Niedaleko centrum przez miasteczko przepływa niewielki strumyk, który jedynie nadaje uroku okolicy. W ciepłe dni, aż do późnej jesieni, często można zaobserwować ludzi piknikujących przy brzegu wody. Jest to okolica bardzo przyjemna do spacerów zarówno w dzień jak i wieczorami, tak urzekająca, że czasem nawet można zaobserwować tu, zachęcone przyjemnym cieniem i wysokimi trawami, dzikie zwierzęta podchodzące do wodopoju.
Kości wydarzeń:
1 - Nie ma nic przyjemniejszego jak spacer brzegiem rzeki w piękny dzień. Słoneczna pogoda, przyjemna cisza, błogość, której z jakiegoś powodu potrzebowałeś w ostatnim czasie… aż tu nagle ktoś włącza na cały regulator magiczny gramofon i puszcza najfatalniejsze z kawałków jakiegoś zespołu. Lubisz ten zespół? Czy zwrócisz uwagę na zakłócanie Twojego spokoju? Jeśli rozpoczniesz pogawędkę z tym kimś, uwzględniając ją w co najmniej dwóch postach - Twoja kolejna samonauka DA może być o 500 znaków lub jeden post - krótsza. 2 - Przechadzając się wzdłuż rzeki dostrzegasz, że w błocie przy samej wodzie straszliwie utknęła kaczuszka. Jeśli pomożesz Kaczce dziwaczce i napiszesz o opiece nad nią co najmniej dwie samonauki lub wątek, zdobywając odpowiednią ilość punktów do jej posiadania - możesz zatrzymać kaczkę. 3 - Akurat tego dnia gdy się tu wybrałeś/wybraliście przy rzece otwarto kącik relaksacyjny. Można spocząć sobie na wygodnych leżakach i napić się drinka zależnie od pogody - coś na ochłodę latem, czy rozgrzewającego zimą. Przyjemnie! Rzuć kostką na eliksir, by sprawdzić co wrzucili Ci do drinka! 4 - Podbiega do Ciebie jeden ze skautów, których dostrzegłeś sprzątających okolicę i z wielkim zaangażowaniem wciska Ci w ręce worek na śmieci mówiąc o tym, że w rzece jest wiele śmieci, a on jest za mały, żeby do niej wejść. Mógłbyś/moglibyście przywołać je zaklęciem, ale kto wie, co się czai na dnie? Wejdziesz do wody pomóc dzieciakom, czy grzecznie odmówisz i dasz nogę? 5 - A co to tak cuchnie! Przyjemny spacer zakłóca straszny odór dobywający się z wody. Czy coś tam zdechło?! (potencjalny wątek kryminalny, możesz poprosić o pomoc MG lub wymyślić samemu) 6 - Świetnie, akurat jak Ci sie spieszyło i chciałeś wracać do domu skrótem, okazało się, że większa część parku została zamknięta z powodu konieczności zapobiegania infestacji chochlików kornwalijskich, które zalęgły się w krzakach. Rzuć k100, by sprawdzić jak bardzo Ci przeszkadzają! 1 będzie, że ich nie widzisz, 100 - rzucają się na ciebie z każdej strony! Wiec im wyżej - tym gorzej. Co najmniej dwa posty w tym wątku masz z nimi kłopoty.
Autor
Wiadomość
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Powoli się regenerował po tym, jak okazało się, że wydarzenia z Arabii postanowią wpłynąć na jego odpoczynek podczas pobytu w Londynie. Ach, przecież nie mieszkał na razie tam, gdzie był jego dom - mieszkał w murach odmiennych, choć ciepłych i przyjaznych. Mimo to czuł się głupio, że musiał korzystać z pomocy bliskiej osoby, nie mógł chodzić do roboty, a na domiar złego przez jakiś czas nie było zalecane przemieszczanie się poprzez teleportację. A jako że Inverness znajdowało się kompletnie gdzieś indziej, nic dziwnego, że nie pozostawało mu nic innego, jak oddanie się odpoczynkowi w połączeniu z terapią eliksirową. Dopiero po czasie mógł wreszcie stanąć normalnie na nogi, a zawroty głowy, połączone z pękającą od bólu czaszką, przeminęły. Nic dziwnego, że postanowił udać się na drobną wycieczkę w celu zaczerpnięcia świeżego powietrza, dając o tym znać partnerowi. Brzeg rzeki wiązał się z historią, za którą niespecjalnie przepadał. Wynikało to przede wszystkim z tego, iż miał tutaj okazję wcześniej znaleźć najprawdziwsze, ludzkie zwłoki, które nie dość, że wymagały identyfikacji, to zaciągnęły go przy okazji do składania zeznań i tego, czy przypadkiem czegoś podejrzanego nie widział. Miasto mogło leżeć w popiołach, a i tak czy siak w ludzkiej duszy znajdowały się te elementy, których lepiej było nie znać. Westchnąwszy ciężko, nic dziwnego, że chciał rozruszać powoli własne nogi, gdyż od tego ciągłego leżenia i robienia tyle co nic, no cóż, trochę się rozleniwił. Ścieżka wydeptana wśród źródła wody była znajoma, a czekoladowe tęczówki uważnie przyglądały się okolicznej naturze, gdy przycisnął do siebie ciaśniej przedłużaną bluzę. Jak na powrót z Arabii to było za chłodno. Zauważenie kogoś, kogo kojarzył, nie było problemem - dziewczyna posiadała dość jasne włosy, które jasno sugerowały, że gdzieś je widział. Przymrużywszy oczy, nie bez powodu Lowell stanął z otwartą butelką wody w dłoni, lekko mocniej ściskając palce, by ta przypadkiem się nie przechyliła i nie wypadła, gdy poczuł, że prawa ręka staje się zbyt chłodna. - Moira? - spojrzał na nią zaciekawiony, z lekkim, widocznym błyskiem, jakby ją rzeczywiście rozpoznał. A może się mylił, umysł płatał mu figle, a tak naprawdę miał przed sobą jedynie znikomą wizję, która była efektem minionych, ostatnich dni? Podniesienie kącików ust do góry nie było zatem nachalne, a prędzej naturalne, wręcz normalne. Jeszcze nie wiedział, co mu przyniesie ten dzień - i chwała Merlinowi, choć niektóre z tych rzeczy mógłby zakwalifikować do uroczych na swój sposób. Trwał zatem w błogiej nieświadomości, trwając w oczekiwaniu na odpowiedź ze strony Puchonki. Koniec końców wysyłał do wszystkich wychowanków listy pod koniec swojej kariery w Hufflepuffie, więc nic dziwnego, że ją skojarzył.
Wakacje mijały mi tak spokojnie, że było to aż dziwne. Z wiadomych przyczyn nie pojechałam na organizowane przez szkołę wakacje. Nigdy tego nie robiłam, tak jak nie jeździłam na szkolne ferie. Przez niemal cały rok szkolny żyłam w strachu, że ktoś z uczniów wpadnie na mnie podczas jednej z cięższych wizji, gdy nie panowałam nad swoim ciałem i byłam oderwana od rzeczywistości, więc chociaż przez te dwa miesiące miałam trochę spokoju. Choć przez kilka tygodni nie musiałam obawiać się o to, że wpadnę w trans na jakiejś lekcji, że ktoś dowie się o mnie tego, o czym bałam się mówić komukolwiek. Wakacje nie były dla mnie jedynie odpoczynkiem od nauki. Były odpoczynkiem od ciągłego stresu i nerwów. Jaka szkoda, że ten czas niedługo się kończył. Tego dnia odwiedzałam z babcią magiczną wioskę. A raczej babcia odwiedzała tu znajomą zielarkę, która miała dla niej jakieś potrzebne zioła. Ja w tym czasie postanowiłam pochodzić trochę po okolicy. Wokół Hogsmeade zawsze było dużo zieleni, a ja uwielbiała spędzać czas w takich miejscach. Natura i zieleń miały w sobie coś uspokajającego, coś, co działało na mnie niezwykle kojąco. Może dlatego, że chyba nigdy jeszcze nie ujrzałam zieleni w żadnej niepokojącej wizji? Zazwyczaj niosła za sobą jedynie spokój i radość. To był dobry kolor. Od babci zaraziłam się również miłością do zielarstwa, więc to zapewne również miało swój udział w moim zamiłowaniu do natury. Spacerowałam brzegiem rzeki, obserwując z oddalenia innych spacerowiczów. Kilka metrów dalej kręciła się nawet grupka skautów, którzy chyba brali udział w jakiejś akcji. Ten widok sprawił, że kąciki moich ust uniosły się mimowolnie w lekkim uśmiechu. Jak to miło, że dbali o okolicę... Słysząc swoje imię w pierwszej chwili zesztywniałam, a dopiero potem, gdy uświadomiłam sobie, że strach jest w tej chwili głupi, odwróciłam się w stronę, z której ono padło. Na widok stojącej tam osoby zamrugałam. Nie udzielałam się towarzysko, ale byłam niezłą obserwatorką, więc kojarzyłam uczniów Hogwartu. Nie spodziewałam się jednak, że ktoś może znać moje imię. Nawet jeśli należeliśmy do tego samego Domu. - Cześć - odpowiedziałam, po chwili wahania robiąc krok w stronę Felinusa. Spokojnie. Nie jesteś zwierzęciem. Nie musisz uciekać. - Dobry czas i miejsce na wycieczkę krajoznawczą, co nie? - zapytałam, ruchem głowy wskazując rzekę. Sama byłam zażenowana swoją marną pomysłowością. Zupełnie jakbym zapomniała, jak to jest prowadzić normalną rozmowę.
Nie był świadom tego, z czym tak naprawdę Moira ma do czynienia. To, co myślała i to, co znajdowało się pod kopułą czaszki, nie bez powodu pozostawało poza zasięgiem jego własnego wzroku. Jedyne, co zdołał zapamiętać w ciągu ostatnich miesięcy, tych beztroskich i wakacyjnych, to fakt, iż dziewczyna nie pojechała na wycieczkę, do czego miała pełne prawo. Sam przecież przez parę lat unikał tego typu rzeczy, nie uważając je za coś kompletnie dobrego, wręcz przeciwnie - potrzebował spokoju. Spokoju od tego całego szkolnego zgiełku, by móc oddać się pracy i dorabiać w każdej wolnej chwili. Tylko wtedy zdołał również siebie wewnętrznie wyniszczyć - ciało wówczas nie pokrywało się żadnymi większymi mięśniami, a wychudzenie przejawiało się nawet poprzez palce, żebra odbijające swój kształt na koszulce. Na szczęście było już całkowicie inaczej; biała koszula, w połączeniu z bluzą i krawatem (prawie o nim zapominał) w barwach Hufflepuffu ewidentnie świadczyły o przynależności, której z przyzwyczajenia nie zamierzał z siebie wyplenić. Może wcześniej narzekał na ten dom, może nie podchodził do niego tak, jak inni mieli w zamiarze, niemniej jednak od momentu, gdy zdołał pogodzić się ze samym sobą, również po prostu popłynął pod tym względem z prądem. Nie przejmował się niczym, a to, w jakim domu ktoś był, nie stawiał na pierwszym miejscu. To tylko stereotypy; możliwość łatwego wrzucenia danej grupy do jednego worka, by poczuć się bezpiecznie, określając ich paroma przymiotnikami. Tymi mniej lub bardziej przychylnymi. Z Blake nie miał okazji wcześniej bardziej rozmawiać, więc znajomość wynikała przede wszystkim z tego, że wysyłał listy. Mimo to wcale nie zamierzał wycofywać się z tego, że ją kojarzył, w związku z czym czekoladowe tęczówki o ciepłej barwie w promieniach przedzierającego się lekko słońca spoglądały na nią z zaciekawieniem. Starał się kojarzyć wiele imion, wiele osób, wiele słów i wiele dni; celebrując to wszystko zgodnie z własnymi przekonaniami oraz zasadami moralnymi. - Już wcześniej tutaj byłem, ale... to chyba sentyment. Choć wycieczka krajobrazowa też brzmi nieźle. - tak, sentyment, miał ochotę obecnie palnąć się w łeb, bo znajdowanie zwłok wcale nie było sentymentem. Prędzej chodziło o ten delikatny szum, który przedostawał się wraz z mijającymi minutami do jego własnych uszu, a złe wspomnienie starał się przesunąć na dalszy plan, by nie zawadzało. Zamiast tego dzisiaj to skauci zajmowali się ratowaniem środowiska naturalnego przed śmieciami. - Jak mijają ci wakacje? W sumie to prawie już minęły, bo zostało kilka dni do rozpoczęcia roku szkolnego, no ale... - zapytał się z lekkim uśmiechem, poprawiając chwyt prawej dłoni na pasku od torby. - Osobiście sam bym je przedłużył jeszcze o miesiąc. - dodawszy, w sumie będzie mu brakowało tego statusu studenta, gdy zobaczy, jak za kulisami wygląda praca nauczycieli. Trochę się nad tym bardziej zastanawiał, niemniej jednak nie przejmował się aż tak, gdy powoli przechadzał się wzdłuż rzeczki. Jeszcze nie wiedział, co nastąpi, a dopiero w oddali znajdowała się biedna kaczuszka, która utknęła; na razie nie miał prawa jej dostrzec. - Przygotowana na nowy rok szkolny? - zrobił kolejne kroki do przodu, poprawiając tym razem materiał bluzy, który się zmiętosił trochę.
