcia analizujące, nie widać w nim żadnych elementów, a zapach/wygląd różnią się dla każdej osoby. Smak nie przypomina niczego, chociaż jest jednocześnie niesamowicie wyrazisty. Podczas gdy wszyscy częstują się naparem, Mistrz Akeem opowiada o całkowitym połączeniu się w jedno ze swoim duchowym przewodnikiem.
Po wypiciu wywaru, wszyscy tracą przytomność i budzą się chwilę później... w ciele swojej pappary! Kiedy rozglądacie się, widzicie swoje uśpione ciała leżące tam, gdzie je zostawiliście, ale teraz macie pełną kontrolę nad ptakiem. Nie martwcie się - świadomość pappar wcale nie zniknęła. Słyszycie znajomy głosik w "swojej" głowie i czujecie, że wystarczy chwila nieuwagi, by ptak ponownie przejął stery... a waszym zadaniem jest pokonanie drobnego toru przeszkód polegającego na wykorzystaniu sprytu i zwinności ptasiego ciała!
Rzuć kością k100:
W ten sposób ocenisz, jak dobrze udało ci się dogadać ze swoją papparą podczas wykonywania zadania.
Bonusy:
• za każde 15pkt w kuferku z ONMS, możesz dodać 15 do swojego wyniku; • jeśli posiadasz cechę eventową Powab wili (zwierzęta), możesz dodać 15 do swojego wyniku; • jeśli jesteś animagiem, możesz dodać 15 do swojego wyniku.
1-20 - Kompletnie nie możecie się dogadać, papuga wydaje się zwyczajnie ci nie ufać. Większość czasu po prostu ze sobą walczycie, wyrywając sobie kontrolę nad zwierzęcym ciałem. Nie udaje wam się przejść toru przeszkód, jesteście poobijani... i, jak się okazuje, siniaki przechodzą również na twoje ludzkie ciało, gdy do niego wrócisz! Musisz powtórzyć ten etap kursu, uwzględniając -10 do swojego wyniku. Jeśli drugi raz wyjdzie ci ta kostka: cudem udaje ci się pokonać tor przeszkód, ale na sam koniec (podczas kolejnej sprzeczki z papugą) uderzasz w pobliskie drzewo i dotkliwie łamiesz jej skrzydło, a swoją rękę. Niezależnie od sposobu leczenia, w dwóch kolejnych wątkach nie tylko cierpisz przez obolałą kończynę, ale też nosisz papparę, która nie jest w stanie jeszcze latać. 21-40 - Tor przeszkód wychodzi w porządku, ale od samego początku wydaje ci się, że coś jest nie tak. Słyszysz głos pappary w swojej głowie głośno i wyraźnie, a co więcej... po powrocie do ludzkiego ciała odkrywasz, że dalej możesz telepatycznie porozumiewać się ze swoim ptasim przyjacielem! Efekt utrzyma się jeszcze przez jakiś czas, co okaże się dość męczące. Wspomnij w przynajmniej jednym kolejnym wątku o mętliku w głowie i zmęczeniu, które powoduje pomieszanie ptasich i ludzkich myśli. 41-60 - Nie jest źle, dajecie sobie radę! Ale po powrocie do swojego ludzkiego ciała orientujesz się, że coś nie jest do końca w porządku - czyżby była to kolejna nauczka, jaką należy wynieść z tego doświadczenia? Masz okropne zakwasy w rękach po machaniu skrzydłami i czujesz wszystko to, co twoja papuga - nieważne, czy akurat zjada robaka i zostawia jego posmak na twoim języku, czy uderzyła się w skrzydło. 61-80 - Niezbyt możesz dogadać się z papparą, ale jakoś dajecie sobie radę. Większy problem pojawia się po powrocie do ludzkiego ciała, gdy część ptasich cech zdaje się na ciebie przechodzić! Masz dziób, porośnięte piórami minimum ręce, twój głos brzmi skrzecząco, a ponad wszystko masz ochotę latać i jeść same ziarenka. W przynajmniej jednym kolejnym wątku musisz wspomnieć o utrzymywaniu się tych efektów, za wyjątkiem dzioba - ten dość szybko, na szczęście, znika. Fakt faktem, wszystkie ptaki przez max. trzy następne wątki pałają do ciebie najszczerszą miłością! 81-100 - Idzie ci fenomenalnie! Świetnie sobie radzisz w ptasim ciele, a pappara chętnie podrzuca jakieś wskazówki z tyłu głowy. Jesteś czujny, zwinny, sprytny i doskonale wiesz co robisz. Wspólnie bez problemu pokonujecie tor przeszkód, lądujecie brawurowo... i w nagrodę dostajesz magiczny pierścień Sidhe, który umożliwia ci nawiązanie specjalnej więzi z innym, dowolnym zwierzęciem! Zgłoś się po niego w odpowiednim temacie.
