Chatkę zamieszkuje bardzo stara wiedźma Horbel, mająca zaledwie dziewięćdziesiąt osiem lat. Jak na swój wiek jest bardzo rześka i ruchliwa, a i może sprawia pozory kruchej starowinki jednak potrafi się bronić. Całe życie mieszka na uboczu i wydawać by się mogło była ponad sporami między wilkołakami i wampirami. Ten teren jest neutralny i jeśli masz dobre intencje to możesz przyjść do babulki na herbatkę z nutą amortencji.
Autor
Wiadomość
Fenrir Skarsgard
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.73 m
C. szczególne : Blady, szczupły, kruchy i delikatny. Blizny po ugryzieniu wilkołaka na brzuchu i plecach, wygląda tak jakby wilkołak chciał przegryźć go na pół; jedna, gruba blizna na przegubie nadgarstka, którą zakrywa bransoletką z łbem wilka. Tatuaż Runy Algiz (nie da się ukryć) widnieje na prawej dłoni między palcem wskazującym, a kciukiem.
Wspólne milczenie. To coś, czego brakowało mu w swoich skąpych relacjach z rówieśnikami. Właściwie z ludźmi. Unikał ich. Tworzył wokół siebie mur i nie spodziewał się, że on sierota, niezbyt majętny, niezbyt znany, niezbyt lubiany, ani niezbyt normalny, zaprzyjaźni się z Hanael Whitelight. To była taka cicha relacja, jakby rozumieli się bez słów, a rozmowa nie zawsze była im potrzebna. Być może milczenie goiło ich wszystkie niedomówienia i trudy tego świata, którymi zostali obarczeni; każdy na swój sposób. Twierdził, że nie potrzebował rodziny. Wiedział, że wszystko prędzej czy później się rozpadnie. Takie było życie, ale głównie wierzył w swoją klątwę. Każdy, kogo za bardzo kochał, nagle odchodził. Chociaż nie pamiętał swoich rodziców, to pomyślał, że tak musi być, ponieważ dziadek nie dawno go opuścił. Nie miał za wielu znajomych, ale bardzo się cieszył, że jednak są takie osoby w jego życiu. Właściwie jak przybrane rodzeństwo. Nie za bardzo wiedział, na czym polega mieć rodzinę, ale myślał, że chyba na tym na wzajemnym wsparciu i dobrym samopoczuciu, które towarzyszyło mu, kiedy przebywał z Hanael. To on chciał robić za obrońcę, jak to młody mężczyzna, ale zawsze jakoś wychodziło, że to on był ich pluszakiem, maskotą, zwierzątkiem, o które należało się troszczyć. Nie chciał być ofiarą, ale ludzie chyba już go tak postrzegali, może nie Hanael. Przy niej czuł się dobrze. - Grrr... - Wyszczerzył zęby i zrobił bardzo poważną minę. - Hau, hau... - Właściwie powiedział, dając w ten sposób do zrozumienia, że ma racje i jest miłym psiakiem. - No wiesz, ale ciężko się ze mną dogadać w tej drugiej postaci. - W tej też nie był przecież jakiś gadatliwy. Chociaż wiedział, że obydwoje nie potrzebowali słów, a ich cisza nigdy nie była niekomfortowa, ani zła. Również tęsknił za nią, zwłaszcza ostatnio. Potrzebował dużo ciszy, ale nie w samotności. W samotności przychodziły różne myśli i uczucie, czasami niosły ze sobą ciężki ładunek emocjonalny, ale nie chciał o tym rozmawiać. Pragnął ciszy i obecności krukonki. Wiedział, że ta go zrozumie. Zawsze rozumiała. Pozwalała mu być sobą. Ponownie oddali się pracy w skupieniu, a następny etap wymagał większej uwagi. Umieścił włókno z grzywy abraxana na zdjęciu przyjaciółki i chciał się zabrać za zszywanie krańców laleczki, jednak nie zrobił tego. Udawał jeszcze, że coś poprawia, ukradkiem spoglądając na Hanael, która zaczęła recytować inkantacje. Szło jej całkiem nieźle, nawet jeśli nie była zbyt dobra w robótkach ręcznych — starała się. Dobrze, że postanowił zaczekać, zauważył, że Whitelight była w potrzebie. Nitka jej się skończyła, a on już wcześniej to zauważył, nawet kiedy skierowała do niego słowa inkantacji, wiedział, co musi zrobić. Pomóc, tak też zrobił. Miał wolne obie dłonie i nie, nie był jasnowidzem. Uśmiechnął się do dziewczyny, która kończyła zszywać swoją laleczkę i zabrał się za swoją. - Qui accipit munera cordis. - Wypowiadał staranie, zszywając małą Hanael całkowicie nieprzypominającą Hanael. Zawsze miał dobry węch, przez to nie lubił tych mocnych perfum, przeróżnych dziwnych zapachów. Drażniły go, a zwłaszcza jakieś kadzidełka, które wiedźma Horbel intensywnie paliła. Te wszystkie zapachowe cuda zaczęły gryźć go w gardło, przez co jego inkantacja zaczęła brzmieć jak lekkie powarkiwanie. Kontynuował, starając się nie wybić z rytmu, coś czuł, że musiałby powtórzyć cały ten proces od nowa, jeśli tak by się stało.
Laleczki vodoo były kolejnym tematem, którego nie mógł ominąć, spędziwszy dwa miesiące w Nowym Orleanie. Nie chodziło już o sam pijar tego miejsca oraz o to, że miasto te żyje na tego typu atrakcjach. Mężczyzna od samego początku wyjazdu zafascynowany był odmiennością magii tego miejsca. Jako ktoś, kto nigdy nie specjalizował się w żadnych pieczęciach, ani rytuałach, to miejsce codziennie zaskakiwało go czymś nowym i wyjątkowym. Jeszcze bardziej sobie uświadomił jak mało wiedział o magii, tym bardziej czarnoksięskiej, w której podobno był specjalistą – zaś na drugim krańcu świata napotkał się na rytuały, o których słyszał pierwszy raz w życiu, a nie były niczym nowym, wręcz odwrotnie. W poszukiwaniu dalszej mocy i wiedzy, Lola zaprowadziła go do chatki, gdzie stacjonowała pewna sędziwa wiedźma, oferująca swoją pomoc przy stworzeniu laleczki vodoo. Będąc już w klimatycznym domku, mężczyzna uświadomił sobie jak mocno to miejsce było popularne, tym bardziej wśród uczniów Hogwartu. Rozpoznał kilku z nich, postanowił jednak się nie mieszać między nimi, mając nadzieje, że żaden z nich nie rozpozna w nim dawnego nauczyciela zaklęć. Pomimo bycia opiekunem, tego dnia chciał pozostać bardziej anonimowy. Musnął opuszkami palców magiczną broszkę, którą trzymał zawieszoną na łańcuszku. Był to dla niego wciąż niezbadany artefakt, znał jego działanie, lecz w żaden jeszcze sposób go nie próbował badać czy opanowywać. Póki co, wystarczyło mu ujarzmienie dodatkowej potężnej magii, którą Gwiazda Południa miała w sobie. Gdy przyszło mu zdecydować, kogo laleczkę chciał zrobić, zdecydował się na samego siebie. Głównym kandydatem w jego głowie była oczywiście pewna ruda Lanceley, zaistniał jednak problem – nie miał żadnego jej zdjęcia, nie był też przekonany, czy chciał ją narażać na nieznany mu jeszcze efekt, bez jej wiedzy. Wybrawszy własne zdjęcie, przystąpił do kolejnego etapu, czyli przygotowanie materiału samej laleczki. Usłyszawszy o efektach każdego z nich, zdecydował się na włókno z szyi lunaballi, będąc ciekawym jak to się skończy. Jako, że miał wciąż różdżkę w stanie niemal agonalnym, ograniczył się w pełni do dłoni, którymi tworzył niewidzialne wzorki w powietrzu, będąc w rzeczywistości inkantacją Diffindo, zaklęcia, którym miał się posłużyć. Nasączył następnie własne zdjęcie nieokreślonym eliksirem, by następnie przejść do inkantacji nieznanego mu zaklęcia. - Qui accipit munera cordis. Jak się okazało, do tejże interakcji lepiej mieć różdżkę – jak jeszcze za pierwszym razem mężczyzna zawahał się przy inkantacji, co skończyło się buchnięciem błękitnym ogniem, tak za drugim razem i trzecim był pewien, że wymawiał to w odpowiedni sposób. Przy trzecim gniew powoli zaczynał opanowywać jego umysł, jego dłonie pobielały od gorąca, którym zaczęły emanować w wyniku złości mężczyzny. Policz do dziesięciu… Uspokoiwszy się, zaklęciem oczyścił twarz, która była cała w popiele i smole. Podszedł i czwarty raz, który wreszcie był tym udanym, wedle opinii staruszki, niektóre szwy były jedynie nieco krzywe, ale tym Reed się już tak nie przejmował. Miał już przejść do kolejnego etapu tworzenia laleczki dla samego siebie, gdy nagle, odwróciwszy się, przed nim upadła dziewczyna w wyniku identycznego ognia, z którym on musiał się zmagać. - Uważaj na drzazgi – rzucił, podając jej dłoń, by mogła normalnie wstać. Była równie brudna na twarzy co on chwile temu, więc potraktował ją niepostrzeżenie chłoszczyściem. – Nie wiem co jest nie tak z tym zaklęciem, ale dopiero za czwartym razem mi wyszło. – Powiedział, jakby chcąc ją pocieszyć w tragedii i żeby nie rezygnowała z dalszego etapu tworzenia laleczki.
