C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Pomimo już niespecjalnie używanej nazwy tego pomieszczenia, w domu Whitelightów jest wciąż używane. Być może nie do szeroko pojętych balów, co oficjalnych bankietów, w których Whitelightowie tak się lubują, zapraszając coraz to znakomitsze osobistości, korzystając ze swoich wpływów. Sala jest duża, zadbana i bardzo wystawna, nic więc dziwnego, że jest chlubą starszego pokolenia Whitelightów.
Autor
Wiadomość
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Faktycznie dobrze by było, gdyby Rosjanin dostał co najmniej jedną stronę, gdzie mógłby rzeczowo opisać swoje przemyślenia na pytania nurtujące czytelników oraz na tematy bieżące i świeże w społeczeństwie czarodziejskim. Dzięki temu czarodzieje mieliby lepszy, bardziej obiektywny obraz tego co się dzieje obecnie na ulicach i w Ministerstwie. -Tradycją tej prasy jest stronnictwo. Zawsze pokazuje osoby rządzące w jak najlepszym świetle- taka maszynka propagandowa była dobra dla czarodziejów przy władzy, ponieważ i tak osoby niezorientowane w polityce i życiu codziennym tej małej społeczności były łatwe do zmanipulowania. Oczywiście po drugiej strony barykady byli ludzie, którzy moralnie stali wyżej i nie godzili się na takie zagrywki ze strony Proroka czy innej gazety. -Przybytek ten mieści się na Tojadowej, w Londynie.- gdyby chciał, mógłby tam przychodzić często, prawie codziennie, spacerkiem po lżejszym dniu w pracy. Odrobina słodkości mogła działać pozytywnie na nastrój mężczyzny, a także być swoistą nagrodą po całym dniu. Oczywiście należało pamiętać, żeby umieć się ograniczać, żeby przypadkiem nie nabrać zbyt dużej wagi. -Zdecydowanie- nie wiedział jacy są Ślizgoni, ponieważ oprócz niej z Hogwartu znał tylko jedną Gryfonkę i jednego Puchona, chociaż po rozmowie z tym ostatnim nie wyrobił sobie dobrej opinii o Hogwarcie i jej kadrze. Oczywiście nie miał pełnego obrazu na to co się tam dokładnie dzieje, ale miał nadzieję, że z czasem będzie mógł być bardziej obiektywny na ten temat. -Powinnaś- odpowiedział spokojnie, chociaż bardziej było to związane z osłupieniem, niż faktycznymi, stalowymi nerwami. Wiadomość, którą przyniósł patronus zadziałała na niego otrzeźwiająco, przez co znikła sielankowa otoczka balu. Kolejny Minister. Miał nadzieję, że tym razem jednak rozejdzie się po kościach. Dał na prośbę Selmy w końcu dwunastu ludzi na jej wyłączność, więc swój obowiązek wypełnił. Czuł jak zaczyna mu bić serce coraz szybciej, a po skroni zaczyna ściekać zimny pot. -Chodź- odpowiedział jej, przyglądając się przy okazji wskazanej osobie, jednocześnie dostrzegając, że tuż za nią znajduje się ktoś z podobnymi preferencjami, tylko w stosunku do Rosjanina. Przez myśl przeszły mu tylko krótka "kurwa" domyślając się, że jeszcze w takim momencie ktoś będzie zatruwał mu dupę. By uniknąć takiej sytuacji, odprowadził dziewczynę poza granicę działania zaklęcia uniemożliwiającego teleportowanie. -Idź do domu i nie wychodź dopóki sytuacja się nie wyjaśni- rozkazał dziewczynie, czując się częściowo odpowiedzialny za jej bezpieczeństwo, chociaż nic specjalnego ich nie łączyło. Następnie zdjął swoją marynarkę i narzucił Irvette na ramiona. Nie było zbyt ciepło tego wieczoru, ale musiał mieć jak największą mobilność, ponieważ zamierzał udać się na miejsce fatalnego zdarzenia, by pomóc osobom będących na stadionie.
