C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Dobrze wyposażona, ale ciasna – pomieszczenie ma potencjał, ale jego układ sprawia, że jest w niej naprawdę mało miejsca. Sprawdzi się do codziennego gotowania dla dwóch osób, ale kulinarni zapaleńcy mogą być rozczarowani.
Salon
Komfortowy i bardzo, bardzo przytulny – w końcu można przytulić obie ściany na raz! Kanapa jest rozkładana, wobec czego pomieszczenie może również służyć jako sypialnia.
Łazienka
Ot, zwykła, nieco przestarzała łazienka. Nadgryziona zębem czasu, ale spełnia swoje przeznaczenie.
Sypialnia
Przestronna i jasna, z całkiem sporym łóżkiem. W całym mieszkaniu to właśnie w tym pokoju pozostawiono najwięcej wolnej przestrzeni.
Powinna czuć się tu obco, ale wcale tak nie było. Powinna czuć dyskomfort i zażenowanie, ale nie tym razem. Powinna ubrać buty i wrócić do siebie, ale nie chciała. Otworzyła zamiast tego szafkę po lewej stronie i porwała swoją ulubioną herbatę, czyli earl grey. No dobra, tak naprawdę to lubiła też zieloną (zioło również, ale proszę nie mylić z ziółkami), ale skoro nie mieli to nie mieli. Na wspomnienie Marleny od razu przemknęło jej przez myśl to, czy dziewczyna nie zdziwi się, widząc ją tutaj, gdy wróci do domu. To ją zaskoczyło, bo kto powiedział, że zostanie tu do rana? Podziękowała za kubek z dziwnym uśmiechem, grymasem wyrażającym ni to zachwyt, ni ciekawość i przyjrzała się demoniątkom wymalowanym na porcelanie. Domyśliła się, że to ręka dziecka, widać też było, że kubeczek nadgryzł ząb czasu. Logiczny wniosek nasuwał się sam, ale póki co powstrzymała się od komentarzy, choć fakt ów uznała za niezmiernie uroczy. Pożałowała swoich słów, które można przecież było zrozumieć na tyle różnych sposobów w chwili, w której wybrzmiały w powietrzu. Widziała, jak na chwilę zrzedła mu mina i siarczyście zaklęła w myślach, bo przecież to oczywiste, że m u s i a ł a to spartolić. Zresztą jak zwykle. Na szczęście więcej z tego, co czuje, było chyba wymalowane na jej twarzy. - No mniej więcej - odparła z promiennym uśmiechem oraz wyraźną ulgą. Wtedy i on się wyszczerzył, więc stali tak w ciasnej kuchni, kubkami w dłoniach i piosenką Luumos w głowach. Od razu skojarzyła utwór - ale nie znalazła w sobie odwagi, by powiedzieć sercu, żeby sercem było. Jeszcze nie, ale wszystko może się jeszcze zmienić. - Bardziej więcej niż mniej. No dobra, może trochę jej miała. Nieufna i skryta z natury bardzo się dzisiaj obnażała. Choć wcześniej udział w tym miała wszechobecna magia, teraz nie mogła usprawiedliwić się niczym poza urokiem jego spojrzenia. Tego uśmiechu, no i przede wszystkim sposobu bycia. Wyluzowany i żartobliwy. Ciepły. Szczery. Tak zupełnie różny od tego, kto ostatnio zaprzątał jej umysł. Kogoś, po kim zostało już tylko kilka przykrych wspomnień. Nie do końca wiedziała, czy ten tekst to miał być podryw czy był to przejaw szczerości, chyba niestety to drugie, ale nie wybiło mu żenadometru. Być może kiedy chciała, potrafiła być urocza i seksowna. Ale kiedy jej zaczynało zależeć, gubiła się w toku swoich zdań. Podobnie jak Ryszard tu i teraz, toteż porzuciła temat, choć odnotowała skrupulatnie w głowie, że zaoferował się tu jako partner na ewentualne przyszłe wesela. Czy coś. - No to mamy problem - razem z nim przyjęła bardzo poważną minę. - Bo ja też w poniedziałek idę do pracy. Nie wolisz do radia? - zapytała i już nie mogąc się powstrzymać, zachichotała figlarnie. Przysunęła się bliżej Ryszarda, niby niewinnie, bo tylko po to, żeby położyć kubek na blat. I mruknęła cicho, patrząc w jego cudownie brązowe oczy. - Nie pójdę. Choć powinna, nie chciała. I choć nie powinna, chciała, żeby ją pocałował.
Ricky McGill
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188
C. szczególne : irlandzki akcent | zapach błękitnych gryfów
Gdyby spytać Ryszarda, pewnie by się nie zgodził, według niego nic nie powinni, nic nie musieli, mogli za to wszystko, na co tylko mieli ochotę - bez względu na to, czy była to tylko herbata czy szaleństwa na tapczanie do białego rana. W których wracająca do domu Marlena z pewnością by im nie przeszkodziła, bo przecież doskonale widziała co się święci na celtyckiej nocy... a nawet jeśli już musiałaby, zrobiłaby to tak taktownie, że nikt nawet przez sekundę nie poczułby się zakłopotany. Tak przynajmniej bywało do tej pory. Ryszard był przekonany, że kogo jak kogo, ale jego siostry to już raczej nic nie zdziwi; tak samo zresztą jak i jego. Mogli więc być spokojni, czuć się swobodnie i nie martwić w ogóle niczym. Ewentualnie tym, że pokraczne demony z kubka Verki ożyją o północy i zeżrą im mózgi. Przez chwilę martwił się też tym, że jednak jakoś opatrznie to wszystko zrozumiał i Verka wcale nie ma ochoty tutaj być, co wywnioskował pochopnie ze słów o wstążce; całe szczęście, szybko się okazało, że to był tylko fałszywy alarm. Nadal nie miał pojęcia, co sprawiło że to zainteresowanie nie prysnęło wraz z magią wianka, ale nie zamierzał w to zbyt głęboko wnikać, tylko cieszyć się tym że na razie jest fajnie i korzystać z życia. Albo przynajmniej tej nocy. Kto wie, może jeśli uda mu się po drodze niczego nie spierdolić (wątpliwe, ale nie niemożliwe), to kolejne noce będą do niej podobne? Oboje trochę się miotali w swoich wypowiedziach, a ten nagły spadek elokwencji z pewnością był spowodowany tym, że ciężko się skupić na przemowach, kiedy taki hit Luumos gra ci w głowie. I kiedy znajdujesz się w naprawdę ciasnym pomieszczeniu w towarzystwie osoby, która sprawia że już nie wiesz, czy jest ci tak gorąco od jej obecności czy to tylko sprawka parującej herbaty. Całkowicie rozproszony tym uroczym, figlarnym chichotem Ryszard musiał się mocno skupić żeby przypomnieć sobie, o co właściwie Verka sekundę wcześniej go pytała i co się robi w radiu, a kiedy już to zrobił i wszystko przetworzył, to musiał przyznać, że brzmiało to co najmniej intrygująco, a na pewno dużo ciekawiej, niż grzebanie w zaczarowanych maszynach; możliwe, że był tak oczarowany, że gdyby mu oznajmiła że zawodowo zajmuje się obieraniem cebuli, to też by uznał że to niesamowite zajęcie. Tak już miał, szybko i mocno się fascynował. I chociaż chętnie by ją wypytał o szczegóły, to mimo wszystko teraz znacznie bardziej niż jej pracą, był zainteresowany jej osobą. Pogadać mogą później, a ta chwila która nastała gdy Verka znalazła się naprawdę blisko, zdawała się być ulotna. Teraz to jednak p o w i n i e n ją pocałować, skoro herbatę już zaparzyli. I tak też zrobił, ochoczo powracając do jej ust już po raz kolejny tego wieczoru, nareszcie bez wpływu zaburzającej odbiór rzeczywistości magii. Jej brak nie sprawił jednak wcale, że podobało mu się to wszystko mniej niż wcześniej, bo było równie dosko. Ale w ciasnej kuchni nieco niewygodnie. - A nie wolisz do salonu? - powtórzył jej pytanie, gotów przetransportować ich do może niezbyt efektownego, ale z pewnością przytulnego pokoju będącego jednocześnie miniaturowym salonem jak i sypialnią Ryszarda, w którym królowała wyświechtana kanapa z wściekle różową tapicerką, wciąż noszącą dramatyczne ślady zeszłorocznego pożaru wywołanego przez przygarnięte smoczątko. W tej chwili liczyło się jednak tylko to, że była naprawdę miękka i doskonale nadawała się zarówno do rozmów o życiu i śmierci jak i wielu innych aktywności.
