C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Jasne miejsce na plamie gęstego lasu przy Hogsmeade. Znajduje się stosunkowo głęboko i właściwie niewiele osób wie, że w ogóle tam jest. Okalają ją drzewa, a z jednej strony graniczy z jeziorem. Poza innymi gatunkami zwierząt, polanę licznie zamieszkują ogniki, które nocą rozświetlają ją swoim blaskiem.
Dla uczczenia zbliżających się świąt Bożego Narodzenia, dyrekcja Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie wraz z władzami miasteczka Hosmeade postanowili zorganizować łączący pokolenia bal dla uczniów, studentów, a także absolwentów Hogwartu. O zbliżającym się wydarzeniu było głośno już od dłuższego czasu, choć pozostawało ono okraszone tajemnicą. Wszystkich gości poproszono o pojawienie się przy głównej bramie Hogwartu. Czekają tam na Was pięknie zdobione, mieszczące cztery osoby sanie zaprzężone w gotowe do lotu aetonany. Kiedy tylko zajmujecie miejsca, pegazy ruszają, a po chwili wzbijają się w powietrze. Możecie obserwować piękny widok na Hogwart i zbliżające się, jaśniejące feerią świątecznych barw miasteczko, i najzwyczajniej w świecie cieszyć się zimową atmosferą. Tuż przy lesie w Hogsmeade pegazy zniżają się do lądowania i przelot zamienia się w kulig z prawdziwego zdarzenia.
Zasady
1. Na teren balu można się dostać jedynie biorąc udziału w kuligu, dlatego w pierwszej kolejności należy rzucić i odegrać kość na to wydarzenie. Po opublikowaniu posta warto jeszcze raz spojrzeć na post MG c: !!
2. Na bal bożonarodzeniowy mają wstęp uczniowie, studenci, nauczyciele oraz absolwenci Hogwartu. Postaci, które nie ukończyły Hogwartu, a chcą pojawić się na balu, muszą przyjść w towarzystwie przedstawiciela jednej z wyżej wymienionych grup. Nauczyciele w trakcie imprezy są w pracy, ale mogą kogoś zaprosić.
3. Zakładamy, że przed wejściem do sań sprawdzane są dane (nazwisko, wiek) i opłata (wspomniana w punkcie 4), dlatego dorośli, którzy nie są absolwentami Hogwartu i postaci poniżej V klasy bez osoby towarzyszącej nie mają możliwości pojawić się na terenie balu. Wymagany jest też elegancki ubiór.
4. Żeby wziąć udział w balu, należy opłacić wstęp. Dla dorosłych stawka wynosi 20 galeonów, dla uczniów i studentów 10 galeonów, a postaci przyjezdne oraz nauczyciele mogą wejść za darmo. Opłaty trzeba dokonać w tym temacie, a link do niej umieścić w pierwszym poście!
5. W tym evencie nie ma możliwości przerzucania kostek – zdarzenie losowe, które zostało wylosowane, musi zostać odegrane. Wyjątek stanowi wylosowanie wcześniej użytego już przez postać zdarzenia losowego.
6. Za rozegranie wszystkich wydarzeń towarzyszących (poza kącikiem z jemiołą) przysługuje 1 punkt do dowolnej umiejętności. Jemioła jest atrakcją dodatkową i w żaden sposób nie liczy się do punktacji.
7. Na bal można wejść do 15 stycznia, po tym terminie można jedynie kończyć swoje wątki.
8. Wszystkie przedmioty/punkty/galeony zostaną rozdane po zakończeniu eventu. Prosimy nie upominać się o nie wcześniej.
9. 1 post może zawierać maksymalnie 1 wydarzenie towarzyszące. Może też nie zawierać go wcale.
10.Na końcu lub na początku każdego posta naszej postaci powinien pojawić się prawidłowo wypełniony kod:
Kod:
<zg>Wydarzenie towarzyszące: </zg> Tu wpisz nazwę rozgrywanego wydarzenia <zg>Wylosowane kostki:</zg> [url=LINK]wynik kości[/url] <zg> Zdobycze: </zg> Tu należy wypisać wszystkie zdobyte do tej pory przedmioty/punkty/galeony <zg> Dodatkowy efekt: </zg> Tu wpisz dodatkowy wpływ kostek na zachowanie/wygląd Twojej postaci.
Stosowanie powyższego kodu w każdym poście jest OBOWIĄZKOWE.
1. Wsiadasz do sań i ledwo ruszają, a Tobie już udziela się świąteczno-imprezowy nastrój. Masz wyśmienity humor i czujesz ogromną ochotę na śpiewanie świątecznych hitów, co też zaraz robisz. Obyś miał dobry głos, w innym wypadku ktoś może chcieć Cię stąd wyrzucić.
2. Do sanek przyczepione jest całe multum dzwoneczków, które przy każdym ruchu wydają z siebie wysoki dźwięk. Nadają przejażdżce niekwestionowanego uroku i z początku nawet cieszą ucho, ale z czasem zaczynają Cię irytować. Głowa zaczyna boleć Cię już w połowie drogi, a kiedy sanie w końcu się zatrzymują, masz wrażenie, że zaraz pęknie.
3. Dlaczego nikt nie pomyślał o tym, by zabezpieczyć sanie przed zimnem?! A może to Ty jesteś dziś na nie wyjątkowo podatny? Tak czy inaczej, podczas lotu okropnie wieje wiatr i najzwyczajniej w świecie marzniesz. Kiedy przejażdżka dobiega końca, masz czerwoną twarz i uszy, i na domiar złego cały się trzęsiesz.
4. Wszystko byłoby w porządku gdyby nie to, że dostało Ci się tak niewygodne siedzenie. W pewnym momencie orientujesz się, że to nie z siedzeniem jest coś nie tak – po prostu coś znajduje się pod poduszką, na której siedzisz. Jeśli chcesz, możesz po to sięgnąć.
Rzuć kością jeszcze raz:
1, 2. Ktoś najwyraźniej zostawił tutaj płytę Dona Lockharto ze świątecznymi utworami sprzed pięciu lat. 3, 4. To szklana kula przedstawiająca Hogsmeade. Zawarta w niej magia sprawia, że śnieg nieustannie w niej wiruje, a kiedy nią potrząśniesz, rozbrzmiewa świąteczna melodia. 5, 6. To nic innego jak 10 galeonów, które najpewniej wypadły komuś z kieszeni. Znalezione nie kradzione, prawda?
5. Lot był wspaniały, bawisz się świetnie, a wspomnienie tej przejażdżki byłoby zapewne jednym z tych cieplejszych, które przychodzą do Ciebie zimową porą… gdyby nie jego zwieńczenie. Kiedy pegazy zniżają swój lot do lądowania, jedna z gałęzi niefortunnie uderza Cię w twarz, rozcinając Ci policzek/wargę (do wyboru). Lepiej znaleźć kogoś, kto pomoże Ci to zaleczyć.
6. Lądowanie okazało się być bardzo gwałtowne, ale nawet podczas niego udało Ci się utrzymać w saniach. Pokonał Cię dopiero ostry zakręt, który miał miejsce już na ziemi. Niefortunnie wypadasz z sań i na domiar złego wpadasz w sporą zaspę.
______________________
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Do balu przygotowywał się w rodzinnym domu, bo to właśnie tam miał na miejscu wszystkie eleganckie ubrania, no i, rzecz jasna, dwie niezastąpione siostry, które zawsze służyły mu radą. „Za blady”, „za ciemny blond”, „weź je jeszcze trochę wydłuż” – przygotowania na jakąkolwiek imprezę kiedy było się metamorfomagiem nigdy nie należały do najłatwiejszych. W końcu jednak mu się udało i pojawił się przed szkolną bramą, odziany w jedwabny, czerwony garnitur; przekroczył ją i ruszył ku zamkowi, by podejść pod Pokój Wspólny przyjezdnych i tam zaczekać na Pandorę. Do balu było jeszcze sporo czasu, ale widział, że pod bramą już szykowano wierzchowce. W istocie słyszał o tym, że na miejsce mieli dojechać saniami i nie potrafił ukryć ekscytacji przelotem nad Hogsmeade, nie tylko dlatego, że był tego ciekawy, ale przede wszystkim dlatego, że mógł pokazać to wszystko Pandzie. Swoją drogą, cieszył się, że przyjezdni mieli darmowy wstęp, bo opłata za wstęp byłaby pewnie kwestią sporną – jak każda płatność w ich krótkim związku. Kiedy dotarł do drzwi, z niecierpliwości nie potrafił ustać w miejscu, krążył więc w tę i we w tę korytarzem, czekając aż jego idealna partnerka w końcu do niego wyjdzie. Był szalenie ciekawy co na siebie założy – zaledwie wczoraj wręczył jej sukienkę, którą kupił dla niej w Nowym Jorku. Nie chciał naciskać by ją założyła, bo nie miał pewności, że jej się spodoba, ale chciał by miała możliwość wyboru, bo uważał, że bardzo do niej pasowała. No i, rzecz jasna, jej kolor zgrywał się niemalże idealnie z założonym przez niego dzisiaj, dość artystycznym garniturem. Swoją drogą, w ręku trzymał garść jemioły przewiązanej skromną, choć wymyślnie zawiązaną wstążką – kolejny z jego dziwnych bukietów, które miały wywołać uśmiech na jej twarzy. Zaczarował roślinkę w taki sposób, by na jej listkach nieustannie widniała delikatna warstwa szronu.
Do samego końca nie był pewien, czy Mona przyjmie jego zaproszenie na Bożonarodzeniowy Bal. Sowa przyleciała do niego spóźniona, na niewiele przed przygotowaniami do dzisiejszego wieczoru. Nastawił się już na samotną opiekę nad studentami Hogwartu, kiedy puchacz zastukał w okno. Nie miał czasu na zorganizowanie wspólnego przetransportowania się na miejsce, dlatego pozostało mu na to, że znajdą się w tłumie hogwartczyków i przyjezdnych. Czekał na nią przy saniach zakańczających kulig, umożliwiających im obserwację uczniów. Poprawiał właśnie kołnierz czarnego płaszcza, wykończonego złotymi akcentami, kiedy dostrzegł ją wśród uczennic. Nie było to ciężkie. Wyróżniała się spośród młodych dziewcząt. Jednak nie wiekiem, a klasą i wdziękiem. Nawet pomimo laski trzymanej w jednej z dłoni. Oderwał powoli przedramiona, którymi przez jakiś moment opierał się o boczną ściankę sań, obserwując zza nich swoich podopiecznych. Chłód i wilgoć osiadała na misternie przygotowanej fryzurze, tak samo, jak wiatr, wspólnymi siłami wyrywając kilka wolnych kosmyków z pod ułożenia włosów, które opadały mu na czoło. Zaczesał je, jak zawsze, pewnym ruchem dłoni do tyłu, zanim wyłonił się zza sań, nie odrywając spojrzenia od swojej towarzyszki. — Simona… — skłonił nieznacznie głowę w geście przywitania, przystając przy drzwiczkach ich pojazdu, aby wspomóc ją luźnym, niezobowiązującym ruchem w zajęciu miejsca na miękkich poduszkach na górze. Kiedy tam zasiadła, przysiadł na miejscu obok niej. Od razu zauważając pewien, występujący w związku z nim dyskomfort. Zmrużył nieznacznie oczy, ściągając brwi ku sobie i podniósł się dwa razy, szarpiąc płaszczem i poprawiając się na siedzisku, które konsekwentnie, dalej wydawało się niewygodne. W ten sposób, jak tylko kulig ruszył, Caine nęcony kobiecymi perfumami i dyskomfortem, wydawał się odrobinę rozproszony. W sposób zupełnie do siebie niepodobny. Nie mogąc poświęcić swojej towarzyszce należytej uwagi, kiedy coś wbijało mu się w pośladek, podjął zdecydowane kroki, żeby to zmienić. Kolejny raz wstrząsnął połami płaszcza, wyciągając go z pod siebie, kiedy spróbował zidentyfikować problem niewygodnej poduszki. Wsunął pod nią dłoń, odnajdując coś chłodnego w dotyku. Wyciągając wyraźnie, szklany, w fakturze przedmiot, nie zdążył się mu przyjrzeć, kiedy jego uwagę skupił najpierw alarmujący świst, a potem plask, z jakim sucha gałąź uderzyła jego partnerkę. Odchylił się intuicyjnie w tył, jednocześnie unikając przykrego zderzenia suchej witki z jego twarzą. Czego nie mógł powiedzieć o profesor Stone. Przeniósł wzrok na jej lico, na którym pozostał jasny ślad. Uniósł do niego dłoń, choć zawiesił ją nad jej skórą, kontrolnie odnajdując jej spojrzenie, szukając w nim zgody. — Mogę?
Bale i Liski rzadko idą w parze, takie życie. Główną atrakcją balów jako takich zazwyczaj były tańce, a opinie Mony o tańcu choć pozornie pozytywne zawsze doprawione były dużą szczyptą goryczy - doskonale wystukiwała rytm, w końcu była muzykiem, jednakże samo wirowanie w ramionach ukochanego miała dawno za sobą jak i lata świetności w wykonywaniu wszelkich reverse pivotów, demi plie czy piruetów przez ramię miała dawno za sobą. Trzeba wiedzieć, że w latach młodości była świetną tancerką bardzo ochoczo garnącą się do wszelkiego rodzaju ruchu, a szczególnie tego łączącego się w pary z muzyką. Stanęła pod drzwiami szkoły szukając czegoś w kieszeni płaszcza, a wyciągnąwszy z niej niewielkie metalowe pudełko jak na miętówki wyciągnęła ze środka dropsa mrucząc coś z niezadowoleniem pod nosem kiedy minęła ją banda roześmianych pierwszorocznych galopujących dziarsko w stronę drogi na polanę. Powoli naciągnęła na dłonie długie skórzane rękawice i wsparłszy się o jedyny kolorowy akcent ubrania - swoją wierną świąteczną laskę ruszyła za studentami w kierunku punktu spotkań. Doszedłszy na miejsce - co jej oczywiście zajęło chwilę - rzeczywiście nie trudno było ją odróżnić od reszty obecnych i już nawet nie szukajmy daleko podążając w kierunku klasy i elegancji tylko mówmy wprost: była kuternogą. Trudno nie zauważyć kuternogi. Uniosła dłoń zauważając nauczyciela historii z daleka, bo on to się zawsze wybitnie wyróżniał elegancją, witając się z nim już z daleka i kontrolnie obejrzała się za siebie by zobaczyć ile jeszcze szkolnych gagatków zdecyduje się na wycieczkę na bal. Pomogła kilku uczniom dostać się do sań, młodszym dzieciakom z pierwszego rocznika zapewniła zaklęciem grzanie w tyłek bo ewidentnie wystrojeni jak na bal nie przemyśleli sprawy i kwestii podróżowania nie dość, że w powietrzu to jeszcze w odsłoniętych saniach i dopiero wtedy, w końcu, dotarła do Caine'a. - Obowiązki. - uśmiechnęła się przepraszająco jednym kącikiem ust, choć bardziej żartobliwie bo już kto jak kto, ale słyszała, że Shercliffe od obowiązków się nie migał. Wsparła się mocno na drewnianej płozie, poprawiła wpięty w płaszcz bukiecik i wlazła do sań by się usadowić i jeszcze przez ramię po czesku ochrzanić jakiegoś gówniarza co to próbował koleżance natrzeć twarz śniegiem kiedy ta miała zrobiony piękny makijaż. Zaraz poczuła jak przewraca się jej żołądek gdy sanie oderwały się od ziemi więc i palce zacisnęły się mocniej na poręczy sań. Była tak zaaferowana tym, by nie puścić pawia, że nie zauważyła jak przy lądowaniu dosłownie znikąd pojawiła się gałąź i wyrżnęła w nią twarzą. - Nożkurw... - zdążyła stęknąć nim się opamiętała, zamiast jednak natychmiastowo zająć się swoimi drobnymi ranami wyjęła różdżkę i wycelowała nią przez plecy w gałąź posyłając reducio coby żaden uczeń nie doświadczył tej wątpliwej przyjemności. Gdy się odwróciła z zaskoczeniem zobaczyła dłoń Caine'a niemal przy swojej głowie. - Możesz co. - uśmiechnęła się- Powiedziałabym, że do wesela się zagoi, ale nie planuje już żadnego więc mi wszystko jedno. - nadstawiła się policzkiem w jego stronę, zastanawiając czy miał on jakieś talenta uzdrowicielskie czy może jedynie chciał już od progu głaskać ją po twarzy.