/ztx2
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Kostki:2 i 71% ale bierzemy kostki Camaela i tam będzie ładne rozliczenie
Kurtuazyjne rozmowy były czymś, co Beatrice praktykowała od najmłodszych lat, czy tego chciała, czy nie. I bądź co bądź, była w tym naprawdę dobra. Na podstawie uważnej obserwacji zarówno otoczenia, jak i swoich rozmówców, była w stanie określić, bez wypowiadania odpowiednich słów, czy trafią one na żyzne podłoże, czy raczej zostaną potraktowane w sposób paskudny. Może właśnie dlatego tak swobodnie czuła się w tym miejscu. Przecież od zawsze musiała obserwować innych ludzi, ich zachowania, reakcje. Zwracać uwagę na coś, co pozornie było kompletnie bez najmniejszego nawet znaczenia. I może właśnie przez to tak dobrze wtapiała się w ten tłum ludzi, którzy prawdopodobnie nie mieli ze swojej strony nic więcej ciekawego do zaoferowania. Miała to nieskrywane szczęście, że posiadała Camaela u swojego boku. Bez niego naprawdę wiele rzeczy wydawało się tracić swój smak czy odpowiedni ton. Dlatego niezmiernie cieszyła się, że skoro już tutaj była (notabene wyłącznie przez niego), to nie opuszczał jej nawet na sekundę. Żeby pozostać wciąż tą lepszą wersją samej siebie, potrzebowała go bardziej, niż mógł sobie wyobrazić. Nieznacznie pokiwała tylko głową, kiedy zadał jej pytanie. Tak, można było jej słowa uznać za obietnicę. Gdyby nie okoliczności, które właśnie im towarzyszyły, zapewne w zdecydowanie inny, bardziej nagi sposób korzystałaby z obecności Camaela obok siebie. A teraz pozostawało jej tylko uśmiechnąć się w taki sposób, aby dosyć wyraźnie zasugerować, że im obojgu należała się nagroda za poświęcenie, które tutaj miało miejsce i niewątpliwie było ważnym w ich wykonaniu. A później musieli oddać się w objęcia grzecznych rozmów i jeszcze większych pozorów, by prezentować się jak najbardziej korzystnie. Beatrice poznawała kuzyna swojego partnera oraz ponownie poznawała jego uroczą towarzyszkę. Notabene kompletnie nie spodziewała się tego typu koneksji ze strony @Lucia S. Ritcher, ale z drugiej strony, przecież nie była już osobą, która mogłaby to w jakikolwiek sposób oceniać. Kolejne osoby docierały do ich towarzystwa, więc przywitała delikatnym skinięciem głowy i uśmiechem swoją podopieczną, @Irvette de Guise. Naprawdę, towarzystwo rozrastało się z każdą sekundą coraz bardziej i tylko idealnie wyuczone na przestrzeni lat zachowanie Beatrice, pozwalało jej na to, aby wciąż sprawiać wrażenie niezwykle zadowolonej z faktu, że miała sposobność uczestniczyć w tak cudownym wydarzeniu. Pokiwała głową, słysząc relację, jaka łączyła Camaela z @Arariel Whitelight, chociaż jej wyraz twarzy wciąż był przyozdobiony dosyć sztucznym uśmiechem, w którym to tylko jej partner mógł dostrzec nutę nieszczerości. Dalej nie rozumiała, skąd ten mężczyzna ją znał, ale nie zamierzała teraz tego tłumaczyć. Może przy innej okazji. Wszystko toczyło się w swoim cudownie powolnym tempie, od którego Beatrice kompletnie odwykła. Niemniej, dzięki czemuś podobnemu, nikt nie zwracał uwagi na ruchy innych ludzi. Więc kiedy Camael pochylił się w jej stronę i zrobił to co zrobił, raczej nikt nawet nie wrócił na nich szczególnej uwagi. Za to Trice spojrzała na niego, delikatnie mrużąc oczy i próbując mu bezdźwięcznie przekazać, samym ruchem pokrytych pomadką warg, co zamierzała z nim zrobić później. Nie mogła jednak zobaczyć jego odpowiedzi na to, bo cały ten „spokój” został przerwany nagłym pojawieniem się patronusa pod postacią srebrnej wydry. Cała maska uprzejmej obojętności od razu spadła z jej twarzy, kiedy zobaczyła nagłe poruszenie. Skupienie wdarło się na jej lico. Brwi zmarszczyły znacząco, kiedy dotarł do niej sens wypowiadanych przez wydrę słów. Stała w miejscu, nie bardzo wiedząc, co zrobić. Nie zdziwiła się, jak wzrok Raziela padł na jego krewniaków, a przecież ona stała właśnie w towarzystwie jednego z nich. Coś mówił na temat powierzenia sprawy w ręce aurorów, ale jak widać, panika i tak już została zasiana. Ludzie uciekali w popłochu, a niektórzy zachowywali się tak, jak gdyby kompletnie nic się nie stało. Beatrice nie rozumiała żadnych z tych ludzi. Spojrzała na swojego Whitelighta wzrokiem, jakby właśnie podejmowała jakąś trudną, wewnętrzną decyzję. Nie wiedziała, czy będą w stanie im pomóc, czy nie, ale pewne było jedno; nie zamierzała za nic rozdzielać się z Camaelem. – Idę z tobą – powiedziała od razu, gdziekolwiek on miałby się nie udać w tym momencie. Miała nadzieję, że w ten sposób wybije mu z głowy wszelkie ewentualne pomysły a propos rozdzielenia się, czy cholera co jeszcze mogło wpaść do jego głowy. Nie mogła zostawić go samego. Przecież musiała się upewnić, że wszystko będzie dobrze. Choćby nie wiem co.
