Ustronny i wyciszony zaklęciem zacieniony salon to miejsce, gdzie stoi najwygodniejsza kanapa w całym zamku i kilka foteli. Idealne na długie rozmowy. Kominek znajdujący się w pomieszczeniu jest zaklęty i nigdy nie daje się rozpalić.
Uwaga! W tej lokacji na okres październik/listopad musisz rzucić kostką kiedy tu jesteś, ze względu na wykonane tu zadanie na kółka przez Yuuko Kanoe.
||Zmiany w wyglądzie lokacji: stary i podniszczony dymiący kociołek z cukierkami w pobliżu foteli, bogate zdobienia na meblach wzorowane na antycznych meblach ze starych willi, porozstawiane stare świece, które tlą się w półmroku, rzucając upiorne cienie.
Rzuć k6 na efekt cukierka:
1 - prawdziwa krówka mordoklejka! Choć zewnętrzna warstwa cukierka była dosyć krucha to jednak w środku znajdowała się ciągnąca masa, która sprawia, że nie jesteś w stanie otworzyć ust przez najbliższe dwa posty. 2 - wybuchowy cukierek! Tuż po otworzeniu cukierka ten wybucha w twoich rękach i wytwarza przy tym chmarę dymu. W papierku pozostają jedynie twarde odłamki słodkości, które delikatnie strzelają na języku. 3 - cukierek lodowy. Ma naprawdę intensywny smak mięty, która sprawia, że masz wrażenie jakby coś mroziło twoje usta. Przez najbliższe trzy posty z każdym twoim oddechem wydobywa się para zupełnie jakbyś znajdował się na zimnym powietrzu. 4 - mleczna czekolada. Chyba ktoś pomylił święta, bo ten cukierek zawiera w sobie nutkę amortencji. Do końca wątku osoba, z którą go odbywasz wydaje ci się nieco bardziej atrakcyjna. 5 - cukierek-chichotek. Chyba ktoś dodał do niego odrobinę eliksiru rozweselającego. Oprócz owocowego smaku sprawia, że przez najbliższe trzy posty chichoczesz z byle powodu. 6 - czy to była śliwka w czekoladzie? Zgadza się. Jednak coś musiało być z nią nie tak, bo czujesz przygnębienie i nagłą tęsknotę za zmarłymi członkami rodziny, która towarzyszy ci do wyjścia z lokacji.
Cały dowcip polega na tym, że praktycznie żadne miejsce (no, poza dormitorium, czy łazienką) nie jest do końca intymne. W każdej chwili ktoś sobie może obcesowo wejść, mając do tego pełne prawo. Ach ta kochana hogwarcka równość. O ile nie wygłaszasz gróźb karalnych, czy nie miotasz zaklęciami, możesz wszystko, wraz z zatruwaniem życia innym. Może nie wszystko, to raczej ogranicza kodeks i jakieś tam prawa moralne, do których, Fabiano miał nadzieję, znakomita większość się stosuje. Może i był naiwny, przymykał oczy na wybryki niektórych czternastolatek. Kiedyś może by się bym przejął, ale teraz? Ludzie w tej szkole przeżywają swoje dramaty, któż dostrzeże młodocianą prostytutkę, czy trzynastoletniego 'czarnoksiężnika'? Patrząc, co mugolski świat robi z czarodziejami, można tylko załamać ręce. Wszechobecna nijakość, kiczowatość, 'wolność', która pozwala na wszystko. Cisza i spokój? Niektórym zdaje się, że jak zamek jest tak wielki, że bez problemu można znaleźć cichy kąt. Ludzie tutaj wyskakują z każdego zaułka jak króliki, prowadząc głośne rozmowy, czy co gorsze próbując cię do nich wciągnąć. Może, gdybyś się postarał, można by znaleźć jakiś zaułek, rzadko odwiedzany przez uczniów, ale po co, gdy można udać się w popularne miejsce i narzekać, że jest tłoczno? Wybrał może dlatego Salon Wspólny, ale by móc ponarzekać, co ostatnio weszło mu w krew. Na marginesie, to niedobry nawyk, człowiek od takiego narzekania gorzknieje, nie ma na nic ochoty, w końcu kończy jako samotny, zgrzybiały dziadek. Bo kto chce zadawać się z kimś, komu nigdy nic nie pasuje? Ludzie lubią entuzjazm, zwłaszcza, dotyczący ich inicjatywy. Może tajemniczość i nieosiągalność jest w modzie, ale marudzenie raczej nie będzie. Co innego nienawiść. Ta w ilościach umiarkowanych zawsze będzie doceniana. Ludzie zawsze lubili złączyć się w nielubieniu kogoś lub czegoś. Niektórzy przyjaźnią się nie z powodu wspólnych pasji, ale właśnie z powodu tych samych obiektów nienawiści. Stał przez chwile trochę jak głupek, przyglądając się blondynce, która jak widać kontemplowała swój czas wolny, dopóki on, dzielny Fabiano jej nie przeszkodził. Dopiero po chwili poszedł po rozum do głowy i usiadł jak człowiek na pufie, tuż obok wezgłowia kanapy. - Sądzę. To znaczy tak, masz rację. - mistrz taktu i prawidłowego wysławiania się, klękajcie. Już miał coś tam elokwentnie powiedzieć, chyba się przedstawić, ale dobiegł do jego uszu głos Kogoś. Szybkie spojrzenie w stronę, z której najprawdopodobniej wydobywał się owy głos, i okazało się, że właścicielem okazał się chłopak, który zajmował fotel. Fabiano uniósł brwi w akcie lekkiego zdziwienia. Potem uświadomił sobie, że to raczej było skierowanie do dziewczyny, która dała Włochowi znać, że wygaduje głupoty. Świetnie. Przez chwile poczuł się zbędny. Może ten chłopak po prostu chce zwrócić uwagę dziewczyny? Może on, Fabiano, powinien po prostu wyjść? Kolejna uwaga blondynki skierowana do niego, przesądziła sprawę. - Cieszę się. Serio, nie chciałem na ciebie wpaść. - powiedział, uśmiechając się ciepło. - Nie wiem, może Anglicy taką lubią. Nigdy nie mogłem trafić za tymi ludźmi, choć w sumie nie są tacy źli, jak u nas mówią. - zwrócił się do chłopaka, mając na myśli swoich rodaków. - Tak przy okazji, Fabiano. - Przedstawił się ładnie, wyciągając do damy dłoń.
Proszę cię! Jak na moje gusta to nawet w łazience nie można w Hogwartcie zaznać odrobiny prywatności! Mimo iż Binnie sama nie miała okazji się przekonać, słyszała od znajomych z tej szkoły, że nawet w łazience prefektów czy studentów, do których dostęp jest znacznie bardziej ograniczony czy strzeżony hasłem, zdarzało się wpaść na kogoś. A co się tyczy dormitorium, dzielenie pokoju z kilkoma osobami zdecydowanie zacierało resztki złudzeń, iż gdzieś można się ukryć i mieć odrobinę życia prywatnego. W takich szkołach jak Hogwart czy Red Rock czy Riverside po prostu nie było mowy o jakiejkolwiek intymności. A od czasów gdy powstało coś takiego jak wizbook, dodatkowo prywatne sprawy nastoletnich czarodziejów zostały wyciągnięte bezczelnie na światło dzienne. Tu już nie chodziło o rozsiewanie plotek, ale o bezczelne wtrącanie nosa w nie swoje sprawy. Nowy, wyższy level wścibstwa! Marudzenie nigdy nie będzie w modzie, niestety. Cynizm, nihilistyczna postawa życiowa, tajemniczość czy odizolowanie? Owszem, tacy ludzie nagle stają się intrygujący równie mocno, co osoby otwarte, przebojowe i wiodące prym jako śmietanka towarzyska. Ale kto będzie w stanie słuchać nieustannego marudzenia? Większości przejadłoby się najpóźniej po dniu, a wyjątkowo niecierpliwi czmychnęliby w przeciągu pierwszych dwóch godzin. Tak, tak, gburowatość i narzekanie trzeba wyplewić ze zwyczajów jeszcze zanim na dobre w nich zagości. I umówmy się, że przyjaźnie oparte na wspólnej nienawiści tak naprawdę nie mogły zyskać miano przyjaźni. To były raczej niepisemne układy między dwiema oddzielnymi jednostkami, mającymi wspólnego wroga. Gdyby wróg zniknął z radarów, taka przyjaźń na pewno umarłaby śmiercią naturalną. Binnie uśmiechnęła się, próbując pozbyć nie pokazywać zbytnio rozbawienia całą tą sytuacją. Nieznajomy wyglądał dosyć komicznie, stojąc nad nią i jąkając się jakby języka w gębie zapomniał. Nie była tylko pewna czy tak urocza reakcja była spowodowana przez nią, czy też biedak po prostu nie umiał radzić sobie w tak niefortunnych przypadkach. Szybko pojąwszy, że jej cisza i spokój już nieprędko powrócą, zamknęła książkę, uprzednio zaznaczając stronę na której skończyła. Chwilę obserwowała sprawcę całego incydentu, nim przeniosła wzrok na towarzyszącego im innego chłopaka. - Cierpienia młodego Krukona. - odparła, unosząc lekturę do góry, by pokazać chłopakowi podniszczoną okładkę. Po chwili książka powróciła na jej podciągnięte pod siebie nogi. Dłonie wraz z kubkiem złożyła na niej, spoglądając to na jednego, to na drugiego jakby chciała ocenić, który jest bardziej winien całej tej sytuacji. Cóż, ostatecznie wzruszyła ramionami, godząc się z faktem, iż sytuacja tego typu była całkiem łatwa do przewidzenia w tak zatłoczonym miejscu. Dobrze tylko, że jej czekolada wciąż znajdowała się w kubku. -Myślę, że dyrektor nie ma takiej władzy żeby zmieniać pogodę dla własnej zachcianki. - zauważyła sceptycznie, spoglądając na tego z dwóch panów, który na nią nie wpadł. Nie przesadzajmy, magia też ma swoje granice a wyczarowanie słońca tam, gdzie akurat panuje zachmurzenie i leje jak z cebra jest raczej mało realne. - To nie jest kwestia lubienia, tylko klimatu. Wydaje mi się, że przywyknęli do pogody, która jest nieodłącznym elementem ich wysp. - dodała, wzruszając ramionami. Sama nie była zachwycona temperaturami i opadami, przyzwyczajona do ciepłego klimatu i możliwości wskoczenia do oceanu kiedy tylko jej się żywnie podoba, niezależnie od tego czy panowała wiosna czy jesień. Cóż, najwyższy czas było się przestawić z wiecznych upałów i pogodzić się z szarą Szkocką rzeczywistością. Chociaż nie zawsze było tak źle, pola wrzosów rozciągające się na nizinach Szkocji wyglądały niesamowicie i jak widać nie straszne im były niskie temperatury. A przy okazji w końcu dziewczę mogło narzucać na siebie tonę ubrań i nie obawiać się przy tym, że jeszcze się przegrzeje! Zawsze są jakieś plusy. - Binnie, miło mi mimo iż ewidentnie czyhałeś na moje życie. - odparła żartobliwie, delikatnie ujmując dłoń chłopaka. - No, Fabiano, nie kojarzę cię z mojej szkoły, ale mówisz o Anglii jakbyś nie pochodził stąd, zatem skąd cię przywiało do Hogwartu? - spytała, przechylając głowę na lewy bark i uważnie taksując chłopaka spojrzeniem. Zdecydowanie nie był z jej szkoły, ale nie wydawał się też być Kanadyjczykiem, oni raczej nieźle znosili taką pogodę. Teraz już było za późno na wycofanie, Dorotka poczuła zainteresowanie i była gotowa przemaglować nieszczęśnika tylko po to, by uzyskać wyczerpujące odpowiedzi na nurtujące ją zagadnienia.