Owen bardzo lubił pomagać innym. Sprawiało mu przyjemność słuchanie o problemach innych - jakkolwiek źle to nie brzmi - i doradzanie im. Czuł wtedy większą bliskość ze swoimi znajomymi, a dodatkowo łatwiej było później jemu się zwierzyć, był zdania, że poniekąd na tym polega przyjaźń czy nawet zwykła, niezobowiązująca znajomość. Na pomaganiu sobie nawzajem i sprawianiu pewnego rodzaju przestrzeni do mówienia o wszystkim, co leży na sercu. Cassie pociągnęła chłopaka za rękę, a on chętnie za nią poszedł. Może w normalnych warunkach, kiedy nie byłby zmęczony i nie chciałby po prostu odpocząć, mógłby przymknąć oko - a może bardziej ucho - na muzykę, natomiast teraz zdecydowanie była dla niego utrapieniem i im dłużej jej słuchał, tym miał wrażenie, że słyszy ją coraz głośniej i coraz bardziej zaczyna go denerwować. Owen usiadł na ławce obok Cassie pod dosyć dużym i starym dębem, naprzeciwko rzeki, na co się ucieszył, ponieważ spokojna woda zdecydowanie mogła mu pomóc się nieco odprężyć, a puchonce wyżalić. Muzyka, pomimo że dalej była słyszalna, zdecydowanie ucichła. -To jak? - zaczął. -Co się u Ciebie dzieje? - spojrzał na brązowowłosą dziewczynę. Miał nadzieję, że pomimo przerwy w ich spotkaniach, Cassie nie będzie miała najmniejszego problemu w otworzeniu się przed nim. -Mam dużo czasu, więc zamieniam się w słuch! - poprawił się ostentacyjnie na ławce, aby było mu wygodniej.
Oddalają się od niezbyt przyjemnych dźwięków, a one nieco cichną, dając im swobodę i w końcu upragniony czas na relaks. Pod wielkim dębem stoi ładna ławka i jest dobry z niej widok na strumień. Można obserwować jak spokojnie płynie woda, co na pewno jest przyjemne. Oczywiście, jeśli nie przychodzą niekulturalne dzieciaki, zachowujące się jak rozjuszone chochliki. Wrzaski Myrona już nie przeszkadzają im w rozmowie, dlatego, gdy tylko siadają, a Owen na nowo podejmuje temat, Cassie zagryza nerwowo wargę. - Oj tam, od razu się dzieje. - Stara się uśmiechnąć, ale kiedy tylko próbuje się zmusić do uniesienia kącików ust do góry, drżą, a po chwili w jej oczach pojawiają się łzy. Stara się nie rozbeczeć, jak to zwykle ma w zwyczaju, kiedy schodzi się na zbyt dotkliwy dla niej temat. Teraz tym tematem okazuje się jej George. - Przepraszam... Nie chce się rozpłakać. Czasami mnie ponosi i... Tylko tak mówisz, że mamy dużo czasu. - Pewnie Owen wracał z pracy albo chciał się pouczyć, a nie wysłuchiwać żalów puchonki. - Tato miał wypadek w pracy. - W końcu pozwala tym słowom wydobyć się z jej ust, kiedy robi dwa głębsze oddechy, żeby znowu nie wybuchnąć, jak to zrobiła przy koledze Georga. - Znalazł się w szpitalu, ale... ale niedługo wychodzi. Będzie dobrze... chyba. - Dodaje niepewnie, nie mogąc nadal sobie jakoś z tym poradzić. Cały czas to rozpamiętuje, chociaż wydawałoby się to idiotyczne dla osoby postronnej, w końcu pan Walker miał się dobrze, prawda?
Niewiele osób wiedziało, czemu nigdy nie jeżdżę na te szkolne wycieczki. Kilka osób wiedziało o moim darze, a inni po prostu nie pytali. Po śmierci Morfeusza wycofałam się z życia towarzyskiego, o ile można tak powiedzieć o życiu dwunastolatki. Byłam zbyt przerażona myślą, że znów przewidzę śmierć kogoś bliskiego. Albo że ktoś się dowie o moim jasnowidztwie, przez co kolejne osoby się ode mnie odwrócą. Skoro nawet własna matka wyrzuciła mnie za to z domu, to czemu inni nie mieliby zerwać ze mną kontaktu? To wydawało mi się wtedy bardziej niż pewne. Z czasem zrozumiałam, że moje życie nie musi tak wyglądać, ale obawy i tak pozostały. Strach potrafi zakorzenić się w człowieku naprawdę głęboko. Tak było w moim przypadku. Choć Harmonia robiła wszystko, by pokazać mi te lepsze strony jasnowidztwa, nie potrafiłam podchodzić do życia tak, jak dawniej. Byłam zbyt wielkim tchórzem. Czy mój strach był absurdalny? Niewykluczone. Nie potrafiłam jednak inaczej. Gdy wydawało mi się, że całkowicie zaakceptowałam to kim jestem, i że wszystko zacznie toczyć się lepiej, znów nawiedzało mnie wspomnienie śmierci brata. Znów czułam, że umieram tak, jak on. I wątpliwości powracały. Moja własne, piekielne koło. Kojarzyłam Lowella ze szkoły, tak jak kojarzyłam chyba wszystkich Puchonów i sporą część uczniów pozostałych Domów. Może nie byłam duszą towarzystwa, ale lubiłam wiedzieć, co się dzieje w szkole. Ja jednak na ogół pozostawałam dla innych niewidzialna. Świadomość, że tym razem ktoś jednak mnie zauważył, i jeszcze postanowił zagadać, była… dziwna. A może po prostu zdziczałam do reszty, jak to czasem żartobliwie stwierdzała babcia? - Sentyment? Chodzi o te widoki czy coś innego? - zapytałam. Nie wiem czemu, ale wydało mi się to z jakiegoś powodu ciekawe. Może miały tu miejsce jakieś magiczne wydarzenia, o których wcześniej nie słyszałam? Może warto byłoby to zobaczyć? - Och… Mijają stanowczo za szybko. I najchętniej również bym je jeszcze wydłużyła. Chociaż o kilka dni - powiedziałam, starając się nie okazywać strachu, który znów poczułam na myśl o powrocie do szkoły. To było irracjonalne, ale nie potrafiłam wyzbyć się tego odczucia. Choć potrafiłam wyczuć, gdy zbliżała się wizja, i mogłam wtedy zaszyć się gdzieś w samotności, to i tak pozostawała obawa, że wpadnę w trans przy innych uczniach. Nie chciałam być uznana za dziwaczkę. - Tak, chyba tak. O ile kupno podręczników i pergaminów wystarczy, by być przygotowanym - odpowiedziałam, schylając się po kwiatek, który poległ w walce z wiatrem i leżał na trawie. - A ty czym się teraz zajmiesz? - zapytałam po chwili. Przypomniało mi się, że w tym roku skończył szkołę.
Lowell nie zamierzał się w żaden sposób odwracać, gdyby jednak dostrzegł dzierżoną pod kopułą czaszki tajemnicę Moiry. Podchodząc do tego typu rzeczy jak do samego siebie, wszak sam różnił się pod względem własnych upodobań, nie zamierzał nikogo skreślać. Ewidentnie ten fakt pokazywał chociażby to, że bez problemu podjął się opieki nad wilkołakiem podczas trwającej pełni. Dopóki nikt nie został skrzywdzony, dopóki nikt przez to, kim się jest, nie poniósł za to niemych konsekwencji, nie przeszkadzało mu to w żadnym stopniu. Koniec końców są tylko ludźmi, którzy łakną cudzej akceptacji, by móc spełniać pewną rolę w społeczeństwie. By poczucie bezpieczeństwa zostało zaspokojone, a przynależność nie wiązała się z przykrościami. I chociaż samemu z pewnych został dosłownie wyrwany, nie zamierzał się od siebie samego odwracać, a przede wszystkim nie zamierzał się kryć po kątach. Im dłużej człowiek przechowuje takie rzeczy w sobie, tym bardziej wpada w swoisty obłęd. - Kiedyś bardzo często tutaj chodziłem. Idealne miejsce na schadzki. - z łatwością wybrnął, spoglądając na dziewczynę o charakterystycznych, jasnych włosach, które zwracały uwagę na tle bardziej naturalnego wyglądu rzeki i ogólnej natury. Nie przeszkadzało mu to - poza tym, jeżeli dziewczyna myślała, że na pewno nikt jej nie kojarzy, to była w błędzie. Chęć popchnięcia Hufflepuffu do przodu i zachęcenia ich do dalszych aktywności przyczyniał się bezpośrednio do konieczności zapamiętania większości imion, nazwisk i twarzy - a ta należąca do Blake była jedną z wielu licznych, choć umieszczonych w odmętach pamięci. Jeżeli do czegoś człowiek podchodzi personalnie, to skuteczniej jest w stanie przypomnieć sobie naprawdę wiele faktów. - Kilka dni, a jaką różnicę by to dało! - lekko się uśmiechnął, ściskając dłoń, która to znajdowała się na pasku od bezdennej torby. Wszystko wskazywało na to, iż szło w odpowiednim kierunku, przynajmniej pod tym względem. Nie chciał przypominać sobie wydarzeń z Arabii, które to miały miejsce, a które znacząco na niego rzutowały. Odczuwał to mocno, za mocno, by móc o tym zapomnieć. Koniec końców zyskał awersję do słowa "próba". - Ale będzie dobrze! Jakoś musi być, nie? I tak czy siak na początku nie ma zbyt dużo rzeczy do roboty, więc... - nie wiedział czemu, ale te słowa wymsknęły mu się naturalnie; być może dlatego, bo sam rozpoczynał w swoim życiu nowy, niezbadany rozdział. Każdy stresował się powrotem, a on jeszcze miał spełniać w Hogwarcie określoną funkcję. Szedł zatem spokojnym krokiem wzdłuż rzeczki, nie okazując tego stresu. - Wystarczy na spokojnie. Wakacje są od odpoczywania, a nie od nadmiernej nauki i nieprzespanych nocy z nosem w podręczniku. - machnął ręką na to, że dawał zły przykład, ale nauczanie pozostawiało naprawdę wiele niezdrowych schematów. I chociaż chęć dowiadywania się czegoś nowego jest naturalna, o tyle jednak bycie uczniem wymagało znajomości naprawdę wielu dziedzin. Momentami zbyt wielu, nawet jeżeli te nie interesują danego delikwenta. - Asystent nauczyciela uzdrawiania, ta szkoła tak łatwo się ode mnie nie uwolni. Ale proszę, nie zmieniaj zwracania się na "per pan". Chciałbym być jeszcze młody. - prychnąwszy z lekkim rozbawieniem, kątem oka dostrzegł niewielkie stworzenie, które utknęło w błocie przy samej wodzie. Mała, urokliwa kaczuszka wydobywała z siebie dźwięk i trzepotała skrzydełkami, jakby to miało jej pomóc. - Och, czekaj chwileczkę... Pomogę jej, dobrze? - odwrócił wzrok tęczówek barwy czekoladowej w kierunku ptaka, gdy wcześniej spoglądał na Blake, by następnie na krótki moment się zatrzymać; nieopodal znajdowali się skauci, którzy mieli na zadanie pozbierać śmieci - czy to z wody, czy to dookoła niej. I jeden z nich zbliżał się w ich kierunku, na co Lowell lekko, acz widocznie zmarszczył brwi, gdy powoli, ostrożnym krokiem i zgięciem kolana starał się dosięgnąć stworzenia - bez konieczności używania różdżki. - No chodź tutaj, spokojnie... - miał nadzieję, że i ta kaczuszka nie przyczyni się do odczucia, iż piętno przeszłości ciągle na nim dzierży.
