Niedaleko centrum przez miasteczko przepływa niewielki strumyk, który jedynie nadaje uroku okolicy. W ciepłe dni, aż do późnej jesieni, często można zaobserwować ludzi piknikujących przy brzegu wody. Jest to okolica bardzo przyjemna do spacerów zarówno w dzień jak i wieczorami, tak urzekająca, że czasem nawet można zaobserwować tu, zachęcone przyjemnym cieniem i wysokimi trawami, dzikie zwierzęta podchodzące do wodopoju.
Kości wydarzeń:
1 - Nie ma nic przyjemniejszego jak spacer brzegiem rzeki w piękny dzień. Słoneczna pogoda, przyjemna cisza, błogość, której z jakiegoś powodu potrzebowałeś w ostatnim czasie… aż tu nagle ktoś włącza na cały regulator magiczny gramofon i puszcza najfatalniejsze z kawałków jakiegoś zespołu. Lubisz ten zespół? Czy zwrócisz uwagę na zakłócanie Twojego spokoju? Jeśli rozpoczniesz pogawędkę z tym kimś, uwzględniając ją w co najmniej dwóch postach - Twoja kolejna samonauka DA może być o 500 znaków lub jeden post - krótsza. 2 - Przechadzając się wzdłuż rzeki dostrzegasz, że w błocie przy samej wodzie straszliwie utknęła kaczuszka. Jeśli pomożesz Kaczce dziwaczce i napiszesz o opiece nad nią co najmniej dwie samonauki lub wątek, zdobywając odpowiednią ilość punktów do jej posiadania - możesz zatrzymać kaczkę. 3 - Akurat tego dnia gdy się tu wybrałeś/wybraliście przy rzece otwarto kącik relaksacyjny. Można spocząć sobie na wygodnych leżakach i napić się drinka zależnie od pogody - coś na ochłodę latem, czy rozgrzewającego zimą. Przyjemnie! Rzuć kostką na eliksir, by sprawdzić co wrzucili Ci do drinka! 4 - Podbiega do Ciebie jeden ze skautów, których dostrzegłeś sprzątających okolicę i z wielkim zaangażowaniem wciska Ci w ręce worek na śmieci mówiąc o tym, że w rzece jest wiele śmieci, a on jest za mały, żeby do niej wejść. Mógłbyś/moglibyście przywołać je zaklęciem, ale kto wie, co się czai na dnie? Wejdziesz do wody pomóc dzieciakom, czy grzecznie odmówisz i dasz nogę? 5 - A co to tak cuchnie! Przyjemny spacer zakłóca straszny odór dobywający się z wody. Czy coś tam zdechło?! (potencjalny wątek kryminalny, możesz poprosić o pomoc MG lub wymyślić samemu) 6 - Świetnie, akurat jak Ci sie spieszyło i chciałeś wracać do domu skrótem, okazało się, że większa część parku została zamknięta z powodu konieczności zapobiegania infestacji chochlików kornwalijskich, które zalęgły się w krzakach. Rzuć k100, by sprawdzić jak bardzo Ci przeszkadzają! 1 będzie, że ich nie widzisz, 100 - rzucają się na ciebie z każdej strony! Wiec im wyżej - tym gorzej. Co najmniej dwa posty w tym wątku masz z nimi kłopoty.
Autor
Wiadomość
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Niektórzy uznaliby, że dwójka Gryfonów nie należała do najbystrzejszych na świecie, że zdecydowanie powinni coś ze sobą zrobić, nieco bardziej się ogarnąć i w ogóle skoncentrować się na tym, co chcieli w życiu ogarnąć. Dotyczyło to głównie Maxa, który ostatecznie za moment miał skończyć studia, miał pracować naprawdę poważnie w Mungu, a zamiast koncentrować się na czarach, nauce i zachowywaniu się, jak przystało na uzdrowiciela, łaził po krzakach, tataraku i nie wiadomo czym jeszcze, żeby ratować jakieś sarny. Trudno było powiedzieć, skąd właściwie mu się to brało i z jakiego powodu przystawał na podobne szaleństwa, ale tak właściwie nie czuł się z tego powodu źle, żeby nie powiedzieć, że czuł się wręcz wyśmienicie. Faktem było, że w tej chwili przypominał lekarza siedzącego od pięciu lat w okopach, ale jakoś się tym szczególnie nie martwił. - Ty wiesz, że mogliśmy to zrobić z odległości, nie? - stwierdził, kiedy dziewczyna w końcu rzuciła zaklęcie, a jego nagle naprawdę to rozbawiło, gdy zdał sobie w pełni sprawę z tego, jakimi byli debilami. Musieli naprawdę bardziej uważać na to, co wyprawiali, jeśli chcieli to przeżyć, musieli skupić się na tym, czym się zajmowali, a nie na jakimś łażeniu po krzakach. - Hej, jestem pewien, że jak następnym razem je spotkamy, to przyniosą nam w podziękowaniu dary lasu albo przybędą nam z odsieczą w najmniej spodziewanym momencie, kiedy pomyślisz sobie, że to już twój koniec. Wiesz, tak zawsze jest na filmach - stwierdził, kiwając głową, uważając, że jego stanowisko w tej sprawie jest naprawdę istotne, a co więcej, ma po prostu rację. Brzmiało to, rzecz jasna, całkowicie i niepodważalnie debilnie, ale jemu się podobało. Jak i cała ta wyprawa, więc nieco żałował, że muszą już wracać, ale faktem było, że leżenie w błocie do usranej śmierci na pewno nie było wskazane. Niby działało zbawczo na cerę, ale jakoś Max nie miał aż takiej ochoty, żeby przekonywać się, czy była to prawda. Nic zatem dziwnego, że przystał na to, żeby wracali, tylko po to, by jako pierwszy wyłożyć się na leżakach, gdy trafili na to zaczarowane miejsce. - Ty, chyba sam Merlin wiedział, że będziemy potrzebowali takiego miejsca. Należy nam się za nasze wielkie poświęcenie dla okolicznych jeleni. Brakuje tylko drinków z palemką - powiedział, wyciągając przed siebie nogi, kiedy i Harmony zajęła miejsce na jednym z leżaków i mogli po prostu rozkoszować się odpoczynkiem, jaki słusznie należał się im po tej popierdolonej wyprawie.
z.t x2
+
______________________
Never love
a wild thing
Artie Gadd
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : pierścienie i sygnet + blizny na palcach; bandaż na lewej ręce; sińce pod oczami; częste krwotoki z nosa; pieprzyki na twarzy; blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
Ostatni miesiąc był po prostu… chaotyczny. Zbyt chaotyczny, jak na jego upodobania. Zdecydowanie preferował święty spokój, ale jak mógł to osiągnąć, skoro to było tak… trudne? Nie potrafił zapanować nad niczym, co go otaczało, a to było… frustrujące. Chociaż to i tak za mało powiedziane. Nie potrafił zapanować nad swoim czasem, co wcześniej nie przynosiło mu żadnych problemów. Nie mógł się skupić na nauce, co było nie do zaakceptowania. Zbliżał się koniec roku szkolnego, przy okazji jego siedemnaste urodziny, a więc był coraz bliżej momentu, w którym będzie w końcu mógł podejść do egzaminów na teleportację, nawet postarać się o prawo jazdy na magiczne samochody. Na koniec, co najważniejsze, nie mógł zebrać własnych myśli i zająć ich czymkolwiek, a w tym wypadku nawet kimkolwiek innym. Harmony Seaver. Drobna, krzykliwa blondynka. Jego niemal zupełne przeciwieństwo. Gryfonka, która, pomimo swojej postury, potrafiła zaskoczyć krzykliwością, ilością energii, czy nawet samą sobą. Jego też zaskakiwała. Znali się od pierwszej klasy; dzieliły ich ledwo dwa miesiące w wieku, a jednak, przez ostatnie pół roku, zachwycała go coraz bardziej. Tak, zachwycała. Przestał patrzeć na to jak na niespodzianki; jak na sprawy, których tylko nie do końca się spodziewał i nie potrafił na nie w czas zareagować. Patrzył na to wszystko jak na drobne zachwyty. Patrzył na nią tak, jakby była najpiękniejszym ze wszystkich dzieł stworzonych ludzkimi dłońmi. Jak najpiękniejsze z dzieł, stworzone choćby i magią. Ona sama była jak magia. A każda rzecz, jaką robiła, sprawiała, że nie potrafił wyjść z zachwytu. Tak, tak właśnie się wobec niej czuł. Dokładnie takie odczucie miał w swojej głowie. Zachwyt.
Już nawet nie zauważył, kiedy zaczął dosłownie ignorować obecność Orfeusza. Jakoby ten przestał wywoływać na nim jakiekolwiek wrażenie, a jego nieuchwytna muza taką właśnie miała pozostać. Oddaloną od niego; istniejącą jedynie w jego dziełach, które i tak nie były już aktualne. Nie zauważył, kiedy to kolejne szkice przestały być męskimi dłońmi o długich palcach, a stały się delikatnymi, dziewczęcymi twarzami, o najpiękniejszym z uśmiechów, jaki tylko było dane mu widzieć. Nie zauważył, kiedy mała łyżwiarka pojawiała się w jego głowie coraz częściej, ale jeżeli miał być z samym sobą szczery, nawet mu to nie przeszkadzało. Komponował, a w głowie miał obraz Harmony, sunącej po lodzie do kolejnych dźwięków spod jego palców. Tak bardzo chciał, żeby to mogło się spełnić. Tak bardzo chciał, żeby każdy kolejny z jego utworów był potencjalnym podkładem muzycznym do jej kolejnych występów, nawet tych prywatnych. Nawet tych, które będzie mógł oglądać sam.
Chciał komponować dla niej. I tylko dla niej. Dla nikogo innego. Była chyba jedną z niewielu osób, przy których czuł tak ogromny komfort, gdy tworzył. I nie potrafił zrozumieć, czy to po prostu przez zaufanie, jakim ją darzył, czy to fakt, jak bardzo ją lubił, a może…
Ty, ja, spacer? Będę czekał przy schodach. Było ciepło. On i tak nie potrafił skupić na czymś sensownym. Mógł ją wyciągnąć na wspólne wyjście. Po prostu się przejść i nic więcej. Nie, żeby planował zaproszenie, które może mu w ogóle nie wyjść. Mógł się po prostu zestresować. Dlatego przez cały ten czas nawiązywał do czegoś zupełnie innego.
- Jak się w ogóle czujesz? - nie odzywał się z własnej woli. Nieintencjonalnie był niedostępny też i dla niej. Nie licząc pojedynczych lekcji. Przypadkowych spotkań. Krótkich konwersacji przez wizzengera. I na bieżąco obserwowania jej poczynań na tle sportowym. - Kiedy znowu na lód? - oczywiście, że chodziło mu o zawody. Mógł o nich słuchać niemal nieustannie. Mógł tak naprawdę jej słuchać bez przerwy. Dlatego patrzył na nią i nawet drobno się uśmiechał, prowadząc ją nad rzekę w Hogsmeade. Po prostu. Nie spodziewał się, że zastaną tu… Kącik relaksacyjny? Wybornie; chyba ich dwójce było to naprawdę potrzebne. Wziął swojego drinka, usiadł na leżaczku, oczywiście upewniając się, że wszystko w porządku z Moony i…
Jakoś tak nagle wszystko zaczęło pachnąć ładniej. Bardziej cytrusowo. On sam poczuł się tak, jakby zaczął odpływać. Czy… ten napój miał jakieś procenty? Nie, to chyba nie to. To chyba coś innego.
Patrzył na blond Seaverównę z małym uśmiechem na ustach. Nieco się rozpływał, faktycznie. Czuł się jakby lżejszy. I nawet nie zdążył zareagować; jakby podświadomie wyciągnął własną dłoń w jej kierunku. Siedzieli dosyć blisko siebie, więc nie było problemem, żeby ujął jej rękę we własną, delikatnie i dość ostrożnie, kciukiem przejeżdżając po jej knykciach. I nadal jej słuchał.
Dopiero z pierwszym łykiem zorientował się, czym było uczucie, które męczyło go od tak długiego czasu. Uczucie, którego nie potrafił wyjaśnić. Miłość. On się zakochał. Zabawne, nigdy nie myślał, że odczuje coś takiego, a jednak. I chyba pierwszy raz pozwolił sobie odpłynąć we własnych uczuciach…
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Chaotyczność dopadła także i ją, w dodatku w najmniej spodziewany czy chciany sposób. Nie potrafiła nawet dokładnie powiedzieć, co się stało, kiedy to już się działo, brutalnie wyrywając ją z komfortu jej codzienności w sam środek czegoś, co całkowicie, absolutnie i obezwładniająco ją przerosło. Wszystkiego było za szybko, za dużo, zbyt głośno nawet jak na nią, a uporczywe, męczące myśli nie przestawały krzyczeć i napływać z każdej strony, gubiąc ją coraz dalej. Nie potrafiła zupełnie odnaleźć samej siebie, mając wrażenie, jakby przez ostatni miesiąc tylko rzucało nią między następnymi wydarzeniami, czekając, aż się złamie. Walczyła z nimi wręcz na złość wszechświata, nie była to jednak walka ani sprawiedliwa, ani chociaż wyrównana. Na początku te buty, które, choć udawało się utrzymać przy działaniu, nie były w żaden sposób bezpieczne. Później Max postanowił ot, tak wrócić, poprzewracać jej dzień do góry nogami, wnieść tyle śmiechu ile tylko się dało i… Zniknąć. Poszukiwania go prowadziły zupełnie donikąd, a rewelacja za rewelacją tylko bardziej niszczyły nadzieje na jego odnalezienie, niż prowadziły do rozwiązania, sprawiając, że jedyny koniec, jaki mogła dostrzec to ten najbardziej niewłaściwego koloru. A do tego wszystkiego media postanowiły zabawić się z jej wizerunkiem i dobrą opinią. To był niby tylko głupawy artykuł na jakimś szmatławcu, ale gdy ona sama robiła wszystko i z całych sił, mimo kontuzji, bólu, niebezpiecznego sprzętu, mimo że każdy dzień spędzała na dyskomforcie zarówno w rehabilitacjach jak i jeszcze gorszym podczas treningu, byle tylko utrzymać podium, był to cios, który ranił mocniej, niż chciałaby przyznać. I niż powoli byłaby w stanie przyjąć.
