Dolina Godryka również doczekała się swojego niewielkiego boiska treningowego umiejscowionego tuż przy jednym ze wzgórz. Trenują na nim zarówno lokalne, niewielkie drużyny, których skromne budżety nie pozwalają na częste rezerwacje stadionu narodowego oraz grupki entuzjastów i samouków, a także Ci, którzy cenią sobie ciszę i spokój, gdyż boisko do tej pory nie cieszyło się zbytnią popularnością.
Na szczęście w taką porę roku jak ta, niewiele osób ma ochotę na jakiekolwiek treningi. Jest zimno, mokro, ponuro i ciemno. Złoty znicz ledwo widać w obecnych warunkach, ale przecież najważniejsze jest stawiać sobie wyzwanie! Złote, puchate zwierzątko, znikacz, umyka mi z dłoni prędko. Siadam na swoją starą, niezawodną miotłę i wzbijam się w powietrze. Mróz nie jest tak wielki, ale wystarczający, żebym jęczał z zimna i stękał ponuro przez pierwsze minuty, dopóki nie docenię faktu, że oto jestem w przestworzach i mogę cieszyć się swoją niezwykłą wywrotnością na miotle. Lecę zgrabnie i bez większych problemów kilka razy łapię swojego znikacza. Dla zabawy odlatuję co raz to trochę wyżej i dalej, by dać czas uciec mojemu przeciwnikowi. Co jakiś czas nurkuję w las obok, kiedy tam mi ucieka niesforna złota kulka. A przez słabą widoczność, w pewnym momencie uderzam z całych sił głową w jedną z gałęzi. Lecę bezwładny jak worek ziemniaków na ziemię, kompletnie zamroczony. Już widzę w swoich okropnych wizjach jak łamię nogi, kręgosłup i wszystko co mogę. Na szczęście upadam w błoto. Mój czarny dres staje się brązowy, tak samo jak wielka, żółta kurtka. Czapka gdzieś spada obok mnie, więc nawet moje piękne, różowe włosy są całkiem brudne. Nie wiem co się dzieje, prawdopodobnie mdleję, albo umieram na tym zapomnianym przez Boga boisku w Anglii! Cóż za okrutna śmierć, niegodna ukraińskiego szukającego.
Josephine nie przepadała za podróżami, ale chcąc nie chcąc miała do załatwienia ważną sprawę w Dolinie Godryka. Dość niechętnie opuściła teren szkoły, chcąc bardziej zaszyć się w swoim przytulnym gabineciku, aniżeli w magicznej wiosce. Kiedy jednak znalazła się na miejscu doszła do wniosku, że chyba nie będzie tak źle - ostatecznie zabłądzi, ale zawsze może się teleportować z powrotem bez obaw, że zobaczy to ktoś niepowołany. To właśnie był jej problem mieszkania w zwyczajnych miastach, bo przecież nie mogła zrobić sztuczki ze znikaniem na środku Trafalgar Square, prawda? Było dość ciemno, kiedy w końcu udało jej się zrobić to, po co się tu pofatygowała, uznała, że krótki spacer po okolicy chyba nikomu nie zaszkodził. Może jeszcze sobie tutaj kupi domek? Z drugiej strony w domku w Hogsmeade nie przebywała zbyt często... wyraźnie zadowolona ze swojego postępu życiowego, jakim spacer niewątpliwie był, ruszyła alejką prosto do parku a tam w wyniku pomylenia prostej ścieżki skręciła w stronę dużego pustego pola. Nie bardzo wiedziała gdzie się znajduje, dopóki jej bystre oko nie wyłapało latającego w powietrzu człowieka. Dolina miała własne boisko? Nigdy by na to nie wpadła. Nigdy też szczególnie nie interesowała się grą, w której lata się jak skończony cymbał za piłką. Nie fascynowało jej to - chyba - ani trochę, być może przez to, że była anty-sportowa i przede wszystkim miała mały lęk wysokości. Zresztą, gdy kilka razy widziała przypadek pogruchotanych kości na izbie przez upadek z miotły uznała, że spokojnie można tym zaprzeczyć tezie "sport to zdrowie". Nawet przy zwykłym bieganiu dla poprawienia kondycji można sobie narobić szkód! I bądź tu człowieku mądry. Tym razem jednak nie miała nic lepszego do roboty, dlatego przystanęła spoglądając na Kostję. W myślach zastanawiała się, w którym momencie spadnie na ziemię, ale nie, żeby życzyła mu źle... no dobrze, rozśmieszyłoby ją to prawdopodobnie dość mocno. Chwilę później Kostja faktycznie wylądował na ziemi, nie podnosząc się z niej przez dłuższy czas, dlatego w przypływie dobrego serca pofatygowała się w jego stronę. A co jeśli się zabił? Byłoby na nią! Przykucnęła nad chłopakiem sprawdzając czy oddycha a potem zaczęła delikatnie klepać go po policzkach. - Halo, ej... słyszysz mnie? Wszystko w porządku? - entuzjazm w jej głosie był tak wielki jak entuzjazm dzieci na lekcji wróżbiarstwa, ale w pewnej chwili zaczęła obawiać się, że faktycznie chłopak zrobił sobie krzywdę. Zgarnęła posklejane od błota włosy z jego twarzy, lekko nim potrząsając.
Wciąż nie chcę umierać w tym pięknym kraju, gdzie ktoś sprząta śmieci i nie ocierają się one o nogi na każdym kroku, tak jak przy moim starym bloku w rodzinnym mieście. Czuję po raz kolejny wyrzuty sumienia, że nie zaprosiłem przed śmiercią matki do Doliny Godryka. Bo technicznie rzecz biorąc mogłaby tu ze mną mieszkać. Ale ona chce dać mi wolność i pewnie boi się opuszczać jedyne znane jej miejsce na świecie. Dalej bym sobie rozmyślał o mojej matce, zanurzony w miękkim błocie, rozpatrując najróżniejsze etapy mojego życia. Ale słyszę głosy, które mi nie pasują do mojej wyobraźni, w której dalej widzę szare bloki. Muszę przyznać, że angielski wypowiadany przez dziewczyny brzmi wyjątkowo ładnie i jest to jeden z powodów, dla których mam ochotę zostać tu na zawsze. Uśmiechnąłbym się, gdyby moje mięśnie twarzy były mi posłuszne, ale niestety tak nie jest. Pewnie na mojej chudej buźce maluje się wyraz skołowanego grymasu, o ile potrafisz to sobie wyobrazić. Mrugam nadgorliwie, próbując otworzyć oczy. Wciąż Cię nie widzę, a nawet kiedy udaje mi się rozchylić powieki, dalej Cię nie widzę. Jest ciemno. Na początku rozumiem, że jest ciemno na dworze. Potem przyswajam do wiadomości, że na dodatek póki co mam ciemno przed oczami. Otępiały próbuję się podnieść. Wsadzam dłoń w błoto i leniwie podnoszę się z mojego wygodnego siedziska. W końcu widzę zarys sylwetki. Martwię się o siebie serdecznie, ale równocześnie próbuję dojrzeć kto mnie ratuje. Nie wiem czy jesteś brunetką, blondynką, ładną dziewczyną, czy pryszczatą czarownicą. Mrużę oczy i dalej nic nie widzę. - Cześć - witam się głupkowato i chcę odgarnąć z twarzy resztę włosów, przez co teraz moja piękna buzia jest brudna. Po chwili przypominam sobie o najważniejszej rzeczy i zrywam się z miejsca. No dobra, to trochę górnolotnie powiedziane. Po prostu zaczynam się dziko kręcić na miejscu, za wszelką cenę próbując się podnieść z niezwykle marnym skutkiem. - Moja miotła - mówię do Ciebie, łapiąc Twoje ramię i potrząsając nim delikatnie. Musisz mi pomóc, jesteś jedyną całkowicie sprawną tu osobą, a moja miotła to moja druga połówka. A dopóki nie kwapisz się, by jej szukać, dalej staram się wstać, opierając się o Ciebie niezbyt grzecznie, całym swoim ciężarem. Przykro mi, muszę ją znaleźć, a zapomniałem o różdżce. W przypływie zbyt dużych emocji, dalej zapominam o wyciąganiu magii z kieszeni i staram się pomóc sobie mugolskimi sposobami.
