C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Usytuowany na obrzeżach Inverness dom z zewnątrz idealnie wpasowuje się w szkocki krajobraz.
Kuchnia
Małe, aczkolwiek funkcjonalne pomieszczenie z oknem wychodzącym na ogród.
Jadalnia
Używana zazwyczaj tylko do niedzielnych obiadów i świątecznych kolacji.
Salon
Główne miejsce wydarzeń towarzyskich u Kolbergów.
Gabinet
Głównie okupowany przez Stacey, gdy ta pracuje nad kolejną powieścią. Specjalnie wystylizowany, by inspirować kobietę.
Łazienka na piętrze
Kiedyś wiecznie zajęta przez Emmę, dzisiaj już bardziej dostępna dla innych. Druga łazienka znajduje się na parterze domu.
Sypialnia dla gości
Pokój otwarty na przyjęcie każdej zagubionej duszy.
Sypialnia Maxa
Dawny pokój Emmy, przejęty przez Maxa, gdy dziewczyna wyprowadziła się z domu.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Ostatnio zmieniony przez Maximilian Felix Solberg dnia Sob Mar 26 2022, 14:23, w całości zmieniany 1 raz
Autor
Wiadomość
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Sam był szczerze ciekaw, jak Lydia zareaguje na pozostawioną przez swojego syna wiadomość. Co prawda nie wątpił, że będzie to raczej pozytywna reakcja, ale nie wykluczał też początkowego szoku. A może kobieta podejrzewała już wcześniej, że jej syn nie gustuje w kobietach? Wszystko mogło tak naprawdę się okazać, a Solberg był gotów wspierać ukochanego bez względu na wszystko. Słaby uśmiech powiedział mu wszystko, więc sam nie ciągnął już tematu. Przyszedł czas żeby skupić się na przyjemniejszej części i Max miał nadzieję, że już niedługo Feli zapomni o tym, co zepsuło mu poranek. Cokolwiek miało to być. -Kotek, doceniam Twoją empatię, ale nie przyjechałeś tu walczyć o prawa pracowników, tylko zrelaksować się w moim towarzystwie, więc nie przejmuj się Mikiem. Naprawdę nie ucierpiał przez ten basen. - Powiedział, po czym pocałował Lowella w czubek głow. Sam nie był specjalnie dobrze przygotowany na wizytę, choć kąpielówki akurat miał na wierzchu. Po prostu nie zdążył jeszcze ogarnąć wszystkiego na cito, bo jak zwykle zasiedział się z Felim na wizzie. Był pewien, że kiedyś ich to zgubi, ale widocznie nie potrafili odpuścić sobie tego kontaktu nawet, jeśli za parę godzin mieli się widzieć. W pewien sposób czuł ulgę, że blizny z ciała ukochanego zniknęły, a przynajmniej ta jedna, która wskazywała na tragedię, która miała miejsce na Nokturnie. Teraz przynajmniej nie odtwarzał tego przykrego wspomnienia patrząc na tors Felka, co naprawdę pozbywało go ogromnego ciężaru. -Próba? Próby zakładają porażki, ja nie znam tego słowa. - Wyszczerzył się, powstrzymując napad większego śmiechu. Z jednej strony nagle gdzieś wróciła mu dawna zadziorność i pewność siebie, z drugiej obydwoje doskonale wiedzieli, że to ściema jakich mało, o Max nie był niczym innym jak jedną wielką chodzącą porażką. Widząc wzrok Felka zatrzymujący się na jego wargach, poczuł na nich charakterystyczne mrowienie. Tylko tyle wystarczyło, by zaczął tracić głowę. Zbyt łatwo dawał się nakręcić, ale nie mógł nic na to poradzić. Lowell działał na niego za każdym razem i jakoś niespecjalnie Max na to narzekał. Delikatnie wodzące po nim dłonie, to kocie spojrzenie i przygryziona warga doprowadzały go do szaleństwa. Nie był pewien, czy Feli wie, co właśnie z nim robi, ale było to co najmniej niesprawiedliwe. Nic więc dziwnego, że zignorował kolejne słowa partnera i po prostu oddał się fizyczności, która nie tylko miała sprawić przyjemność, ale i rozładować to wciąż rosnące między nimi napięcie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Sam również był ciekaw, ale nie chciał się tym zamartwiać. Było, minęło, list zostawił, raczej nie będzie musiał do tego wracać przez następne dwie doby. Raczej. Nie chciał - zatracanie się w myślach pozostawało czymś, czego wolał uniknąć. Wiedział, jak czarne myśli potrafią zniewolić umysł, a też - nie miał bladego pojęcia, co matka o nim sądziła w tym temacie. Może rzeczywiście Lydia coś podejrzewała, a ten list tylko potwierdził jej przypuszczenia? Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym bardziej się tym wszystkim stresował. Nie mógł popadać w pułapkę własnych myśli, w związku z czym skupił się na tym, jakie słowa opuściły usta Maximiliana. Nie odpowiedział, czując się zwyczajnie głupio. Ukochany miał rację - nie przyjechał tutaj po to, by urządzać jakieś protesty pracownicze czy ochronę praw pracowników. Przyjechał tutaj po to, by się zrelaksować i zapomnieć o wszystkim, co go męczyło od mniej lub bardziej dłuższego czasu. Przyjąwszy pocałunek, na krótki moment wtulił się, chłonąc ten zapach, przy którym czuł się wyjątkowo bezpiecznie. Nawet rozmowy potrafiły uspokoić armageddon znajdujący się pod kopułą czaszki. Wydanie tylu galeonów było w sumie dobrym... przedsięwzięciem. Miał jedyną w życiu okazję i postanowił jej nie zmarnować, mimo że sam doskonale się wcześniej określił, że tego nie będzie w żaden sposób zakrywał. A jednak się zmienił i chciał jakoś odjąć ciężaru, do którego się przyczynił. Nie tylko samemu sobie, lecz także znajdującemu się nieopodal Solbergowi, na którego skierował własne czekoladowe tęczówki, lekko się uśmiechając na to, co powiedział partner. - To prawda - nie znasz. - podniósł kąciki ust do góry zadziornie, bo co jak co, ale Max posiadał ambicje i przede wszystkim umiejętności. Wiedział, co należy zdobyć i ile go to będzie kosztowało. Jednocześnie dawał z siebie wszystko, a kiedy to spojrzał - snuł wzrokiem po wargach, jakby właśnie samo spojrzenie miało wywołać wymagany efekt, by tym samym obserwować kolejne zmiany - pozwolił na to, by trwało to dalej. Specjalnie, raz po raz wodził, by tylko obserwować to, jak postawa ukochanego się zmienia, chcąc zbliżyć się nie tylko pod względem emocjonalnym, ale także fizycznym.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Największą magią jaką znał było chyba to, jak łatwo Feli potrafił wszystko zmienić samą swoją obecnością. Wystarczyło, że ten pojawił się w jego domu, a dzień już stawał się lepszy. Wiedział, jak Lowell reaguje na jego zapach, więc za każdym razem pozwalał mu się wtulać i go chłonąć. Sam przy okazji korzystał z tej bliskości, by wyciągnąć z niej kojący efekt, który działał za każdym razem tak samo. Widać czasem takie wydatki naprawdę się opłacały. Feli przypominał teraz czystą kartkę. Jakby te wszystkie błędy przeszłości w ogóle nie miały miejsca. Max musiał wyglądać przy nim paskudnie, ale był już na tyle przyzwyczajony do swoich szram, że nie zwracał na to uwagi. Zresztą każda przypominała mu o czymś ważnym i nie był pewien, czy chciałby się ich pozbyć. Jeśli ukochany testował jego cierpliwość, to właśnie miał pokaz tego, jak niewielka ona była. Drobny gest, zwykłe spojrzenie w towarzystwie tego wiszącego w powietrzu napięcia i bliskości ciał wystarczyły, by Solberg kompletnie stracił głowę. Już i tak nie było mu łatwo trzymać się od niego z daleka, gdy ten stał przed nim całkowicie nago, ale ten wzrok sprawiał, że było mu jeszcze ciężej.
//zt x2
+
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Sowa otrzymana od Felka nieco go zmartwiła. Nie spodziewał się, że jego dom będzie w aż tak ciężkim stanie. Nim zdążył nawet o tym pomyśleć już odpisał, że bez problemu przyjmą zarówno jego, jak i Lydię pod swój dach. Akurat był w domu, więc od razu zbiegł po schodach na parter, by porozmawiać z pracującą w gabinecie Stacey. -Stacey... Jet sprawa. Trochę już zadecydowałem bez waszej zgody, wybacz... - Zaczął, a gdy przybrana matka spojrzała na niego z pytaniem w oczach, zaczął przedstawiać całą sytuację. Na twarzy kobiety widać było troskę, więc i specjalnie nie zdziwił się, gdy ta uznała, że Max dobrze postąpił i od razu zaczęła dzwonić do ich pokojówki, by ta przyszła dziś wcześniej i przyszykowała sypialnię gościnną dla Lydii. Oczywiście ze względu na brak powrotu Maxa do Hogwartu, kobieta wiedziała, że jego pokój jest kompletnie zakazany do wstępu i choć nie raz próbowała się dowiedzieć, dlaczego nie może wchodzić do tego pomieszczenia i zawsze była zbywana, nigdy nie sprawiała z tego tytułu żadnych problemów. Wlatujące ciągle sowy z wiadomościami powoli zaczynały być uciążliwe, gdy Max próbował doprowadzić do ładu własną sypialnię, więc ucieszył się, gdy konwersacja przeniosła się na wizzbooka. Dopiero wtedy zorientował się, że właśnie podjął decyzję, która stawiała go w nieciekawej sytuacji. Skoro powrócił do ćpania, a Feli miał mieszkać z nim, będzie musiał naprawdę wysilić się, żeby nic się nie wydało. Rzucił więc trzymane w rękach ubrania na podłogę i zaczął od sprawdzania tego, co miało pozostać ukryte przed wścibskim wzrokiem kogokolwiek. Skrytki, których nawet lokatorzy tego domu jeszcze nie odkryli, zostały porządnie przejrzane, następnie upewnił się, że zabrany ukochanemu podręcznik wciąż wygląda jak jakieś nudne gówno, za którego nawet Caine by nie tknął, a fiolki z krwinkowym i całą resztą nie do końca mile widzianych eliksirów, upchnął gdzieś na tył swojej szafki ze składnikami. Gdy to wszystko miał już z głowy zabrał się za resztę porządków. Nie było to łatwe. W szafie miał raczej dużo miejsca nawet, jeżeli wisiały tam teraz elementy jego starego mundurka i szaty do quidditcha. Problem robił się z wszelakimi sprzętami. Miotła, kociołek i inne tego typu pierdoły, które dotąd leżały po prostu w kącie pokoju czekając na to, aż Max wpadnie na to, co z nimi zrobić. Wciąż pomysłu nie miał, więc po prostu wcisnął je w kąt szafy tak, by chociaż sama sypialnia wyglądała na w miarę ogarnięty. Zrobił ostatnią rundkę, upewniając się, że wszystko jest jak należy i zszedł do ogrodu czekając na przybycie nowych lokatorów.
//zt
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Jedna fajka, druga fajka... nie, chwycił od razu po elektronicznego szluga, zaciągając się nim soczyście, byleby jakoś uspokoić zdenerwowaną wewnątrz ciała duszę. Czuł się tak, jakby jakaś siła chciała spowodować, by naczynie pękło, a jego złość rozlała się dookoła. Nie chcąc do tego dopuścić, nie bez powodu oddawał się w kierunku tak znanej sobie używki, gdy zebrał większość potrzebnych rzeczy poza dom, byleby nie przebywać w środku. Fundamenty od strychu były już w tak tragicznym stanie, że, wedle informacji, które uzyskał od fachowca, raczej nie obędzie się bez gruntownego remontu. Liczne pęknięcia, które się pojawiały, nie były od strony samej farby, a od tego, że rzeczywiście kartogips i inne tego typu rzeczy ulegały przeżarciu po tylu latach - czego nie zdołali nawet naprawić poprzedni właściciele. Nic dziwnego, bo tego spodziewał się w ramach kupienia "po taniości" starego domu prawie w centrum stolicy Wielkiej Brytanii, ale jakoś w serduchu rodziła się ta nadzieja, że uniknie niepotrzebnego wydatku. Niestety, przeliczył się, a jak się okazało, wydanie kilkuset galeonów na dziarę i motocykl wcale nie było dobrym rozwiązaniem. Było wręcz tragicznym. Biedny zatem jak mysz kościelna, pozostawiając Ogniomiota na ulicy - po niego zamierzał powrócić później - czekał na matkę, by zobaczyć jej powolne nadejście. Odłożywszy Wizbooka, nic dziwnego, że pod pachami miał niewielką walizkę, w której to kryło się tak naprawdę wiele rzeczy. Chwała magii, która pomagała mu osiągnąć naprawdę wiele poprzez niski, wręcz zerowy koszt. I chociaż transmutacji nie lubił, tak jakieś proste zaklęcia, które nie wymagały nadmiernej wyobraźni, nie sprawiały mu większego problemu. Miejsce do teleportacji wybrał takie, które pozwalało na uniknięcie potencjalnych tłumaczeń, że jak się pojawił z powietrza i jakim cudem to się właśnie stało. Chwyciwszy Lydię za dłoń, skupiwszy się na tym, by zwierzaki pod pachą nie uciekły (było ich od cholery i naprawdę zaczynał powątpiewać, czy na pewno to wszystko się pomieści), powrócił myślami do zasady ce-wu-en, by następnie pojawić się z cichym trzaskiem na podwórku Kolbergów - z dala od wścibskich oczu, powstrzymując chęć zwrócenia czegokolwiek, co tam miał w żołądku, gdy to wszystko kumulowało się nagminnie i naprawdę chciał odpocząć. Puszki pigmejskie, które poukrywał po kieszeniach, natychmiastowo zaczęły wychodzić z kryjówek, by zawitać na skoszonym trawniku, a Felinus wziął głębszy wdech, starając się je pozbierać w jedną całość. Bup oczywiście usmarował się zielenią, na co pokręcił głową, podchodząc powoli z matką pod drzwi. - Max, jestem! - było mu cholernie głupio, choć nie miał na razie wyjścia. Trzymanie wszystkiego w domu, no cóż, nie sprawiało mu żadnej radochy, skoro wiedział, że nie do końca jest tam bezpiecznie. Nie chciałby się w ogóle nie obudzić ze snu, w związku z czym propozycja partnera była naturalna. Gdy ten natomiast zszedł na dół, nic dziwnego, że Lydia od razu rzuciła mu się na szyję, patrząc w jego kierunku ciepłym, matczynym wzrokiem. - Max! Jak dobrze cię widzieć, słońce! No pokaż mi się tutaj. - uśmiechnęła się szeroko, gładząc go po włosach, by następnie skupić się na Hugo, którego wyłapała spojrzeniem i nie pozwoliła mu w żaden sposób uciec. Również przytuliła go do siebie, jako że była wylewna; nie potrafiła mimo wszystko i wbrew pozorom podchodzić do nich ozięble. Poza tym, była ciekawa związku jej syna i chociaż początkowo była to dla niej dość nietypowa informacja, tak teraz wspierała go całym sercem. - Jeszcze raz przepraszamy, że się wpychamy... A nie mówiłam ci Feli, że lepiej było poczekać z zakupem? - powiedziała w jego kierunku, na co ten westchnął, przybliżając się na krótki moment do swojego partnera, by dać mu pocałunek w policzek. - No co ja zrobię, nie zesram się z tym domem, że taki jest... - pokręcił głową, choć wewnętrznie było mu wstyd, że musiał jakkolwiek prosić o pomoc. Zależało mu tylko na tym, by Lydia miała gdzie mieszkać, a on to mógł leżeć na ławce w parku i miałby totalnie wyjebane. Odwróciwszy się plecami do partnera, gdy istota wędrowała po jego ramieniu, nadal niewidoczna, choć ewidentnie zdenerwowana, wziął jego dłonie i splótł je ze swoimi wokół własnej talii. - Na pewno to nie jest problem? - podniósł na krótki moment głowę, odchylając ją do tyłu, by spojrzeć w te szmaragdowe tęczówki.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Siedział w ogrodzie, popalając i przeglądając notatki dotyczące bransolety, nad którą miał znów pracować. Na górze, pokojówka uwijała się jak mrówka, by doprowadzić sypialnię dla Lydii do porządku, a Stacey odłożyła nawet maszynę do pisania i zabrała się za przygotowywanie dla wszystkich obiadu. Nick jeszcze nie wrócił z pracy, ale został już powiadomiony o całej sytuacji, a Hugo, jak to Hugo, raz się zajmował sobą, a raz wkurwiał Maxa jakimiś pytaniami z dupy. Były ślizgon właśnie pojawił się przy lodówce, by otworzyć sobie piwo, gdy usłyszał z ogrodu głos, który wołał jego imię. -Przyjechali! - Rzucił do Stacey, która już chciała odrywać się od garów, by przywitać gości, ale zauważyła, że nie jest to teraz dobry pomysł, bo inaczej będą jeść na obiad węgiel, a nie smaczny posiłek. Max sam więc pojawił się w ogrodzie, gdzie nie zdążył nawet powiedzieć "Siema", a już znajdował się w ramionach Lydii. -No cześć, was też miło widzieć. - Uśmiechnął się szczerze, odwzajemniając uścisk kobiety, choć oczy powędrowały od razu w stronę ukochanego. -Daj spokój, jakby to był problem to bym wam powiedział. - Zapewnił ją ciepło, po czym prychnął lekko patrząc na umorusanego trawą Bupa. -No hej kotek. - Odpowiedział, na pocałunek w policzek, po czym pozwolił mu pokierować swoimi dłońmi. Nie umknął mu uwadze fakt, jak Lydia bacznie się im przyglądała, ale zdecydowanie nie miał z tym problemu. Zamiast tego, gdy tylko głowa Felka powędrowała do tyłu, złożył na jego czole krótkiego buziaka. -Czujcie się jak u siebie. Lydio, sypialnia dla Ciebie będzie niedługo gotowa. Stacey robi obiad, więc myślę, że jak zjemy będziesz mogła przenieść tam już swoje rzeczy. - Wskazał głową w kierunku okna kuchni, gdzie widać było uwijającą się przy garach przybraną matkę Maxa, która gdy tylko ich zobaczyła, radośnie pomachała ręką, na której widniała rękawica kuchenna. -Mam tylko nadzieję, że nasze zwierzaki się nie pozabijają. Grom od mojego powrotu szaleje jeszcze bardziej. - Spojrzał na mnogość klatek, z jakimi Feli się tu pojawił. Oczywiście był tego świadom, ale obawiał się o relacje samych pupili. Jakby nie było sam Max miał w końcu na utrzymaniu trzy smoki miniaturki, kota i psa.