Ustronny i wyciszony zaklęciem zacieniony salon to miejsce, gdzie stoi najwygodniejsza kanapa w całym zamku i kilka foteli. Idealne na długie rozmowy. Kominek znajdujący się w pomieszczeniu jest zaklęty i nigdy nie daje się rozpalić.
Uwaga! W tej lokacji na okres październik/listopad musisz rzucić kostką kiedy tu jesteś, ze względu na wykonane tu zadanie na kółka przez Yuuko Kanoe.
||Zmiany w wyglądzie lokacji: stary i podniszczony dymiący kociołek z cukierkami w pobliżu foteli, bogate zdobienia na meblach wzorowane na antycznych meblach ze starych willi, porozstawiane stare świece, które tlą się w półmroku, rzucając upiorne cienie.
Rzuć k6 na efekt cukierka:
1 - prawdziwa krówka mordoklejka! Choć zewnętrzna warstwa cukierka była dosyć krucha to jednak w środku znajdowała się ciągnąca masa, która sprawia, że nie jesteś w stanie otworzyć ust przez najbliższe dwa posty. 2 - wybuchowy cukierek! Tuż po otworzeniu cukierka ten wybucha w twoich rękach i wytwarza przy tym chmarę dymu. W papierku pozostają jedynie twarde odłamki słodkości, które delikatnie strzelają na języku. 3 - cukierek lodowy. Ma naprawdę intensywny smak mięty, która sprawia, że masz wrażenie jakby coś mroziło twoje usta. Przez najbliższe trzy posty z każdym twoim oddechem wydobywa się para zupełnie jakbyś znajdował się na zimnym powietrzu. 4 - mleczna czekolada. Chyba ktoś pomylił święta, bo ten cukierek zawiera w sobie nutkę amortencji. Do końca wątku osoba, z którą go odbywasz wydaje ci się nieco bardziej atrakcyjna. 5 - cukierek-chichotek. Chyba ktoś dodał do niego odrobinę eliksiru rozweselającego. Oprócz owocowego smaku sprawia, że przez najbliższe trzy posty chichoczesz z byle powodu. 6 - czy to była śliwka w czekoladzie? Zgadza się. Jednak coś musiało być z nią nie tak, bo czujesz przygnębienie i nagłą tęsknotę za zmarłymi członkami rodziny, która towarzyszy ci do wyjścia z lokacji.
Zaczął ją mocno pieścić. Ich pocałunki tak jak się kończyły tak się zaczynały. Można powiedzieć że nie mogli bez siebie żyć. -No to trochę się postaraj. Uśmiechnął się chytrze i chwilę pomyślał nie przerywając jej całować. Myślał co się stanie jak nauczyciele tu wparują i ich zobaczą. Przestał w końcu myśleć o nauczycielach i zajął się tym co robili. Na początku myślał że to sen ale to jest prawdziwa miłość. Zaczął bardzo cicho jęczeć.
-Postarać się? Jak sobie życzysz..- usiadła na nim i zaczęła go pieścić... całowała jego usta, najpierw powoli, ledwo ich dotykając, lizała jego wargi, wkładała język do ust...przeniosła się niżej, cały czas całując jego szyję...teraz to ona sięgnęła między uda chłopaka, pieszcząc go najpierw dłonią..jej usta błądziły po jego brzuchu, klatce piersiowej udach..aż w końcu dotarła do jego najwrażliwszego miejsca... Ją też te pieszczoty strasznie podniecały, widząc jak Lucasowi dobrze... - Jak mi idą starania?- zapytała przekornie, znów go całując.. Nie mogła już wytrzymać..zaczęła lekko gryźć jego ciało, sutki, brzuch...nie panowała nad sobą kompletnie, chciała go czuć..
Jak myślisz? Odpowiedział jej. -Tak.Bardzo i to jeszcze jak bardzo dobrze. Luc był rozluźniony i ciągle ją całował. Zaczął ją znów pieścić . Zaczął całować ją po piersiach brzuchu ustach , nie mógł się już powstrzymać. - Jesteś, jesteś taka cudowna. Znów zaczął wzdychać,lecz nie przestawał ją pieścić i całować. Była taka cudowna jak nikt inny. I znała się na tym jakby przed nim byli inni. Może to prawda? Ale to teraz nie ważne.Ważne jest to co się dzieje teraz i tu.
Przytuliła się do niego mocno.. - chcę tego, Lucas, tak samo jak Ty..wejdź we mnie, proszę..- pierwszy raz w życiu Tulii seks nie był tylko dążeniem do przyjemności..był czymś więcej, okazywała ukochanemu miłość.. Kochała go od dawna, nie dając temu uczuciu rozkwitnąć, teraz wybuchło z mocą bomby atomowej..czuła się ważna, kochana,pożądana...chciała mieć go zawsze blisko..
Zrobił ten jeden najważniejszy krok. Jak tego chciała to to dostała.Czuł się nareszcie najwspanialszym człowiekiem na ziemi. Czuł jej miłość,szczęście i radość. Zaczął powoli i cicho jęczeć . Wspaniała chwila przy wspaniałej kobiecie. Czego mężczyźnie jeszcze potrzeba? Meczów Lucas nie ogląda jak połowa z nich. Bardziej interesuje go to co teraz się dzieje z nim i z nią. Najlepsze jest to że mógł być przy niej i z nią. Czyli było bardzo wspaniale.
Kiedy w nią wszedł, poczuła...błogość...nigdy wcześniej nie bylo jej tak dobrze... Poruszali się razem, splecieni w uścisku...Tulia czuła, że ogarnia ją rozkosz, że zaraz dojdzie, osiągnie jej szczyt..widziała, że Lucas czuje to samo, nie powstrzymywała się, dała się ponieść...pierwszy raz niemalże straciła świadomość, czuła jakby unosila sie w powietrze.. Kiedy zdyszani tulili się do siebie, Luc znalazł jakiś koc i okrył ich oboje...wtuliła się w niego mocno i na chwile zamknęła oczy, chciała zatrzymać czas, żeby zawsze czuć rozpalone ciało chłopaka.. - Było cudownie, Lucas...- mruknęła, mając jeszcze lekkie dreszcze na samo wspomnienie ich zbliżenia.. - Teraz możemy rozmawiać, o co chciałeś zapytać?- leżeli tak, jakby to byla najnormalniejsza rzecz na świecie, jakby to robili od zawsze..
