Wchodząc głównym wejściem do zamku, pojawia się w tym miejscu. Stąd można dostać się do wszystkich innych innych części Hogwartu, jak Wielkiej Sali, schodów oraz podziemi. Sklepienie jest tak wysoko, że niemal niemożliwe jest jego zobaczenie. Jest to miejsce spotkań uczniów, szczególnie gdy są z innych domów. Pierwszego września panuje zazwyczaj straszny tłum, gdy wszyscy cisną się do Wielkiej Sali.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob Wrz 06 2014, 18:18, w całości zmieniany 1 raz
- Tak, u mnie sporo się pozmieniało. - Hayley pokiwała głową. - Dzięki - powiedziała do Megan i uśmiechnęła się. - Co u was słychać? Jakieś nowinki towarzyskie, hogwardzkie plotki? Jakby nie patrzeć, nie było mnie miesiąc.
- Hmn hogwardzkie plotki? Nie pamiętam żadnej, już dawno nie było szkolnej gazetki, lub nie wpadła w moje ręce. - Puchonka uśmiechnęła się przyjaźnie do Hayley. - Ostatnio jakoś ucichło w szkole, tak jak już mówiła Emma, nauczycieli trudno złapać. Na ich miejscu kogoś bym zatrudniła. - Megan sama nie wiedziała co się z nimi dzieje, już tak dawno nie była na astronomi, nie wspominając w ogóle o zaklęciach. Już od dawna się zastanawiała nad zapisaniem się na inne zajęcia. - Chętnie bym z wami jeszcze porozmawiała ale niestety muszę uciekać.- Uścisnęła jeszcze raz Hayley. - Tak się cieszę, że znów gościsz w Hogwarcie. Trzymajcie się dziewczyny. - Megan ruszyła w stronę drzwi, ale za nim wyszła, odwróciła się i pomachała gryfonką na pożeganie.
Natasha właśnie wracała z błoni do zamku, aż do momentu w którym zauważyła uczniów mamroczących coś pod nosami i machającymi różdżkami bezsensownie. Natychmiast jedna z roślin zaczęła rosnąć do potężnych rozmiarów, więc wszyscy zaczęli uciekać. Kobieta momentalnie otworzyła szerzej swoje oczy, wbijając intensywnie zielone tęczówki w gigantyczne zielsko. "Oni się chyba nigdy nie nauczą..."- sarknęła w myśli. Odruchowo wyciągnęła swoją różdżkę, zrobiła płynny ruch nadgarstkiem, a roślinka stała się ekstremalnie normalna. - Szlag by trafił te dzieciaki - wymamrotała pod nosem i weszła do sali wejściowej, z nudów obracając swoją różdżkę w palcach. Wiedziała, że sprawcy tego incydentu już dawno uciekli gdzieś do chatki gajowego, jednak zdążyła przedtem "wyłapać" ich twarze. Ruszyła w stronę własnego gabinetu, chcąc jak najszybciej uciec od tego zgiełku.
Wszedł i usłyszał hałas - Ej! Co to za hałas? Tu się pracuje! Jeżeli sie nie uspokoicie to każdy z Was będzie miał za chwilkę pozalepiane usta albo będzie sobie z sowami latał. Co z tą młodzieżą się teraz dzieje - powiedział. natknął się na Panią profesor. - O, dzień dobry. Nazywam się Alex Chris Storm i jestem nowym nauczycielem zaklęć. - Wyciągnął rękę by ucałować Jej dłoń.
Gdyby nie usłyszała nowego, dorosłego głosu, zapewne szłaby dalej przed siebie, nie oglądając się do tyłu. Uśmiechnęła się pod nosem, słysząc, że w Sali Wejściowej zapadła grobowa cisza, a uczniowie szeptali sobie tylko na ucho. Tak, właśnie w takich warunkach mogłaby spędzić lata w tej szkole. Ostatnio nerwy za bardzo jej puszczały i wyładowywała się na swoich uczniach krzycząc tak głośno, że nawet Gruba Dama by jej pozazdrościła. Tego dnia jej humor był wręcz szampański, o czym świadczył chwilowy delikatny uśmiech posłany w stronę nowego nauczyciela zaklęć. - Natasha Reynolds, nauczycielka transmutacji - przedstawiła się, uchylając głowę lekko w dół.