Widząc jak chłopak o wyjątkowo absurdalnym dla niej kolorze włosów zaczyna reagować, odetchnęła z ulgą. Kiedy otworzył oczy, próbując się podnieść, ona stanowczym ruchem go przytrzymała. - Nie ruszaj się, miałeś wypadek. Nie możesz wykonywać gwałtownych ru... - i nim zdążyła dokończyć zdanie, Kostja zaczął wiercić się w miejscu brudząc przy okazji jej czysty płaszcz. Zacisnęła usta w wąską linijkę, próbując się tym nie przejmować, ale poskutkowało to tym, że wbiła mu palce w zagłębienie między ramieniem z obojczykiem, żeby się uspokoił. Ten chwyt podobno pomagał, nie była pewna. - Posłuchasz mnie w końcu? Siedź na dupie i się nie ruszaj. Uderzyłeś się w głowę, zemdlałeś, masz spory czerwony ślad na czole. Zaraz znajdziemy miotłę, ale na razie odpowiedz mi na kilka pytań. Wszystko w porządku? Nie kręci ci się w głowie? Jaki mamy dzisiaj dzień tygodnia? - górę wzięły uzdrowicielskie odruchy a jej francuski akcent zaczynał powoli przebijać w mowie w przypływie irytacji. Musiała sprawdzić czy aby przypadkiem nie ma wstrząśnienia mózgu, amnezji, czegokolwiek z tych rzeczy. Każda inna osoba zareagowałaby podobnie, nie przejmując się na razie miotłą, która prawdopodobnie leżała kilka metrów dalej od miejsca wypadku. - Nie ruszaj się, słyszysz? - powiedziała w końcu, podnosząc się do góry. Różdżką oświetliła sobie okolicę idąc w stronę, z której Kostja najpewniej przylatywał. Szła dość daleko i powoli zaczęła tracić nadzieję, gdy dostrzegła miotłę między krzakami. Chwyciła ją, wracając do chłopaka. Nie wiedziała czy jest sprawna, skąd miała wiedzieć? Znała się na przypadłościach ludzkich a nie przypadłościach czarodziejskich akcesoriów. Położyła miotłę obok niego, spoglądając nań z góry. - Musisz przyłożyć sobie coś zimnego do czoła. Ale na dzisiaj koniec treningów, dasz radę się podnieść? - zgarnęła pukle czarnych włosów za uszy, wystawiając dłoń w stronę nieznajomego, by pomóc mu się podnieść z błota.
Mam piękne włosy. I wcale Cię nie słucham, próbuję znaleźć miotłę. Jaki wypadek, jaka głowa, moja przyszłość leży gdzieś w krzakach, a mnie jeszcze nie stać, by zafundować sobie lepszą. Przykro mi, póki co Twoja uroda jest dla mnie nieważna, a Twoje starania bezsensowne. Sykam dopiero kiedy mocno łapiesz mnie za ramię i automatycznie próbuję oderwać od siebie te blade szpony. - Ała! - mówię oskarżycielskim tonem, ale przynajmniej teraz masz moją stuprocentową uwagę. Mówisz coś do mnie, a ja czuję się oszukany, bo wiem, że mam do czynienia z kimś spoza Wielkiej Brytanii, chociaż na początku szczerze wierzyłem, że masz nieskazitelny akcent, prawdopodobnie przez uderzenie w głowę. Dotykam swojego czoła w poszukiwaniu jakiegoś potwierdzenia wiadomości, które mi właśnie przekazałaś, czyli jakiejś świeżej krwi. - Kręci - odpowiadam w końcu posłusznie i marszczę brwi na kolejne, podchwytliwe pytanie. Zawsze byłem kiepski z dni tygodnia po angielsku. Na swój pierwszy trening przylazłem złego dnia, wyobrażasz to sobie? - Środa? - strzelam, mając nadzieję, że zaliczyłem ten okropny test, który dostałem w środku lasu. Słyszę, że mam się nie ruszać, ale nic sobie z tego nie robię. I tak próbuję wstać, a kiedy mi się nie udaje, zaczynam czołgać się po ziemi. Dlatego kiedy wracasz jestem o kilka centymetrów dalej niż tam gdzie mnie zostawiłaś i do tego jestem jeszcze bardziej umazany. - Moja miotła! - krzyczę z ulgą i biorę od Ciebie mój cenny skarb. Sprawdzam szybko jej równowagę, zachłannie dotykam jej każdego elementu, by sprawdzić czy nic się jej nie stało. Najchętniej wsiadłbym na nią, żeby sprawdzić czy nie skręca przypadkiem odrobinę w lewo, czy jakaś inna straszna rzecz się nie stała, ale oczywiście nie mam siły na nią wejść. - Nie wiem, chyba jeszcze chwilę posiedzę - stwierdzam na propozycję wstania i próbuję wręczyć Ci miotłę. - Może zrobiłabyś okrążenie i sprawdziła czy wszystko działa? - wykładam propozycję nie do odrzucenia i zamiast podać Ci moją ręką, daje Ci miotłę. Ja przez Twoje śmieszne wymawianie niektórych głosek, które powinny drżeć, a ty je przeciągasz dziwacznie, już wiem, że jesteś osadzona we francuskich klimatach. Ty pewnie już domyślasz się, że ja w wschodnich, bo niestety nie umiem kompletnie ukrywać swojego specyficznego akcentu.
Entuzjazm z powodu miotły ją zdziwił, jednak nie skomentowała tego na głos. Przypatrywała się w milczeniu jak Kostja ogląda swoją miłość, zastanawiając się głęboko w duchu co takiego fajnego jest w lataniu za piłką. Wnioski jakie wysnuła spowodowały, że mniej więcej z tego samego powodu ona kochała uzdrawianie ludzi i wyłapywanie ciężkich przypadków. Potem uznała, że skoro i tak już jest brudna, usiadła obok na ziemi. Czasami bywała zbyt pedantyczna w swoim zachowaniu, ale wszystko wyniosła z domu, z setek lekcji na temat manier i dobrych zasad w towarzystwie. Te z kolei głęboko zakorzenione w niej od dziecka nie chciały się odczepić, przez co potem wychodziła na śmiertelnie poważną starą malutką. Myślała, że wieczór pełen niespodzianek się skończył, ale najwidoczniej dopiero rozpoczął się na dobre - spojrzała na niego zszokowana, kiedy usilnie chciał wręczyć jej swoją miotłę, blednąc trochę na twarzy. - Nie ma mowy. Jest ciemno, jestem ślepa i siedzimy w środku lasu. Chyba nie chcesz, żebym ci połamała miotłę, co? - próbując podejść go psychologicznie, wpatrywała się dość zaciekawionym wzrokiem w twarz chłopaka. Wyłapała wschodni akcent, który ją pozytywnie rozśmieszał, jednak teraz czerwony ślad na jego czole nie dawał jej spokoju. - Chodź, trzeba ci to opatrzyć. Musisz się położyć - zaproponowała czując, że jeśli nie zgodzi się dobrowolnie to będzie musiała zmusić go siłą do ruszenia się z lasu. Poza tym faktycznie zapadły ciemności egipskie i robiło się zimno. A ona nie lubiła zimna, chociaż wyglądała tak, jakby ze słońcem się pokłóciła.
Może kiedyś poznasz mnie lepiej i zrozumiesz ile daje mi to "latanie za piłką", którego twierdzisz, że nie rozumiesz, chociaż sama masz pasję równie intensywną co ja. Znowu przykuwasz moją uwagę kiedy siadasz obok mnie. W końcu jest błoto, brud i syf, a ze stereotypów doskonale wiem, że dziewczyny z Francji są bardzo czyste. Stereotypy to świetne źródło informacji i na pewno to jest prawda. Widać to po tym, że masz świetne maniery, a ja śmieszne ubrania. Czyż to nie należy do kanonu przypisanego naszym narodom? W ogóle mnie nie słuchasz, dlatego cmokam z niezadowoleniem i dalej wciskam Ci miotłę. Mówisz całkiem logiczne argumenty, na szczęście przypominam sobie o tym, że posiadam różdżkę i jednym machnięciem zapalam ją. W końcu Cię dobrze widzę i mimowolnie zauważam, że jesteś ładna i bardzo blada. Nawet bardziej niż ja. Jednak nie mam teraz głowy do podrywów, czy komplementów. - Wsiądziesz na miotłę, zaciśniesz mocno dłonie na rączce i polecisz kilka metrów do przodu, a potem powiesz czy leci prosto. Nie umiesz sterować, a ona jest stabilna, więc powinna lecieć prosto - tłumaczę pośpiesznie, chaotycznie, ale z ogromną pasją. - A potem dla Ciebie położę się nawet w jeziorze jak będziesz chciała - dodaję na ten rozkaz kładzenia się z powrotem w błocie. Głowa mi zaraz pęknie, ale dalej się targuję, bo jestem szalony na punkcie Qudditcha i nie wziąłem dziś eliksiru Spokoju, jak zwykle przed treningiem.
Gdy światło z różdżki "uderzyło" ją po oczach, odruchowo zasłoniła twarz ręką a potem ponownie na niego zerknęła. Dalej próbował namówić ją do latania na miotle? Chyba AŻ tak jej nie kochał, skoro namawiał nieznajomą do krótkiego lotu. Patrzyła na niego jak na szaleńca, a na jej twarzy chyba zaczynał powoli pojawiać się grymas przerażenia. Miotła miała sama lecieć prosto? Z pewnością. Przy szczęściu Jose do jakichkolwiek sportów i gier zatrzymałaby się na najbliższym drzewie a nie sądziła, że chłopak byłby wstanie ją uratować. - Za mocno uderzyłeś się w głowę - odmówiła ponownie, a potem próbowała jeszcze raz namówić go do wstania. Jej próby poszły na marne, dlatego ostatecznie wzruszyła ramionami. - No to poleżymy sobie tutaj razem. Może nic nas nie zje, podobno po dolinie chodzą dziwne stworzenia a mandragory wyją o poranku... - rozejrzała się wokół i chociaż wizja survivalu w nieznajomej okolicy była kompletnie nie w jej stylu, tak opieka nad pacjentem była ważniejsza. Bo chcąc nie chcąc stał się jej pacjentem, chociaż nie wyglądał na chłopca, który mógłby odwiedzić skrzydło szpitalne by wytarła mu smarki lub naprawiła kość. - Nie próbuj mnie namawiać, nie umiem latać, boję się i... no, to twoja zabawka. Potrafię zgubić się w tak małym miasteczku jak to, bo skręcę w złą ulicę, a ty namawiasz mnie do lotu na miotle?! Nie, nie i nie - wyjawiła życiowy sekret przed obcą jej osobą, ale uznała, że może wtedy odpuści. Przy okazji wyciągnęła różdżkę z kieszeni płaszcza, obracając ją między palcami. - Naprawdę się stąd nie ruszysz? - przerwała ciszę, kontrolnie zerkając na Kostję. Ten wyglądał na niewzruszonego jej słowami, co jednak nie zburzyło jej spokoju ducha. Była cholernie spokojna. Jak kwiat na środku niewzruszonej tafli jeziora, jak uroczy leniwiec zwisający z drzewa. Jeszcze.