Caine jako rasowy mężczyzna nie dbał z aż taką troską o rozmrożone tyłki swoich podopiecznych. Tak naprawdę nawet nie przyszłoby mu do głowy zamartwiać się o ich strój. Dlatego z zainteresowaniem śledził czynności wykonywane przez Monę, zanim dotarła w końcu do ich powozu. Choć podał jej pomocną dłoń, nie skorzystała z niej. Zamiast cofnąć ją pod siebie, skoro już trzymał ją wyciągnietą przed siebie, chwycił się krawędzi sań, zaraz obok jej palców i podciągnął się w górę, skrzypiąc skórzaną rękawiczką o drewnianą poręcz. Chociaż musiał przecisnąć się pomiędzy kobietą, a tylną ścianką przed miejscem woźnicy, przemknął obok niej ledwie musnąwszy dolną część jej kreacji krawędzią swojego płaszcza. Wzbił za sobą lekki powiew wiatru, na chwilę przed tym, jak siadł. — Oczywiście — skwitował jedynie jej uwagę, nie będąc jeszcze pewnym czy traktować ją poważnie, czy jako żart, choć jej nieznaczny uśmiech był dla niego niejaką podpowiedzią. Dlatego sam też uniósł kąt ust w lekkim grymasie, okazując zrozumienie dla lżejszego tonu wypowiedzi od wejścia. Czy poczuła potrzebę rozładowania napięcia? Nawet jeszcze nie zdążył się dobrze odezwać. Dalej nie było mu dane tego zmienić, bo każde z nich skoncentrowało uwagę na czymś innym. On na swoim niewygodnym miejscu, ona na gwałtownych podrygach sań. Dłoń, z opóźnieniem zawieszona nad jej twarzą, choć powinien to zrobić wcześniej, ochraniając ją od nieszczęsnej gałęzi, jeszcze chwilę musiała pozostać w powietrzu, ponieważ Caine zerknął za ruchem jej różdżki, zauważając, że kobieta pozbyła się potencjalnego zagrożenia dla innych uczniów. Intuicyjnie sięgnął w tym momencie po własny drzewiec, wolną rękę pozostawiając na kieszeni na piersi, kiedy okazało się, że gałąź wbrew jego podejrzeniom nie spadła na inne sanie, a z trzaskiem zderzyła się z ziemią, ginąc w głębokim śniegu. Mimo to wyciągnął swoją własność z kieszeni, aby chwilę później unieść ją i przenieść do drugiej ręki, zawieszonej nad policzkiem kobiety. Zawiesił końcówkę różdżki nad jej skórą, wypowiadajac formułę zaklęcia schładającego. Frigus był jedyną znaną mu alternatywą dla zaklęć leczniczych, których znawcą nie był. — Się tym zająć… — zakończył, cofając różdżkę. Chwyciwszy jej spojrzenie własnym, zanim wycofał całkowicie przedramię i swoje ciało ze strefy zajmowanej przed nią, utrzymał wzrok na chwilę na jej tęczówkach, próbując z nich odczytać jakąkolwiek, prawdziwą emocję, poza tym płytkim, jak mu się zdawało, uśmiechem, nie sięgającym jej oczu. — Już? — podłapał jej słowa, wracając z szelestem do swojego siedziska. Poprawiajac szkarłatny szal na czarnym płaszczu, zerkał jednak na nią z dawkowanym zainteresowaniem, — więc jesteś zamężna? — intuicyjnie spuścił spojrzenie na jej dłoń, szukając na niej obrączki, której, jak mu się wcześniej zdawało, nie widział. Zastanawiające, że mogłoby mu to uciec. Rozpraszając swoją uwagę, spuszczając wzrok niżej, ostatecznie sięgnął dłonią do szklanego przedmiotu, porzuconego w ferworze intuicyjnych reakcji pomiędzy nimi. Chwycił kulę pomiędzy palce, unosząc ją wyżej, bliżej swoich oczu. Choć lubił eleganckie kreacje, gustowne meble i drogie przedmioty, tak sentymentalny akcent, zamknięty w jego rękach zdawał się nie uderzać w jego sentyment i wrażliwość, dlatego podsunął go kobiecie. — Zdaje mi się, że w Twoich rękach znajdzie większy pożytek — głośno oznajmił swoje podejrzenia, dodając z dżentelmeńską nutą — przechować dla Ciebie?
To nie był jej najlepszy dzień. Poród zbliżał się wielkimi krokami i po ostatnich niespodziewanych skurczach w domu Nate'a, bała się ryzykować i wychodzić z domu. Nie zamierzała odpuszczać balu bożonarodzeniowego. Zwłaszcza, że za moment miała utknąć z dzieckiem w czterech ścianach. No, przynajmniej na jakiś czas, bo szybko musiała wracać do pracy i na studia. Jeśli chodziło o wyjścia na imprezy, domyślała się, że czeka ją w związku z tym ogromne ograniczenie. Szkoda było nie pobawić się chociaż tym razem. Nawet jeśli tańczenie z tym brzuchem nie było już najprostszym zadaniem. Wcisnęła się w jedną ze swoich starych sukienek Nie było to proste, ale kiedy wybrała te czerwoną, mocno rozkloszowaną i odcinaną tuż pod biustem udało jej się nawet sprytnie zakryć brzuch. Wiadomo, wciąż trochę się odznaczał, ale znacznie mniej niż normalnie i raczej dopasowywał się do kroju kreacji. Mimo wszystko zachwycona nie była. Musiała ubrać buty na niewielkim podwyższeniu zamiast szpilek i mimo głębokiego dekoltu, wcale nie czuła się seksowna. Ciąża wykańczała ją psychicznie coraz bardziej i nawet teraz, kręcąc się z Ezrą po mieszkaniu i szykując do wyjścia, zatrzymała się przy lustrze trochę dłużej i przegryzła wargę, zastanawiając, czy wygląda chociaż w połowie tak dobrze, jakby chciała. - Dobrze, że niedługo mam termin - westchnęła, poprawiając czerwoną szminkę na ustach i dopracowując mocny makijaż. Lekko podkręcone włosy opadały na jej ramiona. W końcu wzięła do ręki płaszcz i kiedy Ezra też był gotowy, ruszyli na miejsce, które było podane na ogłoszeniu. Ze zdziwieniem zauważyła, że nie ma tu absolutnie nic, poza wątpliwej stabilności saniami. Nie była pewna, czy to rozsądne na nie wsiadać, ale w końcu machnęła na to ręką i weszła do z chłopakiem do środka. Na szczęście jej podróż minęła bez większych przeszkód, nawet znalazła niezbyt przydatną kulę śnieżną, która jednak miała swój urok. Schowała ją do torebki, chociaż nie wiedziała, czy wyrzucenie jej nie będzie wygodniejsze, niż noszenie przez cały wieczór. - Mam nadzieje, że sama sala robi trochę większe wrażenie niż ten dojazd... - pokręciła głową.
Nadstawiona prawie jak do całowania zerkała na niego kątem oka, kiedy potraktował jej policzek zaklęciem chłodzącym. Zmrużyła odruchowo jedno oko w odpowiedzi na lekkie szczypanie, jednak skinęła mu z wdzięcznością głową, bo przecież tak wypada. Zaraz jednak z kieszeni wydobyła swoje sekretne pudełeczko na miętówki i kolejna wylądowała w jej ustach. - Już? - zmarszczyła lekko brwi jakby nie wiedziała do czego się odnosił, zaraz jednak kontynuował swoją myśl, a ona wzrokiem podążyła za jego odruchowym zapewne spoglądaniem na dłonie. O ile nie umiał prześwietlać odzienia wzrokiem, nie mógłby dostrzec pod rękawiczką obrączki nawet gdyby tam byla. Gdyby umiał prześwietlić odzienie wzrokiem Mona prawdopodobnie miałaby co do niego zupełnie odmienne podejście i intencje niż obecnie. Zmarszczyła nos cmokając lekko, ukołysana przyjemnie przez sanie i pastylki przeciwbólowe- Raz prawie mi się udało. - zerknęła na niego- Narzeczony jednak wybrał ucieczkę ostateczną przed wszelkimi zobowiązaniami. - uniosła brwi. Nie znali się jeszcze na tyle, by był w stanie wyczuć jej ponure poczucie humoru - Zmarł. - powiedziała widząc, że na jego równie niewzruszonym co piękny profilu pojawia się cień zwątpienia. Podejrzewała, że szybko zwątpi, czy podjął dobrą decyzję zapraszając ją na ten bal, a poważny powód ku temu miał pojawić się tuż za chwilę gdy tylko wysiądą z sanek. Spojrzała na szklaną kulę a jej usta rozciągnął szeroki i bardzo promienny uśmiech, taki, po którym można momentalnie poznać,że jest szczery. - Nie lubisz sentymentalnych pierdół, co. - spojrzała na niego, biorąc na chwilę kulę w dłonie i obserwując piękny taniec wirujących w środku drobinek- Oczywiście, ustawię koło mojej kolekcji motyli. - skinęła głową oddając mu przedmiot, by tak jak zaoferował przechował w którejś z zapewne pojemnych kieszeni płaszcza, bo ona sama, jak widać było zresztą, nie praktykowała noszenia torebek. I tak miała wiecznie zajętą jedną rękę więc jeszcze pilnowanie torby pozbawiłoby ją możliwości klepania dzieci po głowach a nauczycieli po plecach. Nie wiadomo po co. Gdy sanie się zatrzymały wraz z Shercliffem wysiedli by zostać powitanymi przez skrzaty. Zdjęła płaszcz odsłaniając swoją jakże balową kreację stawiającą na wygodę i prostotę, bo od czasu wypadku nikt nie widział Mony w sukience i oddała wierzchnie odzienie w zamian otrzymując wybuchową niespodziankę. Odwróciła się, podparta o swoją świąteczną laskę, w stronę towarzysza z zamiarem zaproponowania mu lekkiego rekonesansu terenu zabawy, kiedy nauczyciel zajmujący się wspólnym tańcowaniem zaczął zaganiać ich wraz z innymi parami na parkiet. I na nic zdało się tłumaczenie, że nie, na nic wskazywanie swojej życiowej podpory, na nic podkreślanie, że to się nie uda. Kiedy wpadła w ramiona Shercliffe'a westchnęła ciężko słysząc pierwsze dźwięki muzyki. - Z góry proszę o wybaczenie. - spojrzała mu w twarz przewieszając laskę przez ramię- Tancerz ze mnie żaden, ale zdaje się, że bycie kaleką nie jest wystarczającą wymówką by uniknąć robienia z siebie pośmiewiska. - uśmiechnęła się unosząc brwi i z trudem to trudem ale odbębnili ten obowiązkowy fragment zabawy. Lisek zanotowała w pamięci, by na przyszłość załatwić sobie zwolnienie od lekarza, choć nie sądziła, że po ukończeniu szkoły jeszcze kiedyś będzie musiała musieć wykręcać się z aktywności fizycznych. Co więcej, do dziś była przekonana, że jej koślawość wystarczy za argument - człowiek uczy się całe życie. Taniec był przewlekłym koszmarem, co chwila wpadała na biednego Caine'a, który musiał praktycznie dźwigać ją przez lwią część czasu podtrzymując jej równowagę, a ona ripostowała to auto-ironicznymi komentarzami odnośnie swojego absolutnego nieprzygotowania, bo nie odrobiła zadanej pracy domowej z nauki tańca na jednej nodze.
