Jeśli wybierasz się na obrzeża wyspy to z pewnością napotkasz tę rzeźbę. Mierzy ona dwadzieścia metrów wysokości i sądząc po drżącym wokół powietrzu to z pewnością jest odporna na wszelką magię ofensywną. Łatwo zauważyć, że rzeźba potrafi się ruszać. Drapie się po nosie, wzdycha albo z rozmachem zabija siedzącą na nim wiewiórkę. Przed rzeźbą znajduje się tabliczka z napisem: Nakarm mnie, a otrzymasz to, czego się nie spodziewasz. Poniżej znajduje się informacja schowane w hajdzie tylko dla tych, którzy się tu pojawią.
Jeśli położysz pokarm przed trollem jego oczy zaświecą zielonym przygaszonym światłem, ziemia zadrży, a w Ciebie buchnie płomień zielonego zaklęcia nieznanego pochodzenia. Pokarm zniknie. Rzuć literą, aby dowiedzieć co otrzymasz. Możesz przystąpić do rzutu tylko jeden raz.
Spoiler:
A - w kieszeni znajdziesz 50 galeonów. B - znika przedmiot z twojego wyposażenia (dowolny). Zgłoś to w odpowiednim temacie. Mistrz Gry patrzy. C - o, czy to eliksir wiggenowy? Jedna fiolka dla ciebie. D - kość w dowolnym miejscu ciała ulega skomplikowanemu pęknięciu. Zrastanie jej (nawet z pomocą zaklęć) będzie bolesne. E - blizna na Twoim ciele bezpowrotnie znika. Jeśli takowej nie masz, zostajesz uodporniony na działanie wszelkich alkoholi oraz używek. Stan trwa jeden wątek. F - Twoja różdżka zostaje spalona. Zgłoś jej utratę. G - czujesz się zdecydowanie mądrzejszy. Zyskujesz aż 2 punkty do dowolnej umiejętności. H - płomień wysysa z Ciebie całą energię. Czujesz jakbyś zarwał trzy noce pod rząd i do tego cierpiał na kaca. Musisz porządnie odpocząć inaczej stracisz przytomność! I - wow, eliksir niewidzialności znajduje się w Twojej kieszeni! Super! J - jeśli posiadasz przy sobie jakiekolwiek zwierzę (włącznie z pupilem) zostanie on pożarty przez drewnianego trolla nim zdążysz zareagować. Jeśli nie posiadasz przy sobie zwierzęcia, Twój pupil ucieka. Tracisz go i zgłoś to w odpowiednim temacie Możesz negocjować z Mistrzem Gry czy go odzyskasz (pisz do autora postu).
Zephaniah van Wieren
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : Tatuaż z łapą nundu na przedramieniu, Blizny i uszczerbki na zdrowiu: Dziennik
Kostka: F - Twoja różdżka zostaje spalona. Zgłoś jej utratę. (xD)
Początek ferii w Norwegii, a Zephaniah jeszcze nawet się dobrze nie rozłożył. Musiał wyruszyć czym prędzej na szlak i znaleźć jakieś wygodne dla siebie miejsce do spoczynku. Miejscowi, którzy obeznani byli w angielskim mówili coś o trollu, który karmiony może coś zrobić. No, ale nie powiedzieli mu dokładnie co, a bardzo starał się bądź co bądź dowiedzieć o tym. Trzeba było go jednak czymś nakarmić, dlatego kupił po drodze za wymienione pieniądze jakiś dobry stek, który na tym zimnie nie zepsuje się. Sam w ciepłym swetrze i odpowiednim ubraniu ruszył do rzeźbionego trolla... Położył... I czekał co się stanie. Jak się okazało - troll wsiąkł jego różdżkę przed spaleniem. Nową, świeżą... różdżkę. — Serio? — Gdyby to był jakiś film to właśnie teraz byłby nazwany "największym głupcem". Prawdopodobnie.
Cisza, cisza. W życiu Mii nie działo się kompletnie nic nowego. Zapomniała o Maxie z którym owego czasu wiele spędzała czasu, ale zwyczajnie dała sobie z nim spokój. Może dlatego że widywała go z innymi uczniami i miała zwyczajnie dość łażenia za nim i czekać na odpowiedni moment, żeby móc z nim zamienić kilka słów. Poza tym wiele osób jej powtarzało, że to ona powinna czekać na niego, a nie na odwrót. Przecież to tylko zwykły chłopak, a ona była zwykłą dziewczyną i nie musiała się starać, żeby cokolwiek z tego było. Bo i po co jej to było. Przyjdzie czas to będzie się angażować, a co jak co, ale z opowieści znajomych postanowiła dać sobie czas. Ferie w Norwegii. Pewnie by nie jechała, ale jej rodzice postanowili wybrać się do kuzynów, a ona wykorzystując tę okazję poprosiła ich, żeby to ona sama jechała ze szkołą i o dziwo zgodzili się. Wydawało jej się, że wydoroślała z tego, żeby wyjeżdżać z rodzicami, przecież miała już szesnaście lat. Była prawie dorosłą czarownicą, więc chyba trzeba powoli odcinać tę pępowinę. Ruszyła przed siebie szukając czegoś ciekawego. Rozmawiała z Olivią i ta mówiła coś o rzeźbie Trolla. O tak, ona lubiła takie klimaty, gdzie nie mogła być w pełni bezpieczna. Jednakże zabrała ze sobą kawałek mięsa, bo ponoć to było ulubionym przysmakiem trolla. Nie zajęło jej to długo, a już stała przed nim. Położyła kawałek mięsa przed nim nie spuszczając go z oczu. Po różdżkę nawet nie sięgała, bo uznała, że i tak nie miałaby szans. Zadziało się coś dziwnego. Ziemia się zatrzęsła, a w nią popłynął strumień zaklęcia. Przymknęła oczy obawiając się najgorszego. Jednak nic się takiego nie stało, a troll wydawał się zadowolony. Poczuła jednakże coś co pojawiło się w jej kieszeni, ale co to było? Wyjęła fiolkę przyglądając się jej. Dopiero po chwili zauważyła Zephaniah'a. - Cześć. Ej nie wiesz co to może być? - zapytała się nie spuszczając wzroku z fiolki. Nawet nie zauważyła, że chłopak właśnie został pozbawiony swojej różdżki.
Zerkając po swoich kieszeniach Zephaniah faktycznie wyczuwał brak posiadania swojego atrybutu. Nie miał różdżki, ale z drugiej strony - pieniądze na zakup kolejnej posiadał. Musiał tylko popytać czy ktoś zna jakiegoś miejscowego różdżkarza, który posiada w swoim asortymencie podobną różdżkę do tej co ma. Nie lubił się rozstawać z czymś dopiero co nabytym, ale los plótł figle, które nie dało się łatwo pominąć na drodze swojego życia. Trzeba było zachować spokój. Względny spokój był naprawdę podstawą. — Wybacz, ale dla mnie to wygląda jak jakiś eliksir. — Odpowiedział jej, kiedy nagle zorientował się, że było to osoba, którą być może czasem widział. Zdecydowanie według niego wyróżniała się na tle innych, więc łatwiej było mu zapamiętać ją. Ale nigdy później jakoś ich losy nie splotły się ze sobą aż do teraz. Zefek uśmiechnął się. — Hej, swoją drogą. Widziałem Cię raz, ale jakoś nie miałem okazji zagadać. Jeszcze w tej szkole nie znam nikogo na dłużej po większej ilości czasu przebywania. Jestem Zephaniah, chcesz mi podać swoje? — I wyciągnął do niej rękę, gotowy do uściśnięcia. — Iii może odejdźmy od tego na trochę, co? Jeszcze NAS spróbuje zjeść. — I postarał się trochę cofnąć w tył. No może trochę bardziej od tego.
Mia Marcello
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165
C. szczególne : Czarna skóra, oraz długie czarne, gęste włosy.
Mia miała to do siebie, że bardzo przywiązywała się do swoich ekwipunków i bardzo by jej było ciężko się z tym rozstawać, dlatego co ma to pilnuje jak oka w głowie. A zwłaszcza swojej różdżki, dla niej to jest coś więcej jak różdżka, bardzo się do niej przywiązała. Chłopaka jedynie kojarzyła ze szkolnych korytarzy, oraz z pokoju wspólnego. Tak, była pewna tego, że należał do tego samego domu co ona. Chyba nawet znała jego imię, ale może nie warto tego ujawniać, bo może palnąć wielką głupotę. Co prawda kto ją zna może stwierdzić, że nie jest to miła i potulna dziewczynka. Może na pierwszy rzut oka tak to wygląda, ale poznając ją bliżej można się bardzo na tym przejechać. - No tyle to sama zdążyłam się domyślić, ale ciekawe jaki... - wzruszyła ramionami. Pewnie będzie musiała pogadać o tym z Olivią, ona być może trochę lepiej zna się na eliksirach niż ona. No nic. Schowała swój eliksir do kieszeni. Będzie musiała go wybadać, bo być może będzie jej bardzo przydatny. Przeniosła wzrok w końcu na chłopaka. Był dość przystojny. Jejku czy ona zawsze musi oceniać ludzi, a zwłaszcza chłopców z wyglądu? Ten typ tak ma. - Miło mi. Jestem Mia. - uśmiechnęła się do niego podając oczywiście dłoń. - Eee co Ty. Wydaje się być całkiem miło, nawet miałam wrażenie, że się do mnie uśmiechnął... A może zwyczajnie nie lubi chłopców... - mruknęła. Co prawda nie miała bladego pojęcia o tych stworzeniach. Nawet nigdy się nimi specjalnie nie interesowała, a lekcja przeznaczona na nich pewnie musiała ją mało interesować, albo zwyczajnie jej na niej nie było. Ruszyła w przeciwnim kierunku gdzie stał troll. - No to chodź, żeby Cię czasami nie zjadł... - wyszczerzyła się. Ale tak naprawdę zdawała sobie sprawę z tego, że jakby go wkurzyli mieliby dość niemiłe spotkanie.
Zephaniah van Wieren
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : Tatuaż z łapą nundu na przedramieniu, Blizny i uszczerbki na zdrowiu: Dziennik
Cóż, różdżka rzecz nabyta. Gdyby na szali stało życie różdżki, albo jego samego - to wiadomo co wybrałby. Chociaż było to przyjemne przedłużenie ręki, jeśli o to chodziło. No i teraz nie będzie mógł używać czarów do samoobrony. O ile takie potrafiłby skutecznie rzucić. Był jednak z natury sportowcem, a nie zaklęciowcem-pojedynkowiczem. No i bardziej leczyć niż szkodzić. Chociaż z tym leczeniem to też kiepska sprawa, bo zaniechał tego i choćby na tańcach skręcił sobie kostkę i co? Nie mógł się samemu uzdrowić. No, teraz to w ogóle nic nie może. Dlatego czym prędzej wolał się ulotnić od figury trolla, który mógłby faktycznie z chęcią połasić się na nich. — Oho-ho. Mamy tutaj spryciarę, która chce mi powiedzieć, że to mnie by zjedzono? No tak, zapomniałem. Jestem takim ciachem, że nawet trolle się nie mogą oprzeć. — Przewrócił oczami, żeby zaraz roześmiać się. Ciepła para z ust wydostała się spomiędzy jego warg, kiedy zamierzał jeszcze na chwilę podtrzymać śmiech. Dłonie jakby machinalnie weszły do kieszeni jego spodni, kiedy przedzierali się po obrzeżach wyspy. Ale właśnie... W jakim kierunku? Nikt im tego nie powiedział. — A tak serio - po prostu nie chcę, żeby nagle ktoś musiał nas ratować, jeśli faktycznie jest zagrożeniem, bo wiesz... — Zniżył głos. — ...on lubi ludzkie mięso. A jednak dziewczęce jest bardziej smaczne. — Co spowodowało ponownie narastający na jego twarzy uśmiech. Pogoda dla niego była do zignorowania. Nie było czuć wilgoci, ani wiatru, więc ani trochę nie czuł zimna. Ciepłoskórny. Tak siebie samego nazywał. Po chwili takiej wędrownej ciszy, Zefek odezwał się. — W sumie to czemu tutaj przyszłaś? Ludzka ciekawość czy może... Chęć poczucia adrenaliny na własnej skórze?
