Wchodząc głównym wejściem do zamku, pojawia się w tym miejscu. Stąd można dostać się do wszystkich innych innych części Hogwartu, jak Wielkiej Sali, schodów oraz podziemi. Sklepienie jest tak wysoko, że niemal niemożliwe jest jego zobaczenie. Jest to miejsce spotkań uczniów, szczególnie gdy są z innych domów. Pierwszego września panuje zazwyczaj straszny tłum, gdy wszyscy cisną się do Wielkiej Sali.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob 6 Wrz 2014 - 18:18, w całości zmieniany 1 raz
Nie chciałam patrzeć się prosto w oczy Ślizgona, dlatego, gdy chłopak odsłonił mi włosy, szybko potrząsnęłam głową, by znów zakryły mi twarz. Moja buzia cała mokra od łez a oczy napuchnięte i czerwone. - Puszczaj mnie! - warknęłam i kopnęłam nogą Natniela w kostkę najmocniej jak potrafiłam. - Skoro i tak miałeś mnie zabić, to co cię teraz obchodzę?! - krzyczałam i próbowałam się wyrwać, ale ręce osiemnastolatka trzymały mnie zbyt mocno. Kopnęłam go po raz drugi jeszcze mocniej. - Jesteś mordercą! Chciałeś mnie zabić. I ja mam ci jeszcze ufać? - byłam wkurzona. Czułam się tak, jakbym zaraz mogła rozerwać się na strzępki. - A skąd mam wiedzieć, że nadal nie pracujesz dla swojej rodziny? Skąd mam wiedzieć, że nie spotykasz się ze mną tylko dlatego, bo chcesz mnie pewnego dnia gdzieś zaprowadzić i tam zabić? - gotowało się we mnie. Poczułam, że gdybym mogła zamienić się w wilka, to z chcęcią zrobiłabym to i zagryzła go. - Przestań się mną zajmować! Jesteś starszy, ale co mnie to obchodzi? Jesteś MORDERCĄ - ostatnie słowo zacytowałam bardzo dokładnie i głośno.
Zabolało, jak zawsze zresztą, kiedy odsłoniłem maskę i pokazałem siebie. Tyle razy obiecywałem sobie tego nie robić i co ? Z potwornym wysiłkiem uspokoiłem rysy twarzy i zasłoniłem rozpacz w oczach chłodem zielonych oczu.I syknąłem następne słowa najlepszym, mrożącym krew w żyłach tonem. Aktorem nigdy nie byłem, a zastraszanie ludzi kończyło się i tak zwykle tym, że mi nie wierzyli i i tak musieli kończyć jako truposze... - Skoro już wiesz, to może nie krzycz na cały zamek, kim jestem... Podniosłem ją nad ziemię i przestawiłem w stronę wejścia do szkoły. - Pierwsza zasada, jeśli miałem cię zabić, to zrobiłbym to w tamtym lesie, prawda? Pod wpływem jednego z jej kopniaków, który trafił na udo opatrzona czarem rana znów zaczęła krwawić obficie, ściekając kroplami na podłogę. - I jak ? Wyprostowałem się dumnie. - Mała lwico, mówiłem ci, że jestem złym czarodziejem, prawda? Nie uwierzyłaś, a teraz, gdy wiesz rozumiesz, co to zmieniło ? Uśmiechnąłem się, mrocznym (no na ile umiałem) grymasem i tylko moje oczy wyrażały głęboki smutek bijący z oczu ... Odwróciłem się i ruszyłem na zewnątrz zamku, jeżeli miała uciekać, lepiej niech zwiewa do Dormitorium, niż pałęta się po błoniach szczególnie, że zbliżało się ku zachodowi...
Kiedy wisiałam nad ziemią, byłam bardzo przestraszona. Serce waliło mi jak młotem. Widziałam wszystko, co było w oczach Ślizgona. Przestraszyłam się, ale gdy chłopak już mnie puścił i zrobił swój mroczny uśmiech, poczułam dziwne uczucie. Znów szczęście, znów radość i optymizm. Uczesałam sobie włosy ręką i zerknęłam na Nataniela. - Stój! - krzyknęłam i podbiegłam przed chłopaka. Kiedy stałam przed nim uśmiechnęłam się jak dawniej, od ucha do ucha, szczerząc przy tym ząbki. Byłam w doskonałym humorze. - Dziękuję - zaczęłam. - Twój uśmiech... nawet nie wiesz jak się cieszę - dokończyłam. - Nie obrażaj się na mnie. Sam mówiłeś, że jestem mała, głupia i nic nie rozumiem. Dopiero pojęłam, że ty mnie uratowałeś - zaczerwieniła mi się twarz i przytuliłam się do studenta. A potem wyszeptałam raz jeszcze: "Dzięki."
To dziecko... Złość na siebie, połączona ze smutkiem i bólem ciągle kotłowała się, w moim ciele. Nie umiałem jednak złościć się na tego malucha. Powoli z wysiłkiem wypogodziłem się i pogłaskałem delikatnie po głowie. - No już dobrze malutka nigdzie przecież nie idę. Ale przyznam potrafisz, doprowadzić do rozpaczy. Uwolniłem się lekko z jej uścisku i zrobiłem krok w stronę lochów. - Ściemnia się Daisy leć do siebie, bo ludzie zaczną cię szukać gdzie cię wcięło. Gdybyś chciała pomówić poślij sowę, albo zawołaj Szelme, kazałem mu pilnować cię, więc będzie latał w twojej okolicy. Proszę nie przekarm go niepotrzebnie. Już w dobrym humorze, obróciłem się i zszedłem po schodach prowadzących w dół.
Spojrzałam ostatni raz na Nataniela i powiedziałam: - Dobra. Wracam do dormitorium - mruknęłam. - Ale nie martw się o mnie. Ja sobie sama poradzę. Potem również obróciłam się i poszłam w drugą stronę na schody. Idąc w kierunku schodów pomyślałam, że fajnie mieć kogoś kto ci zawsze pomoże. Uśmiechnęłam się sama do siebie i już w głowie układałam sobie jakiś ciekawy plan.
