Jeśli wybierasz się na obrzeża wyspy to z pewnością napotkasz tę rzeźbę. Mierzy ona dwadzieścia metrów wysokości i sądząc po drżącym wokół powietrzu to z pewnością jest odporna na wszelką magię ofensywną. Łatwo zauważyć, że rzeźba potrafi się ruszać. Drapie się po nosie, wzdycha albo z rozmachem zabija siedzącą na nim wiewiórkę. Przed rzeźbą znajduje się tabliczka z napisem: Nakarm mnie, a otrzymasz to, czego się nie spodziewasz. Poniżej znajduje się informacja schowane w hajdzie tylko dla tych, którzy się tu pojawią.
Jeśli położysz pokarm przed trollem jego oczy zaświecą zielonym przygaszonym światłem, ziemia zadrży, a w Ciebie buchnie płomień zielonego zaklęcia nieznanego pochodzenia. Pokarm zniknie. Rzuć literą, aby dowiedzieć co otrzymasz. Możesz przystąpić do rzutu tylko jeden raz.
Spoiler:
A - w kieszeni znajdziesz 50 galeonów. B - znika przedmiot z twojego wyposażenia (dowolny). Zgłoś to w odpowiednim temacie. Mistrz Gry patrzy. C - o, czy to eliksir wiggenowy? Jedna fiolka dla ciebie. D - kość w dowolnym miejscu ciała ulega skomplikowanemu pęknięciu. Zrastanie jej (nawet z pomocą zaklęć) będzie bolesne. E - blizna na Twoim ciele bezpowrotnie znika. Jeśli takowej nie masz, zostajesz uodporniony na działanie wszelkich alkoholi oraz używek. Stan trwa jeden wątek. F - Twoja różdżka zostaje spalona. Zgłoś jej utratę. G - czujesz się zdecydowanie mądrzejszy. Zyskujesz aż 2 punkty do dowolnej umiejętności. H - płomień wysysa z Ciebie całą energię. Czujesz jakbyś zarwał trzy noce pod rząd i do tego cierpiał na kaca. Musisz porządnie odpocząć inaczej stracisz przytomność! I - wow, eliksir niewidzialności znajduje się w Twojej kieszeni! Super! J - jeśli posiadasz przy sobie jakiekolwiek zwierzę (włącznie z pupilem) zostanie on pożarty przez drewnianego trolla nim zdążysz zareagować. Jeśli nie posiadasz przy sobie zwierzęcia, Twój pupil ucieka. Tracisz go i zgłoś to w odpowiednim temacie Możesz negocjować z Mistrzem Gry czy go odzyskasz (pisz do autora postu).
Autor
Wiadomość
Morius Crow
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : Pieprzyk po jednej i drugiej stronie nosa na tym samym poziomie, wory pod oczami które mocno podkreślają oczy. Duży pieprzyk na szyji.
Przyglądałem się jak Felek, reaguje na moje słowa. Wylał mi się uśmiech na twarzy, jednak szybko zniknął z niej, gdyż przypomniałem sobie moją siostrę. Gorycz wypełniła moje ciało i zacząłem ponownie mówić. -Nie ukrywam, że masz w pełni rację. Jednak wielu nie rozumie tego, jak również udaje, że przez swój start mają prawo obwiniać wszystkich wokół. Wybacz mi, że moje słowa cię rozgniewały. Przynajmniej tak wyczytałem z twojej wypowiedzi. Ty i ja mamy bardzo podobne zdanie w tym temacie, mimo tego, że raczej pochodzimy z dwóch odmiennych światów. Naprawdę jesteś fascynującą osobą, jak tak ciebie słucham.- Dodałem ostatnie zdanie w lekkim zamyśleniu. Teraz chłopak, który na początku go nie obchodził, bo myślał, że jest tylko jednym z wielu dobrych popychadeł. Nabrał w jego oczach, bo dalej zachowywał spokój mimo tych wszystkich słów, które wypowiadał.
Jednak, gdy zaczął mówić o zwierzętach i stworzeniach, nie mogłem ukryć chichotu. Jak również głos ducha rozbrzmiał mu w głowie. -Ha no widzę, że podstawy zna, jednak to tylko to co my wiemy. Niezbadane są miejsca na tym świecie, które są wielkimi nacjami tych istot.- Zaczerpnąłem oddechu i zacząłem mówić. -Tak to znamy z lekcji szkolnej, jednak mi powiedz.- Spoglądnąłem na Figurę.-Czy to wszystko a jeśli znajdują się miejsca, które używają starożytnej magi, aby odizolować się od świata. Nie uważasz, że możliwe by było zmienić czas i przestrzeń. Tak, abyśmy my myśleli, że jesteśmy władcami tego świata. Zgadzam się na temat konfliktu, bo nawet zwierzęta walczą między sobą. Jednak uważam, że część tych stworzeń, może być nawet bardziej rozwinięta od nas. Wszak my straciliśmy połączenie z matką naturą w momencie utracenia Atlantydy.- Uśmiechałem się jak głupi, mówiąc rzeczy, których nasłuchałem się od ducha. Miałem przeczucie, że jakaś prawda za tymi słowami leży. Jednak na razie nie miałem możliwości jej zbadania. Potrzebowałem więcej siły, aby się z tym zmierzyć.
Gdy chłopak zapytał się o towarzyszy, spojrzałem na niego, nie wiedząc, co mam powiedzieć. Przez chwilę leciałem myślami w jedną i drugą stronę. Potrzepałem moimi włosami i wziąłem głęboki oddech. -Nie mam pojęcia, wiem jedno, że dotyczy to czegoś tobie bliskiemu. Najwyraźniej coś utracisz, co ma związek z tym słowem.- Zacząłem nerwowo bawić się wisiorkiem, chciałem, aby powiedział, co ma na myśli, jednak nie było reakcji. Puściłem go i zabrałem się za swoją ofiarę.