Hanael Whitelight
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 162 cm
C. szczególne : Jasne, niemal białe włosy, przeszywające spojrzenie
Chyba tylko jakaś magiczna siła pozwoliła na to, że te dwa betonowe mury trafiając na siebie, nie spowodowały kolizji, a wręcz przeciwnie, uchyliły przed sobą lekko bramy. Byli do siebie tak bardzo podobni pod różnymi względami, nawet jeśli ich osłony wybudowały się z tak innych powodów. Ona, z pełną rodziną, wypchaną skrytką w banku, bardziej znana, ze względu na swoje nazwisko, chociaż również niespecjalnie lubiana i nie do końca zrównoważona i on, otoczony tym samym murem, choć z innych powodów. Niby różni, a jednak tacy sami. Nawet wizualnie, gdyby nie kontrastujący kolor włosów, mogliby uchodzić za rodzeństwo. Zaginiony brat, którego nigdy nie miała... Chociaż sama nie była pewna, czy w istocie wie, czym tak naprawdę powinna być rodzina. Czy to możliwe, żeby Whitelight zrobiła się sentymentalna przy tej całej laleczkowej zabawie? Być może trochę, ale zacisnęła wargi w wąską kreskę, nie dając po sobie poznać myśli, które krążyły po głowie i skupiła się na pracy, która wymagała dokładności i precyzji. Nie chciała przecież, żeby coś poszło nie tak i w efekcie używania voodoo, zamiast złotych monet zesłała na Fenrira pchły, czy jakieś inne równie absurdalne "przyjemności". Hana nigdy nie lekceważyła Skarsgarda. Mogła w wygłupach przyrównać go do psiaka, w żartach podrapać za uchem, ale nijak nie miało się to do tego, jak go tak naprawdę postrzegała. Już sama klątwa likantropii powinna wzbudzać respekt, nie tylko w niej, ale przede wszystkim w innych. Białowłosa nie do końca rozumiała, czemu przyjaciel z tego otwarcie nie korzysta, sama pewnie dość jawnie obnosiłaby się z podobną przypadłością. Co innego jeśli chodziło o jej wymarzoną hipnozę... Pewne dary należało dogłębnie skrywać, bo tylko wtedy można było najlepiej z nich korzystać... Skinęła głową, zgadzając się z jego słowami i skupiła się na wykonywanej pracy. Jak widać niedostatecznie, bo nić skończyła się za szybko, pozostawiając niedoszyte fragmenty w szmacianej lalce, ale Fenrir szybko pomógł jej z nawleczeniem nowej nitki, dzięki czemu mogła dokończyć swoje dzieło. Zawiązała supełek, zaklęciem odcięła resztkę sznurka i spojrzała na swoją laleczkę krytycznie. Wyszło... No kiepsko. Ale wszystko można było jeszcze naprawić. - Jak na razie to jak jeden, do jeden. - stwierdziła wyciągając voodoo w kierunku twarzy Krukona, udając, że porównuje podobieństwo i uśmiechnęła się z rozbawieniem. Oby jemu wyszło lepiej... Dopiero teraz mogła zabrać się za nadawanie laleczce cech osobistych, dlatego szybko sięgnęła po czarną włóczkę, by z krótkich sznureczków utworzyć jego nienaganną fryzurę. Bardzo chciała to zrobić perfekcyjnie, dlatego w skupieniu przyklejała kolejne elementy, a kiedy skończyła, spojrzała ponownie na chłopaka, zastanawiając się co dalej. - Chcesz, żeby cię zrobić w okularach czy bez? - zapytała, doszywając szare koraliczki w miejscu oczu i szukając już odpowiedniego materiału na ubranie. A może bez ubrania? A może futro?
Podniosła rękę do twarzy i otarła powieki z sadzy. Starała się zrobić coś dobrego, a wychodziło oczywiście jak zwykle. Powinna skoncentrować się jeszcze mocniej na zadaniu i nie pozwalać sobie na rozproszenie. Ani tym bardziej na panikę. Nie podejrzewała, aby ktokolwiek miał zwrócić na nią uwagę - zaleta metaforycznego wcielania się w jeden z odcieni szarości - tym większe jej zdziwienie kiedy dostrzegła nad sobą rosłą postać. Przymrużyła oczy bowiem słońce za oknem świeciło prosto na głowę mężczyzny przez co jego twarz owiana była cieniem. - Drzazgi? Jakie drzazgi? - zapytała mało mądrze i widząc, że oferuje jej pomoc skorzystała z jego pomocnej dłoni… chwila, czemu ta dłoń jest metalowa i chłodna? Zachłysnęła się powietrzem, cofnęła barki napinając przy tym łopatki, a jej palce zadrżały. Podniosła się do pionu, wydukała schrypnięte i ciche podziękowanie i usilnie starała się nie patrzeć na jego dziwną rękę. Jako, że wychowała się w tym kraju i została jej wpojona tolerancja i wyrozumiałość na wszelakie dziwactwa mogła dosyć prędko oswoić się z jego ręką i oczywiście od razu przestać oceniać go przez pryzmat tej protezy. Biedny mężczyzna! W końcu podniosła wzrok, aby przyjrzeć się miłemu panu, ale słońce wciąż ją oślepiało więc ze skrępowanym uśmiechem przesunęła się nieco bliżej stołu, niby to po to, by strzępnąć stamtąd słomę, kawałki lnu i… drzazgi, przez co oczywiście jedna z nich wczepiła się w jej palec. Sama dziewczyna poczerwieniała jak piwonia nie tylko z tego powodu ale też od zaklęcia, które omiotło jej buzię. Nie miała pojęcia skąd nadszedł ten czar więc oczywistym jest, że w odruchu trochę podskoczyła zaskoczona taką interwencją. W świat poszło kolejne niezdarne podziękowanie i w końcu mogła podnieść na niego wzrok i przyjrzeć się mężczyźnie. Nie kojarzyła go z prostego powodu, w Hogwarcie uczyła się raptem rok i nie znała poprzednich nauczycieli. Jak tylko omiotła wzrokiem jego twarz jej serce wybiło się z rytmu, a w policzki uderzyła fala gorąca. Na brudne pantalony Merlina! Ma przed sobą pół wila z metalową ręką! Źrenice Bons rozszerzyły się na widok cudownych rysów twarzy mężczyzny, które aż prosiły się o aktywne skomplementowanie najlepiej z pomocą opuszek palców. Zakręciło się jej w głowie. Mam chłopaka! Mam chłopaka! Nie patrz tak na tego pana… cholera, Bons, masz chłopaka! Boyd, myśl o Boydzie. W jej oczach mignął zachwyt zmieszany o dziwo z paniką. Przez tę reakcję jej siedemnastoletniego ciała nie do końca usłyszała co mężczyzna powiedział. Uśmiechnęła się z zakłopotaniem mając nadzieję, że nie zadał jej pytania. Uciekła wzrokiem i podniosła palec nieco wyżej, aby przyjrzeć się zaróżowionemu miejscu gdzie wlazła drzazga. Kątem oka zerknęła na stanowisko mężczyzny, który najwyraźniej tworzył laleczkę tuż obok niej a ona tego nie zauważyła. - Uhm, dobrze, że można zacząć robić laleczkę od nowa. Och nie! A co jeśli zrobiłam właśnie krzywdę Bodyowi kiedy laleczka wybuchła?! - nagle podniosła głos (!), jej oczy przesłonił autentyczny strach. Dopadła do swojego plecaczka i wyciągnęła nerwowymi gestami wizzengera, aby od razu napisać do chłopaka czy wszystko z nim w porządku. Była zmieszana. Aparycja tego pana obok była przytłaczająca, nie mogła się skoncentrować. Wróciła do stolika i próbowała posprzątać bałagan. - Nie jest pan z Luizjany. - oznajmiła ni stąd ni zowąd, a przecież nie było to takie ważne. Nie mogła się oprzeć, aby nie zerknąć na jego twarz, na te cudownie zakrojone usta, gładkie i szerokie policzki, a te oczy… to była tortura. Myślała, że pół wile to blondyni, musiał zatem przefarbować włosy. I tak wyglądał oszałamiająco i niestety jej spojrzenie zdradzało zdecydowanie zbyt wiele. Nerwowo sięgnęła po nowy kawałek materiału i element włókna.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Tak naprawdę nie miał najmniejszego nawet pojęcia, dlaczego postanowił zajmować się czymś, co według niektórych z pewnością powinno zostać zakazane. Nie miał pojęcia, skąd dokładnie wzięła mu się myśl, żeby tutaj przyjść i przekonać się, czy jest w stanie zrobić coś, co zmieni życie Finna. Nie wiedział nawet, skąd właściwie mu się to wzięło i dlaczego tak mocno chciał jakoś na niego wpłynąć, dlaczego chciał zrobić coś, co przyniesie mu ukojenie. W końcu nie zachowywał się tak, jak wtedy, za pierwszym razem, nie obserwował u niego kolejnych szaleństw i porywów, nie dostrzegał u niego zachowań, które mogłyby prowadzić do jakiegoś zrywu, jakiego żaden z nich by nie chciał. Jakich nikt tak naprawdę nie chciał i od których raczej się uciekało. Wydawało mu się już od jakiegoś czasu, że chłopak stał się zdecydowanie spokojniejszy, może szczęśliwszy, aczkolwiek nadal istniało wiele powodów, dla których chciał być blisko niego i dla których chciał mu pomagać, tak po prostu. Obserwował nieco z boku, a jednocześnie uczestnicząc w tym, przemianę, jaka zachodziła w Finnie i był coraz ciekawszy tego, dokąd ona może zaprowadzić. Chciał również osłonić go przed problemami, jakie mogły go jeszcze pierdolnąć i z tego też powodu grzebał sam w przyszłości, prosząc się o to, by przez nią cierpieć, by znosić ze sporym trudem to, co przynosiła, godził się na to, by przy okazji oberwać, jeśli to miało coś zmienić. To wcale nie dlatego, że ktoś zaczął na niego naskakiwać, po prostu czuł się za wiele spraw odpowiedzialny, a fakt, że chciał spędzać czas z Finnem, miał tutaj dodatkowe znaczenie, ale gdyby ktoś zechciał, żeby mu to wszystko wyjaśnił, pewnie jedynie wzruszyłby ramionami na znak, że nie ma to żadnego znaczenia i właściwie nie ma sensu się nad tym zastanawiać, jakoś mocno pochylać, czy robić cokolwiek takiego. W gruncie rzeczy sam również tego nie analizował, nie zastanawiał się nad tym, co się z nim dzieje, co sam czuje, nigdy nie robił podobnych rzeczy i może to dobrze, a może źle, nie miało to zbyt wielkiego znaczenia. To, co się w tej dokładnie chwili liczyło to to, że najwyraźniej jednak udało mu się osiągnąć sukces. Widział, jak kiepsko poszło Felinusowi, w końcu z laleczką zaczęło dziać się coś dziwnego, nic zatem dziwnego, że z jeszcze większym spokojem, ale i jakąś pierdoloną radością przyjmował to, że sam nie zjebał i miał się czym pochwalić, bez jakiegoś jęczenia, że znowu klasycznie zjebał. Nie miał jeszcze co prawda pojęcia, do czego doprowadził i jakie skutki będzie miało jego działanie, nie wiedział, jak się nad tym dokładnie pochylić, ale i tak uśmiechnął się nieco zaczepnie pod nosem, jakby chciał powiedzieć tej pieprzonej laleczce, że nie może go pokonać i chuj. Drgnął lekko, gdy zdał sobie sprawę z tego, że Horbel nadal na niego patrzy, a on zupełnie nie wiedział, o co może jej chodzić. Uniósł lekko brwi, jakby chciał zapytać wiedźmy, czy coś z nim nie tak, skoro się tak na niego gapi, jak jakaś jebana sroka w kość, ale ta albo świetnie udawała, że tego nie widzi, albo nie zamierzała mu niczego tłumaczyć. Zerknął jeszcze na nią kątem oka, ale nic się nie działo, a Felinus najwyraźniej faktycznie chciał stąd już pójść, co nie było wcale dziwne, w końcu wszystko się mu nieco pierdolnęło, a do chatki pchali się już kolejni chętni, więc po prostu za nim podążył. - Wyszło na to, że pewien margines błędu został zachowany - mruknął Max. - Szkoda, że ci nie wyszło, mam nadzieję, że nic jakoś srogo nie pierdolnie - stwierdził jeszcze, bo chyba najgorzej byłoby zrobić coś z myślą o kimś ważnym, a potem przekonać się, że tak naprawdę sprawiło mu się tylko więcej bólu i problemów, niż się chciało. To było dopiero niezłe gówno, ale był pewien, że chłopak sam sobie z tego zdaje sprawę. Z tego też powodu jedynie pokiwał głową na znak, że mogą już stąd spierdalać, nie musieli tutaj przesiadywać, nie było takiej konieczności, mogli zdecydowanie zająć się innymi, może nieco przyjemniejszymi, a na pewno mniej pojebanymi, sprawami.