Wpadłam nieco zdyszana do sali wejściowej, targając za sobą ciężki kufer. Odgarnęłam wilgotne włosy do tyłu, klnąc w duchu, że przed wyjazdem nie obejrzałam pogody. Rozejrzałam się dookoła, zachwycona tym miejscem. Sklepienie było tak wysoko, że nawet nie mogłam go zobaczyć. Moja radość nie trwała jednak długo, bo nagle zdałam sobie sprawę, że nie wiem co dalej. Którędy miałam iść? - Dlaczego nie mam mapy? - mruknęłam pod nosem w swoim ojczystym języku. Zmęczona podróżą, usiadłam na swoich kufrze, wykręcając swoje włosy od nadmiaru wody.
Jeannette wybitnie nudziła się tego dnia. Nie była na Słowacji, postanowiła teleportować się do Hogsmeade, skąd, po kuflu kremowego piwa, ruszyła szybko do Hogwartu. Odetchnęła z ulgą, czując ciepło, które uderzyło w nią zaraz po wejściu do sali wejściowej. Ten mróz był straszny. Krukonka potarła o siebie ręce i rozejrzała się po sali. Wzrok przykuła oczywiście jedyna obecna, żywa istota. Z początku pomyślała, że jej nie kojarzy, potem zaś upewniła się, że jest nowa. Kufer rozwiał wszelkie wątpliwości. Podeszła do dziewczyny, żeby przyjrzeć jej się z bliska. Wzrostem były bardzo podobne, ale zasadniczą różnicą było pochodzenie. - Heeeej - mruknęła przyjaźnie. - Jesteś nowa, prawda? - zapytała, uśmiechając się leciutko. - Gdzie cię przedzielili? - dodała, nie czekając na odpowiedź. Najwyżej okaże się, że się pomyliła.
Usłyszałam głos, więc spojrzałam przed siebie i odruchowo podniosłam się z kufra. Przede mną stała dziewczyna, która z pewnością uczęszczała do Hogwartu. Żałowałam, że w tej chwili wyglądałam jak sierota - z włosów nadal skapywała mi woda. - Hej - uśmiechnęłam się nieśmiało.- Tak, przed chwilą przyjechałam, a przydzielili mnie do Hufflepuffu - powiedziałam trochę za szybko. Przygryzłam odrobinę wargę ze zdenerwowania.
Jea była trochę zdziwiona, ostatnio niezbyt często miała styczność z nieśmiałymi i nerwowymi osobami. Hogwart okazywał się być pełen Ślizgonów i ich wszechobecnej, chamskiej natury. Mogliby się z nią tak nie obnosić. W każdym razie była to całkiem miła odmiana. - Bez nerwów, nie gryzę bez powodu - wyszczerzyła się przyjaźnie. - Mogę... ci pomóc - zaproponowała. Zwykle nie miała tego w zwyczaju, ale raz na jakiś czas wypadało zrobić wyjątek. - Mogę cię oprowadzić, czy coś - dodała. Dobrze znała Hogwart, w końcu spędziła tu już kilka lat.
Dziewczyna wydawała się być miłą osobą - pewnie zdziwiło ją moje głupie zachowanie. Uśmiechnęłam się lekko, chcąc zrobić lepsze wrażenie. - To miłe... Sama chyba się tu zgubię...- wybąkałam, po czym dodałam: - W którym domu jesteś? - miałam lekką nadzieję, że w Huffelpuffie, tak jak ja. Miło byłoby znać jakąś osobę z tego samego domu.
Wcale się nie zdziwiła, sama zapewne też czułaby się zagubiona w tym ogromnym zamku. Może nie okazywałaby tego, ani nie była nieśmiała, ale to przecież tylko charakter. Bez mapy naprawdę było ciężko, pamiętała swoje pierwsze dni w Hogwarcie. Były zarazem wspaniałe i nieco przerażające, ale na szczęście nie dała się stłamsić jakimś dziwnym ludziom, którzy próbowali ją gnębić. - Ravenclaw - odpowiedziała z uśmiechem. - Jeśli jesteś głodna, możemy pójść do kuchni. Nie każdy wie jak tam wejść, ale skrzaty nie mają nic przeciwko jeśli ktoś się tam pojawi. Poza tym blisko kuchni jest twój pokój wspólny, więc będziesz mogła zostawić rzeczy - podpowiedziała.
- Poradzę sobie, to nie problem - odparłam niepewnie, wyciągając różdżkę i wskazując nią na kufer. - "Locomotor kufer" - powiedziałam, a mój bagaż natychmiast się uniósł i pognał w kierunku mojego dormitorium. - Możemy iść - uśmiechnęłam się.
