Po środku szkoły znajduje się sporych rozmiarów dziedziniec z równo przystrzyżoną trawą. Z każdej strony otaczają go mury zamku. Na samym środku stoi natomiast duża fontanna, zawsze zbierająca wokół siebie chcących odpocząć po lekcjach, uczniów.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob Wrz 06 2014, 18:06, w całości zmieniany 2 razy
Teraz to już na prawdę uważał tego chłopaka, za żałosnego. Westchnął głęboko i kiedy ten tylko się oddalił, zgrabnie zeskoczył z drzewa. A niech się Gryffoniasta przybłęda nacieszy, że coś mu się w życiu udało. Wziął do dłoni śniegi z zrobił z niego kulkę, którą miał zamiar w kogoś później rzucić.
Wyszła na dziedziniec i usiadł an murku. Nie był za ciepły ale lubiła to miejsce, więc jej to nie przeszkadzało. Wiatr wiał jej w twarz i rozwiewał włosy. Poniekąd podobało jej się to, czuła się wtedy taka wolna i lekka, jakby nie miała zmartwień. Rozejrzała się po okolicy, prawie nikogo tutaj nie było. Ale nie ma czemu się dziwić, w końcu była zima, a nie każdy przepadał za chłodem jak Melanie.
Z braku laku wyszedł na dziedziniec po raz kolejny. Postanowił usiąść przy pobliskim murku. Wyciągną z kieszeni papierosa. kiedy był w hogsmeade postanowił sobie kupić. Wsadził go do ust i podpalił końcem różdżki. zaciągał się przez pewien czas aż wypalił szluga a potem wyrzucił go w śnieg. dopiero w następnej chwili zobaczył, że na murku niedaleko niego siedzi jakaś dziewczyna więc postanowił do niej zagadać. - Hej jestem Max. A ty?
- Mel. - Nie przepadał jak ktoś używał jej pełnego imienia, więc tak się nie przedstawiała. Oczywiście zawsze jest ktoś taki, kto chce pociągnąć rozmowę i dopytuję się jakie jest rozwinięcie. Co w sumie nie było, aż takie głupie, bo przecież ktoś mógłby pomyśleć, że nazywa się na przykład Melisa. - A wiesz, że palenie szkodzi i w dodatku cuchnie. - Jak ona uwielbiała dręczyć palaczy. Nic ich tak nie wpienia, jak czepianie się takich rzeczy, ale po prostu uwielbiała się tak droczyć.
- Mel to skrót od Melanie? Czy coś innego?. Spojrzał na nią z lekkim uśmiechem. - Nie jestem palaczem tylko jedną paczkę kupiłem i więcej nie zamierzam. Wiedział, ze to cuchnie i jest nie zdrowe, ale był ciekawy po prostu. - Mała rada na przyszłość normalni palacze nie lubią takich żartów i możesz się niepotrzebnie podłożyć pod atak.
- Yhym. - Przytaknęła i zeskoczyła z murku, bo na dole nie wiał, aż tak duży wiatr. - To dobrze. Jak już się uzależnia, to tylko pieniądze się marnuję, o! - Musiała to dodać. Poza tym chłopak mógł kłamać, ostatnio ciągle ktoś ją okłamywał. - Zawsze wypominam to mojemu kuzynowi, ale on mnie nie słucha. - Ah... Wiem. - Odpowiedziała na mini radę chłopaka. - Kiedyś prawie za to oberwałam, ale mam talent do uciekania od niebezpiecznych sytuacji. - Uśmiechnęła się do niego, miała całkiem dobry humor, więc musiałby się postarać jeśli miałby go zepsuć. - Kiedyś paliłam, ale już z tym skończyłam. - Powiedziała, z nutką dumy w głosie. - A całkiem niedawno chciałam znów spróbować, to prawie się nie podusiłam
Zaczęła go nudzić ta bezsensowna rozmowa. Również zeskoczył z murku. - fajnie było ale zimno mi jest. Skłamał i ruszył w stronę szkoły przez ośnieżony dziedziniec. Spojrzał tylko raz za siebie krótko i opuścił to miejsce.