z.t x2
______________________
Never love
a wild thing
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Chatka na jednej nóżce okazała się nie mieć nóżek wcale, a do tego wcale nie była z piernika. Za to, jak przystało na wiedźmie lokum, była doskonale wyposażona nie tylko w przybory do tworzenia laleczek voodoo, ale i całą gamę akcesoriów, które Morgan-tymczasowej-mistrzyni-eliksirów mogły się bardzo spodobać (bo w swoim nieco mniej abstrakcyjnym wcieleniu pewnie nawet nie zerknęłaby w kierunku jakichkolwiek naczyń). Horbel znajdowała się w swoim domku i z otwartymi ramionami zapraszała wszelkich gości, a tym razem okazało się nimi dwoje Gryfonów. Nie wyglądała na szczególnie zdziwioną, gdy dziewczyna zapytała ją o udostępnienie eliksirowarskich przyborów i miejsca, być może rozpoznając w oczach Davies główny powód jej wizyty. Czy goście nastawiali się na wspólne tworzenie laleczek voodoo? W którymś momencie na pewno. Ale jeszcze nie. - Jakkolwiek to zabrzmi, spotkałam na cmentarzu tutejsze bóstwo. - skrzywiła się z zakłopotania i nawet nie liczyła na to, że Pro jej uwierzy. Jakie miał temu pobudki? Jasne, jako kapitan raczej była dotąd godna zaufania, ba, pewnie nawet ich przyjaźń mogła podpowiadać, że nie w głowie miała jakiekolwiek kłamstwa, a jednak wakacyjny wyjazd mógł trochę jej zamieszać w sposobie myślenia i przekonać do najbardziej nierealnych przekonań. A może coś było w tej rozbitej whisky? - Chcę sprawdzić, czy jestem przeklęta. Masz pojęcie, że jest mikstura od tego? - sama nie mogła się temu nadziwić, a przecież była aktualnie królową eliksiziarzy i cesarzową kociołka. Czy aby nie zasypała McGregora zbyt dużą ilością odrealnionych wymysłów? Ha, coś czuła, że szaleńczy taniec dopiero się zaczynał. Skorzystała z pomocy wiedźmy, ustawiła kociołek na ogniu, zadbała o pierwsze składniki, zaczęła łączyć je ze sobą jeszcze poza naczyniem. Wyglądała, jakby rzeczywiście miała jakiekolwiek pojęcie na temat tego, co wyprawiała. A przecież na co dzień była z eliksirów takim młotem, że Dear, czy Bloodworth jedynie kręcili głowami, o ile w ogóle zwracali już uwagę na jej bzdurne pomysły, czy praktyki.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Nie pomylił się. Od kiedy tylko znalazł się w tej starej chacie na mokradłach, wiedział doskonale, że coś może się wydarzyć. Już od jakiegoś czasu czuł, że ciągnie go na bagna, że powinien tutaj szukać odpowiedzi i dokładnie tak się stało. Przypomniał sobie ten dzień, kiedy razem z Felinusem postanowił przyszykować laleczki voodoo, kiedy cały czas wydawało mu się, że stara wiedźma Horbel patrzy na niego nieco uważniej, jakby próbowała się czegoś w nim doszukać, jakby była przekonana, że jest w nim coś, czego inni zobaczyć nie mogą. Max nie miał bladego pojęcia, o co dokładnie może jej chodzić i nawet teraz nie miał takiej pewności, ale na pewno się nie bał, nie czuł również, że powinien stąd uciekać, czy odrzucać jej pomoc albo robić cokolwiek podobnego. Nie wydawało mu się, żeby intencje czarownicy były złe, by chciała od niego czegoś, co można by spokojnie uznać za co najmniej dyskusyjne, aczkolwiek nadal nie miał bladego pojęcia, o co dokładnie może chodzić, jak również nie wiedział, co go czeka. Mógł oczywiście spróbować to wszystko zignorować, odrzucić, powiedzieć coś o tym, że inni niewątpliwie będą się o niego martwić albo wymyślić jakąkolwiek inną wymówkę, ale naprawdę nie był przerażonym dzieckiem, a od czasu rozmowy z profesor Albescu zdawał sobie sprawę, że ostatnią rzeczą, jaką w ogóle powinien robić, to zasypywać gruszki w popiele. Może miał pewne obawy, bo kto by ich ostatecznie nie miał, ale nie zamierzał z tego powodu zachowywać się jak rozhisteryzowany trzylatek. - Zatem, herbata? - rzucił, chyba w formie powitania, uśmiechając się lekko, kącikiem ust. Nie wyglądał, jakby miał uciekać z przerażenia, czy robić coś podobnego, a nawet jeśli istniał w jego głowie czy sercu cień obawy, wiedział doskonale, że jeśli tylko teraz wyjdzie, jeśli tylko postanowi zmienić swoje położenie, już nigdy nie dowie się, o co dokładnie chodziło z tym zaproszeniem, dlaczego został wysłany do niego list, dlaczego było coś, o czym wiedźma chciała z nim pomówić. Domyślał się, że nie chodziło o jego poprzednią bytność w tym miejscu, ani nie o laleczkę, którą naszykował, to było wręcz oczywiste i nawet nie brał tej możliwości na poważnie, traktują ją raczej jako dość zabawną możliwość, jaką można było między mity wsunąć. Niepokoiło go tylko to, że właściwie nikt nie wiedział, gdzie dokładnie się znajduje. Pamiętał doskonale, że wcześniej obiecywał innym, że nie będzie szlajał się Merlin raczy wiedzieć gdzie, ale kurwa, ta sytuacja była tak wyjątkowa, że nawet nie miał chwili na zastanowienie się nad tym, co dalej. Po prostu musiał wylądować tutaj, w tym miejscu, by zrozumieć, dlaczego krzaki do niego gadały, łeb mu pękał, a wizje robiły, co chciały. To znaczy - właśnie na takie odpowiedzi liczył, a nie na coś innego, chyba wierzył, że Horbel będzie w stanie wskazać mu rozwiązania niektórych sytuacji, może zakładał, że ma wiedzę większą od niego, może chodziło o coś innego, trudno było mu powiedzieć, ale tak czy inaczej, miał wrażenie, że właśnie trafił na jakiś punkt przełomowy w swoim życiu. I oczywiście - nikt o tym nie wiedział. Może tylko Cass coś podejrzewał, bo widział w końcu list, ale jak zawsze, Max znajdował się w czarnej dupie i już spodziewał się, że dostanie prawdziwy opierdol.
Inny czas niż powyższy Event. Poniższe posty MG są przeznaczone dla@Maximilian Brewer
Po pojawieniu się znikąd Maximiliana wiszący na ścianie zegar zawył skrzeczącym głosem "Gość przybył!!! BUTY ZDEJMIJ!" i nie przestawał skowyczeć dopóki warunek nie został spełniony. Dosyć osobliwe powitanie i póki co… jedyne. W chatce unosił się specyficzny zapach kadzideł i ziołowych mieszanek, a na półkach poupychane były puste ramki na zdjęcia oraz różnorakie tutejsze magiczne przedmioty. Nie brakowało statku w butelce, dogorywającej figurki Jeana Latiff czy przykurzonego fałszoskopu. W kącie okiennym zalęgło się parę dorodnuch ogników, nieustannie syczących między sobą. Z drugiego pokoju rozległ się dźwięk uderzania w coś, co pod wpływem takiego traktowania wydało z siebie przeciągły jęk. Kilka dłuższych chwil później do głównego pomieszczenia weszła starowinka mająca z grubsza około stu lat. Przygarbiona sylwetka, siatka zmarszczek na twarzy i przerzedzone siwe włosy okalające drobną buzię naznaczoną doświadczeniem i mądrością. Nawet na Ciebie nie spojrzała, a przeszła od razu do stolika z imbrykiem. - Buty waćpan zdejmie i wyciągnie mi spod komódki rękę Glorii. No raz raz, już. - ponagliła Cię gestem dłoni, abyś wziął się do roboty. W tym czasie zajęła się wysypywaniem do filiżanek mieszanki różnych ziół, podgrzewaniem wody i co ważniejsze wyciągnięciem siłą wieczka od imbryku. Po bliższych oględzinach dało się zauważyć w tym domu objawy ubóstwa. Krzesła nie wyglądały stabilnie, bujany fotel chichotał, szuflady w szafach były nierówno wsunięte, obraz mokradeł wisiał tylko na jednym zawiasie. Ręką Glorii schowana pod łóżkiem zaciskała się na wszystkim, co miało czelność ją dotknąć i nie chciała się odczepić nawet na chwilę. Tworzyła pręgi na skórze każdego śmiałka, ale o tym starowinka wydawałoby się nie mogła wiedzieć, prawda? Po kolejnych paru chwilach kobiecina przeniosła się na bujany fotel i wskazała pomarszczoną kościstą ręką średnio stabilne krzesło naprzeciwko. - Usiądźże skoroś się spóźnił, panie Orzechowski. Kazać tak babuśce czekać… no niemożliwe, niemożliwe. - potrząsnęła głową z niedowierzaniem i podniosła na Ciebie wzrok. Można zauważyć, że jedno z jej oczu to bielmo, a drugie do połowy tym zarażone. Kościstymi kłykciami przesunęła w Twoją stronę talerzyk ze starymi jak świat pasztecikami dyniowymi. - Jedzże, siły twoje ciało potrzebuje by widzieć dalej. Taki chudy to szczezniesz tak łatwo jak wiatr traktuje płatki dmuchawca. Sama skóra i kości. - westchnęła i sięgnęła sobie po kłębek wełny którym kontynuowała dzierganie czegoś co nie miało jeszcze jednoznacznego kształtu. - Orzechowski wie po co tu przylazł? Długo cię tu woła babuśka, długo i musiała babuśka wysłać dziecinę bo lat nie starczy by czekać na waćpana. - imbryk podskoczył niczym oparzony. Nikt w niego nie ingerował, a ten samodzielnie i pospiesznie nalał do filiżanek parującej wody będąc przy tym tak narwanym iż połowę wylał wokół.