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Kostki:5 i 83 → po podliczeniu wszystkiego 90 mamy razem z Beatrice.
Nie wiedział czy miał już dość zanim w ogóle przekroczył próg tego domu, czy wszystko nabierało na sile dopiero z czasem, to jednak kolejne uśmiechy, uprzejme słowa i wodzenie spojrzeniem za następnymi osobami przychodziło mu niebywale łatwo, wszystko było wyuczone, dokładnie tak jak inkantacje zaklęć. Zapomniał jak to jest, a przynajmniej tak mu się wydawało, bowiem z każdą kolejną sekundą, uświadamiał sobie jak bardzo się mylił i pamiętał wszystko. Wiedział, że wyglądają z Beatrice jak idealna, czystokrwista para z tych dobrych domów, z perfekcyjnymi manierami, tymi charakterystycznymi półuśmiechami, kiwający głowami, jakby byli stworzeni do tego wszystkiego. A jednak nikt do tego stworzony nie był, jedynie uczony od najmłodszych lat, kiedy nie było miejsca na żadne dzieciństwo, nie w tej rodzinie. Dostrzegał jej delikatne ruchy, lekkie skinienie głową w niemej obietnicy, mimo wszystko rozluźnioną sylwetkę, bo nawet wśród tych ludzi, między tymi zimnymi murami rezydencji – wciąż byli razem, zupełnie tak jakby nic innego się nie liczyło. Ponowny uśmiech, jeszcze jedno podanie ręki, a czas mijał, powoli, tak jak zawsze. Czuł się tak jakby mógł z nią przejść przez wszystko i miał w nosie jak patetycznie to brzmiało, bowiem wierzył w to całym sercem i nieważne były dla niego myśli innych osób. Zdawało mu się, że wieczór trwa już nieskończenie długo, kiedy mrugnął do Beatrice, doskonale rozumiejąc co chciała mu przekazać, bo nawet w tym otoczeniu mogli się dobrze bawić, we własnym towarzystwie, po swojemu, odrobinę zapominając gdzie właściwie się znajdowali. Miał wrażenie, że wzrok członków jego rodziny nie opuszcza go nawet na sekundę i czerpał z tego irracjonalną satysfakcję, wiedząc jakie to wszystko mogło mieć skutki. Właściwie spodziewał się kolejnego listu matki, choć teraz o jakże odmiennym wydźwięku. Przyzwyczaił się do bycia tym złym w whitelightowym środowisku i wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę z tego co Camael myślał, co twierdził o tradycjach, tak głupich, tak bezsensownych i niepotrzebnych. Konwenanse nie były czymś, w czym można było go zamknąć, żadna klatka tworzona przez nazwisko nie była w stanie go utrzymać. Jedynie sidła, w które wpadł, a z których nie chciał wychodzić – były tymi Beatrice i mogły go ciasno oplatać, a on i tak się nie dusił. Najpierw zobaczył niebieskie światło, później przyszedł głos i zmarszczone brwi Camaela, gdy docierał do niego sens wypowiadanych przez patronusa słów. Cały dobry humor prysnął w ułamku sekundy, kiedy spojrzał na Beatrice i skinął jej głową. Nie rozdzielą się, chciał jej to obiecać, choć słowa nie opuściły jego ust. W całym zamieszaniu usłyszał krzyk, przeraźliwy i rozdzierający, a on jedynie odszukał wzrokiem swoją siostrę i odetchnął z ulgą, jeśli można było mówić o jakiejkolwiek uldze, kiedy ją zobaczył, całą i zdrową. Niemalże pociągnął Trice w jej kierunku, splatając ich palce i zapominając o reszcie towarzystwa podszedł do @Nanael O. Whitelight. — Nanael, wiesz gdzie jest Gabriel? Nie ma go tam? — zapytał bez zbędnego owijania w bawełnę, uświadamiając sobie, że ich brata nigdzie dotychczas nie widział. Zacisnął zęby, powstrzymując się przed doskoczeniem do Raziela i zrobienia czegoś, za wciągnięcie rodziny w tę całą swoją farsę. Tak się kończył ten teatrzyk, który tak zażarcie chcieli wystawiać, bawiąc się w polityczne gierki. Mógł jedynie mieć nadzieję, że byli świadomi jak niebezpieczna była to gra, choć miał wrażenie, że tylko takie ich interesowały. — Idźcie stąd, proszę. Sprawdzę czy nie ma go na stadionie. — powiedział jeszcze do swojej siostry, by w końcu przenieść spojrzenie niebieskich tęczówek na @Charlie O. Rowle, wiedział, że jego siostra może zacząć oponować, a Camael nie miał nastroju na żadną wymianę zdań, był zdenerwowany i zmartwiony, mając w tej chwili w nosie kim właściwie był dla niej Rowle. — Zabierz ją stąd, choćby nie wiem co. — powiedział do Ślizgona, mając nadzieję, że ten doskonale zrozumiał przekaz Whitelighta, którego wzrok wyraźnie mówił, że nie zamierza bawić