Ustronny i wyciszony zaklęciem zacieniony salon to miejsce, gdzie stoi najwygodniejsza kanapa w całym zamku i kilka foteli. Idealne na długie rozmowy. Kominek znajdujący się w pomieszczeniu jest zaklęty i nigdy nie daje się rozpalić.
Uwaga! W tej lokacji na okres październik/listopad musisz rzucić kostką kiedy tu jesteś, ze względu na wykonane tu zadanie na kółka przez Yuuko Kanoe.
||Zmiany w wyglądzie lokacji: stary i podniszczony dymiący kociołek z cukierkami w pobliżu foteli, bogate zdobienia na meblach wzorowane na antycznych meblach ze starych willi, porozstawiane stare świece, które tlą się w półmroku, rzucając upiorne cienie.
Rzuć k6 na efekt cukierka:
1 - prawdziwa krówka mordoklejka! Choć zewnętrzna warstwa cukierka była dosyć krucha to jednak w środku znajdowała się ciągnąca masa, która sprawia, że nie jesteś w stanie otworzyć ust przez najbliższe dwa posty. 2 - wybuchowy cukierek! Tuż po otworzeniu cukierka ten wybucha w twoich rękach i wytwarza przy tym chmarę dymu. W papierku pozostają jedynie twarde odłamki słodkości, które delikatnie strzelają na języku. 3 - cukierek lodowy. Ma naprawdę intensywny smak mięty, która sprawia, że masz wrażenie jakby coś mroziło twoje usta. Przez najbliższe trzy posty z każdym twoim oddechem wydobywa się para zupełnie jakbyś znajdował się na zimnym powietrzu. 4 - mleczna czekolada. Chyba ktoś pomylił święta, bo ten cukierek zawiera w sobie nutkę amortencji. Do końca wątku osoba, z którą go odbywasz wydaje ci się nieco bardziej atrakcyjna. 5 - cukierek-chichotek. Chyba ktoś dodał do niego odrobinę eliksiru rozweselającego. Oprócz owocowego smaku sprawia, że przez najbliższe trzy posty chichoczesz z byle powodu. 6 - czy to była śliwka w czekoladzie? Zgadza się. Jednak coś musiało być z nią nie tak, bo czujesz przygnębienie i nagłą tęsknotę za zmarłymi członkami rodziny, która towarzyszy ci do wyjścia z lokacji.
Autor
Wiadomość
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
- Oddaj mi to - cichy szept przedarł mroczne milczenie salonu. Trzeszczenie ognia w kominku miarowo odróżniało sekundy od siebie i tylko ono świadczyło o tym, że czas w istocie upływa, zamiast stanąć w miejscu. Niestety, rzadko bywał aż tak łaskawy, zwłaszcza dla niego. Dla człowieka, który ostatnimi czasy łapał całkiem sporo srok za ogon, jak na swoje zwyczajowe preferencje. Jednakże jedno chyba nigdy się nie zmieni. Zmotywowany do szukania zwady z innymi, postanowił ćwiczyć swoje hipnotyczne umiejętności w najbardziej nierozważny sposób, jaki tylko przyszedł mu do głowy. - Oddaj… - powtórzył, już nieco mniej pewnie. Zaciskał palce na niewielkim przedmiocie - zwykłym origami zbitym z pergaminu kilkoma wprawnymi ruchami. Pod palcami chłopca trzepotały się silne skrzydła. Ptak, ale trudno stwierdzić jaki. Zresztą, to teraz niezbyt istotne, chociaż Cassius najwidoczniej uważał, że o to origami jak najbardziej warto walczyć. I to na tyle zażarcie, aby korzystać przy tym z hipnozy, zamiast jak zwykle z brutalnej siły mięśni i wściekłego natarcia, którego wróg nie zdołałby odeprzeć tak łatwo. Drążąca go ambicja zaskakiwała nawet jego samego. Prześladując go dniem i nocą, zmuszała go do jeszcze większej nieostrożności. Do czynów, które niekoniecznie byłyby mu pisane. Syknął wściekle, szarpnął dłonią. Nie puścił, nie uległ. Świdrował go spojrzeniem, starał się zajrzeć głębiej w niego sądząc, że to jego niedocenienie sytuacji sprawiło, iż hipnoza się nie powiodła. Czuł go jakoś tak inaczej, niż wszystkich. Nawet inaczej, niż Dinę, chociaż w pewnym sensie te odczucia były podobne. Jego umysł ślizgał się po jaźni chłopca. Próbując go schwytać, napotykał na nicość i co gorsza, on zdawał się o wiele lepiej rozumieć co takiego się między nimi rozgrywa. Jego kontra zaskoczyła Cassiusa. Cofnął się o krok, wpadając pośladkami na miękki, okryty miłym kocem fotel. Przytrzymał się jego oparcia, zapominając nagle o origami łabędzia, jakie sfrunęło na podłogę. Dotknął swojej skroni machinalnie, kompletnie zapominając, że jest obserwowany. Chłopak uśmiechnął się, a Swansea o mało nie wybił mu wtedy zębów. Zacisnął własne. Mocno. Odparł jego natarcie, a przynajmniej tak myślał. I stali tak naprzeciwko siebie, walcząc na umysły jak dwoje niewprawnych woźniców, nie mogąc schwytać lejców do drugiego.
Vanja A. I. Northug
Wiek : 33
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 157cm
C. szczególne : Silny Szwedzki akcent, bardzo młody wygląd
Jej zajęcia przedłużyły się tego dnia. Jednak nie narzekała na to w żadne sposób. Możliwość współpracy z młodymi umysłami oraz wpływ na ich późniejsze kształtowanie się wynagradzała jej wiele niemiłych kwestii związanych z tych zawodem. Śmiało można było powiedzieć, że Vanja Northug była jednym z tych nauczycieli, którzy poświęcili się nauczaniu z powołania. Cieszyła się, że przyszło jej pracować w tej znamienitej placówce nawet jeśli czasami była przez to zmuszona robić więcej niż leżało to w zakresie jej obowiązków. I tak właśnie tego dnia się stało. Już dawno po zakończonych zajęciach przemierzała korytarz Hogwartu, zmierzając w kierunku swojego gabinetu. W magiczny sposób zmierzała za nią sterta wypracowań, które tego dnia oddali jej uczniowie oraz kilka ksiąg dotyczących dzisiejszego tematu zajęć. Nic nadzwyczajnego i prawdopodobnie powinna oba być skonsternowana na myśl o czekających ją godzinach sprawdzania uczniowskich wypocin. Nic bardziej mylnego. Delikatny uśmiech błąkał na dziewczęcych ustach, kompletnie nie współgrający z naturalnym dla niej kamiennym wyrazem twarzy. Wszystko w momencie szlag jasny trafił, kiedy wyszła zza rogu i weszła do wspólnego salonu uczniowskiego. Chciała odnaleźć jedną uczennicę, zamiast tego spotkała kogoś innego. Jednego z uczniów rozpoznała od razu. Nie musiała nawet poświęcać żadnej dłuższej chwili, by nie zorientować się w tym, z kim miała do czynienia. Drugi był dla niej kompletną zagadką. Bardziej zaintrygowało ją to, co właśnie się tam działo. Widziała, jak Cassius próbuje użyć na młodym Hogwartczyku hipnozy. Ktoś z takim doświadczeniem, jakie ona posiadała, zorientowałby się w jego zamiarach od razu. Tylko rozwój sytuacji nie prezentował się w taki sposób, w jaki powinien. Od razu zauważyła, że nie wszystko szło po myśli Ślizgona. Ktoś, kogo umysł próbował sforsować, miał zdecydowanie większe doświadczenie. Vanja wiedziała, że to musi być legilimenta. Widziała, jak Cassius przegrywa pojedynek. Jak sytuacji zmierza ku tragicznemu końcowi. Nie miała innego wyjścia. Zbyt wiele pytań mogłoby się po tym wszystkim zrodzić. Zagadka, kto go tego uczył mogłaby zostać zbyt szybko rozwikłana. A na to pozwolić sobie nie mogła. Dlatego postanowiła wkroczyć do akcji. Zwoje pergaminów i księgi runęły na podłogę, gdy szybko pokonała odległość dzielącą ją od uczniów. Nie zastanawiała się nad tym co robi. Wyciszenie umysłu pojawiło się jakby automatycznie. Jedna myśl zagościła w jej głowie, gdy skupiała całą swoją uwagę na tym niebezpiecznym teraz człowieku.
Zapomnij o tym, co się tutaj działo. Nic takiego nie miało miejsca. To tylko bajka wytworzona przez twoją jaźń.
- Zapomnisz o wszystkim co się tutaj wydarzyło. Ostatnie piętnaście minut minut stanie się tylko niewiadomą. Zmierzałeś do wielkiej sali na spotkanie z przyjacielem. Dlatego teraz pójdziesz tam i będziesz zachowywał się kompletnie normalnie. Ockniesz się za dziesięć sekund z tego letargu. - nie musiała patrzeć, by wiedzieć, że jej czar zadziałał na biednego ucznia. Po chwili jego wzrok przestał być mętny, myśli wróciły do normy. Rozejrzał się niepewnie po pomieszczeniu i po chwili niepewności uśmiechnął się delikatnie do nauczycielki transmutacji, na Cassiusa nawet nie zwracając uwagi. Vanja odpowiedziała mu skinieniem głowy, po czym ten ruszył w kierunku wyjścia. Dopiero gdy miała pewność, że chłopak znajdował się daleko stąd, skupiła swój nieskrywany gniew na ślizgonie. Zaklęła szpetnie po szwedzku. - Coś ty sobie wyobrażał?! Czy ty kurwa wiesz, jakie konsekwencje mogły przynieść twoje działania. - teraz, gdy nie była już skupiona na hipnozie, wrzała od gniewu, który targał jej niewielkim ciałem. To wszystko zabrnęło za daleko. Musiał o tym wiedzieć.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Nie zdawał sobie sprawy z tego, że coś mu umyka. Wydawało mu się, że wie co robi i ma kontrolę. Przecież nawet przez krótką chwilę nie stracił panowania nad swoją hipnozą. Trzymał ją w niewidzialnych rękach jak miecz i mierzył w przeciwnika. Tylko, że on był jakiś taki bardziej przebiegły, albo może miał w zanadrzu inny zestaw sztuczek, niż Swansea. Trafiał na szczególnie wrażliwe fragmenty jego bariery i wciskał się przez nie jak wirus, jakaś straszna, zaraźliwa choroba rozprzestrzeniająca się na powierzchni chwiejnej, hipnotycznej tarczy jakby wysiano tam dla niej idealne poletko z osłabionych komórek. Najciekawsze było to, że Cassius naprawdę nie zdawał sobie sprawy z tego, iż stracił kontrolę już przed kilkoma minutami i jego hipnoza, zamiast ataku, zaczyna coraz bardziej przypominać dziecinne oganianie się tym jego mieczem, aniżeli faktyczną walkę i stawanie naprzeciwko siebie jak równy z równym. Nigdy nie spotkał ani oklumenty, ani legilimenty, więc zawsze sądził, że to się od razu czuje. Trochę tak, jak miewał sam na sam z Harlow. Czasem wydawało mu się, że próbuje nim manipulować, a potem odnajdywał się w sytuacjach, które były dziwne, niewygodne i obce, a jej zadowolona gęba psuła mu cały dotychczas miło spędzony dzień. To nie było to samo, co wcale nie zmieniało faktu, że sytuacja w gruncie rzeczy była o wiele bardziej niebezpieczna w skutkach. Nawet przez moment nie pomyślał, że może w ten sposób zdradzić Vanje. Dla niego był to jedynie kolejny trening. Wszak na kim miał ćwiczyć, jeżeli nie na losowych ludziach, z którymi nie łączyły go głębsze relacje? Z nauczycielką szło mu dość opornie, aby było to zachęcające, a z uczniami… cóż, z nimi było kompletnie inaczej. Nie wszyscy uginali się pod wpływem jego woli, ale Cassius wbrew pozorom nie był głupi. Szybko nauczył się gdzie powinien wsadzić palec, aby powiększyć ranę i kręcił oraz dłubał w niej tak długo, aż wreszcie torował sobie drogę naprzód. Dopiero ta ściana go otrzeźwiła, uświadamiając mu, że hej, wcale przecież nie jest tak doświadczony, jakby chciałby być. Aż wreszcie do pomieszczenia weszła ona. Poczuł ją, zanim w ogóle ją zobaczył. Jej gniewna, chociaż niezwykle skupiona na celu wola, syczenie w głosie. To wszystko wydawało się zdradzać jak bardzo była na niego wściekła, zanim jeszcze tak naprawdę padły słowa skierowane do niego. Spojrzał na chłopca. Jego wzrok momentalnie się zamglił, a droga do jego umysłu, jaką Ślizgon momentalnie zbadał zdawała się otwarta na oścież, jakby nigdy nie była zamknięta. Wycofał się z niej, trochę skołowany tym jakie to wszystko było dla niej proste. Zazdrość, jak ogień, zapłonęła w nim prawdziwą falą i kiedy wyrzuciła z siebie tak wściekłe słowa, naturalnie przyjął jej wzburzenie jakby już od samego początku należało wyłącznie do niego. - Jakie niby? Zdaje się, że nigdy mi nie powiedziałaś JAK rozpoznawać takich ludzi. - Odfuknął jej natychmiast, rozeźlony łatwością, z jaką go oceniła. Tymczasem prawda była taka, że Cassius naprawdę wkładał w hipnozę całego siebie. Nigdy nie był na niczym tak skupiony jak właśnie na opanowaniu tej umiejętności. Wszystkie słowa Vanji wydawały mu się niesprawiedliwym oskarżeniem. Zbeształa go jakby był skończonym kretynem, który nie ma zielonego pojęcia o tym co robi, podczas gdy był po prostu niedoświadczony. Wciąż drążył i szukał miejsc, w których mógł poznać inną stronę hipnozy, niż ta, którą nieustannie gasiła go nauczycielka, a jednak nie powiedział nic więcej. Jedynie oczy lśniły mu od dziesiątek niewypowiedzianych słów, a jego wrząca wola kumulowała się stopniowo. Nawet nie zauważył, że po raz pierwszy przy nim naprawdę uniosła na niego głos.