______________________
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
A gdzież podziała się chęć przygody? Przecież każdy skrycie marzył o bycie porwanym na takie fascynujące zajęcie jak tworzenie prywatnej czarnomagicznej wersji barbie. Prawda? Na pewno! Może jedynie nie mówili o tym na głos. Poza tym przecież spytała, czy ma coś w planach. gdyby miała, z pewnością nie porwałaby jej tak ostentacyjnie, a jedynie zaczęła negocjacje… Ciągnąc w stronę mokradeł... - Przepis babci? Dwie szczypty soli i garść orzechów? - zaśmiała się, kręcąc lekko głową. - Możemy później spróbować zrobić według instrukcji babci, ale teraz zobaczymy, co tutejsza wiedźma ma do zaoferowania. Będę mogła powiedzieć ci, czy jest podobne - dodała, uśmiechając się szeroko do Krukonki. Zastanawiała się nad kupowaniem uniwersalnej i chciała to zrobić. Miała o tyle praktyczniejsze zastosowanie, że wystarczyło zawiązać na niej włosy "ofiary", żeby na kogoś czar zadziałał. Robienie laleczki od podstaw mogło wiązać się ze zrobieniem jej zupełnie pod konkretną osobę, a to utrudniało zabawę. Z drugiej strony, czy naprawdę stanowiło to taką różnicę? Mogły potraktować obecne wyjście, jako praktykę przed robieniem laleczek w Hogwarcie. - Uniwersalki zawsze mogą się przydać… Jedną i tak kupie - uśmiechnęła się szeroko, prowadząc dalej dziewczynę, aż w końcu dotarły pod chatkę, która swoim wyglądem nie zachęcała do wejścia. Nie zamierzała jednak okazywać, że widok jej się nie podoba, jeszcze Viola uznałaby, że się boi, a to było niedopuszczalne. Omiotła spojrzeniem okolice, starając się skupić, czy ktoś nie chowa się po bokach, za drzewami. Nawet nie wiedziała, dlaczego miałby ktoś się tam rzeczywiście chować, ale wolała się upewnić. - Wygląda jak opuszczony dom, a nie odwiedzany przez chętnych na zabawę voodoo… Wchodzimy? - spytała lekkim tonem i nie zerkając na odpowiedź po prostu podeszła do drzwi. Pchnęła je lekko i przekroczyła próg, rozglądając się na boki. Kiedy tylko wiedźma zaczęła prowadzić swoją lekcję, Lou przysiadła na podłodze, starając się wsłuchać w to, co kobieta mówi, a nie uciekać myślami do swojej babci. Jakże różniło się ich podejście, ale jednak ogólny sens był taki sam. Skupić się na tym, dla kogo chcesz robić laleczkę. Imię niech przepływa przez twoje myśli, jej wizerunek… Zdjęcie? Miały mieć ze sobą zdjęcie? Nieco zaskoczona sięgnęła do torby, aby wyjąć z niej wizbooka. Oby miał zdjęcia… Spojrzała na Violę, chcąc się upewnić, że ona ma dla kogo zrobić laleczkę, że też ma jakieś zdjęcie. - Nie wiedziała, że trzeba jakieś mieć ze sobą, wybacz - szepnęła do dziewczyny, z nieznacznym zakłopotaniem na twarzy. Zaraz też wróciła do słuchania poleceń wiedźmy.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Chęć przygody chęciami przygody, ale mimo wszystko wolała wiedzieć o tym, że ktoś zamierza ją porwać na tworzenie laleczki voodoo. Może zdołałaby się do tego jakoś przygotować? Nie miała pojęcia, co jest potrzebne do jej tworzenia. - Okay. Brzmi sensownie - stwierdziła, bo jednak mogły istnieć więcej niż jedna szkoła tworzenia laleczek voodoo. Nic nie stało na przeszkodzie, by zapoznały się z więcej niż jednym sposobem. Przynajmniej wtedy miałyby jakieś pole manewru i mogły sobie wybrać najbardziej odpowiadającą technikę. - Daj mi potem recenzję. Może też się skuszę - odparła, posłusznie depcząc za Moreau dalej na mokradła. Mruknęła jedynie potwierdzająco, gdy znalazły się przed małą i porośniętą leśnym runem chatką, która nie wyglądała jakby była zamieszkana. A przynajmniej po części. Z pewnością jednak były na miejscu. Lou nie miała co do tego wątpliwości, bo niemal od razu podeszła do drzwi, by pchnąć je i wejść do środka. Strauss jak zwykle podążyła tuż za nią. Przez dosyć małe okna nie wpadało zbyt wiele światła, przez co pojedyncza izba domku pogrążona była w tajemniczym półmroku, który nadawał jej jeszcze bardziej magicznej atmosfery. Sędziwa babulinka, która miała uczyć ich tajników tworzenia laleczek voodoo mówiła niezbyt donośnym głosem przez co Krukonka musiała się wsłuchać w jej słowa, gdy objaśniała do czego używa się laleczek i co jest potrzebne w procesie tworzenia ich. - Nie ma sprawy - odszepnęła do Loulou, gdy tylko okazało się, że muszą mieć przy sobie czyjeś zdjęcie. Nie była na to przygotowana. Chociaż... Ostatnimi czasy nie rozstawała się z notatnikiem, który otworzyła na jednej ze stron, gdzie widniało wetknięte pomiędzy kartki zdjęcie nieco starszego od niej czarodzieja. Chyba to była jedyna osoba, której laleczkę mogła zrobić bez wyrzutów sumienia. Wiedziała, że nie miałby nic przeciwko. - Dobra chyba mam... - mruknęła jeszcze po czym przeszła do wyboru odpowiedniego materiału. Babcia próbowała im tłumaczyć ich właściwości, ale i tak Strauss skończyła wybierając jakiś randomowy kawałek, który zaniosła do wolnego stanowiska. Zgodnie z instrukcjami położyła zdjęcie na ściółce, która nasączona była jakimś dziwnym eliksirem po czym umieściła na nim materiał, z którego miała wykonać laleczkę.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Zjawił się późno, ale chuj z tym, powiedzmy, że wcześniej zupełnie nie mógł. Bo i taka była, w pewnym sensie, prawda, chociaż może nie powinien o tym gadać na lewo i prawo. Zresztą, wszystko jedno. Rozejrzał się niepewnie, a później, skoro faktycznie polecenia były jasne, postępował zgodnie z nimi, zaczynając zastanawiać się, co się tutaj właściwie odpierdala. Uniósł lekko brwi, kiedy usłyszał, co właściwie ma zrobić, a później klęknął, żeby sięgnąć po rzeczoną rękę Glorii, skoro to miało mieć teraz jakieś znaczenie. Znajdował się w środku czegoś, co niewątpliwie było przygotowane od dawna i najwyraźniej na niego czekało, chociaż nie umiał zupełnie zrozumieć - czemu. Skoro nie tylko on tutaj przejawiał jakieś zdolności, a myślał, że chodziło dokładnie o to, to na jego miejscu mógł znajdować się przecież każdy. Znaczy, kurwa, każdy, kto był obdarzony darem jasnowidzenia, co oczywiście było nieźle pojebane, ale chuj już z tym. Zacisnął na chwilę zęby, kiedy zdał sobie sprawę z tego, jak kobieta się do niego zwraca. Tak również był zaadresowany list, który do niego skierowała, ale nie było w tym ostatecznie nic dziwnego. - Brewer - mruknął. - Proszę - dodał. Nie chciał, żeby inni zwracali się do niego nazwiskiem znienawidzonego ojca, nawet jeśli oficjalnie dokładnie właśnie tak się nazywał. Nie znosił tego i nie był w stanie zaakceptować takiego związku z rodzicem, którego chciał po ostatecznej próbie wymazać ze swojego życia już na zawsze. Nie bardzo wiedział, co ma ze sobą zrobić, zerknął niepewnie na jedzenie, ale potem w pełni skoncentrował się na tym, co wiedźma miała mu do przekazania, bo jak się domyślał, nie przyszedł tutaj tylko na jakąś pogawędkę o chuj wie czym, ale ze zdecydowanie poważniejszymi sprawami, ze zdecydowanie istotniejszymi kwestiami, których po prostu nie mógł zostawiać za sobą. - Powiedzmy, że się domyślam - stwierdził w końcu, a później ugryzł się w język, żeby nie mówić nic na temat tego, że znaki nie były zbyt wyraźne, czy coś podobnego. Nie chciał złościć kobiety, bo mimo wszystko wolałby wiedzieć, co się tutaj odpierdalało, a nie znajdować się na końcu nie wiadomo czego tak właściwie, więc po prostu siedział, tak jak mu kazała i obserwował ją, zastanawiając się, co dalej. Chciał poznać rozwiązanie tej sprawy, chciał się przekonać, co i jak, chciał wiedzieć, co ma właściwie robić dalej, a jednocześnie - nie chciał pytać, bo wydawało mu się, że to nie było za bardzo, kurwa, wskazane.
- Gdzie jest moja Gloria? Wyciągnął ją Orzechowski czy nie? - zapytała o swoją własność i wydawało się, że nie usłyszała prośby o używanie innego nazwiska. Nawet nie zareagowała, a kontynuowała dzierganie, huśtając się przy tym na skrzeczącym krześle. - No i…? Tylko się domyśla? Czemu nie je? Siada i zjada, to ważne żeby mieć siły jeśli chcesz zachować zdrowie będąc przy tym bramą do przyszłości. - zastawa kręciła się po drewnianym stoliku i czekała na ludzką atencję. W pewnym momencie kobieta podniosła wzrok i choć ledwie widziała obraz przed sobą to wydawać by się mogło, że przeszywa na wskroś swojego niecodziennego gościa. - Orzechowski powie babuleńce teraz czemu tak bardzo przeholował z ostatnim szperaniem w wizjach. Myśli, że babusia nie wie, co Orzechowski wyprawiał pod drzewem pensjonatu? Pogwałciłeś swoje dziedzictwo, chłopaku. - potrząsnęła głową i kontynuowała dzierganie wełny jakby wyrwała się z zawieszenia. - Najpierw przygotuj swoje ciało do przetrwania, a dopiero potem sięgaj po przyszłość. Orzechowski mógł zginąć tam, zapaść w śpiączkę i nigdy się nie obudzić. - ciężko stwierdzić skąd posiadała te informacje. Z drugiej strony w jej chatynce pochowane było wiele rozmaitych magicznych przedmiotów, a i sama wiedźma wydawała się bardzo doświadczona i niezwykle dobrze zaznajomiona z dziedzictwem jasnowidzenia.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Sarknął pod nosem, ale podał jej to, o co prosiła, chociaż wolał nie wnikać na chuj jej to było. Właściwie nie miał nawet pojęcia, czego faktycznie od niego chciała i dokąd mogło go to zaprowadzić. Znajdował się obecnie w miejscu, którego w ogóle nie znał, które było dla niego obce, które zdawało się być całkowicie niekompatybilne z nim samym, a jednocześnie miał wrażenie, tak jak wcześniej, że tutaj może zachować spokój. Łeb już go tak nie napierdalał, co więcej, nie było tutaj ducha, który wiecznie mu towarzyszył w Luizjanie, był sam. Tylko Cassian, ewentualnie, wiedział, dokąd mniej więcej poszedł. I może mógłby ich jakoś powiadomić, może mógłby coś zrobić, gdyby nie to, że obecnie Horbel przykuła już jego pełną uwagę, całkowicie odcinając go od tego, co ich otaczało. - To raczej nic nie dawało przez osiemnaście lat, więc teraz jedzenie ma nagle wszystko zmienić? - odpowiedział, nieco ironicznie. Nie był przekonany do własnego daru, a jednocześnie miał świadomość, że jest za niego odpowiedzialny. Za to, co się z nim dzieje, za to, co dzieje się z innymi. I właśnie dlatego milczał długo, kiedy wyrzuciła z siebie kolejne słowa, jakby poważnie je trawił. Nie wpadł w żadne oszołomienie, nie patrzył na kobietę, jakby ta opowiadała mu kłamstwa, nie patrzył na nią z miną, która miała świadczyć o tym, że jest przerażony. Raczej, cóż, raczej miał świadomość tego, że jeśli pewnego dnia przeholuje, to skończy w chuj źle. Przecież wiedział, że to, co mu ofiarowano, było również jego jebanym przekleństwem, z którym po prostu musiał żyć. Albo nie żyć, jeśli sobie nie poradzi, jeśli faktycznie okaże się, że nie jest w stanie nad tym gównem w żaden sposób panować. Widać było, że na długą chwilę popadł w rozmyślania, jednocześnie przekręcając w palcach pasztecik, którego nawet nie ugryzł. - Potrzebowałem odpowiedzi - powiedział w końcu. Nie wyglądał, jakby szczególnie mocno przejął się tym, że mógł faktycznie przegrać, że mógł faktycznie zapaść w sen wieczny, że mógł doprowadzić do sytuacji, w której już nic nie mogłoby zostać cofnięte. Istniała taka możliwość, to prawda, istniała szansa, że po prostu wszystko klasycznie by spierdolił, ale z drugiej strony, co inne miał zrobić? Musiał dowiedzieć się, co dalej, musiał się po prostu przekonać i nie był siły na to, żeby ktokolwiek go zatrzymał, żeby cofnął czas, żeby nakłonił go do tego, żeby po prostu przyjął do wiadomości pewne rzeczy, żeby się z nimi zgodził i na nie czekał. Po chuj był mu wtedy dar, którym został tak radośnie obdarzony? Odetchnął głęboko, unosząc spojrzenie na wiedźmę. - Nie miałem czasu szukać kogoś, kto pokaże mi, jak powinienem do tego podejść - dodał, uśmiechając się przy okazji kącikiem ust, krzywo, niezbyt elegancko. Nic go to nie obchodziło. Pytała, więc jej odpowiadał.