Wiedziałam, że ludzie są różni, i nie każdy zareagowałby na wieść o tym, jaka jestem, w ten sam sposób co moja matka. Wiedziałam też o tym, że uprzedzenia matki brały się najpewniej z jej nienawiści do całego magicznego świata. Wiedziałam o tym dobrze, ale i tak nie chciałam przekonać się, jak wielu znajomych jednak by się ode mnie zdystansowało po poznaniu prawdy. Obawiałam się też pytań. Pytań o to, jak to wszystko się zaczęło, jak wyglądają wizje i co wtedy czuję. Nadal nie potrafiłam rozmawiać o tym z innymi. Jedynie babci opowiedziałam wszystko. O jej reakcję się nie bałam. Ona mogła sobie wyobrazić, co przeżyłam i co czuję za każdym razem, gdy tracę kontakt z rzeczywistością. Część osób na pewno potraktowałaby mnie tak, jak babka. Ale nadal nie czułam się wystarczająco silna, by z kimkolwiek o tym rozmawiać. Może kiedyś zdołam się przełamać... Kiedyś. - Och. Nie chciałam być wścibska - powiedziałam, wbijając wzrok w ziemię. Schadzki. To słowo kojarzyło mi się z czysto prywatnymi sprawami, a nie chciałam w jakikolwiek sposób naruszać prywatności Felinusa. Miałam jedynie nadzieję, że nie poruszyłam nieświadomie jakichś bardziej osobistych tematów czy wspomnień chłopaka. To mogłoby być niezręczne. Moją uwagę na chwilę odwrócili skauci, którzy w międzyczasie znaleźli się o wiele bliżej rzeki. Teraz już wyraźnie widziałam, że biorą udział w jakiejś akcji sprzątania okolicy. Mimowolnie znów się uśmiechnęłam. Jakoś tak lżej mi się na sercu robiło, gdy widziałam, jak inni zbają o środowisko. - Taak. Różnica niby niewielka, ale na pewno byłaby doceniona przez większość uczniów - stwierdziłam. Powody każdy miał inne, ale byłam pewna, że tak jak ja, spora cześć młodzieży nie chciała jeszcze wracać do szkoły. Właściwie to byłam niemal całkiem pewna, że nauczycieli początek września również nie napawał radością. Na ich miejscu też nie cieszyłabym się na myśl o kolejnych miesiącach wojaży z nieposłusznymi małolatami. Podziwiałam ludzi, którzy podejmowali się misji przekazywania wiedzy młodszym pokoleniom. Mnie przerażała sama myśl o tym, że miałabym stać za biurkiem i walczyć o autorytet. - Jakoś będzie na pewno. Dobrze to już niekoniecznie - odpowiedziałam bez zastanowienia, a dopiero po chwili tknęła mnie nieprecyzyjność tych słów i kiepski wydźwięk. Nie wiedziałam jednak, jak inaczej miałabym wyrazić swoje myśli, więc pozostałam przy tej żenującej wypowiedzi mając nadzieję, że Felinus mniej więcej zrozumie, co miałam na myśli. Chyba naprawdę będę musiała potrenować rozmawianie z innymi. - Właściwie to uważam podobnie. Nieszczególnie przykładałam się do samonauki w te wakacje - przyznałam. Nigdy nie byłam wzorową czy nadgorliwą uczennicą. Jakiekolwiek przejawy nadprogramowej nauki, w moim przypadku polegały na zgłębianiu wiedzy o ziołach i eliksirach, podczas pomagania babci przy pracy. No i oczywiście na pracowaniu nad darem jasnowidzenia. Ta nauka nigdy się nie kończyła. Nie w przypadku, jeśli chciałam w przyszłości całkowicie zapanować nad tą zdolnością. A chciałam. I to bardzo. - Och, to gratuluję tak poważnej posady. I jasne. Nie będę cię w ten sposób postarzać - zapewniłam, posyłając towarzyszowi nawet krótki uśmiech. Podziwiałam jego chęć powrotu do szkoły, tym razem w roli przyszłego nauczyciela. Mnie pewnie mury Hogwartu nigdy już nie ujrzą po ukończeniu studiów. O ile w ogóle zdecyduję się na studia. Obecnie nie byłam tego taka pewna. - Oczywiście. Ratuj ją - powiedziałam, gdy zauważyłam, jakie stworzonko miał na myśli Felinus. Kaczuszki były urocze. Miałam nadzieję, że małej nic poważnego się nie stało. Nie widziałam jednak w jakim była stanie, bo moją uwagę od akcji ratunkowej odwrócił jeden ze skautów. Nawet nie zauważyłam, gdy chłopak zbliżył się do mnie z jakimś workiem i poprosił o pomoc w wydobyciu śmieci z wody. W pierwszej chwili zamrugałam, nie mając pojęcia, co mu odpowiedzieć. On był za mały? Był najwyżej pięć centymetrów niższy ode mnie. Czarować poza szkołą też jeszcze nie mogłam... Ale nie potrafiłam odmówić. Przyjęłam worek przełykając głośno ślinę. Myśl o brodzeniu w głębokiej wodzie była niezbyt miła. Od śmierci Morfeusza zdarzały mi się napady paniki, gdy w wodzie traciłam grunt pod stopami. Obiecałam jednak pomóc, więc modląc się do Merlina o pomoc i natchnienie - ruszyłam w kierunku rzeki.
Ludzie są różni - tak samo, jak różne są reakcje, niedowierzania, liczne spojrzenia, które mają na celu osądzać. Z wieku na wiek nic się pod tym względem nie zmieniło - z jakiegoś powodu, gdy ktoś się znacząco różni od innych, ludzie uwielbiają to osądzać i poddawać drwinom, braku zrozumienia oraz akceptacji. Nie jest to jednak powód do wstydu, choć czas odgrywa w tym wszystkim ważną rolę. Sam dopiero po paru miesiącach był w stanie się przyznać przed sobą i innymi, kim tak naprawdę jest - i dopiero teraz, po długiej walce, akceptował to, choć z lekkim zastanowieniem snującym się pod czaszką. - Nie, spokojnie, nie byłaś! Poza tym, gdybym czuł się nieswojo bądź uznał to za prywatne, ukróciłbym temat. Nie musisz czuć się jakoś winna. - uśmiechnął się, spoglądając w jej stronę całkowicie przyjaźnie. Może nie było to miejsce idealne do schadzek, a na samą myśl o zapachu zwłok na pewno go to odtrącało, ale po czasie, gdy wspomnienia zanikną, zapewne będzie mógł tutaj przyjść z partnerem, by zaznać odrobiny spokoju. Przełamanie się mogło być jednym z ważniejszych kroków w życiu. Nie, jest najważniejszym krokiem w życiu - koniec końców przecież pozwala na odkrycie prawdziwej natury, bez konieczności udawania, że coś jest nie tak. Że to ciągłe trzymanie się po kątach i podpieranie ściany wcale nie wynika z charakteru, a prędzej z powodu trzymanego w odmętach własnej duszy sekretu, kruchego niczym wazon. Przecież nikt nie chce, by po jakimś czasie doszło do jego uszkodzenia - w szczególności, gdy komuś się on nie spodoba i postanowi zachwiać równowagę stolika. Na kolejne słowa kiwnął głową, spoglądając na dziewczynę, która lekko się uśmiechała, ale głównie zależnie od tego, co tak naprawdę dostrzegły jej jasne tęczówki. Nie znał jej na tyle, by stwierdzić, czy tak normalnie reaguje mniej intensywnie od innych, ale nie przeszkadzało mu to w żadnym stopniu. Ludzie są różni i to akceptował w pełni - przecież liczy się szczerość w rozmowie, a nie konieczność prowokowania poszczególnego zachowania. - Jakby nie było, to zawsze możesz się do mnie zgłosić. Pomogę tyle, na ile będę w stanie. - zaproponował łagodnie, bo przecież nie zamierzał zmieniać jej toku myślenia, gdyż samemu wiedział, że nie są na tyle znajomymi bądź przyjaciółmi, by ta poczuła się co najmniej komfortowo. Pozostawił jednak furtkę, która, jeżeli dziewczyna miałaby gorsze dni bądź rzeczywiście nowy rok okazałby się być koszmarem, mogła zapewnić odrobinę rozmowy. Zawsze troszczył się o innych i nawet teraz, gdy część rzeczy zwyczajnie się psuła, nie potrafił z tego zrezygnować. Nie wiedział, skąd wynika takie podejście, ale nikt nie musiał być przecież nadmiernym optymistą. No chyba że on - by przykryć niepowodzenia wynikające z tego, co miało miejsce. - To będzie klasa... szósta? Siódma? - akurat rocznika nie był w stanie zapamiętać, a dziewczyna, poprzez wygląd, jasne włosy oraz makijaż wyglądała zdecydowanie starzej. I też, Lowell niespecjalnie był dobry w określaniu czyjegoś wieku, w związku z czym wolał się zapytać, aniżeli trwać w niepewności. Też, wolał poniekąd zawyżyć ewentualnie własny domniemania, niemniej jednak nie wiedział, na ile to dokładnie zrobił. - Dzięki! To znaczy się, niby poważna posada, ale w większości będę się znowu uczył, aniżeli organizować coś samemu na własną rękę. - odwzajemnił uśmiech, spoglądając na nią bacznie czekoladowymi tęczówkami. Kąciki ust powędrowały do góry. - Całe szczęście. Chciałbym jeszcze pozostać tak młodym. - prychnął z rozbawieniem. Niestety, miał już dwudziestkę na karku i nie mógł z tym niczego zrobić. No chyba że odmłodzić się o dziesięć lat w wyniku użycia specjalnego eliksiru, niemniej jednak nie o to tutaj chodziło. Kiwnąwszy głową, mężczyzna ruszył w kierunku kaczuszki, by następnie wygrzebać ją z tego błota. Jak żeby inaczej, sam siebie nim usmarował, gdy próbował cokolwiek z tym fantem zrobić, ale nie chciał posługiwać się przez całe życie różdżką. Życie wówczas było zbyt proste, zbyt nudne, a do tego, jakby nie było, używanie magii potrafiło rozleniwić nawet najbardziej pracowite jednostki. Kątem oka zauważył, jak niewiele niższy skaut wręczył Blake worek ze śmieciami i poprosił o pomoc. A raczej po prostu zwalił całą robotę na nią. - Czekaj, pomogę ci z tym... - powiedział do Moiry, by następnie trochę szybciej wygramolić się z tym ptakiem. Po dłuższych staraniach kaczuszka wydostała się z błota, a sam ją chwycił na krótki moment, by przyjrzeć się, czy nic poważniejszego się jej nie stało. Była ruchliwa i chciała się wydostać, więc raczej chyba... poszło dobrze? - No i... gotowe. - wziął głębszy wdech, odwracając się w kierunku jasnowłosej dziewczyny, która ruszyła w kierunku rzeki, by następnie spojrzeć na nią i wydostać się z rzeki dość gładkim susem, pozostawiając po podeszwie butów mokre, widoczne ślady. - Czy ja dobrze widziałem, czy ten niewiele niższy od ciebie skaut podarował ci worek? - zmarszczył brwi, nie lubiąc czegoś takiego, by następnie wyciągnąć różdżkę. - Nie ma sensu wchodzić do wody. Czekaj, pomogę ci zaklęciami, co ty na to? - starał się ją jakoś powstrzymać przed niepotrzebnym moczeniem ubrań, w związku z czym badawcze źrenice starały się wyłapać, co tak naprawdę Morgana ma zamiar zrobić.
