C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Pomimo już niespecjalnie używanej nazwy tego pomieszczenia, w domu Whitelightów jest wciąż używane. Być może nie do szeroko pojętych balów, co oficjalnych bankietów, w których Whitelightowie tak się lubują, zapraszając coraz to znakomitsze osobistości, korzystając ze swoich wpływów. Sala jest duża, zadbana i bardzo wystawna, nic więc dziwnego, że jest chlubą starszego pokolenia Whitelightów.
Wybory zbliżają się wielkimi krokami - przewodniczący Koalicji Czarodziejskiej Raziel Whitelight zdecydował się na zorganizowanie balu dla wszystkich wspierających jego ugrupowanie. Wykwintne potrawy, salonowa muzyka i towarzystwo elit czystokrwistych rodzin Wielkiej Brytanii - to wszystko znaleźć można w rodowej rezydencji Whitelightów w Dolinie Godryka. - Witam wszystkich na drugim spotkaniu naszej partii - rozpoczął przewodniczący KC, dźgając różdżką pokaźnych rozmiarów gramofon z trzema tubami, na chwilę go uciszając oraz zatrzymując tym samym tańczące na parkiecie pary - Mam nadzieję na owocny wieczór nie tylko dla nas tu zgromadzonych, nie tylko dla naszej partii, ale przede wszystkim dla przyszłości całej czarodziejskiej Wielkiej Brytanii - powiedział mężczyzna, nie przedłużając i unosząc do góry kieliszek czerwonego wina - Za jedność!
Obowiązkowy rzut kostką k6 dla każdego biorącego udział w wydarzeniu:
1 – przy wejściu wpadasz na rodzinnego skrzata-lokaja Whitelightów. Stworzenie kłania się przed tobą służalczo i wciska do ręki niewielką książkę zatytułowaną "Razem do lepszego jutra". Jeśli wspomnisz o jej czytaniu w co najmniej dwóch wątkach, otrzymasz punkt do HMiR. 2 – na drzwiach głównych wiszą dwa plakaty - jeden z inspirującym logiem KC, drugi z oślepiającym swym uśmiechem twarzą Raziela. Przez kolejne dwa posty jesteś nieco oszołomiony tym, jak ktokolwiek może mieć aż tak białe zęby. 3 – jeśli jesteś miłośnikiem nudnych, politycznych dysput i debat, to masz szczęście. Dwóch korpulentnych czarodziejów najwyraźniej uznało cię za odpowiedniego towarzysza rozmowy. Przez kolejne dwa posty nie dają ci spokoju, brzęcząc nad uchem o interpretacji ustawy o magicznym pieniądzu z roku 1474. 4 – przemowa jednego z ważniejszych członków Koalicji niesie się po sali balowej, a basowy ton chwilami przezwycięża nawet dźwięki gramofonu czy skrzypkowego kwartetu. Jego głos towarzyszy ci non stop w czasie następnych dwóch postów napisanych na bankiecie. 5 – łagodna muzyka wprowadza cię w dobry nastrój. Z większą ochotą słuchasz deklaracji kręcącego się między grupkami ludzi Raziela Whitelighta, założenia KC stają się jakby bardziej przekonujące... dochodzisz do wniosku, że gospodarz balu nie żałował na odświeżaczach powietrza z dodatkiem amortencji, a dobry nastrój towarzyszy ci przez kolejne trzy posty. 6 – stare rody czystej krwi - których przedstawicieli jest tu pełno - często są także znawcami starożytnych, magicznych sztuk. Jeśli poświęcisz podczas bankietu 2.000 znaków w jednym poście na przysłuchiwanie się ich rozmowom, otrzymasz jeden punkt z Zaklęć.
Poczęstunek
Jedzenie:
•Chrzanowe tarteletki z przepiórczymi jajami – Przystawka wprost rozpływa się w ustach - do tego w środku znaleźć można niespodziankę!
Rzuć kostką k6:
1, 2, 3, 4 - oprócz doznań smakowych, nic nie znajdujesz 5, 6 - w środku, zamiast jajka, odnajdujesz złoty znicz - pozytywkę
•Kawior z eliksirem młodości – w błyszczących kuleczkach znajdują się drobinki mikstury, która może nikogo nie odmłodzi, ale pozwoli odświeżyć nieco członki często podstarzałych popleczników Koalicji. Na młodych kawalerów i panny działa zaś pobudzająco! Czas trwania efektu: 2 posty •Ostrygi zapiekane z serem dumbadera – niewielkie, zaczarowane przekąski które sprawiają, że przez krótki czas znasz doskonale jeden, nieznany ci wcześniej język Czas trwania efektu: 1 post •Tatar z wędzonych plumpek – mięsna, ostra potrawa, bardzo jednak śliska i chcąca samodzielnie zeskoczyć z wykałaczki. Lepiej uważaj! •Skrzacie praliny – drogie smakołyki, przygotowywane przez najwspanialszych mistrzów skrzaciej sztuki kulinarnej. •Bezowe pegazy – jedyne słodycze nierozłożone na talerzach, ale fruwające nad głowami gości. Jeśli masz mniej niż 1,65m i chcesz ich spróbować, lepiej poproś kogoś o pomoc!
Napoje:
•Ognista whisky z 1924 – po wypiciu tego królewskiego wręcz alkoholu, czujesz że zaczynasz mówić doskonałą, literacką angielszczyzną. Czas trwania efektu: 2 posty •Grzany miód Bungbarrela – napitek wyciągnięty z przepastnych piwnic rezydencji ucieszy podniebienie każdego smakosza. Nie dziw się, kiedy zauważysz kogoś kto wypił go nieco za dużo lewitującego parę centymetrów nad dywanem. Czas trwania efektu: 3 posty •Kremowe Piwo – Czym byłoby to wydarzenie bez najpopularniejszego w czarodziejskim świecie kremowego piwa? •Piwo Bugmana – Zacny trunek, którego receptura opracowana została przez krasnoludy. Uważaj jednak - jest bardzo mocne! •Herbata z nutą eliksiru skupienia – Wysokiej jakości napar pozwala zebrać myśli, które często rozbiegają się nie tylko pomiędzy rozmówcami, ale też muzyką, oglądaniem wnętrz czy tańcem. Nie strać nawet chwili na niepotrzebne oszołomienie! Czas trwania efektu: 2 posty •Dyptamowy smakosz – Potrzebujesz pobudzenia? Ta kawa postawi cię na nogi na co najmniej cztery godziny. Uważaj jednak - więcej niż jedna filiżanka na raz może spowodować przewlekłą bezsenność! Czas trwania efektu: 1 post
Ruletka
W szeregach Koalicji Czarodziejskiej jest wiele osób pochodzących z mniej lub bardziej bogatych rodów - dla części ich członków hazard jest jedną z wielu rozrywek. Przyglądając się stołowi dochodzisz jednak do wniosku, że zdecydowana większość osób wychodzi stąd zwycięsko, a krupier sam dokłada kolejne przedmioty do puli, dając jasny znak, że ta rozrywka sponsorowana jest z kieszeni KC. Przeczytać o nagrodach możecie w tym temacie. By dowiedzieć się co udało ci się wygrać – rzuć literką:
A – Przegrywasz. Tracisz jednego sykla. B – Wygrywasz! Twoją nagrodą jest maskotka Langustnika ladaco. C – Wygrywasz! Twoją nagrodą jest maskotka Lunaballi. D – Wygrywasz! Twoją nagrodą jest Opaska nasenna. E – Przegrywasz. Tracisz jednego knuta. F – Wygrywasz! Zdobywasz Pióro samosprawdzające. G – Wygrywasz! Zdobywasz porcję Proszku Fiuu. H – Wygrywasz! Twoją nagrodą jest Łapacz snów. I – Przegrywasz. Tracisz trzy knuty. J – Wygrywasz! Twoją nagrodą jest Smocza zapalniczka.
Po nagrodę zgłoś się w odpowiednim temacie. Udział w tej zabawie można wziąć jeden raz.
Nastrój
Rzuć kostką k100, by przekonać się jak bardzo spodobały ci się salony rezydencji Whitelight:
0-20% – Być może poniósł cię (spokojny przecież) rytm muzyki, a może dopadła cię po prostu nagła ciamajdatość. Tak czy siak, wracając z toalety mija cię jakaś czarownica idąca prędko w przeciwnym kierunku, a chcąc zejść jej z drogi strącasz przypadkiem łokciem z podestu porcelanową wazę, która po naprawieniu Reparo traci nieco swojego blasku. Sytuację zauważa lokaj, który obiecuje zająć się sprawą - w zamian za 20 galeonów. Stratę odnotuj w odpowiednim temacie. 21-40% – Nie wiesz dlaczego, ale wydaje ci się, że część czarodziejów związanych z jednym skrzydeł KC znikła nagle w jednym z bocznych korytarzy i od dłuższego czasu nie wraca. Być może wezwały ich tylko jakieś nagłe sprawy... 41-60% – Przyjęcie wydaje się być całkiem przyjemne, nawet jeśli nie jesteś typem salonowego zwierzęcia. Kilka osób co prawda wydaje się nieco spiętych i z poddenerwowaniem zerkają na zegarki, jednak może po prostu także nie są osobami czującymi się najlepiej w takich okolicznościach? 61-80% – Zabawa trwa w najlepsze - udało ci się nawet zamienić parę słów twarzą w twarz niekwestionowaną gwiazdą wieczoru i gospodarzem domu, Razielem Whitelightem. Oprócz uścisku dłoni prezesa oraz błysku jego nienagannego uśmiechu, od członka jego sztabu dostajesz przypominajkę, która ma ci przypomnieć oczywiście o zagłosowaniu na Koalicję. Odnotuj to w odpowiednim temacie. 81-100% – Świetne towarzystwo, dobre drinki, nastrojowa muzyka i wyborne jedzenie. To wszystko razem sprawia, że bankiet w rezydencji Whitelightów zapamiętasz na długo - w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Wisienką na torcie okazuje się odnalezienie na dnie swojego talerza czy lampki wina małej, pieniężnej niespodzianki w postaci 20 galeonów. Zgłoś się po nie w odpowiednim temacie.
Kostką można rzucić tylko raz.