Mlecznobiałe płatki śniegu stopniowo opadały w dół z popielatego nieboskłonu. Mróz aż szczypał w policzki, lecz Matias, który stał oparty o murek fontanny, ciągle był blady. Wcale jednak to nie wynikało ze stresu – spotkania z Marlene w ogóle się nie obawiał – po prostu taka była już jego ,,uroda”. Ostatnimi czasy było tu pusto, pewnie wszyscy porozjeżdżali się na Święta do tych swoich rodzin. Błeh, Matias z całego serca nie cierpiał Świąt. Kto to w ogóle wymyślił? Nudne, sztywne tradycje – to oczywiście tylko dla pokazówki, żeby sąsiedzi widzieli odbijające się w gładkiej powierzchni choinkowych baniek iskrzące lampeczki. Chyba jedynie to Świąteczne Drzewko Matias mógł zdzierżyć, bo kiedyś, wiele lat temu uwielbiał spoglądać na te wszystkie ozdoby i czuć zapach świerkowych igieł… Dosyć. Czas pomyśleć o czymś… kimś kompletnie niezwiązanym z tematem. Marlene. Zawsze kiedy ją widział, to w myślach nazywał ją Słodką-Dzidzią-Z-Pieniędzmi. Stryj Fenris dla jej rodziców był bardzo uprzejmy, ponieważ sam raczej… klepał biedę, brzydko mówiąc. Widać jednak, że dla dzieci ,,jakieś tam galeony” nie mają większego znaczenia. Wnioskować to można szczególnie po liście Marlene, który był czysto nieformalny. Sama dostała nieco… sztywny list, ale chyba powinna być przyzwyczajona, prawda? Matias nie potrafił wyrażać się w słowach, a to że jest miły można było poznać po świeżo wypastowanych butach. A buty miał pastowane pięć minut temu. Przeglądnął też płaszcz w poszukiwaniu ewentualnych plam, ale nie znalazł ich (dziwne, żeby znalazł, skoro był strasznym pedantem…), na szczęście. Zerknął jeszcze raz na zegarek zapięty na nadgarstku. Czekał aż wyrosną mu korzonki.
Spojrzała na chłopaka podnosząc brwi do góry. Skoro już ją tak kitował, mógł się chociaż wysilić na zwykłe "Cześć" na pożegnanie. Westchnęła i z powrotem wdrapała się na murek, znów nie zważając na to, że jest potwornie zimny. I jak? Miała się teraz rozpłakać, bo jakiś koleś, którego nawet nie zna ją zostawił? Może i była wrażliwa, ale nie aż tak... Rozejrzała się po dziedzińcu i zaczęła machać nogami, by trochę się rozluźnić.
Mimo iż było zimno Ingrid chciała się przejść. Szła, myślała i była tak szczęśliwa, że zaraz by kogoś przytuliła. Nie mogła się doczekać kiedy spotka się ze swoją rodziną. Ledwie minął miesiąc a ona już tęskni. Spojrzała na dziedziniec. Zauważyła kilka osób. -cześć- odpowiedziała wszystkim wesołym głosem i stanęła przy murku. Przy okazji sprawdziła czy bałwan który ulepiła razem z Margaret trzyma się.
Krok, biodro, krok, biodro. Tak, prawie jak na wybiegu. Tylko ten idiotyczny śnieg! Po co komu biel, w dodatku zimna w dotyku ?! Właśnie, Marlene nigdy nie lubiła zimy. Kozaki, płaszcze, szale ? Również można nosić je latem, prezentując najnowszą kolekcję. W głębi duszy jednak podziwiała zaśnieżone pagórki, gdy wracała z sesji. Ale teraz jest tu, w Hogwarcie, gdzie uczy się jej kolega. Podkreślmy kolegę, gdyż Brodeur nigdy nie uważała go za kogoś ważniejszego. No, czasem coś powiedziała o sobie i tyle. Znali się, bo musieli. Choć w zasadzie nie przeszkadzali sobie wzajemnie. Matias był znany z milczenia, a ona z obserwowania. Można by rzec, że są udanymi towarzyszami. - Mat! - krzyknęła i podeszła do niego z gracją. Zawsze wyglądała idealnie. Pieniądze miała, owszem, ale sama je zarobiła. Ale co jest trudnego w założeniu na siebie ubrań i przejściu się w nich obok obleśnych facetów, którzy tylko liczyli aż dasz im znak ? Beznadziejnie proste. Wiadomo, jeszcze nikomu nie dała znaku... Uroda robiła swoje. Zwłaszcza oczy. Sylwetkę zawsze pomijała, gdyż nie czuła się dobrze w swym "grubym" ciele. - Cóż to za formalne zdania, Matias ?! - fuknęła na niego i z udawaną złością, uparcie wpatrywała się w chłopaka. Wydoroślał, przeszło jej przez myśl. Po chwili roześmiała się, widząc zmieszaną twarz Krukona. Nie zauważyła nawet młodych uczniów szkoły, którzy zaczęli się pałętać.