Ty, ja, spacer? Będę czekał przy schodach.
Wzięła głęboki oddech i… Uśmiechnęła się, jakby odzyskała błogość. Nie, coś więcej. Grunt pod nogami.
Nawet nie wiedziała, kiedy przytłamszona tym wszystkim przestała się skupiać na nauce i po prostu wisiała w swoich myślach w ciemnych, odległych miejscach, którymi zaskakująco wcale nie były dla niej notatki z zaklęć. On sprowadził ją z nich jedną wiadomością. Przy całych tych niepewnościach, trudach i przeszkodach, nagle poczuła się bezpiecznie, stabilnie, tak jakby weszła do domu po długiej nieobecności i poczuła znajomy zapach, konkretnych czterech ścian, nawet jeżeli zdążyły w czasie rozłąki trzy razy zmienić kolor. Artie zapewniał jej komfort, jakiego nawet nie wiedziała, że potrzebuje i jakiego nikt inny wokół siebie nie roztaczał w tak prosty, naturalny sposób. On był przy niej, nawet samą wiadomością niemalże mogła usłyszeć spokojny głos, od którego humor sam jej się poprawił.
Na zewnątrz wyszło słońce.
Nie czekała na nic, natychmiast założyła wygodne buty i wybiegła z pokoju, spiesząc się na spotkanie, jakby to miało odejść, chociaż wiedziała, czuła całym sercem, że przecież Artie by nie uciekł. Że będzie na nią czekał, nieważnie, gdzie teraz się nie krzątała, czy to ciałem, czy myślami. Bezpieczna ostoja.
Zaskakujące, jak przez wiele lat znajomości można było kogoś poznać tak bardzo, że sama relacja z nim stała się tym miejscem, domem. Nie umiała tego inaczej opisać czy zrozumieć, gdyby miała to wytańczyć, zabrakłoby jej lodu i tchu, po prostu tak było. Fakt tak pewny i niezaprzeczalny jak rumieńce na jej twarzy i nagła radość, gdy go zobaczyła. Chwila, krótka sekunda, w której serce jej przyspieszyło, gdy po prostu podeszła się przytulić. Wtulić. Odnaleźć. Wzięła głębszy oddech, zaciągając się jego zapachem i, jakby nic nigdy się nie stało, jakby maj wcale nie wisiał nad nią burzowymi chmurami, uśmiechnęła się szczerze, promiennie, w sposób, który powoli stawał się gestem dla niego. Ruszamy?, zaćwierkała, po prostu dając się prowadzić. Nawet jej własne tempo przy nim zwalniało, znajdując ten obezwładniający spokój.
Nie przeszkadzała jej cisza i milczenie, przynajmniej nie przy Artiem. Zazwyczaj była tą, która z bezdźwiękiem walczyła całą sobą, swoją energią i krzykliwością, kiedy brawurowo zapowiadała najnowsze pomysły i przygody. Teraz? Teraz mogła cieszyć się chwilą bliskości. Gdy byli razem, swoboda znajdowała się nawet w cichym oddechu.
Nawet w pytaniu, które zdawałoby się, że powinno ją przytłoczyć, złamać całą otoczkę subtelnego, miękkiego rozluźnienia. Wcale tego nie zrobiło, wręcz przeciwnie, delikatnie zachichotała, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Chyba jestem na fali, skoro pismadełka postanowiły potraktować moje łyżwiarstwo jako gorący temat? - prychnęła, samej sobie się dziwiąc, że mogła ot, tak mu o tym powiedzieć. Lecz znowu, kluczem była jego obecność. Ostatnio rzadko się widywali, stęskniła się, szczerze i z całego serca czekała na takie właśnie momenty jak ten teraz. Kolejny już raz naszła ją myśl tak dziwnie obca, a zarazem bliższa niż cokolwiek innego, mogłaby się do tego przyzwyczaić. - Prawie co weekend… Szalone tempo, chociaż następny chyba dopiero za dwa tygodnie, wiesz, w ten wszystkie wydarzenia są odłożone - miała ochotę ugryźć się w policzek, jak mógłby nie wiedzieć? Przygotowania do balu Beltane trwały i powoli dobiegały końca, a wszelkie inne życie kulturalno-rozrywkowe po prostu ucichło, dając czarodziejom czas na świętowanie. - A ty? Powinnam wyciągnąć cię gdzieś wcześniej i sama sprawdzić, żeby egzaminy cię zupełnie nie zjadły, przepraszam - i podarowała mu kolejny z uśmiechów, który już nie był Seaverowym, w którym oprócz radości było przede wszystkim ciepło. Przywiązanie. - Poprawię się, obiecuję! - zachichotła, a zaraz na ich drodze stanął kącik relaksacyjny.
To chyba znaczyło, że mogli zacząć już się poprawiać, choć tak naprawdę do poprawy nie było niczego. To, co mieli, jak mieli, było… Przyłapała się na tym, że chyba pierwszy raz komfort na chwilę się rozpłynął, jakby pod brzmieniem słowa wystarczające. Nie chciała się na tym skupiać, zdecydowanie nie teraz, czuła się na to zbyt dobrze, zbyt szczęśliwa. Po prostu zamówiła picie, jedną z ciekawszych herbat i zajęła miejsce na leżaku, delektując się pogodą, towarzystwem i…
Dotykiem.
Jeżeli chciała nie myśleć, czy ich relacja było dokładnie taka, jaka być mogła, to naprawdę jej to nie wychodziło. Nie cofnęła jednak dłoni, jak mogłaby zrezygnować z tego ciepła? Sama trochę się rozpłynęła, przymknęła oczy, wystawiając się bardziej w stronę przyjemnego słońca i uśmiechnęła pod nosem, błogo, niezaprzeczalnie radosna. Miała wrażenie, że jej policzki znów zdradzały ją przed każdym i tylko złośliwie nie przed nią samą, gdy trochę ją zapiekły, wcale nie od majowych promieni.
- Nawet nie wiesz jak tego potrzebowałam - westchnęła w końcu, sama nie wiedziała, czy bardziej ze śmiechem czy z przejęciem, było to po prostu szczere i całkowicie skierowane do niego uczucie, które zawierało zbyt dużo osobnych emocji, przeżyć i wdzięczności za ten dzień, by można było zamknąć je w jakiekolwiek klamry. - To nie był prostu miesiąc - słowa te popłynęły same, niemalże bezwiednie, kiedy całą sobą czuła, że mogła powiedzieć mu wszystko. Ścisnęła lekko jego dłoń, lustrując jego własne ruchy, kciukiem wodząc po delikatnej skórze, niespiesznie kręcąc na niej kółka, jakby samym tym gestem chciała powiedzieć “dziękuję, że jesteś”.
C. szczególne : pierścienie i sygnet + blizny na palcach; bandaż na lewej ręce; sińce pod oczami; częste krwotoki z nosa; pieprzyki na twarzy; blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
- Jest dobrze - odpowiadał tak zawsze. Za każdym razem. Każdemu i na niemal wszystkich okazjach. Nawet jeżeli nie było dobrze. Nawet jeżeli był w najgorszym możliwym momencie. W tej właśnie chwili jednak czuł, że to była jedyna słuszna odpowiedź. Pomimo egzaminów, zajęć, wszystkich trosk, które miał na głowie, właśnie w tym momencie czuł, że wszystko z niego wyparowało. Całe te złe emocje. Może to przez jej dotyk, obecność, albo słowa, jakie do niego kierowała. Może to jej prezencja. Może fakt, że… była. I dawała mu to specyficzne poczucie w dole brzucha; czy to były te słynne motylki? Czy on naprawdę właśnie teraz ich doświadczał? Jeżeli tak… to był pierwszy raz, kiedy w ogóle czuł się w taki sposób. A to oznaczało, że to była faktyczna miłość. A przynajmniej wszystko na to wskazywało. Wszelkie jego reakcje, odczucia, a do tego ten dziwny szum w głowie, kiedy tylko patrzył na jej twarz. I cieszył się jej szczęściem. Jak dobrze było widzieć ją zrelaksowaną, uśmiechniętą i…
Jakby jego organizm działał normalnie, pewnie byłoby jeszcze mocniej widać jego zawstydzenie. Na ten moment jedyne, co mógł zrobić, to tylko nieznacznie przekrzywić głowę, jakby nie chciał patrzeć wprost na jej oczy. Wprost na jej twarz. Miał wrażenie, że całe te uczucia są na nim wymalowane, a… to nie było normalne. Ukrywał je przecież tak dobrze; dlaczego nie potrafił przestać się delikatnie uśmiechać, patrząc na jej twarz? Dlaczego nie umiał zapanować nad odruchowym głaskaniem jej dłoni? Jakby nie ten gest i drink w drugiej dłoni, pewnie teraz chowałby się za własnymi palcami. Albo drapał tył swojej głowy. Kręcił palcami własne włosy. Dlaczego się tak niemiłosiernie tym wszystkim stresował? I nie wiedział, co do końca robić, poza… zaufaniem własnym instynktom. Te chyba lepiej od niego wiedziały, co należy robić w tej sytuacji.
- Mhm… A pomyśleć, że najgorsze egzaminy będą dopiero za rok… - kończące szkołę. Otwierające możliwość potencjalnego studiowania. Dla niego bezzwątpienia jedne z najważniejszych; naprawdę zależało mu na tym, żeby kontynuować edukację. Poznawać więcej. Dowiadywać się więcej. Uwielbiał się uczyć. Może to był powód, dlaczego znajdował się w akurat niebieskim, Hogwarckim domu. Ścisnął jej dłoń, w końcu decydując się odwrócić od niej spojrzenie i skupić się na moment na wodzie. Pomyśleć, że fascynowała go niemal tak bardzo, jak przerażała…
W ciszy dopijał drinka. Cieszył się majowym ciepłem, choć nieszczególnie przepadał za słoneczną pogodą. Preferował deszcz i chłód, ale… Moony wyglądała tak pięknie w słońcu. Była taka… jej skóra wydawała się wręcz błyszczeć. W tym momencie mógłby ją nawet narysować, ażeby tylko zachować ten widok na zawsze. Mógłby wpatrywać się wciąż na jej twarz, ale… nie w tym momencie. Coś sprawiało, że po jego ciele rozchodziło się gorąco, kiedy teraz na nią patrzył. Dlatego… poczeka, aż naczynie będzie puste, zanim odwrócił głowę w jej stronę. Zanim znów spojrzał na jej twarz, a jego usta same utworzyły uśmiech.
- Mam… mam do ciebie ważne pytanie, Moony - aż wstał z wygodnego siedzenia, nie puszczając jej dłoni. Pomógł i jej wstać; westchnął i dopiero uwolnił ich ręce; uniósł dłoń do swojego karku i podrapał się po nim, odwracając od niej wzrok. Znowu. - Ale… może zaraz. Chodź, przejdźmy się jeszcze - zaproponował, idąc przed siebie. Spojrzał, czy idzie za nim; zaproponował jej nawet swoje ramię, żeby się za nie złapała. W myślach wyzywał się za to, że nie potrafił po prostu zapytać wprost. Za to, że po prostu się wstrzymywał. I nie potrafił nic z tym zrobić. - Ładna dziś pogoda, prawda?
To nie było pytanie, które chciał zadać, ale już postanowił w to lecieć. Nie potrafił znowu na nią spojrzeć. Po prostu… nie był w stanie. Nie rozumiał. Patrzył przed nich, żeby przypadkiem nie wpadli do wody. Żeby nie zrobili sobie żadnej krzywdy. Żeby Moony nie pobrudziła sobie butów. Nie mogła przecież wyglądać… mniej idealnie.
Nawet nie wiedział, czy oduczy się patrzeć na nią w innym świetle.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Jest dobrze zaszumiało jej w głowie bardziej, niż mogły to zrobić jakiekolwiek wielkie epitety. Chyba nie było bardziej właściwego określenia, w swojej prostocie zawierającego wszystko to, co się między nimi działo. Bo prawda była taka, że nie miała najmniejszego pojęcia co to było dokładnie. A może lepiej byłoby powiedzieć czym to było dokładnie? Ich przyjaźń zawsze wydawała jej się jedną z najstabilniejszych rzeczy na tym świecie, cokolwiek by nie miało miejsca, gdziekolwiek by nie byli, byli przyjaciółmi. Wiedziała to tak mocno i powtarzała z takim zapałem, że nie zauważała nawet, kiedy przyjaźń stawała się coraz bardziej otwarta na nowe interpretacje. Kiedy mieściła w sobie silną tęsknotę, pełne zrozumienie, całkowite poświęcenie, absolutny, domowy wręcz komfort, coraz mocniejsze przytulenia, intymniejsze bliskości, codzienne troski i myśli, po prostu i całkowicie o sobie nawzajem.
Tak długo był jej stabilną i niezmienną ostoją, tak długo ona była tym samym dla niego, albo przynajmniej chciała i starała się nią być, że gdy w końcu pole do interpretacji się skończyło, gdy zabrakło miejsca na ukryte, nieświadome intencje w ich własnej, wspólnej przyjaźni, poczuła się, jakby zaraz miało zmienić się wszystko. Jakby całe te słowa i długie rozdziały ich relacji miały wywrócić się do góry nogami. A przy tym wszystkim i tak czuła spokój.
Jak mogłaby nie czuć, kiedy trzymał jej dłoń?
