Miejsce dosyć regularnie oblegane zwłaszcza wieczorami. Można organizować sobie tu spotkania z dużą grupą znajomych albo posiedzieć po prostu przy ognisku z pieczonymi piankami czy kiełbaskami. Uwaga na wszędobylski owady i wieczorny chłód.
Autor
Wiadomość
Noah P. Williams
Rok Nauki : V
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : gęste, rozczochrane włosy; prawa ręka pokryta bliznami
Ilość punktów w kuferku: 8 Ćwiczenie patronusa z poprzednich fabuł: brak takowych Kostki (kolejno):3, 2, 6
Noah był bardzo dumny z rezultatów, jakie przyniosło rzucone przez niego zaklęcie patronusa, przynajmniej to drugie. Tym bardziej, że sam Voralberg go pochwalił! Ani przez chwilę nie myślał, że może mu pójść aż tak dobrze. Nie był, co prawda, najgorszy w zaklęciach, jednak słyszał o patronusach wiele, między innymi to, że mało komu udaje się go wyczarować w jego cielesnej postaci. Kiedy jednak już się uda, przyjmuje on kształt jakiegoś stworzenia najbliższego duchem czarodziejowi, który go wyczarował. Kiedy więc profesor przerwał ćwiczenia i zaczął wyjaśniać im teorię związaną z cielesnością patronusa, Noah słuchał go uważnie, ponownie starając się zanotować wszystkie najważniejsze informacje.
Kiedy zaś otrzymali sygnał do ćwiczeń, Gryfon znów oddalił się nieco, aby nie dochodziło do niego wszystko to, co dzieje się dookoła. Zamknął oczy i spróbował jeszcze raz przywołać to samo wspomnienie. Skoncentrował się na nim całkowicie, pozwolił, aby nim owładnęło, uśmiechnął się pod nosem przypominając sobie o pierwszym spotkaniu z Ode. - Expecto Patronum! - wyciągnął różdżkę i wyciągnął ją przed siebie, wykonując wskazany przez Voralberga ruch. Z jego różdżki wystrzeliła srebrna poświata, podobna do tej, która wyszła mu przy pierwszej próbie rzucenia zaklęcia. Tyle tylko, że (może to tylko złudzenie optyczne...) Noah'emu wydawało się, że srebrzyste dymki, które wyczarował, starają się ułożyć w jakiś kształt. Gryfon tylko westchnął ciężko.
Voralberg i wszyscy inni mieli rację - wyczarowanie cielesnego patronusa jest niezwykle trudne. Noah spróbował więc jeszcze raz: skupił się całkowicie na wspomnieniu, pozwolił wypełnić się temu rozmarzeniu, które go ogarnęło. Jeszcze raz skierował różdżkę ku górze i wypowiedział formułę zaklęcia, ale chyba coś poszło zupełnie nie tak. Udało mu się wyczarować jedynie bezładne, srebrne opary, które za moment zniknęły. Pomyślał, że musiał chyba za mocno się skupić, co również nie pomagało przy rzucaniu takich zaklęć. Tak, to zdecydowanie to - za bardzo się spiął. Teraz trzeba to zrobić lepiej!
Jak mawiają mugole, do trzech razy sztuka! Ponownie, nie zwracając uwagi na wszystko to, co działo się dookoła, zamknął oczy i spróbował jeszcze raz. Wsiąknął bardzo mocno, tak mocno, że aż czuł, że jest ponownie w dormitorium razem z Ode. Pamiętał wszystko dokładnie, pamiętał, co wtedy przeżywał, zaczął to odczuwać tak, jakby to było teraz. Co więcej, na to wspomnienie w jego głowie pojawiła się myśl, że przecież niedługo się z nią spotka! Niedługo, całkiem niedługo, już niedługo... Spojrzy w te piękne oczy, zobaczy w nich dwie radosne iskierki, usłyszy ten uroczy śmiech, zabierze ją gdzieś daleko... - Expecto Patronum! - jak to się stało, nie wiedział. Poczuł, że jego różdżka zadrżała w jego dłoni tak, jakby przebiegł przez nią prąd. Przez zamknięte oczy zobaczył, jak rozbłysło bardzo mocne srebrne światło, które zostało na jego ślepiach. Kiedy zaś uchylił powieki, zobaczył tańczącego w powietrzu dookoła niego królika, który wesoło podskakiwał i unosił się coraz wyżej i wyżej, aż w końcu usiadł na jego ramieniu i rozpłynął się w powietrzu. - Łaaa... - tylko tyle wydobyło się z ust Gryfona na widok tego, co właśnie udało mu się osiągnąć. Z otwartymi szeroko ustami i zaczerwienionymi z podekscytowania policzkami patrzył teraz, jak radzą sobie inni.
Nikola Brandon
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : Dość niedbały wygląd, ubranie często połatane kolorowymi materiałami. Szeroki uśmiech z dołeczkami. Świeża blizna na prawej łydce.
Ilość punktów w kuferku: 7 Ćwiczenie patronusa z poprzednich fabuł: - Kostki (kolejno):5
Nikola już tak miał, że jeśli wpadł w dobry humor, to długo nie mógł z niego wyjść. Kiedy więc na potrzeby zajęć przypomniał sobie te wszystkie miłe chwile spędzone z ojcem, poziom endorfiny w jego organiźmie wzrósł i pozostał podwyższony nawet po zakończeniu ćwiczenia. Przyjemnie było móc wrócić pamięcią do tamtych minionych już wakacji, kiedy mało wiedział, a rozumiał jeszcze mniej. Nutka nostalgii w połączeniu z ogólnym zadowoleniem sprawiły, że Nikola czuł się lekki jak piórko, na chwilę zapominając o wszystkich drobnych zmartwieniach dnia codziennego. Wręcz promieniał, a jego oczy błyszczały dziko. Przepełniony słodkim smakiem sukcesu, skorzystał z faktu, że część grupy nadal ćwiczyła, spontanicznie podchodząc do chłopaka, któremu przed chwilą również udało się wyczarować namiastkę patronusa (@Noah P. Williams). Ktoś inny może wykorzystałby dodatkowy czas na większą ilość prób, by lepiej opanować zaklęcie, ale Brandon zdecydowanie wolał poznawać nowych ludzi, usatysfakcjonowany z mocy, jaką miała mgła wydobywająca się z jego różdźki. W końcu i tak będą to jeszcze ćwiczyć. -Wow, gratulacje! Próbowałeś już kiedyś?- zagaił. Wierzchem dłoni otarł pot z czoła, który zdążył się już tam zebrać, osiadając nad brwiami. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z panującego dookoła upału, o którego uciążliwości na chwilę zapomniał, skupiając się na zadaniu. Słońce powoli chowało się co prawda za koronami wysokich drzew, ale powietrze pozostawało parne i nieprzyjemne. Czuł, jak jego wakacyjna koszula w hawajskie kwiaty przykleja się do rozgrzanej skóry, krępując ruchy i irytując go nieco. Wysłuchał dalszych instrukcji profesora, mimowolnie zastanawiając się, jaki kształt mógłby przyjąć jego patronus. Nie był biegły w symbolice zwierząt, znał tylko podstawowe skojarzenia, które miał chyba każdy, jak chytry lis czy odważny lew. Cokolwiek by to jednak nie było, Nikola zamierzał cieszyć się z samego faktu, że udało mu się wyczarować ukształtowanego patronusa. Gdy nadszedł czas na ćwiczenia, rzucił szybkie "Powodzenia" w stronę nowopoznanego Gryfona i odszedł kilka kroków, by oboje mieli wystarczająco dużo miejsca. Stał teraz bliżej lini drzew, więc naturalnie było tu nieco chłodniej, bo rozłożyste gałęzie cały dzień chroniły przed słońcem. Zainspirowany niedawnym sukcesem, przepełniony radością wynikającą z nowoodkrytego talentu magicznego, chłopak wykonał obrót różdżką, inkantując zaklęcie. Przed nim ponownie pojawiła się smuga białej mgły, trochę mniej przejrzysta i rozlazła niż ostatnio. Nikola z podekscytowaniem obserował chmurę, podziwiając efekt swoich czarów, kiedy nagle mgiełka ruszyła się, jakby...otrząsając się? Przetarł oczy, zastanawiając się, czy nie było to przywidzenie albo jakiś ledwo wyczuwalny podmuch wiatru. Nie dopatrzył się jednak nic więcej, a widmo patronusa rozwiało się przed nim. Puchon wytarł spoconą rękę o spodnie, żeby pewniej trzymać w niej różdżkę i przymknął oczy. Wyczarowanie patronusa w pełnej formie wymaga skupienia, tak mówił przed chwilą profesor. Mocne wspomnienie, silna wola i skupienie. Nikola raz jeszcze przywołał w pamięci obraz Betty, zapach oleju i błękit farby do karoserii. Niemalże poczuł ojcowskie klepanie po ramieniu. Otworzył oczy. -Expecto Patronum!- powiedział głośno i wyraźnie, wkładając w te słowa tyle mocy, ile tylko mógł. Machnął różdżką, praktycznie nie myśląc o tym, jaki ruch musi wykonać, pozwalając, by nadgarstek sam zadecydował, podczas gdy on starał się skupić na wspomnieniu, które niczym w gorączce majaczylo mu teraz przed oczami. Minęło kilka sekund, długich niczym całe godziny, nim z końca różdżki zaczęła płynąć srebrzysta nić, początkowo nikła i nie układająca się w żaden kształt, a która po chwili przeobraziła się w małego gryzonia. Początkowo wziął stworzonko za szczura, ale kiedy mignęło mu przed oczami, skacząc dookoła pomiędzy gałęziami, rozpoznał ten długi, puchaty ogon. -Na Merlina!-z jego gardła wydobył się zduszony okrzyk. Wiewiórka! Najbardziej urocze stworzenie, jakie Nikola mógł sobie wyobrazić. Może z pozoru niewielka, ale za to jaka dziarska, no i ta kita! Mógł sobie z łatwością wyobrazić jej płomienno rudy kolor, kiedy ta zatoczywszy szeroki okrąg po otaczających go drzewach rozpłynęła się, próbując wskoczyć mu na ramię. Zaśmiał się szczerze. Może koniec końców wcale nie był takim złym czarodziejem? Może po prostu zbyt się przejmował tym, co ma robić podczas rzucania zaklęć, zamiast zaufać różdżcze i dać się jej poprowadzić? Będzie to musiał zweryfikować w przyszłości. Odwrócił się i poszukał wzrokiem Gryfona. -Hej! Jak ci idzie?
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Ilość punktów w kuferku: 6 Ćwiczenie patronusa z poprzednich fabuł: - Kostki (kolejno):2, 3, 3, 1, 6 Chwila odpoczynku, na którą pozwoliła sobie po kilku próbach, najwidoczniej lekko się przeciągnęła, bo nim zdążyła jeszcze raz spróbować rzucić zaklęcie, to profesor przeszedł do kolejnego etapu. Nawet nie wiedziała, ile czasu spędziła, patrząc się na wyczarowywane przez innych mgiełki, zamiast samej wykrzesać ze swojej różdżki coś więcej niż tylko iskierkę. A przecież mieli właśnie przejść do ukształtowania patronusów. Dała się złapać w łatwą pułapkę i choć bez wątpienia była bliżej niż kiedykolwiek do osiągnięcia celu, to jednak nadal nie był on na wyciągnięcie ręki. Musiała się postarać bardziej i - co ważniejsze - nie dać się już rozproszyć. Ta chwila na złapanie oddechu była tego idealnym przykładem i nie zamierzała już dopuszczać do takiej sytuacji. Koń, który pojawił się obok Voralberga, zrobił na niej niemałe wrażenie. Przypatrywała mu się z zachwytem w oczach, jednocześnie słysząc dudniące w jej myślach cztery słowa - "ja też tak chcę!". Była strasznie ciekawa, jaki kształt przyjmie jej patronus, kiedy już uda jej się go wyczarować, nic więc dziwnego, że niemalże od razu przeszła do ćwiczeń. Wróciła do wspomnienia, które przywoływała też wcześniej, ale na chwilę jakby się zawahała. Czy nie powinna poszukać innego, szczęśliwszego? Wcześniej przecież próby przynosiły różne efekty i ostatecznie nie doszła do tego, czy było to spowodowane zbyt słabym wspomnieniem, czy może czymś innym. Pokręciła lekko głową, decydując się na pozostaniu przy tym samym. Dała sobie chwilę i wymówiła inkantację, żeby patrzeć, jak z różdżki wydobywa się smuga mgły, ale nic poza tym. To już było coś, ale chciała więcej i to nie było w stanie w pełni jej zadowolić. Pamiętna słów profesora, westchnęła jedynie i rozluźniła ramiona. Błękitna poświata wciąż tańczyła jej przed oczami, ale była po prostu kałużą nieposiadającą żadnych wyraźnych brzegów. Rozpływała się w powietrzu, zamiast przyjąć kształt jakiegoś stworzenia i pozwolić nacieszyć oczy Puchonce. Przymknęła oczy, myślami powracając po raz kolejny do wspomnienia, tym razem spędzając tak nieco dłużej czasu niż wcześniej. Miało przejąć ich umysł, niechaj więc i tak się stanie. Wypowiedziała formułkę zaklęcia cichym głosem, machnęła różdżką i dopiero po tym otworzyła oczy. Aż głośniej zaczerpnęła powietrza, widząc... uszy? Nie miała pewności, bo oprócz tego szczegółu patronus nadal był rozlaną w powietrzu masą. Niemniej chyba mogła to uznać za sukces? Kolejna chwila poświęcona przygotowanie się do rzucenia zaklęcia. Oczyszczenie myśli, skupienie się na wspomnieniu, wyłączenie słuchu tak, aby nie docierały do niej żadne rozpraszające dźwięki. Wypowiedziane na głos Expecto Patronum i... brak większych efektów. Krawczyk zmarszczyła jedynie brwi, kiedy zamiast szpiczastych uszu, dostrzegła dwie łapki. Wyglądało na to, że stworzenie - czymkolwiek było - nie chciało pokazać się w pełni albo jeszcze samo nie wiedziało, czym jest, o ile taka opcja wchodziła w grę. Coraz bardziej chciała zobaczyć, jaki ostatecznie patronus przybierze kształt i to właśnie to najbardziej ją teraz motywowało do dalszego działania. Wzięła kilka głębszych wdechów i odgarnęła z policzka kosmyk włosów. Nie dała się tym razem rozproszyć i zapomnieć w zgubnym czasie, który to znów upłynąłby w szaleńczym tempie, jeśli tylko oderwałaby się na dłużej od wyznaczonego zadania. Nie było takiej opcji. Dwa razy tego samego błędu nie popełni, a skoro póki co nie mogła ruszyć dalej, to może rzeczywiście warto poszukać jakiegoś innego wspomnienia, tak jak wcześniej się nad tym zastanawiała? Praktycznie od razu zastępca nasunął jej się na myśl. Oczywiście, czemu wcześniej nie wpadła na to związane z jej kotką, Kirą? - Expecto Pat- Kichnęła. Kiedy już była pewna, że to będzie to, że się uda, tak po prostu kichnęła, przerywając zaklęcie w połowie i nie doprowadzając go do skutku. Czy los naprawdę miał z niej aż taką polewkę? Nie ma jednak tak łatwo i co jak co, ale teraz to krew się w niej zagotowała. Nie była wściekła, jedynie dość mocno poirytowana i jeszcze bardziej zdeterminowana, aby osiągnąć cel. Cel, który był już całkiem blisko i czuła to. Pozwoliła, by wspomnienie na dobre zagnieździło się w jej głowie i przejęło nad nią władzę. Zatopiła się w nim, odrywając się na dłuższą chwilę od rzeczywistości i nawet nie za bardzo chcąc do niej wracać, ale w końcu przypomniała sobie, co właśnie miała zrobić. Rzuciła zaklęcie bez najmniejszego zawahania się, pewnie, chcąc pokazać tym złośliwym istotom kierującym czasem, że jest w stanie to zrobić. I udało się. Wreszcie jej oczy mogły nacieszyć się widokiem ukształtowanego patronusa, choć nie od razu go dostrzegła. Kot syjamski stał na ziemi i wpatrywał się w nią swoimi ślepiami, a Krawczyk aż wydała z siebie cichy okrzyk. Była zachwycona.