Reakcja Felka nie zrobiła na mnie wrażenia najważniejsze, że przestał rzucać te zaklęcia. Moje ciało ledwo stało w miejscu, gdy byłem poddawany temu zabiegowi. Co raz uderzałem prawą ręką w ziemie. Zgryzając kij z całych sił, nie podobała mi się ta sytuacja. Czułem się jak wrak, przyjmując pomoc od prawie że nieznajomego. Pomyślałem, że tak sobie dodam. -Wiesz, trudno mi nie było cię złapać, gdy twoje zaklęcia zaczęły potęgować mój ból do stopnia, że czułem się jak bym zleciał ze szczytu górskiego na tą rękę. Jednak nie ukrywajmy, należało mi się to.- Trzymałem lewą rękę w jednej pozycji. Łzy wylewały mi się jak szalone, a z ust leciała mi krew, spowodowana naruszeniem dziąseł gałęzią. Nie miałem zamiaru wyć, z powodu jakiegoś złamania. Naglę moje oczy, okryły się mgłą i z ust wydobył się lodowaty głos, bardzo cichy. -Hahahaha kurwa mać ja pierdolę iuvenis. Jak ty wyglądasz, oh dawno mi takiej amet nie zapewniłeś, ale nie powiem jak na foetidus osobnika, ma umiejętności. W jego magicznej mocy czuję, że caudices się przed. Jakby... - Byłem pół przytomny, nie słyszałem tego co mówi duch przez moje ciało. Próbowałem skupić się na tym, aby nie odlecieć. @Felinus Faolán Lowell
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Czy go rozgniewały te słowa? Nie, po prostu udowodniły, iż człowiek, jako słaba jednostka, ma prawo czuć się źle. Ale nie ma prawa czuć się tak przez całe życie, w związku z czym zauważył, że Morius poniekąd, poprzez takie podejście, może marnować swój potencjał. Jak on kiedyś - nie bez powodu wziął kolejnego bucha, zastanawiając się nad tym wszystkim poważnie. Kiedy to znowu przyglądał się smugom dymu, jakimi to się raczył, starał się z nich jakoby odczytać, czy wszystko jest w porządku i sobie nie koloryzuje. Jakoby miał się przyglądać smugom hematografowego, który zresztą, zdawał się być wysoce nieprecyzyjny w przeciwieństwie do bardziej zaawansowanych technologicznie rzeczy. Sam jednak miał zamiar, za jakiś czas, odkopać z kantorka w Klasie Magii Leczniczej maszynę służącą do badania poszczególnych próbówek z krwią i osoczem, w związku z czym jedynie westchnął. Zbyt wiele rzeczy znajdowało się pod kopułą jego czaszki, których to nie potrafił zrealizować. I papieros wcale w tym wszystkim nie pomagał, w związku z czym miał prawo czuć się co najmniej źle. I tak już wykraczał powoli poza własne limity funkcjonalności, nawet jeżeli nie powinien. - Może mam, może nie mam. Może jestem, może nie. - wyrzucił tym razem szluga na podłogę, by tym samym podetrzeć go podeszwą buta, jakoby chcąc zgasić tlący się płomień. Mógł ukrywać się w cieniach, ale koniec końców przeszłość zdawała się chwytać go we własnych szponach wtedy, gdy najmniej się tego spodziewał. Morius zdawał się być kimś, kto skutecznie (i zupełnie nieświadomie) wyciągał pod kopułą jego własnej czaszki pewne rzeczy, nad którymi to miał kontrolę, ale wolał, by leżały uśpione. By jedynie serce pod sklepieniem żeber biło, ale koniec końców żadne sylwetki nie poruszały się i nie zdawały się powodować dziwnego uczucia powiązanego z kartami historii. Nie lubił dyskusji, w której to ktoś w pełni się zgadzał z jego własnym zdaniem, w związku z czym częściowo uznawał to za coś bezużytecznego, ale nie miał na to wpływu. Mógł bić, rzucać grochem o ścianę, ale i tak by to nic nie dało. Westchnął cicho, kiedy to pozostawał świadom tego, iż powinien zachować należytą ostrożność - nie widział sensu w podchodzeniu bez jakichkolwiek wcześniejszych restrykcji. Nie chciał zakończyć jak parę miesięcy temu na Nokturnie, kiedy to nie funkcjonował prawidłowo, a kiedy to wiedział, iż nabawił się kolejnej traumy. Wkurzało go to, ale koniec końców stał się silniejszym człowiekiem. - Nie zdziwiłbym się, gdyby otaczająca nas rzeczywistość była jedynie efektem motyla. - liczbą wielu zmiennych, które to wpłynęły koniec końców na rachunek różniczkowy, a kolejna gałąź to tylko i wyłącznie zbieg czystych zdarzeń. Błahe zmiany w przeszłości mogą mieć ogromny wpływ w długofalowej przyszłości, w związku z czym mają do czynienia z taką rzeczywistością, jaką to widzą. Nie bez powodu istnieje przecież Prawo profesora Croakera, która dotyczy podróży w czasie. Jedynie do pięciu godzin zmiany są w miarę bezpieczne, a każda odleglejsza... no cóż, wiąże się z pewnymi skutkami. - O ile rzeczywiście Atlantyda naprawdę istniała i podlegała naszemu gatunkowi. - sam wiedział, że pewne rzeczy mogą zawierać w sobie ziarenko prawdy, ale koniec końców nie należy w nie do końca wierzyć. Zawsze sam wolał weryfikować pewne rzeczy, w związku z czym czuł się wówczas trochę lepiej. Mógł samemu zaobserwować pewne oczywistości, aniżeli poddawać się masowemu idiotyzmowi. Mimo to nadal - niektóre rzeczy znajdowały się poza zasięgiem jego wyciągniętej do przodu dłoni. Zacisnął dłoń, ale nie wydobył z siebie żadnego uderzenia. Co to, do kurwy nędzy, miało być. Ja pierdolę - ktoś bliski. Nie bez powodu pod kopułą czaszki pojawiło się wiele informacji, które to przepływały przez nią w zastraszającym tempie. Zaczął poważnie martwić się o Maxa, w związku z czym miał ochotę jak najszybciej opuścić to gównomiejsce i tym samym udać się w stronę igloo, ale trzymał go tutaj właśnie Crow, któremu rozjebało przy okazji rękę. Na te słowa nie odpowiedział, skupiając się za to na tym, by jak najszybciej przywrócić go do względnego porządku. Byleby zaleczyć do tego stopnia, by mógł prawidłowo funkcjonować, a ręka prawidłowo się zrosła. Nie bez powodu zatem zaklęcia rzucał szybciej, skupiając się przede wszystkim na efektach; zacisnął mocniej zęby. Wkurzało go to niemiłosiernie, a w obecnym stanie i tak będzie musiał udać się do igloo przy pomocy wędrówki na nogach. A to jest co najmniej kilkadziesiąt minut drogi. Kurwa jego mać. - Jasne, nic się nie stało. - powiedziawszy, nadal rzucał kaskadę zaklęć, czując dziwną presję czasu, presję, iż musi się udać w trybie natychmiastowym do miasteczka, by sprawdzić, czy wszystko jest ze współlokatorem w porządku. Jeszcze nie wiedział, iż efekt działań Rzeźby Trolla będzie odciskał piętno na jego wesołej kompanii zwierzaków, co nie zmienia faktu, iż nie zamierzał tolerować czegoś takiego. Coś, co przemówiło przez Moriusa (medium?)... zdawało się mieć wysoką siłę magiczną. Wyczuwającą niebezpieczeństwa, co było fascynujące, ale też i skrajnie samo w sobie stwarzało ogromne zagrożenie, w związku z czym, z każdym zaklęciem, które to opuszczało rdzeń jego różdżki. Czy to było normalne? Nie, nie było, w związku z czym pod kopułą czaszki Lowella znajdowało się wiele niedomówień, które to postanowił samemu sobie pozostawić. Podwójna osobowość? A może wpływ czarnej magii? Różdżka jedynie delikatnie drżała, wskazując na inne źródło problemu, tudzież niebezpieczeństwa. Kiedy częściowo udało mu się zaleczyć rękę, musiał jednak odskoczyć. Nie czuł się bezpiecznie, lecząc kogoś, kto używa naprzemiennie łacińskich sentencji, przy okazji trochę go obrażając. To nie było normalne. I chociaż naprawdę wiele był w stanie zrozumieć, to wyglądało tak, jakby jakaś wyższa siła przejmowała nad nim kontrolę. Przygotował różdżkę do zaklęć defensywnych, kiedy to widział, iż po części Morius odpływa; szlag by to. Był w stanie zrobić dużo, by uratować ludzkie życie, ale nie wiedział, na jakim szczeblu znajduje się tak naprawdę to coś, co wpływało na jego umysł. - Kim ty, do kurwy nędzy, jesteś? - syknął, wycedził poprzez zęby, nie mając zamiaru tak łatwo poddawać się ewentualnemu ryzyku, w związku z czym musiał zacząć działać - przynajmniej częściowo. -Terminus Vetiti. - rzuciwszy dookoła, nie potrafił zareagować inaczej. Instynkt nakazywał mu zachować szczególną ostrożność; ręka młodzieńca może nie do końca była idealnie wyleczona, ale jakoś zmniejszyła swoje wrażenia bólowe i była przede wszystkim mniej roztrzaskana. W ciągu paru dni, o ile zażyje Szkiele-Wzro, powinien wrócić do własnej, pełnej sprawności. Nie wiedział, z kim ma do czynienia; nie wiedział, czy to jest jakaś silniejsza, magiczna siła, w związku z czym, kiedy to poczuł się bezpiecznie, mógł wystosować, wbrew własnym siłom, wszak czuł się gorzej, dodatkowe zaklęcie. - Mora. - powiedział i wykonał ruch nadgarstkiem w stronę Moriusa, nie wiedział, z czym ma do czynienia. Nie wiedział, czy to jest wina jakiejś psychicznej choroby, zaklęcia czy cholera wie czego. Musiał się przy tym zaklęciu wysoce skupić, wszak rzadko kiedy miał ostatnio okazję go używać, ale wolał nie narażać siebie na dodatkowe obrażenia, gdyby to coś, co drzemało w Ślizgonie, zamierzało jakkolwiek zaatakować. A miał nadzieję, iż zaklęcie kończące działanie klątw... jakoś wpłynie na jego zachowanie. Czy cokolwiek.