- Nie strasz nawet, nie wyobrażam sobie tego - gdyby miała wolną dłoń, pewnie złapała by się za głowę, ale zamiast tego po prostu chichrała się w głos. Schodził z niej cały stres, rozpływał się w śmiechu. Gdy byli razem wszystko było dużo prostsze.
Blask słońca rozpływał się różową barwą pod przymrużonymi powiekami, ale nawet spod nich czuła na sobie wzrok chłopaka. Uśmiechnęła się szerzej, otwierając powoli oczy z miną, jakby chciała się go radośnie spytać ”co tam?”, a gdy jej zieleń spojrzenia spotkała się z jego własną, rozpłynęła się jeszcze trochę bardziej. Czuła… Sama nie wiedziała, jakby rozbroił ją jeszcze trochę, tym swoim uśmiechem dając jej zupełnie inne odczucie ciepła, dotkliwsze i bardziej obecne od tego słonecznego.
Nie chciała jeszcze wstawać, nie chciała, żeby to się kończyło, żeby cokolwiek zaburzyło chwilę relaksu i tego niesamowitego, miękkiego komfortu. Ale jeżeli sam to zaproponował… Chyba mogło być tylko lepiej? Nie uwierzyłaby, gdyby ktoś powiedział, że Artie miał zrobić coś, co by im mogło zaszkodzić.
Zmarszczyła lekko brwi, słysząc tę zapowiedź i ścisnęła jeszcze jego dłoń, jakby chciała powiedzieć, że mógł powiedzieć jej wszystko. Bo naprawdę mógł. Była gotowa przyjąć każdy sekret i problem jak swój własny, by mogli razem się z nim zmierzyć. Przecież byli drużyną od dnia jeden.
- Pytaj o co chcesz - zapewniła, nim puścił jej rękę. Może i odczułaby jakieś drobne uczucie pustki, nieprzyjemny chłód na dłoni, ale zaoferował jej ramię tak szybko, że jeszcze nie zdążyła się zachmurzyć, a rozpromieniła się bardziej.
Nie naciskała na niego, do niczego nie zmuszała, dała mu czas na ułożenie właściwych słów, czymkolwiek by one nie były, gdy ona sama cieszyła się pogodą. Co jakiś czas przeskakiwała z nogi na nogę, innym razem po prostu zerkała na Artiego z czułością, przywiązaniem i tym samym, dziwnym uczuciem, które nawiedzało ją ostatnio z każdą myślą o chłopaku. Nie było to nic nieprzyjemnego, wręcz przeciwnie, zdawało się jedynym właściwym sposobem, w jaki mogła się przy nim czuć, w jaki mogła kierować do niego wszystkie swoje emocje - z najszczerszym oddaniem i… No właśnie. Możliwe, że gdzieś w głębi już zdawała sobie sprawę, czym to było. Co kryło się za jednym, urywanym oddechem, niż rozpływała się do normy pod jego obecnością. Czym było to nagłe, szybsze zabicie serca, gdy widziała go pierwszy raz danego dnia i czemu wręcz wyrywała do niego z otwartymi ramionami, szukając jego ciepła. I dlaczego tak bardzo starała się, żeby czuł się przy niej dobrze, chciany, akceptowany, by mógł być bez skrępowania sobą, ze wszystkimi kantami i ostrościami, które nie tak dawno przed nią osłonił. Chciała się o nie ranić i kłóć, jeżeli to by sprawiło, by jego dotykały rzadziej.
- Idealna na spacer - zachichotała z rozbawieniem, ściskając mocniej jego ramię, wręcz się do niego przytulając. Próbowała ciekawsko znów złapać jego wzrok, jakby to właśnie w spojrzeniu miała znaleźć właściwe pytanie, ale Krukon odwracał od niej głowę. - Hej… - mruknęła dużo spokojniej, ciszej, wyciągając wolną dłoń, by poprawić mu niesforne blond loczki, muskając przy tym opuszkami palców jego skórę. Były to gesty, których przyjemność i ciepło odkryli nie tak dawno, w skrzydle szpitalnym, a które czuła, że już zostaną jej w nawyku. Nie chciała, by wychodziły z jej nawyku, ani by musiała się do tego zmusić, żeby je wymazać z pamięci. - Coś cię trapi?
C. szczególne : pierścienie i sygnet + blizny na palcach; bandaż na lewej ręce; sińce pod oczami; częste krwotoki z nosa; pieprzyki na twarzy; blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
Stopniowo zaczął sobie zdawać sprawę z tego, co było składnikiem “wyjątkowym” napoju, który przed momentem miał jeszcze w dłoni. Napoju, który przecież zaakceptował w dobrej wierze; miał się całkiem zrelaksować, prawda? A to miało mu to ułatwić. I chociaż jedyne eliksiry, które go interesowały, to były jego leki, nie mógł nie zauważyć ciekawej zależności smaku oraz zapachów, które jeszcze moment wisiały w powietrzu. I tak jak zapach deszczu, tak niepasujący do pogody, oraz zapach ogniska, którego przecież nigdzie dookoła nie widział, znikły, tak pozostał jeden. Cytryna z pomarańczą. Dwa charakterystyczne cytrusy, które czuł od Harmony. Czy zdarzyło mu się to kiedykolwiek już zauważyć? Fakt, że pachniała tak, jak warzona na jednych zajęciach amortencja? Najsilniejszy z eliksirów miłosnych, którego zapach zależał tylko i wyłącznie od osoby, której dane było go wąchać?
Z czasem też zaczęło do niego docierać, że przecież Moony pachniała tak zawsze. Wyglądała jak najszczęśliwszy promyczek słońca, jej uśmiech mógł porównać do przyjemnych łaskotek, które sprawiały, że sam chciał się tylko uśmiechać. Nieustannie. Przez jedno spojrzenie. I była najprawdziwszym cudem – małą kulką energii, rozpromienioną; pełną najpozytywniejszej energii. Tak bardzo niepasującą do niego, a jednak pachnącą cytrusami. Pachnącą tak, jak jego ulubione zapachy, dość specyficznie oddziałujące na jego nos i receptory węchu. Zachwyt. Naprawdę nie było innego słowa, którym mógłby ją określać. I pomyśleć, że nawet pod wpływem amortencji, która to teoretycznie powinna raczej zachęcić go do sprzedawcy, był wpatrzony w nią niczym w najpiękniejsze dzieło, jakie było mu dane oglądać. I pomyśleć, że on naprawdę myślał, że to tylko przyjaźń, obierająca zupełnie inny tok przywiązania. Nie, to nie tak. Och, jak on by chciał rozumieć te wszystkie dziwne uczucia, które teraz w sobie miał…
… bo w tej sytuacji było to nijak pomocne. Chciał móc ją zapytać – po prostu. Najzwyczajniej. Najlepiej jeszcze z przytupem, a więc musiałby się jakoś ładnie uśmiechnąć. Naprawdę ładnie. I postarać się przy okazji nie wpaść do wody jak ostatni debil, bo wtedy cały czar by prysł. Nie miał pojęcia, czemu go to tak stresowało; przecież zapytał ją już, czy pójdą na najbliższy bal, a przynajmniej tak mu się kojarzyło, ale… Nie, nie rozumiał. Bardzo dziwnie się z tym czuł. Nie potrafił zrozumieć.
Nawet jej słowa mu nie pomogły. Jeszcze bardziej się… speszył? Może raczej zawstydził; w tym momencie właśnie to słowo mu bardziej pasowało do sytuacji. Wydawało się odpowiedniejsze i bardziej na miejscu. I nawet jeśli te drobne gesty, które wykonywała w jego stronę, były czymś, do czego teoretycznie zdążył przywyknąć, był… nieco bardziej zakłopotany tym nagłym gestem, co próbował za wszelką cenę ukryć. Jakby chciał, żeby to było takie proste; nie mógł przecież iść wzdłuż brzegu w nieskończoność, a ona przecież nie będzie wiecznie nań czekać, racja?
- Nie, to nic takiego, ja… - po prostu westchnął. Stanął w miejscu. W końcu odwrócił głowę w jej stronę, próbując nawiązać z nią kontakt wzrokowy. Jak to robiła, że mogła się w ogóle nie starać i wyglądać tak pięknie? Pozwolił sobie na jeszcze jeden uśmiech, zanim na moment całkiem spuścił głowę. Miał się odwrócić i iść dalej, ale coś go zatrzymywało. I nie wiedział, czy to zbierająca się w nim odwaga, czy to po prostu fakt, że w każdym momencie mógł wpaść do wody, ale… Stał tak. Kilkanaście sekund. - Czy chciałabyś pójść ze mną na bal? - najpierw podniósł głowę, a później dopiero zapytał. Bez tak szerokiego uśmiechu. Nawiązywał z nią kontakt wzrokowy. - Znaczy, um, ja… - i ten cały czar pewnego siebie Artiego prysł, kiedy tylko zorientował się, że w końcu to powiedział. Zajęło mu to… moment. Niedługi, ale przez te kilkanaście sekund patrzył jej prosto w oczy z małym, niemal uroczym uśmiechem na wargach. Dopiero po ich upływie odwrócił wzrok i, gdyby nie anemia, pewnie byłby w tym momencie oblany rumieńcem. Czasami opłacało się chorować.
- Zrozumiem, jeżeli ktoś już cię zaprosił, wiesz… - mógł się pospieszyć. Nie odkładać tego na ostatnią chwilę. Z drugiej strony, przecież sam pytał, czy poszłaby z nim na bal, przy tym niefortunnym wydarzeniu ze skamienieniem… Och, Moony, musisz mu jeszcze sporo rzeczy wybaczyć. Po prostu go za bardzo onieśmielasz swoim urokiem, a on sam jeszcze nie za bardzo wie, jak sobie z tym wszystkim poradzić. - Ale pomyślałem, że… fajnie byłoby pójść… no wiesz. Razem. Jak… przyjaciele?
Ile by dał, żeby w tym momencie zabrakło mu języka w gardle i nie powiedział tego, co powiedział. A ile więcej by dał, żeby ten stan przyjacielstwa był zupełnie inny…
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Nie do końca wiedziała, dokąd to wszystko miało prowadzić, dokąd Artie ją prowadził. Ale ufała mu tak bardzo, że to nie miało znaczenia. W żadnym kontekście. Nie przejmowała się dokąd właśnie szli, ani tym, gdzie zmierzała ich rozmowa. Była zupełnie spokojna. Szczęśliwa. I chociaż uśmiech zdawał się być jej najczęstszym dodatkiem, a radość podstawową emocją towarzyszącą jej od świtu do nocy, teraz była wręcz zachwycona. Czym dokładnie? Tego też nie umiała przypisać, nie chciała się nad tym zastanawiać, zaprzątać sobie myśli niepotrzebnym teoretyzowaniem, kiedy mogła po prostu cieszyć się wspólną chwilą. Miała wrażenie, że ostatnio cały ich czas spędzany razem należał do tych cennych, istotnych momentów, nawet jeżeli tak jak teraz polegały tylko na spacerze. Może to właśnie nimi była zachwycona - momentami? Albo tym, z kim je spędzała - zachwycona nim? To wcale nie byłoby ani dziwne, ani niezwykłe. Nieustannie ją zaskakiwał, za każdym razem, gdy zdawało się jej, że już go poznała, że mogła powiedzieć z pewnością i dumnie uniesionym noskiem, że wiedziała wszystko, on udowadniał jej w jak wielkim błędzie była, zabierając ją w kolejną podróż. Poznawanie go było niekończącą się przygodą, z której za nim w świecie by nie zrezygnowała. Nie znała ich finalnej destynacji, nie wiedziała nawet, czy taką mieli, ale była absolutnie pewna, że to właśnie na tej drodze chciała być. Ucząc się kolejnych, nowych zachwytów.
Przystanęła razem z nim, czekając. Nie przeszkadzało jej to. Mogła czekać i cały spacer, a nawet dłużej. Mogła czekać tyle ile trzeba było, jeżeli chodziło o niego. Nawet jeżeli skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie spieszyło jej się do poznania tego tajemniczego coś powiedzieć. Nie należała do osób cierpliwych, jeżeli coś ją zainteresowało, chciała to odkryć od razu, jeżeli coś skradło jej uwagę, pragnęła w momencie znaleźć wszystkie tego sekrety, jeżeli za rogiem czaiło się coś ekscytującego, potrzebowała przeżyć to natychmiast. Przy Artiem, choć po tylu latach przyjaźni wciąż tego nie rozumiała i coś czuła, że zrozumienie zwyczajnie nie przyjdzie, czekanie też było częścią tej przygody. Zawieszenie w zachwycie.
Gdy tylko na nią spojrzał, uśmiechnęła się promienniej, słodziej, jej policzki uniosły się uroczo w górę, a przy kącikach ust powstały dołeczki, jakby ten jeden poświęcony wzrok, jeden nieśmiały uśmiech, naprawdę rozjaśniły jej dzień. Bo tak faktycznie było. Cała przez to była uśmiechem, nawet w tej radości uniosła ramiona, jakby mimika to było za mało, by wyrazić wszystko.
Omal nie prychnęła śmiechem, nie z niego, nie na pomysł zaproszenia, a na to, że naprawdę myślał, że mogłaby zapomnieć o tym, jak to on zaprosił ją. Tamtego dnia… Gdy tak pięknie go skamieniała. Przyglądała mu się błyszczącymi od wesołości oczami i mocniej zacisnęła usta, chichot powstrzymując w wyraźniejszym uniesieniu kącików. Promieniała. I była tak absolutnie rozbawiona i zachwycona zarazem, że nie mogła tego nie wykorzystać. Nie była nieśmiała, ale jak mała dziewczynka splotła za plecami ręce i zaczęła się krecić na boki, jakby w zastanowieniu, chociaż na jej twarzy nie było nic poza absolutną pewnością i szczęściem.