______________________
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Nie wiedział czy jest wściekły, czy rozdrażniony, czy być może wszystko naraz, kiedy spięty zaciskał szczęki, choć z całych sił starał się nie pokazywać jak negatywne emocje nim targają. Nie chciał tam iść, nie chciał ich widzieć i na pewno nie chciał rozmawiać z nikim, kto go tam zaczepi. Był tylko głupią owcą w tej rodzinie, której wełna stawała się coraz ciemniejsza i czego bynajmniej nie żałował. Odpisał matce jednym słowem, nie licząc pokreślonego zdania, choć słowa jej listu wciąż rozbrzmiewały w jego głowie. Mam do Ciebie wielką prośbę. Chciał prychnąć, Twyla nie prosiła, nigdy. Jak wielką manipulacją były te słowa, jak bardzo zdawał sobie z tego sprawę, a jednak wciąż – wybierał się tam. Camael nie miał wyboru, wiedział o tym i wiedział co się stanie, jeśli po raz kolejny odmówi. Miał tego wszystkiego dosyć, czuł się jakby miał za chwilę rzucić bombardę na najbliższy budynek i jedyne co go uspokajało, było ciepło dłoni Beatrice, której palce były splecione z jego. Nie wiedział czy w takim stanie go kiedykolwiek widziała, a Cam miał wrażenie jakby szedł na ścięcie. Nie próbował sobie wmówić, że to będzie miłe, cudowne wydarzenie i radosne spotkanie tej, pożal się Salazarze, partii politycznej. Zawsze wiedział, że jego rodzina lubiła wpływy, ale nie sądził, że założą własną partię. Miał ochotę się zaśmiać, bez grama rozbawienia, a gorzko i ironicznie. — Przepraszam, że cię w to wciągnąłem, czuję się z tym fatalnie. — miał wyrzuty sumienia, cholernie duże, za to, że w ogóle miał czelność ją o to prosić, absolutnie egoistycznie, choć zdecydowanie pisał prawdę. Nie był w stanie sam tego przetrwać, a jednak wciąż miał sobie za złe to wszystko, zupełnie jakby cokolwiek z tego było jego winą, całe to przedstawienie, a nawet nazwisko, które nosił. Miał ochotę krzyczeć, choć rzecz jasna zdusił ją głęboko w sobie, nerwowo poprawiając guzik czarnej marynarki. Kiedy tylko teleportowali się do Doliny Godryka, Whitelight wyjął z kieszeni paczkę lordków i spokojnie odpalił jednego papierosa, choć spokój był iluzją, tak dużą jaką tylko potrafił stworzyć, doskonale wiedział jednak, że Beatrice doskonale dostrzegała spięcie jego ramion, a on nie widział swojej rodziny ponad rok, by teraz stanąć twarzą w twarz z czysto krwistymi kręgami, które bez wątpienia tutaj spotka. Wyciągnął w jej stronę paczkę i spojrzał nań pytająco, dla niej to też nie będzie spotkanie marzeń. Szedł powolnym krokiem, prowadząc do rezydencji, w której się wychował. Specjalnie teleportował ich w bezpiecznej odległości od rezydencji, by mieć jeszcze chwilę czasu na odetchnięcie. Nie musiał myśleć o drodze, jego nogi same znały trasę, przemierzając ją miliony razy, kiedy wymykał się z posiadłości. Blady cień uśmiechu rozciągnął jego wargi, by ostatecznie stanąć przed domem. Skończył palić i spalił niedopałek krótkim niewerbalnym incendio, powstrzymując się przez rzuceniem go przed wejście. Wiedział jednak, że to skrzaty będą sprzątać, a te nic mu nie zrobiły. — Nie ma to jak w domu. — stwierdził kwaśno i westchnął — Gotowa na widowisko, które zastaniemy w środku? — zapytał, patrząc na nią i wiedział, że mimo wyrzutów sumienia – tragicznie się cieszył, że była tutaj z nim. Czuł jak cały ten węzeł, który oplatał jego serce był mniejszy, gdy tylko patrzył na Beatrice, najważniejszą osobę w jego życiu. Gdy tylko weszli do środka, wziął od Dear wierzchnie ubranie i zdjąwszy swoje podał je skrzatom domowym, z którymi uprzejmie się przywitał i pozdrowił, co rzecz jasna wywołało skrzywienia na kilku twarzach, ale miał to zdecydowanie zbyt głęboko w nosie, by w ogóle zwrócić na to uwagę. Coś było nie tak, bowiem ciemne chmury nad Whitelightem zdecydowanie się rozjaśniły, niedługo po przekroczeniu progu, zupełnie jakby ktoś rozpylił w powietrzu amortencję. Niewiele się zastanawiając, objął Beatrice ramieniem i przyciągnął do swojego boku. Jak wiele kłamstw dzisiaj usłyszą z ust innych czarodziejów? — Skoro już bierzemy udział w tym przedstawieniu, bądźmy głównymi bohaterami. — mruknął jej do ucha i uniósł jeden kącik ust, by po chwili musnąć jej wargi. Pora odsłonić kurtynę, czyż nie? @Beatrice L. O. O. Dear
______________________
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Postanowił przyjść na zebranie Koalicji Czarodziejskiej, które miało miejsce w rezydencji Whitelightów w Dolinie Godryka, nie dlatego, że postanowił zmienić Porozumienia na inną partię, a dlatego, że interesowały go plany Raziela na przyszłość ugrupowania, któremu przewodził, jak i wyczuć nastawienie innych zebranych osób, które mogły rozważać pozostanie z KC albo rozejrzenie się za nową opcją. Na miejsce przyszedł samemu, ubrany w ten sam garnitur co zawsze oraz w koszulę z wysokim kołnierzem, która zakrywała wciąż widoczne blizny, które powstały po bliższym spotkaniu z Ivokaris i osobą rzucające to zaklęcie. Rzeczą, która rzuciła mu się w oczy, był plakat z logo przybity do drzwi, stworzone zapewne na zamówienie Whitelighta, prezentujące oficjalny symbol Koalicji. Obok niego wisiało zdjęcie osoby organizującej dzisiejsze spotkanie. Mężczyzna, Raziel, miał zaskakująco białe zęby, które przykuły uwagę Borisa przed wejściem. Nie był w stanie uzasadnić przed samym sobą, czemu akurat ten szczegół utkwił w jego głowie, ale nie było to ważne na ten moment. Po przejściu przez próg drzwi zdążył rozejrzeć się po sali bankietowej, spoglądając na stanowiska z napojami i przekąskami. W międzyczasie miał okazję przysłuchać się krótkiej przemowie gospodarza. Za jedność! O ironio, słowa wypowiedziane w momencie, w którym arena polityczna coraz bardziej się rozdrabnia.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Kostka na wejście:2 – czyli zachwycam się białymi zębami gospodarzy… Nie podlegał po żadne wątpliwości fakt, że kto jak kto, ale Beatrice Dear potrafiła zachować się w sposób nienaganny w każdym towarzystwie do jakiego nie zostałaby wysłana. W końcu od najmłodszych lat była uczona tego, w jaki sposób sobie radzić. Jak się uśmiechać, aby wywołać piorunujące wrażenie, jakich słów używać, by zabrzmiały one możliwie najbardziej dyplomatycznie. Jakie kreacje przywdziewać, aby w sposób subtelny i Merlinie uchowaj, ekstrawagancji podkreślać naturalne piękno, bez zbędnego emanowania nim w każdą stronę. Podstawy etycznego kodeksu spotkań towarzyskich pośród wyższych sfer miała opanowane do perfekcji. To było czymś, czego uczyła się latami i czy jej się to podobało, czy nie, nie była w stanie wyzbyć się tego na przestrzeni kilku miesięcy, czy lat. Po prostu tym przesiąkła na wskroś. Dyplomatyczny uśmiech uwydatniał się na jej wargach, ilekroć musiała radzić sobie z tego typu wydarzeniami. Co prawda, w ostatnim czasie strategicznie unikała wszelakich bali, gal, czy wiecy, jednak tym razem, po prostu musiała zrobić wyjątek. I bynajmniej robiła go z poczucia obowiązku. Robiła ten wyjątek, ponieważ właśnie tego pragnęła; wesprzeć najbliższą jej na świecie osobę w jakże trudnym wydarzeniu. Sama Beatrice posiadała wybór, swoim wydziedziczeniem zyskała tak upragnione prawo do wyrażania własnych opinii i myśli. Camael go nie posiadał. Miała szczerą nadzieję, że jeszcze było tutaj kluczowym słowem. Kiedy tylko wysłał doń list, była od razu pewna, że udzieli mu pomocy wszelakiej. Nie wyobrażała sobie puścić ukochanego samotnie na pastwę własnej rodziny i dyplomatycznych konwenansów. Kiedy tylko ją poinformował gdzie i w jakim celu ma się stawić, nie musiał prosić, czy mówić nic więcej. Była z nim na dobre i na złe. Dobre czasy trwały non stop, niekiedy przeplatane brudną nitką obłudy i sztuczności. I właśnie teraz przychodziło im się z nimi zmierzyć. Skłamałaby mówiąc, że nie bała się tego wydarzenia. Drżała na samą myśl odnośnie tego, kogo tam spotka i z kim będzie musiała rozmawiać. Wiedziała, że w Dolinie Godryka zjawią się najczystsi z czystych czarodziejów, gotowi szerzyć propagandę. Wszyscy ci, którzy doskonale wiedzieli, w jaki sposób ród Dear potraktował swoją córkę… Tę samą, która właśnie planowała wkroczyć w paszczę lwa, byle tylko wesprzeć ukochanego. Nie wiedziała więc, kto bardziej potrzebował teraz tych splecionych w uścisku palców; Camael, czy ona sama. Pewne było jedno, nie zamierzała ich puszczać tego wieczoru choćby na sekundę. Oczywiście musiała prezentować się jak najlepiej. Wybrała idealną w jej opinii suknię na ten wieczór, zgodną z konwencją, którą to wpajano jej od lat; pokaż, co masz pokazać, jednak pamiętaj, że szyk i klasa zawsze przezwyciężą wulgarność. Naprawdę dużo czasu poświęciła na dopracowanie swojego wyglądu. Niemniej wciąż nie czuła się pewnie we własnej skórze. Najchętniej kompletnie zmieniłaby swój wygląd, zapominając o tym, że jest Beatrice Dear. I dopiero z Camaelem u swojego boku zyskała pewność, której brakowało jej pomimo rzekomo idealnego wyglądu. – Za nic nie przepraszaj, wiem, na co się piszę i jak sobie z tym poradzić – odpowiedziała na jego słowa. Nie czuła do niego żalu, że ją w to wciągnął. Przecież od kiedy ponownie byli razem, podobna sytuacja była tylko i wyłącznie kwestią czasu, niczego więcej. Posłała w jego kierunku uśmiech, choć znał ją od lat i prawdopodobnie był w stanie zauważyć w nim niewielką nutkę nieszczerości. Wszyscy inni bezproblemowo powinni się na niego nabrać. Teleportowali się na miejsce a ona z wdzięcznością przyjęła papierosa, którego jej zaoferował. Trice nie paliła. Drażnił ją zapach nikotyny, niemniej teraz czuła, że po postu musi to zrobić. Ciężki lordkowy dym rozszalał się w jej płucach, a ona dalej spokojnie się zaciągała. W przeciwieństwie do Camaela, nie zamierzała być kurtuazyjna i perfidnie wyrzuciła niedopałek niemalże przed samym progiem domu. Owszem, musieli się tutaj stawić, jednak co szkodziło na przeszkodzie, aby zrobić to w swoim stylu? Posłała mu nieco złośliwy uśmiech, który miał idealnie maskować cały stres który opanował jej ciało. – Prawdopodobnie nigdy nie będę na to gotowa, ale nie możemy tego odsuwać w czasie w nieskończoność – powiedziała w końcu i parsknęła śmiechem, bo właśnie zauważyła na drzwiach prowadzących do posiadłości plakat wyborczy, na którym to lider partii, a jednocześnie wuj Camaela, uśmiechał się szeroko tuż pod cudownym postem. – Na Merlina, Cam, ty to widziałeś? Przecież te zęby były bielsze od śniegu! – i parsknęła śmiechem, kiedy oddawała mu odzienie. Śmiech ustąpił miejsca dosyć zażyłemu zważywszy na okoliczności pocałunkowi, który z lubością oddała na ustach ukochanego. Odsunęła się od niego niechętnie i przybrała pozycję bojową. Uniosła podbródek ku górze w typowo Dearowym geście, wyprostowała plecy, starając nadać sobie wyższości nad innymi, którzy mogli się tutaj znaleźć. Show time…
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Krążył spokojnym krokiem starając się wypatrzeć kogoś lub coś niecodziennego, w końcu pomimo tego, że nie był tutaj służbowo, cały czas miał obowiązek zapewnić osobom, które były w cywilu na co dzień bezpieczeństwo, gdyby rzeczy miały pójść nie po myśli organizatora. Nie oddelegował żadnych pracowników Biura Bezpieczeństwa, tak jak to zrobił w przypadku SLM i ich spotkania, więc był jedyną osobą ze swojego wydziału. Nie był z tego powodu za bardzo zadowolony, ponieważ cały czas był lekko zestresowany, a wzrok latał mu po ludziach dość szybko, starając zarejestrować coś co odstawałoby od normy. Czy to przez wczesny etap spotkania, czy to po prostu z powodu, że nic złego nie miało się stać, Rosjanin nie miał powodu do żadnej interwencji u Raziela w sprawie niepokojącego zachowania niektórych z gości. Po pewnym czasie, zauważył mężczyznę stojącego z jakąś kobietą. Rysy obu ich twarzy wydawały mu się podobne. O ile nie był w stanie określić kim dokładnie są, o tyle był w stanie stwierdzić, że oboje nie pracują w Ministerstwie, bo raczej by skojarzył, jednak z drugiej strony, twarz blondyna była bardzo podobna do Whitelighta, z tym wyjątkiem, że ten nie miał aż tak śnieżnego uzębienia, a przynajmniej z większej odległości nie było tego widać. By rozwiać swoje wątpliwości, postanowił podejść i zaczerpnąć języka od dwójki czarodziejów przebywających w sali bankietowej. -Witam- przywitał się z parą, wyciągając do obojga swoją prawą rękę, uśmiechając się przy tym nieznacznie. Chciał wypaść jak najlepiej, bo w końcu pierwsze wrażenie można było zrobić tylko raz, a w takim towarzystwie, wolał wypaść lepiej niż gorzej. -Boris Zagumov, miło mi. Jak państwu mija wieczór?- przedstawił się krótko, starając się zachować wszelkie maniery, których już od dawna nie miał okazji zaprezentować w praktyce. Spotkania służbowe do tej pory odbywały się w formie pół-oficjalnej, to jest zwyczajne dzień dobry, wymiana uwag i złośliwości, po czym pożegnanie i wrócenie do swoich rzeczy. Tym razem jednak nie dość, że samemu się narzucał, to jeszcze jako, że rozpoczął tę rozmowę, musiał wziąć na siebie ciężar prowadzenia jej przez pewien czas. -Co państwo sądzą o przemowie początkowej Whitelighta i obecnej sytuacji politycznej w Wielkiej Brytanii?- jak na salony przystało, nie zamierzał rozmawiać o nieważnych tematach, nieważnych przynajmniej dla niego, ponieważ wolał poznać stanowisko nowopoznanych ludzi na temat tego co obecnie się działo w ich kraju i przeprowadzić stereotypową, nudną rozmowę o zmianach frontu przez niektóre ugrupowania oraz wyczuć jakie mają nastawienie do tego wszystkiego. Czekając na ich odpowiedzi, Boris dostrzegł coś co nie miało w jego rozumowaniu zbyt dużego sensu. Niektórzy czarodzieje, czy to parami, czy też sami, zaczęli usuwać się z sali, wychodząc w bliżej nieokreślonym przez niego kierunku. Intuicyjnie ręka jego zjechała do kieszeni, w której trzymał różdżkę. Instynkt mówił mu, żeby zostawić gości i sprawdzić co sprawiło, że część ludzi wyszła, jednak postanowił zostać z blondynem i jego towarzyszką, wracając do nerwowego obiegania wzrokiem całego otoczenia.