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Z tego wszystkiego był zadowolony przede wszystkim Hinto, który chciał się zaprzyjaźnić ze wszystkim i ze wszystkimi. Małe, urocze łapki wędrowały zatem po skoszonej trawie, a więc i jego futro było częściowo zielone - przede wszystkim na brzuszku. Equinox, jak żeby inaczej, wkurwiał swoją obecnością, skrzecząc nad uchem Lowella i wymagając wypuszczenia. Ten tak naprawdę się tym wszystkim stresował. Zalany dach był tylko ciszą przed burzą, a jak się okazało, woda skutecznie wsiąkła w fundamenty i spowodowała ich znaczne osłabienie. Wkurzało go to, ale nie miał innego wyjścia, jak po prostu znaleźć na szybko miejsce, w którym Lydia mogłaby spokojnie spać. Jak się okazało, on też został wzięty i podpięty pod to wszystko, z czego nie był zadowolony, ale nie miał innego wyjścia. Jedną z charakterystycznych rzeczy domu, w którym wychowywał się Max, było to, że panowała w nim domowa atmosfera, której szczerze trochę zazdrościł. Nie była to chorobliwa zazdrość, uczucie przepełniające klatkę piersiową i umysł, a prędzej ta naturalna. Rodziny nie miał. Pozostała mu tylko matka i chociaż wiedział, że krew ma najmniejsze znaczenie, tak od siebie wnosił pod tym względem tyle, co nic. I tymi myślami sobie dokopywał, gdy już czuł się wystarczająco winny całej sytuacji. -Na pewno? - spojrzała na niego podejrzliwie, badawczo wręcz, gdy jasne tęczówki - tak bardzo różniące się od tych Lowella - skupiły się w pełni na wyrazie twarzy Maxa. Wbrew pozorom kobieta nie była głupia i potrafiła wyczuć drobne kłamstewka, niemniej jednak, poprzez ciepłe zapewnienie, koniec końców machnęła na to ręką i nie drążyła. - Jakby co, to dopłacimy się do czynszu i weźmiemy obowiązki domowe, więc... - powiedziała jeszcze, a Felinus pokręcił głową, by następnie znaleźć się w ramionach ukochanego, choć był spięty tą całą sytuacją; tatuaż także. Wędrowanie po mięśniach, które były napięte, pozostawało utrudnione, a więc istota może poruszała się w zdenerwowany sposób, aczkolwiek po czasie ulegała uspokojeniu. Lydia oczywiście była zaintrygowana, ale w zdrowym tego słowa znaczeniu. Były student odczuwał jej lekki wzrok, który spoglądał z zaintrygowaniem w ich stronę, aczkolwiek starał się na to nie zwracać uwagi. Było to dziwne, lecz konieczne, choć obecnie wiele rzeczy było w stanie go zirytować, nawet krzywe spojrzenie. Wewnątrz trawił to wszystko, co się na łeb na szyję waliło, w związku z czym nie czuł się dobrze; całe szczęście, że te krótkie, przyjemne momenty sprowadzały go na ziemię. - Spokojnie, kochanie, ja tam mogę spać na podłodze. - uśmiechnęła się ciepło, choć nie wiadomo, czy mówiła to na poważnie, czy jednak w ramach żartu. Wszelkie walizki pozostały tuż nieopodal wyjścia, w tym zwierzaki, choć to Hinto sobie łaził po mieszkaniu, pierwsze zanurzając nos w nogawkę należącą do Maxa, potem Stacey, a następnie do Hugo. Choć przy jego to jednak kichnął, odsuwając się do tyłu podczas ciągłego odruchu swędzącego nosa; przyszły asystent nauczyciela uzdrawiania powitał Stacey ciepłym uśmiechem, choć nie był on tak samo naturalny, jak zazwyczaj. Nic dziwnego. - Hinto jest bezproblemowy, z puszkami może być problem, Equinoxa wjebiemy do piekarn... - usłyszał wzięcie głośnego wdechu przez Lydię, na co się poprawił, by pokręcić własną głową i zareagować równie podobnie, położywszy dłonie na swojej talii. - ...klatki, gdzieś poza zasięgiem Groma. - dokończył, ściągając następnie bluzę, którą to powiesił na jednym z wieszaków. Tatuaż nadal wędrował po plecach, w związku z czym na przedramionach nadal nie znajdowało się nic, co zdradzałoby jego obecność. - Stacey! Daj, pomogę ci. - kiedy kobieta zdjęła wszelkie niepotrzebne rzeczy, nie bez powodu postanowiła podejść do matki partnera własnego syna, by też jej pomóc i rozpocząć typowe, babskie ploteczki, nawet jeżeli miałaby zostać odgoniona w ramach bycia gościem, a nie gospodarzem. Matka Lowella była jednak na tyle pracowita, że kompletnie nie zwracała uwagi na to, co jest prawidłowe w ramach znajdowania się w gościach, a co nie jest. Poza tym, pochodząc ze wsi, czuła się co najmniej głupio, że w sumie to się tylko przygląda. Feli na krótki moment przeniósł wzrok na Hugo, przypominając sobie ich wymianę zdań, która miała miejsce przed wakacjami. - No to... mam w czymś pomóc, kotek? Też nie lubię stać w jednym miejscu. - starał się czymś zająć ręce i umysł.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
To, że w ogrodzie zrobił się harmider nie uszło uwadze Buddy`ego, który już po chwili dołączył do tego towarzystwa. Początkowo zaczął ujadać na kruka siedzącego w klatce, ale później zauważył Hinto i puszki i jego uwaga od razu została odciągnięta w stronę tamtych istot. Max za to w stu procentach oddawał się swoim gościom. Fakt, dom w Inverness był naprawdę ciepły pod względem atmosfery i można było się tu poczuć jak w domu bez względu na to, jak długo tę rodzinę się znało. Oczywiście nie byli bez skazy, ale wzajemnie o siebie dbali, tak samo jak o każdego, kto próg tego domostwa przekraczał. Feli i Lydia byli tu już jak rodzina, której nie potrafili by odmówić żadnej pomocy. -Na pewno. Takie szczegóły dogadujcie z Lydią i Nickiem, nie ja tu rządzę. - Zapewnił, choć ostatnie zdanie nie zawsze było prawdą patrząc, ile razy naginał panujące w domu zasady i jeszcze przekabacał przybranych rodziców na swoją stronę. -Nikt nie będzie spał na podłodze skoro mamy wygodne i całkiem wolne łóżko. - Spojrzał na Lydię zdecydowanym wzrokiem bo o ile kobieta była starsza, o tyle nie miał zamiaru pozwolić, by czuła się tu niechciana czy gorsza, a im szybciej zrozumie, że ma traktować ten budynek jak własny dom, tym dla wszystkich było lepiej. Mimo to uśmiech wciąż gościł na jego ustach, czego trudno się było pozbyć, skoro naprawdę cieszył się z ich obecności mimo, że została spowodowana tak nieprzyjemnymi wydarzeniami. Ledwo stłumił śmiech, gdy Feli przerwał swoją wypowiedź o pieczeniu Equinoxa żywcem. Ciężko było mu zachować powagę, skoro doskonale wiedział skąd to się brało i sam by nie narzekał na takie rozwiązanie. Lydia widać miała jednak nieco inne podejście do ochrony zwierząt. -Lydio, kochana! Jak dobrze was tu widzieć! Daj spokój, już kończę! Wystarczy nakryć do stołu i praktycznie możemy już jeść. Mam nadzieję, że lubicie wegetariańskie pierożki. Zrobiłam specjalnie dla Maxa. Sąsiadka dała mi taki cudowny przepis... - Kobieta nakręciła się, a Max słysząc o przepisie sąsiadki ponownie prychnął i przewrócił oczami. Już był ciekaw co tam faktycznie znajdzie się na ich talerzu. -Możemy wnieść Twoje rzeczy do mnie jeśli chcesz. - Powiedział, przenosząc dłonie z jego talii na kark. Ciężko było nie poczuć tych spiętych mięśni, więc zaczął je powoli rozmasowywać, szczerze niewiele o tym myśląc.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lowell wiedział, że przyjście, tudzież przybycie tylu osób, no cóż, nie zostanie niezauważone. Tyle dobrze, że nie był to blok, a pełnoprawny dom, gdzie raczej niespecjalnie ktoś chciałby ich obserwować, choć były student miał się na baczności, by czegoś nie zepsuć. Koniec końców chciał otrzymać robotę, nie zamierzał być spisywanym, a jak wiadomo, z jego nawrotami do adrenaliny krążącej w żyłach było naprawdę ciężko. Już powoli zaczął się zabezpieczać pod tym względem i miał w zanadrzu parę sztuczek, które skutecznie by go odgoniły od tych myśli i pozwoliły na reakcję, gdyby cokolwiek się stało, ale na razie o tym nie myślał. Był widocznie spięty i potrzebował odpoczynku, jak zawsze, zresztą. Teraz to się najebało tego od cholery i ciężko było mu się rozluźnić. Tyle dobrze, iż dom rodzinny Solberga był ciepły i nikt ich tutaj nie osądzał. A przynajmniej jego - bał się, że kiedyś będzie musiał spotkać się z rygorystycznym podejściem, a okazywało się, że jednak życie nie polega na zasadach życia w dżungli, iż wygra ten, kto jest silniejszy. Namiastka człowieczeństwa przyciągała go nieustannie we własne ramiona, a samemu starał się ją okazywać, w związku z czym w tych prostych gestach i atmosferze domowej odnajdował powoli wewnętrzny spokój. - To ja się postaram dogadać. Koniec końców rozpoczynam od września nową fuchę. - kiwnąwszy głową, to było już pewne; przyjęty na stanowisko asystenta miał mieć dobrą wypłatę, więc pewne problemy zniknęłyby ze zatrważającą siłą, choć nie do końca. Westchnięcie wydobyło się z jego ust, a dłonie założył na własnej klatce piersiowej, spoglądając na to, co to się dookoła działo. Buddy zaczynał przyjaźnić się ze zwierzakami (miał nadzieję, że nie wpadnie mu do psiej główki chęć lizania tych puszkowych kulek), co świadczyło o raczej dobrych stosunkach w zakresie futrzaków domowych. Lydia pokręciła wzrokiem, a następnie uśmiechnęła się w ten charakterystyczny, matczyny sposób. To było na swój sposób dla niej miłe, jako że została wydziedziczona z własnej rodziny po otrzymaniu spadku od ojca. Uznana za całkowicie niesprawiedliwy wybór, obserwowała, jak każdy zaczyna się od niej odwracać i nic na to nie mogła poradzić. Był to wystarczający dowód na to, iż z rodziną wychodzi się tylko dobrze na zdjęciu; oboje z Lowellów cierpieli na obniżanie własnej wartości na rzecz tego, że tak było przez większość ich życia. Reszta nie miała znaczenia. - W porządku, już się tym zajmę. Przepis? Nie spodziewałam się takiej kuchni! Od zawsze mnie ciągnęło do wege, ale wiesz, trochę ciężko skończyć z nawykami... - powiedziała w kierunku Stacey, by następnie zająć się jak u siebie przygotowaniem potrzebnych sztućców i innych tego typu rzeczy. Felinus na kolejną część wypowiedzi podniósł brwi do góry w zaciekawieniu, odwracając się na krótki moment w kierunku twarzy partnera. - Co ty nie jesz mięsa? - zdziwił go trochę ten fakt, ale nie zamierzał narzekać, skoro sam zrobił sobie dziarę, którą to skutecznie na razie ukrywał. Nie przeczuwał, by istota, jaka znajdowała się na jego ciele, była specjalnie zadowolona z przymusowego wyjścia na światło dzienne, więc siłą rzeczy zamierzał tym razem spać w ubraniach. Myślał intensywnie, że aż dopiero po paru sekundach jego głowa przetrawiła dłonie, które masowały kark i powoli przywracały umysł na prawidłowe tory. - Ach. Tak, możemy. Im szybciej, tym lepiej, upchałem tam wiele rzeczy słabymi zaklęciami. - powiedział całkowicie szczerze, by następnie pocałować go lekko w policzek i zacząć brać pod pachę każdy przedmiot - również przy pomocy magii. Całe szczęście, że tutaj mógł jej używać, bo by się naprawdę chyba załamał, gdyby musiał wnosić tyle rzeczy bez jej pomocy. - Dzięki za pomoc, naprawdę. To wiele dla mnie znaczy. - odwrócił głowę natychmiastowo, spoglądając na krótki moment na drewniane panele, by następnie o mało co się nie wywalić i nie obić sobie tego głupiego ryja. Tragedia. - Ech... Mam nadzieję, że się jakoś upchamy z tym wszystkim... - no tak, posiadał jeszcze na stanie magiczną lektykę, którą też upchał. Idealnie, musiał akurat to wziąć, ale nie wiedział, czy w ogóle przebywanie w domu jest bezpieczne, więc chciał zabrać to, co najcenniejsze, by potem na spokojnie przejść do analizowania problemu w bardziej logiczny sposób, z tworzeniem wszystkiego od początku.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
W bloku faktycznie byłyby z tego tytułu większe kombinacje, ale na szczęście Stacey była kobietą, która nie zniosła by gnieżdżenia się w jednym wielkim budynku z setką innych osób. Potrzebowała swojej przestrzeni do pisania i dzięki bogu, bo przynajmniej mieli ten piękny dom na przedmieściach z wielkim ogrodem i niezwykle rodzinną atmosferą. -Poczekaj aż Nick wróci jeżeli zależy wam aż tak na jakimś wkładzie. Ze Stacey na pewno nic nie ugrasz. - Poradził, bo o ile sam dałby im mieszkać za darmo tak potrafił zrozumieć chęć jakiegoś odwdzięczenia się, a że nie wiedzieli ile ta sytuacja potrwa, nie miał zamiaru próbować ich od tego odwodzić. Buddy nie lizał puszków, ale wtykał nos w futerko, co spowodowało ucieczkę jednego z futrzaków i wielką konsternacją biszkoptowego czworonoga. Widać już od pierwszej chwili zapowiadało się na wesołą zabawę. Całe szczęście, że mieli ten ogród. Sam, nie zareagował na to pokręcenie głową. Odprowadził wzrokiem kobietę do kuchni, mając nadzieję, że ta dwójka szybko przestawi się na mieszkanie tutaj. Jakby nie było nie pierwszy raz gościli w tych progach i nie pierwszy raz mieli zostać dłużej niż na kilka godzin, choć sytuacja była diametralnie inna od poprzednich wizyt z powodu zmartwienia w postaci stanu ich prawdziwego domu. Kobiety rozmawiały sobie w najlepsze, a Max przeniósł całą uwagę na Felka, któremu próbował rozmasować spięte mięśnie na karku, jednocześnie składając tam drobny pocałunek. -Nooo... Od paru lat nawet. - Zaśmiał się, choć specjalnie nie był zdziwiony, że Feli nie zauważył. -Znaczy się, jedna laska była zawziętą obrończynią praw zwierząt, no a że chciałem ją wyru.. wyrwać, to też zmieniłem dietę. Nie trzymam się tego jakoś religijnie, ale prawda, na co dzień raczej nie jadam zbyt wiele. - Wytłumaczył, bo mięso uwielbiał w postaci każdej. Przyzwyczajenia robiły jednak swoje i jakoś nie tęsknił już za zrazami czy roladami, choć nie wzdrygał się, gdy na talerzu znalazł kawałek wołowiny, czy innej martwej istotki. Zajadał się wręcz ze smakiem. -Powiększyłem szafę zaklęciem, nie powinno być problemu. - Powiedział jeszcze, a gdy zobaczył, jak ten jest obładowany, przewrócił tylko oczami. -Daj mi coś, nie będziesz sam tego targał. - Powiedział, po czym zabrał mu z ręki kilka tobołów i ruszył na górę. -Max! Pokój już gotowy. Łazienkę też wyczyściłam i zamontowałam tam ten sosnowy zapach, który Nick tak lubi. Jakby potrzeba było więcej ręczników dajcie mi znać, przyjadę i upiorę. A, no i zrobiłam mały porządek w Twojej szafce. Musisz naprawdę zacząć układać po sobie... - Zaczęła mówić do nich sterta prania z nogami, która była ich niziutką pokojówką, której głowy nie było widać spod piętrzących się materiałów. -Dzięki. Na pewno niczego nie zabraknie. I..eh... Postaram się trzymać porządek. - Dodał już nieco bardziej nieśmiało, bo przypomniał sobie, jakie rzeczy tam często trzymał i na chwilę wystraszył się nawet, że kobieta znalazła coś, czego schować zapomniał. Za mocno się nawet nie pomylił, bo kobieta puściła mu oczko, po czym zauważył, jak wkłada do kieszeni jego brudnych dżinsów małe zawiniątko. To, że sprzątaczki znały więcej sekretów niż sami domownicy zdecydowanie nie było plotką, a fakt, że kobieta znalazła schowane przez Maxa zielsko tylko to potwierdzał. -Naprawdę kotek, nie musisz mi dziękować. Chyba nie myślałeś, że pozwolę wam zostać w tym domu. Albo co gorsza, gdzieś na ulicy. - Spojrzał na niego, kręcąc z niedowierzaniem głową. Był pewien, że gdyby to on znalazł się w takiej sytuacji, Feli zdzieliłby go po łbie za podobne myślenie. Nie wiedział jeszcze o tym, że partner postanowił zabrać JEBANĄ LEKTYKĘ. No cóż, niedługo miał się o tym dowiedzieć, ale najpierw musieli przejść przez jeszcze jedną przeszkodę. Gdy tylko Max otworzył drzwi do swojego pokoju usłyszał trzask, po czym coś zielonego przeleciało im na głowami, gonione przez czarną, puchatą kulkę. -GROM, ANDRZEJ, USPOKÓJCIE SIĘ DO KURWY! - Krzyknął za nimi, po czym spojrzał na zbity w pokoju wazon, w którym trzymał zebrany dla niego przez Olivera bukiet. -Ja pierdolę, wykituję z nimi... - Mruknął, po czym delikatnie odłożył bagaże Felka i zabrał się za sprzątanie tego bałaganu, żeby jeszcze sobie nóg o szkło nie pokaleczyli.