- No wiesz… - zaczęła śpiewnym tonem, robiąc pierwszy, niewinny kroczek. Przecież widziała, jak zerkał na wodę, więc, w tej swojej małej zabawie, zaczęła powoli go obchodzić, żeby w końcu to ona stała od strony rzeki. - Faktycznie ktoś mnie zaprosił - wyćwierkała, przystając przed nim gdy za jej plecami szumiała woda, odcinając ją od niego, jakby właśnie stanęła pomiędzy nim a niebezpieczeństwem. - I z tego co pamiętam już z tym kimś zgodziłam się pójść na bal - uśmiechnęła się w końcu szeroko, z lekkim, dziewczęcym chichotem. - Ale nigdy nie dostałam podwójnego zaproszenia, jest to bardzo komplementujące! - powiedziała słodko, patrząc mu prosto w oczy miękkim spojrzeniem. - Więc tak, podwójnie przyjmuję zaproszenie - dygnęła lekko, jakby właśnie była księżniczką z bajki, zaproszoną na bal. Trochę tak się właśnie czuła. - Bardzo chętnie pójdę z tobą na bal.
C. szczególne : pierścienie i sygnet + blizny na palcach; bandaż na lewej ręce; sińce pod oczami; częste krwotoki z nosa; pieprzyki na twarzy; blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
I w ten prosty sposób sprawiła, że Arthur Gadd, spokojny i opanowany Krukon, powoli czuł, jak traci nad sobą kontrolę. Początkowo był zmartwiony – jak to, spóźnił się? Ktoś inny zdążył zadać jej pytanie, którego zadanie kosztowało go tyle nerwów? Nie, przecież sam ją zapytał, ale… wtedy nie miał prawa wiedzieć, że bal faktycznie się odbędzie. Dlaczego więc tak bardzo się tym wszystkim zestresował?
Właściwie, jakby Harmony się nie zgodziła, w życiu by na ten bal nie poszedł. Nie ma takiej opcji – nawet nie ciągnęło go w takie miejsca, a tym bardziej do ludzi. Co on miałby niby robić na balu całkiem sam? Nie miałby chyba z kim rozmawiać nawet; to nie były miejsca dla niego. Co najwyżej wpadłby ledwo na moment, zrobił te wszystkie rytuały na szczęście i zniknął, zanim to wszystko by się zdążyło porządnie rozwinąć. A tak, teraz... mógł snuć dopiero sny o tym, jak dobrze będzie bawić się w towarzystwie Moony, bo przecież teraz nie dość, że musiał się pojawić, to jeszcze musiał dotrzymywać jej towarzystwa. I zapewnić odpowiednią zabawę.
Był tak szczęśliwy, że nawet zapomniał o tym, że ani słowa nie wspomniała o jego zaznaczeniu, że idą jako przyjaciele i nic więcej. Ale nie zamierzał tego roztrząsać. Chciał żyć chwilą. I dlatego skłonił się jej, niczym królewicz swojej królewnie...
Tylko po to, żeby stracić równowagę na i tak śliskim gruncie. Mruknął jedynie z niezadowolenia, ale tym razem nic by go już nie uratowało przed upadkiem do rzeki. Dobrze, że to był leniwy i spokojny strumyk, choć minął dobry moment, zanim jego głowa znalazła się nad powierzchnią. Wyciągnął nawet swoją dłoń w kierunku Gryfonki, korzystając zapewne z pomocy, żeby wydostać się z wody i popatrzył na siebie.
- Najwyraźniej wyczerpałem zapas szczęścia na dzisiaj - zażartował, patrząc na samego siebie w tym stanie. Co innego mógł powiedzieć? Zgodziła się pójść z nim. Co z tego, że drugi raz. Oficjalnie miał swoją partnerkę. - Odebrać cię wcześniej? - spojrzał na nią. Cały mokry. Nawet mu nie przeszkadzało to, w jakim był teraz stanie.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Obserwowała jego reakcję z najszczęśliwszym uśmiechem i błyszczącymi psotnie oczkami. Chciała go trochę zaskoczyć, ale nie sądziła, że zrobi to aż tak bardzo i musiała przyznać, że było to nawet bardziej niż trochę urocze, gdy zdał sobie sprawę, że od początku chodziło o niego. Jak mogłoby nie chodzić o niego? Przecież, pod koniec dnia, to zawsze był on. On do którego pisała. Którego nocą wciągała w problemy. Z którym dzieliła się odkryciami i którego nie mogła się doczekać u swojego boku na kolejnej przygodzie.
To zawsze był on.
Chciała z nim iść. Gdyby mogła teraz usłyszeć jego myśli to chyba walnęłaby go przez łeb albo dała całusa w policzek. Jedno z dwóch albo nawet oba na raz. Niczego nie musiał i zawsze zapewniał jej dobrą zabawę. Od zawsze i wierzyła, że na zawsze. Nie widziała sytuacji, w której mogłaby się z nim źle bawić. Każda chwila z nim była bezcenna i…
- Artie! - pisnęła ze śmiechem, gdy chłopak wpadł do wody. Zaraz zeszła do niego kawałek, pilnując, by się nie wywrócić i podała mu rękę. Chwilę nawet źle czuła się z tym, że się zaśmiała, w momencie przestraszyła się, że coś mogło się stać, obejrzała go zmartwionym wzrokiem.
A jemu humor dopisywał jak widać nawet aż za bardzo. Artie Gadd zażartował.
- To chyba będzie trzynaście - powiedziała absolutnie rozpłynięta na sercu, nie mogąc przestać przyglądać mu się z tym uwielbieniem, zachwytem i przywiązaniem. Podeszła krok bliżej i wyciągnęła do niego dłoń, żeby poprawić mu trochę te mokre włosy i wyciągnąć z nich patyczek, który pokazała mu ze śmiechem i odrzuciła zaraz na bok. - Uważaj, z takimi propozycjami zaraz mi też wyczerpie się limit szczęścia. Poproszę - uśmiechnęła się i jeszcze zerknęła na jego ramię. - Mogę… Partnerze? - wyćwierkała wesoło, wyciągając do niego rękę.
C. szczególne : pierścienie i sygnet + blizny na palcach; bandaż na lewej ręce; sińce pod oczami; częste krwotoki z nosa; pieprzyki na twarzy; blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
Zapomniał o tym, że liczyła. Chyba przez właśnie ten fakt udało jej się złapać go z zaskoczenia, przez co mogła usłyszeć krótki, niezobowiązujący śmiech. Z jego własnej głupoty i faktu, na jak wiele sobie pozwalał w jej towarzystwie. Serio, żarty? W takiej sytuacji? Ale to chyba świadczyło, jak wygodnie się przy niej czuł. Jak bardzo jej ufał. Jak bardzo sprawiała, że miał ochotę odrzucić swoje bariery, jak gdyby wcale ich nie pielęgnował tak starannie przez tyle lat. Wystarczyło jedno spojrzenie. Jeden uśmiech.
Prawda była taka, że zawsze była gdzieś blisko niego. Prawie jak Eli. A jednak to, co go z nią łączyło, było... inne. Wydawało się czymś zdecydowanie wyjątkowym. I jeszcze nie wiedział, co czeka go w przyszłości, czy nawet na balu, ale... Nie mógł się tego doczekać.
Zanim podał jej swoje ramię, wyciągnął swoją różdżkę, używając prostego zaklęcia, żeby pozbyć się wody z siebie i swoich ubrań. Dopiero kiedy ta ponownie nalazła się na swoim miejscu, podał jej swoje ramię. Już całkiem suche. Od którego zdecydowanie nie zmoknie. I posłał jej niewielki uśmiech, niemal przepraszający.
- Pewnie planujesz już strój... prawda? - uniósł brew w górę, ale po chwili jego wyraz twarzy wrócił do neutralnego. - Znaczy... słyszałem, że to dobrze wygląda, jeżeli para przychodzi ubrana w sposób dobrany i... - no, to teraz się wkopał. I trochę zestresował. Bo jak mógł jej powiedzieć, że chciałby, żeby wyglądali na dopasowanych? Nawet nie wiedział, czy byłby w stanie, choć do pięt jej dorównywać w pięknie. Przecież ona promieniowała, podczas kiedy on... No właśnie. On po prostu był...
I nawet pomimo tego zakłopotania, o dziwo nie odwrócił od niej spojrzenia. Jakby czekał na jej słowa uspokojenia.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Oczywiście, że liczyła. Wtedy jeszcze nadążała za każdą kolejną rewelacją. Już niedługo miała już po prostu porzucić to całe liczenie, po prostu w pełni cieszyć się zaskoczeniami, jakby miały być dla nich na zawsze czymś naturalnym, niezmiennym i pewnym. Że będą swoimi przygodami. Teraz jednak jeszcze każda wprawiała ją w zdziwienie i, przede wszystkim, w zachwyt. Bo zachwycał i fascynował ją z każdym dniem bardziej, każdą tajemnicą mocniej, każdą zdjętą barierą tylko potwierdzając jej, że na pewno chciała być obok - choć ani razu wątpliwości nie miała.
I wprost nie mogła się doczekać odkrycie kolejnych takich sekretów, nazwania ich nawet jej własnymi.
Przyjęła jego ramię radośnie, oddając mu kolejny uśmiech, wesoły, pełnym, nie bojąc się nim zdradzić, jak bardzo ją ta propozycja cieszyła. Jak dużo szczęścia przynosił jej po prostu fakt, że był obok i że mogli pójść tam razem. Mogłaby już teraz zatańczyć, powstrzymywało ją chyba tylko to, że nie chciała, by któreś z nich wylądowało w wodzie, ale jej krok i tak stał się żywszy, bardziej energiczny, podskakujący nawet. Co chwila na niego zerkała tym podekscytowanym spojrzeniem, jakby właśnie pytała “wiesz, że idziemy razem?”. I może to było infantylnie wręcz dużo radości, ale przy nim wcale się nie wstydziła, w końcu była kierowana do niego.
- Tak! - rozentuzjazmowała się jeszcze bardziej. - Pokazałabym ci aleee… Chyba chcę zostawić ją jako niespodziankę - uśmiechnęła się słodko, patrząc świecącym wzrokiem na niego, nie mogąc doczekać się już balu. - Ale zdradzę ci, że będzie długa, czerwona i cała w kwiaty, taka wiesz, pasująca do Gryffindoru - mrugnęła do niego, podskakując bliżej i przytulając się do jego ramienia. - Tak więc, czuj się zaproszony do kombiowania, co będzie pasować. Zaskocz mnie, przygotuję dla ciebie numer czternaście gotowy do odhaczenia - zachichotała, na chwilkę przytulając policzek do jego ramienia, by znów podnieść głowę i spojrzeć na niego cała rozradowana. Miała wrażenie, że samo serce jej się śmiało! - Tylko w sekrecie ci powiem - szepnęła, nie wiedziała skąd całe te wygłupy, po prostu chciała się cieszyć całą sobą z nim! - Że naprawdę we wszystkim wyglądasz dobrze - zapewniła bez cienia zwątpienia. Naprawdę nie kłamała, chłopak ubierał się z taką elegancją, a jednocześnie naturalnie, jakby z bezwysiłkowym pięknem, że nie dało się go zobaczyć wyglądającego “źle”. Poza tym… - A ze mną u boku to już w ogóle zawsze dobrze wyglądasz - wyćwierkała żartobliwie, choć i to uważała za absolutną prawdę. Po prostu pasowali u swojego boku. Tylko tyle i aż tyle.
C. szczególne : pierścienie i sygnet + blizny na palcach; bandaż na lewej ręce; sińce pod oczami; częste krwotoki z nosa; pieprzyki na twarzy; blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
Ostatni miesiąc był po prostu chaotyczny. Ale kiedy tak patrzył na nią obok, na jej uśmiech i to, z jaką energią podchodziła do tego wszystkiego, to wszystko zdawało się ustępować. Fakt, że ta była obok, napełniał go dawką nowej energii. Takiej, która dawała mu przekonanie, że przecież jeszcze jest w stanie tyle osiągnąć. Napędzała go do działania, chociaż jeszcze nie do końca wiedział, skąd to wszystko się dokładnie brało. Ale była obok. To było dla niego chyba najważniejsze. W takiej sytuacji nie mógł w zasadzie na nic innego narzekać. Z nią obok mógł podbijać cały świat, ale to chyba mogli mówić o sobie wzajemnie. Taki odpoczynek we własnym gronie był im chyba potrzebny, o ile nie wskazany. Mogli w końcu zapomnieć o szkolnych troskach, trochę się ze sobą pośmiać; spędzić ze sobą czas, którego im najwyraźniej brakowało. Czas, który zdawał się zwolnić, kiedy tylko stali obok siebie. Nie wyobrażał sobie już chyba nikogo innego na jej miejscu. I, szczerze mówiąc, cieszył się niemiłosiernie, że to właśnie ją zaprosił na bal. Inaczej naprawdę w ogóle by na niego się nie wybrał.
- Onieśmielisz wszystkie gwiazdy na niebie - zapewnił, wyobrażając już ją sobie w tej sukience. Pięknej. Czerwonej. Tak bardzo do niej pasującej. Widział to, oczami wyobraźni... ale pewnie na żywo będzie wyglądała jeszcze piękniej. Tego był pewny. - Coś... coś postaram się wymyślić - dodał jeszcze, uśmiechając się do niej raz jeszcze. Pozwolił sobie na szybszy krok. Wracali już przecież do zamku, ich wspólny czas powoli dobiegał końca... - A myślisz, że w tym roku będzie jakiś wakacyjny wyjazd? - bo przecież obiecał, że pojedzie z nią.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Była obok i nie chciała być nigdzie indziej. Ostatni miesiąc nie był najprostszy i nic nie wskazywało na to, że miał stać się w jakiś sposób łatwiejszy, ale przy nim, rozmawiając, spacerując, po prostu będąc obok - obok jego energii, uśmiechu, tembru głosu, po prostu i najwspanialej obok niego zupełnie zapominała, że cokolwiek złego mogło się dziać. Nie przy nim i nie z nim. Gdyby teraz zaproponował jej rzucenie tego wszystkiego i podbój świata, zgodziłaby się bez sekundy zastanowienia, choć naprawdę cieszyło ją, że jednak tym razem był to “tylko” podbój balu.