Sebastian krążył po zamku, bez większego celu. Unikał ludzi jak mógł, a pomagał mu w tym jego ukochany zwierzak. Wąż imieniem Magic. Taki pyton potrafi skutecznie odstraszyć wszelkie osoby. Nie miał ochoty w zupełności na nic. Chciał normalnego zwykłego, szarego dnia. Który pozwoli mu poukładać w głowie wszystko i jeszcze więcej. Pozwoli mu zebrać siły by przypadkiem nie podłamał się w sobie. Ano. Nawet jeśli na to nie wygląda, to Sebastian jak każdy inny ma problemy. Chociaż są one mniejsze, lub większe od waszych. To zależy jak na to spojrzeć. Minister Bułgarii. Stanowczo mu odmawia spotkania w Azkabanie z jego najbliższym przyjacielem. Na szczęście tym już się zajmuje Igor. Praktycznie to jego wuj, ale tylko raz się tak do niego zwracał, i o jeden raz za dużo. Igor to nie tylko wpływowy człowiek, powiadając ze to on rządzi w ministerstwie. Kto wie? Może Igor rzucił na ministra zaklęcie Imperio? Wcale bym się tym nie dziwił. Tak czy owak chłopak zmęczony, bezcelową podrożą stanął w miejscu i usiadł sobie an schodach. Jego wąż wił się pod nogami, komentując jakie smaczne dania były by z niektórych uczniów. Chłopak chciał mu powiedzieć by się w końcu zamknął, no ale nie będzie tutaj się darł w pradawnym języku przy wszystkich. Jeszcze by mu rozgłosu brakowało, ze jest wężoustnym. A z całą pewnością co poniektórzy ubzdurali by sobie że jest potomkiem Salazara. Lub krewniakiem Lorda Voldemorta! Kompletna bzdura! Chociaż morzę nie do końca? Mniejsza o to. Tak czy siak, Sebastian siedział na schodach, próbując skupić myśli. Niestety myśl o Chiarze nie poprawiała mu nastroju. Jednak nie mógł przestać o niej myśleć i to było straszne! Chyba będzie musiał się z nią spotkać i raz na zawsze to wszystko wyjaśnić. Niech się pokłócą do tego stopnia że nie będą chcieli się widywać, i będzie spokój. Tylko czy to jest możliwe? Raczej nie, i właśnie to jest najbardziej straszne w tym wszystkim. Najpewniej by ich kłótnia doprowadziła do kilku niewinnych ofiar, a ich do wspólnego łóżka. Zawsze tak się to kończyło, i to była najwspanialsze. Sprzeczność która ukształtowała się w chłopaku, budziła w nim gniew który z trudem potrafił opanować. Jednakże starał się nie wychylać, nie zwracać na siebie uwagi. Czasami to jednak jest trudniejsze od niego, i po prostu niemożliwym jest by czegoś nie zdemolować. Oczywiście czystym przypadkiem! Zrezygnowany chłopak wlepił swoje spojrzenie, w przeciwległa ścianę.
Gdyby przeklęte myśli "Co by było gdyby...?" mogłyby chociaż na chwilę zostawić głowę dziewczynę w spokoju, byłaby ona naprawdę zadowolona. Jednak te głupie myśli ciągle dręczyły Melody. Cały czas, w jej myślach pojawiało się tylko "Co by było gdyby?...", "Co by było gdyby?..." i "Co by było gdyby?...". Miała ochotę powiedzieć "DOŚĆ!" sumieniu, które od dawna ją męczyło. Miała zamiar już szukać brata, ale przypomniała sobie, że jej brat jest duszą towarzystwa, no i pewnie kręci się gdzieś z przyjaciółmi. Pozostało jej tylko wyjść i przejść się po Hogwarcie. Tak więc chodziła, albo raczej skradała się po kątach korytarzy Hogwartu, mijając wielu uczniów. Pierwsi uczniowie których wyminęła, byli oczywiście Krukoni. Kto inny mieszkałby w wieży Ravenclav?... Później zaczęła wymijać pozostałych uczniów kręcących się po wieżach, chodzących po korytarzach. Znowu niemal te same twarze na każdym piętrze. Znowu prawie wszystko wydaje się być takie same. Znowu, znowu, znowu... Dlaczego?... Czy Hogwart nie kryje więcej tajemnic?... - rozmyślała tak Melody. Gdyby tylko mogła, miałaby ze sobą książkę, zaszyła się w swoim kąciku, oraz czytała po cichu. Taak, gdyby tylko miała! Niestety, ale skleroza sklerozą, nawet jeżeli chodzi o drobną, niezbyt ważną rzecz. Chciała pójść do biblioteki, ale znając Hogwart, pewnie roiło tam się od Krukonów i uczniów z innych domów. Tak więc, nie pozostało jej nic innego, jak chodzenie po Hogwarcie, wymijanie uczniów, oraz staranie się jak najmniej rzucać w oczy. Chodziła tam, z powrotem... Skręcała w korytarzach to w prawo, to w lewo... Myślała o wszystkim, o niczym... Zastanawiała się, gdzie mogłaby pójść. Zdawało jej się, że wyminęła już setki milionów uczniów. Ciekawiło ją, co też wyczynia jej brat, oraz gdzie jest. Ale gdyby chciała szukać brata, byłoby to tak skuteczne, ja rzucić się na dementory nie znając zaklęcia patronusa. Jak to mówi o mnie mój brat - "żyję cicho krwawiąc, krwawię cicho żyjąc"... Eh, gdyby on tylko wiedział, jak bardzo to się zgadza... Gdybym tylko mogła z nim porozmawiać... Gdybym tylko mogła go spotkać, porozmawiać z nim - dosłownie na chwilę! Byłabym wdzięczna temu głupiemu losowi. I kolejnemu głupiemu przypadkowi. Eh, kto by pomyślał... dziewczyna miała kłopotliwe myśli. Wyminęła kolejną obściskującą się parę, a później dwie szepczące coś do siebie dziewczyny, chłopca w okularach, który był "wciągnięty" w lekturę o Quiddlichu, dość dużą grupę dziewczyn rozmawiających o dziwacznych sprawach, kilku nauczycieli... Wyminęła tak wiele osób, że nie potrzeba ich tutaj wymieniać. Najciekawsze z tego wszystkiego było to, że jedyną osobą jaka ją zauważyła, była mała dziewczynka, wyglądająca na Gryfonkę. Jednak nawet ta mała dziewczynka szybko odwróciła od niej wzrok. Ciekawe, dlaczego? Czy niebieska koszulka z długim rękawem oraz krukiem, srebrna bluza z kapturem oraz niebieskie dżinsy nie było zbyt dobrym połączeniem? Melody ominęła wiele korytarzy, aż doszła do Sali wejściowej. Nagle, usłyszała syczenie. odskoczyła jak poparzona i niemal wleciała w ścianę. Co w szkole robił WĄŻ?!