się w bycie tym miłym Camaelem, jeśli Nanie coś się stanie. Czy tego chciał, czy nie, biorąc Nanę do tańca wcześniej tego wieczoru, w oczach Camaela stał się za nią teraz odpowiedzialny. W końcu jednak przeniósł spojrzenie na Beatrice, która mogła wyczytać z niego wszystkie, w większości negatywne, emocje, które nim targały. Miał nadzieję, że nie znajdzie w Londynie swojego brata, wcale. Wiedział co musi zrobić, a mimo słów kobiety, nie potrafił zdecydować, czy nie naciskać, by wróciła do zamku. — Bea, ja muszę tam iść, jeśli coś mu się stało… — nie dokończył, wiedział, że nie musi, a ona znakomicie zrozumie co ma na myśli. Potrzebował potwierdzenia, jeszcze jednego, że na pewno chce tak ryzykować. Nie zamierzał tej decyzji podejmować samodzielnie i widząc jej wzrok – zrozumiał, że wszelkie próby odesłania jej zakończą się porażką, to jednak nie potrafił jej powiedzieć „chodź ze mną, nie wiem co tam zastaniemy, zaryzykuję twoje zdrowie”, miał wrażenie, że nie potrafi znaleźć odpowiednich słów. I nawet jeśli nie chciał tutaj być, czuł się tak jakby los nad nim czuwał, nie wybaczyłby sobie bowiem nigdy, gdyby nie było go w tej chwili przy rodzinie. Nie było go już wystarczająco długo.
______________________
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Zamieszanie nasilało się z każda chwilą. Ludzie zaczynali czym prędzej uciekać w popłochu, jednak jedyne, o czym Beatrice była w stanie w tamtym momencie myśleć, to Camael i to, że nie mogła pozwolić, aby cokolwiek mu się stało. Prawdopodobnie o nikogo w tej Sali nie martwiła się w tym momencie tak, jak właśnie o niego. Wszystko inne mogłoby dla niej nie istnieć. Nie wiedziała, w którym momencie ten mężczyzna stał się dla niej takim ważnym, ale wcale na ten fakt nie zamierzała narzekać. Co to, to nie. Od razu ruszyła za nim w głąb sali, kiedy ruszył na poszukiwanie młodszej siostry. Mijali po drodze mniej bądź bardziej przestraszonych ludzi. Sama Dearówna była pozytywnie zaskoczona swoim zachowaniem, ponieważ wszechobecna panika nie udzieliła się jej w żaden sposób. Zawsze była uczona spokojnego i racjonalnego działania. Zawsze skupiała się na tym, co pozornie nieistotne, dzięki czemu mogła dostrzec większy zakres całej sytuacji. Kiedy Cam zaczął wypytywać siostrę o to, gdzie jest ich brat, ona sama wpatrywała się czarnymi oczami w dziewczynę, niespecjalnie przejmując się faktem, że być może ją to krępowało w jakikolwiek sposób. Sytuacja była poważna, więc nie zamierzała zwracać uwagę na takie drobnostki. Skupiła swoje spojrzenie na Camaelu, kiedy odesłał Nanael razem z Charliem. Widziała, jak silne emocje nim miotają i w pełni je rozumiała. Jej własne oczy wciąż pozostawały twarde i pewne tego, co przed chwilą powiedziała. Podjęła decyzję, dużo wcześniej, niż oboje mogli nawet podejrzewać. – Idę z tobą. – powtórzyła dobitnie akcentując te słowa i nawet pośród wszechobecnego rozgardiaszu, mężczyzna po prostu musiał to usłyszeć i zrozumieć. Nie zamierzała podejmować innej decyzji. Nie czekając na jego reakcję, pozostała tą przytomną i rozsądną. Pociągnęła go za rękę w kierunku wyjścia z sali balowej. Przemierzali kolejne korytarze, które prowadziły ich coraz bardziej w stronę wyjścia z posiadłości. W pewnym momencie Beatrice zaklęła siarczyście pod nosem i zatrzymała się tylko po to, aby zdjąć ze swoich stóp piękne, ale cholernie nie wygodne szpilki. Rzuciła je w kierunku jakiejś doniczki i ruszyła dalej przed siebie, wciąż ciągnąc Camaela. Nie wiedziała, w jaki sposób im się to udało. Czy to łut szczęścia, czy może po prostu obecność chłopaka obok wszystko ułatwiła, ale w końcu znaleźli się na zewnątrz. Niemniej nawet wtedy Beatrice się nie zatrzymała. Jakby odruchowo poprawiła bransoletkę z Ostrzem Karona, która zawsze była na jej lewym nadgarstku. – Nie wiem, gdzie się kończą bariery teleportacyjne, więc przenieś nas od razu, jak je miniemy – powiedziała w jego stronę, dalej idąc przed siebie. Ludzi było tutaj znacznie mniej, co bardzo ją zaskakiwało. W pewnym momencie poczuła wzmożony uścisk palców Camaela na swojej dłoni i charakterystyczne uczucie teleportacji łącznej. Nienawidziła jej i unikała jak ognia. Teraz nie bardzo mieli wybór.