Właśnie. Zawsze i wszędzie znajdą się osoby gotowe osądzać innych za odmienność, nawet jeśli ów odmienność była kwestią niezawinioną czy po prostu wrodzoną. Tego się obawiałam. Choć spora część znajomych pewnie by zaakceptowała to, kim jestem, zawsze znajdą się tacy, którzy nawet nieświadomie sprawią, że moje jasnowidztwo będzie dla mnie ciężarem. I to większym niż normalnie. Bo nadal miewałam problemy z akceptacją tej części siebie. - O, to cieszę się. Naprawdę - odpowiedziałam z autentyczną ulgą. Nienawidziłam naruszać prywatności innych osób. Takie wchodzenie z butami w życie innych wywoływało u mnie dyskomfort. Zupełnie tak, jakbym łamała jakieś powszechnie obowiązujące zasady. Może dlatego, że nie lubiłam, gdy ktoś za bardzo interesował się moim życiem? Nawet przyglądając się komuś uważniej można było dowiedzieć się o nim wielu rzeczy, które niekoniecznie chciał wyjawiać innym. Chyba z tego powodu miałam też problem z patrzeniem innym prosto w oczy. To wydawało się zbyt prywatne. Jak zaglądanie komuś wprost w duszę. Babcia często powtarzała mi, że powinnam się przełamać i wyjść do ludzi. Po śmierci Morfeusza nie potrafiłam jednak tego zrobić. Był mi najbliższą osobą na całym świecie, a straciłam go w taki okrutny sposób. Bałam się, że kolejną osobę, do której tak się przywiążę, również stracę. Samotność była prostsza, bezpieczniejsza. Dobrze było mi w mojej skorupie, nawet jeśli inni postrzegali mnie przez to jako wycofaną i oderwaną od rzeczywistości. - O, naprawdę? To miło z twojej strony. Może się zgłoszę do ciebie, jeśli będę miała jakieś problemy - odpowiedziałam po usłyszeniu propozycji Felinusa. Raczej nie zwracałam się do nikogo ze swoimi problemami, wolałam radzić sobie z nimi sama, ale kto wie? Może zwrócenie się do kogoś innego będzie lepszym wyjściem niż próby ogarnięcia wszystkiego samotnie? Może to będzie dobry sposób na otworzenie się na innych? Taki pierwszy krok w stronę normalności. O ile można to tak określić. - Piąta - odpowiedziałam, uśmiechając się nieznacznie. Zdawałam sobie sprawę z tego, że na ogół wyglądam na więcej lat niż miałam w rzeczywistości. Jedynie mój wzrost upodabniał mnie do kogoś młodszego. No i może wtedy, gdy nie miałam na twarzy makijażu, wyglądałam na swój wiek. Osobiście nigdy nie widziałam w tym większego problemu. - Ale to zawsze coś więcej niż bycie studentem - zauważyłam, odwracając wzrok. Felinus był sympatyczny, ale mu też nie potrafiłam spojrzeć w oczy. - Podobno mamy tyle lat, na ile się czujemy - dodałam. Tak zawsze mówiła moja babcia, która dodawała do tego, że ona sama czuje się na najwyżej trzydzieści lat. I faktycznie, Harmonia zawsze wydawała się być młoda duchem. W myśl tej zasady, ja miałabym chyba też trzydzieści lat. Albo i więcej. Gdy skaut wręczył mi worek, w pierwszej chwili wzdrygnęłam się. Nie lubiłam niespodziewanego dotyku innych. Nie zobaczyłam nic, ale i tak na moich ramionach pojawiła się gęsia skórka. Wizje dotyczące konkretnej osoby pojawiały się czasem nawet kilka godzin po tym, jak dotknęłam kogoś lub jego rzeczy. Nie mogłam jednak odmówić pomocy, choć nie miałam pojęcia, jak się za to sprzątanie zabrać. Magii użyć nie mogłam, a ręczne wyciąganie śmieci raczej nie wchodziło w rachubę. Może by tak pomóc sobie gałęzią? Choć byłam przerażona perspektywą wejścia do wody, ucieszyłam się, że kaczuszce nic nie było. Miałam słabość do zwierząt. - Hmmm, tak. Poprosił o pomoc z usunięciem śmieci z rzeki - odpowiedziałam, kiwając nerwowo głową. Nadal nie miałam pojęcia, jak się za to wszystko zabrać. - Mógłbyś? Ja nie mogę jeszcze samodzielnie czarować poza Hogwartem - odparłam. Propozycja pomocy Felinusa była miła. I nie wiedziałam, jak inaczej mogłabym wywiązać się z obietnicy danej skautowi.
Tak samo, jak w jego przypadku - zbyt wiele osób uwielbia wręcz oceniać po rzeczach, które nie powinny temu podlegać. To tak, jakby powiedział, że lubi kolor czarny i wszyscy zaczęli go nienawidzić - a przecież to jest jego własna, osobista preferencja. Oczywiście z czasem parę rzeczy się zmienia, ale już żył na tyle długo na tym świecie (a raczej na tyle krótko), że był w stanie mieć częściowo na to wylane. Czysto prowizorycznie - bo jednak to wszystko podlegało weryfikacji. Nawet jeżeli mówił, że coś go nie tknęło, tak naprawdę mógł to robić tylko po to, by ukryć to, co miał zamiar podtrzymać dla siebie pod kopułą czaszki. Bo człowiek może upaść na kolana i może poddać się swoistemu uczuciu porzucenia, acz starał się, by tak właśnie nie było. By życie, które to posiada, było przede wszystkim szczęśliwe. Przecież tak wiele posiadał, by móc stwierdzić, że wszystko jest łatwiejsze, w bardziej optymistycznych kolorach. Szkoda tylko, że tak wiele może się przytrafić, że to wszystko runie. Nic dziwnego, iż ludzie mają tendencję do wycofywania się, ale to właśnie możliwość przedstawienia samych siebie takimi, jakimi są, a przede wszystkim brak wstydu z tego powodu, czyniły z nich ludzi, którzy są sobą. Którzy nie muszą wpisywać się w poszczególne ramki, a którzy to starają się być po prostu... sobą. Bez udawania, że coś jest inaczej, żeby komukolwiek się przypasować. Na słowa Moiry lekko się uśmiechnął - widocznie. Potrafił rozpoznać powściągliwość od prostych pytań, które wynikały nie z chęci dowiedzenia się czegoś siłą, a prędzej naturalności prowadzonej konwersacji. Nie uważał, by ta wchodziła z butami w jego prywatne sprawy, a nawet jeżeli - potrafił się z tego wybronić. Nie czuł się źle, dopóki ktoś nie przekręcał jego słów bądź wkładał całkowicie nowe w spierzchnięte usta. Od czasu powrotu do Wielkiej Brytanii ciągle miał z nimi problem - były popękane. Aczkolwiek nie to było najważniejsze - najważniejsze dla niego było samopoczucie drugiej osoby, z którą starał się nawiązać kontakt. Może był pod tym względem jak kameleon, ale nim nie kierowała chęć zysku, a prędzej bycia oparciem, w jakimkolwiek tego słowa znaczeniu. A im dłużej wpatrywał się w ludzi, tak bardziej zauważał w nich samego siebie - poniekąd zagubionego, poniekąd wycofanego. Tego sprzed lat, choć bez krzty ignoranckiego podejścia połączonego z autodestrukcją. Albo intuicja mu tego nie podpowiadała. Gatunek ludzki nie jest nieśmiertelny - ludzie umierają. W każdej ilości, z tragedią dla najbliższych, ale najważniejsze nie jest pochowanie tej osoby na cmentarzu. Felinus, mimo że nie stracił nikogo bliskiego - przecież ojca nie znał, ojczyma nienawidził - wychodził z założenia, że to wspomnienia czynią ludzi z powrotem żywymi. Że to zapach, charakterystyczna woń, ciepłe słowa oraz bliskość, nawet jeżeli wyciągana z pamięci, stanowi to, co nieprzemijalne. Bo może wszyscy umierają i poddają się zgniliźnie, ale tak naprawdę to inni podtrzymują wspomnienia. Sprawiają, że dana osoba jeszcze żyje. - Mam do zaoferowania gorące kakao, gdy pogoda zacznie się psuć - podobno z początkiem września znowu ma padać i być deszczowo. - skrzywił się. Nie lubił tej angielskiej pogody i z chęcią skorzystałby z uroków przebywania w Arabii, ale też, wiedział, że była ona potrzebna. By podlać rośliny, by te zaczerpnęły tchu, a natura z powrotem stała się żywa. Kakao może nie było czymś iście zachęcającym, ale czym jest goła rozmowa, gdy można ją jakoś polepszyć? Życie od razu staje się milsze, gdy ktoś daje kubek z gorącą czekoladą bądź właśnie kakao. Albo nawet herbatą; on zwracał na takie szczegóły. Starał się, by ta różnica wieku nie była widoczna, a prędzej traktował innych na równi samemu sobie. Wiedział, że samotność może być z początku zbawienna, ale gdy człowiek odzwyczai się i zaniecha kolejnych relacji, powrót do normalności będzie trwał wieki. - Och. - widocznie się uśmiechnął, nie mogąc powstrzymać swojej reakcji. Morgana wyglądała na znacznie starszą, w związku z czym nic dziwnego, iż machnął się o ten rok, tudzież dwa. Przecież nie miał rentgena w oczach, by móc jednoznacznie to stwierdzić, niemniej jednak nie przeszkadzało mu to w żadnym stopniu. - Czuję, że będę tęsknił za byciem studentem i pobieraniem stypendium. - prychnąwszy z widocznym rozbawieniem, źródełko od Hampsona dawało mu niezły zastrzyk gotówki. Teraz samemu musiał o to zadbać, a nawet jeżeli odpoczywał po wcześniejszym wstrząsie mózgu, którego objawy minęły, przeczuwał, że wiele rzeczy ulegnie zmianie wraz z pierwszym dniem nowego miesiąca. Kolejne słowa, która wydobyła z siebie, zastanowiły go poniekąd - przebywanie w Oazie Cudów pozwalało mu na uzyskanie ciut młodszej sylwetki. Teraz czuł się na co najmniej trzydzieści lat i zapewne tak by wyglądał w tamtym miejscu. - Ciało to tylko ogranicznik, oczywiście moim zdaniem. Starzejemy się, ale możemy być młodzi w duchu i vice versa - możemy być młodzi, ale czuć się na co najmniej czterdziestkę... - zastanowiwszy się, przyłożył własne palce do podbródka. Zbyt długo w tym jednak nie potrwał - okazało się, że trzeba pomóc kaczuszce, a gdy to zrobił, pomocy wymagała Blake, która dostała zadanie ze strony skauta. Nie rozumiał, dlaczego młodzi pierwsze pchali się do tej fuchy, by następnie nie chciało im się czegoś robić, ale nie zamierzał pozwolić na to, by dziewczyna musiała zmagać się z chodzeniem w rzeczce. Po prostu. Nie widział sensu, skoro miał różdżkę i chociaż mógł robić wiele rzeczy bez niej, chciał, by oboje nie musieli brodzić po kostki i kolana w wodzie. - Ech... - pokręcił głową na to, co usłyszał. Czyli tak, jak przypuszczał - skaut, którego zadaniem jest posprzątać rzekę, postanowił wybronić się starszą koleżanką, niewiele wyższą od niego. Dramat. - Tak, jasne, nie ma problemu. - uśmiechnął się widocznie, by następnie zaklęciami, niewerbalnie oczywiście, zacząć zapełniać worek. I o dziwo tego było całkiem dużo, bo co rusz czekoladowe tęczówki zauważały coś nietypowego, specyficznego. Z czasem przedmiot uległ zapełnieniu. - Ile tego jest... - pokręcił głową, idąc dalej, wzdłuż rzeczki. Kaczuszki już nie było, co najwyżej pływała sobie w wodzie. - Też nie wiem, po co są te namiary, serio. Średnio z nauką bądź czymkolwiek... - westchnąwszy, schował kolejny papierek po jedzeniu do plastikowego worka. - Przynajmniej po ukończeniu siedemnastego roku życia będziesz mogła czarować tyle, ile wlezie. - uśmiechnął się, gdy pozbierał kolejne rzeczy. No była to łatwa fucha wraz z trzymaną w dłoni różdżką. - W ogóle ten skaut był niewiele mniejszy od ciebie i ci wręczył worek. Nie podoba mi się to trochę. - skrzywił się.