Nie będziesz tańczyć sama. Pamiętała jego słowa, które wybrzmiewały teraz nadając rytm jej wesołym krokom, sprawiając, że uśmiech stawał się jeszcze promienniejszy, cieplejszy. Oczywiście, że nie będą tańczyć sami tak długo, jak mieli siebie tuż obok. Tyczyło się to i balów i… I wszystkiego. Może to infantylne, może nawet naiwne, ale naprawdę wierzyła, że mogli tak wyruszać wszędzie, ramię w ramię podbijać kolejne przygody, czymkolwiek by to nie było.
- Oczywiście, że tak z takim partnerem. Będą mi ciebie zazdrościć - odbiła komplement, samej czując ciepło rozlewające się od serca po całym jej ciele. Nigdy nie miała problemów z przyjmowaniem komplementów, była tak pewną siebie osobą, że robiła to naturalnie i z gracją, a jednak, gdy takie słowa padły z jego ust, aż na chwilę świat jej zwirował, nim znalazła właściwą odpowiedź. - Nie mogę się doczekać - zapewniła, wpatrując się w niego chwilę rozmarzonymi oczami, jakby już próbowała sobie wyobrazić jego kreację, a zaraz ścisnęła mocniej jego rękę, wzdychając wesoło. - Musi być! Jeżeli nie będzie, zgłaszam bunt! Przecież pamiętasz naszą umowę o walizce? - wyszczerzyła się i zaczęła paplać jak to ona miała w zwyczaju o wszystkich miejscach, które przychodziły jej do głowy, gdzie mogliby pojechać i dlaczego chciała akurat tam, wymieniając atrakcje, które mogliby razem zobaczyć. Koniecznie razem.
wątek przeprowadzany jest w Żądlibusie - współdzielonym z Holly i Cedem 1 | 2
Zabrał Benjamina na przejażdżkę. Nie trwała ona długo, zaledwie dwadzieścia minut bo jednak Żądlibus w większości czasu znajdował się w Hogsmeade. Nikomu nie chciało się drałować po niego aż do Doliny Godryka a skoro ich dom mógł się przemieszczać, korzystali z tego nader chętnie. Oczywiście nie ruszył spod Hogwartu dopóki dopóty Benjamin nie zapiął pasów - do tego rodzaju bezpieczeństwa podchodził nadgorliwie. Pojazd zabuczał niczym dziki zwierz gdy został odpalony i ogólnie poza wydawanymi dźwiękami jeździł całkiem dobrze. Sam Trevor czuł się świetnie za kierownicą i nikt nie mógłby go podejrzewać o posiadanie uprawnień zaledwie od miesiąca. To była zdecydowanie przyjemniejsza przejażdżka niż takim Błędnym Rycerzem, gdzie poza podskakującym wyposażeniem, przemieszczały się też wnętrzności. W tym rytmie jazdy można się na spokojnie zdrzemnąć. Bez pośpiechu przejechali przez środek miasteczka, wzbudzając rzecz jasna zainteresowanie przechodniów co Trevor komentował wielkim uśmiechem, pojedynczym trytnięciem na dzieciaków czy pomachaniem do przelatującej na miotłach nad nimi rodzinie. Dopiero podczas parkowania Żądlibus zabuczał głośniej, jakby nagle postanowił zakaszleć i opróżnić rurę wydechową z nadmiaru spalin. Sądząc po zachowaniu kierowcy było to coś normalnego. Silnik został wyłączony, pasy odpięte więc mógł przeciągnąć ramiona nad wezgłowiem fotela i wydostać się zza wąskiej kierownicy. Widząc Benjamina jako pasażera po prostu się uśmiechał, jakby za każdym spojrzeniem był zaskoczony, że on tu jest, siedzi i nie planuje wychodzić przez najbliższe kilka godzin. - Chcesz coś zjeść? Holly gotowała więc dziś menu jest w wersji zdrowej, pełnoziarnistej, warzywnej... - mimika mówiła jasno, że jadł jej twory tylko po to aby sprawić jej przyjemność. Zanim pochylił się do mikrolodówki musiał poprawić swój połowicznie pomniejszony worek treningowy, wciśnięty ciasno w wąską półkę przy suficie. Wolałby aby im nie wypadł na głowę. Wyciągnął z lodówki dwa butelkowane piwa kremowe. - Na co masz ochotę? - często wracał do niego spojrzeniem i sprawdzał czy coś zmieniło się w jego spojrzeniu. Wierzył, że dzięki temu będzie wiedział czy robi coś nie tak. - Co zrozumiałeś więc z tych wszystkich naszych wspomnień? - powrócił do tematu, który wisiał w powietrzu przez ostatnie pół godziny. Celowo odkładał to w tym krótkim czasie aby zdążyć ostygnąć tj opanować swoje chęci przyklejenia się do niego od stóp do zwieńczenia ust. Otworzył obie butelki lecz nie podawał mu bowiem czekał aż ten podejdzie. Doskonale zdawał sobie sprawę, że wówczas będzie miał za sobą szafkę i miejsce na przemieszczanie się zostanie solidnie zredukowane. Jeśli dojdzie do sytuacji, że chciałby go wyminąć, musiałby przejść obok niego ocierając się o jego tułów. Czający się w kącikach ust uśmiech mógł zdradzać, że tylko na to czekał.
Przejażdżka żądlibusem minęła mu w mgnieniu oka. Zamiast obserwować mijających ich czarowników i czarownice, delektować się delikatnym kołysaniem w trakcie jazdy, słuchać śmiechu Trevora i jego paplaniny, zastanawiał się na tym o czym będą rozmawiać. Wiedział, że temat wspomnień pojawi się szybciej niż później. Oglądanie ich było dużo prostsze niż omówienie. Czuł, że przez to jak długo omawiali jego wspomnienia, jest zobowiązany powiedzieć więcej Trevorowi o swoich odczuciach względem tego co młodszy krukon mu przedstawił. Wciąż obawiał się oceny swoich odczuć, nie potrafił pozbyć się wrażenia, że jego myśli są całkowicie nie na miejscu. Gdy zatrzymali się, a Trevor opuścił miejsce kierowcy, wodził za nim spokojnie wzrokiem. Zapytany o jedzenie, nic nie odpowiedział, czując w tym bardziej oznajmienie niezadowolenia Collinsa niż rzeczywistą propozycje. Dawał mu mówić, uznając, że to dla niego najbardziej naturalny stan. Wyglądał naturalnie łagodnie, może nieco obojętnie, gdy podniósł się z miejsca w którym wcześniej się znajdował. Nie chciał podchodzić po kremowe piwo, które w tamtym momencie nie miało dla niego istotnego znaczenia. Podszedł na niewielką odległość do Collinsa, bo chciał, zatrzymując się bardzo blisko niego. Wciąż był opanowany, zaczynało mu to przychodzić coraz prościej, jakby jego naturalne wycofanie nieco przyzwyczaiło się już do nowej osoby w swoim otoczeniu. Dopiero będąc dość blisko, zdobył się na uśmiech, nieco bardziej przekorny niż zawsze. Jego odpowiedzią na wcześniejsze pytanie " Na co masz ochotę?" było kilka pocałunków, stanowczo danych Trevorowi. Nie dawał ich by ominąć rozmowę, a jedynie dodać sobie odrobinę odwagi przed tym co miał do powiedzenia. Potrzebował w tamtym momencie czuć, że jest między nimi jakaś więź, jaka dziwna i krucha by ona nie była. - Ładnie ujęte. - zaczął mówić nieco ciszej niż zwykle. Podobało mu się określenie "naszych wspomnień", choć wiedział, że nie jest pytany o te, które samemu zaprezentował. Nie chcąc, by Trevor niedługo zwiększył odległość między nimi, położył swoje dłonie na jego biodrach. Patrzy na niego, często zmieniając punkt zainteresowania wzroku. Często były to oczy, czasem nos, usta lub żuchwa. Pod tymi pozornie pożądliwymi zachowaniami, ukrywał część swoich obaw. Wiedział, że Trevora pierwsze pytanie było dość ogólnikowe i zamierzał z tego w pewnie sposób skorzystać. Gdy już chciał odpowiedzieć, zawiesił swoje spojrzenie na nim, skupił się na jego obecności i tym w jakimś stopniu poczuł się podniesiony na duchu. - Przynajmniej tyle, że jesteś niesamowicie silny, zwinny i czujny. Przy tym rozumny i w pewnym stopniu opanowany. - nawiązywał po części do rzeczy o których mówił już w komnacie wspomnień. Wymieniał je, nie siląc się na poetyckie porównania czy kaskady upiększających określeń. Czuł, że ta rzeczowa narracja najlepiej odda to, jakie ma spostrzeżenia. - Wyglądasz wtedy nieco inaczej, zachowujesz się bardziej zwierzęco, ale wciąż jesteś sobą. - kontynuował, wiedząc, że kolejną część swojej wypowiedzi chce skierować do niego bardziej intymnie. Skierował usta bliżej jego ucha, chcą wyszeptać ostatnie słowa, których dalej zasadności nie był pewien. - Podoba mi się monumentalność, majestatyczność i to przeszywające spojrzenie. Widziałem cię w nim. - pewien ciężar spadł z jego barków, jednak nie sprawiło to, że poczuł się choć odrobinę lżej. Czekał na reakcje, był przygotowany na każdą, a jednocześnie pragnął jedynie tej akceptującej jego dziwne odczucia.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Prowadzenie campera jak i reagowanie na zmianę otoczenia pochłaniały jego uwagę. Cieszył się z prostych codziennych rzeczy, a zainteresowanie przechodniów wprawiało go w dobry humor. Żądlibus nie należał do pojazdów godnych podziwiania lecz wyróżniał się na drodze nie tylko kolorystyką ale i głośnym buczeniem silnika. Dopiero gdy się coś posiada odkrywa się ile ono może dać radości, pomimo wielu wad. Milczenie Benjamina zwróciło jego uwagę już na początku przejażdżki, zwłaszcza te zamyślone spojrzenie. Kilkukrotnie chciał go zagadnąć o co się rozchodzi lecz tyle ile zdążył się nauczyć w ciągu ostatniego miesiąca to potrzebę zostawienia go w spokoju na te kilkanaście minut. Gdyby coś było nie tak, to przecież potrafi mu o tym powiedzieć, prawda? Zdusił więc w sobie potrzebę dopytywania i ostrożnie zaparkował nieopodal szumiącej rzeczki. Okolica wydawała się na tyle spokojna i odosobniona, że nie powinni spodziewać się nieplanowanych gości. Zignorowanie zapytania o jedzenie czy picie zaczynało już go mierzić. Nie pytał dla jaj tylko istotnie gotów był go tutaj podkarmić, jeśli czuł głód czy napoić delikatnym alkoholem, jeśli miał na to ochotę. Benjamin wybrał jednak... pocałunki, co było niemałym zaskoczeniem. Odstawił na oślep butelkę z powrotem na blat i pochylił się do tych wszystkich podarowanych całusów, byleby żadnego nie pozostawić bez odpowiedzi. Wydał z siebie pełen aprobaty pomruk bo ten wybór przypadł mu do gustu. Objął go jedną ręką, sugerując tym samym, że nie musi się cofać ani tym bardziej obok niego przechodzić. Niech zostanie, niech grzeje, niech daje mu nadzieję, że się w końcu ostatecznie dogadają. Pocałunki całkowicie go rozmiękczyły i usunęły z głowy niepotrzebne myśli. O czym to oni... a, wspomnienia. Uśmiechnął się pogodnie na pochwałę wobec nazewnictwa ich dzisiejszego spotkania. - Nie mam nic przeciwko abyśmy znaleźli więcej "naszych" określeń. - nie myślał nad tym co mówi, pilnowanie słów zostało zdekoncentrowane przez ciekawszą bliskość. Czuł się bacznie obserwowany i choć na końcu języka miał mnóstwo komentarzy na ten temat, pozwalał mu oglądać w milczeniu. Ciekawiło go czego szukał na jego twarzy, a co więcej - co znalazł? Czy to, czego pragnął? Ciemne oczy nie skrywały obecnie żadnych tajemnic, ot, szukały odpowiedzi na jego ustach. - Rozumny i opanowany. - powtórzył z cisnącym się na ustach uśmiechem. - Ced mógłby w to powątpiewać ale tak, rozumiem wszystko co się do mnie mówi. - przesunął dłonią po jego szyi i zatrzymał tak na wysokości serca, aby sobie sprawdzić czy tłucze się dziko w jego trzewiach. - Jeśli akonit dobrze działa to opanowany również... - i Merlin im świadkiem, niechaj będzie tak zawsze. Czuł się rozgrzewany jego bliskością. Zaczynał do niej coraz silniej tęsknić, pragnąć więcej i więcej. Słuchał go z zapartym tchem. - Wyglądam tylko "nieco" inaczej? - tutaj roześmiał się ze szczerym rozbawieniem i objął go zdecydowanie mocniej, przysuwając jeszcze bliżej do swojego tułowia. Co dziwne, ta odpowiedź oczyściła go z obaw związanych z niechęcią do kontynuowania tematu likantropii. Doceniał jego zainteresowanie, podobało mu się. Lubił być opisywany lecz tylko jeśli robiły to jego usta. Przymknął powieki gdy owionął go gorący oddech przy płatku ucha. Słyszał słowa i próbował je przyswoić, poprawnie przeanalizować. Za oknami zaczęły zbierać się chmury lecz żaden z nich teraz tego nie widział. Zmienił się jego oddech, ze spokojnego na nieco płytszy. Przesunął dłoń na wysokość łopatek chłopaka i przeżywał to, co się z nim działo po tych słowach. Użycie określenia "podoba mi się" w odniesieniu do likantropii było paradoksem. Dlaczego więc od razu mu uwierzył? - Widziałeś tylko część. Kilka sekund i mówisz... podoba ci się...? - odchylił się i nawiązał z nim kontakt wzrokowy aby odnaleźć tam potwierdzenie. Miał problem aby zrozumieć jakim cudem mogło mu się cokolwiek spodobać lecz z drugiej strony nie chciał, aby Benjamin zmienił swoje zdanie. Serce wybiło się z rytmu i uderzyła go fala gorąca gdy zdał sobie sprawę, że pierwszy raz w życiu ktoś mu powiedział, że coś mu się podoba w tym mroku, który mu co miesiąc towarzyszył. Nie pamiętał kiedy ostatnio słowa go zawodziły. Nie był w stanie sformułować mądrego zdania. Odsunął się zatem od mikrolodówki ale tylko po to aby pocałować go - nie byle jak, a namiętnie, czule, oddanie... lecz nieśpiesznie. Przywarł do pocałunku i przelewał tam swoje uczucia, pozwalając aby zaatakował go gorący dreszcz. Przytulał go do siebie przez te kilkanaście sekund... no dobra, półtorej minuty zanim oderwał się by złapać oddech i ostudzić rozhulane już pożądanie. - Rany, nie wiem co powiedzieć. - przejął się jego słowami i nakręcał wokół nich, mimo że odnosiły się do zaledwie kilkusekundowego obrazu. To wystarczyło aby zaczął go trawić gorąc, któremu chciałby się poddać. Na jego twarzy pojawiał się uśmiech gdy zdawał sobie sprawę, że wypowiedziane przez Benjamina słowa przyniosły mu ukojenie i akceptację. To znowuż rozlało po nim czyste uczucie szczęścia, które teraz biło z jego oczu.