Sama nie wiedziała, co dokładnie ją podkusiło, ale przez te tygodnie spędzone w Jamalskim pałacu naprawdę przywiązała się już do Épinarda i nie wyobrażała sobie życia bez niego i jego irytujących komplementów. Gdy usłyszała więc o tym, że możliwe jest zaadoptowanie swojej pappary i powrót z nią do Wielkiej Brytanii, nie zastanawiała się dwa razy. Kurs do tanich nie należał, ale Irvette nie zwracała na to uwagi. Chciała mieć tę papugę i pieniądze nie mogły stanąć jej na drodze. Szybko więc wyjęła z sakiewki potrzebną ilość galeonów i opłaciła wstęp na egzamin adopcyjny. Organizatorzy od razu odciągnęli Épinarda od niej, a samą Rudą posadzili przy pergaminie, wśród cudownych rośli znajdujących się w pałacowym ogrodzie i tak oto rozpoczął się quiz. Irvette z niedowierzaniem patrzyła na znajdujące się tam pytania. Przecież skąd miała to wszystko wiedzieć? Owszem była zżyta z ptakiem, ale ich interakcje nigdy na aż tak głęboki poziom nie wchodziły. Odpowiadała więc zgodnie z jakimś tam swoim przeczuciem, które niestety okazało się być błędne. I to bardzo, ale to bardzo błędne. Gdy tylko egzaminatorzy spojrzeli na jej pergamin i porównali z odpowiedziami pappara, jasnym było, że rudowłosej poszło tragicznie. Mężczyźni ponownie oddalili się na bok z Épinardem, rozmawiając z nimi przyciszonymi głosami. Choć Irv nie miała pojęcia, co za konwersacja się tam toczy, była pewna, że papug będzie przekonywał ich by dali jej jakąś taryfę ulgową. W końcu sam równie mocno chciał trafić pod opiekę Rudej, co ona przygarnąć pierzastego kompana. Proces ten uznała za udany w momencie, gdy najstarszy z egzaminatorów podszedł do niej i z dość znaczącym uśmiechem zmierzył jej sylwetkę, po czym przepuścił do kolejnego etapu egzaminu adopcyjnego. Czy Irvette chciała wiedzieć, co dokładnie im papug nagadał? Absolutnie nie. Była wręcz pewna, że było to coś nieprzyzwoitego i wolała po prostu nie wiedzieć. Zamiast tego skupiła się na drugiej części testu. Wypiła podany jej napar i... Kompletnie straciła przytomność. Ocknęła się po chwili i jęknęła z przerażenia, widząc swoje nieprzytomne ciało gdzieś w dole, podczas, gdy ona.. Zakrywała sobie dziób piórami! Tego było naprawdę wiele do przetworzenia. Na dodatek usłyszała jeszcze w głowie głos Épinarda, który próbował ją uspokoić i poinstruować. Okazało się, że miała do pokonania w tym niecodziennym dla siebie ciele, tor przeszkód. Nie miała pojęcia jak ma to zrobić, skoro nie potrafiła posługiwać się tym nowym ciałem, ale wsłuchała się w porady rozbrzmiewające w swojej głowie i z pewnością siebie ruszyła na przód. Pierwsze metry były naprawdę niezręczne i Irv bała się, że niedługo wyląduje z głośnym plaskiem na ziemi. Nic takiego jednak się nie stało, a gdy nabrała trochę pewności i wiatru w skrzydła, okazało się, że to wcale nie takie trudne! Do tego Épinard był naprawdę wspaniałym nawigatorem i pomógł jej ominąć każdą przeszkodę jaka pojawiła się na jej drodze. Wylądowała tuż obok swojego ciała, wskazując na nie niecierpliwie skrzydłem, a gdy już wróciła do własnej postaci oznajmiono jej, że nie tylko zdołał przejść kurs z powodzeniem i od teraz Épinard należał do niej, ale i otrzymała bonusowo nagrodę. Pierścień, który miał pomóc jej komunikować się z kotami. Z wdzięcznością i radością przyjęła wszystkie zdobycze i z własnym papparem na ramieniu opuściła te zdumiewające ogrody.