Feli:
Rzuć sobie k6
Parzysta - Kot wbiega Ci pod nogi i upadasz na ten głupi piękny ryj
Nieparzysta - W najgorszym wypadku lekko się wystraszysz
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Sam raczej nie zdzierżyłby mieszkania w bloku. Co jak co, ale był przyzwyczajony do posiadania własnych czterech ścian i kąta. O ile obecność Maxa mu nie przeszkadzała, bo go przecież znał, tak jednak mieszczenie się w jednym dormitorium z paroma osobami przyprawiało go o swoistą kurwicę - i to dosłownie. O ile teraz już podchodził do tego spokojniej, o tyle jednak wcześniej miał powody, by znajdować się poza innymi, poza ciekawskim wzrokiem i oceniającymi tęczówkami. Nie był przecież tym samym Lowellem, a piąstki miał co chwilę uszkadzane, ramiona poobijane i ewidentnie ze śladami po szarpaninie. O ile mógł zaleczyć sobie rozcięcia, o tyle jednak eliksiry wymagały odpowiedniego bagażu galeonów, na który wówczas nie mógł sobie pozwolić. Nie bez powodu zatem chodził w bluzach i ukrywał to wszystko przed światem, nie chcąc mieć do czynienia z bardzo nieprzyjemnymi pytaniami. - Spoczko. - odpowiedział niby luźno, aczkolwiek nie do końca. To oczywiste, że się denerwował, a uciekający raz po raz wzrok na widok z okna o tym świadczył. Jakoby znów zauważał, jak świat idzie do przodu, a on staje w miejscu, nie mogąc znaleźć jednego, prawidłowego rozwiązania. Źle się czuł, mięśnie raz po raz spinały, a nawet ta przyjemna atmosfera nie była w stanie odrzucić i wypędzić poza dom chmur, które ze sobą zabrał. Jakby ostrzył sobie nóż, na który miał się specjalnie nadziać. Prawdziwy dom nie miał prawa tak naprawdę długo postać. Gdyby sądził, że w wieku dwudziestu lat będzie w stanie kupić dom, a do tego bez żadnej skazy, na pewno byłby głupcem. Co z tego, że część majątku pochodziła ze starego gospodarstwa, skoro i tak czy siak musiał brać pod uwagę to, iż wyjątkowo tani dom w centrum stolicy nie jest bez powodu taki tani. Wkurzało go to niemiłosiernie, choć na szczęście budynek był w stanie zapewnić odpowiednie warunki przez ponad jeden rok. Cieszyło go to, bo przynajmniej miał możliwość porzucenia dawnych problemów, choć te uaktywniały się, powodując kolejną chorobę, której to nie chciał się poddawać. - Oho! Dietę zmieniasz, ale dla eliksirów zrobisz wszystko. - zaśmiał się lekko, choć nadal był widocznie spięty, gdy z trudem był w stanie zabrać napięte mięśnie rąk z klatki piersiowej, które pozostawały widocznie założone. Nie przeszkadzało mu żadne słowo, które padło w tej konwersacji, bo wiedział przecież, na czym ten świat stoi. Nie potrzebował zatem poprawki, choć ją doceniał. - To dobrze, że nie wiesz, ile kebabów wpierdoliłem w Arabii! Dziwne, że nie zmieniłem się w jakiegoś donuta... - sam przepadał ogromnie za mięsem, ale nie było w tym nic dziwnego, skoro jego patronus reprezentował drapieżnika. Poza tym, ciągnęło go do ciągłego jedzenia, a mięso zawierało te składniki, których to potrzebował. I o ile mógłby się przestawić na coś innego, to gdy zaniedbywał trochę dietę, organizm pierwsze odzywał się właśnie po tego typu rzeczy. - Pan transmutator zawsze na straży i warcie? - podniósł brwi w zaciekawieniu, gdy kobiety rozmawiały ze sobą i przygotowywały wszystko do stołu. Na kolejne słowa pokręcił głową, spoglądając uważniej w jego stronę, zanim to przyszła sprzątaczka. - Pozwól, że to jest mój bagaż i ja go sobie będę radośnie targał. - jeżeli ten zamierzał walczyć, nic dziwnego, że Felinus czuł się na obecną chwilę samodzielny. Po aurze, jaką roztaczał, można było wyczuć, że nie warto tak naprawdę dyskutować. I jak zawsze się zgadzał, tak teraz potrzebował odrobiny samodzielności, nawet w postaci samodzielnego wzięcia walizek do góry. - Taki syf masz? No wiesz co... - prychnął lekko, sprzedał mu wątłego kuksańca, który nie był tak radosny jak poprzednie. Nie zauważył jednocześnie tego, co zrobiła sprzątaczka, zajęty odpowiednim chwytem i ogólnie przygotowaniem fizycznym przed podróżą do pokoju partnera. Nie wiedział. Był ślepy jak kret, mógł zostać przywiązany do torów, a i tak by stał, czekając na rychły koniec. - Pfff. Ja bym sobie nie dał rady? - spojrzał spokojnym wzrokiem, choć nie sprawiałoby mu to żadnego problemu. Noc spędził w lesie bez różdżki, więc dlaczego miałby mieć problem z czymś takim? Głupi nie był i potrafił się bronić, choć rozumiał powody, dla których Max nie pozwoliłby na realizację takiego scenariusza. Sam by go walnął porządnie w łeb, gdyby uznał, że jego obecność by zawadzała. JEBANA LEKTYKA znajdowała się zapakowana odpowiednio w walizce, skurczona i ogólnie w stanie "przed" jej odpaleniem, więc wcale aż tak dużo miejsca nie zajmowała. Sam nie wiedział jednak, co z nią zrobić, w związku z czym jak debil ją wepchał do bagażu, mając w dupie logikę. Ten dzień nie był zbyt szczęśliwy, co dało się wywnioskować przez fakt biegających i ścigających się zwierząt. Grom i Andrzej wybiegli jak szaleni, a za nimi rozszedł się krzyk partnera, a do tego zbity wazon z nieznanymi dla Lowella kwiatami. Nie wiedział, skąd ten je otrzymał, a też, nie podejrzewał, by ten był wielkim fanem roślin i już miał się zapytać, co się tutaj odjaniepawla, gdy Grom przebiegł pod jego nogami. Chcąc wymanewrować, nic dziwnego, że cała magia poszła w pizdu, gdy wywalił się na ten głupi piękny ryj, a walizka trzasnęła z impetem o podłogę, tak samo jak on. Tatuaż poruszył się niespokojnie, odsuwając tym samym od miejsca uderzenia, a głównemu obdarciu uległy dłonie i przedramiona, nic poza tym. - No ja pierdolę! - dał upust swojej złości, naprawdę się wściekając. Ten dzień naprawdę nie mógł być gorszy, a piekące rany, gdy tak na nie patrzył, dawały ukojenie. Aż tego nie zauważył, jak się w nie wpatrzył na krótki moment, czując dudniące pod sklepieniem żeber serce, by potem wstać i chwycić z powrotem za drewniany patyczek. Nie zamierzał powracać do starych schematów, nawet jak bardzo mu się to podobało; z bólem w klatce piersiowej zaleczył obdarcie na lewej dłoni, któremu by się jakoś oddał. Na prawej nie mógł, więc tylko chwycił za jedną z chusteczek z bezdennej torby, by wytrzeć krew i zmniejszyć jakoś ból. Z każdą chwilą zaczął się uspokajać, choć wymagało to od niego znacznie większego wysiłku. I cholernie usuwało z niego chęci do czegokolwiek. - Equinoxa to chyba naprawdę wsadzę do tego piekarnika, bo nie będzie dawał spokoju Gromowi... - wziął głębszy wdech, by następnie pomóc Maximilianowi w sprzątaniu tego całego bałaganu. - Ładny bukiet. Wysłała ci go jakaś fanka, o której nie wiem? - postanowił na tym się skupić i przekierować w pełni własne myśli, by nie przejmować się tym, co właśnie miało miejsce. Upadł na ziemię, o mało co sobie ryja nie rozwalił, nie widział sensu nad rozwodzeniem się na ten temat. - Prawie dwa miesiące mnie tu nie było, a i tak wiele się nie zmieniło... - najchętniej to by się położył i zasnął, ale czekał ich za niedługo - czyli za parę minut - obiad. Mimo to usiadł na łóżku i upadł na bok, na krótki moment przymykając oczy. Był zmęczony, co można było wywnioskować po lekko podkrążonych oczodołach. Nie potrzebował zbyt wiele do szczęścia, a po prostu pozwolił, by zapach pościeli dostał się do jego nozdrzy i przejął kontrolę. - Wygodnie... - mruknął, gdy powoli zamykał oczy, przyglądając się ukradkiem na to, co miał przed sobą. A im tak bardziej się oddawał w ramiona Morfeusza, tym mniej kontaktował, potrzebując odpoczynku.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Sam akurat uwielbiał spać w dormitorium. To, co działo się tam, gdy towarzystwo było w odpowiednich nastrojach, było czymś niepowtarzalnym i wyjątkowym, a z każdym rokiem robiło się ciekawiej. Może i puchoni mieli (lub nie mieli) te swoje legendarne orgie, ale Solberg w życiu nie przeprowadziłby się od swoich ziomeczków, z sypialni, z którymi nie jedno przeżył i nie jeden sekret dzielił. Martwił się o partnera, choć starał się jakoś wytłumaczyć to zachowanie sytuacją, jaka ich spotkała. Nie było to zapewne łatwe, a do tego wiedział jak bardzo Feli nie lubił prosić o pomoc. Sytuacja jednak się zdarzyła, a on nie mógł zostawić ich bez dachu nad głową. Starał się więc dać mu przestrzeń, jednocześnie nie potrafiąc powstrzymać tego żalu, jaki ściskał mu serce, gdy widział ten nieobecny wzrok. -Eliksiry to inna bajka, a typiara nie musiała wiedzieć, że po spotkaniu z nią babram się w krwi i falkach jakiegoś zdechłego futrzaka. - Wyszczerzył się, choć również nie było to tak radosne, jak powinno ze względu na to, że wciąż nie powrócił do ukochanego zajęcia, co jednocześnie uważał za poniekąd słuszną decyzję, jak i za ogromny ból, jaki sam sobie sprawiał. Nie potrafił znaleźć dobrego rozwiązania tej sytuacji. -A tam, bardzo dobrze! Musisz mieć w czym rzeźbić. - Sprzedał mu kuksańca, jednocześnie zgrabnie omijając temat własnej słabej diety podczas wakacji. Tak naprawdę to dzięki powrotowi do Szkocji zaczął nieco bardziej o siebie dbać, co było dość paradoksalne w tym, jakie życie prowadził. -Daj spokój, przecież coś takiego to każdy potrafi. - Przewrócił oczami, bo nie uważał tego za niesamowity wyczyn, a bardziej za konieczność w sytuacji, w jakiej się obecnie znaleźli. -Kotek... - Powiedział, patrząc na niego ze zmartwieniem. Atmosfera nie należała do najprzyjemniejszych i nie chciał, by ten wszystko targał sam, więc mimo wszystko zabrał, co mu się udało dorwać i bez słowa ruszył na górę. Przynajmniej dopóki nie zostali chwilowo zatrzymani. -Mówiłem Ci, że nie zdążyłem ogarnąć jeszcze wszystkiego po powrocie. Do łazienki nie dotarłem. - Przyznał z krzywym uśmiechem, w duchu ciesząc się, że wszystko to przeszło niezauważone przez Felka. Tego im jeszcze dzisiaj brakowało, by ukochany dostał kolejny cios prosto w serce. -Nie chodzi o to, że byś sobie nie dał, tylko o to, że umarłbym zamartwiając się o Ciebie. - Powiedział szczerze, gdy otwierał drzwi do własnej sypialni, w której to nigdy nie było wiadomo, co dzieje się po drugiej stronie. W jednej chwili rozegrała się scena jak z kiepskiej komedii. Grom i Andrzej wyjebali z pokoju, jakby ich coś trafiło, pozostałe dwie miniaturki niewzruszone siedziały na parapecie, wazon leżał zbity na podłodze, a obok wazonu leżał... Felek. -Nic Ci nie jest? - zapytał, choć na szczęście ten upadł tylko odzierając sobie ręce. Widząc, że nie podejmuje się wyleczenia drugiej dłoni uniósł różdżkę z pytaniem w tęczówkach. -Mogę? - Wypowiedział w końcu na głos, bo widząc, w jakim ten jest stanie nie chciał zbyt mocno się narzucać. Nie wiedział, że partner cofał się w terapii znów pędząc ku autodestrukcji i czerpiąc z bólu radość, a mimo to się martwił. Poza tym nie chciał żeby jakiś przypadkowy odłamek z wazonu dostał się do jego rany i spowodował jeszcze większy problem. -Myślę, że klatka wystarczy. Chyba, że często wylatuje poza dom... - Zaczął rozkminiać najlepszą alternatywę, a tych było co najmniej kilka. -Nie fanka, a.... fan. - Zaśmiał się cicho, po czym rozwinął szybko wypowiedź. -Napisał do mnie taki dzieciak, Oliver. We wrześniu zaczyna Hogwart i strasznie się jara. Wyczytał o mnie w "Proroku", wiesz, po tej całej akcji z syrenim i chciał zapytać o parę rzeczy, to zaproponowałem, że się z nim spotkam. Na żywo zdecydowanie lepiej się gada niż przez listy. No i dał mi na powitanie taki bukiecik. - Z lekkim rozbawieniem wspominał tamten dzień, choć Oli był naprawdę uroczym dzieciakiem i Max wróżył mu świetną karierę w murach szkoły. Miał tylko nadzieję, że przestanie być aż tak ufny w stosunku do innych, bo bał się, że może się to źle dla niego czasem skończyć. -Nie zmieniło się prawie nic. - Spojrzał wokół, szukając zmian, o których Feli mówił, ale szczerze nie potrafił niczego dostrzec. Może była to kwestia przyzwyczajenia, a może chłopak mówił to metaforycznie, ciężko było mu to stwierdzić. Kryzys powoli stawał się zażegnany, a Feli położył się na łóżku przymykając oczy. Max znał ten stan. Stres i problemy powodowały u jego partnera często senność i rozumiał, że ten miał potrzebę regeneracji. -Będę czekał na dole. - Przykrył go delikatnie kocem, po czym ucałował delikatnie w czoło. Nie chciał teraz trzymać go na siłę przytomnego. Obiad mogli mu zostawić, a nawet jeżeli spałby do rana, to odpoczynek zdecydowanie mu się należał. Max upewnił się jeszcze tylko, że na ziemi nigdzie nie leży szkło, po czym po cichu zamknął za sobą drzwi i zszedł na dół ciekaw, jaką sytuacje zastanie w tej części domu.