Vanja A. I. Northug
Wiek : 33
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 157cm
C. szczególne : Silny Szwedzki akcent, bardzo młody wygląd
Vanja nie mogła wiedzieć, że Cassius był kompletnie nieświadomym zbliżającej się porażki. Dla niej było to oczywiste od razu, gdy tylko spojrzała na tych dwoje. Wiedziała, co się święci. W końcu sama przerabiała to na własnej skórze. Czy rozsądnym było pozwolić, by jej uczeń popełniał dokładnie te same błędy, co i ona przed laty? W jej mniemaniu nie. Po to mówiła mu to wszystko, by wiedział, czego powinien się wystrzegać. Jak przewidywać ewentualne ruchy przeciwnika w taki sposób, by nie pozwolić sobie na chwilę nieuwagi, która mogła zaważyć na tak wielu aspektach. Już nawet nie chodziło o wydanie się wszystkiego. Tu mowa była raczej o ewentualnym uszkodzeniu samego siebie. Bo co, gdyby tamten legilimenta był zbyt zachłanny? Dotarł zbyt głęboko? Jakie prawdy mógłby poznać na temat młodego Swansea. Szwedka mogła się tylko próbować domyślać. Również nie miała pojęcia o tym, jakie wrażenie zrobiła swoim wejściem do pomieszczenia. W tym momencie nie skupiała się na ślizgonie, pozwalając aby jej jaźń była skoncentrowana na jednym, konkretnym celu: zażegnaniu krzyku, którego stała się świadkiem. Dopiero po chwili, gdy skupiła swój wzrok na chłopaku, mogła dostrzec wiele. Jego oczy, choć błękitne jak każdym innym razem zdawały się mówić więcej niż wszelkie słowa, jakie mógłby w tym momencie użyć. Złość? Gniew? A może wszystko po trochu... Nieszczególnie interesowała się tym faktem. Wolała pozwolić sobie na to, by w tym momencie przekazać mu dokładnie to, co miała do powiedzenia. Wiele słów cisnęło się na język. Nie zamierzała powiedzieć tego wszystkiego, co mogłaby w tej sytuacji. Że jest kretynem, egoistycznym dupkiem, kóry za nic miał czas, jaki mu poświęciła i wiedzę, którą starała się wpoić. Naturalne kamienne lico zostało skutecznie zastąpione grymasem, który tylko pozornie był wyrazem niezadowolenia. We wnętrzu aż kipiała. Jak mógł być tak nieroztropny. Czy te wszystkie spotkania, które odbyli, niczego go nie nauczyły? Jego słowa sprawiły, że na ułamek sekundy straciła swój rezon. W zasadzie nie powinna się powtarzać, ale skoro tego od niej wymagał, dlaczego nie miałaby tego zrobić ponownie? - Nie zauważyłeś, że NIE MOŻESZ się przedrzeć?! - wysyczała w jego kierunku. - Czy nie mówiłam ci o tym, że każdy ma własną barierę? Nie, to chyba były słowa skierowane do innego ucznia, który się pałęta bez celu po Hogwarcie. - być może jej słowa były zbyt ostre, niekoniecznie w stu procentach związane z prawdą. Nie jej winą było to, że oceniła chłopaka, nie do końca zdając sobie sprawę z tego, że oskarżenia były takie a nie inne. Jej natomiast winą było to, że uderzyła w nią jego niekompetencja. Że wyzwolił w niej takie odczucia, których normalnie nie miała w zwyczaju okazywać wprost względem innych ludzi. Nie lubiła tego robić. Zawsze emocje trzymała na bardzo krótkiej smyczy a teraz czuła, jakby wszystko w niej wybuchło. - Gratulację, panie Swansea. Szlaban na tydzień. Codzienne czyszczenie pucharów w izbie pamięci będzie dobrym zadośćuczynieniem za to zachowanie. - czy była w tym momencie sprawiedliwa? Chyba nie. Chciała jednak pokazać mu, że pomimo iż nie naucza go transmutacji i teoretycznie nie jest jego nauczycielką, nie zamierza nikomu pobłażać. Nawet tym uczniom, względem których zdążyła zapałać jakąś sytuacją.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Czuł jak drżą mu nawet końcówki palców. W normalnych sytuacjach, gdy ktoś działał mu na nerwy reagował dość podobnie. Całe jego ciało się spinało. Prostował się, zadzierał dumnie podbródek i szukał słów. Obelżywych czy nietaktownych, nieważne. Zwykle jednak trafiających do celu. Nacierał, nie odwracając się za siebie, a dziś z jakiegoś powodu powstrzymał się, dusząc w sobie mordercze wręcz pokłady nienawiści, jakie nagle do niej odczuł. Za kogo ona się miała? Za alfę czy omegę? Za niedoścignioną? Za jedyną, która jest w stanie powiedzieć, że zna się na tym co robi? Niby nie było to nic, co powinno aż tak go rozeźlić. Niby sam był sobie winny, skoro okazał się nie dość silnym, a na tyle uległym, aby przegrywać starcie z innym uczniem, jakiego ona zgasiła z taką łatwością, a jednak wciąż widział w tym zbyt ostrą ocenę. Poruszył się nerwowo, zaciskając palce, aby powstrzymać ich drżenie, ale nie zamknął ich na wnętrzu swej dłoni. Zrobił coś, czego nie odważyłby się zrobić względem nauczyciela. Nigdy. A jednak Vanja już dawno temu przekroczyła z nim taką zwykłą granicę między belfrem, a podległym mu uczniem. Przekonała go o tym ostatecznie wtedy, gdy poczęła besztać go za niekompetencję, jakiej on wcale nie czuł. Wprost przeciwnie, w ciągu kilku minionych tygodni poczynił takie postępy, jak jeszcze nigdy wcześniej na jakimkolwiek polu. Praktyczne, wszak teorię znał aż za dobrze. Nie potrafił jej jednak ubrać w czyny i dziś, chociaż powinien czuć zawód porażką, nie było w nim miejsca nawet na odrobinę skruchy. Więc zacisnął palce na materiale okrywającym jej piersi. Szarpnął nim mocno, przyciągając ją do siebie tak blisko, że nieomal czuł zapach jej skóry. Jednocześnie chyba musiała wspiąć się na palce, bo Swansea nie patyczkował się i nie dbał o to czy będzie unosił ją w powietrze czy nie. - Odwołaj to co powiedziałaś. ODWOŁAJ, natychmiast. - warknął wściekle wprost w jej twarz. Jego oczy, niby dwa blade szafiry, rozbłysły od hipnotycznej magii, chodź on sam nie zdawał sobie z tego sprawy. Tak przerażająco wściekły, że aż zimny, dotarł do tych pokładów swojej osobowości, która nie znosiła sprzeciwu, ani prawdy, ani bólu jaką ona ze sobą niosła. Potrzebował zaprzeczenia. Desperacko go pragnął, więc wbił się w nią jak nóż w masło. Nie wyczuwał jej granic, nie myślał nad tym co robi. Po prostu natarł jak ciężarówka na przechodzącą drogą sarnę. Nie myślał o efektach swojego postępowania, jak zawsze najpierw działając, a potem myśląc. Nie chodziło nawet o ten głupi szlaban. Trudno było zliczyć jak wiele ich już odbębnił. Żaden nowy nie mógłby zaszkodzić jego godności czy poczuciu bezkarności. Puścił ją tylko dlatego, że nie mógł wytrzymać w bezruchu. Nagle, bez ostrzeżenia i cofnął się o krok, aby nie zrobić czegoś, czego mógłby pożałować. To nie była Dina.