-Co się stanie jak nas zobaczą razem? Jaka będzie ich mina? Po tylu latach kłótni się zdziwią. - I było wspaniale. Uśmiechnął się do niej. - A tobie się podobało? Zapytał z lekkim uśmieszkiem na twarzy. Był teraz trochę inny niż wcześniej. Inaczej mówiąc zmienił się. - To co dziś robimy co? Chodzimy po szkole i zwiedzamy czy gdzieś się wybieramy dalej. Co ty na to? Zaczął ją łaskotać. Uśmiechnął się do niej promiennie i zaczął ją głaskać po głowie. Powoli wstał i się ubrał i powiedział do niej. -Idę piękna! I wyszedł.
Weszła do salonu z leksza naburmuszona. Ubrana była w długą suknię z XIII wieku, krojem charakteryzującą wysoki status społecznościowy. Suknia oczwiście była czarna, jak jej wlosy, z białymi jak jej cera elementami. Nie wiedząc co ze sobą zrobić poszła w najbardzoej zacieniony kat w sali i usiadła na jednym z foteli.
Odziany w białe rurki idealnie ukazujące kształt jego nóg, oraz pewnej części; zielony sweter na siebie z cieńkiego materiału, a pod spodem biała koszula, z której kołnierzyk wychodził poza ten od trawiastego materiału. Na oczach słoneczne okulary, gdyż wrócił z błoni. Zasiadł na jednym z foteli, obok o rok starszej gryffonki, zaś jego czekoladowe tęczówki opadły na jej sylwetce, a koniuszek języka sprawnie uderzał o dolną wargę wyciągając ją do przodu. Palcem od jednej dłoni zaczął rysować kontury wokół jednej z gwiazdek na jego nadgarstku, które wytatuował sobie mając trzynaście lat.
I wtem do pokoju weszła ona. Wiatr we włosach (i to wcale nie przez otwarte okno), zniewalający uśmiech (nie, nie miała między zębami szczypiorku) i w ogóle cud, miód. Dobrze, może popuściłam tutaj wodze szeroko pojętej fantazji, ale ciiichać. Z książką pod pachą ruszyła w stronę fotela stojącego naprzeciw dwójki Gryfonów, trochę nieprzytomnie uśmiechnęła się do Gabriela i obrzuciła zdziwionym spojrzeniem jego towarzyszkę. Bo cholera jasna, kto chodzi w TAKIEJ sukni po Hogwarcie?! No... chyba, że nie doczytała jakiejś wzmianki o balu przebierańców, albo co, ale to raczej wątpliwe, bo była z nowinkami za pan brat. Nucąc sobie pod nosem jakąś znaną i lubianą melodię (Beatlesi, hyhy) zatopiła się w niezwykle porywającej lekturze, jaką był podręcznik do Zielarstwa dla zaawansowanych. Wymarzone popołudnie... dla jakiegoś kujona, a nie dla niej! Ale cóż... wszyscy się gdzieś pochowali, więc nie pozostało jej nic innego, jak tylko siedzieć i kształcić się dalej.
Siedziaął sobie spokojnie w saloniku, zdala od wszystkich, aż tu nagle... przypałętał się jakiś gryfon!! A zaraz za nim jakaś laska, chyba ze studiów. Chopak patrzył się przez chwile na nią tak jakoś dziwnie, ale zaraz aczął się bawiś swoją ręką. Trochę rozśmieszył ją fakt, ze jest w okularach, ale nic nie powiedziała. Ograniczyła się tylko do małego i baaardzo krotkiego uśmiechu. Natomiast dziewczyna patrzyłą na nią jakby spadła z księżyca. Elena na począdku nie sczaiła o co comon, ale zaraz zorientowała się, ze dziewczyna patrzy się na jej suknię. Czarnowłosa wzruszyłą tylko ramionami i znów spojrzałą na chłopaka. Był z Gryffindoru, widziaął go kilkakrotnie w pokoju wspulnym, ale nigdy z nim nie rozmawiaął. Teraz rówież się nie odezwała. Tylko patrzyłą na niego przenikliwie, zatanawiając się, jak długo tak wytrzyma.