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Nietrudno było sobie przypomnieć wszystkie te rzeczy, które usilnie wyrzucał z głowy przez ostatnie lata, kiedy jego nogi przekroczyły próg rezydencji, a wszystkie wspomnienia wróciły. Nietrudno było pamiętać o wejściu w rolę, z której ram pragnął wyjść od zawsze. Wyprostowane plecy, wysoko uniesiony podbródek i wyzywające spojrzenie, jasno dające do zrozumienia, że wszelki strach schował głęboko na dnie własnej świadomości. Zdusił chęć odwrócenia się i opuszczenia tych ścian, tak znajomych, że miał ochotę zwymiotować. Niczego jednak nie pokazał, wchodząc do sali balowej, w której spędził tak dużo czasu na podobnych wydarzeniach. Wszystkie tak samo mdłe, nudne i sztuczne. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej, prawda? Sęk w tym, że zimne mury posiadłości w Dolinie Godryka nie były jego domem, już nie, choć nie był pewien czy były nim kiedykolwiek. Zacisnął lekko zęby i tylko mocno oplatające talię Beatrice palce, były oznaką tego, jak nieswojo, nie na miejscu, czuł się młody Whitelight. Kobieca sylwetka obok niego dodawała mu jednak otuchy, nie był w tym sam, oboje musieli zmierzyć się z demonami swojej przeszłości, które czyhały na nich w tym miejscu, pod tak pięknie nałożoną iluzją doskonałości i wyższości. Zepsuci do cna. Uniósł brew na jej słowa i parsknął śmiechem. Że też ze wszystkich rzeczy jej uwagę zwróciło akurat to, pokręcił z niedowierzaniem głową. Coś w jego głowie podpowiadało mu, że rozluźnienie mięśni nie było naturalne, a przyczyną tego była magia. Jak żałosne to było, że musieli rozpylać amortencję, by goście dobrze się bawili? I choć rzecz jasna nikt nigdy nie przyznałby tego na głos, Camael miał ochotę zaśmiać się im w twarz. Rozejrzał się po sali balowej i gdyby nie działanie zaklęcia, czy cokolwiek to było, już dawno trzasnąłby drzwiami. Nie tęsknił za sztucznymi uśmiechami, za uprzejmymi słowami, za którymi schowany był sam jad. Na Merlina, jak bardzo nie chciał tego pamiętać, a z jaką mocą uderzyło wszystko na granicę jego świadomości. Dostrzegł swoją matkę, na końcu pomieszczenia i jedynie skrzyżował z nią spojrzenie. Nie skinął głową, nie skierował się w jej kierunku, spojrzał jedynie wzrokiem mówiącym „masz czego chciałaś, mam nadzieję, że jesteś zadowolona”. Chwilę później spojrzał na Beatrice i rozciągnął swoje wargi w uśmiechu, oboje tu tak bardzo nie pasowali, a jednocześnie idealnie wpasowywali się w towarzystwo. To był chyba największy paradoks tego wieczoru. — Marzysz o skosztowaniu… — przerwał na sekundę, próbując zgadnąć co jest na tackach — przepiórczych jaj, przegraniu sykli w ruletkę, czy jednak upijemy się za pieniądze, przez które zostanę wykreślony z tej rodziny? — mruknął zaczepnie jej do ucha, unosząc nieco ironicznie kącik swoich ust. Do jego uszu dotarł głos członków partii i ze zdumieniem stwierdził, że to wszystko nie brzmiało aż tak źle jak się spodziewał. Był przekonany, że będzie mu niedobrze od samego słuchania, a tymczasem zdawało się, że wszystkie te dogmaty były nawet przekonujące. Nie zdążył jednak zbyt długo się nad tym rozwodzić, bowiem podszedł do nich mężczyzna, którego Camael widział go pierwszy raz w życiu. Skinął mu głową, słysząc nazwisko i domyślając się, że to przypadkowy sympatyk Koalicji. W przeciwnym razie co mógłby tutaj robić? — Camael Whitelight. — odparł do @Boris Zagumov i spojrzał na Beatrice, nie będąc pewnym czy powinien ją przedstawiać, czy sama chciała to zrobić, jeśli nie – przedstawił i ją, bądź co bądź to on ją tu zaciągnął — Dopiero przyszliśmy, więc trudno powiedzieć. — i żadne z nas nie chce tutaj być, dodał już w myślach, siląc się na chłodną uprzejmość. Czy nie było to znajome, Camael? Nie powinien czuć się zaskoczony tym pytaniem. Byli na przedwyborczym wiecu, a jednak coś sprawiło, że jego żołądek zawiązał się w ciasny supeł. Miał ochotę powiedzieć dokładnie co o tym wszystkim myśli, miał ochotę zetrzeć ten uśmiech z twarzy Raziela, wyciągając wszystkie brudy rodziny, które znał, a trochę ich było. Na swoje nieszczęście – Camael nie potrafił kłamać, nie tak, by sypać komuś piaskiem w oczy odnośnie swoich poglądów. Znalazł się w patowej sytuacji, nie przyzna przecież nagle, że założenia KC niespodziewanie tego wieczoru mu odpowiadają, co wciąż przyjmował z absolutnym zdziwieniem. A może miał powiedzieć, że cała ta farsa go bawi? Jednego nauczył się w tych murach – jak płynnie zmienić niewygodny temat. — Nieważne co bym myślał, widzę, że każda okazja dla mojej rodziny do pokazania się jest dobra. Nie uważa pan? Wystawnie. — powiedział, uważnie patrząc na rozmówce, wciąż czerpiąc uspokojenie z obecności Dearówny, potrzebował jej jak tlenu, szczególnie teraz, kiedy czuł jakby się topił.
______________________
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Arariel Whitelight
Wiek : 39
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 189cm
C. szczególne : Przeszywające błękitne oczy, zadbany zarost, zapach pieprzu, paczuli i bergamoty. Sygnet rodowy na małym palcu.
Nie mógł nie pojawić się na politycznym wiecu swojego ukochanego krewnego - Raziela Whitelighta. Choć rzecz jasna nie miał najmniejszej ochoty wchodzić w polityczny światek swojej rodziny (a raczej w ogóle) - mimo wszystko posada i nazwisko go zobowiązywały w jakiś sposób. Na szczęście Arariel Whitelight nie był pionkiem na szachownicy swojego Rodu - grał tylko i wyłącznie na własnych zasadach, we własnej szarej strefie. Persona non grata. Dla opinii publicznej - wzorowy, prawy członek szlachetnej rodziny; dla własnej rodziny - czarna owca, której nie sposób pozbyć się ze stada bez szkody dla niego w oczach publiki. Idealna sytuacja by pojawić się publicznie na ważnym wiecu Koalicji Czarodziejskiej. W własnym, nietuzinkowym towarzystwie. Przystanął jeszcze przed wejściem na salę balową w rezydencji, w której się wychował - i nawet po tylu latach nieobecności doskonale pamiętał rozkład wszystkich pomieszczeń. Poprawił klapę dwurzędowej marynarki. Ubrany był cały na czarno, od stóp do głów - w gładki, idealnie skrojony garnitur i czarną koszulę zapiętą pod samą grdykę. Na torsie ułożył mu się kruczoczarny, wąski krawat, sięgający niemal paska i chromowanej na czarno klamry w kształcie litery 'W'. Jakby rzeczywiście doskonale utożsamiał się z Whitelightami. — Panno Ritcher — zwrócił się krótko do swojej dzisiejszej partnerki (@Lucia S. Ritcher), zatrzymując ją przy sobie i spoglądając na nią z góry, chłodno, uważnie. Usta zdawały się lada moment wygiąć w lekkim uśmiechu - acz nie drgnęły nawet o milimetr. Tym samym lodowym wyrazem przesuwając się po krzywiźnie jej łabędziej szyi i odsłoniętych ramionach. Oszczędnym gestem odgarnął zbłąkany kosmyk włosów dziewczyny za jej ucho, właściwie ledwo dotykając jej skóry, operując dosłownie milimetry nad nią. — Lucio — głos zdawał mu się złagodnieć - a być może zabrzmiał tak, gdyż obniżył nieco ton, nachylając się ku blondynce lekko. — Pięknie wyglądasz — zaczął, wkradając się ramieniem na jej talię, lokując dłoń tuż nad kobiecym biodrem. Pewnie, odrobinę przywłaszczająco. Ostrzegł ją już wcześniej, że wiec ten to teatr w jakim jeszcze nigdy nie była - i prawdopodobnie być nie miała. — Wiem, że wiesz. Ale doceń moje zdanie — bo wyjątkowo rzadko można było je usłyszeć w stosunku do rzeczy namacalnych. A ciało Lucii pod swoją dłonią Arariel czuł doskonale. Bez większej zwłoki, poprowadził ich dwójkę w głąb sali, lawirując sprawnie między podstarzałymi - i nieco mniej - parami. Puszczając kompletnie mimo uszu wszelkie polityczne hasła, które wwiercały mu się w umysł - ale odrzucił je jednym, stanowczym ruchem. Przywilej oklumenty. Do nozdrzy dotarł mu charakterystyczny zapach piżma i magnolii - zmrużył lekko oczy, identyfikując amortencję. Cóż za tanie chwyty. — Przedstawię Cię komuś — nie pytał, stwierdzał - z niemą satysfakcją odnotowując spojrzenia uczestników wiecu, zawieszonych na nim i Lucii. O umysł ocierały mu się przeróżne, ambiwalentne myśli - czuł zamiar niektórych, którzy chcieli zatrzymać go na słowo czy dwa. Wyczuwał myśli członków swojej rodziny - o idealnie neutralnych lub uśmiechniętych szeroko twarzach, acz niepochlebnych myślach. Uśmiechnął się w duchu. Podsunął ich do - bodajże jedynej prawdziwie cieszącej się sympatią Arariela - osoby w tej przeklętej rezydencji. Powolnym, pewnym krokiem podszedł do kuzyna (@Camael Whitelight) - wolną dłoń układając na jego ramieniu, nim się z nim zrównał. — Camaelu, miło Cię widzieć — i na Merlina, nie mówił tego jedynie z kurtuazji. Wyjątkowo. — Absens carens, nie spodziewałem się Ciebie tutaj — dodał zaraz, przesuwając błękitne spojrzenie na towarzyszkę swojego brata, by napotkać czerń jej tęczówek (@Beatrice L. O. O. Dear). Skłonił się lekko, unosząc kąciki ust w namiastce uśmiechu - i nie opuszczając wzroku. — Panna Dear... Nie pozwolił odsunąć się swojej partnerce - jeśli w ogóle chciała pozbyć się jego dłoni z talii. — Arariel Whitelight — przedstawił się krótko, przykładając wolną dłoń do serca - na małym palcu błysnął srebrny sygnet rodowy. A w oczach niema kpina z tego całego przedstawienia. — Moja... protegowana, Lucia Ritcher — przedstawił jeszcze dziewczynę, zahaczając chłodem tęczówek o jeszcze jedną osobę w tym małym kółku (@Boris Zagumov). Uniósł brew w wyrazie niejakiego zaskoczenia - idealnie teatralnego, wykalkulowanego. — Pan Zagumov... Przerwałem przesłuchanie? Polityczne dywagacje? Proszę wybaczyć. — Skłonił lekko głowę - tylko po to jednak, żeby nachylić się ku Lucii, do jej ucha. — Tym razem też chcesz zimne wino...? — mruknął cicho, na tyle jednak ocierając się o granice szeptu, by nie wyjść na niekulturalnego - szepczącego w towarzystwie.