Noah P. Williams
Rok Nauki : V
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : gęste, rozczochrane włosy; prawa ręka pokryta bliznami
Zadowolony z efektów rzuconego przez siebie zaklęcia Noah trochę się zapomniał, zatracając się trochę we własnym sukcesie, a trochę we wspomnieniu, które sprawiało, że ciarki przechodziły mu po plecach. Z tego też powodu aż podskoczył, a jego serce gwałtownie przyspieszyło, kiedy ktoś się do niego odezwał. Z głośnym wydechem zwrócił szybko głowę w tamtą stronę, odruchowo lewą ręką złapał się za klatkę piersiową, w której zaparło mu dech, a prawą mocniej zacisnął na trzymanej w niej różdżce. Chwilę potem jednak odetchnął z ulgą, widząc, że to tylko jeden z uczniów, którzy razem z nim ćwiczą tu patronusy. - Emm, dzięki... - odpowiedział po dłuższej chwili, bo słowa kolegi musiały do niego dotrzeć, który to proces nieco jego mózgowi zajął. - N...nie, nie próbowałem, jakoś tak się... udało! Jestem Noah - przedstawił się i wyciągnął rękę w kierunku kolegi, chowając uprzednio różdżkę do kieszeni. Drugą ręką zaś otarł pot z czoła, który sam nie wiedział, czy był wynikiem panującego upału, czy też nerwów...
- No właśnie... - chciał pokazać Puchonowi swojego króliczego patronusa, ale on właśnie zniknął. - ...właśnie chyba... wyszedł! - zawołał z dumą w głosie. - A tobie? Udało się?
Ilość punktów w kuferku: 32pkt Ćwiczenie patronusa z poprzednich fabuł: - Kostki (kolejno): 1, 6
Usłyszeć pochwałę z ust ukochanego profesora było jak miód na jej uszy, ale nie dała po sobie tego poznać. Jedynie większy błysk zadowolenia w jej spojrzeniu mógł zdradzać, jak bardzo podobały jej się słowa Voralberga i nie miało znaczenia, że w podobny sposób pochwalił pozostałych uczestników warsztatów. W końcu wszystkim mniej lub bardziej się udało przejść przez pierwszą część i profesor zaczął dalsze tłumaczenia. Na widok pięknego konia, Lou otwarła nieco szerzej oczy, przepełnione zachwytem dla patronusa. Koń był piękny, a jednocześnie przypomniał jej inne stworzenie. W końcu nadeszła ich kolej na dalsze próby. Skupiła się ponownie na wspomnieniu z egzaminów, na tym, co czuła słysząc "Wybitny" i ponownie spróbowała rzucić zaklęcie. Inkantację wypowiedziała prawidłowo, ruch nadgarstka miała również poprawny, ale patronów ponownie przypominał jedynie mglistą tarczę, pozbawioną wyraźnego kształtu. Zgrzytnęła zębami, marszcząc nieznacznie brwi. Jeśli to wspomnienie było za słabe, to czy na pewno mogła mieć inne, szczęśliwsze? Spojrzała w bok na Victorię, później przesunęła spojrzeniem po kolejnych, znanych jej osobach, mimowolnie zaczynając się uśmiechać. Może tak spróbować nie jednego, a połączenia kilku wspomnień? Ostatecznie było parę chwil, o których myśląc, czuła poprawę humoru. Może i teraz mogłyby się nadać? Skupiła się na nich, tworząc w głowie coś na wzór filmu ze wspomnień, czując wewnętrzne ciepło. Było tego wiele, zbyt wiele, aby wybrać jedno. Przymknęła oczy, a gdy je otwarła, ciemne tęczówki lśniły determinacja i pewnością. Teraz musiało się udać. Expecto patronum... Z końca różdżki wydobyła się mgiełka, która szybko zaczęła się kształtować, aby po chwili ukazać oczom Lou… Konia. Przez chwilę spoglądała na niego niepewnie, obawiając się, że zbyt podobny do patronusa profesora zdradzi jej zainteresowania, gdy jej wzrok spoczął na uszach stworzenia. Uszy miało odwrócone w przeciwnym kierunku niż koń, tak samo kopyta. Powoli uśmiechnęła się szeroko, podchodząc odrobinę bliżej własnego patronusa. - Nykur… - powiedziała cicho, jakby bojąc się, że mówiąc głośniej, sprawi, że patronus zniknie. Wodne stworzenie, jedno z jej ulubionych, a jednocześnie koń… To było zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe.
Ilość punktów w kuferku: 50 Ćwiczenie patronusa z poprzednich fabuł: n/d Kostki (kolejno):1, 2, 4, 4, 2 - posiadany przerzut 1
- Tak, profesorze - powiedziała cicho, ale znał ją na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że ta porażka wiele ją kosztuje i po prostu każdy, któremu wychodzi, znajduje się obecnie na jej linii strzału. Była idealna i nie można było powiedzieć o niej złego słowa, a skoro to zaklęcie nie chciało jej za nic wyjść, to oznaczało, że jest słaba i beznadziejna, że do niczego się nie nadaje. Tylko jakim cudem w czasie egzaminu wyczarowała niesamowicie dobrego patronusa, a teraz nie była w stanie zmusić się do czegokolwiek. Zacisnęła wściekle zęby i odeszła jeszcze dalej, bo obecność innych jedynie ją mierziła, powodując, że czuła się, jakby nosiła jakiś wstrętny, gryzący sweter, czy coś podobnego. Spróbowała jeszcze raz, ale mgiełka jej ani trochę nie satysfakcjonowała i wszyscy doskonale o tym wiedzieli. Co to w ogóle miało być? Nie była w stanie poradzić sobie z czymś tak banalnie prostym? Potarła czoło i oczywiste było, że lepiej, by nikt się teraz do niej nie zbliżał, bo była gotowa zacząć używać zgoła innych zaklęć, które już takie miłe nie były. Spróbowała znowu i aż zacisnęła z całej siły zęby na palcu, bo nie wyszło jej ani trochę. Nic. Pustka. Miała ochotę wyć, a jej pierś zaczęła unosić się prędko, gdy łapała głębsze oddechy. Nawet cienia, nawet mgiełki, jak przed chwilą, była gotowa wyć i tylko patrzyła wściekle na różdżkę, jakby to była jej wina. Przecież oczyściła myśli, starała się zachowywać jak należy i nic z tego, znowu, jakby patronus zamierzał pojawiać się jedynie w sytuacjach krytycznych, a ta taka na pewno nie była, jakby nie było jej dawne nic z tym zrobić. Odetchnęła głębiej, zamknęła oczy i koncentrując się na tym triumfie, który aż ją uskrzydlał, nawet teraz, spróbowała ponownie, by przekonać się, że zaklęcie jej nie słucha, że różdżka nawet nie wystrzeliła jakichś ostrzegawczych iskier, po prostu wszystko było martwe, chyba tak samo jak Victoria, która zaczynała mieć tego serdecznie dość i nie miała najmniejszej nawet ochoty na to, by patrzeć w stronę innych. Kolejne dwie próby były nieco bardziej satysfakcjonujące, bo dostrzegła w końcu tę mgłę, której chciała, widziała tam skrzydła, których tak bardzo pragnęła, wiedziała przecież doskonale, że patronus przybierze formę sokoła, o ostrym wejrzeniu, potężnych szponach, o tej wielkiej sile i mądrości, o tej bystrości i lotności umysłu, jakich faktycznie potrzebowała. Widziała już te zarysy lotek, widziała potem kawałek dzioba, który był potwornie groźny, zabójczy wręcz, dostrzegała to wszystko i chciała zatrzymać tę ulotną mgłę, już była pewna, że jednak się jej uda, że jakoś to zadziała, że w końcu zdobędzie to, czego pragnęła, ale gdy spróbowała znowu, gdy była już pewna, że tym razem uzyska właściwy kształt, czar był martwy. Nie pojawiło się zupełnie nic, nawet cień, a ona czuła, jak jej serce bije wściekle, jak w oczach pojawiają się łzy i musiała zacisnąć zęby, bo doskonale wiedziała, że za chwilę po prostu ulegnie tej gwałtownej zmianie własnego nastroju. Oddychała szybko, wściekle, widać było, że ją piecze, z każdej możliwej strony. Nie mogła nic poradzić na to, że naprawdę zawsze chciała być najlepsza i idealna i teraz po prostu miała z tym poważny problem. Zacisnęła zęby i jeszcze raz rzuciła zaklęcie, by tym razem w końcu spojrzeć na sokoła, który rozwijał skrzydła. W końcu był jej, był z nią związany, był tą pełnią szczęścia, jaką nosiła w sobie, gdy myślała o wygranym finale.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Rasmus Vaher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 181,5 cm
C. szczególne : Wyczuwalny estoński akcent, czasem nieodmienianie w angielskim, blizny na lewej dłoni po zdjęciu klątwy.
Ilość punktów w kuferku:10 Ćwiczenie patronusa z poprzednich fabuł: -- Kostki (kolejno):1; 5; 6
To było naprawdę dziwne uczucie, kiedy za drugim razem już czynił jakiekolwiek postępy związane z patronusem. Nie czuł się za bardzo w ogólnodostępnych zaklęciach, gdyż całe jego życie skupiało się głównie na tym czy dzieło, które wykonywał było wystarczające dobre z pomocą transmutacji. To oznaczało po prostu, że patronusy były bardziej skomplikowane niż się zdawało. Trzeba było jednak brnąć dalej. Nie pozostawać w miejscu, zwłaszcza, gdy nauczyciel odpowiedział mu w dość... pasywnie ostry sposób. Mimo tego, że Rasmus nie chciał powiedzieć nic złego. Cóż, trzeba będzie delikatniej podchodzić o nauczyciela. Za pierwszym razem zaklęcie nie poszło tak jak przewidywał, raczej nie oczekiwał, że uda mu się z efektem to zrobić za pierwszym razem. Za bardzo chyba poczuwał się, że opanuje to zaklęcie tak szybko. A tutaj ci gratka, nic się nie zdało. Nawet jeśli jego wspomnienie było wystarczająco silne. Cóż. Następnym razem postara się jeszcze lepiej to zrobić. A w sumie to nawet zaraz, gdyż zamierzał odpocząć tylko chwilę. Przed oczami miał ponownie wspomnienie związane z daną mu osobą. Było dość przyjemne, gdyż miejsce miało niedawno. Czy jego serce mu tak łatwo podpowiadało ten scenariusz. Albo sam sobie to ubzdurał. To było dość specyficzne odczucie, ale wydawało mu się, że naprawdę mocne, gdyż czuł w samej różdżce jak ta zaczęła gromadzić energię. Jeszcze tylko chwila, dodać sobie pewności siebie. Głęboki oddech, wypełnił swój umysł... wyobrażeniem. – Expecto Patronum. – Wypowiedział spokojnie, ażeby to zaraz z jego różdżki nie wychodziło coś formującego się. Jakieś zwierzę? Czy to ptak? Chyba wychodziło na to, że tak. Tylko jakieś dziwne, nietypowe. Nie występowało raczej w mugolskiej przyrodzie. Kiedy tylko przyjrzał mu się bliżej... z jego różdżki wyszedł Lelek Wróżebnik. – P-panie profesorze? Czy to normalne?