/Zt dla Beatrice i Camaela
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Zabawa trwała w najlepsze. Tańczyli, śmiali się i rozmawiali, wracając czasem do starych czasów. A potem pojawiła się panika, której Rowle z początku nie rozumiał, instynktownie przyciągając Nanael bliżej siebie. Obraz mówił o ataku, Ministrze... Rozległy się jakieś krzyki, wrzaski i sytuacje, które tylko prowokowały drzemiącą w nim agresję do wyjścia na zewnątrz. Uwielbiał takie sytuacje, chociaż nie mówił o tym głośno. Ślizgon złapał dziewczynę za rękę, ciągnąc delikatnie za sobą na bok, aby nie staranowała jej żadna z osób w panice kierująca się do wyjścia. - Nie puszczaj, okey? Polecił tylko, instynktownie rozglądając się za ojcem, który jednak zniknął w tłumie. Raziel odpierdalał? Wolną dłonią przesunął po kieszeni eleganckich spodni, upewniając się, że różdżką była na swoim miejscu — nie był przecież taką siermięgą z zaklęć. Zatrzymał ich podbiegający nagle brat dziewczyny razem z Dear'ówną, zwracając się bezpośrednio do siostry, której Charles nawet na chwilę nie puszczał, jedynie ustawiając ją bliżej ściany, żeby ewentualnie od kogoś nie oberwała, tylko on. Gdy głos mężczyzny i również jego spojrzenie powędrowały na niego, zacisnął tylko usta, kiwając głową. Był mężczyzną, oczywiście, że rozumiał przesłanie swojego nauczyciela. Sam też był bratem, postąpiłby w ten sam sposób. - Nie martw się, ochronię ją, a jak będzie marudzić, wyniosę po prostu. Odprowadził ich wzrokiem, odwracając się do swojej towarzyszki. Posłał jej pytające spojrzenie, bo prawda była taka — nie miał pojęcia, jak w tym harmidrze wyjść z ich rezydencji i teleportować się w bezpieczne miejsce. - Którędy, Nana? Zapytał tylko tonem, który nie zniósłby sprzeciwu, pozostawiając wyjście w jej rękach. Szedł blisko, wciąż rozglądając się nerwowo, gotowy do ewentualnej obrony dziewczyny i odepchnięcia każdego, kto naruszyłby jej przestrzeń osobistą. Prowadziła ich gdzieś, ale nawet nie zwracał uwagi dokąd. I wtedy właśnie trafili do jakiegoś korytarza, gdzie wejście zasłonił im dryblas, prawie wpadając na blondynkę, co wywołało natychmiastową reakcję bruneta, gdy tylko dłoń ochroniarze powędrowała w stronę jej ramienia. Szybkim ruchem znalazł się przed nią, unosząc brew i prostując się, naprężył mimowolnie ramiona. - Tknij ją Ty kurwiu jebany, to matka Cię nie pozna, łapy przy sobie... Zarówno jegomość, jak i Rowle unosili już pięści, gotowi wywalić sobie w mordy, gdy kroki dwójki osób przedarły się przez hałas, zwracając na siebie uwagę obcego czarodzieja. - Charles! - Przygryzł dolną wargę, powstrzymując przekleństwo, odwracając się przodem — do jak się okazało — swojego ojca i mamy Nanael. Obdarował ich promiennym, sztucznym uśmiechem, kłaniając się odrobinę kobiecie i wciąż trzymając jej córkę za rękę. Miał nadzieję, że nie słyszała, chociaż całej jego wypowiedzi, która niezbyt pasowała dobrze wychowanemu młodzieńcowi z rodu o czystej krwi. - Dobry wieczór Pani Whitelight. Przykro mi, że w takich okolicznościach. Camael prosił, abym zaopiekował się Naną. Wyjaśnił natychmiast, pozwalając im wdać się w dyskusje z natrętnym ochroniarzem, a sam odszedł na bok ze swoją towarzyszką, nachylając się w jej stronę z konspiracyjnym szeptem. - Co robimy? Bo widzę, że zgubiłaś się w tym labiryncie. Spojrzał na nią z błyskiem w oczach, wcale nie mając pretensji. Przecież uwielbiał adrenalinę.