Vanja A. I. Northug
Wiek : 33
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 157cm
C. szczególne : Silny Szwedzki akcent, bardzo młody wygląd
Widziała wyraźnie, jak emocje buzują aż w młodym Swansey'u. Jednak nie przejmowała się tym. Wielokrotnie wcześniej zdarzało jej się być świadkiem tego, jak młody umysł próbuje pokazać jej swoją wyższość nad nią, kompletnie nie zdając sobie sprawy z tego, co czego ona właściwie jest zdolna. Już temperowała takich, choć wcale nie sprawiało jej to przyjemności. Nie była tym typem nauczyciela, który radował się kolejnymi karami posyłanymi w kierunku uczniów. Czy to w postaci punktów, czy szlabanów. Dla niej to zawsze była ostateczność. Coś, co stosowała nader rzadko. Nie wiedzieć czemu zignorowała tę część jej własnej podświadomości, która zawiadamiała ją w momencie, gdy coś mogło pójść źle. Nieświadomie uciszyła ten komunikat zbyt poruszona tym, co zastała w pomieszczeniu. Dla niej najistotniejszym było wyciszenie zagrożenia, które mogło się pojawić ze strony tego ucznia, co tak nieroztropnie został przez Cassiusa wybranym na swojego przeciwnika. Próbowała zdusić wszystko w zarodku, niespecjalnie przejmując się faktem, co w ogóle Ślizgon sobie na ten temat pomyśli. W końcu, ona była nauczycielem, czy w takiej sprawie powinna przejmować się opinią, jej zdaniem, niedoświadczonego ucznia? Intuicja podpowiadała, że nie. A potem stało się to wszystko. Nagle poły szaty Vanji znalazły się w zaciśniętych pięściach chłopaka. Jego twarz była zdecydowanie zbyt blisko nawet biorąc pod uwagę relacje, jakie ich do tej pory łączyły. Nie chciała tego, nie mogła dopuścić do rozwoju sytuacji. Nagle okazało się, że musiała stanąć na samych krańcach jej własnych palców, bo tak zażyczył sobie wbrew jej woli ten podły ślizgon. A potem było już tylko gorzej. Nie wiadomo, czy na wskutek własnej nieuwagi, czy naprawdę dobrej kontroli umysłu przez Cassiusa, Vanja została zaatakowana. Rozkaz wydany za pomocą jego słów i umysłu uderzył w nią z całej siły. Obezwładniona tą siłą, nie mogła nic zrobić. Wzrok rozmazał się, stała się posłuszną lalką w jego dłoniach. Wyrobione na przestrzeni lat nawyki obrony własnego umysłu próbowały działać, ale nic nie mogły zrobić. Nie tym razem. Atak chłopaka był prawdopodobnie najsilniejszym, na jaki do tej pory się odważył. A umysł Vanji stał mu się kompletnie posłuszny. Nie mogła kontrować niczego, wbrew jego woli. Jej wargi posłusznie rozchyliły się a język zaczął intonować odpowiednie, jego zdaniem słowa. Gdzieś tam, głęboko w środku, jakaś część jej jestestwa próbowała ugasić pożar, który on rozpalił swoim nagłym wtargnięciem, bezskuteczna była to jednak próba. -O...o...odwołuję... - wyjąkały jej wargi, bardzo cicho, bardzo niepewnie. Bo o to mu chodziło, prawda? A skoro stał się panem jej jestestwa, ona musiała posłusznie go wysłuchać. Tak nagle jak atak się zaczął, tak samo raptownie został urwany. Jak po pstryknięciu palcami, jego obecność ustała. Ciężko opadła na całe stopu. Samoświadomość wróciła wręcz przyprawiając Szwedkę o ból głowy. Otrząsnęła się z letargu, w którym ją pogrążył, zaczynając rozumieć, co właściwie się tutaj stało. Zszokowana spojrzała wpierw na swoje ubranie, które wciąż jeszcze nosiło ślady jego dłoni na sobie. Zaskoczenie szybko zostało zastąpione czymś tak mrocznym, że nawet sama Vanja bała się tego uczucia. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz jej umysł ogarnął taki mrok, gniew. Wszystko to było skierowane w stronę Cassiusa. Tylko w przeciwieństwie do niego, ona umiała to kontrolować. - Jak śmiesz... - wysyczała cicho. Nie musiała mówić głośno. W tych dwóch słowach zawarła wszelkie uczucia, jakie w tym momencie żywiła względem tego chłopaka. Nienawiść, gniew, odrazę. Jej oczy aż iskrzyły się od nienawiści, jaka w nich zagościła. - Jak kurwa śmiesz, ty nic nie znacząca istoto... - zdecydowanie głośniejszy ton, niż poprzednio. Jad sączył się z każdego wypowiadanego przezeń słowa. Nie, tym razem nie mogło być dobrze. Tym razem wiedziała, co powinna zrobić, automatycznie uruchomiła wszelkie blokady, które miały za zadanie chronić jej umysł. Mogła go zniszczyć. Mogła go zmieść z powierzchni ziemi w przeciągu zaledwie kilku sekund. Mogła sprawić, że zapomni o tym, jak żył, co robił. Najprostsze czynności stałyby się najtrudniejszymi do zrealizowania. Mógłby zapomnieć, jak oddychać, trawić spożywany pokarm. Czy tego chciała? Tak, pragnęła go unicestwić.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Samozadowolenie wypełniło go niemalże po same czubki palców. Kiedy widział jak jej obrona gaśnie, jego ego skoczyło niemalże pod sam sufit. Był tak rozeźlony, że nie byłby w stanie się opanować nawet wówczas, gdyby jego próba okazała się kompletnie nieudana. Zresztą, sam nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, że faktycznie zaatakował ją czymś innym, niż jedynie fizycznie. Trzymał ją blisko siebie. Czuł jej perfumy, zapach proszku do prania. Poznał jak pachnie jej skóra. Mimo wszystko, kompletnie go to nie wzruszyło i nie przyciągnęło do niej jak to zwykle miało miejsce. Zazwyczaj fascynowały go takie bodźce, a dziś? Dziś kompletnie odebrały mu chęci, aby prowadzić z nią jakąkolwiek dyskusję. Nie myślał nad tym do czego to doprowadzi. Po prostu zadziałał, jak to zwykle miał w zwyczaju, a kiedy widział, że to działa, nagle poczuł, że wpada w panikę. Jej niepewne słowa, oczy pozbawione jakiegokolwiek kontaktu. To wszystko było dla niego tak obce, że aż kompletnie niesatysfakcjonujące, a przecież czyż to właśnie odwołania przez nią słów nie pragnął, gdy wypowiadał to polecenie? Zmieszał się, zamknął w sobie jeszcze bardziej. Puścił jej szatę nagle i niespodziewanie nawet dla samego siebie. Jak szmacianą laleczkę, pozostawił ją samej sobie, a orientując się, że faktycznie wpadł w jej umysł jak rozpędzony pociąg, wyślizgnął się z niego równie szybko jak się tam znalazł. Nie miał pojęcia czy zrobił to sam czy to ona pozbyła się go stamtąd, wymiatając go własnym doświadczeniem. Szok jaki wymalował się na jego twarzy był szczery. Wściekłość uleciała z niego tak szybko, jakby ktoś przekłuł w nim balonik. I paradoksalnie, kiedy on był już kompletnie ugłaskany, rozbity przez to co właśnie między nimi zaszło, ona przejęła jego rolę. Widział, że ją rozsierdził, nie był przecież głupi, ale chyba po raz pierwszy w swoim życiu świadomie zrezygnował z roli napastnika. Nie zareagował złością na złość. Nie podjął rękawicy, jaką teraz mógłby ponownie unieść, aby szykować się do natarcia. Stał przed nią wciąż wysoki, a jednak przygarbiony ciężarem tego co się stało. Niepewny czy powinien czuć satysfakcję z tego, że wreszcie rozbił jej obronę na proch i okazał się wart jej nauk czy wprost przeciwnie - winna należeć mu się wyłącznie pogarda, że zrobił to jej, swojej nauczycielce. Zmieszanie jednak ulatywało z niego z sekundy na sekundę. Jej słowa ugodziły w niego mocniej, niż cokolwiek innego. Żaden ton, żadne spojrzenie czy mentalny atak, którego mógłby się spodziewać nie równał się niczym z tym wyzwiskiem. Nie był nic nie znaczący. Nigdy nie miał być. Zacisnął mocniej szczęki, gdy gniew ponownie zaczynał w nim gorzeć, ale tym razem zdołał zdusić go w zarodku i sprawić, aby nie przejmował on kontroli nad nim samym. Do tej pory była to sztuka, której Cassius nie potrafił opanować. - Przepraszam - powiedział, kompletnie zaskakując tym nawet samego siebie. On nie przepraszał. Praktycznie nigdy. Musiał mieć naprawdę powód, aby czuć się winnym tego co się stało i aby faktycznie chcieć poprawić stosunki z rozmówcą czymś, co (jak uważał) rzadko kiedy w ogóle działało. Westchnął, na moment kryjąc twarz w dłoniach. Kotłowało się w nim tak wiele myśli i jeszcze więcej emocji. Czuł pod powiekami tępy, pulsujący ból od tego wszystkiego. Marszcząc brwi, przetarł oczy palcami na wzór małego dziecka. - Nie chciałem - dodał jeszcze, gdy już ponownie na nią spojrzał. Widział jak jest wściekła, a jednak od tego nie uciekł. Poddał się jej woli w zakresie dedykowanej mu kary. Najpierw miał dostać szlaban za nieostrożność i nieudolność, a teraz? Za udaną hipnozę i przypadkowe wzniesienie się na moment na jej własny poziom? To było kompletnie bez sensu, ale to nie on był tutaj uprawnionym do decydowania o tym. Milczał więc i czekał na werdykt.
Vanja A. I. Northug
Wiek : 33
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 157cm
C. szczególne : Silny Szwedzki akcent, bardzo młody wygląd
Nie potrafiła w łatwy sposób zrozumieć tego, co tak właściwie tutaj zaszło. Sytuacja była dla niej kompletnie niezrozumiała i zupełnie nienormalna. Ile to lat minęło, od momentu, gdy ktoś tak łatwo spenetrował jej umysł, jak ten tutaj uczeń? Dziesiątki? Prawdopodobnie tak. Teraz stała przed nim, kompletnie nie pojmując swoim umysłem tego wszystkiego. Jak mogła do tego dopuścić? Jak właściwie mogło się to wszystko stać? Gdyby tylko wiedziała, z kim ma do czynienia, nigdy nie podjęłaby się próby nauki go hipnozy. W tym momencie nie miało to żadnego znaczenia. Bo nic nie mogło zmienić sytuacji, która się przed nimi wyklarowała. Gorycz i gorąc opanowały całe jej ciało. Nieświadomie gotowała się z gniewu, nie zwracając na to uwagi. Najważniejszy był on. Ten ślizgon, który ośmielił się zrobić coś takiego. Ten, który to powinien zważać na każde jej słowo, skoro uznał niepisaną umowę, która została pomiędzy nimi zawarta. A zamiast tego atakował. Niespodziewanie, szybko i bezlitośnie. Nie wiedziała, kogo powinna obwiniać za to całe zajście. Czy samą siebie, czy może raczej skierować swój gniew przeciw niemu. To było najprostszym rozwiązaniem i w jej mniemaniu, najbardziej skutecznym. To on naruszył tę nieprzekraczalną, niewidoczną granicę. I nie, nie wystawił poza nią palec, on po prostu przeskoczył ją na odległość kilku metrów i z lekceważącym uśmieszkiem patrzył na nią i na to, co zamierzała z tym zrobić. A chciała zrobić wiele. Przede wszystkim, zmiażdżyć go. Zniszczyć i unicestwić w jednej sekundzie. Sprawić, że zapomni o świecie, o rodzinie, przyjaciołach, o samym sobie. Ukarać odpowiednio względem popełnionego występku. Tylko na jego nieszczęście, uznała, że najodpowiedniejszym sędziom i katem zarazem, będzie ona sama. Tylko że widziała, jak nagle maleje pod palącym spojrzeniem jasnych tęczówek. Jak zaskakuje go jego własna siła i przygniata swoim ciężarem czyn, którego się dopuścił. Pozornie nie reagowała. Choć w środku coś zaczęło się w niej zmieniać. Ciężki i szybki oddech zmalał znacząco, gorące spojrzenie pełne wzgardy, nieco straciło na swojej mocy. Czy mogła pozostać obojętna względem tego wszystkiego? Mogła, tylko kolejne pytanie, czy chciała to zrobić. Desperacko pragnęła uwierzyć w to, że ten człowiek naprawdę odczuwa coś w rodzaju skruchy. Doświadczenie podpowiadało jej jednak, że jest to mało prawdopodobny scenariusz. Większe prawdopodobieństwo było takie, że on po prostu nie chciał sprowadzić na siebie konsekwencji w tym momencie. Skąd mogłaby zyskać stu procentową pewność? Nie, nie chciała teraz używać na nim hipnozy, bo mogłoby się to skończyć naprawdę źle. Nie panowała nad sobą dość dobrze, by wyczuć ten moment, w którym powinna wycofać się z jego jaźni. A potem padło to słowo, które jednocześnie pragnęła i bała się usłyszeć. Jej spojrzenie jeszcze bardziej straciło na swojej pierwotnej mocy. Usta zacisnęły się w cienką linię, nie pozostawiając w ogóle miejsca na pełne wargi. Milczała, trawiąc w sobie to, co właśnie usłyszała i zaszło między nimi. Jakby odruchowo dotknęła dłonią swojej szaty w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą była jego dłoń. Patrzyła na to miejsce długo, poprawiając niewidoczną dla nikogo zmarszczkę na materiale. Dla niej była widoczna. Paliła całe jej ciało. Wciąż widziała jego długie, smukłe palce, zaciskające się w tym miejscu. - Nie będzie już więcej prywatnych lekcji, panie Swansea. - powiedziała po naprawdę przedłużającej się ciszy. W końcu wróciła wzrokiem w jego stronę, zastanawiając się, co właściwie widzi w tych oczach. Wrócił również oficjalny ton, którym od zawsze powinna się do niego zwracać. Skrócona granica w tej relacji mogła być tym błędem, który miał ją pogrążyć. A właściwie to już to zrobił. - Nie sądzę, aby było to wciąż dobrym rozwiązaniem. - dodała po chwili. Naprawdę tak uważała. Nie, nie bała się go i tego, co mógłby dalej zrobić. Raczej bała się samej siebie i tego, w jaki sposób ona mogłaby postąpić w takiej sytuacji. Lubiła to miejsce i nie chciałaby zostać wydaloną za znęcanie się nad studentami. Nie w taki sposób widziała swoją karierę w Hogwarcie.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Jedna rzecz nieodzownie ich łączyła. Brak lęku i respektu względem siebie nawzajem, jaki zdawał się być motorem napędowym dla tych poplątanych relacji ucznia z nauczycielem, które wytworzyli między sobą. Nie było w nim więcej widocznych przemian, a przynajmniej nie tak spektakularnych. Jedynie jego oczy zdradziły, że w jakiś tam pokrętny sposób jej słowa nie były tym co chciał usłyszeć. Chociaż chciał to zrobić to nie zacisnął mocniej zębów. Pozwolił sobie na rozluźnienie twarzy, aby nie zabić jej spojrzeniem za to, co właśnie mu odbierała. Pozbawiając go możliwości rozwoju robiła mu największą krzywdę, jaką tylko mogła i nie miał jej za to pozostać dłużny. Jednakże, w obecnej sytuacji nie miał również absolutnie żadnych wątpliwości co do tego, kto górowałby w tym starciu. Nie potrzebował go teraz, ale w przyszłości z całą pewnością do niego dojdzie. I chociaż wdzięczność za nauki mieszała się w nim z żalem za ich przerwanie, Cassius był człowiekiem mściwym i podjęcie decyzji co do powzięcia zemsty za porzucenie go, było znowu całkiem racjonalną decyzją jak dla niego. Raz podjęta, rzadko była zmieniana. Ścisnął zapalnik między słowami, aby nie padła na niego żadna przypadkowa iskra, jednocześnie mocno gryząc się w język. - Szkoda - odpowiedział jej, pomimo próby zachowania milczenia i odszukał w sobie wystarczająco głębokie pokłady cierpliwości, aby spojrzeć jej w oczy. Jego ziały nie tylko chłodem, ale też i pustką przygotowaną podczas wyciszającej próby nie ciśnięcia w nią wprost oskarżeniem. Prawdę mówiąc, po tej sytuacji nie miał jej już nic więcej do powiedzenia. Cofnął się od niej o krok, nie spuszczając z niej spojrzenia. - Czy mogę odejść, pani profesor? - Zapytawszy o to, ledwie powstrzymał się od ironicznego nacisku na dwa ostatnie słowa. Cóż, niewiele to dało. Wypowiadanie zwrotów grzecznościowych względem nauczycieli w jego ustach zawsze brzmiało nie tak jak powinno. Za rzadko z nich korzystał, aby być w tym autentycznym.