Jak dobrze, że odłożyła kubek na blat, bo gdyby nie to bezcenna rodzinna pamiątka z pewnością roztrzaskałaby się o kuchenne kafelki. On ochoczo powrócił do jej ust, a ona gdy tylko zrozumiała, co się dzieje z równie wielkim entuzjazmem przywarła do niego, wplotła rękę we włosy, zamknęła oczy i odpłynęła. Jego usta smakowały słodko jak maliny, choć cydr to była już tylko zamierzchła przeszłość. Podobnie jak magiczne efekty, które na każdym kroku ich otumaniały. Wszystkie za wyjątkiem wianka, który być może związał ich dla psikusu, ale stworzył dziwnym trafem coś, co być może przetrwa dłużej niż do świtu. Czy ciasnota jej przeszkadzała? Absolutnie. Choć wychowała się w skrajnie różnym otoczeniu, w wielkiej rezydencji z chłodem bijącym od posadzki i wysokimi ścianami, w przestrzeni i pustce, której matka i rodzeństwo nie byli w stanie zapełnić absencji ojca, wolała być tutaj. Z nim. W ciasnym mieszkanku, nie wściekle różowej kanapie, nie pijąc herbaty, która jak dla niej mogła już sobie stać na blacie już do rana. - Wolę – nie myślała wcale, choć na co dzień milion myśli przemykało pod rudą czupryną, męczyły ją, nie zwalniając tempa, podsuwając najróżniejsze scenariusze i najsurowsze oceny. I teraz jedna z nich próbowała wziąć prym, krzycząc, że to najwyższy czas się wycofać. Ale nie chciała ich słuchać, wiedziona przeczuciem, że będzie tego żałować. Cokolwiek miało się na ów sofie wydarzyć. Złapała go za rękę i postąpiła kilka kroków w jej stronę, zupełnie jakby to był jej dom. Uśmiechnęła się przy tym, najpierw tryumfalnie w przestrzeń, a potem przez ramię. Spojrzała na Ryszarda, zakładając kosmyk włosów za ucho i szła na oślep, szczerze licząc, że w coś nie walnie. Gdy przebyli już Rubikon, to znaczy drogę od kuchni do de facto jego łóżka, usiadła i pociągnęła go za sobą. - Ile ci ich obiecałam? Sto? Tysiąc? – mruknęła z zadowolonym uśmiechem dla kurtuazji poprawiając sukienkę. Potem zerknęła mu prosto w oczy, delektując się zarówno dziwną ciszą, jaka między nimi zawisła, jak i tą nieziemską, pełną elektryzującej chemii atmosferą. Dawno się tak nie czuła. Nigdy się tak nie czuła? Trudno stwierdzić, ale jedno było wiadome na pewno. Tę noc, niepodobną do innych będzie pamiętała do swojej ostatniej. Przegryzła wargę, jakby się nad czymś zastanawiała. Bo tak w istocie było, wciąż walczyła ze swoimi pragnieniami, bo jak zwykle rozum próbował przejąć nad nią kontrolę. To nie tak, że nigdy nie robiła nieodpowiedzialnych rzeczy, można powiedzieć, że wręcz przeciwnie. Ale rzadko bywałby chwile, gdy pozwalała sobie na takie emocjonalne opuszczenie gardy. Ostatnia taka sytuacja była dla niej aż nader bolesna. Odrzuciła od siebie jednak złe myśli i to, co chciała powiedzieć w pierwszej chwili. Ciekawość bywała niebezpieczna, a ona wcale nie chciała wiedzieć, czy to te ogniste dziewczyny przed nią tak nadpaliły jego kanapę. Dzisiaj była tutaj ona, a on był tu dla niej i nic więcej się nie liczyło. - Może puścimy Luumos? – zapytała nagle z niewinnym uśmiechem na twarzy. Ta niepozorna wypowiedź zdradziła jej intencje, o czym w ogóle nie pomyślała. Nie żeby tego potrzebowali, ale chciała zrobić atmosferę. Po to, by albo posłuchać z nim tej piosenki wtulona niewinnie w jego pierś. Albo robiąc mniej niewinne rzeczy, a najgorsze było to, że nie do końca wiedziała, na którą z tych opcji chce się zdecydować. Tej nocy zarówno go pożądała, jak i była w nim zakochana. Tam, na polanie. I trudno stwierdzić, czego pragnęła bardziej teraz, gdy wreszcie byli sam na sam.
Ricky McGill
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188
C. szczególne : irlandzki akcent | zapach błękitnych gryfów
Kiedy tak prowadziła go przez ciasną kuchnię i wąski korytarz, spoglądając przez ramię z tym samym uśmiechem który towarzyszył jej gdy zadziałała magia wianka, Ryszard przez chwilę znów poczuł się jak na obchodach celtyckiej nocy, zupełnie jakby przenieśli tą samą sytuację w inne okoliczności, tylko dużo lepsze, bo pozbawione wszelakich rozpraszaczy i zgiełku. Imprezowy klimat miał swój urok, ale w zaciszu mieszkania mogli wreszcie skupić się w całości na sobie nawzajem. I spełnianiu tych wszystkich obietnic. - Więcej - odparł z pełnym przekonaniem na jej pytanie, bo nawet jeśli tak nie było, to właśnie o tym marzył, żeby jej pocałunki trwały w nieskończoność. Albo przynajmniej do rana. Ryszard nie miał co do tego absolutnie żadnych wątpliwości, działał jak zwykle spontanicznie, a jego rozum nie próbował przejąć kontroli nad pragnieniami; tylko przez chwilę poczuł się naprawdę dziwnie, może odrobinę nieswojo, kiedy tak siedzieli w ciszy w elektryzującej atmosferze i patrzyli sobie w oczy. Bez gestów, bez słów, bez obezwładniającej magii i bez dodającego niefrasobliwej odwagi alkoholu, który, jak sobie właśnie uświadomił, zwykle towarzyszył mu w podobnych sytuacjach i znacznie wszystko ułatwiał. Ta noc jednak była do innych niepodobna, bo w grę wchodziła już nie tylko zabawa i przyjemność, ale zrodzone dosyć gwałtownie i kiełkujące niespodziewanie uczucie. Zupełna nowość. Nie miał pojęcia, dokąd ich to zaprowadzi, ale z pewnością nie miał zamiaru teraz myśleć o ewentualnych konsekwencjach, które równie dobrze mogły być bardzo miłe jak i bolesne. Uśmiechnął się na jej propozycję muzyki, uznając to za świetny pomysł, a zaletą miniaturowego mieszkania był fakt, że zaczarowany gramofon znajdował się na wyciągnięcie ręki i Ryszard mógł spełnić to życzenie bez wstawania z kanapy. Włączył wspaniałą płytę Luumos greatest hits i już po chwili melodia grająca im do tej pory w głowach wypełniła ciszę; nie było sensu rozmawiać, nie chcieliby przecież zagłuszać głosu wokalistki, która mówiła sercu aby sercem było. Więc nie rozmawiali. Zamiast tego przyciągnął Verkę do siebie, bynajmniej nie po to by mogli w swoich objęciach niewinnie słuchać piosenki.
Na to przyszedł czas później, gdy za sprawą dźwięków z gramofonu kanapa zmieniła się w leśną polanę w gąszczu schowaną - chociaż po tym co między nimi zaszło o jakiejkolwiek niewinności nie było już mowy. Została zrzucona na podłogę razem z ubraniami i puszczona w niepamięć tak jak fakt, że jeszcze kilka godzin wcześniej łączyła ich ledwie pobieżna znajomość; tej nocy jednak Veronica była dla Ryszarda jedyną dziewczyną na świecie. A jemu było cudownie błogo mimo bijącego wciąż jeszcze w szaleńczym tempie serca i przyspieszonego oddechu; uśmiechnął się rozanielony do leżącej obok Verki zanim skradł jej jeszcze jeden krótki pocałunek. Oby nie ostatni tej nocy. - To... Chcesz nadal tę herbatę? - zachichotał cicho, odzywając się głównie po to by odsunąć ogarniającą go przyjemną senność, po czym oparł głowę o jej ramię. Hity z płyty zatoczyły koło, więc w tle pani Mandragora znów informowała ich o niepodobnej do innych nocy; bez względu na to, ile razy się jeszcze spotkają, ta piosenka prawdopodobnie już zawsze będzie mu się kojarzyła z Veronicą Seaver.
Kierując swe kroki na obchody Celtyckiej Nocy, nie wiedziała, dokąd ją zaprowadzą. A już na pewno nie spodziewała się, że tak to może się tak dzisiaj skończyć. Ale ciekawość i pragnienia wzięły górę nad rozsądkiem, toteż nawet się nie wzdrygnęła, gdy zimne powietrze musnęło jej ciało. Nawet gdyby nie dała się przysunąć, nawet gdyby nie oddała się żarliwym pocałunkom, nawet gdyby nie zdecydowała się tak pochopnie na to, co tak przyjemne, ale przecież i święte - wciąż nie byłoby jej zimno. Nie przy nim, nie kiedy tak na nią patrzy. Przez cały ten czas Mandragora, cześć jej pamięci, śpiewała cicho piękne słowa o miłości, tej samej, której tak bardzo się bała. Która bolała i zawodziła, ale również przecież była taka niesamowita. Nie powiem co jeszcze takie się okazało - niezwykle, sensualne i cudowne. Na wielu płaszczyznach, nie tylko tej nasuwającej się na myśl jako pierwsza. Na co dzień naprawdę nie wierzyła w takie rzeczy, ale gdy teraz była koło niego, słuchając Luumos z nabożnym szacunkiem, przez krótką chwilę nie zabierała głosu, świadoma tego, że serca ich obojga muszą bić niczym szalone, pomyślała sobie o przeznaczeniu. O ich tak dawnym spotkaniu w Poziomce, o tym jak zalotnie puścił jej wtedy oczko w odpowiedzi na kurtuazyjny komplement. O tym, jak niewiele dla siebie znaczyli ledwie kilka dni temu, ot, znajomy i o tym, że nie chce jutro obudzić się tu sama. Albo jeszcze gorzej - wstać przed nim i czmychnąć o pierwszych promieniach słońca. Marzyła o śniadaniu, parującym kubku kawy (koniecznie tym w demoniątka) i żeby nie musieć już nigdy nigdzie iść. Mówiąc krótko - wizja życia, w którym ta znajomość nie poprzestaje na jednej nocy uderzyła jej do głowy na tyle mocno, że zamiast odpowiedzieć na jego pytanie zadane tuż po tym, jak śmiało skradł jej jeszcze pocałunek i jakby wyrwana z długiego zamyślenia, mruknęła. - Więcej niż tysiąc w jedną noc nie da rady, wiesz o tym? - Choć bała się tego jak cholera, spojrzała na niego z nadzieją. Nie trwało to jednak długo, nie na tyle, by zrobiło się nazbyt poważnie. Uśmiechnęła się do myśli, że chyba oboje zwariowali i pokręciła głową jakby z niedowierzaniem. Nie sposób powiedzieć, czy myślała o tym, że była bardziej głupia czy nieodpowiedzialna. A najgorsze było to, że nazwana i tak i tak przytaknęła by głową ze zrozumieniem, po czym gdyby mogła, postąpiłaby tak samo. - Poproszę - odpowiedziała, wcale nie ruszając się z miejsca. Co więcej - trąciła nosem jego czuprynę, pozwalając sobie na śmiałość wybadania tego, jaki jest zapach jego włosów. Czuła się błogo i sennie, choć wcale nie zamierzała dzisiaj iść spać. - Będzie już zimna. Herbata. Ale to nic. Swoją drogą uroczy kubek. To twoje dzieło? - spytała rozbawiona. A potem nagle spoważniała, bo przecież uświadomiła sobie pewien fakt. Przecież nie ma na sobie ani grana ubrań. - Marla nie wróci? Nie chciała psuć atmosfery, ale nie potrafiła wyłączyć tej rozsądnej części siebie. Nie czuła się jakby zrobiła coś złego, wręcz przeciwnie. Lecz znała siebie na tyle, by wiedzieć, że drogi do kuchni nie przebędzie pozbawiona bielizny i jakiegoś ubrania. Jakiegokolwiek. Najlepiej jego koszulki.