Kamraci broni, można powiedzieć. W armii ważna jest współpraca, nawet jeśli kogoś nie znamy. Najważniejsze jest po której stronie dana osoba walczy. Mężczyźni potrafili być tak samo pociągający jak i obleśni. Chociaż... można by rzec, że zawsze byli obleśni. Jeżeli cechami było właśnie zachowanie obleśne, ale był urodziwy - wtedy patrzyło się na niego inaczej niż na zwykłego, paskudnego zbira. Mądry zboczeniec jest wyrafinowany. Nie daje po sobie poznać, że sterują nim wrodzone, pierwotne żądze. Lepszy jest jednak zboczeniec wyrafinowany, niż zwykły. Jeśli Marlene była gruba, to Matias powinien czuć się jak wielka chodząca kluska z mięsem. Marlene miała, jak na modelkę przystało, bardzo szczupłe nogi. Zaraz, chwileczkę. Nie można patrzeć na kobiece nogi, bo to nieprzyzwoite. - Panna Brodeur. - odpowiedział jej zaraz po tym jak zwróciła mu uwagę. - ...Cóż, moim obowiązkiem jest zachowywać wszelkie zasady uprzejmości... Skinął w rezultacie głową, aby oznajmić, że właśnie próbuje się z tego zadania dobrze wywiązać.
Tak, panie Matiasie, nie wolno patrzeć na kobiece nogi. Jednak Marlene była już przyzwyczajona. Wybałuszanie oczu wytrzymywała, ale obmacywanie... Miała wtedy ochotę pieprznąć patelnią w łeb, a że jej nigdy nie miała pod ręką, to tylko zmierzyła natręta chłodnym wzrokiem i odeszła z głową do góry. Kariera nie była łatwa, ale bardzo opłacalna. - Och, to gdzie bukiet róż i pocałunek w dłoń na przywitanie ? - spytała z rozbawieniem. Była ciekawa odpowiedzi Matiasa. W zasadzie wyglądał dobrze. Płaszcz był elegancki i... wypastowane buty. Zrobił na niej wrażenie, jednak nie ukazała tego. Ewentualnie można dostrzec błysk w bladoniebieskim oku i uroczy uśmiech, jakim go obdarzyła. Myślała, jakby tu zacząć rozmowę. Zazwyczaj milczeli bez skrępowania, ale teraz Brodeur się zmieniła. Choroba coraz bardziej wychodziła na zewnątrz. Było ciężko, ale kto powiedział, że będzie łatwo ? Zaczęła życie na własną rękę, gdy postanowiła tu przyjechać. Trzy lata studiów, sporo. - A jak tam twój SOMM ? - zaśmiała się. Alaja bardzo cenił sobie mugoli, do których Mar nic nie miała. Świetnie projektowali, często prosili ją o jakąś nudną sesję i płatną zupełnie innymi pieniędzmi. //sorry, że tak krótko, ale wena wywiała :<//
Spojrzał na nią trochę nierozumnie. Skąd miałby wziąć bukiet róż, skoro sowę dostał dopiero przed chwilą...? Poza tym, czy róże nie były oklepane? Tak pospolite, że każdy dawał je wszędzie i na każdą okazję - od urodzin po pogrzeby. Ulubionymi kwiatami Matiasa były irysy, jednak pomyślał o czymś innym. - Orchideus. - mruknął, a w jego ręce pojawił się bukiet polnych kwiatów. - Kwiaty już masz, jeśli zależało ci na nich. - Podał jej bukiet; miał nadzieję, że nie będzie mu miała za złe braku róż. - A i znając się tyle lat, rodzaj naszego powitania powinien być trochę mniej formalny. Matias nie myślał już o tym w jakim stylu napisał do niej list. Czy to było ważne? Nie wiedział, że Słodka-Dzidzia-Z-Pieniędzmi stanie się Słodką-Dużą-Dzidzią. Nikt go nawet nie uprzedził. - SOMM gromadzi coraz więcej członków... - pominął fakt, że powinien powiedzieć ,,członkiń".