- Skąd myśli, że to nic nie dawało? Stoi waćpan przede mną? Stoi. Dobra ilość jedzenia wzmacnia ciało nawet będące bramą. - popatrzyła uważniej na chłopaka, a źrenica w jej zdrowym oku rozszerzyla się, gdy napierała spojrzeniem na młodzieńca. - Skoro szukasz odpowiedzi to gdzie są twoje pytania? Nie widzę, nie słyszę ich. Nie ma. Uwięzione w głowie to tak jakby nie istniały. - sięgnęła po filiżankę parującej ziołowej herbaty i choć jej starcza dłoń drżała to uniosła naczynie do ust i siorbiąc upiła jeden mały łyk. Na moment jej twarz otuliła chmura parującej herbaty. - Więc czego ty chcesz, waćpanie? Nie masz czasu szukać kogoś kto ci pomoże więc zaniedbujesz swoje dziedzictwo. Lekceważysz je, a ono się będzie na tobie mścić. - jej głos nabrał surowości jakby została urażona jego arogancką i bezczelną postawą. - Już teraz widzę, że przyszłość znowu chce na ciebie naprzeć, dobija się do ciebie, a ty nic. Nie patrzysz na nią. Nie chcesz jej. - ostatnie słowa jakby wyczytywała z samego Maxa. Może się myliła, jednak wnioskując po tym co sobą prezentował nie miała innych powodów do wyciągnięcia odmiennych wniosków. - Rób tak dalej, waćpanie a przed trzydziestym roku życia stracisz zdolność widzenia. Migrena zaatakuje twoje nerwy gałek ocznych. Otuli cię ciemność bo tam upychasz przyszłość która chce twojej uwagi. Tego chcesz, panie Orzechowski? - zaprzestała wszelakich czynności. Była drobną kobietą, wydawała się krucha i taka malutka w bujanym wiklinowym fotelu, a jednak jej głos miał młodzieńczą moc, nutę autorytetu i przede wszystkim w jej postawie spozierało doświadczenie.
______________________
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Niemalże parsknął na tę uwagę o jedzeniu, ale właściwie to nie miał powodów, żeby się dalej kłócić jak jakiś skończony pojebany debil. Ostatecznie, to nie on znał się na tej całej jebanej przyszłości, chociaż nie był do końca pewien, czy kobieta ma świadomość tego, o czym tak naprawdę napierdala. Może miała? Na pewno wiedziała o nim zbyt wiele, by nie mieć świadomości, o czym tutaj rozmawiali, ale już po chwili spowodowała, że Max po prostu dostał pierdolca. Umiał nad tym jeszcze zapanować, ale kto wie, jak długo będzie w stanie to w sobie trzymać. - Nie zamierzam się nimi dzielić. Należą do mnie... Należą tylko do moich myśli - powiedział na to, jeżąc się dość mocno i wyraźnie, bo naprawdę nie znosił, kiedy ktoś chciał dostać się do jego wnętrza, nie lubił tego drążenia, tego dopytywania, tego wszystkiego, co się z tym wiązało. Nie lubił być wystawiany na pokaz, nie lubił dyskutować o tym, co go dotyczyło, o tym całym darze, ale każde kolejne słowo kobiety powodowało, że jego mięśnie naprężały się coraz mocniej, że całe jego ciało wręcz szykowało się do skoku. Uśmiechnął się krzywo. Czy zdziwiło go to, co miała mu do powiedzenia? Właściwie nie. Nie czuł się z tym jakoś dziwnie, nie czuł, że to coś zmieniało, jakby przeczuwał od jakiegoś czasu, o co chodzi i na co się właściwie zanosi, chociaż nigdy nie widział własnej przyszłości. - Skoro widzisz wszystko, to sądzę, że doskonale wiesz, że nauczono mnie myśleć, że jestem chory psychicznie - parsknął w końcu. - Tak samo, jak wiesz, że musiałem znaleźć odpowiedź tak szybko, że nie miało dla mnie znaczenia, co się wydarzy. Nikt nigdy nie mówił, że jestem mądry - dodał, a jego głos drżał, najwyraźniej na granicy irytacji, ale wydawało mu się, że choćby wylał tutaj całe jebane wiadro pomyj, niewiele to zmieni, a jeśli tak, to pójdzie nie w stronę, w której by chciał. Zacisnął mocno zęby, mając wrażenie, że jeśli trochę będzie to robił, to po prostu je połamie. Poczuł nawet smak krwi, gdy po chwili przygryzł policzek, wpatrując się w podłogę. Czy naprawdę chciał stracić możliwość widzenia przyszłości? W ogóle możliwość widzenia czegokolwiek? Gdyby to było wcześniej, pewnie dokładnie to by wybrał i po prostu wyszedł, ale w jego umyśle zaszczepiła się ostatnimi czasy inna myśl - świadomość, że jest czarodziejem, świadomość, że w tym świecie możliwość dostrzegania przyszłości jest darem, a nie chorobą, jest czymś, na co patrzy się z lękiem, ale i cieniem zachwytu. Zacisnął mocno dłonie w pięści, czując jednocześnie, jak paznokcie wbijają mu się w skórę, a następnie odetchnął głęboko. - Nie. Już nie - powiedział w końcu cicho, by spojrzeć na kobietę, zastanawiając się, czego ona od niego oczekiwała. Że ma po prostu przeskoczyć przez pewne płoty, tak o, nagle, bez zastanowienia? Z drugiej, kurwa, strony, właśnie to zrobił, kiedy postanowił sam otworzyć drzwi do przyszłości. Uniósł dłoń, by potrzeć oczy, by jakoś zapanować nad uczuciem, jakie się w nim wykluło, ale jakiego nawet nie umiał nazwać.
Przyglądała się mu dłuższą chwilę, aby kilka sekund później pokiwać głową. Na jej bladych starczych i cienkich wargach zamajaczył babciny uśmiech. Zniknął jednak nim na dobre miał wyryć się w pamięci. Odepchnęła się lekko stopami, wprawiając wiklinowy fotel w ruch. Najwyraźniej nie słyszała drażniącego skrzypienia zatem ten irytujący dźwięk jej nie przeszkadzał. Przez okno wleciało spotkane już wcześniej "smoczątko", wydało z siebie dziwny dźwięk i wylądowało na żerdzi, nieopodal chłopaka. - Powiedz mi chłopcze czy ty jesteś na tyle małostkowy i uległy aby myśleć tak jak to myślą niemagiczni? - zdawała sobie sprawę z ostrości swoich słów jednakże ani trochę nie lękała się jego złości. Ba, uważała, że takie nerwy dobrze mu zrobią. Widziała w nim dawną siebie, młodą, zbuntowaną. Jednakże ten chłopak tutaj za bardzo trzymał się przeszłości i to go blokowało. - Twój głos jest pełen żalu, chłopcze. Czy może użalania się nad krzywdami które ci wyrządzono? Trzymanie się opinii nieodpowiednich osób sprawi, że staniesz się ułomny. Marny w jasnowidzeniu, a masz potencjał stać się naprawdę wyśmienitą wyrocznią. - jej wzrok nabrał wyrazu troski, gdy spoglądała na zbuntowanego chłopca. Nie chodziło tu tylko o ćwiczenie widzenia, ale o jego podejście do daru którym go obdarzono. Nie znała jego pełnej historii lecz wiedźma posiadała dosyć mocno rozwiniętą intuicję, potrafiła czytać z twarzy i co tu ukrywać, słuchała uważnie. - Czy chcesz dostroić się do swojego daru? Czy chcesz wzmocnić swój umysł, aby przyszłość nie sprawiała ci tak silnego cierpienia? - wyciągnęła rękę do "smoczątka", które na ten widok przeskoczyło przed nosem chłopaka i usiadło na przedramieniu kobiety. Ta też pogłaskała pod brodą stworzenie, które wydało z siebie dźwięk pomiędzy mruczeniem a pohukiwaniem. - Masz to na wyciągnięcie ręki, ale musisz podjąć decyzję, Maximilianie. - popatrzyła nań, a jej głos zadrżał z… wzruszenia? - Odrzucić opinie przeszłości i skoncentrować się na tym jak wielki możesz być. Pokiś związany z nienawiścią tak dar będzie ci bolesny. To ty sprawiasz sam sobie ten ból. Moje wizje… fizycznie odczuwam jako mrowienie palców, skóry, ust. Otworzyłam się na nie. Możesz w ten sposób oszczędzić bólu sobie i swoim bliskim. - nie mówiła dokładnie co miała na myśli ale też bystry umysł zrozumie co jest na rzeczy. Oferowała o to coś, co mogło pomóc młodemu chłopakowi jednakże cena była dosyć wysoka wszak niełatwo jest zrezygnować z głęboko zakorzenionego uczucia na rzecz dostrojenia się do swojego daru.