Ricky McGill
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188
C. szczególne : irlandzki akcent | zapach błękitnych gryfów
Tętno powoli powracało do normalności, a to zwykle oznaczało, że zaraz oboje całkowicie ochłoną i albo się pożegnają albo prędko zasną, by odwlec ten moment do następnego poranka, a potem traktować wspólną noc jak miłe wspomnienie; tym razem jednak było inaczej, miał wrażenie że wieczór dopiero się zaczyna, a co ich jeszcze czekało - nie wiedział. Nie wiedział też, czy to było rzeczywiście przeznaczenie, bo akurat o dawnym, ale za to jakże zalotnym, spotkaniu w Poziomce zapomniał prawie natychmiast i nie połączył tych kropek; nie rozumiał tego co się z nim działo ani dlaczego nagle robi wszystko zupełnie na odwrót niż normalnie. Poza oczywistym urokiem Veronicy, pewnie była to w dużej mierze zasługa zaczarowanej rzeki i całego tego wodnego rytuału, dzięki któremu mógł zobaczyć, jak by to było, gdyby na moment przystanął i dał sobie szansę na coś więcej niż chwilowe rozrywki i krótkie uniesienia; ostatnią osobą przy której pozwolił sobie na prawdziwe uczucie była Szarlota, która koniec końców okazała się tego niewarta i pozostawiła po sobie tylko ból i niesmak. Ale może tym razem będzie inaczej, może i w tej kwestii warto było w końcu zaryzykować. Robił to przecież w wielu innych przypadkach. - Da, jeśli nie założymy że po świcie się zeruje - odparł więc na jej pytanie takimi słowami, by mogła zinterpretować to na tyle serio, na ile chciała, chociaż z jego tonu nietrudno było odczytać, że i on podziela jej nadzieję na to, by to wszystko trwało choć odrobinę dłużej niż początkowo sobie obiecywali. Może nie do końca świata, bez przesady, aż tak naiwny nie był, a w miłość od pierwszego wejrzenia wierzył tylko pod wpływem magicznej rzeki; chociaż, jak to śpiewała Anitha Czarownicka, wszystko się może zdarzyć. W to zdecydowanie wierzył. Czy uważał, że zwariowali? Trochę tak, ale jednocześnie nie widział w takim szaleństwie niczego złego; z miny Verki, która zdawała się uśmiechać sama do siebie, wnioskował, że ona również. Roześmiał się już całkiem na uwagę o zimnej herbacie. - Myślę że jak t o cię nie rozgrzało, to nawet najgorętsza herbata już ci nie pomoże - zauważył bystro, a chociaż ani trochę nie uśmiechało mu się teraz wynurzanie z jej objęć, to oczywiście postanowił jej podać ten durny, a może i uroczy, kubek. To znaczy podnieść się tylko na niezbędne minimum, żeby sięgnąć po schowaną wciąż w kieszeni porzuconych pod kanapą spodni różdżkę i przywołać herbatkę zaklęciem. A przy okazji, słysząc pytanie o Marlę, zrobić coś jeszcze, głównie po to, żeby Verka już nie musiała sobie zaprzątać głowy niespodziewanym najazdem jego siostry. - Raczej nie, zakładam że będzie świrowała z Augustem, ale wiesz co? Wyślę jej łasiczkę żeby na pewno nie wracała, a jutro dała znać zanim wbije - powiedział, wykazując się niesamowitym jak na siebie rozsądkiem, i wyczarował patronusa z wiadomością, po czym złapał lewitujące już w pobliżu kubki i podał ten piękniejszy Veronice - Załatwione. Bardzo proszę. - a widząc demoniczne twarze, przypomniał sobie o drugim pytaniu - Pewnie, że to moje dzieło. Jak byłem gówniakiem, stary se trochę ze mną nie radził i ciotka Juniper wpadła na pomysł, że sztuka działa terapeutycznie, czy coś, no i dali mi porcelanę do malowania. A potem zobaczyli te szatańskie pomioty i zgodnie uznali, że już lepiej żebym się awanturował niż malował - podzielił się z nią fascynującą historią tego kubka z mieszaniną nostalgii i rozbawienia - To dzieło jest po prostu trudne do interpretacji, więc bardzo się cieszę że je doceniłaś, od razu widać artystyczną krukońską duszę - zachichotał, a potem zamilkł, by napić się tej niezbyt apetycznej zimnej herbatki, która pomimo wątpliwych walorów smakowych działała całkiem orzeźwiająco i koiła pragnienie wywołane wcześniejszym wysiłkiem; teraz do szczęścia brakowało mu już tylko papieroska. I bliskości Verki. Odstawił szklankę na parapet, by nie przeszkadzała mu w ponownym przylgnięciu do ramienia dziewczyny i ani przez sekundę nie przyszło mu do głowy, że powinni coś na siebie włożyć. Bez ubrań było im przecież tak miękko i miło. - Chcesz inną płytę? - zapytał jeszcze, bo chociaż Mandragora śpiewała fantastycznie i nadawała doski klimat tej nocy, to był ciekawy, co jeszcze grało Weronice w duszy.
Świt zazwyczaj był czymś dobrym, zwiastował nowy dzień i niezmarnowane jeszcze szanse. Lecz w tym wypadku mógł być to również koniec, bo ile to nocnych uniesień przeminęło z wiatrem jedynie po to, by stać się miłym, ale zawstydzającym wspomnieniem? Ona jednak wstydu nie czuła, ani z powodu tego co zrobili, ani z powodu szalonej nagości na obcym gruncie. Przynajmniej do momentu, w którym nie usłyszy dźwięku przekręcanego klucza w zamku. - Oj, zdecydowanie musimy tak założyć – mruknęła, udając powagę, choć trudno było powstrzymać wyraz szczęścia, który zdradliwie wpełzł na twarz. Niejasny ton jego wypowiedzi mógł oznaczać dwie rzeczy – albo nie chce wywierać na niej presji, albo boi się powiedzieć to wprost. Ale prawda była taka, że ona również wolała tego unikać, przynajmniej na razie, bo trudno było jej pogodzić się z myślą, że znowu miałaby komuś zaufać w podobnej mierze co Fitzowi. Co nie zostało odpowiednio uszanowane, bo quidditch zawsze był ważniejszy. Ale nie o nim teraz myślała, tak po prawdzie to zapomniała o bożym świecie za drzwiami tego przytulnego lokum. Uśmiechnęła się niepewnie, gdy parsknął śmiechem, a wysłuchawszy co chodziło mu po głowie, zachłysnęła się powietrzem. - Na Morganę, nie to miałam na myśli! – rzuciła, bo wydawało jej się, że urażony umyka z jej ramion. Ale nie, jedynie delikatnie się odsunął i to tylko po to, by sięgnąć po różdżkę. Westchnęła z ulgą, zaliczając gdzieś po drodze teatralnego facepalme’a i z ulgą przyjęła fakt, że po pierwsze chyba wcale się nie obraził, a po drugie zamierza zapewnić im mieszkanie na wyłączność do rana. Choć szczerze mówiąc, w pierwszej chwili nie pojęła o co mu chodzi z tą łasiczką, czy to jakiś nowy wizzenger dla cool ludzi? Nie wiedziała, że potrafi wyczarować patronusa ani jaką formę potrafi przyjąć. Obserwowała więc jak srebrno-niebieska smuga w kształcie zwierzątka opuszcza pomieszczenie z przebłyskiem zazdrości w spojrzeniu. - Wstyd przyznać, ale ja tak nie umiem. Bardzo przydatna sprawa – Przyjęła kubek i zwilżyła opierzchłe od pocałunków wargi. Earl grey był mocny, gorzki i ani trochę ciepły. Ale był smaczny i to jej wystarczało. - Dziękuję. – Naprawdę trudno było jej oszacować, co zrobiłby Tim, gdyby zastał ich w takich okolicznościach. Lecz z doświadczenia wiedziała, że rodzinna opiekuńczość bywała problemtyczna. Nie znała Marli zbyt dobrze i absolutnie nic do niej nie miała, ale fakt, że najprawdopodobniej nie zakłóci miru ich miłosnego lokum był jej na rękę. Teraz czuła się już całkiem swobodnie, nie miała powodu, by w pośpiechu zakładać na siebie cokolwiek i mogła się do niego tulić do samego rana. Układ idealny. Przysłuchiwała się jego historii, biorąc małe, ostrożne łyczki. Spodziewała się czegoś śmiesznego i bardzo zależało jej, żeby herbata nie wylądowała w jej nosie. Dobrze zrobiła, bo mało brakowało a właśnie tak by się stało. - To dobrze – odparła, wierzchem dłoni wycierając usta. - Lubię awanturników. Sama jako dziecko byłam nieokiełznana i nikt nie wiedział, co ze mną począć. Można powiedzieć, że myk ze sztuką okazał się sukcesem, ale jedynie połowicznym. - Wzruszyła ramionami z uśmiechem, ciesząc się, że nie jest ani trochę niezręcznie. Że nie wygania jej do domu. Że nie idzie spać. Że ma okazję, aby choć trochę go lepiej poznać. Również odstawiła kubek na parapet i objęła do go ramieniem, pozwalając, by znowu się do niej wtulił. Znowu najsubtelniej jak mogła, sztachnęła się jego włosami, a po całym tym otumanieniu dotarło do niej, co czuje. Mięta jej nie przeszkadzała, wręcz przeciwnie, bardzo ją lubiła. A ten drugi aromat trudno było pomylić z czymkolwiek innym. Uniosła brwi i kąciki ust w figlarnym uśmiechu, odnotowując póki co ten fakt w pamięci. Ucieszyło ją pytanie, które zadał, bo czy nie tak wyglądał wieczór idealny? Tuląc w ramionach kogoś naprawdę - no dobra, to trudne, nazwanie tego kim dla niej był na tym etapie, ale z powodu chwilowego braku rozumu powiedziałaby – wyjątkowego w akompaniamencie doborowej muzyki. Nie miała akurat ochoty na swoje ukochane The Ministress, nie pasowało jej do klimatu, o wiele lepiej nadawała się chyba… - Może Episkey? – zaproponowała. Skoro wieczór przez cały wieczór i tak byli zauroczeni, teraz nie będzie miało to absolutnie żadnego znaczenia. Frank Singultus również wydawał się mocnym kandydatem, ale nie była pewna, na ile ma odwagę słuchać przy nim o tym, czego najbardziej się teraz bała. I czego najmocniej pragnęła, ale czy prawie każda piosenka była o miłości?