"Nierozumny wzrok" Matiasa rozbawił Marlene, ale ukryła tenże fakt przed nim. Nie wytrzymała jednak, gdy Mat przyjął na poważnie z tymi manierami. Kwiaty był piękne, to prawda. Pocałunek w dłoń ? Przyjaciele ? Nie, zdecydowanie nie pasowało. Tak, tak, zgadzała się, że róże były oklepane. No, ale nie miejcie pretensji! Miała bardzo mało czasu na wymyślenie szybkiej odpowiedzi. - Nie byłabym tego taka pewna - odpowiedziała. Skoro na tym etapie znajomości nie powinno być formalności to, do licha, dlaczego ten list był nadzwyczaj formalny ?! - Ale w porządku, nie musi być aż tyle kultury. Co się dzieje ? Co to za jakieś formułki, duperele. Jakby widzieli się pierwszy raz. - To chyba dobrze, prawda ? - zastanowiła się. Głupie to było. Oczywiście, że dobrze. Tak, nawet bardzo dobrze. Ona sama nie należała do SOMM-u. Nie chciała. Z resztą, kiedy by miała uczęszczać w tych spotkaniach ? Właśnie, z Francji teleportować się do Szkocji ? Genialne, nie ma co.
Satin wiele razy powtarzała mu, że książki nie potrafią zastąpić ludzi, ale właściwie uwierzył jej dopiero po swojej przeprowadzce do Anglii i rozpoczęciu nauki w Hogwarcie. Wcześniej, w Beauxbatons wciąż otaczali go ludzie - lubiani, nielubiani - zawsze łatwo było o rozmówcę, chociażby do dyskusji o pogodzie. I chociaż i tak większość czasu wypełniało mu czytanie (czasami tylko brał swój aparat i robił obchód po terenie szkoły, szukając inspiracji), to gdy w końcu książki spowszedniały mu do tego stopnia, że litery plątały się przed oczami, a ciekawe pozycje w bibliotece chwilowo kończyły, zawsze mógł liczyć na swoich znajomych i ich gadatliwość. A w Hogwarcie? Było zupełnie odwrotnie. Zazwyczaj ludzie pierzchali gdzieś, nie wiadomo gdzie, i gdy Brandon potrzebował towarzystwa, zawsze zostawał sam. Chociaż rozglądał się bardzo dokładnie, nie mógł znaleźć nikogo, z kim mógłby prowadzić dysputy. Tylko książki ratowały go przed nudą i bezczynnością - zwłaszcza, że hogwardzka biblioteka była o wiele większa i rozmaitsza niż ta w poprzedniej szkole. Ale nastał już ten czas, kiedy chwilowo stracił zapał dla literatury. Potrzebował prawdziwej rozmowy, nie fikcyjnej. Potrzebował irytacji, potrzebował obojętności. Nic by go tak nie podbudowało, jak możliwość wybuchnięcia szczerym śmiechem. Dlatego wyszedł ze swojego dormitorium i włóczył się po Hogwarcie, szukając kogoś, kto zechciałby poświęcić mu kilka godzin ze swojego życia, zaszczycić towarzystwem. Ale ludzie pochowali się gdzieś. Gdzie, do cholery? Gdzie oni się chowali i dlaczego Brandon nie znał tej skrytki? Z westchnieniem opadł na ławkę na dziedzińcu, zirytowany już porządnie swoim własnym towarzystwem. Lada chwila zacznie gadać sam do siebie, jak szaleniec, który po prostu potrzebuje usłyszeć głos człowieka. Niewiele do tego brakuje, bardzo niewiele. Usiadł, i co? Zazwyczaj, gdy gdzieś tak siadał, miał ze sobą książkę, która mogłaby zaabsorbować jego uwagę. Tym razem zostawił swoją torbę opartą o nogę łóżka, aby stronice grubego woluminu o Magii Starożytnej nie kusiły go, pozwoliły zająć się prawdziwym światem. Zatęsknił za nią. Wpatrując się niewidzącym wzrokiem w ziemię wyobrażał sobie, że trzyma ją w dłoni i przewraca strony. Niemal czuł zapach zwilgotniałego papieru, niemal czuł jego fakturę na palcach. Szkoda, ze równie obrazowo nie może wyobrazić sobie rozmówcy.