Cofnął rękę i powiedział - Miło Panią poznać - po sali wejściowej można było usłyszeć "Uuu!", więc machnął różdżką i mruknął - Silencio! - szmer ustał a On kontynuował rozmowę - Dużo problemów sprawiają, prawdą? Jednak ja mam nadzieję, że jednak moje lekcje Ich zmienią, przynajmniej siódmo i szósto rocznych. Mam nadzieję że zmieni się ich stosunek do nauczycieli. - w tym momencie skinął lekko głowę ku młodej Pani Profesor. - Proszę mi wybaczyć lecz muszę to uczynić - w tym momencie machnął różdżką myśląc o rodzicach i powiedział - Expecto Patronum! - z jego różdżki wyskoczył biały feniks i przeleciał nad ich głowami, potem Al powiedział - Muszę przesłać wiadomość do jednej z uczennic: Effie Fontanie - po czym przesłał wiadomość o następującej treśći: -Panno Fontaine, przypominam iż ma się Pani stawić w moim gabinecie za pół godziny. Z poważanie Alexander Storm Po czym patrzył jak feniks znika w ścianie.
Jak zwykle zignorowała uczniów, którzy w takich sytuacjach mieli mało do powiedzenia, a przynajmniej tak sądziła Natasha. Przeczesała palcami gęste włosy i rozejrzała się po Sali Wejściowej szukając jakiegoś interesującego obiektu. Ot tak, z czystej nudy. - W tej szkole można się wszystkiego spodziewać po uczniach. Zwłaszcza tych pierwszorocznych, którzy na każdą lekcję przychodzą z zamiarem pośmiania się z kolegów, zamiast przyswajać nową wiedzę na moich lekcjach. Jednakże... Jeśli uda się panu ich owinąć sobie wokół palca, to będę skłonna pogratulować - powiedziała poważnym tonem, ciągle trzymając głowę lekko do góry w dumny sposób. Natychmiast poczuła chęć wyjścia poza zamek do dziurawego kotła lub trzech mioteł. Ostatnio nawet nie miała czasu, bo musiała zająć się kartkówkami innych uczniów. Z uwagą patrzyła jak przywołuje patronusa i zrobiła zamyśloną minę.
-Muszę Panią opuścić gdyż mam wiele spraw do załatwienia. Najserdeczniej panią przepraszam. Do rychłego zobaczenia - Ucałował Jej rękę i szybkim krokiem poszedł w stronę lochów.
Zerknęła kątem oka na oburzoną uczennicę Slytherinu i uniosła w górę jedną brew ze zdziwienia, gdy zobaczyła, że nauczyciel stara się ją dogonić. Bez słowa odeszła w swoją stronę, kierując się na górę do swojego gabinetu, by móc w spokoju odpocząć. Zapewne i tak zaraz przyjdzie tam któryś z uczniów, by wytłumaczyć mu parę zadań z transmutacji...
Uśmiechnął się niepewnie. A co takiego będą robili w tym lesie? Czy chcą wpakować się w kolejne tarapaty? Doprawdy, świetlana przyszłość. Miał wyrzuty sumienia po ostatnim wybryku z Blaise, gdzie tylko ona ucierpiała. Wina spoczywała na ich barkach po równo, a mimo wszystko tylko Slytherinowi Pani Profesor odjęła punkty... A zresztą dobrze, że trafił na osobę wystarczająco stronniczą. Przecież to akurat opiekunka Gryffindoru. Przynajmniej nie będzie miał wyrzutów sumienia wobec innych gryfonów, którzy i tak kuleją pod względem rankingu. Wyszli pod ramię z Wielkiej Sali zmierzając w stronę błoni. Uśmiechem witał znajomych uczniów, i miłym słowem nauczycieli. Przyjrzał się wesoło kuzynce, po czym zagadnął. - Nie wiem co znowu przeskrobiemy w Zakazanym Lesie..., ale już się denerwuję. Puścił oczko dziewczynie po czym wziął głęboki oddech przez nos mijając główne wrota, które oddzielają zamek z błoniami. Musiał wyglądać dość podejrzanie, ale w jego mniemaniu najważniejsze było, że znowu uda im się coś przeskrobać z dziewczyną. Nie mają nawet świetlistego celu, nie mają chociażby kulejącego celu... Idą, wiedząc, że jak zawsze, zaraz coś wymyślą.