Czułem się dziwnie, wydawało mi się, że znajduje się w innym ciele. Zasiadałem przy jakimś stole, ruszając rękoma. Wskazywałem na położenia na mapie. Słowa z niezrozumiałego przeze mnie języka wydobywały mi się z ust. Po chwili zrozumiałem znowu te dziwne sny. Osoba, w której byłem, przygotowała się na wielką bitwę. Z kim nie miałem pojęcia, rozmawiał po kolei z osobnikami, którzy wyglądali na generałów jakiejś armii. Po chwili wyszli z pomieszczenia, który okazał się być namiotem. Zobaczyłem wielką armię składającą się z potworów walczącą z ludźmi. Jednak dlaczego te potwory są po tej stronie. Nie rozumiałem tego obrazu, ale co najgorsze czułem zapachy. Stęchlizna, krew i smród wnętrzności wlatywał mi przez nozdrza. Jednak postać śmiała się i dawała jakieś polecenia swoim służącym. Naglę zasiadła na drewnianym tronie na brzegu pola bitwy, dostając kielich z winem. Widać było, że jest uradowany tym widokiem. Po chwili radowania się tym widokiem napił się napoju. Ból rozlał się po całym ciele, a dwie osoby o bok wyciągnęły różdżki. Skierowane one były w moją stronę, nagle zrozumiałem. To były ostatnie chwile tej osoby. Gniew jak również strach zalał ciało, które wiło się w agonii, czując zaklęcia schodzące na to ciało. Ostatnim możliwym gestem wyciągnął rękę i złapał za naszyjnik na szyi jednego z napastników. Zrozumiałem ostatnie przez niego wypowiedziane zdanie. -Przeklinam was wszystkich i wasze potomstwo.-
W tym samym czasie duch zrozumiał, że Felius go słyszy. -Oh ten dzień jest coraz ciekawszy. Puer boisz się może ciemności, którą jesteś obdarowany.- Śmiech wydobył się z moich lędźwi. Jednak ciało nie ruszało się, tylko usta a oczy podążały za duchem, który nie był widoczny dla nikogo. Grymas, który można nazwać uśmiechem, wyrył się na mojej twarzy. -No no no jesteś bardziej peritissimus niż myślałem. Valde sapiens tylko jest jeden problem.- Uderzenie Mora w moim kierunku zadziałało odwrotnie, niż się można by tego spodziewać. Fala uderzeniowa wyleciała z mojego ciała. Sprawiając ból mojemu ciału. -Hahahahaha ty chcesz go zabić. Każda generacja w jego rodzinie rodzi się maledic. Jedna osoba wyznaczona na moje przyszłe vasa pretiosa.- Jednak ten ból spowodował wybudzenie mnie z tej latergi. Słysząc, co się dzieje, złapałem za pierdolony naszyjnik i go zerwałem, miotając nim o ziemie. -Ty jebany przeklęty gównie.- Wrzasnąłem, podnosząc się z ziemi. Zacząłem celować różdżkę w stronę naszyjnika. Nie wiem czemu, wydawało mi się, że kruk na wisiorku się do mnie uśmiechnął. Ja na to samo też się uśmiechnąłem. -Hahaha nie mogę z tym jebanym wisiorkiem.- Zacząłem się śmiać, a wisiorek znowu pojawił mi się na szyi, spowodowało to, że przez jakiś czas zrywałem go i wdeptywałem w ziemie. Po chwili odezwałem się do Felka.-Przepraszam już w porządku, po prostu od jakiegoś czasu to dziadostwo ma na mnie mocniejszy wpływ. Nie bież sobie tego starego zgreda do serce, żal mu jest tego, że własna rodzina go zabiła.- Mówiąc to, pojawił się za mną duch, który udawał, że mnie dusi. Wyglądał dokładnie jak ja tylko odrobinę starszy. Nie widziałem, go jednak Felek na pewno go dostrzegł. Na chwilę jeszcze usiadłem na ziemie, po czym wstałem i udałem się z tego miejsca. @Felinus Faolán Lowell zt
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Nie wiedział, z czym dokładnie ma do czynienia Morius, ale wiedział, iż nie jest to normalne. Ani bezpieczne. Ani poprawne. Nie bez powodu był gotów do tego, by tym samym bronić samego siebie, uaktywnić te głęboko zakorzenione instynkty, które to w nim drzemały. Miał nawet ochotę dotknąć Krzyża Dilys, by sprawdzić, czy akurat to zadziała na cokolwiek, co drzemało w Moriusie, choć nie do końca wiedział, czy byłoby to prawidłowe posunięcie - nie chciał narażać własnego zdrowia, kiedy to jeszcze nie widział sensu korzystania z dość alternatywnych metod wyjścia z tej sytuacji. To wszystko zakrawało ponownie o absurd, w związku z czym czuł się zobligowany do tego, by podjąć się wszelkich środków ostrożności. Duchy, klątwy, to wszystko... miało miejsce, a on nie wiedział, jak temu zaradzić, w związku z czym musiał podjąć się jakichkolwiek czynności, by uchronić samego siebie. Bo o ile chciał pomóc, o tyle jednak nie było to do końca możliwe - nie wiedział nic, nawet jeżeli bardzo by się starał. Odważny ratownik to martwy ratownik, w związku z czym wycofał się, rzucając tym samym początkowo zaklęcie tworzące barierę, w której to był właśnie on; czekając na jakikolwiek ruch ze strony opętanego chłopaka (czy cholera wie co), raczej wolałby wrócić w całości do igloo. Bo wiedział, że pewnych rzeczy nie zdoła ukryć. - Każdy jest obdarowany ciemnością. - odpowiedział, wszak sam wiedział o tym doskonale. Jednocześnie poprawił uchwyt palców na różdżce, gdyż nie zamierzał tolerować żadnej formy skaleczenia - żadnej. Znał swoją wartość w tym świecie i nagle... ta pustka, którą to się przejawiał przez te ostatnie dwa dni, zdawała się częściowo zniknąć, poprzez nagły przepływ czegoś nowego przez jego organizm. No tak, adrenalina - to ona napędzała go do działania. Jakby znalazł kogoś, przed kim chce ochronić najbliższych - jakby to stanowiło paliwo do działania w jego przypadku. - I jestem jej całkowicie świadom. - odpowiedział, nie zamierzając tłumaczyć się z tego, iż czarna magia w jego przypadku była chlebem powszednim. Nie zamierzał, kiedy to wiedział, iż nie rozmawia tak naprawdę z Moriusem, a prędzej z jakimś duchem bądź demonem, który postanowił przejąć władzę nad jego ciałem. Było to dziwne doświadczenie, przejawiające pewne zgrzyty paranormalności, niemniej jednak... nie wiedział, co zrobić. Dlatego podjął się zaawansowanej defensywy, mając tym samym nadzieję na to, iż jego metody w jakikolwiek sposób zdołają wpłynąć na otaczającą go rzeczywistość. Jak się okazało, rzucenie Mora wcale nie odniosło należytego skutku, a nawet wręcz przeciwnie - spowodowało ból, w związku z czym Lowell naprędce zakończył zaklęcie, zastanawiając się, co akurat tutaj ma miejsce. I dlaczego ma, dlatego powstrzymał się przed kolejnymi czarami, chcąc tym samym jak najbardziej przeanalizować sytuację. Maledic. Przeklęty. Każdy z jego rodziny, w kolejnych generacjach, rodzący się jako człowiek przesycony klątwą... to nie było normalne. I nie bez powodu stojący naprzeciwko chłopak, który to nie odwracał wzroku od potencjalnego nieprzyjaciela, chcąc wykryć moment, kiedy ten postanowi chwycić za różdżkę i podjąć się jakiegokolwiek bardziej radykalnego kroku. Wszystko wskazywało na to, iż Morius był naczyniem na coś, czego nie był w stanie w pełni określić; dopiero po chwili ten odzyskał kontrolę nad własnym ciałem. Nie odezwał się już - przynajmniej nie, kiedy był niepytany. Naszyjnik wydawał się posiadać czarnomagiczne korzenie, aczkolwiek nie wspomniał o tym, wszak podejrzewał, iż Morius doskonale jest tego świadom. Pierwszy raz miał do czynienia z kimś, kto posiada na szyi artefakt, który powoduje przejęcie władzy nad ciałem przez jakąś klątwę czy ducha - choć bardziej podejrzewał to drugie - kiedy to usłyszał kolejne słowa, wypowiedziane wprost z jego ust. - Jeżeli ma mocniejszy wpływ, to nie powinieneś go nosić. - nakreślił, kiedy to odwrócił się, czując, jak adrenalina trochę zelżała, by tym samym cofnąć Terminus Vetiti, które to wyczerpywało niepotrzebnie jego energię. Czuł się źle - czuł się cholernie źle, kiedy to wiedział, iż pewne rzeczy pozostają poza jego zasięgiem, a sam nie zdołał się w żaden sposób zregenerować. Owszem, szło mu lepiej, ale zmęczenie, z którym to miał do czynienia, powodowało, iż nie był w stanie rzucać już żadnych silniejszych zaklęć. Wkurzające - w szczególności, gdy okazywało się, iż jest tak naprawdę piątym wozem u kołu. Miał już dość dramatów - dość niebezpiecznych sytuacji, dość wszelkich podejrzliwych spojrzeń, dość miejsc, w którym może spotkać go krzywda. Dość osób, które są w stanie wyrządzić krzywdę; mimo to żył obecnie świadomością, iż tajemniczy jegomość, najwidoczniej rzeczywiście duch, zamordowany przez własną rodzinę... przewidział, co może się tak naprawdę stać. Nie bez powodu, ignorując już wszystko inne, kiedy ten udał się w swoją stronę. Zignorował ducha, który najwidoczniej był tym, z kim miał okazję rozmawiać. Najwidoczniej zapominającego o własnych zdolnościach - iż jest tylko i wyłącznie niematerialną istotą, która to nie może dotknąć i przywrócić swoje zdolności interakcji z rzeczywistością. A przynajmniej tej fizycznej. Musiał powrócić do igloo i odnaleźć Maximiliana. Obecnie przeprowadzone roztrzęsienie pod jego czaszką nie pozwalało mu normalnie działać, w związku z czym przedostawał się przez wydeptane ścieżki, byleby odnaleźć jak najszybszą trasę do okolicznego miasteczka.