Nie tylko Brandon czuł, że oszaleje z braku towarzystwa. Dokładnie to samo czuła Tamara. A nawet bardziej niż on. Dochodziło do tego jeszcze zdezorientowanie, spowodowane częściowym zanikiem pamięci, jakiego doznała pamiętnego dnia w Łazience Prefektów. I mimo że już jakiś czas minął od tamtego zdarzenia, to niestety, ale pamięć nadal nie chciała wrócić. A niestety, ale osoby, które były jej bliskie, nie wyjaśniły dotąd wszystkich jej wątpliwości. Dziewczyna miała nieodparte wrażenie, że usilnie chcą przed nią coś ukryć. Błądziła w poszukiwaniu samej siebie, w odkrywaniu zakamarków swego umysłu. Nie wychodziło jej to, po drodze zawsze coś jej umykało, trafiając do ślepej uliczki. A gdy chodziła po zamku, udając się do różnych miejsc, choćby po to, by zaspokoić podstawowe potrzeby, ale i nie tylko po to, miała co i rusz wrażenie, jakby tam już była, jakby widziała już wcześniej tę osobę, którą mijała w danej chwili. Sporo ludzi witało się z nią, a ona nawet ich nie znała, za każdym razem czuła zakłopotana i zestresowana, w każdej takiej sytuacji. Bywały momenty, że chciała wracać do Rosji, jednak wiedziała, że nie może tego zrobić. I nie chodziło o to, że tym okazałaby swą słabość. Chodziło o to, że miała pewne zobowiązania, których musiała dotrzymać. Ale to nie było łatwe. Wstała dziś późno, zaspała, tak. Wiedziała dobrze, że spóźni się na zajęcia, dlatego uznała, że nie ma już sensu, by na nie iść. A że nie znalazła nikogo, z kim mogłaby się spotkać, porozmawiać czy zrobić nawet jakąś głupią rzecz, postanowiła więc ubrać się i wyjść na błonia. Miała nadzieję, że może tam spotka kogoś, kto zlituje się nad nią i zamieni z nią choć kilka słów. Na swoje szczęście, gdy tylko wyszła na dziedziniec, zobaczyła chłopaka, który był mniej więcej w jej wieku, przynajmniej na takiego wyglądał. Myśląc sobie, że nie ma nic do stracenia, podeszła na niego. Wyglądał na zamyślonego, dlatego miała pewne obawy, że może ją niezbyt miło potraktować, jednak postanowiła zaryzykować. - Wolne? - zapytała cicho, patrząc prosto na młodzieńca.
Takie samo wrażenie miał wiele razy Brandon podczas kilku pierwszych miesięcy spędzonych w Hogwarcie. Wprawdzie nie ubyło mu żadnych wspomnień, ale wrażenie deja vu towarzyszyło mu aż nazbyt często. Ponoć jest to zjawisko spowodowane zmęczeniem, ale jak odnieść to do chłopaka, skoro z braku zajęć zasypiał czasami nawet tuż po kolacji? Na szczęście stan ten z czasem minął, gdy Coffler przyzwyczaił się do zmiany otocznia, kojarzył już mniej więcej kto jest kim i potrafił wymienić z imienia większość mieszkańców swojej wieży. Gdy tak wbijał wzrok w trawę, a oczy zaczęły mu już prawie łzawić, usłyszał głos. Przez chwilę miał wrażenie, że naprawdę zwariował, że słyszał go tylko on, że był figlem płatanym mu przez podświadomość. Ale gdy podniósł głowę, zobaczył przed sobą żywą istotę. Och, cóż za odmiana! Była to dziewczyna, którą rozpoznawał jako studentkę z wymiany - Rosjanka o niezwykle dużych, głęboko osadzonych niebieskich oczach. Były one jej cechą charakterystyczną i to dzięki nim jej twarz utkwiła Cofflerowi gdzieś na dnie pamięci. - Wolne - potwierdził, lekkim skinieniem głowy wskazując miejsce obok siebie. Przywołała na usta łagodny uśmiech, odmienny od jego zwyczajowego aroganckiego półuśmiechu, którym zwykł raczyć innych. Cieszył się niezmiernie z tego niespodziewanego towarzystwa, mając nadzieję, że studentka okaże się ciekawą osobą i dobrą rozmówczynią. Jednocześnie czuł dziwne przeświadczenie, że nie musi się martwić o to ostatnie - roztaczała wokół siebie tajemniczą aurę, która zapewne nie dawała ludziom przejść obok niej obojętnie. Była też piękna, co Brandon zauważył niemal od razu, tego na pewno nie dało jej się odmówić. - To dziwne - powiedział, ni to do niej, ni to do siebie. - Hogwart jest o wiele większy od mojej poprzedniej szkoły, a towarzystwa tutaj jak na lekarstwo.