Vanja A. I. Northug
Wiek : 33
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 157cm
C. szczególne : Silny Szwedzki akcent, bardzo młody wygląd
Nie mogła wiedzieć, jak jej słowa zadziałają na niego. Ich relacja nigdy nie była do tego stopnia zażyła. Uważała jednak to co zrobiła, za najlepsze możliwe rozwiązanie. Lata doświadczenia nauczyły ją, aby unikać ewentualnego zagrożenia, niebezpieczeństwa. Co, gdyby jeszcze jeden raz zapomniała się w jego obecności? Mogła tylko podejrzewać, że nim zorientowałaby się w jego zamiarach, wykorzystałby to do cna. A wtedy wszystko inne byłoby już stracone. Nie byłoby powrotu kompletnie do tego, co było wcześniej. Nie spodziewała się tego, że obniży swój wzrok, aby wbić w jej oczy swoje błękitne tęczówki. Pragnęła dostrzec w nich, co tak naprawdę myślał w tym momencie chłopak, ale było to wręcz niemożliwe. Bariera, którą się otoczył, była bardzo skuteczna. Głupia myśl podpowiadała, by może jednak spróbować od środka dowiedzieć się tego wszystkiego, lecz stłamsiła ją, nim zdołała w pełni wykiełkować. Jak by to o niej świadczyło? Wtedy nie byłaby w niczym lepsza, niż on sam. Świadomie wykorzystałaby zyskaną przewagę, tylko po to, aby go upokorzyć, zademonstrować w dosadny sposób, kto mimo wszystko, mógł w takim starciu mieć przewagę. Tego nie zamierzała robić. -Też żałuję. - ciche słowa wyrwały się z wnętrza jej ust, nim zdążyła je powstrzymać. Czuć było w nich żal, który faktycznie dominował w jej wnętrzu. Naprawdę tak było; naprawdę żałowała tego, jak to wszystko się potoczyło, świadoma faktu, że nie powinno tak być. Uważała, że powiedziała wcześniej błędne słowa, choć wykręcać się z nich nie zamierzała w tym momencie. Bo wiedziała, że Cassius wcale nie był nic nie znacząca istotą. Wręcz sądziła, że stać go na bardzo wiele i jeszcze więcej przed nim. Nie mogła pozwolić sobie na to, by o tym powiedzieć głośno. Z pewnością nie w tym momencie. -Oczywiście. - skoro wracali na te formalne ścieżki, pozwoliła sobie odchrząknąć i użyć dodatkowo odpowiedniego dla jej stanowiska tonu. -Panie Swansea, może pan udać się w swoją stronę. - dodał po chwili, nieświadomie delikatnie zadzierając podbródek ku górze. Co chciała tym pokazać? Nie wiadomo. Ale miała dosyć tego spotkania i zbyt wiele kwestii do przemyślenia, które wymagały spojrzenia na nie na osobności, nie pod ostrzałem świdrującego ją spojrzenia.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Nie spodziewał się, że z jej ust mogą w ogóle paść takie słowa. Drgnęła mu lekko prawa brew, ale nie uniósł jej w wyrazie zaskoczenia. Zamiast tego, splótł ramiona na piersi w geście tak ciasnym, że nie byłoby gdzie szpilki włożyć, gdyby tylko ktoś spróbował. Był na nią po prostu zły i nie było tutaj miejsca na jakiekolwiek żałowanie czegokolwiek. Odwrócił na moment twarz profilem do Vanji, wbijając uparte spojrzenie w trzeszczący wesoło kominek. Całą swoją silną wolą starał się zapanować nad swoimi emocjami i jeśli nauczycielka zdołała coś mu wpoić to właśnie to, że jest to niezwykle ważne. I starał się, robił spore postępy na tym polu, a jednak nie zastanawiał się teraz nad tym dłużej, niż byłoby to konieczne. Nie chciał i nie potrafił. Milczał - to akurat ostatnio szło mu nieźle. Uniósł na nią wzrok dopiero wtedy, gdy odezwała się ponownie i gdyby nie jawna postawa zamknięta i zaciśnięte mocno zęby można by pomyśleć, że kompletnie go to nie obeszło. Tymczasem nagle puścił własne ramiona, na jej zadarty podbródek reagując ostrym wyprostowaniem pleców. - Cudownie - syknął, nieomal dosłownie jak wąż. Jego głos aż drżał od skrywanej w nim emocji - swoistego chłodu przeradzającego się w coś większego, czego nie chciał do siebie dopuścić. Przedarł się więc obok niej, jakby wcale nie istniała. Żadnego „do widzenia”, „dziękuję”, czegokolwiek co mogłoby wskazywać na to, że faktycznie ją zauważył. Wychodząc trzasnął drzwiami trochę zbyt mocno, aby było to kulturalne, ale co to za różnica w tym momencie? Nie było go już tutaj. Nie miał nauczyciela. Odtąd musiał radzić sobie sam.
Przez ostatnie kilka tygodni lekcje zajmowały mu najwięcej czasu. Taktyka intensywnej nauki na początku semestru przynosiła mu więcej czasu wolnego w cieplejsze dni, a to oznaczało więcej popołudni spędzonych na wygrzewaniu się na błoniach z książką albo aparatem – jedna z niewielu perspektyw, które faktycznie motywowały go do nurkowania w podręczniki i zwoje pergaminu. Zaczynał już jednak sięgać tego momentu, kiedy umysł ukradkiem szukał wymówek do lenistwa i prokrastynacji. Potrzebował przynajmniej chwili odskoczni, dlatego sięgnął do sterty papieru dla odmiany niezwiązanej ze sprawami szkolnymi. Zaczął kartkować plik pergaminu, pobieżnie przeskakując wzrokiem po zapisanych słowach. Jakiś czas temu, niebawem po przyjeździe do Hogwartu, pod wpływem afektu napisał kilka tekstów, w których między wierszami wykpiewał swojego ojczulka i chociaż kiedy wracał do nich pod koniec zimowego semestru, wydawały mu się niepokojąco upstrzone emocjami, które wyciekły mu ukradkiem na papier, a których wolał, żeby tam nie było. Od kilku dni nosił ze sobą wymięty już od używania zwój, nosząc się z zamiarem przepisania z niego odpowiednich fragmentów. I to właśnie miał zamiar teraz zrobić, ale... gdzie on był? Ściskał w dłoniach ostatnią kartkę ze sterty. Nie, nie, na pewno tam była. Przekartkował zwoje jeszcze raz. I jeszcze raz. I jeszcze raz, ale nie było śladu po tym, którego szukał. Schował twarz w dłoniach. Gdzie widział go po raz ostatni? Przypomniał sobie, jak wcześniej tego dnia porządkował swoją torbę przed wyjściem z salonu wspólnego i poderwał się z miejsca. Chyba wyciągnął zwój, położył go gdzieś na kanapie i zapomniał włożyć go z powrotem. Niech to szlag. Nerwowym krokiem wyszedł z dormitorium i prawie biegiem przemierzył drogę do salonu wspólnego, w którym natychmiast skierował swoje kroki do najbardziej schowanego (czyli jego ulubionego) kąta. Zatrzymał się w pół kroku, widząc, że ktoś zdążył zająć to miejsce. Kojarzył nawet tę dziewczynę, widywał ją czasami na korytarzu. Coś mu nawet świtało, że ma na imię Yuuko. Przesunął wzrokiem po jej twarzy w dół i serce stanęło mu na moment, bo zauważył zwój pergaminu w jej rękach. Ale pozostawała jeszcze szansa, że albo nie była to jego zguba, albo nie przeczytała jego zawartości. W myślach błagając Merlina o litość, przemierzył odległość dzielącą go od stolika. – Przepraszam – powiedział, wodząc wzrokiem po obiciu jednego z foteli. Odchrząknął i przeniósł spojrzenie na dziewczynę. – Nie znalazłaś tu może świstka papieru? W zasadzie rolki pergaminu – zapytał z językiem poplątanym od wykrzykiwanych w myślach przekleństw.