Słuchał słów nieznajomego z należytą uwagą. Jego wypowiedź wskazywała na to, iż nie był Anglikiem. No i to jego imię. Fabiano, o ile dobrze usłyszał.. Ciekawe, nawet bardzo. No i takie.. niespotykane. Chociaż z drugiej strony to Hogwart. Pełno tu było ludzi z całego świata, co tylko przydawało temu miejscu. Kosmopolityczne społeczeństwo, zdaniem Piątka, było o wiele ciekawsze. No bo zawsze występowały w nim jakieś różnice, niezgodności, swoiste inności. Szalenie to było ujmujące. Przynajmniej jego zdaniem. No i ludzi uczyło w jakiś sposób otwartości, tolerancji itd. Niestety, ale nie rzadko sprzyjało też powstawaniu w człowieku czysto rasistowskich, czy ksenofobicznych odruchów, które nie prowadziły do niczego dobrego. Prawda, fajnie mieć własne tradycje, kulturę i tak dalej, lecz czy to ma oznaczać zamknięcie się na cały świat? Zwłaszcza, że był on tak wielki, no i wspaniały. - Jesteś Włochem, a może Hiszpanem? – zapytał, unosząc lekko brew, bacznie przy tym przyglądając się chłopakowi, co zdradzało jego zainteresowanie postacią swojego rozmówcy, o ile można tak nazwać niedoszłego zamachowca. Fabiano.. Chyba bardziej włoskie, ale kto wie? Zasadniczo oba te języki, włoski i hiszpański, były do siebie bardzo podobne. Z tą różnicą, że włoski, jeśli wierzyć Hiszpanom, to młodszy i mniej urodziwy brat języka Iberyjczyków. Cóż.. on też uważał, iż irlandzki jest o niebo wspanialszy i ładniejszy od angielskiego. Wielu jednak uznaje go za dialekt ogólno światowego języka, co bardzo go zawsze denerwowało, bowiem tak samo jak Irlandia była osobnym krajem, tak ich język pozostawał odrębny. Gdzieś tam jeszcze w tym hałasie wypowiedziała się dziewczyna, mówiąca o tym, cóż za wspaniałości czyta. A jak się okazało, wspaniałości czytała. „Cierpienia młodego Krukona”. Wspaniała literatura. Czarodziejska, ale wspaniała. – Widzę, że jest trochę „doświadczona” – uśmiechnął się, komentując stan książki. Fantastyczne wydania, służące na lata. On sam miał w domu chyba z kilkanaście takich, z którymi nigdy się nie rozstawał. A kiedy zaczynały się sypać, z pomocą magii „reperował” je, by mogły dalej slużyć swojemu właścicielowi. Potem jeszcze coś dodała o klimacie angielskim. – Masz racje. Jest bardzo specyficzny.. – przytaknął dziewczynie. Jednak? Czy przywyknęli? Pewnie tak, w końcu Brytyjczycy mieli dość długą historię, by nauczyć się sztuki przetrwania w tym klimacie, który nie był chyba, aż taki najgorszy. Wystarczy spojrzeć na Wschód, albo Północ. Oj tak. Nie znał zdania pozostałych, ale chyba zgodziliby się z nim, iż lepsze deszcze, niż niskie temperatury, jakie mają miejsce na przykład w okolicach Norwegii, bądź też północnej Rosji. Cóż jednak zrobić? Taki świat. Nie może być wszędzie tak samo. Byłoby zbyt nudno, oj tak. Zdecydowanie. - Jesteście przyjezdnymi? – zagadnął ich. Oboje byli obcokrajowcami, to już wiemy. Pytanie tylko, co ich skłoniło do nauki w Hogwarcie? Jeśli byli uczniami z Kanady, czy Australii, to przyczyna ich pojawienia się tutaj była mniej więcej znana. Piątek, wyraźnie zaintrygowany tą dwójką, odłożył swój szkicownik na stoliczku obok fotela, by po chwili, widząc zainteresowanie innych uczniów, schować go swojej torbie.
Faktycznie! Miał jej książkę. Choć nie miał bladego pojęcia, jak JEJ książka znalazła się w JEGO torbie. Było pewnie tak, jak mówiła dziewczyna- musiała jej wypaść, gdy na siebie wpadli, ZNOWU. A Filip nieopacznie zgarnął ją do siebie. I pewnie trzymałby ją do dzisiaj, gdyby Puchonka się o nią nie upomniała. W ogóle, to ostatnio dość często na siebie wpadali. Nie żeby Filip miał coś przeciwko, lubił wpadać na ludzi, zwłaszcza, gdy byli tacy ładni i uroczy, jak ona. FLORO, czemu nie było cię tu wcześniej, gdy Filip leczył złamane serce po Laili? Teraz złamanego serca nie miał i myślami był przy Rasheedzie, co skutecznie uniemożliwiało mu myślenie. Nie było więc szans, by zauważył w spojrzeniu, czy gestach dziewczyny coś więcej niż zwykłą sympatię. Nawet przez myśl mu nie przeszło, że może się jej podobać. Bo, serio, jak on może komukolwiek się podobać? On nie był zbyt pewny siebie, jak NIEKTÓRZY faceci. To dziewczyny mają onieśmielać swoim wyglądem i Florka zdecydowanie to właśnie robiła. Tyle, że ten głupi Fiflak był po prostu ślepy. Narzucił na garb szarą bluzę z kapturem i wbił się w mega niewygodne, ale za to jaki sekszowne dżinsy. Jedyne czyste, a to tylko dlatego, że nie nosił ich często. Wylądowały na dnie jego kufra, zapomniane, nowiutkie i czyściutkie. Jeszcze pachniały nowością! Chwycił też książkę Florki, sprawdzając uprzednio, czy rogi nie są pozaginane i upaćkane. Na szczęście była w stanie prawie idealnym, więc Filip szybko naskrobał do Florki kilka słów, że będzie czekał na nią w Pokoju Wspólnym i tam też pognał. Rozsiadł się na jakimś fotelu i z nudów zaczął wertować książkę. Szkoda, że nie miał pojęcia, o co chodzi. Czy to na pewno było po angielsku? Biedny Filip, w ogóle się na tym nie znał.