Ricky McGill
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188
C. szczególne : irlandzki akcent | zapach błękitnych gryfów
Zupełnie niepotrzebnie się przejmowała, że go uraziła, bo po pierwsze - tylko sobie żartował, a po drugie to naprawdę ciężko było go obrazić. Dzięki beztroskiemu usposobieniu większość negatywnych rzeczy zupełnie po nim spływała i prawdopodobnie nawet gdyby Verka poważnie zgłaszała teraz jakieś krytyczne uwagi to nie miałby żadnych pretensji, bo i o co? Zawsze mógłby uznać, że to dobra okazja do spróbowania ponownie i ulepszenia tego i owego. Grunt to zrobić tak, żeby nawet porażki przeobrazić na swoją korzyść, czy coś w tym stylu. - Wiem - zapewnił tylko w odpowiedzi, nadal rozbawiony jej nagłym przejęciem, zanim zabrał się do organizowania im gwarantowanego spokoju na przynajmniej całą noc. Wysławszy dziarską świetlistą łasicę, która uprzejmie uprzedzała Marlenkę że Ryszard potrzebuje wolnej chaty oraz życzy miłego wieczoru dla niej i Augusta, spojrzał na Verkę mile połechtany aprobatą w jej spojrzeniu. - Wstyd to kraść - oznajmił stanowczo, bo naprawdę nie uważał że nieznajomość tego czy innego zaklęcia jakikolwiek obciach - Znaczy nie według mnie, bo powiedzmy sobie szczerze, kto nigdy nic nie zajebał... no, ale tak mówią - przyznał - A w patronusie grunt to porządne wspomnienie, potem już idzie z górki - dodał, nie odkrywając może Ameryki, ale naprawdę nie znał lepszej rady; nie był co prawda typem osoby która komukolwiek proponowałaby wspólną naukę, ale gdyby tylko Verka kiedyś chciała, pewnie chętnie poćwiczyłby z nią. - Ciekawe jakie zwierzę byś miała! - zastanowił się, bo całkiem go zaintrygowało co mogłoby ją reprezentować. Ucieszył się, że dziewczyna odetchnęła z ulgą, gdy ryzyko nagłego spotkania z Marlą zniknęło i mogli w pełni się zrelaksować, nie zaprzątając sobie głowy takimi błahostkami jak ubrania i konwenanse; być może w tych okolicznościach wyciąganie jakichś anegdot z dzieciństwa nie było najbardziej romantycznym posunięciem, ale przynajmniej oboje się uśmiali, co całkowicie zniwelowało jakiekolwiek ryzyko powstania niezręcznej atmosfery. Znaleźli też wspólny punkt, bo oboje okazali się być trudnymi przypadkami. Nawet go to nie zdziwiło, sam zdążył zauważyć że w Verce pozostała część tego nieokiełznania. - To wyjaśnia dlaczego nie zniechęciła cię do mnie ta Bombarda w Solberga - skomentował rozbawiony jej wyznanie o zamiłowaniu do awanturników, chociaż prawda była taka, że teraz to już się starzał i coraz bardziej uspokajał - Dobrze, że tylko połowicznie. Co zadziałało? - zapytał, bo przecież myków ze sztuką mogło być wiele i niekoniecznie jej też wcisnęli w ręce pędzle; miało to sens, że Verka lepiej odnalazła się w artystycznych dziedzinach, w końcu do Krukolandu trafiały nie tylko kujony, ale i ludzie kreatywni. A do Gryffindoru - beznadziejne przypadki nieokrzesanych dzikusów, najwyraźniej. Przymknął powieki, a na usta wpłynął mu uśmiech, gdy poczuł jak Weronika go obejmuje, i znów zrobiło mu się bardzo błogo. Gdy zaproponowała kolejny zespół, już nie podniósł się z jej ramion, tylko machnął leniwie trzymaną w zasięgu ręki różdżką, a gramofon obsłużył się sam. Episkey nie była wyborem, którego się spodziewał, ale uznał że to interesująca opcja (gdyby dziewczyna zapragnęła teraz posłuchać zawołań godowych hipogryfów, też uznałby to za wspaniały pomysł). A na pewno wciąż klimatyczna; zwykle wolał bardziej energiczne melodie, ale zupełnie nie wyobrażał sobie teraz, by z głośników rozbrzmiały taneczne hity. Episkey śpiewała tak jakby rzucała urok, była mistyczna, delikatna i sprawiała że Ryszard miał wrażenie że powoli wtapia się w materac. I Verkę. - Nie boisz się, że cię zahipnotyzuje i zdradzisz mi swoje największe sekrety? - mruknął, przypominając sobie jak rzekomo rozbrzmiewająca właśnie muzyka wpływała na słuchaczy. Rzeczywiście, coś w tym było. A może to tylko magia tego wieczoru?