„Co by było gdyby...?” Te pytania Sebastian zna nie od dziś. Ile to razy sam się nad tym zastanawiał? Chociaż najczęściej pytanie było jedno, i dotyczyło tylko jednej osoby. To i tak to niczego nie zmienia. Znał to pytanie od podszewki, i dobrze wiedział jak dręczące ono było. Jednak to nie sumienia, a wspomnienia. Nieposłuszne serce, które nie zechciało okazać się skute lodu. Nie dla niej. Masakra jakaś, anarchia, anarchistyczna! Ale niestety, czysta w swej postaci, prawda jedyna. Sebastian zamyślony, starający się cokolwiek ułożyć w swojej głowie. Nawet nie dostrzegł otaczającego go tłumu. W końcu było to miejsce gdzie zawsze jest pełno uczni. Ba! On nawet nie słyszał tego gwaru. Obracając sygnet w ręku, był pochłonięty porządkami w głowie. Żeby tak chociaż jedna myśl się ułożyła! Żeby wiedzieć co robić, by chociaż wiedzieć co myśleć. Niestety, nic z tego. Warto tutaj nadmienić, że gdyby nie natura Sebastiana, z całą pewnością on byłby krukonem. Nie był głupi, chociaż umiejętnie ukrywał swoją przewagę intelektualną. No dobra, nie był geniuszem. Lecz miał wystarczająco tęgi umysł, błyskotliwość, przebiegłość i dużo logiki. Niestety teraz wpadł w macki, własnych uczuć i nie wiedział co z tym zrobić. Najgorsze że Chiara także jakoś nie śpieszyła mu z pomocą. A jakiej pomocy oczekiwał? Sam nie wiedział. Już niczego nie był pewny. Chciałby by go porzuciła, by mógł funkcjonować normalnie, złapać jakiegoś uczniaka i na nim się wyżyć. Z drugiej strony nie chciał tego. I to właśnie ta strona przeważała. Chciał ja tulić, mieć przy sobie. Chciał by swoim ciepłem go ogrzewała, chciał tonąć w otchłani jej spojrzenia. Mógł nawet skoczyć w mrok, byle by byli razem. Blednę koło z którego zostało się wyrwanym, teraz pozostaje nicość. Pustka. I to właśnie tego tak się bał, i właśnie to nastąpiło. Niemożność podjęcia jakikolwiek decyzji. Wypłynięcia wszelkich jego pozytywnych uczuć, pokazania że umie kochać, lecz chce być kochanym. To właśnie to wprawiło go w tak kiepski humor. Ba! Był wściekły na siebie, znienawidził siebie samego za to, lecz było już za późno. Z jego rozmyśleń wyrwało zachowanie węża. Z początku nie zwrócił na to uwagi. Dopiero kiedy się przyjrzał otoczeniu zrozumiał co się dzieje. Jego mózg pracował wolniej, wzrok był mglisty, przyćmiony nie określonym cieniem. Lecz kiedy do niego dotarło co się dzieje, wstał gniewnie. - Noż na miłość boską! Magic do cholery! - Podszedł do węża, który spłoszony zaczął się wycofywać. Na szczęście był zbyt zdenerwowany, i mówił normalnym językiem. Jeszcze by tego brakowała, by mówił w języku węża przy dziewczynie! Tak czy owak podszedł do niej. Swoją drogą była ładna, lecz dzisiaj z pewnością Sebastian nie miał ochoty na żadne takie rzeczy. Chociaż kto wie? - Wybacz. Czasami trudno mu się powstrzymać. - Powiedział kiedy podszedł do dziewczyny. Właściwie czemu podszedł? Czemu zainterweniował? To nie tak ze chciał przelać swoją złość na węża, tego by nie zrobił. Lecz potrzebował czegoś co go oderwie od ponurych wspomnień, wizji i rozmyśleń. Czegoś co go przetrzyma przy rzeczywistości, i nie pozwoli odejść w krainę baśni. Potrzebował chłodnego spojrzenia na świat, by rozwikłać tą zagadkę. - Sebastian. - Powiedział lekko się kłaniając i uśmiechając do dziewczyny. Jego wąż zajął jego miejsce na schodach, i syczał na niego gniewnie, że nie pozwolił mu się posilić. Tak to już chyba 3 raz w tym dniu. Naprawdę Sebastian znajdzie dla niego jakąś ofiarę i go nakarmi. Naprawdę, dając mu swoich rodziców, a raczej matkę i ojczyma o czym dowiedział się później. Tak czy owak, pozwalają mu an zjedzenie ich, strasznie go rozpuścił! Teraz ma za swoje. No cóż, to akurat najmniejszy z jego zmartwień.