Simon się denerwował. List był taki jaki sobie zażyczył. Dokładnie tak to sobie wyobrażał. Tylko myślał że kawałek pergaminu jakoś go oświeci. A tu nic. Widać Namida miał jeszcze przed nim jakieś tajemnice. No nic. Bardzo długo się wachał zanim wyjechał do Hiszpanii. Szczerze to bał się zostawić Namidę samego w Hogwarcie. Nie chciał żeby ten wybrał kogoś innego. Nie chciał. Każda komórka jego ciała tego nie chciała. Nie potrafił sobie tego wyobrazić.No ale nic. Musiał wyjechać. Nie chciał żeby siostry podzieliły spadek między siebie. W końcu za niedługo kończył studia i musiał z czegoś żyć. Dostał w spadku 700 galeonów i spory domek w Andalusi. Całkiem dobrze wyszedł. Ale to czytanie testamentów, podpisywanie papierów, rocznice pogrzebów. Trochę go to umęczło. I nie ma co ukrywać że było mu trochę przykro. Nie chciał żeby jego rodzice byli tylko pieniędzmi. Chciał o nich pamiętać. Nie jako o domu. Nie jako o pieniądzach. No ale cóż takie to czasy. Przez ten miesiąc wyostrzył się jego i tak już wcześniej dość wyczuwalny akcent. Trudno się dziwić, jak przez taki szmat czasu mówił tylko i wyłącznie po hiszpańsku. Nawet tak zaczął myśleć. No ale nic. Nie poszedł nawet na kolacje. Gdy powinien zejść do wielkiej sali, już siedział w salonie, w umówionym miejscu. To tu się poznali. Simon trzymał w dłoni małe pudełeczko, a obok fotela na którym usiadł postawił stara dobrą gitarę. Podrygiwał nerwowo nogą. Nie mógł się doczekać aż go w końcu zobaczy. Był ciekaw czy jakoś się zmienił. On sam nałapał trochę energii słonecznej, i przytył że pierwszy raz od dłuższego czasu wyglądał naprawdę zdrowo. Pozbył się okularów i zainwestował w soczewki. Pewnie was ciekawi co było w pudełeczku. prezent dla Namidy. U niego w domu, była taka tradycja. Jak komuś oddawało się serce, to dawało mu się w prezencie wisiorek z literą na którą zaczynało się imię. W wypadku Simona była to litera S. Gdy tylko się upewni że Namida nie chce się z nim rozstać, da mu ją. Ślizgon dobrze wiedział o tradycji. Simon był ciekaw jak ten zareaguje. Naprawdę nie mógł się doczekać aż tak cholerna kolacja się skończy!
Namida się denerwował. Minął cały miesiąc, odkąd ostatni raz widział Simona. Rozmawiali poważnie przed jego wyjazdem, to była naprawdę ważna rzecz. I każdy dzień był dla Namidy udręką. Nie chciał czekać! Nie chciał myśleć, zastanawiać się! Przecież już od dawna wiedział, był pewien. Tylko dla Simona było miejsce w jego sercu, od zawsze. Mimo tych wszystkich zabaw, które urządzał, zawsze tak było. I nie chciał go stracić. Wiedział, że po wszystkim, co przeszli, jego ostatnia zdrada była gwoździem do trumny. I był prawie pewny, że nie odzyska już utraconego zaufania. Czekał na niego. Siedział, z gitarą u boku i małym pudełeczkiem w dłoniach. Odetchnął z ulgą. Obawiał się, że odrobinę przesadził w liście, ale zrobił to, o co prosił Simon. A nie chciał czekać ani chwili dłużej, nie miał już siły. Podszedł natychmiast, przesuwając drugi fotel bardzo blisko tego, na którym siedział Simon i od razu chwycił jego dłoń. Uśmiech nie schodził z jego twarzy. Z radości nawet ucałował wierzch dłoni chłopaka. Ten czas w domu rodzinnym, mimo okoliczności, dobrze mu zrobił. Wyglądał przede wszystkim zdrowo. I dobrze, bo Namida już zaczynał się bardzo martwić jego kondycją. Miał tylko lekkie wrażenie, że teraz przy Simonie wypada znacznie gorzej, zwłaszcza po tym miesiącu. Starał się nie zapominać o treningach i dbać o siebie. Ale to nie wystarczało. Postanowił zapuścić włosy, jednak te teraz były strasznie ciężkie do jakiegokolwiek ułożenia, więc po prostu zostawiał je luzem, co sprawiało, że lekko pofalowane spływały na jego ramiona. Powyjmował również kilka kolczyków z twarzy, ten w nosie i brwi, zostawiając tylko te w języku, wardze, no i w uszach. Wiedział, niestety, że nie robi się co raz młodszy i starał się wyglądać bardziej dojrzale, ale średnio mu się to udawało. Na spotkanie z Simonem założył jasne, dosyć obcisłe spodnie i czarny t-shirt z nadrukiem kota z Cheshire, z mugolskiej historii "Alicja w Krainie czarów". Mimo tego, że zima się kończyła, w zamku nadal bywało zimno przez hulający wszędzie wiatr, więc założył też czarną bluzę na zamek. - Mam nadzieje, że nie kazałem czekać ci zbyt długo. Spieszyłem się... Tęskniłem. - powiedział powoli, uśmiechając się cały czas. Tego nie mógł powstrzymać, że na widok Simona całe jego ciało reagowało natychmiast, i to bardzo pozytywnie. Gdyby tylko mógł, w ogóle by się z nim nie rozstawał.