Florka, Florka, Florka... Jak widać nie idziesz w ślady brata i nie potrafisz sobie poradzić z nawet poderwaniem jednego Kanadyjczyka. Czy to naprawdę takie trudne? Zachowywać się normalnie, chodzić prosto, gdy przechodzi obok, nie wpadać i nie upuszczać książek? To wszystko twoja wina, że biedny Filip musi się teraz włóczyć po salonach wspólnych, żeby ci głupią książkę oddać. Doceń to! Taki z niego przyjaciel. Ale oczywiście ty rób sobie nadzieje! Ty głupia, ty. Ubrana w jakieś luźne łachmany (czytaj: zwiewna, biała bluzka i brązowy sweter z farfoclami) i zielone lenonki, co chwilę poprawiała włosy i przeglądała się w podręcznym lusterku - którego swoją drogą prawie nigdy ze sobą nie brała - w nadziei, że tym razem się nie zbłaźni. Och, dodajmy, że musi udawać, że między nimi nic ten tego, bo Filip jest zajęty przez tajemniczego R. Pomijając ten fakt, byłoby o niebo łatwiej się do niego zbliżyć, ale że najmłodsza Lyons taka niewinna, to nikomu nie chce serduszka łamać. Jak ona się wlekła! Biedny Stone czekał na nią zdecydowanie za długo. Dlatego też Puchonka postanowiła skrócić czas oczekiwania chłopaka, biegnąc po niezwykle długich i krętych korytarzach Hogwartu. Kiedy w końcu dotarła do Salonu Wspólnego, ujrzała swoje zauroczenie siedzące na fotelu. Czy... Czy on właśnie przegląda jej książkę? Nienienienienie. Nie może być! Przecież wiecznie zamyślonej Florencji czasami zdarza się o nim wspomnieć... Chyba trzeba mu w tym przeszkodzić. - Cześć - zaczęła, podchodząc nieopodal miejsca spoczynku "dzikusa z dziczy" (jak to go nieładnie określił Seth) i uśmiechając się od ucha do ucha. - I jak, ciekawe? - spróbowała udawać, że nic tam nie ma, ale no. Miała zamiar rzucić się na niego i wyrwać mu książkę. Kto tu jest dzikusem?
To Florka śledzi go na wizbóczku? Jak miło! Filip wszystkie wpisy upubliczniał, bo przecież nie miał specjalnie z czym się ukrywać. Ale, gdyby wiedział, że Puchonce zrobi się z tego powodu smutno to by nie dawał tego głupiego zdjęcia z równie głupim podpisem. Poza tym, on nawet nie był z Rekinem! A tamto to pewnie nawet nie była randka, pfff. Wszyscy pewnie brali ich za parę przyjaciół. I słusznie. Bo byli przyjaciółmi, ale takimi z masą dram, którzy lubili się czasem pomacać. Ale tak robiła połowa Hogwartu! A Filipowi udzielała się atmosfera panująca w Zamku i no serio, czemu nie było cię przedtem? Chyba jeszcze nie dotarł do tych stron, na których to Florka wyznawała mu dozgonną miłość. Całe szczęście. Bo byłoby dość niezręcznie. Filip nie przywykł, by to ktoś się w nim podkochiwał. To on zawsze był od podkochiwania się w kimś, taki jego marny żywot. -Cześć!- powiedział, trochę zbyt gwałtownie, słysząc nad sobą głos dziewczyny. Wystraszyła go! Zatrzasnął książkę i wstał z fotela, wyciągając opasłe tomisko w jej stronę. -Wiesz... ja nie bardzo się na tym znam. Ale ty chyba jesteś w tym dobra, co?- uśmiechnął się do niej delikatnie. Dopiero teraz zauważył okulary dziewczyny i mało elegancko wskazał na nie palcem, dotykając nasady jej nosa. Tak króciutko, zaledwie opuszkiem palca. -Fajne. Mogę?- zapytał, coby podtrzymać rozmowę. Bo nie chciał by dziewczyna tak szybko się zmyła! Lubił ją, mimo, że tak krótko, a właściwie w ogóle się nie znali. A zresztą; okulary były serio fajne. Okulary. Rety, kto jeszcze lubi okulary? Rekin. Czy wszystko musi sprowadzać się do tego Ślizgona? Filip potrząsnął głową, próbując pozbyć się tych myśli i znów uśmiechał się szeroko, jak na Fiflaka przystało.
No tak, zwalmy winę na biedną Florę, która musiała zbierać się bardzo długo (bo aż od początku pojawienia się Kanadyjskich graczy Quidditcha w Hogwarcie) na to, by w końcu znaleźć jakiś głupi, ale skuteczny pretekst na spotkanie z chłopcem ze swoich snów. I nie miała na myśli koszmarów, co to to nie! Stone niewdzięcznik, woli jakieś ryby z ostrymi zębami od niej. Jak dobrze, że chociaż o tym nie miała pojęcia! Przecież taka kruszynka jak ona z pewnością by się załamała. Oczywiście poskarżyłaby się siostrze, przyjaciółce i takim tam, ale nie jemu! Co ona jest, żeby związki niszczyć? Uff, czyli jednak? Na całe Puchońskie szczęście Lyons, jeszcze nie doszło do tego, że musiała się tłumaczyć ze swojej jako-takiej obsesji na punkcie osiemnastolatka, której jakby ktoś pytał- nie było. No, no, cieszmy się i ruszajmy w podboje. Czyli Florka jest tak zafascynowana Filipkiem, że aż się jej boi, biedny chłopaczyna? - Niezbyt - uśmiechnęła się, zabierając z rąk kolegi książkę i chowając do torby- Dlatego mi taka potrzebna. - podniosła na niego wzrok, ciesząc się w duchu, że na razie nie zrobiła z siebie aż takiej ofiary, jaką myślała, że zrobi. Wzdrygnęła się trochę, kiedy dotknął palcem jej noska. - Pewnie - powiedziała cicho, ale rozentuzjazmowanie, ściągając szkła sprzed oczu. Podała je Filikowi w nadziei, że może jednak ma jakieś szanse. Tylko szkoda, że nie wiedziała co dzieje się w jego główce. Smuteczek.
Może i na zajęciach Matt poradził sobie świetnie ale wypracowanie to było coś czego bardzo nie lubił. Nie był pisarzem żeby wszystko ładnie pisać, no po prostu był beztalenciem. Mimo wszystko postanowił coś tam naskrobać. Usiadł w kącie salonu i po prostu naskrobał to co wiedział ale to były raczej suche informacje, a nie ładnie napisane wypracowanko. No ale o dziwo wyszło zadowalające jak na jego poziom. /zt
Czas mijał nieubłaganie, a wszystko, co działo się dookoła było jedynie nieco… Przytłaczające. Przeszłość wracała z impetem i odbijała się echem, co sprawiało, że zarówno Eiv, jak i ludzie w jej otoczeniu odczuwali wiele zagrywek młodej gryffonki aż nad to. Nie panowała jednak na tym, do czego się przyczyniła i najlepszym dowodem była na to Urane, którą Evelyn zostawiła bez najmniejszego zająknięcia, a przecież obiecała Jupiterowi, że będzie opiekować się jego siostrami, zatem… Co poszło nie tak?
Bo czasami jest potrzebna przerwa, która pozwoli złapać oddech. Tak się chyba czułam w Peru, gdy on kolejny raz upił mnie do nieprzytomności, a potem nago kąpaliśmy się w oceanie i zabawne, że chociaż świat zrobił ze mnie kurwę, to ja nie miałam jaj, by zrobić z niego burdel. Wiesz jak to jest, gdy masz świadomość, że nie spotkasz tych, którzy wywrócili ci światopogląd do góry nogami? Tak, ja też nie wiem.
Teraz jednak składała swoje życie w całość, bo odkąd zmieniło się tak wiele istotnych rzeczy, to było po prostu ciężko. Nie umiała obudzić się z poczuciem tego, że jest za coś odpowiedzialna, a dodatkowo, że ciąży nad nią perspektywa szybkiego, ba… Wręcz rychłego dorośnięcia, które okroi młodzieńczego i niepokornego ducha i zamknie w klatce dorosłego życia. Chciała na moment zapomnieć. Pomyśleć gdzieś w ciszy. Z dala od kłopotów i problemów, które przynosił każdy pojedynczy dzień, gdy choć na moment próbowała odetchnąć pełną piersią. Wracała myślami do Noela, a fakt, że pieprzyła się ostatnio z Tristanem? Cóż, to po prostu się stało i nie było żadnego usprawiedliwienia, dla którego zdecydowała się na tak radykalny krok. Było to złe? Możliwe, bo miała nawet przez moment wrażenie, że zdradza swojego byłego, a ojca jej ślicznej córeczki, jednak… To przeszłość, right? Nie wiedziała nawet, jak to się stało, że przywędrowała aż tutaj. Dlaczego w ogóle zamknęła się w czterech ścianach samotności? Bo wszyscy mieli pretensji, choć głośno tego nie mówili. Ona po prostu to wiedziała. Miała pojęcie, że tak jest, a co za tym szło, musiała się odciąć nim zdecyduje się na ucieczkę. I czy tylko cud był ją w stanie tutaj zatrzymać? Co jeśli tak? Co jeśli nie ma żadnej szansy na to, by pogrążona we własnym pustym, ale nadal tętniącym dziwną aurą życiem, próbowała poskładać porozwalane puzzle? Mogło jej się nie udać, bo to przecież była Eiv Henley, która w chwili prawdziwego załamania sięgała po najbrutalniejsze rozwiązania, którymi okazywała się ucieczka. Może teraz też powinna zwiać, zamiast zaszywać się w tak odludnym miejscu, które otoczone ciemnością sprawiało wrażenie jeszcze bardziej pustego, niż w rzeczywistości było, prawda? Tak trochę… Absurd. Dla niej nie, bo tu była bezpieczna. Samotna, ale bezpieczna.