Ostatnie dni były dla niej dosyć ciężkie i obfitowały w wiele różnych zadań, które skrupulatnie wypełniała. Dodatkowo ze względu na studia i pracę do swojego mieszkania wracała jedynie późnymi wieczorami głównie po to, by się przespać i zadbać o znajdującą się tam szałwię, którą podarował jej przed miesiącem O'Connor w ramach zadania koła zielarskiego. No i... miała nadzieję, że jej kotka nie ma jej za złe tego, że zbyt często była pozostawiana sama sobie. Tego dnia spędzała jedną z dłuższych przerw między zajęciami w pokoju wspólnym. Tuż obok niej leżała jej puszysta towarzyszka, biała kotka szkocka zwisłoucha, którą dziewczyna leniwie drapała za uchem. W ręku trzymała pergamin z zapisanym tekstem jednej z piosenek, którą włączała do swojego repertuaru przy jednym z występów. Nic szczególnego. Ot starała się spamiętać wszystkie słowa, by następnie lepiej szło jej opanowanie jej w całości. Zresztą... czasami lubiła przeanalizować sam tekst bez obecności muzyki, traktując go jako utwór literacki. W końcu tak też mogła robić. Dopiero po jakimś czasie dostrzegła, że w jej pobliżu znalazł się niewątpliwie zdenerwowany chłopak, który spoglądał na nią i trzymane przez nią papiery. - Nie, nie widziałam - odpowiedziała, prostując się i będąc już gotową do tego, by wstać z kanapy. Shirayuki-hime miauknęła jedynie zawiedziona brakiem dalszych pieszczot, ale Yuuko nie zwracała na to większej uwagi. - Zgubiłeś to gdzieś tutaj? Pomóc ci szukać? - spytała, odkładając na bok swoje rzeczy, gotowa do akcji poszukiwawczej.
Natychmiast odetchnął z ulgą, ciśnienie spadło, a puls przestał szumieć w uszach, kiedy w myślach skreślał najgorszą z możliwych opcji. Na szczęście papiery w jej rękach nie należały do niego. Chyba zapadłby się pod ziemię, gdyby się dowiedział, że ktoś przeczytał ten skrajnie emocjonalny tekst, w dodatku jeszcze podpisany jego imieniem i nazwiskiem. Zdecydowanie wolał uniknąć scenariusza, w którym ktokolwiek dowiaduje się, że Skuja wcale nie jest tak zupełnie zobojętniały, na jakiego pozuje. Jego problem nie został jeszcze rozwiązany, ale przynajmniej pod tym względem odniósł małe zwycięstwo. – Tak, zostawiłem go chyba gdzieś tutaj, ale nie chcę ci przeszkadzać. Widzę, że jesteś zajęta – powiedział, drapiąc się za uchem. W istocie przydałaby mu się asysta, ale Ruben miał swoje dziwne, sztywne zasady i jedna z nich dotyczyła przyjmowania pomocy. Od zawsze był męską wersją Zosi-Samosi, ale nawet nie o to chodziło – nie lubił po prostu być dłużnikiem, a już zwłaszcza, kiedy chodziło o przysługi. Nie przychodziło mu do głowy, że istnieli ludzie, którzy wcale nie rozliczali się ze wszystkiego tak skrzętnie jak on. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie pójść sobie i nie wrócić na poszukiwania kiedy indziej, ale wyobraził sobie, że ktoś znajduje jego esej przed nim i zmienił zdanie. – Dobra, i tak będę musiał ci poprzeszkadzać – stwierdził zatem po chwili milczenia, podchodząc bliżej. – Sprawdziłabyś pod poduszkami? – poprosił niechętnie, sam klękając na ziemi, żeby zajrzeć pod kanapy.
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Chyba większość artystów miała tak, że przeżywała naprawdę istne nerwy jeśli tylko jakieś ich prywatne dzieło bez ich intencji zostało wystawione na widok publiczny. Yuuko mogłaby to zrozumieć, bo sama przez większość czasu nie była nawykła do tego, że ktoś widział jej twórczość i starania artystyczne. Teraz jednak choć wiedziała, że każdy może mieć swoje obawy to tak naprawdę doceniała starania innych i nie widziała w tym nic zdrożnego, że nawet największy niewzruszon Hogwartu ma swoją bardziej wrażliwą stronę lub duszę artysty. - Ale naprawdę nie przeszkadzasz - zapewniła, odkładając swoje papiery. To nie było tak, że zgadzała się dla niego wykonać jakieś naprawdę ciężkie zadanie. Ot po prostu chłopak czegoś potrzebował i nie była to żadna nad wyraz prośba, a ona akurat znajdowała się na miejscu i była w stanie zapewnić swoją asystę. I nie chciała niczego w zamian, bo przecież to nie o to chodziło. Zresztą ktoś kiedyś powiedział, że tak czy inaczej dobro kiedyś do ciebie wraca więc czemu nie motywować się tym? Będziesz dobra dla świata to i świat postara się być dobrym dla ciebie. - Jasne, nie ma problemu - odparła, od razu zabierając się za sprawdzanie przestrzeni na kanapie i pod poduszkami. Mruknęła też coś kojącego do kota, który się wylegiwał w kącie kanapy, chcąc zmusić Królewnę do tego, by zeskoczyła na podłogę i pozwoliła jej zbadać każdy zakamarek mebla. Ta miauknęła z niezadowoleniem w odpowiedzi, ale posłusznie zeszła na podłogę tylko po to, by zacząć się ciekawsko ocierać o badającego podłogę Rubena. - Na kanapie nic nie ma. Sprawdzę może przy fotelach - zaproponowała, przechodząc kawałek dalej, by przeszukać inny fragment pomieszczenia.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Nie miał nic przeciwko wygodzie, ale przyjście z pustymi rękoma do salonu, gdzie będzie warzone coś dla niego wzbudzało już pewien dyskomfort. Przyniosę kociołek, mówił. Nie, mam swój. Przyniosę składniki. A wiesz które? Nie. Napisz mi. Nie napiszę. To chociaż zapłacę za nie. Nie. I ten tajemniczy uśmiech, który nie wiedział co znaczy, ale zapewne dowie się w swoim czasie. Tak właśnie wyglądała rozmowa z Diną i szczerze mówiąc został postawiony przed podjętą decyzją - przynieść swoje zacne puchońskie troki tu i tu, a resztę da się załatwić. Doszło do takiego stanu, że ucieszył się, że mógł otworzyć przed nią drzwi i przepuścić ją przodem. - Dlaczego nie pozwalasz mi udawać, że się przydaję przy tym przedsięwzięciu? - zapytał, odprowadzając wzrokiem jej jasne włosy, gdy go wyminęła. Zamknął za nimi drzwi i widząc swoje puste ręce po prostu westchnął, by po chwili dołączyć do dziewczyny. - To kolejna duża przysługa. Nie wypłacę się do śmierci, a żyć jednak zamierzam jeszcze jakiś dłuższy czas. - dodał cokolwiek cynicznie, ale na jego ustach majaczył standardowy finnowy półuśmiech. Usadowił więc swoje zacne troki na krześle z miękkim obiciem i wyglądał jak człowiek, który chce pomóc chociażby ustawić prosto moździerz a nie może, bo jeszcze zrobi to źle. Finn lubił eliksiry, ale głównie zażywać. Warzenie wiązało się zazwyczaj z ryzykiem, że pójdzie coś nie tak, choć miał na swoim koncie kilka dobrze przygotowanych eliksirów. Ten, o który poprosił wiązał się z naprawdę wyższą szkołą eliksirowarstwa, a więc musiał poprosić o to znawczynię, która nawet jeśli uzna to za dziwne to choćby miała mu wiercić dziurę w brzuchu (po co, dlaczego, ile) to jednak mu to uwarzy. Myślał o poproszeniu o to Skylera, ale wolał nie prowokować ognia pytań po co mu tak silny eliksir jak Morphius. Otrzymanie tego w aptece też graniczyło czasami z cudem, a więc Dina była tutaj niejako zaklęciem ratunkowym. Oparł łokcie o stół i obserwował każdy ruch dziewczyny. - Z tylu składników wyjdzie malutka fiolka eliksiru na jeden haust. Jak. - powiódł wzrokiem po niezbyt apetycznie wyglądających suplementach, które oczywiście zmienią swoją strukturę. Wolał jednak nie pytać o posmak, bo wówczas zdradzi się, że zamierza to wypić i to niebawem. Oparł policzek o brzeg dłoni i spoglądał na Dinę jasnoniebieskimi oczyma. Przyjaciółka. To słowo miało dobry smak.
Dina nie uważała się za geniusza w dziedzinie warzelnictwa. Rzeczywiście w porównaniu z jej talentami na jakimkolwiek innym polu okazywało się, że eliksiry wypadały wybitnie, ale znała wielu specjalistów w tej dziedzinie magicznej, który byli znacznie bardziej doświadczeni od niej. Nawet w Hogwarcie. Nawet w samym Slytherinie. Mimo to czuła się pewnie kiedy stawała twarzą w twarz z kociołkiem. Nigdy nikomu się nie chwaliła, ale zdała kurs na warzelnika z najwyższymi wynikami bez żadnych poprawek, a było to dziwne, bo przecież kochała się przechwalać wszystkim. Eliksiry jednak były... jakby czymś specjalnym. Czymś tylko jej, taką chwilą w której działała bardzo intuicyjnie, w której nie musiała się martwić, zastanawiać, po prostu rozumiała to co robiła w jakiś niejasny sposób. Kiedy dowiedziała się o powrocie Finana poczuła ulgę, choć także pewien dotyk zimna na plecach na myśl, że jego ojciec musiał posunąć się do ostateczności. Poniekąd była winna, wiedziała o tym, w końcu to ona przekazała mu informacje o powrocie Marlowa, który notabene teraz znów zniknął w niejasnych okolicznościach. Cała sytuacja była pogmatwana i niestety, ale Harlow mająca tendencje do podświadomego nakręcania się na wszystko - co odbijało się na jej fizyczności i zdrowiu - zaczynała znów spadać w tej spirali ciemności i autodestrukcji. Przygotowanie eliksiru o który prosił było poniekąd pewnym remedium na to beznadziejne uczucie. Mogła poczuć, że robi dla niego coś więcej, a choć znała eliksir morphius i wiedziała jak potężne (i czasem uzależniające) ma ono działanie, było to niczym, czego by nie mogła, nie chciała i nie zamierzała zrobić dla przyjaciela. Obkupiona w składniki zapakowała je do swojego miedzianego kociołka i jak z koszyczkiem na piknik wraz z Garde udali się w odpowiednio zaciszne miejsce by móc w spokoju porozmawiać i popracować nad wywarem. - Przydajesz się. - ucięła krotko- Samym tym, że jesteś. Że już jesteś tutaj. - dodała wchodząc do pomieszczenia. Rozejrzała się za odpowiednim zakamarkiem i wybierając jeden z większych stolików ustawiła na nim kociołek i zaczęła wyjmować wszystkie składniki, których rzeczywiście było niemało. - To żadna przysługa Fin. Ja też na tym skorzystam, po za tym... gdybym ja Cię poprosiła o coś, chciałbyś ode mnie zapłaty? - podniosła wzrok na jego twarz i wpatrzyła się w jego jasne oczy- Z tego co pamiętam ugościłeś mnie bez zbędnych pytań w swoim domu i to całkiem za darmo, poczęstowałeś bezinteresownie swoim eliksirem, a także dałeś podarunek nie chcąc niczego w zamian. - wymieniła spokojnie- A to tylko jeden ze stu tysięcy przypadków, kiedy mi pomogłeś. - wróciła do wystawiania fiolek, słoiczków i pudełeczek ze składnikami- Przynajmniej tyle mogę dla Ciebie zrobić... Przynajmniej tyle, by móc nie czuć się bezużyteczną, ładną pindą, a jednak kimś mądrym, bystrym i wartym przyjaźni. Pewna gorycz drążyła jej dziurę w brzuchu, nie chciała tego jednak jeszcze nazywać. - Dwie. - poprawiła, bo zakupiła składników na dwie porcje eliksirów- To trochę skomplikowane, dużo redukcji i, no, magia. - uśmiechnęła się pod nosem. Zerknęła na niego spod rzęs kiedy się jej tak przyglądał i zmrużyła oczy jak kot na słoneczku.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Wzniósł oczy ku niebu i westchnął drugi raz, ale z cichym śmiechem. To było cudowne uczucie móc czuć się swobodnie w towarzystwie. Tak bardzo tęsknił za tym stanem i okazuje się, że ma do tego prawo właśnie obok Diny, która przeszła z nim małe piekło i jakimś cudem dalej go lubiła. - Zabrzmiało patetycznie. - wolał nie być stawiany w tak złotym świetle, bowiem zdecydowanie się do tego nie nadawał. Choć ich rozmowę w Malmo pamiętał jak przez mgłę to zakodował w sobie najważniejszą informację: otworzyć się odrobinę więcej na ludzi i nawet jeśli zachowają się jak idioci to dalej spróbować znaleźć wśród nich trwalsze relacje. To Dina włożyła mu do głowy i niech Merlin będzie świadkiem dokonała czynu heroicznego. Dzięki całemu procesowi udało się mu poczuć na tyle dobrze, by odzyskać swoją równowagę. O dziwnych zachowaniach nie mówił ponad to, co już wiedziała. - Nie chciałbym. - przyznał rację tej logice, mimo że jego męska duma czuła się urażona, że nie może nawet za to zapłacić. Nic nie może zrobić poza przyjęciem eliksiru w ramach prezentu, a przecież narobi się przy tym, wykosztuje... wiedział jednak z doświadczenia, że ta dziewczyna potrafi być tak zdeterminowana, iż czasami trzeba usiąść, pozwolić jej na wszystko i na koniec westchnąć z podziękowaniem na ustach. - Będę temu umniejszać, wiesz o tym? - uniósł jedną brew i znów się uśmiechnął pod nosem. - Małe pomoce to nic. A ty robisz dla mnie coś znacznie większego... już trzeci raz, a ja tego jeszcze nie wyrównałem. - postukał palcami o stolik. - Tylko ciebie mogłem o to poprosić, bo inni by mi prawili kazania. - a to dowód niejako zaufania, bowiem wiedział, że nawet jeśli coś jest niekoniecznie legalne to Dinę mógłby tym zainteresować. Kazań słuchał cały miesiąc i miał tego serdecznie dosyć, a wiedział, że Morphiusem można się uzależnić. Zdawał sobie nawet sprawę, że jego organizm chętnie by przyjął takie uzależnienie, ale najwyraźniej to go nie skłaniało do zmiany planów. - Dwie? - aż mu oczy zaświeciły i cóż... nawet nie zdołał ukryć swojego pozytywnego zaskoczenia i zbyt wielkiego entuzjazmu. Na końcu języka miał zapytanie w jakim odstępie czasu może je zażyć bez gwarancji uzależnienia. Potrzebował do eksperymentu, a dwie dawki oznaczają dwa ryzykowne (i jakże podniecające) ćwiczenia. Sposób w jaki na niego spojrzała sprawił, że po jego kręgosłupie przebiegł zimny dreszcz. - Zaraz zrobisz we mnie dziurę jak będziesz tak patrzeć. - uśmiechnął się tym razem szerzej, bowiem to spotkanie sprawiało mu ogromną przyjemność. Naprawdę doceniał możliwość swobody w towarzystwie. Bez pilnowania się, bez kręcenia, kłamstw... tak... niewinnie miło.