Simon już nawet nie wiedział o czym ma myśleć. Patrzył tylko na tarczę zegara, i odliczał mikrosekundy. Kiedy ta cholerna kolacja się skończy?! Tryliardy razy poprawiał swój niebiesko szary sweter, wygładzał granatowe jeansy. Nawet trampki, które nosił od zawsze,poprawił, wyjął sznurówki, włożył ponownie. Przejrzał swój zeszyt z piosenkami, nastroił gitarę. Po raz sześćdziesiąt. Czas piekielnie mu się dłużył. Tak jakby czekał na wyrok śmierci. Chciał się nawet wziąć za czytanie jakiejś książki, ale po pierwszych trzech stronach gubił wątek. Był na siebie trochę zły, że przyszedł tu tak wcześnie. Ale teraz bez sensu było się wycofywać. Namida mógł zjawić się w każdej chwili Nagle otworzyły się te pieprzone drzwi. I stanął w nich nie kto inny tylko póki co jeszcze jego Namida. Twarz Simona od razu rozjaśnił uśmiech. Wydawało mu się że minęły wieki odkąd się widzieli po raz ostatni. Oczywiście od razu zobaczył zmiany. I braka kolczyków. I bardzo mu się podobał w wersji z długimi włosami. Nawet sobie nie wyobrażacie jak bardzo! Pluł sobie teraz w brodę że nie zabrał go ze sobą do tej Hiszpanii. To było by 23534627 razy lepsze niż ta próba odległości. Nie czuł by się w swoim rodzinnym kraju może tak cholernie samotny? Pokazałby swojemu ukochanemu chodź trochę Hiszpanii. Barcelonę. Morze, Ocean. Niby Ślizgon to wszystko znał, ale razem to wszystko smakowało by inaczej. Pojechałby może z nim zobaczyć ten domek w Andalusi? Może zostali by tam trochę dłużej, chociaż do czasu aż skończy się zima w Hogwarcie. Naprawdę chciał o wszystkim zapomnieć. Dać Namidzie jeszcze jedną szansę. Zacząć od nowa. Nie narażałby siebie na takie cierpienia jak i Namidy. Bo jak widać było, on też tęsknił. A przynajmniej tak to wyglądało. Gdy ten obok niego usiadł, i mówił, Simon tylko patrzył. Patrzył na każdy centymetr ciała Ślizgona. Gdy zapadła dość nie zręczna cisza, Simon odłożył na bok pudełeczko, poderwał się, a razem z sobą Namidę. Przytulił go mocno, jeszcze mocniej. Odsunął tylko głowę żeby móc spojrzeć mu w oczy, a chwile potem pocałować. Ale nie tak zwyczajnie. W pocałunku zamknął wszystkie swoje myśli, niepewności. Nie był pewien czy aby Namida go nie odrzuci, nie odepchnie, nie powie "Ej stary, co ty robisz?!". Ale nie mógł się powstrzymać. Jego ciało się tego domagało. Gdy z nie chęcią się od niego oderwał, usiadł na swoim fotelu, nadal nie puszczając dłoni Namidy. patrzył, tonął wręcz w jego oczach. Po chwili zadał sobie sprawę że nie odpowiedział na pytanie. Jak wiemy, z Lewisa był zawsze straszny romantyk, więc uśmiechnął i odpowiedział swoim głębokim głosem: -Każda kolejna sekunda dłużej bez ciebie to zdecydowanie za dużo.- uśmiechnął się szerzej nadal wpatrując się w oczy Namidy.
Cała ta tęsknota, cały ten czas, kiedy było źle między nim a Simonem... To było nic, w porównaniu do tych wszystkich szczęśliwych dni, które mieli. Takich, jak ta, kiedy usta Simona wyrwały oddech wprost z jego piersi, a serce zatrzymało się na ułamek sekundy. Ale zaraz potem zaczęło bić, niewiarygodnie szybko, podnosząc mu ciśnienie. Objął Simona jedną ręką w pasie, przyciskając mocno do siebie. Chciał, żeby ich ciała dosłownie się zlały ze sobą, złączyły, i przeklinał na czym świat stoi za to, że ubrał się tak grubo i że nie może poczuć skóry swojego ukochanego. Żeby to sobie wynagrodzić, jedną dłoń wsunął pod ubranie Krukona, gładząc go delikatnie po dole pleców, drugą wsunął we włosy, delikatnie go za nie ciągnąc. Zanim Simon się odsunął, skradł mu jeszcze krótkiego całusa. Czuł się, jakby to był ich pierwszy pocałunek, aż cały się trząsł z podekscytowania. Uśmiechnął się rozbrajająco, mrużąc lekko swoje skośne oczęta. Czasami Simon naprawdę go rozczulał. Na dodatek, Namida od razu usłyszał jego akcent, na co pokręcił lekko głową. Przytulił go mocno do siebie jeszcze raz, szepcząc, patrząc pełnym miłości wzrokiem w ukochane oczy, tylko jego. - W takim razie już nigdy, nigdy przenigdy nie będę kazał ci czekać. Zawsze będę przy Tobie i już nigdy nie pozwolę ci uciec. Ani sam nigdy cię nie opuszczę. Chryste, jak ja cie mocno kocham! - powiedział w końcu i odetchnął głębiej. Nie mógł uwierzyć, jakim szczęściarzem był, że po tylu próbach, przed jakimi stawiał ich los, oni nadal są ze sobą i mogą być razem, szczęśliwi.
Nie odepchnął go, nie odepchnął! Wręcz przeciwnie. Simonowi bardzo się podobało to że Namida go tak mocno do siebie przyciągnął. Był mu wdzięczny za to że tak całował. Za to że go nie odepchnął. Rozkoszował się tym pocałunkiem. Zapamiętywał każdą jego mikro sekundę. Było jak za starych dobrych czasów, zanim wszystko zaczęło się sypać. No ale teraz było mu tak dobrze że nie chciał na razie o tym pamiętać. Na szept chłopaka, uśmiechnął się jeszcze szerzej. Czyli jednak wybrał jego! Nie żadnego innego tylko jego, jego i tylko jego! Cóż za ulga. Oczy zaświeciły mu z podniecenia. Gdyby ktokolwiek mógł opisać to co dzieje się w Simonowym sercu, to wyszłaby z tego pokaźna książka. Chłopak przypomniał sobie o prezencie. Niechętnie wypuścił Namidę z objęć i sięgnął po pudełeczko. Jak się denerwował, w jego głosie było słychać i tak już silny akcent dwa razy bardziej. Lekko trzęsącymi się rękoma wziął dłoń Namidy i położył w niej pudełko: -Kiedyś opowiadałem ci o pewnej tradycji, która jest u mnie w rodzinie od...mamo, jak to się mówi po angielsku- momentalnie jego policzki stały się czerwone- generaciones. Otwórz... Pewnie ją sobie wtedy przypomnisz...- nadal czerwony ze wstydu, czekał z niecierpliwością jak Namida zareaguje...