Wchodząc do rezydencji, wpadła na skrzata domowego, a raczej on wpadł na nią. Zatrzymała się, nie oglądając się na swojego partnera, który byłby wielką pomocą, gdyby przypadkiem się tutaj zgubiła. Czuła się nieswojo, widząc, jak skrzat kłania się przed nią, przepraszając. Jego głowa niemal stykała się z wypolerowaną posadzką. Kiedy już miała odejść, wzrokiem odszukując wysokiego blondyna. Skrzat zatrzymał ją i wręczył do rąk książkę. Nie zdążyła podziękować, a stworzenia już nie było. Spojrzała na okładkę, a raczej na tytuł ów przedmiotu. Zwróciła ją w kierunku @Arariel Whitelight i uniosła nieznacznie brwi, dając wzrokiem znać, co myślała na ten temat. Zatrzymała się tuż obok niego, uprzednio przyglądając się jego twarzy. Czego się na niej doszukiwała? -Whitelight.-Odpowiedziała, nawet nie podnosząc na niego wzroku. Spojrzeniem wodziła po wejściu do sali balowej, do której ostatecznie zmierzali. Oddychała głębiej, jednak nie z powodu który przywodził na myśl ten gest. Nie był to gorset sukienki, który mógł utrudniać jej oddychanie. Nie była również zdenerwowana, po prostu musiała odetchnąć pełną piersią, aby wczuć się w swoją rolę. Otrząsnąć się z nieprzyjemnego wrażenia, jakiego doznała, pierwszy raz przekraczając próg rezydencji. Znała powód propozycji Arariela, wiedziała, do czego była mu potrzebna, a przynajmniej tak jej się wydawało. Nie był człowiekiem, który swoich słów wcześniej nie przemyślał, nie była więc to propozycja rzucona pod wpływem chwili. Nie działał pod wpływem impulsu, na widok jej zaróżowionego lica. Wyczuwając ruch przy uchu, zwróciła się w jego stronę, skupiając na nim całkowicie swoją uwagę. Zadrżała kiedy włosy pod wpływem ruchu musnęły jej nagie plecy. Wargi rozszerzyły się w szczerym i szerokim uśmiechu, którym zawsze obdarzała jego osobę. Jej imię brzmiało niepoprawnie w jego ustach, powiedziałaby, że wręcz nieprzyzwoicie. Nie miał do niego prawa, a i tak postanowił raczyć ją tym dźwiękiem. Materiał sukni był delikatny, dlatego czuła najmniejsze dotknięcie. Powiew wokół talii sugerował, że właśnie tam zmierzała jego dłoń. Jej uśmiech był bardziej subtelny, niż wcześniej. Komplement, który zaraz doprawił niemym ostrzeżeniem. Niemal wywróciła oczyma, jednak powstrzymała się w odpowiedniej chwili. Bawiła ją ta gra, dlatego w pierwszej kolejności się zgodziła. -A już myślałam, że zamierzasz trzymać mnie w kącie sali.-Odpowiedziała cicho, zwracając głowę w jego stronę, aby tylko on mógł ją usłyszeć. Uśmiechnęła się delikatnie, za czym kryło się coś znacznie więcej niż wypowiedziane przed chwilą słowa. Uniosła nieznacznie brwi kiedy zbliżali się do celu tej krótkiej podróży. Na pewno nie miał na myśli Beatrice Dear, która jeszcze nie tak dawno temu udzielała jej wyczerpujących korepetycji. Przywołała na usta swobodny uśmiech, zwracając uwagę na ton głosu mężczyzny, w którym nie doszukała się nutki fałszu kiedy zwracał się do niejakiego Camaela. I gdzież śmiałaby opuścić bok swojego towarzysza. Oh, gdyby tylko spojrzała na siebie z boku, byłby to niezły ubaw. Z chęcią podejmowała jakiekolwiek wyzwania, nieważne jak wielce odbiegające od jej rzeczywistości. -Przyjemność po mojej stronie.-Uśmiechnęła się szerzej kiedy została przedstawiona. Jej wzrok powiódł po wszystkich zgromadzonych w tej wąskiej grupie, oddalonej od reszty czarodziejskiej socjety. Pogardzała wszelką formą upolitycznienia. Czy w swoim świecie musnęła kiedyś tej goryczy? Nie odwracając znacznie spojrzenia od zgromadzonych, przechyliła się w stronę, z której doszedł do niej niezauważalny szept. Kącik jej ust drgnął.-Na nic mocniejszego nie mogę liczyć, hm?-Na sekundę przeniosła spojrzenie na Whitelighta, przypominając sobie okoliczności, w których kosztowała chłodu sfermentowanego napoju. -Poproszę.-Dodała lekko.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Dokładnie tak, jak mogła się tego spodziewać, wszystko na wiecu wyborczym u Whitelightów musiało być idealne i nieskazitelne. Nie było innej opcji. Wiedziała z autopsji, że w miejscach takich jak to, niedoskonałość była objawem porażki i kompletnego zawodu dla potencjalnych gości czy nawet samych gospodarzy. Każda jedna szklanka musiała być idealnie wypolerowana. Każdy jeden kieliszek musiał błyszczeć bez nawet minimalnej smugi. Wszystkie popielniczki musiały mieć piękne, kryształowe kształty, skrzaty bezszelestnie musiały krzątać się wokół gości i zaspokajać ich najróżniejsze zachcianki, które były podpowiadane przez jakże wysublimowane gusta smakowe. Gdyby Beatrice nie była sobą, zapewne śmiałaby się aktualnie w głos. Problem polegał na tym, że potrafiła doskonale zakrywać swoje prawdziwe emocji i myśli na rzecz tych, które społeczeństwo chciałoby ujrzeć na jej twarzy. Mimo, że nie była w Brighton przynajmniej od dwóch lat, nie licząc małego wypadku aby sprawdzić, czy jej przypuszczenia były prawdziwe, poczuła się niemalże jak w domu. Zewsząd spoglądały na nią twarze, które nie pokpiły się nawet minimalną ilością inteligencji, czy ogłady. Jedyne, co posiadali w dostatku to chęć udowodnienia czegoś względem innych ludzi. Czegoś, czego ona sama nie potrafiła nawet sprecyzować. Nim się zorientowała, wszelkie wyuczone przed laty odruchy powróciły do niej i wyszły na światło dzienne. Znów kroczyła między ludźmi z niewielką pogardą zerkając na tych, którzy spróbowali zaszczycić ją jakimś spojrzeniem, czy chociażby niemym komentarzem na tematy, których poruszać nie chciała i nie zamierzała. Znów miała większe mniemanie o sobie, niż powinna i pokazywała, że to jej powinno się kłaniać, nigdy na odwrót. Jedyna różnica polegała na tym, że tym razem, ona doskonale wiedziała, co jest maską, a co było prawdą. Prawdę postanowiła zakopać bardzo głęboko dla jej własnego oraz Camaela bezpieczeństwa. Więc udawała kogoś, kto nie miał prawa już istnieć, bo nie pozwalała sobie na to. Jego śmiech był prawdopodobnie jednym z najcudowniejszych dźwięków na świecie, a mimo to, w tej sytuacji nie pomógł. Owszem, wywołał delikatny uśmiech na jej ustach, który zarezerwowany był tylko dla Camaela, ale to tyle. Starała się wczuć w rolę. Oderwała wzrok od całego otoczenia, kiedy jej partner zwrócił się z pytaniem, czy chce coś skosztować. Nieomal sama parsknęła śmiechem na te słowa. – A ty przypadkiem nie jesteś podany jako jedno z dań w karcie? Ciebie z pewnością bym skosztowała – powiedziała, ówcześnie przysuwając swoje usta do jego płatka ucha. Skoro mieli to wszystko zrobić po swojemu, to chyba zaczynali w bardzo dobry sposób. Pokazywali zażyłość, która była bardzo nietaktowną na tego typu spotkaniach czy wydarzeniach. Cóż… nie żałowała. O ile tylko Camael zarumieni się na jej słowa, to z chęcią mogła wyjść na kompletną bezwstydnicę. Nie mieli jednak czasu dla siebie tyle, ile by zechcieli. Beatrice od razu przywdziała od lat nie wiedziany na jej ustach, kurtuazyjny uśmiech, kiedy @Boris Zagumov do nich podszedł. – Beatrice Dear – przedstawiła się, kiedy przyszła jej kolej, pozwalając sobie na delikatny uścisk dłoni mężczyzny. Nie znała go, nie wiedziała, czy miała wcześniej przyjemność przebywać w jego towarzystwie, czy widziała go po raz pierwszy. Może przed laty w Brighton… Pozwoliła sobie na delikatne przekrzywienie głowy, kiedy zapytał o ich wieczór. – Jak dotychczas, wyśmienicie. Mam szczerą nadzieję, że pański wieczór jest równie udanym. – odpowiedziała, oczywiście w idealnym tonie, nie pozwalając sobie nawet na chwilę na to, aby zdjąć maskę. Osoba, która jej nie znała, musiała uważać, że to wszystko jest dla niej kompletnie naturalne. Wystudiowane przed laty odruchy, nie poszły w las. Chciała dopowiedzieć coś jeszcze odnośnie jej spojrzenia na sytuację polityczną, jednak nie było jej to dane, bo w tym właśnie momencie dwie kolejne osoby postanowiły dołączyć do konwersacji, jaką aktualnie prowadzili. Idealnie wystudiowana mina wyrażająca delikatne zdziwienie tym, że ktoś zechciał im przeszkodzić, wykwitła na jej licu. Czarna brew uniosła się o kilka milimetrów ku górze, choć na wargach wciąż widniał delikatny uśmiech. Poczekała, aż @Arariel Whitelight przywita się z jej partnerem, wciąż świdrując go spojrzeniem czarnych oczu, na zmianę z jego partnerką(@Lucia S. Ritcher). Brew mimowolnie uniosła się jeszcze wyżej, kiedy ten zwrócił się do niej po nazwisku. – Czy wcześniej mieliśmy już przyjemność się poznać? – zapytała, jakby całkowicie zapominając o tym, że prawdopodobnie to pytanie było kompletnie nie kurtuazyjne. No cóż, nawet jej się zdarzało… Dopiero wtedy ponownie spojrzała na towarzyszącą mu kobietę. Uśmiech poszerzył się kiedy dosyć dokładnie przyjrzała się kobiecie. – Nie wypada mi już zwracać się do pani per „Panno Ritcher”. – stwierdziła dosyć normalnym jak na obecną sytuację tonem. Wciąż się jej przyglądała i jakby dopiero po chwili zerknęła na Camaela przelotnie, aby wyjaśnić swoje koligacje z kobietą. – Panna Ritcher uczęszczała na zajęcia z eliksirów przeze mnie prowadzono oraz na dodatkowe zajęcia z tego zakresu. – choć nie wiedziała, czy to wyjaśnienie było w ogóle koniecznym bądź wymaganym.
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Czekał ze spokojem, aż dwójka czarodziejów, których dopiero co poznał przedstawi się. Nie zdziwiło go to, że oboje przynależeli do znanych rodzin czystokrwistych, szczerze to bardziej zaskoczyłby go fakt, gdyby znalazły się tu osoby spoza grona bogatych, wpływowych rodzin i ich przyjaciół. Sam przynależał jeszcze do innej części gości, która stanowiła tutaj zdecydowaną mniejszość, ponieważ ani nie miał nazwiska znaczącego cokolwiek w obecnym środowisku, ani nie był z żadną osobą towarzyszącą, bo po prostu nie znał nikogo, kto by chciał spędzić z nim ten wieczór. -Rozumiem- odpowiedział Camaelowi, zmuszając się do niewielkiego uśmiechu. Zdawał sobie sprawę, że rozmówca, czy też oboje rozmówców, nie będzie zbyt chętnych do dłuższej wymiany uwag na temat, który najprawdopodobniej go nie ciekawił. Miał jednak na tyle szczęścia, że jego towarzyszka, to jest Dear, była bardziej skora do wymiany uprzejmości, dzięki czemu wszyscy uniknęli dziwnej, niezręcznej ciszy, czy też po prostu sztucznej wymiany zdań. -Miło mi to słyszeć, również dobrze się tutaj odnajduję- gdyby nie fakt, że dalej czuł się zdenerwowany przez zachowanie pewnych osób, które mogły zaprzeczyć temu co mówił dla Proroka, w bardzo prosty sposób. Chciał unikać teraz kłopotów najczęściej jak mógł, ale jak widać los postanowił płatać mu figle tu i ówdzie. -Ach tak, tak, oczywiście- tę wypowiedź też skwitował uśmiechem, chcąc dalej brnąć w teatrzyk ludzi z salonów, był jednak rozkojarzony, ponieważ swoje myśli skupiał nie na tym co ma miejsce tu i teraz, a na kilku wydarzeniach z przeszłości i na tym, co może się potencjalnie wydarzyć w niedalekiej przyszłości. Jego czarnowidzki umysł tworzył nieciekawe scenariusze, które tylko zaprzątały myśli Rosjanina i nie pozwalały cieszyć się bankietem. -Dzisiaj wyjątkowo nie służbowo- grono osób powiększało się z każdą chwilą, tym razem dołączył pracownik Wizengamotu, który udał się na spotkanie partyjne wraz z drugą osobą, to jest z blondynką, której nazwiska nie kojarzył, tak samo jak twarzy, chociaż z tego co udało mu się usłyszeć od czarnowłosej kobiety, była to była uczennica Hogwartu, kolejna już osoba z tego przybytku, którą miał okazję poznać w niedługim czasie. Whitelightowie mieli pewne cechy wspólne, co mógł zobaczyć po dwóch mężczyznach, a kobieta z Dearów przypominała mu o czasach, kiedy to pracował pod butem Aurory i jej męża. Nie były to czasy świetności Biura Bezpieczeństwa, jeżeli mógł sobie pozwolić na taką subiektywną ocenę całokształtu pracy jaka została przez nią wykonana w krótkim czasie od objęcia urzędu. Co do rozmowy pomiędzy pozostałymi osobami stojącymi obok niego, to nie zamierzał nieproszony dodawać niczego od siebie, wolał słuchać stojąc z boku i wyłapując co potrzebniejsze informacje, przy okazji rzucając wzrokiem co jakiś czas za plecy jego nowych znajomych, czy nie dzieje się tam coś związanego ze znikającymi gośćmi, co wymagałoby jego interwencji.
Nanael O. Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171cm
C. szczególne : Niezwykle jasne i mocno pomalowane oczy, styl vintage, taneczna gracja przy każdym ruchu, wiecznie perfekcyjnie pomalowane paznokcie
Wiedziała, że spóźnienie nie jest czymś, co przystoi dobrze wychowanej damie, a jednak rodzice zdawali się nie móc zdecydować, pod jakim kątem chcą na nią patrzeć - mogła zatem zagrać wiecznie skuteczną kartą "ważnych spraw w pracy", które przetrzymały ją na terenie Ministerstwa Magii. Prawda była taka, że Nanael wcale się nie spieszyła, specjalnie wybierając magiczny pociąg, a nie Błędnego Rycerza, by na spokojnie odetchnąć po dniu biegania z papierami i wysyłania prac domowych na ostatnią chwilę. To też właśnie w swojej małej, szczęśliwie akurat pustej kabinie, mogła się umalować i przebrać, mając przecież przy sobie wybraną już wcześniej suknię, w której chciała podbić rodzinne salony. Kiedy wreszcie weszła do posiadłości Whitelightów, odetchnęła z ulgą. Tutaj wiedziała jak się zachowywać i czego się spodziewać - uczono ją tego od dziecka. Tutaj nie mogło wydarzyć się nic szczególnie dziwnego i wpajana jej od lat etykieta upewniała ją w przekonaniu, że poradzi sobie, bo w najgorszym wypadku... będzie po prostu nudno. Po powitaniu rodziców, zgarnęła dla siebie kielich krasnoludzkiego piwa, tylko przy skrzacie pozwalając sobie na marudzenie, że z jakiegoś powodu żadnego wina nie było na horyzoncie; potem wypiła duszkiem połowę zawartości naczynia, przy drugiej zwalniając tylko dlatego, że dwóch dżentelmenów zaczęło się do niej znacząco uśmiechać. Odpowiedziała tym samym, kulturalnie przedstawiając się gdy nadeszła do tego stosowna możliwość, a jednak szybko się okazało, że nie chodzi im o byle small talk, a wielkie dysputy. - Panowie, to nie jest dobry wieczór na rozpatrywanie tak odległej przeszłości - zauważyła w pewnym momencie, poprawiając luźno poskręcane kosmyki włosów, które wydłużyły się wraz z muśnięciem ich perfekcyjnie pomalowanymi paznokciami. - Teraz powinniśmy skupić się tylko na przyszłości i tym, co możemy osiągnąć, jeśli tylko się zjednoczymy - kontynuowała, chociaż czuła, że nie da rady tak szybko uciec od ustawy z 1474 roku i powinna raczej rozejrzeć się za kimś, kto mógłby przywołać ją do siebie... ale, jak na złość, jedyna szansa w postaci @Camael Whitelight była zajęta innymi grzecznościami. I, oczywiście, piękną panią u boku.