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Ilość punktów w kuferku: 7 Ćwiczenie patronusa z poprzednich fabuł:nope Kostki (kolejno):3, 4, 1, 4, 3
Od swojego Expecto Patronum otrzymał więcej, niż mógłby się tego spodziewać, a jednak wystarczyło chwilę się nad tym zastanowić i zdawało się to logiczne. W końcu od ostatnich prób minęło już sporo czasu, a on nie tylko zupełnie naturalnie osiągnął większy potencjał magiczny, ale i podszkolił się w rzucaniu zaklęć, czy to pojawiając się w kratkę na zajęciach, czy pracując po kilkanaście godzin w tygodniu przy ich pomocy w piekarni. Dlatego zachęcony pozytywnym początkiem, ochoczo zabrał się za kolejne próby, przywołując wspomnienie tych kilku dni spędzonych z dziadkami przed wyjazdem do Luizjany - to, jak babcia każdego wieczora wciskała im ogromne kubki gorącego rumianku; jak dziadek oszukiwał podczas gry w chińczyka, byle - w swoim mniemaniu niezauważalnie - przegrać z kretesem i w ten sposób ucieszyć zwycięstwem dwójkę ukochanych osób. Drgnął zaskoczony, w bladoniebieskiej poświacie (która sama w sobie przecież już go zadowalała!) dostrzegając łapę odbijającą się od nieistniejąc powierzchni i tym samym przerywając zaklęcie, przez gwałtowniejsze szarpnięcie różdżką. Kontrolnie zerknął na Mefisto, a jednak powstrzymał się od komentarza, uznając, że dość żałosnym byłoby chwalić się wyczarowaniem jednej zwierzęcej łapki, a przynajmniej powstrzymując się przez świadomość, że otaczają ich inni, niekoniecznie najbliżsi mu ludzie. Wyrzucił z siebie wstrzymany oddech i przymknął na chwilę powieki, nieco nerwowo obracając leciutką różdżkę w dłoni, aż nie zacisnął jej pewniej, powracając do przerwanego wspomnienia, przywołując w pamięci sposób, w jaki babcia marszczy nos przy śmiechu i jak zawsze kciukiem rozmasowuje lwią zmarszczkę dziadka. Mimowolnie dał się rozczulić tej wizji rodzinnej troski i czułości, na podstawie których wyznaczał przez lata swoje normy i oczekiwania, nagle… zdając sobie sprawę, że każdy dzień może okazać się ostatnim, a on tak mało spędza ich razem z nimi. Opuścił różdżkę, zdając sobie sprawę, że zabarwił to wspomnienie na niebiesko, a więc i patronusowy kształt rozmył się do bezkształtnej mgły, choć przez chwilę zdawało mu się, że dostrzega dwie pary biegnących łap. Ściągnął brwi, nie chcąc pozwolić sobie na zmarnowanie tak dobrego wspomnienia, uparcie przywołując dziadków ponownie, byle upewnić się, że nawet gdy ich zabraknie, to wciąż będą mogli być przy nim za każdym razem, gdy przywoła do siebie magicznego obrońcę. Wspólna praca, torty urodzinowe, podrzucane książki, subtelne uśmiechy w milczącym porozumieniu, przeprosiny wyrysowane lukrem na ciastkach i bezwarunkowa miłość do siebie nawzajem, stanowiąca podwaliny dla niezachwianej nigdy akceptacji czy szacunku. Nie chciał by to się zmieniało, nie chciał nic tracić, z niczego rezygnować. Zwyczajnie niech będzie tak jak jest już na zawsze. Westchnął opuszczając różdżkę, zdając sobie sprawę, że popsuł swoje myśli już zupełnie, pozwalając zejść im na złe tory, przez co i jego patronus ledwo tlił się nawet jako bezkształtna plama. Zerknął na Mefisto, krzyżując ręce na piersi w poczuciu, że krótka przerwa i spokojnie podziwianie jego działań zdecydowanie pomoże mu pozbierać myśli i wejść na pozytywniejsze fale. Wzrok od razu ocieplił mu się nieco, by zaraz rozjaśnić się od zdziwienia pod uniesionymi brwiami, gdy bez żadnego wyraźnego rozkazu werbalnego przed Mefisto pojawił się postawny Wilkołak i bezwiednie gaspnął w nagłym uświadomieniu sobie o tym, jak wiele znaczy pokonanie tej bariery przez Noxa. Rzucił mu się na szyję do uścisku podyktowanego nagłym skokiem szczęścia, a jednak zanim zdążył go pocałować, przypomniał sobie boleśnie gdzie są i cofnął się zmieszany, splątując znów ręce na torsie i przygryzając wargę z przebijającą się przez zawstydzenie radością w uśmiechu. - Niby ani przez chwilę w Ciebie nie wątpiłem, ale i tak mnie zaskoczyłeś - przyznał, kręcąc z niedowierzaniem głową, jakby tym ruchem miał zmyć z ust nieprzyzwoicie pchający się tam cichy śmiech radości, który jednak ze względu na innych dusił w piersi, nawet jeśli ten rwał się ku Mefisto. Na fali tych pozytywnych uczuć sam zmotywował się do dalszych prób, skupiając się na bezgranicznej wierze w możliwości swojego chłopaka, absurdalnie samolubnej dumie, że ten faktycznie odnalazł szczęście w czasie wspólnie spędzonych miesięcy i… i po prostu poddał się w pełni wizji jego uśmiechu, błyszczących w nadziei czy zamglonych od pożądania oczach i temu jak on sam mógł pozwalać sobie wciąż na więcej, nie gubiąc się już w granicy tego czego naprawdę chce, a co należy do spełniania cudzych oczekiwań. I faktycznie patronus powrócił do niego z poprzednią mocą, a jednak dopiero przy ponowieniu zaklęcia udało mu się dostrzec też niewyraźny kształt ogona i obrys pyska, dając rozproszyć się wielkością swojego patronusa, wcześniej spodziewając się raczej… szopa czy innego równie drobnego-średniego żyjątka. Dał ponieść się ekscytacji i sięgnął w końcu po wspomnienia, które od początku majaczyły mu na granicy świadomości, wcześniej będąc pewnym, że próby i tak nie przyniosą żadnego efektu, a więc i nie ma sensu brukać tego wyjątku swoją nieudolnością. Teraz jednak czuł realną nadzieję i przede wszystkim - piekielną ciekawość, więc przygryzł wargę, wyginając brwi w typowe dla siebie lekkie łuki, by przywołać te upragnione słowa, które z takim uporem zdobywał przez lata. Miał przed oczami dziadka z głową zwieszoną w dół nad ciastem, które stanowiło jedynie pretekst i babcię z zaszklonymi od wzruszenia oczami, miał Florę, której duże oczy utkwione były w nim ze szczerą pewnością i w końcu miał też te najpiękniejsze zielone oczy Mefisto, które swoim wyrazem przekazywały dokładnie to, co mówiły też i usta. I to właśnie na Wilkołaku zatrzymał się z wiecznie żałośnie rozpędzonym sercem, chwytając się powtarzającego się wyznania samego w sobie, a nie konkretnej jego realizacji, ginąć pod przyjemnie wszechobecną zielenią i… był pewien, że serce stanęło mu gwałtownie w zachwycie, gdy uchylił powieki, widząc przed sobą - cóż, dość bladego, ale jednak! - postawnego wilka, rwącego się niecierpliwie do przodu w pędzie czterech łap. Nie zdążył w pełni nacieszyć się tym widokiem, bo wilk rozmył się już w powietrzu, a on sam w panice, nie myśląc o niczym innym, gdy tylko zdał sobie sprawę z bezwiednie przywołanego wspomnienia, szukał wzrokiem @Alexander D. Voralberg - Panie Profesorze, czy- Czy wspomnienie można zużyć? W sensie… czy przez wykorzystywanie go traci na mocy i trzeba wciąż nowe… - spytał chaotycznie, zapominając nawet o ukryciu swojego zmartwienia i dopiero gdy sam usłyszał własne słowa, wyprostował się, przywołując się do porządku.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
• Jeżeli ktoś nie pisał drugiego etapu - może nadrobić. Po prostu musi napisać dwie części posta na zasadach z obydwu etapów. Aby ukończyć warsztaty i móc posługiwać się patronusem należy napisać wszystkie trzy etapy i uwzględnić w nich powodzenie. • Osoby, które nie jeszcze żadnego etapu już nie mogą nadrobić.
Obserwowanie ich powodzeń przynosiło mu swego rodzaju satysfakcję z wykonywanej pracy, a szczęście i duma z pierwszego widoku patronusa wypełniała go dziwnym rodzajem radości. Po prostu i najzwyczajniej w świecie było to po prostu miłe. Stał więc dalej w najbardziej widocznym miejscu z mglistym koniem u boku i przyglądał się z uwagą ich postępom, od czasu do czasu być może jeszcze komuś pomagając. Nie umknęła mu rezygnacja pana Lowella, ale w tej chwili nie miał zamiaru go zatrzymywać, być może dowie się coś więcej w późniejszym czasie. - Hmm? - wyrwał się z zamyślenia na słowa pana Schuestera, obracając głowę w jego stronę i przyglądając mu się z uwagą. - Nie. Wspomnienie od samego używania patronusa się nie zużywa. Zwykle jest na tyle silne, że działa zawsze i nigdy nie przestanie, choć znane są przypadki kiedy po prostu dla właściciela przestało wiązać się ze szczęściem i musiał je zmienić na inne. Różnie w życiu bywa. - to był ten moment, kiedy mówił o sobie, ale nikt nie musiał o tym wiedzieć. W końcu to nie była ich sprawa. - Cieszę się, że zadał pan to pytanie, jest bardzo ważne. - dodał, uśmiechając sie lekko i kiwając głową w jego stronę z szybką aprobatą, aby już po chwili zwrócić się ku reszcie. Powinni zrobić sobie jakąś przerwę, ale najwyraźniej większość była na tyle zaaferowana tym co się działo, że tych kilka godzin zleciało dla nich jak sekundy. - Dobrze, czas wypróbować wasze patronusy w praktyce. Przede wszystkim - jeśli jeszcze nie macie pewności - popróbujcie zaklęć na sucho. Dobrze Wam to zrobi. - przywołał do siebie skrzynkę i postawił ją w miejscu pomiędzy sobą a uczniami. Sam przesunął się nieco, aby widzieć całość pod kątem. - To nie jest prawdziwy dementor. To bogin, zaczarowany tak, aby w tej chwili miał jedynie jedną postać i nie zmienił się w Wasze obawy. Jak wyjdzie ze skrzyni rzucacie zaklęcie i przede wszystkim - spokojnie... - machnął różdżką. - Mój patronus będzie Was asekurował dopóki nie będziecie chcieli spróbować samodzielnie, na wypadek jakby coś poszło nie tak. - nie chciał przysparzać im dodatkowych strachów, tak więc przy pierwszej próbie - lub na prośbę przy kolejnych - mlecznobiały koń stał za nimi jako swego rodzaju tarcza.
Etap 3 na 3 – bogin (zmieniły się wartości kuferkowe i zasady, czytać!)
Brak rzutu! • Jak coś jest niejasne - piszcie! • Mgiełkowe, lekkie patronusy wychodzą Wam swobodnie. Można oczywiście działać na niekorzyść. • Patronusy cielesne należy jeszcze przećwiczyć, dlatego też próbujecie minimum dwa razy. Osoby z kuferkiem powyżej 30 pkt mają obie próby z pełnym powodzeniem. Reszcie minimum jedna musi się nie udać/udać się pobieżnie. • Można próbować więcej razy. Oczywiście można działać na niekorzyść. • Alex dopuści Was do bogina dopiero, jak będzie miał pewność, że umiecie i jedyne co może wam przeszkodzić to strach. Tak więc dopóki nie opiszecie udanej w pełni próby rzucenia cielesnego patronusa, to do skrzynki nie podchodzicie. • W pierwszej próbie patronus Alexa stoi za Wami i bogin do Was aż tak blisko nie podejdzie. Musicie go zatrzymać natomiast dużo wcześniej, niż stoicie. • W drugiej próbie - jeśli uznacie, że postać da radę - patronus może odejść i możecie spróbować swoich sił samodzielnie. • Reasumując - opisujecie minimum dwa ćwiczenia przed boginem i minimum dwa ćwiczenia z boginem. • Nie mam nic przeciwko, abyście napisali np. jeden post z nieudanymi próbami, a po kimś kolejny, w którym próba Wam się powiedzie i dopiero podejdziecie do bogina. Jest to mile widziane. • Do bogina podchodzi się kolejno, tak więc dobrze by było, jakbyście w jakiś sposób odnieśli się do postów innych, piszących przed wami osób. • Post musi mieć minimum 3 tysiące znaków (ok. 40 linijek), z czego min. połowa ma dotyczyć tematu. • Jeżeli ktoś ma kłopot może uznać, że poprosił Alexa o pomoc. Nie mam nic przeciwko, aby za mocno mi go nie prowadzić.
Kod do posta:
Kod:
<zg>Ilość punktów w kuferku:</zg>
Czas na odpis do 30.07., godz. 20:00. jest to ostateczny termin, ponieważ nazajutrz mam kilkudniową nieobeckę!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Odetchnął z ulgą słysząc słowa Voralberga, uśmiechając się lekko i od razu skinieniem głowy dziękując mu za odpowiedź, zaraz już odwracając się do Mefisto, by dopiero teraz pozwolić ekscytacji i satysfakcji odbić się wyraźniej na jasnych tęczówkach. - Spodziewałem się po sobie czegoś innego, mniejszego. Jakiejś nie wiem, wydry, szopa... koali. Ale dalej cicho liczyłem na tego labradora - zaczął wyliczać, spoglądając uważniej w zieleń jego oczu i mimowolnie rozczulając się pod myślą, że dobrane przez niego wspomnienia mogły odbić się na kształcie patronusa. - Lepszego ochroniarza już bym sobie nie mógł wymarzyć - wymruczał, obejmując go ramieniem i dusząc w sobie chęć cichego zaśmiania się pod myślą, że tak właśnie Finn nazwał jego Wilka. Ochroniarz. Gdyby tylko wiedział jak trafne okaże się to stwierdzenie. - I pomyśleć, że chciałeś dać mi małpę... - mruknął ciszej, zaczepnie podszczypując jego bok w akcie zemsty, wciąż przyjemnie pobudzony swoim sukcesem. - ...Bo to był wilk, prawda? - spytał, unosząc na niego spojrzenie, nagle wpadając w wątpliwości czy przypadkiem zwyczajnie nie widział tego, co chciał widzieć, myląc się chociażby z jakąś rasą psa. Przeniósł spojrzenie na Voralberga, słuchając go nieco nieuważnie przez zbyt beztroskie myślenie, że przecież już osiągnął dziś więcej niż "wszystko", dając gwałtownie ocknąć się dopiero przy słowie "obawy", wstrzymując oddech pod nagłym olśnieniem o mefistofelesowej relacji z dementorami. - Mefu - mruknął cicho, łapiąc go za przedramię, by rozproszyć go zanim do niego samego dotrze to na tyle, by narzucić sobie jakieś chore ambicje i wyjście ze strefy komfortu. - Nie musimy zostawać na część praktyczną. Nie musimy tego ćwiczyć przy wszystkich - dodał, chcąc dać mu wyraźnie znać, że jest gotów poćwiczyć z nim patronusa na osobności i skoro już obaj przekonali się co do tego, że są w stanie wyczarować cielesną formę, to nie muszą wcale teraz konfrontować się z Dementorem na oczach wszystkich.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Chętnie przytrzymał przy sobie Sky'a, jeszcze bardziej niż z udanego patronusa będąc zadowolonym z tego, że przywoływany we wspomnieniach zapach w końcu się urzeczywistnił. Mefisto uśmiechnął się szeroko, cichym "kocham cię" dziękując chłopakowi za tę bezgraniczną wiarę w niego, bo on sam przecież nie potrafił dać sobie takiego kredytu zaufania. Obserwował go z zaciekawieniem, starając się nie być szczególne nachalnym, wobec czego pogonił swojego wilkołaka do zatoczenia zgrabnego kółka wokół ćwiczących. I kiedy obejrzał się z powrotem na Puchona, oddech zamarł w nim boleśnie, paraliżując go całego na widok, Merlinie, formy jego patronusa. Zaniemówił zupełnie, nie zerkając nawet na odpowiadającego Sky'owi Voralberga, by ocknąć się dopiero w momencie, w którym chłopak mówił ponownie do niego. - To był wilk - potaknął powoli, wtulając się w niego mocniej niż planował, palcami gniotąc ściskany materiał puchoniej koszuli. - Sky, to był wilk, to- to był wilk - powtórzył głupio, nie wiedząc czy chłopak rozumiał jaka interpretacja zbieżności ich patronusów mogła się teraz nasunąć; nie wiedząc, czy powinien go jakkolwiek uświadamiać o swoim własnym toku rozumowania. - Ale małpa i tak mogłaby pasować - dodał, chcąc ukryć jakoś swoje oszołomienie. - Moje utalentowane słońce - mruknął do niego jeszcze ciepło, ignorując początek wypowiedzi nauczyciela, bo nie spodziewał się po tych zajęciach już niczego więcej. A jednak końcowe pochwały nie wypłynęły z ust Voralberga i Mefisto zmarszczył brwi, wpatrując się w przywołaną skrzynkę, czując jak nagle jego myśli zmieniają się w niezrozumiały mętlik. - Co? Nie, daj spokój. To nic takiego - odpowiedział automatycznie, gubiąc zmieszane emocje w niemal chłodnym tonie głosu. Kłamał. I nawet nie mógł starać się brzmieć autentycznie, za bardzo czując jaki błąd popełnia tymi pustymi zapewnieniami - na Merlina, czuł się niekomfortowo na samą myśl o pluszaku przypominającym dementora. - To tylko bogin, a tobie tak dobrze idzie. Zostajemy - zadecydował, nie ruszając się z miejsca ani o milimetr, by tylko czujnym spojrzeniem wypatrywać momentu, w którym przed pierwszym śmiałkiem pojawi się "dementor". - Czy to nie jest absurdalne, do jakiej roli sprowadziliśmy te stworzenia? W sensie, dementory. Nagle są po prostu... wymuszoną formą bogina, która ma pomóc przetestować zaklęcie, które zawsze może zawieść. Są... proste. Niegroźne. Mylące.