Mia była słaba z czarów. Do tej pory jakoś sobie radziła, ale tylko i wyłącznie na lekcjach, a jak doszło co do czego stawiała czoła jak to gryfonka, ale wiele razy polegała. Jednakże ona szybko potrafi uporać się z porażką i nie zajmuje jej to dość dużo czasu. Wiadomo jak każdy czarodziej chciałaby być o wiele lepsza w tym, ale co mogła zrobić? Jak ona zamiast siedzieć z książką latała po całej szkole szukając nie wiadomo czego. Bardzo szybko nudziła się siedząc przy książkach, więc jedynie jeżeli o naukę chodzi musiała to z kimś innym robić, bo inaczej szybko odkładała to na później. Wolała biegać, gimnastykować się, dbać o linię czy też latać na miotle. Niestety do tej pory nie dostała się do szkolnej drużyny, ale może jeszcze nic nie jest straconego. - Na pewno jesteś gentelmenem więc uważam, że dałbyś się pożreć żeby uratować niewinną, bezbronną gryfonkę... - zażartowała. Bardzo lubiła rozmawiać z gryfonami, wydawali się całkiem spoko i czuła jakby miała z nimi o wiele lepszy kontakt niżeli z kimkolwiek innym. Może też dlatego nie ma wielu znajomych z innego domu, bo po co szukać ich na siłę? Miała Olivkę, a ona wydawała się zastępować wszystkich pozostałych. Była bardzo wdzięczna losowi, że miała ją przy sobie. - Szczerze powiedziawszy uważam, że bardziej poleci na Twoją jasną skórę, niżeli na moją. Czasami są zalety byciem murzynką... - zaśmiała się. Nigdy nie przejmowała się swoim kolorem skóry. Wiele razy słyszała jakieś dziwne komentarze, ale ona nigdy nie przejmowała się zdaniem innych. Ona samą siebie uważała za wyjątkową i nikt ani nic tego nie zmieni. Grunt to akceptować samego siebie, bo i tak nie miała innego wyboru. - Chyba ta adrenalina. Słyszałam pogłoski, że jest niebezpieczny i wiele osób się bało tutaj przyjść, a ja należę do osób, które wszystko muszą sprawdzić na własnej skórze. - powiedziała. Lubiła stawiać czoła niebezpieczeństwu.
Zephaniah van Wieren
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : Tatuaż z łapą nundu na przedramieniu, Blizny i uszczerbki na zdrowiu: Dziennik
Czary i magia? Cóż, lepiej wychodziło mu latanie na miotle. Ale nie był raczej z tych gości zwanych w Ameryce jocks, a po prostu zwykłym gościem, który podzielał pasję do magicznego sportu. Ale bardziej niż sport wolał także adrenalinę. Jasne, nauka szła mu na tyle dobrze na ile mu się wydawało, że umie. Ale wejść na wieżę Hogwartu bez pomocy miotły czy czarów? To byłoby zdecydowanie lepsze uczucie i Zefek nie zamierzał negocjować. Był bardziej człowiekiem czynu. Ale także rozsądnego czynu. Z tym, że wizyty na Moczarach nie przewidywał, aby przebiegła w tak bardzo niefajny sposób jakim było zgubienie różdżki. Kiedy powiedziała coś o bezbronności, zaśmiał się. — Bezbronną? Uwaga, to ja tutaj nie mam różdżki. Jesteś bardziej ode mnie uzbrojona i mogłabyś rzucić na mnie jakieś ogłuszenie. Wtedy byś szybciej się uratowała i miała więcej czasu. — Odpowiedział jej dość rzeczowo. I choć był to plan okrutny to jednak mógłby zadziałać w dziewięćdziesięciu procentach. Zefek wiedział jednak, że raczej byłoby to sprzeczne z jedną z cech Gryfonów - honoru. I może wartości. Wszystko to mówił będąc na chwilę odwróconym do niej twarzą i plecami do reszty otoczenia. Dopóki nie powiedziała czegoś o skórze. I tak, Zephaniah jako rodowity Pretorianin nie miał żadnych uprzedzeń i każdy kolor skóry był dla niego czymś normalnym. Bo każdy człowiek miał inny charakter. W Drakensbergu każdy przejaw rasizmu kończył się u nich na pojedynku w bludgera. I czasem przegrał Zeph, ale czasem i wygrał między uczniami różnie niesnaski. Ot taki był - chronić innych, jeśli sami nie potrafili. Nagle przystanął, mogąc spowodować, że dziewczyna na niego wpadła. Górował nad nią. — Urocze jak potrafisz sobie odjąć, żeby tylko mi bardziej dodać. Ale chyba jest problem w tym, że moja skóra może wydawać się zbyt... kostna. Może ten troll akurat lubi słodycze...? — Czy to był w jakiś sposób flirt i przedrzeźnianie? Być może. Stojąc przed nią, będąc drugą największą istotą zaraz po trollu, przyglądał się jej i wyczekiwał odpowiedzi na temat adrenaliny. Dodawał sobie w głowie dwa do trzech dla otrzymania pięciu i zaraz odpowiedział. — Temperamentna. Może dobrze wiedzieli, że większym zagrożeniem dla ciebie jest gość zza granicy, który ma różdżkę. Ale okazało się, że nie ma różdżki i wygrywasz. I nagle jesteś bohaterką dnia. — Jeszcze chwilę stał, zanim nie odwrócił się i ruszył dalej wraz z nią.
Czarnoskóra miała to do siebie, że nie widziała w sobie żadnych wad, ani słabych stron. Dla niej była we wszystkim idealna i perfekcyjna. Lubiła jak wszystko działo się po jej myśli. Wiele razy tak niestety nie było, ale nigdy się tym specjalnie nie przejmowała, bo jak było wcześniej wspomniane potrafiła szybko przyznawać się do błędu i zapominać o swoich nieudanych akcjach. Mimo iż nienależała do grzecznych uczennic to jednak nie miała wiele okazji, żeby pokazać swojego prawdziwego pazura. Bo co, podłożenie komuś nogi, czy oblanie sokiem dyniowym to raczej nie jest nic czym mogła się szczycić. Jednakże w lataniu na miotle dziewczyna czuła się bardzo dobrze i nie raz członkowie drużyny kazali jej przyjść na trening. Zawsze się na niego wybierała, ale zawsze coś jej nagle wypadało i jak już dotarła to jedynie jako kibic. Uwielbiała ten sport i adrenalinę więc pewnie doskonale by się do drużyny nadawała, ale skoro do tej pory się nie dostała to znaczy, że aż tak bardzo jej na tym nie zależało. O wiele bardziej wolała spędzać czas ze swoimi znajomymi. - Czy ja naprawdę wyglądam na taką osobę? Jestem lojalną osobą co do gryfonów, więc pewnie starałabym Ci jednak uratować tyłek. - wbrew pozorom dziewczyna była bardzo pomocna i zawsze wyciągała dłoń jeżeli ktoś potrzebowałby pomocy, a ona byłaby w stanie jakoś pomóc. Wiadomo jeżeli ktoś zajdzie jej za skórę to nie ma mowy, żeby ta wyciągnęła rękę. Co to to nie. Ona jest dość pamiętliwa w tej kwestii. Jednakże do tej pory nie znalazła w szkole wielkich wrogów, może jedynie Max któremu mogłaby coś zrobić, ale wolała się trzymać od niego z daleka. Sentyment? Być może. Kiedyś dość bacznie mu się przyglądała, ale chyba teraz się cieszyła z tego, że nic z tego nie wyszło. - No tego się pewnie nie dowiemy. Ale faktycznie patrząc na niego wydawałoby się, że lubi czekoladowe dziewczyny... - wywróciła oczami. Podobnie jak jej matka miała poczucie humoru na temat swojego koloru skóry. Matka również wiele razy jej to powtarzała, że ma się z tego śmiać, cieszyć, bo nie ma innego wyboru. A ona nigdy nie miała z tym problemu. Uważała swój kolor skóry za inny, a co za tym idzie wyjątkowy. Więc nigdy by nie pomyślała, że chciałaby być biala, absolutnie. - Bohaterką dnia byłabym gdybym miała pojęcie jak użyć różdżki, a nie mam kompletnie żadnego pomysłu, ani wiedzy ku temu. Ale jak bardzo ładnie mnie poprosisz być może pokuszę się o jakieś zaklęcie... - poruszała brwiami na zachętę. Jednakże chłopak wydawał się na tyle swój, że nie chciałaby go w żaden sposób skrzywdzić, ale pewnie znalazłaby jakieś zaklęcie w głowie, które jedynie stworzyłoby między nimi dobrą atmosferę niżeli spory.
Zephaniah van Wieren
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : Tatuaż z łapą nundu na przedramieniu, Blizny i uszczerbki na zdrowiu: Dziennik
Oj, Zepheniah zdecydowanie także potrafił zauważać siebie w większości w pozytywnym świetle. Z tym, że nikt nie sądzi raczej, że jest bez wad... Bo owszem, taką posiadał. Jedną z najważniejszych było to, że potrafił przekonywać ludzi do tego, aby spróbowali czegoś. Sprowokować ich do tego i sprawić, że nagle będą chcieli z nim rywalizować. Czy to w ogóle może być wada? W sumie... potrafi. Wszystkie zależało jednak od tego w jaki sposób to jeszcze robił. Czy dla własnej zachcianki czy dla dobra kogoś innego. To wszystko zależało od wielu czynników. Wbrew pozorom każdy człowiek był skomplikowany na swój sposób. Zefek był... skomplikowanie pozytywny. Chociaż nie zawsze tak było. Miał swoje paskudne momenty w przeszłości, zmuszające go do tego, aby... no właśnie... znalazł się tutaj. W Hogwarcie i pośród ludzi z tego kontynentu. Udało mu się jednak zasymilować z wyspami na tyle, że uważał je za swój drugi dom. W Quidditchu natomiast... widział jakieś ujście swoich emocji. Nie był brutalny, ale sam sport dostarczał mu na tyle energii do działania, że mógł wieczorem odpocząć w spokoju. Położyć się na łóżku i myśleć tylko o tym, że następne dni będą tak samo przydatne i męczące. Dla spokoju. Dla uspokojenia, wyciszenia. Chyba dlatego lubił adrenalinę - dla późniejszego uczucia odprężenia. Za pewien czas pewnie też będzie musiał zluzować, ale do tego momentu - chciał żyć bardziej pełnym emocji życiem. — Nie wiem. Nadal odnajduję się w tym całym domowym repertuarze. Kiedy zresztą dowiedziałem się, że będzie mi wkładana na głowę magiczna tiara - lekko się zaskoczyłem. Nie rozumiem tego nawet po moim pół roku pobytu tutaj. A już byłem nachodzony przez kapitankę drużyny, żebym dołączył do drużyny na mecz... Czy serio informacje w tej szkole tak szybko się roznoszą? — Dopytał się, bo tak naprawdę długo zajmie mu zrozumienie tego jak działa Hogwart. Był na sposób bardzo magiczny. Tak jakby wszystko tam żyło... dosłownie. Czasem dziwił się, że mógł się zgubić. Więc może chociaż pozna na jedno z wielu pytań od Marcello. Na odpowiedź o czekoladowych dziewczynach, Zeph uśmiechnął się pod nosem. Dobrze, że miała poczucie humoru i mógł z nią rozmawiać bardziej lekko. Wiele osób, które spotykał na swojej drodze już teraz ucięłoby rozmowę, a ta uroczo ciągnęła ich drobne przekomarzanie. Co miał jej więcej powiedzieć... To było bardzo miłe. Mógł przy kimś nie powstrzymywać się. Zaraz dodał. — ...Uważaj, bo się zaraz stanę zazdrosny o tego drewniaka. — A jeśli potrafiła uchwycić wyjątkowość w swoim wyglądzie to cóż... sam zaczynał doceniać. Osoby otwarte są przecież bardziej magnetyczne. — Bardzo ładnie poproszę? Może według plotek twoich przyjaciół to jako zagrożenie tych zimowych przestrzeni powinienem Cię zmusić? No wiesz... dać ci powód do tego, abyś użyła na mnie jakiegoś szaleńczo kuszącego zaklęcia. Złapała za różdżkę i pieszczotliwie wręcz chciała mi dowalić. — Jego brwi też lekko wystrzeliły ku górze, jakby ponownie przedrzeźniając ją. Zaklęcie, które mogłoby sprawić, że będzie przyjemniej? To chyba tylko takie ogrzewające. Może i nie musiał nosić kurtek z powodu stałego ciepła jego ciała, ale czasami atmosfera Norwegii potrafiła "łamać klimat".