______________________
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Powiedzieć, że Max miał ochotę warczeć, to jak nic nie powiedzieć. Wyglądał tak, jakby w każdej chwili, w każdym momencie, był gotowy do tego, żeby zacząć szczekać, żeby użyć tych wszystkich słów i bluzgów, jakie roiły się na jego języku, ale zamiast tego jedynie patrzył, zaś jego ciemne oczy zdawały się po prostu płonąć. Nie miał pojęcia, jakim kurwa cudem, kobieta zdawała sobie sprawę z tego wszystkiego, co się w nim gnieździło, zastanawiał się, czy po tak niewielu słowach, jest w stanie odczytać dokładnie to, co w niego napierdala, dokładnie to, co rozjebuje jego głowę, może serce, co go powstrzymuje, a jednocześnie, co powoduje, że pod pewnymi względami nie chce tego, co otrzymał. Dar. Przekleństwo. Chuj wie co. A jednak - dar. Tak o tym myśleli czarodzieje, a on był jednym z nich, chociaż jego umysł wielokrotnie odrzucał tę prawdę, chociaż tkwił wciąż gdzieś w malignie przeszłości, chociaż nie wiedział, kim jest. Nie wiedział? Wiedział. Pamiętał, co powiedział mu Finn. Marny. Chory? Właściwie, co za różnica, do kurwy nędzy? Wśród mugoli mógł uchodzić za pojebanego czubka, ale jeśli spierdoli sprawy w tym świecie, w świecie, do którego już całkowicie oficjalnie przynależał, skończy jako zupełna porażka. Potarł oczy palcami, potem zacisnął je u szczytu nosa, starając się skoncentrować na tym, co pierdoliła wiedźma, a nie na własnych rozbieganych, jak jakieś pojebane kurwy, myślach. Odetchnął głęboko, bo zdawał sobie sprawę, że podjęcie tej decyzji, będzie ostatecznie definiowało jego przyszłość i choćby skały srały, nie będzie od niej odwrotu. Mógł powiedzieć, że nie, nic nie chce zmieniać, że woli dalej pierdolić się z tym jebanym gównem, w którym do tej pory żył, ale to byłby raczej wrzask pojebanego kretyna, który nie wie, co ma ze sobą zrobić, który jest za słaby, żeby podejmować decyzje, który skazany jest na porażkę, bo się taki, kurwa, urodził. Zaciskał palce, zwijał dłonie w pięści, rozluźniał je, spoglądał, jak paznokcie powoli zdają się przebijać skórę, mając wrażenie, że za chwilę szlag go trafi. Wszystkie te wspomnienia, wszystkie te jebane słowa i pierdolone razy, kiedy był równany z ziemią, przewijały się przez jego umysł, aż w końcu pierdolnął w stolik - chyba - tak mocno, że zdarł skórę na knykciach. Nie, nie był spokojny, daleko było mu do odpowiedniego, dorosłego opanowania, jakiego pewnie się od niego oczekiwało. Daleko było mu do wszystkiego, co w pewien sposób normalne. Kurwa. Musisz podjąć decyzję, Maximilianie. Wiedział, jaka jest. Wiedział to od samego początku. W końcu nie po to rozmawiał z profesor Albescu, nie po to sam wpierdolił się w wizję, żeby teraz powiedzieć, że on jednak serdecznie dziękuje i wyskoczyć oknem, bo tak było, kurwa, prościej. Nie było. A nawet jeśli, to była to droga donikąd, droga, która jedynie zabijała i niszczyła, i nie niosła ze sobą nic innego, niż przeszłość. Ironicznie - szukał innej przyszłości. Zacisnął na moment powieki, jakby starając się w ten sposób zdusić w sobie całą tę furię, jaka w nim płonęła, która gnieździła się w każdym kawałku jego ciała. - Do chuja z przeszłością. Niech nią zostanie - powiedział w końcu cicho. - Skoro to taki dar... to nie powinienem tego wypierdalać ze swojego życia, chociaż teoretycznie tak byłoby łatwiej. Nie musieć widzieć. Ale na to za późno, o dobrych osiemnaście lat, więc... Co mam zrobić - dodał i spojrzał znowu na wiedźmę.
______________________
Never love
a wild thing
Aslan Colton
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 189 cm
C. szczególne : rodowy sygnet na palcu, multum durnych tatuaży
Robię laleczkę:@Freja Nielsen Wybieram włókno: z szyi lunaballi Kość inkantowania:3 (w następnym poście) Wybieram suplement: w następnych postach Kość rzucania czaru: w następnych postach
Aslan Colton nigdy nie był zainteresowany takim rodzajem magii. Dziwny prąd przechodził jego kręgosłup na myśl, że miałby igrać z mocami, o których nie ma zielonego pojęcia. Był nastawiony na leczenie, nie ranienie. Rytuał sprzed kilku dni, na który zaciągnęła go Freja, nieco zmienił jego tok myślenia i udowodnił mu, że nie wszystko, co inne, obce, musi być od razu złe. Dlatego gdy usłyszał od kogoś, że w chatce jakiejś staruchy odbywają się lekcje tworzenia laleczek voodoo, uznał to za fantastyczny pomysł. W aslanowej głowie brzmiało to jak niezłe machlojki i nieodpowiedzialne narażanie się na niebezpieczeństwo. Ale czy powstrzymało go to przed zabraniem na te cudne popołudniowe zajęcia Nielsen? No oczywiście, że nie. Nie zamierzał marnować ostatnich wakacji na rozmyślania i analizowanie oraz przesadne bycie dorosłym. Na to jeszcze miał czas. No i nie ukrywał – rytuał potraktował go dosyć nieprzyjemną amnezją, a Frela wyszła z tego radosna i wesolutka. Colton, ciągnąc tu Freję, podstawiał losowi okazję pod nos – niech no chociaż raz coś będzie na jego korzyść. Po drodze zapewniał ją, że funduje jej właśnie atrakcję życia, o wiele lepszą niż fikuśne filiżanki okraszone herbatką od jakiegoś starego pryka. – Sama na pewno tu nie będziesz – puścił jej oczko i wskazał głową na aligatora, który w niewielkiej odległości od nich głośno mlaskał, przeżuwając sporej wielkości zwierzę. Ale nie ma się co oszukiwać, do śmiechu mu nie było, toteż mocno trzymając ją za rękę, szedł jak najszybciej przed siebie, ostrożnie stawiając każdy krok. - Nie? Szkoda, bo w ostatniej chwili anulowałem rezerwację w hotelu, bo stwierdziłem, że to będzie świetna przygoda kimnąć się w tak ekskluzywnym miejscu – teatralnie westchnął, prezentując przed nią chatkę, w której Horbel czekała na chętnych do stworzenia laleczek. Zgodnie z poleceniem, usiadł na podłodze, krzyżując nogi i starał się oczyścił umysł ze zbędnych myśli. Początkowo nie było to łatwe zadanie, bo siedząca obok Freja wyglądała jak wystraszona sarenka, która właśnie weszła na terytorium drapieżników. – Tak, Frelson, będzie dobrze, a jeśli nie to w każdej chwili możemy wyjść. Tylko daj mi znać – szepnął jej na ucho, aby nie przeszkadzać innym i posłał ciepły, pokrzepiający uśmiech. Chociaż wizja rewanżu wydawała mu się wspaniała, ostatnią rzeczą, jakiej pragnął, to dyskomfort Krukonki. Spojrzał na nią zaskoczony, gdy spytała o zdjęcie. Nie spodziewał się, że zrobi laleczkę na jego podobieństwo. W ostatniej chwili ugryzł się w język, chcąc zadać pytanie nie robisz laleczki Olafa?. – Tak się składa, że mam cały album swoich zdjęć przy sobie. Wybierz sobie które chcesz – odparł poważnie i sięgnął do torby. Nie był jednak w stanie długo udawać, toteż parsknął śmiechem i wyciągnął z portfela zdjęcie swoje i siostry, które podał Freli. – Takie styknie? Nie noszę takich rzeczy przy sobie. I nie wiem na co czekasz, wyciągaj swoje – z błyskiem w oku czekał aż dostanie od niej jakąś fotografię. Jak już mieli tutaj odprawiać jakieś czary-mary, to chyba najlepiej na sobie nawzajem. Obrócił się do niej plecami i rozpoczął żmudny proces wycinania konturów ciała Freli na płótnie lnu. Niesamowicie skupiony, z różdżką w ręce inkantował Diffindo, tworząc laleczkę na podobieństwo dziewczyny. Nie wiedział z jakiego włókna korzysta Krukonka, ale on postawił na to z szyi lunaballi. Kilka ostatnich dni mocno wywróciło ich relację do góry nogami – weszli na zupełnie inny poziom swojej znajomości i czuł, że oboje potrzebują lepszego zrozumienia tego, co cichutko szeptało serce. - Jak ci idzie? – spytał, obracając się przez ramię.
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
A więc nadeszła pora na tworzenie laleczki. Czuła mimowolną ekscytację, której nie odczuwała już dawno. Jednak, czy naprawdę było czemu się dziwić? W końcu co innego tworzyć laleczki pod okiem babci, a co innego teraz. Była jeszcze sprawa z kuzynem i uszkodzenie go dzięki odpowiednio rzuconemu zaklęciu... Teraz nie chciałaby uszkodzić osoby, dla której chciała stworzyć laleczkę. Może też dlatego czuła się odrobinę nieswojo? Nie było jednak czasu na zastanawianie się nad tym. Odetchnęła z ulgą, gdy Viola miała zdjęcie kogoś, dla kogo mogłaby zrobić laleczkę. Odruchowo zerknęła kątem oka na fotografię i nie mogła nie uśmiechnął się lekko, kącikiem ust na widok całkiem przystojnego mężczyzny. Nie wiedziała kim on jest dla Krukonki, ale tez nie miała jak pytać. Sama sięgnęła po wizzbooka, aby z trudem wyjąć z niego zdjęcie Maxa. Sama nie wierzyła w to, że robi dla niego laleczkę, ale wyraźnie widziała, że przyda mu się każda pomoc w wyciszeniu. Miała nadzieję, że nie zepsuje niczego po drodze i efekt będzie taki, jakiego pożądała. Później będzie najtrudniejsze, czyli przekazanie laleczki Gryfonowi bez stracenia przy tym twarzy. Cóż, jakoś sobie poradzi. Wybrała ostrożnie włókno z rogogona węgierskiego, wsłuchując się dokładnie w jego działanie. Tak, to było odpowiednie. Wycięła z lnianego płótna kontur małego człowieczka, następnie położyła na fotografii, a całość na ściółce. Proces różnił się od tego, jaki pokazywała jej babcia, ale może dlatego, że teraz tworzyli laleczkę od początku dedykowaną. Takiej pewnie nie można byłoby zdjąć zaklęcia, pewnie będzie działać i działać. - Qui accipit... - zaczęła inkantowanie, ale przerwała, kiedy dotarło do niej, że przecież powinna zacząć to zszywać. Zaraz też dotarło do niej, że z nadmiaru myśli zaczęła się mylić co do kolejności. - Zdecydowanie robimy to inaczej niż moja babcia - szepnęła jeszcze w kierunku Violi, poprawiając swoje materiały. Jeszcze raz położyła fotografię na ściółce, a na niej włókno, a nie lnianego niby człowieczka. - Mnie babcia uczyła bardziej uniwersalną robić, do której wystarczyło przymocować coś należące do wybranej osoby, albo wszyć w jej środek włos. Tutaj wszystko jest od początku dedykowane i ciekawi mnie co dalej - dodała w ramach wyjaśnienia, uśmiechając się nieznacznie kącikiem ust.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Robienie laleczki z pewnością było dosyć ekscytujące. Zwłaszcza dla Strauss, która nie miała wcześniej takiej możliwości. Nikt w jej rodzinie nie parał się voodoo i jakoś szczególnie nie interesowała się tą dziedziną magii choć musiała przyznać, że naprawdę chciałaby się dowiedzieć czegoś więcej. I miała nadzieję, że tak się stanie. Sama nie zwróciła większej uwagi na to czyje zdjęcie wybrała Loulou. W razie czego zawsze mogą porozmawiać więcej o laleczkach już po ich wykonaniu, żeby niczego nie spierdolić niepotrzebnymi uwagami czy pytaniami. Chwilowo powinny się skupić na tym, by wszystko poszło dobrze. Nie chciała mimo wszystko skazywać Klausa na jakieś zjebane efekty źle wykonanego rytuału. Powoli zaczęła zszywać brzegi lalki powtarzając wcześniej poznaną inkantację. Wszystko szło całkiem sprawnie. Nie miała żadnego problemu z tym, by skupić się na wykonywaniu swojego zadania w poprawny sposób. Ścieg wyszedł jej równy, brzegi ładnie się zszyły, a już po chwili przed nią znajdowała się całkiem dobrze wyglądająca laleczka choć brakowało jej jeszcze kilku detali. - Możemy potem w Hogwarcie przetestować twój sposób. Chwilowo skup się na tym, co powinnyśmy robić - stwierdziła jeszcze, spoglądając na Gryfonkę po czym jeszcze raz zerknęła na swoją laleczkę. Chyba nadszedł czas na to, by dorobić jej oczy i usta.