Widząc, jak zakłopotany jest Simon, zaśmiał się krótko. Naprawdę, choć dziwnie to brzmiało w odniesieniu do mężczyzny, Namida uważał swojego ukochanego, za najpiękniejszą istotę na świecie. Nikt nie mógł się z nim równać. Pochwycił pudełko w dłoń, zerkając, mimo wszystko, nieco zaskoczony. A że zawsze był łasy na prezenty, szybko też i ten rozpakował. W pierwszej chwili zaskoczenie tylko się pogłębiło, ale zaraz był zwyczajnie jeszcze bardziej rozczulony. Dokładnie pamiętał, jaka tradycja panowała od pokoleń w rodzinie Lewis'a. Inicjał Simona błysnął aż do niego. Namida przetarł twarz dłonią, zakłopotany. Czuł się naprawdę zaszczycony. Dobrze wiedział, ile dla Krukona to znaczy, jak ważne to jest. Póki co, w milczeniu, zdjął łańcuszek ze swojej szyi, na której był już wisiorek z wężem, który dostał od matki swego ojca. Tylko przez sentyment nie pozbył się go po kłótni ze swoim twórcą. Ale do rzeczy. Zdjął go i natychmiast dołączył do niego srebrną literkę. Wspaniale komponowała się w niego. Była prezentem od Simona, i to było najważniejsze. - Nie wiem, co mam powiedzieć. - uśmiechnął się, nie bardzo wiedząc, co zrobić z dłońmi, więc nadal ściskał w nich pudełeczko. - Przepraszam, to... To naprawdę najpiękniejszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałem. Oczywiście, nie licząc tego. - uniósł lewą dłoń, wskazując wymownie na serdeczny palec, na którym nadal był zaręczynowy sygnet od Simona. - Żałuję tylko, że ja nie mam nic dla Ciebie, przepraszam. Powiedz, co mogę zrobić, a zrobię wszystko. - zapewnił gorąco,znowu się uśmiechając. Wierzył w to, był pewny, że może spełnić każdą prośbę Simona.
Simon nigdy nie uważał się za pięknego. Ewentualnie można było powiedzieć że był całkiem przystojny.Ale nic po za tym. No ale tu na pewno nie o tym ma być mowa. W końcu dla Namidy podobno i tak był najlepszy. Żebyście wy wiedzieli co działo się w głowie Simona. Co prawda musielibyście skorzystać z tłumacza, bo większość była po hiszpańsku. No ale nic. Czekał, obserwował, wyczekiwał. Raz robiło mu się zimno raz gorąco. matko jak na jakimś brazylijskim tasiemcu. No ale to też nic. Widział te emocje na twarzy Namidy O matko ależ on przeżywał gdy Namida wkładał wisiorek na łańcuszek obok węża. Nawet nie wiecie jak miłe było to uczucie. I potem ten gest z pierścionkiem. No normalnie miód na Simonowe serce. Bardzo długo też zastanawiał się nad odpowiedzią na jego pytanie. W końcu odpowiedział dość cicho: -Kochaj mnie do końca życia, zawsze i bezwarunkowo. To mi wystarczy- uśmiechnął się i patrzył mu w oczy
- Oh, Simon... - szepnął, niesamowicie rozczulony. - To jest naprawdę drobiazg. Chciałbym móc zrobić dla Ciebie o wiele więcej. - zapewnił gorąco, przyciągając do siebie stanowczo chłopaka i przytulając go mocno. Chciał mieć go jak najbliżej siebie tylko można było. Publicznie, oczywiście. W końcu Salon był jednak wspólny. - Napisałem ostatnio piosenkę... chciałbym ci ją zaprezentować, zanim wyślę ją dalej. To... no miałem trochę inspiracji z nas. No i oczywiście zawsze bym chciał, abyś był pierwszą osobą, która oceni moje wypociny. - przeczesał włosy nerwowo, odsuwając się nieco od Simona i uśmiechając się wesoło. Naprawdę mu na tym zależało. Namida poprowadził Simona na fotel, na którym ten wcześniej siedział, po czym sięgnął po jego gitarę i sam usiadł na fotelu naprzeciwko. Miał nadzieje, że Krukon nie będzie miał nic przeciwko, i przestroił nieco instrument, żeby zbliżyć go do swojego prywatnego, no i oczywiście, żeby piosenka brzmiała jak najlepiej. Kiedy się upewnił, że wszystko jest w porządku, zagrał kilka pierwszych nut wpatrując się w struny, a później spojrzał w oczy Simona i już tam patrzył się cały czas. Jego narzeczony cały czas dodawał mu sił, tak to czuł. Piosenka nie była najweselsza na świecie, była wręcz melancholijna. Ale tak się Namida czuł przez ostatni miesiąc i wiedział, że tak jest. Że swojej prawdziwej miłości czasami trzeba pozwolić odejść, żeby upewnić się, że jest tak naprawdę nasza, i że wróci. Simon wrócił, a Namida ani przez chwilę w to nie wątpił. Kiedy skończył, odetchnął głębiej. Mimo wszystko modulowanie głosem było nieco męczące, ale na szczęście nie robił tego zbyt często. - Co myślisz...? Nadaje się? Tylko szczerze, przyjmę każde słowo krytyki. - powiedział poważnie. Wiedział, że nie jest zbyt dobry w pisaniu tekstów i komponowaniu, ale jeśli chciał się wybić, to musiał zacząć to robić. Ciekaw był tylko opinii Simona, żadna inna go teraz nie obchodziła.