Nie myślę do końca trzeźwo, jestem zbyt zestresowany, że coś jej się stało, żeby przemyśleć wszelkie możliwe problemy płynące z tego pomysłu. Dlatego namolnie próbuję wsadzić Cię na miotłę, chociaż kompletnie nie masz na to ochoty. Pewnie miałem minę szaleńca, więc słusznie gapiłaś się na mnie jak na wariata. Szczególnie kiedy z zakrwawioną twarzą próbuję Cię usadzić na miotłę, której widać, że się śmiertelnie boisz. Wierzgamy się jakoś nieporadnie. Ty próbujesz mnie postawić na nogi, a ja najwyraźniej wpakowuję Ci miotłę w ręce. Nie możemy dojść ze sobą do ładu. Prycham głośno na postanowienie spania w lesie i rozglądam się wokół, odrobinę zbyt gwałtownie, bo aż przez chwilę kręci mi się w głowie. A kiedy ją dotykam z lekkim grymasem, znowu mnie boli, bo wsadzam brudne palce do rany. - Byłbym obok - mówię zdziwiony faktem, że boisz się latać kiedy ja jestem obok. Pewnie skoro nie lubisz latać na miotle, to nie znasz się na graczach Quidditcha, czy drużynach i nie masz pojęcia kim w ogóle jestem. Powoli to sobie uzmysławiam, kiedy to sobie siedzimy w ciszy. Rozważam wszelkie za i przeciw co możemy zrobić i żadna z opcji na które Ty jesteś gotowa, mi nie odpowiada. A ja przecież jestem coraz bardziej niespokojny i nie ma we mnie płynu, który zwykle uciszał moje zszargane nerwy. - Dobra, musimy stąd iść, masz rację, nie wiemy jakie tu są zwierzęta - stwierdzam w końcu i potulnie pozwalam Ci pomóc mi się podnieść. Jednak już po kilku sekundach wiem, że nie ujdę daleko, a perspektywa Ciebie, noszącej mnie do domu, nawet na magicznych noszach, sprawiała, że skrzywiłem się machinalnie. Wciąż ściskam w dłoni miotłę. Korzystając z Twojej chwilowej nieuwagi i faktu, że stoję za Tobą, przerzucam nogę przez mój latający pojazd. Zanim się zorientujesz ciągnę Cię na nią i już lecimy kilka metrów nad ziemią. Przerzucam Twoją zgrabną nogę przez miotłę i umieszczam Twoje dłonie na trzonku miotły, a na nich kładę swoją. Mimo urazu robię to wyjątkowo pewnie i mocno trzymam Cię w pasie jedną ręką przez cały czas. - Nie będziemy iść taki kawał po ciemku, skoro mamy pojazd. Jeśli zemdleję, nakieruj nas tam, gdzie są te domy - mówię i pokazuję Ci na osiedle domków w Dolinie.
Pierwszą przebijających wśród reszty cechą Josephine - poza tym, że jest dzikusem - jest spokój i opanowanie, które czasami potrafiło aż przerazić. Ale wymieniony spokój i opanowanie tyczyło się jej pracy i sytuacji mniej stresujących. Teraz jednak sytuacja była tak cholernie stresująca, że chciała albo umrzeć albo co najmniej zwymiotować. Mugole miały swoje choroby lokomocyjne, ona miała chorobę lokomocyjną na miotłę podjudzaną w dodatku lękiem wysokości, dlatego kiedy znalazła się w powietrzu w zbiegu dziwnej szarpaniny wymyślała w głowie najokrutniejsze kary jakie spotkają Kostję, gdy przeżyją w ogóle ten lot. Jego słowa nie pomogły a zaniepokoiły ją do tego stopnia, że była nawet skłonna się obrócić i walnąć go w twarz - fakt faktem skamieniała do tego stopnia, że nie była w stanie poruszyć nawet palcem. - CO? JAKIE ZEMDLEĆ?! SPRÓBUJ TYLKO TO OBIECUJĘ CI, ŻE BĘDZIESZ UMIERAĆ DŁUGO I POWOLI - krzycząc jak opętana histeryczka, zamknęła oczy przyzywając po francusku Boga, Merlina i wszystkie bóstwa indyjskie, na przemian z przekleństwami i modlitwami o przeżycie. Nie mogli się po prostu teleportować? Te-le-por-to-wać?! Jako pielęgniarka posiadała tę zdolność i chciała oszczędzić sobie adrenaliny, przez którą chyba dostawała powoli zawału serca i wylewu jednocześnie. - ZACZNIJ SIĘ ODZYWAĆ, CO? HALO?! - chciała, żeby do niej mówił. O ile niespecjalnie chciała z nim już rozmawiać, tak w tej chwili pragnęła słyszeć chrapliwy głos Kostji z tym śmiesznym wschodnim akcentem. Lot, który trwał dość krótko w jej mniemaniu dłużył się, kiedy jednak znaleźli się na ziemi na nogach jak z waty aż usiadła na ziemi. Spojrzała nań a w jej oczach dało się dostrzec mieszankę chęci mordu i przerażenia jednocześnie. O spokoju nie było w ogóle mowy. Nie wiedziała czy się śmiać, czy płakać, czy może znowu zacząć się na niego drzeć na całe osiedle. Gdy funkcje życiowe zaskoczyły, wstała i w płaszczu umorusanym błotem podeszła do chłopaka. - Uznam, że jesteś niepoczytalny przez ten wypadek - odetchnęła głęboko, przyglądając mu się uważniej. Teraz, w świetle w końcu mogła to zrobić. - Przemyj ranę, przyłóż coś zimnego i się połóż. Jeśli do jutra nie przejdzie musisz jechać do Munga - powiedziała, kontrolując ranę a potem obróciła się na pięcie. Pacjent w domu, prawie zdrowy, co miała tu więcej robić?
Już dawno nie przebywała w taką pogodę na dworze i to jeszcze wisząc kilka stóp nad ziemią. Co ją wogóle podkusiło! Owszem, obiecała Lucasowi poprawić się w grze, ale czy to zmuszało ją do treningów w taki mróz? Odpowiedź była prosta, TAK. Sama również chciała aby jej dom otrzymał puchar i wygrał. Lubiła wygrywać. Czy to było coś złego? Raczej nie, choć ostatnio dążyła do tego w sposób niezbyt przyjemny dla innych osób. Przestało ją już interesować co powiedzą na jej temat inni. Liczyło się dla niej jej szczęście. I Lucasa oczywiście. Zeszła niżej swoją miotłą aby złapać w rękę garść śniegu i rozrzuciła w powietrzu patrząc jak małe drobinki spadają z powrotem na ziemię pod wpływem grawitacji. Był to naprawdę piękny widok. Szczególnie, że pogoda dopisywała. Pomimo mrozu świeciło słońce. Układając ręce bliżej końca trzonka wzbiła się wyżej delektując zimnym powietrzem na twarzy. Nie przeszkadzało jej ono, a wręcz pozwalało na trzeźwiejsze myślenie. Wyciągnęła z kieszeni złotego znicza, które umieściła tam zanim poszybowała w górę. Chwilę przyglądała się złotej piłeczce, aby w kolejnej chwili podrzucić do góry wypuszczając na wolność. Chwilę patrzyła na złotą poświatę póki nie zniknęła jej z oczu. Teraz wystarczyło jedynie złapać złotą piłeczkę.
Stoję z rękoma schowanymi w kieszeniach mojego płaszcza. Obserwuję cię już od dłuższej chwili, ale nie zwracasz na mnie uwagi. Wzbijasz się pełnym gracji ruchem, żeby później wykonać manewr skrętu niczym opadająca kłoda. Aż krzywię usta patrząc na to jak źle rozkładasz swój ciężar i jak mało pewnie sterujesz lotem. Wszystko przez niepoprawny chwyt. Widziałem cię już milion razy i zawsze kończyło się tak samo - w końcu odwracałem się i odchodziłem nie dając znać o swojej obecności. Nie wiem kim jesteś. Doceniam twoją determinację i widzę w tobie potencjał, ale nigdy nie miałem czasu, żeby zapytać się dlaczego to robisz. Zrzucam płaszcz i kładę go na ziemi nieopodal. Czuję zimny wiatr przenikający gruby sweter i podkoszulek, ale wiem, że za chwilę zrobi się cieplej. Wskakuję na swoją miotłę i wzbijam się w powietrze. Zawisam pośrodku boiska i patrzę w twoją stronę z zaczepnym uśmieszkiem. - Skończysz już kaleczyć ten sport? - Wołam i zaczynam powoli zataczać małe kręgi, nie spuszczając z ciebie wzroku. - Zostaw tego znicza - i tak go nie złapiesz. - Dodaję widząc jak spowolnione są twoje reakcje na ruchy złotej piłeczki. Nie jesteś zła, naprawdę nieźle sobie radzisz jak na samouka, ale jeszcze dużo ci brakuje, żeby móc cię pochawlić. Zresztą - jednego się w życiu nauczyłem - pochwała nie motywuje, a rozleniwia. Zwłaszcza na początku.