Nikola Brandon
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : Dość niedbały wygląd, ubranie często połatane kolorowymi materiałami. Szeroki uśmiech z dołeczkami. Świeża blizna na prawej łydce.
Dawno nie był tak pobudzony, a chwile skrajnej ekscytacji były przecież u niego dość częstym zjawiskiem. Mocno wkręcił się już w to całe czarowanie patronusa, mimo że z początku przyszedł na zajęcia raczej niechętnie i bez większych oczekiwań. Kto by pomyślał, że niecała godzinka ćwiczeń przysporzy mu tyle frajdy, jednocześnie podbudowując jego samoocenę. Wypełniały go satysfakcja i duma, rozlewające się po całym ciele niczym rozgrzewająca herbata w chłodne, zimowe wieczory. Szeroki uśmiech na dobre już zagościł na opalonej twarzy, dodając Nikoli chłopięcego wręcz uroku. Mając to wszystko na uwadze, nic dziwnego, że miał ogromną ochotę przelać odczuwane szczęście na kogoś innego, żeby podzielić się tą radością i ekscytacją. -Nikola - potrząsnął energicznie wyciągniętą w jego stronę ręką-No to ekstra, najwyraźniej masz smykałkę do takich rzeczy.- wyszczerzył się w stronę nowego kolegi. Być może jego styl bycia mógł onieśmielać, zbyt bezpośredni lub zbyt dynamiczny, ale w ferworze emocji chłopak już tak miał, że stawał się nadzwyczaj ekspresywny. A nowe znajomości zawsze dodawały mu zapału, toteż nic dziwnego, że kolejne ćwiczenia skończyły się z równie dobrym skutkiem. -Ha, wiedziałem!- uniósł dwa kciuki w górę na znak gratulacji, co dało efekt całkiem komiczny, zważywszy na trzymaną w jednej dłoni różdżkę -Też sukces. Wiewiórka, a u ciebie? Nie dane im było jednak odbyć dłuższej pogawędki, chwilę później profesor przeszedł bowiem do kolejnej części zajęć. Na wzmiankę o boginie Nikola zagwizdał cicho, nie spodziewając się, że Voralberg aż tak się postara - w końcu facet też miał wakacje, więc w teorii również powinien odpoczywać, nie? -Nie wiem jak ty, ale ja chyba jeszcze poćwiczę.- rzucił w stronę stojącego obok Gryfona. Pamiętał z lekcji, czym są boginy i jak sobie z nimi radzić, ale według tego, co powiedział im profesor, osobnik w skrzyni został dodatkowo zaczarowany, żeby zawsze przyjmować postać dementora. Nikola był ciekaw, jak to dokładnie działało - czy istnieje jakieś zaklęcie, które nadaje istotom taki kształt, jaki chcesz, czy może musieli najpierw znaleźć kogoś, kto bardzo boi się dementorów, by następnie uwięzić bogina w tej postaci? W każdym razie nie czuł się na razie gotów, by spróbować swoich sił przed całą grupą, toteż ponownie zajął swoje miejsce pod drzewami, w głowie wyobrażając już sobie skaczącą po gałęziach wiewiórkę. -Expecto patroaa...- zaczął ziewać. Może z nadmiaru emocji, a może po prostu był zmęczony, w każdym razie jego organizm postanowił spłatać mu niemiłego figla, wybierając sobie chyba najgorszy możliwy moment na ziewnięcie. -...num Na końcu jego różdżki zmaterializowała się maluteńka, ledwo widoczna mgiełka, którą chwilę później rozwiał najbardziej subtelny powiew wiatru. Nikola pokręcił głową z niedowierzaniem - komu mogło się coś takiego przytrafić, jeśli nie jemu? Przetarł oczy wolną dłonią, starając się pokonać nawracającą chęć ponownego ziewnięcia i zwracając myśli ponownie ku wybranemu wspomnieniu. Zamrugał kilka razy, podskoczył w miejscu, by rozwiać zmęczenie i wziął kilka głębokich wdechów. Rozruszał nadgarstek w prawo i w lewo, by dać mu jak najwięcej swobody, a następnie powtórzył zaklęcie. Tym razem mgiełka zaczęła się kłębić i formować, by ostatecznie przyjąć pożądany kształt. Przełknął ślinę, kiedy przed nim zmaterializowała się srebrzysta wiewiórka, tym razem wlepiając swoje mleczne oczka we właściciela. Była nieco mniej wyraźna od poprzedniej, ale bez wątpienia dało się rozróżnić małą główkę od tułowia i grubego ogona. Nikola uśmiechnął się na widok patronusa, który jednak dość szybko rozpłynął się w powietrzu. Niepocieszony podniósł głowę i dojrzawszy stojącego niedaleko profesora, zadał nurtujące go pytanie. -Od czego zależy, jak długo patronus pozostanie materialny? Otrzymawszy odpowiedź, postanowił jeszcze raz spróbować, tym razem trzymając w ryzach swoje podekscytowanie i faktycznie skupiając się na rzucanym zaklęciu. Starał się opróżnić umysł ze wszystkiego, co nie kojarzyło mu się z wybranym wspomnieniem. Próbował odtworzyć w pamięci dokładny kolor lakieru, każdą krzywiznę kształtu, a nawet zaduch, jaki panował we wnętrzu samochodu, po kilkudniowym staniu w pełnym słońcu. Beztroska, spełnienie, radość..."Expecto Patronum". Może to sobie wmówił, ale miał wrażenie, że czuje moc elektryzującą między palcami, kiedy z jego różdżki wystrzeliła smuga jasnego światła, przyjmując w locie postać wiewiórki. Ten patronus zdecydowanie różnił się od poprzednich, wyraźny i w pełni zmaterializowany. Zresztą sam wigor zwierzaka mógł dużo powiedzieć o jego sile. Zwinnie i szybko patronus przeskakiwał pomiędzy gałęziami, pozostawiając za sobą ślad w postaci mlecznej smugi. Wiewióreczka ponownie zatoczyła koło dookoła pobliskich drzew, tym razem jednak nie rozpłynęła się tak szybko, krążąc dookoła właściciela niczym bawiący się szczeniak, dopóki chłopak nie cofnął zaklęcia. Czuł się pewnie, wiedząc, że jest w stanie wyczarować tak mocnego patronusa, co więcej potrafi nad nim zapanować i utrzymać go przez dłuższy czas w materialnej postaci. Był naprawdę z siebie zadowolony, może dlatego podjął spontaniczną decyzję, by spróbować zmierzyć się z dementorem...czy też boginem w tej właśnie postaci. Miał wrażenie, że słyszy w głowie podszeptywania Tony'ego, namawiające go do spróbowania własnych sił i szydzące z jakiegokolwiek strachu. Nikola był więc przekonany o własnym niechybnym sukcesie dużo bardziej, niźli faktycznie powinien, niemniej raz powziętej decyzji nie zamierzał zmienić. -To jak, próbujemy?- rzucił w stronę @Noah P. Williams.
Noah P. Williams
Rok Nauki : V
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : gęste, rozczochrane włosy; prawa ręka pokryta bliznami
Powoli oswajał się z @Nikola Brandon, który w dość niespodziewany sposób rozpoczął tę znajomość. Uśmiechał się szeroko, napawając się swoim sukcesem, coraz łaskawiej też patrzył na Puchona. - No, chyba... chyba tak - sam nie do końca potrafił w to uwierzyć. W tym momencie nie wiedział co właściwie powinien powiedzieć. Cieszył się, że mu wyszło, nie chciał silić się na niepotrzebną, fałszywą skromność. - To gratuluję! - uśmiechnął się lekko, obserwując znikającą gdzieś w tłumie srebrzystą wiewiórkę. Cóż, te stworzenia, nawet nie będąc patronusami, i tak były niezwykle szybkie... - To chyba był królik. Prawdę mówiąc, nie bardzo wiem od czego to zależy - i zdał sobie sprawę, że zapytanie o to wcale nie byłoby takim złym pomysłem. - Panie profesorze (@Alexander D. Voralberg), od czego zależy kształt patronusa? I czy każdy jest unikatowy, to znaczy... czy każdy czarodziej posiada swój tylko dla siebie? I czy kształt patronusa może się zmienić? - Noah czuł, jak narasta w nim ciekawość. Wścibskość i chęć wiedzenia wszystkiego na dany temat, dotknięcia wszystkiego, spróbowania wszystkiego - to były jego wrodzone cechy. Jeśli dostał odpowiedź, słuchał wszystkiego uważnie i starał się skrupulatnie wszystko notować, znów żałując, że nie ma samopiszącego pióra. - Pewnie, poćwicz! - zachęcił Nikolę uśmiechem. - Ja... chyba też jeszcze raz muszę spróbować - dodał i wyciągnął różdżkę przed siebie. Tym razem postanowił spróbować czegoś innego. Spróbował w swojej wyobraźni, której nikt chyba nie mógłby mu odmówić, sprawić, że Ode stanie przy nim. Jej obecność musiałaby wlać w niego tyle euforii, że zapewne wyczarowałby takiego patronusa, że przegoniłby on z Azkabanu wszystkich dementorów! Pozwolił więc jego umysłowi wytworzyć wizję materializującej się tu przy nim Gryfonki. Już słyszał w swoich uszach jej śmiech, już czuł jej rękę spoczywającą na jego ramieniu, starał się wyrzucić ze swojego umysłu każdą dosłownie inną myśl i... - Expecto Patronum! - nie podziałało. Z jego różdżki wydobyła się srebrna mgiełka, która była, co prawda, dość gęsta i mogłaby robić za tarczę i z której jeszcze kilkadziesiąt minut temu pewnie byłby bardzo zadowolony, ale jednak teraz odczuł głęboki zawód. Zawód, bo po raz pierwszy w trakcie tych ćwiczeń kolejna próba rzucenia zaklęcia nie była postępem w stosunku do poprzedniej. No, inna sprawa, że lepszego patronusa, niż tamten, który jako królik wyszedł z jego różdżki, raczej nie mógł się spodziewać. Wydawało mu się jednak, że teraz będzie to już normą. Mylił się, a jego pewność siebie została nieco zachwiana. Więc jednak prawdę mówili wszyscy ci, którzy twierdzili, że to wcale nie jest takie proste zaklęcie... Noah od dawna wiedział, że magiczną moc stale trzeba w sobie rozwijać, ćwiczyć poszczególne zaklęcia, żeby wychodziły one bez problemu, ale mimo to zawsze każda udana próba i każda pochwała wznosiła jego ego ku niebu. Cóż, to była właśnie taka chwila, kiedy chyba należało zejść na ziemię... Żałował tego, że zmienił myśl, która wcześniej pozwoliła mu wyczarować jego patronusa w pełnej krasie. Musiał chwilę odczekać, znów pozbierać myśli do kupy, tak, żeby przede wszystkim jego pewność siebie wróciła tam, gdzie jej miejsce. Trwało to nieco dłużej, zanim jeszcze raz pozwolił wspomnieniu, które wcześniej wybrał, aby ogarnęło go tak mocno, żeby się w nim zatracił. Niemal dał swojej wyobraźni oszukać mózg, że znajduje się teraz w dormitorium, a Ode całuje go w policzek, poczuł się dokładnie tak samo, jak wtedy i... - Expecto Patronum! - wrzasnął tak, jakby inkantował jakiś okrzyk bojowy. Srebrzysty królik wyskoczył z jego różdżki i pognał do przodu, zwracając na siebie uwagę innych, aż w końcu zniknął. Noah aż się roześmiał z radości. Spojrzał znowu na Nikolę, który ubiegł go w słowach, które sam chciał do niego skierować. - Tak, próbujemy! - zawołał i podszedł do profesora, prosząc go o dostęp do możliwości zmierzenia się z boginem.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Była szalenie dumna z tego, że udało jej się wyczarować mgiełkowego patronusa, a kiedy wreszcie przybrał formę zwierzęcia - i to w dodatku kota syjamskiego! - to nagle ciężkim zadaniem okazało się w miarę spokojne ustanie w miejscu, bo przecież nie wypadało, żeby zaczęła podskakiwać i piszczeć jak małe dziecko. Co innego, gdyby była sama albo w otoczeniu najbliższych, ale w tym wypadku ograniczyła się do cichego okrzyku i wpatrywania się maślanymi oczami w srebrzysto-białego strażnika. O ile wcześniej była bardzo zadowolona ze swojego osiągnięcia, tak teraz pół żartem, pół serio czuła, że ten dzień wpisze się do jej życia jako jeden z tych najważniejszych i udanych. W końcu opanowanie tego zaklęcia nie było wcale proste i przychodząc na warsztaty nie liczyła, że pod koniec tego dnia jej się to uda. Oczywiście, że chciała, ale była świadoma poziomu swoich umiejętności i jednak wolała się nie nastawiać, że na pewno będzie mogła dopisać to zaklęcie do tych, które już umie. Kot po krótkiej chwili zniknął, ale to wystarczyło, żeby poczuła się pewniej; żeby poczuła, że naprawdę jest w stanie wyczarować patronusa. Mimo to jakby lekko się przygarbiła na wzmiankę o zmierzeniu się z boginem. Ostatnie starcie głęboko zapadło jej w pamięć i na samą nazwę tej zjawy dreszcz przebiegał jej po plecach. No nie było to nic przyjemnego, a teraz jeszcze miała wypróbować na niej pod postacią bogina dopiero co nauczone zaklęcie, którego w dodatku nie była jeszcze pewna. Owszem, wiedziała, że ten dementor nie będzie aż tak silny, jak ten prawdziwy, ale jednak wciąż z wyglądu był tą samą przerażającą istotą. Koniecznie musiała jeszcze przynajmniej kilka razy poćwiczyć rzucanie zaklęcia patronusa, bo to, że raz jej się udało nie znaczyło, że tak będzie już za każdą kolejną próbą. Niestety. Wysłuchała do końca słów profesora i przez chwilę po prostu stała bez ruchu, próbując zebrać się w sobie, bo to wspomnienie o boginie skutecznie ją rozproszyło i wcześniej nabyta pewność siebie po prostu wyparowała. Cofnęła się przez to do początku zajęć i musiała zaczynać ze wszystkim od początku. Skupienie. Silne wspomnienie. Stanowcze wypowiedzenie formułki i ruch nadgarstkiem. Powtórzyła sobie to w myślach jeszcze trzy razy jak mantrę i dopiero po tym przeszła do działania, ale jedyne, co udało jej się osiąnąć to ten podstawowy, bezkształtny patronus, który i tak zaraz się rozpłynął, jakby w ogóle go nie było. Czyżby aż tak dała się wyprowadzić z równowagi? Przecież w razie czego mogła liczyć na pomoc w poradzeniu sobie z dementorem, czemu więc nie mogła przestać o tym myśleć i zamartwiać się na zaś? Gdyby tylko to wszystko było rzeczywiście tak proste, jak się mówiło... Z westchnięciem uniosła różdżkę po raz drugi. Wyciszyła się i pozwoliła, aby wspomnienie przejęło jej umysł. Musiała wyglądać trochę głupio, kiedy tak stała z zamkniętymi oczami, jakby czekała na cud boski, ale zupełnie się tym nie przejmowała, bo miała przed sobą cel, który był w tej chwili o wiele ważniejszy niż to, jak inni ją postrzegają. Udało jej się uspokoić na tyle, żeby z magicznego patyka wystrzeliła niebieska smuga formująca się kota, ale kiedy tylko przyjęła tę formę, dosłownie wyparowała. Cień rozczarowania pojawił się na twarzy Puchonki, bo przecież nie tak to miało wyglądać i choć było to niewątpliwie coś więcej niż wcześniejszy obłok mgły, to jednak wciąż efekt nie do końca był taki, jak powinien. Co jeszcze robiła źle? Wydawać by się mogło, że wszystko było w jak najlepszym porządku, ale najwidoczniej czegoś brakowało, jakiegoś maleńkiego elementu, żeby zaklęcie w pełni się udało. Spróbowała jeszcze raz. I jeszcze jeden, z takim samym skutkiem - patronus "w biegu" rozpływał się w powietrzu. Lekko już poirytowana sięgnęła po butelkę z wodą i napiła się, pierwszy raz od długiego czasu. Tak pochłonęły ją warsztaty, że zupełnie nie odczuwała upływu czasu i po prostu zapomniała, że warto byłoby nawodnić organizm, bo słońce nie przestawało przypiekać. Podeszła do zadania po raz kolejny, tym razem zatracając się we wspomnieniu i przenosząc się w przeszłości do tamtego dnia, który był dla niej tak szczęśliwy. Wydawało jej się, jakby znowu poczuła znajomy zapach domu i usłyszała głosy członków rodziny. - Expecto Patronum. Dwa słowa, które mogły uratować człowieka w razie niebezpieczeństwa. Dwa słowa, które znowu ją uspokoiły i spowodowały, że na jej twarzy pojawił się uśmiech satysfakcji i ulgi. Udało się. Nie było łatwo, ale wcale nie miało tak być. Po tej krótkiej walce zdołała się uspokoić na tyle, żeby wyczarować patronusa i już to było dla niej osiągnięciem. Czekało ją jeszcze co prawda starcie z boginem, ale przestała się nim tak mocno denerwować; to znaczy tak, nie chciała z nim stawać twarzą w twarz, ale wiedziała, że to będzie taki ostateczny sprawdzian i chciała go zdać. Dla pewności, że nie stał się cud, spróbowała rzucić zaklęcie jeszcze dwa razy, a kiedy się udało, wolnym krokiem skierowała się do skrzyni, aby znaleźć sobie miejsce gdzieś z boku i tam poczekać na swoją kolej.