Co skłoniło go do tego, aby wyjść z wieży Krukonów? Tego nie wiedział nawet sam Halvorsen. Najwyraźniej zamknięcie się w dormitorium i bezustanne leżenie na łóżku do góry brzuchem zdawało się przerastać już jego możliwości lenia patentowanego. Ile można robić to samo? To pytanie zadawał sobie za każdym razem, gdy tylko wspominał swoje dawne życie w szkole. Ciągła nauka i brak czasu na rozrywki doprowadzały go do szaleństwa tak straszliwego, że niemalże niemożliwego do przełknięcia, dlatego tu, w Hogwarcie, jednocześnie starał się znaleźć w centrum dobrze poinformowanej grupy jak i odsunąć się od wszystkich. Nietrudno jest sobie wyobrazić jak mu to wychodziło i w jak marnym musiał być nastroju, że zupełnie nie reagował na wszelkie zewnętrzne bodźce. Zdaje się, że chciał po prostu wtopić się w materac. Czyż tak nie byłoby prościej? Prościej, oczywiście, lecz czy właściwiej? Aa, pierdolić to czy to właściwe czy nie. Nie powinien zawracać sobie głowy takimi szczegółami. Mimo wszystko podniósł się jednak, najwyraźniej nie chcąc po raz tysięczny analizować każdego błędu, który zdołał popełnić w przeszłości i wymyślać alternatywnych dróg jego postępowania. W jednej chwili znienawidził obojętność i ubrał się w coś, w czym mógł pokazać się ludziom. Nie żeby zamierzał to robić, ale gdyby ktoś przypadkiem go zobaczył w czymś niewłaściwym… Wolałby tego nie przeżywać. Wrzucił na siebie jakieś jeansy i koszulę, niespecjalnie interesując się jej kolorem, ważne było tylko to, że pachniała proszkiem do prania i płynem do płukania. Potem zszedł niżej i zakradł się w zacieniony kąt salonu. Zdaje się podświadomie szukał kogoś z kim mógłby pomilczeć. Momenty, w których samotne milczenie zaczyna ciążyć wydawały mu się zbyt intensywne, aby móc je tak zlekceważyć, a tam odnalazł ją. Eiv tkwiła samotnie w kącie salonu, najwyraźniej pogrążona w myślach tak jak te, które prześladowały jego. Starając się nie robić hałasu podszedł do niej, mając niejasną świadomość, że ona i tak wie, że tutaj jest. Musnął delikatnie jej włosy, kładąc dłoń na jej głowie i mrucząc gardłowo powitanie. - Cześć, mała.
Eiv nie przypuszczał, że samotność będzie czymś, co zostanie jej odebrane. Owszem, to wchodziło w grę. Prędzej, czy później. W dużej mierze wierzyła jednak, że nie nastąpi to zbyt szybko, bo i w jakim celu? Chciała chwili wytchnienie. Odpoczynku od życia, a że nawet dzisiejszego popołudnia tego nie dostała, wolała zaniechać wszelkiej próby wyciszenia się i ucieczki w daleki świat, do którego dostęp ma tylko ona. Mogła grać kogoś innego. Mogła mówić, jak najęta. Mogła zacząć się śmiać i spróbować uzyskać to samo od chłopaka, który w tak perfekcyjny sposób dał jej odczuć swoją obecność. Dotyk bywa czasami przytłaczający, ale ten, który jej ofiarował… Wcale taki nie był. Patrzyła na Enzo szeroko otwartymi oczami, świdrowała go na wskroś, a w niebieskich tęczówkach odbijała się jego osoba, która dla niej samej stała się jakby obca. To było coś, co zasiało w Eiv ziarenko niepewności. Może nie różnił się niczym od chłopaka, którego poznała kilka miesięcy temu, ale coś było nie tak. Był strapiony, zamyślony i tak dalece odległy. Nie przypominał osoby, jaką zaprezentował, gdy przez pewien czas była w Peru. Być może był nawet szczątkową wersją siebie. Mogło jej to przeszkadzać? Oczywiście, że nie, bo kochała ciszę, którą mógł jej dać. Właśnie teraz, jakby odbywali wspólnie swoistego rodzaju sakrament mszalny, w którym przedłożą na stół zmęczone dusze. -Enzo. – Ucięła krótko, a po chwili odsunęła się nieznacznie, by zrobić mu miejsce koło siebie. Cały czas nie odrywała od niego spojrzenia, jakby gwałtem chciała wedrzeć się wewnątrz starego przyjaciel i dostrzec to wszystko, czego mogło mu brakować. Bo przecież takie coś istniało, prawda? Zwilżyła koniuszkiem języka dolną wargę, by po chwili nabrać powietrza w płuca. Jej dłonie przemykały swobodnie po dziewczęcych obojczykach, które odznaczały się pod mlecznobiałą skórą. -Zaskakujące, nie sądzisz? – Rzuciła nagle, jakby bez większego celu i znaczenia, ale każde wypowiadane słowo spomiędzy tych różanych warg miało swój sens. Może zbyt głęboki, by uczynić go prawdziwym.
Kiedy muskał jej włosy, wcale nie zastanawiał się nad przeszłością, którą wspólnie spędzili. Dla niego nie istniało coś takiego jak dawne czasy, bo jeśli musiałby o nich myśleć, to pewnym jest że zaraz wróciłby myślami do czasów pełnych goryczy, a wspominać ich z całą pewnością nie pragnął. O ile te godziny zabaw, które spędzał razem z nią były czymś za czym tęsknił tak nie był pewien czy i teraz potrafiłby rzucić się w wir szalonych wydarzeń. Niegdyś pragnął skupiać je wokół siebie i w ten sposób napędzać koło. Oddając się rozrywce czuł się prawdziwie dobrze, a głośna muzyka wypierała z niego smutek i strapienie, z którymi nawet w Peru niekoniecznie potrafił sobie poradzić. Alkohol mieszał w jego nastoletniej główce, a gdy się nad tym później zastanawiał to niestety aż nazbyt wyraźnie widział jakie jego zachowanie było lekkomyślne. Szkoda, że wszystko potoczyło się później tak szybko, ale to chyba właśnie o to chodzi w życiu. Miga przed oczyma tak szybko, że ciężko jest później zorientować się w sytuacji, nic już nie mówiąc o naprawieniu błędów, które popełnia się przez swoją nieuwagę. Przesunął dłonią dalej, a sięgnąwszy do potylicy uniósł palce i tym samym przerywając kontakt fizyczny. Czuł jak dwie sprzeczności zaczynają go zżerać, więc czym prędzej odepchnął od siebie dziwaczne uczucie intymności, które wręcz próbowało opanować mu umysł. Po prostu brakowało mu drugiego człowieka, co w zasadzie było czymś wyjątkowym, ale nie nienormalnym. Halvorsen nie był przecież robotem. Teraz korzystając z tego, że dziewczyna nieco się przesunęła, usiadł obok niej i podciągnął kolana, aby objąć je ramionami. - Tak. - rzucił krótko, przez kilka chwil jeszcze wpatrując się w milczeniu przed siebie. Jego piwne oczęta lekko migotały, aż wreszcie spojrzenie nabrało trochę ostrości. - Mieszkasz tutaj? - zapytał ją, najwyraźniej po to, aby w jakiś sposób zająć swój umysł. Bezruch zaczynał już powoli źle na niego działać, dlatego niech chociaż rozmową się zajmie nim oszaleje do reszty. Nie patrzył jednak na Eiv, zupełnie tak, jakby w gruncie rzeczy bał się to zrobić. Smutek, który od niego bił niemalże onieśmielał.