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Gdyby ktoś zapytał Charlesa Rowle'a, co tu robi — nie potrafiłby znaleźć sensownej odpowiedzi. I na nic zdały się monologi starego o podtrzymywaniu kontaktów, tradycji. Na nic zdał się drogi, nowiutki garnitur i zegarek na ręku — no dobra, to mu trochę poprawiło humor — którymi próbował go przekupić. Emily oraz Dominik byli zajęci, więc rola rodzinnej maskotki wystawowej spadła na niego. Musiał być perfekcyjnym synem, idealnym czarodziejem, gentlemanem bez słabości, do którego wzdychać będzie każda niewiasta! I tak słuchał tego pierdolenia, zdejmując płaszcz i przytakując głową, bo przecież ojciec płacił mu rachunki, zapewniał pieniądze na papierosy oraz inne formy rozrywek. Nie mógł odmówić, chociaż bale i wiece tak bardzo nie były w jego stylu. Westchnął, podnosząc spojrzenie zielonych oczu na mężczyznę, który jeszcze poprawił mu muchę i klepnął w plecy, zachęcając, aby razem wejść do sali. I gdy się tam znaleźli, Charlie zrozumiał intencje swojego ojca. Byli tu kurwa wszyscy z przedstawicieli ważnych rodów, więc jak mogło zabraknąć tego, który odpowiedzialny był za stworzenie Azkabanu i miał w korzeniach Ministrów Magii oraz walkę z mugolakami? To będzie długi wieczór. Wyprostował się jednak zadarł brodę i wyglądał po prostu dobrze, łapiąc za szklankę z trunkiem, który podawali kelnerzy. Zabawę czas zacząć. Dużo to było pięknych kobiet, których nogi i biust odwracały jego uwagę — dyskretnie rzecz jasna, od kolejnych nudziarzy przedstawianych mu przez ojca. Upił łyk, przepraszając i ruszając w głąb sali, szukając lepszej rozrywki. I wtedy właśnie stanął, unosząc brew, bezczelnie lustrując wzrokiem dziwnie znajomą sylwetkę w zajebiście kwiecistej sukience, która chyba najbardziej rzucała się w oczy. - Osz kurwa. - skomentował pod nosem z jakimś wrażeniem, dopijając i odkładając pusty kieliszek, wsunął ręce w kieszenie, ruszając w jej kierunku. Oczywiście uprzednio poprawił włosy. Miała minę, która wymagała jego reakcji, chociaż może nie od razu. Musiał się trochę poznęcać. . Dobry wieczór Panowie. Panna Whitelight... - kiwnął w ich stronę głową, zbliżając się jednak do dziewczyny. Ukłonił się szarmancko, ujmując jej dłoń i składając na jej wierzchu pocałunek, posłał jej ukradkiem łobuzerski uśmiech, być może trzymając usta na skórze odrobinę dłużej, niż powinien. Wyprostował się jednak, kontynuując. - Przepięknie wyglądasz, moja Droga. O czym prowadzicie dyskusje?
Tu są ciekawostki ze słuchania o zaklęciach:
I stanął obok jednego z Panów, nasłuchując. Zaczęli chyba od polityki, jednak teraz temat zboczył na kwestie czarów. Zaklęcia i magiczne sztuczki, które znane były od dekad, a miały początki warte wspomnienia. I tak oto z entuzjazmem opowiadali, jak to Merlin rozwinął zaklęcia nie tylko uzdrawiające, ale również defensywne. Jak dzięki koncentracji i połączeniu odpowiedniego transmutatora, można było wzmocnić siłę rzucanego czaru przez wzgląd na właściwości drewna. Pojawił się temat powstania zaklęcia patronusa, a razem z nim legenda o Illyiusie, którą przytoczyli, a której brunet słuchał, zerkając w stronę znudzonej chyba dziewczyny. Niemniej jednak obrona wioski przed czarnoksiężnikiem i jego armią dementorów przez jedno zaklęcie obronne przybierające formę małej myszy, było godne podziwu. Jeden z Panów tak się zbulwersował tym, że nie przyznano mu bezpośrednio stworzenia tego wymagającego zaklęcia, że duszkiem pochłonął cały kieliszek bulgoczącego trunku i gdyby nie ręka Charliego, która grzecznie odebrała puste naczynie, w tej złości mógłby je chyba rozbić. Chcąc rozładować atmosferę, drugi jegomość wspomniał o wielkich, ale mrocznych dokonaniach Gellert Grindelwalda w Stanach Zjednoczonych. Temat ten chyba wzbudził kontrowersję, bo przechodząca obok dama uniosła brew w ich stronę, na co Rowle posłał jej tylko krótki uśmiech, wracając spojrzeniem do historii jednego z najmroczniejszych magów, który podwiązywany był nitką romantyczną z Albusem Dumbledorem, o czym nie słuchało się mu już tak przyjemnie. I chociaż interesujące były jego eksperymenty magiczne, które miały na celu stworzenie nowych, nieznanych formuł, to jednak wydalili go za to z Drumstrangu. Nie wiedział też, ze Gallert był tak zdolny w zakresie czarów z magii żywiołów, które nie cieszyły się już taką popularnością dzisiaj, jak w latach jego działań. Chociaż podziw w głosie starszego mężczyzny, bodajże z rodu Thìdley'ów był zrozumiały, to miał wrażenie, że nazbyt ekscytuje się on osiągnięciami związanymi z czarną magią, a nie białą, sugerując nawet, że różnica pomiędzy nimi nie jest aż tak widoczna, zacierając się z każdym rokiem coraz bardziej.
To był moment, żeby uciec — zwłaszcza że rozbrzmiała jedna z piosenek, którą Nana lubiła. Zapamiętał. Przerwał więc chrząknięciem, robiąc krok w jej stronę. - Panowie nam wybaczą, ale nie mogę odmówić sobie tańca. Lubię te piosenkę i żywię nadzieję, że Ty, Panno Whitelight, zechcesz mi towarzyszyć na parkiecie? - zaproponował, wyciągając dłoń w jej stronę z nonszalanckim uśmiechem, a gdy tylko przyjęła propozycję ucieczki, zacisnął palce i porwał ją w stronę środka sali, niknąc wśród innych par. Bezceremonialnie objął ją w talii jedną ręką, drugą natomiast ułożył tak, aby prowadzić. Czuł na sobie palące ślepia swojego zapewne zachwyconego ojca, jednak cała atencja zielonych oczu Ślizgona skupiona była na towarzyszce. - Nie spodziewałem się, że Cię tu spotkam.
Nanael O. Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171cm
C. szczególne : Niezwykle jasne i mocno pomalowane oczy, styl vintage, taneczna gracja przy każdym ruchu, wiecznie perfekcyjnie pomalowane paznokcie
Kompletnie nie miała pojęcia jak dała się wciągnąć w takie bagno, tonąc z każdą chwilą coraz mocniej, bo nawet jeśli zahaczali o jakiś temat, na który była w stanie się wypowiedzieć, to nie miało to większego znaczenia. Raz jeszcze miało się okazać, że jest tutaj tylko ładną ozdobą, o którą mogą walczyć przekrzykujący się w swoich racjach czarodzieje, a jej pozostaje uśmiechać się, przytakiwać i szukać dla siebie ratunku w tłumie tych, którzy zajmowali się dokładnie tym samym, po prostu w innym towarzystwie. Z zaskoczeniem uniosła spojrzenie na swojego nowego księcia z bajki, który miał uratować ją od dalszego cierpienia - Charlie Rowle był prawdopodobnie ostatnią osobą, której się tutaj teraz spodziewała, a jednak od razu przekierowała uśmiech właśnie na niego, delikatnym dygnięciem odpowiadając na ucałowanie jej dłoni. Pewnie przysunęła się do niego bliżej, samym takim drobiazgiem chcąc pokazać trajkoczącym panom, że on interesuje ją z tego wszystkiego najbardziej... chociaż trzeba przyznać, że porzucenie historii i umów na rzecz samej magii wydawało się dużym plusem. - Z przyjemnością - przytaknęła Ślizgonowi, chętnie oddalając się z nim na parkiet, krótkim spojrzeniem obrzucając tak zagadanych czarodziejów, którzy chyba nawet nie do końca zorientowali się, że stracili swoją kobiecą błyskotkę. - I wzajemnie - zaśmiała się delikatnie, gdy zahaczyła już dłoń o jego ramię, palcami dość pewnie wspinając się po zakrytej kołnierzykiem i muszką szyi, chcąc chociaż samymi paznokciami musnąć ciepłą skórę dobrze znanego sobie chłopaka. Charlie zawsze wyglądał dobrze. - Ale ja tutaj mieszkam, a ty... Przyszedłeś się pokazać w towarzystwie? Bez narzeczonej? - Dopytała, bo nawet jeśli nie byli już szczególnie blisko, to musiała wiedzieć o najważniejszych wydarzeniach, które miały miejsce gdzieś dookoła. - Problemy w aranżowanym raju? - Mogła się cieszyć, skoro jej jeszcze to nie dotyczyło - chociaż miała świadomość, że to tylko kwestia czasu. - Czy może po prostu wiedziałeś, że nie ma sensu jej zabierać, skoro i tak to ze mną najlepiej ci się tańczy?
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Jej widok obudził w brunecie wiele wspomnień, jakąś nostalgię, która przejawiała się cieplejszym spojrzeniem w jej stronę i skupieniem całej uwagi na jej osobie. Schlebiała mu też, pokazując tym stetryczałym dziadom, kto z ich towarzystwa jest zdecydowanie najbardziej interesujący i chyba dzięki temu zmniejszeniu dystansu, spojrzeniu, zdecydował na przerwanie tego nonsensownego monologu o orientacji Dumbledora. Rozpoczynająca się właśnie piosenka była wystarczająco długa, aby mogli swobodnie porozmawiać, bez wtrącających się osób trzecich. Nie spuszczał z niej wzroku, gdy znaleźli się wśród kołyszących par. Był ciekaw, bo przecież kiedyś byli sobie dość bliscy, a potem nagle wydarzył się ten cały cyrk w jego rodzinie, jej przerwa, jego podróż do udoskonalenia zdolności kulinarnych wbrew ojcu — na brak kontaktu składało się wiele czynników. Patrząc jednak w jasne, błyszczące oczy Nanael miał wrażenie, że widzieli się wczoraj. I tak zdarzało mu się patrzeć poniżej twarzy, ale nie ułatwiała mu tego noszona przez nią sukienka, zwiewnie opatulająca drobne i doskonałe ciało, uwydatniając najważniejsze jego atuty. Gdy paznokieć drasnął niby ukradkiem skórę na szyi, zostawił za sobą dreszcz, chociaż nie dał sobie po sobie niczego poznać. Wszyscy przecież patrzyli. Nic dziwnego, byli kurewsko atrakcyjną dwójką, bo Charlie miał doskonały gust i przyzwoitą buzię, zwłaszcza gdy ogarnął trochę włosy. - Ojciec nalegał. Wiesz, jaki on jest, a poza tym, dopóki robię za jego idealnego syna w zastępstwie za Dominika, mogę żyć z tymi niedogodnościami. - odparł ze wzruszeniem ramion, teatralnie wywracając oczyma, zaraz obracając nią w rytm płynącej melodii, by ponownie objąć w talii i przyciągnąć do siebie. Każdy członek rodu uważanego za lepsze, czyste, bogate potrafił tańczyć, musiał umieć tańczyć. I chociaż z początku szczerze tego nienawidził, tak w ciągu ostatnich kilku spotkań towarzyskich stwierdził, że to jeden z ich najlepszych elementów. - Gdybym Cię nie znał tyle lat, pomyślałbym, że jesteś piekielnie zazdrosna, że mógłbym robić z nią to, co my robiliśmy. Rzucił cicho, nachylając się w jej stronę lekko i puszczając oczko, zaraz niewinnie się uśmiechnął, kierując nimi odrobinę w prawo, idąc za resztą par. Nawet mignęła mu gdzieś opiekunka Slytherinu z jej bratem, ale nie zdążył na dłużej zawiesić oka na jej kreacji, rozbawiony odrobinę jej pewnością siebie. Zawsze znała swoją wartość i wiedziała, jak zaznaczyć swoje miejsce, co bardzo w niej cenił. - Rozgryzłaś mnie, Whitelight. Wszystko to zaplanowałem, żeby przetańczyć z Tobą całą noc i sprawić, żeby Violetta drżała ze złości. Udawana powaga była jego mocną stroną i jedynie drobne drgniecie brwi, go zdradziło. Roześmiał się, kręcąc głową. - To nie tak, że planujemy cokolwiek. Ona ma swoje życie, ja swoje, a nie jestem pewien, czy nasi starzy mają jakikolwiek pożytek z naszych zaręczyn przy tych wszystkich plotkach i niedogodnościach. A co, czekasz, żebym uklęknął przed Tobą? Wiesz, przypomnij się ojcu, to może to rozważy. Uwielbiał ją prowokować jak zresztą każdego. Był urodzonym głupkiem i zbyt pewnym siebie, księciem czarującym, któremu Nana wiedziała, jak utrzeć nosa. I kolejny obrót wprawił w ruch jej sukienkę, co z kwiatami dawało piękny efekt.