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Sam cenił sobie jednak prywatność. Podchodząc do tego inaczej, nie potrafił również się jakoś bardziej przeboleć. O ile kogoś znał, o tyle nie miał żadnego problemu. Wcześniej miał jeszcze trudniej po utracie jąder, a liczne problemy nasilały się coraz to bardziej, jak chociażby właśnie teraz. Cieszył się, że jeszcze są względne wakacje i może odpocząć, bo by naprawdę zaczął się zastanawiać nad wzięciem słynnego l4 w pierwszych dniach pracy. Musiał powstawać z popiołów, choć obecnie wszystko waliło się na łeb na szyję. - To prawda. - lekko uśmiechnął się, choć nie ciągnął tematu - tak samo tego powiązanego z rzeźbą, bo na tym mu nie zależało. Po prostu wpierdalał jak popadnie, w związku z czym nabrał masy, a jako że starał się ćwiczyć, co pomagało mu się odstresować, odbijało się to na mięśniach, które stawały się coraz to bardziej widoczne. Mimo to nie robił się na kulturystę, a prędzej na typowego chłopaka, który nie wyglądał tak, jakby chorował na anoreksję, co mogło być naprawdę realnym scenariuszem, jako że wcześniej było widać po nim tylko kości. Przyjął zatem kuksańca grzecznie w bok, będąc może trochę przygaszonym, ale z oczywistych powodów. Choć nie do końca. - Otóż nie. - odpowiedział i powstrzymał cichy pomruk warknięcia na wzięcie rzeczy, jak również na słowo, które wydostało się spomiędzy jego ust. Zacisnął jedynie zęby, choć ich nie odsłonił ani nie wydawał z siebie żadnego dźwięku, na krótki moment przymykając oczy, żeby przypadkiem nie przyczynić się do czegoś negatywnego. On na to nie zasłużył, a to wszystko wynikało z rzeczy, które obecnie miały miejsce. Konieczność opłacenia naprawy za motor, zbliżające się urodziny Eskila, w których raczej nie weźmie udziału, no i rozwalający się dom. Okraszone wszystko czekaniem na wypłatę. - Boję się zatem tam wchodzić. - powiedział już luźniej, nie zamierzając przekierowywać własnej agresji w jego kierunku. Stawał się naprawdę zmęczony i jedyne, o czym marzył, to odpoczynek. - Ta, wiem... przepraszam. - skierował wzrok na podłogę, gdy targał ze sobą rzeczy, ale wtem, jak żeby inaczej, los podstawił mu nogę i spowodował nieciekawą wywrotkę na ziemię. Nic mu nie było, poza obdartymi dłońmi, które przyprawiały go o dwie odmienne reakcje - o chęć natychmiastowego zaleczenia, jak i pozostawienia tego. Nie, nie chciał się poddawać. Cały świat mógł wokół niego płonąć, a i tak nie zamierzał pozwolić potworom na przejęcie kontroli nad jego ciałem; nic dziwnego, że uleczył sobie tylko lewą rękę, skoro rzucanie zaklęć było stricte uzależnione od potencjału danej ręki. I, jak żeby inaczej, był on jednostronny; pytanie dotarło do niego w przygłuchawy sposób, wręcz niezauważalny. - Nie, nic mi nie jest, tylko drobne obtarcie. - skierował wzrok w jego kierunku, by tym samym wziąć głębszy wdech i wystawić tę prawą na działanie jego magicznego patyczka. - Tak, śmiało. - nadal atmosfera była ciężka, ale powoli ulegała jakiemuś względnego rozluźnieniu. W jego duszy trwała obecnie walka, której nie potrafił powstrzymać. Coś mu wewnętrznie nakazywało, by ponownie pchnąć się w ramiona przeszłych wydarzeń, druga część kazała spojrzeć na osobę, którą miał i kochał. Na wspomnienie wszelkich kłótni miał ochotę zacisnąć mocniej powieki, wiedząc, jak bolesne to było dla nich obojga. Zbyt bolesne, by chciał do tego powracać. Nie zamierzał psuć tego wszystkiego, w związku z czym starał się utrzymać na nogach i iść przed siebie. - Niespecjalnie, czasami skurwiel nie chce dostarczać listów i muszę go wyjebywać przez okno. - prychnął z lekkim rozbawieniem, choć nie było ono porównywalne do całkowitego rozluźnienia. - Och. - zaczął wsłuchiwać się w historię, która dotyczyła całkiem młodej osoby, a jakiej to jeszcze nie miał okazji spotkać. Z tej krótkiej opowieści, na której się w pełni skupił, by odciągnąć od siebie negatywne myśli. - To dobrze, że podejmuje się tematu, co nie? Tylko... ile on ma lat? Jedenaście? - zastanowił się na krótki moment, a tym razem odpaliły mu się instynkty, które nakazywały ochronę młodszych od siebie istot. - I tak normalnie dał się namówić na spotkanie? - podniósł brwi, zaciekawiony poniekąd, bo jednak nie potrafił nie odnieść wrażenia, że raczej nikt w nim nie zaszczepił tego, że nie spotyka się z obcymi ludźmi poznanymi w Proroku. - No... ale grunt, że ciebie spotkał. Obrzydzenie mam na samą myśl, że ktoś mógłby chcieć zrobić komuś takiemu krzywdę... - mruknąwszy, nie zamierzał dopuścić do takiej sytuacji. Dzieci były głupie, naiwne, a do tego zabójczo szczere, więc nic dziwnego, że stawały się łatwym celem osób o mniej czystych zamiarach. - I widzisz? Syreni dał ci rozgłos, więc koniec końców to nie jest byle jaki eliksir, kotek. - powiedział szczerze, na krótki moment składając na jego policzku śmielszy pocałunek, by wolną dłonią pogłaskać go po drugiej części twarzy. - Dla mnie trochę się zmieniło. - odpowiedział na jego słowa, powoli oddając się w ramiona Morfeusza. Nic dziwnego, skoro był zmęczony, a i świadczyło to u niego o wyczerpaniu. Dlatego, gdy miał obrażenia, nie chciał również brać przeciwbólowych, które potęgowały ten efekt; wolał być w stu procentach trzeźwy i podatny na czynniki zewnętrzne. Było to u niego całkowicie naturalne, w związku z czym nawet nie zarejestrował momentu, w którym to już kompletnie odpłynął, przykryty kocem, choć gdy ten wyszedł, na krótki moment podtrzymał jeszcze stan świadomości, spoglądając na snującą śmielej po ręce istocie. Spoglądała na niego, nie dając mu w pewien sposób spokoju, a w tych źrenicach wyczytywał coś, czego tak bardzo nie chciał. Coś mruknął, coś powiedział, przykrył się szczelniej i oddał w pełni w ramiona Morfeusza. Na dole przede wszystkim dział się Armageddon ze zwierzakami, które to miały okazję wcześniej się wydostać. Hinto, jak żeby inaczej, zaczepiał wszystko i wszystkich, momentami wpychając nos tam, gdzie nie trzeba, a zielony od trawy Bup pojawił się na kanapie, pozostawiając na niej niewielkie odciski łapek tego samego koloru. Rzeczy do stołu zostały nakryte, choć ewidentnie tłum był spory; dwa psy, trzy puszki, a do tego cały zwierzyniec będący oryginalnie w tym miejscu. - Gdzie Feli? - zapytała się Lydia, zapraszając Maxa do stołu, by tym samym uzyskać mniej lub bardziej prawdziwą odpowiedź. Matczyny instynkt mówił jej, że coś jest nie tak, aczkolwiek nie ciągnęła tematu, uśmiechając się ciepło w kierunku chłopaka. Zamierzała traktować go najlepiej, jak tylko mogła, wiedząc o tym, jak wiele stanowił dla Faolana, w związku z czym atmosfera przy stole była miła i uprzejma; czas upływał...
Kostki:
Max, rzuć kostką k6, by dowiedzieć się, jak zachowywała się Lydia w stosunku do Ciebie, a przede wszystkim jakie pytania zadawała.
k6:
1, 2 - w sumie to nic ciekawego - jak minęła szkoła, co zamierzasz robić, no i typowe pytania dotyczące związku. Możesz czuć się swobodnie! 3, 4 - Lydia pyta trochę więcej o związek, chcąc się dowiedzieć jakichś szczegółów - chociażby tego, od kiedy dokładnie jesteście razem i ogólnie jak do tego doszło. 5, 6 - nie masz spokoju, Lydia pyta o łóżkowe sprawy, Hugo nie może usiedzieć w miejscu natomiast. No cóż, jak z tego wybrniesz?
Rzuć kostką k6 na to, jak smakuje jedzenie.
k6:
1, 2 - chyba lepiej było go nie jeść... ten przepis to jakaś porażka, nie powinniście go już więcej brać. 3, 4 - jedzenie jak jedzenie, niczym się nie wyróżnia, te gwiazdki nie są zasłużone, ale idzie przełknąć. 5, 6 - najzajebistsze pierożki, jakie jadłeś, normalnie rozpływają się w ustach i jest miodzio. Może podchodziłeś do nich sceptycznie, ale nie możesz na nie narzekać i najchętniej to byś wziął dokładkę!
Leżał. Spał, nie rozmyślał za wiele, gdy powieki były przymknięte, a ciało reagowało swobodnie, płuca napełniały się powietrzem, mieszanką tlenu i azotu. Potrzebował tak naprawdę możliwości odpoczynku, w związku z czym nic dziwnego, że postanowił w jakiś sposób mu się oddać. Nie zwracając uwagi na to, kto wchodzi, a kto nie, zwyczajnie leżał na boku, przykryty jedynie własnym ubraniem, które pozwalało mu na zachowanie względnej ciepłoty ciała. Nie przeszkadzało mu to w żaden sposób, dopóki miejsce, w którym się znajdował, było wygodne, a umysł mógł jakoś się odprężyć. Zawsze, nawet po takiej krótkiej drzemce, inaczej mu się myślało, więc nic dziwnego, że postanowił się temu oddać, nie przejmując się ani czekającym na niego jedzeniem, ani niczym innym. Wchodzisz do pokoju po obiedzie, gdy chłopak nie zszedł na dół?
Kostki:
Max, rzuć kostką k100, by dowiedzieć się, ile tak naprawdę zdołałeś zobaczyć z tatuażu, który dzierży na sobie Lowell. Im więcej punktów, tym jesteś w stanie bardziej rozpoznać, co przedstawia i znajduje się w bardziej widocznym miejscu.
k100:
1 - 20 - nie zauważasz niczego, co by przykuło Twoją uwagę. Pozostajesz nieświadomy posiadanej przez Felka dziary. To chyba nie jest Twój dzień.
21 - 40 - coś Ci mignęło podczas spoglądania na partnera - jakby coś delikatnie poruszyło się po fragmencie odkrytej skóry na szyi, pozostawiając bardzo krótkotrwały, widoczny listek. Ale czy możesz być tego pewien?
41 - 60 - ewidentnie coś się poruszyło, a gdy przyglądasz się bliżej, zauważasz, że są to małe listki w sporych ilościach, które po czasie zniknęły - na odkrytym ramieniu. Może nawet zobaczyłeś zarys niewielkiej ilości futra, które mignęło pod strukturę ubrania?
61 - 80 - przez krótki moment byłeś w stanie przyjrzeć się wydziaranej istocie, która spojrzała na Ciebie złocistymi ślepiami, by następnie wycofać się z ramienia, posiadając nastroszone futro. Był to jednak krótki moment, wręcz chwila; nie ma co liczyć na coś więcej.
81 - 100 - Felinus śpi w najlepsze, a w najlepsze śpi także znajdujące się na jego prawym odkrytym lekko boku stworzenie, które ułożyło się na listkach, oddając w ramiona Morfeusza. Oddycha ono spokojnie, równomiernie, tak samo, jak jego właściciel, unosząc raz po raz klatkę piersiową.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Sam nie wiedział, jak teraz podejść do Felka. Kierował się własnym instynktem, choć ten nie był nieomylny. Chciał, by partner poczuł się tu dobrze, ale też rozumiał jego zirytowanie na sytuację, w jakiej się znalazł. Sam zapewne nie byłby w lepszym nastroju, gdyby to jemu się przytrafiały te wszystkie nieszczęścia, ale próbował patrzeć na to z pozytywnej strony. Prawdą było, że tęsknił, cholernie tęsknił za jego obecnością, a najbardziej objawiało się to w nocy. Przez tę durną Arabię nie czuł się bezpieczny nawet we własnym łóżku i choć miał zawieszony łapacz snów, to ten artefakt nie ułatwiał zaśnięcia i nie odganiał natrętnych wspomnień, które pojawiały się na jawie. Działał tylko wtedy, gdy Max spał, a wciąż nie było to zbyt wiele czasu. Bał się zasypiać. Cholernie bał się tych momentów, gdy zostanie sam w ciemności z własnymi myślami. Obecność ukochanego obok, jakoś to wszystko łagodziła, ale teraz, gdy wrócili z wyjazdu to wszystko stało się bardziej skomplikowane. Dlatego też nie potrafił w stu procentach skupić się na przykrym aspekcie sytuacji, jaka przygnała Lowella z matką do domu w Inverness. Może było to samolubne z jego strony, ale wiedział, że ten dodatkowy czas razem będzie dla niego zbawienny pod naprawdę wieloma względami. -Tak, jedenaście. Przynajmniej wnioskuję z tego, że zaczyna Hogwart. - Powiedział, widząc już minę Felka i doskonale zdając sobie sprawę z tego, jakie słowa mogą zaraz paść. -Też się dziwiłem i szczerze, pierwsze co zrobiłem to zjebałem go za brak uwagi. Poprosiłem, żeby nie dawał się tak łatwo wciągać w spotkania z obcymi, bo to może się dla niego źle skończyć. Mam nadzieję, że coś z tego zrozumiał. Bystry chłopak, naprawdę. - Szczerze, miło wspominał tamten dzień i choć martwił się, by Oliver przez swoją dziecięcą naiwność nie wpakował się w jakąś niepotrzebną, niebezpieczną sytuację, naprawdę dzieciaka polubił. -Daj spokój, proszę... - Wzruszył ramionami, nie chcąc podejmować tego tematu. Nie podchodził już do syreniego z taką ignorancją jak wcześniej, ale zwyczajnie czuł dziwny ból w sercu, za każdym razem gdy ktoś o nim wspominał. Wiązało się to nie tylko z samym eliksirem, ale i z Lucasem i tym, że kumpla też zaczął znów odsuwać, choć ten zawsze okazywał mu tylko wsparcie. Musiał wziąć się w garść, bo nie wiedział ile jeszcze będzie w stanie to wszystko znieść. Uśmiechnął się tylko na te słowa, po czym patrzył, jak ten oddaje się odpoczynkowi, a sam po chwili zamknął drzwi i zszedł na dół, biorąc głęboki oddech, by samemu nieco się uspokoić. Rozgardziasz jaki spotkał w salonie miał zamiar skomentować soczystym facepalmem, ale nie miał na to siły. Opadł na krzesło przy stole i z pewną nieufnością spojrzał w stronę parujących pierożków. -Zasnął. To wszystko to chyba zbyt wiele dla niego. - Powiedział krótko, nakładając sobie porcję na talerz, bo wyjątkowo czuł się głodny. Sam nie wiedział, skąd ten nagły przypływ apetytu, ale pewnie jego organizmowi dobrze zrobi, jak wpakuje w siebie w końcu coś więcej. -Stace, te pierożki są zajebiste! - Pochwalił matkę już po pierwszym kęsie i zaczął wpychać sobie do ust więcej. Kobieta widocznie urosła, dumna że jej kuchnia zasmakowała Maxowi i patrząc, czy inni podobnie zareagowali na ten nowy w ich domu eksperyment. Solberg nie nacieszył się jednak zbyt długo pierożkami, bo do akcji weszła Lydia, która bez najmniejszego skrępowania zaczęła wypytywać chłopaka o jego pożycie ze swoim synem i to naprawdę bardzo szczegółowo. Max przestał żuć, spojrzał się na nią i przez chwilę trawił to, co usłyszał. Przełknął to, co akurat miał w ustach i najbardziej kulturalnie jak tylko potrafił, w końcu się odezwał, kompletnie ignorując Hugo, który już miał wielkiego banana na mordzie i tylko czekał na słowa swojego braciszka. -Wybacz Lydio, ale nie sądzę, by Feli czuł się komfortowo gdybym omawiał z Tobą tę sferę naszego związku. Jeśli nie wiesz nic od niego, to obawiam się, że sam też nie mogę Ci nic powiedzieć. - Zakończył, wpychając kolejnego pierożka do mordy i łapiąc zszokowane spojrzenia Stacey i Nicka (który zdążył już wrócić do domu) i zdecydowanie rozczarowaną reakcję Hugo. Nie mógł im się dziwić, skoro zazwyczaj raczej nie istniały dla niego tematy tabu. Teraz jednak wszystko działo się trochę inaczej, a on cenił sobie prywatność i przede wszystkim komfort ukochanego. W dodatku nie wiedział, czy Lydia wie o lekarzach, jakich Felek widywał i jak to mogło się na jego relacjach odbijać. Zdecydowanie nie był osobą, która powinna z nią na ten temat dyskutować. Pierożki znikały, choć w lodówce czekała odłożona dla Felka porcja, gdyby ten jednak zszedł i chciał z nimi zjeść. Tak się niestety nie stało i gdy tylko żołądek i apetyt Maxa zostały zaspokojone, ten od razu przeprosił towarzystwo i udał się na górę. Jakby nie było mieli jeszcze trochę do ogarnięcia w związku z tą całą przeprowadzką. Gdy tylko wszedł do pokoju, nie miał wątpliwości, że partner wciąż smacznie śpi. Widział to po jego postawie i równomiernym oddechu. Podszedł więc do okna, by zasłonić rolety tak, aby słońce nie zbudziło go swoimi promieniami, gdy nagle zauważył na boku ukochanego coś, czego zdecydowanie wcześniej tam nie było. Podszedł bliżej i ze zdziwieniem zauważył tatuaż. Rysunek idealnie odzwierciedlał swojego właściciela w tym momencie. Wilk spał równie słodko, co Feli, zwinięty w kłębek na kilku zielonych listkach. Maxa aż kusiło, by istotę dotknąć, ale powstrzymał się, nie chcąc przypadkiem zbudzić swojego chłopaka. Siedział tam więc w milczeniu, obserwując jak oddech tatuażu i Felka współgrają w idealnej harmonii i zastanawiając się, jakim cudem nie zauważył go nigdy wcześniej.