Może i niewiele tak właściwie wiedziałam o życiu, w końcu nie miałam zbyt wielu lat, nie zwiedziłam świata, nie doświadczyłam wielu rzeczy, o których pojęcie mieli moi rówieśnicy, ale wiedziałam co nieco o naturze ludzkiej. Wiedziałam, że wielu ludzi mając kompleksy odreagowuje je potępiając i prześladując innych za najmniejszą choćby odmienność. Nie potrafiłam jeszcze tego zignorować, odbierałam wszystko zbyt mocno. Pewnie nawet nie mogłabym dobrze udawać, że ewentualne przytyki mnie nie obchodzą. Nie, jeśli dotyczyłyby jasnowidztwa. To byłoby zbyt osobiste. W końcu inni na ogół nie mają pojęcia jak naprawdę jest z przewidywaniem przyszłości - jak bardzo może to utrudniać życie, z jakimi niedogodnościami się wiąże, ile bólu może przynieść. Dlatego nie chwaliłam się darem. Wolałam, by pozostał przez innych niezauważony. Tak było prościej. Uśmiech Felinusa utwierdził mnie w przekonaniu, że naprawdę nie zadałam żadnego niewygodnego pytania. Może i byłam pod tym względem zbyt ostrożna, ale tak już po prostu miałam. Nie lubiłam, gdy ktoś za bardzo interesował się moją prywatnością, dlatego dbałam o to, by sama nie naruszać pewnych granic. Skoro mi to sprawiało dużo niewygody, innym też mogło. Wiedziałam, że nie każdy reaguje tak jak ja, ale wolałam na wszelki wypadek zachowywać ostrożność. Głównie przez wzgląd na to, by w reakcji na moją ciekawość ktoś nie zaczął interesować się moim życiem. O tym, jak życie ludzkie jest kruche, przekonałam się dosyć wcześnie. Miałam dwanaście lat, gdy straciłam Morfeusza - jedyną osobę z mojej najbliższej rodziny, która nie patrzyła na mnie jak na dziwoląga tylko dlatego, że posiadałam umiejętności magiczne. On nie bał się pytać mnie o magię i pisał do mnie listy, gdy byłam w pierwszej klasie. A moje ostatnie wspomnienie z nim związane to to, gdy razem z nim tonę w jeziorze. A raczej jak przeżywam w pierwszej swojej poważnej wizji jego nadchodzącą śmierć. Od tamtej pory umierałam z nim tak jeszcze kilka razy. Z czasem wcale nie stało się to łatwiejsze. - Gorące kakao brzmi przekonująco. Zwłaszcza w pochmurną pogodę. Szkoda, że słońce nie grzeje tu trochę częściej - powiedziałam, mając na myśli tutejszą pogodę. Kochałam rośliny, którym deszcz był niezbędny do życia, ale czasem dobijające było to, że było tu pochmurno i padało przez większą część roku. Niestety, z pewnymi rzeczami nie można było walczyć, więc pozostawała akceptacja faktów; tak było właśnie z pogodą. Jeśli zaś chodziło o rozmowy o problemach czy inne, niekoniecznie takie o kłopotach, to musiałam się do nich przyzwyczaić. Do tej pory ograniczałam się w kontaktach z innymi do minimum. Zaczynałam jednak powoli myśleć, że moja aspołeczność nie była dobra, a izolacja stawała się błędem. Może przez to nie potrafiłam opanować swojego daru? Bo właściwie nie rozumiałam innych ludzi na wielu polach, więc i rozumienie wizji szło mi przeciętnie. Chyba musiałam się nieco bardziej uspołecznić. Babcia miała rację. Jak zawsze. - Wiem, że wyglądam na starszą - dodałam, a lekki uśmiech nie znikał z mojej twarzy. Byłam już przyzwyczajona do tego, że inni zawyżali trochę mój wiek. Nie miałam nikomu tego za złe. Tak już było, że niektórzy przez pół życia mieli twarz dziecka, inni zaś, jak ja, od dzieciństwa wyglądali na starszych. - A tak, wsparcie finansowe Ministerstwa jest dobrą stroną nauki i szkoły - zgodziłam się ze słowami chłopaka. Sama właściwie nie ubiegałam się o stypendium, bo nie przysługiwało mi z żadnego przedmiotu, jednak na pewno było ono miłym dodatkiem za wysiłek włożony we własną edukację. Pod pewnymi względami nauka w szkole nie wydawała się wcale taka zła. - Tak, dokładnie. Jeśli więc będziesz czuł się młody duchem, to pozostaniesz młodym. Nawet jeśli uczniowie będą mówić do ciebie na “pan” - zauważyłam, kiwając głową. Psychika miała silny wpływ na człowieka. Jeśli postrzegałeś siebie jako młodszego, tak też się czułeś. Było to nawet na swój sposób fascynujące. Nie wiedziałam, czy skautowi po prostu nie chciało się wyławiać śmieci, czy może sam nie wiedział jak to zrobić. Nie potrafiłam jednak odmówić pomocy, nawet jeśli nie miałam pojęcia, jak ów prośbę spełnić. Chyba jednak powinnam popracować nad asertywnością… - Dziękuję - powiedziałam, gdy Felinus zgodził się pomóc mi magią. Naprawdę nie miałam pojęcia, jak wyłowić śmieci z wody. O ile rozumiałam chęci skautów do zadbania o środowisko, tak nie potrafiłam zrozumieć, czemu chcieli oczyścić też rzekę, skoro żaden z nich najwidoczniej też nie wiedział, jak to zrobić. Pewnie od początku mieli w planach poproszenie kogoś innego o pomoc. - Tak, to trochę niewygodne. Nie można nawet spokojnie douczać się z zaklęć - zgodziłam się z chłopakiem. Nie żebym była aż taką kujonką z tego przedmiotu. Chodziło mi też jednak o innych uczniów, którzy pewnie mieli problem z takimi ograniczeniami. - Fakt. Choć nie sądzę, by wyręczanie się we wszystkim magią było rozważne - stwierdziłam po chwili. Magia była fascynująca. Ale uzależnianie się od niej na każdym kroku nie wydawało się już tak cudowne. - Och... Pewnie myślał, że jestem o wiele starsza i coś wymyślę - dodałam, wzruszając ramionami. Cóż. To też czasem mi się przytrafiało.
Im człowiek bardziej oddaje się własnym myślom - tym prędzej staje się wrażliwy na to, co tak naprawdę dotyczy jego osoby. Nieprzychylne komentarze to tylko jeden z niewielu szczebli, które tak intensywnie wpływają na własną samoocenę. Lowell był świadom tego, że nie wszyscy są w stanie przejść obok takich komentarzy bez krzty zainteresowania, jakoby ugodzenia niewielką szpilką prosto w klatkę piersiową. Z trucizną, która może początkowo nie daje żadnych objawów, ale z czasem staje się bardziej odczuwalna, bardziej utrudnia codzienne funkcjonowanie. Otaczanie się takimi ludźmi, którzy nagminnie wbijają każdy komentarz w umysł, nie było jego zamiarem. No ba, jego zamiarem nie było przede wszystkim przyczynianie się do krzywdy; bo rany można uleczyć, ale tylko te na ciele. Te na duszy... pozostają znacznie dłużej. Wyryte w psychikę, tak szybko nie odpuszczą, czego był doskonałym przykładem. Mało kto wiedział o tym, iż samemu nauczył się oklumencji. Jak każdy dar, każda tego typu umiejętność, wiązało się to z wieloma niedogodnościami. Może nie wyglądał na kogoś, kto by z tego korzystał, ale tak naprawdę kontrolował własne emocje przede wszystkim wśród tłumu. Tam odczuwał największą ku temu potrzebę, a dopiero przy bliskich zdejmował maskę, okazując swoje prawdziwe oblicze. Im bardziej się temu oddawał, tym bardziej odczuwał to, jak zaczyna się wycofywać. Musiał dozować ostrożnie korzystanie z tego, w związku z czym momentami naprawdę się męczył, ale taka była natura wyciszania samego siebie, by móc spojrzeć bardziej przychylnym okiem. Wbrew pozorom nie zamierzał pić herbatki, jak to ktoś niemiło uznał podczas dotarcia do oazy w Arabii, by pochwalić się własnymi doświadczeniami z pola walki. Rzucaniem czarnomagicznych zaklęć niespecjalnie zamierzał się dzielić - to nie był powód do dumy. Przecież przez własny idiotyzm przyczynił się do śmierci jednej osoby, której to zgon widział na własne oczy. Doskonale pamiętał błyskawicę, która uderzyła, powodując spalenie żywcem jednej z napastniczek. Gdyby go tam nie było, pewnie by do tego nie doszło - ale czy przypadkiem ktoś inny by nie oberwał? Próba określenia ciężaru własnych czynów była zbyt trudna - jakby pozostawał niewolnikiem we własnym ciele. - Jak mi się uda jakoś załatwić gabinet i przetrwam w tej szkole na asystencie, to zapraszam. Moje drzwi będą stały otworem. - uśmiechnął się szerzej w stronę Morgany, która naprawdę była miłą osobą do prowadzenia konwersacji. - Ewentualnie w jakiejś sali czy gdziekolwiek, nie muszę się ograniczać do rozmów w tej całej otoczce. - poprawił się jeszcze, choć jego propozycja była normalna; zahaczał o to, że lubił dzielić się czymś, co dobrze smakuje i poprawia nastrój. Sam zwracał uwagę na to, by każdy czuł się komfortowo i nie czuł się odrzucony, ale siebie trochę odsuwał od tego wszystkiego. Próba bycia dla każdego osobą wspierającą, no cóż, nie wpływała dobrze na końcowy, osiągany efekt. A na pewno nie było z nim dobrze, gdy ponownie unikał odpowiedzi na naprawdę wiele pytań. - Wielka Brytania ma... specyficzną pogodę. Ale na szczęście świat czarodziejski umożliwia łatwe podróże za granicę. Wystarczy kupić świstoklik, by zaznać śródziemnomorskiego klimatu chociażby. - trochę się skrzywił, bo samemu uwielbiał ciepło i nie wyobrażał sobie możliwości marznięcia, gdy dojdzie do znacznego pogorszenia pogody w tym miejscu. Ciągle ciemno, ciągle buro, wszędzie błoto, a jak na złość... pogorszony nastrój. Jego nastrój w jakimś stopniu zależał właśnie od tego, czy świeciło słońce - i o ile nie przeszkadzał mu deszcz, to każdy mógł czuć się przygaszony, gdy na salony wstępowała pochmurność i jakby ciche myśli, że wszystko, co nieodpowiednie, jest właśnie z tym powiązane. Oddając się w ręce osamotnienia, początkowo można poczuć się w porządku. Z czasem, gdy człowiek przyglądał się bardziej innym jednostkom, by zrozumieć więcej i być obserwatorem, trudno było o inny scenariusz, jak świadomość, iż pewne rzeczy unikają. I wiedział, że naprawdę istnieją osoby, które nie interesują się relacjami międzyludzkimi, to człowiek jest stworzeniem stadnym, a im dłużej trzyma się z daleka, to tym bardziej popada we własne szaleństwo. Nie zamierzał dopuścić do momentu, w którym ponownie zacząłby się izolować, w związku z czym naprawdę starał się nie wycofywać - choć mógł uważać, to i tak czy siak życie to weryfikowało. Udowodniało, że nie zawsze może wszystko pójść po myśli, dlatego, kiedy czekoladowe tęczówki wpatrywały się w niektóre obiekty, odczuwał przepływ czasu i stanie w jednym miejscu. Mimo że świat się ciągle zmienia. - Chyba zaczynam żałować, że nie postanowiłem przykiblować. - zaśmiał się widocznie, bo co jak co, ale już raz mu się to zdarzyło. I to nie z jego winy, a z winy sytuacji, która miała miejsce w związku z dramatem dziejącym się w rodzinie. Na szczęście ojczyma już nie było, gospodarstwo zostało sprzedane, a z matką prowadził swobodne życie, choć wiadomo - nie do końca takie łatwe. Wiele demonów przeszłości starało się wpłynąć na końcowy efekt jego działań, w związku z czym starał się uważać, żeby przypadkiem nie doszło do ich ponownego uaktywnienia. - To jest dobre myślenie i na pewno się do niego zastosuję. - powiedział zaskakująco szczerze, bo naprawdę zamierzał tak myśleć. Nie spodziewał się, że słowa z ust młodej dziewczyny będą tak mądre - najwidoczniej uczniowie mieli naprawdę wiele rzeczy, których jeszcze nie odkrył. Czasami ciężko jest zrobić cokolwiek bez czynnika zapalnego. - A ty? Na ile lat tak naprawdę się czujesz? - widoczna ciekawość przedzierała się przez jego tęczówki, gdy rzucił prostym pytaniem - teoretycznie. Bo wcale nie musiało takie być. Z łatwością zatem różdżka poszła w ruch, a z nią widoczna, odczuwalna magia. Im bardziej interesował się zaklęciami, tym zauważał więcej zależności; i chociaż prawa ręka pozostawała nadal specyficzna w tym zakresie, nauczył się dozować moc już znacznie wcześniej, by dokładnie ją dobierać zależnie od przypadku. Zauważał, że rzucanie poszczególnych uroków nie polegało tylko na formułce i ruchu nadgarstkiem; były to tylko jedne z wielu czynników. Wprawny czarodziej może rzucić Bombardę zgodnie z siłą słabo rzuconej Bombardy Maxima, jeżeli tylko będzie potrafił wykorzystać w pełni potencjał własnej sygnatury magicznej. I chociaż był to jeden z wielu przykładów, to perfekcyjna kontrola zaczęła go interesować od momentu wyczerpania tego, czego wielu nie potrafi wytłumaczyć. I na tym się skupiał. Kiwnął głową na odpowiedź Morgany, uśmiechając się pod nosem. Przecież nie zamierzał jej pozostawić z tym wszystkim samej. - To znaczy się, jak jesteś w domu, gdzie jest sporo dorosłych i nie idzie sklasyfikować, kto użył tak naprawdę różdżki, to wtedy nie ma problemu. - odpowiedział zgodnie z prawdą, bo namiar nie wykrywał, czy dana osoba używała uroku. Wykrywał to, gdzie został on użyty. Dopóki dziewczyna miała obok siebie kogoś bez namiaru, nie musiała się tak naprawdę martwić o korzystanie z drewnianego patyczka z odpowiednim rdzeniem w środku. - Też tak uważam. Ogólnie magia rozleniwia, a jeżeli nie wykorzystujesz jej do wszystkiego, to łatwiej idzie wykonywać ewentualne szlabany. - prychnął z rozbawieniem, bo sam wiedział, jak mu to bardzo pomagało w sprzątaniu toalet czy czyszczeniu pucharków. - No cóż... - kiedy kolejny świstek wylądował do worka, a ten się zapełnił całkowicie, nie pozostawało nic innego, jak zwrócić worek skautowi. - Pamiętasz, który to był? - zapytał się, wskazując podbródkiem na grupkę małych skautów, którym zamierzał oddać wypełnioną siatkę. - Jakie masz plany potem? Nadal wędrujesz wzdłuż rzeczki czy idziesz coś innego porobić? - zapytał się kulturalnie, wszak był zaintrygowany, czy Blake decyduje się na powrót gdziekolwiek indziej, czy jednak nadal zamierza spędzić tutaj trochę czasu.