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Wiedział, że Beatrice wejdzie w rolę idealnie – a jednak wiąż czuł lekkie ukłucie zaskoczenia, jak perfekcyjnie jej to wychodziło. Lata doświadczenia, jak mniemał i doskonale rozumiał. Jego równie proste plecy także były kwestią wyuczenia, delikatny uśmiech, unoszący kąciki ust, czy neutralne spojrzenie, nie były czymś co charakteryzowało go zawsze. Wiedzieli jak poradzić sobie w tej sytuacji, niezależnie jak niechętnie to robili. W miejscach takie jak to, nie musiał o tym myśleć, naturalnie przyjmował postawę mówiącą – jestem tym kim myślisz, zdefiniowany przez nazwisko. Nieważne jak bardzo tego nie chciał, na pewne rzeczy nic nie mógł poradzić, a całe lata przebywania w tym otoczeniu zostawiały swój ślad, który już nigdy nie miał zniknąć. Delikatnym ruchem przesunął palcami po krzywiźnie jej talii, której skóra oddzielona była jedynie cienkim materiałem sukni, kiedy zbliżyła się do niego, kierując słowa, które zdawały się być szalenie nie na miejscu, zbyt intymne, a tego nie wolno im było pokazywać na wydarzeniu tego typu. Niespecjalnie jednak się tym przejmował, doskonale wiedząc, że był obserwowany, w szczególności przez członków własnej rodziny. Patrzcie. W jego oczach pojawił się niebezpieczny błysk, gdy sens wypowiedzianych słów do niego dotarł. Przełknął ślinę i spojrzał na nią intensywnie, jakby zapomniał gdzie byli, jakby to nie miało znaczenia, choć w istocie dla niego nie miało żadnego. Uśmiechnął się zadziornie, kiedy przyciągnął ją do siebie. — Składasz obietnicę? — mruknął, lekko przesuwając chłodnymi opuszkami palców po nagiej skórze jej szyi. Grała niebezpiecznie, a Camael nie pozostawał jej dłużnym i, słodki Salazarze, jak wielką ochotę miał zabrać ją z tego miejsca w tej jednej chwili. Porzucenie zimnych murów posiadłości, pozostawiając innych gości w domysłach, które jak mógł przypuszczać będą trafne. Nie było im to jednak dane, a niezadowolenie pojawiło się na jego twarzy, przez ułamek sekundy, zauważalne jedynie przez wprawione oko, gdy głos nieznajomego dotarł jego uszu, przerywając chwilę, która miała trwać wiecznie. Zmusił się do uśmiechu, podążając jej śladem, pozwalając, by przejęła pałeczkę w tej idiotycznej wymianie uprzejmości, samemu wtrącając jedynie kilka uwag, by pokazać, że niespecjalnie był skory do rozmowy. Zdusił westchnienie, gdy padło kolejne pytanie, utrzymując wargi w sztucznym uśmiechu, obejmującym jedynie usta, a jednak wystarczającym w tych okolicznościach. Drgnął, czując dłoń na ramieniu, szybko odrzucając pomysł, że to jego ojciec, by ostatecznie niemalże odetchnąć z ulgą, słysząc tak znajomy i, o dziwo, mile słyszany głos. Uśmiech niemal od razu sięgnął oczu, gdy odwrócił się w stronę @Arariel Whitelight, bynajmniej nie puszczając Beatrice, a jedynie poprawiając swoją dłoń na jej talii. Cóż, tę rozmowę będą musieli najwyraźniej skończyć kiedy indziej. — Arariel, ciebie również. — dziwnym uczuciem było wypowiedzenie tych słów, w sali balowej rodzinnej posiadłości i nie robienie tego z musu pokazania dobrych manier — Najwyraźniej, matka dała mi jasno do zrozumienia, że moja nieobecność będzie niemile widziana — odparł, wkładając w swoje słowa dozę ironii, ledwo wyczuwalnej, a jednak obecnej w słowach. Poczekał aż wszyscy wymienią uprzejmości, skinął głową @Lucia S. Ritcher, potwierdzając, że rozumie wszelkie koneksje, choć te zdawały się być coraz bardziej zawiłe. Nachylił się delikatnie do Beatrice. — Arariel to mój kuzyn, z nielicznego grona krewnych wartych uwagi. — powiedział cicho, tłumacząc pokrewieństwo, bowiem był pewien, że wcześniej nie przyszło im się spotkać. Zanim jednak powiedział coś więcej – jego wzrok przyciągnęła kwiecista suknia i długie blond włosy, dobrze mu znajome. Zawiesił spojrzenie na @Nanael O. Whitelight i zacisnął zęby, widząc zaczepiających ją mężczyzn. Już miał przeprosić, udać się w kierunku swojej siostry, gdy przypomniał sobie słowa Beatrice, że jego siostra nie była już małym dzieckiem. Miała rację. Chwilę później do jej towarzystwa dołączył młody Rowle, a Camael mógł mieć jedynie nadzieję, że posłuży za ratunek Nanie. Uniósł brew, słysząc pytanie kuzyna i późniejszą odpowiedź @Boris Zagumov. Mógł się tego spodziewać i doskonale wiedział, że pracownicy Ministerstwa Magii, nigdy nie byli „nie służbowo”. Spojrzał więc na mężczyznę uważnie, próbując odgadnąć prawdziwe intencje, bowiem jego doświadczenia z ministerialnymi urzędnikami, nie należały do najprzyjemniejszych, wychował się wśród nich i wiedział więcej niż ktokolwiek by w ogóle chciał. Uchwycił wzrok Arariela, mając nadzieję, że ten zrozumie niewypowiedziane pytanie, czego miał się po tym człowieku spodziewać? Minęło kilkanaście minut od jego przybycia, a Whitelight już czuł jak zmęczenie wdzierało się w jego umysł. Zapomniał jak wiele energii kosztowało go wejście w odpowiednią rolę, pochylił się nieznacznie w stronę swojej towarzyszki. — Jeszcze trochę i się tu udusimy. — powiedział cicho, muskając wargami płatek jej ucha, w akcje skrajnego braku taktu, robiąc to z pełną premedytacją, wbrew wszystkiemu, czego teraz od niego oczekiwano.
______________________
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Nanael O. Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171cm
C. szczególne : Niezwykle jasne i mocno pomalowane oczy, styl vintage, taneczna gracja przy każdym ruchu, wiecznie perfekcyjnie pomalowane paznokcie
Rozumiała jak ogromną presję potrafili nakładać rodzice, nawet jeśli nie było się tym świętym pierworodnym. Zawsze zazdrościła swojemu drugiemu bratu, że zaklepał sobie ciepłą posadkę nie tylko drugiego, ale w dodatku syna - nie spadały na niego obowiązki przyszłej głowy rodu ani oczekiwania perfekcyjnej córeczki. U Charliego widziała, że wszystko potoczyło się trochę inaczej i jemu również ciąży za rodowa korona, bo Dominik nie stanowił aż tak nieprzeniknionej tarczy. Wszyscy zawsze musieli mieć się na baczności. - Może robisz to, co robiliśmy, ale na pewno nie tak, jak to robiliśmy - zaśmiała się wreszcie, przy jednym z obrotów wychwytując na chwilę spojrzenie brata i myśląc już, czy nie wypadałoby jednak się z nim przywitać. Ale dalej wydawał się zajęty, a ona wreszcie mogła odprężyć się w ramionach kogoś, od kogo wcale nie chciała tak szybko uciec. Miała wrażenie, że jej ciało automatycznie dopasowuje się do Rowle'a - wzrost zachwiał się w pewnym momencie, by odnalazła odpowiednią równowagę pomiędzy nimi, a i talia znacznie zwężyła się pod ślizgońską dłonią, by wygodniej było mu ułożyć palce na delikatnym materiale otulającej kobiece ciało sukienki. - Nawet nie pilnowałam co się z nią dzieje - przyznała, uśmiechając się dalej przez wymyśloną wcześniej zazdrość. Wiedziała, że z Violettą zawsze sporo się działo w szkole i dlatego też nie patrzyła na nią wcale jak na idealną kandydatkę na narzeczoną dla kogoś z dobrego domu - miała dobre pochodzenie, tak, ale jakoś zbyt często wplątywała się w szlabany czy niebezpieczne ataki bestii z Zakazanego Lasu. Z czasem Nanael po prostu przestała się interesować zamieszaniem, które zdawało się wiecznie otaczać Krukonkę. - Mam nadzieję, że uda wam się w takim razie dobrze wybrnąć z jakiegoś zerwania... to brzmi ryzykownie - zauważyła, bo mimo wszystko łamanie narzeczeńskich obietnic w jakimś stopniu wzbudzało zaniepokojenie wśród następnych kandydatów. - Mogłoby nam być razem wygodnie - stwierdziła, zawieszając spojrzenie na zielonych tęczówkach swojego partnera. - Zobaczymy co przyszłość przyniesie, mm? - Podsunęła wreszcie, nie chcąc niczego obiecywać, bo też jeszcze nie wiedząc czego do końca chce. Z jednej strony, zapewnienie sobie kogoś uwolniłoby ją od presji wiecznie poszukujących rodziców, z drugiej i tak w jakimś stopniu zablokowałoby jej wolność. Zresztą, jakkolwiek dobrze nie brzmiałoby nazwisko Rowle, Whitelightowie potrafili wybrzydzać w każdej sytuacji, nawet na podstawie nieodpowiedniego koloru włosów. - Napijemy się? Z tego, co wiem, gdzieś tam dalej grają w ustawioną ruletkę - można przegrać, ale na pewno nie będzie żadnej bolesnej straty... - Zaproponowała, gdy piosenka zaczęła dobiegać końca, a parkiet nieco się przerzedził.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Niezbyt miała ochotę pokazywać się po ostatnich zawirowaniach publicznie, jednak uznała ostatecznie, że woli z pierwszej ręki poznać kilka faktów i zobaczyć, czy faktycznie coś idzie w świecie polityki do przodu. Wbiła się więc w elegancką sukienkę, a oczy podkreśliła gustownym makijażem. Swoje gęste, rude loki ułożyła tak, by nie wchodziły jej na twarz, lekko spinając ozdobną klamrą i udała się do Doliny Godryka. Nie spodziewała się ujrzeć tam zbyt wielu znajomych twarzy, co jakoś specjalnie jej nie przeszkadzało. Nie miała zamiaru zabawić zbyt długo. Ot zrobić małe rozeznanie i wrócić. Do tego miała ochotę na jakiekolwiek przyjęcie, będąc w naprawdę dobrym humorze po niedawno zerwanych zaręczynach. Weszła do domu Whitelightów ze spokojem na twarzy. Powoli aczkolwiek pewnie stawiała przed siebie kroki, a stukot jej obcasów ginął gdzieś w panującym już lekkim szumie głosów zebranych w sali balowej gości. Nie potrzebowała wiele czasu, by zobaczyć kilka znajomych twarzy. -Profesorze Whitelight, Profesor Dear. - Przywitała się z @Camael Whitelight oraz @Beatrice L. O. O. Dear , którzy stali w zbitej grupce nieopodal. -Pan Zagumov. Miło Pana tutaj również widzieć. - Uśmiechnęła się do @Boris Zagumov , lecz nim zdążyła wejść z nimi w jakąkolwiek dalszą dyskusję, jakaś dwójka mężczyzn odciągnęła ją na bok zaczynając rozmowę o Ustawie o Magicznym Pieniądzu. Ruda nie do końca zainteresowana była tą rozmową, choć grzecznie słuchała dysputy od czasu do czasu przytakując skinieniem głowy. Nie miała jednak ani zbyt dużej chęci ani możliwości przebić się przez padający z ust mężczyzn potok słów. Starała się wyglądać na żywo zainteresowaną tematem, jednak od czasu do czasu jej wzrok uciekał gdzieś indziej, podziwiając gustowne wnętrze czy przypatrując się innym zebranym, którzy w większości wydawali się raczej sympatycznie spędzać swój czas.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Nie była to przyszłość, której chciał. Wolny duchem nienawidził ograniczeń, ale wpajane od małego wartości rodzinne, od których starał się uwolnić, wciąż trzymały go mocno w ryzach. Dominik zjebał, wyjeżdżając. Zostawił go z zadaniem, do którego nie był stworzony. Jak miał zostać ewentualną głową rodu, kiedy jego wybuchowy charakter, napady agresji, uzależnienia, miłość do piękna i nieumiejętność nawiązywania odpowiedzialnych związków wykluczało wszystko, co jego starszy brat sobą reprezentował? Ojciec o tym wiedział, ale nie miał wyboru. I to go wkurwiało niemiłosiernie, o zaręczynach z Violką nie wspominając. Zaśmiał się również na komentarz towarzyszącej mu Ślizgonki, dzięki której zabawa ta stała się bardziej znośna i znacznie przyjemniejsza w odbiorze. Kiedyś naprawdę zajebiście się razem bawili, a widok jej twarzy budził w nim dawno uśpione wspomnienia. Trzymał ją więc pewnie w tańcu, może czasem zbyt nachalnie obejmując talię lub zbyt widocznie zerkając na odkryte obojczyki i ramiona, wyglądające niesamowicie seksownie. - Ona ma talent do kłopotów. Zresztą, jak ojciec się dowie o tych plotkach na jej temat albo nie wyjdą mu interesy z jej starym, odkręci to. Zwłaszcza teraz, gdy ma tylko mnie na pionka za wydanie. - wzruszył ramionami w dość brutalnie szczerej odpowiedzi. Lubił Krukonkę, nie dawał mówić na nią złego słowa i zawsze starał zachowywać się fair, nie wtrącając się w jej życie. Wiedział jednak, że nie utrzymają swojej wymówki długo. Papa Rowle chciał idealnej kandydatki dla swojej jedynej karty przetargowej na zawarcie układów z silnym rodem. Emily tonęła w miłości z Nathanielem, to było nierozrywalne. Dominik się odwrócił. Jasper gdzieś wyjechał, jak zwykle odcinając się od nich bez słowa. Może jednak nie wypadał na ich tle tak źle? Westchnął do własnych myśli, odszukując zielonymi oczyma jasnego spojrzenia Nanael. Nieco zaskoczony jej słowami, kiwnął głową. Faktycznie, układ z nią mógłby być pełen korzyści dla obydwu stron, a jej rodzina ze swoimi wejściami byłaby dobrą wymówką dla niekiedy niezbyt legalnych interesów Rowle'ów. Nie mówiono o tym głośno, ale każdy wiedział, że drzewie mieli śmierciożerców. Może dlatego wciąż mieli ten respekt? Bardziej ze strachu niż z szacunku. - Nie myślałem, że tęsknisz za mną aż tak, aby rozważać w ogóle pierścionek zaręczynowy od mojej rodziny. Ah Nana, ciągle umiesz mnie zaskoczyć. - skwitował z rozbrajającym uśmiechem, chyba całkiem optymistycznie nastawiony do stwierdzenia o przyszłości. Co ma być, to będzie, nie mieli wpływu na interesy rodziców. A dopóki studiował i miał pieniądze ze skarbca, nie miał prawa głosu. Tak to działało. Piosenka ucichła, a on ucałował jej dłoń w podziękowaniu za taniec, zaraz stając obok i udostępniając jej ramie, bo chyba jasne było, że została jego partnerką wieczoru. - Tak, chodźmy na ruletkę, a ja załatwię drinki. Masz na coś specjalnego ochotę? Duży wybór jak na wiec. Stać nas na przegraną, stać na ryzyko. - zauważył z jakąś odrobiną ekscytacji w głosie, bo do hazardu też miał słabość. Przechodząc obok kelnera z odpowiednim alkoholem, zgarnął dwa kieliszki, podając jeden swojej towarzysze i ruszając z nią w stronę stołu z grą, zerknął w stronę jej brata. - Nie wiedziałem, że oni są.. No wiesz, zajęci sobą. Musi być odjazdowo ukrywać schadzki w szkole, czuć adrenalinę. Uciekać, przed spojrzeniami. Powinniśmy się przywitać, skoro Cię porwałem na resztę wieczoru? Zapytał, zostawiając decyzję jej, skoro do gry mieli wciąż kilka kroków i mogła jeszcze zmienić zdanie. Jego wcześniejsza wypowiedź jawnie nawiązywała nie tylko do nauczycieli, ale również innej, bliższej im przeszłości. Mieli o tyle komfortu, że byli obydwoje mieszkańcami lochów, ale zrywanie się z lekcji do schowka było wciąż nielegalne i stanowiło jedno z jego ulubionych zajęć. Odrywać ją od tego, co powinna robić. Czasem role się odwracały.