Spodziewał się, że gdy zacznie mówić, Trevor się do niego przyłączy, komentując każde słowo. Po tym jak zauważył dziwne, wycofane zachowanie młodszego krukona w komnacie wspomnień, zdał sobie sprawę, że w zasadzie woli słuchać tego co mu ślina na język przyniesie niż obserwować jak mężczyzna wewnętrznie się dusi. Byli różni, zaczynał to lubić. Co prawda by być tego pewnym, potrzebowałby jeszcze setki dowodów, ale te co miał pozwalały postawić już pewną tezę. Słuchał jego słów między swoimi, próbując rozumowo wychwycić na które warto było odpowiedzieć. - Nie interesują mnie jego wątpliwości. - wiedział, że wystawia się niejako pod katowski nóż, ale wiedział co widział. Przyjaciele Trevora obserwowali jego sierpniową przemianę, ale to nie sprawiało, by ich opinia miała teraz znaczenie. Benjamin niechętnie formułował myśli w słowa, a skoro już to robił, to wolał nie być porównywany do, bądź co bądź, obcych mu ludzi. Czuł się przyciągany przez Collinsa, w jakiś sposób badany gdy przesuwał dłonie po jego ciele. Podobało mu się to, ale był zbyt zajęty tym co miał do powiedzenia by poświecić temu należytą uwagę. Zwłaszcza, gdy chwilę później Trevor tak otwarcie komentował jego słowa, które celowo dobrał tak, by nie wskazywać między jego obliczami różnic. Benjamin chciał zacierać, nawet oczywiste, granice jakie mogły powstać. "Nieco" w tym miejscu umniejszało temu, że oblicze które obserwowali miało być groźne i nieludzkie. To jednak nie były ostatnie słowa, jakie miały być najważniejszą częścią jego opinii, więc po prostu nie komentował rozbawienia, jakie rozbrzmiało w żądlibusie. Szeptał mu do ucha, widząc kontem oka jak jego oddech się zmienia, sylwetka porusza, a do umysłu docierają wypowiedziane słowa. Benjamin obawiał się reakcji, ale był pewny swojej opinii, dlatego pochwyciwszy spojrzenie Trevora, nie zdziwił się gdy znalazł w nim dezorientacje. Znał już ten schemat. Twarz Collinsa wyrażała inne emocje, niż ciało, które wciąż było blisko, pewnie tego gdzie chce być. Starał się nie szukać dodatkowych interpretacji tej dualności reakcji, która w nim zachodziła. Widział, jak brakuje mu słów, jak chce powiedzieć, pewnie kolejny niepotrzebny komentarz, ale nie może. Benjaminowi przez ułamek sekundy nawet przez myśl przeszło, że to może ten moment w którym powiedział słowo za dużo i wszystko miało iść już tylko w złym kierunku. Odsunięcie się Trevora miało być pierwszym sygnałem, że wszystko stracone... ale nie było. Zamiast tego przylgnęli do siebie, całując się w sposób, który wcześniej między nimi nie zaistniał. Przez pierwszy pocałunek był lekko niepewny, dopiero każdy kolejny sprawiał, ze czuł między nimi rosnącą bliskość i zaufanie. Zdecydowanie potrzebował teraz tego poczucia bezpieczeństwa, które to wniosło. Budowana w ten sposób namiętność była namacalna, ale nie najważniejsza w tamtej chwili. Naturalnie przyszło mu odstąpienie od pocałunku, gdy ten zdawał się dążyć do finiszu. Słuchał głosu Trevora, który był już po nim inny, przepełniony ostatnimi sekundami. - Już pokazałeś co o ty myślisz. - zapewnił, że rozumie idący za pocałunkiem przekaz. Obserwował rozpromienioną twarz mężczyzny na której dało się zauważyć cień obecnego pożądania. W odrażeniu od niego, Trevor potrafił rozmawiać przez co spodziewał się, że jeśli znajdzie w sobie słowa, sam się nimi podzieli. Benjamin wiedział, że wypowiedziane przez niego słowa, coś między nimi zmieniły. Czuł to w tym pocałunku, bliskości, ogólnej atmosferze szczęścia. Sam nie potrafił być gejzerem emocji, przez co bał się, że brak widocznej, rozpierającej go radości, Collins odbierze jako atak. Nie chciał do tego dopuścić, w końcu to, że emanowanie emocjami nie przychodziło mu naturalnie, nie sprawiało, że nie istniały. Zamiast wymuszać na sobie iskierki w oczach i promienny uśmiech, zmienił nieco ułożenie, by przysunąć swoje usta do jego szyi i zacząć je całować, zapamiętale, miejsce przy miejscu. Czuł, że takie okazanie aprobaty temu, jak pogłębiali relacje, będzie zdecydowanie dla niego naturalniejsze. Jedną dłoń wplótł między włosy Trevora mimowolnie chcąc lepiej operować jego odruchami. Nie zamierzał tego robić, dając mu pełną swobodę i jedynie podążając ruchem za nim. Wolną rękę wciąż trzymał na jego sylwetce. Zbliżając się, przesunął ją swobodnym ruchem bliżej linii pleców. Nie zamierzał w tym momencie przestawać, czując jak namiętna i ulotna może być ta chwila.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
O ile hamował potok pytań, tak rozbawienia nie zamierzał. Nie mógł wiecznie zastanawiać się "jak Ben na mnie zareaguje" bo zacznie mu odbijać. Udawanie kogoś, kim nie jest tylko i wyłącznie na potrzeby zaniechania potencjalnych kłótni nie było zdrowym podejściem. Starał się ograniczać na tyle aby mieli miejsce na jasne komunikaty, nieprzesłonięte wybuchem jego własnych emocji. Śmiech był wolny od tych ograniczeń. Nie pierwszy raz sięgał już do pocałunku lecz ten, który teraz zainicjował, był inny. Czuł, że zmienił w nim wydźwięk. Próbował wyrazić w ten sposób swoją reakcję bo słowa go zawodziły. Nie od dziś uważał, że całowanie się to jeden z ciekawszych sposobów komunikacji i właśnie teraz było ono jak najbardziej wskazane. Zamiast zachować ostrożność, której pilnował jeszcze w komnacie wspomnień, dał się porwać chwili. Ciepło jakie się w nim rozlewało było zbyt silne aby miał je ująć w słowach. Musiał to pokazać, przesłać mu w dotyku cienkiej warstwy ust, które mrowiły od tej intymności. Słowa Benjamina wlały w niego lekkość, ulgę i czystą, ludzką radość. Chciał się tym podzielić więc całował jeden raz, drugi, przy trzecim ujmował już jego brodę gdy pojawiła się natrętna myśl aby jednak złapać oddech i się ocknąć zanim na dobre straci głowę. - Cieszę się bo mnie wcięło. - wyszeptał choć przecież nie musieli mówić cicho. Ponownie, niczym natrętny trzminorek, pojawiła się w jego głowie myśl aby nade wszystko uważał by nie spieprzyć tego momentu kiedy między nimi buchało nie tylko ciepło, ale delikatna czułość. To coś nowego między nimi więc delektował się tym, póki trwało. Uśmiech nie chciał opuścić jego rozgrzanych ust, bliskość go obezwładniała i jakby nie patrzeć, był w siódmym niebie. Usłyszał swoje ciche westchnięcie gdy palce Bena znalazły wygodne miejsce wśród jego dziko ułożonych włosów. Odchylał głowę robiąc miejsca na serię zachłannych pocałunków. Z każdą kolejną sekundą coraz bardziej roztapiał się pod ich dotykiem. Był rozpalany i powinien właśnie teraz, już, natychmiast zrobić coś aby siebie ostudzić. Gorący dreszcz jaki przez niego przemknął jasno sugerował, że apetyt na Benjamina miał nader mocno rozbudzony. Przylgnął do niego a łapczywe dłonie były szybsze niż pojedyncza rozsądna myśli - pomknęły wzdłuż całej długości pleców chłopaka. Całkowitym przypadkiem napotkał odsłoniętą przestrzeń między dolną krawędzią jego koszulki a górną spodni. Zasłonił ten odcinek nagiej skóry swoją rozgrzaną dłonią, podświadomie ciesząc się z jej odkrycia. Wolną rękę położył na jego barku, zaciskał tam palce, marszcząc w garści kawałek jego ubrania. Pochylał się aby złapać kolejny pocałunek lecz tym pokazywał mu już swoje rozpalenie. Pogłębił ten kontakt szukając smaku jego języka, napierał na niego wymownie, gdy chciał więcej. - Rozpalam się... - chrypiał i zaraz to wrócił do kolejnego, niemal bezwstydnego pocałunku. Próbował się hamować więc siłą woli przesunął ręce na jego twarz, aby nie wkradły się pod ubranie chłopaka. Niewiele brakowało aby pokonały tę barierę. - ... za bardzo. - skręcał się w środku na myśl, że musi się teraz uspokajać, mając go tak blisko, gorącego, chętnego do kolejnych pocałunków. Dostał wypieków na twarzy, a ciemne oczy błyszczały z upojenia. Próbował wmusić w siebie głębszy oddech między jedną sekundą pocałunku a drugą. To pomagało choć wcale nie ułatwiało odsunięcia się. Logicznie ujmując, nie miał gdzie się odsunąć bo za sobą miał jakiś mebel, nie pamiętał już jaki. Gdy płuca zaczęły protestować oderwał się od jego ust i oplótł go ramionami, mocno przywierając doń tułowiem. Oparł brodę na jego barku i zaciskał mocno powieki, oddychając urywanie. - Stop, stop, stop. - powtarzał do siebie nieprzytomnie i nie wypuszczał Benjamina, potrzebując jeszcze kilku minut na uspokojenie się. Zapewne ostygnie dopiero gdy będą od siebie holendernie daleko. - Jeszcze jeden twój pocałunek i przestanę jasno myśleć. - czuł się w obowiązku wyjaśnić, że z szacunku do ich ostatniej rozmowy przeprowadzonej tu, w Żądlibusie, uczył się hamować zwłaszcza w kwestii fizycznego przyciągania. Dzieliło ich tak niewiele, wystarczyło ćwierć kroku bliżej aby Benjamin mógł wyczuć przez materiał ubrania jak bardzo Trevor był już rozpalony. Powoli luzował uścisk rąk, nie chcąc ograniczać Benjaminowi swobody ruchów. Hormony buzowały i odbierały Trevorowi rozum.