Nie rozumiała czym się tak przejmował, kiedy szli już po błoniach i wspomniał coś o ich wypadkach, bo w końcu nikt ich specjalnie do nich nie ściągał. To tarapaty zawsze szukały ich, więc byli w tych miejscach, w których się coś działo, czasem nie zdając sobie z tego sprawy. - To co ? Najpierw chatka gajowego ? - spytała, rzucając w jego stronę rozbawione spojrzenie, jakby małe dziecko wychodziło ze sklepu ze swoją pierwszą miotłą. Christine nigdy nie miała słomianego zapału do różnych rzeczy, a jeśli jej się coś podobało, to potrafiła poświęcić temu sto procent, bez wyjątku. - Chyba nie mówisz, że się boisz... - powiedziała trochę jakby prowokująco, puszczając w stronę kuzyna oczko - Szkoda tylko, że żadne z nas nie jest w Ravenclawie... W innym wypadku mogliby odjąć im punkty, ale skoro zaraz po nim jest Huff, to nie widzę przeszkód, żeby w razie potrzeby zwalić wszystko na mnie. A to tak na wszelki wypadek. Dodała jeszcze, patrząc pod nogi, bo właśnie zaczynał się las w którym pasmem ciągnęły się różne drzewa, a korzenie wychodziły na światło dzienne.
Wszedł razem z Ann do Sali Wejściowej. Pochodnie były zapalone, rzucając różnokształtne cienie na ściany. Arthur uśmiechnął się: -Uu... fajnie.... Po czym skierował wzrok na dziewczynę:- Zirytowałem Cię? Jeśli tak, to przepraszam...
'Rozczochrała' mokre włosy uśmiechając się przy tym do chłopaka. - Nie - odparła z łobuzerskim wyrazem twarzy. - Czasem bywam humorzasta, jeżeli pozwolisz mi to tak określić. Wyjęła z kieszeni różdżkę i przyjemnym, ciepłym strumieniem powietrza zaczęła osuszać siebie i swoje ubranie. Naprawdę nie wiedziała o co jej chodziło. Chyba po prostu deprymował ją fakt, iż ktoś może ją popędzać. Zawsze robi to na co ma akurat ochotę. Nie lubiła być kontrolowana, a przecież chłopak do niczego jej bynajmniej nie zmuszał. Może popada już w paranoję? Uśmiechnęła się do siebie w duchu na tą zbłąkaną myśl.
Arthur chwile się namyślał, a potem wybuchnął śmiechem: -Humorzasta była moja mama, gdy była ze mną w ciąży.... a Ty byłaś zirytowana.. cokolwiek Ci zrobiłem, nie chciałem..- uśmiechnął się czarująco.: -Co teraz?-spojrzał na nią:- Wiesz, kiepsko się orientuje w zamku.
- Naprawdę? - zapytała zupełnie rozbawiona tym faktem. Bynajmniej nie śmiała się z chłopaka. Co to, to nie! W końcu nie było w tym nic zabawnego. Po protu po tylu latach znała zamek jak własną kieszeń, a przynajmniej tak się jej wydawało. - To gdzie mam cię zaprowadzić? - zapytała tonem znawcy. Chciała go rozbawić. Po co ma się zastanawiać nad tym, że przed chwilą była dla niego nieprzyjemna. Czując się całkowicie sucha ponownie przeczesała włosy i wyjęła spod marynarki pergamin wraz z piórem. Teraz najodpowiedniej byłoby iść do Pokoju Wspólnego.
Arthur zdumiał się, gdy dziewczyna zaczeła się śmiać: -Ok, śmiej się, jestem tu od dwóch dni....-odparł. Zastanowił się przez chwilę. Przy okazji przypomniał sobie osoby, które poznał.: -Może teraz gdzieś, gdzie będzie przytulnie?-zaproponował.
Puściła uwagę chłopaka mimo uszu. Nie lubiła się tłumaczyć i dzisiaj też nie zamierzała tego robić. - Chodźmy do Salonu Wspólnego - zaproponowała. - O tej godzinie nikogo nie powinno tam być. Na jej ustach pojawił się niezdarny uśmiech kiedy prowadziła go na piąte piętro. - Nie wiedziałam, że jesteś tu dopiero od dwóch dni...