//zt
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Wątki z interakcją:1, 2, 3, 4, 5 Zapłata:120G Etap I:83 Prezent:1 - pojedyncze ciasteczko wielkości paznokcia, które podobno każde zwierzę/stworzenie magiczne chętnie i bez uszczerbku na zdrowiu zjada. Po spożyciu dana istota jest w stanie przez maksymalnie pięć postów porozumiewać się ludzkim głosem - nie wpływa to jednak na jej stan wiedzy! Etap II:24 + 15 = 39
Jibril nie od razu myślała o adopcji ptasiego towarzysza, ponieważ nie jest to tania sprawa, a kurs trochę kosztuje. Jednak, gdy tylko napisała do ojca i opowiedziała mu o kolorowych papugach, a także czy nie byłby w stanie zgodzić się na przysłanie trochę więcej galeonów, ale nie za dużo; Montorse sama na tych wakacjach trochę się wzbogaciła, więc nie potrzebowała, nie wiadomo jakiej sumy pieniędzy. Z początku James, pappar, który został jej przydzielony, trochę ją irytował, może nie jego gadulstwo, ale wścibstwo. Czy kolorowe ptaki normalnie się tak zachowywały? Później stało się to nawet zabawne, a czasem nie. Na pewno Jibril się z nim nie nudziła. No i nie, kolorowe ptaki się tak nie zachowywały, nie wszystkich. Nawiązanie duchowej więzi z papparem brzmi dość interesująco i ciekawie, zwłaszcza że Montrose spędza z nim niemal każdą wolną chwilę. James rzadko ją opuszcza, prawie w ogóle tego nie robi. Mistrz Akeem właśnie opowiada o silnej więzi z papparami, ich wiedzy, a także intuicji. Pierwszy etap kursu skupia się na znajomości ze swoim zwierzęcym towarzyszem. Coś w rodzaju quizu! Jibril podchodzi do tego bardzo poważnie, chociaż pytania na kartce wydają się takie niemal idiotyczne. Zainteresowania Jamesa czy jego nietypowe zachowanie. Na podobne pytania odpowiada zapewne jej ptasi towarzysz. Montrose jest prawie pewna, że James wie o niej wszystko, a nawet i więcej, co trochę jest przerażające, a na pewno dziwne. Nie wie, czy to dobry pomysł z zachowaniem gaduły u swojego boku. Może James się poprawi i nie będzie taki dokuczliwy dla innych, a przede wszystkim dla niej. Dobrze, że potrafi sam o siebie zadbać. Minimalną opiekę może mu dziewczyna poświęcić. Zresztą Jibril już zdążyła się do niego przyzwyczaić. Dlatego szkoda byłoby, żeby nagle zniknął z jej życia, tak niespodziewanie, jak starszy brat Montrose. Tajemniczy magiczny napar w smaku jest bardzo wyrazisty, ale nie przypomina nic znanego. Skład też jest pilnie strzeżony, a może jednym z głównych składników jest część duszy pappara? Mieszają ją z lokalnymi ziołami, aby następnie za pomocą magi i zawartych w naparze substancji, raz na zawsze połączyć ich dusze i ciała w jedno — bardziej metaforycznie. Ta szamańska praktyka podoba się Jibril, ale waha się, czy oby na pewno dobrze się namyśliła, chcąc adoptować Jamesa. Czy nie zrobiła tego pod wpływem impulsu? Ze względu na śmierć brata? Może coś właśnie poczuła, ot, tak bardzo dawna pod wpływem swojego pierzastego przyjaciela i nie chce, aby to ponownie zostało z niej wydarte niemal siłą rozstania, a w przypadku brata rozstania przez śmierć. Dopija do końca tajemniczy eliksir, a Mistrz Akeem ponownie zabiera głos na temat połączenia się w jedno ze swoim duchowym przewodnikiem. Sen przychodzi tak nagle i niespodziewanie. Montrose otwiera oczy i zdaje sobie sprawę, że coś jest zdecydowanie nie tak, ponieważ patrzy z jakiejś niskiej perspektywy. Nie tylko to jest dziwne, a to, że właśnie widzi swoje ciało pogrążone we śnie. Jestem w ciele James'a. Myśli, jednocześnie odczuwając, że nie jest świadomościowo tu sama. Postawiony przed nią tor przeszkód, gdzie polegając na ciele swojego papparowatego, teraz ciała miała przebrnąć przez drogę, wymagającą sprytu i zwinności. Skacze tu i to tam. Używa małych nóżek, czarnobiałych skrzydeł, aby przebrnąć przez trudności toru przeszkód. Droga, jaką pokonuje, wychodzi w porządku, jednak coś od początku jest nie tak, co bardzo nie daje spokoju Montrose. Głos Jamesa głośno i wyraźnie rozbrzmiewa w jej ptasie głowie, a gdy wraca do swojego ludzkiego ciała, więź telepatyczna nadal łączy ją z papparem. Czy na pewno tak to powinno być? Nie należy to do najprzyjemniejszych doznań. Ludzkie myśli co jakiś czas przeplatają się z myślami Jamesa. Jibril ma nadzieje, że tak już jej nie zostanie. Nie takiej więzi się spodziewała ze swoim ptasim towarzyszem.