Nikola Brandon
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : Dość niedbały wygląd, ubranie często połatane kolorowymi materiałami. Szeroki uśmiech z dołeczkami. Świeża blizna na prawej łydce.
Ramię w ramię podeszli do profesora, który zajmował miejsce mniej więcej pośrodku polany, na której odbywały się zajęcia. Podczas gdy ćwiczyli, słońce zdążyło już schować się za drzewami, ale panujący cały dzień upał nie ustępował, toteż po wyjściu z cienia Nikola ponownie poczuł piekący żar i duchotę. Wprawiło go to w niemały dyskomfort, jednak starał się nie myśleć o stróżkach potu spływających mu po czole, a o czekającym go zadaniu. Stojąc przed nauczycielem, Nikola przez chwilę był przekonany, że ten nie dopuści go do zaliczenia. Chłopak nigdy nie wykazywał ogromnego zainteresowania na lekcjach, daleko mu było do skrupulatności i obowiązkowości Vic - prace domowe oddawał najczęściej po terminie, zdarzało mu się przysypiać na zajęciach, a w przeciągu całych sześciu lat spędzonych w Hogwarcie ani razu nie pokusił się o lekturę nieobowiązkową. Niemniej stał teraz przed profesorem, prosząc go o możliwość spróbowania swoich sił w starciu z boginem, jako pierwszy z całej zebranej grupy. Ironia losu? Wbrew jego obawom, Voralberg najwidoczniej nie należał do osób chowających urazę (albo podziałała na niego prosząca mina Puchona), toteż chwilę później Nikola stał naprzeciw drewnianej skrzyni, trzymając w wyciągniętej ręce różdżkę. Czuł za plecami ciepło bijące od ogromnego konia, przy którym jego wiewiórka wyglądała dość mizernie, ale przecież liczy się jakość, nie wielkość, prawda? Miał wrażenie, że część zebranych uczniów przerwała swoje ćwiczenia, przypatrując im się z odległości i oceniając, czy uda mu się za pierwszym razem. Poczuł rumieńce wypływające na pogrążoną w skupieniu twarz. Jeśli teraz mu się nie uda, wszyscy to zobaczą. Może zbyt szybko wyrwali się do ćwiczeń z boginem, może powinni jeszcze potrenować na sucho. Już miał odwrócić się na pięcie i przepuścić Noah przodem, ale w tym samym momencie usłyszał w uchu szyderczy śmiech ducha. Tony wypominałby mu to do końca wyjazdu, a ostatnie, czego Nikola potrzebował, to gardzący nim umarlak spod ciemnej gwiazdy. Z nową motywacją kiwnął profesorowi na znak, że jest gotów, po czym intensywnie wpatrzył się w drewniane wieko, zaciskając mocniej palce na różdżce. Widział, jak klapa powoli unosi się, obserwował wysuwające się z wnętrza długie, kościste palce. Ogarnęła go fala zimna tak przeszywającego, że chłopak skurczył się w sobie. Miał wrażenie, że dookoła nagle zrobiło się ciemno i cicho, a jedynymi otaczającymi go dźwiękami był jego własny, przyśpieszony oddech. Dłoń mu drżała, wycelowana w stojącego już w pełnej krasie bogina, który powoli sunął w jego stroną. -Expecto...exprecto....exp- głos więzł mu w gardle, nie był w stanie dokończyć zaklęcia. Zresztą, po co próbował? Wiedział przecież, że mu się nie uda, że wszystkie ćwiczenia były na nic. Czuł narastające poczucie beznadziei, porażki i strachu, niczym nieuzasadnionego, ale tak silnego, że przejął kontrolę nad całym jego ciałem. Nie wiedział, kiedy upadł, ale następnym bodźcem, który zarejestrował, była twarda ziemia pod rękami. Był cały mokry, zlany zimnym potem, ze zdezorientowaniem wymalowanym na twarzy, kiedy nerwowo rozglądał się dookoła. -Prze...przepraszam. - powiedział w stronę nauczyciela-Zdenerwowałem się. Srebrny koń stał teraz między nim a drewnianą skrzynią, natomiast po boginie nie było śladu. Czuł na sobie ogień spojrzeń, który uprzednio zbił go z tropu, doprowadzając do fatalnego w skutkach rozkojarzenia. -Mogę spróbować jeszcze raz? Zapewniał profesora, że czuje się już dobrze, że drugi raz nie popełni tego samego błędu, podpierając swoje słowa szybkim powrotem do pozycji stojącej. Faktycznie nabrał kolorów, przestał się trząść i na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że wyglądał lepiej niż przed chwilą. Uzyskawszy zgodę, po raz drugi stanął naprzeciw drewnianego kufra. Teraz wiedział, czego się spodziewać, mógł się lepiej przygotować. Jeszcze zanim nauczyciel wypuścił bogina, Nikola odciął się od otaczających go ludzi, skupiając się na wspomnieniu, które uprzednio pozwoliło mu wyczarować patronusa. Niemalże poczuł ciężar skrzynki z narzędziami, czuł pod palcami fakturę opony, słyszał z oddali spokojny głos ojca, który tłumaczył mu, jak działa system chłodzenia. Podniósł wzrok na wysoką, zakapturzoną postać, górującą nad nim przynajmniej o dwie głowy; czuł otaczającą bogina aurę strachu, jednak tym razem nie pozwolił, by odebrała mu ona rozum. -Expecto Patronum! - jego głos był podniesiony, ale nadal trochę niepewny po ostatniej próbie. Musiało to jednak wystarczyć do rzucenia zaklęcia, zanim bowiem Nikola uświadomił sobie, co właściwie dzieje się dookoła, pomiędzy nim a boginem unosiła się srebrzysta, mglista wiewiórka, niepozwalająca zakapturzonej istocie zbliżyć się ani o krok do Puchona. Wyglądało to co najmniej dziwnie, kiedy ogromny stwór miotał się w niemocy, ilekroć patronus - niewielkich rozmiarów gryzoń - znajdował się w odpowiednio niewielkiej odległości. Chwilę zajęło, zanim bogin ponownie został zamknięty w skrzyni, a Nikola mógł odetchnąć z ulgą. Nie spodziewał się, że ćwiczenie będzie tak męczące, ale ulga i satysfakcja, które w tamtej chwili czuł, były niemożliwe do opisania. Dysząc ciężko, uśmiechnął się do stojących w pobliżu Noah i profesora. -To co, powtórka z rozrywki? Do trzech razy sztuka, jak powiadał jego papa, ilekroć naprawiana część samochodu dalej nie chciała pracować. Znów ustawił się naprzeciw skrzyni, stojąc już dużo pewniej na nogach, czując się o niebo bezpieczniej niż podczas wcześniejszych dwóch podejść. Wiedział już, że jest w stanie poradzić sobie z boginem, musiał teraz tylko nabrać wprawy. Poprosił profesora, by pozwolił mu spróbować bez ochraniającego patronusa za plecami, zarzekając się, że tym razem także mu się powiedzie. Poczuł oddalające się od niego ciepło, pozostawiając Puchona sam na sam z boginem, który lada moment miał wyjść z drewnianej skrzyni. Na twarzy ponownie wykwitł mu rumieniec, tym razem będący jednak efektem skoku adrenaliny, a nie wynikiem zażenowania i wstydu. Obserwował wyłaniającego się dementora, czuł wiejące od niego zimno, teraz dużo intensywniejsze, nie było bowiem nic, co osłaniałoby go choć trochę przed nieprzyjazną istotą. Nikola przełknął ślinę - teraz albo nigdy. Przywołał w pamięci wszystkie, najdrobniejsze szczegóły, które mogłyby mu pomóc w rzuceniu zaklęcia. Sierpniowe słońce, wyłaniające się od czasu do czasu zza chmur, skrzypienie żelaznej bramy do ogródka gdzieś w oddali, cichy warkot silnika, smród spalin, dźwięk opon na żwirkowym podjeździe... -Expecto patronum Oślepił go mleczny blask wydobywający się z końca różdżki, nie odwrócił jednak wzroku, śledząc spojrzeniem patronusa, który skocznie przemierzał powietrze, pozostawiając za sobą srebrzystą smugę. Nikola znów poczuł ciepło, które wcześniej biło od profesorskiego podopiecznego, a teraz emanowało od biegającej wokół wiewiórki. Świat ponownie wydawał się przyjaznym miejscem, pełnym szczęścia i nadziei. Gryzoń pomimo niewielkich rozmiarów sprawnie zagonił bogina do kufra, nie opuszczając właściciela nawet po zabezpieczeniu skrzyni zaklęciem. Puchon cofnął się kilka kroków, szczerząc się od ucha do ucha, pomimo widocznego zmęczenia. Serce biło mu szybciej, a adrenalina nadal krążyła w jego żyłach, niemniej wyczerpany był głównie psychicznie, więc w tamtej chwili marzył o kawałku czekolady i zimnej, słodkiej lemoniadzie. -Twoja kolej- zwrócił się do stojącego z boku Gryfona-Powodzenia.
Noah stanął w kolejce tuż za swoim nowo poznanym kolegą i obserwował jego pojedynek z boginem-dementorem. Stał w bezpiecznej odległości, więc ten na Gryfona raczej nie oddziaływał, choć ten i tak wzdrygnął się nieco na widok tej wysokiej postaci w czarnej, brudnej, postrzępionej pelerynie, spod której wystawały kościste, przypominające trupie ręce pokryte liszajami. Noah jeszcze nigdy wcześniej nie widział żadnego dementora i był rad, że nie jest to prawdziwy upiór, a jedynie przemieniony w niego bogin, do tego wszystko odbywa się pod asekuracją profesora Voralberga i jego patronusa. Wydawało mu się, że w tej chwili wszyscy patrzą się na Nikolę i jego próby poskromienia potwora. W każdym razie, on obserwował je z wielką, wytężoną uwagą. Pierwsza próba mu się nie powiodła, choć, na szczęście, zadziałała asekuracja. Noah cały czas trzymał się nieco z tyłu, a serce biło mu nieco mocniej. Jeszcze nigdy nie mierzył się z żadnym potworem potężniejszym od czerwonego kapturka! Nieco mu ulżyło, kiedy zobaczył drugą próbę Puchona, tym razem udaną. Kiedy spojrzał w jego twarz, ujrzał wypisane na niej wielkie zmęczenie, wręcz wyczerpanie. Był blady i wycieńczony, ale chyba zadowolony. Noah starał się uśmiechnąć do niego, aby dodać mu sił, choć teraz pewnie już tego nie potrzebował. Walka z boginem-dementorem była już za nim, do tego wyszedł z niej zwycięsko. A skoro jemu się udało, Gryfonowi też wyjdzie, na sto procent! - Dzięki! - odpowiedział mu cicho, kiedy obaj się minęli. Teraz, jak już sam musiał stanąć oko w oko z upiorem, jego serce ponownie przyśpieszyło, i to tak bardzo, jak chyba nigdy wcześniej w jego życiu. To tylko ćwiczenia..., to tylko ćwiczenia..., to nie jest prawdziwy dementor... - powtarzał sobie w głowie, choć niewiele to pomagało. I, można powiedzieć, całe szczęście! W końcu... jeśli przyszłoby mu mierzyć się z prawdziwym dementorem, już nie mógłby sobie tak powtarzać, a w każdym razie wtedy o wiele trudniej byłoby mu oszukać własny mózg. Stanął jednak dzielnie przed skrzynią i dał Voralbergowi znak, że jest gotowy. Uniósł różdżkę, słysząc tylko łomotanie swojego serca i czując wyraźniej niż zwykle pulsowanie tętnic w jego głowie. Oddychał ciężko, kiedy bogin wyłonił się z kufra, ale uniósł różdżkę i starał się myśleć o... - Expecto Patronum! - wyrwało się z jego ust, ale z jego różdżki wydobyła się tylko srebrzysta mgiełka. Czuł, jak ogarnia go chłód, który bardzo mocno go uderzył wobec bardzo wysokiej temperatury panującej na dworze. Wszechogarniające zimno, strach, poczucie pustki, smutku, który się nie kończy... Expecto Patronum! Expecto Patronum! - wołał, a właściwie szeptał, ale niewiele to dawało. Starał się myśleć o Ode, ale ilekroć próbował przywołać w swojej pamięci jej twarz, nie potrafił. Osunął się na ziemię zlany zimnym potem, a bogin został wycofany z powrotem do skrzyni. Noah czuł się nieco osłabiony. Dał radę jednak wstać o własnych siłach. Czuł, jak wobec usunięcia stąd dementora, siły mu wracają, wszystko wraca do normy. Najwidoczniej asekuracja Voralberga zadziałała, wobec czego jak tylko wstał, otarł pot z czoła, poprawił włosy i dał profesorowi znać, że chce spróbować jeszcze raz. Tym razem jednak zamknął oczy i, podobnie jak wcześniej, od razu dał się ogarnąć swojemu wspomnieniu. Nawet nie widział upiora, który wyłonił się z kufra, ale wiedział, że dementor nie może już zrobić mu krzywdy. Z taką świadomością skierował różdżkę ku niemu i jeszcze zanim otworzył oczy, krzyknął: - Expecto Patronum! - srebrny królik już po raz trzeci tego dnia wypełzł z jego różdżki i ruszył do szarży na bogina-dementora. Ten cofnął się i sam osunął się z powrotem do skrzyni, nawet nie była potrzebna niczyja pomoc, nikt nie musiał go tam zaganiać z powrotem, wystarczył patronus. Noah odetchnął z ulgą i, wyczerpany jak wcześniej @Nikola Brandon, podszedł do niego klepiąc po ramieniu i rzucając szybkie powodzenia! swoim zmęczonym, zadyszanym głosem następnej w kolejce @Aleksandra Krawczyk. - Fajnie było, co? - zapytał Nikolę wcale nie mniej wyczerpany. - Ale się nam udało! Chodźmy może do stołówki, napijemy się czegoś... Zanim ci wszyscy tutaj skończą, zdążymy wrócić!