Piosenka tak dokładnie to Passenger - Let her go. Znalazłam cover, w którym jest "let HIM go", tak na potrzeby naszych misiaczków (:
Simon był bardzo ciekaw piosenki którą napisał Namida. Nie ma się co oszukiwać że Japończyk nigdy nie był specjalnym asem w pisaniu tekstów. Był dość dobre, ale zawsze czegoś w nich brakowało. Chyba emocji. Namida zawsze starał się żeby były idealne, za bardzo się napinał i przez to wychodziło nieco sztucznie. Ale za to muzykę zawsze komponował nieziemską. Miał w sobie coś takiego że jego słuch był tak wyczulony na dźwięki. Zawsze wiedział jakie do siebie pasują, kiedy dać jakaś kontrastową. Był w tym baaaaaardzo dobry. Simon mu tego zazdrościł, bo jemu samemu dużo lepiej szło pisanie tekstów, niż muzyki. Świetnie się pod tym względem uzupełniali. No ale koniec tych rozmyślań. Zabrzmiały pierwsze dźwięki piosenki. Słowa. Simonowi drgnęło serce. Wsłuchiwał się w tekst i w muzykę. Wszystko tak piękne współgrało. Piosenka chwytała za serce. Zdecydowanie. Mimo że nie pamiętał niektórych słów, cały sens zrozumiał doskonale. I zgadzał się z nim. Jeżeli nie przetrzyma się burzy, to nie ma sensu wysilanie się dla związku. Oni tą burze przetrwali. Byli bynajmniej od siebie uzależnieni. Gdy piosenka dobiegła końca, w szary oczach Krukona szkliły się łzy. Powstrzymał je i po dłuższej chwili powiedział, wpatrując się nadal w Namidę: -Jest piękna. Tekst, muzyka... Cudowne. Nie wiem naprawdę co powiedzieć. Serio. Jeżeli miałbym się doszukiwać nie dociągnięć, to na upartego, można uznać że fajnie by też brzmiało tonacje niżej. Przynajmniej ja bym to zaśpiewał tonację niżej. A co do tekstu, to chyba najlepszy jaki napisałeś. I wiesz że tu bez wazeliny- uśmiechnął się promiennie. Mówił szczerze. Nie lubił kłamstw i zakłamania. Ale to Namida wiedział już od dawna.
Z niecierpliwością czekał na opinie. Zawsze interesowało go zdanie Simona, chciał wiedzieć, co chłopak myśli. A jego aprobata nie mogła go bardziej ucieszyć. Odstawił gitarę na bok i uklęknął przed Simonem, chwycił jego twarz w dłonie i pocałował mocno. Wiedział, że taka, ekhm, pozycja może z boku wyglądać dosyć kontrowersyjnie, lub dziwnie, jednak nie powstrzymywał się. Nie mógł sobie wymarzyć lepszego partnera. Mimo tych wszystkich kłótni, zdrad i nieporozumień, byli razem i tylko to się liczyło. - Napisałem ją, kiedy cię nie było. Strasznie tęskniłem i starałem się skupić na czymś innym, a nie było łatwo. Ale już jesteś, więc wszystko będzie dobrze. - uśmiechnął się szeroko i bez zahamowań wpakował się najzwyczajniej w świecie Simonowi na kolana. - A teraz, opowiedz mi, jak było w Hiszpanii? Nie mogę się doczekać, jak tam pojedziemy. Chciałbym zobaczyć te wszystkie piękne miejsca... I w końcu się wygrzać w słońcu. Angielska pogoda zwyczajnie mnie dobija. - westchnął, wiercąc się przez chwilę, układając się wygodniej. Przerzucił nogi przez podłokietnik fotela, tak, że zwisały swobodnie.
Sobotni wieczór spędzony w fotelu z kubkiem gorącej czekolady pod ręcznie szytym pledem z owczej wełny był idealnym planem dla większości osób po czterdziestce, nie dla młodziutkiej czarownicy znajdującej się w zupełnie obcym kraju, wśród interesujących wyspiarzy, ale oczywiście wyszło jak wyszło. Binnie nie planowała właśnie w ten sposób spędzać czasu, ale po piątkowej ucieczce do Hogsmeade wraz z Casprem, czuła się dosłownie wypompowana z życia. Już dawno nikt nie zmusił jej do przetańczenia całej nocy. A do tego tempo picia jakie nadawał! Bój się boga chłopcze, że tak biedne dziewczę spiłeś, że ledwo do łóżka trafiła. Swojego, na całe szczęście. W każdym razie złorzecząc na starzenie, większą część sobotniego dnia spędziła na odsypianiu nocy i jęczeniu z bólu. Szczęśliwie nudności już jej minęły, nawet była w stanie zjeść odrobinę rosołu na obiad i wyjść ze swojego pokoju dalej niż do łazienki. Dlatego też, kiedy wszyscy jej znajomi i przyjaciele dzisiaj szaleli, biedna Dorotka postanowiła zaszyć się z "Cierpieniami młodego Krukona" i największym kubkiem, jaki mogła dostać od skrzatów. Wymęczona, kompletnie bez makijażu i w dresie naciągnęła na głowę czarną beanie z napisem 'bad hair day' (o ironio, nosiła ją zawsze kiedy miała kaca a jej włosy matowiały od nadmiaru alkoholu) i udała się do salonu wspólnego, który zdecydowanie nie świecił pustkami swoją drogą. Chwila minęła nim znalazła dla siebie wolne miejsce, o które musiała walczyć z jakimiś młodszymi dziewczynkami z Kanady. A może z Hogwartu? Nie rozpoznawała jeszcze wszystkich. Ba, zdarzało się, że nawet ze swojej szkoły nie rozpoznawała ludzi! W każdym razie jednym morderczym spojrzeniem ( a trzeba zaznaczyć, że wyglądała jak chodząca śmierć)przegoniła konkurentki i zabunkrowała się z książką na kanapie, opatulając się szczelnie kocykiem. Hogwart był piękny i w ogóle, ale dla Binnie miał jedną wielką wadę - było w nim cholernie za zimno, jak na jej gusta.