Ona natomiast o wiele bardziej wolała robić coś sama niżeli z kimś. Wiadomo często się zdarza, że ktoś tam wpadnie w jej sidła i chcąc nie chcąc muszą coś razem zrobić, ale głównie wolała działać sama. Robiła wtedy to co chciała, nie negocjowała czy to jest bardzo niebezpieczne, czy mało. Chciała i to robiła i tyle. Jakby tak się przypatrzeć to Mia dla innych osób jest bardzo miła i chyba nie nikt nie może powiedzieć o niej jakiegoś złego słowa. Chyba, że robiła to nieświadomie? Być może. Mia była osobą, która była w większości zapatrzona w samą siebie. Wiadomo była lojalna co do swoich przyjaciół, ale ona była na pierwszym miejscu. Gryfonka prócz magicznego sportu uwielbiała biegać, uprawiać gimnastykę. Zdarzało się, że nawet w zimową porę uprawiała jogging. Wiele osób się jej dziwiło, ale mając w rodzinie mugolskich lekarzy miała wpajane do głowy, że uprawianie sportu jest najzdrowsze właśnie w tę porę roku. Dlatego często się do tego stosowała, poza tym jej figura była dla niej bardzo ważna. Nie pozwoliłaby sobie przytyć więcej niż to było dozwolone. - Ja również byłam bardzo zdziwiona. Nie wiem czy wiesz, ale pochodzę z rodziny mugoli i nie miałam zielonego pojęcia o istnieniu tego świata. Byłam nieco zszokowana, zresztą nie mniej jak moi rodzice. Ale jakoś szybko do tego przywykłam. Ale wychowując się z mugolami ciężko mi było tak od razu przywyknąć. A jeżeli o informacje to tak. Ja również miałam rozmowy z członkami drużyny, ale sama nie wiem czemu jeszcze nie dołączyłam. Niby kocham ten sport, ale nigdy nie pojawiłam się na treningu... - wzruszyła ramionami. Sama nie wiedziała jak to było możliwe, że nie była w stanie tak zorganizować czasu, żeby się tam pojawić. Ona już jest szósty rok tutaj, ale sama też dobrze nie okiełznała murów Hogwartu. Może to dziwne, ale tak było. Ale uważała, że szkoła ma tyle tajemnic, że czarodziej nie jest w stanie wszystkiego ogarnąć przez czas uczenia się tutaj. Uwielbiała poznawać nowe osoby, dlaczego? Dlatego, że nie musiała się kontrolować, mogła powiedzieć wszystko i nic, a wiedziała, że i tak nic specjalnego się nie stanie. Przyjaciół jednak bardzo ceniła więc musiała ważyć na słowa. - Będziesz zazdrosny, ale i tak nie będziesz w stanie nic wskórać, bo na gołę pięści, klaty nie masz szans... - wzruszyła ramionami. - Jestem słaba z zaklęć... Bardzo słaba, ale widząc jakie niebezpieczeństwa na mnie czyhają w postaci starszych gryfonów będę musiała poprosić Olivkę o jakieś dodatkowe lekcje. Ona z pewnością zna więcej niż ja. - oznajmiła kiwając głową z uznaniem, że to bardzo jest dobry pomysł. Na jej twarzy cały czas istniał uśmiech, który dziwnym trafem nie chciał zniknąć z jej ust. Czy to przez chłopaka? Być może.
Zephaniah van Wieren
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : Tatuaż z łapą nundu na przedramieniu, Blizny i uszczerbki na zdrowiu: Dziennik
Zefek sam był fanem sportów. Wspinaczka po górach, pływanie z pingwinami czy nawet chęć wdrapywania się na budynki inne niż te zwyczajne... Wszystko to lubił robić. Musiał to robić dla wcześniej wspomnianego przepływu adrenaliny. W zimowe pory roku podobnie jak dziewczyna robił biegi czy morsował w przeręblu jeziora. Nigdy jednak nie spotkał żadnej syreny. Czy one różnią się od tych, które widział w Drakensbergu. Czy jakaś faktycznie przypominałaby mu o tej, którą sam widział wtedy podczas jednego z pływań? Być może. Ach, tak. Fantastyczne stworzenia. To kolejny temat wynikający z tego w jakiej rodzinie żył. Herbert wraz z żoną dbali o to, aby chłopak już od początku pomagał im przy pracach na safari. A Zefek lubił to wbrew pozorom. Widzieć magiczne zwierzęta w ich naturalnym środowisku. Albo te, które odwiedzały ich z powodu emigracji zimowej. Tak, zwierzęta też miały coś w sobie. O czym symbolizowała też łapa nundu, którą posiadał w formie tatuażu. Chyba chciałby kiedyś zobaczyć na własne oczy i... przeżyć. — Twoi rodzice są niemagiczni? Cóż... Moi akurat byli czarodziejami, więc nie wiem jak to jest się wychowywać wśród niemagicznych od początku. Ale to nie zmienia faktu, że znam ich świat. Często się wymykałem do niemagicznej Pretorii i przez to mogłem poczuć jak żyją zwykli ludzie. Szczerze mówiąc - potrafiłbym się tam odnaleźć i przeżyć nawet więcej niż tydzień pośród nich, ale... ciągnęłoby mnie do magii, więc nie narażałbym siebie na gniew Ministerstwa. Zwłaszcza w obecnej, napiętej sytuacji. — Odpowiedział bardziej rozwinięcie jeśli chodziło o kwestię życia pośród mugoli. A jeśli chodziło o obecną politykę, cóż... Nie zamierzał się w to wpychać. Nie jego sprawa, chyba, że chodziło o przyznanie obywatelstwa. Tylko tyle go obchodziło to wszystko. Trochę egoizmu w nim było, ale... kto mówił, że tak nie było. Bądź co bądź chciał żyć w Wielkiej Brytanii. Jasne, tęsknił za Pretorią, ale trzeba było ruszać na przód. MOŻE kiedyś tam wróci. Czy lubił poznawać osoby? Ba, ale zależało to jeszcze od tego kim była dana osoba. Nie dzielił w Hogwarcie nikogo na domy i nie martwił się o ich dane cechy. A to dlatego, że za każdą z nich nadal kryły się głębie, które nie da się poznać tylko po liście "wymogów cech". Musiał po prostu na własnej skórze poznać kogoś. Zrazić się lub nie. Obecnie jednak... W przypadku tej osóbki nie czuł się zrażony. Ani trochę. A sekrety Hogwartu? Jeśli będzie trzeba to odkryje je wszystkie. Może z nią... Może z kimś innym. Czas pokaże. Kiedy powiedziała coś o zazdrości, Zefek udawał jakby go to zraziło. Dotknął się swojej klatki piersiowej i zaraz jedynie zrobił "zatkanie". — Przepraszam, co? Musisz mi wybaczyć, ale pod tym swetrem jednak kryją się prawdziwe mięśnie. Na czymś musiałem je wyrobić. Ale na pewno nie na walce z pingwinami... — Bo wbrew pozorom, pływanie z nimi było lepsze. Zaraz wybuchnął jednak śmiechem, wyobrażając sobie fakt, że nie mógłby udawać ciągle zrażenia. Albo, że faktycznie walczył z pingwinkami. Były słodkie. Dopóki nie otworzyły paszczy z zębami. — Jestem teraz złoczyńcą w tej sztuce? No dobra. Tylko będę musiał sam poznać tę całą Olivkę. Znaczy, chyba wiem, że jest prefektem... Ale póki co chyba nie dane nam było wejść sobie w drogę, więc sądzę... że jeszcze trochę mogę się z tobą zmęczyć. — Uśmiech ciągle nie schodził mu z ust, podobnie jak jej. + @Mia Marcello
Mia Marcello
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165
C. szczególne : Czarna skóra, oraz długie czarne, gęste włosy.
Ona o wiele bardziej była fanem mugolskich sportów. W szkole była jedną z najlepszych zawodniczek w piłce ręcznej. Tego sportu bardzo jej brakowało, być może dlatego uważała Quidditch za jakiś podobny do mugolskiego sportu. Jednakże w swoim domu miała na tyle wolnego czasu, że mogła grywać ze znajomymi tym bardziej, że ona należała do dziewcząt, które więcej czasu spędzała z chłopcami niżeli z dziewczynami. Być może dlatego, że ją takie dziewczynki oh ah bardzo denerwowały, na szczęście w Hogwarcie takie dziewczęta nie występują przynajmniej ona z takimi się nie zadaje. Również kochała pływać, jednakże nie miała wiele okazji, żeby zanurzyć się w szkolnym jeziorze. Słyszała, że jest bardzo niebezpieczne, że wiele zwierząt można tam spotkać, ale przecież ona się wcale tym nie przejmowała, wręcz przeciwnie. Lubiła adrenalinę i ryzyko. - Nie powiem, bo trochę brakuję mi tego niemagicznego świata, ale jakoś specjalnie się na tym nie zastanawiam, bo inaczej bym zgłupiała. - powiedziała i wzruszyła ramionami. Miała wielu znajomych w miejscu gdzie mieszkała i jak tylko jest w domu to zawsze się z nimi spotyka. Bardzo ją bolało to, że nie mogła im powiedzieć prawdy, tym bardziej, że ona należała do osób, które lubiły się chwalić, no ale znała zasady więc to całkowicie odpadało. Lubiła poznawać nowych ludzi, ale najważniejsze jest pierwsze wrażenie. Na szczęście gryfon zrobił na niej bardzo pozytywne więc uznawała, że powinna dać im szansę. Może będzie to bardzo wartościowa znajomość. Ale czas pokażę. Być może po rozstaniu się nie będą już więcej ze sobą rozmawiać, tego nie wiadomo. - Wybacz... - prychnęła. Oczywiście sobie żartowała, ale i tak uważała, że nie miałby najmniejszych szans w walce z trolem, nie mając ze sobą różdżki. - Jak będziesz mnie nękał swoją obecnością to na pewno ją poznasz. - mruknęła szczerząc się do niego. Uważała, że całkiem dobrze im się rozmawiało więc możliwe, że będą do siebie ciągnęli, żeby spędzić ze sobą czas. - Chodźmy stąd, bo zamarzam. - powiedziała i wzruszyła ramionami. Niestety ale przez kolor skóry nie zrobi jej się nagle gorąco.
/zt2
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
kostka:B - tracę przedmiot, chcę się pozbyć kompasu marzeń.
Podobno rzeźba trolla rozdawała prezenty jeśli ją czymś nakarmić. Przyszedł tu jednego razu i kręcił się wokół tej drewnianej budowli dobre pół godziny bo nie wiedział gdzie i co dać trollowi do żarcia aby dał jakąś losową nagrodę. Na takowe Eskil był jak najbardziej łasy, a że mu się nie przelewało to cóż, warto próbować swoich sił. Magia była pełna tajemnic, a więc nie uważał, że to głupie. Dopiero jakiś przechodzący czarodziej ulitował się i mu szepnął na ucho co zrobić, w jaki sposób i co można dostać od magicznej rzeźby. Zatem pojawił się tutaj drugi raz, ale już z mięsiwem kupionym w zwyczajnym spożywczaku. Położył żarcie na wielkim drewnianym kciuku trolla i czekał. Czekał. Czekał. Po parunastu minutach podarek zniknął, ale gdzie jakiś bonus? Poczuł się oszukany. Niczego nie dostał? Co to ma znaczyć? Ba, miał się dopiero w igloo dowiedzieć, że zniknął jego nieużywany nigdy kompas. Prawdopodobnie nawet tego nie zauważy, a nawet jeśli już to minie sporo czasu wszak w kufrze miał epicki bałagan. Bardzo rozczarowany tym zakłamaniem odwrócił się na pięcie. Nie poleci tego miejsca, oj nie.
| zt
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Po kilku dniach od przyjazdu mogła chyba stwierdzić, że w pewnym stopniu przywykła do przenikliwego zimna królującego w Norwegii, co jednak nie szło w parze z ograniczeniem ilości ubrań, które na siebie codziennie zakładała wychodząc z ciepłego, przytulnego igloo. Podkoszulek, bluza i kurtka - bez nich nie wyobrażała sobie żadnej wycieczki krajoznawczej, a i tak już kilka razy zdarzyło się, że musiała ratować się zaklęciem rozgrzewającym. Dla tubylców musiała wyglądać komicznie, chodząc po ich okolicach niczym ten pingwin, ale totalnie jej to nie wadziło. Tego dnia zawędrowała nawet całkiem daleko jak na to, gdzie się zapuszczała, ale nie była sama. Po drodze, w miejscu wyglądającym przez śnieg i panujące egipskie ciemności zupełnie tak samo jak każde inne spotkała @Olivia Callahan i niemal od razu wdała się w nią w żywą rozmowę na jakiś zupełnie nieistotny temat. Ale takie przecież były najlepsze! -(...) i tak szłam i szłam, i nagle wpadłam w jakiś dół przykryty śniegiem, więc w ogóle niewidoczny, ale uwierz mi, że takiego dołu to jeszcze nie widziałaś! Nie widziałam stamtąd zupełnie nic, mnie też zresztą nie było widać, bo był taki głęboki, a wyjście z niego to była istna katorga i w pewnej chwili myślałam, że już w życiu mi się to nie uda - nawijała jak katarynka, bo to był jeden z tych momentów, w którym nie potrafiła przestać. - Dobrze, że byłam z kimś, bo chyba bym tam zamarzła. Strasznie niebezpiecznie jest wychodzić gdzieś tu samemu - zakończyła tym niezwykle mądrym zdaniem-ostrzeżeniem i spojrzała na Oli. - A Ty? Miałaś już jakieś przygody w Norwegii? - spytała szczerze zaciekawiona i gotowa wysłuchać teraz superdługiej opowieści dziewczyny, jeśli ta takową by miała. Kierowały się nieustannie w kierunku rzeźby trolla, która - z tego, co mówiły opowieści i tubylcy - słynęła z tego, że obdarzała i karała ludzi. Czemu by i one nie miały spróbować szczęścia?