O tak, trzymanie się ścieżki było bardzo rozsądnym rozwiązaniem. Jakby nie było szły w mało lub zupełnie sobie nieznane tereny i chociaż były we dwie, więc ewentualna pomoc nie byłaby tak problematyczna, to jednak zawsze istniało jakieś ryzyko i nawet nie chodziło już o wpadnięcie do głębokiego doła skrytego pod grubą warstwą śniegu. Mało to się mówiło o tych cichych demonach? Aż człowieka wzdrygało na samą myśl... - To tak jak jedna z moich sióstr - przyznała i zaśmiała się lekko na samo wspomnienie dni, w których Krawczykówna funkcjonowała jak najprawdziwsze zombie. Chyba każdemu się to czasem zdarzało, ale fakt, że sama Aleksandra do śpiochów nie należała i naprawdę rzadko się z takim problemem spotykała. Na szczęście. - O tak, gorąca czekolada ponad wszystko - zgodziła się, a na jej usta wypłynął rozmarzony uśmiech. - Ależ oczywiście, że uda nam się przeżyć! Nie widzę teraz innej opcji, te pianki są warte wszystkiego - dodała zaraz, przyjmując tym samym zaproszenie dziewczyny. Po takiej wyprawie gorąca czekolada zdecydowanie należy się każdemu. I pianki...! Po prostu spełnienie marzeń. Cierpliwie czekała na odpowiedź, jakąkolwiek tak na dobrą sprawę, ze strony Olivii - zarówno taką, która powiedziałaby jej nieco więcej o dziwnym liście, jak i taką, która szybko ukróciłaby wszelkie pytania. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że czasem ze swoją ciekawością mogła sprawiać wrażenie wręcz natarczywej i chcącej za wszelką cenę wściubić nos w nie swoje sprawy, nawet jeśli zupełnie nie to było jej celem. - Och, to rzeczywiście interesujące. Może masz jakiegoś tajemniczego adoratora, który nie chce, abyś poznała wcześniej jego tożsamość? W sensie nie wcześniej niż przy ewentualnym spotkaniu - doprecyzowała i zmarszczyła brwi, bo brzmiało jej to jakoś tak... poplątanie. Ale nie potrafiła tego prościej wyjaśnić, a jej próby zapewne skończyłyby się jeszcze większym 'masłem maślanym'. - To zaproszenie jest naprawdę intrygujące, ale też rozumiem twoje wątpliwości, bo sama bym takowe miała. Myślę jednak, że możesz pójść i jeśli coś by było nie tak, to najwyżej się ewakuujesz. Oczywiście zrobisz jak będziesz chciała, ale może ta osoba okaże się naprawdę, hm, fajna - powiedziała, zerkając z niekrytym zaciekawieniem na Gryfonkę. Sama właśnie tak by postąpiła, bo tak na dobrą sprawę to nic by nie straciła, a mogłaby jeszcze zyskać. Rozsądne? Ciężko było stwierdzić, w końcu to miało być spotkanie z kimś nieznajomym - albo, jak się mogło okazać, znajomym. - Mhmm, mam w plecaku - powiedziała dość niewyraźnie, zsuwając go jednocześnie z ramion i po chwili wyjmując z jego środka szczelnie opakowane mięso. Zanim postanowiła przyjść do rzeźby trolla i spróbować swojego szczęścia, dopytała się u tubylców, czego będzie potrzebować i właściwie to była jedyna rzecz, więc zrobiła małe zakupy, które zresztą powinny wystarczyć na dwie osoby tak małych gabarytów.. - Okej, to pójdę pierwsza - zadecydowała. Z pewną czcią obserwowała oświetlonego świetlistą kulą trolla, zanim wreszcie podeszła i położyła przed nim pokarm. Jego oczy zaświeciły się na zielono, ziemia zadrżała, a następnie dało się słyszeć pisk Puchonki, w którą buchnął płomień zielonego zaklęcia. Ten kolor naprawdę ją wystraszył i w obronnym geście zakryła głowę rękami. - J-już po wszystkim? - zapytała po chwili, ostrożnie wyglądając zza palców. Nie od razu dostrzegła zmianę, która nastąpiła razem ze zniknięciem pokarmu. - Nie czuję się w żaden sposób inaczej. To na pewno zadziała- No nie! - jęknęła z bólem, kiedy dotarło do niej, że jest dziwnie ciemno i rozświetlająca wcześniej okolicę kula światła wyparowała, zupełnie tak samo jak jej różdżka. - Genialnie. Dzięki różdżce przynajmniej mogłam sobie oświetlać drogę i czułam się bezpieczniejsza, a teraz jestem zdana całkowicie na siebie... Ale od jakiegoś czasu zamierzałam kupić sobie nową, może on odczytał moje intencje? W końcu teraz nie mam za bardzo wyboru - parsknęła, starając się obrócić sytuację w żart, chociaż strata naprawdę ją zabolała. I mogła okazać się groźna. Teraz na pewno nie wyjdzie nigdzie poza pole igloowe sama.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Jako że jak zwykle wstał o świcie i nie miał serca budzić Lowella postanowił zrobić sobie wycieczkę po miejscach, których nie zdążył jeszcze odwiedzić. Po śniadaniu zabrał więc termosik i różdżkę i ruszył na zwiedzanie. Ferie dobiegały końca, a on chciał wynieść z wycieczki do Norwegii tyle, ile się dało. W końcu od niepamiętnych czasów miał ochotę tu przyjechać. Kultura Skandynawii zawsze fascynowała ślizgona, głównie ze względu na pochodzenie jego nazwiska, które bez jakiegokolwiek logicznego powodu dostał po mężu matki, jednak szybko zorientował się, że otaczające ten kawałek świata wierzenia i zupełnie inne od Brytyjskiego podejście do magii po prostu go pasjonuje. Pierwszym przystankiem na jego porannej wycieczce była więc jakaś dziwna rzeźba trolla. Solberg słyszał plotki chodzące na temat tego miejsca po ośrodku, ale jakoś wcześniej sam nie miał okazji zadreptać pod stopy tego monstrum. Uważnie przyglądał się rzeźbie, studiując leżącą nieopodal tabliczkę. Troll wymagał ofiary. Ślizgon przez chwilę zastanawiał się, skąd by tu taką wytrzasnąć. Wiadomość nie była zbyt radosna. Zwierząt zbyt wiele się tutaj nie kręciło, więc opcja numer dwa wydawała się bardziej realna. Problem był tylko taki, że Max nie był pewien, czy da radę się po tym wszystkim sam poskładać. Co prawda uzdrawianie szło mu coraz lepiej, dzięki wielu okazjom do praktyki, ale czym innym jest składanie sobie ran po eliksirach, a czym innym walka z czasem i odpływającą świadomością. Do tego raczej nie miał zamiaru tłumaczyć się z nowych ran, a ten sposób (i powód) zadania ich sobie raczej do najmilej widzianych nie należał. Solberg postanowił więc zrobić to, w czym ostatnio naprawdę się specjalizował. Uniósł swój magiczny patyczek i z pewnością w głosie wypowiedział Serpensortia. Przed nastolatkiem od razu pojawił się dorodny wąż, który wydał z siebie dość średnio radosny syk. Max jednak nie miał czasu zastanawiać się, co zwierzę miało na myśli. Ponownie wykonał gesty różdżką unieruchamiając gada i znieczulając jego oślizgłe cielsko, by następnie przy pomocy Scalpello zaczął powoli wycinać z jego ciała kawałek mięsa. Nie był to zbyt przyjemny widok, ale już po chwili surowa, ociekająca krwią bryła znalazła się u stóp rzeźby, a Max szybko spalił węża, by ten nie musiał już dłużej cierpieć. Dobry był z niego chłop, nie ma co. Oczy trolla nagle zaświeciły się dziwnie upiornym, zielonym blaskiem, co chyba oznaczało, że ten zdecydował się przyjąć ofiarę. Max nie do końca rozumiał cały ten koncept, ale przynajmniej ten dziwny rozdział swojego życia miał za sobą. Podszedł bliżej rzeźby by nieco bliżej się jej przyjrzeć, gdy nagle, między fałdami trolla zobaczył nikły blask. Podszedł tam i ze zdziwieniem wyciągnął małą fiolkę. Dokładnie przyjrzał się zawartości z ulgą uznając, że zawarty w środku płyn jest niczym innym jak eliksirem wiggenowym. Schował fiolkę do kieszeni, nie chcąc marnować tak cennej zdobyczy i postanowił udać się dalej. Nie wydawało mu się, by mogło go spotkać tutaj cokolwiek innego. A przynajmniej nic w miarę przyjemnego.