Właściwie trafnym było porównywanie niektórych słów do raniących ostrzy czy szpilek. Właśnie tak odbierałam na ogół nieprzychylne komentarze pod moim adresem. Może było to przesadzone i dziecinne, ale nie potrafiłam zobojętnieć. Choć bardzo się starałam. Jednak tak jak kontrolowanie jasnowidztwa, lekceważenie słów innych nie przychodziło mi z łatwością. Wolałam nie zwracać na siebie niepotrzebnie uwagi, by nie musieć się mierzyć z jakimikolwiek nieprzychylnymi słowami. Przeszłość już wystarczająco skrzywiła mi psychikę. Największą blizną na mojej psychice i pamięci niewątpliwie była śmierć Morfeusza i jej okoliczności. Teoretycznie wiedziałam, że niczym nie zawiniłam, ale w praktyce i tak ciągle oskarżałam samą siebie o to, że dopuściłam do tego, że Morf utonął. Poczucie winy towarzyszyło mi nieodłącznie przez ostatnie lata. Tak samo spokoju nie dawały mi myśli “Co by było gdyby…”. Wiedziałam, że nic nie zmieni przeszłości, ale rozgrzeszenie samego siebie zawsze było trudne. Czasem nawet niemożliwe. - Oczywiście. Zapamiętam - odpowiedziałam. To była naprawdę miła propozycja. Nie wiedziałam jednak, czy zdołałabym się ostatecznie przełamać i naprawdę pójść do Felinusa na jakąś rozmowę. Czułabym pewnie, że się narzucam. Musiałam się do kogoś naprawdę przyzwyczaić i porozmawiać z nim kilka razy, by potem bez większych oporów zacząć pierwsza rozmowę, jeśli była ku temu sposobność. Przyjście do kogoś celowo by rozmawiać o problemach wydawało mi się... dziwne. Jak celowe zwracanie na siebie uwagi. - Może kiedyś tak zrobię - stwierdziłam z delikatnym uśmiechem, słysząc o świstoklikach i cieplejszym klimacie. Lubiłam słońce i ciepło, ale bałam się podróżować do tak odległych miejsc. A już na pewno nie podróżowałabym samotnie. Zbyt wiele rzeczy mogłoby pójść nie tak, a wtedy na pewno nie poradziłabym sobie sama. Cóż, nie należałam do odważnych. Nie zamierzałam tego nawet udawać. Gdybym nagle znalazła się w ciemności, spanikowałabym jak dziecko. Tak samo, gdybym nagle poczuła nadchodząca wizję, stojąc wśród nieznajomych. Ale może kiedyś namówię na taki wyjazd babcię? Z nią na pewno byłabym spokojniejsza. Zdawałam sobie sprawę z tego, że takie izolowanie się od wszystkich nie jest najlepszym wyjściem. I choć początkowo robiłam to wyłącznie ze strachu, tak potem po prostu się do tego przyzwyczaiłam. Samotność była wygodna. Bezpieczna. Zupełnie jakbym chowała się pod nią jak pod zimowym płaszczem. Izolowanie się od innych zapewniło mi swego rodzaju spokój ducha. A tego właśnie najbardziej potrzebowałam po wydarzeniach sprzed trzech lat. Mogłam ten sam efekt osiągnąć innymi sposobami, ale wtedy jeszcze o tym nie myślałam. Wtedy odsunięcie się od wszystkich wydawało się najlepszym wyjściem. Chyba niesłusznie wybrałam akurat taką ścieżkę. - Aż tak tęsknisz za byciem uczniem? - zapytałam lekko rozbawiona. Takie podejście było na swój sposób ciekawe. Niektórzy chcieli jak najszybciej ukończyć szkołę, ale jak widać byli też tacy, którzy prezentowali swoją osobą skrajnie odmienną postawę. Ja należałam raczej do tej pierwszej grupy, choć rozumiałam, że nie dla każdego szkoła jest tak samo stresująca, i że niektórzy mogli lubić naukę. Uśmiechnęłam się, gdy Felinus powiedział, że zastosuje się do zasady “bycia młodym duchem”. To zabrzmiało strasznie pozytywnie. Ale to dobrze. Jeśli ktoś chciał czuć się młodo, to całym duchem życzyłam ów osobie, by jej się to udało. Taka była moja babcia. A świat potrzebował tak pozytywnych osób jak Harmonia. - Och… Na jeszcze więcej niż wyglądam - powiedziałam z nikłym uśmiechem. Nie widziałam powodów, by kłamać w tej kwestii. A taka była prawda. Zazwyczaj czułam się na wiele więcej lat, niż rzeczywiście miałam. Obserwowałam z jaką łatwością Felinus posługuje się magią. Taka biegłość w zaklęciach była dla mnie jedynie marzeniem. Kiepsko radziłam sobie z zaklęciami. Teoretycznie miałam jeszcze czas, by jakoś się w tym podciągnąć, ale i tak nie robiłam sobie zbyt wielkich nadziei. Niektórym po prostu nie było po drodze z zaklęciami. I wyglądało na to, że ja należałam do tej właśnie grupy. Niespecjalnie się tym, przejmowałam. Potrafiłam sobie radzić także bez magii. - Niby tak, ale wolę jednak nie ryzykować ewentualnych problemów - stwierdziłam, wzruszając mimowolnie ramionami. Nie wiedziałam jak dokładnie działają te namiary, a z moim szczęściem i tak wyniknęłyby z tego jakieś problemy. Jeśli nie dla mnie, to dla mojej babci. Okazała mi wiele życzliwości, przyjmując mnie pod swój dach, gdy matka wyrzuciła mnie z domu. Nie chciałam jej sprawiać dodatkowych problemów. - Nigdy właściwie nie dostałam jeszcze szlabanu, ale wierzę na słowo - odpowiedziałam, również z rozbawieniem. Sama nie wiem, czemu właściwie rozbawiła mnie wizja szlabanów. - To chyba ten w środku - powiedziałam po chwili. Byłam zbyt zaskoczona, gdy dostałam ów worek, by przyjrzeć się dokładnie skautowi. Ale tylko jeden z nich wyglądał choć trochę znajomo. Musiał to być zatem ten, który wręczył mi worek na śmieci. - Hmm… Właściwie to chyba wracam do wioski. Babcia już pewnie załatwiła swoje sprawy i na mnie czeka - stwierdziłam. Chyba trochę straciłam poczucie czasu podczas tego spacerowania, i nie miałam pojęcia, jak długo właściwie jestem już nad rzeką. A nie chciałam, by babcia na mnie czekała. Musiałyśmy jeszcze wrócić do Sevenoaks.
Wszystko pozostawało kwestią wrażliwości - i Lowell jak najbardziej to rozumiał. Jedni posiadają tę twardszą, trudniejszą do przełamania, inni natomiast potrafią przyjąć każdy komentarz tak, jakby nie była to szpilka, a ostrze trafione prosto w plecy, z perfidnymi zamiarami i brakiem jakiejkolwiek czułości. Sam kiedyś stosował się do wystawiania innych na działanie tego jadu, tej mocy dyskusji, tudzież ochłodzenia każdemu życia, jako że sam nie miał najlepszego. Z czasem nauczył się - nauczył się, iż to właśnie nie ma żadnego większego sensu, chyba że rzeczywiście jest sadystą. Chcąc jedynie zaszkodzić. Wiedząc o tym, jak wiele rzeczy może wpłynąć na przebieg losu, nie bez powodu nawet te błahe rzeczy nazywane są efektem motyla. Nawet najmniejsza rzecz - czysto pozornie oczywiście - potrafi mieć katastrofalne skutki w przyszłości. Im człowiek prędzej to zauważa, tym bardziej zważa uwagę na własne czyny, ingerencje, poczynania, podjęte ścieżki i wymazane marzenia. "Co by było, gdyby..." pozostawało zatem czymś, co tak często dotykało ludzkość niezależnie od pochodzenia czy kultury, udowadniając, iż bardzo często chce się jakoś zadziałać, ale nie ma na to żadnego lekarstwa. A przede wszystkim nie można wpłynąć na przeszłość w odpowiedni sposób. Kiwnąwszy głową na słowa, które wystosowała dziewczyna, nie zamierzał nikogo pozbawiać możliwości znacznie lepszego spędzenia czasu od ciągłego zastanawiania się bądź chodzenia po parku. I chociaż nie wiedział, co tak naprawdę przyczynia się do częściowego zamknięcia Moiry, tak nie widział przyczyny, dla której to miałby nie być miły. Starał się, no ba - nawet nie musiał. Po prostu wewnętrznie się tak czuł, wewnętrznie się tak zachowywał. Sam kiedyś nie należał do odważnych - dopiero życie wymagało od niego odpowiedniego podejścia do danej sytuacji. Z czasem się zahartował - zapominając o tym, jakie uczucia targają ludzkim umysłem, a raczej się od nich całkowicie izolując, nawet jeżeli to wewnętrznie gdzieś bolało. Uczucie pustki wewnątrz samego siebie, które potrafiło się przedrzeć przez same zakamarki duszy, nie było niczym przyjemnym. Samotność pozwalała na uniknięcie bycia skrzywdzonym, ale też - odbierała okazję do spędzenia tych chwil, których w samotności nie można posiąść na własność. To nie jest tak, że człowiek rodzi się z wewnętrzną odwagą i męstwem - może rzeczywiście jeden z domów na taki obraz się maluje. Dopiero życie weryfikuje fakty i sprawdza, jak to naprawdę wszystko wygląda. A czasami nie jest kolorowo. - Powiedzmy, że tęsknię. Ogólnie było w porządku, choć nadmiar obowiązków czasami przytłaczał. Teraz... ciężko jest się odnaleźć bez tego wszystkiego. - przyznał szczerze, poniekąd marszcząc brwi, kiedy odpowiedź przeszła przez jego usta dość gładko i bez większej skazy. Potem się uśmiechnął, pozwalając na to, by na twarzy zawitało lekkie, widoczne podniesienie kącików ust do góry. Nie bez powodu przecież powracał do szkoły w formie nauczyciela, choć wiedział, że tutaj jego rola będzie zgoła inna. A raczej w formie asystenta nauczyciela, jako że nie posiadał żadnego doświadczenia na tym stanowisku i musiał nieco się douczyć. - Za te kilkanaście bądź kilkadziesiąt lat dobijesz tego wieku i będziesz mogła uznać, że na mniej niż wyglądasz. - znalazł pozytyw w tej sytuacji, choć nie uważał tego za coś złego. Sam jednego dnia czuł się niczym trzydziestolatek z dwoma kredytami na karku, a drugiego niczym siedemnastolatek przeżywający swoje pierwsze, prawdziwe przygody. Nie był stały i na pewno się zmieniał - raz na lepsze, raz na gorsze. Magia, którą opanował, wymagała naprawdę sporego wysiłku, by działała zgodnie z tym, co rodziło się pod kopułą czaszki. Możliwość radzenia sobie bez drewnianego patyczka była przez niego bardziej doceniana, jako że przystosował się do zasady, iż takie rzeczy rozleniwiają. Powodują trudniejsze podejście do sytuacji, kiedy naprawdę czarodziej nie będzie miał w kieszeni różdżki z przystosowanym do niego drewnem i rdzeniem. Sam wcześniej nie miał po drodze z tą dziedzina, a teraz stał się całkiem biegły - choć wiadomo, to nie tym się zajmował. - Nikt nie woli. - szczere przyznanie prawdziwości tych słów przedarło się przez jego usta, by następnie dodać od siebie parę nadmiarowych słów. Nie były one jednak nieodpowiednie, wręcz przeciwnie - zahaczyły o problem wykonywania szlabanów, które nijak miały się do tego, że uczeń bądź student tracił czas. Owszem, mijała godzina, może dwie, ale jeżeli ktoś nie spotyka się ze znajomymi i nie imprezuje, niezbyt odczuje tę zmianę. Albo uzna ją za chwilową, z łatwością się przystosowując do panujących warunków. - Wbrew pozorom to nie jest takie trudne. Czasami wystarczy być w nieodpowiednim miejscu o odpowiedniej porze. - rozbawiony był, choć doskonale wiedział, iż to, co wyszło z niego, było jak najbardziej prawdziwe. Momentami ktoś nie chce zagłębiać się w to, dlaczego ktoś coś robi w danym pomieszczeniu i jakie są ku temu przesłanki. Prosty szlaban, pogrożenie palcem, przedostanie się w stronę kolejnego korytarza i obmyślanie tego, jak utrudnić innym życie. Czyszczenie sedesów czy pucharków? To już inna kwestia. Lowell przeniósł worek, by następnie dać go skautowi, który trochę się zdziwił, iż zrobił to akurat młody już mężczyzna. Mimo to nie kontynuował żadnej rozmowy, a zamiast tego skinął głową, pozwalając mu odejść. Sytuacja ta nie była w żaden sposób przyjemna, ale nic na to nie mógł poradzić. Ot, nie lubił wykorzystywania pracy innych. - Może mam się z tobą teleportować? Albo odprowadzić? - zaproponował, bo może nie wiedział, gdzie dokładnie urzęduje Moira, ale był w stanie dotrzymać jej towarzystwa, jeżeli ta tylko chciała - koniec końców przecież nie miał nic przeciwko. A czas mijał, sekundy odliczały się kolejno, klepsydra przesypywała piach - jak oni przedostali się do malowniczej wioski położonej całkiem niedaleko Hogwartu. O ile się przedostali, bo równie dobrze mogli się udać we własne strony; dzień ten minął całkiem pozytywnie. Pomijając biedną kaczuszkę, która ugrzęzła w błocie, jak również skauta, który wysłużył się działaniem kogoś innego.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Wiosna była coraz bardziej odczuwalna, pogoda przyjemniejsza, słońce wreszcie zdawało się dawać nie tylko światło, ale i ciepło, a rzeczka otaczająca pobliskie tereny w końcu odmarzła, dzięki czemu dało się słyszeć jej szum i zderzającą się krę, która powoli topniała. Można było powiedzieć, że marzec był wyjątkowo zapraszający na spacery. A może to po prostu po lodowatej (i to dosłownie) Antarktydzie temperatura wczesnowiosenna po prostu wyjątkowo zdawała się rozpieszczać? Bez względu na powód, pogoda budziła do wędrówek nie tylko czarodziejów, ale i zwierzęta zamieszkujące okoliczne lasy. Właśnie jednego takiego słonecznego dnia, który zdawał się być wręcz kwietniowym a nie marcowym, Remy dostała sowę od swojego ojca, a list, choć długi, miał jeden kluczowy punkt „czy wiesz, że dziś jest idealny dzień na obserwowanie stad jeleni szlachetnych?”. Nie miała pojęcia, dlaczego akurat dzisiaj było tak wyjątkowe, lecz słowa ojca jeszcze nigdy jej nie zawiodły, a ona koniecznie chciała zobaczyć te zwierzęta z bliska! Wszak brzmiało to jak przygoda! Dosłownie zbombardowała wszystkich swoich przyjaciół, kolegów i znajomych wiadomościami o tym przemarszu stada, jednak (no przecież nie wiedzieć czemu!) nikt nie był chętny do brodzenia po podmokłych terenach i skradania się w wysokiej, jeszcze trochę przymarzniętej trawie. No, oprócz jednej osoby. @Maximilian Brewer Gdy tylko odpisał jej, że się zgadza, Remy ze słowami „na Gryfona można liczyć!” na ustach przebrała się w jak najbardziej maskujący strój, wzięła swój dziennik, pióro no i oczywiście APARAT! I pomknęła do umówionego punktu przy rzece. Gdy tylko zobaczyła chłopaka, od razu powitała go swoim firmowym, promiennym uśmiechem i podniosła wysoko w górę aparat. - I jak? Gotowy na przygodę?!