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Z każdym dniem spędzonym w Norwegii Olivia coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że jest to naprawdę piękna, aczkolwiek równie surowa kraina. Chłód był tu bardziej przenikliwy, a panująca w powietrzu wilgoć jedynie go eskalowała. Niezależnie od ilości warstw ubrań, jakie miała na sobie, Gryfonce wciąż było zimno, a czerwone plamy zdobiące policzki prawie nie znikały. To jednak nie mogło powstrzymać jej przed tym, by korzystać z uroków jakie oferował ten wyjazd. W igloo spędzała naprawdę mało czasu, zwłaszcza, że dręczące nocą demony i tak do tego nie zachęcały. Tym razem postanowiła wybrać się na spacer nieco dalej od znajomych już terenów, które przeczesywała przez ostatnie dni. Noc polarna trwała w najlepsze dodatkowo eksponując piękno zaśnieżonych szczytów oraz lasów, pozwalającym na wręcz namacalnie odczuwanie magii ukrytej w tym widoku. Jakie było jej zdziwienie, kiedy w połowie drogi dołączyła do niej znajoma Puchonka, której widok mimowolnie wywołał szeroki uśmiech na ustach brunetki. Ola była chyba najbardziej uroczą osobą, jaką Callahan poznała w swoim życiu, a ilość słów jaką wyrzucała ze swoich usta, gdy podjęły jakiś temat zawsze pozwalała na to, by zająć myśli przyjemniejszymi rzeczami. - Tu jest tyle śniegu, że nawet patrzenie pod nogi nic nie daje - przyznała, chociaż przez chwilę była autentycznie przerażona opowieścią rudowłosej. Mimochodem skierowała niebieskie tęczówki w dół, patrząc gdzie stawia kolejny krok. - Tym bardziej cieszę się, że cię spotkałam - oznajmiła z wyraźnym zadowoleniem malującym się na twarzy. We dwójkę na pewno miały większe szanse na przetrwanie, zwłaszcza, że wybierały się do miejsca, które owiane było nie do końca dobrą sławą. - W zasadzie nie działo się nic ciekawego. Tylko te demony w igloo, też was tak bardzo męczą? Czasem mam wrażenie, że po takiej nocy z nimi chodzę jak zombie - westchnęła, wypuszczając ciężko powietrze z ust, te zaraz zmieniło się w mleczną parę. - Poza tym dostałam dziwny list z zaproszeniem na randkę - dodała, chociaż nie sądziła, że informacja ta jest tak ciekawa jak opowieść Puchonki, zwłaszcza, że słowo "randka" w ustach Oli brzmiało jak obelga, niżeli coś, co powinno wywoływać ekscytację. Kopnęła butem w śnieżną zaspę wbijając w powietrze biały puch. Naprawdę miała sceptyczne - żeby nie określić go mianem negatywnego - nastawienie do randek.
Siedzenie w igloo to zdecydowanie nie było coś, na co pokusiłaby się na tym czy w ogóle jakimkolwiek wyjeździe, nieważne, jakie warunki panowałyby na zewnątrz i jakie stwory się tam czaiły. Wychodziła z założenia, że skoro gdzieś się już jechało, to fajnie było zobaczyć przynajmniej trochę świata i wyściubić nos z bezpiecznego miejsca noclegowego. Oczywiście różne sytuacje się zdarzały, ale nie warto było niepotrzebnie zaprzątać sobie głowy typowymi "co by było gdyby". Gdyby babcia miała wąsy, to by była dziadkiem. - Całkowicie się z tobą zgadzam! - rzuciła niemal od razu, gdy tylko Olivia skończyła mówić. Stanowiła żywy dowód - i pewnie nie tylko ona - na to, że lepiej było trzymać się na baczności, wybierając się na wycieczkę, a już zwłaszcza samemu, bo mogło być ciężko o pomoc. Widząc jednak, że Gryfonka wyraźnie zaniepokoiła się perspektywą wpadnięcia w podobny dół, pospieszyła z wyjaśnieniami. - Ale spokojnie, serio, jeśli idzie się wyznaczoną drogą, to są marne szanse na takie... niespodzianki. Trzeba po prostu uważać, żeby przez nieuwagę nie zejść gdzieś na bok. Przepraszam, nie chciałam cię straszyć - powiedziała skruszona i zmarszczyła nosek, ale że była opatulona szalikiem, to prawdopodobnie nawet nie było tego widać. Może to i lepiej. - Do tej pory zdarzyło się chyba ze dwa razy, że wstałam totalnie niewyspana, ale słyszałam, że niektórzy rzeczywiście mają problemy z tymi paskudami. Zawsze i tak lepsze takie spotkanie z nimi przez szyby niż twarzą w twarz, ale no nie jest to nic przyjemnego. Nawet kawa nie pomaga! - westchnęła z żalem, bo choć za tym czarnym napojem nie przepadała, to podjęła pewnego nieszczęsnego dnia próbę ratowania się nim i nic z tego nie wyszło - dalej czuła się jak po co najmniej nieprzespanym tygodniu, a nie jednej nocy. Tak, to zdecydowanie było minusem tych ferii, ale pozytywów znajdowała o wiele więcej, to najważniejsze! - Oo, od kogo? - spytała zaciekawiona, chociaż już jedno spojrzenie na Olivię pozwoliło jej sądzić, że ta nie podchodzi do tego tak entuzjastycznie. - Jeśli mogę spytać, oczywiście - dodała pospiesznie, nie chcąc wyjść na wścibską ani nic takiego. Tym bardziej że nie były przyjaciółkami i ich rozmowy ograniczały się raczej do luźnych tematów - przynajmniej do tej pory. - I co masz na myśli, mówiąc dziwny list? - Zmarszczyła brwi, nie do końca pojmując, co ma przez to rozumieć, gdyż pod tymi słowami mogło kryć się dosłownie wszystko. Ludzie mieli różne pomysły. Gdzieś w międzyczasie tej wędrówki poczuła, że powietrze wyraźnie zaczęło drżeć, a z opowieści mieszkańców wiedziała, że to oznacza dotarcie do rzeźby trolla. Żeby się w tym tak zupełnie upewnić, wymamrotała pod nosem Lumos Sphaera (którego nawiasem mówiąc, niedawno się nauczyła) i posłała kulę światła w górę, aby oświetliła im okolicę. I faktycznie, były już na miejscu. - Robi wrażenie, to trzeba przyznać - powiedziała, przyglądając się wielkiej figurze.
Nie było nic bardziej fascynującego w podróżach niżeli możliwość odkrywania nowych miejsc, nawet jeśli czasem wiązało się to z ryzykiem, na które nie było się przygotowanym. W pamięci wciąż miała wspomnienie zeszłorocznych ferii, kiedy to wraz z dwiema towarzyszkami utknęła na sporej wysokości, będąc zmuszoną spędzić tak całą noc. Było to na tyle przerażające, że ilekroć wracała do tego wydarzenia w myślach na ciele brunetki pojawiała się gęsia skórka - nienawidziła wysokości. Teraz postanowiła wykazywać się większą rozwagą, chociaż to nie zawsze szło w parze ze szczęściem, wszakże większość niespodzianek w życiu było wynikiem zwykłego zbiegu okoliczności. Ten przytrafił się również Oli, jednak dzięki temu miała do opowiedzenia ciekawa, przez ułamek sekundy marzącą krew w żyłach historię. - W takim razie trzymajmy się wyznaczonej ścieżki - stwierdziła z uśmiechem, patrząc na wydeptaną w śniegu drogę, co świadczyło o tym, że nie były pierwszymi osobami które przemierzały ten szlak. Czyżby więcej śmiałków postanowiło stawić czoła strasznemu trollowi? To w pewien sposób było pocieszające, bo ślady butów wskazywały na to, że jednak udało się komuś przeżyć i wrócić. Świadomość tego poprawiła Olivii humor, dlatego uśmiechnęła się do swojej towarzyszki szeroko, czując jak chłód szczypie ją w policzki, wywołując na nich czerwone niczym dojrzałe truskawki plamy. - Ja jestem śpiochem, więc dla mnie każda nieprzespana minuta jest ciężka do zniesienia - westchnęła, chociaż nie sądziła, że Puchonka zrozumie co czuła. - I od kawy wolę gorącą czekoladę - dodała, mimowolnie oblizując wargi na wspomnienie o słodkim, ciemnym napoju. - Jeśli uda nam się przeżyć, to zapraszam cię na taką z piankami, jest o b ł ę d n a - zażartowała, wyrażając dodatkowo szczerą opinię na temat połączenia gęstej czekolady i miękkich pianek. Nie była pewna czy dzielenie się z Olą informacją o tajemniczym liście będącym jednocześnie zaproszeniem na randkę było dobrym pomysłem, zwłaszcza, że przedtem nie były ze sobą zbyt blisko, jednak była to jedyna ciekawa rzecz, jaka przytrafiła się Gryfonce podczas tych ferii, a w dodatku nie za bardzo miała kogoś się w tej kwestii poradzić. Odey gdzieś wybyła pisząc jej tylko kilka tajemniczych słów na wizie, z Maxem stosunki wciąż były niepewne, a Boyd - nie chciała mu zawracać głowy takimi banałami, chociaż w blasku ostatnich wydarzeń o których mówiła jej gryfońska przyjaciółka list od nieznajomego mógł budzić niepokój. - Nie mam pojęcia - odpowiedziała, wzruszając przy tym ramionami, choć gest ten był niewidoczny pod warstwą puchowej kurtki. - Podpisany był "Nieznajomy" dlatego budzi we mnie tyle wątpliwości - przyznała, przygryzając dolną wargę, chociaż nie zwierzyła się rudowłosej czym były one motywowane. - Dziwny, bo nie ma tam niczego poza datą i miejscem, a jeszcze ten dziwny dopisek "kto nie ryzykuje nie pije szampana", jakby ktoś celowo rzucał mi wyzwanie - wyjaśniła, nie będąc pewna czy przypadkiem nie pochodzi do tego zbyt podejrzliwie. Niestety wydarzenia ostatnich miesięcy sprawiły, że stała się ostrożniejsza, bo dawniej nie wahania przyjęłaby propozycję takiego spotkania, nawet jeśli nazywane było mianem randki. Olivia również wyczuła nagła zamianę, czując dziwne przyjemni-nieprzyjemne mrowienie pod skórą. Obdarzyła Olę, nieco niepewnym spojrzeniem, a kiedy ta rzuciła zaklęcie rozświetlając okolice im oczom ukazał się wielki posąg trolla wykonany z kamienia, jednak nie to było najbardziej fascynujące, a fakt, że ten się poruszał. Brunetka wstrzymała oddech przez chwilę wpatrując się w skalną postać w milczeniu, kiedy jej uwaga została zwrócona przez niewielką tabliczkę, która błysnęła oświetlona strumieniem światła. - Spójrz - zwróciła się do Puchonki, chcąc zwrócić również jej uwagę. Napis głosił: Nakarm mnie, a otrzymasz to, czego się nie spodziewasz. -Masz coś ze sobą? - zapytała, bo sama nie była do końca przygotowana na taką ewentualność, mając w torbie jedynie kilka plasterków suszonego mięsa, które było przysmakiem mieszkających tu ludzi. Czy to mogło podchodzić pod surowe?