Nie sądziła, że ktoś może ją obserwować i oceniać. Lot, manewry... Wszystko to było poniekąd analizowane przez nieznajomego mężczyznę. Jeśli sądził, że nie zwróciła uwagi na jego obecność to... miał całkowitą rację. Zbyt bardzo skupiła się na swoim nieudolnym treningu, aby rozglądać się na boki. Nawet chwilowe przerwy nie były w stanie jej rozkojarzyć. Miała jeden cel - wygrać. Ale czy tak naprawdę o to tylko w tym wszystkim chodziło? Jeszcze kilka miesięcy temu powiedziałaby, że liczy się jedynie dobra zabawa. i nic poza tym. Dziś nie było to już możliwe. Udowadnianie wszystkim dookoła, że jest najlepsza weszło jej już w krew. Czy można było nazwać ją prawdziwym ślizgonem? Chyba nie do końca, choć niewiele jej brakowało. W głowie przemknęły jej teksty z podręcznika do latania. Nawet nie rozumiała po co go przeczytała. Przecież tam był istny stek bzdur. Ni jak miało się to do prawdziwego treningu. Szukający przeważnie miał najłatwiejszą robotę. A przynajmniej tak się jej wydawało. Bo co to niby za sztuka złapać znicz? A jednak, myliła się. Była to cholernie ciężka praca. Nawet po latach można było robić błędy. Łapią mocniej za trzonek od miotły zwolniła swój lot. Była zmęczona, jednak nie ani przez chwilę nie przemknęło jej przez głowę aby przerwać. I pewnie wróciłaby do swoich pseudo ćwiczeń, gdyby nie nagła pojawienie się mężczyzny w zasięgu jej wzroku. Otworzywszy lekko usta spojrzała na niego mrużąc oczy. - Niby kim ty jesteś aby mówić mi co mam robić? - nie spodziewała się, że jej głos nie zadrży ani razu, a jednak. Pewność siebie ponad wszystko. Jednak nie podleciała bliżej niego. Wręcz przeciwnie, wzbiła się o kilka stup wyżej. Jakby w obawie, że może jej coś zrobić. W tym momencie żałowała, że nie zabrała swojej różdżki ze sobą, tylko zostawiła w torbie na ziemi obok innych rzeczy.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Znudziło mu się ciskanie zaklęć w zwykłe manekiny wyczarowane w jego prywatnym pokoju treningowym. Pogoda zachęcała do wyjścia zatem od razu po pracy skierował swoje kroki na spacer po Dolinie Godryka. Szukał odpowiedniego miejsca, gdzie mógłby sobie poczarować i co chociaż trochę wytrąciłoby go z tej całej rutyny życia. Tak na dobrą sprawę potrzebował nakarmić swój rosnący nałóg rzucania zaklęć, ale o tym nie mówiło się na głos. Egzaminy końcowe napisał na naprawdę świetne stopnie i zamiast iść świętować on... znalazł się w dziwnie cichym miejscu, które było niczym innym niż nieużywanym boiskiem. - O, tu będzie idealnie. Duży teren. Zero ograniczeń. - odezwał się do swojego skrzata, który dreptał wiernie u jego boku i rozglądał się po opuszczonym boisku. Cóż rzec, nie był zbyt zachwycony ćwiczeniami poza bezpiecznymi murami domku przy ulicy Amortencji. Dolina Godryka była znowuż zbyt rozbudowana i nieprzewidywalna, aby móc czuć się tu jakkolwiek bezpiecznie. - Zajmij pozycję, przygotuj się i na Merlina, utrzymuj dobre tempo. - polecił niskiemu stworkowi i po krótkiej wymianie uwag każdy z nich zajął swoje miejsce. Sprytek stał przy linii boiska, a Finn w połowie. Zdjął z siebie szatę, podwinął rękawy do łokci, rozpiął guzik kołnierzyka, poluzował krawat, otarł różdżkę z nieistniejących drobin kurzu i przez kilka minut robił kilka wymachów z jej pomocą, aby rozgrzać ciało i przypomnieć sobie odpowiednią postawę ciała do ciskania zaklęć. Zajęło mu to piętnaście minut. - Dobra, jestem gotowy! - krzyknął do skrzata, który z pomocą swojej magii zaczął wzbijać w powietrze sporą ilość gryzącego frisbee. Wystarczyło pięknie rzucić na obiekt zaklęcia powielające, a miał zatem amunicję do rozstrzeliwania w powietrzu... oczywiści z pomocą magii. Skrzacia moc wzbijała firsbee w powietrze, a Finn próbował nadążyć i rozwalać je w powietrzu różnorakimi zaklęciami rzucanymi niewerbalnie. Nie udawało mu się ze wszystkimi, a jednak i tak wiele z nich było roztrzaskiwane na wiór czy to zgrabną Bombardą czy to jednak innymi wiązkami. Napawał się tym dźwiękiem, trenował swoją mobilność, szybkość reakcji, a w jego ruchach ciała kryła się zawziętość i nuta agresji, kiedy to jedno firzbee (które zbliżyło się zbytnio do jego twarzy) zamroził, a następnie roztrzaskał na tysiąc lodowych kawałków. Nieustannie poruszał się po boisku i nie przerywał ciskania zaklęć. - Szybciej! - kolejna komenda i tempo wzmogło się, co było niestety już sporym wyzwaniem, co go usatysfakcjonowało pomimo większej ilości nietrafionych zaklęć. Sprytek musiał jednocześnie wysyłać firsbee w kierunku swojego pana i jeszcze zapisywać ilość tych, które nie zostały zniszczone. Ćwiczył zatem, znów samotnie i choć koncentrował się celowaniu to jakaś część jego mózgu zwracała uwagę na otoczenie.
Na szczęście dla niej, egzaminy dobiegły już końca. Po ostatnim stresującym egzaminie z transmutacji, który poszedł jej naprawdę dobrze, mogła ekscytować się wizją wyjazdu wakacyjnego oraz nadchodzącym wolnym czasem. Było to dla niej bardzo ważnym. Sądziła, że każdemu po tym trudnym czasie należy się odpoczynek, a Merlin jej świadkiem, jak wiele musiała poświęcić chęci i w ogóle wszystkiego na to, by ostateczne rezultaty były dla niej w pełni satysfakcjonujące. W ramach małej nagrody postanowiła ofiarować sobie spokój i odpoczynek w Dolinie Godryka. Nie bywała tam zbyt często, a słyszała, że jest tam wiele ciekawych miejsc do zwiedzenia. Kiedy więc to zrobić jak nie teraz, gdy wszystkie egzaminy były już tylko wspomnieniem, a ona miała dużo czasu wolnego? Może powinna poświęcić choć jego część na kolejne latanie na miotle, ale czuła, że to byłoby złym wyborem. Co za dużo to nie zdrowo, a ona ostatnio każdą wolną chwilę spędzała z drewnianym kijem pomiędzy nogami. Najwyższy czas od tego odpocząć. Na miejsce dotarła błędnym rycerzem. Przez dłuższy czas rozglądała się dookoła, oczarowana pięknem tego miasteczka. Wyglądało tak, jakby zatrzymało się w czasie i nie zamierzało podążać w żaden sposób za wydarzeniami, które aktualnie miały miejsce w codziennym życiu czarodziejów. Było tak urocze i tak proste, że Valenti nawet nie zarejestrowała, kiedy nogi same zaczęły ją nosić wokół, jakby próbowała wszystko dokładnie zbadać. Nim się zorientowała, była już w okolicy boiska treningowego, choć konkretnej trasy, która mówiłaby o tym, jak tutaj dotarła, nie mogła sobie przypomnieć. Od razu dostrzegła w oddali chłopaka, który uparcie rzucał kolejne zaklęcia, celując w coś, co wyraźnie szybko i niebezpiecznie się do niego zbliżało. Nim jednak miało realną szansę zrobić mu krzywdę, to coś wybuchało, bądź było w jakiś inny sposób unicestwione. Nie podlegało wątpliwością, że chłopak całkowicie panuje nad sytuacją, ale Silvia i tak zapobiegawczo wyciągnęła swoją różdżkę i chwyciła ją w dłoń. Zrobiła jeszcze kilka kroków do przodu, tak aby nie rzucać się chłopakowi w oczy i go nie dekoncentrować, ale jednocześnie by sama mogła więcej zrozumieć z zaistniałej sytuacji. W końcu zauważyła, że to te magiczne frisbee szybowały w jego stronę z zawrotną prędkością pragnąć dobrać się do niego. Nie małe wrażenie zrobiło na niej to, jak większości pięknie się pozbywał. To, że wyciągnęła różdżkę, było dobrym pomysłem, bo zauważyła, jak chłopak przeoczył jedno frisbee, które zdecydowanie mogło wyrządzić mu realną krzywdę. Nim zdążyła pomyśleć nad tym, co robi, wycelowała swoją różdżką i krzyknęła zaklęcie. – Occidere! – w wyniku którego zamiast frisbee, na boku jego głowy wylądowała duża ilość wody, która na szczęście nic złego nie mogła mu zrobić. Dopiero po chwili zrozumiała, co zrobiła i dotarł do niej fakt, że jej obecność tutaj była już na pewno wiadomą kwestią. – Na Merlina, przepraszam, nie chciałam ci się wtrącać! – zawołała w jego kierunku, zdecydowanie się zbliżając, wciąż ściskając magiczny patyk w dłoni. – Po prostu widziałam, że raczej go nie dostrzegłeś, a to frisbee było zdecydowanie za blisko. – tłumaczyła się, jak mała dziewczynka, nieświadomie przywołując na twarz niewielkie rumieńce.