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max, jak to Max, zawsze był chętny do tego, żeby się gdzieś wybrać. Może bardziej pasowałby mu obecnie spacer po kawę, bo pierwsze dyżury w Mungu okazywały się ciężkie, a on nie do końca umiał się w tym odnaleźć. To było jednak inne życie i chociaż w dużej mierze mu odpowiadało, to jednak miał wrażenie, że coś w jego głowie jeszcze się nie przestawiło i życie po prostu szło u niego jakimiś dwoma torami, których nie umiał opanować. Wiedział, że zostały mu tak naprawdę trzy miesiące na złożenie pracy, na zdanie ostatnich egzaminów, na skoncentrowanie się na tym, co robił, ale ciągle jeszcze czuł się mniej więcej tak, jakby dopiero szedł na pierwszy rok. Czyli mniej więcej, jak skończony osioł. A skoro tak, to, zamiast odpoczywać, czy się uczyć, czy robić cokolwiek podobnego, jak choćby pisanie pracy domowej, skoro miał na to chwilę, uznał za stosowne wybranie się na poszukiwanie tych jeleni, danieli, czy o czym tam dokładnie pisała Harmony, dochodząc do wniosku, że z dziewczyną trudno było się nudzić. Zaczął zresztą podejrzewać, że wkrótce zaczną się częściej widywać, kiedy zacznie lądować w Mungu z rozwaloną nogą, głową albo tyłkiem. Wszystko, ale to dosłownie wszystko, było możliwe. - Zawsze – powiedział, uśmiechając się do niej, a potem w bardzo szarmancki sposób podał jej ramię, uśmiechając się przy tej okazji szeroko, wygłupiając się już od samego początku. I pomimo tego całego rozbawienia, wyglądał mimo wszystko na nieco zmęczonego. Pod jego oczami rysowały się ciemniejsze cienie, był nieco bledszy, niż zazwyczaj, co podkreślało, jak wyraźne stały się teraz jego żyły. Max starał się jednak tym nie przejmować i zamiast tego sięgnął po paczkę papierosów, zamierzając od razu jednego z nich odpalić, chociaż nie proponował tego Harmony. Nie wydawało mu się, żeby była zachwycona z takiej propozycji, a poza tym mieli spędzić czas na przygodzie, a nie jaraniu fajek za rogiem. On jednak potrzebował jakiegoś kopa w głowie do pewnej stabilizacji. - To, co jest z tymi jeleniowatymi? I co mogą tutaj robić? Myślisz, że przyszłyby tak blisko w okolice wioski? – zapytał zaciekawiony, uśmiechając się pod nosem. – Jesteś już czwartą osobą, z którą się bujam, która ma jakieś pomylenie na punkcie zwierząt. Chyba ta specjalizacja ze zwierzęcych obrażeń to jest to.
______________________
Never love
a wild thing
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Uśmiechnęła się wesoło na widok Maxa i z ogromną dumą, jakby było to jej największe osiągnięcie dostąpić takiego zaszczytu, złapała go pod zaoferowaną rękę, unosząc nosek. Oczywiście, że już od pierwszych sekund, gdy się zobaczyli, szybko im było do wygłupów. Nie dość, że przy tym Gryfonie nie dało się nudzić, to dziewczyna była prawie pewna, że i nie dało się przy nim smucić. Choć Harmony sama musiała przyznać, że trochę zaskoczył ją jego zmęczony widok. Oczywiście, świetnie się trzymał i wciąż emanował tą swoją Maxową energią, przy której chciało jej się skakać jeszcze mocniej i wspinać jeszcze wyżej, ale nie dało się nie zauważyć tych podkrążeń pod oczami czy trochę bledszej skóry. Uniosła brwi na tego papierosa i prychnęła. - Dajesz iście zdrowy przykład – zażartowała, wpadając w niego lekko biodrem, żeby go szturchnąć. – A tak serio to nie przeszkadzaj sobie, smacznego – kiwnęła z uśmiechem na papierosa. – Powiedz tylko, czy nie padniesz mi po drodze? Bo wiesz, w życiu cię nie doniosę, będę cię musiała zostawić na pastwę jeleni – i choć wytknęła na niego język i się zaśmiała, naprawdę chciała wiedzieć, czy chłopak czuł się na tyle dobrze, żeby go wyciągać z Hogwartu, może jednak wolał odpocząć? Na wspomnienie o „jeleniowatych” uśmiechnęła się szeroko i z entuzjazmem pokiwała głową. - Dzisiaj będzie przemarsz stada jeleni szlachetnych w okolicy! Jeżeli są zmęczone wędrówką, to na pewno zatrzymają się przy rozmarzniętym wodopoju – wskazała z zadowoleniem na rzeczkę w taki sposób, jakby to ona wszystko wymyśliła a nie jej ojciec. Cóż poradzić, po prostu bardzo się ekscytowała. – Jeżeli pójdziemy z nurtem odpowiednio daleko od wioski… No i przy okazji jeżeli się podkradniemy do nich, to jak najbardziej! – wyszczerzyła się wesoło. – I ja sobie bardzo wypraszam! Nie wiem kim są te trzy inne osoby, ale moje pomylenie nie skończy się obrażeniami – prychnęła wręcz z teatralnym oburzeniem. – To jelenie powinny się bać obrażeń ode mnie! – oznajmiła z ogromną pewnością siebie, by zaraz się zreflektować. – To znaczy dzisiaj nie muszą! Dzisiaj pozwolą się obejrzeć potulnie jak baranki, o! – ani trochę nie miała pojęcia o czym mówiła, ale dobrze jej się wygłupiało, udając eksperta w sprawie jeleni, więc czemu miałaby przestawać czy się jakąś niemądrością przejmować? To był czas wolny! Zabawa! Trzeba było korzystać z tego po całości, póki mieli na to czas i siły.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Pewne było, że Max potrzebował snu, ale równie pewne było, że potrzebował również sposobu na to, żeby odpocząć, żeby oderwać się od pracy, nauki i mierzenia się z ostatnimi miesiącami studiów. Przebywanie na świeżym powietrzu mogło zaś zdecydowanie dobrze mu zrobić i wytrząsnąć z niego resztki całkowicie niepotrzebnego zmęczenia, które jedynie przyciągało go do ziemi. Dlatego też jedynie ziewnął popisowo na uwagę Harmony, wznosząc oczy ku niebu, by wypalić papierosa do końca. Ostatnio palił coraz rzadziej, właściwie jedynie wtedy, gdy był naprawdę zmęczony albo zirytowany i nie umiał odnaleźć się we własnym życiu. Przestało mu to jakoś sprawiać przyjemność, chociaż trudno było mu powiedzieć, z jakiego właściwie powodu. Tak po prostu było i nie zamierzał się tym jakoś szczególnie mocno przejmować. - Na pewno dałabyś radę zrzucić mnie do rzeki, to nie byłoby takie trudne, a przy okazji pozbyłabyś się problemu – stwierdził, ale zaraz zapewnił ją, że czuje się dobrze, tylko po prostu pierwsze dyżury i mierzenie się z życiem w Mungu nieco go przytłoczyły, powodując, że nie był już tak fantastycznie zabawny, jak wcześniej. Może powoli zamieniał się w jakiegoś starego dziada? Trudno było powiedzieć, pewne jednak było, że jego życie faktycznie się zmieniało, że krok za krokiem był jednak innym człowiekiem, zdecydowanie doroślejszym, poważniejszym i jakby mniej szalonym. A może po prostu wiązało się to z prostym faktem, że wszystko zaczynało układać się w jego głowie. - Więc będziemy brodzić w wodzie i błocie, żeby obejrzeć sobie jelenie? To chyba powinniśmy znaleźć jakiś tatarak, w którym będziemy udawać kaczki – stwierdził, kiwając poważnie głową, a na jej kolejne słowa parsknął i westchnął ciężko. – Każdy tak mówi, wiesz? A potem jak Wei wracasz do domu ze spaloną ręką. Fajnie, nie? – zapytał, poruszając dłonią, jakby chciał jej pokazać, że taka oto właśnie ręka może spokojnie przemienić się w zwęglone kości. – Musiałem mu ze wszystkim pomagać, bo nie mógł nic tą ręką zrobić. Więc lepiej się upewnijmy, że te twoje jelenie nie mają kłów albo nie zioną ogniem – dodał jeszcze, niesamowicie poważnie, wiedząc, że w razie problemów mógł ich uratować, ale wolałby się do tego nie uciekać. Zaraz też zwolnił, gdy zorientował się, że ich pospieszna wędrówka została nagle przerwana, bo oto część parku została odgrodzona. Bo podobno chochliki rozrabiały.