Wyrównała dłonią wszystkie słoiczki i pojemniczki przekrzywiając głowę. Zebrała włosy z tyłu głowy i związała je luźno wstążką wyjętą z kieszeni, co ostatnio robiła niechętnie, bo odsłanianie zabiedzonej szyi i twarzy prowokowało tylko niezręczne pytania i niewygodne dyskusje. Morphius był jednak jak wymagający pacjent, niecierpliwy i zaborczy kochanek, bardzo podstępny towarzysz i jeśli coś tak błahego jak włos z głowy wpadłoby do wywaru kto wie jak opłakane mogłoby to przynieść skutki - szczególnie jakiś parszywy włos z płowego łba pół-wili. - A ja będę temu umniejszać. - machnęła ręką. Naprawdę nie czuła, że przygotowywanie eliksiru było czymś nadzwyczajnym. Gdyby poprosił ją o wielki portret pewnie by się potężnie zgarbiła, bo miała zerową umiejętność malunku, a jednak nie wahałaby się ani przez chwilę. Warzyć eliksir? To tak, jakby poprosił ją o ty by uścisnęła mu rękę - nie dość, żę czysta przyjemność to jeszcze odrobina wyzwania i odciągnięcia myśli od ponurych sfer życia- Głupi ludzie będą zawsze szukać dziury w całym - zerknęła na niego kątem oka, gdy wspomniał o tym, że inni prawili by mu kazania. Harlow sama miała się na bakier z prawem w wielu kwestiach, choć pewnie nikt by o to nie posądzał drobnej blondyneczki, a już na pewno pani prefekt.- Dlatego są głupi. - napełniła kociołek wodą z różdżki - I dlatego prosisz o pomoc mnie, a nie ich. - mogłaby próbować wybielić się myśleniem o tym, że z dwojga złego lepiej by to ona przygotowywała mu tak poważny eliksir, a jednak... no cóż, sama była ciekawa jego efektów. Korzystając z okazji chciała doświadczyć co to za specyfik przed którym tak wiele osób trzęsło portkami. Na wszelki wypadek otworzyła swój opasły notes, z którego natychmiast zaczęły rozsypywać się kartki, nim jednak Fin zaoferował się ze zbieraniem ich Dina machnęła na to ręką - tej ilości notatek i tak nie dało się opanować. Zaśmiała się cicho. - Stęskniłam się, to się chcę napatrzeć. - puściła mu oko - Weź tę kartkę i będziesz mi pomagał, co Ty na to. - pokazała mu jedną z notatek, które odfrunęły w siną dal. Był na niej wyszczególniony sposób przygotowywania składników w pierwszym etapie przygotowywania eliksiru. Po tej chwili przerwy powróciła do podjętego przez niego tematu wpatrując się w kociołek, pod którym rozpaliła niewielki, magiczny płomień. - Tak, dwie. - skinęła głową- Jedną dla Ciebie, jedną dla mnie. - była to pewna forma pokazania mu, że troska, którą okazują mu inni ludzie nie bierze się znikąd. Jakikolwiek cień wątpliwości jaki pojawiłby się w głowie puchona Harlow zamierzała obrócić jak lustro i uświadomić go,że tak samo jak on mógłby mieć wątpliwości, czy to słuszne, że ona będzie go zażywać tak i ona miała prawo obawiać się o słuszność jego decyzji. A jednak oboje weszli w ten temat z wielkim zadowoleniem i ogólnym rozprężeniem.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Między innymi właśnie to w niej lubił - nie mówiła mu "zostaw, to złe/niebezpieczne/ryzykowne (niepotrzebne skreślić albo wstawić inny powód)" nawet jeśli gdzieś tam w jej głowie musiała czaić się obawa. Swoją postawą wytworzyła w Finnie linię zaufania, która do tej pory nie istniała. Gdzie nie spoglądał to widział troskę, zmartwienie i choć było to cudowne to jego poplątany i na pewien sposób chory umysł odbierał to jako atak i ograniczenie wolności. Dalej był nastolatkiem, choć już u podnóży pełnej dorosłości, a więc stąd takie, a nie inne myślenie. - Głupi albo nie widzą ambicji w prośbie. - nie uważał całego świata za idiotów, a jedynie ograniczał się do westchnięcia, bowiem tylko naprawdę ambitne osoby są w stanie dostrzec w drobiazgach drogę do wielkści i nie potępiać za sięganie po niecodzienne źródła wiedzy. Wiedział, że gdyby poprosił Dinę o eliksir niewidzialności to też by temu przytaknęła. Czasami brak pytań tworzy ochotę do wtajemniczenia w plan wszak często "po co tobie takie coś?" od razu buduje przed człowiekiem mur nie do sforsowania. Od razu sięgnął po sypiące się pergaminy i nie przerwał tego nawet, gdy Dina machnęła ręką. Zamiast tego wyciągnął znikąd różdżkę i bardzo zgrabnym zaklęciem przymusił wszystkie rulony w grzeczne ułożenie się jeden na drugim na krańcu stolika. - Imponująca ilość. - musiał przyznać, bo on miałby obawy w zanurzeniu się w tylu zwojach (chyba, że dotyczyłyby zakazanej magii, w której się po prostu zakochał). - Nie widzieliśmy się niespełna trzy tygodnie i tak, chętnie się przydam. - odebrał od niej rulon i rozwinął go, by zapoznać się z drobnym pismem dziewczyny. - Kręgosłup skorpeny, naprawdę? W dodatku sproszkowany, bardzo dobrze rozdrobniony i cały, z każdym kręgiem. - przeczytał i uniósł brew, gdy odnalazł wzrokiem zamarynowane coś na stole, co mogło uchodzić za szkielet choć równie dobrze mógł patrzeć na coś innego, równie paskudnego. Współczuł sobie, że będzie to pić. - Mam się tym zająć czy tylko czytać? - ułożył składniki w odpowiedniej kolejności do przygotowania ich i wtedy usłyszał jej słowa, co go skłoniło do oderwania oczu od kartki. Nie chodziło wcale o to, że chciał dwie dawki, ale to, że go zaskoczyła, że też takie coś potrzebuje... do czego? Po co? Dina zrobiła znacznie więcej, bo teraz poczuł się tak jak druga strona - ta niepokojąca dociekliwość po co danej osobie tak potężny i uzależniający eliksir. Uśmiech zniknął z jego twarzy, zmieszał się trochę, co było cudownym objawem powrotu do zdrowia, bowiem wcześniej mógłby nawet i wzruszyć ramionami. - Chcesz kogoś naćpać Morphiusem? - zapytał nim powstrzymał swój język. Próbował brzmieć swobodnie, ale przecież znała go nie od dziś. Nie chciał nawet myśleć, że miałaby go zażywać. On może, bo to do eksperymentów... i to okropny przejaw hipokryzji i arogancji. Aż się sam przed sobą zawstydził, ale nic więcej nie powiedział.