Oczywiście brał pod uwagę wszelakie obrażenia fizyczne wszak frisbee nie było zwyczajną zabawką, a gryzącą. Jeśli miałby jakieś przeoczyć to poczułby szarpnięcia ich plastikowych zębów na ubraniu. Zziajał się od ciągłych wymachów ramieniem. Nie był mistrzem zaklęć a człowiekiem lekko od nich uzależnionym, a więc popełniał błędy i liczył się z fizycznymi szkodami. Nakazał zwiększenie tempa zbyt przedwcześnie. Udało mu się wpaść w ten tor kiedy co kilka sekund wyrzucał z różdżki zaklęcie i nawet nie zastanawiał się nad wyborem inkantacji - raz transmutował coś w kamień, raz w piasek, raz wysadzał, raz zamrażał… wiele z nich zdążył rzucić w dosłownie ostatniej chwili przed ugryzieniem. To było dlań ujmą, a więc ćwiczył swoją mobilność i próbował utrzymać dystans z latającymi obiektami. Kiedy w jego stronę mknęły dwa naraz to cofał się o krok i próbował wystrzelić wiązkę błyskawicy, ale spudłował, dosłownie w tym samym momencie coś śmignęło obok jego twarzy. Energicznie pochylił się i odskoczył z tego miejsca gdy dwa pozostałe frisbee przeleciały tuż nad jego głową. Od razu jak tylko poczuł na policzku coś mokrego to osłonił się zaklęciem z pomocą "Accenure" i wycelował różdżkę w intruza. Dzieliło ich spora odległość, ale to mu nie przeszkadzało bowiem niektóre zaklęcia miały spory zasięg. - Gdybyś nie chciała się wtrącać to pozwoliłabyś firsbee mnie ugryźć. - odezwał się głośno a słychać było w tym zirytowanie. Trzy frisbee próbowało przebić się do niego przez niewidzialny mur, ale póki stał w miejscu mogły łamać sobie o niego zęby. Zlustrował spojrzeniem dziewczynę i skojarzył ją z Huffelpuffu. Ten włoski akcent zjeżył mu włoski na karku i dostał aż gęsiej skórki, a to przecież tylko głos. Mimo wszystko opuścił różdżkę wzdłuż ciała i westchnął, organizując sobie przymusową krótką przerwę. Rozruszał prawy bark, zdecydowanie napięty od ilości rzucania zaklęć. - Podziwiam szybkość ale to nieładnie się wtrącać w czyjś trening. Nie sądzę, abym miał zginąć od plastikowych zębów. - miał do niej podejść ale nie chciał teraz burzyć niewidzialnego zaklęcia ochronnego. - Ale skoro tak cię ciągnie do nich to proszę, te trzy są twoje. - skinął dłonią Sprytkowi, który odebrawszy od swego pana niemy rozkaz z bardzo niepewną miną pstryknął palcami, wysyłając tym samym kilka iskierek skrzaciej magii prosto w frisbee. Te, w ilości trzech sztuk zgodnie pomknęły w kierunku dziewczyny, gotowe zaatakować ją z trzech stron. Nie uważał tego za nieuprzejmość a wręcz przeciwnie - za zaproszenie (narzucenie jej udziału) do ćwiczeń. Skrzyżował ręce na piersi i przyglądał się jak sobie dziewczyna poradzi z latającymi przeszkodami. Absolutnie nie zamierzał jej w niczym pomagać nawet jeśli miałaby odrobinę ucierpieć. Ten włoski akcent… wiązało się z nim zbyt wiele wspomnień. Wyznawał również zasadę, że drobne obrażenia fizyczne są zaiste niewielką ceną za umiejętności jakie można udoskonalić. Nie ukrywał też, że w razie czego Sprytek był wyposażony w odpowiednie eliksiry gdyby jego panu zachciało się spacerów w niekoniecznie bezpieczne miejsca na terenie Doliny Godryka.
Dla niej oczywistym było, że w swoim czynie nie ukrywała żadnych złych intencji, które to miałyby na celu przykładowo popsuć jego zabawę, czy pokazać, jaki to niedokładny czy małostkowy jest. Zareagowała bardziej instynktownie niżby to wypadło, co ewidentnie nie spodobało się chłopakowi. Dziwne, ale często mężczyźni mają jakąś taką zależność, która nie pozwala im przyznać się do popełnionego błędu. Tak jak i w tym wypadku. Usta Valenti rozszerzyły się, kiedy usłyszała zarzut tak bezpardonowo skierowany w jej stronę. Żadne słowa nie przychodziły jej w tym momencie do głowy, które by adekwatnie mocno wyrażały jej złość za te oskarżenia. Po sekundzie czy dwóch znalazła jednak jakieś w swojej głowie. – Wiesz, następnym razem pozwolę, żeby Cię ugryzły. Najlepiej do krwi, w tętnicę. A niech cię zabiją, co mi tam. – miała świadomość tego, że jej słowa były bardzo nad wyraz. Zębate frisbee nie mogły wyrządzić komuś aż takiej krzywdy, ale to nie miało teraz żadnego znaczenia. Zrobiła jeszcze kilka kroków, nie pewna, czy chciała się tutaj w ogóle znaleźć. W momencie odechciało jej się zwiedzania Doliny Godryka i wszystkiego, co z nią związane. Chciej dobrze, a wyjdzie jak zawsze… naśmiewał się z niej cichy głosik goszczący w jej głowie. Niemiły grymas wykrzywił jej usta. Nim jednak zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować usłyszała kolejne słowa, jakie skierował w jej stronę. O ile wcześniej była zaskoczona, co przekształciło się w pewnego rodzaju irytację, tak teraz jej szok jeszcze wzrósł na sile. Nim się obejrzała, trzy frisbee mknęły w jej stronę, a wszystkie myśli z jej mózgu wyparowały, pozostawiając tylko jedną, bardzo natrętną w tym momencie. W i e j! nakazywał wcale już nie cichy głosik, ale nie zamierzała go usłuchać. Bez większego problemu poradziła by sobie w jednym magicznym frisbee, troszkę gorzej byłoby z dwoma. Jednak trzy, wszystkie w tym samym momencie atakujące z taką samą zawziętością?! To za dużo… Udało jej się roztrzaskać na kawałki pierwszego plastikowego wroga. Względem drugiego ponownie użyła niewerbalnie „occidere”. Niestety, na trzecie nie starczyło jej czasu, przez co poczuła wbijające się w jej ramię plastikowe zęby. Wrzasnęła głośno, zrzucają zabawkę na ziemię, po czym potraktowała je zaklęciem Avis, przemieniając w piękne, żółciutkie kanarki. Kiedy ptaszki odfrunęły w bliżej nieznanym kierunku, utkwiła rozwścieczone spojrzenie w chłopaku, którego teraz skojarzyła z wyglądu. Czy to nie on kręcił się cały czas z Vincim? – Pojebało cię?! – ryknęła w jego stronę , czując jak wściekłość ogarnia całe jej ciało. – Bombarda! – zaatakowała go, doskonale zdając sobie sprawę, że w tym momencie jej zaklęcie nie mogło mu nic zrobić. Wpierw musiałaby zniszczyć tę tarczę, którą się otoczył, a przecież to bombarda mogła zrobić…
Nie od dziś wiadomo, że nie umiał się obchodzić z dziewczynami. Zazwyczaj ograniczał się do uprzejmości i odpowiadania pół słówkami, gdy nie wiedział co powiedzieć. Loulou nieźle drażnił ale jako tako udało się wybrnąć z irytacji na tor zaprzyjaźniania się. W obecnej sytuacji był po prostu rozbrajająco szczery i nie zamierzał ukrywać irytacji. Nie była jednak ona na tyle intensywna, aby miał z tego powodu boczyć się w nieskończoność. Najwyraźniej jednak dziewczyna wzięła wszystek do siebie i dlatego zareagowała takim oburzeniem. Roześmiał się, jakby opowiedziała wyjątkowo zabawny dowcip. - Skąd to zbulwersowanie? Ugryzło cię coś? - musiał dowiedzieć się jakim cudem zbierało mu się na żarty i to od prawie dwóch tygodni. Przecież nie miał poczucia humoru a tu nagle od momentu dwudziestych urodzin okazuje się, że jednak potrafi żartować. Irytacja uleciała z niego dosyć szybko w przeciwieństwie do Puchonki. Wyglądało to tak jakby swoje chwilowe podminowanie wysłał jej wraz z tymi firsbee. Przekrzywił w zamyśleniu głowę, postukał palcami o policzek i przyglądał się jak dziewczyna z paniką próbuje się ochronić. Było coś zabawnego w jej szoku i zdenerwowanych ruchach różdżką. A mimo wszystko udało się pozbyć jej dwóch, choć przed trzecim nie miała zbyt szans - w końcu pomnożona przeszkoda jest znacznie trudniejsza w pokonaniu. - Mnie? Skąd! Zobacz jak dobrze ci poszło. - posłał jej całkiem szczodry uśmiech i cofnął się o pół kroku, gdy w jego kierunku pomknęła śliczna Bombarda. Walnęła prosto w niewidzialny mur i go mocno naruszyła. Brwi Finna powędrowały ku górze, ale uśmiech pozostał na ustach. Naprawdę poprawiła mu tym humor i nie było w tym ani grama kpiny czy obłudy. - Wiesz co… S...Sandra? Tak? - przymknął jedno oko gdy próbował przypomnieć sobie jej imię. Zaplótł dłonie na plecach i ruszył sobie spacerkiem w te i we wte, ale miał oko na dziewczynę, gdyby chciała znów coś w niego cisnąć. - Powiem ci z ręką na sercu, że jestem odrobinę groźniejszy niż jakieś tam trzy krnąbrne frisbee. - głos miał miły niczym roztopiona czekolada, a z jego zazwyczaj chłodnych ślepi wylewała się lekka fascynacja… czyżby mająca związek z reakcją Silvii? - Atakowanie mnie zazwyczaj wiąże się z kontratakiem a skoro nie ograniczają mnie tu żadne zasady to mógłbym… nie móc się pohamować z doborem inkantacji. - musiał sprawdzić czy nie został opętany. Przestał kłamać, żartował, miał dobry humor… co się z nim działo?! Przecież nie był w nikim zakochany. Czyżby świetnie zdane egzaminy i miło spędzone urodziny miały tak go rozluźnić? - Jeśli masz ochotę na ciskanie zaklęciami to zapraszam. - wskazał miejsce kilka metrów przed sobą, mogła śmiało dołączyć, jeśli rzecz jasna miała odwagę i chęć. On ze swojej strony oferował uśmiech (!) choć nawet w ułożeniu ust wydawało się być coś związanego z bezwzględnością. A może to tylko złe wrażenie? - Możemy wymienić się wiedzą pojedynkową, ale jeśli pozwolisz to jednak bez wgryzania się w tętnicę. To byłaby brudna robota. - chyba podświadomie chciał usłyszeć jeszcze raz jej akcent. Z jednej strony włos jeżył mu się na głowie, z drugiej jakaś część jego jestestwa próbowała wciągnąć dziewczynę w rozmowę, aby jeszcze raz poczuć ten dziwny dreszczyk, gdy znów to usłyszy. - To jak? - ponaglił do odpowiedzi. Nie zamierzał przepraszać, bo też nie żałował absolutnie swojego zachowania. Ba, on nawet nie czuł, że zrobił cokolwiek złego.