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Nie spodziewał się, że spotka w takim miejscu jak to, jednocześnie podczas zebrania jednej z partii działającej na terenie Wielkiej Brytanii, dziewczynę, z którą to niedawno rozmawiał na temat bezpieczeństwa czarodziei na co dzień, przed niebezpieczeństwami różnego typu. Udało mu się dotrzymać obietnicy jak do tej pory, a zwiększony korpus Biura Bezpieczeństwa miał dać gwarancję, że będzie tak na dłużej. Może udałoby się przekonać nowego Ministra do bezterminowego przedłużenia tego typu stanu, w końcu dzięki temu ulice są bezpieczniejsze. -Panno de Guise- postanowił odwzajemnić uśmiech, który posłała mu dziewczyna. Dobrze było spotkać kogoś, z kim wymieniło się więcej niż jedno słowo na korytarzu w pracy, czy członków bogatych rodzin, z którymi nie miał o czym zbytnio dyskutować. Irvette jednak za długo nie zagościła przy grupce czarodziejów i czarodziejek, z którymi stał do tej pory. Na bok wzięli ją dwaj mężczyźni, którzy zaczęli jej opowiadać jakąś historię, a sądząc po zachowaniu dziewczyny, nie była to za ciekawa konwersacja. -Panie, Panowie- pożegnał się z towarzystwem skinięciem głowy, podając po kolei każdemu rękę, po czym poszedł w stronę uczennicy, by wybawić ją od jej nowych znajomych. Musiał wymyślić dobrą wymówkę, dzięki której mógłby odciągnąć de Guise od mężczyzn, tak by jak najmniej się obrazili na ich oboje. Na swoje nieszczęście, a przede wszystkim dziewczyny, wpadł na bardzo prosty pomysł, który wymagał nieco teatralnej gry. -@Irvette de Guise, pozwolisz?- wszedł akurat jednemu z rozmówców w zdanie, wysuwając przy tym ramię, na którym oprzeć się mogła młoda kobieta. Zaczął powoli odprowadzać dziewczynę na bok, z dala od tłumów, gdzie samemu mógłby zająć się rozmową z nią. Kiwnął głową w stronę mężczyzn, żegnając się w ten sposób z nimi. -Co Pani tutaj robi sama?- zapytał się nachylając się do jej ucha. Wchodzenie samemu do legowiska wilka nie było dobrym pomysłem, zwłaszcza, że osób takich jak te, co ją "porwały" nie brakowało. Megalomani rozmawiający na pozornie mądre tematy wykorzystywali niewiedzę innych, by samemu poczuć się lepiej.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Gdy już formalności zostały dopełnione dziewczyna niestety została odciągnięta od towarzystwa i zawalona gradem historycznych faktów. Wciągnięta w dyskusję starała się trzymać fasadę grzeczności i nie wypowiadać jeżeli nie do końca była pewna swoich przekonań. Jej uwagę zwróciły latające nieopodal bezowe pegazy, które wręcz uwielbiała. Nie wypadało jej jednak w tej chwili sięgnąć po jednego i zacząć ignorować rozmówców, napychając się słodyczami. Uciekając więc myślami do bardziej interesujących tematów, wciąż stała tam pozwalając mężczyznom sądzić, że mają jej niepodzielną uwagę. Była przyzwyczajona do podobnych konwenansów i wiedziała, jak zachować odpowiednią fasadę. Lekki uśmiech nie schodził z jej twarzy, nadając dziewczynie sympatycznego wyglądu. Właśnie przechodzili do dyskusji na temat przelicznika panującego w magicznym świecie, z którym jeden z czarodziejów zdecydowanie się nie zgadzał, gdy Ruda usłyszała swoje imię. Zobaczyła Zagumova, z wyciągniętym w jej stronę ramieniem, które z ulgą przyjęła. -Panowie wybaczą. Jestem pewna, że Ministerstwo Finansów rozważy propozycję zmiany wartości knuta, jeżeli tylko wystosuje Pan odpowiedni wniosek. Niezmiernie miło było mi Panów poznać. - Uprzejmie się pożegnała, a gdy odeszła kilka kroków lekko odetchnęła a mięśnie dziewczyny nieco się rozluźniły, co Boris mógł odczuć na swoim ramieniu. -Rodzina wymagała obecności kogoś z nas na tym bankiecie, a proszę mi uwierzyć znalezienie odpowiedniego partnera na podobne wydarzenie to naprawdę ciężka sprawa. - Posłała mu perlisty uśmiech, dając się odprowadzić jak najdalej od nudziarzy. Nawet nie przyszło jej przez myśl, by zabrać ze sobą kogokolwiek. Zazwyczaj działała sama. Jedyną osobą, którą chętnie by tu przyprowadziła był Hunter, ale on prędzej naraziłby się na atak sklątek tylnowybuchowych niż dał tu przytargać, czego Irv była świadoma. -Ogromnie dziękuję Panu za ratunek. Choć finanse nie są dla mnie nowością, wolę dyskutować o nieco bardziej aktualnych problemach. - Gdy już znaleźli się odpowiednio daleko, wysunęła rękę z ramienia Zagumova, by zbytnio nie spoufalać się z mężczyzną. W końcu nie znali się najlepiej, a ona tyle co została ponownie singielką. Nie chciała, by jakieś niestosowne plotki dobiegły do uszu jej rodziny. -Skusi się Pan na pegaza? - Spytała dobierając się w końcu do bezowych słodkości, które latały nad ich głowami.
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Było mu dane słyszeć tylko jedno zdanie, na podstawie którego był w stanie domyślić się, że faktycznie rozmowa, w której uczestniczyła dziewczyna nie była zachęcająca. Czemu w ogóle wpadli na pomysł, żeby zatruwać czas dziewczynie tego typu dyskusjami? Ludzie potrafili być dziwni i irytujący. -Niestety coś o tym wiem- samemu był tutaj bez towarzystwa i nie zapowiadało się, żeby po balu stan ten miał się zmienić. Mało było osób w odpowiednim wieku i "dyspozycji", a z młodszą partnerką nie wyglądałby dobrze w snobistycznym środowisku pracowników Ministerstwa usytuowanych na najwyższych stołkach. -Proszę bardzo, po znajomości postanowiłem pomóc. Wszystko dobrze u Pani znajomych i rodziny? - miał nadzieję, że ochrona, którą obdarzył ulice Londynu, Doliny Godryka i Hogsmead jest na tyle skuteczne, że rzeczy, o które martwiła się dziewczyna, poszły w niepamięć. Ważne było też oczywiście, żeby wszyscy bliscy byli zdrowi i szczęśliwi. -Tak, dziękuję- odpowiedział uśmiechając się do Irvette. Następnie chwycił jednego z pegazów dla siebie i ugryzł. W ustach roztopił się cukier, połączony z cytrynowym nadzieniem. Niebo w gębie, Rosjanin nie miał okazji nigdy wcześniej jeść czegoś tak smacznego. -Jak podobają ci się salony?- pytanie to już zadawał innym, ale nie miał okazji usłyszeć odpowiedzi akurat od dziewczyny, a chciał poznać jej opinię na ten temat.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Sama nie miała pojęcia dlaczego akurat ona padła ofiarą tych mężczyzn. Na sali na pewno było mnóstwo finansistów, którzy chętnie by na ten temat podyskutowali. Nie miała jednak nawet okazji, by grzecznie ich zbyć więc musiała stać tam, aż nie przyszedł niespodziewany ratunek w postaci Zagumova i choć z zewnątrz nic się nie zmieniło, w środku czuła do mężczyzny ogromną wdzięczność. -Też nie zna Pan zbyt wielu entuzjastów podobnych zgromadzeń? Bo chyba osobiście jest Pan przyzwyczajony do podobnej atmosfery ze względu na pracę w Ministerstwie, prawda? - Zapytała uprzejmie i o ile widok Borisa tutaj wcale jej nie dziwił o tyle raczej nie spodziewała się zbyt wielu osób w swoim wieku na podobnym bankiecie. Większość raczej wolała luźniejszą atmosferę i jeżeli już to poszli na wiec SLM ze względu na organizowany tam koncert. -Absolutnie w porządku, dziękuję. Obecnie nikt z nas nie musi obawiać się raczej o swoje bezpieczeństwo. A jak u Pana? Udało się załatwić ten wywiad w "Proroku"? Muszę przyznać, że ostatnie numery niestety mnie ominęły. - Przyznała szczerze. Miała awersję do tej gazety od pewnego czasu, choć powoli wracała do zapoznawania się z prasą. Dobrze pamiętała ostatnią rozmowę z Zagumovem, jaka miała miejsce w Hogsmeade. Widziała zmiany wprowadzone przez Ministerstwo i naprawdę cieszyła się, że postanowili nieco bardziej wyjść do ludzi. A przynajmniej sprawiać takie wrażenie. Sama nadgryzła pegaza czując rozchodzącą się po podniebieniu słodycz. Przymknęła na chwilę usta przypominając sobie swój dom rodzinny, gdzie praktycznie wszędzie chowała te smakołyki, by rodzeństwo nie uszczupliło jej zapasów. -Są przepyszne. Jestem ciekawa, czy wypiekano je na miejscu, czy importowano z Francji. Od przeprowadzki szukam cukierni, która je sprzedaje. - Zazwyczaj to siostra zaopatrywała ją w paczki ze słodyczami, choć Irv chętnie znalazłaby miejsce, w którym mogłaby dostać najświeższe wypieki. -Robią wrażenie. Widać, że ktoś kto urządzał rezydencję miał gust. - Przyznała szczerze, machinalnie rozglądając się po sali balowej. Najbardziej podobały jej się duże okna, które musiały wpuszczać naturalne światło do pomieszczenia w ciągu dnia. Potrafiła wyobrazić sobie, jak za dawnych czasów naprawdę organizowane były tutaj porządne bale, nie tylko polityczne bankiety pełne sztywnych oficjałów.