Nanael O. Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171cm
C. szczególne : Niezwykle jasne i mocno pomalowane oczy, styl vintage, taneczna gracja przy każdym ruchu, wiecznie perfekcyjnie pomalowane paznokcie
Oczywiście, że chciała przywitać się z Camaelem i może nieco pożartować z tego, jaką przyjemnością jest spotkanie dwójki swoich nauczycieli w takich okolicznościach - jeszcze nie była pewna co dokładnie myśli o tym, jak ważna jest dla Whitelighta Beatrice. Chciała cieszyć się jego szczęściem i chyba przez większość czasu właśnie tego się trzymała, a jednak raz za razem uśmiech spędzała jej świadomość, że Dearówna nie tylko jest kimś obcym, kto ma potencjał skrzywdzenia jej brata, ale dodatkowo pełni funkcję opiekunki Slytherinu, dużo bardziej łypiąc na Nanę niż ktokolwiek inny. Pewnie też przez te wewnętrzne rozterki postanowiła najpierw zaciągnąć @Charlie O. Rowle do wcześniej omawianej ruletki, a jednak ledwo wylosowała łapacz snów, a już oddawała go skrzatowi, by zaniósł do jej pokoju, podczas gdy sama ciągnęła Ślizgona z powrotem na parkiet - okazało się, że nagrody są raczej słabe, więc zdecydowanie bardziej wolała oddawać się swojemu hobby, jakim był właśnie taniec. I w pierwszej chwili chyba zupełnie nie zorientowała się co się dzieje dookoła nich, wczepiając się tylko mocniej w swojego partnera i trochę prowadząc go gdzieś na bok, by nie stali na środku i już na pewno nie w przejściu. Wyciągnęła różdżkę z rękawa swojej sukni, nie chcąc czuć się bezbronnie, ani wyglądać bezbronnie. - Cam? Cam! - Ucieszyła się wreszcie, bo wypatrując @Camael Whitelight zobaczyła go w końcu tuż obok siebie; uśmiechnęła się do niego z wyraźną ulgą, nie wierząc wcale w to, że tutaj również pojawią się jakieś większe problemy. - Nie powinien- nie wydaje mi się, żeby tam był, ale nie mam pewności - odpowiedziała rzeczowo, chociaż początkowo miała ochotę pouczyć brata, że przecież żaden Whitelight nie postąpiłby tak idiotycznie, pokazując swoją twarz na imprezie przeciwnej partii. - Uważajcie na siebie - rzuciła jeszcze do niego, krótkim zerknięciem wreszcie uznając również obecność Beatrice, pozwalając też by błękit jej tęczówek zakryły pierwsze oznaki zmartwienia. Te i tak prędko uległy pod nanaelowym oburzeniem. - Hej, nie jestem tępym gnomem, umiem myśleć - warknęła do Charliego, który chyba trochę za bardzo poczuwał się do swojej roli księcia z bajki, skoro myślał, że ujdzie mu na sucho jakiekolwiek targanie jej, jeśli nie wyrazi na to jawnej zgody. I oczywiście, że kusiło ją zabranie się z bratem na stadion i sprawdzenie, czy z Gabrielem wszystko w porządku - po prostu wiedziała, że to nie ma sensu, a ona może wpakować się tylko w jeszcze większe tarapaty. Bardziej sensowne wydawało się zadbanie o własne bezpieczeństwo i dopilnowanie, żeby Gabriel miał gdzie wrócić. - Spróbujmy tędy, wyjdziemy przez ogród, powinno być trochę mniej ludzi tam - podsunęła cicho, prowadząc swojego partnera korytarzami, które przecież tak dobrze znała, a które teraz wyglądały paskudnie obco, poobstawiane ochroniarzami, politykami i panikującymi czarodziejami. Nana czuła, jak jej włosy falują i prostują się naprzemian, zdradzając rytm jej prędko bijącego w niepokoju serca - nigdy nie sądziła, że wyjście z własnego domu może okazać się aż takim problemem, a jednak najwyraźniej przemknięcie przez rezydencję bez wzbudzania podejrzeń nie było możliwe. - Och, na litość merlinowską, ja tu mieszkam - parsknęła, ciskając piorunami z oczu w tego głupiego ochroniarza, na którego Charlie już naskakiwał. Odwróciła się zaraz ze sztucznym uśmiechem do tych nieszczególnie ratujących sytuację rodziców - nie miała teraz ochoty na