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lowell mógł podejrzewać, że to, co miało miejsce, nie było dla nikogo zbyt przyjemne. Gdzieś jego samolubna strona kazała myśleć, że przecież będzie miał więcej czasu dla partnera, ale tak naprawdę objawiało się to wieloma zmartwieniami, których nie potrafił tak łatwo oddalić. Na pewno jedno wiedział - demony trwające w swoistej agonii mogły zostać odsunięte przez obecność chłopaka w nocy. Samemu gorzej sypiał bądź bardzo nieregularnie, w związku z czym miał problemy zarówno z bezsennością, jak i nadmiernym spaniem. Zależnie od tego, co się działo, albo spał za mało, albo spał za dużo. Powoli czuł chęć powrócenia do starych, charakterystycznych dla niego nocnych tripów, ale nie chciał oddawać się w ramiona czegoś, co mogło go pociągnąć tylko i wyłącznie na dno. Beduini nie byli tematem, który uwielbiał, a te wakacje stanowiły jedno, wielkie bagno, w które zostali wepchnięci w ramach próby. Miał dość tego słowa; chciał, by wszystko, co się dzieje, było do jego wglądu. A nie, że pierwsze sądzi, iż coś się dzieje naprawdę, a potem okazuje się, iż jest to tylko test ich osobowości i działania w drużynie. - I prawidłowo. To znaczy się, szkoda zjebywać dzieciaka, no ale... bardziej szkoda, żeby mu się coś przez to stało. - przyznał całkowicie szczerze, spoglądając na partnera już łagodniej, choć z wyczuwalną nadal atmosferą niechęci do pomocy. Zirytowanie na sytuację było zatem naturalne i zahaczało o coś, czego po prostu nie potrafił kontrolować w jego obecności. Jak się denerwował, to pokazywał te emocje. Ale tylko w jego przypadku; u innych się wstrzymywał, hamował, nie pozwalając na to, by jakakolwiek gorsza strona wydostała się na wierzch. - Mhm. - odpowiedział na jego słowa z daniem spokoju względem syreniego. To była jedna z tych rzeczy, których nie lubił w partnerze - to, jak mocno zaniżał poczucie własnej wartości. I co najgorsze, nie wiedział, co z tym zrobić, w związku z czym ciche westchnięcie wydobyło się spomiędzy jego ust. Nie mógł nad tym długo rozmyślać, skoro czekoladowe tęczówki zniknęły za powiekami, jakby ciężko było mu złapać tlen, a koniec końców pojawił się myślami gdzieś indziej - choć wcale tak wiele z tego nie pamiętał, poza swoistą ciemnością. Lydia wzięła głębszy wdech, na krótki moment składając dłonie w wieżyczkę, zastanawiając się nad czymś. Nie był to pierwszy raz, kiedy ten się wysilał i chociaż to doceniała, miała ochotę zdzierżyć go po głowie za tak nadmierne myślenie i noszenie tego ciężaru samemu. Mimo to nie powiedziała nic, przybierając na lekko neutralną twarz ponownie ten ciepły, matczyny uśmiech. Poprawiła jedynie jasne włosy, nakładając resztę rzeczy; podejrzewała, że to nie jest idealny temat do rozmowy. Jak się okazało, jedzenie było znakomite i Lowell mógł tylko żałować, że go tam nie było. Mimo to ciekawska matka postanowiła się odpalić i bez żadnego skrępowania zadawała pytania, które może były zbyt intymne i prywatne, ale nic dziwnego - lubiła paplać. To była jej jedyna wada, choć nie mogła tego zaprzeczyć, skoro interesowało ją życie ludzi, których kocha. A syn należał do tej kategorii, w związku z czym pytania te pojawiły się naturalnie. Nawet jeżeli Hugo ewidentnie się uśmiechnął w widoczny sposób, będąc równie ciekawym odpowiedzi. -To zrozumiałe... spokojnie, zapomnij o tym! Palnęłam jak głupia. - lekko się uśmiechnęła, dochodząc do wniosku, że zamęczyć o te pytania powinna tylko jedną osobę, choć powątpiewała w to, że uzyska jakąkolwiek odpowiedź. Reszta obiadu minęła w tej przyjemnej atmosferze, choć bez jednej osoby, która nadal nie zeszła, znajdując się w śnie serwowanym przez Morfeusza. Mógł być głodny, mógł czuć się spragniony, ale obecnie go to nie obchodziło, gdy po prostu odpoczywał. A było to dla niego ważniejsze, o zgrozo, od wspólnego obiadu. Niestety tak już miał, a im więcej się stresował, tym więcej spał; nic dziwnego zatem, że Max postanowił pójść z powrotem do pokoju po zaspokojeniu apetytu. Wilk był specyficzny, wręcz nietypowy jak na samą istotę, którą postanowił sobie wytatuować. Nie działał prawidłowo z jego emocjami, jak to miało miejsce w przypadku wydziarania bardziej prawidłowych tatuaży, a zamiast tego okazywał własną chęć do robienia najróżniejszych rzeczy. Żył własnym życiem, tętnił tym, co chciał pokazać, a nie tym, co właściciel chciał pokazać. Felinus nie wiedział, co jest z nim nie tak, o ile w ogóle taki był początkowy zamysł, w związku z czym jego oswojenie było naprawdę trudne. Posiadając go od paru dni na własnym ciele, koniec końców ten został poniekąd zmuszony do współpracy i zaakceptowania tego, z kim tak naprawdę ma do czynienia. I chociaż mógł się z tym początkowo nie zgadzać, jako istota, która pozostawała w pełni zależna terenowo od jego ciała, nie miał specjalnie wyboru. Nie działał wedle woli Puchona, a zamiast tego przemieszczał się po ciele tak, jak mu dusza grała, o ile ją posiadał. Było to dziwne, nietypowe, jak również ekscytujące, choć na chwilę obecną oddychał spokojnie, gdy położył się wygodnie na intensywnie zielonych liściach. Nie zwracał uwagi na otoczenie, gdy znajdował się w ramionach Morfeusza i korzystał z uroków drzemki tak samo, jak osoba, na której to miał okazję zaistnieć. Klatka unosiła się do góry. Futro poruszało miękko, jakoby muśnięte lekkim podmuchem wiatru; listki tak samo przesunęły się, acz bez szelestu. Wszystko zdawało się być tak naturalne, a zarówno tak magiczne, nietypowe wręcz. Nic dziwnego, skoro od niedawna go posiadał i samemu poniekąd nie mógł uwierzyć, jak bardzo był on subtelny i delikatny. Momentami aż za bardzo, aczkolwiek mu to nie przeszkadzało, kiedy i tak czy siak nie dawał się zobaczyć - ani tym bardziej dotknąć. Obecnie nie był świadom tego, co miało miejsce, niemniej jednak nic dziwnego, skoro przecież samemu znajdował się poza zasięgiem swoistej świadomości. Dopiero po czasie się obudził, choć nie wiedział, ile tak naprawdę go minęło. Dla Maximiliana mogło to być kilkanaście minut obserwacji nowego tatuażu, choć tak naprawdę nie musiał mu się wpatrywać aż nadto. Gdy odwrócił się na kolejny bok, mocniej zaciskając powieki, stworzenie zbudziło się i otworzyło własne, złociste ślepia, zauważając obecność cudzą i znaną mu tylko z tego, że trzymali się za ręce. Łoże z listków rozsypało się dookoła, a te zaczęły wyrastać spod jego łap, gdy zgrabnie ukrył się pod materiałem podkoszulki. Po tym incydencie również Felinus zyskał powoli pełną świadomość, otwierając oczy leniwie, choć z widoczną trudnością. Było mu niezwykle sucho w gardle, jako że nie zadbał o dobre napojenie, więc napięcie minęło, ale dyskomfort się powiększył. Półprzytomny rozglądnął się po otoczeniu, zauważając obecność partnera, do którego uśmiechnął się cieplej i szczerzej, niż kiedykolwiek i jakkolwiek tego dnia. - Cześć. - wymruczał cicho, niezrozumiale; nie wiedział o tym, iż ten zauważył dziarę, w związku z czym do niej nie nawiązywał, czując jej poruszanie się po plecach. I te charakterystyczne, intensywnie zielone listki. Oparł się dłońmi o materac, wstając powoli na własne dwie nogi, z całkowicie rozczochranymi włosami. - Coś mnie ominęło? - jeszcze kiwał się na boki i przymykał oczy, co i tak było wyczynem, skoro zazwyczaj miał w standardzie odwrócenie się własnymi czterema literami i całkowitą ignorancję tego, że powinien już wstać. Dziary na boku już nie było, a i tak przykryty został naturalnie prawem grawitacji przez koszulkę. - Uroczy jesteś. - sen pozwalał mu na jakieś bardziej świeże podejście do tematu i ten wstyd zniknął powoli, zastępowany przez bardziej miłe uczucia.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Obydwoje widać potrzebowali tego, by poczuć obecność partnera u swojego boku. Ich umysły zdawały się być połączone w ten najgorszy sposób, że gdy jeden zaczynał nawracać na gorszą drogę, drugi też od razu odczuwał spadek formy, choć mogło to być efektem oczywistości, jaką było to, że wiele nieprzyjemnych rzeczy przeżyli po prostu razem. Max nie chciał o tym myśleć. Miał ważniejsze zadanie, polegające na tym, by Lydia i jej syn poczuli się w jego domu bezpieczni i chciani. Wierzył, że nie będzie to trudne do osiągnięcia ze względu na panującą tutaj atmosferę, ale też wiedział, że tak łatwo nie wybije im z głowy zmartwień. A przynajmniej Felkowi. -Też tak sądzę. No i starałem się mimo wszystko zjebać go raczej konstruktywnie. - Przyznał, przypominając sobie pogodną twarz Olivera. Cieszyło go, że ukochany przestał zakładać w jego obecności maski i pozwalał, by Max dojrzał to, jakie uczucia naprawdę w nim siedziały. Może nie zawsze było to przyjemne, ale na pewno zdrowe i pomagało Maxowi zrozumieć, co siedzi w głowie partnera, by odpowiednio móc mu pomóc, choć to nie zawsze było możliwe. Fakt, miał ostatnio zaniżone poczucie własnej wartości, co było dość u Maxa niespotykane. Ostatni rok jednak mocno na niego wpłynął i nie potrafił już z taką pewnością siebie podchodzić do własnych osiągnięć jak dawniej. Potrzebował czasu lub jakiegoś mocnego bodźca, który by wyrwał go z tego stanu. Poniekąd cieszył się więc, że Feli odpuścił temat. Obserwował Lydię, która charakterystycznie ułożyła dłonie. Potrafił po części odgadnąć, co może kryć się w jej głowie, ale skoro sama nie podejmowała tematu nie chciał też tego robić. Wiedział, że jej syn da sobie radę i czuł się dużo lepiej ze świadomością, że mają na kogo liczyć i wcale nie myślał tu tylko o sobie. Feli miał wielu znajomych, którzy chętnie wyciągnęliby do nich pomocną dłoń, choć cieszył się, że ten zwrócił się akurat do niego. -Nie przepraszaj. Nie ma przecież głupich pytań. - Puścił jej oczko, zajadając się kolejnym pierożkiem. Merlinie, jakie one były dobre! Gdy talerze już opustoszały, Max wrócił na górę sprawdzić, jak się miewa sytuacja. Nie spodziewał się tego, że odkryje ten żywy, kolorowy sekret, śpiący spokojnie na boku jego partnera. Ten widok był w pewien sposób kojący, ale też rodził w jego głowie naprawdę wiele pytań. Musiał jednak przyznać, że wilk idealnie do Lowella pasował, co wiedział już dawno, gdy tylko po raz pierwszy zobaczył świetlistego strażnika puchona. Tamten dzień wydawał się oddalony od dzisiejszego o milion lat, a nie minął nawet rok. Mimowolnie zastanowił się nawet, czy Feli miał rację i czy kojot tak samo pasował do jego osobowości. Nie podniósł jednak różdżki, by sprawdzić, czy patronus tym razem zadziała i pojawi się przed nim. Nie wierzył w to i nie potrzebował tak negatywnego potwierdzenia. W końcu Feli też zaczął się wybudzać, co Max po prostu spokojnie obserwował szmaragdowymi tęczówkami. Zdziwił się widząc, jak wilk ucieka gdzieś pod materiał koszulki. Odprowadził go wzrokiem po czym przeniósł spojrzenie na twarz ukochanego. -Dobry wieczór. - Wyszczerzył się, bo bliżej już było zdecydowanie zachodu niż wschodu słońca. -Tylko dość mało prywatny obiad. Lepiej mi powiedz jakim cudem mnie ominęła Twoja dziara. - Błysnął białymi ząbkami, nie mogąc powstrzymać myśli, że Lowell uroczo wygląda taki rozpierdolony po drzemce. Najchętniej położyłby się obok niego i sam zdrzemnął. Zamiast tego podszedł jednak do partnera, składając na czubku jego głowy krótki pocałunek, a następnie chwycił delikatnie za dłonie i podniósł z łóżka. -Chodź, zostawiliśmy Ci trochę pierożków. Musisz coś zjeść. - Nie przyjmował odmowy, ale też jeśli Feli potrzebował kilka dodatkowych minut, nie ciągnął go na siłę na dół. Widział większy spokój w jego oczach i cieszyło go to. Miał tylko nadzieję, że tak już pozostanie na dłużej.