Arthur uśmiechnął się: -A co.. mówiłem, ze wcześniej uczyłem się gdzie indziej....-odparł i szedł za nią powoli. Po chwili spytał z ciekawości: -Na pewno nie chcesz, bym Ci pomógł z zakupami?
- Przecież to tylko kilka kartek papieru - odparła z uśmiechem na twarzy. Westchnęła. - Wiem, że tak mówiłeś, ale wydawało mi się że twoja twarz jest mi już wcześniej znajoma - przyznała. - Myślałam, że się skądś znamy, ale widocznie się myliłam - przyznała speszona.
Arthur poklepał ją po plecach: -Nic się nie stało.. każdy się może pomylić, nawet Krukon...-i roześmiał się serdecznie: -Prowadź dalej przewodniku.... Po czym szedł za nią. W dłoni ściskał sygnet rodzinny, bawił się nim i zerkał na herb w kształcie wilka.
*Fabian, dopiero teraz, od kilku miesięcy wróciłdo Hogwartu, ale tym razem po to, żeby uczyć. To było jeszcze dla niego nierealne, że w ciągu tak krótkiego czasu, zyskał aż tak wiele rzeczy. Bowiem, dostał pracę, pogodził się z ojcem i ochłoną po rozstaniu z jego byłym chłopakiem, a rzec, by można, że nawet i przyjacielem, gdyż do związku było tu daleko. Skierował swoje ciało w stronę schodów, gdzie zamierzał przysiąść i przyjrzeć się uczniom, którzy być może, zapiszą się na jego zajęcia. Aczkolwiek nikomu tego nie kazał. Usadowił swój tułów na jaskrawych kafelkach schodów, po czym z przedniej kieszeni wyciągnął, zwykłe, mugolskie papiery, które dawały mu choć w kilku procentach więcej radości. Wyciągnął fajkę i zapalił ją wyszeptanym zaklęciem. Czuł jak wiatr styka się z jego ciałem, a zimno na swój własny sposób zamrażało krew płynącą w jego żyłach. Trzymając podłużną, białą folię, zawierająca w sobie nikotynę, pomiędzy palcem wskazującym, a środkowym, co chwila sięgał do niej ustami, by zaczerpnąć nieświeżego powietrza. Delektował się każdym kolejnym pociągnięciem, aż w pewnej chwili się dymem zakrztusił, ale zaraz mu przeszło i nie zwracając zbytnio na to uwagi palił dalej.*
Kierował się do Wielkiej Sali, chcąc znów olśnić wszystkich swym niecodziennym widokiem. W końcu taka jest już rola Księcia: ażeby zachwycać i doprowadzać do bezgranicznej miłości każdego, kto tylko spojrzy na jego jestestwo. Zatrzymał się nagle, czując okropny zapach dymu papierosowego. To naprawdę już przechodziło wszelkie pojęcie! Nie rozumiał, dlaczego młodzież pali nawet na terenie szkoły, skoro jest to zabronione. Rozejrzał się pospiesznie, po chwili już zauważając nieszczęśnika, który dopuścił się ów zbrodni. Dobrze, że jest prefektem - dzięki temu może karać za podobne wybryki.
Podszedł pospiesznie do chłopaka. Dość urodziwego, co musiał przyznać. Może mógłby wykorzystać jakoś tę sytuację i uwieść kolejną osobę...? - Nie wiesz, że tu się nie pali? - mruknął z wyższością, opierając dłonie na biodrach. Rzucił mu wyzywające spojrzenie jasnych oczu. - Poza tym, mój najdroższy, niszczysz swoje zdrowie.