//zt
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Olivia nie należała do osób zbyt wylewnych, nie lubiła zwierzać się innym, częściej ograniczając się do bycia słuchaczem, dlatego z trudem przyszło jej wypowiedzenie pierwszego słowa, jednak kiedy padło spomiędzy malinowych ust nie potrafiła powstrzymać reszty, które były wyrazem obaw dziewczyny. Te pojawiały się zawsze, kiedy traciła kontrolę - nad swoim życiem, nad emocjami, kiedy rzeczywistość zaczynała tworzyć chaos, miast uporządkowane struktury w których odnajdywała się najlepiej. Przez ostatnie miesiące nie znała niczego innego, a teraz jeszcze ten list. Czy naprawdę nie zasługiwała na chwilę oddechu? Teoria z tajemniczym adoratorem, którą wysnuła Ola wydawała się być całkiem prawdopodobna. W zasadzie Olivia wzbudzała zainteresowanie przedstawicieli płci przeciwnej, przyciągała nie tylko ich spojrzenie, ale rozbudzała również ciekawość, jednak nie była teraz pewna, czy chce bawić się w randki, których fanką nie była. - Bardzo możliwe, ale jeśli ktoś zwyczajne chce sobie ze mnie zażartować? Ostatnio zyskałam trochę wrogów, chociaż nie było to moim celem - wyznała, nie umiejąc powstrzymać grymasu niezadowolenia, który mimowolnie pojawił się na jej twarzy; podjęła kilka decyzji zbyt pochopnie, co okazało się mieć marne dla niej skutki. Mimo wszystko nie chciała obarczać Puchonki swoimi problemami, które teraz w większości zostały już rozwiązane, a ona sama zaczynała czuć się pewniej - Może masz rację… - pozwoliła sobie na chwilę zastanowienia, ryjąc butem w śniegu, jakby wciąż nie była pewna czy powinna się tam pojawić, do tego w walentynki. To było całkiem zabawne, że trafiło właśnie na tę datę. Dzień zakochanych, a jednocześnie wielu złamanych serc kiedy zauroczeni drugą osobą poznawali smak odrzucenia. - Dobra, w takim razie pójdę zobaczyć kim jest ten nieznajomy - rzuciła jeszcze, posyłając rudowłosej uroczy uśmiech, starając się, by głos jej nie zadrżał, a ona przypadkiem nie zdradziła się z pewnego rodzaju strachem, który wciąż czuła. Kiedy stanęły przed wielkim kamiennym posągiem tak naprawdę nie miały już wyjścia, jak tylko spróbować własnego szczęścia. Chociaż Gryfonka charakteryzowała się odwagą, to jednak pozwoliła, by to Ola jako pierwsza stanęła przed obliczem kamiennej struktury. Z uwagą, ale również pewną dozą ostrożności przypatrywała się poczynaniom trolla, który poruszył się chwilę po tym, gdy został przed nim położony kawałek surowego mięsa. Ciemność poza zaklęciem wydobywającym się z różdżki oświetlało zielone spojrzenie, a następnie łuna wirującą wokół Puchonki, Callahan instynktownie wyciągnęła swoją różdżkę, robiąc krok naprzód. Serce w piersi brunetki zaczęło bić szybszym rytmem, napędzane przez adrenalinę krążącą w żyłach. Było to zaskakujące przeżycie, dłonie się jej pociły, a czujne spojrzenie, nieco rozbieganie krążyło między rzeźbą, a panną Krawczyk. Nieco wcześniej zdała sobie sprawę z ciemności, która nagle otuliła ich postaci, a słysząc jęk koleżanki, zrozumiała, że i do niej dotarło, co przed chwilą się wydarzyło. - Bardzo możliwe, może to po prostu spełnia ukryte marzenia? - zapytała w odpowiedzi, chociaż ciężko było uwierzyć, że w tym właśnie momencie Ola marzyła o zniszczeniu różdżki. Oliv wyciągnęła przed siebie swoją wypowiadając dobrze znane Lumos , i choć poświata padającą z różdżki nie dawała tyle światła, co wyczarowana przez Puchonkę kula, zawsze stanowiła jakieś jego źródło. - To teraz ja - oznajmiła, biorąc w dłonie drugi kawałek mięsa, chociaż stając przed trollem czuła niepewność. Spojrzała na Olę, zadając jej nieme pytanie czy aby na pewno powinna, a dostrzegając pełne otuchy gesty, poczyniła te same kroki, co ona wcześniej, przymykając przy tym powieki. Kiedy otworzyła je ponownie nie czuła żadnej zmiany, i tylko leżąca nieopodal fiolka z eliksirem zwróciła jej uwagę, dlatego podniosła ją. - Myślisz, że to eliksir czy może jakaś trucizna? - zapytała, obracając zdobyć w palcach.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
W pewnym sensie były podobne. Krawczyk, chociaż gadała dużo, nie zwykła zwierzać się, żalić, dzielić - jak zwał, tak zwał - swoimi problemami z innymi. Zawsze miała wrażenie, że w ten sposób tylko by się narzucała i zaprzątała niepotrzebne czyjeś myśli, dlatego wolała radzić sobie z nimi sama, w ostateczności prosząc o pomoc. Zdecydowanie wolała pomagać innym, niż o tę pomoc prosić. I mimo iż praktycznie zawsze trajkotała jak katarynka, to była dobrym słuchaczem i nigdy nie ignorowała swojego rozmówcy. Na tyle, na ile znała Olivię wiedziała, że dziewczyna nie jest jedną z tych, co to od razu zwierzają się ze wszystkiego, co im na sercu leży, dlatego tym mocniej skupiła się na jej słowach, gdy ta postanowiła się przed nią otworzyć. - Naprawdę myślisz, że ktoś wykorzystałby ten dzień, aby stroić sobie żarty? Ludzie potrafią być perfidni, ale nie wydaje mi się, żeby ktoś zniżył się do takiego poziomu. Nie jesteśmy w końcu w przedszkolu, a nawet tam dzieciaki nie posuwają się do takich rzeczy - stwierdziła. Wierzyła, że w każdym człowieku tkwi ta cząsteczka dobra, która niestety niekiedy pozostaje uśpiona. Ale jest. - Tak jak mówię, w razie czego gdybyś zauważyła, że coś jest nie tak, to w każdej chwili możesz zwiewać. Szkoda po prostu tracić szansę na coś, co może okazać się przyjemne, wiesz chyba o co mi chodzi - powiedziała, powtarzając swoje wcześniejsze słowa. Broń Merlinie nie chciała jej do niczego namawiać na siłę, w końcu to tylko od niej zależało podjęcie ostatecznej decyzji, ale nie chciała też, aby później się nad tym zastanawiała i może nawet żałowała, że nie poszła. - W razie czego mogę zaoferować swoje towarzystwo w drodze na miejsce spotkania - zaproponowała i posłała Gryfonce nieśmiały uśmiech. Jeśli dodałoby jej to otuchy, to naprawdę była gotowa wprowadzić swoje słowa w życie. Ucieszyło ją jednak, że Olivia - przynajmniej na tę chwilę - postanowiła skorzystać z zaproszenia i przekonać się, kim jest nieznajomy. Szczerze mówiąc, nie wiedziała dokładnie, na co się pisze, idąc pod rzeźbę trolla. Od miejscowych usłyszała jedynie tyle, że niektórzy wracają stamtąd bardzo zadowoleni, a inni niesłychanie przybici, ale żadnych szczegółów nie uzyskała. Nie miała pojęcia, na czym polegają owe 'błogosławieństwa' i 'kary', ale stwierdziła, że w sumie to hej! żyje się tylko