//zt x2
+
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Kolejne dni mijały w dość nietypowym dla Felinusa towarzystwie. Nie spodziewał się tego, że będzie musiał tak nagle i bez konkretnej zapowiedzi w czasie się tym zająć, w związku z czym czuł się na początku dziwnie, choć się do tego przyzwyczajał. W ciągu dnia, by jakoś się odświeżyć, bardzo często ucinał sobie drzemki, choć wiadomo, że kiedy szedł do roboty, nie miał ku temu okazji. Pracował, istniał, zajmował się najważniejszymi wówczas rzeczami, by tym samym wracać, powoli rozpoczynać coś pod względem remontu i przede wszystkim właśnie tym się przejmując. Przebywanie w starym domu, który nadal wyglądał tak samo, acz istniało prawdopodobieństwo, że spadnie jakaś cegła na łeb, nie było zbyt pozytywne i załatanie tego stało się jego priorytetem. Było wręcz tragiczne - starał się zatem na razie to wszystko jeszcze jakoś podtrzymać odpowiednio poprzez zaklęcia, raz po raz usuwając wszelkie pęknięcia, które narobiły się poprzez liczne zalania. Skrzypiące deski nie dawały już poprzedniego uroku, a prędzej stanowiły przeżarte lata i nieustające problemy. Kiedy wracał ze starego domu, był co najmniej zmęczony i najchętniej oddawał się w kolejne drzemki (w szczególności, gdy starał się to wszystko ogarnąć za jednym zamachem - pracę i prace remontowe), biorąc wcześniej prysznic. Zaledwie dwa dni po przeprowadzce do chłopaka okazało się, że los ma wobec niego inne plany. W aptece, gdy wykonywał swoje obowiązki zgodnie z tym, by dopiąć wszystko na ostatni guzik, wcześniejsze, lekkie bóle głowy zaczęły przeradzać się w coś większego. Początkowo starał się je zignorować, biorąc pod uwagę bardziej to, że są objawem stresu i przemęczenia. Po godzinie prób w zakresie odwleczenia własnego stanu gdzieś na dalszy plan, gdy zawartość żołądka wylądowała na posadzkę, nie był w stanie stwierdzić, czy aby tak na pewno powinno się dziać; miejsce wcześniejszego uderzenia przez dumbadera cholernie go bolało i nie dawało spokoju. Po wydarzeniach, które miały miejsce (i powrocie do domu), mógł jakoś odpocząć. Jakoś. Jak się okazało, sam fakt tego, że uzdrowiciele zajęli się nim w Arabii, nie wystarczył. Nadmierna ilość bodźców drażniła go, a do tego brak pamięci co do wyścigowego wydarzenia, były ewidentnym znakiem, że coś nadal jest nie tak. Wspomnienia miał nikłe z tamtego feralnego dnia, wręcz żadne, a badania, które zostały zalecone po krótkim pobycie w celu uzyskania bardziej profesjonalnej pomocy - jako że istniało prawdopodobieństwo poważniejszych powikłań - wskazały na opóźnione objawy wstrząsu mózgu. Idealnie, jeszcze tego mu było trzeba. Po teleportowaniu przez partnera do Inverness był wymęczony i na początku nic nie chciało przejść przez jego usta. Spał godzinę, by następnie się obudzić, dopisać jakieś notatki względem wymyślonego przez siebie eliksiru, a potem zasnąć. Ból rozsadzał jego czaszkę w nadmiernych ilościach, co nie odbijało się jednak na funkcjonowaniu tatuażu, który od czasu do czasu wysuwał się na odkryte ramiona, gdy partnera nie było tuż obok. Nie spał zatem nago, a na jego ciele widniało ubranie - zazwyczaj podkoszulka i bokserki - gdy wreszcie odnalazł wewnętrznie siły na wzięcie chociażby prysznica, choć nie dawał na niebotycznie wysokie temperatury, nie chcąc zasłabnąć podczas tej czynności. Wiedział, że wilk może czuć się nieswojo w towarzystwie kogoś mu mniej znanego, także dawał mu czas. Pozwalał na to, by ten zapoznawał się z dotykiem poprzez sam fakt wspólnego spania i znajdowania się tak blisko partnera. Mimo to, kiedy mieli okazję leżeć, tatuaż wolał unikać bezpośredniego kontaktu, układając się tam, gdzie mógł zaznać odrobiny spokoju. Ogarnąwszy pościel, gdy nalał wody do szklanki i za nią chwycił, by upić jedną porcję eliksiru migrenowego, taki stan zaczynał go poniekąd denerwować. Musiał coś robić i nie potrafił w ogóle zaznać odpoczynku. Nic dziwnego zatem, że na pościeli widniały rozłożone notatki, w które to się wczytywał, rozmasowując skronie, jakby to miało mu pomóc. Literki zamazywały się podczas wpatrywania, co wcale nie ułatwiało tego wszystkiego; wilk wędrował po ciele, choć gdy samemu wysunął dłoń, ten nie zamierzał wcale na nią wstąpić. - Shh, nikt ci nie zrobi krzywdy... - powiedział, próbując go jakoś zachęcić, co może mogło wyglądać dziwnie, skoro gadał z dziarą, aczkolwiek się tym nie przejmował. Zamiast tego przymrużył oczy, biorąc bardziej cięższy wdech. - Tatuaż powinien poruszać się zgodnie z emocjami i wolą posiadacza. Czemu on tak nie robi? - zadał to pytanie jakby do siebie, nie oczekując odpowiedzi ze strony partnera. I chociaż to zawsze mogło być zaskakujące i dawało poczucie cudzej obecności, udowadniało skutecznie jeszcze jedną kwestię - to, że albo coś jest z nim nie tak, albo z wilkiem, albo z czymś jeszcze. Westchnąwszy, kontynuował lekturę. - Korzeń asfodelusa, w przeciwieństwie do samej rośliny znajdującej się nad ziemią, posiada znacznie silniejsze właściwości lecznicze, które pozwalają na zniesienie ograniczeń wynikających z bardziej zaawansowanych efektów eliksirów... - powiedział jakby sam do siebie, analizując to, co zdołał osiągnąć podczas rozmowy z Wespuccim. Nie wstawał z łóżka na razie, a zamiast tego dokładnie się wpatrywał w to, co zdołał na ten temat napisać. Nie czuł się głodny, chociaż nie jadł już od dłuższego czasu; wcześniejsze wymiotowanie dawało się we znaki, a jedzenie nadmiernie odpychało od siebie swoim zapachem i aromatem. - Co sądzisz na ten temat? - zapytawszy się, podniósł spojrzenie, by następnie lekko, acz trochę słabo się uśmiechnąć; nadal go wszystko bolało. Wstał, podszedł i pokazał, przywołując ruchem różdżki srebrny kociołek z własnego bagażu.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Sam oprócz martwienia się stanem ukochanego był w dość dobrym humorze. Jego problemy wciąż siedziały pod kopulą czaszki i sprawiały, że potrzebował ruchu, co poniekąd odbijało się dobrze na jego fizycznym stanie. Powoli nabierał wagi i wracał do skromnych ćwiczeń, które miały pomóc mu rozładować całą tę nagromadzoną energię, jaka się w nim zbierała. Nie minęło jednak wiele czasu, jak znów zawędrował do Londynu chcąc oddać się swojej słabości. Udało mu się co prawda skończyć w innym lokalu i nawet porozmawiać z Bloodworthem, ale niespodziewana wiadomość od Felka tylko zaburzyła cały ten spokój. Naprawdę próbował zachować całą złość i zmartwienie dla siebie, co krążący w jego organizmie alkohol nieco ułatwiał mu sprawę, ale nie było to takie proste. Odebrał więc Felka z Munga, nie mówiąc zbyt wiele. Nie chciał wybuchnąć, a też uważał niektóre słowa za zbędne, więc ograniczał się do krótkich zdań, a gdy ten w końcu zasnął w jego łóżku w Inverness, Max zszedł do ogrodu, otworzył piwo i odpalił szluga, a następnie, gdy emocje powoli opadały, powrócił do przeglądania planów jego uzdrowicielskiej bransolety, mając w głowie przede wszystkim dobro ukochanego. Nie potrafił się jednak zbyt mocno skupić, gdy wokół niego latał cały zwierzyniec, więc przeniósł się do pokoju, z na wpół dopitym piwem i stosem notatek. Logistykę całą miał już opracowaną, ale wciąż nie był pewien, jak ma rozwiązać do końca sprawę runicznego zabezpieczenia. Udało mu się skupić na tyle, że początkowo nie usłyszał, jak Feli wstaje. Dopiero rozgardiasz wywołany ogarnianiem łóżka sprowadził go na ziemię. Otworzył więc dziennik na zupełnie innej stronie, która akurat trafiła się być opisem syreniego, gdy usłyszał, jak partner zwraca się bezpośrednio do niego. -Szczerze nie wiem. Nie znam się. Zawsze mi się wydawało, że żyją swoim życiem. - Odpowiedział zgodnie z prawdą, bo kompletnie się na tym nie znał. Sam początkowo miał mieć zwykłą, mugolską dziarę, ale jakiś dziwny impuls kazał mu poprosić tatuażystę, by ostatecznie zaczarował widniejącego na ramieniu kojota, który obecnie był gdzieś na pograniczu spokoju i szczerzenia kłów. -Hmmm? - Zapytał, gdy cała rozprawa na temat asfodelusa nie do końca dotarła jeszcze do jego umysłu. -No tak. Zazwyczaj obowiązuje taki podział. Korzenie są najsilniejsze i zazwyczaj używane by znacznie wzmocnić jakieś działanie, głównie lecznicze. Łodyga i liście mają działanie głównie łagodzące, więc używane są przy różnych okładach i eliksirach nakierowanych w tę stronę, a kwiaty to subtelne dodatki, które stabilizują lub dodają jakiś ciekawych smaczków, ale magicznie nie są za silne. - Powiedział, praktycznie automatycznie, rozmasowując skronie i biorąc kolejny łyk piwa. -Masz tego przykład w wiggenowym, gdzie używa się przede wszystkim soku z łodygi. - Dodał jeszcze, a dopiero po chwili zaczął się zastanawiać dlaczego nagle ten temat zainteresował partnera.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Trochę się denerwował tym, że z każdym dniem było coraz to gorzej i gorzej, a problemy nie zamierzały odpuścić, zatapiając własne kły w jego odkrytej skórze. Czuł się co najmniej dziwnie, aczkolwiek nie zamierzał się poddawać. Będąc świadomym tego, że prawdopodobnie zepsuł dzień - nie pytał się o to, czując, że nadmiar słów może przyczynić się do problemów - po prostu został zabrany przez partnera ze szpitala. Nie wiedząc za wiele, gdy w sumie łeb mu pękał od nadmiaru informacji i bodźców, wszak zapach nawet na recepcji zdawał się być przesiąknięty medykamentami, oddawał się raz po raz w sen. Nie był świadom tego, że partner pracuje nad bransoletą, w związku z czym trwał w błogim braku tej informacji, choć nie wiedział, czy w obecnym stanie mógłby mu pomóc. Gdy się zatem obudził już na dobre, wszak ciągłe leżenie w łóżku zaczęło mu doskwierać jeszcze bardziej, chciał nad czymś popracować. Nawet jeżeli czaszka zdawała się boleć tak samo, jak po wypadku w Arabii, nie potrafił usiedzieć w jednym miejscu. Najchętniej to by się przedostał wprost do Londynu, by zrobić coś więcej z tym rozpadającym się domem, niemniej jednak nie było to możliwe. Podejrzewał nawet, że by się rozszczepił podczas takiego idiotyzmu, w związku z czym postanowił się skupić na tym, co miał obecnie w domu należącym do partnera. Magiczny dziennik miał w sobie naprawdę sporo informacji, z których nie zamierzał rezygnować. Przymknąwszy oczy, rozmasował ponownie skronie, odgarniając niepotrzebną kołdrę z nóg. Magiczny tatuaż nie zamierzał w żaden sposób przedostać się ani na udo, ani na przedramię, w związku z czym mógł jedynie gdybać, co by było, gdyby to wszystko poszło w jakimś innym kierunku. Nie przejmował się piwem, które to znajdowało się w dłoni partnera; sam najchętniej by się napił, ale nie było to wskazane. Choć mu na tym nie zależało; równie dobrze mogło to być piwo bezalkoholowe. - Na proste polecenia i chęci powinny reagować. Czysto teoretycznie, może się jednak mylę. - westchnął na krótki moment, by następnie zapytać się o ten korzeń asfodelusa, na który to wpadł, by w pełni go wykorzystać, a nie tylko esencję. Zabulił za niego cholernie dużo, gdy wysłał list do jednego ze sklepów zielarskich, ale nie mógł na to nic poradzić. Sok z łodygi był zbyt słaby i po rozmowie z Wespuccim, polegającej na poprawieniu pewnych błędów, ostateczna wersja przepisu Aceso pozwalała uniknąć nieprzyjemnych skutków w przypadku spożycia go w pełni doustnie. - Czyli tak, jak myślałem. - spojrzawszy, kiedy to wstał i przywołał do siebie srebrny kociołek, zacisnął mocniej zęby, nie zamierzając siedzieć bezczynnie. Zaburzenia widzenia nadal się objawiały, ale w mniejszej części, niż chociażby podczas pobytu w szpitalu. Odpowiednie leki powoli zaczynały działać, a objawy wstrząsu mózgu przemijały, gdy zaznawał odpoczynku. Jednokrotnie rzucił na parę przedmiotów zaklęcia, by te pojawiły się subtelnie, lewitując tuż przed jego czekoladowymi oczami. Z własnego kuferka wytargał ekstrakt z księżycowej rosy, którą samodzielnie zdobywał podczas pełni księżyca, odpowiednio spreparowany korzeń asfodelusa oraz korę drzewa wiggen, wraz z śluzem gumochłona, który znajdował się w jednym z flakoników. Potencjał magiczny, mimo że był osłabiony, zdawał się nie być wcale tak mocno stłumiony, gdy zdecydowanie się denerwował ciągłym siedzeniem w jednym miejscu. Każdy ruch różdżką miał wyważony, choć momentami musiał się zastanowić, by dobrze trafić. - Pamiętasz... - jeszcze raz rozmasował własną skroń, dotykając dwoma palcami potylicy, która to najbardziej ucierpiała podczas kopnięcia, by ją lekko musnąć - ...obiecałem ci, że przedstawię ci wyniki pracy nad eliksirem Aceso. Trochę wcześniej rzuciłem go w kąt, ale wedle moich ostatnich testów, powstała chyba... finalna wersja. - lekko się uśmiechnął, nie mogąc powstrzymać się przed tym, choć równie skrajnie idiotyczne było to, że próbował cokolwiek osiągnąć, gdy jeszcze go łeb porządnie nakurwiał. - Co prawda ta przedostania miała skutki uboczne, a samemu postawiłem szalę nie na krew salamandry, bo nie mogłem znaleźć silnego stabilizatora, a na ekstrakt z księżycowej rosy. I wszystko idzie w dobrym kierunku. - usiadł na krótki moment na łóżku, pozwalając na to, by poprzez machnięcie różdżką wszystko pojawiło się na odpowiednim miejscu, a przede wszystkim te lewitujące przedmioty. - Chcę to teraz uwarzyć i sprawdzić, przetestować. Tu i teraz, bez żadnych odstępstw, z twoją pomocą. Mogę na ciebie liczyć? - może nie brzmiał wiarygodnie, ale w jego oczach pojawiła się nuta zdeterminowania, że mimo tego, iż trochę funkcjonował mniej, chciał naprawdę się tym zająć. Jednocześnie lekko, ze skrępowaniem, podsunął notatki, by ten mógł zapoznać się z tym, jak ten cały proces wygląda po wprowadzeniu pewnych poprawek. Nie zamierzał się wycofywać. Zamierzał dokończyć to, co chodziło mu po głowie od dłuższego czasu, a teraz, gdy jakoś udało mu się dotrzeć do ostatniego kroku, chciał wykonać go jak najszybciej. Może działał trochę impulsywnie, aczkolwiek nie zamierzał siedzieć w miejscu i czekać, aż coś się w końcu zmieni. Nawet jeżeli czuł się tak, jakby oberwał ponownie kopytem, choć ten efekt powoli mijał.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie bez powodu nie chwalił się tym, że nad czymś pracuje. Nie chciał, by ludzie pokładali w nim nadzieje, których może nie spełnić. Nie chciał zawieźć, więc po cichu oddawał się pracy, nie czując z niej takiej radości jak kiedyś, ale czując, że faktycznie skończenie tego projektu może wnieść coś dobrego. Poza tym, odciągało to jego myśli od tego, co wydarzyło się przez ostatnie godziny, co było kolejnym pozytywnym aspektem. Nie chciał się kłócić, ale też nie mógł udawać, że ta sytuacja na niego nie wpłynęła. Postawił więc na neutralne milczenie licząc, że wypita wcześniej whisky i świeżo otworzone piwo, jakoś przyniosą choćby względny spokój, którego tak potrzebował. -Szczerze nie wiem. Nigdy nie próbowałem wydawać poleceń swojemu, może powinienem kiedyś spróbować. - Odpowiedział, wciąż nieco beznamiętnie, bezwiednie przejeżdżając opuszkami po ramieniu, gdzie znajdował się jego tatuaż. Korzeń asfodelusa, jak cała zresztą roślina, faktycznie nie był najtańszy. Max najchętniej założyłby własną cieplarnię ze składnikami, ale to wymagało nie tylko nakładów pieniężnych, ale i wiele pracy, na którą nigdy nie miał czasu. Aż do teraz, ale naprawdę nie widział się w roli ogrodnika. Poza tym miał już plan na poszukiwanie pracy i chciał się za to zabrać w najbliższy weekend, jeżeli tylko nic więcej mu nie wypadnie. Spojrzał nieco pytająco na Felka, a następnie na przedmioty, jakie wyleciały z jego rzeczy. Na widok kociołka o mało co nie odwrócił się ponownie do notatek. Pamiętał słowa Natha i znów czuł ten dziwny ból na samą myśl o swojej pasji, której nie widział sensu się dalej oddawać. -Nie gadaj, już skończyłeś? - Jego oczy wyraźnie się ożywiły, gdy z nieco większą ciekawością chwycił za piwo i upił trochę czując dumę i malutkie ukłucie zazdrości, że Feli był w stanie osiągnąć coś, czego on nie potrafił. -Jakie skutki uboczne? - Zapytał nie tylko z naukowej ciekawości, ale i uważnie studiując przy okazji sylwetkę Felka, jakby spodziewał się znaleźć tam kolejną ukrywaną tajemnicę. Ciężko było mu się dziwić takiego podejścia. -Jak konkretnie chcesz to przetestować? - Nim wyrazi gotowość, chciał poznać wszelkie szczegóły. Nie miał zamiaru ryzykować życia partnera, który dopiero co wyszedł ze szpitala. Gotów był wziąć na siebie test ostateczny, choć wątpił, by Feli miał mu na to pozwolić.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lowell nie wiedział i wielu rzeczach, którymi to jego partner się zajmował. Nie bez powodu - jakby nie było, nie został o tym jakkolwiek poinformowany. Nie wpychał się jednocześnie na siłę i nie czytał bez żadnych większych skrupułów jego notatek, w związku z czym trwał w błogiej nieświadomości. Może powinien bardziej skupiać uwagę na otoczeniu, a może po prostu nie miał aż tak wyczulonego, szóstego zmysłu, którym to powinien się zainteresować. Nie chciał jednocześnie dawać powodów do kolejnych zmartwień, choć jedna rzecz w pokoju powoli się zmieniała. Był to kruk, który patrzył na nich niebieskimi tęczówkami bacznie i uważnie, jakby to wszystko tyczyło się właśnie jego. - Poobserwowałbym. - może nie odpowiedział szczegółowo, ale lekko się uśmiechnął, nie chcąc w żaden sposób się ograniczać własnymi emocjami. Co prawda ból rozsadzający czaszkę był jeszcze spory, aczkolwiek powoli odczuwał działanie wcześniej zażytego eliksiru. Powoli, skrupulatnie, napawając się każdym momentem, w którym ten stawał się bardziej odczuwalny, niwelując ból. Niestety, miało to też swoje skutki - czuł się bardziej zmęczony. Może też nie potrafił udawać, że wszystko jest w porządku; podkrążone oczy, mimo sporej dawki snu, nie znikały. Było to jednak naturalne, bez widocznej krzty narzucania, kiedy czekoladowe tęczówki spoglądały w stronę ukochanego z tymi uczuciami, które na razie nie były odwzajemniane. Trochę go to zastanawiało, trochę go rozumiał. Mimo tego, jak bardzo obecnie ochotę miał wyjść, nie chciał go niepotrzebnie denerwować. Nie dość, że wiązałoby się to z potencjalnymi nieprzyjemnościami, to przede wszystkim brał pod uwagę jego komfort. Sam by nie czuł się zbyt dobrze, wiedząc, że Max szlaja się w takim stanie gdziekolwiek, po czymkolwiek. Jeszcze nie był świadom podjętych decyzji i na pewno, gdyby się o nich dowiedział, wspierałby partnera całym swoim puchońskim sercem. I, w przeciwieństwie do innych, gdyby coś nie wypaliło, nie spoglądałby na niego z wyrzutem, może nawet nie z litością - życie toczy się dalej. Wspierałby go po prostu nadal. Mimo to zauważał, jak często Max obniża wartość samego siebie, jak również tego, co zdołał stworzyć. Cieszył się z jego wynalazku, który odniósł sukces i stał się rzeczywistością, samemu chętnie chcąc go przetestować, ale bolało go wewnętrznie to, jak wiele się pod tym względem zmieniło. Jak ten ignorował to, czego ktoś nie był w stanie stworzyć za własnego życia. Jak zmniejszał to wszystko, byleby przesunąć się do ściany. - Już? - miał ochotę prychnąć z niedowierzenia, co właśnie usłyszał, ale uniemożliwił mu to ból głowy, na który cicho jęknął, chwytając się za potylicę, by następnie ją lekko rozmasować. - Kojocie, za eliksir wziąłem się w... lutym? Marcu? Tak, wtedy dawałem ci informacje, więc możliwe, że plany miałem w styczniu. - miał ochotę do niego podejść i go pocałować, ale zamiast tego odczuwał dziwny dystans, którego bał się przekroczyć. - Osiem miesięcy na modyfikację znanej od stuleci mikstury, by jedynie odroczyć jej działanie w czasie, a jeszcze nie do końca być pewnym, czy to jest finalna wersja na sto procent, czy jednak tak na pięćdziesiąt. To nie jest szybko. - pokręciłby własną głową, aczkolwiek tego nie zrobił, spoglądając na niego tęczówkami w ciut cieplejszym geście. W ruch poszło odpowiednie przygotowywanie składników oraz bazy. A im bardziej odczuwał działanie migrenowego, tym bardziej był w stanie nieco więcej zdziałać; zagotowanie do odpowiedniej temperatury wody w kociołku, która miała już te prawidłowe odczynniki, nie sprawiło mu żadnego problemu. Płomienie radośnie tańczyły, ogrzewając dno srebrnego garnka w taki sposób, jakby lekko miały go pożreć. - Wymioty połączone z niewielką ilością krwi, prawdopodobnie też pogroszone samopoczucie. Ale działa i leczy! Więc ostatnia prosta... - szedł prawie standardową recepturą, choć część rzeczy była zmieniona; sprawdziwszy świeżość oleju z księżycowej rosy, Felinus spojrzał na Solberga, zauważając ten wędrujący po nim wzrok; badawczy. Nic dziwnego, że tatuaż skrył się bardziej, choć tak naprawdę nie miał gdzie, ale do czasu. Gdyby cokolwiek postanowiło wybuchnąć, były student nie zamierzał martwić się o odkryte części ciała, a w szczególności te. Narzucił zatem na cztery litery własne spodnie, czując dziwną ulgę, jakby zapobiegł tragedii co najmniej na skalę światową, co wynikało też z tego, iż zażyty eliksir niwelował to, czemu znalazł się w szpitalu. - Mógłbyś obrobić w moździerzu korzeń? Jeżeli chcesz, oczywiście. Ja w międzyczasie zajmę się korą drzewa wiggen... - poprosił o pomoc, choć zrozumiałby, gdyby partner postanowił jednak tego nie ogarniać. Nie odpowiedział jeszcze na pytanie, więc była to czysta, ludzka prośba. - Skoro Lydia by mnie ukatrupiła, gdybym jawnie wrzucił Equinoxa do piekarnika... - na jego ustach pojawił się lekki uśmieszek, bo już chyba wiadome było, do czego dąży. Na chwilę usiadł, by rozmasować ponownie skronie i powstrzymać narastającą lekko ciężkość - No niech się on raz do czegoś przyda. Chyba nie sądziłeś, że jakkolwiek spróbowałbym na nas, hm? - spojrzał na niego pytająco, z widocznym zastanowieniem krążącym w ciemnych obrączkach źrenic, gdy samemu wpatrywał się na krótki moment w te jaśniejsze, szmaragdowe, jakby to tam miał znaleźć odpowiedź na pytanie.