*Fabian doskonale wiedział, że na terenie szkoły nie można było palić, ale to było silniejsze od niego i nie mógł nic na to poradzić. No i na dodatek nie wyglądał jak nauczyciel, ale jak uczeń, który w ogóle nie trzymał się regulaminu, co też w jakiś sposób chłopakowi sprzyjało. Ciemne tęczówki, jakimi został obdarzony przez Boga i rodziców wciąż błądziły po twarzach przechodniów. Jedni mieli widoczną dla gołego oka wrogość w sobie, zaś inny spokój, który aż się prosił ku temu, by zostać zauważonym. Zaśmiał się pod nosem obnażając swoje białe uzębienie, a językiem zaczął się bawić swoim kolczykiem. Mężczyzna zauważył, że zbliża się jego kierunku jakaś osoba, a dokładniej młody chłopak, który z tego co wiedział chodził do szóstej klasy i należał do Slytherinu. Chyba nie bez powodu go tam przydzielono, więc pokręcił nieznacznie głową spoglądając w stronę, czarodzieja. Kiedy ten upomniał go o zasadach, Fabian wstał i rzucił papierosa na posadzkę depcząc podeszwą niedopałek. Zrobił to z niechęcią, gdyż na ogół popadł w nałóg, czego nie mógł powiedzieć Dyrektorowi, iż inaczej nie dostałby jego posady. Uniósł nic nie znacząco brew ku górze domyślając się, że osoba, która do niego podeszła, nie zdaje sobie sprawy z tego, iż jest on nauczycielem, więc postanowiłem się nieco z nim pobawić.* Przepraszam... *Powiedział jedynie swoim aksamitnym głosem spoglądając na twarz czarodzieja.* Już dawno je sobie zniszczyłem. *Oświadczył, po czym szybko zakrył bluzką swoją kieszeń, by paczka, która się z niej wydostawała, nie była widoczna dla oka osobnika przede mną.*
Kątem oka zauważył, jak chłopak chowa paczkę papierosów do kieszeni. Postanowił jednak udać, że tego nie widział. Westchnął teatralnie, pociągając chłopaka za rękaw nieco bardziej na ubocze. Spojrzał na niego wzrokiem umęczonym i pełnym troski. - Ależ... tak nie można... jesteś młody i piękny, całe życie przed tobą. Czyż nie wolałbyś raczej zachować zdrowie?
Uśmiechnął się do niego nieco wilczo, choć miał nadzieję, że będzie to słodkie i niewinne. - W dodatku, gdybym był twoim ukochanym, nie chciałbym tulić się do papierosowego obłoku.
*Kiedy chłopak go pociągnął za rękaw na bok, ten spojrzał na niego pytająco, mając nadzieje, że usłyszy coś jeszcze na ten temat. Obawiał się jedynie tego, że jak czarodziej dowie się o tym, iż Fabian jest nauczycielem i zgłosi to do Dyrekcji. Jednak miał cichą nadzieje na to, że chłopak nie okażę się być taką osobą, która wszystko kabluje. Słysząc słowa, jakie wydobyły się z ust młodego czarodzieja, mężczyzna mocno zacisnął swe wargi, by nie parsknąć przed nim śmiechem. Może był młody, ale żeby od razu piękny? Raczej mu daleko było do tego, nie mówiąc o uczniu stojącym przed nim. Temu nie można było niczego zarzucić. Przygryzł dolną wargę uśmiechając się bezczelnie w jego stronę i położył swoją dłoń na ramieniu czarodzieja.* Dlatego nie mam ukochanej mi osoby, a jakby owa istota nie chciała, żebym palił, to w każdej chwili mógłbym przestać. *Oświadczyłem, po czym wziąłem swą dłoń i końcówki palców schowałem do kieszeni bawiąc się ponownie swoim kolczykiem.* Jesteś prefektem? Bo raczej normalny człowiek, by do mnie nie podszedł nakazując, bym przestał palić. *Spytałem śmiejąc się cicho. Uniosłem jedną brew ku górze nabierając powietrza do płuc.*
Piszemy z myślnikami, jak w opowiadaniach, a nie z gwiazdkami.
Zerknął na jego dłoń, uśmiechając się w duchu wrednie. Wyglądało na to, że jakimś cudem znów trafił na ofiarę łatwą do zdobycia. To mu poprawiało humor. Niszczenie ludzkich marzeń było czymś, co wychodziło mu najlepiej. Dawanie i odbieranie, mógłby to być jego mottem. Spojrzał na niego smutno, wzdychając cicho. - Ależ... - zaczął, głosem o barwie niemal dramatycznej i pogrążonej w rozpaczy. - Jestem pewien, że znajdziesz kogoś, kto w pełni cię pokocha. Czyż nie lepiej więc pozostawić ten wstrętny nałóg? Im szybciej, tym lepiej...
Uniósł lekko brew, słysząc niespodziewany śmiech chłopaka. Cóż, nie powinno w tej scenie być miejsca dla śmiechu. Ani tym bardziej podobnego pytania. - Chyba nie sugerujesz, że jestem nienormalny? Owszem, z pewnością me jestestwo odchodzi od monotonnych norm ogólnie przyjętych, ale...