- To w kwiecistych gatkach będzie odpowiednie – powiedziała wesoło, kiedy zaśmieszkował z szeroką ofertą posiadanych przy sobie fotografii. - Chyba nie mogę wybrzydzać, więc styknie - Ujęła w dłonie przekazywane jej zdjęcie – delikatnie, jakby nadruk miał się zetrzeć pod wpływem odcisku palca – i przechyliła w zaintrygowaniu głowę na bok. Wyszczerzony pyszczek Aslana znała aż za dobrze, ale drobniutka buzia dziewczynki o czekoladowych włosach i alabastrowej skórze skłaniała do dłuższego zatrzymania wzroku. Było w jej dziecięcej twarzy coś dziwnie dojrzałego, zarezerwowanego dla ludzi, których świat zaczynał doświadczać nie tylko swoim pięknem, ale i pierwszymi wyzwaniami. Przez krótką chwilę chciała zapytać, czy i dla niej rodzice napisali konkretny scenariusz, ale w ostatniej chwili przygryzła wargi, a pytający wzrok Coltona skierowała na odlatującą w pośpiechu ćmę (siedziała ci przez chwilę na głowie). - No już poleciała – dodała nieco zlękniona, bo wciąż wpatrywał się w nią uparcie, a kiedy wyciągnął znacząco dłoń w jej stronę, szybko przypomniała sobie, że przez cały ten czas cierpliwie czekał na wymianę. - Ach, no tak! Przepraszam, już szukam – powiedziała po norwesku i sięgnęła dłonią do torby, z której wyciągnęła trzy fotografie: zdjęcie rodziców, zdjęcie na kutrze i zdjęcie z Olafem. Przy tym ostatnim zatrzymała się na chwilę, a ciężka pięść przygniotła jej żebra. Po krótkim namyśle schowała je z powrotem i przekazała Aslanowi zdjęcie sprzed czterech lat na amurołodzi. - Nie mam innego – skłamała, a purpura oblała jej policzki. Miała nadzieję, że procedura tworzenia laleczki nie wymaga aktualnego zdjęcia – prędzej by umarła niż wręczyła Coltonowi drugą fotografię. Skutecznie odrzuciła gdzieś dalej zażenowanie wiążące się ze zdjęciem, z którym musiał pracować – miała na nim długie włosy, wisienki zaczepione na uszach i spalony słońcem nosek, z którego przez następny tydzień schodziła jej skóra. Było to jednak uczucie zdecydowanie łatwiejsze do ukrycia, niż stale nieopanowany żal za stratą najlepszego przyjaciela. Bo chyba tym właśnie dla siebie byli? - Świetnie! - Aż podskoczyła, kiedy Aslan wyrwał ją z przesyconych nostalgią myśli. - Rozważam, czy nie dorobić ci uszu. - Wykrzywiła usta w czymś na wzór uśmiechu, po czym odwróciła głowę i spojrzała na dzieło swych rąk. Wyglądało dobrze, ale to była najłatwiejsza część całego procesu. Musiała się skoncentrować. Musiała myśleć o Aslanie. Nie Olafie. O przyszłości. Przyszłości? Czy mogła tak odważnie wybiegać w dalsze losy własnego życia? Chciała. Zmrużyła w skupieniu oczy i położyła zdjęcie na materiale nasączonym nieznanym eliksirem (na wszelki wypadek przesunęła część przedstawiającą dziewczynkę nieco na bok, aby unosiła się w powietrzu i nie stykała z powierzchnią płótna). Złapała pewnie różdżkę i rozpoczęła zszywanie krańców laleczki, a zdecydowane qui accipit munera cordis wypływało dźwięcznie z jej ust. Poświęcała temu całą siebie - w końcu robiła to dla dobra Aslana. Nie zarejestrowała nawet upływu czasu, który dzielił ją od rozpoczęcia zszywania do chwili, w której podtrzymywała w dłoniach prototyp laleczki. Zerknęła przez ramię na skulonego nad swym dziełem Coltona; nie odważyła się mu przeszkodzić. Czekała cierpliwie aż skończy, aby bez słowa wcisnąć mu w dłonie wyjętą z torby wodę kokosową. - Trzymaj, to na gardziołko. Niestety nie mam przy sobie czegoś lepszego - mówiła z nutą zaniepokojenia w głosie. - Jak już wrócimy zaparzę ci szałwię - obiecała i przejechała troskliwie dłonią po jego plecach.
Przyglądała się nieruchomemu chłopakowi z jakimś smutkiem w spojrzeniu. Najlepiej zrzucić to wszystko na buntowniczy okres dorastania, a niż pokocha swój dar i odkryje jakim jest wyjątkowym czlowiekiem mogąc być bramą ku przeszłości. Podjął decyzję i to był plus jednak według starej Horbel było to zbyt szybko i łatwo jak na tkwiącą w nim nienawiść. Odłożyła pałeczki, oparła starcze dłonie o podłokietniki i próbowała się podnieść jednak w pewnym momencie siła ciężaru ciała przeważyła i usiadła z powrotem. - Pomóżże starowince wstać. - ponagliła chłopca wyciągając ku niemu pomarszczoną rękę. Próbowała powołać się na jego maniery bowiem dotychczas jedynie stał bez ruchu i psioczył, a przecież mógł napić się herbatki, zjeść ciasteczko, podrapać "smoczątko" pod brodą i ogólnie rzecz biorąc miło spędzić czas. Gdy już stanęła o własnych siłach gumochłońskim tempem podeszła do sąsiednich drzwi. Machnęła chłopakowi, aby ruszył za nią do pomieszczenia, w którym głośno bulgotał kociołek. - Przewidziałam, że się zgodzisz, panie Orzechowski. Więc dam panu coś, co panu ułatwi. Coś, co pomoże panu wzmocnić swoje ciało na tyle, by przyszłość nie sprawiała tyle bólu. - w pomieszczeniu cuchnęło starymi skarpetami i starością. Zaczęła coś mieszać i dorzucać do kotła. - Ta esencja będzie mieć skutki uboczne. Ale ich siła zależeć będzie od siły pana postanowienia, że chce pan zerwać z przeszłością. - uśmiechnęła się pod nosem. W pewnym momencie coś jej wpadło do kotła, zawołała "ojejciu", ale nie wyjmowała tajemniczego czegoś ze środka. Nabrała na chochlę ciemnoczerwonej brei i wlała do metalowego pucharu. Nie podawała go jednak chłopakowi, a odwróciła się w jego kierunku i oparła o pobliski mebelek. Było tu nieznośnie gorąco. - Jest pan pewien, że absolutnie chce pan zerwać z przeszłością i zacząć żyć od nowa, tu i teraz? Jako Maximilian Orzechowski, czarodziej obdarowany zdolnością jasnowidzenia? Jeśli to prawda to znaczy, że nie będzie się pan spierał ze swoim prawdziwym nazwiskiem. - tutaj w jej widzącym oku pojawił się błysk determinacji. Najwyraźniej próbowała czegoś chłopaka nauczyć. Nie wstydzić się tego kim się jest, a ten tutaj dokładnie z tym miał problem. Jak inaczej wyjaśnić noszenie innego nazwiska? Walkę z darem i nazywanie jej przekleństwem? Wszystko mogło się naprostować, kwestia czy chłopak zechce zapłacić za to cenę.
______________________
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Za szybko? A może za późno? Były rzeczy, o których powinien zacząć myśleć dawno temu, rzeczy, nad którymi powinien pochylić się lata temu, ale zamiast tego - kręcił się wściekle w miejscu, nie będąc w stanie zdecydować, co ma ze sobą zrobić. Potrzebował kogoś, czegoś, co faktycznie spowoduje, iż dojdzie do wniosku, że z tym wszystkim koniec, że to dalej nie ma sensu, a skoro został postawiony przed wyborem, to w końcu dotarło do niego, że nie może się dalej zachowywać jak pojebany bączek, że musi w końcu zdecydować o własnym losie, zdecydować o tym, czego chce. Pomyślał, że będzie musiał porozmawiać jak najszybciej z profesor Albescu, żeby zakończyć to wszystko, żeby wziąć się do prawdziwej pracy, a nie siedzieć jedynie na dupie i udawać, że wszystko jest dobrze, kiedy nie było w chuj dobre. Sarknął coś pod nosem, a później podszedł do wiedźmy i faktycznie jej pomógł, idąc za nią dość blisko, w razie gdyby miało okazać się, że ta jednak upadnie, czy zrobi coś podobnego. Wolał mieć ją na oku, bo nie chciał, żeby skończyło się jakąś tragedią. Słuchał również tego, co miała mu do powiedzenia, nie mając pojęcia, czy wiedźma mówi prawdę, czy nie, ale przede wszystkim była kwestia, którą musiał poważnie przerobić, którą musiał poważnie przemyśleć, nic zatem dziwnego, że milczał dość długo, a jego szczęki poruszały się dość wściekle. - Brewer. I nie zmienię zdania. To nazwisko nie należy do mnie, ale do człowieka, który zniszczył moje życie, który spowodował, że jestem w miejscu, w którym nigdy nie chciałem być, a gdyby moja matka żyła, z całą pewnością radziłbym sobie o wiele lepiej z darem, jaki posiadam. Jeśli mam zacząć od nowa, jeśli naprawdę mam pożegnać się z przeszłością, to muszę pożegnać się również z tą częścią mojego życia, raz na zawsze, pozbyć się go tak jak wszystkiego innego. Nie dostałem od niego niczego innego, poza życiem, które postanowił rozpierdolić do zera. Nie jestem jego synem, tylko jestem sobą, w pełni świadomym tego, że muszę zamknąć ostatecznie ten rozdział, że muszę zrobić ten jeden jebany krok, żeby te dwa światy się ze sobą nie mieszały. To jest to, kim jestem i kim zamierzam być. Sobą. Maximilianem Brewerem, uzdrowicielem i jasnowidzem - odpowiedział, starając się mimo wszystko zachować spokój, aczkolwiek czuł, że serce tłucze mu się jak wściekłe. Nie, nie zamierzał nigdy przyjmować tego, o czym kobieta mówiła, bo nie był tym człowiekiem, nie był tym dzieckiem, które zostało zniszczone, nie był tym cieniem, który urodził się z przypadku, z myśli, że wszystko można zmienić. Pewnie jeszcze nie tak dawno temu nie byłby pewien tego, co zrobić, co odpowiedzieć i może machnąłby ręką na to, co wiedźma mu powiedziała, teraz jednak wiedział, że nie może się z nią zgodzić, co więcej, nie chce się z nią zgodzić, ponieważ sama twierdziła... - Sama zapytałaś, czy wyrzekam się przeszłości. I właśnie to robię - dodał jeszcze twardo, aczkolwiek jego głos nieznacznie drżał od nadmiaru wszystkich możliwych emocji, jakie się w nim niespodziewanie zgromadziły. Było ich tak wiele, że nie był w stanie do końca nad nimi panować. Szczerze mówiąc - chyba nigdy nie był jeszcze tak bardzo świadomy tego, czego chce, na co czeka i czego potrzebuje. Zdawał sobie sprawę z tego, że musi zamknąć pewien rozdział, a teraz był pewien, że po prostu musi udać się do Ministerstwa i pozbawić swoją rodzinę jakichkolwiek wspomnień o własnym istnieniu. Oni należeli do świata mugoli, od do świata czarodziejów i nie było między nimi żadnego porozumienia. Był sobą, którym chciał być. - Mógłbym skłamać, ale nie chcę.