Spojrzałem, jeszcze raz na otaczające mnie przestrzeń. Nie powiem widoki w Norwegi, odbiegały od tego, do czego byłem przyzwyczajony. Nawet w moich rodzinny stronach nie było tyle śniegu. Codziennie wybierałem się na bieganie w środku dnia, aby zachować kondycję. Mój oddech był spokojny mimo zimna. Jednak mój strój do biegania zawsze mnie irytował. Po co wymyślili coś, co tak przykleja się do ciała. Jedyna dobra nowina, że był czarny. Nie musiałem martwić się o to, że będę wyglądał jak kolorowy błazen. Po godzinie biegania naglę, znalazłem się koło posągu. Spojrzałem na 20-metrowe monstrum. Zobaczyłem małą wiewiórkę, wyjąłem kilka orzeszków z kieszeni spodni i ją poczęstowałem. Siedziałem tak kilka minut w spokoju oglądając jak zwierzątko zajada się smakołykiem. Ta żarliwość, z jaka wgryzała się w twardą skorupę, była onieśmielająca. Małe łapki biegały w tą i z powrotem szukając najlepszego miejsca do złapania ofiary. Naprawdę widok, który daje ukojenie sercu.
Spojrzałem jeszcze raz na rzeźbę i zacząłem czytać tabliczkę. To było interesujące, nie spodziewałem się czegoś takiego. Naglę w głowie, odezwał się głos.-Stara magia ah jak ja dawno nie widziałem czegoś takiego. Ciekawe czy nie powstała ona za moich czasów.- Popukałem w naszyjnik, co spowodowało reakcję.-HEJ ty niewdzięczny bachorze, ja tu mówię ci coś ciekawego, a ty mi nawalasz w moje naczynie, jak ja bym żył to już dawno byś poznał, co to znaczy respekt dla starszych.- Zacząłem chodzić wokół posągu, badać każdy jego cal. Nie mogłem jednak znaleźć, żadnego przedmiotu, który by mógłby być katalizatorem. Co jakiś czas pukałem w nią małym palcem, aby sprawdzić, czy nie ma jakieś tajemnicy w monumencie. Po chwili ukucnąłem przed posągiem i zacząłem obmacywać tabliczkę. Naglę, spojrzałem, za siebie gdzie spostrzegłem. @Felinus Faolán Lowell Na mojej twarzy pojawiło się zdziwienie, od jakiego czasu on mi się przyglądał, jak badałem tę rzeźbę. Wstałem z ziemi, otrzepałem się, po czym ukłoniłem w moim zwyczajowym geście na przywitanie.-Witaj ehem przepraszam, ale chyba nie znam twojego imienia. Spotkaliśmy się niedawno jam jest Morius Crow z rodu Crow. Ostatnim razem chyba się nie przedstawiłeś, więc wybacz mi.- Uniosłem głowę i się uśmiechnąłem. Nie wiedziałem, co on tu robi, jednak spodziewałem się, że chodzi o ten posąg za mną.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Po wyjściu z Igloo #3 Ekwipunek: x2 wiggenowe, Krzyż Dilys, różdżka (+5 CM)
Ostatnio czuł się gorzej, ale nie mógł za ten stan winić nikogo, oprócz samego siebie. Nie bez powodu zatem, tuż po wyjściu z gry w rozbieranego barona, wszak zauważył tę niechęć w oczach samego Fillina, postanowił udać się gdziekolwiek. Niosąc w torbie jakieś drobne smakołyki, trudno było poruszać się bez jakiegokolwiek wiggenowego w zanadrzu. Zawsze przecież je nosił - od kiedy okazało się, iż brak możliwości rzucania czarów, pod wpływem wyczerpania własnej sygnatury, potrafi sprowadzić kolejne problemy. Kolejne pytania cisnące się na usta, wydawane poprzez fałdy głosowe, kiedy to człowiek nie potrafi się przed nimi powstrzymać. Osobiście wolał ich uniknąć, w związku z czym nie bez powodu czuł się tak, jakby powinien poniekąd na siebie uważać, ale pewnego rodzaju autodestrukcja rozgrywała się pod kopułą jego czaszki, w związku z czym niespecjalnie interesowało go to, co może się wydarzyć. Stety niestety - ciągłe ratowanie innych przyczyniło się do braku wrażliwości wobec samego siebie i tym samym wyczerpania, które to przedzierało się przez tkanki i wyżerało je od środka. Tym razem szedł uzbrojony w dostawę eliksirów od Skylera, który to postanowił je urozmaicić cynamonowym aromatem. Nie przeszkadzało mu w ogóle to, iż wędrował sam, a coś mogło mu się złego przytrafić - obecnie miał na to wyrąbane w jakikolwiek sposób. Próbował zatem znaleźć ujście własnej, negatywnej energii poprzez wysiłek, za który to postanowił się chwycić, byleby móc zadziałać w dobrej mierze wobec samego siebie. Wszak wypełnienie czegokolwiek, gdy człowiek czuje się rozbity poniekąd na kilka kawałków, wcale nie sprawia aż takiej przyjemności. Szedł zatem, jakoby donikąd, szukając jakiejkolwiek atrakcji, która mogłaby się przyczynić do rozlania adrenaliny po jego ciele. - Morius Crow. - mruknął, kiedy to udało mu się dostrzec (nie)szczęśnika, plątającego się dookoła rzeźby trolla, która to wydawała się być nasączona pradawną magią. Wyczuwał to - pomimo częściowego zmęczenia poprzednimi sytuacjami, wykorzystywaniem zaklęć... był w stanie zauważyć. Jakoby drżenie przedzierało się poprzez różdżkę z rdzeniem z serca buchorożca, aczkolwiek na razie było nikłe, jedynie reagujące na znajdującą się w otoczeniu magię. - Ciekawość, intuicja? Ogromna rzeźba; czuć od niej magię, jakoby miała coś do zaoferowania. - zapytał się, kiwając głową w stronę rzeźby trolla, samemu starając się odczytać, co znajduje się na tabliczce. Osobiście był ciekawy, co to dwudziestometrowe monstrum jest w stanie zaoferować, chociaż prędzej wystrzegał się tego, by znowu ktoś nie zechciał kierować własnej dłoni w stronę drewnianego patyczka i (być może) rzucić paru zaklęć. Bo nie widział siebie ani w roli sofy, ani jako uczestnika dramatu tapicerkowego.
Spoglądałem na chłopaka, nie wiedząc, co mu chodzi po głowie. Następna nierozwiązana zagadka, ostatnio, naprawdę za dużo było pytań bez odpowiedzi. Spoglądałem na niego dalej z uśmiechem na twarzy. -Przepraszam ziemia tutaj, źle się czujesz?- Nie wiedziałem, czy po prostu miał gdzieś moje przywitanie, czy odpłynął w swój własny świat. Straciłem zainteresowanie nową osobą i spojrzałem na wiewiórkę, która wskoczyła mi na nogę, próbując znaleźć, dojście do orzechów. Delikatnie ją złapałem i położyłem na ramieniu. Po czym poczęstowałem następnym orzechem. Przez chwilę głaskałem ją delikatnie, i karmiłem, bo zwierzątko było naprawdę uroczę. Mimo wszystko nie potrafiłem oprzeć się zwierzętom zwłaszcza jak posilały się.
Spojrzałem z powrotem na rzeźbę. Duch powiedział, że zawiera ona starą magię. Jednak skąd drzemało to moc. Każde zaklęcie potrzebuje katalizatora. Nawet stara magia, czyżby rzeźba była katalizatorem. Jednak po co tworzyć coś takiego, dla jednej magi. Nie łatwiej zrobić coś, co łatwiej da się transportować. Usłyszałem chłopaka, który zaczął do siebie mówić. Na co stwierdziłem. -Jeśli coś oferuje, to pewnie coś zabiera, jednak czy jest to wartę problemów.- Nie chciałem, wierzyć jakiemuś posągowi. Przecież nie wiadomo czy to nie była przypadkiem czarna magia. Spojrzałem, jak czyta tabliczkę, co było naturalne w tym momencie. -Najwyraźniej składając ofiarę z jedzenia, można otrzymać jakąś nagrodę. Jednak uważam, że jeśli da się temu czemuś coś, co mu nie zasmakuje, to zostaniemy ukarani.- Mówiłem to zbliżając się bliżej do felka. Zdjąłem rękawiczkę, po czym wyciągnąłem jeszcze raz dłoń w jego stronę. Miałem nadzieję, że ten gest pozwoli mi, chociaż poznać imię osoby, bliskiej temu interesującemu zwierzakowi zwanemu Max. @Felinus Faolán Lowell
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Ostatnio nie czuł się lepiej, w związku z czym nawet nie zarejestrował w żaden szczególny sposób wcześniej skierowanych słów - jakoby mózg, nie chcąc kolejnej dysputy, zdecydował się je zignorować, co było co najmniej dziwne. Sam nie wiedział, z czego to wynika, niemniej jednak, po wcześniejszym zagapieniu się w posąg i usłyszeniu kolejnych zdań, trudno było nie czuć zdziwienia kryjącego się pod kopułą czaszki. Może to rzeczywistość zaczęła płatać mu figle. A może to po prostu on sam już nie miał siły na otaczającą go rzeczywistość, w związku z czym odchodził w cień, kompletnie nie interesując się zdaniem innych. W jednym momencie wyjął z kieszeni papierosy, by tym samym jednego z nich odpalić, napawając się przyjemnym, nikotynowym zastrzykiem, który to mógłby trochę uspokoić jego pędzące i galopujące myśli. - Ooooch. - powiedziawszy to słowo, przez krótki moment umieścił szluga między palcami, zanim to nie powrócił i w pełni nie spojrzał na niego, starając się wybadać cokolwiek. Przypomniał sobie poprzednio zadane pytanie, wszak nieuprzejmym było je ignorować, ale czy musiał na nie odpowiadać? Niespecjalnie mu się ku temu jednak śpieszyło. - Częściowo. - odpowiedział, zanim to nie usunął z nogawek części śniegu, wkładając z powrotem papierosa do gęby. Jakoś niespecjalnie się przejmował tym, iż pali przy innym papierosy, w związku z czym na jego twarzy znajdował się spokój i pewnego rodzaju zmęczenie. Rzeczywiście ostatnio nie komunikował dobrze. Rzucanie jednak kilkudziesięciu zaklęć w ciągu jednej godziny mogło przyczynić się do uczucia znużenia, w związku z czym nie tylko spał wyjątkowo długo, ale też i jadł od cholery. - Felinus Faolán Lowell. - mruknął, zanim to nie przyjrzał się tabliczce. Na krótki moment przyglądnął się tym samym interakcji Moriusa z wiewiórką, co było co najmniej zabawne. Nie znał go - mało kto zdawał się go znać - a jednak zwierzęta do niego lgnęły. Tak samo miał ostatnio; nim się obejrzał, a cały zwierzyniec powiększył się o memrotka i dwa puszki, co było dość sporym osiągnięciem. Półtora miesiąca i mógł praktycznie otwierać własne mini-zoo, za które pobierałby stosowne opłaty. Pamiętał nadal jego chłodne spojrzenie, a jednak wobec zwierząt przejawiał pewnego rodzaju dobro. Być może dlatego, bo ludzie są problematyczni, a zwierzęta myślą jednofalowo i nie zależy im tak naprawdę na korzyściach usytuowanych poprzez gniew, zazdrość, chore ambicje? Podał mu tym samym dłoń, w geście przywitania; jeden z tych przyjaźniejszych gestów, zapoznawczych, przedstawiających, że osoba nie ma tak naprawdę niczego złego za uszami. A może i ma - ale to mniejsza. - Lubisz zwierzęta? - zapytał się, zagaił, wszak intrygowało go to - sam je zabijał wcześniej, w związku z czym niespecjalnie mógł się wypowiedzieć na ten temat, że je lubi. Bo nosił na swoich dłoniach znacznie więcej krwi, niż ktokolwiek inny. Ale też, poniekąd wybielał własne imię poprzez pomoc innym ludziom, choć ostatnio wypalił się do tego stopnia, iż nie do końca prawidłowo funkcjonował. Pomoc Robin, pomoc na wycieczce, pomoc wszędzie - ludzie wymagają pomocy. Ale mało kto potrafi zauważyć, że jednak coś z nim też jest nie tak; nie zamierzał jednak się tym jakoś szczególnie chwalić. Tym bardziej, że zamknięta postawa ciała wręcz zalecała odbiorcom, by nie próbowali w żaden sposób przekraczać wyznaczanych przez niego granic. Tabliczka zdawała się ukrywać jakąś informację - z początku nieźle i skrzętnie zapieczętowaną, ale usunięcie z niej zbędnego śniegu i kurzu pozwoliło dostrzec jej prawdziwy sens, na co zastanowił się przez krótki moment. Mięso - najróżniejszego rodzaju - mogło zaspokoić głód rzeźby, co uaktywniło w nim chęć wykonania z samego siebie ofiary. Wycięcia chociażby niewielkiej części własnego mięśnia, który to zostałby jednocześnie zregenerowany; niemniej jednak czekał. - Ja jestem gotów zaryzykować. - odpowiedziawszy, zgasił tym samym papierosa, by schować przetransmutowany odpad w guziczek, który to umieścił w kieszeni własnej kurtki. Może nie powinien, ale coś próbowało go do tego pchnąć. Zdolność autodestrukcji, zaryzykowania, wszak spotykały go rzeczy znacznie gorsze - czym jest odcięcie sobie kilkucentymetrowego kawałka mięśnia od wgryzających się w miednicę kłów, próbujących ją tym samym rozszarpać? No właśnie. Chciał zatem dać skromną ofiarę, ale za to od serca. - Dlatego, jeżeli nie chcesz, to możesz się odsunąć. Ewentualne efekty dotkną mnie, a nie ciebie; odwróć wzrok. - zaproponował, zanim to nie wziął tym samym różdżki w dłoń i nie zaczął działać; niespecjalnie się martwił o potencjalne konsekwencje, kiedy to Scalpello odniosło należyty skutek, a on, jak gdyby nigdy nic, wyciął niezbyt spory kawałek mięśnia z łydki. Niezbyt spory, wszak liczył na to, iż wiggenowy podoła regeneracji, a świeże, ciepłe mięso jeszcze, zdoła tym samym przekonać swoją niewielką ilością magiczną siłę trzymającą figurę w ryzach. Tam wyciął, gdzie już wcześniej miał bliznę, by tym samym, poprzez odczucie odpowiedniego bólu, który to pobudzał go do działania; zaniósł tę drobną ofiarę przed trolla. Kiedy tak się stało, jedzenie zniknęło, a krew sączyła się jeszcze przez krótki moment, zanim to nie zaleczył rany. Mięśnie na twarzy ani mu nie drgnęły; jak był w stanie rozjebać sobie kość samoistnie, takie działanie na tkance nie sprawiało mu żadnego problemu. Oprócz zaciśnięcia zębów, kiedy to wlał wreszcie do swojego organizmu eliksir wiggenowy, wcześniej zasklepiając tkankę za pomocą Vulnery Arcuatum. - Nic się nie dzieje. Żadnych efektów, a jedzenie zniknęło. - westchnął ciężko, spoglądając w stronę Moriusa. Niespecjalnie interesował się tym, co chłopak może o nim sądzić, aczkolwiek samemu wyciągnął z paczki fajek jeszcze jednego szluga, by tym samym napawać się jego właściwościami uzależniającymi.