raz. Skoro już natknęła się na tak ciekawe miejsce, to równie dobrze może przekonać się na własnej skórze, ile w tych opowieściach jest prawdy. I spróbować swojego szczęścia, chociaż akurat w jej przypadku najwyraźniej trochę go zabrakło. - Cóż, jeśli tak, to mógłby spełniać je w bardziej przyjazny sposób - parsknęła, pozwalając, aby dłonie opadły w dół i z plaskiem uderzyły o uda. - Wolałabym, żeby zamiast zrobić z mojej różdżki kupkę popiołu, wyczarował mi nową, lepszą, ale cóż... - Niezbyt zadowolona z przebiegu zdarzeń, schowała ręce do kieszeni i odsunęła się na względnie bezpieczną odległość, gdy tylko Olivia oznajmiła, że teraz jej kolej na złożenie trollowi ofiary. Widziała to pytanie w jej oczach, ale skinęła jedynie głową, mimo że jej się przecież nie powiodło. Nie znaczyło to w żadnym razie, że tak samo będzie z Gryfonką, ale wierzyła, że wyczerpała już dzienną, a może nawet tygodniową pulę nieszczęść, które rzeźba mogła zsyłać na śmiałków. Uważnie obserwowała, co się dzieje, gotowa w każdej chwili reagować, choć przez brak magicznego patyka byłoby to zapewne nieco utrudnione. Nic takiego się jednak nie stało, a zamiast tego Olivia znalazła w pobliżu fiolkę z jakąś cieczą. - Nie wiem, nie znam się zbyt- wcale na eliksirach - przyznała, z podejrzliwością przyglądając się buteleczce. To mogło być w sumie wszystko. - Jak już wrócimy do naszych igloo, koniecznie zapytaj o to kogoś, kto dobrze sobie radzi w tej dziedzinie - zasugerowała, choć prawdopodobnie nie było to wcale potrzebne, bo jeśli obie nie miały pewności, to raczej oczywiste było, że dziewczyna najpierw się kogoś poradzi, a dopiero później ewentualnie użyje eliksiru czy cokolwiek to jest. To było po prostu najrozsądniejsze wyjście z sytuacji. - Wiesz co, w sumie to spodziewałam się chyba czegoś bardziej... wow po tej rzeźbie - przyznała w pewnej chwili, podnosząc głowę, aby przyjrzeć się monumentowi. - W sensie nie żeby spalenie różdżki nie zrobiło na mnie wrażenia, ale liczyłam chyba na większe łaski - dodała, wciąż jednak nie wyjaśniając, na jakie właściwie 'łaski' liczyła, ale ciężko było to tak jednoznacznie określić.
Pomaganie innym było znacznie łatwiejsze niż przyznanie przed samym sobą, że ma się z czymś problem. W taki sposób widziała to Olivia, która za ostateczność uważała proszenie kogoś o pomoc. I nie chodziło jedynie o to, że można było wziąć za narzucanie się, czy niepotrzebne fatygowanie drugiej osoby, ale o fakt, że zwyczajnie nie łatwo było mówić. Ludzie mieli problemy z komunikacją, nawet jeśli wydawało się, że rozmawiają dużo. Puchonka ani trochę nie myliła się w ocenie Callahan, która w ostatnim czasie stała się jeszcze bardziej zdystansowana wobec innych. Często ciężko było wyciągnąć z niej informacje, kiedy najczęściej szła w zaparte, tłumacząc się tym, że komuś coś się po prostu wydaje. Nie chciała zajmować swoją osobą myśli innych, jednak tym razem potrzebowała podzielić się z drugą osobą swoimi obawami. W dodatku dzięki temu był teraz ktoś, kto znał sytuację i gdyby jednak Gryfonce się coś stało, to istniała szansa, że jej chociażby zniknięcie zostanie zauważone. Obecnie niczego nie można było być pewnym, ponownie nastały niespokojne czasy, a jak wielokrotnie udowodniła to historia uczniowie nie byli tak do końca bezpieczni pod opieką nauczycieli ani nawet w szkole. - Bo dzieci są znacznie mądrzejsze niż ci starsi - zaśmiała się, zaraz dodając - I dużo bardziej niewinne - rzeczywiście wydawało się, że wraz z wiekiem w człowieku zanika czystość, której pierwszą oznaką jest bezwzględna szczerość. Rysy powstające na ludzkiej duszy, wywołane różnymi sytuacjami i przeżyciami miały wpływ na charakter danej osoby, po której po pewnym czasie można było spodziewać się wszystkiego. W pewnym momencie życia nie można było mieć pewności, nie można było powiedzieć "na pewno, nie ma opcji by postąpił czy postąpiła inaczej" bo tym, co głównie kieruję człowiekiem jest instynkt samozachowawczy. Twór natury, który w razie zagrożenia odrzuci wszystkie moralne zasady. Oczywiście można było mieć nadzieję, że ludzkość ma w sobie jednak cząstkę dobra i Olivia - podobnie jak Krawczyk - również w to wierzyła. Z tego też powodu postanowiła posłuchać rady koleżanki i spotkać się z tajemniczym nieznajomym. - Masz rację, nie będę przecież tam uwięziona - oznajmiła, uśmiechając się przy tym - Chyba nie - dodała, jakby z przestrachem i niepewnością w głosie, jednak Ola patrząc na brunetkę bez problemu mogła odgadnąć, że ta po prostu się zgrywa. Słysząc propozycję rudowłosej kategorycznie odmówiła, nie chcąc zajmować jej czasu, jeszcze w walentynki, które ta powinna spędzić ze swoim chłopakiem, a nie włóczyć się z nią! Czułaby się źle, wręcz okropnie gdyby przystała na coś takiego. W gruncie rzeczy miejsce owiane legendą oraz mieszanymi opiniami na jego temat, mogło zwiastować wiele, a to sprawiało, że ciężko było określić, czego można dokładnie się spodziewać. Z tego raz powodu Olivia nie miała więc niego wygórowanych oczekiwań, które ograniczała jedynie do ciekawego widoku, którym była sama rzeźba. Przystąpienie do rytuału było sposobem na zaspokojenie ciekawości, dlatego też nie wydawała się być tak mocno zaskoczona, jak jej towarzyszka. - To chyba taki typ od spełniania życzeń, który często działa na opak - oznajmiła, patrząc podejrzliwie na trolla. - W sensie, że trzeba być bardzo dokładnym, by spełnił je w sposób jaki się oczekuje, chociaż ja nie koniecznie marzyłam o fiolce z nieznaną substancją - wyjaśniła, co ma na myśli, chociaż była to jedynie hipoteza, której nie popierało nawet to, co przydarzyło się im. - Solberg się nada - odpowiedziała, gdy dziewczyna wspomniała o tym, żeby kogoś się poradziła. W zasadzie mogłaby iść też do nauczycieli eliksirów, ale czy mądrym było mówienie jej, w jaki sposób weszła w posiadanie tej cieczy? Mimo wszystko nie było innego wyjścia, jak tylko zapytać kogoś o radę, nie miała zamiaru wypijać zawartości szklanego naczynia, by przekonać się czym ona jest. Schowała fiolkę do plecaka, nakierowując końcem różdżki na skamieniałą postać, kiedy Ola wyraziła swoją opinię na jej temat. - W zasadzie posąg sam w sobie jest ciekawy, ale rzeczywiście, bez większego szału te jego magiczne moce. - przyznała, przekładając przez rękę pasek plecaka - To, jak? Zbieramy się? - zapytała, wiedząc, że nic więcej je tu nie czeka.