Sięgnęła po drewniane mieszadełko i zajęła się upłynnianiem konsystencji eliksiru wlanego do metalowego pucharu. Podczas gdy chłopak wyjaśniał dlaczego jest tak, a nie inaczej kobiecina ani razu na niego nie spojrzała. Dosypała kilka ziół do tajemniczego płynu, zbiła unoszące się bańki i dopiero kiedy padło ostatnie zdanie pierwszej wypowiedzi to podniosła głowę. - Co mówiłeś? Ach tak, Brewer. No dobrze, dobrze, skoro nalegasz. - choć wcześniej naciskała tak teraz wydawało się, że nie słuchała jego wcześniejszych i naladowanych emocjami słów. Widziała jak wiele uczuć się w nim kotłowało, dostrzegała tym jednym sprawnym okiem jego rozszerzone źrenice, słyszała przyspieszony oddech, widziała napięte mięśnie żuchwy, a i nie robiła nic, aby pomóc mu się uspokoić. Nie wykazywała też żadnej empatii związanej z jego dzieciństwem, mimo że uważała ich dziedzictwo za dar. - To się okaże czy twoje usta plugawi kłamstwo czy otula prawda. Starowinkę i samego siebie możesz oszukać, ale nie Eliksir Widzenia. - podreptała nieznośnie powoli bliżej chłopaczka i wręczyła mu parujący eliksir. - Tę ciecz można wypić tylko raz w życiu więc w przyszłości nie szukaj jej składu bo jeśli ponownie byś ją zażył to zostałby z ciebie popiół. Jednak zanim pozwolę ci wypić masz mi obiecać jedno. - wszak rogi dla niego coś dobrego więc oczekiwałaby jakichkolwiek podziękowań. - Zaopiekuj się przez dwa miesiące moim małym Ottie. Potem go odeślij. - wskazała na śpiące na żerdzi "smoczątko", którego skrzydła nagle były pokryte piórami. Uśmiechnęła się lekko. Nic wiecej.
____________________________________ Działanie eliksiru zależne jest od szczerości intnecji postaci. Samodzielnie określ jak bardzo pogodził się ze swoim darem. Nie rzucaj kością, dobierz odpowiedź: 1 - nie potrafi się pogodzić, wciąż nienawidzi: eliksir usunie z jego ciała wszystkie tatuaże. 2- starał się zaakceptować, ale nie wyszło i chętnie by się go pozbył: do końca 2020 roku nie nawiedzi go absolutnie żadna wizja. Wewnętrzne oko się na niego zamknie. 3 - pogodził się, że ma dar na zawsze, ale uważa je za przekleństwo: eliksir naruszy jego zegar doby - w ciągu dnia nawiedza senność, w nocy nawał energii. 4 lub 5 - chciałby się porozumieć ze swoim darem, ale przeszkody potrafią go zdemotywować: "wizję" będą mniej bolesne - zanika jeden dowolny objaw. 6 - jest gotów zrobić wszystko, aby otworzyć się na przyszłość: w trakcie "wizji" odpadają Ci dwa objawy fizyczne.
Po wypiciu eliksiru tracisz przytomność. Rzuć kością na to, co będzie się dziać w Twojej głowie przez ten czas: 1 - czujesz jakby Twoje ciało płonęło od środka, jest to ból okropny i nie do wytrzymania. Ponadto widzisz obrazy śmierci tych, na których Ci zależy. To omamy, halucynacje w Twojej głowie jednak wyglądają jak każda z Twoich "wizji". 2 - Twoje ciało zostało wypompowane z całej energii. Nie masz sił się ruszać i potrzebujesz całego tygodnia odpoczynku aby potrafić choćby wstać. Widzisz jedną wielką plątaninę wizji, nie zapamiętasz z niej nic jednak są niezwykle męczące i natarczywe. Będziesz wrażliwy na hałas i ostre światło przez miesiąc. 3 lub 4 - czujesz jakbyś tonął, nie możesz złapać oddechu choć dzieje się to w Twojej głowie. Widzisz w myślach sylwetkę swojej matki. Przez swoje pięć wątków nie będziesz w stanie się wyspać. 5 lub 6 - zapadniesz w dwudniową śpiączkę, otrzymujesz bardzo wyraźne wizje: płonący dom, swoją przyjaciółkę w objęciach chłopaka, własną pięść wymierzającą cios + kilka innych dobranych przez siebie obrazów. Będziesz mocno odwodniony, ale wszystkie wizje były bezbolesne i bezobjawowe.
______________________
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max sarknął pod nosem na ten jeden komentarz, który jego zdaniem wskazywał na to, że wiedźma nawet nie słuchała tego, co miał jej do powiedzenia, a później odetchnął głęboko. Chuj z tym. Wyrzucił z siebie całkiem sporo słów, całkiem sporo wyjaśnień, które jego zdaniem miały sens i były naprawdę istotne, przynajmniej dla niego. Może o to w tej całej jebanej zabawie chodziło, że miał zrozumieć siebie, a nie kogoś innego, że miał skoncentrować się na tym, kim jest i kim chce być, a nie na bieganiu chuj wie dokąd i chuj wie po co, tak naprawdę. - W porządku. Jeśli takie są reguły, to raz w życiu ich posłucham - obiecał, uśmiechając się nieco ironicznie, ale faktycznie nie zamierzał łamać zasad. Wolał jednak jeszcze trochę pożyć, a nie skończyć gdzieś chuj wie gdzie, zmęczony, chory, czy cokolwiek takiego, a podejrzewał, że gdyby tylko wpadł na genialny pomysł, żeby zacząć faktycznie szukać składników eliksiru, to nic by z niego nie zostało. Uniósł lekko brwi na kolejne słowa wiedźmy, a potem wzruszył lekko ramionami. - Mam nie dawać mu jabłek, pamiętam - powiedział, uśmiechając się krzywo. - Dobrze. I... dziękuję - burknął typowo po swojemu. Nie bardzo wiedział, dlaczego ma się zajmować tym smokiem, ale właściwie to mu nie przeszkadzało, pomyślał nawet, że Alise może będzie szczęśliwa z powodu tego, że przywlecze do domu takie cudowne stworzenie, na które będzie mogła spoglądać z niekłamanym zachwytem. Skoro to było wyjaśnione, pozostawało mu jedynie wypić eliksir, pozostawało mu jedynie zgodzić się na to, by sprawdzić, jak bardzo chciał tych zmian. Bo, kurwa, chciał. Zaczął rozumieć, że jeśli nie będzie sobą, nie będzie ostatecznie nikim, taka była prawda, a ostrzeżenia ze strony starej wiedźmy jedynie bardziej to podkreśliły. Nie wpadł tylko na to, że kiedy wypije eliksir, po prostu straci gwałtownie wszystkie siły i zacznie się niemalże słaniać. To było zupełnie tak, jakby ktoś nagle odciął mu prąd i od tego zaczęła się jego w chuj zajebista przygoda, która ostatecznie skończyła się w Mungu.
zt +
______________________
Never love
a wild thing
Ostatnio zmieniony przez Maximilian Brewer dnia Pon Mar 29 2021, 10:05, w całości zmieniany 1 raz
Procrastination McGregor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
C. szczególne : rude włosy, sporo piegów, szeroki uśmiech
Pro z chęcią przyjął propozycję Moe, aby odwiedzili chatkę sędziwej wiedźmy. Co prawda obydwoje "rozczarował" fakt, że nie miała ani nóżki, ani budulca z piernika, ale cóż, na pewno miała inne rzeczy, które zrobiły na nim naprawdę spore wrażenie. Laleczki voodoo, nie do końca wiedział, jak się na nie zapatrywać, chociaż na szczęście nie musiał. Sklep był imponujący, ale przyszedł tutaj raczej głównie dla towarzystwa przyjaciółce, gdzie w sumie miał nadzieję, że w końcu doprecyzuje, dlaczego chciała tutaj przyjść. Co prawda miał pewne podejrzenia, ale przy Davies trudno było brać je za pewnik. Nierozsądnym byłoby jej nie docenić. Zdarzyło mu się na tym kilka razy przejechać, z racji na co nie chciał ryzykować. Jak się okazało, zdecydowanie postąpił słusznie, gdyż cokolwiek pojawiło się w jego głowie, nie było nawet bliskie odpowiedzi, jaką otrzymał. Miejscowe bóstwo. Okey, to było dość... specyficzne wyznanie. W pierwszej chwili szukał na jej twarzy jakichkolwiek sygnałów, które mogłyby zdradzać, iż żartuje, ale nie dojrzawszy ich, przybrał nieco poważniejszy wyraz twarzy. Brzmiała i wyglądała poważnie, a poza tym była jego przyjaciółką. Czuł, że powinien okazać jej wsparcie, niezależnie od tego, jak dziwnie zabrzmiało to, co właśnie powiedziała. - Okey... tutaj mnie zaskoczyłaś, przyznaję. Ciśnie mi się teraz na usta kilka pytań, ale chyba powinienem zostawić miejsce dla tego najważniejszego. Jak mogę pomóc? - dokończył, po czym posłał jej ciepły, pokrzepiający uśmiech. Postanowił uwierzyć i nie poddawać wątpliwości jej słów. Najwyżej da się nabrać na jakiś wyszukany żart. Gra wydawała się warta ryzyka. - Nie jestem najlepszy z eliksirów, no, przynajmniej moja wiedza nie jest jakaś wybitna. Z drugiej strony, właścicielka wygląda na naprawdę mądrą osobę, więc w sumie raczej nie jestem zdziwiony. - odparł po chwili, a następnie wraz z nią podszedł do kociołka, na miarę swoich możliwości starając się jej pomóc. - To jaki tak właściwie mamy plan? Jak to ma zadziałać? Wypijesz to, gdy już skończymy i nad Twoją głową pokażą się jakieś fikuśne litery, które zdradzą nam odpowiedzi na Twoje pytania? - rzucił, próbując ją nieco rozbawić i rozładować atmosferę, aczkolwiek nie był pewien, czy było to najlepsze posunięcie. No i miał też nadzieję, że właścicielka nie uzna tego za jakieś żart z jej doświadczenia i nie zamieni go w ropuchę. Tak, zdecydowanie wolałby, żeby tak się nie stało.