Kostki:
Rzuć sobie kostką k6 na zdarzenie losowe.
1 - zauważasz, że baza w kociołku ma zbyt dużą temperaturę, więc wprowadzasz korektę.
2 - Felek to idiota i ma problem nawet z obróbką kory drzewa wiggen; jest przygotowana tylko połowicznie. Przed wrzuceniem składników dokładnie to zauważasz.
3 - Ivara postanawia wejść, wymagając dużej ilości pieszczot. Wpatruje się w kociołek tak, jakby była to lodówka, trudno jest ją odciągnąć.
4 - płomienie gwałtownie i bez przyczyny wzrastają, trzeba się odsunąć i je zmniejszyć, opanować.
5 - olejek z księżycowej rosy tak naprawdę nie jest świeży i Twoje sprawne, eliksirowarskie oko to dostrzega.
6 - Equinox zaczyna być nieznośny i wydaje z siebie nieprzyjemne skrzeczenie, które rozsadza czaszkę. Co zrobisz?
Po wydarzeniach, które miały miejsce, wraz z upływem czasu, czuł się poniekąd lepiej. Co prawda nadal znajdował się myślami wśród niszczejącego domu, niemniej jednak nie potrafił tego ciągu tak łatwo przerwać - zdawał się zaciskać pazury jeszcze bardziej, jeszcze intensywniej, a ciało z dziecinnością reagowało tak, jak zazwyczaj reagowało. Próbował się znowu cofnąć w rozwoju, zapomnieć o tych całych sesjach, a jedynie poprzez siłę własnej woli nie opuszczał spotkań z psychologiem, który zaczynał zauważać, że coś jest nie tak. Sam nie spodziewał się po sobie, że Wariacje z Derwiszami spowodują taki stan, acz nie mógł na to nic poradzić. Życie ludzkie zawsze witało go z pozornie otwartymi ramionami, by następnie móc z tego czerpać jakąś nieznaną energię - którą starał się wykorzystać na wczytywaniu się w sztuki zdejmowania zaklęć czarnomagicznych, by nieco się pod tym względem podszkolić. Szkoda tylko, że to on na tym tracił, a myśli dotyczące remontu, przeprowadzki, nowej pracy i, o zgrozo, nowego dyrektora Hogwartu, powoli się na nim odbijały. W pojedynkę nie mógł tego wszystkiego znieść, gdy przyzwyczaił się do spokojnego życia; pierwotne instynkty nakazywały mu powolne wycofywanie się, szepcząc raz po raz kolejne, bardziej absurdalne pomysły, których po sobie by się nie spodziewał. Musiał się skupić na czymś innym. Jeszcze dochodziła do tego klątwa Julki, która go zastanowiła bardziej, niż w rzeczywistości powinna. Nic dziwnego, że wolne chwile przed zakończeniem się wakacji spędzał przede wszystkim w pokoju partnera, starając się utrzymać mury, że wszystko jest w porządku. Zwalić winę na te nagłe zmiany, które rzeczywiście były nagłe, aczkolwiek swoje podłoże posiadały w odmętach przeszłości, która dotyczyła właśnie Arabii. Nie krył się tym razem z praktykowaniem czarnej magii, choć nie podejmował się tematu kluczy, a prędzej zaklęć i klątw, które stanowiły elementarność działania sztuk zakazanych, gdy ceremonialna magia przeszła poniekąd w odmęty zapomnienia. Trochę zainteresował się wykorzystaniem krwi w celu wydobycia krzty możliwości kreowania rzeczywistości wedle własnego widzimisię, niemniej jednak temat ten chciał pozostawić z tyłu, jako że wiązało się to jednak z samookaleczaniem. Nadal, nie odnalazł egzemplarza od eliksirów, a na domiar złego podejrzewał, kto to musiał zrobić - i kto o tym wiedział. Mimo to nie czuł się na siłach, by jakkolwiek się do tego odwoływać, w związku z czym trwał - trawił to wszystko i uczył się, póki miał ku temu sposobność. Praca łamacza klątw wiązała się z naprawdę wieloma niebezpieczeństwami, czego był w stu procentach świadomy. Konieczność obcowania z ludźmi, którzy obarczeni są danym brzemieniem, by następnie móc obserwować to, jak pod wpływem poszczególnych, specjalnie zmodyfikowanych zaklęć, nie zawsze działało również na inne aspekty, nie tylko te magiczne. Klątwy rodowe przedstawiane były jako te przekazywane z pokolenia na pokolenie, utrzymujące się w danej gałęzi, często dotyczące właśnie rodów czystej krwi. O jedynej, jaka to była dość znana w poprzednich latach, powodującej wyniszczanie organizmu, dowiedział się tego, że przenoszona jest jedynie na kobiety - z matki na córkę. W podręczniku nie znalazł żadnej inkantacji, a jedynie informację, że taka osoba była nazywana malediktusem, a zwierzę, w które się przekształcała, zależne było od rzuconej klątwy. Ostateczna transformacja nie była możliwa do cofnięcia, w związku z czym również nie dało się jej jakkolwiek wyplenić - chyba że powstały już bardziej nowoczesne metody na poradzenie sobie z tym brzemieniem. Nie sądził. Podstawowe klątwy można zawsze złamać odpowiednio rzuconą Morą, jednak te spersonalizowane - o których się dowiadywał nie tylko w tym momencie, ale również wtedy, gdy Julka zasnęła, a żadne zaklęcie nie było w stanie jej wybudzić - wymagały również spersonalizowanej metody leczenia. Nie zajmował się tym zawodem w postaci dorabiania, no ba - niespecjalnie go to kręciło, ale też, chciał pomóc znajomej, gdy oczekiwał na wiadomość zwrotną od, można już powiedzieć, przyjaciółki. Wiedział jedynie, że wraz z nowym rokiem szkolnym to, co działo się w organizmie Brooks, może albo się bardziej rozwinąć, albo powodować dodatkowe problemy. Nawet jeżeli miało to trwać parę miesięcy, musiał uważać - diagnozy w tym przypadku nie były w stu procentach dokładne, a prędzej robione na własne oko i zgodnie z posiadanym doświadczeniem. Wszystkie istotne informacje zatem spisywał we własnym dzienniku, starając się znaleźć rozwiązanie zaistniałego problemu - mimo to czuł, że posiadane doświadczenie nie wystarczy na żaden ze sposobów. Praktycznie w ogóle, ale chciał się dowiedzieć nieco więcej na ten temat. Jednocześnie bardzo powoli zbliżał się do granicy, gdy większość zaklęć miał już opanowanych. Bał się, jednak nie zamierzał, zgodnie z własnymi przekonaniami, bez powodu ich używać. W ogóle ich używać - dzierżąca na jego ramionach odpowiedzialność wiązała się również z tym, że za każdy błąd od teraz będzie musiał zapłacić znacznie większą cenę; nie chciał. Chciał uniknąć problemów, chciał uniknąć błędów, gdy palcami przeczesywał okładkę podręcznika, wpatrując się czekoladowymi tęczówkami w tekst. Od tego nie bolała go głowa - był już przyzwyczajony do charakteru, z jakim wiązały się sztuki zakazane. Prędzej to serce czuło się nieswojo, dudniąc w niespokojnym rytmie pod sklepieniami żeber; zamknąwszy podręcznik i dziennik, trawił informacje, przeżuwając je nader intensywnie. Łokieć wylądował na kolanie przykrytym pościelą, gdy samemu nie wiedział, co tak naprawdę począć.
[ zt ]
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Rozmowa z Natem naprawdę dała mu do myślenia. Po części był zdeterminowany, po części wkurwiony, a po części wciąż go to wszystko bolało. Musiał najpierw poukładać sobie własne życie w głowie, by móc zacząć dzielić się tym z otoczeniem. Obecnie bardziej interesowało go i tak zdrowie partnera, co nie zmieniało faktu, że lekko go poirytowało to, że ten znów o siebie nie dba. Nie widział jednak sensu po raz kolejny się powtarzać. Nie w tym momencie. -Może kiedyś stworzę Ci taką okazję. - Puścił mu oczko, bo choć nie czuł się najlepiej, niektórych odruchów nie potrafił kontrolować, a tym bardziej niektórych okazji do tekstów nie potrafił przepuścić. Po tym, co zdarzyło się w Arabii, Max ponownie stał się bardziej zamknięty, co może nie było zbyt dobre, ale pozwalało mu lepiej kontrolować niektóre emocje, które zastępowała nienaturalna po części pustka. Próbował podchodzić więc do życia na spokojnie, nie pokazując co go trapi, a jednocześnie nie tracąc w pełni empatii do tych, których kochał. Zresztą nawet, gdyby chciał to i tak nie potrafił się odwrócić i tak po prostu mieć wyjebane. Zbyt mocno mu zależało i był w stanie poświęcić wszystko, by pomóc najbliższym. Musiał znaleźć cokolwiek, byleby nie siedzieć na dupie i zabrać się do roboty. Nie wyobrażał sobie tkwić bezczynnie przez cały czas. Nie miał jednak pojęcia, że i te plany nie będą tak proste w realizacji, jakby tego sobie wymarzył. -To nadal dość dobre tempo. Jakby nie było niektóre eliksiry powstają latami. - Wzruszył ramionami. Sam przecież nad syrenim pracował dobre dziewięć miesięcy, a miał przecież nadmiar wolnego czasu w tamtym okresie i też była to tylko modyfikacja istniejącego już przepisu. Był gotów wcielić się w rolę asystenta. Obserwował przygotowania Felka do całego procesu, będąc na każdą jego najmniejszą prośbę. Sam nie wiedział, co przepis zakłada, więc i bez instrukcji nie pchał się do składników, czy kociołka. -Ugh, średnio przyjemne, ale ważne że leczy. - Skrzywił się, wyobrażając sobie te męczarnie, których zdecydowanie nie chciałby przechodzić. Gdy Feli się ubierał, Max podwinął rękawy swojej bluzy. Wciąż ciężko było mu się przyzwyczaić do braku podłużnej blizny na ręce, ale zdecydowanie czuł ulgę, że nie musi już jej tam oglądać. -Nie ma problemu. Już się za to biorę! - Chwycił za moździerz, odmierzając odpowiednią porcję korzenia. -Jak drobno mam to utrzeć? - Zapytał jeszcze, by nie przesadzić przypadkiem i nie zmielić korzenia na pył, gdyby Felek potrzebował nieco grubszych kawałków. Czasem taka różnica mogła naprawdę zaważyć na końcowym efekcie eliksiru, jaki próbowali uwarzyć. -No jasne, pomęczmy ptaszysko. - Zgodził się, choć oczywiście był zwolennikiem eksperymentów na sobie. Wiedział jednak, że przy Felim to nie przejdzie, chyba że ten też byłby w to wciągnięty a w obecnej sytuacji nie było o tym mowy. Ucierał powoli korzeń w moździerzy dokładnymi, okrężnymi ruchami, gdy nagle zauważył Ivarę, która swoimi ślepiami wpatrywała się w kociołek, jakby chciała go zeżreć z całą zawartością i zaczęła pomiałkiwać. -O nie, nie moja droga, Ciebie tu nie prosimy. - Wziął kotkę na ręce, co wcale nie było takie proste i przeniósł na łóżko, a następnie wyczarował wokół kociołka barierę, by żaden zwierzak przypadkiem nie dorwał się do ich stanowiska pracy. Jeszcze tego zamieszania by im tu brakowało.