Pandora J. Doux
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 161
C. szczególne : Piegi, wyraźne kości policzkowe, błędy językowe i silny akcent
Początkowo chciała uprzeć się na swoim i nie przyjąć sukni od Elijaha, bo wystarczyło, że trzymała ją w dłoniach, a już zaczynała panikować, że na pewno ją zniszczy. Czuła pod opuszkami gładkość i miękkość materiału, które całą swoją nieskazitelnością dawały jej do zrozumienia, że sama w życiu by jej nie kupiła, ale nie ze względu na wygląd, a na cenę. Umalowała się siedząc w swojej sukience, którą przywiozła z Czech, która wcześniej wydawała jej się odpowiednia, a teraz nie tylko drażniła szorstkością taniego materiału, który dodatkowo dusił jej skórę, zdecydowanie nie zachęcając do tańców, ale także zawstydzała drobnymi przebarwieniami, które nagle zaczęła dostrzegać. Westchnęła stojąc przed lustrem i postanowiła "tylko na chwilę" przymierzyć sukienkę od swojego chłopaka. Prawie nie czuła jej na sobie, zupełnie jakby otuliła ją delikatnie gładka warstwa wody, a nie solidny materiał. Zerknęła na swoje odkryte obojczyki i zawstydziła się, pod wpływem myśli, że Elijah będzie mógł je nie tylko tak swobodnie oglądać, ale też i dotykać, a może nawet złoży na nich ukradkiem krótki pocałunek. Położyła dłonie na talii i przejechała nimi gładko w dół, po szerokich biodrach i z zadowoleniem zauważyła, że nowa kreacja lepiej ukrywa dysproporcję istniejącą między szerokością w biodrach a drobnymi ramionami. Zawahała się jeszcze, jednak w jej głowie mimowolnie rozegrała się scenka, w której pokazuje się Elijahowi w prezencie od niego i uśmiechnęła się sama do siebie przez myśl o tym, że na pewno by go to ucieszyło. Postanowiła więc zrobić dziś wyjątek i przymknąć oko na swoje zasady, dzięki czemu zarówno ona poczuje się dziś nieco pewniej, jak i uszczęśliwi swoją decyzją Krukona. Czy to są te sławne kompromisy w związku? Zdecydowała jednak, że zakryje sukienkę płaszczem jeszcze przed wyjściem z pokoju, aby przetrzymać chłopaka w niepewności aż do czasu zdjęcia go już w Hogsmeade i dopiero wtedy jej stopa na płaskich baletkach mogła stanąć na korytarzu. Od razu uśmiechnęła się na widok ukochanego, ciepło patrząc mu w oczy, dopiero w kolejnym kroku, zbliżającym ją do niego, zdała sobie sprawę, pod jakim wrażeniem jego wyglądu jest i jakikolwiek sentyment do starej sukni zniknął. Zbyt zaabsorbowana jego wyglądem, dopiero po dłuższej chwili zauważyła trzymaną przez niego jemiołę, na której widok zaśmiała się cicho, pozwalając uśmiechowi rozkwitnąć w pełni. - Ja się z Tobą nie mam co umartwiać o rutynę - skomentowała miękkim od uczucia głosem i wtuliła się w niego na powitanie, przejmując bukiecik do swojej dłoni, po czym stanęła na palcach, by sięgnąć jego ust po nieśmiały pocałunek. Powoli przyzwyczajała się do tego, że miała do nich prawo, jednak zawsze ten "pierwszy", powitalny, wzbijał ze stresu cały tabun motyli z dna jej żołądka. Instynktownie odnaleźli swoje dłonie, splatając palce, aby w ten sposób, przy pełnej podekscytowania rozmowie, pokonać całą drogę do sań, na które Elijah pomógł jej wsiąść. Jeszcze zanim wyruszyli jej wzrok nie mógł skupić się w jednym miejscu, zamiast tego wędrując to od oszronionych owoców jemioły, to do perfekcyjnych rysów twarzy jej partnera. Tuż po starcie jej oczy zaiskrzyły się z podekscytowania, początkowo gorączkowo próbując ogarnąć cały ten zapierający dech w piersiach widok, aby w końcu pomknąć ku tęczówkom chłopaka, chcąc bez słów oddać wszystkie pozytywne emocje, które teraz w niej aż wrzały. Przysunęła się bliżej blondyna i pozwoliła objąć się ramieniem, chcąc poczuć jego bliskość i w takich warunkach nacieszyć się tą chwilą, jednak z czasem uświadomiła sobie, że jeden aspekt tej podróży zupełnie jej nie odpowiada. Starała się skupić na słowach Elijaha, aby nie zwracać uwagi na nieustanne dzwonienie ozdób na saniach, jednak miała wrażenie, że po każdej sekundzie ten dźwięk się nasila i wchodzi prosto do jej czaszki. Skryła twarz, wtulając się w niego, jakby sam jego zapach i ciepło miały przegnać narastający ból. Po chwili jednak uniosła zaszklony od rytmicznego pulsowania wzrok, nie chcąc kryć przed Krukonem swojego problemu, aby przypadkiem nie znadinterpretował jej zachowania. - Ejże, myślisz, że ja tam dostanę coś na bolączkę głowy? - spytała go z naiwną wiarą, że zna odpowiedź na wszystkie jej problemy, a nawet jeśli by czegoś nie wiedział, to z pewnością dołożyłby wszystkich starań, aby odnaleźć jakiekolwiek rozwiązanie.
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Był szalenie ciekawy czy założy sukienkę od niego – kiedy jej ją wręczał, nie wydawała się być zachwycona tym pomysłem i podejrzewał, że w grę jak zwykle wchodziła kwestia dumy. Rozumiał to i szanował, ale jak miałby się przed tym powstrzymać, skoro ilekroć na nią patrzył, miał ochotę obdarować ją wszystkim, czego tylko by sobie zażyczyła? Zasługiwała na tak wiele i pieniądze nie grały tutaj roli. Wcale nie wybierał dla niej drogich prezentów, a po prostu te rzeczy, które wydawały mu się wyjątkowe; nie chciał jej kupić, gdyby tak było, zasypywałby ją różami, nie pietruszką, jemiołą i zeschłymi liśćmi. Był pod względem podarunków dość staroświecki i zwyczajnie uważał, że kobiecie, która znaczy dla niego tak wiele należy się nawet gwiazdka z nieba. Skrycie liczył, że Pandora w końcu przyzwyczai się do podarunków, bo obdarowywanie jej sprawiało mu więcej przyjemności niż zapewne się spodziewała. W każdym razie kiedy w końcu wyszła na korytarz, wcale nie zaspokoiła jego ciekawości. Przyjrzał jej się od stóp do głów, chcąc wychwycić jakiś fragment materiału, który kolorem zdradziłby którą kreację dziś wybrała, a kiedy mu się to nie udało, roześmiał się cicho, prawie że bezgłośnie. – Czyli Ci się podoba? – zapytał, pochylając się zaraz, by mogła sięgnąć jego ust i powstrzymał się przed przytrzymaniem jej w dłuższym pocałunku. Nie chciał niepotrzebnie jej zawstydzać, skradnie jej jeszcze całą setkę pocałunków w trakcie balu – Dobrze, że nie potrzebna mi jemioła żebyś chciała mnie całować – dodał jeszcze żartobliwie, po czym poprowadził ją korytarzami zamku i wyprowadził w końcu na bajecznie ośnieżone błonia. Dotarli do bramy idealnie na czas, sanie były bowiem gotowe do drogi. Zajął miejsce, wcześniej wpuszczając przed sobą Pandorę i otoczył ją ramieniem, układając rękę na oparciu. – Tylko trzymaj się mocno żebyś nie wypadła – pouczył ją ciepłym tonem i uśmiechnął się kiedy pegazy wystartowały i wzbiły się w powietrze. Przelot był iście magiczny, pod dosłownie każdym względem; zachwycały go widoki, przyjemny chłód, który przecież tak bardzo lubił, dźwięk dzwonków i to przyjemne zniecierpliwienie wynikające z oczekiwania na ujrzenie owianego tajemnicą miejsca imprezy. Pogładził Pandorę po ramieniu, kiedy ta się w niego wtuliła i ze zdziwieniem uniósł brew, kiedy zapytała go o lekarstwo. – Boli Cię głowa? – zapytał z troską, pogładził ją po policzku i ucałował w skroń, tak jakby miał jej tym pomóc – Nie możemy na to pozwolić, przecież bal nawet się... – urwał, bo saniami szarpnęło dość mocno kiedy wylądowali na śniegu. Pegazy jednak mknęły dalej, brnąc w gęstwinę lasu, więc powrócił do przerwanego zdania – nie zaczął się nawet. Poczekaj, profesor Blanc uczyła nas zaklęcia... mogę? – i nie czekając do końca na jej odpowiedź, sięgnął do płaszcza, gdyż w wewnętrznej kieszeni trzymał różdżkę. Ta jednak zaczepiła się o podszewkę i nie chciała wyjść; to właśnie w tym momencie przestał uważać na to co dzieje się wokół. Nie widział jak ostry zakręt ich czekał, nie przytrzymał się niczego – choć przecież sam ją upominał – i w efekcie wypadł z sań, niefortunnie wpadając w sam środek zaspy. Kiedy zebrał się na nogi, wypluł śnieg, który wleciał mu do ust i naprędce otrzepał płaszcz i garnitur, ale jego strój i tak zdążył nieco namoknąć. Poza tym zniszczyła mu się starannie ułożona przez Elaine fryzura... no i obił sobie ramię, a przecież tyle co zniknął z niego nabyty na meczu siniak. W pierwszym momencie stanął osłupiały, w drugim – parsknął śmiechem. – Pandora, czekajcie! – zawołał między kolejnymi salwami śmiechu, bojąc się, że naprawdę bez niego odjadą. Sanie jednak zatrzymały się kawałek dalej, czekając aż je dogoni i ponownie do nich wsiądzie, a potem przejechali jeszcze kawałek, gdyż okazało się, że byli już blisko... polany. – O rany, tego się nie spodziewałem – przyznał cicho, nie wiadomo czy bardziej do Pandory, czy do samego siebie Wysiadł z sań, otrzepując się raz jeszcze i pomógł z nich wyjść Czeszce, a potem spojrzał z zaskoczeniem na skrzata – Mam oddać płaszcz? – powtórzył ze zmieszaniem, ale, cóż, postanowił zaufać magii. Wyciągnął w końcu tę nieszczęsną różdżkę, oddał płaszcz, wsunął niespodziankę do kieszeni garnituru, zostawiając ją sobie na potem i przyjął kubek z napitkiem kiedy skrzat wyjaśnił mu, że to go rozgrzeje. – Twoje zdro... och – chciał stuknąć się z nią kubkami, ale wtedy dostrzegł, że nie ma już na sobie płaszcza, a pod nim kryje się czerwona sukienka, którą sam jej sprezentował. I, na Merlina, wyglądała na niej sto razy piękniej niż mógł sobie to wyobrazić. Skóra głowy zamrowiła go nieznacznie, sygnalizując mu, że kolor jego włosów na moment przeszedł w delikatny, ledwo widoczny róż, ale zamiast doprowadzać się do porządku, nachylił się ku niej i pocałował ją znacznie mniej nieśmiało, niż miało to miejsce na korytarzu i nie pozwalając jej tak prędko od siebie uciec. Uczepił się jej warg tak, jakby głupia sukienka odebrała mu resztki rozumu i może w istocie tak właśnie było, bo puścił ją wolno dopiero po dłuższej chwili, kiedy nasycił się jej smakiem do zadowalającego stopnia. – Boli Cię jeszcze? – zapytał dość niespodziewanie, stopniowo schodząc na ziemię, choć na jego twarzy wciąż widniał rozmarzony uśmiech. Wciąż nachylał się ku niej i chyba nie był tego nawet świadomy – głowa – sprostował, a potem w końcu odsunął się o pół kroku i uniósł do ust grzany miód. Nie wyraził swojego zachwytu nad jej wyglądem nawet jednym słowem, ale sposób w jaki na nią patrzył – w jaki nie potrafił przestać na nią patrzeć – wyrażał więcej, niż potrafiłby tego dokonać za pomocą wyrazów.
Nadeszła zima i coraz bliżej było do świąt, które były już tuż tuż. Prezenty pokupowane teksty świątecznych piosenek poprzypominane, a wszelkie wyjazdy na ferie zaplanowane. Yuuko przez dłuższy czas zastanawiała się nad tym czy wrócić do rodzinnego domu. Nawet jeśli w Japonii święta Bożego Narodzenia miały w ogóle inny charakter niż w Europie. Ostatnimi czasy naprawdę zazdrościła uczniom, którzy ekscytowali się perspektywą spędzenia czasu z bliskimi i tradycyjnego świętowania. A skoro już o tym mowa, Yuuko postanowiła, że weźmie udział w balu świątecznym, na który niczym prawdziwa silna i niezależna kobieta udała się bez oficjalnej osoby towarzyszącej (najpierw musiałaby mieć kogoś takiego, a z tym tak łatwo nie jest). Specjalnie na tą okazję musiała znaleźć odpowiednią suknię, która wpasowałaby się idealnie w styl balu świątecznego. Całe szczęście nie sprawiło jej to zbytniego problemu. Tym bardziej, że dopiero od tego roku była w Hogwarcie i nikt nie musiał wiedzieć o tym, że wybraną kreację miała już rok temu na przyjęciu zimowym w Mahoutokoro. Nikogo tam nie było, nikt nie wiedział, a suknię uwielbiała mimo że w poprzedniej szkole nie było wskazane, by pokazywać się więcej niż raz w konkretnym eventowym outficie. Gdy tylko odpowiednio się wyszykowała do wyjścia, ruszyła ku szkolnej bramie, gdzie miał już na zainteresowanych czekać transport na miejsce imprezy. I faktycznie tak było. Sanie stały, oczekując swoich pasażerów i wystarczyło jedynie zająć w nich miejsce. Zupełnie jakby wylądowała w Narnii, ale brakowało gdzieś czarownicy. Chociaż... biorąc pod uwagę, że była częścią magicznego świata to czarownic było tutaj dosyć sporo. W sumie sama była jedną. I była ubrana na biało. Biała Czarownica jak nic. Tylko, że ona za nic nie skrzywdziłaby Aslana... Wracając jednak do tematu, Japonka zajęła miejsce w saniach, które po chwili ruszyły ciągnięte przez piękne pegazy. Lot... cóż... jak to lot nie należał do zbyt przyjemnych w jej odczuciu. Nie przepadała za podobną formą transportu mimo iż zapewniała ona wspaniały widok. Lot był nierówny, nieco trzęsło, ale raczej nie było tragicznie. Dopóki nie nastąpiło lądowanie. Sanie uderzyły gwałtownie o ziemię, a Kanoe chwyciła się kurczowo oparcia, bo nie musiała być wróżbiarką, żeby wiedzieć, że to wszystko może się kiepsko skończyć. Niestety pomimo wszczepienia się w pojazd nie uniknęła przykrego losu. Po wylądowaniu pegazy wykonały nagły skręt, by zapewne ustawić się odpowiednio na lądowisku. Owa nawrotka sprawiła, że dziewczyna najzwyczajniej w świecie wypadła z sań. Całe szczęście uniknęła upadku na twarde podłoże. Zamiast tego wylądowała w dosyć miękkiej zaspie przy okazji niszcząc układaną skrupulatnie fryzurę. Śnieg z kolei przylgnął do jej stroju, część stopniała w kontakcie z jej ciałem i przemoczyła sukienkę. A miało być tak pięknie...