Bo dzieci są znacznie mądrzejsze niż ci starsi. I tu była skłonna zgodzić się w stu procentach. W ogóle dzieci były jakimś fenomenem. Oczywiście można by się pokusić o stwierdzenie, że przecież dorośli mają większe doświadczenie, wobec czego na pewno wiedzą więcej, tyle że... czy do końca tak to wygląda? Analizowanie takiej jednej decyzji tysiąc razy jeszcze przed jej podjęciem nie zawsze przecież dawało jakiekolwiek pożądane efekty, a dodatkowo męczyło człowieka. Dzieciaki za to raczej nie zastanawiały się nad tym co robiły - czerpały z życia pełnymi garściami, niejednokrotnie zadając pytania, którymi potrafiły rozbroić wszystkich naokoło. W gruncie rzeczy było to całkiem zabawne. Natomiast zdecydowanie mniej, gdy gdzieś po drodze do dorosłości człowiek uświadamiał sobie, że tę chęć poznania nawet totalnie nieistotnych zagadnień stracił. A razem z nią i wiele innych cech, o których istnieniu dowiadywał się już niejako po fakcie, bo przecież mając te kilka lat nie był tego świadomy. - A to cwaniak! - mruknęła ze zmrużonymi oczami i ustami ściągniętymi w dziubek, niby oskarżycielsko przyglądając się rzeźbie. Nie miały co prawda nic na potwierdzenie tej tezy, ale zawsze dobrze było tłumaczyć sobie pewne wydarzenia, choćby nawet w rzeczywistości miało okazać się zupełnie inaczej. Przynajmniej ona tak robiła i znajdowała różne przyczyny na różne sytuacje (zwykle na te nieprzyjemne, bo po co tłumaczyć te miłe?), które jej się przytrafiały. Jakoś łatwiej dzięki temu nad nimi przechodziła. - Też o nim pomyślałam - powiedziała, kiwając przy tym głową. Co jak co, ale na eliksirach to on się znał jak mało kto i powinien bez problemu zidentyfikować ciecz we flakoniku. Wcale by się nie zdziwiła, gdyby kiedyś zasłynął w tej dziedzinie, bo wiedzę i umiejętności miał ponadprzeciętne. - A to prawda, trzeba przyznać, że robi wrażenie i to nie tylko swoim rozmiarem. Jest taki... majestatyczny, choć jakoś nie za bardzo pasuje mi to do określenia trolla, ale ten tu chyba wyjątek - zaśmiała się, jeszcze raz przebiegając wzrokiem po rzeźbie. - Ciekawe, czy kryje się za tym jakaś dłuższa historia, czy po prostu mieszkańcy postanowili go pewnego dnia wybudować, tak o, dla urozmaicenia krajobrazu. - Wyraziła na głos myśl, która nagle wpadła jej do głowy. Ale kto wie, być może rzeczywiście był kiedyś jakiś troll-bohater, który w jakiś sposób się wykazał i Norwedzy w ten sposób go upamiętnili. Lub też monument stał ku przestrodze - ponownie, mogła się jedynie domyślać i wymyślać własne historia, bo o jego przeszłości nic od nikogo nie słyszała. Ewentualnie istniała jeszcze opcja spytania lokalsów, ale to by popsuło tę nutkę tajemniczości. - Tak, nic tu po nas - zgodziła się na propozycję powrotu do miejsca ich tymczasowego zamieszkania, bo rzeczywiście nie wyglądało na to, aby miały tu jeszcze coś do roboty. Mięcho zniknęło, wszyscy byli zadowoleni (no chyba nie). Ruszyła wolnym krokiem drogą, którą przyszły, tym razem dreptając z nieco mniejszą pewnością siebie, bo na każdym kroku musiała uważać podwójnie. - To jak będzie z tą gorącą czekoladą? - zagaiła, a w jej głosie wyraźnie słyszalne było rozbawienie. Jeśli Olivia myślała, że o takiej propozycji Krawczyk zapomni, to była w wielkim błędzie! - Jak widzisz przeżyłyśmy i mamy się dobrze, więęęc mam nadzieję, że to nadal aktualne - dokończyła, szczerząc się w jej stronę. Już nawet nie chodziło o sam napój - po prostu dobrze spędzało jej się czas z Gryfonką, a to mogła okazja, żeby jeszcze lepiej się poznać.
Większe doświadczenie zawsze szło w parze z większym bagażem, którego dzieci zwyczajnie nie posiadały. Nawet jeśli w ich życiu działo się coś złego zaraz o tym zapomniały, myślami biegnąc w zupełnie innym kierunku. Dorośli tak nie potrafili, zamiast tego po prostu zadręczali się myślami, analizowaniem sytuacji i szukaniem wyjścia, nawet jeśli to inne nie istniało. Z wiekiem człowiek tracił nie tylko dziecięcą niewinność, ale również umiejętność podchodzenia z rezerwą do piętrzących się problemów - trudniej było mu znaleźć te najprostsze rozwiązania, które potrafiły odkryć dzieci. Gdy człowiek ma te kilka lat wszystko wydaje się łatwiejsze, chęć poznania świata skłania go do wychodzenia poza własne granice, dokonywania nowych odkryć, czerpania z życia, jak najwięcej. Potem przychodzi okres dojrzewania, burza hormonów, które mimo wszystko oddziałują na ciało i umysł, zmienia się też sposób myślenia, postrzegania świata, który dla jednych wydaje się niebezpieczny, dla drugich nudny; ciężko jest znaleźć równowagę, co przekłada się na każdy aspekt życia. Los rzuca kłody pod nogi, pozwalając, a wręcz zmuszając strukturę ludzką do zmian, porzucenia dziecięcych marzeń, jakby chciał udowodnić, że do tej pory żyło się w iluzji. Doświadcza - bardziej lub mniej. Proces dorastania nie był prosty, każdy etap życia człowieka czegoś uczył, a mimo to ludzie wciąż umierają głupi - tak przynajmniej głosił cytat jakiegoś jegomościa, którego nazwiska Olivia nie potrafiła sobie przypomnieć. Zaśmiała się słysząc nowy przydomek trolla, chociaż imię cwaniak nawet do niego pasowało, kiedy zmrużyła lekko oczy, patrząc na kamienną postać. - Myślę, że mu schlebiasz - stwierdziła, widząc jak posąg porusza się, jakby świadom był, co się do niego mówi, ale czy to było możliwe? Samo jego karmienie wydawało się dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że nie można było nazwać go żywą istotą, a myśl, że jest rozumny budziła w Gryfonce pewnego rodzaju strach, nawet jeśli nie dała tego po sobie poznać. - Dobry w to jest - przyznała, który Ola zaaprobowała jej wybór. Niestety tego samego nie mogła powiedzieć o sobie, wszakże gdyby było inaczej bez problemu rozpoznałaby w cieczy eliksir wiggenowy, który był jedną z popularniejszych mikstur. Zwyczajnie nie przepadała za eliksirami, można nawet rzec, że miała do nich uraz. Wielokrotne niepowodzenia przy ich warzeniu czy nawet przygotowywaniu składników potrafiły zniechęcić i chociaż nie poddawała się zbyt łatwo, to jednak w walce Olivia:eliksiry zawsze przegrywała brunetka. - Ogólnie trolle odbierane są negatywnie, w zasadzie nie ma co się dziwić, niemniej ten tu nie wygląda tak odrażające, jak te przedstawiane w książkach, nie uważasz? - zapytała, zabawie przy tym przekrzywiając głowę, kiedy próbowała lepiej przyjrzeć się rzeźbie, co w świetle wypływającym jedynie z jej różdżki było trudne, niemniej nie mogła nie zgodzić się z opinią Puchonki, która była naprawdę trafna. Słysząc pytanie padające z ust koleżanki, zmarszczyła brwi, dając sobie kilka chwil na zastanowienie, jednak nic konkretnego nie przychodziło jej do głowy, dlatego