Przytłaczał ją ten zamek, zgoła inny niż Durmstrang. Przytłaczała ją ta wielka ilość ludzi, która przewijała się przez korytarze. Zbyt dużo obcych twarzy naraz, zbyt wiele niepewności. Nigdy wcześniej nie czuła się tak zagubiona, zawsze wcześniej dawała sobie radę, ze wszystkim, zawsze mogła znaleźć oparcie w bliskich. A teraz czuła, że tak naprawdę wszyscy maja ją gdzieś, że była tylko dodatkiem do ich życia, który im się już znudził i który był już im niepotrzebny. Czułą, jakby nikt się z nią nie liczył, nikt się nią nie przejmował, nie martwił. I choć może to było tylko chwilowe, to jednak mogło znacząco wpłynąć na jej późniejsze zachowanie. Dlatego nie był to dobry stan. I cud, że jeszcze nie zwariowała. Nie, Tamara nie była wymysłem wyobraźni chłopaka, była żywą istotą, człowiekiem z krwi i kości. Choć w sumie mogła wyglądać na zjawę. Tym bardziej, że nie wyglądała dobrze. Chuda, jeszcze bledsza niż zwykle, z podkrążonymi oczami. Co kontrastowało z żywą barwą jej pięknych oczu i dodawało jej urody. Bo była piękną - właśnie taką, eteryczną, na pograniczu normalności i szaleństwa. - Dziękuję - odparła, ciesząc się, że nie odmówił. I, czyżby to ona sprawiła, że na jego twarzy pojawił się uśmiech, który niewątpliwie łagodził jego twarz, a który, jak miała wrażenie, pojawiał się rzadko? Aż dziwiła sie, wiedząc, że ostatnio budziła raczej politowanie, aniżeli radość. Czy Tamara była doskonała rozmówczynią? To zależało nie tylko od niej, takze i od drugiej osoby. Jednak zazwyczaj umiała odnaleźć się w danej sytuacji i znaleźć temat do rozmowy, a także wspólny jezyk. Aczkolwiek nie zawsze było to możliwe. - A więc i dla Ciebie ta szkoła to, stosunkowo, rzecz nowa, do poznania, tak? - zapytała pozytywnie zaskoczona, że nie spotkała ucznia, który znał Hogwart od podszewki. Wiedziała już, ze chłopak zrozumie ją w pewnych sprawach. - To zależy, w jakich godzinach szukasz towarzystwa i gdzie. Aczkolwiek dosyć często bywa, że nie można znaleźć nikogo sensownego do rozmowy. Myślę, że jest to spowodowane środkiem zimy, ogólnym marazmem, ktróy zwykle panuje o tej porze roku no i nawałem nauki.