Chciała jego dotyku, bo był delikatny. Był dobry. Tego jej brakowało w ciągu ostatnich kilku tygodni, gdy życie zaczęło się wywracać do góry nogami, a Noel… Zniknął. On zawsze był nieodpowiedzialny, ale ten stan rzeczy zarzucał właśnie jej, bo miała tendencje do ucieczki, ale czy nie zachował się równie szczeniacko, co ona? Różnica była jednak prosta. Za każdym razem, gdy traciła siebie i własne wspomnienia, musiała budować od nowa swój świat, w którym starała się żyć, jakby był idealną świątynią. Pieprzonym azylem, do którego może wracać i gdy już odzyskiwała świadomość samej siebie… Pojawiała się niespodziewanie. Dokładnie tak było i tym razem, a fakt, że był przy niej Enzo? Nic lepszego nie mogło jej teraz spotkać. Potrzebowała go. On potrzebował jej. A może potrzebowali się nawzajem? Odchyliła lekko głowę, gdy muskał jej włosy, bo to było coś niezwykłego. Napawała się tym, jakby bliskość, którą jej oferował nie była niczym gorsząca, ale przecież… Tak było, prawda? Stawali się w tym niezwykle niewinni i nieposkromieni. Mogli się oszukiwać i mamić gestami, ale szczerość przelewała się przez najdrobniejsze cząsteczki w ciele. -Enzo… – Mruknęła raz jeszcze, gdy przy niej usiadł, a zaraz potem wyczuła, że jego smutek jest nazbyt wyczuwalny, bo przecież ona sama go odczuwała, a teraz to się kumulowało razy dwa. Dotknęła lekko jego policzka, by zaraz potem przesunąć smukłymi palcami na jego podbródek, który chciała odwrócić w swoją stronę, by patrzył jej w oczy. Chciała świdrować chłopaka na wskroś. Wlepiać spojrzenie, które było przesiąknięte wieloma pytaniami. Przesuwała opuszkami po twarzy Enzo, by zaraz potem zbliżyć się do niego niebezpiecznie. Mógł poczuć oddech dziewczyny na swoich wargach, policzku, tuż przy uchu. Nim się jednak odezwała, odsunęła dłoń, by nie przekraczać pewnej umownej, choć niewypowiedzianej granicy. -Tęskniłam. Mieszkam. Dlaczego ty? – Pytała, ale mogło być to absurdalne i jak zawsze nie na miejscu, bo przecież nic co w ich relacji, nie było typowe. Dlaczego zatem teraz mieli łamać jakiekolwiek stereotypy? -Enzo…
Delikatność muśnięć jego palcami była niczym zwyczajny, letni powiew wiatru. Jednocześnie delikatny, ale w swoim sposobie intensywny. Enzo nie chciał, aby to było coś więcej. Dla niego Eiv była w tym momencie po prostu wspomnieniem lepszego życia, o którym pamięć była boleśnie drażliwa. Dojmujący żal niemalże zalewał mu wnętrzności, a brak chęci do dalszego posuwania się naprzód uzewnętrzniał się właśnie oczami. Twarz miał nieruchomą, a teraz, gdy czuł dotyk jej palców na policzku, lekko zmrużył ślepia, jakby było mu przyjemnie, chociaż niczym więcej nie zdradził reakcji na tę pieszczotę. Słowa nie były tutaj potrzebne. Z jednej strony coś do niego krzyczało, aby się wycofał i uciekał, a z drugiej nie miał na to ochoty. Coś jakby trzymało go tutaj, w zacienionym kącie salonu. - Eiv - wymówił jej imię w jej sposób i uśmiechnął się blado i smutno jednocześnie, aby zaraz odwrócić znowu twarz. Nie chciał patrzeć, nie mógł tego robić. - Dlaczego ja co? Dlaczego przyjechałem? Dlaczego nie wysyłałem sów? - zapytał, a każde jego słowo nasycone było dziwacznymi pokładami goryczy. Nie był na nią zły, inaczej by odszedł czy odepchnął jej rękę, ale mimo wszystko był dzisiaj w melancholijnym, drażliwym nastroju. Dobrze, że przerwała ten kontakt, wszak potrzebował się skupić. Na kilka sekund ukrył twarz w dłoniach, aby zaraz wyprostować się znów, przeczesując ciemne włosy palcami. - Złoty Sfinks. - rzucił, jakby to była odpowiedź na wszystkie pytania, a potem jednak się odwrócił i spojrzał na nią intensywnie. - Tęskniłaś? Ja nie wiem czy miałem prawo tęsknić. Nie byłem potem… nie mogłem pisać. Zawisło niewypowiedziane „nie byłem w stanie”. Zasznurował wargi, jakby powiedział zbyt wiele i znowu się zasępił. Tak wygląda człowiek, który jest na granicy rozsypki i balansuje po cienkiej granicy niczym skoczek na linie. W tę czy we w tę?
Enzo był dla Eiv wyzwaniem, którego nie chciała posiadać, bo miał doskonałe predyspozycje do tego, by wejść w posiadanie jej duszy i stłamszenia na tysiąc różnych sposobów. Wystarczyło, że otworzyłaby przed nim swoje serce, do którego wszedłby z impetem, a potem zamieszał w głowie. Nie musiałby się prawdopodobnie nawet wysilać, bo poznał ją w wydaniu ulotnym niczym wiosenny podmuch wiatru, który niespiesznie wpada przez okno, a zaraz potem ucieka, bo nie może zostać złapany w dłonie. Czy zatem wolnego ptaka można zamknąć w klatce? Bliskość dawała jej swoistego rodzaju azyl, ale i zarazem niosło za sobą niebezpieczeństwo, którego prawdopodobnie nie chcieli, ale przecież smak ryzyka był tak niezwykle kuszący. Czuła jego zapach i delikatność skóry, która wypełniała jej umysł i sprawiała, że mogła wyciągać ręce po więcej, bo cóż stało na przeszkodzie, prawda? Co było nieodpowiednie w tym, że zatapiała się w jego obecności? Nic, już absolutnie nic, bo tak naprawdę mogli zniknąć po raz kolejny. Odejść w swoje strony, jakby jedyne, co potrafili… To ucieczka. -Nie… – Jęknęła żałośnie, gdy w końcu zdecydowała się cofnąć dłoń, a zaraz potem wlepić raz jeszcze to intensywnie niebieskie spojrzenie w twarz chłopaka. Lustrowała go n wskroś, co jakiś czas próbując zmusić go do patrzenia na nią, ale było to wręcz niewykonalne. Widziała, że nie chciał patrzyć, a to stawało się przygnębiające, bo przecież kiedyś jego radosne tęczówki non stop wpatrywały się w piegowata buzię dziewczęcia, a teraz były tak bardzo nieobecne… -Enzo… Dlaczego zniknąłeś? Wiem, że nie chcesz o tym rozmawiać. Może jestem nieodpowiednia, ale… Cisza. Chcesz to poczuć? – Spytała ni stąd ni zowąd, choć tak naprawdę sama nie wiedziała, co chce mu zaoferować. Może tylko pomocną rękę? Może coś więcej? Może po prostu pustkę, która widniała w jej tęczówkach, które teraz tak intensywnie stawały się ciekawskimi i przepełnionymi swoistego rodzaju nadzieją, co przecież nie było do niej podobne. -Vesper, Enzo. – Dodała po chwili na wzmiankę o Sfinksie, jakby sugerując mu swoje położenie, w którym sama tkwiła, a przecież właśnie tak było. Należała do grupy osób, które były dobre z transmutacji. Eiv była najlepsza w szkole z tej dziedziny, ale właściwie… Co go to obchodziło? -Cisza. Chodź. – Wyciągnęła w jego stronę dłoń, bo ucieczka z tego miejsca, mogła okazać się czymś najlepszym, ale dała mu zdecydować i teraz było to niezwykle istotne. Prawdopodobnie nawet bardziej od tego, czego sama w tym momencie chciała.
Czuł na sobie intensywność spojrzenia Eiv, a to niemożliwie go dekoncentrowało. Z jednej strony starał się odizolować od uczuć, które prawdopodobnie mogły nim targać, a z drugiej wcale nie miał chęci na to, aby teraz dodatkowo zastanawiać się czy postępuje prawidłowo. Skrytości nauczyła go trudna sytuacja życiowa i o ile w normalnych warunkach sprawdzała się ona idealnie, tak w przypadku Henley już niekoniecznie. Nie chciał być wobec niej chłodny, lecz czy tak naprawdę potrafił zachować się inaczej? Względem każdego, kto wiedział jakie było jego poprzednie ja często wytaczał niewidzialną barierę zamkniętego w sobie Halvorsena, co przecież nie miało sensu. Oni go znali, widzieli zmianę, mogli mu pomóc, a mimo tego nie dopuszczał do takich sytuacji. Chyba chciał być po prostu innym. Móc ustawić przed sobą mur z tysiąca okrutnie twardych cegieł, którego nikt nie potrafiłby zniszczyć nawet najcięższym orężem. Nie myślał jednak o tym, że mur wystarczy okrążyć i wcale nie należy go niszczyć. Wreszcie na nią spojrzał, dostrzegając w jej oczach coś więcej niż ciekawość. Nadzieja? Co do diaska robiło tutaj tak destrukcyjne uczucie. Każda nadzieja jest tłamszona, każda wreszcie umiera, często ostatnia, ale jednak. Przygryzł nerwowo dolną wargę i znowu spuścił wzrok, jakby się zastanawiał. Nie odwracał jednak spojrzenia, a po prostu wgapiał się teraz nieskupionym spojrzeniem w kolana Gryfonki. - Musiałem. - odpowiedział wreszcie, jakby to wyjaśniało dosłownie wszystko co konieczne i na kilka chwil zamknął oczy. Rozważał ciszę. - Nie chcę. Wyrzucił z siebie te dwa słowa z taką goryczą, jakby przynosiły mu naprawdę wielką krzywdę. Milczenie było czymś z czym żył na co dzień tak wiele dni, że na samą myśl o nim aż źle się czuł. - Mane. - rzucił zaraz, jakby chciał przerwać formowanie się ewentualnego milczenia. - Jak Ci idzie? Oczywiście miał na myśli zadania, ale nie martwił się. Eiv musiała sobie dobrze poradzić, szczerze w to wierzył. Popatrzył na jej wyciągniętą dłoń w taki sposób, jakby realnie zastanawiał się nad sensem przyjęcia jej pomocy. Łatwiej byłoby osunąć się w ciemność lecz czy lepiej? Uniósł swoją rękę, ale zawisła ona niepewnie kilka centymetrów od dłoni dziewczyny. Potem podniósł na nią wzrok i ostatecznie złączył ich palce w bardzo niepewnym uścisku. Mogła spodziewać się tego, że zaraz się jej wymknie, co przecież oboje mieli w naturze. Mniejsza ucieczka goniąca większą ucieczkę i tak w kółko.