Na ogół nie lubiła tracić kontroli, toteż nieczęsto sobie pozwalała na tak wielką ekspresję. To znaczy – tak jej się wydawało, że jest opanowana i że wcale nie rządzą nią emocje. W wielu przypadkach tak bywało, ale nie dzisiaj, bo tego wieczoru można było czytać z niej jak z otwartej książki. Mogła mieć tylko nadzieję, że chwilowa bezbronność nie okaże się zwodnicza. Ale nie sądziła, by tak miało się wydarzyć, nie zamierzała poddawać się strachowi i skreślać z góry tej relacji, bo nie była tchórzem. Dzisiaj była już w nim zakochana po uszy, tam, w wodzie skąpanej światłem księżyca. Przypomniało jej to, jakie to wspaniałe uczucie, oddać komuś serce we swoje władanie. I choć prawie go nie znała, chciała wierzyć, że to właściwy kandydat. Zresztą nie zrobił dzisiaj niczego, co stanowiłoby stanowczy argument przeciw. Wręcz przeciwnie – zachowywał się szarmancko, był zabawy, wyluzowany i poświęcał jej całkowicie swoją niepodzielną uwagę. Traktował ją z szacunkiem, o jaki nie posądzała już chłopaków w jego wieku. Jej zamierzchłe i niedawne doświadczenia prawie doprowadziły do błędnego przekonania, że nie jest to już możliwe. Uśmiechnęła się, gdy usłyszała, co powiedział. I jednocześnie zaciekawiło ją, jaką kradzież ma na sumieniu. Powstrzymała się jednak od tego pytania, bo jej umysł odpłynął już w poszukiwaniu jakiegoś przyjemniejszego wspomnienia od dzisiejszej nocy. Niestety lub stety dla niego, póki co nic innego nie przyszło jej na myśl. - Awanturnik, złodziej… No proszę, proszę – zaśmiała się, przymykając rozmarzona oczy. No zupełnie jej typ. Ciekawie do jakiego skrawka pamięci sięgnął, wysyłając łasiczkę do Marli. Co do jego pytania, wzruszyła ramionami. Nie miała pojęcia, mogła tylko zgadywać. - Pewnie coś upartego. Osła? – zaśmiała się nieświadoma tego, że kompletnie spudłowała. Ale o tym miała przekonać się dopiero później, za kilka tygodni, gdy zachęcona tym wieczorem podejdzie do egzaminu i zmierzy się ze strachem oko w oko. Na wspomnienie Bombardy z jej gardła wyrwał się śmiech. Wtedy to było straszne, no i była wściekła. Ale nic się przecież nie stało i koniec końców wszyscy podali sobie grzecznie rączkę na zgodę. Doskonale wiedziała, że nie takie rzeczy działy się w murach zamku. - Może i mu się należało. Dobrze się stało, że nie masz go na sumieniu. Ale rycerskość doceniam, gdyby ktoś zamienił Tima w fotel, chyba sama wydrapałabym mu oczy – Spojrzała na Ricky’ego ze zrozumieniem. Może i była drobna, ale kiedy trzeba było nie wahała się przed podjęciem walki. Nawet tej z góry skazanej na niepowodzenie, a już zwłaszcza jeśli chodziło o bliskich. - Muzyka – mruknęła w odpowiedzi, zerkając pobieżnie na gramofon. - Gram na perkusji od wielu lat i to mi pomaga trochę… z emocjami. – Widać było, że mówienie o tym przychodzi jej z trudem. - Ale od niedawna uczę się też pianina. Wiesz, eksploruję bardziej liryczną stronę siebie. Nie żeby szło mi dobrze. Gdy zmieniła się płyta, atmosfera również nie pozostała taka sama. Przymknęła oczy i rozluźniła ciało, które mimowolnie spięła, gdy zaczęła opowiadać o swojej największej z wad. Bała się tego, co może o niej pomyśleć, ale przecież nie powinna. Oboje mieli wiele wspólnego i być może to faktycznie przeznaczenie sprawiło, że na krótką chwilę momentalnie zapałali do siebie tak wielkim uczuciem. Czuła, że zrozumie. - Nie wiem. – Odpowiedź przyszła dopiero po chwili, bo naprawdę musiała się nad nią zastanowić. Nie chciała wciskać mu kitu, a przecież tego, że ktoś dowie się o niej wszystkiego bała się jak szalona. Jednak coś podpowiadało jej, że cokolwiek mu w tej chwili wyzna, zostanie tylko i wyłącznie między nimi. - Na co dzień niczego nie boję się bardziej, ale nic dzisiaj nie jest takie, jak zazwyczaj – mruknęła, gładząc z czułością kciukiem jego ramię. Pocałowała go przelotnie w czuprynę i uśmiechnęła się pod nosem. - A co byś w sumie chciał wiedzieć? Głos jej lekko zadrżał, ale była gotowa podjąć ryzyko. Wiele zależy od tego, co powie, ale wyznanie jednego małego sekretu nie powinno jej zaszkodzić. Choć było wiele rzeczy, których nie powinien teraz wiedzieć, a jej niedawno zakończona dziwna relacja z Cedem była pierwszą z nich, nie zamierzała go okłamywać. Zasługiwał na szczerość, nawet jeśli miałby ją stąd zaraz wyrzucić. Może i lepiej, żeby wiedział, w co tak właściwie pakuje.
Ricky McGill
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188
C. szczególne : irlandzki akcent | zapach błękitnych gryfów
Celtycka magia niewątpliwie ułatwiła im obojgu tak bezpośrednie podejście do tego spotkania i rozjaśniła wysyłane znaki do tego stopnia, że nie sposób było odczytać ich błędnie; i bardzo dobrze. Być może - chciał w to wierzyć - prędzej czy później i tak zainteresowaliby się sobą nawet bez wstążkowej zachęty, ale kto wie, ile czasu minęłoby zanim dotarliby do tego etapu, na którym znajdowali się teraz i czy w ogóle zdecydowaliby się cokolwiek z tym zrobić, w końcu oboje mieli złe doświadczenia i podeptane brutalnie serduszka. Ryszard dopiero teraz, śmiejąc się razem z Verką z podsumowania jego osoby w dwóch słowach, uświadomił sobie jak bardzo mu brakowało takiego towarzystwa; odkąd Harold wyjechał, przebywał głównie z Marleną albo ziomkami od chodzenia na piwo, a nie jest żadną tajemnicą, że takie relacje to zupełnie coś innego niż to co miało miejsce tej nocy. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że faktycznie potrzebuje takiej bliskości, rozmów o wszystkim i niczym i głowy opartej na czyimś ramieniu. Nie, nie tylko czyimś. Weroniki. - Totalnie masz vibe osła - przytaknął rozbawiony, dodając zaraz drugi typ: - Ewentualnie pięknej leśnej nimfy. Jak już się nauczysz to koniecznie mi wyślij jakieś pozdrowionka, jestem bardzo ciekawy czy trafiliśmy - dodał, uznając jej sukces na tym polu za absolutną oczywistość, choć nie wiedział czy to co mówił jakkolwiek ją motywowało. W życiu też nie pomyślałby, że jedno z przyjemniejszych wspomnień w umyśle Verki było właśnie jego sprawką, choć sam miał podobną refleksję. Do wyczarowania patronusa używał co prawda innego, bardziej uniwersalnego - bo związanego z rodziną - szczęśliwego momentu, ale śmiało mógł stwierdzić, że dawno nie czuł się tak dobrze jak teraz. Z ulgą przyjął oficjalne rozgrzeszenie z nieudanej próby zamachu na życie Maksia i bardzo go ucieszyło, gdy Werka przyznała że sama na jego miejscu zachowałaby się podobnie. Pewnie wybrałaby sensowniejsze zaklęcie, ale cóż, grunt że rozumiała jego motywacje i też stanęłaby w obronie brata. - No, rodzina jest najważniejsza - skwitował, choć w jego przypadku stwierdzenie to wymagałoby uzupełnienia o istotną informację, że rodziny nie definiowały więzy krwi. W końcu z Marleną go one nie łączyły, co nie znaczyło że nie oddałby za nią życia. - Zapamiętam, żeby nie awanturować się z Timem, wolę nie sprawdzać do czego jesteś zdolna - trochę zażartował, bo wcale nie miał zamiaru szukać zwady z jej bratem, który był generalnie spoko ziomkiem, ale częściowo mówił serio, bo nadal pamiętał jej stanowczy opierdol jakiego udzieliła im na spotkaniu KRT i nie wątpił, że była zdolna do poważnych różdżkoczynów. Oczywiście, przy okazji mu to imponowało. Tak samo jak informacja o jej zamiłowaniu do muzyki; nigdy nie miał w ręce żadnego instrumentu poza obowiązkowym kiedyś na lekcji DA czarodziejskim fletem czy innym dziwactwem, ale podekscytował się tematem jakby co najmniej sam grał w zespole. - Ale s u p e r. No i to brzmi jak sensowny sposób na wyżycie się, a nie jakieś tam malowanie bohomazów - przyznał ze szczerą aprobatą; że też jego stary nie wpadł na to, żeby kupić mu bębny do napierdalania. Może wtedy koledzy z podwórka mniej by obrywali. - Nie idzie ci dobrze gra na pianinie czy odkrywanie lirycznej części? - dopytał jeszcze i pomyślał że fajnie byłoby kiedyś usłyszeć jak Verka gra, na czymkolwiek. Mogłaby nawet na grzebieniu, na pewno brzmiałaby czarująco jak Episkey. Odniósł wrażenie, że gdy rzucił bez większego namysłu swoje pytanie, nieco się spięła, jakby rzeczywiście trafił nim w jakiś czuły punkt, choć wcale tego nie planował. Nie zamierzał też wyciągać z niej na siłę żadnych informacji, którymi nie miała ochoty się dzielić, mógł co najwyżej postarać się o to, by sama zechciała mu zaufać. Niekoniecznie teraz, do takich rzeczy potrzeba przecież czasu, a choć zwykle bywał niecierpliwy, to tym razem wyjątkowo mu się nie spieszyło. Tak, tej nocy zdecydowanie wszystko było inaczej. Podniósł się nieco, by móc na nią spojrzeć, z cisnącym na usta uśmiechem wywołanym tymi jej drobnymi czułostkami, i zastanowił chwilę nad odpowiedzią. - Wszystko - oświadczył, no bo przecież jak kraść to miliony, a jak pytać to o wszystko. Zaraz jednak doprecyzował: - Coś, o czym nie boisz się powiedzieć? Albo odwrotnie. Coś do czego boisz się przyznać, jeśli masz ochotę się przekonać że to wcale nie będzie takie straszne - nie chciał zadać pytania, które wywoła dyskomfort albo będzie musiało pozostać bez odpowiedzi, dlatego właściwie dał jej wolną rękę razem z sygnałem, że jest gotowy na wszystko. Z równie wielkim zainteresowaniem wysłucha zwierzenia o popełnionej w młodości zbrodni jak i ulubionym smaku fasolek Bertiego Botta. Byle jej słowa były szczere.