Wydarzenie towarzyszące: Kulig Wylosowane kostki:6 Zdobycze: - Dodatkowy efekt: Wylądowała w zaspie ptaszyna Opłata za wstęp
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Nie poruszyłby kwestii jej narzeczeństwa, gdyby z początku znał jej zakończenie. Tonem nie zdradziła, że mogłaby to być dla niej niekomfortowa dyskusja, kiedy jednak zakończyła kwestię dość… pamiętliwie, Caine utrzymał na niej dłużej spojrzenie, zaledwie przez krótkie ułamki sekund żałując podjętego tematu. Skoro jednak ona nie okazywała w związku z nim szczególnej niezręczności, Shercliffe szybko podłapał jej ton. Rozsiadając się wygodniej na siedzisku, jedną nogę zakładając na kolano, a ręką podpierając się na podłokietniku sań, przechylił głowę w jej stronę, ze stonowaniem zauważając: — Znam lepsze sposoby na ucieczkę przed ołtarzem. A chwilę potem wczesał dłoń w pasma włosów na karku, napotykając je znacznie wyżej niż się spodziewał, na czym się łapał już od wielu lat, z jakiegoś powodu dalej szukając tych samych kosmyków, które sięgały mu niegdyś do łopatek. Mimochodem wspomniał we własnej pamięci niedawno podpisane papiery rozwodowe, na co jego burzowo niebieskie oczy pociemniały jeszcze bardziej, aż do szarości, pomimo ogólnie ogarniającej ich bieli. Zwrócił twarz w jej stronę, tylko po to, żeby zawiesić wzrok na jej twarzy, kiedy z zainteresowaniem sama przyglądała się szklanej kuli. To samo zaangażowanie jakim potraktowała prószące w kulistym kształcie płatki śniegu, on miał wypisane na twarzy, kiedy patrzył na nią. Cofając rękę z karku, w końcu odbierając od niej przedmiot, bez urzeczenia jego magiczną aurą, schował go zdecydowanym ruchem do kieszeni płaszcza. — Nie każdy z nas rodzi się z zamiłowaniem i wrażliwością do sztuki, Mona. Opuszczając sanie, podparł się o nie jedną rękę, schodząc z nich jednym, zamaszystym krokiem, który musiał wesprzeć siłą ramienia. Pomimo braku zamiłowania do sportu, starczyło mu sprawności na tyle, żeby ruch wydał się pewny i zgrabny. Choć zwieńczył go krzywym spojrzeniem na czarne, skórzane buty, zanużone w czapie śniegu. Zaciągnął się głęboko powietrzem, jeszcze chwilę pozostając w śnieżnej zaspie, w razie gdyby jakimś cudem jego towarzyszka tym razem postanowiła skorzystać z jego pomocy przy zejściu z sań. Co się oczywiście nie stało. — Ciekawa kreacja — chciał użyć innych słów, kiedy skrzaty odebrały od nich płaszcze, w zamian obdarowując ich drobnymi upominkami. Kiedy jednak otaksował kobietę luźnym spojrzeniem, musiał w pamięci przyznać, że takie ciało, z pewnością, przeznaczone było do znacznie odważniejszych wieczorowych strojów. Odpowiednich dla jej kobiecych kształtów. Niemniej, mógł być wdzięczny losowi, bo w tym komplecie, nie mógł się powstydzić jej osoby. W każdym innym, prawdopodobnie przyćmiłaby jego dobry strój. Pomimo tak misternych przygotowań. Mimo starań, piękne kobiety powalały przy niewielkim zaangażowaniu, nawet najlepiej wystrojonego faceta. Poprawiając pieczołowicie szal na marynarce, nie zdążył tego dopracować, kiedy wypchano ich we dwoje na parkiet. Posłał Monie wymowne spojrzenie, które zapewnie byłoby skruszonym i współczującym, gdyby umiał okazać podobne emocje. Tymczasem… był to po prostu intensywnie-hipnotyzujący wzrok. — Nie przepraszaj mnie. Kiedy indziej będę miał okazję zbadać Twoją talię? Ułożył rękę w jej pasie, przytrzymując ją pewnie, skoro wyraźnie dała mu wcześniej sygnał, że ten taniec byłby dla niej udręką. Chciał jej go ułatwić, jak najbardziej możliwie go usprawnić, ale może powinien w szkole i po jej skończeniu przyłożyć jednak większych starań do sprawnosci fizycznych. Jego siła i uścisk ramion w jej pasie nie uchroniła ich przed deptaniem sobie po stopach. Jedyne co wychodziło im bez zarzutu to podnoszenia. Wszystko inne co mogli popsuć, psuli, bardzo konsekwentnie. — Przynajmniej nie można nam odmówić, że zwracamy na siebie uwagę — zagadnął i jak tylko nauczyciel, który wymusił na nich oficjalne otwarcie balu, zniknął z ich zasięgu wzroku, ochrzaniać kilku uczniów za brak ich gracji, Caine chwycił kobietę pewniej w ramionach i czmychnął w bok, za filar, z drzewa, o które oparł przedramiona po obu stronach jej ciała. Znacznie bardziej preferując obserwację zmagań innych w tym tańcu, niż być częścią tej maskarady. — Po tym pewnie nie dasz mi się już zaprosić do tańca? — prychnął, choć prawdą było, że w jakimś wolnym tańcu, bez zbędnych, długo szlifowanych figur tanecznych, mogli wypaść całkiem nieźle… nie?
Wydarzenie towarzyszące: - Wylosowane kostki:5 ale to dopiero do samego kuligu, po prostu już wylosowałam <3 Zdobycze: - Dodatkowy efekt: Rozcięła sobie policzek 3 Opłata za bal ^^
Już od samego początku dnia chodziła jak na szpilkach, bardziej energiczna niż zwykle – w końcu miał się odbyć bal! A Elizaveta bale naprawdę kochała. Można sobie pomyśleć, że to dość nietypowe dla osoby nieśmiałej i dość zamkniętej w sobie, w końcu taka mała albinoska była, mimo to te zdobne przyjęcia napawały jej serce odwagą. No, co prawda nie na tyle, by zmienić ją w duszę towarzystwa, czy magnes na ludzi, ale faktem było, że po prostu dobrze czuła się na tych wystawnych wydarzeniach. Od małego była uczona odpowiedniej etykiety i, w przeciwieństwie do wielu sytuacji z życia codziennego, wiedziała, jak powinna się w takich okolicznościach zachować. Przynajmniej jak na takim klasycznym balu powinna się zachowywać, w końcu też nie mogła być pewna, jak ten zostanie urządzony i poprowadzony, mogła jedynie liczyć na najlepsze. Chociaż tak długo, jak miała z kim tańczyć – było dobrze. Jej partner, westchnęła i pokręciła z głową uśmiechem na tę myśl, był dość problematyczny. Jak bardzo nie uwielbiała @Akaiah Sæite, chłopak był jeszcze bardziej nieśmiały i zagubiony w towarzystwie od niej. Dlatego tym bardziej czuła potrzebę bycia dzielniejszą, niż normalnie. Skoro Aki bał się bardziej od niej, ona musiała przejąć rolę tej pewnej siebie, więc właśnie stała przed lustrem, kiwając głową na swoje odbicie i próbując tym samym dodać sobie morali. - Będzie dobrze – powiedziała sama do siebie, upinając kolejny z zakręconych na wałki loczków, w idealnie wymierzony i rozplanowany wiktoriański kok. – Musi być dobrze – znów się uśmiechnęła, próbując zapomnieć, ile tam miało być ludzi. Kiedy tylko jej włosy były gotowe, przyszedł czas na sukienkę, a raczej suknię balową. Specjalnie na jej zrobienie kupiła osobne, najwyższej jakości materiały. Piękna, krwistoczerwona satyna wyszywana była w drobne, złote wzorki, a spódnica tej kreacji zaprasowana i wsparta delikatnymi, niewidocznymi szwami tak, by układały się w piękne, owalne plisy. Brzegi jednej z jej warstw dodatkowo obszyła białym futerkiem. Góra sukni była obcisła, z tej samej satyny, dekolt wycięty w serek ozdobiła kwiatową broszką, rękawy, lekko bufiaste także zakończone były futerkiem, a spod nich wychodziły rękawice, nie odsłaniając ani skrawka skóry. Na nią dziewczyna narzuciła bolerko, z tego samego materiału, także wykończone futerkiem i ozdobione złotymi wyszyciami. Była bardzo elegancka, ale jednocześnie nie przesadnie strojna i w klimatach iście świątecznych. Włożyła jeszcze tylko pasujące, czerwone trzewiczki na niewielkim obcasie i była gotowa do wyjścia… No, raczej wyjścia po Akiego. Chłopak już i tak naprawdę dużo robił dla niej, wychodząc ze swojej strefy komfortu i zgadzając się, by pójść z nią na bal, dziewczyna mogła więc podejść do niego do pokoju, żeby oszczędzić mu stresów z wychodzeniem na kulig w samotności. Zresztą, towarzystwo już od pierwszych chwil jej samej mogło dodać otuchy. Tam będzie dużo ludzi, bardzo dużo ludzi. Musisz być dzielna, dla Akiego! Upomniała się i, mniej więcej psychicznie gotowa, ruszyła pod dormitorium krukonów. "Hej Aki! Jesteś gotowy? :3" napisała szybko na wizzengerze i oparła się o ścianę, czekając na chłopaka.
Ostatnio zmieniony przez Elizaveta Konstantinova dnia Wto 24 Gru 2019 - 0:10, w całości zmieniany 1 raz
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Wydarzenie towarzyszące: Kulig Wylosowane kostki:2 Zdobycze: Brak Dodatkowy efekt: Ból głowy. Inne: Opłata nie dotyczy, ale zapłaciłem za Élé - tu
....Poważnie zastanawiał się, czy gdyby nie fakt, iż musiał pojawić się na tym balu jako nauczyciel i opiekun Ravenclawu, to czy w ogóle by się na niego wybrał. Co prawda forma klasycznej potańcówki rodem z trochę odległych czasów była dla niego zdecydowanie ciekawszą formą rozrywki niż chociażby szaleństwo w rozszalałym tłumie na Czarodziejskich Polach, ale nie zmieniało to jednak przypadłości jego osoby, że do rozrywkowych ludzi raczej nie należał. A jednak - stał właśnie na głównej ulicy Doliny Godryka, czekając na swoją partnerkę, która zaledwie kilka dni temu na owy bal zaprosił i był już tak zagubiony w swoich poczynaniach, że musiał się zastanowić czy owa decyzja była świadoma, czy całkowicie spontaniczna. Niemniej jednak raczej jej nie żałował, choć gdzieś wewnątrz czuł naprawdę olbrzymie zaniepokojenie i sam nie wiedział, czy była to kwestia tylko i wyłącznie jej osoby, czy tego jak na fakt ich dwójki, razem zareagują inni. Zwykle miał zwyczajnie wyłożone na to co myślą inni i miał szczerą nadzieję, że dzisiaj będzie inaczej, a jednak jakoś nie mógł odeprzeć dzisiaj od siebie tej myśli, że dzieli ich więcej niż dziesięć lat różnicy.
....I stał tak. Pośrodku tej cholernej ulicy, bo jakoś nie miał ochoty, aby pojawiać się pod domem Swansea jak gdyby nigdy nic i pytać ojca Éléonore – bagatela zapewne tylko z dziesięć lat starszego od niego – o jej obecność w domu, nie mówiąc już o innych pogawędkach, wymianie spojrzeń i uścisków dloni. Zwyczajnie sobie tego nie wyobrażał. Niczym czarna plama na jasnym śniegu, stał w czarnym, idealnie skrojonym garniturze, który sprawiał, że wydawał się być jeszcze wyższym. Wyczekiwał przybycia Éléonore, rozglądając się przy tym po okolicznych uliczkach i domkach, z braku laku zastanawiając się nad różnymi, raczej mniej istotnymi rzeczami. Może byłoby łatwiej, gdyby nie przybył tu kilkanaście minut przed czasem, ale nie mógł nic poradzić na to, że jak skończony kretyn przygotowywał się do balu dużo wcześniej niż było trzeba, a siedzenie gotowym w domu było jeszcze większym bezsensem niż marznięcie tutaj. Zresztą, nie było mu zimno, bo raz, że nie należał do zmarzluchów, a dwa, jego szary płaszcz skutecznie pomagał uniknąć mu co mocniejszych podmuchów wiatru.
....Słysząc kroki ewidentnie zbliżające się w jego stronę, ostrożnie tam zerknął dla upewnienia się, że faktycznie zmierza ku niemu blond Atencjuszka z Felixa i w istocie intuicja go nie zmyliła. Z drugiej strony kto miałby do niego podejść o tej porze jak nie ona? Odwrócił się w jej kierunku i uśmiechnął się lekko widząc sunącą po śniegu, długą, jasnoniebieską (a może szarą?) suknię, choć w dużej mierze zakrytą przez połacie płaszcza. Zwrócił spojrzenie na jej twarz, przyjrzał się spiętym włosom, makijażowi i ogólnej aparycji.
....- Ładnie wyglądasz. – mistrz wymieniania superlatyw, baron pochwały i cesarz pochlebstwa. Z drugiej strony co bardziej znające go osoby zapewne przetłumaczyłyby tę wypowiedź jako naprawdę olbrzymi komplement w stronę dziewczyny, bowiem Voralberg zwykle niewiele mówił, a jak już mówił to z pewnością nie były to osobiste wyprawy w kierunku innych. Tu jednak musiał skomentować w jakiś sposób jej aparycję, nie tylko ze względu na grzeczność, ale również na fakt, że był zachwycony tym, jak wyglądała. Choć oczywiście nie dał po sobie poznać skali tego uznania, bo kimże by był, gdyby wyrażał swoje urzeczenie. Na pewno nie Alexandrem Voralbergiem.
....Wyciągnął w jej kierunku dłoń, aby pomóc jej w przemierzaniu tych kilku kolejnych kroków w jego kierunku, po czym wyjął z kieszeni niewielki-przedmiot-którego-nie-chce-mi-się-wymyślać, ale który miał posłużyć za świstoklik (legalny ofc), który wyciągnął w jej kierunku i który już po chwili miał się odpalić, wysadzając ich na granicy zabezpieczeń Hogwartu.
....- Nie chciałem narażać Cię na skutki zwykłej teleportacji. – rzucił, przyglądając się stojącym już całkiem niedaleko saniom i podał jej rękę, aby mogła się pod nią złapać w celu łatwiejszej wędrówki przez tych kilka, może kilkanaście metrów do ich środka transportu. Jakby nie mogli po prostu pójść tam bezpośrednio…
....Kiedy podeszli do jednego z powozów uwolnił się spod jej ręki, aby podać jej dłoń i asekurować w trakcie wsiadania do magicznych sań. Zerknął kątem oka na aetonany i odsunął się na wypadek, gdyby nagle odczuły potrzebę wysadzenia tylnych nóg, a z racji, że on nie miał szczęścia z magicznymi stworzeniami to wolał nie ryzykować. Spojrzał na Éléonore.
....- Zaraz wrócę, muszę upewnić się, że wszystko odbywa się jak należy. – mruknął, niezbyt zadowolony z tej perspektywy, ale w końcu jakby nie patrzeć był w pracy. Posłał jej przepraszający uśmiech i ruszył do innych sań, po sekundzie jakby rozmyślając się z tego pomysłu i cofając do swojego transportu. – Byłbym zapomniał. – włożył dłoń do kieszeni i wyciągnął z niego krótkoprzyciętą lilię. – Do kolekcji. – mruknął, wyciągając ją w jej kierunku i uśmiechając się niewinnie, zupełnie jakby dawanie jej kwiatów miało być czymś zupełnie normalnym. I wtedy dopiero odszedł.