W odczuciu Włoszki sytuacja wyglądała trochę inaczej. Ona sama bardzo przejmowała się wszystkim tym, co ludzie powiedzą i jak zareagują na jej poczynania. Zawsze starała się być miłą i sympatyczną osobą, do której to podejdziesz i porozmawiasz odnośnie tego, co w szkole, czy wyżalisz się na bardziej prywatne tematy. Po prostu taka była. Promieniała optymizmem na kilometr, nie dając się zbyt z pantałyku, idąc w zamierzonym kierunku. Niewielu było ludzi, którzy wyzwalali w niej negatywne emocje, o czym przekonała się na przestrzeni lat. Tymczasem ten oto puchon nieświadomie uderzył w jej najczulszy punkt. Wyśmiał a wręcz pogardził pomocą, którą ona zaoferowała przecież w dobrej wierze! I jeszcze ten jego śmiech, jako odpowiedź na jej oburzenie haniebnym zachowaniem, jakie jej zaprezentował… I kolejna kpina w związku z tym, jak wybrnęła z trudnej dla niej sytuacji. Nie była zbyt dobrą czarownicą. Skupiała się na innych magicznych aspektach, nigdy nie bawiła się w żadnego typu magię defensywną. Nie skomentowała jednak jego słów, zmuszona dopiero zareagować, kiedy przeinaczył jej imię. – Silvia, dupku – burknęła tylko, bojąc się, że jeśli powie więcej, to będzie to wszystko brzmiało w znacznie gorszym tonie, niż dotychczas. Krew buzowała w jej żyłach, wołając mordu, którego przecież po pierwsze nie chciała, a po drugie nie umiałaby dokonać. Jednak to co powiedział dalej, sprawiło, że uśmiechnęła się z nie małym politowaniem wymalowanym na twarzy. Prychnęła, jak rozjuszony kughuar, kiedy uświadomiła sobie to, co dokładnie znaczą jego słowa. Ten chłopak naprawdę sądził, że jest w stanie ją zastraszyć, czy w jakikolwiek sposób zniechęcić? Na Merlina, nie miał zielonego pojęcia, z jakim typem ludzi Valenti miała w ciągu swojego życia do czynienia… Zresztą, nie mógł mieć, bo przecież to był rozdział w jej życiorysie, który skrzętnie ukrywała i nie wracała do niego wspomnieniami. – Słuchaj, F…Franek. – zaczęła, naumyślnie przekręcając jego imię, którego prawdziwe brzmienie jakimś cudem wleciało do jej głowy. Drwiący uśmiech wciąż malował się na jej ustach, kiedy mówiła dalej. – Serio sądzisz, że jesteś w stanie mnie zastraszyć? – ponownie prychnęła, tym samym jeszcze bardziej prezentując, jak niewiarygodne wydają się dla niej słowa, które niedawno usłyszała. Zaplotła dłonie na wysokości piersi, wciąż dzierżąc różdżkę w dłoni. Jedną nogę zadziornie delikatnie wysunęła do przodu. – A skąd wiesz, że ja po prostu nie zgrywam miłej i kochanej na co dzień, żeby ludzie nie dowiedzieli się, jaka straszna potrafię być naprawdę? – nie omieszkała jeszcze zapytać, jednocześnie unosząc jedną brew ku górze. Zaproszenie do pojedynkowania się zaskoczyło Włoszkę, ale nie na tyle, aby miała je odrzucić. Miała świadomość, jak paskudnie miałoby to wyglądać, zważywszy na jej umiejętności, ale nie mogła pozwolić sobie na to, aby teraz odpuścić! To wiązałoby się z przyznaniem mu racji, potwierdzeniem tego, iż jej umiejętności pojedynkowania się są bliskie zeru. By nie powiedzieć ujemne… – Dobra, zgoda. Zobaczymy na co cię stać – ruszyła w jego kierunku niespiesznym krokiem, obserwując go dokładnie. Ostatnie, czego teraz chciała, to żeby rzucił w nią jakieś kompletnie niespodziewane zaklęcia, które zakończyłoby pojedynek, nim w ogóle mógłby on się zacząć. – Jakie zasady proponujesz? – zapytała, stając już w odpowiedniej odległości. Bo przecież musiały istnieć jakieś zasady, które no… ochroniły by jej życie.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
- Skąd te nerwy? Czy ja cię wyzywam? - zachowywał się tak jakby nie miała prawa być na niego o cokolwiek zła. Nie uważał, aby miał ją czymkolwiek urazić. Skoro była chętna go ratować przed gryzącym firsbee to znaczy, że uda się jej obronić przed tą trójką, którą wysłał w jej stronę. Nie widział w tym ani grama nieuprzejmości, a fakt, że był dzisiaj wyjątkowo pewny siebie nie był z kolei jakąś szczególnie ogromną wadą. Był wobec niej rozbrajająco szczery, powinna docenić brak obłudy i oszczerstw. - Przepraszam za pomyłkę z imieniem. Serio. - mówił poważnie, bowiem faktycznie nie kojarzył do końca jej imienia, a więc zapisał w pamięci poprawną jego formę, aby na przyszłość nie palnąć głupoty. Nie musiała się już tak odcinać, ale najwyraźniej była wrażliwa na wszelkie nieprawidłowości w zachowaniach. Nie chciał jej zastraszyć, nie było to jego celem choć nie ukrywał, że gdyby do tego doszło to byłoby to nader interesujące. Z drugiej strony... czy on wyglądał groźnie? Zwyczajny chłopak, który nie miał żadnych rzucających się w oczy charakterystycznych cech postanowił ćwiczyć z latającymi przedmiotami. Owszem, uważał się za groźniejszego od frisbee ale nie była to groźba, a może drobna przechwałka i duma, że jednak dostał te Wybitne z Obrony przed czarną magią i Zaklęć. - Nie sądzę i nie chcę. -westchnął, bowiem odnosił wrażenie, że Silvia odbierała jego zachowanie w bardzo negatywny sposób, a on nie umiał doszukać się w sobie nieprawidłowości, które powinien naprostować, aby naprawić to negatywne wrażenie jakie musiał na niej wywrzeć. Uniósł brwi gdy zasugerowała stawianie pozorów. - Cóż, jeśli tak jest to znaczy, że umiesz się kamuflować. - wzruszył ramionami, bowiem jeśli umiała "być straszna" to nie miałby nic przeciwko, aby się temu przyjrzeć i nawet paść tego ofiarą. - Swoją drogą, masz hipnotyzujący akcent. - tak, właśnie w tym chorym momencie postanowił ją skomplementować i nie było w tym fałszu a po prostu kiepski dobór okoliczności na rzucanie miłych słówek. Rozprostował ręce nad głową, przeciągnął się w imię skończonej przerwy. Coś w jego oku błysnęło, gdy zgodziła się na wspólne ćwiczenia. - Zasady....? - jęknął, bowiem nie lubił ich za bardzo sobie nakładać w kwestii ciskania zaklęciami. Musiał przyznać jednak jej rację - przydałoby się nakreślić granice. - Hm, skrzat narysuje wokół nas krąg, którego nie powinniśmy opuszczać podczas sparingu. - pstryknął palcami na pochylonego Sprytka, który od razu ruszył aby spełnić słowa swojego pana. Zanim podszedł do Silvii to się przed nią nisko ukłonił. - Moja propozycja to zero zaklęć defensywnych. Sama ofensywa i najwyżej fizyczne unikanie ataku. - podwinął rękawy koszuli do łokci, najpierw jeden, potem drugi, a na jego twarzy malowała się ekscytacja. Czekał aż Sprytek namaluje na trawie biały podłużny krąg z zaznaczeniem minimalnej odległości między walczącymi. - Bez ciskania w plecy i hm... wolisz do pięciu pierwszych trafień, do pierwszej krwi czy do utraty przytomności? - pozostawił w jej kwestii dobranie kilku innych zasad, skoro ich oczekiwała. On potrafił się do nich dostosować byleby się nie wycofała.