Nie uważał tego za brak dbania o siebie. Uważał to za zrządzenie losu, którego nie mógł powstrzymać, wszak skąd miał wiedzieć, że ból głowy, który mu doskwierał, nie był ani od zmiany atmosfery, ani od skaczącego ciśnienia atmosferycznego? I chociaż starał się w swoim przypadku poukładać naprawdę wiele rzeczy, równie wiele z nich psuło się widocznie, powodując niewidoczny, podskórny rozpad. Wkurzało go to, aczkolwiek nie dawał tego po sobie poznać - prędzej coś tam mruczał pod nosem, aczkolwiek nie schodził na tematy nieprzyjemne, pozbawione większego sensu. Derwisze zbyt mocno wpłynęły na jego obecny stan, w ogóle Arabia zbyt mocno wpłynęła na nich wszystkich, czego nie mógł w żaden sposób cofnąć. Udawał, że jest w porządku - choć wcale nie było. Ale pod jednym względem niespecjalnie się różnił od partnera, z którym dzielił nie tylko łóżko, ale także i ten mały, ich własny świat - to, że nie potrafił się odwrócić. Nieważne, jak by się czuł wewnątrz źle, tak naprawdę liczyło się to dla niego, by wszyscy dookoła otrzymywali należyte wsparcie. Jak chociażby ten ból głowy, choć możliwe, że prędzej czy później warknąłby niezadowolony, jako że nie jest maszyną. Ponownie porzucał własne jestestwo w celu sprawienia, by część stała się szczęśliwa; namacalna. Nie chciał się poddawać tym szeptom, niemniej jednak zaczynał bać się, że to wszystko powraca. Ze wzmożoną siłą. Sam nie wiedział, jak będzie wyglądał nowy rok szkolny, praca asystenta i masa innych rzeczy, którymi musiał się interesować. Podejrzewał, że będzie to trudne, zbyt trudne, aczkolwiek nie miał bladego pojęcia, co stanie się motywem przewodnim. Ani o tym, że pewne rzeczy nie są na stałe i prędzej czy później ulegają zmianie. - Niektóre, czyli bardziej zaawansowane niż to, co chcę osiągnąć. - oznajmił, spoglądając na niego czekoladowymi tęczówkami. Również wzruszył ramionami, bo nie widział sensu, by jakkolwiek to ciągnąć; zresztą, uciął to idealnie, skupiając spojrzenie przede wszystkim na składnikach. O ile partner mu się podobał i go pociągał fizycznie, o tyle nie mógł się rozpraszać. Podwinięte rękawy bluzy pokazywały utratę jednej z blizn, czemu przyjrzał się na krótki moment bardziej, przejechał opuszkami palców całkowicie nieświadomie, jakby był w transie; może to pękająca od bólu czaszka przyczyniała się do czegoś takiego. Mimo to nie mógł jakoś nie chcieć - chciał sprawdzić, czy to jest tylko i wyłącznie zmiana stała, czy jednak chwilowa. Mimo to skóra się nie różniła w żaden sposób w dotyku, w związku z czym odetchnął z ulgą. Sam usunął sobie blizny i nie zamierzał do nich powracać. - Dokładnie! - pstryknął palcami, choć jęknął, bo im bardziej podniósł własny głos, tym bardziej odczuwał swoiste napięcie. Mimo to czas pozwalał mu na swobodne wejście eliksiru w krew, w związku z czym z czasem świat był łagodniejszy. Mniej objawów drażniło, a przede wszystkim ból głowy zanikał, w związku z czym powrócił do tematu głównego tego, dlaczego postanowił wyciągnąć kociołek i odpowiednie składniki. - Od trzech dziesiątych centymetra do pół centymetra szerokości. No, takie... drobne, ale nie do końca. - wytłumaczył, choć może nie była to najlepsza solucja. Mimo to nie mógł na to nic poradzić. Nie były to grube ziarenka, prędzej mniejsze, choć wiadomo - najważniejsze jest to, by nie przesadzić. Bo jeżeli zmielą na za duży składnik, to pal licho, mogą to jeszcze naprawić. - Jak będą minimalnie drobniejsze, to nie powinno to wpłynąć na działanie eliksiru. - powiedziawszy, powrócił do własnych czynności. Znajdująca się w specyficznym naczyniu kwintesencja kory drzewa wiggen była jednym ze składników, który wpływał bezpośrednio na właściwości lecznicze. Baza w srebrnym kociołku ulegała podgrzaniu do odpowiedniej temperatury, a z czasem pojawiły się w nim pierwsze składniki. Różdżką odpowiednio "podwiesił" w powietrzu całą recepturę, by również Max miał do niej dostęp i mógł ewentualnie stwierdzić, że o, tutaj, w tym miejscu, w czwartej linijce od dołu, znajduje się literówka. Bądź cokolwiek innego, co nie pasowało, choć nie podejrzewał go o taką powściągliwość. Mimo to perfekcjonizm był wpisany w jego geny. - Już widzę, jak się cieszy, gdy zacznie pluć krwią, jeżeli eliksir nie zadziała. - prychnął z rozbawieniem, choć nie zamierzał go aż nadto tym torturować. Gdyby jednak okazało się, że Aceso naprawdę działa, mógłby pomyśleć nad jego rozpowszechnieniem. Oczywiście zrobiłby jeszcze paręnaście dni testów, by przypadkiem nie doszło do jakichś ukrytych powikłań, ale nie wątpił w to, że w Ministerstwie ten eliksir mógłby być naprawdę pomocny. - Ivaaaaarcia... - przedłużył te słowa, szczerząc się na widok kotki, która uważała kociołek jednak za lodówkę, jaką to mogłaby sobie zjeść. Głowa go już tak nie bolała, a obecność zwierzęcia bywała pokrzepiająca, choć na pewno nie chciał jej futerka w kociołku. Z bólem serca zatem obserwował, jak ta znajduje się na łóżku, by następnie leniwie paść na bok i ukazać swój piękny, czarny brzuszek, który najchętniej by pogłaskał własnymi palcami. - Dzięki. - uśmiechnął się szczerze w kierunku Maximiliana, spoglądając na niego z lekko zwężonymi oczami, co świadczyło o szczerości tego gestu. Po czasie składnik stał się gotowy, w związku z czym mogli przejść do dalszej części polegającej na kierowaniu się przepisem. I chociaż część mogli załatwić bez konieczności zamiany słowa - wszak przecież większość była spisana na papierze - to prawie końcowy proces wymagał jeszcze dodatkowych spekulacji. - Proces jest podobny do wiggenowego, ale tylko na początku. Potem dzieje się trochę więcej rzeczy mniej zrozumiałych, choć profesor Wespucci mnie nakierował na rozwiązanie... nadal muszę się sporo nauczyć. Ile kosztują u ciebie korki? - rozmowa z nauczycielem zielarstwa była miła i nie zamierzał temu odejmować żadnego uroku. Mężczyzna posiadał doświadczenie, którym się dzielił, choć nie dawał rozwiązania całkowicie na tacy, w związku z czym to on musiał dojść do tego poniekąd, jak prawidłowo uwarzyć eliksir. Chwycił za jedną z fiolek, gdzie znajdował się olejek z księżycowej rosy. Nie było go wiele, prędzej kilkadziesiąt mililitrów, aczkolwiek pozostawał skoncentrowany, w związku z czym posiadał naprawdę silne właściwości lecznicze. - Należy go wymieszać, utworzyły się dwie warstwy. Nie można tego robić potrząsaniem, a trzeba ostrożnie. Czekał trochę długo na to prawidłowe użycie, ale jest świeży. - chyba, chciał dodać, ale tego nie zrobił. - Następnie trzeba połączyć go na pięć minut z rozrzedzonym korzeniem asfodelusa, a w międzyczasie - wskazał tutaj na recepturę - kora drzewa wiggen wymaga prawidłowej obróbki w kociołku. Czym chciałbyś się zająć? - zapytawszy, niezależnie od wyboru, zaczął zajmować się tym, co mu pozostało. A eliksir powstawał i z czasem wyglądało na to, że wreszcie zaczyna przypominać coś więcej. Znajdowali się przy prawie ostatecznym procesie, w związku z czym nic dziwnego, że z końcowymi działaniami mogliby potem odstawić miksturę do wystygnięcia.
Rzuć sobie ponownie na wcześniejsze kosteczki - jeżeli chcesz; jak trafisz w Ivarę, to możesz uznać, że kotka się rwie i nie może ustać w jednym miejscu (nawet jeżeli wcześniej odsłaniała brzuszek).
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Bez względu na to, jakby na całą tę trwającą sytuację spojrzeć, podsumowanie było jedno - było chujowo. Poniekąd wracali do czasów, gdzie rozmowa o problemach spychana była w niebyt, byle tylko zachowywać pozory normalności i szczęścia, co było naprawdę kurewsko złym pomysłem z ich strony, ale życie tak ich potraktowało, że inaczej nie potrafili. I to obydwoje. -A tam pierdolisz. Czasem najprostsze zajmują najwięcej czasu, bo nie możesz dobrać odpowiednich proporcji. Czas nie jest tu wyznacznikiem tak naprawdę. Liczy się efekt. - Wzruszył ramionami, bo sam był gotów poświęcić całe życie na udoskonalenie jednej rzeczy, choć pomysłów miał tyle, że zazwyczaj brał się po prostu za nowe rzeczy, a te wymagające więcej czasu odkładał zwykle na później. -Widełki dość duże. Da się załatwić. - Powiedział, po czym zabrał się do roboty. Faktycznie tutaj przedział pozostawiał dużo miejsca na błędy, ale Max, będąc Maxem, starał się wykonać to jak najlepiej i utrafić w sam środek tego przedziału tak, by w razie czego móc mieć jeszcze miejsce na poprawki, ale też żeby nie zostawiać za dużego proszku już na starcie. W czasie ucierania, zerkał co jakiś czas na recepturę, by móc mieć szerszy obraz tego, jak cały eliksir ma ze sobą współgrać. Jakby nie było każdy detal miał znaczenie. -Jak raz nie będzie latał szczęśliwy nic mu się nie stanie. - Rzucił wzrokiem na Equinoxa, bo może i nie był szczególnie okrutny dla zwierząt, ale kruk miał w jego sercu szczególne miejsce i to niekoniecznie z powodu płonącej w stronę zwierzęcia miłości. Nim jednak mógł ukończyć robotę, musiał zająć się innym sierściuchem, który widocznie potrzebował towarzystwa, jakiego dostać obecnie nie mógł. Przetransportował niezadowoloną z tego faktu Ivarę na łóżko, delikatnym uśmiechem pokazując Felkowi, że nie ma najmniejszego problemu z odciąganiem jej od kociołka, po czy zabrał się ponownie do roboty. -Wespucci? Ten to pewnie był jednym z kolonistów, co połowę tych roślin do Brytanii sprowadzili. - Zaśmiał się inteligentnie z wieku nauczyciela, którego mimo wszystko raczej szanował. -Wiesz, że dla Ciebie za darmo. - Złożył na jego policzku krótkiego buziaka, po czym odłożył gotowy, sproszkowany korzeń asfodelusa, czekając na kolejne wytyczne. Słuchał uważnie tego, co powinno zostać teraz zrobione. Sam mógł zająć się czymkolwiek, nie robiło mu to wielkiej różnicy, ale skoro dostał wybór... -Mogę ogarnąć wymieszanie, skoro i tak już maltretujesz wiggen. - Zaproponował, po czym rozległo się miauknięcie i Max musiał na chwilę rzucić wszystko, czym się zajmował. -Iavra, do jasnej cholery.... - Choć słowa mogły na to nie wskazywać, ton Solberga i uśmiech na jego ustach jasno wskazywały, że nie miał do kotki żadnej urazy, choć ta usilnie próbowała się do nich dostać, lecz została pokonana przez otaczającą ich barierę. -Wybacz młoda. - Powiedział, drapiąc ją za uszami, po czym bezceremonialnie wynosząc ją z pokoju i szczelnie zamykając za sobą drzwi. Serce bolało, ale tak było dużo bezpieczniej.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lowell wierzył, że uda mu się zapanować nad problemem do momentu, żeby nikt się nie zorientował, iż coś jest nie tak. Była to wiara jednak głupia i zgubna, jakoby nieustannie matka głupich, nie pozwalała mu na osiągnięcie wymaganego efektu. Nie chciał, by pewne rzeczy wychodziły na światło dzienne, a im dłużej to wszystko w sobie trzymał, tym nie było jakoś specjalnie lepiej. Czekoladowe tęczówki spoglądały na partnera tak samo - z miłością, z widocznym ciepłem - lecz za nimi, co mógł dostrzec tylko Felinus, krył się strach. Wewnętrzne przerażenie chciało go pochłonąć, udowodnić, iż myli się niezwykle bardzo, aczkolwiek te demony powstrzymywał. Jakoś, może nie do końca prawidłowo, ale uniemożliwiał im wyjście na światło dzienne. Nie chciał, by stały się widoczne, by przykuwały uwagę zaciekawionych spojrzeń. Nie chciał, by doszło do rozlewu krwi. - Obecny efekt nie jest zadowalający, także dzisiaj się okaże, czy cokolwiek więcej udało nam się osiągnąć. - uśmiechnął się szczerze, nie mogąc powstrzymać się od bardzo krótkiego położenia własnej włosy na jego ramieniu. Mimo że mieli ze sobą do czynienia praktycznie codziennie, to nie mógł nie odnieść wrażenia, że ciągle lgnie do bliskości. Jakiejkolwiek, która pozwoliłaby mu na zapomnienie o problemach, a nie mógł poradzić nic na to, że bywał przywiązany do osób. A w szczególności do niego; tego jedynego. Nie zamierzał poświęcać samego siebie w imię wynalazków, jako że naprawdę zależało mu na wspólnym życiu z byłym Ślizgonem. Demony ciągle uderzały do drzwi, budziły go w nocy, ale nie zamierzał z nimi iść. Nie zamierzał dać się skuć, by następnie wciągnąć się w jakieś większe gówna, choć wiedział, że może być ciężko. Już raz to udowodnił - tuż po powrocie z Arabii, gdy coś z nowym zaklęciem nie pyknęło. Na kolejne słowa uśmiechnął się szerzej. Wiedział o talencie Solberga do eliksirów i nie zamierzał mu tego odmawiać, ale problem w jego przypadku był taki, że po prostu w siebie nie wierzył. Widok partnera, który tak podchodził do własnych osiągnięć, był bolesny - i chociaż starał się jakoś zmienić nastawienie, tak nie udawało mu się to w żadnym stopniu. A przynajmniej odczuwał to jako uderzanie grochem o ścianę, aczkolwiek nie był z tego powodu w żaden sposób zły. Rozumiał, że coś może się zmienić i po prostu dawał mu czas; wszyscy żyli błędami, jakie to dotknęły ich dusz w przeszłości, by nadal oddziaływać na teraźniejszość, która nakreślała przyszłość. Mnogość zależności bywała mocno obciążająca i próba zmiany schematu wymagała przekierowania tego wszystkiego na inne, bardziej prawidłowe tory. - Szczęśliwy? Wydawało mi się, że jest tak samo marudny, jak ja półtora roku temu... - prychnął z rozbawieniem, gdy zajmował się kolejnymi składnikami, powoli ciągnąc ten cały wesoły cyrk do przodu. Equinox na pewno nie mógł się doczekać możliwości przetestowania tego eliksiru na samym sobie; zresztą, użycie go na nim było najmniejszą szkodliwością, a raczej czynem najmniejszej szkodliwości. Tak to sobie tłumaczył, nawet jeżeli przepadał za nim - koniec końców nie bał się pokazywać własnego charakteru i nie chował się potulnie w kącie niczym piesek. - Ile on ma w ogóle lat? - zaśmiał się, spoglądając na Maximiliana, który kojarzył doskonale profesora od zielarstwa. Ten to pewnie jeszcze w piętnastym wieku żył, a tak naprawdę to wynalazł kamień filozoficzny, tylko ktoś inny mu go podpierdolił czy coś w ten deseń. Jak się okazało, korki, o które się zapytał, były całkowicie darmowe, na co zmarszczył brwi, które powróciły do pierwotnego stanu po otrzymaniu buziaka w policzek. Ta bliskość pomagała mu w tych trudnych chwilach i czuł, że ma dla kogo walczyć o własnego siebie. - To co, relacja wzajemna? Ja cię uczę czegoś innego, ty mnie eliksirów? - kąciki ust nie miały zbyt długiej drogi do powędrowania do góry; było miło. I tego mu najbardziej brakowało, chociaż czuł powoli ogarniające go zmęczenie. Zerkał do przepisu dość często, by nie popełnić żadnego błędu, choć ręce w żaden sposób się nie trzęsły z tego powodu. Może miał lekkiego stresa, ale nie na tyle, by odebrało mu to możliwość prawidłowej komunikacji - w szczególności po migrenowym. Czuł się otumaniony nim trochę, jako że nienawidził substancji działających w ten sposób na układ nerwowy, ale nie mógł na to nic poradzić. Przynajmniej pękająca czaszka mu już nie przeszkadzała, choć lekkie przebłyski z tego miał. Jakby mgłę, która otaczała i uniemożliwiała częściowo dobre podejście do tworzenia ostatecznej wersji Aceso, kiedy rozmieszał powoli olejek, by jakoś zaczął wyglądać, zanim go dał w pełni w ręce chłopaka. Eliksir w kociołku wydobywał z siebie charakterystyczny dym, który miał specyficzną woń - na szczęście nie przeszkadzała ona w żadnym stopniu. Kiwnąwszy głową, okazało się, że Ivara ponownie wymaga kontaktu i pieszczot. Szkoda tylko, że nie było to obecnie możliwe, więc z bólem serca, kiedy słowa były w innym tonie, niż w rzeczywistości wyglądały, obserwował wylądowanie kotki poza pokój. Nie mógł na to nic poradzić, a co najwyżej smętnie zaczął robić kolejne rzeczy, aczkolwiek wiedział, iż kiedy wszystko się skończy, będzie mógł ją w nagrodę wymiziać po tym pięknym, czarnym brzuszku. Maltretując wiggen, zmierzali do ostatniego celu ich podróży - dodania idealnie wymieszanego olejku do kociołka i wymieszaniu zawartości sześć razy zgodnie z ruchem wskazówek zegara. - No i ostatnia prosta... - powiedziawszy, pozwolił partnerowi dopełnić formalności, a gdy wszystko zostało zakończone - eliksir przybrał całkiem ciekawą postać - mógł zakończyć po części ten rozdział. - Gratulacje, nie wybuchł nam kociołek, yaay... - odstawił zawartość, przyglądając się jej z pieczołowitością. - Teraz musimy tylko poczekać, aż ostygnie, potem będziemy mogli przetestować. Dzięki jeszcze raz za pomoc... - pokręcił głową, padając na przysłowiowy pysk na łóżku, kiedy ogarnął bałagan, jakiego narobił, bo chciał dokończyć pomysł sprzed naprawdę wielu miesięcy; wyszorowany kociołek odstawił, resztę posprzątał przyzwoicie, by żadna kora drzewa wiggen bądź asfodelus nie nagramolił się pod pościel czy gdziekolwiek indziej. - Potem... nie wiem, co z nim zrobię. Myślałem, żeby go udostępnić, ale nie jestem taki pewien, czy to dobra opcja. - wyprostował się, odsuwając te kędzierzawe włosy do tyłu. - Jak uważasz? Jak ty byś postąpił na moim miejscu, kojocie? - pozwolił sobie na tę czułą formę, na krótki moment wstając i chwytając go za palce; wiele rzeczy pozostawiał dla siebie, ale Aceso naprawdę mógłby być przydatny, gdyby przeszedł wszystkie testy w prawidłowy sposób. +