....Niewiele czasu zajęło mu uporanie się z co bardziej niesfornymi i niepoważnie zachowującymi się, przyszłymi uczestnikami balu, choć i zdarzyły się przypadki w których ktoś zwyczajnie potrzebował pomocy. Znalazł nawet osobę umierającą i wymiotującą ze strachu na myśl o locie, ale kilkoma zaklęciami sprawnie udało się ją uspokoić, przynajmniej na tych kilka minut w powietrzu. Całkowicie poważny powrócił do własnych sań i sprawnym krokiem wszedł na nie, siadając obok swojej partnerki, na której widok najzwyczajniej spokorniał. I choć nie było aż tak mocno widać zmiany w jego zachowaniu, to dziewczyna zapewne w jakiś sposób, być może potrafiła już taki szczegół rozpoznać. Kiwnął głową jednej z nauczycielek i jej partnerowi, którzy dosiedli się do nich zanim sanie wystartowały, a te już po krótkim rozbiegu wniosły ich w powietrze za pomocą magicznych koni.
....Sam lot nie trwał wybitnie długo, ale widoki jakie pozostawał w pamięci były naprawdę zachwycające. Co prawda nie raz znajdował się już w powietrzu, ale zwykle skupiał się na tym, aby nie runąć w dół, aniżeli napawać się zimowymi, wieczornymi krajobrazami. Mimo ciemności starał wyłapywać się jak najwięcej szczegółów, co jakiś czas zerkając na swoją towarzyszkę i słusznie zauważając, że nie czuła się najlepiej. Ach, no tak. Delikatnie skierował w nią swoją dłoń i zaczął wysyłać w jej kierunku kolejne inkantacje mające pomóc przeżyć jej tę podróż jak najspokojniej. Należało zauważyć, że przy tym delikatnie się uśmiechał, zupełnie jakby próbował dodać jej otuchy. Gdzieś w tle grały dzwoneczki i choć wcześniej nie przyciągały jego uwagi, tak teraz zdawały się być nieco irytujące, jednak kompletnie nic nie mógł na to poradzić. Starał się jak najbardziej skupiać na postaci Éléonore, a jednak raz po raz ten wkurzający rytm grał mu w uszach wywołując ból głowy. Nawet nie zauważył kiedy podeszli do lądowania, bowiem ból łamał mu czaszkę od wewnątrz, a on skupiał się w tej chwili bardziej na tym, aby pomóc pannie Swansea w jej żołądkowych dolegliwościach. O siebie zadba później. ....W końcu ten cholerny transport się zatrzymał, a oni mogli odetchnąć z ulgą, choć patrząc na swoją balową partnerkę, to chyba podzielała jego brak entuzjazmu wobec dzwoneczkowej melodii w skutkach odmiennej od zamierzonego. Może nieco zbyt gwałtownie wysiadł z sań, ale pękał mu łeb i miał ochotę oddalić się jak najbardziej i jak najszybciej od tego rytmicznego tałatajstwa, uprzednio pomagając wydostać się z nań dziewczynie. Poza zmrużonymi oczami i lekkim pobladnięciem raczej nie dało się poznać jak olbrzymi ból płatał mu figle, choć z drugiej strony i tak był nieistotny wobec innych, które przeminęły w jego życiu.
....- Ruszamy? – spytał, raczej retorycznie, choć wcześniej chyba będą musieli uporać się z tym niezbyt przyjemnym utrudnieniem w dobrej lub jakiejkolwiek zabawie.
Wydarzenie towarzyszące: Wybuchowe cukierki-niespodzianki Wylosowane kostki:4+4=8 > 2 Zdobycze: Szklana kula od @Caine Shercliffe Dodatkowy efekt: Twoje ręce i nogi najwyraźniej przestały rozumieć czego od nich oczekujesz. Przez następne dwa posty to co chciałbyś zrobić prawą ręka, wykonuje lewa i na odwrót. To samo dzieje się niestety z nogami. W tym sanie wycieczka na parkiet może być naprawdę ciekawym przeżyciem.
Z czasem miało się dopiero okazać, że Mona tych niefortunnych wątków dyskusji ma w rękawie jak oszust asów i niejednokrotnie w przyszłości wprawi go w podobny dyskomfort rozmowy. Co najciekawsze sama wydawała się albo bardzo dobrze ukrywać swoje emocje, albo rzeczywiście traktować całe życie jako jeden wielki i gorzki żart. W końcu byłą przeklęta, prawda. Na jego komentarz odnośnie ucieczki sprzed ołtarza jedynie uśmiechnęła się zaczepnie mrużąc jedno oko. - Teraz będę ciekawa aż do końca wieczora. - odpowiedziała, na wzmiankę o swojej artystycznej wrażliwości jedynie kiwając brwiami. Nie uważała się za najwrażliwszą osobę w branży, co więcej, zdawała sobie sprawę z tego, że lwia część jej zamiłowania brała się ze zwykłego lenistwa i wygody, faktem pozostawało jednak to, że z Cainem nie znali się na tyle blisko by mogła mu wyznawać swoje słodko-gorzkie żale dotyczące niuansów i potknięć w karierze. Spojrzała na swoje ubranie z pewnym niezrozumieniem, oczywistym było, że nie założy sukienki, a choć obfity biust zapewne w jakiejś wydekoltowanej kreacji robiłby znacznie bardziej spektakularne wrażenie, Liska nie zakładała, że będzie dziś kogoś cycem szczuć, a i nie przyszło jej do głowy, że z Sherclife'a taki rączy ogier by jej talię badać w tak zawzięty sposób. Jakoś z trudem przebrnęli przez tańce i choć nie spodziewała się rewelacji to musiała swemu partnerowi przyznać co partnerskie, jak na dżentelmena przystało asekurował jej nieporadne starania taneczne najlepiej jak umiał i z kamienną twarzą znosił wszystkie potknięcia i nadepnięcia, których było dosłownie mnóstwo. Na tyle dużo, że kiedy uznał za stosowne ukryć się z nią za filarem wyciągnęła różdżkę z rękawa i rzuciła mu zaklęcie czyszczące na jego schludne pantofle. Podniosła na niego wzrok po tym jak zadał swoje pytanie i skrzywiła się śmiesznie, przekrzywiając w żartobliwym niedowierzaniu głowę. - Żartujesz? Marzę o tym by to powtórzyć. - powiedziała kładąc dłoń na piersi- Moja godność jeszcze istnieje... - uniosła brwi, bo prawdą było, że ośmieszali się w tym nieporadnym tańcu strasznie, ale jeszcze na przykład nie upadła, ani nikogo nie przewróciła więc jest co szargać, miły panie. Wsparta o drzewo zdjęła z ramienia laskę by się podeprzeć pewniej, bo jednak co jak co ale czasem wystarczyła trzeci noga, żeby zaraz poprawić ogólne poczucie życiowego balansu i wyciągnęła w jego stronę swojego wybuchowego cukierka. - Skoro już uciekamy i chowamy się jak kryminaliści panie prokuratorze. - wystawiła jeden z końców cukierka i szturchnęła go nim w pierś- Słyszałam, że taką macie tradycję, że się je otwiera w dwie osoby. Bądź moim gościem. Gdy cukierek wybuchł rozkaszlała się w najlepsze, bo dym który winien być błękitny okazał się jakiś felerny i całe szczęście, że postawiła dziś na brak makijażu bo aż poleciały jej z oczu łzy. Co najgorsze, żeby je otrzeć podniosła zamiast lewej ręki prawą, niemal upuszczając swoją laskę, a tracąc równowagę oparła ciężar na swojej niesprawnej nodze zamiast sprawnej, przez co dosłownie wpadła twarzą w szeroki tors nauczyciela historii. - Czy ten wieczór może być lepszy. - stęknęła w jego koszulę próbując zorientować się w dysfunkcji jaką spowodował cukierek w jej koordynacji ruchowej.
Akaiah Sæite
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173 cm.
C. szczególne : Podkulona, przygarbiona sylwetka. Wzrok wbity w ziemię. Jąkanie.
Nie wierzył, że dał się przekonać do czegoś takiego. Nie udało mu się do końca przetrawić tej informacji, choć od propozycji Elizavety minęło kilka ładnych dni. Przez ten czas zdążył powtórzyć sobie kroki taneczne, a nawet odświeżyć swój strój wizytowy, który – nie oszukujmy się – nie był wyjmowany z szafy szczególnie często. Jednak myśl, że zgodził się na bycie towarzyszem balu, musiała być dla Akaiaha tak abstrakcyjna, że przez pierwsze kilka nocy wyparł ją zupełnie z pamięci; podświadomie chyba nie wierzył, że to prawda. Poprawiał więc krój marynarki z poczuciem pustki, a kroki walca przypominał sobie bez choćby krzty wiary, po co w zasadzie to robi. Niemniej, w końcu go uderzyło i nie radził sobie z tym najlepiej. Na noc przed balem miał okropny problem z zaśnięciem, co rusz rozmyślając nad tym, co czeka go następnego dnia. Perspektywa wkroczenia w tłum zupełnie obcych sobie ludzi paraliżowała go. Przekręcał się z boku na bok, próbując jakoś uspokoić drżenie, oddech, a już na pewno własną głowę, która mówiła mu wiele nieprzyjemnych rzeczy na temat balu. W efekcie spał naprawdę krótko. Chciało mu się dosłownie krzyczeć i był pewny, że wydusiłby z siebie najbardziej rozdzierający ryk, na jaki tylko było go stać, gdyby nie fakt, że dalej był w krukońskim dormitorium. Bał się spojrzeń innych osób, było więc jasne, że nie może zwrócić na siebie uwagi. Pozostało mu dusić wszystko w sobie i dalej starać się być tłem dla reszty podopiecznych Ravenclawu. Z nerwów rozskubał sobie krańce rękawów swetra, które międlił palcami tak mocno, aż się rozpadły. Nie chciało mu się jeść, nie chciało mu się pić… w zasadzie jedyne co mu się chciało, to uspokoić się, ale to była jedyna rzecz, na którą w tej chwili nie było go zupełnie stać. Spokojnie. Spokojnie. Spokojnie. Wstań. Wstań. Masz mało czasu. Wstań. Siedział przerażony na swoim łóżku, w tak idiotycznym, dziecięcym odruchu nakładając sobie koc na głowę. Potwornie dygotał, jeszcze długo nie mogąc zebrać się w sobie. Dopiero czysty przymus poruszył jego mięśniami i zmusił go do ubrania się w strój, który ostatkami racjonalnego myślenia, przygotował sobie dzień przed. Jahleel, jego najstarszy brat, pomógł mu odświeżyć garnitur i mógł być z siebie dumny: Akaiah prezentował się naprawdę dobrze z klasyczną czarną marynarką i spodniami, przełamanymi czerwoną, zdobioną kamizelką. Jah zadbał nawet o taki szczegół jak broszka na krawacie, dodając chłopakowi dużej elegancji. I stojąc tak przed lustrem, Sæite musiał sobie przyznać, że wyglądał całkiem dobrze… … ale nawet myśl, że prezentował się obłędnie, niczego nie ratowała. Wręcz przeciwnie: natychmiast poczuł jak coś ściska go od środka. Zwiesił głowę i mocno złapał się za włosy. Zaczął szybciej oddychać, nie mogąc skontrolować myśli. Bał się tego, że wszyscy będą się na niego gapić. Że ktoś go zaczepi. Że pomyli kroki i podepcze Elizę. Że zniszczy swojej przyjaciółce wieczór. Że każdy będzie o nim gadać. Że… „Hej Aki! Jesteś gotowy? :3” Panika przycichła, a szatyn wrócił do rzeczywistości. Poprawił włosy i wydychając spokojnie powietrze, wyszedł z dormitorium. To będzie prawie jak na lekcji, tylko więcej ludzi. Nawet łatwiej. Nikt niczego od ciebie nie wymaga. Nie musisz z nikim rozmawiać.
- O-Oh. – nie miał w zwyczaju patrzeć się na ludzi ostentacyjnie, ale kreacje Elizavety już nie raz były od tej zasady wyjątkiem. Dziewczyna miała bardzo wyrafinowany smak, jeśli chodzi o garderobę i nawet taki czystokriwsty czarodziej jak Ak musiał docenić, że potrafiła się spektakularnie ubrać. – O-Ojej.. w-wyglądasz b-bardzo ł-ł-ładnie. – ale w końcu załapał, że gapi się jak kretyn i zrobiło mu się z tego powodu głupio. Taktycznie więc odkaszlnął i… w zasadzie znowu zaczął wyglądać okrutnie niezręcznie, bo zawiesiło mu się myślenie. Co teraz? Mam ją jakoś złapać pod ramię? Merlinie… rusz się z miejsca… ile sekund już stoję? – Mmm.. m-m-mam n-nadzie-nadzieję, ż-ż-że.. d-długo n-nie cz-czek… - nie jąkaj się aż tak! – czekałaś. – dziękował losowi, że jego bratem był Jah. Mężczyzna tyle razy gadał typowe uprzejme formułki, że Ak szczęśliwie coś podłapał. – T-Trochę się s-stresuję. – wypalił od razu, już rozpaczliwie chcąc jakoś wydębić od dziewczyny wsparcie. Chciał, żeby było normalnie. W końcu do niej podszedł i zasugerował wzięcie pod ramię, wyglądając przy tym dość chłodno. Nawet na nią nie patrzył, ale Eliza mogła czuć, że to nie z niechęci. On naprawdę był przerażony.
Udali się razem przed bramy Hogwartu, gdzie – jak się spodziewał – było UPIORNIE zimno. I tłoczno. I strasznie. I… odgonił szybko kolejną falę niepokoju, po prostu wbijając wzrok w ziemię i wyciągając dłoń do Elizy. - P-Pomogę Ci wejść d-do sań. – ciszej tego zaproponować nie mógł. Gdy w końcu usiedli, wyglądał jakby te pegazy miały go zabrać do obozu pracy, nie na bożonarodzeniową zabawę. Przynajmniej pojazd był ozdobiony w ładnie grające dzwonki… tylko coś skupić się przy nich nie mógł. One powinny tak hałasować? Zaraz… czy on powinien coś mówić, gdy tak lecą? – U-Um…
Wydarzenie towarzyszące: Kulig. Wylosowane kostki:2 Zdobycze: - Dodatkowy efekt: Ból głowy (zostanie uwzględniony w następnym poście) Opłata.