Przerażające momenty... Ile Melody ich przeżyła? Dwa? Może jednak pięć?... Prawdę mówiąc, już sześć. Pierwszy był wtedy, jak jej ukochany brat wsunął jej za bluzkę ogromnego pająka. Drugi: gdy w pierwszej klasie, na lekcji latania na miotle prawie spadła z miotły i uderzyła z całej siły w ziemię boiska. Trzeci przerażający moment był wtedy, gdy na jej jedenastych urodzinach podpaliła jej się koszulka. Czwarty: gdy prawie pogryzł ją pies, najprawdopodobniej ze wścieklizną. Piąty odbył się wtedy, gdy ją brat wepchnął ją do jeziora na błoniach. Weźmy pod uwagę fakt, że Melody nie pływa zbyt dobrze. Szósty? Akurat teraz, gdy wąż prawie się na nią rzucił. Możliwe, że dziewczyna przeżyje jeszcze wiele takich przerażających momentów, a one będą o wiele gorsze niż poprzednie. Znając życie, pech i tak dalej, zapewne będą o wiele, wiele, wiele gorsze. A może w jej życiu zdarzą się szczęśliwe przypadki? Cóż, to możliwe. Wielu uczniów przechodziło korytarzem i wpatrywało się - jedni w węża, drugi w tego chłopaka, który stał przed Melody i w samą dziewczynę. Mieli dziwne miny. Ni to zdziwione, ni to złe, ni to "zalane" śmiechem. Były po prostu tak dziwne, że nie dało określić się ich wyglądu. Może to był właśnie jeden z plusów innych ludzi - potrafić robić miny nie pasujące do żadnych emocji? Może tak, a może nie. Najprawdopodobniej jednym z przechodniów był brat Melody, bo jego zielone oczy spotkały się z ciemnoniebieskimi oczami Melody, a Jack tylko uniósł rękę w górę i pomachał, a później szybko zniknął wraz z tłumem swoich kumpli. Ach bracie... Ty to będziesz miał szlaban, gdy rodzice dowiedzą się, co ty robisz... Tylko chodzisz ze znajomymi, lekcji nie robisz, nie uczysz się... Możesz być pewien, że poinformuję ich o tym osobiście... - W wyobraźni Melody już pojawiły się obrazy, jak może wyglądać szlaban jej kochanego brata. Zabranie miotły? Zakazanie pisania listów i zabranie sowy? Zerwanie wszystkich jego plakatów ze ścian? Zapranie mu wszystkich książek do Quiddlicha? Melody uśmiechnęła się do samej siebie w myślach. Co prawda, uśmiech nie wpłynął na jej twarz, ale ludzie którzy wiedzą dość dużo o innych, mogliby rozczytać z oczu Melody, o czym ona aktualnie myśli. Ale niestety, albo i może stety... Niewiele takich ludzi było na naszym świecie... Melody spojrzała na węża. Dalej się na nią czaił, jakby chciał ją zaatakować. Przerażona dziewczyna mocniej przycisnęła się do ściany. Dlaczego ten wąż tak syczał? Może jego właściciel go nie dokarmiał? Albo po prostu ten wąż był głodny, a apetytu nabrał akurat wtedy, gdy obok niego przechodziła Melody? Prawdę mówiąc, wszystko było możliwe. Nawet to, że wąż ją zaatakuje, udusi, zje i nikt nie zwróci na to nawet najmniejszej uwagi. Możliwe było też to, że gdy wąż się na nią rzuci, ktoś odciągnie od niej tego węża i tym sposobem ją uratuje. Gdy Melody bliżej przyjrzała się wężowi, postarała się rozpoznać, jaki to był wąż. Przecież... TO JEST PYTON! Niemal najbardziej niebezpieczny wąż na świecie! I ktoś jeszcze trzyma PYTONA w HOGWARCIE?! Przerażające myśli przemknęły dziewczynie przez głowę. Już widziała oczyma wyobraźni swoją śmierć, cierpienie... Całe jej życie przemknęło przed oczyma. Nagle, usłyszała cudzy głos. Magic? Czy to nie ZBYT DELIKATNE imię dla węża, a tym bardziej pytona?... Zastanowiła się przez chwilę. Nad czym jednak było jej się tu zastanawiać? Właściciel węża w porę zareagował i odciągnął węża od Melody, a dziewczyna była właścicielowi węża stokrotnie wdzięczna. - Wybaczyć Tobie, czy Twojemu wężowi?... Bo już chyba się pogubiłam - powiedziała ściszonym, lecz jej głosem. Tak delikatnym, że gdyby tylko tym samym głosem śpiewała kołysankę dla dziecka, zasnęłoby w szybkim czasie. Jej głos był miły dla uszu, z tego co słyszała od swojej matki, ojca, brata oraz reszty rodziny. Mówili dziewczynie, że jej głos jest przepiękny, oraz to, że powinna częściej mówić. Jednak jak tak bardzo nieśmiała osoba mogłaby tak dużo mówić?... - Melody - przestawiła się Sebastianowi, równie ściszonym, delikatnym i miłym głosem, jakim mówiła wcześniej. Mimo woli dziewczyny, uśmiech spłynął na jej twarzy. Spojrzała na węża. Siedział on na schodach i coś syczał. Nienajedzony? Pomyślała i zaśmiała się w myślach.
Chłopak obserwował dziewczynę w milczeniu. Wydawała się być dziwna. To chyba najlepsze określenie? Nie. Sebastian nie miał nic do takich osób, wręcz przeciwnie! Zdecydowanie wolał towarzystwo osób które jest spostrzegane przez społeczeństwo, jako dziwkaki czy coś w tym rodzaju. Sam przecież był dziwakiem prawda? Chociaż o tym nikt nie wiedział. Z drugiej strony nie sposób było go nie zauważyć, nie znać go, nie słyszeć o nim. A dodając jego kochanego węże... Ach tak Magic! Stwierdzenie że jest jednym z najgroźniejszych węży na świecie, jest całkiem trafne. Lecz czy aby na pewno? Cóż. Wielu „znawców” Uważa pytona za drugiego najgroźniejszego węża na świecie. Bo pierwszym ma być tajpan pustynny. I można się z tym zgodzić, biorąc pod uwagę jego jad. Nie będę tutaj pisał jego składu, bo większość z was wpadnie w paranoje na widok pomarańczowego węża. Istotne jest, ze jednym miligramem jadu, jest w stanie