Literka=D Spoglądałem, jak chłopak zapala papierosa. Nie robiło mi to wielkiej różnicy, sam nie raz paliłem. Jednak było to w towarzystwie osób, które łakną tego nałogu. Wielu uciekało tym od stresu codziennego życia. Jak głupie to jest, lecz rozumiałem to. Wszak sam nie miałem lekko, choć do bólu moim zdaniem było to dalekie. Problemy zawsze będą jak gwiazdy na niebie. A branie ich do siebie tylko obciąży umysł niepotrzebnie. Gdy Felek odpowiedział na moje pytanie, kiwnąłem tylko głową. Nie miałem zamiaru drążyć tematu, wyglądał na zmęczonego. Moja głowa i tak dalej odczuwała ostatnie wrażenia w lesie. Dlatego nie chciałem jej wysilać jeszcze bardziej. Po uściśnięciu dłoni i dowiedzeniu się imienia chłopaka odpowiedziałem krótko. -Koci, ciekawe imię.- Kiedyś zdarzyło mi się w bibliotece badać różne słowa. Felinus znaczył koci czy coś takiego, a pochodzenie wywodziło się z miejsca urodzenia, tego dziadowskiego ducha. Może dlatego zapamiętałem to słowo. Na chwilę moje oczy przyglądały się chłopakowi, aby dotrzeć jakąś kotowatość, ale szybko stwierdziłem, że jest to bez sensu.
Zauważyłem, jak Felek spogląda na moją zabawę z istotką. Więc nawet nie ukrywałem uśmiechu. Nowa towarzyszka, była dość łapczywa i co chwilę drapała w moje ubranie, aby dostać następną przekąskę. Nie rozumiałem, jak stworzenie lasu, może być tak mało płochliwe. Jednak przypomniałem sobie, że nawet wąż Maxa nie zaatakował mnie gdy go głaskałem. Spoglądałem na nią przez chwilę zdziwiony. Jej oczki były jak ciemna odchłań bez dna. Wreszcie odpowiedziałem na jego pytanie.-Nie wiem, szczerze. Zwierzęta po prostu są inne od nas, a zarazem tak podobne, może odrobinę mniej problematyczne.- Stwierdziłem fakty, nie rozumiałem, dlaczego one do mnie podchodziły. Może brak emocji był przyczyną tego. Nie miałem tej aury, jaką ludzie wokół siebie rozprzestrzeniają. Złapałem wiewiórkę za futerko i położyłem na ziemi, po czym oddałem jej ostatnie orzechy, które miałem w kieszeni. Nadal lekko przykucnięty spytałem. -A ty lubisz zwierzęta?- Nie miałem pojęcia o bliznach, jakie nosił w sercu felek. Dlatego uważałem to pytanie za odpowiednie.
Spojrzałem jak chłopak, odczytuje tablice i wypowiada słowa. To było niespodziewane determinacja na jego twarzy, była intrygująca. Jeszcze przed chwilą wyglądał na zmęczonego a teraz gotowego stawić czoła całemu światu. Jednak nie rozumiałem czemu mam się odsuwać. Widok, który ujrzałem, zaparował mi wdech w piersiach, a zarazem metaliczny zapach krwi dostał się do moich nozdrzy. Po chwili ofiara zniknęła, a ja złapałem się za głowę. Śmiech przeklętego dziadostwa grał mi w głowie jak najgorsza muzyka świata. Zrozumiałem, że efekt się jakiś pojawił. Bo duch naglę, powiedział. -Pa pa przyjacielu.- W zadumie wypowiedziałem słowa -Eh moim zdaniem twoja ofiara została nieprzyjęta pozytywnie. Mam jakieś takie dziwne przeczucie więc chyba trzeba sprawdzić to jeszcze raz.- Spojrzałem na wiewiórkę, która dalej zajadała się moimi orzechami. Złapałem ją za futerko i poszukałem jakiegoś kamienia. Przytrzymałem ją do ziemi i roztrzaskałem jej głowę kamieniem. Po czym udałem się przed posąg. Położyłem ją przed nim i wypowiedziałem słowa.-Mam nadzieje, że jesteś teraz w lepszym miejscu.- Znów zabrzmiał śmiech w mojej głowie, po czym poczułem jak moja lewa ręka, trzaska jak również to usłyszałem. Ból, który przeszył moje ciało, spowodował, że z moich oczu poleciały łzy. Padłem na ziemie, wgryzając się w prawą dłoń, aby stłumić krzyk, który ledwo trzymałem w sobie. -Ojojoj rączkę sobie połamałeś widać, że ta wiewiórka była przyjacielem tego posągu.-Duch dalej nabijał się z mojego cierpienia. A ja tylko wydukałem z siebie.-For Bloodie Hell jak wiewiórka może być przyjacielem starej magi. Na Merlina jak to boli.- Z prawej dłoni sączyła się krew, jak wbijałem w nią swoją szczękę. Nie miałem zamiaru, odpuścić. Nareszcie przestała strzelać, jednak wiedziałem, że kość w środku to praktycznie teraz pył. Uniosłem się z ziemi, próbując nie ruszać lewą ręką.-Na to wygląda, że miałem rację co do nieryzykowania. Będę musiał teraz znaleźć profesora, aby mi rękę naprawił.- Otarłem moją twarz z łez i miałem mój naturalny uśmiech na twarzy. Jednak w moich oczach było widać, że dalej walczę z bólem. @Felinus Faolán Lowell
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Owszem, nałóg pozwalał mu poniekąd uciec od problemów dnia codziennego. Przez krótki moment, kiedy to obserwował nikły dym, wzrastający się w coraz to większą chmurę, nic nie miało wówczas znaczenia. Ani kłopoty, z którymi to się zmagał, ani myśli, które to brnęły przez jego umysł, nie dając ani krzty spokoju. Ani momentu na zaczerpnięcie oddechu, który to mógł mu uratować życie. Wówczas mógł na krótki moment odpocząć - mógł oddać się w ciut inne ramiona, aniżeli te, z którymi to miał do czynienia w życiu codziennym. Sam Lowell wiedział jednak, iż jest to jedynie chwilowy stan - stan, który to zostanie zażegnany wraz z wypaleniem szluga i minięciem kilku dobrych minut, wszak nic nie trwa wiecznie. Wtedy ta szara rzeczywistość, w której to sam stawał się ponownie katem, postanowi przyjść z powrotem, uderzając jeszcze mocniej, z jeszcze większą perfidnością. I o ile sam wiedział, że wykonywał parę kroków do tyłu, o ile sam wiedział, że to wszystko jest jego winą, wszak nie potrafi normalnie podejść do wielu aspektów, o tyle jednak również nie mógł zatrzymać samego siebie w tychże postanowieniach. - Dziwne poniekąd. - ale sam przecież nie wybierał jako tako, jak dokładnie ma się nazywać. Ojciec wykazał się ogromną kreatywnością na ten temat, w związku z czym niespecjalnie cieszył się z tego, jak się nazywał, ale koniec końców musiał przyznać - nazywał się oryginalnie. Stety niestety, wszak ta oryginalność powodowała, iż nie mógł przejść jako zwykły szarak wśród Kowalskich, co mogło stanowić ogromny problem, gdyby ktoś jednak zapamiętał jego pełne inicjały. Wolał osobiście drugie imię - Faolán wiązało się poniekąd z jego patronusem - aczkolwiek sam nie zamierzał się do tego przyznawać. Co jak co, ale pewne restrykcje wobec własnego zachowania posiadał. Człowiek, jako gatunek ludzki, zawładnął nad naprawdę wieloma aspektami natury. Okiełznał potwory, rozpoczął hodowle na skalę światową, podporządkował sobie pogodę. To właśnie w rękach homo sapiens znajdowała się ta moc kreatywności, moc uwolnionego umysłu, ale też i moc destrukcji, niszczenia. Wszak to, co znajduje się dookoła, może zostało podporządkowane, ale jakim kosztem - tego nie wiadomo do końca. Na pewno kosztem wielu stworzeń, wielu roślin, kosztem zanieczyszczeń, kosztem wydobywania surowców naturalnych, które to nie będą istniały w nieskończoność - kosztem dosłownie wszystkiego na rzecz własnej wygodny. Pierdoląc to, co pierwotne i o co należy dbać. - Różnią się od ludzi, bo nie są zbyt skomplikowane. - przyznał szczerze, kiedy to patrzył na bawiącego się Moriusa. Co jak co, ale ten widok był zarówno intrygujący, jak i niepokojący. Dziwna podświadomość mówiła mu, że to nie jest do końca tak, jakby to było zainicjowane bez żadnych problemów ze strony Crowa. Podejrzewał, iż coś... coś musiało być jednak na rzeczy. I chociaż nie wiedział, co konkretnie - niespecjalnie mu ten stan rzeczy pasował. Dlatego czekoladowe tęczówki spoglądały spokojnie, aczkolwiek kryjąc za sobą, za umiejętnością oklumencji, ludzką ostrożność, jako że nie do końca wiedział, co ze sobą zrobić. Niezbyt szczególnie rozczulał się nad samym sobą w tym procesie. Mięsień, który to wyciął, zdawał się mieć pewne podwaliny niepokojącego zachowania, aczkolwiek sam nie zwrócił na to żadnej szczególnej uwagi. Tabliczka wyraźnie mówiła, czego żąda troll, w związku z czym był w stanie to spełnić - własnym kosztem, wszak nie widział sensu w targaniu do tego ani Moriusa, ani wiewiórki. Nawet jeżeli obydwóm mógł złamać kręgosłupy i tym samym zwiększyć skuteczność własnych działań; nie. Czułby wtedy do siebie jeszcze większy wstręt niż zazwyczaj - nie potrafił, mimo własnego stanu, przejść obojętnie wobec