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
Uśmiechnęła się szczerze do Akiego, gdy ten pochwalił jej kreację. Swoje stroje traktowała jak prace artystyczne, więc każdy komplement w ich kierunku sprawiał, że małej robiło się cieplej na serduszku. Szkoda tylko, że chłopak tego nie mógł zobaczyć, bo już patrzył w innym kierunku. Skoro nie uśmiechem, to może jakoś obecnością samą udałoby się jej trochę uspokoić przyjaciela? Widząc go tak spiętego, miała trochę wyrzutów sumienia, że w ogóle wpadła na pomysł zaproszenia go na ten bal. Powinna lepiej przemyśleć sytuację i wziąć pod uwagę, jak bardzo niekomfortowa mogłaby to być dla niego sytuacja, przecież nie znała go od wczoraj! Te myśli sprawiały, że i ona zaczynała się bać, bo co jeżeli Aki się na nią za to obrazi? Nie będzie chciał się do niej odzywać, będzie miał pretensje? Tego by nie zniosła. Nie! Upomniała się znowu, tego dnia nie mogła być przestraszona. Ona wciągnęła przyjaciela w tą sytuację, więc teraz była odpowiedzialna za jego dobre samopoczucie, w końcu wciąż wierzyła, że będą się w stanie razem dobrze bawić, choć troszeczkę, choć przez chwilkę. Może i samolubnym z jej strony była ta silna chęć pójścia na bal i zatańczenia, pewnie przez następny miesiąc będzie to sobie wypominać, ale w tamtej chwili skupiała się na pozytywach. Przecież takie wyjście mogło i chłopakowi trochę pomóc się otworzyć, jeżeli nie będzie zupełnie traumatyczne. Idąc do wyjścia ze szkoły, dziewczyna uspokajająco ścisnęła ramię Akiego i spojrzała na niego z lekkim uśmiechem. - Powiem ci w sekrecie – zaczęła konspiracyjnym tonem. – Że też się stresuję, nie jesteś w tym sam. Więc razem sobie poradzimy – aż pozwoliła sobie na podskoczenie dwóch kroków z ekscytacji, mając nadzieję, że i tym doda trochę otuchy chłopakowi.
Gdy dotarli do sań, dziewczyna przyjrzała im się z powątpiewaniem. Sukienka nie była najlepszym wynalazkiem do wspinania się na wysokie pojazdy i naprawdę nie mogła być bardziej wdzięczna Akiemu, gdy ten zaoferował jej pomoc. - Dziękuję – przyjęła tę ofertę, znów się do niego uśmiechając. Liczyła na to, że te drobne gesty pozwolą mu się oderwać od jego strachów, choć nie mogła mieć co do tego pewności. Zdawała sobie sprawę, jak dużo wymagało to od chłopaka by pójść z nią na imprezę. Dlatego tym bardziej czuła się odpowiedzialna za zapewnienie mu komfortu psychicznego, nawet jeżeli nie było to zbyt możliwe w tej sytuacji. Plus miała zamiar odpłacać się mu w pistacjach, co najmniej do końca jej studiów! Nie wspominając o tym, że ta zapłata nawet nie zakładała faktu, że biedny Aki musiał siedzieć w zimnie, którego tak nie lubił. Od dziś jestem największą dłużniczką Akiego, zanotowała sobie mentalnie Eliza, która zaczynała już trochę panikować od poziomu stresu w jakim umieściła chłopaka. Szczególnie, gdy ten próbował się odezwać, ale nie wiedział jak. Ona też nie wiedziała, no, do momentu, w którym jeszcze raz zmusiła się do działania z racji bycia dłużniczką. PISTACJE! - Wiesz, tak mnie zaskoczyłeś w środku, że nie zdążyłam się skomplementować – zaśmiała się, jednocześnie sięgając po czerwoną torebeczkę, którą wcześniej odłożyła na bok. – A wyglądasz naprawdę elegancko, pasuje ci ten strój… i naprawdę bardzo to doceniam, jestem ci wdzięczna… - przyznała nieśmiało i spuściła na chwilę wzrok, by już po sekundzie znów spojrzeć na Akiego z uśmiechem. – Dlatego właśnie mam dla ciebie malutkie podziękowanie na wstępie. Wiesz, żebyś też coś z tego miał! Wyciągnęła na wierzch woreczek z pistacjami. Po pierwsze faktycznie był to drobny podarek z wdzięczności, ale po drugie liczyła, że to mu pokaże, że mogą siedzieć w ciszy i tylko dźwiękach chrupanych pistacji, jeżeli tego by sobie życzył – i tak będzie przyjemnie. Bo naprawdę było przyjemnie i choć Aki pewnie nie wierzył w siebie, jako osoba towarzysząca, ona wiedziała, że lepszego partnera na ten bal niż jej przyjaciel znaleźć nie mogła. Pewnie cały lot wspominałaby bez ani jednej skazy, jako tę zabawną, inspirującą atrakcję (w końcu miała już w głowie kilka pomysłów na obrazy), gdyby przy schodzeniu do lądowania gałąź nie postanowiła zostawić DOSŁOWNEJ skazy, na jej twarzy. - Ałć – jęknęła, kiedy gałązka pędzona wiatrem rozcięła jej skórę na policzku.
Wydarzenie towarzyszące: Kulig Wylosowane kostki:2 Zdobycze: brak Dodatkowy efekt: ból głowy Opłata: mam sponsora
...To, co się ostatnio z nią działo - przechodziło już jakiekolwiek pojęcie. Samo spotkanie z Voralbergiem w Alei Prawdy zakrawało o lekkomyślność z jej strony, ale to, że zgodziła się pójść z nim w parze na Bal Bożonarodzeniowy... To już było prawie samobójstwo. Dała mu pozytywną odpowiedź, bo tak chciało jej serce i wszystko w środku. Dopiero po czasie zaczęła analizować swoją decyzję i nabierać wątpliwości. Chciała wybrać się na ten nieszczęsny bal, bo tak dawno nie tańczyła i nie miała okazji ku kulturalnej zabawie. Mogłaby pójść sama, ale wtedy zapewne skończyłoby się na okupowaniu kącika z alkoholem i powrocie do domu przed dwudziestą drugą. No i co to by była za zabawa? Żadna. ...Mimo to, odczuwała wewnętrzny niepokój. Stresowała się tym wydarzeniem i tym, co będzie, jak zobaczą ich razem. Oprócz dzielącej ich różnicy wieku, pojawiała się też kwestia tego, że Alexander będzie na balu również służbowo, jako pracownik Hogwartu i opiekun Ravenclawu. A uczestnikami w głównej mierze będą uczniowie. Éléonore miała wątpliwości do tego stopnia, że jeszcze na dzień przed imprezą zastanawiała się, czy nie odwołać wszystkiego i nie wysłać listu do swojego partnera. Nie zrobiła tego jednak, bo... chciała się z nim spotkać. I jakaś łobuzerska część niej pragnęła zobaczyć te wszystkie zdumione miny. Nie wspomniała nawet swojemu rodzeństwu, kto będzie jej partnerem. Wiedzieli tylko tyle, że wybiera się do Hogsmeade. ...Byłoby znaczną przesadą, gdyby Alex przyszedł po nią do ich rodzinnego domu. Ani rodzice, ani ona, ani (tym bardziej) on sam nie byli jeszcze na to gotowi. Poza tym... popsułoby to niespodziankę. Dlatego też umówili się na ulicy. Trochę creepy, ale na szczęście nie było pełni księżyca. Swansea wyszła z domu tuż przed wyznaczoną godziną spotkania. Uprzednio spędziła ładnych parędziesiąt minut na wyszykowaniu się, ale efekt uważała za zadowalający. Włożyła na siebie długą, srebrzysto-szarą sukienkę z dość wyzywającym dekoltem, a do tego założyła szpilki na sporym obcasie. Był to celowy zabieg, bo przecież jej partner mierzył chyba tyle, co same hogwardzkie wieże. Dodanie sobie kilku centymetrów wzrostu było wskazane. Włosy upięła przy pomocy magii w luźny kok, a dodatkowo przyozdobiła kryształową spinką, która dobrze komponowała się z suknią. Aby nie zmarznąć, narzuciła na siebie czarny płaszcz, sięgający długością prawie do kostek. Fakt, że dołożyła wszelkich starań, by wyglądać dobrze, dodawał jej pewności siebie. ...Wypatrzyła go z daleka. Nie było to trudne, bo był jedynym żywym duchem w okolicy. A i odznaczał się poprzez swój strój. Zbliżyła się do niego i uśmiechnęła na przywitanie. - Dobry wieczór, Alexandrze. - skłoniła mu się lekko, mierząc go dyskretnie swoim spojrzeniem. Wyglądał imponująco. Chyba jeszcze nie widziała go w tak eleganckim wydaniu. Poczuła swego rodzaju dumę, że będzie mogła prezentować się u boku tak przystojnego mężczyzny. Uniosła jedną brew, słysząc komplement z jego ust. Kąciki ust drgnęły jej nieco ku górze. - Dziękuję, Ty również. - odpowiedziała, nie kryjąc rozbawienia. Wylewny jak zawsze! A mimo to - połechtało ją to po ego. I jakoś tak... zrobiło się od razu cieplej. ...Podała mu swoją dłoń z należytą gracją i nie przestając się uśmiechać. Wszelkie wątpliwości i obawy uleciały gdzieś, hen, daleko. Z ulgą przyjęła fakt, że skorzystają ze świstoklika. Był to naprawdę miły gest z jego strony. Pamiętał. Gdy wylądowali na miejscu, ich oczom ukazał się pięknie przyozdobiony powóz zaprzęgnięty w aetonany. Élé domyśliła się, co ich czeka, a przez jej plecy przebiegł dreszczyk podniecenia. Dała się podprowadzić swojemu partnerowi i pomóc sobie przy wejściu do sań. - Piękne stworzenia. - szepnęła i wyciągnęła rękę, by delikatnie pogłaskać jednego z pegazów. Przytaknęła mu skinieniem głowy na zawiadomienie, że musi ją na chwilę opuścić. Zdziwiła się jednak, gdy nie zrobił tego od razu, a w zamian wyręczył jej mały podarek. Popatrzyła na niego pytającym wzrokiem, a dopiero po chwili przyjrzała się roślince. Ach, lilia, no tak. Lekko zarumieniła się pod wpływem jego uśmiechu i bez słowa przyjęła kwiat. Udało mu się ją zaskoczyć. ...Lot nie trwał długo - a szkoda. Widok zapierał dech w piersiach. Chyba jeszcze nigdy nie oglądała zimowej panoramy Hogwartu i okolic. Napawała się nim, ignorując efekty uboczne związane z jej chorobą lokomocyjną. Na całe szczęście nie miała lęku wysokości - to byłoby za wiele... Dopiero po chwili poczuła, że opada z sił, a z jej organizmem dzieją się złe rzeczy. Do tego to cholerne dzwonienie. Kto przypiął to badziewie do tych pięknych sań? Po wylądowaniu, gdy podróż zamieniła się w kulig, dźwięk dzwoneczków jakby się nasilił. Dawał się okropnie we znaki, a po pewnym czasie Swansea rozbolała głowa. Zerkając na Alexandra spostrzegła, że i on nie najlepiej się czuje. Czyli jednak nie zwariowała i ten dźwięk nie rozlega się tylko w jej głowie. Głowie, która chyba zaraz eksploduje, jeśli szybko nie opuszczą powozu. ...Ujęła ponownie jego ramię, delikatnie się na nim wspierając. Wolną ręką rozmasowała skronie. Było lepiej, ale nadal czuła tępy ból w czaszce. Podążyła wraz z Voralbergiem kawałek, jednak po chwili zatrzymała się, bez uprzedzenia. Niepewność powróciła. Musiała zaczerpnąć na zaś świeżego powietrza i wziąć kilka głębokich wdechów, by się ciut uspokoić. - To zabawne... Pierwszy raz spotkaliśmy się w Hogsmeade, a teraz znów... - powiedziała cicho, chyba bardziej do siebie samej. A potem stanowczo pokręciła głową i zmusiła się do uśmiechu. ...Mimo nadal bolącej głowy, była w dobrym nastroju. I miała zamiar dobrze bawić się na balu. Choćby mieli ich wytykać palcami. A niech wytykają!
Jestem z siebie szalenie zadowolony. Znalazłem nagle w szybkim tempie partnerkę, z którą wcześniej nie mało flirtowałem, od początku wyrażając swoje intencje, wobec tego nawet nie zdążyłem wejść czubkiem buta w strefę friendzone, w którą lubię często wpadać. Zazwyczaj tak długo udaję niezainteresowanie, że mało kto się orientuje co ja właściwie chcę, dopóki nie sprawdzi mojej reakcji. Na szczęście, tym razem z pomocą nieocenionego alkoholu, wszystko przyszło mi łatwiej. I oto jestem. Ja i moi dwaj domownicy szykowali się pilnie na bal. Wciąż nie wiem z kim idzie Boyd, bo o ile ja się bardzo szybko pochwaliłem swoim zwycięstwem, mój przyjaciel, wręcz przeciwnie. Założyłem już, że po prostu idzie z siostrą, dlatego nie chce się przyznać i odpuściłem mu temat. Mieliśmy mimo wszystko iść razem, ale o ile ja się śpieszyłem, żeby się nie spóźnić, o tyle on straszliwie długo wszystko robił. Powoli traciłem nerwy już, a razem ze mną Junior jęczał widząc moje niezadowolenie, więc kiedy mój przyjaciel po raz kolejny wyszedł z łazienki, przypominając sobie o jakiejś pogniecionej części ubrania, ja klnę na niego kilka razy, żegnam się z Fujem, przestrzegając go przed złym zachowaniem i sam idę na miejsce zbiórki. Jakoś chyba strasznie nadkładam drogi tą podróżą do Hogwartu, a potem jak rozumiem wracaniem do Hogsmeade, ale jak trzeba to trzeba. Czekam na Sol tam gdzie się umówiliśmy, na miejscu zbiórki, czy jakkolwiek to nazwać. Tak sobie myślę, że znacznym minusem tej wyprawy jest fakt, że ogołocili partnerki z momentu wejścia na salę w pięknej sukni, pełnym makijażu, idealnej fryzurze. Jak to zrobić, gdy na początku trzeba mieć płaszcz, a najlepiej przydałaby się i czapka. Ja też wyglądam bardzo podobnie jak kiedy ostatnio się widzieliśmy. Jedyna różnica jest taka, że pod długim czarnym płaszczem mam tym razem spodnie od garnituru, nie jak zwykle rurki. Pod Odrodzeniem wierzchnim mam standardowy komplet, czarną koszulę i jedyne po czym można odrobinę poznać, że to jednak Boże Narodzenie, to fakt, że założyłem odrobinę bardziej fikuśną muszkę, z gwiazdkowym motywem na ciemnej koszuli pod nią. Do kompletu też wcisnęli mi rękawiczki, twierdząc, że to interesujący motyw, czym obecnie jestem zachwycony, bo podejrzewam, że pędząc w saniach nie będzie zbyt ciepło. Mój stonowany w miarę strój, współgra z moim stoickim spokojem. Który oczywiście świetnie udaję jedynie. Bo tak naprawdę rozglądam się w poszukiwaniu mojej wybranki, oparty nonszalancko o jeden z powozów, przy którym póki co dzwoneczki koiły mój lekki niepokój.