- Masz to jak w banku. Wypatruj mojego osła w najmniej niespodziewanym momencie – mruknęła z uśmiechem, w c a l e nie rumieniejąc się na słowa o pięknej leśnej nimfie. Prawda była taka, że choć obiektywnie rzecz biorąc nie powinna mieć na co narzekać, jak prawie każdy cierpiała na potworne kompleksy. Tym bardziej, że rozmawiali de facto ucieleśnieniu ich wnętrza, a jego wstydziła się bardziej niż chociażby odstających uszu. Nie znał co prawda zbyt dobrze, może dlatego więc tak mówił? Odrzuciła od siebie złe myśli i zwyczajnie skupiła się na rozmowie. Nie chciała snuć scenariuszów „co by było gdyby” a co gorsza, zastanawiać się „co będzie”, gdy tylko lepiej ją pozna. Słysząc jego słowa, kwaśno się uśmiechnęła, bo choć musiała się zgodzić, ze swoją własną miała niejeden problem. Częste wyjazdy ojca, tournée Tima po świecie w najmniej dogodnym momencie, tragiczna historia Nicholasa… Seaverowie nie byli normalni, ich miłość do podróżowania i feralne przygody, w które się pakowali, zniszczyły już niejedną relację. I te przeklęte skarby skryte w rodowej rezydencji, pamiątki i artefakty ważniejsze niż zaufanie, którym powinni się obdarzać. To było chore. Nic dziwnego, że aspirowała do tego, by ograniczyć z częścią nich kontakty. - To prawda, choć to też jest skomplikowane – odpowiedziała lakonicznie, po czym gładko przeszła do tej lżejszej części wypowiedzi. - Tim to chłopiec, któremu wydaje się, że doskonale poradzi sobie sam. Dosadnie mi to udowodnił. Choć faktycznie, radzę nie tego nie sprawdzać. Mówiła więcej niż powinna, ale póki co jej to nie przeszkadzało. Chciała go poznać, jednocześnie pragnąc, by on poznał ją. Tak normalni ludzie nawiązują zazwyczaj relacje, postanowiła więc posmakować tego szaleństwa. Żadnych gierek, półprawd i uników. Prawda – brudna, okrutna, ale za to jaka ciekawa. Świadoma tego, że ta rozmowa może poprowadzić ją w niebezpieczne rejony, jakby mocniej się do niego przytuliła. Dodało jej to otuchy. - Znam inne równe skuteczne sposoby na rozładowanie nadmiaru emocji – zauważyła rezolutnie z figlarnym chichotem. Zaszaleli i nie powinni próbować tego po raz drugi, ale sam się prosił. - Malowanie bohomazów też zresztą szanuję. Nicholas lubi babrać się w farbach i wychodzi mu to świetnie. Ja nie miałabym do tego cierpliwości. Nie bał się zadawać trudnych pytań. Veronka przymknęła oczy, po raz kolejny zastanawiając się nad odpowiedzią. Teoretycznie nie szły jej obie te sprawy, ale skoro miała już okazję przyszpanować… - Bardziej to pierwsze. Nie umiem czytać jeszcze sprawnie nut, a zawsze po ćwiczeniach bolą mnie palce. Ale podoba mi się, choć kompletnie póki co nie idzie. Lirycznie wyżywam się w tańcu, choć rzadko ostatnio ćwiczę. To raczej hobby z gatunku nigdy nie będę prawdziwą pracą. Za stara już na to jestem. – Kolejny raz się zaśmiała i przez chwiluńkę spokojnie słuchała muzyki. Gdy nagle w odpowiedzi na jej bardzo nierozsądne pytanie, Ricky spojrzał jej prosto w oczy z tym cudownym, pozbawionym trosk uśmiechem. - Wszystko? – powtórzyła, przegryzając mimowolnie wargę. Owszem, jakaś szalona część jej była przekonana, że może mu zaufać. Wiedziała jednak, że są rzeczy, których dobrowolnie nie powie nikomu, jak na przykład tamta chłodna jesienna noc, gdy Nico niemal opuścił ten łez padół i to z powodu ran zadanych własną ręką. Wiedziała też, że są rzeczy, które póki co warto przemilczeć – wszystkie, które dotyczyły Ceda, tej niedawnej rany, która myślała, że będzie się długo goić. Wiedziała oczywiście również czego nie powinna mu absolutnie nigdy nie mówić, ale jako, że postradała rozum, postawiła akurat na to. Miała ochotę przekonać się, czy to faktycznie nie będzie takie straszne. - Tam, nad rzeką, a właściwie już w niej… Zakochałam się. Na chwilę, w tobie. Szkoda, że zrobiło się tam nieprzyjemnie, bo bardzo chciałabym, żeby to się tak szybko nie kończyło. To mogło być dla niego zarówno bolesne, jak i cudowne wyznanie. Choć w sumie nikt nie powiedział, że to uczucie nigdy nie zawita ponownie w jej sercu. Albo że całkowicie zniknęło. Może jakaś drobna cząstka została w niej już na stałe. Bo jak wytłumaczyć inaczej to, że z rozsądnej stała się tak nagle romantyczną? Z nieufnej nieodpowiedzialną? I zazdrosnej, zranionej, zawiedzionej spełnioną? W oczekiwaniu na odpowiedź wstrzymała powietrze, czując, jak płowe rumieńce zdobią jej twarz. To mogło być dla niego za dużo. To dla niej byłoby w innych okolicznościach za dużo, ale zasługiwał na to, żeby wiedzieć, co poczuła.
Ricky McGill
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188
C. szczególne : irlandzki akcent | zapach błękitnych gryfów
- Fakt, zależy od rodziny - przytaknął, a ta lakoniczna i niezbyt optymistyczna wypowiedź Verki sugerowała że u Seaverów nie było wcale idealnie, co zresztą niespecjalnie go zdziwiło, bo czy istniały jakiekolwiek relacje bez skazy? Sam musiał przebrnąć przez kilka naprawdę kiepskich lat, zanim w rodzinnym domu zapanowała wreszcie miłość i harmonia, a mimo ogólnej sielanki i tak zdarzały się zgrzyty. Czasem nawet dochodziło do prawdziwych scysji, bo każdy członek tej patchworkowej rodziny był równie ekspresyjny, włączając w to skrzata Jacka; nigdy jednak nie wydarzyło się między nimi nic na tyle poważnego, by zachwiać bezbrzeżnym zaufaniem i oddaniem. Ryszard każdemu życzył tak wspaniałej rodziny, bo to było jak wygrać los na loterii. - Prędzej czy później się pokapuje że tylko mi się wydaje - skomentował Tima, a może i nie znał zbyt dobrze ani chłopaka ani tym bardziej jego historii, ale wiedział jedno: na dłuższą metę nikt nie był w stanie poradzić sobie sam i należało doceniać osoby oferujące swoje bezinteresowne wsparcie. I odwdzięczać tym samym, naturalnie. Sam czasami żałował, że po swoim wielkim sercowym dramacie wybrał ewakuację do Czech zamiast wypłakać się siostrze w rękaw i zostać w Hogwarcie; jeśli kiedyś ponownie znajdzie się w takiej sytuacji (oby nie za sprawą Verki, ale kto wie), na pewno nie spierdoli w siną dal. Weronika okazała się być jeszcze frywolniejsza, niż się mu wydawało, bo nawet zupełnie niewinną konwersację o SZTUCE zabarwiała właśnie podtekstem, co naturalnie ani trochę mu nie przeszkadzało. Jeśli o niego chodziło, to mogli powtórzyć to szaleństwo i tysiąc razy. - Tak? To będziesz musiała mi je pokazać - stwierdził, sprytnie udając że nie ma pojęcia o co chodzi, żeby ją trochę podpuścić i dołączył do jej figlarnego chichotu. - No, dlatego najważniejsze to znaleźć coś dla siebie. I jak ci się podoba, to chyba nieważne czy wychodzi dobrze czy źle. Zagrasz mi coś kiedyś? - poprosił, a warto napomknąć, że nadawał się doskonale na widownię dla początkujących (lub kiepskich) artystów, bo efekt końcowy nie miał dla niego znaczenia i pochwaliłby szczerze wszystko, podekscytowany samym faktem występu. Wzmianka o tańcu też brzmiała obiecująco, od razu oczami wyobraźni zobaczył jak pląsają razem w rytm hitów z Hogwarts Musical; chwilowo jednak dookoła rozbrzmiewały zupełnie inne melodie, które skierowały rozmowę na zupełnie inne tory niż pogawędki o hobby. Czekał cierpliwie i czule gładził Weronikę po dłoni, gdy ta zdawała się wahać nad odpowiedzią; jego beztroski uśmiech ustępował powoli powadze i nienachalnej ciekawości... a kiedy już usłyszał co leżało jej na sercu, z przejęcia tą nowiną aż z impetem poderwał się do siadu. Chwilę patrzył na Verkę z niedowierzaniem, nie myśląc kompletnie o tym, że dziewczyna może opacznie zrozumieć jego reakcję i skojarzyć ją z negatywnym zaskoczeniem, a przecież wcale tak nie było. Oprócz niespodzianki było to też dla niego coś w rodzaju ulgi i radości. Nawet jeśli tamto uczucie było wywołane tylko magią celtyckiej nocy, to wciąż miło było wiedzieć, że zostało odwzajemnione. - Ja też - odezwał się w końcu, przypominając sobie że chyba wypadałoby coś odpowiedzieć zanim Werka stwierdzi że podzielenie się tym z nim było błędem. Bo zdecydowanie nie było. - Poczułem to bardzo mocno, ale no, nie chciałem nic mówić, żebyś nie pomyślała że jestem jakiś pierdolnięty - dodał, posyłając Werce trochę zażenowany uśmiech i sięgnął znów do jej dłoni, by zacząć wodzić palcami po skórze dziewczyny. Zamierzał odwdzięczyć się szczerością za szczerość, zwłaszcza że naprawdę podziwiał teraz jej odwagę. W końcu sam bał się wprost przyznać do efektu rytuału, bo doskonale wiedział jak absurdalnie brzmiałoby to wyznanie gdyby druga osoba nie odczuwała tego samego. - To było dziwne, ale... ale dobre. Gdyby zależało ode mnie, to by się nie skończyło - przyznał. Albo zaczęło od nowa, pomyślał, ale darował sobie wygłaszanie tej deklaracji na głos, bo zdecydowanie było na to za wcześnie; zaczarowana woda zasiała w nich jakieś ziarno uczucia, ale tak naprawdę żadne z nich nie wiedziało czy w świetle nadchodzącego dnia cokolwiek z niego wykiełkuje. Musieli poczekać i zobaczyć. Uśmiechnął się więc tym swoim beztroskim wyszczerzem i skwitował: - Wychodzi na to, że zaczęliśmy od końca, czyli jak najpierw była miłość, potem seks, to następna w kolejności będzie... pierwsza randka? Taka oficjalna i kiczowata, oczywiście - zaznaczył, udając pod koniec wielką powagę, chociaż oczy wciąż mu się śmiały; wszystko zdawało się iść w naprawdę zaskakującym, ale dobrym kierunku. Nie spodziewał się sam po sobie, że wyskoczy z taką propozycją, ale nic nie mógł poradzić na to, że nasuwała się sama. Tak samo jak myśl, że Vera uzna to za doski plan.