To co posiadała i to co mogła ofiarować niemal każdemu, było nazbyt oczywiste. Cisza była jej siostrą, bo to w niej odnajdywała spokój, którego pragnęła. Adrenalina zaś stała się matką, która w połączeniu z tym czego tak wielu ludzi nie potrafi, a mianowicie – milczenie – można uzyskać coś więcej, niż tylko kolejną imprezę. Eiv była chwilą. Ulotną, przelatującą przez palce. Mamiła i robiła to, na co miała tylko ochotę. Mogło to być w towarzystwie Enzo, jak i równie dobrze w każdym innym. Nie znała ograniczeń. Nie blokowała się i nie zamykała na świat. Noel nauczył ją tego, by sięgać po to, co prawnie lub bezprawnie należy do nas, zatem dzięki niemu stała się kimś zakazanym; kimś, kto nie chciał oddawać się w ręce stabilizacji i odpowiedzialności, bo to byłoby za dużo. Dla niej życie było tylko momentem, w którym ktoś jest, a za chwilę już nie. Czy Evelyn miała prawo istnieć? Nie było bodźców, które ciągnęłyby ją w stronę ucieczki, ale dla niego… Dla przyjaciela… Dla mężczyzny… Dla Enzo – byłaby w stanie wyjechać, gdyby tylko powiedział jedno słowo, w którym zawarty byłby cały żal, ból, smutek; zrobiłaby to, czym raniła Payne’a; jednak jego już nie było. W czym zatem tkwił problem? W absolutnie, kurwa, niczym. Zagryzła dolną wargę, gdy padło to magiczne stwierdzenie - musiałem; na Merlina, Eiv tego nie znała. Nie czuła. Nigdy nie robiła tego, co musiała, czy powinna, zatem Halvorsen całkowicie zbił ją z pantałyku, ale nie odezwała się. Milczała ciągle, bo czuła, że tak będzie lepiej. Dla nich obojga, bo przecież mogłyby wpaść niepotrzebne pretensje, którymi nie powinni się karmić. Z drugiej strony, czy on nie powinien ich mieć chociażby z powodu, że tak nagle wyjechała i go zostawiła? A może ona, że nie chce jej uraczyć niczym, po za żałością, która biła od niego i raniła jej, i tak już wystarczająco duszę? Była zniszczona i chora jak diabli, ale to nie był żaden ogranicznik tego, że miałaby się wycofać. Nie tym razem. Gdy ich palce się złączyły, niewiele myśląc pociągnęła go za sobą. Dla postronnych mogli zdawać się parą, ale przecież byli ludźmi, którzy spędzili ze sobą dobrze czas. Byli blisko i to wcale nie w tym dosłownym znaczeniu. Emocjonalność, która przez nich przemawiała, stawała się coraz bardziej wyczuwalna, przez co atmosfera między tą dwójką zaczęła bardziej gęstnieć. Szła z nim ramię w ramię, biodro w biodro i choć była niższa o kilkanaście centymetrów, to… Nieustępliwie trzymała jego dłoń, by czasem jej nie uciekł. By nie odszedł, bo nie chciała znosić kolejnego pożegnania. -Jestem najlepsza w Vesper. – Ucięła krótko i wbrew pozorom zalała ją jakaś duma, bo oprócz córki i tego całego Sfinksa, nic jej nie wyszło w życiu, zatem czy to nie powód, by się cieszyć? Tak, dzisiaj już zdecydowanie tak.
Chyba najgorszym nieprzyjacielem może się okazać, że będzie się samym dla siebie. Ruth tego dnia właśnie do takich wniosków doszła. Jedyną osobą, której nie znosiła w tamtej chwili była ona sama. Siedząc na swoim łóżku, pochylona nad jakimś głupim pisemkiem dla czarownic próbowała jakoś odwrócić swoją uwagę od tych męczących myśli. Od rana nic innego nie robiła tylko myślała. I to doprowadzało ją do szału. Dlatego napisała do Kyle'a. Był jej jedyną deską ratunku. Jeśli on nie sprawi, że to minie to nikt tego nie zrobi. Wspinając się po wielkich schodach na piąte piętro, mijała twarze niektórych uczniów i nawet ich widok sprawiał, że czuła się jeszcze gorzej. Oni byli normalni, ona nie. Nie radziła sobie czasami z tą zazdrością, ale teraz akurat chodziło o coś innego. Miała szczęście, że Gryfon znalazł dla niej chwilę czasu... W pokoju wspólnym dla wszystkich domów w Hogwarcie nigdy nie było pusto. I może ktoś by stwierdził, że to nie miejsce do spokojnych rozmów. I nie miałby racji. W pomieszczeniu była mała część oddzielona, zaciemniona, gdzie było cicho i można było po prostu pogadać. Ruth usiadła w jednym z foteli, czekając na przyjaciela. Oparła łokcie o kolana i położyła głowę na dłoniach, pochylając się jednocześnie. Marzyła o tym, aby ten cholerny "zły dzień" się skończył.
Ten dzień był w sumie normalny. Jak dla niego, nie wydarzyło się w sumie nic specjalnego. Nie wdał się w żadną bójkę, nie spotkał się nawet z żadnym ze swoich bliższych znajomych, generalnie ten dzień - o zgrozo - poświęcił na naukę. No, o ile siedzenie na dworze i zajmowanie się kilkoma magicznymi stworzeniami tuż przy granicy z zakazanym lasem można było nazwać nauką. Ale właśnie to Kyle uwielbiał w opiece nad tymi milusińskimi, które skrzeczały, skakały, ryczały, gryzły... no i tak dalej, i tak dalej. Jemu wiedza wchodziła najlepiej poprzez praktykę, ot cała filozofia. Później widział się z paroma znajomymi, ale z nikim nie zamienił dłużej słowa. Jak na niego, ten dzień był naprawdę spokojny. Zamierzał spędzić resztę czasu jaki został do zmierzchu ponownie tuż przy zakazanym lesie, ale w którymś momencie na głowie usiadła mu sówka, którą dość dobrze znał. List od Ruth, mimo że bardzo krótki, zawierał w sobie sporo smutku i czuć było przez te litery zaczątki desperacji. Chłopak wiedział, że dziewczynie zdarzały się gorsze dni i to właśnie musiał być jeden z nich. No cóż, zwierzaki musiały poczekać, on miał ważniejszą rzecz na głowie. Oczywiście zaraz odpisał a następnie poczekał na odpowiedź co do miejsca, gdzie miał się spotkać z dziewczyną. Poszedł jeszcze przebrać się w coś odpowiedniejszego niż poszarpane ciuchy, które wkładał do opieki nad wyposażonym w kły i pazury towarzystwem, a potem udał się na piąte piętro. Wspólny salon był jak zwykle zatłoczony, ale wypatrzyć Ruth nie było trudno. Jak zwykle, gdy nie miała najlepszego humoru, chowała się w kącie, w cieniu, gdzie nikt nie zwracał na nią uwagi. Fakt, ogółem salon nie wydawał się najlepszym miejscem do cichych rozmów, zważywszy na to, że był pełen ludzi, a tym również pierwszoroczniaków, którzy - jak to dzieciaki - zachowywali się niezwykle głośno. Ale ten ciemny kącik mógł dać im trochę prywatności. Chłopak zaraz przeszedł nad głowami pierwszo- i drugoroczniaków i podszedł do Ruth. Od razu potwierdziły się jego przypuszczenia, które przebrzmiewały też przez list, który przyniosła mu sowa. Dziewczyna nie była chwilowo w najlepszej kondycji psychicznej i potrzebowała wsparcia. - Hej - przywitał się z nią, posyłając swój typowy, ciepły uśmiech. Zanim usiadł na fotelu, pochylił się ku niej i krótko przytulił. - Jak się czujesz?
Naprawdę ciekawiło ją to czy aby istnieje ktoś kogo nigdy, ale to nigdy nie dopadły chwile załamania. Życie było jakie było i z pewnością rozpaczaniem niczego się nie zdziała, ale sama po sobie wiedziała, że takie momenty są niestety nieuniknione. Odkąd zaczęła naukę w Hogwarcie i zobaczyła te swoje wyraźne "ubytki"... dla niej były one przyczyną dosłownie wszystkiego. Przez większość czasu po prostu tłumiła to, albo po prostu nie miała czasu na takie dochodzenie, czego to jest wina, ale bywały chwile jak ta, kiedy miała tego czasu niestety za dużo... Oczywiście, że najlepszym miejscem dla niej był ten ciemny kącik, oddzielony specjalnie dla takich jak ona. Nie rzucała się w oczy, nie zawadzała nikomu, nie utrudniała życia... Mogłaby tam siedzieć przez cały dzień. Sama. Ale w końcu usłyszała znajomy głos i podniosła głowę. Zobaczywszy łagodny uśmiech Kyle'a, automatycznie kąciki jej ust powędrowały do góry. Przytulił ja na powitanie, co dodało jej jeszcze więcej otuchy. Kiedy się od niej odsunął, sięgnęła do kieszeni po notes i długopis, aby odpowiedzieć na jego pytanie. "Koszmarnie. Od rana mam ochotę przywalić sobie młotkiem w głowę. Za dużo myślę. Zdecydowanie za dużo" - napisała, po czym odwróciła notatnik w jego stronę. Teraz nawet nie musiała z nim rozmawiać. Wystarczy, że przyszedł - już czuła poprawę.