Ależ tu było tłoczno! Boże! Czy Ci wszyscy uczniowie nie mogli się wybrać choćby do Hogsmaede, żeby trochę się zabawić, potańczyć, czy coś? Albo wrócić do domu?! No tak. Nie mogli. Przecież to byli uczniowie, zatem szanse, że opuszczą Hogwart były raczej zerowe. Oczywiście nie był to zbyt duży problem. Sam wielokrotnie wymykał się z zamku, wracając potem bez żadnych konsekwencji.. Zostawmy jednak ten temat. Młody Piątek wszedł do salonu spokojnie. Ten szybko go opuścił. Czemu? Bo było w nim stanowczo za dużo ludzi. Normalnie, nie przeszkadzałoby mu to, ale pechowo, akurat dziś chciał sobie „pomedytować” w wygodnym fotelu. Zasadniczo, to nie powinien chyba bluzgać w myślach po wszystkich tu zgromadzonych – w końcu sam mógł wrócić na weekend do swojego ciepłego mieszkanka w Londynie. Nieszczęśliwie tego nie zrobił, no a teraz było już trochę za późno, przez co nie bardzo miał ochotę na jakiekolwiek dalsze podróże. Zaszył się w końcu gdzieś w kącie, po czym zamknął oczy i rozmyślał. O czym? O wszystkim. Najbardziej nurtowała go kwestia walki z Lunarnymi. Chciał ich za wszelką cenę powstrzymać. Ich wizja świata nieco odbiegała od jego. Poza tym głosili wartości, z którymi Ambroge nie zgadzał się. Rozmyślał tak, kiedy zaczął coś nucić pod nosem. To chyba było coś z mugolskiej klasyki, nie bardzo miał pojęcie, w końcu był we własnym, intymnym świecie..
Cholerny angielski wrzesień. Jak tu nie popaść w melancholię, patrząc na ten wilgotny, nieprzyjemny świat. Zmagać się z upierdliwą mżawką, przenikającym chłodem, czy dokuczliwym wiatrem podczas codziennych wędrówek od bramy Hogwartu, do Zamku na zajęcia. Cholerna blokada aportacji. W tych chwilach Fabiano żałował, że nie mieszka na miejscu. Zachciało mu się, cholera, własnego kąta. Opatulony szalikiem aż po oczy, zgarbiony pod płaszczem klnie sobie słodko, dodając te milutkie wędrówki do codziennej rutyny. Do prawdy, co to będzie, gdy w kwietniu wyjdzie słonko. Na czym on biedaczek będzie się mścił, na co żalił? Gdy już szczęśliwie dotrze do wrót zamku, umieści zmniejszony płaszcz w torbie, grzecznie idzie sobie na zajęcia, coby nie powtórzyć małej wpadki z niezaliczeniem roku. Gdy tylko sobie o tym przypomina, puka się w myślach czółko z czułym 'tu się jebnij', nie pozwalając sobie w tym roku na coś takiego. W żadnym wypadku nie zjawi się piękność, której we Włoszech wyznał miłość, nie uwikła się w żadne takie romanse, nie rozkocha w sobie swojej młodszej przyjaciółki. Nie zrani już ani jednej kobiety swoją uczuciową nieporadnością. Starph. Po etapie małej depresji, którą przeszedł w wakacje i tuz po przyjeździe do Hogwartu, kiedy nie wychodził z domu, zadręczał się dniami i nocami, mało jadł, podczas pełni nawet włóczył się lasach na północ od Hogsmeade zamiast grzecznie siedzieć w kryjówce. Na szczęście ta eskapada nie przyniosła żadnych nieoczekiwanych nieprzyjemności ani szkód. Ale ryzyko było duże. Na szczęście Fabiano ma to już za sobą. Chodzi na zajęcia, uczy się, albo włóczy po zamku między wykładami. O, na przykład jak teraz. Co za głupi pomysł, żeby zrobić dwudziestominutową przerwę. Ani nie pójdzie do swojego mieszkania, bo to nie ma sensu, nie będzie też siedział tyle czasu na swoim ulubionym parapecie. Poza tym, te popołudniowe zajęcia powinni właśnie skompresować, skrócić przerwę, coby do domu wcześniej uciec. Bez sensu. Takiej oto przerwy, Włoch szukał przytulnego miejsca, do przekoczowania wolnego czasu. Nogi zaniosły go poza skrzydło studenckie, do pokoju wspólnego, okupowanego przez uczniów. Po chwili ogarniania wzrokiem towarzystwa znalazł wygodnie wyglądającą pufę, do której musiał się przecisnąć między kanapą zajęta przez jakaś dziewczynę, i fotela, przez chłopaka. Już-już siedział na upragnionym miejscu, gdy podczas przeciskania się między wyżej wymienionymi, jego stopa zawinęła się w dywan, powodując niebezpieczne wychylenie całego ciała. Byłby zwalił się nieelegancko na blondynkę, jednak wrodzona zwinność pozwoliła mu na czas wyciągnąć ręce, na których oparł się na oparciu sofy. W taki sposób jego twarz znalazła się nad głową dziewczyny zagłębionej w lekturze, teraz patrzącej na niego pytająco. - Ups, przepraszam. - przyjął bardzo skruszona minę, po czym odbił się rękoma od oparcia, powracając do pozycji pionowej. - Nie mam w zwyczaju wpadać na ludzi, wybacz. - uśmiechnął się słabo. Wciąż kontakt z innymi ludźmi sprawiał mu kłopot.