Jeszcze kilka minut wcześniej nie przypuszczał, że to spotkanie tak szybko ewoluuje. Podchodząc po pocałunki, myślał jasno o tom, że celem ich spotkania była rozmowa. Teraz w to wątpił. Wyczuwając gorące dłonie na kawałku rozgrzanej skóry, słysząc coraz cięższy jego oddech, widząc jak młodszy mężczyzna ulega jego pocałunkom, był pewien, że się zapomną. Na moment odetną od tego jak bardzo zagubieni byli w tej reakcji. Czuwał nad tym, był przygotowany na postawienie pewnych granic jeśli zajdzie taka konieczność. Już to przerabiali. Całował go dalej, czerpiąc przyjemność z chwili w której byli. Reagował na jego dotyk, być usatysfakcjonowany z poczucia, że znajdowali oboje w tamtej chwili coś dla siebie. Bańka mydlana, w której trzymał swoje obawy, prysła, gdy tylko Trevor zaczął komunikować, że potrzebuje się wycofać. Słyszał słowa, które wypowiadał, ale w pierwszej chwili jego zachowanie było zupełnie przeciwne. Całował go wciąż równie namiętnie, dopiero za którymś przesuwając się by go objąć w sposób, w którym Ben czuł się dziwnie osaczony. To nie było najgorsze. Miał wrażenie, że Trevor wpadł w swego rodzaju atak paniki, gdy tak intensywnie próbował się zatrzymać. Zupełnie, jakby to, że byli podnieceni sprawiało, że należy od tego uciekać. Benjamin starał się to zrozumieć, znaleźć logiczne wyjaśnienie. Będąc obejmowanym przez Trevora, zamiast odsunąć się by nabrać odrobiny komfortu, niechętnie zmusił się do analizy zachowania, które widział i słyszał. Wiedział, że to przez ich wcześniejszą rozmowę, podczas której wyznaczenie granic Trevor odebrał jako wymierzony w niego policzek. Sądził, że w słowach które wtedy do niego skierował, jasno określił, że jest w ich relacji miejsce na przyjemności. Widział jednak, że się mylił. Musiał coś źle powiedzieć, niejasno i przez to doprowadzić do sytuacji, w której intymne interakcje budzą w Trevorze lęk. Nie widział innego wyjaśnienia. Jego mięśnie lekko zesztywniały na myśl, że powinien ponownie podjąć ten temat. Nie chciał tego, pamiętał jak jeszcze niedawno to się skończyło. Czuł, że w klatce piersiowej na samą myśl robiło mu się ciężej, a coś wewnątrz psychiki wibrowało w ten nieprzyjemny, alarmujący sposób. Zamknął na chwilę oczy, na kilka oddechów, które sam nie wiedział czy były w normie czy nie. Dopiero słowa wyjaśnienia Trevora wybiły go z tego, sprawiły, że odsunął się o jakieś kilkanaście centymetrów by móc spojrzeć mu swobodnie w oczy. Nie wiedział co powiedzieć, a jednak zdobył się na słowa. - Usiądźmy. - to była pierwsza myśl, jaka przyszła mu do głowy. Zmiana położenia, kilka dodatkowych sekund na znalezienie w sobie myśli i słów, które najlepiej oddadzą ponownie jego myśli. Kanapa nie była daleko, znaleźli się więc na niej oboje dosyć szybko. - Chcę cię podniecać. - mówił pewnie, sięgając dłonią po jego żuchwę. Nie całował, ale przybliżył twarz i sylwetkę Trevora do siebie znacząco. - Jest wiele rzeczy, które chciałbym teraz z tobą robić. - wiedział, że go kusi, obniżył wręcz ton głosu by brzmiał bardziej zachęcająco, chciał tego. Potrzebował przełamać te przesadzoną reakcję, którą zbudował w nim nieświadomie. - Zadbam o to by wszystko było w porządku, dobrze? - dopiero teraz zdobył się na muśnięcie jego ust, pokazujące, jak opanowanym i jednocześnie stanowczym potrafił być. Spodziewał się, że Trevor z obawy może nie chcieć oddać się w jego ręce, ale nie przekonałby się czy oferta jest wystarczająco dobra, jeśli by jej nie złożył.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Zachowanie trzeźwego umysłu przychodziło mu z trudem wobec takich rozpraszaczy. Otumaniony bijącym od Benjamina ciepłem nie potrafił zebrać myśli. Łatwo byłoby zamknąć oczy i dać się porwać chwili, pozwalając dłoniom eksplorować wszystkie zakamarki na jego ciele. Dzisiaj Benajmin rozbudził podniecenie swoimi słowami - dziwną akceptacją, której w tej części mroku się nie spodziewał - a nie tylko łapczywymi pocałunkami. Hamował się, wierząc, że dzięki temu nie dotrze do tych granic, których Benji nie chciał przekraczać. Przy okazji starał się sobie samemu oszczędzić potencjalnej goryczy gdyby za bardzo się rozpędził i miał zostać ponownie zatrzymany. Nie można było odmówić Benjaminowi subtelności jednak Trevor niektóre rzeczy brał prosto do serca, bez obowiązkowej analizy. Nie zawsze był stanie skoncentrować się na przemyśleniu komunikatu tylko reagował, czasami nieadekwatnie. Gorąca krew utrudniała zachowanie jasnego umysłu. Zatrzymywał się i nie rozumiał dlaczego Benjamin spiął mięśnie i znieruchomiał w uścisku. W głowie zamruczała myśl - Czy już przesadziłeś? Nie, nie wierzył w to. Odpowiadał z nawiązką na każdy jego gest. Pomysł przeniesienia się na kanapę i w nim wzbudził niepokój zważywszy, że ostatnim razem... Stop. Nabrał powietrza do płuc i skinął głową. Zanim jednak przeszli te całe półtora metra, wyciągnął znikąd różdżkę i machnął w kierunku mebla - ten rozłożył się tak, aby mieli dla siebie więcej miejsca. Przetarł dłonią swój kark i usiadł wygodnie, gotów z tego właśnie miejsca campera przeżywać dzień. Przeniósł pełen zachwytu wzrok na Benjamina zwłaszcza, gdy wypowiedział pełne zachęty słowa. Uśmiechnął się się na nie i posłusznie przysunął się do niego na kanapie, aż zetknęli się kolanami. Od jego propozycji zakręciło mu się w głowie. - Tak łatwo się przy tobie zapalam... - westchnął z jakąś taką lekkością, jakby naprawdę cieszył się, że nie jest w stanie przy nim długo utrzymać rąk przy sobie. Osiemnastoletni organizm nie był w stanie oszukać nikogo - pragnął Benjamina i tylko niego. Chciał dostroić się i dopasować do jego najdrobniejszych gestów. - Mmm... może nasze pomysły się pokrywają? - oddał pocałunek, pozwolił dłoniom wrócić do jego ciała, jedną na wysokości boku tułowia a drugą przytuloną wewnętrzną stroną do szyi. Oparł ich czoła o siebie i pozwolił sobie wziąć jeszcze parę oddechów. Musi postarać się aby myśleć jasno przez cały czas. Benjamin był taki opanowany choć jego oczy lśniły od pożądania. Jak on to robił? Jak mógł logicznie myśleć gdy tamte pocałunki były niemalże nieprzyzwoite? Zamknął na moment oczy, gdy dotarło do niego znaczenie słów "zadbam aby było wszystko w porządku". - Okej, spróbujmy. To... na czym skończyliśmy? - obiecał sobie, że nie będzie szaleć i zamiast na sobie to w pełni skupi się na nim, na jego przyjemności. O swoją się nie martwił, wiedział, że idealnie wplecie się między kolejne pieszczoty. Przylgnął do jego ust z bardziej wyczuwalną ochotą i ekscytacją. Do połowy wsunął palce pod jego kołnierzyk, aby musnąć ukrytą i gorącą skórę. Odbił z jego warg pocałunkami na linię szczęki, policzki, powędrował do skroni, czoła, do drugiej kości policzkowej. Dostrajał się pod jego oddech, zwracał uwagę kiedy staje się płytszy aby odnaleźć tę pieszczotę, która wybijała z rytmu wydychane przez niego powietrze. Nie było co się oszukiwać, że stres ścisnął go za gardło - nade wszystko chciał wymazać gorycz z poprzedniego kontaktu, który miał miejsce bodajże ponad tydzień temu, dokładnie w tym samym miejscu.
Gdy Trevor mówił o tym jak niewiele potrzeba by wzbudził w nim porządnie, Benjamin wiedział, że sam mógłby wypowiedzieć te słowa o sobie. To nie mogło się wydarzyć, bo na pewno sprawiłoby, że przeszliby dzisiaj przez każdą granice, ale czuł, że byłoby w tym dużo prawdy. Bliskość na pewno działała na niego inaczej niż na Collinsa, ale na pewno równie intensywnie w swoim spektrum. Powodowała, że pomimo tylu trudności chciał tutaj z nim być, pomagać mu zrozumieć każdy aspekt intymnego życia. Nie zamierzał go uczyć, a jedynie pokazywać nowe przestrzenie do eksploracji, którą będzie mógł wykonać na własnych zasadach. Stąd gdy widział iskierki w oczach Trevora i słyszał chęć do wrócenia do pocałunków, nie przedłużał, nie komentował. Dał się całować, dłońmi kierując jego sylwetkę na swoje nogi, tak by niewerbalnie pokazać mu, że chce by zajął miejsce na nim. Nie przejmował się tym, że w ten sposób będzie miał nieco mniej kontroli nad ruchami Trevora - w tym momencie nie chciał jej mieć. Chciał zobaczyć jakie tempo narzuci Collins, czy na pocałunkach się zatrzyma czy jednak zachęcony bliskością, będzie chciał robić kolejne kroki. Bycie obcałowywanym nie mogło trwać wiecznie, dlatego gdy naturalnie Trevor zmieniał miejsce pocałunków, na chwile odstępując ustami, Benjamin obrócił głową tak, by ich usta ponownie się spotkały. Złączyły się w intensywny, namiętny pocałunek, który zdawał się być naturalną kontynuacją tego na czym skończyli. Serce biło mu szybciej, jednak ruchy były precyzyjne, gdy dłoń przesunął na jego kark by nieco silniej zaznaczyć swoją obecność. Każdy pocałunek był pełen pasji i determinacji, jakby chciał wyrazić to, co niewypowiedziane.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Nastała cisza, przecięta pojedynczym grzmotem nadchodzącej ulewy. Dosyć szybko zapomniał o czym rozmawiali wszak wystarczyła ochocza zgoda aby podejść bliżej, pocałować bardziej, dotknąć czulej... Słyszał szelest ich ubrań kiedy pochylał się do niego, zachęcany naporem palców na karku. Usiadł okrakiem na jego kolanach skoro uznał, że będzie to wygodniejsze niż się położyć na rozłożonej kanapie. Dzięki temu mógł do niego przylgnąć, redukując tym samym zbędną przestrzeń między ich tułowiem - od mostka aż do pępka, co bardzo przypadło mu do gustu mimo warstwy oddzielających ich ubrań. Potrzebował tej bliskości i czuł w zachowaniu Benjamina, że i dla niego nie jest to obca potrzeba. Być może niełatwo przychodziło mu wybuchnąć emocjami lecz teraz, w sposobie jaki go całował zdradzał ile musiał wewnątrz siebie trzymać. Nie rozumiał dlaczego to robił więc odpowiadał na każdy pocałunek z nawiązką aby prowokować go do jeszcze większej wylewności. Buchał z niego przyjemny gorąc, którym chciał się ogrzewać w każdym calu. Od intensywności pocałunków dostawał zawrotów głowy na które rzecz jasna nie zamierzał ani narzekać ani tym bardziej zwracać uwagi. Upajał się tym. Nie podejrzewał, że Benjamin może trzymać w sobie tak dużo pasji, której teraz dawał ujścia. W chwilach gdy musieli chwilę pooddychać pozwalał dłoniom błądzić. Musnął wargami kącik jego ust i jednocześnie nieśpiesznie podwijał jego koszulkę, wsuwając pod materiał obie dłonie. Pogładził rozgrzaną i ukrytą tam skórę, sięgnął przez łopatki do barków, które to ścisnął palcami. Gdy nogi zaczęły mu drętwieć od tej niekoniecznie wygodnej dla niego pozycji, poprawił się na nim, siadając całkowicie na jego udach. Uśmiechał się półprzytomnie gdy zorientował się, że w tej pozycji, gdy tylko Benjamin się poruszy, poczuje przez ubranie znaczące wybrzuszenie ukryte za materiałem spodni Trevora. O dziwo, nie stracił jeszcze głowy. Odkrywając jak Benjamin potrafi całować znalazł w sobie pokłady energii, które chciał zużytkować na delektowanie się całą tą drogą do pogłębiającej się między nimi intymności. W końcu, a minęły chyba wieki, na oślep znalazł jego usta - a może to Benjamin ich szukał - i całował, głęboko, zmysłowo, spijając wilgoć jego języka i drżący oddech. Podciągnął jego koszulkę wyżej, sugerując, że chociaż połowiczne pozbycie się ubrań może zintensyfikować wrażenia. Krew szumiała głośno w uszach, zagłuszała przyspieszone oddechu i dźwięk odbijających się o dach campera kropel wody. Mimo popołudnia w aucie zrobiło się nieco ciemniej. Pozbywszy się w końcu z niego koszulki, mógł przywrzeć do jego szyi. Scenariusz był ten sam - szukał dogodnego miejsca by zostawić malinkę. Nie spieszył się, eksplorował, gładził odsłonięte plecy, badając na nich każdy napotkany cal. - Wszystko w porządku? - zapytał cicho, gdy całował zagłębienie za płatkiem jego ucha, na moment porzucając plan zostawienia malinki. Potrzebował dać mu znać, że nie ma jeszcze zaćmienia umysłu skoro potrafi wciąż cicho się odezwać. Głos miał schrypnięty lecz kryła się tam nuta zachwytu i rzecz jasna, nieśmiertelnego zniecierpliwienia na kolejny krok.