zabić około stu ludzi. Nieźle prawda? Jego Magic aż tak silnego jadu nie posiadał. Chociaż był on śmiercionośny. Jednakże tutaj przewaga tajpana nad pytonem się kończy. Pyton jest większy, osiąga nie wyobrażalne rozmiary. Jego Magic ma już piętnaście metrów długości, i wagę bliską tony. Jak wiemy wąż potrafi połknąć i strawić ofiarę swojej długości, więc ilu tu będzie ludzi? Prawda jest taka że pyton to najgroźniejszy wąż, jeśli chodzi o „zwyczajne węże” Bo nawet jego Magic, Pyton Królewski z szlachetną krwią. Nie może się równać z Królem węzy czyli bazyliszkiem. Lub chociaż by z takimi wężami jak Widłowąż. A co do imienia. Czy naprawdę jest aż takie nie na miejscu? I czy jest takie delikatne? No być może tak, niezbyt się an tym znam. Jego rozmyślenia przerwał głos węża. - Życz mi smacznego. Dogonie cię później. - Sebastian odwrócił się w kierunku, mówiącego węża. Jednakże ten już znikał za jakimś puchonem a może gryfonem w łazience. No cóż. Nic dodać nic ująć. Smacznego... Nagle zaś usłyszał głos dziewczyny. O tak! Był on wspaniały, istny miód dla uszu. Można śmiało stwierdzić że dziewczyna za pomocą swego głosu potrafi wywołać u osób uśmiech na twarzy. Także Sebastian się uśmiechnął. Lecz nie na jej głos, lecz na coś innego, ale o tym za chwilę. Tak czy owak, jej głos był wspaniały. Jak gdyby potrafiła wszelkie waśnie doprowadzić do kompromisu , za pomocą swego melodyjnego głosu. Szkoda ze to na chłopaka nie działało. U niego nikt nie umiał wywołać pozytywnych uczuć. Chociaż to nie do końca prawda. Była ona.. Sebastian uśmiechnął się z powodu jej spojrzenia. Jak u zbitego psa. Takie psie oczy, u naiwnych osób które wieża że życie to bajka, i oczekują swojego własnego rozdziału. Nie świadomie idą przez życie, przeżywając swoje własne pięć faz umierania. - Magic, raczej do ciebie nie przemówi, więc to ja w jego imieniu przepraszam. - Powiedział spokojnym głosem, przyglądając się dziewczynie. Była inna, to było oczywiste. Jak duch. Chowała siew cieniu, nie pozwalając nikomu zapalić świeczki, by rozjaśnić jej twarz. Zupełnie jak Sebastian. Ukrywając się za kurtyną, żyjąc w odrębnym świecie i myśląc o odrębnych sprawach. To dziwne że coś takiego, może ludzi łączyć. A jednak tak jest! Jednakże to za mało, oni mieli odmienną naturę. Jego naturą był mrok, ból i strach. Nie tylko swój, lecz innych. Strachu nie czuł, sumienia nie miał, skrupułów nie posiadał. Czy coś go mogło łączyć z określeniem „człowiek”? Jednakże odczuwał ból, jak każdy. Odczuwał żądze i pragnienia. Jego problem polegał na tym że on to kontrolował, zapanował nad tym. Zresztą on chce panować nad wszystkim, czy to jest aż takie dziwne?
Zaraz po rzuceniu wszystkich moich rupieci na łóżko, poszedłem poszukać jakiegoś spokojniejszego miejsca. Praktycznie każdy kogo spotkałem mnie drażnił, nawet nie musiał się odzywać zwyczajnie nie miałem dzisiaj dobrego humoru. Jak mi brakowało tych mugolskich przepychanek, przynajmniej mogłem się wyładować, a tu?! Ehh...ojciec pociągnął za kilka sznurków i załatwił mi powrót jeszcze w tym roku, pewnie będzie oczekiwał odpowiednich wyników w nauce, a niech go diabli! Nie po to tu jestem by mu sprawiać przyjemność! Tak nabuzowany praktycznie skakałem ze schodów chcąc jak najszybciej zaczerpnąć świeżego powietrza i zagłębić się w moje notatki z eksperymentów. Już nie mogłem się doczekać tych wszystkich składników które są tu tak łatwo dostępne...już widzę salę wejściową jeszcze jeden dwa skoki i...
Pewna osoba przechadzała się po szkole jak zwykle przyciągając uwagę. W końcu ciężko jest nie odwrócić wzroku za kimś, kto ma na sobie przydługą, męską bluzę i kaptur mocno zaciągnięty na głowę tak, że cień przysłania twarz i pozwala zobaczyć tylko usta. Jakieś tam zwykłe spodnie, a do tego jak zwykle same skarpetki, które to zanim wyszła z pokoju były jeszcze białe, a teraz błyszczały szarością. Woźny będzie miał dzięki niej mniej roboty. W każdym razie omijała wszystkich chodząc po całym zamku i nie zwracając większej uwagi na żadną z osób. Ostatnimi czasy chciała po prostu zostać sama. Odpychała od siebie wszystkich przyjaciół, starała się unikać swojego chłopaka... I przede wszystkim uciekała, gdy na korytarzu pojawił się któryś z jej ex kochanków. Niektórzy z nich do dzisiaj nie zrozumieli, że to koniec... Może dlatego, że im nie powiedziała? Nie miała odwagi po tym, co w korytarzu w lochach zrobił jej niejednokrotnie ślizgon. Mniejsza. Wróćmy do teraźniejszości mimo iż jej myśli nie mogę się pozbyć poprzednich zdarzeń. W gruncie rzeczy jej przyszłość jest w przeszłości. I tam zawsze była... Szła sobie i szła. Aż tu nagle... WILK ZDMUCHNĄŁ JEJ DOMEK ZE SŁOMY!.. Nie, to jednak nie to. To jakiś puchon również sobie idzie. Aż żal patrzeć. Wręcz gardziła tym domem. Uważała, że i tak „ma większe jaja niż 3/4 chłopaków w Hogwarcie”, a tutaj znajdowały się tylko cioty, na których dla rozrywki można się wyżywać. Nóżka tak – całkiem przypadkiem oczywiście, bo jakżeby ten aniołek mógł inaczej – przesunęła się w bok prosto pod nogi chłopaka w takim momencie, że musiał się potknąć. A czy udało mu się utrzymać równowagę, czy upadł? To już zapytajcie jego.