O, ależ oczywiście że każdego dopadały takie chwile zwątpienia. Nawet Kyle'a! Uwierzycie w to? Ta bomba energii i optymizmu też czasem miała momenty załamania. To wszystko zależało jednak od psychiki danego osobnika. No i ogólnych okoliczności, które były w sumie skutkiem zdarzeń losowych. Ruthie miała znacznie gorzej niż, ot, dla przykładu, sam Kyle. Ale i tak radziła sobie bardzo dobrze. Gryfon nie potrafił wyobrazić sobie, jakie to uczucie, nie móc odezwać się do kogoś słowem, być zmuszonym do pisania, żeby przekazać swoje myśli drugiej osobie. Oczywiście w grę wchodził jeszcze język ciała, ale ten mógł być czasem źle odebrany. I tak źle i tak niedobrze. Dlatego też Kyle był szczęśliwy, że mógł czasem pomóc Ruth. Bardzo nie lubił, kiedy jego znajomi się smucili, więc zawsze pędził z pomocą. Może to też ze względu na swoją przypadłość, ale Puchonka zajmowała na liście jego kompanów szczególne miejsce i zawsze gotów był przyjść z dobrym słowem. Nie żeby się nad nią litował, Merlinie uchowaj! Kiedy Kyle przyszedł, Ruth wyglądała mizernie, ale po kilku chwilach odzyskała część światła w oczach. Przynajmniej on tak to odebrał i również ucieszył się na ten widok. Dużo bardziej do twarzy było jej z uśmiechem, niż z tym zmartwionym grymasem. Kiedy dziewczyna podsunęła w jego stronę notatnik z kilkoma nabazgranymi słowami, zmartwił się. Chociaż na dobrą sprawę, rozwiązanie było całkiem proste, tylko na jak długo by starczyło? Gdyby Ruth po prostu zajęła czymś myśli, na pewno oderwałoby ją to od nieprzyjemnych rozmyślań. Tylko nadal pozostawało pytanie, czy dziewczyna dałaby radę skupić się na czymś innym? I czy później wątpliwości nie dopadły by ją ponownie? - Nooo, to siedzenie samemu w takim stanie nie jest dobrą rzeczą! Dobrze, że do mnie napisałaś. - posłał jej kolejny uśmiech. - Próbowałaś pewnie już znaleźć sobie jakieś zajęcie, żeby odciągnąć myśli? Zapytać nie zaszkodzi.
Nawet by jej nie przeszło przez myśl, że Kyle może kiedykolwiek mieć dołka. On? Ten wiecznie uśmiechnięty koleś, który wszystkich zaraża swoim entuzjazmem? Niemożliwe. Chociaż... to co na zewnątrz nie musi się równać temu co jest w środku. To trochę jak w jej przypadku. Kyle też może na co dzień być radosny i wydawać się beztroskim, a co tak naprawdę go gnębi, wiedzieć może tylko on sam. Dokładnie. Nie można niczego stwierdzić tylko wrzucając wzrokiem. Co do jej sytuacji, rzeczywiście najgorzej by było gdyby Gryfon pomagał jej z litości. To byłoby już coś czego by na pewno nie zniosła. Popiera litość, ale jedynie kiedy nie jest ona skierowana w jej stronę. Stałaby się jeszcze bardziej żałosna w swoich oczach. Ale wiedziała dobrze, że Kyle nie robi tego tylko i wyłącznie dlatego, że jest mu jej żal. Na pewno nie. Od początku traktował ją jak zwykłą koleżankę. Zachowywał się w stosunku do niej zupełnie tak samo jak w stosunku do innych. I to było dla niej tą otuchą. Spodziewała się, że chłopak będzie miał już plan na to aby coś zrobić z jej ponurym humorem, bo przecież i tego oczekiwała (i wyczekiwała tak bardzo od samego rana). Wiedziała dobrze, że ten pomysł (jakikolwiek by nie był) musi wypalić. Inaczej zepsuje dzień i jemu. "Jasne. Próbowałam chyba wszystkiego. Jedyna nadzieja w Tobie, Supermanie." - wyskrobała, zaraz po tym, jak usłyszała jego pytanie. Chwilę później dopisała jeszcze: "Mogę Ci wysprzątać pokój, jeśli chcesz, to chyba było jedyne zajęcie, które zajęło mi najwięcej czasu i najbardziej musiałam się nad nim skupić - ale nasza sypialnia lśni." Podsuwając mu pod nos wiadomość, westchnęła przypominając sobie ten bałagan w swoim kufrze. Chyba częściej będzie tam zaglądać.
Oczywiście, że on również miewał chwile załamań! Z tym, że generalnie był dość odporną osobą. No i dość ciekawy sposób obrony przed wszelakimi zmartwieniami, które atakowały go co dnia. Śmiejcie się jeśli chcecie, ale sam Kyle określał swoją odporność psychiczną mianem "kosza na śmieci". Wszelakie wątpliwości i stresty były takimi papierkami i puszkami, a jego psychika - koszem. Póki kubeł nie był pełen, można było do niego pakować a chłopak nic sobie z tego nie robił. Ale zawsze musiał nadejść moment, kiedy śmieci zaczynały się już przewalać i wtedy kosz opróżnić. Kiedy nadchodził taki moment, Kyle miał właśnie moment załamania. A że bardzo nie lubił, by go oglądać w takim stanie - zwykle po prostu chował się na dzień czy dwa gdzieś z dala od ludzi. Czasem się powściekał, powyżywał na jakimś bogu ducha winnym sprzęcie, czasem może nawet popłakał - bo co, że dojrzały chłopak to płakać nie może? Tak swoją drogą, litość to ostatnie co przechodziło przez umysł Kyle'a, kiedy myślał o Ruth. Dziewczyna była w końcu normalna! Miała tylko jedną przypadłość, ale czy czyniło ją to gorszą? Nie. Miała trudności, ale dawała radę! On kierował się właśnie takim tokiem myślenia i wiedział, że Ruth jest tego świadoma. Dobrze by było też, żeby dziewczyna sama w to przez cały czas wierzyła. No, ale to nie on był niemy tylko ona. Nie potrafił się w stu procentach postawić w jej sytuacji. Dlatego też rozumiał, skąd te gorsze dni. Nie mógł się nie uśmiechnąć, kiedy przeczytał o tym supermenie. Jaki tam z niego supermen, ot po prostu pomagał przyjaciółce. Ale w jednym miała rację - skoro już podjął się zadania rozweselenia Ruth, jeśli mu się nie powiedzie, sam będzie miał zepsuty dzień. - No co ty! - zawołał, kategorycznie kręcąc głową na nie. Miałaby mu wysprzątać pokój? No matko jedyna, jeszcze by go posądzili że ją wykorzystuje! - Nie, nie, nie. To akurat odpada. Kyle zaczął się zastanawiać. Najlepiej, gdyby to było jakieś zajęcie, które będzie wymagało skupienia i zmęczy Ruth, żeby po skończeniu, nie miała siły myśleć, tylko od razu poszła spać... Hm... w sumie czemu nie? - Chciałem jeszcze dziś pójść nakarmić psidwaki. Dostałem przy okazji polecenie by sprawdzić, czy jeden z nich nie jest ranny w łapę bo jakoś dziwnie chodzi. O ile nie boisz się pobrudzić, możesz mi z tym pomóc.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
- Oddaj mi to - cichy szept przedarł mroczne milczenie salonu. Trzeszczenie ognia w kominku miarowo odróżniało sekundy od siebie i tylko ono świadczyło o tym, że czas w istocie upływa, zamiast stanąć w miejscu. Niestety, rzadko bywał aż tak łaskawy, zwłaszcza dla niego. Dla człowieka, który ostatnimi czasy łapał całkiem sporo srok za ogon, jak na swoje zwyczajowe preferencje. Jednakże jedno chyba nigdy się nie zmieni. Zmotywowany do szukania zwady z innymi, postanowił ćwiczyć swoje hipnotyczne umiejętności w najbardziej nierozważny sposób, jaki tylko przyszedł mu do głowy. - Oddaj… - powtórzył, już nieco mniej pewnie. Zaciskał palce na niewielkim przedmiocie - zwykłym origami zbitym z pergaminu kilkoma wprawnymi ruchami. Pod palcami chłopca trzepotały się silne skrzydła. Ptak, ale trudno stwierdzić jaki. Zresztą, to teraz niezbyt istotne, chociaż Cassius najwidoczniej uważał, że o to origami jak najbardziej warto walczyć. I to na tyle zażarcie, aby korzystać przy tym z hipnozy, zamiast jak zwykle z brutalnej siły mięśni i wściekłego natarcia, którego wróg nie zdołałby odeprzeć tak łatwo. Drążąca go ambicja zaskakiwała nawet jego samego. Prześladując go dniem i nocą, zmuszała go do jeszcze większej nieostrożności. Do czynów, które niekoniecznie byłyby mu pisane. Syknął wściekle, szarpnął dłonią. Nie puścił, nie uległ. Świdrował go spojrzeniem, starał się zajrzeć głębiej w niego sądząc, że to jego niedocenienie sytuacji sprawiło, iż hipnoza się nie powiodła. Czuł go jakoś tak inaczej, niż wszystkich. Nawet inaczej, niż Dinę, chociaż w pewnym sensie te odczucia były podobne. Jego umysł ślizgał się po jaźni chłopca. Próbując go schwytać, napotykał na nicość i co gorsza, on zdawał się o wiele lepiej rozumieć co takiego się między nimi rozgrywa. Jego kontra zaskoczyła Cassiusa. Cofnął się o krok, wpadając pośladkami na miękki, okryty miłym kocem fotel. Przytrzymał się jego oparcia, zapominając nagle o origami łabędzia, jakie sfrunęło na podłogę. Dotknął swojej skroni machinalnie, kompletnie zapominając, że jest obserwowany. Chłopak uśmiechnął się, a Swansea o mało nie wybił mu wtedy zębów. Zacisnął własne. Mocno. Odparł jego natarcie, a przynajmniej tak myślał. I stali tak naprzeciwko siebie, walcząc na umysły jak dwoje niewprawnych woźniców, nie mogąc schwytać lejców do drugiego.