Namiętność między nimi narastała, stając się coraz bardziej żywa i nieokiełznana. Pocałunki, tak gorąco składane, sprawiły, że jeszcze intensywniej do siebie lgnęli, o ile to w ogóle możliwe. Czerpali z siebie garściami, poświęcając sobie każdy, nawet najmniejszy skrawek, uwagi. Ciężar Trevora, przyjemnie spoczął na jego nogach. Wiedział doskonale, że nie będą mogli trwać tak wiecznie, ale w tamtym momencie chciał czuć się przytłoczony nim. Oddychał jego zapachem, który zawracał mu w głowie. Jedną ręką podparł się za sobą, by utrzymać równowagę, której spodziewał się, że niedługo już nie będą potrzebować. Palcami drugiej dłoni błądził po nodze Trevora, tak pewnie znajdującej się na nim. Wiedział, że w tym momencie nie musieli się już przyciągać, bo odległość ich dzieląca oraz to jak Trevor na niego napierał, sprawiały, że z zamkniętymi oczami był w stanie znaleźć każdy centymetr jego ciała. Choć sytuacja między nimi była podobna jak tydzień wcześniej, miał wrażenie, że znacząco się różniła. Dostrzegł z jakim zaangażowaniem Trevor oddawał każdy pocałunek, jak szukał jego obecności, ale w tym pędzie było więcej zadbałych ruchów, skupienia i zaangażowania. Pozwolił zdjąć z siebie koszulkę, czując, że nie zakłóci to namiętności między nimi. Momentalnie Trevor skupił się na jego szyi, która przecież wcześniej nie była wcale mocniej zasłonięta. Jego twarz, nie przesłonięta nim miała chwilę by spostrzec ciemniejszą, bardziej intymną atmosferę i szum deszczu za oknem, tak dobrze mogący zagłuszyć ich głębsze oddechy. Trwało to sekundę, bo w tej samej chwili przeszedł go dreszcz, gdy ubrania pochylonego partnera otarły się o jego nagi tors. Nie spodziewał się spodziewanego, przez co drgnął lekko, a jego oddech znalazł ujście w cichym, przepełnionym podnieceniem, westchnięciu. Czuł dreszcz spowodowany palcami na swoich plecach, podróżującymi razem z sylwetką, wzdłuż niego. Trevor ponownie znalazł się obok jego ucha zachrypłym głosem szepcząc pytanie, które nie od razy dotarło do świadomości Benjamina. Zamaskował to, obracając głowę by tym razem mniej natarczywie pocałować jego usta. - Tak. - wiedział, że to on powinien pytać, ale nie działo się nic niepokojącego co skłoniłoby go do formułowania myśli. Nieoczekiwanym był stan, gdy Benjamin mógł sam przed sobą przyznać, że nie obawia się o to, że coś w tym momencie mogłoby pójść nie tak. Kolejnym pocałunkiem przypieczętował to, wkładając w niego trochę więcej czułości, znajdując w nim więcej symbolicznego sensu. Instynktownie chciał nie dać po sobie poznać, że jego myśli na moment zajęły się czymś innym niż budowaniem między nimi pożądania, dlatego sprawnym ruchem przesunął rękę z jego nogi na talię, by móc go pewniej złapać. Chciał go zaskoczyć, gdy po lekkim uniesieniu bioder z miejsca w którym siedział, obrócił swoją sylwetką o sto osiemdziesiąt stopni, kładąc dynamicznie w ten sposób Trevora na kanapie. Będąc nad nim, kolejny raz pocałował go w sposób nie ukrywający zaangażowania. Ponownie podparł się jedną ręką, dając w ten sposób im więcej przestrzeni na ruch, który mógł się między nimi wydarzyć. Zacisnął palce drugiej ręki na koszulce, którą jeszcze Trevor na sobie posiadał by unieść jego plecy w górę, a kolejnym ruchem zasugerować mu, że ta część odzieży była już na nim zbędna. Obserwował jak sprawnie Trevor przeciąga ją przez głowę, wyrównując tym samym ilość odzieży między nimi. Pochylił się, dać mu kolejny pocałunek, tym razem pełen zaufania do tego, że to nie odbierze im całkowicie rozumu.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Taka forma spędzania czasu była zgodna z jego wyobrażeniami, którym poddawał się czasami w środku nocy gdy nachodziła go myśl, że wolałby aby właśnie wtedy miejsce obok niego zajmował Ben. Zamajaczyła mu w głowie myśl aby zapytać go o obecność osiemnastego września. Potrzebował sprawdzić czy byłby w stanie zachować przy nim spokój, gdyby postarał się leżeć obok niego, trzymać za rękę i po prostu być. To jednak dywagacje na inny dzień. Myśli rozpraszały się na różne strony gdy rejestrował wędrówkę jego dłoni i narastającą w nim zachłanność. Liczył jego westchnienia, zapamiętywał kiedy je wywoływał. Nie dziwił się, że usłyszał je gdy tak na niego naparł biodrami, aby wiedział i czuł, choć starał się zachować przy tym strzępki rozumu. Czując mocniejszy uścisk, instynktownie spodziewał się większego ruchu więc objął go mocniej. Dobrze, że to zrobił bo jednak tak szybka zmiana pozycji z siedzącej na leżącą przez chwilę zbiła go z pantałyku. Rozluźnił mięśnie pleców w tym wygodnym oparciu. Czuł nierówność kanapy na skórze lecz nie było to obecnie warte uwagi. Nim jednak miał skorzystać z nowych możliwości w mig zrozumiał gest chłopaka. Podparł się łokciem, łapiąc jeszcze jeden gorliwy pocałunek i usilnie starając się zachować spokój - co mu nie wyszło - ściągnął koszulkę najpierw przez jeden rękaw, głowę a potem drugi. Cisnął ją gdzieś za siebie bo już kładł się z powrotem i oplatał go ramionami, ciesząc się, gdy ich nagie torsy przylgnęły do siebie. Przeszedł go silniejszy i trudniejszy do zignorowania dreszcz ekscytacji, który zwieńczył swój bieg w tym pocałunku. Podświadomie czuł się nim uspokajany choć już drżał i mimowolnie napierał przedramieniem na jego biodra by mógł poczuć jeszcze silniejszy dreszcz. Podświadomie szukał jeszcze silniejszych wrażeń wszak z każdą kolejną minutą napięcie rosło. Usilnie próbował hamować swoje zapędy bo korciło go aby objąć go też i nogami. Nie zrobił tego, a za potrzebą oddechu odsunął usta przed kolejnym pocałunkiem i próbował regulować swoją temperaturę ciała głębszym oddechem. Niewiele to dało więc zabrał ręce z jego bioder, jedną lokując na ramieniu a drugą luźno odkładając na kanapę. Korzystając, że ten półsiedział, podniósł się samym tułowiem by sięgnąć do jego obojczyka. Złożył kilka pocałunków w łagodnym zagłębieniu kości, a potem instynktownie, nim pomyślał odbił na prawo, po skosie, do sutka, zamykając go na moment w swoich ustach, gdzie też lekko podrażnił go zębami. Czując, że to wykracza już poza zwykłe pieszczoty, nie przedłużał jej bardziej niż potrzeba i wrócił do jego ust. Uśmiechał się przepraszająco choć z niedostateczną skruchą. Półprzytomnym - ale jeszcze względnie rozumnym - wzrokiem szukał na jego twarzy oznaki aprobaty lub też choćby odrobiny spięcia, co mogłoby mu podpowiedzieć czy już się rozpędził jak na standardy Benjamina czy mógłby jeszcze odrobinę przekroczyć granicę - niewiele, dla smaku, dla silniejszych dreszczy i zniecierpliwionych westchnień. Opadł z powrotem na kanapę, czując pod skórą miękki koc, który przez te jego wiercenie się zapewne niedługo zsunie się spod ich ciał. Uznawszy, że musi jakoś załagodzić swój śmiały czyn wplótł palce w jego włosy i naparł na potylicę aby ten przysunął się po jeden z łagodniejszych pocałunków.
Deszcz coraz intensywniej padał, gdy oni poznawali się w nowy sposób, pozwalając sobie na coraz więcej. Całował go łagodniej, w tym czasie obserwując jak coś się zmienia. Ręce, wcześniej tak ochoczo krążące po nagiej skórze, odstąpiły, a niedługo i jego usta. Obserwował te chwilę próby opanowania się przez niego, nie zamierzał go z niej rozpraszać. Benjamin nie wiedział czy w ten sposób Trevor uzyskał to co chciał, jednak po minutach ponownie czuł jego usta na sobie, tym razem na obojczyku. Deszcz podniecenia na chwilę zaćmił jego jasno myślący rozum. Nie byli za daleko, nie robili nic czego by nie pragnął, nie czuł jednak by tak bierna postawa wobec inicjatywy, którą wykazuje Collins była tym, na co chciał się godzić. Muśnięcie jego brodawki tylko podbiło uczucie, że powinien dać z siebie nieco więcej. Przepraszający uśmiech partnera podsumował lubieżnym uśmiechem i sugestywnym spojrzeniem, które nie sprawiało, że prościej mogłoby im być utrzymać wcześniej ustalone granice. Jeśli Trevor sądził, że przyciągnięcie Benjamina do siebie było gestem uspokajającym, to był w błędzie. Benjamin znalazł się na kanapie obok niego, ale zamiast odetchnąć, zaczął obcałowywać jego żuchwę i szyję wieloma drobnymi ruchami ust. Nie chciał przestawać, przez co w niedługim czasie znalazł się blisko obojczyka. Zatrzymał się na nic, przycisnął na moment swoje czoło do niego by wyhamować. Odetchnął głośniej, jednak dźwięk kropli uderzających o samochód, skutecznie wytłumił ten dźwięk. Po minucie spojrzał już nieco przytomniej na partnera. Lekko przesunął się znowu w górę by ich spojrzenia były na jednej wysokości. Patrzył na niego dłuższą chwilę, nie potrafiąc znaleźć słów, które opisywałyby jego stan. Uspokajał oddech, który wcześniej był bardziej przyśpieszony niż powinien. Miał wrażenie, że nie może tak pożądliwie patrzeć na niego dłużej, dlatego skierował spojrzenie na swoją dłoń, którą pogładził do po policzku. Chciał nabrać dystansu, który sprawiłby, że mogliby jeszcze chwilę spędzić ta wspólnie, zanim zdrowy rozsądek podpowie mu, że nie powinien bardziej prowokować siebie i jego. To jednak nie przychodziło mu prosto, przez co pocałował Trevora bardzo czule i nieśpiesznie w usta, szukając w tym romantycznej bliskości zamiast palącego pożądania. Dopiero to sprawiło, że ponownie znalazł głos w krtani, który choć brzmiał inaczej niż zawsze to wciąż był lepszy niż nic. - Przypomnisz mi czemu od tego nie zaczęliśmy? - zażartował dość ironicznie, bo choć chciałby powiedzieć coś inteligentnego, pięknego lub taktownego to umysł nie byłby się w stanie na tym skupić. Oparł się na łokciu obok niego, leżąc najbliżej jak mógł, czekając na jakąkolwiek reakcje z jego strony.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Nie przychodziło mu łatwo opanowanie skoro Benjamin odpowiadał tak sugestywnym spojrzeniem. Nie ułatwiał sytuacji, ba! Zachęcał po jeszcze więcej. Usta go mrowiły od dziesiątek pocałunków do jakich dzisiaj między nimi doszło. Oddech na tyle dostosował się do nich, że nie musiał tak często się odrywać od ciepłej, gładkiej skóry. Czując na sobie te spojrzenie przeszedł go znacznie gorętszy dreszcz, który sprawił, że mimowolnie zacisnął mocniej palce na jego barku. Tym drobnym gestem próbował mu uzmysłowić, że jak najbardziej na niego działa. Położył dłoń na jego włosach gdy zatrzymał się tak blisko obojczyka. W tym pogłaskaniu było coś zgadzającego się z nim. Wzrok miał identycznie półprzytomny jednak czaiła się tam chęć na więcej. Przez chwilę wytrzymywał jego spojrzenie lecz czuł, że dłużej nie da rady jeśli Benjamin planował tak łapczywie mu się przyglądać. Nie był przecież posągiem aby spokojnie wytrzymywać te nieme obietnice przyjemności. Wtłoczył do płuc nieco świeższego powietrza wpadającego przez uchylone okno. Zapach dziury ozonowej pomógł mu wrócić do rzeczywistości gdy wtem do jego uszu dotarł dźwięk kapiącego deszczu, który rokował dziś na solidną ulewę. Zakrył palcami jego rękę głaszczącą czule policzek. Zacisnął powieki i przedramieniem zakrył oczy, szukając innych myśli niż tych, którymi mógłby zaproponować przekroczenie granic. Oddychał głęboko i słysząc upojony głos Benjamina, zaśmiał się ochryple. Pytanie wydawało się od czapy. - Na brodę Merlina, jak ja mam być opanowany gdy tak na mnie patrzysz?- odsunął przedramię i przerzucił się na bok, przodem do chłopaka. Splótł ich nogi na wysokości łydek i kolan, rękę lekko zawiesił pod jego łokciem, opartą na żebrach. Napotkał jego wzrok. Cały czas od niego płonął i widać było w drgnieniu kącików ust czy spięciu w okolicach żuchwy, że minie trochę czasu zanim napięcie naturalnie opadnie. Bliskość jaką tu inicjują tylko wydłużała ten proces lecz najwyraźniej godził się z tym. - Nie pamiętam o czym rozmawialiśmy. - oznajmił, tłumacząc się ze swojego braku inicjatywy w kwestii prowadzenia dialogu. Przysunął głowę do jego ramienia, oparł tam czoło i zamknął oczy, podejmując kolejną próbę odnalezienia tematu rozmowy, który ułatwiłby mu odzyskanie trzeźwości umysłu i najlepiej aby osłabiło gorączkę. Podobała mu się ta bliskość. Przestawała go nękać samotność, węzeł w okolicach serca luzował się, gdy otrzymywał od Benjamina tak wyraźne zainteresowanie. - Przyjdziesz do mnie osiemnastego lub dwudziestego września? - zapytał, uznając, że ten temat mógłby mu pomóc się otrząsnąć. Sięgnął po poduszkę i podstawił ją sobie pod policzek, aby móc wygodniej spoglądać na jego twarz. Grzał się tym spojrzeniem i zapamiętywał odcień oczu. Nie czuł się w potrzebie wyjawiać dlaczego pominął dziewiętnastego września. - Osiemnastego będę zdekoncentrowany a dwudziestego ledwo żywy. Nie będę próbował cię uwodzić, nawet jeśli będziemy leżeć tak, jak teraz. - obiecywał, licząc, że w środę da radę opanować się na tyle, aby faktycznie skupić się na próbie wyciszenia a nie podrywania Benjamina. Kolejny wdech i ucieczka wzrokiem na jego policzek. Niech to szlag, zapomniał o malince! - Rzecz jasna, jeśli już to po twoich zajęciach. W piątek mam standardowo załatwione wolne od pani Finch. - dopowiadał, tłumacząc swoją nieobecność. Mierziła go zimna, gdzie będzie znikać już o siedemnastej aby wrócić dopiero o czwartej nad ranem. Nie lubił krótkich dni i tym bardziej długich nocy. Nie wiedział jak wyjaśnić swoją prośbę o jego obecność w tych dwóch wrażliwych dniach.