pełne nagany spojrzenie matki, ani lepsze zapoznawanie ojca Charliego. - Nie przejdziemy przez rezydencję, bronią jej jakby skarby tu trzymali - wymamrotała ze złością. Najwyraźniej bycie Whitelightem miało znaczenie tylko do pewnego stopnia - teraz była już nikim i nie mogła nawet pójść do własnego pokoju. - Może po prostu... zaczekajmy tu? Przeczekamy aż się wszystko trochę uspokoi, postawią pewnie lepsze bariery i będzie można normalnie porozmawiać z ochroniarzami - zaproponowała, podejrzewając, że wyjście z rezydencji też nie będzie takie proste, skoro dopiero co widzieli do jakiego zamieszania to prowadzi. - Skoczymy kominkiem do Hogsmeade i pójdziemy do Hogwartu, tam pewnie- mam nadzieję, że tam Cam będzie nas szukać - wyjaśniła. Zaatakowanie drugiego wieca wydawało się mało strategicznym pomysłem, chociaż w chwili obecnej Nana wolała myśleć o tym, a nie o cicho tlącym się w niej strachu, że "prośba o pomoc" w rzeczywistości jest pułapką, w którą jej brat poleciał zupełnie bez zawahania.
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Posłał jej przepraszające spojrzenie razem ze wzruszeniem ramion po tym, jak Cam odszedł razem z Beatrice, aby teleportować się nad stadion i udzielić pomocy poszkodowanym. Nie chciał nawet dopuszczać do siebie myśli, że mogła to być jakaś pułapka, bo gdyby powiedział to głośno, Nanael dostałaby paniki. Była blisko z rodzeństwem. Przeniósł na nią spojrzenie zielonych oczu, wzdychając krótko. Mogła zwyczajnie nie rozumieć tego, jak czuli się starsi bracia. Mógł nie mieć kontaktu z Emily, mogli być pokłóceni, ale był jednak pewien, że stanąłby dla niej na głowie. - Wybacz, chciałem go tylko uspokoić. Wierz mi na słowo, bycie starszym bratem nie jest proste. Gdybym nie podał argumentu, że Cię stąd wyniosę w razie czego, zamartwiałby się, będąc na stadionie, gdzie jego umiejętności mogą być potrzebne. I nigdy nie nazwałby Cię tępym, a już na pewno nie gnomem. - uniósł ręce w geście obronnym, puszczając ją na chwilę. To nie tak, że chciał ją kontrolować, zwyczajnie zdawał sobie sprawę, jakie słowa względem młodszej siostry uspokajały jego. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie zamierzał jej zostawiać, dopóki wszystko się nie uspokoi. - Wyglądasz pociągająco, jak się złościsz. Zauważył z błyskiem w oczach po wysłuchaniu jej planu wyjścia ogrodem, na który przystał. Trzymał się blisko niej, ciągnięty tym labiryntem z różdżką w dłoni, gotowy do działania. Oczywiście ochroniarz był prostakiem i podniósł mu ciśnienie, nie mówiąc już o tym, że nie poznawał mieszkańca domu. Idiota jakiś. Jej włosy prostowały się i kręciły, denerwowała się, co wcale nie uspokajało jego. Gotowy był wybić temu bakłażanowi zęby, gdyby nie dźwięczny głos ojca. Kurwa pięknie. Zrobił więc najbardziej rycerską i czarującą minę, jaką umiał w stronę jej matki, składając wyjaśnienia. Wiedział, że stary nie pozwoli, żeby jego tragiczne problemy z agresją i skłonności destrukcyjne wyszły na wierzch, więc z pewnością wtrąci słowo czy dwa, zabierając kobietę na wino. - Może masz tu coś wyjątkowego i sama o tym nie wiesz? Nie przejmuj się, mogli myśleć, że to ktoś po eliksirze wielosokowym? - zaproponował luźno, chcąc jej poprawić nieco humor. Rozejrzał się dookoła — część czarodziejów wciąż się bawiła, popijając szampana w najlepsze i widocznie w dupie mając przeciwników politycznych, na co prychnął pod nosem. Cicho łudził się, że nie omija go żadna bijatyka. - Chodź, będę udawał, że nie lubisz mnie tak bardzo i będę zdobywał Twoje serce, bo teraz to starzy z nas oka nie spuszczą. Szepnął w jej stronę, nachylając się konspiracyjnie z łobuzerskim uśmiechem. Jeśli chcieli cokolwiek