Vanja A. I. Northug
Wiek : 33
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 157cm
C. szczególne : Silny Szwedzki akcent, bardzo młody wygląd
Jej zajęcia przedłużyły się tego dnia. Jednak nie narzekała na to w żadne sposób. Możliwość współpracy z młodymi umysłami oraz wpływ na ich późniejsze kształtowanie się wynagradzała jej wiele niemiłych kwestii związanych z tych zawodem. Śmiało można było powiedzieć, że Vanja Northug była jednym z tych nauczycieli, którzy poświęcili się nauczaniu z powołania. Cieszyła się, że przyszło jej pracować w tej znamienitej placówce nawet jeśli czasami była przez to zmuszona robić więcej niż leżało to w zakresie jej obowiązków. I tak właśnie tego dnia się stało. Już dawno po zakończonych zajęciach przemierzała korytarz Hogwartu, zmierzając w kierunku swojego gabinetu. W magiczny sposób zmierzała za nią sterta wypracowań, które tego dnia oddali jej uczniowie oraz kilka ksiąg dotyczących dzisiejszego tematu zajęć. Nic nadzwyczajnego i prawdopodobnie powinna oba być skonsternowana na myśl o czekających ją godzinach sprawdzania uczniowskich wypocin. Nic bardziej mylnego. Delikatny uśmiech błąkał na dziewczęcych ustach, kompletnie nie współgrający z naturalnym dla niej kamiennym wyrazem twarzy. Wszystko w momencie szlag jasny trafił, kiedy wyszła zza rogu i weszła do wspólnego salonu uczniowskiego. Chciała odnaleźć jedną uczennicę, zamiast tego spotkała kogoś innego. Jednego z uczniów rozpoznała od razu. Nie musiała nawet poświęcać żadnej dłuższej chwili, by nie zorientować się w tym, z kim miała do czynienia. Drugi był dla niej kompletną zagadką. Bardziej zaintrygowało ją to, co właśnie się tam działo. Widziała, jak Cassius próbuje użyć na młodym Hogwartczyku hipnozy. Ktoś z takim doświadczeniem, jakie ona posiadała, zorientowałby się w jego zamiarach od razu. Tylko rozwój sytuacji nie prezentował się w taki sposób, w jaki powinien. Od razu zauważyła, że nie wszystko szło po myśli Ślizgona. Ktoś, kogo umysł próbował sforsować, miał zdecydowanie większe doświadczenie. Vanja wiedziała, że to musi być legilimenta. Widziała, jak Cassius przegrywa pojedynek. Jak sytuacji zmierza ku tragicznemu końcowi. Nie miała innego wyjścia. Zbyt wiele pytań mogłoby się po tym wszystkim zrodzić. Zagadka, kto go tego uczył mogłaby zostać zbyt szybko rozwikłana. A na to pozwolić sobie nie mogła. Dlatego postanowiła wkroczyć do akcji. Zwoje pergaminów i księgi runęły na podłogę, gdy szybko pokonała odległość dzielącą ją od uczniów. Nie zastanawiała się nad tym co robi. Wyciszenie umysłu pojawiło się jakby automatycznie. Jedna myśl zagościła w jej głowie, gdy skupiała całą swoją uwagę na tym niebezpiecznym teraz człowieku.
Zapomnij o tym, co się tutaj działo. Nic takiego nie miało miejsca. To tylko bajka wytworzona przez twoją jaźń.
- Zapomnisz o wszystkim co się tutaj wydarzyło. Ostatnie piętnaście minut minut stanie się tylko niewiadomą. Zmierzałeś do wielkiej sali na spotkanie z przyjacielem. Dlatego teraz pójdziesz tam i będziesz zachowywał się kompletnie normalnie. Ockniesz się za dziesięć sekund z tego letargu. - nie musiała patrzeć, by wiedzieć, że jej czar zadziałał na biednego ucznia. Po chwili jego wzrok przestał być mętny, myśli wróciły do normy. Rozejrzał się niepewnie po pomieszczeniu i po chwili niepewności uśmiechnął się delikatnie do nauczycielki transmutacji, na Cassiusa nawet nie zwracając uwagi. Vanja odpowiedziała mu skinieniem głowy, po czym ten ruszył w kierunku wyjścia. Dopiero gdy miała pewność, że chłopak znajdował się daleko stąd, skupiła swój nieskrywany gniew na ślizgonie. Zaklęła szpetnie po szwedzku. - Coś ty sobie wyobrażał?! Czy ty kurwa wiesz, jakie konsekwencje mogły przynieść twoje działania. - teraz, gdy nie była już skupiona na hipnozie, wrzała od gniewu, który targał jej niewielkim ciałem. To wszystko zabrnęło za daleko. Musiał o tym wiedzieć.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Nie zdawał sobie sprawy z tego, że coś mu umyka. Wydawało mu się, że wie co robi i ma kontrolę. Przecież nawet przez krótką chwilę nie stracił panowania nad swoją hipnozą. Trzymał ją w niewidzialnych rękach jak miecz i mierzył w przeciwnika. Tylko, że on był jakiś taki bardziej przebiegły, albo może miał w zanadrzu inny zestaw sztuczek, niż Swansea. Trafiał na szczególnie wrażliwe fragmenty jego bariery i wciskał się przez nie jak wirus, jakaś straszna, zaraźliwa choroba rozprzestrzeniająca się na powierzchni chwiejnej, hipnotycznej tarczy jakby wysiano tam dla niej idealne poletko z osłabionych komórek. Najciekawsze było to, że Cassius naprawdę nie zdawał sobie sprawy z tego, iż stracił kontrolę już przed kilkoma minutami i jego hipnoza, zamiast ataku, zaczyna coraz bardziej przypominać dziecinne oganianie się tym jego mieczem, aniżeli faktyczną walkę i stawanie naprzeciwko siebie jak równy z równym. Nigdy nie spotkał ani oklumenty, ani legilimenty, więc zawsze sądził, że to się od razu czuje. Trochę tak, jak miewał sam na sam z Harlow. Czasem wydawało mu się, że próbuje nim manipulować, a potem odnajdywał się w sytuacjach, które były dziwne, niewygodne i obce, a jej zadowolona gęba psuła mu cały dotychczas miło spędzony dzień. To nie było to samo, co wcale nie zmieniało faktu, że sytuacja w gruncie rzeczy była o wiele bardziej niebezpieczna w skutkach. Nawet przez moment nie pomyślał, że może w ten sposób zdradzić Vanje. Dla niego był to jedynie kolejny trening. Wszak na kim miał ćwiczyć, jeżeli nie na losowych ludziach, z którymi nie łączyły go głębsze relacje? Z nauczycielką szło mu dość opornie, aby było to zachęcające, a z uczniami… cóż, z nimi było kompletnie inaczej. Nie wszyscy uginali się pod wpływem jego woli, ale Cassius wbrew pozorom nie był głupi. Szybko nauczył się gdzie powinien wsadzić palec, aby powiększyć ranę i kręcił oraz dłubał w niej tak długo, aż wreszcie torował sobie drogę naprzód. Dopiero ta ściana go otrzeźwiła, uświadamiając mu, że hej, wcale przecież nie jest tak doświadczony, jakby chciałby być. Aż wreszcie do pomieszczenia weszła ona. Poczuł ją, zanim w ogóle ją zobaczył. Jej gniewna, chociaż niezwykle skupiona na celu wola, syczenie w głosie. To wszystko wydawało się zdradzać jak bardzo była na niego wściekła, zanim jeszcze tak naprawdę padły słowa skierowane do niego. Spojrzał na chłopca. Jego wzrok momentalnie się zamglił, a droga do jego umysłu, jaką Ślizgon momentalnie zbadał zdawała się otwarta na oścież, jakby nigdy nie była zamknięta. Wycofał się z niej, trochę skołowany tym jakie to wszystko było dla niej proste. Zazdrość, jak ogień, zapłonęła w nim prawdziwą falą i kiedy wyrzuciła z siebie tak wściekłe słowa, naturalnie przyjął jej wzburzenie jakby już od samego początku należało wyłącznie do niego. - Jakie niby? Zdaje się, że nigdy mi nie powiedziałaś JAK rozpoznawać takich ludzi. - Odfuknął jej natychmiast, rozeźlony łatwością, z jaką go oceniła. Tymczasem prawda była taka, że Cassius naprawdę wkładał w hipnozę całego siebie. Nigdy nie był na niczym tak skupiony jak właśnie na opanowaniu tej umiejętności. Wszystkie słowa Vanji wydawały mu się niesprawiedliwym oskarżeniem. Zbeształa go jakby był skończonym kretynem, który nie ma zielonego pojęcia o tym co robi, podczas gdy był po prostu niedoświadczony. Wciąż drążył i szukał miejsc, w których mógł poznać inną stronę hipnozy, niż ta, którą nieustannie gasiła go nauczycielka, a jednak nie powiedział nic więcej. Jedynie oczy lśniły mu od dziesiątek niewypowiedzianych słów, a jego wrząca wola kumulowała się stopniowo. Nawet nie zauważył, że po raz pierwszy przy nim naprawdę uniosła na niego głos.