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Prawdą było, że oboje w szkole znajdowali się od tego roku. Nie znali się dostatecznie dobrze, żeby mógł wyraźnie czytać z jej twarzy emocje i z łatwością lawirować pomiędzy wszystkimi tymi sygnałami, którymi mu dawała. Gdyby znali się dłużej, prawdopodobnie wiedziałby, co właśnie pomyślała, bądź chociaż podejrzewał czym było to uniesienie brwi. Tymczasem, mógł albo o to spytać albo przemilczeć, licząc na to, że prędzej czy później los sam podsunie mu odpowiedzi. Właśnie tego drugiego się trzymał. Zamiast tego, podtrzymywał niezobowiązującą pogawędkę na temat ucieczek z pod ołtarza. Jakby był w tym znawcą. Może jednak był? Nikt lepiej nie znał się na ucieczkach od problemów od niego… — A. Myślałaś, że ci zdradzę? Kto wie, może jeszcze kiedyś będę musiał z podobnych sposobów skorzystać, a wtedy wolę nie zdradzać sekretów swojej skuteczności. Czy też tchórzostwa, Shercliffe i braku ponoszenia odpowiedzialności za wszelkie wybory w Twoim życiu... Przerwa od tematu rozmowy, który niebezpiecznie zbliżał się do niewygodnych kwestii, zdawała się być mu całkiem na rękę. Z wyjątkiem kilku uwag – jakie rzucał w odpowiedzi na auto-ironiczne wypowiedzi swojej towarzyszki – milczał. Podejmując rozmowę dopiero kiedy schowali się za drzewem, udającym kolumnę, czy też kolumnę udającą drzewo (bo nie zdążył się mu przyjrzeć). Choć i teraz zdawał się dzielić uwagę pomiędzy wiele czynników. Obserwował zmagania studentów w trakcie oficjalnego otwarcia balu. Chociaż nie sądził, że wymagaliby teraz nauczycielskiej interwencji w jakiejkolwiej kwestii, mimo wszystko poczucie odpowiedzialności za ich młodzieńcze tyłki, odezwało się w nim jednocześnie z momentem, w którym stwierdził, że i taniec może się okazać bardzo cierpiętniczą czynnością. Jak mogli obserwować z Liską na własnym przykładzie. Bezczynność nieco go drażniła. Brak możliwych obowiązków do dopełnienia i wyszczególnionych czynności, jakie powinien podejmować. Dlatego, wolał z powrotem skupić się na chwilę na swojej partnerce podczas dzisiejszego wieczora, szczególnie, że ciężko było ją ignorować, kiedy dżgała go obdarowanym prezentem w pierś. Zerknął na swój mostek, gdzie dotknęła go opakowanym cukierkiem i skinął głową na zgodę. — Panie obrońco — poprawił ją mimochodem, bo choć sprawiał wrażenie surowego oskarżyciela, prawdą było, że w sądzie częściej pełnił rolę obrońcy. — Ja nie słyszałem, ale jeśli doszły cię podobne informacje, pewnie mają gdzieś swoje korzenie. Obserwował jak rozwiązuje swojego cukierka, a kiedy ten wybuchł pomiędzy nimi, zamiast ją przed tym uchronić, obserwował, jak zmaga się z jego przykrymi skutkami, bo przecież nie mógł przewidzieć, że tak się stanie. — Bezustannie ściągasz na siebie kłopoty, Mona. Zaczynam zbierać dla ciebie podziw, że z takim szczęściem twoja laska to jedyna niedogodność z jaką się zmagasz. Zakładałby, że skoro zwykła, przeciętnie bezpieczna wycieczka saniami skończyła się dla niej otarciem na twarzy, a niegroźny cukierek, feralnym dymem, w życiu musiało ją spotykać znacznie więcej niespodzianek… Jego niespodzianką miały być podejrzane cukierki, jakie widział już wcześniej, a choć nie mógł sobie przypomnieć gdzie, postanowił nie testować ich smaku dla przypomnienia. Liska nie miała tego samego wyboru co on, czy tego chciała czy nie, jej podarunek, oddziałował na nią w sposób wyraźnie magiczny – tak Caine strzelał, wnioskując po zaskakującym doborze sekwencji jej ruchów. Złapał jej ramię, kiedy wpadła na jego pierś, powstrzymując się od krótkiego parsknięcia. — Potraktuję to jako komplement — skwitował jej żałosne stęknięcie, bo chociaż swoje lata świetności miał za sobą i nawet wtedy nie uważał się za obiekt zainteresowania jakichkolwiek kobiet, musiała przyznać, że nie było nic złego we wpadaniu na wolnego (od pół roku), jeszcze nie tak bardzo starego, stosunkowo przystojnego jak na swój wiek, faceta. — Zaproponowałbym ci sorbet, ale zastanawiam się, jakie zagrożenie może cię spotkać ze strony rozgrzewających lodów…
Cieszyła się na ten bal. Uwielbiała tego typu imprezy i zawsze była podekscytowana zarówno przygotowaniami, jak i imprezą samą w sobie. Szykowała się cały dzień. Staranny makijaż zajął zdecydowanie za długo, ale w końcu, po wielu próbach, była zadowolona z efektu. Postawiła na delikatny róż na powiekach, ciemnoróżową szminkę i wyraziste kreski. Priorytetem oczywiście była fryzura i sukienka. Nie byłaby sobą, gdyby sięgnęła po stonowane kolory. Sam krój był prosty, ale kolor intensywny, a narzutka dość niestandardowa. Dekolt był zabudowany, ale za to z tyłu zdecydowała się na duże wycięcie. Torebkę dobrała pod kolor sukienki a włosy spięła w ciasnego koka zbudowanego z warkoczy. Nałożyła niebieskie szpilki przed samym wyjściem i narzuciła na siebie jeszcze błękitny, ciepły płaszcz. Zbierali się na powietrzu, więc zadbała o to, żeby pasował jej do sukienki. Podchodząc pod kulig wyłapała spojrzeniem Fillina i podeszła do niego z uśmiechem. Sanie nie wyglądały na szalenie stabilne, ale organizatorzy na pewno wiedzieli, co robią. Miała tylko nadzieje, że w tej nietypowej podróży nie pobrudzi swojego stroju. - Hejka. To co, wsiadamy? - zapytała i po chwili znaleźli się w jednych z sań. Na szczęście okazało się, że było całkiem czysto i wygodnie. Trzeba było przyznać, że budowały klimat! Świąteczna aura udzieliła jej się dość niespodziewanie i nagle okazało się, że nie może powstrzymać się przed śpiewaniem świątecznych piosenek. Zaczęła nucić, a po chwili po prostu śpiewać na głos jedną z nich. Nie miała głosu słowika, ale zdawało jej się to w ogóle nie przeszkadzać. - Nie wiem co mi jest, ale tego się nie da zupełnie powstrzymać - pokręciła głową z uśmiechem, nie była jednak wcale speszona tym dziwnym efektem. Wręcz przeciwnie, wczuła się i spojrzała na niego zachęcająco, żeby jej w tym potowarzyszył.
Bal przed samymi świętami? Co za szalona osoba wymyśliła coś takiego? W zeszłym roku wraz z Dorienem świetnie się bawili na balu noworocznym w Ministerstwie, nie zastanawiali się więc zbyt długo, kiedy została ogłoszona impreza w Hogsmeade. Aurora co prawda nie miała zbyt wiele do powiedzenia, gdyż nie była absolwentką Hogwartu i nie mogła sobie tak po prostu przyjść - musiała być osobą towarzyszącą swojego męża. Pewnie mogłaby to jakoś ominąć i przyjść jako obstawa ministerstwa, ale nie mogłaby się wtedy bawić - byłaby w pracy. Na szczęście jej mąż też miał ochotę na wyjście na bal, a ona bez wahania zgodziła się mu towarzyszyć na tym wydarzeniu. Długo nie wiedziała w co się ubrać. Czerń wydawała się mało świąteczna, granat nie pasował, a czerwone sukienki zostały odsunięte na bok na samym początku. Jeszcze ktoś kto nie kojarzył Doriena przez jego krawat, który musiałby pasować do jej kreacji, wziąłby go za Gryfona. Aurora może nie chodziła do Hogwartu, ale wiedziała co nie co o tej rywalizacji. Nie miała niczego odpowiedniego, więc wybrała się na zakupy. W tajemnicy przed Dorienem, żeby miał niespodziankę. Zamówiła u krawcowej piękną sukienkę, jednocześnie prosząc, by został uszyty też krawat dla jej męża w kolorze dołu sukienki. Przy okazji zaszła też do jubilera, który przekonał ją do zakupu spinek do mankietów z wizerunkiem małego węża, którego oczy zrobione były z małych fragmentów szmaragdu. Nie mogła się doczekać co jej mąż powie na jej widok, ale wszystko utrzymała w tajemnicy. W dzień balu, kilka godzin po tym jak odstawili Willow do opiekunki, kazała mężowi zamknąć oczy, które przewiązała zakupionym wcześniej krawatem, po czym ubrała swoją nową sukienkę, założyła wysokie obcasy i pozwoliła mu zdjąć opaskę. Zaprezentowała się przed ukochanym, zakręciła kilka razy wokół własnej osi, po czym wręczyła mu spinki i uśmiechnęła się szeroko. -Podoba Ci się? - zapytała szczerze zaciekawiona. Kilka chwil później zdjęła ją z siebie, żeby zrobić makijaż i jej przypadkiem nie pobrudzić. Czas jakoś im w tej chwili tak uciekł, że zamiast jakiegoś misternego upięcia zdecydowała się po prostu trochę podkręcić swoje blond włosy. Szybko narzuciła na siebie jakiś płaszczyk i pod ramię ze swoim mężem udała się na bal. Nie spodziewała się, że Hogwart będzie taki piękny. Nie miała sposobności nigdy być w tym zamku, ani w wiosce leżącej obok, więc była bardzo podekscytowana i wręcz skakała na tych swoich niebotycznie wysokich butach. Zawiedziona, że nie może wejść zobaczyć wnętrza szkoły marudziła Dorienowi, że w takim razie po co pojawili się przy zamku, zamiast po prostu pojawić się prosto w wiosce. Sytuacja rozjaśniła się, kiedy zaproszono ich do wielkich sań. Państwo Dear zajęli miejsce w jednym z pojazdów, po czym Aurora tuż przy starcie wyswobodziła się z objęcia Doriena, by trochę bardziej wychylić się za krawędź ich sanek i podziwiać widoki. Co chwila wskazywała na coś palcem i pokazywała Dorkowi co ją najbardziej w tej chwili interesowało. Jej mąż wymusił na niej spokojne posadzenie się tuż przy nim na czas lądowania, jednak kiedy tylko płozy dotknęły ziemi, Aurora jeszcze raz odsunęła się od męża, żeby mu wskazać jakiegoś zaczarowanego bałwanka, który tańczył na czyimś podwórku, kiedy ich pojazd nagle skręcił, a Aurora straciła równowagę i wylądowała poza pojazdem - w wielkiej zaspie. Niestety nie bawiło jej to, od razu zaczęła panikować czy z jej makijażem i sukienką wszytko w porządku, czy sukienka nie odsłoniła zbyt dużo, czy jej włosy pozostały w najlepszym porządku. Na szczęście - jak w każdej sukience - miała ukrytą kieszonkę na różdżkę, więc dobyła jej i rzuciła na siebie kilka zaklęć, które miały ją doprowadzić do porządku. Zobaczyła, że zmierza do niej jej mąż, więc uśmiechnęła się i chwyciła go znowu pod ramię. - Nigdy więcej latających sań - powiedziała chłodnym tonem, sugerując, że to koniec tego tematu, po czym udała się na miejsce imprezy, w tyle zostawiając pechową zaspę.
Na wieść o balu w okolicy Hogwartu Dorien zareagował bardzo pozytywnie. Raz, że bal w poprzednim roku był (no, poza wąsami i latającymi krzesełkami) dość udany, tak możliwość powrotu na tereny szkoły wzbudziły w mężczyźnie wielką ekscytację. - Ty mi się podobasz. Wyglądasz zjawiskowo - zachwycał się, nie mogąc wręcz oderwać od ukochanej wzroku, kiedy pokazała mu się w nowej sukni, a tym bardziej, gdy ją jeszcze chwilowo zdjęła. Mężczyźni zawsze mieli łatwiej. Wystarczyło, że założył białą koszulę i czarny garnitur, i już był gotowy. Bardzo za to docenił gest żony, dotyczący koloru jej sukni jak i krawata, który mu zorganizowała, dokładnie w tej samej barwie, co jej strój. Spinki z wężami dopełniły stroju, choć już jej zielona suknia i jego krawat ewidentnie wskazywały na reprezentację Slytherinu. Trochę żal, że bal nie odbywał się Wielkiej Sali. Dorien miał nadzieję, że będzie mógł chociaż częściowo oprowadzić żonę po zamku, by mogła na własne oczy zobaczyć brytyjskie dziedzictwo czarodziejów, to, czego sama nie mogła przeżyć, jak i to, co prawdopodobnie czeka ich dzieci. Niestety, nie tym razem. Zamek mogła podziwiać tylko z daleka i z góry. Przelot nad Hogwartem, przyszkolnym jeziorem, lasem i Hogsmeade byłby przeżyciem niesamowitym, ale dla Aurory na pewno niezapomnianym. Dwa razy ją upomniał, by nie wychylała się zbyt mocno. Na całe szczęście dla obojga pani Dear wpadła w zaspę już przy lądowaniu, także obyło się bez złamań czy otarć. Dorien włożył do kieszeni płaszcza ozdobną kulę, którą wcześniej znalazł pod swoim siedzeniem, i wyskoczył z sań, pędząc ku żonie. Nie skomentował, według jej prośby, choć na ustach błąkał mu się nieco parszywy uśmiech. Zaoferował ukochanej ramię, by wygodniej jej było iść na tych wysokich obcasach i podążyli w stronę pola z głównymi atrakcjami.