wzruszyła ramionami. - Dawniej sądziłam, że za każdym dziełem kryje się jakaś historia, bo w końcu to część sztuki, ale tak naprawdę nie wiem. - przyznała otwarcie, bo nigdy nie zagłębiała się meandry sztuki, nie posiadała żadnego talentu, dlatego też unikała tej dziedziny życia z którą w żadnym stopniu nie wiązała przyszłości. Gdy ruszyły w drogę Olivia starała się oświetlać ją, tak by pozory bezpiecznego przejścia zostały zachowane wciąż w głowie mając przestrogę Oli, która nakazywała chodzić wydeptaną ścieżką, jednak kiedy nie widziało się jej dokładnie było to bardzo ciężkie. Z tego też powodu obie stąpały ostrożnie. - Gorąca czekolada z piankami to teraz nasza powinność po takiej wyprawie! - oznajmiła, głosem nieznoszącym sprzeciwu, bo miała bardzo podobne odczucia w stosunku do Krawczyk z którą miło spędzało się jej czas. Może to początek nowej przyjaźni? Olivia kompletnie by nad tym nie ubolewała, brakowało jej w życiu takich osób, jak rudowłosa - promiennych i pełnych pozytywnych myśli. Zdecydowanie Krawczyk wciąż miała w sobie coś z dziecka, a to było wręcz zaraźliwe. - Tak w ogóle to kompletnie współczuję ludziom, którzy mają alergie na czekoladę, tak dużo tracą w życiu - powiedziała, stawiając kolejny krok. - Dlaczego droga powrotna zawsze wydaje mi się dłuższa? Nie powinno być na odwrót? - zapytała, marszcząc brwi, kompletnie zmieniając temat. Nie chciała by przez kolejny kilometr szły w ciszy, bo ta wydawała się złowieszcza i mało przyjemna, lepiej było mówić nawet o głupotach niż milczeć.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Zerknęła z ukosa na rzeźbę trolla, który rzeczywiście się poruszył, kiedy Olivia stwierdziła, że poprzez nazwanie go 'cwaniakiem' Puchonka tak naprawdę mu schlebiała. Kto wie, może i coś w tym było? Dałaby sobie zresztą uciąć rękę, że inni będący tu przed nimi rzucali gorszymi uszczypliwościami i wyzwiskami - niektórych zapewne łatwo można się było domyślić i w ich świetle przydomek, jaki stwór otrzymał od rudowłosej wypadał blado, wręcz przyjacielsko. - Bez dwóch zdań, ten serio nie wydaje się taki zły... Chociaż i tak nie chciałabym go spotkać w żywym wydaniu - przyznała. Mógł sobie wyglądać jak chciał, ale naczytała i nasłuchała się o tych stworzeniach wystarczająco, aby mimo wszystko trzymać się od nich z daleka. Były po prostu nieobliczalne, a przez to i niebezpieczne. Zastanowiła się też chwilę nad kolejnymi słowami dziewczyny odnośnie sztuki, które dały jej na to nieco inny punkt widzenia. Do tej pory 'nie wpadła' na to, że może rzeczywiście nie za każdym dziełem kryje się jakaś historia. Może niektóre z nich po prostu ładnie wyglądały albo miały działać jak wabik na turystów, ale nic poza tym? Ciekawe. - No i to ja rozumiem! - rzuciła ze śmiechem w odpowiedzi, już nie mogąc doczekać się, aż wrócą do igloo. Błagam, nikt o zdrowych zmysłach nie odmówiłby gorącej czekolady z piankami! Takie babskie popołudnie czy tam wieczór - zważywszy na panujące wokół ciemności - jeszcze nikomu nie zaszkodził, a mogła z tego wyjść naprawdę fajna relacja. Aż żałowała, że wcześniej jakoś nigdy nie było okazji na dłuższą rozmowę z Callahan. - O tak! Masakra, weź to sobie tylko wyobraź. Chociaż z drugiej strony jeśli ktoś w życiu nie spróbował czekolady, to chyba nie wie tak właściwie co traci...? - przerwała i pozwoliła pytaniu zawisnąć w powietrzu. Szczęśliwie ona w takim położeniu nie była i raczej nie znała nikogo, kto by był, ale nie zmieniało to faktu, że takie osoby żyły sobie gdzieś na świecie i jakoś musiały się z tym pogodzić. Dla Puchonki zabranie czekolady to jak wyrwanie połowy serca. Odebranie szczęścia. - Jesteś chyba pierwszą osobą, od której to słyszę. Do tej pory spotkałam się tylko ze stwierdzeniem, że drogi powrotną zawsze mija w mgnieniu oka, a tu proszę - odparła i zaśmiała się lekko, bo sama należała do grupy, której powroty wydawały się krótsze. - Nawet nie wiem, co ci odpowiedzieć. Ale czasem chciałabym, żeby droga się ciągnęła w nieskończoność, zwłaszcza jak wracam z jakiegoś super wyjazdu z super ludźmi. Wtedy chce się w tym trwać i trwać - dodała, przeciągając nieco ostatnie dwa słowa i uśmiechając się do samej siebie. Na chwilę oderwała się myślami od ziemi, ale szybko na nią wróciła, bo przecież miały do pokonania jeszcze kawał drogi i właśnie uwaga była teraz najważniejsza.
Olivia nawet przez myśl nie przeszło, jakimi epitetami osoby, które były tu przed nimi mogły określać trolla. Mimo całej niechęci do tych istot, wszakże również dużo o nich słyszała, posąg nie był niczemu winien. Kładąc przed nim "ofiarę" człowiek sam wydawał na siebie wyrok, który niekoniecznie musiał się mu spodobać. - W żywym wydaniu to my byśmy stały się jego posiłkiem - zaśmiała się, chociaż taka wizja wywołała u niej nieprzyjemne mrowienie pod skórą. Mimo zamiłowania do przeżywania ciekawych sytuacji, nie chciałaby stanąć oko w oko z prawdziwym trollem, to był zdecydowanie wyższy poziom, a ona nie miała w sobie tak dużo odwagi albo głupoty. Oczywiście entuzjazm Puchonki, który koncentrował się głównie na gorącej czekoladzie z piankami udzielał się również brunetce, z szerokim uśmiechem przyjęła słowa koleżanki, instynktownie przyspieszając kroku, o mało nie upadając, kiedy potknęła się o niewielką zaspę. - Tylko lepiej uważajmy pod nogi - zasugerowała, dając przy okazji znać Oli, że nic się jej nie stało. W gruncie rzeczy ciężko było stwierdzić, dlaczego dziewczyny nie spędzały ze sobą wcześniej zbyt wiele czasu, jednak Callahan miała wrażenie, że to zmieni się wraz z dzisiejszym dniem i nie tylko dlatego, iż przeżyły wspólnie spotkanie z rzeźbą trolla, ale dlatego, że zwyczajnie świetnie się rozumiały i miło było im spędzać ten czas razem. Słysząc pytanie padające z ust rudowłosej, umilkła dając sobie chwilę na zastanowienie. - Rzeczywiście masz rację, ale ja nawet jakbym nie mogła jeść to i tak bym chociaż raz spróbowała, żeby się po prostu przekonać - stwierdziła po dłuższej chwili, w której maltretowała w zastanowieniu dolną wargę zębami. W przypadku Olivii ciekawość zawsze brała u niej górę nad zdrowym rozsądkiem. - Zawsze musi być ten jeden wyjątek od reguły - stwierdziła z uśmiechem, chociaż rzeczywiście najczęściej było tak, że droga powtórna mijała szybciej, niemniej tu wychodziło lenistwo Gryfonki, bo o ile pchana podekscytowaniem, podsycanym dodatkowo ciekawością szła w dane miejsce, o tyle powrót z niego - zwłaszcza tą samą trasą - był dla niej nudny, a przez to dłużył się. Taka już była, że nieco inaczej odbierała pewne rzeczy niż inni,chociaż tym razem nie mogła narzekać tak bardzo, bo nim się obejrzała z Olą dotarły do pieszych igloo.