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Cała wierchuszka w Ministerstwie Magii odnalazłaby się idealnie podczas tego typu spotkań. Bankiety organizowane przez osoby decyzyjne w społeczeństwie czarodziejskim nie różniły się aż tyle od spotkania zorganizowanego dzisiejszego wieczoru przez Whitelightów. Jego postawa różniła się jednak, ponieważ było tutaj o wiele więcej obcych mu osób, z którymi nie mógł znaleźć wspólnego języka. -Znam kilka osób, ale albo nie mieli czasu, albo po prostu nie uznaję ich za dobre towarzystwo. W Ministerstwie codziennie mijam się z takimi osobami- na jego nieszczęście. Momentami przeszkadzało mu takie sztywne podejście do każdej sprawy i ludzi pilnujących, żeby wszystko było robione według zasad. Brak kreatywności i zastój doprowadzał do marazmu, co z kolei kończyło się zanikiem motywacji pracowników, przynajmniej tych z jego biura. -U mnie też dobrze i w pracy, i prywatnie. Wywiadu nie było, ale udało się wcisnąć część mojej wypowiedzi. Warto prenumerować tę gazetę, można dużo się dowiedzieć o tym co akurat się dzieje w świecie magicznym i o polityce- cieszył się z tego, jak poszła mu rozmowa z Selmą Grant, chociaż nie ugrał wszystkiego czego chciał. A jakby tego było niedługo miał się odezwać do niego nowy przewodniczący byłego Porozumienia. Wtedy już będzie mógł lepiej określić swoją przyszłość, przynajmniej tą najbliższą. -Możliwe jest też, że piekli na zamówienie, ale jeżeli któryś cukiernik się o nich dowie, to będą szeroko dostępne. Szukała może Pani w Cukierni Euklidesa? Mają szeroki wybór asortymentów.- samemu co prawda nie wiedział co dokładnie wypiekają w cukierni mieszczącej się niedaleko od jego domu, ale liczył, że takie smaczne wypieki jak chociażby ten, znajdują się w ich menu. Zawsze można byłoby wykupić jedno z takich miejsc i zacząć produkować tego typu słodkości. -Ładna, tylko trochę zbyt blisko innych ludzi jak dla mnie- nie uważał, że miejsca takie jak to powinny być blisko innych budynków. Domowe zacisze powinno być miejscem odosobnienia, gdzie można było dokonać emigracji wewnętrznej.
Impreza organizowana przez jedną z czołowych, politycznych partii trwa w najlepsze. Ludzie przegrywają przy ruletce grube sykle (by odebrać jeszcze grubsze galeony), przystawki i kieliszki z alkoholem lewitują leniwie pomiędzy gośćmi, a oratorzy Koalicji głoszą swoje racje, wychwalając plany swej partii pod niebiosa, mieszając jednocześnie z błotem plany oponentów. Wydawać by się mogło, że zabawa ta trwałaby do rana - szczególnie, kiedy mniej lub bardziej po kryjomu w sali pojawiły się wniesione przez skrzaty drewniane stojaczki z buteleczkami wypełnionymi eliksirem Dictum, mającym pozwolić na długie debaty mimo spożytych procentów. Wszystko to jednak zostaje przerwane przez przybycie sporej wielkości, srebrzystej wydry-patronusa, która wskoczyła na środek sali i przemówiła piskliwym głosem, który osoby powiązane z Ministerstwem w ten czy inny sposób bez problemu skojarzyły z barwą słów jednej z ochroniarzy Selmy Grant. - Koncert zaatakowany! Wiec w ogniu! - zapiszczała wydra, wijąc się od jednej osoby ustawionej w zaniepokojonym kręgu dookoła niej, do drugiej - Minister zabieramy do Munga, prosimy o pomo-oc... - zajęczał srebrny obraz zwierzęcia, rozpływając się po chwili w strużkach mgłopodobnego gazu.
CZAS NA ODPIS TO TRZY DNI OD MOMENTU WSTAWIENIA TEGO POSTA, Z EWENTUALNĄ MOŻLIWOŚCIĄ PRZEDŁUŻENIA O JEDEN DZIEŃ. BRAK ODPISU BĘDZIE TRAKTOWANY JAK BRAK CHĘCI UDZIAŁU W INGERENCJI MISTRZA GRY I OSOBA TAKA NIE BĘDZIE ROZPATRYWANA W KOLEJNYCH POSTACH.
'Targowisko próżności'
Na wieść o zaatakowaniu wiecu Sojuszu Lewicy Promugolskiej, zauważalna część - choć nie większość - czarodziejów i czarownic rzuciła się do wyjścia z sali balowej, chcąc jak najszybciej opuścić bańkę bariery antyteleportacyjnej roztoczonej nad komnatami Whitelightów i pomknąć błyskawicznie do Londynu, na Narodowy Stadion Quidditcha, do domu czy jeszcze w inne miejsce, by pomóc zaatakowanym lub chociaż upewnić się o bezpieczeństwie najbliższych. Mniej więcej trzy piąte gości bankietu postanawia jednak pozostać na swoich miejscach i cieszyć się dalej przyjęciem nie na swój koszt, nawet jeśli kilkoro z nich także opuszcza salę balową, kierując się jednak wgłąb rezydencji.
REAKCJA NAJBLIŻSZYCH OSÓB NA SALI, RZUT K6
1 - Nie w moją córkę - czarownica w średnim wieku i z mieszanką paniki i wściekłości w oczach zaczyna przepychać się przez salę bankietową w kierunku drzwi. W końcu nie wytrzymuje i rzuca Expulso gdzieś przed siebie, oczyszczając sobie drogę i rozrzucajac parę osób jak kręgle. Do kolejnej kostki możesz dodać 15%. 2 - Za jeden uśmiech oddałbym... - twoja reakcja - jakakolwiek by ona nie była - zwraca choć chwilową uwagę Raziela Whitelighta, który nawołuje do zachowania spokoju i powierzenia sprawy doświadczonym rękom ministerialnych aurorów. Za jego wzrokiem podążą jednak szczypta zainteresowania tłumu, przez co od kolejnej kostki odjąć musisz 25%. 3 - Delma czy Rama? - mimo znajdowania się po dwóch stronach politycznej barykady, wieść o ataku na osobę Selmy Grant (bądź co bądź urzędującej Minister Magii) wywołuje ostre reakje części czarodziejów, którzy od wyżej postawionych członków KC żądają wyjaśnień i odpowiedzi na to, czy wiedzą cokolwiek na ten temat. Przy rzucie kolejną kością dopisz 30%. 4 - Pani też jest na tym bankiecie? - do niektórych osób naprawdę nie dociera - nieważne, czy przyszedłeś/aś na przyjęcie z osobą towarzyszącą, czy postanowiłeś jasno dać do zrozumienia że nie masz teraz głowy do takich spraw - nabawiłeś/aś się adoratora, który podąża z tobą nie tylko wzrokiem, ale i krok w krok. Przy rzucie kolejną kością odejmij 30%. 5 - Gryfoński specjał - przez gwar rozmów przebija się nagle mrożący krew w żyłach wrzask bólu dochodzący z zewnątrz. Jeden z czarodziejów chciał teleportować się zbyt blisko zaklęcia antyteleportacyjnego, co w połączeniu ze zdenerwowaniem wywołało niebezpieczną reakcję i skończyło się wyjątkowo paskudnym rozszczepieniem. Część gości rzuca się od razu na zewnątrz by pomóc poszkodowanej osobie która, jak orientujecie się z krzyków gapiów, straciła rękę. Do kolejnej kostki dodać możesz 40%. 6 - Wam mugolaki głaskać, nie politykę robić! - przy tobie debatę urządza sobie zatwardziała grupka "kaceków", którzy są zaledwie parę słów od powiedzenia, że "przyszła kryska na matyska", mając na myśli oczywiście SLM - możesz być jednak pewny, że każdemu z nich kręci się to po głowie. Oczywiście każdy z nich lustruje wyniosłym wzrokiem otoczenie w przerwach między wygłaszaniem swoich racji - od kolejnej kostki odjąć musisz 40%.
'Znak czterech'
W mniej lub większym zamieszaniu panującym w różnych częściach obszernej sali balowej, każde z was zauważa swoją szansę na wymknięcie się z komnaty, jednak podążyć możecie w zupełnie przeciwnym kierunku niż drzwi prowadzące na zewnątrz. Jeśli uda wam się przemknąć obok zaufanej służby Raziela, będziecie mogli pomyszkować po niektórych komnatach rezydencji - jak daleko uda wam się jednak dotrzeć, zależy od rzutu k100.
0-50% - Pan tu nie mieszka - lokaje, skrzaty, a po chwili także ochrona zauważa cię i stanowczo uprasza o powrót na bankiet - stanąłeś bowiem na progu komnat zastrzeżonych i zajętych przez ostatnie dni przez członków Koalicji. Możesz podjąć ponowną próbę po napisaniu co najmniej jednego posta na sali balowej (próba - post - próba) jednak z modyfikatorem -20. 50-100% - STAŁA CZUJNOŚĆ! - dzięki szczęściu, sprytowi czy urokowi osobistemu przemknąłeś przez bliższe sali balowej korytarze. Nie byłeś jednak w tym idealny - spodziewaj się, że ochrona podwoi patrole. 100+% - Wszystko jest... dozwolone? - przemykasz przez korytarze i kolejne pokoje jak cień, nie zwracając na siebie absolutnie niczyjej uwagi.
'Życie - instrukcja obsługi'
Poniżej znajdują się dodatkowe zasady obowiązujące podczas rzutów kostką, bonusy oraz (nieliczne) minusy.
• Pary nie muszą się rozdzielać. By określić wynik kostki k100 mogą wybrać wyższy z rzutów obu osób, dodać - lub odjąć - wszelkie bonusy oraz, przez podążanie razem i zwracanie na siebie nieco większej uwagi, odjąć 20% (Irvette, Boris, możecie uznać się za 'parę' jeśli chcecie). • Osoby niezainteresowane "wymykaniem się" mogą oczywiście pozostać na bankiecie i korzystać do woli z jego atrakcji. • Członkowie Koalicji Czarodziejskiej - zapisani przed datą wiecu, nie jedynie wspierający polem w profilu - otrzymują 5% do k100. • Członkowie rodziny Whitelight otrzymują 5% • Członkowie rodów ze spisu mających 'pozytywne' stosunki z Whitelightami otrzymują 3% • Metamorfomagowie otrzymują 5%. • Członkowie rodów ze spisu mających 'negatywne' stosunki z Whitelightami tracą 3% • Członkowie SLM - zapisani przed datą wiecu - tracą 20%. • Studenci - z racji na wyraźnie młodszy wiek - tracą 10%. • Każdy może - oprócz dowolnego punktu za napisanie na wiecu trzech postów - upomnieć się w odpowiednim temacie o jedną porcję eliksiru Dictum, jeśli zdecyduje się nim "poczęstować". • Osoby, które zechcą wyjść z bankietu i teleportować się na Narodowy Stadion Quidditcha mogą napisać tam post dopiero w kolejnym etapie eventu (mniej więcej za 3-4 dni).
Wszelkie pytania, zażalenia i prośby należy kierować do @Darren Shaw
______________________
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Irvette lekko speszyła się zdając sobie sprawę, że mogła zbyt mocno wejść w prywatę Zgumova, co raczej nie było w jej stylu. Przecież nie powinna pytać o takie rzeczy nieznanego sobie czarodzieja nawet jeżeli mężczyzna dziś naprawdę zyskał jej sympatię ratując ją z tego przeraźliwie nudnego grona. -Dobrze to słyszeć, choć szkoda całego wywiadu. Ludzie na pewno by chętnie zobaczyli, co ma Pan do powiedzenia. - Na jej twarzy zagościł ciepły uśmiech. -Ostatnio skończyła mi się prenumerata i zapomniałam ją przedłużyć ale na pewno to zrobię. Choć przyznam szczerze, że czasem to, co tam publikują wydaje mi się być nieco stronnicze. - Wyraziła swoje zdanie na temat "Proroka", bo o ile uważała go za dość dobre źródło informacji, o tyle nie każdy artykuł tam zamieszczony przypadał jej do gustu. -Cukiernia Euklidesa? Nie słyszałam chyba o niej. Koniecznie musi mi Pan dać namiary. - W końcu dziewczyna nie zjechała całej Wielkiej Brytanii w poszukiwaniu przysmaku, a zajrzała jedynie do tych miejsc, obok których zdarzyło jej się raz czy dwa przejść. -Woli Pan spokojniejsze miejsca? Chyba to rozumiem. Całe życie mieszkam bliżej natury niż ludzi, co daje dość potrzebną atmosferę prywatności i spokoju. W Hogwarcie czasem przeszkadza mi ten rozgardiasz i ogromnie się cieszę, że nie muszę spać w dormitorium choć ślizgoni są raczej przyjaźni wbrew temu, co się o nich mówi. - Nienaturalnie się rozgadała, a jej wzrok padł na umieszczony przez skrzaty stoliczek z eliksirem. Wzięła dwie buteleczki do ręki, podając jedną z nich Borisowi. -Rozpoznaje Pan to? Nie wiem, czy powinnam się częstować. - Zapytała licząc, że Zagumov jest od niej bieglejszy w te tematy. Sama miała raczej podstawową wiedzę na temat eliksiru i choć nie wlewała sobie do ust tego, czego nie znała, zawartość szkła przyciągnęła jej uwagę. Nim jednak mieli okazję porozmawiać o czymś dłużej na sali pojawił się patronus, który wywołał niemałą panikę. Ruda początkowo nie do końca zrozumiała całą sytuację. -Merde. - Przeklęła po cichu, co było zdecydowanym dowodem na to, że choć na jej twarzy widniał spokój, w środku straciła kontrolę. Schowała eliksir do torebki, po czym wyjęła różdżkę i puściła z niej patronusa. Miała nadzieję, że ten debil nie poszedł na koncert SLM, bo o ile raczej politycznie było mu do nich daleko, o tyle wizja rozrywki mogła go do tego skłonić. W tym samym momencie zobaczyła, że ktoś jej się bacznie przygląda, jakby ją śledził. Koleś nie wydawał się niebezpieczny, ale wyraźnie coś do niej miał. -Jeszcze tego mi brakowało... - Mruknęła, kątem oka widząc, że mężczyzna do niej podchodzi. Chwyciła więc Zagumova pod ramię, by wrócić do ich małej gry aktorskiej licząc, że w ten sposób pozbędzie się natręta. -Proszę mi wybaczyć, ale mam wrażenie, że ktoś się mnie uczepił. - Wyszeptała mu dyskretnie do ucha, choć niestety nieznajomy wydawał się nie być tym zniechęcony.