Udało się. W końcu. Spokój, jaki z miejsca na nią spłynął, był niesamowity, a ona po prostu patrzyła na te lotki, na te pióra, szpony i dziób, na to wszystko, co składało się na patronusa, który mknął przed siebie, czując jednocześnie niesamowitą dumę i ukojenie, jakiego nie mogła zaznać wcześniej, gdy jej próby były tak trudne, gdy zaklęcie, które powinno być dla niej tak łatwe, nie chciało nadejść. Inni mieli się z tym jakby łatwiej, jakby nie musieli wkładać w to tak wiele sił i nie wiedziała już, czy myśl o tym bardziej ją blokowała, podcinając skrzydła, czy może jednak rozwijała je mocniej, pchając ją naprzód. Zamknęła na moment oczy, by osuszyć niepotrzebne nikomu łzy, a później uniosła powieki, by spojrzeć w stronę skrzyni, by zorientować się, czego sprawa dotyczyła. Przekręciła różdżkę w palcach, a później skinęła sama sobie głową na znak, że dobrze, że sobie z tym po prostu poradzi i spróbowała raz jeszcze rzucić zaklęcie. Nie było może idealne, bo patronus zdawał się być nieco przezroczysty, miał jakby nieco problemów, nie był do końca idealny, ale był, zaistniał, spłynął z jej umysłu, z tego szczęścia, jakie w niej było i pomknął w niebo. Odetchnęła głęboko czując, że palce aż ją od tego mrowią, ale teraz nie to było najważniejsze, musiała się skoncentrować, musiała spróbować jeszcze jeden raz, zrobić jeszcze jeden krok, by przekonać się, co się w tym kryje, by sprawdzić, co jeszcze ją czeka. Musiała, teraz już wiedziała, próbować dalej. - Expecto Patronum - powiedziała pewnie, wkładając w to zaklęcie całe to szczęście płynące ze wspomnienia, które się w niej niemalże zagotowało, które spłynęło z jej umysłu wprost na rękę i dalej, przez różdżkę, by z jej końca wymknęła się mgła, która z miejsca właściwie zaczęła formować się w drapieżnego ptaka. Victoria doskonale widziała, jak patronus rozkłada swe potężne skrzydła, jak chwyta powietrze swymi ostrymi szponami, a później rozrywa je ostrym dziobem i uśmiechnęła się do siebie, całkiem spokojnie, po czym skinęła głową, obiecując sobie, że nie będzie się bała, ani teraz, ani nigdy i po prostu poradzi sobie z tą przeszkodą, jaka kryła się w skrzyni, już nie miała wątpliwości co do tego, że może jej się to udać. Otarła wierzchem dłoni ostatnie ślady łez, a później ruszyła przed siebie, by zająć miejsce, jakie wskazane było przez profesora. Towarzyszył jej na razie jego patronus, co w przypływie dumy chciała uznać za całkowicie niepotrzebne, ale nie zamierzała z tym jednak dyskutować, w końcu dopiero co miała przykład tego, jak ciężko może jej iść wyczarowywanie tej wielkiej osłony, więc nie chciała się znowu ośmieszać. Odetchnęła głęboko, a później skoncentrowała się na przywołaniu wspomnienia, skoncentrowała się znowu na tej wielkiej sile, jaka płynęła z tej nieopisanej wręcz radości i aż zamknęła na moment oczy, po prostu pozwalając, by zaklęcie samo spłynęło z jej myśli, by samo się poniosło, wraz z tą doskonałą inkantacją, a jej myśli skupiły się tylko na tym, by patronus znowu rozłożył swe skrzydła, by z miejsca poszybował wprost na wroga, by go od niej odrzucił. Stała pewnie, patrzyła wprost przed siebie i nie uciekała ani trochę, nie bała się i po prostu z bijącym mocno sercem patrzyła, jak sokół rozwija skrzydła, jak zgodnie z jej wolą mknie przed siebie, by dotrzeć do celu. - Poradzę sobie - powiedziała, spoglądając na profesora i założyła włosy za ucho. Wygładziła fałdy spódnicy i zacisnęła dłoń na różdżce, kiedy patronus odszedł, a ona została sama z przeciwnikiem. - Expecto Patronum - powiedziała płynnie, niemalże natychmiast, kiedy wszystko się zaczęło. Była zdeterminowana do tego, by jej wyszło i w pełni skoncentrowała się na tej sile i szczęściu, jakie czuła, gdy zdobyła znicza, gdy wygrała, gdy pokazała, że jest warta więcej niż można było podejrzewać. Ta wrzawa, ten krzyk, ta radość, to wszystko towarzyszyło jej, gdy patronus formował się z mgły, gdy pędził przed siebie, gdy mknął, by sięgnąć swego celu. To wszystko, te wszystkie uczucia, pchnęła w niego z całą mocą, jaką miała teraz w swym sercu i patrzyła, jak ten sięga celu. I to właśnie była jej duma i siła, to było to, co zawsze w niej żyło. Spojrzała w stronę profesora i lekko mu się skłoniła, a później wycofała się, czując, że serce mocno jej uderza.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Czy spodziewała się, że pod koniec warsztatów będą mieli zmierzyć się z boginem pod postacią dementora? Nie. Chyba nikt tego nie przewidywał, ale mogła to być naprawdę dobra okazja do wypróbowania zaklęcia, nad którym siedzieli już dobrą chwilę. W końcu, mimo iż widmo będzie miało słabszą moc, to jednak wciąż pozostanie tym samym przerażającym i powodującym gęsią skórę stworzeniem. Do tej pory jeszcze nie miała wątpliwej przyjemności spotkać go na żywo i z całego serca liczyła, że ten stan się nie zmieni, przynajmniej w najbliższej przyszłości. W zupełności wystarczy jej to, że i tak będzie musiała pokonać "podróbkę" dementora. Obserwowała, jak radzą sobie pierwsi śmiałkowie. Co jak co, ale aż na tyle pewnie to się nie czuła, żeby wybiec przed profesora i poprosić o otwarcie skrzyni. Wolała przypatrzyć się, jak idzie innym, a nuż uda jej się zaobserwować coś, co później okaże się pomocne? Na przykład jak sobie radzą ze strachem. Sama, mimo że w dużej mierze zdołała już oswoić się z myślą o starciu z boginem, to jednak wciąż odczuwała lęk. Było to chyba jednak naturalne, bo naprawdę widok czarnej, zakapturzonej postaci nie wywoływał na twarzy uśmiechu, a raczej go zabierał. I jeszcze te błyszczące, szare ręce, tak bardzo przypominające te topielców... Uśmiechnęła się lekko do @Noah P. Williams i cicho odpowiedziała "dzięki", kiedy ten życzył jej powodzenia. Wiedziała, że strach jest w tej chwili jej największym wrogiem i to właśnie jego musiała pokonać w pierwszej kolejności, zanim miała stanąć przed dementorem. Ha, łatwo powiedzieć, trudniej zrobić, bo od samego patrzenia z odległości na próby pozostałych uczestników warsztatów czuła, jak do jej myśli wkrada się raz za razem kolejny cień, który chciał zawładnąć nad jej umysłem. Przywołanie pozytywnych wspomnień, może nie na tyle silnych jak w wypadku rzucania zaklęcia, było trudne, ale udało jej się na tyle, że uniemożliwiła zawładnięcie nad sobą lękowi. Pozostawało jeszcze zrobić to samo za chwilę, kiedy stanie przed skrzynią i bogin-dementor będzie chciał dorwać się do niej. Tu już tak łatwo nie było. Była świadoma stojącego za nią mlecznobiałego konia i tego, że dzięki niemu nic jej nie grozi - choć czy tak naprawdę niebezpieczeństwo było tak wielkie? - ale widok tej okropnej postaci skutecznie ją na moment sparaliżował i nie była w stanie się poruszyć. Ręka z różdżką zwisała wzdłuż tułowia, a umysł jakby zablokował się i nie chciał przywołać wspomnienia, które pomogłoby zapanować nad sytuacją. Dementor może i nie był tak silny jak ten normalny, ale zapewne dużo do powiedzenia miało też to, że po raz pierwszy z tak bliska miała z nim styczność, prawdziwym czy udawanym. Spróbowała wyjąkać formułkę zaklęcia i nawet uniosła rękę, wykonując nadgarstkiem odpowiedni ruch, ale z jej różdżki wystrzelił jedynie obłok niebieskawej mgiełki, która zatrzymała na chwilę straszną istotę, ale jej nie odpędziła. Sam widok obłoku podziałał na nią jak przysłowiowy kubeł zimnej wody i pomógł się ocknąć ze stanu otępienia. Nieco pewniejszym ruchem uniosła w górę magiczny patyk i wzięła głęboki oddech, przywołując szczęśliwe wspomnienie, dzięki któremu wyczarowała dzisiaj patronusa. Tym razem nie dała się przyszpilić do ściany i wypowiedziała inkantację, po chwili patrząc na kształtującego się kota syjamskiego, który pomknął w kierunku dementora, skutecznie go zatrzymując. Obserwowała to z lekkim niedowierzaniem, aby zaraz odwrócić się do @Alexander D. Voralberg. - Panie profesorze, mogę spróbować jeszcze raz? Tym razem już bez... pomocy. Chciała się przekonać, czy w przypadku starcia jeden na jeden też jej się uda wyjść zwycięsko. Jeśli nie, to będzie dalej ćwiczyć zaklęcie. Nie miała przecież nic do stracenia i choć początkowo lekko przerażała ją myśl o zadaniu czekającym na nich na koniec, to teraz została przepędzona gdzieś na dalszy plan i niewątpliwie miała w tym udział udana próba sprzed chwili. Udało jej się otrząsnąć i odzyskać władzę nad umysłem, więc mogła to powtórzyć. Przygotowała się, stając z jedną nogą wysuniętą do przodu i delikatnie się pochylając, zupełnie jakby zaraz miała z kimś stoczyć pojedynek, co też zresztą nie było tak do końca dalekie od prawdy. Przeciwnikiem bowiem był dementor, więc należało się w pełni zmobilizować. Nie pozwoliła, aby pozytywne myśli uleciały z jej głowy i ponownie wydobyła na wierzch wspomnienie. Nie zamknęła oczu, nie oddała się chwili, świadoma, że w takim przypadku po prostu poniosłaby klęskę od razu. Musiała działać szybko, ale przy tym nie za szybko, bo to też nie przyniosłoby oczekiwanych skutków. - Expecto Patronum! - wyrzuciła z siebie, nawet trochę podnosząc przy tym głos, ale nie przejęła się tym. Liczyło się to, że z końca jej różdżki wyskoczył kot syjamski i bez najmniejszego zawahania zaczął kierować się w stronę dementora. Uśmiechnęła się na ten widok. Naprawdę jej się udało! Odeszła od skrzyni, robiąc tym samym miejsce dla kolejnego ucznia.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Spojrzał na Mefisto niezbyt przekonany co do jego słów, by uwierzyć, że faktycznie jest to “nic takiego”, ale przecież od czasu bezmyślnego wciągnięcia go do labiryntu luster minęło już tyle czasu, okraszonego wieloma rozmowami, że wierzył już w to, że jeśli faktycznie coś dzieje się w tej wilkołaczej głowie, to zostanie wystarczająco zasygnalizowane. Nie chciał podważać jego osądu sytuacji, nie chciał narzucać mu swojej woli, bo zbyt dobrze wiedział, że ten sam w stosunku do siebie nie będzie tak dobry, jak był dla niego. Jeśli w przyszłości wilczy patronus nie przybrałby pełnej mocy, to pewnością brałby ciężar tej odpowiedzialności na swoje szerokie barki i żadne tłumaczenie nie przekonałoby go do tego, że nie jest to wynik wyjścia przed ostatnim etapem warsztatów. Westchnął więc tylko cicho i ścisnął Mefisto za bok, samym wzrokiem posyłając mu znak swojej bezsilności wobec tego, że zwyczajnie zgadza się na jego decyzje. - Ale w takim razie Ty nie musisz tego robić. Jeśli chodzi o mnie - zauważył kładąc dłoń na jego torsie, by wymownie cofnąć go krok w tył z lekkim uśmiechem, który właściwie pojawił się tam z powodu tremy, która zaczęła go łapać. - I w ogóle radzę Ci trzymać oczy na mnie - dodał, unosząc brwi w wymownej prowokacji, która nie miała przecież żadnej racji bytu, bo faktycznie zamierzał grzecznie przećwiczyć rzucanie zaklęcia, a jednak uznał, że nie tylko łatwiej będzie mu je utrzymać, czując na sobie ciepło mefistofelesowego spojrzenia, ale też i jemu przyda się jakiś inny punkt skupienia uwagi od tego przebranego bogina. Dlatego też ustawił się w ten sposób, by nie stać w tej samej linii wzroku, w którym pojawiał się dementor i wziął głęboki wdech, by przy wydechu pozbyć się maksymalnie jak najwięcej spięć i stresu z puchoniego ciała. Nie chciał tracić czasu, który dawałby Mefisto do myślenia, więc próbował oczyścić umysł, skupiając się na przywoływaniu samych pozytywnych emocji. Nie bojąc się już o to, że jego wspomnienie może się zużyć, bez wahania przymknął oczy, skupiając się na zapachu, który wciąż jeszcze przyjemnie kręcił się w nozdrzach od przed chwilą przerwanej bliskości, niemal czując na samym sobie ciepło wytatuowanych dłoni, a jednak otwierając oczy przy rzuceniu zaklęcia musiał zmarszczyć brwi, zupełnie niezadowolony z efektu. Zerknął na sposób, w który trzymał różdżkę i prychnął cicho, bo palce mimowolnie przestawiały się gotowe do rzucania zaklęć gastronomicznych. By osiągnąć jak najlepszy efekt - najpierw sam spróbował odtworzyć układ, pokazany mu zarówno przez Volarberga, jak i Noxa, dopiero po tym podchodząc do tego drugiego, by ściągnąć jego uwagę na siebie i upewnić się, że tym razem znów ma perfekcyjną bazę do udanego zaklęcia. Mrugnął do niego wesoło, przymykając oczy, by z coraz większą łatwością przywołać do siebie to jedno, zupełnie niepowtarzalne w jego życiu wspomnienie, bo tego pierwszego prawdziwie wzajemnego “kocham Cię”, które zapewniło mu może nie tak solidnego Patronusa, jaki został im zaprezentowany przez nauczyciela, ale jednak wyraźnego, pełnokształtnego i nieco tylko ospałego w ruchach, jakby przejął ten spokój w ruchach od swojego stwórcy. Utrzymał zaklęcie, testując na ile może pozwolić sobie, jeśli chodzi o kierowanie mlecznoniebieskim wilkiem, posyłając go na spokojną przebieżkę wokół Mefisto, przy którym patronus nabrał wyrazistszych kształtów, by zniknąć z zupełnie, gdy cofnął zaklęcie, tylko po to, by upewnić się, że będzie potrafił je powtórzyć. Zapewne normalnie czekałby na sam koniec, by przepuścić przed sobą co zdolniejsze osoby, chcąc uniknąć niekorzystnego kontrastu w ramach własnego potknięcia lub zwyczajnie ustępując miejsca tym, którzy chcieli szybciej poddać się testowi. Tym razem jednak stanął w kolejce dość szybko, pojawiając się przed skrzynią z mimowolnym stresem przyspieszającym bicie serca, od razu czując ten niezdrowy odruch, który paraliżował go w miejscu. W żadnym stopniu nie mógł dziwić się Mefisto, że ten odczuwa lęk przed Dementorami, skoro on sam mimowolnie lękał się nawet jego imitacji i to w bezpiecznych warunkach. Nie potrafił nie myśleć automatycznie o tym ile zła te istoty wyrządziły niezasłużenie jego Wilkowi, czując nieprzyjemne dreszcze przebiegające mu po plecach. Tym razem nawet nie przymknął oczu, płynnie przechodząc ze zmartwienia w najprzyjemniejsze wspomnienie, w niespokojnym biciu serca odnajdując echo tego zdobywanego w bliskości. Wypowiedziane słowa zaklęcia zmyły mu się w jedność z myślą o wszystkich szeptanych zapewnieniach, wyczarowując wilczego obrońcę, który odgrodził go od zakapturzonej postaci, nastroszając niebieskawą sierść w odstraszaniu go z powrotem ku skrzyni. Wstrzymał oddech, przez chwilę w pełnej niezręczności niedowierzania stojąc nieruchomo i wpatrując się w kręcącego się wkoło wilka, by zaraz jak z automatu wystukać formułkę podziękowania i z nieobecnym spojrzeniem powrócić do Mefisto.