Nie znała go na tyle, aby wiedzieć, czy podobne zachowanie było naturalnym dla niego procesem, czy raczej uzależnionym bezpośrednio od cholera wie czego. nic jednak nie mogła poradzić, że jej reakcja była dosyć normalną jak na nią. Nie lubiła czuć się osaczona czy zmuszana do czegokolwiek. Zawsze wtedy stawiała na podobny sposób bycia, który miał być skuteczną ochroną przed wszystkim co złe. Nie zawsze faktycznie tak bywało, ale to już kompletnie inna kwestia, o której nie należało tutaj wspominać. Jej nerwy delikatnie zelżały, kiedy przeprosił za pomyłkę z imieniem, ale naburmuszona mina nie zniknęła całkowicie. Nie wymagajmy aż tak wiele. - Spoko - stwierdziła tylko, delikatnie kiwając głową, co i tak uznała za naprawdę wspaniały uczynek z jej strony. Jedna jej brew uniosła się ku górze, kiedy wspomniał o jej akcencie. Sama już dawno przestała go zauważać, kompletnie przyzwyczając się do dość nietypowego jak na wyspy brytyjskie sposobu wypowiadania się. Nie ukrywała tego, skąd pochodzi i nie zamierzała tego robić. Większość znajomych czy to ze szkoły, czy z quidditchowego boiska wiedziała, że jest Włoszką. Przestali nawet już zwracać uwagę na to, że czasami źle akcentowała jakieś słowa, przedłużała spółgłoskę zamiast samogłoski, czy po prostu nie do końca poprawnie wypowiadała je, bo jej język nie mógł się do tego przystosować. Zapomniała już, jak to było, gdy ktoś zwracał na to uwagę. - Nie słyszałam tego od naprawdę długiego czasu. - stwierdziła nie wiedzieć czemu. A może powinna puścić tę uwagę mimo uszu? Może byłoby to bardziej rozsądne, ale czasu cofnąć nie mogła. Odruchowo spojrzała na skrzata, który zaczął otaczać ich okręgiem, którego nie należało opuszczać podczas pojedynku. Zafascynowana oglądała tworzącą się białą linię na ziemi dopiero po dłuższej chwili przenosząc spojrzenie znów na swojego konkurenta. Nie spodziewała się propozycji pominięcia zaklęć defensywnych, choć perspektywa ta była naprawdę intrygującą. Nic nie mogła poradzić na to, że nim w ogóle ich starcie się rozpoczęło, czuła małe podniecenie na myśl o tym, jak się potoczy. I jeszcze możliwość decydowania o tym, kiedy ten sparing się zakończy... Nieświadomie przygryzła dolną wargę rozważając wszystkie możliwości tego, jak to się skończy. Zapewne niepomyślnie dla niej. Ale miała też ogromną nadzieję, że może jednak zawalczy ze swoim losem. Wyzwanie zostało rzucone, więc nie zamierzała odpuszczać. – Może nie tyle do utraty przytomności, co do momentu, kiedy uznasz przeciwnika za nie zdolnego do walki. – zaproponowała, po czym szybko przypomniała sobie o czymś cholernie dla niej istotnym. – I bez łamania kości, wtedy mój sezon quidditchowy byłby zrujnowany – a na to sobie pozwolić nie mogła. Dopiero co zaczęła osiągać poważne sukcesy, perspektywa grzania ławy na najbliższych meczach nie napawała optymizmem. Chyba należało zająć odpowiednie stanowisko, nim głupota tego pomysłu dotrze do niej w pełni. - To co, zaczynamy? Czy pragniesz coś jeszcze ustalić?
Reakcje dziewczyny sprawiały, że ta stawała się wyrazista, godna zapamiętania. Póki z nią nie porozmawiał to była jedną z wielu Puchonek z którymi nie miał zawartej żadnej konkretnej relacji. Dopiero po indywidualnej rozmowie mógł dopracowywać sobie jej obraz w myślach. Teraz już wiedział, że raz na zawsze będzie pamiętać jej akcent. Nigdy jej nie przeoczy i być może rozpozna jej głos w tłumie ludzi. Na końcu języka miał propozycję, że jeśli wygra (a oczywiście, że tak się stanie) to żeby go nauczyła kilku zwrotów we włoskim języku. Przecież musi się katować tym brzmieniem, cierpieć, wywoływać złe noce, ale tylko po to, by chociaż przez sekundę poczuć się jak dawniej, gdy miał u boku tego, który był sensem jego życia. Uniósł brwi, gdy mówiła o zaniechaniu łamania kości. Nie planował tego robić, ale skoro okazało się to dla niej ważne to skinął głową na znak, że pamięta. - W razie czego skrzat zorganizuje odpowiedni eliksir. - rzucił w jej kierunku aby była spokojniejsza, choć już czuł pod skórą ekscytację, ba... podniecenie na samą myśl, że zaraz zaczną ciskać w siebie zaklęciami i będzie mógł robić co zechce (no prawie) bez obaw, że jeśli pojawi się publika to wraz z nią kłopoty. - Hm, możemy zaczynać, ale... będę miał po wszystkim do ciebie drobny interes. - poprawił rękawy koszuli, stanął w odpowiednim miejscu i wykonał czarodziejski ukłon - najpierw przesunął różdżkę tuż przed swoją twarz, a następnie zamaszystym acz bardzo precyzyjnym gestem przesunął ją po przekątnej, w kierunku murawy, na której stali. Przyjął odpowiednią pozycję - wyuczoną rzecz jasna, co dowodziło, że jego zainteresowanie sparingami magicznymi miało wysoki poziom. Uśmiechnął się kącikiem ust i gdy Sprytek dał znak, mogli rozpocząć akcję. Nie czekał, nie zwlekał, nie pozwolił się jej namyślić, przygotować, po prostu wykonał zamaszysty gest różdżką posyłając w kierunku jej nóg dwa zaklęcia naraz. Jedno bryznęło bardzo blisko niej, a drugie - "Fallo" miało w nią wsiąknąć jak woda w gąbkę. Nie stał w miejscu, przesuwał stopami po murawie i nie odrywał od niej pięt, ale też miał non stop wyciągniętą dłoń przed siebie gotów parować zaklęcia swoim arsenałem. Nie wyciągał ciężkiego kalibru na sam początek, najpierw trzeba było na nowo rozgrzać mięśnie. Świśnięcie zaklęcia przecięło powietrze, gdy tuż obok jej ucha posłał "Cerusiam" - rzucił je po to, aby dziewczynę zestresować a nie trafić, więc niejako spudłowanie było jego zamiarem. Nie odrywał od niej wzroku, wpatrywał się w nią, w jej różdżkę niemalże palącym wzrokiem. Wsłuchiwał się i napawał w dźwięk mknących zaklęć. Kochał ich melodię i blask, nawet jeśli trafiały wprost w jego ciało.
co robi Fallo:
FALLO Mąci przeciwnikowi w głowie tak, że gdy ten próbuje ruszyć prawą ręką, rusza zamiast tego lewą. Zamienia kierunki jego poczynań.