ludzkiego cierpienia. - Zobaczymy jeszcze. Może to nie jest natychmiastowy efekt. - przyznał szczerze. Skąd miał wiedzieć, co mu obecnie troll chciał dać? No właśnie - czuł się tak, jakby błądził po labiryncie, szukając najbliższego wyjścia. A to właśnie jest najciemniej przed świtem - jakoby oczekując w ciszy trwającej przed burzą na jakiekolwiek skutki, aczkolwiek te nie zawitały w żadnym stopniu. A przynajmniej jeszcze nie wiedział, że jeden z jego uczestników pięknego zoo postanowi uciec. Tutaj, w Norwegii. Przyglądał się jednak na to, co się dalej odpierdoliło. I szczerze, o ile zachowywał należyty spokój, o ile potrafił nad sobą kontrolować, o ile nawet żaden mięsień mu na twarzy nie drgnął, poczuł dziwne ukłucie nienawiści, jakie to przejęło jego serce. Rozumiał wiele. Rozumiał wszystko. Świat nie jest idealny, sam go nie zbawi; może otaczać się tylko i wyłącznie osobami, dzięki którymi to częściowo zdoła odzyskać wiarę w ludzi, ale szczerze? Nienawidził wykorzystywania cudzego zaufania w celach własnego zysku. Wiedział, na czym to polega. Nie znajdując innego rozwiązania, Crow postanowił sięgnąć po najbliższą możliwą opcję, zamiast zawrócić chociażby do jakiegoś pobliskiego sklepu. Postanowił wykorzystać zaufanie stworzenia, by tym samym, jak gdyby nigdy nic... utłuc je kamieniem. Na taki widok byłby całkowicie obojętny parę miesięcy temu. Teraz jednak odczuwał dziwny żal, który to nakazywał mu poczuć się jak ostatnie ścierwo. Być może za bardzo wcielił się w rolę wiewiórki. Być może to właśnie pokazywało, jak bardzo obawiał się relacji międzyludzkich - bał się bycia wiewiórką, którą to ktoś postanowi poświęcić w celach czysto rozrywkowych. Zarobkowych. Polegających na czystym zysku. Wkurzało go to; niemniej jednak, zanim to zdołał jakkolwiek zareagować, choć krył w sobie cały ten bagaż, ofiara została tym samym złożona. I nie miałby wobec niej nic przeciwko, gdyby nie polegała na zdobyciu zaufania za pomocą orzechów. Bo może była w lepszym miejscu - o ile coś istniało. Trzask ręki był tylko dopełnieniem tego całego pierdolnika dziejącego się pod kopułą czaszki. Zbyt długo jednak się nad tym nie rozmyślał - rzuciwszy Duritio, połączone z Levatur Dolor, nie chciał, by jakkolwiek krzyki zwróciły uwagę tubylców w ich własną stronę, choć te nawet się nie wydobyły, gdyż chłopak postanowił je stłumić poprzez wgryzienie się w rękę. Czy czuł satysfakcję? Nie, nie czuł. Czuł się jak gówno, poprzez własną ofiarę wplątując w to nie tylko życie wiewiórki, lecz także kondycję i stan fizyczny Crowa. Nawet jak go nie znał; nawet jeżeli czuł, że nie powinien mu do końca pomagać, pozwalając samemu ponieść krzyż, który to otrzymał, postanowił od razu działać. Poczuć się z powrotem jak w igloo u Robin, kiedy to rzucał raz po raz zaklęcia w odpowiedniej kolejności. Levatur Dolor, by zmniejszyć wrażenia bólowe. Duritio, by znieczulić. Surexposition, by sprawdzić przemieszczenie kości i złamania. Locus, by nastawić. Surexposition, by sprawdzić nastawienie. Episkey, by zaleczyć. I tak w mantrę, kiedy to wziął cięższy wdech, nie czując się na siłach, kiedy to już wcześniej wykorzystał własne. Ile to dni minęło? Niecałe dwa, kiedy to ponownie musiał się bawić w polowego uzdrowiciela. - No to ładnie cię ta rzeźba urządziła. - powiedziawszy, rzucał zaklęcia niewerbalnie, odpowiednio zajmując się przemieszczeniami i złamaniami. Co jak co, ale nie chciał nakładać ani profesor Whitehorn, ani profesorowi Williamsowi więcej roboty. I tak mieli już od zarąbania, w związku z jego utratą, w związku z ciążą półwili. Naprawdę, zbyt wiele rzeczy się działo, by mógł je tak po prostu ignorować. - Nie ma sensu wplątywać w to nauczycieli. Mają też własne rzeczy na głowie. - mruknął, kiedy to leczył kolejne złamania. Wyglądało to na robotę wymagającą nakładu co najmniej półgodzinnego.
Nie rozumiałem jego postawy, mowa ciała była czymś, co dało się łatwo odczytać. Jednak z drugiej strony, było wielką zagadką. Każda istota miała inną z powodu wychowania. Wpatrywanie się w obłoki dymu było chwilowym przyćmieniem rzeczywistości. Dlatego ja nie robię tego. Kroczę drogą, która może kosztować mnie życie. Nie boję się tego, bo wieżę, że moje ambicje są tymi właściwymi. Jednak w zamyśleniu spoglądałem na niebo, nie wiedząc jeszcze jak dzisiejszy dzień, potoczy się w stronę bólu i cierpienia.
-Przynajmniej lepsze niż moje, jak moje istnienie jestem tylko brudem mojej rodziny. Nieistotnym stworzeniem, wypadkiem przy pracy.- Żartobliwie sobie dodałem to co było prawdą. Rodzina już od moich narodzin nie dawała mi żadnej nadziei. Nadali mi po prostu imię, które miało mi do końca życia przypominać o tym jak beznadziejny jestem. Nie potrafię panować nad sobą, nie potrafię żyć jak inni z rodzeństwa. Zazdrość tak można to tak nazwać rozpłynęła się w moim ciele. Mimo że ma również inne znaczenie moje imię to nie wierzę, że takie były ich intencje. Gardzą oni wszystkimi istotami, chcą tylko wymazać przeszłość rodu, która kiedyś władała mugolami w Starożytnym Rzymie. I przyczyniła się do zniszczenia tego molocha, dzięki ich działaniom w walce z Phosem Corvusem. Ten nieszczęsny duch nazywany światłem w starożytności, był jego całkowitą odwrotnością. W sumie nie mogłem być pewny tego i uważam, że przez to, iż nie rozmawiał z nikim od wieków, postradał on rozum. Złapałem za mój naszyjnik, lekko nim kręcąc co jak zwykle, sprowokowała ducha do komentowania jaki jestem niewdzięczny. Jak mogę traktować swojego przodka w taki sposób.
Gdy dobiegły mnie uszy o tym, że nie zwierzęta nie są skomplikowane, myślałem, że chłopak sobie żartuje. Jednak zdecydowałem się nie reagować agresywnie. Uważałem, że zwierzęta mają o wiele więcej majestatu niż ludzie. Spoglądałem na wiewióreczkę co jakiś czas i wreszcie dodałem.-Ludzie nie są skomplikowani, tylko zagubieni we własnej wojnie. Spójrzmy na syreny czy centaury. Oni mimo tego samego poziomu inteligencji nie wdają się w niepotrzebne konflikty. Ich jedyne pragnienie to spokój, którego my nie potrafimy zachować. Od zarania dziejów po prostu z najsłabszych istot staliśmy się najpotężniejszymi. Dlatego teraz nie potrafimy żyć w harmonii. Próbujemy narzucać swoje ideały innym, aby napompować swoje ego. Po prostu ciągle staramy się pokazać, że jesteśmy wyjątkowi, gdyż jesteśmy tylko następną częścią tego świata. Nie mówię, że problemy nasze są nieistotne oczywiście, każda istota jest inna i ma swoje problemy. Nawet ta mała wiewiórka walczy z ciągłym chłodem. Jednak podąża za instynktem, który my straciliśmy wieki temu.- Uśmiechnąłem się, jednak przez chwilę w moich oczach było widać pustkę. Czarna otchłań spowodowała uczucie jakbym, był naprawdę oziębły. Nie była to moja intencja, ale nie potrafiłem inaczej się zachować. Naprawdę miałem dość tej żądzy władzy ludzkiej i tego, że jeden drugiemu wbija nóż w plecy. Potrzebują oni kogoś, kto będzie nimi się zajmował. Jak my zajmujemy się zwierzętami.
Zaśmiałem się, dalej trzymając rękę na głowie, która bolała mnie od śmiechu ducha. Skomentowałem to szybkim. -Uwierz mi effekt był natychmiastowy. Nie wiem jaki, ale na pewno niedługo się dowiesz.- Nadal mi rozbrzmiewało w głowie słowo przyjaciel, przez chwilę się zastanawiałem nad tym i spojrzałem na Felka. Z ust wyszły mi słowa ducha, które nie wiem jak, się połączyły z moim głosem, brzmiąc zimno jak jego obecność.-Sprawdź lepiej swoich towarzyszy mały człowieczku.- Złapałem się za twarz i obróciłem w kierunku, gdzie odczuwałem wzrok ducha. Na mojej twarzy pojawił się grymas gniewu. Znów to zrobił, jak to zrobił i po co. Nie wiedziałem, dlaczego zdarza mi się mówić to co on. Jakieś dziwne połączenie między nami coraz bardziej się zawiązywało. Siedem lat tyle posiadam ten przeklęty naszyjnik i coraz częściej wypowiadam słowa jak jakieś jebane medium. Po mojej skroni spłynął zimny pot. A z ust wydobyło się lekkie.-Do kurwy nędzy, co się z moim ciałem dzieje, na tej wyciecze.- Powróciłem do swojego stoickiego oblicza z uśmiechem na twarzy, przechodząc do następnego kroku.