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Wpatrywała się w swojego bladego jeszcze patronusa, zanim ostatecznie zniknął, czując jak rozpięta ja duma. Udało się! Znalazła na tyle silne wspomnienie, żeby wyczarować w pełni ukształtowanego strażnika, który do tego pięknie oddawał jej zamiłowania. Nie mogło być lepiej, nie mógł być lepszy, choć zdecydowanie mógłby dłużej się utrzymać. Spojrzała zadowolona na Victorię, starając się nie puchnąć z dumy, choć ciemne spojrzenie dziewczyny błyszczało ogromną ekscytacją. Udało się! Zaraz jednak jej uwaga została skierowana na profesora, który odpowiadał na pytanie Skylera. Och, więc zawsze istniało prawdopodobieństwo, że będzie musiała szukać nowych wspomnień, aby wciąż móc korzystać ze swojego patronusa. Dobrze, jeśli będzie taka konieczność, ale póki co miała wystarczająco dużo szczęśliwych chwil we wspomnieniach. W końcu nadeszła pora na przetestowanie strażników. Słuchała z uwagą o boginie, ciesząc się, że został tak zaczarowany, żeby przedstawiał tylko dementora. Z tym mogła się mierzyć, a nie była pewna jak poradziłaby sobie przy zwykłym boginie, czy jednak strach nie okazałby się silniejszy od złości. Obserwowała pierwszego śmiałka, który zaczął, czekając w kolejce. Kolejne osoby podchodziły, a ona skupiała się na tym, jak wyglądają patronusy Victorii, Noah, Skylera. Czuła się w jakiś sposób spokojna, wiedząc, że w razie problemów, patronus Voralberga pomoże każdemu z nich. Pierwszą próbę zamierzała mieć go u boku, nie chcąc wykazywać się nikomu niepotrzebną brawurą. Skoncentrowała się na szczęśliwych chwilach, gdy nadeszła jej kolej, celując różdżką w niby dementora. - Expecto Patronum - wymówiła zdecydowanie, a z jej różdżki wystrzeliła smuga mgiełki, która w mgnieniu oka zmieniła się w postać nykura. Obserwowała z uśmiechem, jak koń szarżuje na dementora odsuwając go od niej, w asyście drugiego patronusa. Wiedziała jednak, że jej wspomnienie było na tyle silne, że poradziłoby sobie samo. Czuła to, gdy tylko pozwalała wspomnieniu przejmować nad nią kontrolę w trakcie rzucania zaklęcia. Śmiech, spokój, radość, smak czekolady, żarty, wolność… Wszystko składało się na jedno wspomnienie całego semestru w Hogwarcie, nowych znajomości, nowego początku. W końcu dementor został zamknięty w skrzyni, a patronus rozpłynął się w powietrzu. - Teraz sama spróbuję - oznajmiła profesorowi, a gdy tylko ten otwarł ponownie skrzynię, była już gotowa. Expecto patronum wybrzmiało w powietrzu, a mleczna postać z niebieską otoczką znów stanęła między nią a dementorem. Uszy oraz kopyta odwrócone w tył, poza tym wyglądający jak typowo islandzki koń, niewielki, ale silny. Ponownie natarł na dementora, pochylając swój łeb i zmuszając go do schowania się w skrzyni. Wierzyła, że poradzi sobie z tym bez problemu, ale i tak z zapatrym tchem obserwowała jego walkę, skupiając się wciąż na wspomnieniu, aby przypadkiem patronus nie stracił sił. Po wszystkim mglisty nykur zbliżył się do Lou i dopiero wtedy zniknął. Dziewczyna uśmiechnęła się z zadowoleniem, po czym spojrzała w stronę profesora czekając na dodatkowe instrukcje, albo pochwałę, po czym odeszła na bok. Potrafiła wyczarować patronusa. W pełni ukształtowanego!
Rasmus Vaher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 181,5 cm
C. szczególne : Wyczuwalny estoński akcent, czasem nieodmienianie w angielskim, blizny na lewej dłoni po zdjęciu klątwy.
Czuł w sobie narastającą dumę, że udało mu się w jakiś sposób ujarzmić te brzemię dotyczącego nauki patronusa. Że też nigdy nie myślał o tym, aby się go nauczyć. W sumie... było to zrozumiałe pod pewnym względem. Nigdy w swoim życiu nawet nie spotkał dementora. Jedynie wiedział o nich z książek lub opowiadań innych ludzi. Ale nigdy nie miał okazji spotkać jednego z nich na własne oczy. Ani też nawet śmierciotul na które ponoć także patronus działał. Rasmusowi przeszkadzało jeszcze jedno - ile znajdzie pozytywnych wspomnień, aby mógł stale używać swojego patronusa. Widok cielesnego ptaka, dodatkowo umagicznionego. To był całkiem ciekawy widok, który w konsekwencji dawał mu jakieś zafascynowanie na temat tego co można jeszcze nim osiągnąć. Albo w jakich sytuacjach przyjdzie mu ratować siebie. Albo... kogo będzie musiał ratować swoim patronusem. Nic dziwnego, że zainteresował się tym kursem. Chciał kogoś chronić. Za wszelką cenę. Ale wszystkie dotychczasowe próby Estończyk uważał za jedynie szczęśliwe trafy początkującego, czując, że i tak musi z nimi jeszcze trochę popraktykować. Na początek wolał jednak zrobić to samemu. Bez pomocy patronusów czy zabawy z boginem. Popróbować jeszcze chwilę i wtedy zmierzyć się ze swoim celem. Ręka twardo trzymała rączkę różdżki, Rasmus kontrolował swój oddech. Pozytywne wspomnienie we własnej głowie, głębokie oddechy i wydechy. Wszystko po to, aby tylko zmaterializować ponownie swojego lelka wróżebnika. Robił to powoli, aby zaraz powiedzieć głośniej. – Expecto Patronum – Powiedział, aby zaraz zobaczyć jak mgiełka mignęła mu jedynie przed oczami i zaraz zniknęła. Cholera, nie poszczęściło mu się. Ani trochę jego postęp nie ruszył dalej. Nie czuł się tak, jakby to wszystko podziałało skutecznie. Czy to różdżka? Może słabe wspomnienie. Mimo tego postanowił zrobić to jeszcze raz. Kolejna próba się nie udała. I kolejna. Więc trzeba było zrobić i czwartą. Czwarta próba dawała się mu we znaki, bo oznaczało to tylko tyle, że nie umiał zaklęcia tak dobrze jak sądził. Może miał tylko złudzenie, że tak było. A może chciał się czuć gotowy. Udało mu się jednak pod koniec czwartej próby wyczarować tymczasowo swojego latającego patronusa. Dał sobie kolejną, piątą próbę. W piątej próbie Rasmus poprosił już o towarzystwo konia profesora Voralberga i jego samego. Czuł jak coś kręciło się w jego brzuchu, ale postanowił to zdławić w sobie samym. To były tylko nerwy. Vaher więc podszedł bliżej do skrzyni i czekał na znak. Gdy nastała jego chwila zaraz po Loulou, był już stanem emocjonalnym gotowy. Czekał aż bogin wyjdzie i... – Expecto Patronum. – powiedział bardzo wyraźnie, powodując, że z jego różdżki wyleciał latający lelek, skierowany wprost na dementora, który cofnął się do skrzyni. Rasmus odczuwał z tego powodu wielką dumę. – Okej, to teraz sprawdźmy bez niego. – Rasmus czuł, że warto było spróbować bez żadnej asekuracji. Oznaczało to, że musiał pomyśleć o bardzo dobrym wspomnieniu. Ponownie jakoś przed oczami miał moment, gdy czuł spotkanie na pomoście. Nagłe uczucie zbierających się motyli w jego brzuchu i uśmiech tej osoby, która wtedy z nim była. Jak wspomnienie zaczęło go otaczać całego, aż miał ochotę to wszystko uwolnić. Tak wzbierała się w nim radość. Rasmus poczekał więc na wypuszczenie dementora. Kiedy tylko się stało od razu rzucił Zaklęcie Patronusa, jednak czuł, że za wolno wychodzi on z jego różdżki. W pewnym momencie jednak świetlisty strażnik wyszedł i zaczął odganiać w tył i tak już zbyt blisko będącego bogina. Kiedy tylko tknął on skrzyni, zniknął, a Voralberg mógł zauważyć zachodzące na twarzy Vahera zmiany kolorów. Kiedy zaraz jedynie powiedział. – Przepraszam, źle się czuję... – A wezbrana w jego żołądku żółć zaraz poleciała wraz z wymiocinami do pobliskich krzaków, gdy tylko do nich podbiegł. Kiedy tylko to skończył, wyczyścił swoje usta zaklęciem "Chłoszczyść"
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Z uwagą obserwował poczynania uczniów, a każde kolejne zgłoszenie się do podejścia praktycznego sprawnie weryfikował, zanim w pełni pozwolił na sprawdzenie się przy skrzyni. Przyglądał się każdemu z osobna i ich nowym towarzyszom, zastanawiając się, jak bardzo do nich pasują. W niektórych przypadkach... nie wiedział, w innych zdawał sobie sprawę aż za bardzo. Pozostało mu jedynie pomyśleć swoje. Kto jak kto, ale on decyzji losu raczej nie komentował. - Od skupienia panie Brandon, od mocy, od doświadczenia. Siła wspomnienia też ma znaczenie, choć już po rzuceniu zaklęcia to głównie te trzy pierwsze rzeczy. - zwrócił z nagła spojrzenie w kierunku Puchona, aby już po chwili przerzucić je na pana Williamsa, zastanawiając się przez chwile nad jego pytaniem. - Od wielu rzeczy: patronusa może definiować charakter i w większości przypadków tak właśnie jest, natomiast w grę wchodzą również emocje, uczucia, przeżycia. Ludzie, z którymi mamy do czynienia i którzy są dla nas ważni. Zdarza się, że patronus przybiera formę pasującą do osobowości osoby, którą koc...się kocha. Elementów jest wiele. - odchrząknął, czując, że zaczyna drapać go gardło. - Kształt jak najbardziej może się zmienić, a czy jest unikatowy...jeśli chodzi o gatunki zwierząt, to na pewno się powtarzają, natomiast rzadko, bo rzadko, ale miewają cechy podobne do właściciela i to bywa w nich unikatowe. - zakończył wypowiedź, na powrót skupiając się na próbujących uczniach. Jego koń pilnował każdych kolejnych prób z udziałem bogina, a kiedy poproszono go o odejście, po prostu odsuwał się blizej Voralberga, acz wciąż pozostając w pełnej gotowości. - Panie Vaher, w porządku? - zapytał, widząc jego reakcję, aczkolwiek, w ostateczności chyba było dobrze? Cóż, jego zajęcia bez incydentu, zajęciami straconymi. Wszyscy spróbowali szybciej, niż się spodziewał, natomiast byl zadowolony z faktu, że najpierw się do tego podejścia porządnie przygotowali, nie lecąc tam na łeb na szyję. - Dobrze. Chyba możemy na dziś zakończyć. Gratuluję, bardzo dobrze Wam poszło. Pamiętajcie, aby teraz ćwiczyć i zacementować nabyte umiejętności.