Brandon doskonale znał stan duchowy Tamary z doświadczenia. Przez pierwsze miesiące nie mógł ogarnąć umysłem tak wielkiej ilości nieznanego, nie mógł przyzwyczaić się do zamku. Mimo, że dość szybko zdobył znajomych, nadal czuł się zagubiony. Miał jeszcze siostrę, ale wiedział, że nie będzie ona miała dla niego całych dni - w końcu musiała poświęcać czas również swoim przyjaciołom. Dlatego przez większość czasu przebywał sam na sam z książkami, a uczucie osamotnienia nie znikało nawet wtedy, kiedy ktoś przysiadł się do jego stolika w bibliotece. Nie była, co było miłą zmianą. Rozmowa z żywym człowiekiem była o wiele ciekawsza, bo nigdy nie można było przewidzieć odpowiedzi na własne słów. A wymysły wyobraźni z reguły są bardzo przewidywalne. Nie ma za co, pomyślał, ale nie wypowiedział tego na głos. Po części z lenistwa, po części dlatego, że nie był przyzwyczajony do tego, że ludzie mu dziękują. Nie wiedział, czy to kwestia tego, że do tej pory trafiał raczej na źle wychowanych, bezmyślnych prostaków, czy też tego, że we Francji nikt nie kwapił się, by dziękować za takie drobiazgi. Właściwie dla Brandona dobry rozmówca powinien posiadać dwie cechy - szczerość i dystans do siebie. Czy rozmowa z kimś, kto obraża się za każdą jego szczerą uwagę, i zamiast zażarcie bronić swojej tezy, rumieni się z poczucia porażki i chce jak najprędzej odchodzić? On potrzebował osoby twardo stąpającej po ziemi, która nie myśli, że jeżeli przedstawi argumenty sprzeczne z jego, zrani jego uczucia. Czyli potrzebował egoisty, takiego jak on sam. - Można tak powiedzieć. Półtora roku jest w sam raz, żeby się przyzwyczaić, ale nie żeby dobrze poznać zamek tak wielki jak ten. - On też cieszył się, że rozmawia z osobą, której sytuację dobrze zna. Wprawdzie wiedzę książkową chłonął bez żadnych przeszkód, ale w sferze emocjonalnej nie był już takim pilnym uczniem i wolał nie mieć od czynienia z abstrakcyjnymi dla niego emocjami. - Czasami mam wrażenie, że ci rdzenni uczniowie Hogwartu znają jakąś tajną kryjówkę, której istnieniem nie chcą podzielić się z jakimś obcokrajowcem, takim jak ja - podzielił się z nią swoimi wcześniejszymi przemyśleniami. - A sądząc po tym, co wyprawiają na lekcjach, mam wątpliwości co do tego, że spędzają czas na nauce. - Na usta wstąpił mu jego zwyczajowy półuśmiech, trochę zadziorny, trochę pokpiwający, ale mimo wszystko jeszcze nie złośliwy. - Już raczej stawiam na zimowy bezruch.
Książki są niewątpliwie jedną z lepszych form spedzania wolnego czasu, którego momentami bywało tak wiele. Na pewno lepsza niż na przykład picie nadmiernej ilości alkoholu, palenie i niszczenie wszystkeigo, co stanęło ci na drodze, co było przecież przejawem agresji, którą trzeba było zwalczać. Jednak książki, choćby były nie wiadomo jak ciekawe, na dłuższą metę nie były w stanie zastąpić spotkań z żywymi ludźmi. To przecież często właśnie spotkania z ludźmi były inspiracją do napisania dzieł, dla wielu pisarzy, ich doświadczenie nie raz już wpływały na to, co tworzyli. I właśnie dlatego kontakiy międzyludzkie były tak nieocenione. Ponadto wpływały one na charakter czlowieka, na jego samopoczucie. I sprawiały, że życie stawało się ciekawsze, zabijały nudę. Która to często wpływała destrukcyjnie na człowieka. Bo przecież brak zainteresowań i satysfakcjonujacego zajęcia też powodował agresję. Odpowiedzi produkowane przez włąsny umysł nie wprowadzały nic nowego w życie człowieka, odzwierciedlały tylko to, co umiał dany człowiek i co człowiek wiedział o danej osobie, z jakiego punktu widzenia ją widział. A bywało często tak, że ten punkt widzenia był odmienny od rzeczywistości. Zauważyła, ze chłopak nie odpowiedział jej w stylu: Nie ma za co lub to drobiazg. Sama nie wiedziała dlaczego, ale, prawdę mówiąc, nie oczekiwała na taką odpowiedź, podświadomie, choć w sumie powinien był to zrobić, chocby z grzeczności. Ale przynajmniej nie zawiodła się przez swoje oczekiwania i to było dobre. A wiec musiała być egoistką, tak? Nie liczyć się z innymi i dążyć uparcie do celu? Nie zważając na innych, na ich opinię, na ich uczucia? Bronić swojego zdania może i ponoć umiała, ale nie zawsze jej to wychodziło. Zbyt rzadko wdawała się jeszcze w zażarte dysputy, by wiedzieć dobrze, jakich argumentów używać, by przyjęto właśnie jej opcję. - Więc tym bardziej zbyt krótkim okresem czasu jest kilka miesięcy - odparła, nadal czując ulgę, że spotkała też przybysza, kogoś, kto zaczął naukę tutaj później, niż reszta, kto nie był zaznajomiony jeszcze bardzo dobrze z otoczeniem, choć napewno lepiej niż ona. Bo czymże było te kilka miesięcy, które tu spędziła, jak jej mówiono, a z których pamiętała tylko jakiś miesiąc? Niczym. - Wariant z kryjówką wydawałby się sensowny, choć w sumie jakie pomieszczenie oprócz Wielkiej Sali pomieściłoby tyle osób? - zadała pytanie ni to do chłopaka, ni to do siebie. Nie wiedziała jeszcze o istnieniu Pokoju Życzeń, dlatego nie sądziła, że oprócz Wielkiej Sali istnieje równie wielka sala. - A więc wyszło na to, że ludzie ogarnięci lenistwem poukrywali się w swoich łóżkach, bądź też w innych miejscach, intymnych bądź trudno dostępnych.