zrobić, musieli zniknąć w tłumie. Zabrał ją więc na parkiet, tańcząc jeszcze jeden taniec, podał jej szampana i zagrał sam w ruletkę, również zdobywając łapacz snów, który niedbale wrzucił do zewnętrznej kieszeni garnituru, skoro wygrała taki sam wcześniej. Gdy w końcu mieli spokój, pociągnął ją na bok, bliżej okien i wielkich kotar, w których cieniu mogli skryć się przed wścibskim wzrokiem. - Co robimy, Nanael? Gdzie masz ten kominek? Chcesz wrócić do szkoły, możemy teleportować się na stadion — ale to chyba bezpieczniej najpierw do mnie kominkiem i stamtąd teleportacją. Możemy też tańczyć dalej, chociaż to słaba opcja przy tym, jak się przejmujesz. Twoja rodzina to potężni czarodzieje, cokolwiek by się działo, dadzą radę. Ty też. Decyduj. - dopił szampana, odkładając kieliszek na parapet, zerkając jeszcze chwilę wcześniej w stronę jej jasnych włosów, aby sprawdzić, w jakim były stanie. Jak mu się kurewsko chciało palić, to sobie nawet nie wyobrażała.
Nanael O. Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171cm
C. szczególne : Niezwykle jasne i mocno pomalowane oczy, styl vintage, taneczna gracja przy każdym ruchu, wiecznie perfekcyjnie pomalowane paznokcie
Powoli pokiwała głową, chcąc rozumieć o co Charliemu chodziło. Nigdy nie uważała ich za perfekcyjną parę, a jedynie wystarczająco poprawną - niby podobał jej się jego temperament, a jednak czasem miała wrażenie, że jest go aż za dużo. Niby podziwiała jego wyuczone opanowanie, ale przecież chwilami oczekiwała czegoś więcej. I dopiero jego słowa sprawiły, że przypomniała sobie o Emily i całym zamieszaniu, o którym się tyle mniej lub bardziej przypadkiem nasłuchała: o podejrzanym kręceniu nosem na zaręczyny, o przyjacielu-wilkołaku, o zamiłowaniu do mugoli i SLM. Rozumiała, że Ślizgon się martwi i weszło mu w krew dbanie o kogoś nawet wtedy, kiedy nie było to potrzebne czy nawet pożądane. - Wyglądam pociągająco nie tylko jak się złoszczę - poprawiła go, płynąc na tej sztucznej pewności siebie, z uśmiechem zdradzającym, że wcale się już nie gniewa. - Chyba po prostu robią mi z domu jakąś zamkniętą twierdzę polityczną - westchnęła, dając się poprowadzić z powrotem w stronę zabawy. Było naprawdę przyjemnie, a mniejsza ilość ludzi wcale nie przeszkadzała, wręcz przeciwnie - sytuacja wydawała się mniej nadęta, a bardziej przystępna. Dopiero ci przechodzący obok ochroniarze czy czujne spojrzenia matki upewniały Nanael w przekonaniu, że jednak coś się dzieje, a ona nie może tylko śmiać się zza kieliszka z szampanem. - Mm, masz rację, starczy tego dobrego - przytaknęła, zapewne nieco ośmielona wypitą do tej pory dawką alkoholu. Była przyzwyczajona do dużej ilości procentów i pomimo drobnego ciała, dalej myślała trzeźwo, nawet jeśli wpadła już w ten etap pewnego rozluźnienia. - Chyba najlepiej użyć kominka w moim pokoju, przy okazji może przebiorę się w coś sensowniejszego... nie wiem, czy jest sens pchać się też na stadion... - Co gdyby tylko wpakowali się w większe tarapaty? Gdyby dołożyli roboty tym, którzy starali się pomóc? Nie wątpiła przecież, że odpowiednie służby zostały już o wszystkim powiadomione, więc wątpiła w pożyteczność zestresowanych młodziaków. Zagarnęła sobie wygodniej sukienkę, by nieco zmniejszyć objętość jej spódnicy, wzięła głębszy wdech i pewnym krokiem poprowadziła Charliego w stronę wąskiego korytarza, prowadzącego może nieco naokoło, ale do schodów na piętro. Sama nie wiedziała, że rysy jej twarzy zaostrzyły się znacząco, być może nawet dodając jej kilku lat, podobnie zresztą jak skracające się włosy. Nie była pewna na co i na kogo powinni uważać, ale planem było po prostu przemknięcie bez wzbudzania podejrzeń. I tyle.