Nie każdy postrzegał to jako pozytywną cechę. Niektórzy patrzyli na to krzywo, inni oceniali to jako brak troski o drugiego człowieka. Harlow spędziła wiele smutnych i żałosnych godzin na zastanawianiu się, dlaczego bliskich przyjaciół w życiu ma jedynie trójkę, ż czego jeden nawet nie jest jej przyjacielem, a kto wie co czas przyniesie, może... mężem. Może właśnie dlatego? Nie umiała zabronić? Zmartwić się i dać temu wyraz poprzez sprzeciw? czy była dobrym człowiekiem? Nie uważała, by ograniczanie czyjejkolwiek wolności było dobrym sposobem na budowanie więzi i zaufania. Sama wolała, by przedstawiono jej różne oblicza podjętej decyzji tak, by sama mogła według własnego moralnego kompasu zadecydować co powinna zrobić, a czego unikać i zaniechać. Dlaczego miałaby więc zachowywać się inaczej względem pozostałych ludzi? I o ile obcych w ogóle traktowała obojętnie, bo jej nie zależało, tak bliskich i najbliższych, takich jak Finan, chciała jak najbardziej dopieścić całym spektrum możliwości. Pokazać im całą paletę kolorów zamiast mówić białe dobre, czarne złe. - Brak ambicji jest już chorobą społeczną. - zawyrokowała twardo, unosząc brwi- Większość uczniów tej szkoły to zasadniczo goni za innymi sprawami... - mruknęła ciszej. Nie ma co się oszukiwać, może to kwestia nadchodzącej wiosny, a może to ten wiek, każdy tylko rozglądał się za dramatami emocjonalnymi, za związkami, miłością i romansami. Ślizgonka całe życie stroniła i pogardzała tą ścieżką,głównie przez to, że była naznaczona piętnem uroki wili i żyła w wiecznym przekonaniu, że jeśli ktoś zwróci kiedykolwiek na nią uwagę to będzie to zwyczajnie puste zainteresowanie, nadmuchane jej żenującymi genami. Nie uważała, że ma coś do zaoferowania. Do niedawna sądziła, że nie umie być nawet dobrą przyjaciółką... To właśnie Fin Gard sprawił, że jej myślenie się zmieniło i choć nie wiadomo kiedy zdobyłaby się, by mu to wyznać, chciała mu okazać wdzięczność za tę bliskość. Nie bała się jego demonów, widziała znacznie gorszą ciemność w ludziach, którzy byli znacznie bliżej społeczeństwa niż on sam, preferujący izolację i eksperymentujący w odosobnieniu. Co więcej, nie uważała, że demony były czymś wartym jedynie zwalczenia. Mówią - walcz ze swoim wewnętrznym potworem, ale na chwilę obecną? Wydawało się, że wewnętrzny potwór to jedyne co miała prawdziwie swojego. Nie mogła oceniać puchona przez inny pryzmat nie wychodząc jednocześnie na hipokrytkę. - Trzy tygodnie zamartwiania się, czy sobie nie pociąłeś palców o struny gitary. - westchnęła teatralnie- No i wciąż nie wiem co to za wiersz napisał mi Sprytek. - skrzywiła się lekko. Wskazała mu palcem zupełnie inny słoiczek niż ten, któremu się przyglądał.- To będzie ten. Marynowanej nie zetrzesz na proszek. - wyjaśniła. Rzeczywiście lista składników była kuriozalna. Zaczęła od dodawania ziół i korzeni, gdyż to one wymagały najdłuższego moczenia się i uwalniania swoich składników. - Będzie dobrze, jak się zajmiesz, muszę pilnować temperatury i proporcji dodawanych składników. - poza tym, naprawdę chciała, by poczuł się częścią tego procesu. Zwyczajnie dlatego, że chciała coś robić z nim. Razem. Milczała dłuższą chwilę zastanawiając się, jak dobrze ubrać swoją intencję w słowa. Nie umknął jej uwadze ten grymas zwątpienia jaki zakwitł na jego twarzy nieśmiało niczym pierwszy przebiśnieg. Wzięła to za dobry omen, wiedziała jednak, że nie może przedobrzyć by się jednak przed nią nie zamknął. Uśmiechnęła się więc nieco przebiegle. - Naćpać? - puściła mu znów oczko, rzucając przeciągłe spojrzenie w półmroku salonowego zakątka- Sama chcę spróbować. To głupie umieć zrobić eliksir, a nie znać z własnego doświadczenia jaki ma skutek. - przyznała lekkim tonem zanurzając kolbę w kociołku i mieszając powoli, ruchem przeciwnym do ruchu wskazówek zegara- To taki... eksperyment. - powiedziała cicho, jakby była żadnym legilimentą, a jakby czytała w jego myślach używając tego właśnie słowa.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Wystarczyła jedna odpowiedź "tak, uwarzę ci ten eliksir", a od razu czuł ulgę. To znowuż prowadziło do swobody, a od niej łatwo jest do utraty czujności bądź w tym przypadku chęci do podzielenia się planem. Każde słowo, decyzja, zachowanie było częścią poplątanej sieci, a Dina najwyraźniej ostatnio ciągnęła za odpowiednie sznurki i rozplątywała pomniejsze supły. Podejście Diny do łamania zasad nie tylko tych szkolnych, ale też niejako moralnych (a przynajmniej tak teraz sądził, skoro niejako przyzwalała mu na szaleństwo za co był jej wdzięczny) wzbudzało w nim dodatkową sympatię względem jej osoby. - Hm... to znaczy, że powinniśmy zajmować się pierdołami? - podrapał się po policzku i na moment zamyślił, próbując sobie przypomnieć czym zajmują się normalni nastolatkowie. Zdanie egzaminu, zakochanie się na zabój, znalezienie sobie przyszłego zawodu, oszczędzanie galeonów na przyszłość, imprezy, seks, alkohol. Ciężko byłoby mu wpasować się w ten świat, skoro zdecydowanie wolał zaszyć się w swoim pokoju treningowym, szlifować swoje umiejętności i próbować eksperymentować to, co zakazane, a co było trudne do opanowania. - Nudziłbym się przy tych pierdołach. - oznajmił, gdy już wyciągnął wniosek. Nie myślał o swojej przyszłości bo szczerze powiedziawszy nie był pewien jak długo pożyje, a jego szacunek do własnego życia ostatnio wzbudzał pewne wątpliwości, których symptomy pojawiały się już od dłuższego czasu. - Wpadnij z chłopakiem na obiad do mnie to Sprytek przedstawi swoją balladę do Claudine. - posłał jej krótki uśmiech, który zdradzał, że to zaproszenie było celowe. Cassius nie wydawał się człowiekiem skorym do zawierania nowych relacji, ale skoro był facetem jego przyjaciółki to warto jednak uścisnąć mu dłoń i podziękować za asystę tamtego katastroficznego dnia przy Alei Amortencji. Odłożył kartkę i sięgnął po moździerz, któremu już wcześniej rzucał ukradkowe spojrzenia. Dobrze, że wyprowadziła go z błędu i wskazała jak dokładnie wygląda kręgosłup skorpeny. Z pomocą szczypiec wyciągnął składnik z fiolki i przełożył do moździerza. Po chwili rozległ się cichy dźwięk miażdżenia kosteczek. Aż uderzyła go fala gorąca - nawet ten drobiazg rozbudzał jego ciało, a przecież to tylko składnik do eliksirów, a nie prawdziwa kość, która z pewnością nie ustąpiłaby tak łatwo pod naciskiem rąk. Uśmiech Diny w aurze półmroku pomieszczenia miał w sobie coś drapieżnego. Nie uszło to jego uwadze, wszak byli tutaj sami, samiuteńcy... Przez kilka chwil spierał się ze składnikiem, a gdy dotarł do niego sens słów dziewczyny na moment zaprzestał miażdżenia i podniósł wzrok. Przysiągłby, że czyta mu w myślach. Nie, ona próbuje wyczytać z jego duszy i niech go avada trzaśnie, najwyraźniej odczytywała wszystek poprawnie, bo aż zacisnął żuchwę. To było bardzo cwane zagranie i nie chciało mu się wierzyć, że to przypadek. Nie po tym przebiegłym uśmiechu, który musiał mieć jakieś znaczenie. - Nie powi... - zmielił w ustach szwedzkie przekleństwo, bowiem to była z jego strony już jawna hipokryzja. Odłożył moździerz na stół i zabrał z niego ręce. - Dobra, zrozumiałem. - bąknął nieco wściekle, ale miał na tyle przyzwoitości, aby to stłumić. - Głód eksperymentów rodzi niekonwencjonalne pomysły. Ale mam to pod kontrolą. Wiem co robić i jak. - nie było to do końca prawdą, ale przynajmniej przyznał się niejako, że zamierzał wypić ten eliksir do eksperymentu, który może wiązać się z pewnymi uszkodzeniami cielesnymi. - Nikt nie ucierpi. - dodał, co też było połowicznym kłamstwem, bo ucierpieć może on sam.
Po prawdzie na chwilę obecną prawdopodobnie nie byłoby takiej rzeczy, której by mu odmówiła. Możliwe, że miało to związek z jej wątpliwą moralnością z natury - nie należała do grona prawych bohaterów, ale i dlatego, że Finan był jej bliski, a bliskich ludzi nie miała wcale tak wielu. Ponoć prawda znajduje się tam, kiedy postawiony przed wyborem musisz zdecydować, czy gotów jesteś postawić krok poza swoją granicę komfortu dla czyjegoś dobra, dla czyjejś innej wygody, z powodu czyjejś potrzeby, prośby. W perspektywie tego, do czego gotowa była się w życiu posunąć - uwarzenie eliksiru nie było wielkim wyzwaniem. Inną zupełnie kwestią było zastanawianie się po co mu akurat morphius, czy zamierzał kogoś nim poić, czy sam go spożywać. Mogła zgrywać głupią kunę tak długo jak chciała, ale przecież znała się na eliksirach wystarczająco bardzo by wiedzieć jakie ma skutki uboczne, jakie ma efekty, jakie niesie zagrożenia. Czy czyniło ją to złym człowiekiem, bo mu nie odmawiała? Czy wręcz przeciwnie, w końcu poznanie empiryczne wydawało się być rdzeniem wszechwiedzy świata. - Chciałbyś? - uśmiechnęła się odkręcając jeden z pojemników i niuchając jego zawartość z namysłem. Spojrzała na niego znad krawędzi puszki- Pozajmować się ze mną pierdołami? - dosypała odrobinę suszonej naparstnicy na niewielką wagę, którą przyniosła ze sobą i odważywszy odpowiednią ilość zamknęła puszkę.- Mogłabym je uczynić ciekawymi... - dodała ciszej. Do suszonki dorzuciła kilka podejrzanie wyglądających nasion prawoślazu, których wymagał przepis. Zgarnąwszy całość z tacki pomiarowej wsypała do gotującego się na wolnym ogniu wywaru. Podniosła różdżkę i wyczekując zmiany koloru eliksiru szepnęła pierwszą z wymaganych inkantacji wykonując odpowiedni gest nad kociołkiem. Zawartość zawrzała i uspokoiła się nagle, łagodnie i nieprzerwanie mieszana przez zaczarowaną kolbę. - Nie wiem czy to dobry pomysł. - uniosła brwi na tę sugestię. Ostatnim razem kiedy ktoś okazywał jej miłe względy widziała, że Cassius najchętniej posłałby go gdzie pieprz rośnie. Trudno powiedzieć jakby zareagował na balladę skrzata domowego- Ale zapytam. Poza tym... jeszcze nigdy Ty nie odwiedzałeś mnie. - przyznała mieszając i patrząc jak mu idzie ucieranie skorpen- Jestem wprawdzie w trakcie remontu, ale już salon i kuchnia wyglądają nieźle. - czy to dobry czas i dobre okoliczności by powiedzieć mu o maluchach? Nie była pewna, czy taka informacja Finana by w ogóle ciekawiła, ani czy miała jakikolwiek wpływ na... na cokolwiek w sumie. Uznała, że może kiedy indziej... Milczała chwilę nie podnosząc na niego wzroku. Chciała, by ta sugestia wybrzmiała w jego głowie odpowiedni mocno, żeby poczuł melodię tych słów, ich znaczenie, smak. Gdy zatrzymał ucieranie podniosła na niego spojrzenie jasnych oczu czekając na słowa jakimi mógłby chcieć się w tej chwili podzielić. Nie spodziewała się, że mógłby udać, że nie zrozumiał - wiedziała przecież, że zrozumiał. Był zbyt inteligentny, a nawet gdyby chciał to ukryć jego mądrość chowała się pod tymi zmęczonymi powiekami, w jego stonowanych gestach, nawet w tym uśmiechu którym obdarzał otoczenie dostrzegała pewną pustkę i nostalgię, jakie były towarzyszkami ludzi, którzy wiedzieli, którzy widzieli za dużo. - Ale co zrozumiałeś Fin. - powiedziała z pełnym spokojem i wzruszyła lekko ramionami- Dla mnie to też pewna forma rozwoju. - wróciła spojrzeniem do kociołka po chwili przyglądania się jego twarzy i błąkającym się po niej emocjom - Gdyby coś się miało wydarzyć, jak mogłabym pomóc nie wiedząc...jak to jest. - nie zamierzała go oceniać, nie zamierzała niczego mu zabraniać. Jedyne co mogła zrobić to pokazywać mu subtelnie dokładnie to, co on pokazywał światu. Nie była pewna czy kiedykolwiek będzie w stanie dotrzeć do samego rdzenia jego osobowości by tam wziąć go za rękę i powiedzieć jak bardzo niczego nie musiał, jak bardzo nie warto się niszczyć. Mogła tylko być tuż obok jak wierny towarzysz dziecięcych eskapad.