| zt
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Nigdy nie byłem zbyt dobry w kwestii ONMS. Szczególnie, że więcej czasu zdecydowanie spędzałem na wybebeszaniu zwierząt, by robić z nich eliksiry, a nie je hodować. O czym uwielbiałem przypominać swojemu Papparowi. Jednak wiedziałem, że po tym ile przeszliśmy z Pershingiem nie mogłem go tu tak po prostu zostawić! Dlatego wraz z moim papugiem przystąpiliśmy do kursu. Szczerze mówiąc zakładałem, że to będzie sprawdzenie mojej wiedzy o papparach, o tym co jedzą i tak dalej, bym był po prostu dobrym właścicielem. Okazuje się, że tu nie chodzić będzie o mojej znajomości ONMS - tylko mojego Pershinga. Obydwoje jesteśmy całkiem tym zdziwieni i rzucamy do siebie kilka zbereźnych żartów, bez żadnego konkretnego powodu. Siadamy naprzeciwko siebie i jest mnóstwo pytań. Niestety problemem jest głównie to, że nie podchodzimy do tego specjalnie poważnie. Kiedy występuje seria pytań bardzo często odpowiadamy bardzo różnie i wyjątkowo głupio. Zamiast starać się wypaść podobnie ja i Pershing próbujemy podkopać się wymyślając to coraz głupsze rzeczy. W międzyczasie Pershing opowiada mi historię jak to kiedyś zapłodnił jakąś inną papparę, a potem nie przyznał się do jajka. Jestem tym odrobinę oburzony, ale mimo wszystko nie mogę się powstrzymać od chichotu, w taki sposób opowiadał to wszystko ten paskudny papug. Nasza komitywa jest bardzo widoczna dla wszystkich na kursie i z pewnością domyślają się, że nasze przekomarzania są częścią naszej komitywy. Jednak o ile ten etap był głównie nastawiony na nasze relacje - a te są naprawdę dobre, to znacznie gorzej idzie nam druga część. Nigdy specjalnie dobrze nie znosiłem jakiegokolwiek rodzaju magii, od dawna wiedziałam, że moja odporność na sporo zaklęć jest w najlepszym wypadku - średnia. Co prawda tu chodziło o wywar, ale nie działał on jak eliskiry, które znam, znacznie bardziej kojarzyło się to z walką z jakimiś zaklęciami itp. Straszliwie boli mnie głowa podczas tego całego cyrku. Nie mam pojęcia co mam robić przez skołowanie. Słyszę tylko jęczącego w mojej głowie Pershinga. Potrzebuję dłuższej chwili, by ogarnąć to co do mnie mówi i jak mamy się wspólnie poruszać oraz komunikować. W końcu udaje nam się z trudem ogarnąć tor przeszkód. Mieliśmy obydwoje mocne charaktery wiec sporo się sprzeczaliśmy, jęczeliśmy do siebie, krzyczeliśmy i próbowaliśmy przewodzić. Wzdycham z niekłamaną ulgą, kiedy w końcu jest koniec. Mimo tego nadal słyszę w głowie głos tego okropnego ptaszora. Z wielkim zdziwieniem kończymy kurs, próbując się nadal pozbyć łączącej nas koneksji.