- Tak mówisz? - mruknęła bez przekonania z ciężkim westchnieniem a propos Tima. Prawda była taka, że od jego powrotu udawali, że wszystko jest w porządku, ale nie było między nimi jak dawniej. Potrzebowali pogadać, ale w tym Verka akurat nie była dobra i nie czuła się pewnie. Zrobi to jutro albo pojutrze… albo za tydzień? Na pewno przydarzy się jeszcze okazja. Póki co ważne było dla niej tu i teraz. Widząc jego reakcję, na jej twarz wstąpił uśmiech pełen satysfakcji. Taki był sprytny? Proszę bardzo. Próbowała się uspokoić, bo poczuła jak we władanie przejmuje ją chwilowa głupawka. Gdy w końcu jej się udało, musnęła jego usta kciukiem i mruknęła bardzo bezpruderyjnie. - Jak miałabym odmówić, skoro tak ładnie prosisz. - Spojrzała na niego rozmarzona, ale wbrew swoim szczerym chęciom, po prostu póki co kontynuowała rozmowę. To co chciała a powinna to dwie różne rzeczy. Przydałoby się zaopatrzyć na wszelki wypadek, na świadomym poziomie o tym wiedziała, ale kto, wie czy nie da się ponieść chwili po raz drugi. - Pewnie masz rację. Chociaż mój perfekcjonizm kiedyś mnie zabije. No ale prędzej utnę sobie ręce niż pochopnie porzucę muzykę w jakiejkolwiek formie w kąt. - Wzruszyła ramionami, zerkając przelotnie w stronę gramofonu. W niczym innym nie była dobra i choć nie do końca wiedziała, z jakim zawodem wiąże swoją przyszłość, była pewna, że musi być on jakkolwiek muzyczny. Póki co dorabiała w radiu, może posada spikerki nie byłaby taka zła? Zaskoczona jego propozycją, na chwilę wstrzymała powietrze. Tym razem bez zastanowienia odparła. - Jeszcze pytasz. Daj mi trochę czasu, a pochwalę Ci się swoim rzępoleniem na pianinie. Powiesz mi przy okazji, co sądzisz o tej lirycznej części mnie. - Uśmiechnęła się, próbując zignorować okruch strachu w sercu. Ależ ona dzisiaj się wystawiała. Ale póki co szło dobrze, wręcz doskonale i wszystko wskazywało na to, że… może mu zaufać. Gdy poderwał się do siadu, serce zaczęło jej bić jak szalone. To, jak na nią spojrzał, nie ulegało wątpliwości - był w szoku, choć trudno było na pierwszy rzut oka stwierdzić czy w tym dobrym czy tym złym. Przełknęła ślinę, czując suchość w ustach. Wstrzymała powietrze i otworzyła usta, jakby chciała coś dodać na swoją obronę. Miała jednak kompletną pustkę w głowie, poczuła się źle i niepewnie, choć jeszcze przed ułamkiem sekundy nic tego nie zapowiadało. Usłyszała, co odpowiedział, ale przez krótką chwilę to do niej nie dotarło. Czuła, jak wcześniej dotykał jej dłoni i choć w pierwszym odruchu chciała mu umknąć, ufnie ją wtedy otworzyła. Z kolei teraz szybko pochwyciła jego palce i mocno je zacisnęła, dając chociaż częściowy upust kaskadzie emocji, która niczym wzburzony wodospad szalały w jej sercu. Nie wiedziała co odpowiedzieć, choć na usta cisnęło się jej, że w takim razie oboje są pierdolnięci. I niech nigdy nie będzie inaczej. - Pamiętaj Ricky, tylko wariaci są coś warci - ukryła się zwinnie za ulubionym cytatem, patrząc na niego z czułością i sympatią. Rosła w niej chęć, by złamać jedną obietnicę i dotrzymać drugiej. Po pierwsze, to nie m o g ł o skończyć się dzisiaj. A po drugie, zamierzała mu faktycznie skraść wszystkie pocałunki świata. Ona powiedziała, że to skończyło się za szybko, a on, że nie chce, by kończyło się nigdy. Choć pozornie to dwie różne rzeczy w sumie wyrażały prawie to samo. Prawie. Wiele można było wywnioskować z tego, co mówią ludzie, a sposób, w jakim nawet myślała o miłości, świadczył o jednym. Śmiertelnie się jej bała. Ale wbrew temu obezwładniającym strachowi, podzielała jego zdanie. - Zgadzam się - dodała, sprytnie nie uściślając, który konkretnie fragment jego wyzwania tak bardzo przypadł jej do gustu. Potem słuchała go dalej z uwagą, nieudolnie próbując markować wprost bijące od niej szczęście. Pierwszy raz zagrała va banq i jej się to opłaciło. Tak przynajmniej to wyglądało. - Oczywiście - Drapieżny pomruk oraz łobuzerski błysk w oku zwiastowały, jak bardzo ten pomysł przypadł jej do gustu. - Oficjalna i kiczowata. Najlepiej w herbaciarni pani Puddifoot. Potrzymamy się za ręce i popatrzymy sobie w oczy - zażartowała, kompletnie nie zwracając uwagi na to, że już to robią. Zamilkła na chwilę, wolną ręką odgarnęła wciąż rozczochrane jeszcze włosy do tyłu. Spojrzała na niego z rozbawieniem, ale w jej tęczówkach lśniło coś więcej. Nadzieja. Byli teraz od siebie stanowczo za daleko. Stwierdziła więc, że po tej uroczej wymianie zdań, przyszedł czas na inne czułości. Nachyliła się do niego i złożyła na jego ustach pocałunek. Nie płochy i porywczy, czuły. Stanowiący preludium nie do znajomości na jedną noc, a nocy kilka. Lub lat. Wszystko jest teraz przecież tylko i wyłącznie w ich rękach.
Zt x 2
+
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Dzisiejszy weekend postanowili spędzić razem, w tzw. domowym zaciszu. Zgodnie uznali, że wielkie imprezki nie są już ich domeną, a pierdzenie w kanapę jawiło się jako najlepsza opcja do świętowania weekendu. Zanim Rysiek wrócił z pracy, skrupulatnie przygotowała zdrowe przekąski - pokrojone marchewki i ogórka, które mogli maczać w humusie, miseczkę orzeszków, czipsy z ciecierzycy, zestaw maseczek i peelingów, a także ułożyła wygodnie poduszki i kocyki na wysłużonym tapczanie i zapaliła nawet świeczkę sojową o zapachu werbena z domieszką lawendy, gotowa na całą noc ploteczek. - Piwa nie ma w lodówce - ostrzegła brata, gdy ten tylko wszedł do mieszkania. - Cillian przysłał cytrynówkę ostatnio i jeśli mu jej nie zrecenzujemy do końca roku szkolnego to będziemy musieli świrować na wizbooku. Fiadh mi wspominała, że nasz stary odkrył po stu latach moc łańcuszków i jest święcie przekonany, że przesyłanie pozdrowień i dobrych życzeń to must have - przewróciła oczami ze śmiechem, podsuwając Gryfonowi pod nos plastikowy kieliszek z osiedlowego Magiction, który kupiła za jakieś marne sykle. - August zostawił nam Mag Danielsa, gdybyśmy pochorowali się od specyfików ojca - wskazała na butelkę ekskluzywnego alkoholu. - Jak tam w pracy?? I ogólnie co tam? - zapytała ze szczerą ciekawością, zrzucając Czaroboty i układając wygodnie stopy na leżance, głaszcząc jednocześnie psa.
Prawie się popłakał ze szczęścia, kiedy po powrocie do domu po wyjątkowo ciężkiej lekcji eliksirów, jeszcze cięższej rozmowie z Werką i najcięższej w życiu zmianie w pracy zastał w salonie przygotowany pieczołowicie przez Marlenkę, pachnący werbeną kącik SPA i zapas zdrowych przekąsek, które jego zdaniem znacznie lepiej równoważyły spożywany przy okazji alkohol niż czipsy i paluszki. Ewidentnie oboje się zestarzeli, skoro uważali jedzenie marchewki na kanapie w piątkowy wieczór za bardziej atrakcyjną opcję niż świrowanie do białego rana w Geometrii i wciąganie proszku Fiuu nosem, ale cóż, takie są koleje losu i należało to zaakceptować. Pomachał na powitanie do siostry i automatycznie skierował swoje kroki do kuchni po piwo czyli swoje paliwo, ale zatrzymał się w połowie drogi, gdy usłyszał jej słowa. - Słucham czasem o tym człowieku i nabieram przekonania, że mnie podmienili w szpitalu - stwierdził może niezbyt miło, ale nie miał wyjątkowo tego dnia cierpliwości do wymysłów Cilliana i nawet nie chciało mu się wyobrażać tych przypałowych łańcuszków, chociaż w innych okolicznościach pewnie miałby z nich niezły ubaw. Po kieliszek jednak sięgnął, zaraz też rozwalając się na kanapie obok Marli i sięgając drugą ręką po marchewkę. - Ale cytrynówki spróbuję. Mag Danielsa też - zapowiedział i aż westchnął rozmarzony na wzmiankę o chłopaku - August to jest wspaniały chłopak - zauważył szczerze i z żalem, że sam takiego nie posiada, a potem siorbnął solidny łyk z gustownego plastikowego kieliszka. - Powiem ci tak. Łysy przejechał mi dzisiaj po stopie motorem jak wjeżdżał na warsztat i to był najprzyjemniejszy moment dnia - zrelacjonował krótko i treściwie, nawet się nie siląc na udawanie, że było git. - A tam? - zapytał z nadzieją, że u siostry wszystko grało i zaczął obklepywać kieszenie w poszukiwaniu papierosków, bo na samo wspomnienie tragicznego dnia zachciało mu się puścić tzw. dymka.