Nie miałem pierwotnie zamiaru zabijać wiewiórki. Wszak widziałem, że mogę odciąć sobie kawałek własnego ciała. Jednak widząc, nieprzyjęcie ofiary pomyślałem, że trzeba spróbować czegoś innego. Żal mi było tego stworzenia, ale co poradzić. Spojrzałem w kierunku najbliższych drzew, gdzie widać było inne wiewiórki. Wziąłem resztę orzeszków i rzuciłem w tamtą stronę. Wiedziałem, że znajdą one to kiedyś i będą, chociaż mały posiłek w przyszłości. Moja twarz nie wyrażała żadnych emocji. Jak felka co wydawało mi się dziwne, jednak najgorsze przede mną nadeszło. Ból, który mnie zalał był nie do zniesienia. Zwłaszcza że pomimo znieczulających zaklęć wydawało się, że tylko on narasta. Wgryzłem się do praktycznie do kości mojej prawej ręki. Gdy Felek bawił się przy mojej ręce. Usłyszałem głos.-Nic to nie da jeśli dalej będzie dawał ci znieczulenia, to stracisz przytomność.- Słysząc to, szybko złapałem prawą ręką za kołnierz Chłopaka. -Felinus nie używaj żadnej magi znieczulającej, bo będziesz miał mnie to nieprzytomnego. Ten pierdolony posąg odwraca ich efekt.- Wycedziłem przez zęby, które zaciskałem z całej siły. Próbowałem skupić się na czymś innym, walcząc ze swoim ciałem. Jeszcze raz spojrzałem na chłopaka i powiedziałem. -Nie rób nic na siłę, bo to moja kara za odebranie życia. Jeśli masz wystarczająco siły to dziękuję za pomoc jeśli jednak nie masz jej. To daj spokój, najwyżej sobie odetnę ją, jeśli nie chcesz, żeby profesorowie się w to mieszali.- Mimo bólu moja twarz była już spokojna, nie chciałem ładować w moje gówno tego małego zwierzaka. Ręka bez ręki nie miało to dla mnie znaczenia. Lekko poklepałem go po ramieniu, po czym sięgnąłem różdżkę. Spojrzałem w kierunku gdzie leżała jakaś gałązka, po czym przyciągnąłem ją za pomocą acio. Włożyłem ją do ust, zaciskając na niej zęby. Nie wiedziałem, co Felek postanowił, więc się przygotowałem na najgorsze. @Felinus Faolán Lowell
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Postawa ciała samego Lowella była okraszona czymś w rodzaju enigmy. Zdawał się mieć własny świat, do którego to wpuszczał tylko i wyłącznie nielicznych, w związku z czym niewielka ilość jednostek była w stanie zauważyć za tą aparycją coś więcej, niż tylko spokój i harmonię. Choć niespecjalnie wierzył w to, co może go spotkać w przyszłości, chciał, by ta przyszłość była z jedną osobą u boku. By była raźniejsza, być może nie idealna, ale za to... po prostu obarczona tym, iż nie jest sam. Iż pewne rzeczy nie odchodzą w zapomnienie i po prostu trwają dalej; wszak człowiek jest istotą, która wymaga kontaktów z innymi. - Nie ma podziału na lepsze czy gorsze imiona. - nienawidził takiego podejścia, nawet w podejściu żartobliwym, bo zdradzało pewne postawy. W szczególności poprzez tak zastosowane słowa, w takiej kombinacji, jakoby chcące spotęgować to, z czym już miał wcześniej do czynienia. Podejścia wskazującego bezpośrednio na własną porażkę, jakoby przelewającego się uczucia beznadziejności. Sam niespecjalnie się tym chwalił, ale koniec końców na twarzy nie znalazło się nic więcej. Jakby... wypalenie może nie przeszło w pełni do odmętów własnego zapomnienia, ale jakoby zdawało się zostać przyćmione przez determinację. Znał naprawdę wiele ludzi, którzy to mieli chujowy start w życiu, a jakoś starali się wyjść na prostą i nie pozwalali na to, by ktoś się nad nimi bardziej znęcał. Nie pozwalali na to, by ich samoocena została zaburzona przez prostych ludzi, którzy to nie znają podwalin ich własnych historii. Maximilian. Lydia. On sam. Życie nigdy nie było kolorowe - zawsze znajdowało pewne rzeczy, które to miały na celu sprowadzić człowieka na ziemię i odsunąć od spraw znajdujących się ponad horyzontem, niemniej jednak, poprzez odpowiedni dobór ludzi, mogło ono stać się barwne. Wszak nie trzeba kroczyć samemu. Wszak człowiek... to istota stadna - stadna do tego stopnia, iż próby odsunięcia się od tego mogą doprowadzić do znacznie gorszych rzeczy. - Uwierz mi czy nie, ale jest wiele osób, które to nie były chciane. Jak to powiedziałeś... Stały się jedynie "wypadkiem przy pracy". - powiedziawszy, kopnął kamyczek, który to odbił się parę razy od gruntu, jakoby ten mały obiekt szukał ujścia dla energii, którą to został napędzony do działania. Nie lubił takiego określenia. Sam był kimś, kto teoretycznie nie powinien się tutaj znajdować. Nie do końca był planowany, ale to nie powodowało zaniżenia jego samooceny. - Każde stworzenie jest istotne. Planowane czy nie, chciane czy niechciane, kochane czy znienawidzone - westchnął ciężko - prędzej czy później znajdzie swoje miejsce. Tylko musi tego chcieć. Musi chcieć przeżyć własne życie w taki sposób, by w obliczu śmierci stwierdzić, iż jest z niego dumne. Iż zrobił wszystko, co mógł zrobić, by było ono dobre, by skorzystać z niego w odpowiedni sposób, by wpłynąć na życie innych w taki sposób, by zmieniło się ono na lepsze. Bo szczerze, większość rzeczy siedzi w naszej głowie. I wymaga odpowiedniego poukładania. - powiedział. Sam się tym kierował, od kiedy to naprawdę zależało mu na tej jednej, konkretnej osobie. Chciał przeżyć własne życie w godny sposób, pozbawiony jakichkolwiek problemów, by jego życie nie truło żywota innych, a zamiast tego... zwyczajnie istniało i udowadniało, że z niego korzysta. Być może dlatego zwyczajnie wyszedł z tej gry. Może po prostu nie chciał, by złowroga atmosfera występowała poprzez jego posiedzenie tam. Czy zrobił dobrze? Możliwe, iż tak; chciał uniknąć zbędnych komentarzy, umilając wszystkim innym tej dodatkowej, dziwnej rozgrywki. I nie przeszkadzało mu to, wszak instynkt czasami mu nakazywał poruszać się do przodu w samotności, pozostawiając pewne rzeczy za sobą. By potem do nich powrócić i zauważyć, z czym tak naprawdę ma do czynienia. - Bo centaury i syreny znajdują się w najróżniejszych miejscach i nie stanowią jednorakiej społeczności. - westchnął. Trochę głupio było, iż musiał tłumaczyć tak prosty aspekt, który wyróżniał ich na tle innych istot. - W Luizjanie masz syreny błotne. W Wielkiej Brytanii - zwykłe trytony, zamieszkujące jeziora, morza, naprawdę wiele zbiorników wodnych, które to są albo naturalne, albo sztuczne. Czy trytony utworzyły jednorakie państwo? Otóż nie. Czy centaury utworzyły własną nację? Otóż też nie. Podróżują? Rzadko kiedy, wszak trytony nie są w stanie żyć poza wodą i muszą żyć tam, gdzie zostały zasiedlone. - pstryknął palcami, kiedy to poczuł mimowolny ból i pulsowanie we własnej łydce. - Nie mając zdolności utworzenia społeczności składającej się z kilku milionów najróżniejszych osobników, o zróżnicowaniu kulturowym, utworzenia jednorakowych struktur, którym to będzie musiał podporządkować się dosłownie każdy, do czynienia mają tylko i wyłącznie z wewnętrznymi konfliktami. - odpowiedział, spoglądając w stronę Moriusa, jakoby chcąc wyłapać, czy zrozumiał sens tego zdania. Czy ludzie zamierzali się włączać w prowadzone przez nie wojny? Przecież te istniały na przestrzeni naprawdę wielu lat. Może nie w takiej ilości, ale koniec końców zawiść występuje w każdej inteligentnej istocie, która to dosięga rozumowi homo sapiens, a nawet poza niego wykracza. - Instynktu nie straciliśmy. Reguluje go prawo, w jakim żyjemy; jeżeli przyciśniesz człowieka do muru, ten zacznie podążać wedle podwalin własnego istnienia. - doskonale o tym wiedział. Zresztą, sytuacja w rodowitym kraju nie należała do najprzyjemniejszych; ludzie naprawdę obawiali się o własne życie w wyniku działających partii politycznych, które to nakręcały własnych zwolenników i przyczyniały się tak naprawdę do wzięcia udziału w ich pięknej wojence. Wystarczy zabrać prąd, wodę, jedzenie, spowodować swoisty blackout, by tym samym w człowieku został obudzony instynkt przetrwania, który to spowoduje wzrost irracjonalnych pobudek. Pozbawionych jakiegokolwiek sensu, generowanych przez instynkt przetrwania. Wziął cięższy wdech. Rzadko kiedy tłumaczył takie rzeczy, w związku z czym gardło wymagało trochę jakiegokolwiek napoju. Niemniej jednak... samemu zapomniał wziąć ciepłego kakao do termosu, w związku z czym jedynie mógł westchnąć na własną bezmyślność w tymże temacie. Na pierwsze słowa kiwnął głową, na drugie jednak... mimowolnie skierował dłoń do kieszeni, jakoby zastanawiając się, czy wszystko jest aby na pewno w porządku. Czy sytuacja, w której to się znalazł, nie przekracza miana absurdu. Zauważył zmianę w głosie, zmianę ogólnie w wypowiedzi. Sprawdź lepiej swoich towarzyszy... Trochę go to zastanowiło, kiedy to zacisnął dłoń na trzonie drewnianego patyczka, w którym drzemała moc do tworzenia krzywdy, niemniej jednak nie wyjął jej w pełni. Z kim tak naprawdę ma do czynienia? Nie, to nie było normalne. Jakby Morius przekraczał poza podwaliny dobrego funkcjonowania. Jakby te słowa o byciu jedynie wypadkiem przy pracy nie wynikały kompletnie z niczego. Jakby układanka została jeszcze bardziej skombinowana, ale koniec końców... nie chciał podnosić na nikogo broni. Nie zamierzał, choć to właśnie to pierwotne zachowanie nakazywało mu się tak zachować. Solberg zapewne od razu by się rzucił, słysząc takie słowa, a on natomiast... zachował należyty spokój, który to mógł go uchronić przed nieszczęściem. - Co masz na myśli "sprawdź lepiej swoich towarzyszy"? - spoważniał, wszak nie wiedział, o co tutaj kompletnie chodzi, a jednak nie chciał, by komukolwiek bliskiemu coś się stało. Dlatego zastanawiał się - dlatego zdawał się ogarnąć własny umysł, zastanawiając się, pod jakim względem chodziło o "towarzyszy". Ludzi? Zwierzęta? Nie zamierzał tego tak zostawić, co nie zmienia faktu, iż... to nie było normalne. Jakby Crow wyczuwał to, z jaką magią ma do czynienia i na co ona może wpłynąć; nie bez powodu poczuł nagły wylew adrenaliny, który to nakazywał mu podjęcie się dwóch opcji, ale koniec końców... zignorował ją, jak to miał w zwyczaju. Coś mu tu ewidentnie nie pasowało. I nazwanie go małym człowiekiem... może mogło zdenerwować, ale nie jego. Miał to kompletnie w dupie - teraz zastanawiał się prędzej nad tymi, na których mu zależało. Kolejna reakcja była jednak kompletnie niespodziewana, wszak wyglądało na to, iż te słowa nie wypowiedział do końca on - nie do końca Morius. Pierwsze objawy zaburzeń osobowościowych? A może działanie jakiejś pradawnej magii. Nie odezwał się. Zapewne coś by dodał, ale nie chciał podsycać niczyjej złości, w związku z czym przyjął całkowicie bierną postawę. Ale nie rezygnował z należytej ostrożności. Złożona przez Corwa ofiara przyczyniła się do złamania, które to począł od razu zaleczać - mimo zmęczenia - wszak uważał, że zdrowie jest najważniejsze. Choć ewidentnie nie mógł pomóc pod innym względem, raczej nie zamierzał tego tak pozostawić - to nie było normalne. Rozumiał naprawdę wiele, wszak samemu zachowywał się nie najlepiej w jego wieku, co nie zmienia faktu, iż ta nagła zmiana głosu i jakoby wpływ kompletnie innej istoty... mogły stwarzać bezpośrednie zagrożenie. Nie bez powodu zatem skrzętnie ukrywał swoje myśli za pomocą oklumencji - nie chciał, by potencjalny wróg, który to mógł wykryć, na co wpłynęła magia Rzeźby Trolla, dowiedział się również o tym, co ma prawo sądzić. Złapanie za kołnierz wywołało w nim jedną, prostą reakcję - lewą ręką, co prawda nie do końca wyćwiczoną, postanowił zablokować uchwyt, wbijając mimowolnie palce. Jeżeli ten by nie puścił zamierzał naruszyć nerw znajdujący się między kością promieniową i łokciową a kośćmi nadgarstka. Wszak wiedział, iż odpowiedni nacisk jest w stanie na bardzo krótki moment sparaliżować - wiedza medyczna wysoce mu się przydawała. - Kurwa, nie musisz mnie chwytać za kołnierz, by mi to w dosadny sposób przekazać. - czy się wkurzył? Owszem miał prawo, kiedy to puścił kończynę należącą do chłopaka. Nienawidził takich gwałtownych ruchów, a też, nie pozostawał do końca bierny; był gotów przejść ze spokojnej postawy w stronę ofensywno-defensywnej, gdyby tylko sytuacja wywarła na nim odpowiedni nacisk. Potem powrócił do leczenia, jak gdyby nigdy nic się nie stało. Cicho westchnął. - Taaa, już widzę, jak sobie ją odcinasz. Weź nie pierdol, bo w życiu spotkają cię gorsze urazy niż roztrzaskana w pył ręka. - czy zdenerwowanie narastało? Tak, narastało, wszak przecież już mieli jednego typa, co nie posiada ręki, a w szkole, jakby dołączył do niego drugi, to chyba naprawdę by się zastanowili, czy nie trzymać wszystkich uczestników pod kloszem. Tym bardziej, że złamanie, nawet jeżeli było skomplikowane, można było uleczyć przy użyciu prawidłowych zaklęć. Tym razem jednak nie rzucał tych znieczulających, w pełnej krasie lecząc ją bez jakiejkolwiek pomocy w uśmierzaniu bólu. Jeżeli ten chciał działać w taki sposób, to nie miał nic przeciwko. Przeciwko miał jednak wiele myśli, które to kłębiły się pod kopułą jego własnej czaszki. Zastanawiał się nad poprzednimi słowami. Nad własnymi zwierzętami. Nad Maximilianem. I frustracja narastała, kiedy to nie wiedział, czy ten jest w igloo, czy kompletnie gdzieś indziej. Miał ochotę najszybciej wrócić do własnych czterech ścian (nawet jeżeli były one owalne), by sprawdzić, czy wszystko jest w należytym porządku. Szlag by to.