Ja wiem, że wybieranie publicznych miejsc, tych w których nie ma możliwości by kiedykolwiek były całkowicie puste, jest kompletną głupotą jeśli zamierzało się spędzić czas w ciszy i spokoju. Nie, inaczej. Nie w ciszy i spokoju, bo Binnie jakoś niespecjalnie przepadała za ciszą. Fakt, wymordowana wydarzeniami dnia poprzedniego, nie pchała się do rozrabiania i zagajania ludzi dzisiejszego wieczoru, ale też nie miała zamiaru tkwić samotnie w swojej sypialni. Właściwie to początkowo nawet próbowała, ale ponieważ cisza dzwoniła jej w uszach a odgłosy starego zamku zaczęły być przerażające, czmychnęła stamtąd schowana w swój pled niczym w zbroję. Gdzie zatem udać się jeśli chce się być otoczonym przez ludzi, ale niekoniecznie wdawać w niekończące się dywagacje na temat ostatniego meczu czy zbliżającej się imprezy? Pokój wspólny Gryfonów, gdzie znała już niemalże każdego raczej odpadał, tam pięciu minut by nie posiedziała, nie wdając się przy tym w rozmowę ze znajomymi. Mniejsze ryzyko tworzył wspólny pokój wspólny. W czasie kiedy jej znajomi spędzali czas poza murami zamku albo w jego innych częściach, tutaj istniało prawdopodobieństwo, że będzie miała czas dla siebie, a przy okazji nie zostanie nagle sama przy podejrzanie brzmiących dźwiękach. Innymi słowy, znalazła idealne miejsce by spędzić czas samotnie pośród tłumu, a przy okazji nie odmrażać sobie tyłka gdzieś między krużgankami, po których obecnie hulał mało przyjemny wiatr. Pochłonięta lekturą, kompletnie odcięła się od świata rzeczywistego, będąc już daleko przy młodym Krukonie, przeżywając wraz z nim rozwijającą się miłość, a potem upadek, kiedy pojmował, iż nigdy nie będzie z lubą, i w końcu śmierć, kiedy zrozpaczony podejmuje decyzję o szarpnięciu się na swoje życie. Dorotka znała tę historię na pamięć, czytając powieść raz po raz od wielu lat. Książka, której była właścicielką, nosiła wszelakie znamiona użytkowania, począwszy od wystrzępionych rogów i pożółkłych kartach, a skończywszy na plamach z krwi czy herbaty - pamiątkach po wielu wieczorach spędzonych na plaży czy też w łóżku w towarzystwie jedynie owej lektury. Nawet nie była w stanie stwierdzić czemu właśnie tę książkę upodobała sobie najbardziej, przecież nie utożsamiała się z cierpiącym romantykiem, właściwie to Binnie nawet trochę irytowała zbytnia wrażliwość chłopaka. Owszem, powieść była pięknie napisana i naprawdę dobrze się ją czytało, ale to też nie mógł być powód dla którego woziła tę książkę ze sobą wszędzie. Być może po części wpływ na jej wybór miał fakt, iż był to prezent od zmarłej matki, o czym świadczyła dedykacja na pierwszej, tytułowej stronie. Cóż, nieistotne, zbytnio się wdałam w dywagacje na temat książki. Z odległego świata do rzeczywistości przywrócił ją zbyt gwałtowny ruch gdzieś na wysokości jej czoła. Dorotka podskoczyła nieznacznie, szczęśliwie wylewając z kubka raptem kilka kropel stygnącej czekolady. Nim zdążyła się skulić czy w jakikolwiek inny sposób ochronić się przed lecącym w jej kierunku chłopakiem, ten podparł się rękoma o kanapę, niemalże więżąc ją w pułapce. Zamarła, z lekkim rozkojarzeniem i zaciekawieniem przyglądając się nieznajomemu, dopiero po chwili oprzytomniała na tyle, by móc pozbierać się po tym małym wypadku. - Wpadanie na ludzi z góry jest niezamierzone, więc raczej nie ma możliwości mieć tego w zwyczaju, nie sądzisz? - spytała z lekkim rozbawieniem, wzruszając ramionami. - Ja i książka przeżyłyśmy, więc chyba nic się nie stało.
Piątek siedział wygodnie w fotelu, rozmyślając o wszystkim i niczym zarazem. Aż dziw bierze, że w tak tłocznym i stosunkowo głośnym miejscu, był w stanie w ogóle zebrać myśli. Cóż, jak widać było to możliwe. Z zamyślenia wyrwał go jednak nieznajomy, wpadający na dziewczynę. Nie bardzo wiedział kiedy oboje się tutaj znaleźli. Znaczy, jeśli chodzi o tą dziewoje, to chyba ona przegoniła te mniejsze uczennice, które zajmowały miejsce w jego sąsiedztwie. Cóż, to nawet dobrze. W końcu, jakby nie patrzeć, była o niebo spokojniejsza od tamtych. Natomiast chłopak. Chyba był starszy. Przynajmniej na takiego wyglądał. Zabawna sprawa. Ale zwinny był, to mu trzeba przyznać. Może był jakimś tancerzem, albo trenował sztuki walki? Kto wie. W każdym razie, świetnie sobie poradził. Krukon najpewniej skończyłby na tej nieznajomej. - Mądra uwaga. – powiedział, słysząc słowa dziewczyny o celowości wpadania na innych ludzi. – A co to za książka, jeśli można wiedzieć? – zapytał. Niegrzecznie tak trochę, wmieszać się do cudzej rozmowy, ale przecież znajdowali się w takim miejscu, że liczenie na swego rodzaju „intymność” graniczyło z cudem. Poza tym, on chyba niekoniecznie miał zamiar mieszać się w ich dyskusje. Chyba, że poruszą jakiś ciekawy i interesujący temat. Oczekując odpowiedzi, wyciągnął swój szkicownik. Zobaczył coś ciekawego. Te drzwi. Zainspirowały go. Postanowił uwiecznić ten salon z perspektywy lekko uchylonych drzwi. Jak mu wyjdzie? To się okaże. Ale póki co, może z nimi chwilę porozmawia? - Czy dyrektor nie może jakoś wpłynąć na pogodę? – rzucił nagle. Jak nie masz o czym pogadać, to gadaj o pogodzie.. Zaiste Ambroge, to było zacne. Bardzo zacne. No, ale cóż zrobić. Irytowała go ta angielska jesień. Tak bardzo chciał już być w domu. A noc w Hogwarcie średnio go bawiła. Niestety do domu nie mógł się wybrać, bo przecież musiałby trochę przejść, zanim swobodnie teleportowałby się do Londynu. A, że niestety nie miał ze sobą płaszcza, szala, rękawiczek, ani jakiejkolwiek części garderoby, która mogłaby chronić Krukona przed zimnem, skazywał na sam siebie na pobyt w Hogwarcie, a tych dwoje na swoje towarzystwo.
Się włączę. Przepraszam, ale osoba, z którą miałem tu wątek mieć stwierdziła, że jednak nie ;c