Parsknęła śmiechem, gdy usłyszała uwagę o Cillianie, ale ubaw zastąpiła czujność, bo spodziewała się co najmniej dziesięciu żartów na ten temat. Rysiek wyglądał na zmarnowanego i zmęczonego życiem, a ten widok był na tyle rzadki, że z miejsca się zmartwiła. - Nie na warcie Jacka - zauważyła mądrze. Ich skrzat przy każdych urodzinach Ryśka rzewnie wspominał dzień, w którym jej brat przyszedł na świat, do tej pory mając żal do uzdrowicieli, że nie pozwolili mu przyjąć porodu. Polała im hojnie cytrynówki, której sam zapach sprawił, że prawie zaczęła widzieć przez ściany. - Obawiam się, że to jakaś receptura od Irka - mruknęła pod nosem, ale do odważnych świat należał, więc podniosła kieliszek i wychyliła jego zawartość, momentalnie krzywiąc się i czując ogień w przełyku. Uśmiechnęła się na wzmiankę o Auguście, a na samo wspomnienie chłopaka w jej oczach pojawiły się wesołe iskierki. - To prawda - kiwnęła głową. - Werka też wydaje się być w porządku - zarzuciła temacik, bo w końcu miała sposobność, aby wypytać Ryszarda czy to coś poważnego czy raczej chwilowe i niezobowiązujące. Chrupnęła marchewkę, słuchając z uwagą opowieści Ricky’ego. Zacisnęła rękę w pięść, kwitując krótko: - Zajebię go. Przypadkiem po prostu przejadę mu samochodem po tym durnym czerepie. Z troską spojrzała na brata. - Kogo jeszcze mam zamienić w szczotę do kibla? - zapytała prosto, mając nadzieję, że to skłoni go do zwierzeń. Przywołała różdżką paczkę papierosów z blatu, widząc jak Gryfon obłapuje się po kieszeniach. - U mnie oki. Jakoś mi się ostatnio na sentymenty zbiera, bo trzeba za miesiąc w końcu zacząć być dorosłym, a nieszczególnie mi się do tego spieszy. Fiadh ciągle wypytuje co dalej, a ja nie wiem co mam jej powiedzieć, bo nie mam żadnego pomysłu - wzruszyła ramionami, trochę narzekając na ględzenie matki, a trochę szukając pocieszenia u kogoś, kto jest w podobnej sytuacji. - No ale co, co ma być to będzie, niebo znajdę wszędzie - podsumowała z lekkim uśmiechem, sięgając po butelkę z trunkiem.
______________________
Ricky McGill
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188
C. szczególne : irlandzki akcent | zapach błękitnych gryfów
Wspomnienie Jacka podczas narodzin Ryszarda trochę go rozczuliło i najpierw westchnął z rozrzewnieniem, by zaraz jednak parsknąć śmiechem i przyznać Marlenie rację. Choćby chciał, nie wyparłby się Cilliana, zresztą nie tylko świadectwo skrzata stanowiło na to dowód - również fakt, że oboje z ojcem byli równie oszałamiająco przystojni oczywiście. I odważni, dlatego nie bali się alkoholowych eksperymentów takich jak degustowana właśnie cytrynówka. - Prima sort, ale pali gorzej niż mój bimber. To musi być przepis Irka - ocenił, ocierając oczy dłonią, bo aż mu zaszły łzami i nie z powodu życiowej niedoli, a procentów w trunku. Rzucił znaczące spojrzenie, gdy Marla przyznała mu rację o Auguście i ewidentnie się rozpromieniła na wzmiankę o nim, bo oczywiście że byłby z a c h w y c o n y gdyby łysy szwagier ponownie dołączył do ich rodziny. Wzmiankę o Werce przemilczał sprytnie, kiwając tylko głową i w wielkim skupieniu polewając im po kolejnej porcji cytrynówki, przekonany że bez niej nie będzie w stanie na spokojnie zwierzyć się z wszystkiego, co mu leżało na sercu. - Nie jego wina, napruty był jak szpadel - usprawiedliwił łysego machnięciem ręki, chociaż oczywiście bardzo docenił gotowość Marli do zemsty. Taka siostra to skarb. Westchnął, odpalił podanego przez tego anioła papieroska i przystąpił do odpowieści o swoich troskach: - Najlepiej zamień mnie i będzie spokój - rozpoczął dramatycznie, wyciągając w jej stronę plastikowy kieliszek żeby się stuknąć przed obaleniem go; drugi palił chyba mniej. Albo pierwszy znieczulał. W kwestii przyszłości czuł się dokładnie tak jak Marlena, toteż westchnął żałośnie i przytaknął jej. - No. Ja też nie wiem co zrobić. I z przyszłością, i z życiem i w ogóle, kurwa, ze wszystkim. Serio już kończyny szkołę? Wyobrażasz sobie, że teraz to do usranej śmierci już tylko robota...? I to jeszcze taka... no - urwał, bo sam nie wiedział jak to ująć. Praca w warsztacie była naprawdę spoko, ale na myśl o tym że nie czeka go już nic bardziej ekscytującego i interesującego robiło mu się słabo. - Z Werką też jest taka sytuacja, powiedziałbym, nieciekawa - przyznał wreszcie i położył się, wbijając wzrok w sufit jak pacjent na kozetce - Wiesz, że świrowaliśmy, nie, no i dziś się dowiedziałem że po celtyckiej prawie wpadliśmy, że zaraziłem ją wenerą, albo ona mnie, i że w sumie umówiła się wtedy ze mną tylko po to żeby zrobić na złość jakiemuś przychlastowi z Huffu, a potem mnie spytała czy i tak będziemy razem, a ja nie powiedziałem że tak, bo się wkurwiłem - zrelacjonował wszystko jak na spowiedzi i wsadził sobie do ust całą garść marchewek, które chrupał zawzięcie w oczekiwaniu na jakąś mądrą radę Marli albo chociaż wyraz współczucia.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Nie przyjęła do wiadomości wytłumaczenia skandalicznego zachowania łysego. – Słuchaj, pić to trzeba umieć – bezwzględnie go podsumowała, a potem siupnęła kolejny kieliszeczek, który wcale lżejszy w przyjęciu nie był. Podejrzewała, że tylko i wyłącznie irlandzkie geny i znajomość trunków Irka i ich starego spowodowała, że cytrynówka nie zmiotła jej z planszy. – Pierdolisz kocopoły – skwitowała krótko chęć Ryszarda, aby zostać szczotką do kibla i zamieniła się w słuch. Tak jak się spodziewała – brat miał podobne odczucia co do najbliższej przyszłości. – Robota to głupota, po prostu musimy znaleźć coś, co nam zapewni duże pieniądze, a się przy tym nie narobimy – zaczęła – na przykład w czarototka wygramy albo nie wiem, nie mamy jakiejś bogatej ciotki w Ameryce? – zapytała z nikłą nadzieją, bo nie pozostawało im nic innego jak zaakceptować fakt, że będą musieli zapierdalać, jak każdy uczciwy obywatel. – Ale wiesz co? Szkoły też się baliśmy, a teraz na samą myśl o jej opuszczeniu jest nam słabo. Za parę lat siądziemy przy rumianku, gotowi na grę w bingo i stwierdzimy, że tak jak jest, jest dobrze – uznała optymistycznie, bo Rysiek ewidentnie był w kiepskim nastroju i ostatnie czego potrzebował to zamartwianie się przyszłością. Bo, jak się okazało, aktualnie miał wystarczająco na głowie. Każda kolejna rewelacja była gorsza od poprzedniej i serce jej pękało na widok tak zmartwionego brata. – Okej, ustalmy fakty. Nie wpadliście, a każdą chorobę można wyleczyć, tak? Nieważne kto kogo zaraził, po prostu jebać to – uważała, że nie ma sensu wnikać w szczegóły. – Po drugie, no zwyczajnie popełniła błąd, który okazał się wstępem do fajnej relacji. Bo do tej pory szło wam wszystko dosko – analizowała wszystko po kolei, starając się z marszu nie skreślać Weronki. – I jasne, masz prawo być wkurwiony. Jeśli oczekuje od ciebie jakiejś deklaracji to ja jej krótko zadeklaruję co o tym myślę. A jeśli nie to poczekaj aż emocje opadną i zobaczysz co będzie dalej – uśmiechnęła się niepewnie. – Jakikolwiek obwieś, czy z Huffu czy ministerstwa czy chuj wie skąd nigdy ci nie dorówna. Ale skoro ci o wszystkim opowiedziała i zadeklarowała czego oczekuje to jak dla mnie to znak, że jej zależy – podsunęła mu pod nos humus, żeby nie wpierdalał samej marchewki. – I wcale nie musisz decydować już, teraz, natychmiast. Dopóki nie będziesz pewny to niech czeka – zakończyła swój wywód, napełniając kieliszki cytrynówką na zaś.