/ kto chce, może jeszcze tu pisać, cała reszta [zt]
Samonauka Czy był duchem w maszynie? Czy stanowił w jakikolwiek sposób ludzkiego przedstawiciela własnego gatunku? Czy, ucząc się sztuk zakazanych, nie porzucał własnego człowieczeństwa, kiedy to ponownie postanowił poddać się zdobywaniu wiedzy za pomocą podręczników, które ukradł z Działu Ksiąg Zakazanych? Czuł zimno, czuł emocje, czuł świadomość istnienia w tym całym zgiełku i wpływ częściowy na własne przeznaczenie; nie zamierzał czynić z siebie koszmaru, co nie zmienia faktu, iż nie zamierzał również być kimś kompletnie bezbronnym i pozbawionym jakiegokolwiek poszanowania dla własnego zdrowia i życia. Nie bez powodu ostatnio stał się bardziej aktywny, głównie wieczorami, kiedy to sklepienie niebieskie zmieniało swoją barwę powoli na ciemną, pozwalając barwom fioletu na stworzenie zapierających dech w piersiach widoków. Wędrował nieustannie, będąc pewnego rodzaju włóczykijem - od miejsca do miejsca, zdając sobie sprawę z tego, jak wiele rzeczy jest niepoznanych, a jak wiele rzeczy nigdy nie pozna. Świadomość istnienia własnych granic zapewne spowodowałaby u niego brak jakiejkolwiek chęci podejmowania się aktywności powiązanych z własnym rozwojem. Nawet jeżeli pod względem fizycznym już dawno zawalił, kiedy to niewielka ilość promieni słonecznych ocieplała jego bladą skórę, powodując nieprzyjemne uczucie pieczenia. Mógł przynajmniej zadbać o poziom zdobywanej wiedzy - a jak wiadomo, wiedza jest poniekąd dość ważną walutą w obecnie funkcjonującym świecie. Na warsztat, kiedy to usiadł na pobliskiej ławeczce przy polu ogniskowym, wziął ponownie symbole będące bezpośrednim nawiązaniem do funkcjonowania Czarnej Magii. Wcześniej uczył się tutaj patronusa - jakie żałosne, że teraz decydować się zainfekować i splugawić wspomnienia, jakie w sobie posiadał. Pentagram - kojarzący się mugolom głównie z siłami demonicznymi - najwidoczniej począł służyć głównie do nakładania klątw. Nigdy nie zastanawiał się dokładnie nad jego dokładną budową i znaczeniem, niemniej jednak nie zamierzał tak łatwo odpuścić, kiedy to siedział spokojnie i samotnie, poza zasięgiem ciekawskiego wzroku pozostałych. Analizował wszystkie notatki, jakie posiadał; wyblakłe pismo starego atramentu zdawało się być utrudnieniem, ale ostatecznie odpowiednie skupienie i skierowanie światła za pomocą inkantacyjnego Lumos załatwiło problem związany z niedostateczną widocznością poszczególnych liter. Poplamione stronice pergaminowe zdawały się mieć swoje lata i pod opuszkami palców naprawdę było czuć to, jak stary jest przedmiot trzymany w jego dłoniach. Biały i czarny pentagram - podobno wcześniej w kulturach uwiecznione jako pozytywne symbole - obecnie posiadały niezbyt przyjemne znaczenie. Najstarsze powstały prawdopodobnie 3500 roku przed naszą erą, co zaskoczyło w sumie Felinusa. Jak dokładnie stara jest magia? Niby ma do czynienia z tą pradawną, co nie zmienia faktu, iż tak bardzo wiele znajdowało się poza zasięgiem jego otwartej dłoni. Nawet za wiele. Biały posiada jeden wierzchołek u góry, natomiast czarny - dwa wierzchołki. Głównie ten drugi, spopularyzowany przez nielegalne praktyki, przyczynił się ostatecznie do złego podejścia do tychże znaków. Biały, składający się z ciała Adama, napisami oraz dolnym przejściem do Eve, różnił się w przeciwieństwie do czarnego, składającego się z łba kozy. Dusza, niebo, ogień, powietrze, ziemia. Każde ramię oznacza coś innego i stanowi jedną z podstaw elementarnych działania świata - a może po prostu się mylił? Heksagram stanowił podobny, aczkolwiek kompletnie inny symbol. Pentagram, posiadając pięć ramion, nie dorównywał ich ilością do sześcioramiennej gwiazdy. Ten symbol zdawał się być mniej spopularyzowany i mniej kojarzony z okultyzmem, co nie zmienia faktu, iż jest zdolny do przywoływania demonów. Zaciekawił go ostatnio ten temat; jak wiele symboli z życia codziennego może stanowić wstęp do magii zakazanej. Bo, z tego, co zdołał odczytać, gdy przymrużył własne ślepia, które to składały się z czekoladowych tęczówek, symbol ten też jest charakterystyczny dla sztuki alchemicznej. Srebro, miedź, rtęć, ołów, cyna, żelazo. W środku gwiazdy, mieniące się własnym blaskiem, najprawdziwsze złoto. Merkury, Wenus, Ziemia, Mars, Neptun, Uran, a w środku Słońce. Zastanawiające, jak tematy z czarnej magii bywają tak połączone ze światem dookoła - czy to jest przypadek, czy jednak coś przepełnionego widoczną, niezbywalną logiką, której ludzkie serca nie są w stanie wytłumaczyć? Pieczęć Salomona, służąca do zaklinania demonów i przyzywania aniołów... Usłyszał kroki, a wtedy spokojnie i ostrożnie zamknął książkę i schował ją do torby. Gwiazdy powoli zdobiły niebo, przyczyniając się do jego haftowania i wydobycia piękna. Nawet nie zauważył, jak szybko czas potrafi minąć, kiedy to analizuje materiały zdobyte podczas legalnego pobytu w Dziale Ksiąg Zakazanych, ale za to nielegalnego ich wzięcia. Wstał, wyprostował nogi, a następnie, zrobił parę kroków do przodu, odwracając się przy okazji, by upewnić się, czy aby na pewno wziął wszystko i niczego nie zostawił. Zapowiada się długa noc…
[zt]
Ignacy Mościcki
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Blizna na prawym policzku sięgająca do podbródka oraz oczy, które wyglądają jakby były lekko podbite
Ignacy nie miał tego wieczora zbyt dużej ochoty na kolację. Mimo to liczył w duchu, że był to jedynie stan przejściowy i nawet podszedł pod same drzwi stołówki, aż w końcu w ostatniej chwili obrócił się na pięcie i dał się ponieść nogom w bliżej nieokreślonym kierunku. Po stosunkowo długim spacerze Puchon wylądował koniec końców na polu ogniskowym, które wyjątkowo nie było przez nikogo zajęte. Pewnie młodsze roczniki znalazły sobie coś lepszego do roboty niż pieczenie kiełbasek późnym wieczorem. W sumie nie było to zbytnio zaskakujące. Spędzili tu już trochę czasu, więc młodzież pewnie odnalazła już szybką i bezpieczną drogę do miasta, które było dla młodych dużo ciekawsze od pensjonatu i przylegających do niego ziem. Może wyruszyli na poszukiwania krokodyli?, pomyślał, wyjmując z towarzyszącej mu tego dnia torby swojego Wizzbooka. Rzez dłuższą chwilę przeglądał różnego rodzaju powiadomienia od znajomych, aż udało mu się dokopać do wpisów powiązanych z Quidditchem. Jego uwagę od razu przykuł post ze zdjęciem tkaniny naściennej z XII wieku, która przedstawiała grupkę ludzi polujących na jakiegoś drobnego żółtego ptaka przypominającego małą kulkę. Dopiero po bliżej inspekcji fotografii i przeczytaniu paru komentarzy, zorientował się, że przez cały ten czas spoglądał na znikacza. Z tego, co pamiętał, te Bogu ducha winne stworzenia były w przeszłości wykorzystywane jako pierwsze wersje złotego znicza. Nie, żeby miały jakiś wybór, biorąc pod uwagę to, że jedynym sposobem na ucieczkę od takowego losu było wymknięcie się czarodziejom. Wkrótce czarodzieje zaczęli tak często z nich korzystać w trakcie rozgrywek, że ich populacja drastycznie zmalała, a po jakimś czasie Ministerstwo Magii wprowadziło kategoryczny zakaz angażowania ptaków w grę. W sumie nie było to takie znowu dziwne. Wykorzystywanie żywych stworzeń jako elementu gry było czymś barbarzyńskim, a jak dowiedział się Ignacy z dalszej części artykułu, nie był to pierwszy przykład próby wyeliminowania tego gatunku ze środowiska. W dawnych czasach jedną z najbardziej ubóstwianych przez społeczeństwo czarodziejów rozrywek było tak zwane Polowanie na Znikacza. Niektórzy w toku tej zabawy korzystali z sieci, inni z różdżek i magii, a jeszcze inni próbowali go pochwycić gołymi rękami, licząc na zdobycie sławy. Szkoda tylko, że zamiast zyskiwać szacunek wśród sąsiadów, dużo częściej zdarzało się, że przy okazji zgniatali te niewinne ptaszki w swoich pięściach. Puchon skrzywił się znacząco. Straszne było przede wszystkim to, że gatunek tych uroczych stworzeń musiał zostać doprowadzony na krawędź wyginięcia, aby odpowiednie osoby poszły po rozum do głowy i stworzyły sztuczny odpowiednik. Historia Quidditcha w tej formie, w jakiej był on teraz znany, zdecydowanie nie była usłana różami. Tu i ówdzie można było znaleźć skrzętnie ukryte w mrokach historii kropelki krwi, burzące nieco idealny obraz tego sportu. Chłopak spędził jeszcze trochę czasu, zgłębiając powiązania między znikaczami a Quidditchem i nawet wykonał niezbyt urokliwy rysunek tych ptaków w swoim notesie, a gdy już stwierdził, że dowiedział się wystarczająco, ruszył w stronę swojego domku.
z/t
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Czuła się fatalnie w każdym tego słowa znaczeniu. Fizycznie, psychicznie i emocjonalnie była w jednej wielkiej rozsypce. Boyd wybył gdzieś z Filinem aby jakoś odreagować przeżycia, a sama Bons nie wiedziała gdzie ma iść, aby nie zrobić nikomu nic złego. Ten moment kiedy odkryła, że od jej dotyku człowiek robi się zziębnięty, niemalże siny... wylała tony łez, a to i tak nie pomagało. Wiele problemów spadło jednocześnie na jej wątłe barki i nie radziła sobie z nimi ani trochę. Słońce dawno było już poza linią horyzontu, chłód nocy spowijał jej odsłonięte ramiona wszak jeszcze kilka godzin temu było ciepło. Pojmowała, że powinna być dawno temu w łóżku ale jak ma zasnąć kiedy w myślach panuje chaos? Nie mogła porozmawiać o tym z przyjaciółkami, potrzebowała ostoi... dlatego też poświęciła bite czterdzieści minut aby wyczarować mdłego patronusa i nadać na nim wiadomość skierowaną do Josha. Srebrzysta i słaba lunaballa pomknęła chaotycznym krokiem w kierunku domków, aby sprowadzić do Bons wsparcie. Drżącym i płaczliwym tonem poprosiła, aby Josh na nią nie krzyczał, ale wpadła w wielkie tarapaty, boi się, nie wie co zrobić, nie radzi sobie i pilnie potrzebuje pogadać. Dodała też, że wstydzi się iść do domku nauczycielskiego.. Tak na dobrą sprawę ledwie wierzyła w to, że lunaballa dostarczy wiadomość do celu, była tak słaba i blada... Dziewczyna siedziała skulona na pieńku przy płonącym ognisku. Opatulała ramionami swoje kolana, a światło ognia padało na jej twarz wskazując na jej polikach ścieżki wylanych niedawno łez. Zaczerwienione oczy, nos, drżące usta, blada skóra... wyglądała jakby miała za sobą naprawdę ciężkie dni, a przecież do jeszcze niedawna szczebiotała wesoło do swoich nowych najbliższych i pokazywała im swoje rodzinne miasto. Nawet Virgo dzisiaj ją opuściła, a to ją przytłaczało. Siedziała zatem skulona przy ogromnym ognisku i wyglądała jak siedem nieszczęść. Merlinowi niech będą dzięki, że nie zamykała się w sobie na cztery spusty a prosiła o pomoc kogoś kto obiecał jej udzielić wsparcia nawet w trudnej sytuacji.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Było dość późno, gdy wracał z budynku zarządcy do domku. Nie spieszyło mu się. Ba, najchętniej nie wróciłby na tę noc, a dopiero następnego wieczoru, ale nie mógł tak uciekać. Przypominając sobie wszystkie ostatnie zdarzenia, dochodził do wniosku, że rozmowa, jaka czeka go z Chrisem będzie o wiele gorsza od walki z inferiusem, do której doszło na statku. Może chociaż uda się ominąć ten temat? Budząc się po rytuale w pokoju, wręcz musiał gdzieś wyjść, żeby oderwać myśli, żeby nie analizować każdego fragmentu poprzedniej nocy i tego, do czego doszło. Dość już miał zagmatwane wszystko w głowie, dość już miał niepewności, żeby teraz doprowadzić do błędnych wniosków. Chciał się oderwać i dlatego wyciągnął Alexa na statek. Szkoda, że zapomniał o problemach z magią… Szczęśliwie wrócili żywi na teren pensjonatu, a on sam po prostu poszedł do budynku zarządcy, aby tam go poskładali. Wciąż jeszcze wszystko go bolało, a blizny miały zostać jeszcze jakiś czas. Tak samo prześladował go widok własnego bogina. Obiecał sobie, że zaraz po śniadaniu następnego dnia, wyśle sowę do Hogsmeade i spyta o stan zdrowia babci. Zaczął nawet mieć wyrzuty sumienia, że zostawił ją z kuzynką. Powinien był zostać z nią. Wszedł do domku cicho, wziął prysznic i ubrany w świeży dres z koszulka przyklejona do wciąż wilgotnego ciała wszedł dopiero do pokoju, gdzie był już Chris. Na widok gajowego, serce zabiło mu szybciej, ale nie był pewny przy z obawy o to, że będzie pytał, gdzie zniknął na cały dzień, czy na wspomnienia rytuału. Zanim zdążył się odezwać, w pokoju pojawił się patronus, którego nie znał. Widział, jak mgliste stworzonko kieruję się do Chrisa, więc westchnął cicho i ruszył do swojego łóżka, starając się nie pokazać, że jest cały obolały. Znieruchomiał jednak, gdy usłyszał głos… - Bonnie… - wyrzucił z siebie krótko, wpatrując się to w patronusa, to w Chrisa. Czyżby mylnie wysłała go do gajowego? - Co ona… - zmartwienie w jego głosie w jedną chwilę zmieniło się w lodowaty spokój, pod którym zazwyczaj chował strach o kogoś. - Patronus przyszedł do ciebie, choć mówiła do mnie. Idziesz ze mną? - spytał Chrisa tuż przed tym jak wyszedł z pokoju, starając się nie krzywić z bólu, który znów przeszył jego ciało. Może i rany miał wyleczone, ale ból jeszcze nie całkiem minął. Szedł w miarę szybko, starając się panować nad strachem. Co się stało z Bonnie? W co się wpakowała? O co mogło chodzić? Zaciskał mimowolnie dłonie w pięści, gdy zbliżał się w stronę pola. Nie zwrócił uwagi, czy Chris rzeczywiście szedł z nim, mając burzę myśli w głowie. Jeśli Boyd coś zrobił… Jeśli ktokolwiek… - Bonnie! Co się stało? - rzucił, gdy tylko ją dostrzegł. W jego głosie pobrzmiewały chłodne nuty, wywołane strachem. Rozejrzał się szybko wokół, aby znaleźć odpowiedzialnego za jej stan, zbliżając się do dziewczyny i wyciągając do niej rękę.