Cholera a ten skąd się wziął! Jakiś dzieciak pojawił się nie wiadomo jak i podciął mnie! Wybiłem się w powietrze podciągając obie nogi jak najwyżej i delikatnie spadłem na palce. Odwróciłem się w stronę impertynenta i chwyciłem go za rękę jednocześnie ciągnąc w swoim kierunku. Chłopaczek zaraz będzie wiedział kogo się nie zaczepia. W mugolskiej szkole było kilku takich którzy tego próbowali, ale szybko uznali że popełnili jeden z gorszych wyborów swojego życia. Już miałem wyprowadzić cios kiedy pod wpływem impetu wymoczkowi spadł kaptur....cholera to dziewczyna! Ledwo wyhamowałem...zaraz ja przecież znam ją, te włosy oraz oczy wyglądają znajomo...spojrzałem na lewy policzek i zamiast uderzyć dotknąłem go delikatnie obandażowaną ręką . - Garçette? - zapytałem z niedowierzaniem, tego tatuażu nigdy bym nie pomylił z żadnym innym! To musi być mała Garçi...ależ się zmieniła!
Puchoni raczej się nie stawiają. Dlatego tak bardzo fajnie ich się gnębi. Szczególnie pierwszoroczniaków! Są tacy, którzy na jej widok uciekają gdzie pieprz rośnie byleby tylko nie oberwać jakąś obelgą, czy tak jak ten chłopak nie mieć podstawionego haka. Właściwie, to mało ją obchodziło to, czy się przewróci, czy nie. Swoją misję wykonała, a cała reszta to już mały pikuś. Jednakże w ogóle nie spodziewała się tego, że nagle zostanie pociągnięta w jego stronę. Kaptur momentalnie spadł, a ona spojrzała niezadowolona chcąc już złapać jego rękę i najzwyczajniej w świecie mu ją złamać. Żyjąc na mugolskich melinach z powodu tragicznych problemów finansowych można było bardzo dużo się nauczyć – szczególnie, kiedy słyszy się co krok „Hey, laleczko, może...” bla, bla, bla. Nie raz nie dwa pobiła dwa razy większego od siebie, więc i teraz nie widziałaby problemu. Spojrzała na jego twarz i... W momencie nawet nie próbowała łapać jego dłoni. Dobrze, że i on się wyhamował w odpowiednim momencie. Gapiła się w niego, jak ciele w malowane wrota. Nigdy nie zapomniałaby tych oczu. - Yves... - Wyszeptała cicho kładąc swoją dłoń na jego. Jej źrenice delikatnie się trzęsły. Przecież... Co on robi w Hogwarcie? Nie widzieli się tyle długich lat. Pamiętała, jak obiecywali sobie, że będą codziennie pisać listy do siebie. I pisali codziennie, co tydzień, co miesiąc... Aż w końcu nawet jeden na rok nie poleciał. Potem zamieniła sówkę na szczura, a te wszystkie pożyczone nie chciały dostarczać listów tam, gdzie trzeba. - Kopę lat – Uśmiechnęła się delikatnie – Tyle czasu się nie wiedzieliśmy, a ty już mnie bijesz – Wytknęła delikatnie język w jego stronę. Wszystko mówiła tak spokojnie. Cóż, w dzieciństwie i... Miesiąc temu jeszcze była szalona i roztrzepana. Ale każdy w końcu się zmienia, prawda?
Kiedy tak spoglądałem na przyjaciółkę z dzieciństwa w mojej głowie szalały dawne wspomnienia...a myślałem że się uwolniłem od przeszłości, pomyślałem zaskoczony. Jakiś rok temu postanowiłem jak najbardziej odgrodzić się od przeszłości, a teraz część tej przeszłości stoi przede mną i...nie mogę powiedzieć bym się z tym źle czół. Łobuzerski uśmiech pojawił się na moich ustach, a oczy lekko lśniły z wielu różnych powodów. Pamiętałem co wyprawialiśmy jako dzieciaki, to właśnie przez Garçi i jej pomysły tyle razy oberwało mi się od ojca...ani razu nie żałowałem! - A ty chciałaś bym się połamał na schodach, więc jesteśmy kwita. - puściłem do niej oczko i zacząłem poszukiwania mojego notesu, tak mnie wpieniła że musiałem go tu gdzieś upuścić. - Jest skurczybyk...Cała ta sytuacja przypomina mi nasze dzieciństwo. Pamiętasz jak się bawiliśmy, dogryzaliśmy sobie i kłóciliśmy o małe, ale jakże ważne sprawy?... Choćby o Petite de La C. – miałem twarz niewiniątka, choć oczy zdecydowanie mówiły coś innego. To była pierwsza ksywka którą nadałem Garçette, aż dziw ale nie znosiła jej! I na dodatek dała mi wtedy boleśnie to odczuć...
Corin już bardzo dawno odgrodziła się od przeszłości. Żeby nie myśleć o rodzicach popularnych w dawnej szkole wyjechała z Beauxbatons, z Francji. Przeprowadziła się do Anglii i tam wiodła spokojne życie do poznania pewnego chłopaka... Którego rodzina finansowo zniszczyła ją i brata. Od tego czasu ta szkoła była jej jedynym wytchnieniem. Ucieczką od ciężkiej pracy w wakacje – czasem nawet, jako dziwka, ale o tym nikomu nigdy nie powiedziała. I nigdy by nie zrezygnowała, nie uciekła stąd nawet na miesiąc tak, jak on to zrobił na rok. Ta dziewczyna ma nadal nienormalne i kłopotliwe pomysły. Wystarczy tylko na nią spojrzeń – przecież w samych skarpetkach chodzi po szkole, gdzie wieje po murach i bardzo łatwo można się przeziębić! I jak tu jej nie kochać? Jak tu się o nią nie opiekować? Młodszy Ivek nie raz, nie dwa musiał to robić – dobrze pamiętała, jak czasem ratował ją z kłopotów... Samemu w nie wpadając. - Wcale nie chciałam, żebyś się połamał. Wypraszam sobie. Było patrzeć pod nogi i się o mnie nie potykać – Wytknęła lekko język w jego stronę. Rozejrzała się widząc, że chłopak czegoś szuka. Sama chyba nie pogubiła nic o jego szybkiej reakcji, więc po chwili znów po prostu mu się przyglądała. Ale duży. Zdążył ją przerosnąć... Co właściwie nie było trudne, skoro ma tylko 165 i PÓŁ – jak uparcie zaznacza – centymetrów. - Pff pamiętam. Nie jestem żadne Petite – Nadal ją denerwowała ta ksywka i pewnie do końca życia ją będzie denerwować. Nie jej wina, że kiedyś była bardzo drobniutka. Na całe szczęście trochę urosła i w końcu nie musi się na ludzi wydzierać swoim dziecięcym głosikiem, że może i jest mała, ale potrafi złamać rękę w okamgnieniu!