zt
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Gdyby ktoś zapytał się jej na początku wakacji czy będzie chciała zabrać ze sobą pappara do Anglii - Perpetua stanowczo by zaprzeczyła. W końcu uważała, że miejsce tej magicznej papugi jest w podniebnym zamku, a nie na deszczowych Wyspach, gdzie klimat znacząco różnił się od tego jamalskiego. Niemniej, po spędzeniu dwóch miesięcy razem z Zahirem... Właściwie to myśl, że nic nie siedziałoby jej na ramieniu, a nad kołyską Florence nie bujałby się z cichą kołysanką papug, wydawała jej się szalenie dziwna. Jej biały pappar przywiązał się nie tyle do niej, co do małej Florki - której nie opuszczał nawet na krok, chyba że Perpetua poprosiła inaczej. Złotowłosa miała zwyczaj mówienia do siebie lub nucenia czegoś pod nosem, gdy była zajęta - Zahir, kiedy akurat nie spał okazywał się bardzo wprawnym chórkiem (lub rozmówcą). Okazało się z resztą, że o ile hobby Pershinga były eliksiry - tak biały Zahir okazał się ptasim specem od zaklęć. Jak usłyszała więc o możliwości adopcji pappara - nawet się nie wahała. Choć trzeba przyznać, że spodziewała się zupełnie czego innego... Adopcja kojarzyła jej się bardziej z jakąś umową adopcyjną, rozmową lub kursem jak zajmować się danym zwierzęciem (choć akurat pappar mógł jej zwyczajnie powiedzieć co mu nie gra). Do tego też Whitehorn się przygotowała, kiedy stawiła się w Ogrodach w swoim jamalskim stroju, czochrając upudrowano na złoto dłonią białego papuga. Pierwszy etap okazał się quizem... zarówno Perpetua jak i Zahir spojrzeli po sobie z zaniepokojeniem. Zdania mieli podzielone - ale nic dziwnego, skoro złotowłosa zwykła działać, a papug przesypiać radośnie godziny w kołysce Florence. Szczęśliwie, że Zahir podniósł raban, kiedy opiekunowie zaczęli kiwać z dezaprobatą głowami nad ich kartkami, które całe praktycznie jarzyły się na czerwono. Widocznie zdanie potencjalnego podopiecznego było ważniejsze niż zgodność w wyborze: śniadanie na słodko czy na słono. Po dopuszczeniu do drugiego etapu - oboje, Zahir z Perpetuą podejrzliwie spoglądali na napar, który miała wypić kobieta. Papug już zaczął jej tego odradzać, mrucząc coś o tym, że zmieści się w jej bezdennej torbie i tak uda im się go przemycić - jednak Whitehorn uciszyła go gestem i zgodnie z instrukcjami Akeema, wypiła eliksir. Skoro już udało im się wykłócić to nieporozumienie nad quizem, nie będą robić więcej problemów. Niemniej, trzeba przyznać, przeżyła lekki szok, gdy w moment zrobiło jej się ciemno przed oczami - a zaraz potem spoglądała na świat... dosłownie z lotu ptaka. Zlękła się w moment, że wyparła biednego Zahira z jego własnego ciała - ale wtedy też usłyszała 'w głowie' jego chichot i odetchnęła z ulgą, aż wszystkie nastroszone piórka jej opadły. O ile w swoim własnym ciele poruszała się z naturalną gracją - tak miała nieco problemów z opanowaniem drobnego, znacznie zwinniejszego (i zdrowego!) ptasiego ciała. Szczęśliwie nie była z tym sama, bo Zahir co rusz próbował podpowiedzieć jej jak powinna najlepiej wzbić się do lotu, kiedy zwinąć skrzydła i jak skręcać w powietrzu. Współpracując, jakoś udało im się przebyć cały tor, choć nie obyło się od drobnych wpadek. Perpetua wróciwszy do swojego ciała odetchnęła z prawdziwą ulgą - jednocześnie odnotowując jak bardzo spięte miała barki od manewrowania 'swoimi' skrzydłami. Teraz już absolutnie się nie dziwiła czemu Zahir tak często ucinał sobie drzemki w jej lokach.