- Dokładnie tak jak mówisz, nikt nie ucierpi. - sięgnęła po suszone liście dwugrotu- Poza tym, wierzę w swoje zdolności warzelnicze. Podejrzewam, że umiem zrobić naprawdę dobrego morphiusa. - wzruszyła ramionami, jakby to była błahostka i mówiła o parzeniu herbaty.- Nie myśl o tym teraz. Nie pytam po co jest Ci potrzebny, po prostu... chce być gotowa na każdą sytuację. - zamieszała zawartość kociołka przyglądając się jego zmieniającej się barwie.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Gdy wyobraził sobie te wszystkie pierdoły, o których chwilę temu pomyślał, a potem dostawił do nich obraz Diny musiał zrobić zdziwioną minę, choć kąciki jego ust zadrżały. Gdyby nie pewien ktoś interesował się na tyle dziewczynami, a i sama Dina nie miała już faceta... ciekawe jak życie by się potoczyło teraz, kiedy zaczęli dogadywać się bardziej niż kiedykolwiek. - Zależy jakie masz na myśli. Ale tak, pozajmowałbym się z tobą pewnymi pierdołami. Wiem, że nie byłoby to nudne. - przypomniał sobie bożonarodzeniowe lepienie bałwana przed szpitalem świętego Munga. Skończyło się na tym, że bałwan miał krwawe czerwone dekoracje i przykleił się do okna ordynatora szpitala. Wiedział, że z Diną nuda nie zapuka im do drzwi. Śledził kolejność wrzucanych składników, a gdy odkładała słoiczek/fiolkę/woreczek to podnosił go, czytał etykietę i odkładał na bok. Udawał, że na bieżąco sprząta i jest przydatny. Ekscytował się na myśl o zawartości kociołka. - Czemu miałby to być zły pomysł? - dociekał, bowiem nie widział powodów dla których Dina miałaby odmówić złożenia mu wizyty wraz z Cassiusem. Interesował się powodami odkąd w myślach zaczął nazywać ją przyjaciółką, ale taką z prawdziwego zdarzenia. W innej sytuacji być może to pytanie by nie padło. - Nie ma problemu. - oznajmił i choć jeszcze jej oficjalnie nie podziękował za to, co zrobiła w jego domu to w jego głowie krystalizował się plan odwdzięczenia się za ten gest. Zrobiła dla niego bardzo dużo, gdy wrócił do domu i zastał go odrestaurowanego. Bez plam eliksirów, bez śladów po furii i załamaniu nerwowym. Wymazywała echo tamtego dnia. Jak on się jej odwdzięczy? - Owszem, to forma rozwoju. Kolejny szczebel na drabinie ambicji i nabywania doświadczeń. - nabrał powietrza do płuc i nieco automatycznie kontynuował miażdżenie kręgosłupa skorpeny, bowiem miał otrzymać proszek, a nie szaro-białe kawałki czegoś. Analizował coś na szybko w myślach. Dina była świetna w eliksirach, z pewnością znała ich definicje, działanie i skutki uboczne jak nikt inny. Musiała znać też ryzyko, a teraz wykazywała zrobienie tego samego, co on planował. Chciała to poznać dla siebie samej, choć on potrzebował tego do eksperymentu. Powinien ucieszyć się z takiego poziomu zrozumienia, ale coś mu nie grało, a w jego żołądku zalągł się uporczywy ciężar uniemożliwiający radość z takiego obrotu spraw. Nie podobało mu się to i już. Odnosił wrażenie, że wypowiadała te słowa, które padły już z jego ust, ale tym razem dotyczyły jej życia, jej zdrowia, jej planu. Wykrzywił usta w grymasie. - Mhm. Jesteś dobrym eliksirowarem. Znasz się na rzeczy. - przyznał, ale bez mocy w głosie. Nacisnął palcami na tłuczek i z nieco większą zaciekłością zmiażdżył końcówkę kości. Włożył w to tyle siły iż przez chwilę na jego dłoni uwydatniły się żyły. - Praktyka czyni mistrza. - odezwał się po jakimś czasie i nie wiadomo czy nawiązywał do ich rozmowy czy do jakiejś urwanej myśli, jednej z wielu przemykających teraz przez jego umysł. - Doświadczenie sprawia, że minimalizujesz ryzyko pomyłki i jesteś jeszcze lepszy w swoim fachu. Ty eliksiry, ja zaklęcia. To jak głód. - chyba odpłynął nieco myślami, bowiem mówił do Diny, a nie odrywał nieco nieobecnego wzroku od moździerza i idealnie sproszkowanego w środku kręgosłupa skorpeny.
Z pewnością parę ładnych lat temu kiedy byli smarkami mogło się zdarzyć matce Diny rozmawiać z panią Gard, kto wie czy już wtedy nie zaczęły być snute pierwsze nadzieje i domysły na powiązanie tej dwójki przyjaciół czymś więcej niż więzami przyjaźni. Ojcowie tej dwójki byli naprawdę serdecznymi przyjaciółmi, nawet jeśli z powodu swoich wzajemnych obowiązków widywali się rzadko, nawet w takich sytuacjach jak teraz, kiedy wielu znajomych rodziny Harlow nagle okazywało się być ludźmi zbyt zajętymi, zbyt głęboko w swoich sprawach by móc zaoferować pomocną dłoń. Gard nigdy jej nie odmówił, sama Claudine wiedziała, że mogła zawsze liczyć na ich pomoc, o każdej porze dnia i nocy, stając naprzeciw różnym niegodziwościom losu - cóż, trudno zaprzeczyć, prędzej napisałaby do ojca Fina niż do którejś ze swoich własnych sióstr. Podniosła na niego wzrok i uśmiechnęła się zagadkowo, zatrzymując w pół gestu sięgającego po słoik. - Takimi jakie mam na myśli na pewno byś się nie pozajmował. - odpowiedziała miękko- Ale inne też by się znalazły. - obejrzała zawartość słoiczka, którą był śluz rogatych ślimaków i uśmiechnęła do siebie samej. Pomyślała o dokładnie tym samym wspomnieniu i tym jak parszywie się czuła tamtego wieczora. Przypomniała sobie swoją pierwszą próbę palenia paskudnych papierosów i idiotyczny pomysł lepienia bałwana, który skończył jako potworna pacyna różowego śniegu strasząca ordynatora przez okno jak jakiś demon. Westchnęła, bo teraz miała na głowie zupełnie innego demona. - Cassius jest chorobliwie zazdrosny. - powiedziała wprost, odkręcając słoik i nabierając na szpatułkę odpowiednią ilość składnika. Oczywiście przemilczała kwestię tego jak bardzo chorobliwie była zazdrosna ona sama, dobrali się jak w korcu maku, jednak przecież nie byłaby sobą, gdyby sama siebie próbowała postawić w złym świetle- Ale pracujemy nad tym. Nad wszystkim. Pracujemy... - westchnęła. Nie miała pojęcia, że przywiązanie to taka ciężka praca. Co innego, kiedy relacja była miękka i plastyczna jak ta, która wiązała ją z Finanem, co innego kiedy ścierała się ze Swansea, topornym emocjonalnie i twardym jak diament. Po dodaniu śluzu czekała już tylko na skorpeny by zakończyć pierwszy etap tworzenia tego eliksiru. Oparła się dłońmi o blat i spojrzała w jego twarz gdy próbował nie dość, że przetrawić informacje, którymi się dzielili, jednocześnie kontynuować rozmowę i jeszcze ubrać własne uczucia w słowa, które pozwolą mu się czuć lepiej w całym tym układzie. Uśmiechnęła się lekko. - Nie mam wpływu na to jakie decyzje będą podejmować ludzie mi bliscy. - powiedziała patrząc na niego z uwagą. Nie wiedziała jak inaczej mu to wytłumaczyć...- Mogę mieć jedynie nadzieję na to, że będą ostrożni, że nie zrobią sobie krzywdy. - oblizała wargi zastanawiając się, czy wystarczająco jasna jest ta metafora- Że nie szukają krzywdy... - westchnęła cicho. Wzięła moździerz do rąk i różdżką opróżniła jego zawartość do kociołka, zaklęciem zmieniając kierunek mieszania eliksiru. - Eliksiry sprawiają, że czuje się użyteczna. Że coś potrafię. Że mogę się jakoś przydać. - powiedziała cicho, choć bardzo szczerze. Obawiała się, że ten sam demon poczucia braku własnej wartości truje umysł Fina, mogła jednak jedynie dzielić się z nim swoimi własnymi lękami, nie mogła go zmusić, by uzewnętrzniał swoje- Bez nich... bez ciągłego doskonalenia... co bym mogła? Kim bym była. - zmniejszyła płomyk pod kociołkiem i zamilkła.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Gdy skończył rozcieranie kręgosłupa skorpeny zauważył, że znów nie ma co robić, a więc ograniczył się do obserwowania dalszych poczynań dziewczyny. Nawet gdyby próbował zapamiętać kolejność i ilość dodawanych składników to z góry były skazany na niepowodzenie. Po pierwsze koncentrował się na rozmowie, a nie tylko na oglądaniu co ona robi. Po drugie, nie czytał etykiet słoiczków i sakiewek i po trzecie Dina wykonywała tak wiele ruchów nad kociołkiem iż od razu wiedział, że zapamiętanie tych wszystkich drobiazgów nie jest łatwe. Oparł łokcie o stolik, a policzek o podstawę dłoni i na moment zamilkł. Cassius wyglądał na zazdrosnego typa. - Byłby głupcem, gdyby był zazdrosny, że zapraszam was na obiad. A skrzata zabić nie dam, akurat ten jest fajny i nic nie poradzę na to, że cię uwielbia. - oznajmił na zaś, bowiem faktycznie Sprytek wpasował się swoim zachowaniem, posłuszeństwem i błyskotliwością w oczekiwania Garda. Wiedział kiedy milczeć, a kiedy może coś zasugerować bez obaw o burę. Najwyraźniej drugi zakup skrzata domowego był znacznie lepszy niż pierwszy, beznadziejny. Sprytek należał chyba do skrzatów z grupy tych bardziej rozwiniętych intelektualnie, a to akurat Finna zadowalało. Nie zgodziłby się na sceny zazdrości w kwestii uczuć skrzata do pół wili. - Nie wygląda apetycznie. - zajrzał do wnętrza kociołka i od razu wiedział, że smak raczej nie będzie należał do przyjemnych. Nic, co ma w sobie śluz i czyjś kręgosłup nie może być smaczne. Nie spodziewał się, że ucieknie wzrokiem, gdy Dina wyraziła nadzieję, że nikt z jej bliskich nie robi sobie krzywdy. Uznał siebie za kogoś dla niej bliskiego wszak już mu raz to mówiła. A potem przypomniał sobie, że jej ojciec dalej walczy o życie i wszyscy starają się wesprzeć jego i samą Dinę w przetrwaniu tego czasu, kiedy waży się zdrowie i przyszłość jej ojca. A on... on chciał na sobie eksperymentować i choć nie nazywał tego "krzywdą" to gdzieś na tyłach głowy wiedział, że to tym było. Dina znów coś w nim poruszyła. Swoimi słowami, w których nie padło ani jedno oskarżenie ani pytanie, sprawiła, że tknęło go sumienie. - Nie zdawałem sobie sprawy, że mamy ze sobą więcej wspólnego niż myślałem. - odezwał się tuż po tym jak odchrząknął. - Byłabyś dalej sobą. Eliksirowar to tylko tytuł, przydomek, umiejętność. Ale rozumiem chęć udoskonalania się... - pomasował swój prawy nadgarstek, który zaczął go ostatnio pobolewać od intensywności jego treningów magicznych. - Czasem nie da się przestać, co nie? - wysilił się na uśmiech i z całej siły próbował odciągnąć swoją uwagę od poruszonej struny sumienia. - To jak obsesja.. - i gdy to powiedział zrozumiał, że to się robi już chore. Nowy nałóg. Jak daleko w nim zajdzie?