/Wydał mi się interesujący dlatego go użyłem, nie mam pojęcia z czego on jest/
Kiedy usłyszałem że powinienem patrzeć pod nogi nie potykać się o nią, uśmiechnąłem się figlarnie i zdusiłem ciętą ripostę. No przecież nie mogłem....a może mogłem? Nie...lepiej nie, przecież nie widzieliśmy się tyle lat i nie powinienem mówić że normalnie się wpada na kogoś, a nie potyka o niego. Świetnie że nadal ma to samo przyzwyczajenie i często pokazuje język, zawsze to lubiłem, podkreślało to jej wizerunek. Zadziorna, figlarna, nie patrząca na konsekwencje, pełna energii...ale teraz jest też smutek i ból. Albo najzwyczajniej mam wybujałą wyobraźnię i od roku widzę same mroczne rzeczy. Potarmosiłem włosy przyjaciółki tak jak zwykle to ona robiła mi, a tak, za to jej „pff” z którego nadal nie wyrosła. Nagle zobaczyłem że dziewczyna nie ma butów i paraduje tylko w samych skarpetkach! Przykucnąłem przed nią i spojrzałem uważniej an jej stopki lekko przeczesując włosy. - Garçette co ty znowu wyprawiasz? - zostałem w tej pozycji przez jakiś czas, a niech się zastanawia co mi chodzi po głowie. Kiedy uznałem że minęło odpowiednio dużo czasu, siadłem na schodach nie przejmując się kimkolwiek zdjąłem buty i postawiłem je przed dziewczyną. - No dalej...wiesz co robić. - spojrzałem na Garçi z takim samym wyrzutem jak przed lat kiedy wyprawiała podobne rzeczy! O dziwo nawet po tylu latach tego typu zachowanie w jej wykonaniu doprowadzało mnie to do białej gorączki!
Corin zawsze na ripostę odpowie ripostą nie ważne, czy będzie ona logiczna czy też nie. Po prostu uwielbiała się kłócić i wszyscy dobrze o tym wiedzieli. Niestety, ale w gruncie rzeczy pewne osobniki musiały się z nią zawsze zgadzać, bo inaczej robiła im na złość do momentu, aż została przeproszona i przyznano jej rację. W gruncie rzeczy ta dziewczyna nic się nie zmieniła. Nadal jest szalona, nie usiedzi na jednym miejscu dłużej niż kilka minut. Takie dorosłe dziecko, za którym trzeba biegać, żeby sobie nie zrobiło krzywdy. I oczywiście łatwo było zauważyć tę odrobinę smutku skrytą za mgłą pozornej obojętności lub przesadnego szczęścia. Nauczyła się przybierać maski kryjące jej prawdziwe uczucia. Myślę, że z czasem stała się doskonałą aktorką. - Pff ej noo. Nie włosy – Mruknęła kładąc obie dłonie na fryzurę i fukając na niego jak kotka, po czym zaśmiała się cicho. Zawsze miała fetysz tego, by nikt nie dotykał jej włosów. Tylko ona mogła z nimi cokolwiek robić, no i jej chłopak oczywiście, bo dać jemu taki zakaz, to by chyba była zbrodnia. - Wiem? - Uniosła brew zagadkowo. Idealnej pamięci to ona nie ma. Zdarza jej się zapominać ważne fragmenty z ich życia. Skleroza łapie i nic się na to nie poradzi. Spoglądała na niego zaciekawiona lekko przy tym przekrzywiając głowę w bok.
/Melodramaty to nie moja broszka, ale jest jakaś szansa że obejrzę jeśli tak polecasz/
Kiedy przyjaciółka się roześmiała nie mogłem się powstrzymać i też się dołączyłem, no proszę pierwszy naturalny śmiech z moich ust od ponad roku to wręcz niebywałe! Dość szybko się uspokoiłem i spojrzałem na Garçi niby poważnie. - Ty ograniczysz swoje „pff” z którego nadal nie wyrosłaś, a ja w zamian obiecuje że nie będę dotykał twoich włosów i wszystko będzie w porządku. - kiedyś zawieraliśmy różne umowy, ale nie potrafię sobie przypomnieć choć jednej. Pamiętam tylko to że bez nich pozabijalibyśmy się na wzajem, no może nie w dosłownym tego słowa znaczeniu ale...Kiedy Garçette zadała pytanie i uniosła brew miałem ochotę przewrócić oczami i puścić jakąś siarczystą uwagę, ale co tam to przecież cała ona. Więc tylko westchnąłem i zacząłem tłumaczyć, dziwne ale chyba zawsze czułem się tym starszym w naszym duo. - Tego można się domyślić Garçi ...ale niech będzie...wskakuj w buty i idziemy, albo po twoje buty albo po moją drugą parę. Ja nie zamierzam odmrażać sobie stóp i tobie też na to nie pozwolę. Więc jaka decyzja? - jak zwykle mówiłem zdecydowanym tonem, bo przecież do niej nie trafiał żaden inny! Ewentualnie rękoczyny, ale to akurat zazwyczaj źle się kończyło...