Simon szedł przez dziedziniec w samej koszuli. Kurcze ale czemu w samej koszuli? Nie no miał oczywiście spodnie i tego typu rzeczy. Więc reasumując Simon szedł po dziedzińcu,z rękoma w kieszeni i spuszczoną głową . W pewnym momęcie nawiodła myśl "Szkoda ze nie wiozłem noża z kuchni",zmarszczył brwi i spojrzał na swoje spodnie sprawdzając czy ma pasek(paska brak). Uderzył się w udo pięścią i zaklął głośno. Zabolało,ale teraz sprawiło mu to przyjemność. Rozejrzał się-był sam. Gdyby jednak nie był,dopadłyby go wyrzuty sumienia. "Nie ładnie przeklinać przy ludziach,oj nie ładnie" tak mówiła jego matka. Tym razem nasz bohater ugryzł się w język tka mocno ze aż poleciał krew. Splunął a na śniegu pojawił się czerwona plama,na co mrukną: -Nienawidzę mojej rodziny-podrapał się po głowie i kopną śnieg,a ten polecił do góry.
Jane spacerowała po Dziedzińcu, gdy dostrzegła znajomą postać. Zaszła Simona od tyłu i zasłoniła mu oczy. Jednak nic z tego nie wyszło bo wybuchła śmiechem. - Witam. Co Pan tu sam robi ? –spytała, przyglądając się mu. Żałowała, że ona na niego nie wpadła, tak jak on na nią, kiedy się poznali. Trochę siniaków by mu nie zaszkodziło! Ot, co! A co ona tu robiła ? W sumie sama nie widziała. Ot, tak. Chciała znaleźć jakieś towarzystwo. I znalazła. Może być z siebie dumna.
Usłyszał radosny śmiech za sobą i odwrócił się z podniesiona gardą. zobaczył rudo włosom Jane i opuścił ręce ale jego oczy pozostały czujne: -Cześc Jane. ja? właśnie się zastanawiam w jak najbardziej bolesny sposób odebrać sobie życie-powiedział bez emocji-a co ciekawego u ciebie? Spojrzał w jej zielone oczy. Widział w nich iskierki rozbawienia.
Jane przeraziła się nie na żarty. Co on wygadywał ? Jak to odebrać sobie życie? Czy on w ogóle wie o czym mówi? - CO TY WYGADUJESZ ?!- spytała, lekko zła. Jak mógł myśleć o czymś takim ?Przecież to okropne! Nigdy więcej nie zobaczyć przyjaciół… Nigdy więcej nie patrzeć, jak oczy ukochanej osoby świecą ze szczęścia, a policzki lekko się rumienią… Jane wzdrygnęła się. On nie może tego zrobić. Chwyciła jego brodę (delikatnie, ale stanowczo) w ten sposób, by Simone spojrzał jej w oczy. - Posłuchaj mnie uważnie. Nie wolno ci tego robić. Ba, nie wolno ci nawet o tym myśleć! Jako twoja przyjaciółka zabraniam ci! Nic nie jest na tyle straszne, by z tego powodu odbierać sobie życie! Kumasz ? – mówiła lekko histerycznym głosem. Bała się o niego. Ten brak jakichkolwiek emocji w jego głosie sprawił, że Jane mu uwierzyła. Uwierzyła, że jest w stanie to zrobić. Uwierzyła, że to zrobi, jeśli jak najszybciej nie wybije mu tego z głowy!