Wydarzenie towarzyszące: kulig > jeszcze nie taniec otwierający Wylosowane kostki:6rozegram w kolejnym poście, ale nie chcę zgubić kostek :x Zdobycze: - Dodatkowy efekt: wpisałabym, że jestem zauroczona Elijahem pod wpływem tańca, ale poza nim też jestem, więc -
Nie zawiódł jej i od razu popędził z rozwiązaniem, więc odsunęła się od niego nieznacznie, by umożliwić mu swobodniejszy ruch, konieczny do wyjęcia różdżki, sama w tym czasie złapała się mocno poręczy, żeby czuć się bezpiecznie mimo braku otulającego ją ramienia. Wszystko stało się tak szybko, że nawet nie zdążyła pisnąć z zaskoczenia, a jedynie otworzyła szeroko oczy, już po chwili wykręcając się na siedzeniu w tył, aby złapać się dłońmi poręczy i w ten sposób, z kolanami na siedzeniu, wbić przerażony wzrok w oddalającą się sylwetkę ukochanego. Mimo wzmagającego się bólu głowy odetchnęła nieco z ulgą, dostrzegając, że Ejże się śmieje i z wrażenia gwałtownie schodzącego z ciała zmartwienia sama uśmiechnęła się niepewnie. - Ty mnie następnym razem weź ze sobą - powiedziała rozbawiona, gdy ten siadł znów obok niej, a jednak zaczęła badać dłonią czy pod naciskiem w różnych częściach ciała nie zdradzi się, że zaznał jakiejś kontuzji i powinni wrócić do zamku. - Tylko mnie już nie każ patrzeć jak się oddalasz - dodała, sięgając niepewnie dłonią do jego włosów, próbując przywrócić im dawny kształt, bo choć obecny nieład urzekał ją chyba jeszcze bardziej, to jednak na balu wypadało prezentować się schludnie. Ciepło wywołane uczuciem do Elijaha i obawą o jego stan zdrowia, prowadziło wytrwały bój z cienką warstwą chłodu, która próbowała przejąć jej odsłoniętą skórę, a jednak oba te przeciwieństwa doszły do kompromisu, wylewając czerwień na jej przyprószonych piegami policzkach. Rozchyliła usta z wrażenia, gdy jej oczom ukazało się miejsce balu i wypuściła powoli wstrzymane w płucach powietrze z cichym "Krasne" uciekającym spomiędzy jej warg, ale zaraz skrzywiła się nieco od nagłego ukłucia bólu z tyłu głowy. Złapała dłoń Elijaha, aby pomóc sobie w zgrabnym zejściu z sań i rozglądając się zaciekawionym wzrokiem dookoła po prostu dostosowała się do poleceń, oddając swój płaszcz i (z wielkim bólem serca) również bukiet jemioły, aby uwolnić swoje dłonie i obiema objąć ostrożnie podany jej ciepły napój, swoją niespodziankę od razu kierując na ręce chłopaka na przetrzymanie. Zatrzęsła się nieco z pierwszego wrażenia zimna, ale zdążyła zaledwie podnieść kielich w górę, a zamarła z zawstydzenia przez intensywność spojrzenia Krukona, otwierając usta z lekkim uśmiechem, aby skomentować swój wybór. Zanim jednak wydobyła z siebie jakikolwiek dźwięk, już instynktownie przymykała powieki, czując uzależniającą miękkość ust swojego partnera. Swojego chłopaka. Swojego Ejże. Teraz poczuła to silniej, niż kiedykolwiek wcześniej, przez wzruszenie całą otoczką balu, ich pięknymi strojami i ludźmi dookoła, którzy zdawali się być tylko nieprzeszkadzającym w tej chwili intymności tłem. Był jej, był dla niej, był z nią i czuła, że i on czuje, że działa to w obie strony. Odwzajemniła pocałunek, stopniowo przekonując się do jego sposobu przekazywania myśli gestami, a nie słowami i Merlin jej świadkiem, czuła się teraz piękna. Zacisnęła palce mocniej na ciepłym kielichu, jednak napawając się jeszcze ciepłem rozpływającym się po jej ciele za sprawą zgoła innej magii od tej, która tkwiła w napitku. Wyciągnęła nieco szyję, aby złapać jego usta jeszcze choćby przez ułamek sekundy dłużej, gdy ten zaczął się odsuwać i westchnęła cicho z uśmiechem. Spojrzała na niego czule, przekrzywiając nieco głowę w zdziwieniu po jego pierwszych słowach. Przecież to on spadł z sań, więc to jego powinno coś boleć. - Aaa... - szepnęła, gdy ten podsunął jej trop i zmrużyła oczy w skupieniu, by się nad tym zastanowić, biorąc kilka porządnych łyków gorącego napoju. - Chyba nie może mi boleć coś, co ja straciłam - odpowiedziała, po czym uśmiechnęła się przegryzając wargę, ale zaraz ukryła twarz za kielichem, zawstydzona swoim zaczepnym gestem, gdy dookoła znajdowali się inni ludzie. Odsłoniła się nagle, gwałtownie się prostując, przez co kilka gorących kropel spadło jej na dłoń, ale nie zwróciła na to uwagi, wciągając powietrze z szoku swojego odkrycia. - Ejże, ja zapomniałam torebki - podzieliła się swoim odkryciem, patrząc na niego przejęta i odruchowo złapała go rozgrzaną od kielicha dłonią za przedramię. - Ja nie mam różdżki, więc Ty mnie pilnuj.
Ostatnio zmieniony przez Pandora J. Doux dnia Sro 25 Gru 2019 - 17:05, w całości zmieniany 1 raz
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
1. Wsiadasz do sań i ledwo ruszają, a Tobie już udziela się świąteczno-imprezowy nastrój. Masz wyśmienity humor i czujesz ogromną ochotę na śpiewanie świątecznych hitów, co też zaraz robisz. Obyś miał dobry głos, w innym wypadku ktoś może chcieć Cię stąd wyrzucić.
Wylosowane kostki:1 Zdobycze: brak Dodatkowy efekt: śpiewam Opłata
Wieść o odbywającym się w Hogsmeade balu bożonarodzeniowym szybko obeszła Hogwart, nic więc dziwnego, że trafiła również do Gabrielle i choć dziewczyna początkowo nie planowała się tam wybierać, zmieniła zdanie pod wpływem zaproszenia, które otrzymała od Williama (@William S. Fitzgerald). Skłamałaby mówiąc, że jej tym nie zaskoczył. Nie przypuszczała, że to ona stanie się jego partnerką podczas tak ważnego, a przede wszystkim towarzyskiego wydarzenia, na którym pojawią się prawie wszyscy. Rzadko kiedy inni mogli ujrzeć ich w swoim towarzystwie, pomijając oczywiście lekcje, jednak te często wymagały współpracy, więc nikogo to nie dziwiło. Tym razem miało być inaczej, mieli pokazać się razem poza zajęciami, co wywoływało u Gab lekkie mdłości. Denerwowała się, a uczucie to dodatkowo potęgował fakt, że w przeciwieństwie do swoich koleżanek nie przygotowywała się na to wydarzenia z taką starannością, jak one. Nie kupiła sukni kilka miesięcy wcześniej, nie przemyślała wszystkiego dokładnie - właściwie wszystko odbywało się spontanicznie. Przez cały dzień próbowała skupić się na tym, co robi, jednak jej myśli wciąż wędrowały w zupełnie innym kierunku, właściwie skupiając się na konkretnym spotkaniu, podczas którego jej usta zetknęły się po raz pierwszy z ustami Fitzgeralda. Wciąż nie miała pewności co powinna o tym wszystkim myśleć, wydawało się jej, że tamto było jedynie snem. Westchnęła, wracając do rzeczywiści, dokończyła malować usta czerwoną szminką, patrząc w lustro. Wyglądała inaczej niż zwykle: mocniejszy makijaż oraz proste włosy , które nie pozostawały w naturalnym nieładzie, jak zwykle sprawiały, że wyglądała jeszcze piękniej. Włożyła na siebie jedyną suknie, która ukryta była na dnie kufra, w zielonym kolorze podkreślającym odcień jej tęczówek. Na wierzch ubrała beżowy płaszcz, po czym opuściła mury zamku kierując się w stronę sań czekających na uczniów. Już z daleka dostrzegła stojącego przy nich Williama. Zanim do niego podeszła rozejrzała się w poszukiwaniu Charliego - nie wiedziała dlaczego - lecz nigdzie go nie ujrzała. Poprawiła kosmyk włosów, zakładając go za ucho podchodząc do rudowłosego. - Cześć - przywitała się, z lekkim skrępowaniem, lecz kiedy obdarzył ją uśmiechem, odwzajemniła ten gest. Przy pomocy chłopaka wsiadła do sań, czując jak stres powoli zaczyna ustępować, tylko dzięki obecności Ślizgona. Przygryzła dolną wargę. Kiedy usiadł naprzeciwko niej, stanie mimochodem ruszyły. Wokół czuć było świąteczną aurę, którą dodatkowo potęgowały śnieg oraz dzwoneczki przyczepione do sań. Gabrielle nie mogła powstrzymać melodii, która sama cisnęła się jej na usta; wpierw nuciła sobie ją cicho pod nosem, lecz po chwili wraz z melodią pojawiły się pierwsze słowa. Uśmiechnęła się nieco zawstydzona, kierując swoje spojrzenie na Williama, a uśmiech ten powiększył się, kiedy chłopak dołączył do niej. - Chyba dziś życzenia się spełniają - stwierdziła, słowami tymi nawiązując do ich spotkania pod gruszą. Kto by pomyślał, że Ślizgon jednak usłyszy, jak dziewczyna śpiewa.
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Bale nigdy nie należały do jego ulubionych form wydarzeń towarzyskich, głównie za sprawą rodziców, którzy swego czasu namiętnie ciągali go po tego rodzaju imprezach organizowanych przez czarodziejską czystokrwistą socjetę, jedynie skutecznie go do nich zrażając. Zawsze wydawały mu się zbyt formalne i wyszukane, jak na jego gusta. A jednak wieścią o Balu Bożonarodzeniowym mającym się odbyć na obrzeżach Hogsmeade, która tak szybko obiegła Hogwart, od razu się zainteresował i wiedział, że tego wydarzenia nie będzie mógł sobie odpuścić. Nie miał też najmniejszych wątpliwości z kim chciałby tam pójść i nawet jeśli nie okazywał tego bardzo wylewnie, to w głębi był uradowany niemal jak małe dziecko, gdy @Gabrielle Levasseur przyjęła jego zaproszenie. Nie spodziewał się wprawdzie jakoś bardzo odmowy, ale też nie miał stuprocentowej pewności, że go jednak z jakichś powodów nie odprawi z kwitkiem. Jak do tej pory praktycznie nie zdarzało im się spędzać czasu razem poza zajęciami, co Will swoją drogą chętnie by zmienił, więc dlaczego by nie zacząć z przytupem – od balu. W dniu imprezy nie czuł zdenerwowania, stresu ani niczego w ten deseń – czuł się tak samo pewny swojej decyzji jak wtedy, gdy ją zaprosił. Ogarnęła go w zamian jednak zaskakująca ekscytacja na myśl o nadchodzącym wieczorze i to przez nią właśnie przez większość dnia trudno było mu usiedzieć w miejscu, czy na czymkolwiek się skupić. Na szczęście, w przeciwieństwie do żeńskiej populacji, miał znacznie ułatwioną sprawę, jeśli chodzi o kwestię wyglądu czy ubioru. Nie dało się wprawdzie ukryć, że Fitzgerald nie był zbyt dużym fanem formalnych strojów i zwykle ich unikał jak tylko mógł, ale tym razem dołożył starań, żeby jakoś wyglądać – w końcu taki bal to jednak nie byle co i wypadałoby się choć trochę odstawić. Ślizgon zdecydował się przywdziać czerwoną marynarkę z czarnymi klapami, czarne garniturowe spodnie, klasycznie białą koszulę i czarną muchę do kompletu. Nawet zdołał okiełznać nieco ten swój artystyczny nieład na głowie i choć raz nie wyglądał, jakby ktoś potraktował jego rudą czuprynę bombardą albo czymś w tym stylu. Oczywiście nie byłby zupełnie sobą, gdyby nie zdecydował się jednak na jakiś mniej formalny akcent w postaci… czarno-białych tenisówek na stopach, które o dziwo nawet aż tak bardzo nie gryzły się z resztą eleganckiego ubioru. Z racji mrozu i faktu, że na miejsce mieli się dotrzeć zaprzęgiem na grzbiet narzucił dodatkowo czarny płaszcz, żeby po drodze nie zmienić się w lodowy sopel. Dotarłszy na miejsce na chwilę przed umówioną porą, oparł się nonszalancko o jeden z powozów w oczekiwaniu na przybycie swojej partnerki. Wyglądał na całkowicie spokojnego, ale dopiero w tym momencie poczuł delikatne ukłucie tremy, które szybko jednak zdusił w zarodku, gdy tylko dostrzegł zmierzającą w jego kierunku Gabrielle. Oczy aż rozbłysnęły mu na widok Puchonki, choć beżowy płaszcz, którym była okryta, nie pozwalał mu podziwiać jej w pełnej okazałości. Jeszcze. Co nie zmieniało faktu, że już teraz był nią oczarowany. — No cześć — odparł, omiatając spojrzeniem jej sylwetkę. Na ułamek sekundy zatrzymał wzrok na podkreślonych intensywną czerwienią ustach, mimowolnie przypominając sobie ich małe rendez-vous przy gruszy, by zaraz skupić się na jej oczach. — Jestem wielkim szczęściarzem, wyglądasz wprost obłędnie — dodał i jednocześnie obdarzył ją jednym ze swoich najbardziej czarujących uśmiechów. Zaraz po tym otworzył drzwiczki i wyciągnął rękę, żeby pomóc jej zająć miejsce w saniach, po czym sam również się na nie wdrapał i usadowił naprzeciw niej. Ledwie to uczynił, a powozem szarpnęło i aetonany moment później wzbiły się w powietrze. Niesamowite widoki na rozpościerający się w dole krajobraz otulony śnieżną pierzyną i delikatne pobrzękiwanie dzwoneczków zdobiących pojazd zdecydowanie potęgowały wszechobecny świąteczny nastrój, wprawiając go w jeszcze lepszy humor. Przeniósł spojrzenie w stronę Gabrielle, gdy dziewczyna zaczęła nucić, czując nieodpartą chęć by pójść w jej ślady, więc kiedy tylko z jej ust popłynęły słowa od razu to podchwycił i wkrótce się do niej przyłączył, mając przy tym szeroki uśmiech na ustach. Nie da się też zaprzeczyć, że nie miał się czego powstydzić, jeśli chodzi o wokal – o czym mogła nie wiedzieć, nie było to czymś z czym jakoś mocno by się obnosił – więc wyszło im to bardzo zgrabnie. — Bez dwóch zdań, mam wrażenie, że to będzie prawdziwie magiczny wieczór — odpowiedział, wciąż podtrzymując swój uśmiech, zadowolony, że koniec końców dopiął swego i jednak usłyszał, jak śpiewa, choć tak się przed tym wzbraniała. A zdecydowanie nie miała ku temu powodu! — Muszę przyznać, że naprawdę było warto. A w dodatku tworzymy całkiem niezły duet, nie sądzisz? — dodał jeszcze i puścił jej oczko, nim ta stosunkowo krótka podróż dobiegła końca i sanie zatrzymały się w miejscu docelowym, gdzie miał się odbyć bal. Tak jak przy wsiadaniu, pomógł jej również opuścić powóz, a następnie zaoferował jej swoje ramię, żeby w dalszej kolejności poprowadzić ją w stronę wejścia.
Wydarzenie towarzyszące: Kulig Wylosowane kostki:1 Zdobycze: - Dodatkowy efekt: śpiewam w duecie z Gabs Opłata