Dla wielu była kompletnie pomijaną, nierozpoznawalną na korytarzach osobą. I nie miała kompletnie nic przeciwko temu. Nie potrzebowała skupiać na sobie oczu i uwagi tysięcy ludzi, aby czuć się w jakikolwiek sposób ważną. Dla niej istotniejsze było to, co robi i aby ludzie pamiętali właśnie o tym. Nie musieli pamiętać jej twarzy, mogła być jedną z wielu puchonek. Nie wiedziała jednak, że głównie ze względu na swój akcent, stała się w jakiś sposób interesującym obiektem dla Finna. Gdyby tylko o tym wiedziała, zapewne mocno by się zdziwiła. Bo nie sądziła, że jest to taki szczegół, który na kimkolwiek mógłby zrobić wielkie wrażenie. Jak widać, świat się zmienia i wiele rzeczy dla Włoszki wciąż pozostawało niezrozumiałym. Gdyby tylko wiedziała, jaką propozycję pragnął jej złożyć, zapewne wybuchnęła by śmiechem tak czystym i dźwięcznym, jak to tylko możliwe. W normalnych okolicznościach nie miałaby z tym kompletnie żadnego problemu, aby nauczać kogoś swojego ojczystego języka. Teraz? Zapewne złośliwe tylko i wyłącznie by tego nie zrobiła. Aby pokazać mu, że jednak poczuła się w jakiś sposób urażona jego zagraniem. Nie było jednak na to czasu. Należało rozpocząć pojedynek i dopiero, jak wszystkie zasady zostały ustalone, żołądek podjechał Valenti do gardła, skutecznie uniemożliwiając jej odpowiedzenie. Pokiwała tylko głową, próbując przełknąć gulę, która nie wiadomo skąd się znalazła tam, gdzie być nie powinna. -Drobny interes? Powinnam się bać? - zapytała jeszcze, lekko unosząc jedną brew, po czym ruszyła w kierunku wyznaczonego przez skrzata miejsca, gdzie powinna ustawić się, aby rozpocząć pojedynek. Nie ma co ukrywać, strach zaczął nawiedzać jej ciało, bo uświadomiła sobie fakt, że to się dzieje naprawdę. Wzięła głęboki wdech, który zazwyczaj pomagał jej w uspokojeniu nerwów tuż przed tym, jak miała wsiąść na miotłę i rozpocząć kolejne, cholernie ważne spotkanie na boisku. Tym razem ta czynność ponownie miała zbawienne działanie, bo po chwili poczuła się nieco spokojniej. Starała się przyjąć podobną pozycję do tej, którą prezentował sobą Finn. Ukłoniła się, równie sztywno co on. Nie miała czasu na jakiekolwiek przemyślenie swoich działań. Nim zdążyła cokolwiek zrobić czy choćby pomyśleć nad zaklęciem, którego powinna użyć, jej przeciwnik już działał, oczywiście niewerbalnie. Zaklęcia jedno za drugim świsnęło obok niej, tym samym rozszerzając źrenice dziewczyny. Jedno ugodziło prosto w jej ciało, a ona poczuła się... dziwnie. Czy wcześniej miała w ogóle możliwość oberwać podobnym zaklęciem? Zamrugała, adrenalina zaczęła krążyć w jej żyłach. Podniosła lewą dłoń, aby rzucić zaklęcie w kierunku Finna, ale zamiast tego do góry poszła prawa, bezbronna ręka. Skonsternowana wpatrywała się w nią, nie rozumiejąc o co tutaj chodzi. Czyli o to chodziło w tym zaklęciu... Nie łatwym było zmuszenie się do tego, aby myśleć o prawej ręce, kiedy tak naprawdę chciała poruszyć lewą, tą, która zawsze jej służyła przez te lata. W końcu jednak zdołała odpowiednio wycelować w przeciwnika różdżką i rzucić zaklęcie. - Incarcerous! - ale wiedziała, że prawdopodobnie nie zrobi ono na nim kompletnie żadnego wrażenia. Z takim poruszaniem się z jej strony, na pewno zdążył się odpowiednio przygotować. A ona musiała nauczyć się na nowo posługiwać własnym ciałem.
Spoiler:
INCARCEROUS - Urok, który powoduje wypuszczenie z różdżki lin krępujących ofiarę i duszących ją.
Nic nie odpowiedział na to zaczepne pytanie czy powinna się bać. Zaiste, czas na sparing a nie pogaduszki. Koncentrował się już na obieraniu swoich opracowanych taktyk, w pamięci przysuwały się różnorakie inkantacje, których mógłby użyć w różnych kombinacjach. Finn stawiał na szybkość i mobilność, nie zatrzymywał się w miejscu dłużej niż czas wyczarowywania zaklęcia, a miał w tym cel chociażby minimalnie tym rozpraszać przeciwnika wszak ten mógłby mieć problem z trafianiem w ruchomy cel. Widać było po nim, że ćwiczy rzucanie zaklęć. Ta pewność siebie wylewała się z jego wyprostowanej postawy, gestu nadgarstka i sposobie jak mocno zaciskał palce na różdżce. W oczach tkwiła zaś pasja, zdradzał się tak bardzo swoim zamiłowaniem do bycia jak najlepszym w tej dziedzinie. Karmił swoją manię na punkcie bezpieczeństwa, non stop ćwiczył, aby mieć pewność, że potrafi obronić siebie, kogoś bliskiego i od razu wyeliminować wyimagowane zagrożenie nawet z użyciem szkoły czarnomagicznej. Liczyła się skuteczność, efekt, osiągnięcie celu a droga ku temu warta była każdej ceny. Przyglądał się dziewczynie z zawziętością; zdziwił się, że nie uniknęła pierwszego ataku... zupełnie jakby nie spodziewała się, ze on nadejdzie dokładnie w tej samej sekundzie. Gdy próbowała odnaleźć się w sytuacji ciskał pomniejsze zaklęcia tuż obok jej ciała, aby ją zestresować jeszcze bardziej i tym samym wpłynąć na jakość i prędkość rzucanych czarów. Czekał na jej odpowiedź i gdy wykrzyczała zaklęcie, zdążył cofnąć się o krok, jednak wiązka trafiła w jego jedno udo. Od razu liny zacisnęły się na jego nogawce, zaczęły wrzynać w skórę, a sam Fin zaskoczony takim obrotem spraw zaśmiał się lekko i zamiast się od razu uwolnić rzucił zamaszyste zaklęcie celując w ziemię tuż przed sobą. - Lupus Palus - niewerbalna siła zaklęcia wytworzyła przed nim rozmazaną acz silną kopię wilka. - Przewróć. - nakazał ostrym tonem, a wilk przykleił się na moment do chodnika, naprężył swoje hologramiczne cielsko i rzucił się szarżą w kierunku Silvii aby ciężarem swojego ciała przewrócić ją na ziemię i oczywiście od razu ją przy niej przytrzymać. Gdy wilk zajął się Silvią Finn rzucił na liny zaklęcie - Embracio - i nieśpiesznie wyswobodził kończynę. Uśmiechnął się widząc wilka, z którym wielokrotnie miał przyjemność ćwiczyć w swoim pokoju treningowym. Ciekaw był czy Silvia się go spodziewała.
zaklęcia:
EMBRACIO Rozluźnia, np. więzy. LUPUS PALUS Tworzy realistyczny hologram wilka, który posiada siłę fizyczną i jest w stanie wykonywać polecenia czarującego. Może zrobić poważną krzywdę przeciwnikowi. Hologram utrzymuje się do 3 postów fabularnych.
Ciężkim było odnaleźć się w ten niecodziennej dla niej sytuacji. Nie była przyzwyczajona do tego, aby ktoś bezpodstawnie ciskał w nią zaklęciami, tylko po to, aby faktycznie sprawić jej ból. Nie przywykła do tego rodzaju walk magicznych, bo w końcu skupiała się na innych aspektach magicznych. Nic więc dziwnego, że kiedy Finn trzaskał w jej kierunku kolejnymi zaklęciami, które miały za zadanie rozproszy jej uwagę i jeszcze bardziej zdekoncentrować, udawało mu się to wręcz wspaniale. Sama mogła zaledwie przez chwilę czy dwie cieszyć się z faktu, że jej zaklęcie osiągnęło cel. Dla niej i tak było to dużym wyczynem, bo już po pierwszych ruchach różdżki, jakie wykonywał puchon, można było zauważyć, że nie jest kompletnym nowicjuszem. Pewność siebie Włoszki ulatywała coraz mocniej i mocniej. Adrenalina buzowała w jej żyłach, jednak zaczynała ją bardziej paraliżować, niż wprawiać w większy ruch. Niespokojne myśli kłębiły się w głowie, a ona coraz bardziej nie była w stanie ich uporządkować i tym samym pozwolić sobie na to, aby wyprowadzić jakieś dobre zaklęcie. Wszystko to trwało sekundy, może kilkanaście sekund. Wiedziała, co powinna zrobić, choć wcale to nie było łatwym. Pierwsze co, to zmusiła się do tego, aby rzucić na samą siebie finnite by w końcu ten głupi czar zmieniający prawą na lewą stronę, przestał działać. Z zadowoleniem odnotowała, że czar zadziałał prawidłowo, co delikatnie podniosło ją mocniej na duchu. Przynajmniej nie była już sparaliżowana faktem, że myliły jej się ręce i nogi. Nie mogła jednak zbyt długo napawać nikłym sukcesem, jaki osiągnęła, bo po chwili zauważyła dziwne, nie do końca materialne zwierze, które szykowało się do skoku w jej stronę. W tym momencie już naprawdę bardzo żałowała, że zgodziła się na ten pojedynek, ale nie zamierzała się już teraz poddać. Honor nie pozwalał jej na takie działania. Postanowiła walczyć dalej. Wilk zaatakował ją, kłapiąc zębami tuż obok twarzy Włoszki i jednocześnie przewracając ją na plecy. Nawet nie myślała nad tym, co robi. Niewerbalnie rzuciła w jego kierunku zaklęcie Locomotor wibbly, dzięki czemu nogi dziwnego zwierzęcia zaczęły wariować i kompletnie ulec dezorientacji, niemal tak, jak wcześniej kończyny Valenti. Wilk skupiony na tym, co się z nim działo, przez chwilę zapomniał o niej. Nie zamierzała poddawać się więc najważniejszym było w tym momencie odpowiedzieć atakiem na atak Finna. Wycelowała różdżką w przeciwnika i niewerbalnie rzuciła zaklęcie poena inflicta. Może poważny ból głowy zaburzy pracę tego chłopaka? Bo w tym momencie zachowywał się jak wspaniała maszyna, nie do pokonania...
Zaklęcia zastosowane:
Finnite - coby mogła normalnie się poruszać
LOCOMOTOR WIBBLY Zaklęcie galaretowatych nóg, powoduje ich zwiotczenie, czym uniemożliwia chód, często również skazuje dotkniętą czarem osobę na upadek.