______________________
Never love
a wild thing
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Jeżeli chodziło o oderwanie się od rzeczywistości, przeżycie przygody, udanie się na wyprawę czy po prostu powygłupianie dla zrzucenia ciężaru z ramion, Harmony była pierwszą do zaoferowania swojej kompanii. Dlatego nie dopytywała o nim więcej ani nie drążyła tematu, po prostu szczerząc się jak głupia na każdy podrzucony żart i samej oferując kilka. Liczyła się dobra zabawa! - Genialny pomysł, dawaj, zamienimy się w kaczki w tym samym momencie! Jelenie wcale się nie poznają! – uśmiechnęła się łobuzersko, udając, że już wyciąga różdżkę, gotowa zmienić go w drób. Chociaż prawda była taka, że z transmutacji była dupa wołowa a nie czarodziej, przecież tu wcale nie chodziło o to, żeby faktycznie się nawzajem przemieniać… A jeśli jednak to cóż, tym śmieszniejsze efekty takich prób. – Spaloną?! – wykrzyknęła zaskoczona i zaraz zasłoniła usta dłońmi. Będzie się musiała znacznie bardziej pilnować, jak już podejdą bliżej jeleni. – Że niby jak ją odratowałeś, panie cudotwórca? – i choć powiedziała to dość żartobliwie, w jej oczach był faktyczny podziw i ciekawość. Odgrodzone ze względu na chochliki? Kto w ogóle przenosił chochliki przy rzece?! No cóż, skoro tam buszowały te skrzaty, to pewnie też nie było tam jeleni, które mogąc wybrać między magicznym utrapieniem a spokojem, na pewno wzięłyby drugą opcję. - Nie ma wyjścia – oznajmiła, dziarsko zakasując rękawy, bardziej dla samego efektu niż użytkowości. – Idziemy naokoło! Zobaczymy dzisiaj te jelenie, chociażbym miała sama jakiegoś przynieść! – obiecała zupełnie na poważnie, chociaż wielkością bliżej jej było do tych chochlików. Po kilku kolejnych minutach żwawego marszu, dziewczyna zatrzymała ich w pół kroku, zdawało jej się, że znad wysokich traw widziała rogi. Uśmiechnęła się szeroko, przykładając palec do ust, żeby pokazać, że teraz musieli być cicho i przykucnęła. Przedzieranie się przez gęsty tatarak nie było wcale proste, łodygi były sztywne a liście ostre, ale to tym bardziej przyprawiało ją o to uczucie „bycia na przygodzie”. Tym samym mianem nazwała też brodzenie w kuckach w błocie, jakoś się w końcu musieli przedrzeć do rzeki, prawda? - To co, sprawdzamy, czy mają rogi lub zieją ogniem? – uśmiechnęła się do chłopaka, szykując aparat, brzeg rzeki był już blisko, a od niego dochodziły dźwięki buszującego stada.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- Z moimi umiejętnościami to prędzej zamienię cię w starego grzyba, ale skoro chcesz ryzykować - powiedział na to, wzruszając nonszalancko ramionami, ciesząc się, że mimo wszystko dziewczyna nie próbowała dowiedzieć, czy na pewno wszystko z nim dobrze. Nie byli ze sobą na tyle blisko, żeby chciał jej się z czegoż zwierzać, mógł przy niej żartować, mógł się z nią wygłupiać, ale mimo to Harmony nie przekroczyła tej magicznej granicy, za którą znajdował się cień wiedzy na temat Maxa. To było coś, co udało się niewielu osobom, chociaż przyjaźnił się z połową świata, nie mając co do tego najmniejszych oporów. - Spaloną. Całą czarną. Wiesz, tak się kończy wsadzanie łapy do klatki ze smokami, myślałem, że jako opiekun ma trochę więcej rozumu w głowie, ale widać nie - stwierdził dość żartobliwie, a potem machnął ręką. - Nie do końca ja. To był efekt czarnomagicznego zaklęcia, ale był z nim uzdrowiciel, więc od razu zaordynował odpowiednie leczenie. Ja je tylko wprowadziłem w czyn, przy okazji ucząc się dość namacalnie, jak radzić sobie z takimi rzeczami. Ale ważna jest precyzja, cierpliwość i regularność. Kiedy tylko zapowiedziała, że w razie konieczności przyniesie jakiegoś jelenia, kazał jej to obiecać, po czym ruszył za nią pospiesznie, nie mając ochoty na zbliżanie się do bandy chochlików. To w niczym by im nie pomogło, ale pewnie musieli się z tego powodu spieszyć. I zupełnie nie przeszkadzało mu to, że ostatecznie faktycznie zaczęli tarzać się w błocie, wędrować w tataraku, zachowując się, jak bardzo nierozgarnięte kaczki albo przerośnięte bobry. Pewnie było ich słychać z daleka, ale dla Maxa to również była przygoda i w którymś momencie zaczął się nawet zachowywać, jakby udawał jednego z największych agentów wszech czasów, gotowego do tego, by dokonać jakiegoś wielkiego, niezapomnianego skoku. - A może mają lasery w oczach? - zaproponował bardzo poważnie, by później zrobić jeszcze krok i ostatecznie dostrzec te jelenie, których szukali, nie przejmując się tym, że miał błoto i krew na gębie, bo musiał się gdzieś po drodze rozciąć.
______________________
Never love
a wild thing
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Oczywistym było dla niej niedopytywanie się o szczegóły, na tym przecież też polegał urok bycia dobrymi kolegami, bo przyjaciółmi, mimo że na pewno się lubili i dobrze się ze sobą bawili, jeszcze nazwać się nie mogli. W jej własnej definicji dobrego znajomego było to, by zawsze być przy drugiej osobie, kiedy ta jej potrzebowała, ale nigdy nie wciskać się na siłę z butami, gdzie jeszcze nie została zaproszona. Święta zasada „jak będzie potrzebować, to powie” jeszcze nigdy jej nie zawiodła, więc nie miała zamiaru naciskać chłopaka, z którym przecież miała się tutaj jedynie rozerwać i dobrze bawić. - Ty mnie w starego grzyba, ja ciebie w zwiędłego kwiatka, koniec końców nas obu faktycznie zeżrą te jelenie. Przynajmniej będzie to dobra opowieść dla przyszłych pokoleń – powiedziała niemal ze wzruszeniem, chwytając się za serce. – O dwóch takich co zjebali czary! Poruszące! – zażartowała, prychając śmiechem. Remy aż rozdziawiła buzię, słysząc opowieść o ręce. Na początku przemknęło jej przez myśl, że faktycznie chodziło o to, że była spopielała, później jednak stwierdziła, że to niemożliwe. A jednak Max potwierdził ją w jej przekonaniach. - A po wuj on to robił?! – zdziwiła się, nie potrafiąc znaleźć logicznego wytłumaczenia na wsadzenie łapy do klatki ze smokiem, oprócz jakiegoś dzikiego zakładu po pijaku. – I wiesz, to nie brzmi wcale jak „tylko” – powiedziała z uznaniem i zaczepnie trąciła go ramieniem. – Jak następnym razem trafię do Munga, to będę prosić o ciebie i nikogo innego. Będę twoją najwierniejszą pacjentką! Oczywiście, że poprzysięgła przyniesienie jelenia! Była Gryfonką i nie rzucała szalonych wyzwań na wiatr! Jak miałaby go przynieść? To już było zmartwienie dla przyszłej Remy. Ale, jak to się mówi „głupi ma zawsze szczęście” i tym razem też to się sprawdziło, bowiem los postanowił się nad nimi zlitować i zesłać przed nich stado jeleni. Na początku zobaczyli tylko jednego, z oddali, dziewczyna od razu odwróciła się do Maxa z błyszczącymi z ekscytacji oczami i przyłożyła palec do ust. Sama też wczuła się w rolę tajnego agenta aurora, na tropie bardzo niebezpiecznej sprawy i skradała się niby na serio, a jednak trochę komicznie, jakby robiła właśnie nieświadomą parodię różowej pantery. - No to chyba musimy to sprawdzić – uśmiechnęła się do niego łobuzersko, szykując aparat do zrobienia zdjęć.
Rzućmy sobie kostkami k6, czy jakie są te jelonki:
1 Oh niedobrze! Podszedłeś za blisko samic z młodymi i stróżujący byk szarżuje na ciebie z rogami, żeby cię odgonić! Rzuć k100, jeżeli wynik jest wyższy niż 75 nie tylko cię straszy, ale faktycznie podrzuca tobą na swoim porożu! Będzie bolało! 2 Udało ci się podejść bardzo blisko do kilku samic, które chyba uznały cię za jedno z niesforne, zagubione młode, bo szybko zaczęły cię zaganiać z powrotem do stada. 3 Nim zdążyłeś podejść do jeleni szlachetnych, zauważyłeś jakiś ruch w błocie, to jedno z młodych jeleni! Musiało wpaść i ugrzęznąć! Już tylko nosek wystaje mu znad błota, lepiej szybko mu pomóż! 4 Chyba nie do końca wycyrklowałeś, gdzie powinieneś się zatrzymać. Wszedłeś idealnie między młode byki, które dla zabawy walczyły ze sobą i się przed sobą popisywały swoją siłą. Jak widać uznały, że i ty chcesz dać pokaz swojej męskości. Rzuć k100, jeżeli wynik jest wyższy niż 60, twój pokaz szczerze interesuje młode byki, które teraz i z tobą zaczynają się bawić. Jeżeli jest niższy, uznały cię za jakiegoś podlotka i poszły gdzie indziej. Jeżeli zaś wynik jest niższy niż 20, młode byki uznają za świetną zabawę zaprezentowanie na tobie swojej siły. Lepiej, żebyś szybko biegał! 5 Ty jesteś zainteresowany jeleniami, a one jak widać tobą z wzajemnością. Podchodzi do ciebie grupka kilku roczniaków i bardzo dokładnie obwąchuje, sprawdzając, czym dokładnie jesteś. Są bardzo ciekawskie i przyjacielskie, dopóki ich matki nie odgoniły ich od ciebie, tak dla świętego spokoju o ich bezpieczeństwo. 6 Widzisz, że jedna ze zdecydowanie wiekowych saren ciężko kuleje, a po chwili zauważasz, że jej noga ugrzęzła w jakimś wyrzuconym, ostrym kawałku metalu i nie jest w najlepszym stanie. Spróbujesz jakoś to z niej zdjąć?
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Mieli czas, nigdy nie było wiadomo, czy przypadkiem obecne lody nie zostaną przełamane i za kilka miesięcy albo lat nie uznają, że ich znajomość przerodziła się jednak w przyjaźń. Nic jednak na siłę, a obecne wygłupy były naprawdę w porządku i powodowały, że Max nie myślał za wiele o problemach, jakie miał. Prawdę mówiąc, to w ogóle nie myślał, po prostu łażąc w tym błocie, jak jakiś pomylony, mając wrażenie, że od dawna nie bawił się tak dobrze. Bo jednak takie skończenie durne rzeczy bardzo mu pasowały, wpisywały się w to, co lubił, wpisywały w to, jak po prostu lubił się bawić, nie przejmując się absolutnie niczym. - Jest jeden mały problem - powiedział na to poważnie. - Jeśli nas zeżrą, to przyszłe pokolenia w ogóle się o tym nie dowiedzą - zauważył smętnie, jakby faktycznie przejmował się tą sprawą, a następnie pokręcił głową, by po chwili wyszczerzyć zęby w szerokim uśmiechu. Zaraz jednak Harmony zaczęła dopytywać go o inne rzeczy i wspomniała o pracy w Mungu, na co Max, o dziwo, bardzo delikatnie się zarumienił. Zdarzało mu się to, kiedy ktoś w jakiś sposób chwalił jego pracę, jego starania, powodując, że mimo wszystko odczuwał, że robi coś dobrego, że w końcu wyrwał się z dziury, w jakiej siedział przez większość swojego życia, nie mając bladego pojęcia, co ma z tym zrobić. - Nie wiem, czy mogę ci o tym opowiadać, musiałabyś go o to sama zapytać. Ale wiesz, ratowanie smoków to też ich obowiązek, jak teraz, kiedy jest ich wszędzie pełno - powiedział jeszcze, nim ostatecznie obiecał jej, że będzie ją leczył i składał w całość, gdy zajdzie taka konieczność, mając świadomość, że wkrótce będzie musiał przystąpić do ostatnich stażów i egzaminów, by później móc z praktykanta stać się prawdziwym uzdrowicielem. I ostatecznie wybrać specjalizację, co na razie jeszcze nie do końca mieściło się w jego głowie, ale nie zamierzał się w tym poddawać. Chwilowo jednak skończył jako błotoryj, pośród wysokiej trawy, przypominając jakiegoś szalonego agenta, jakiegoś Jasia Fasolę na tropie albo kogoś podobnego. Uśmiechnął się do Harmony w bardzo zawadiacki sposób, nim ostatecznie skoncentrował się na stadzie jeleni, które się do nich zbliżały, dochodząc do wniosku, że może nie był wielkim fanem zwierząt, ale mimo wszystko podobała mu się ta wycieczka. I podejrzewał, że mógł w podobny sposób przeciorać Huanga, a ten by jeszcze się ucieszył z takiej wycieczki. - Widziałaś? Tamta chyba utyka... - mruknął po chwili do dziewczyny, gdy spostrzegł jedną z saren, nie mogąc jednak dostrzec z tej odległości, co dokładnie się z nią działo. Dlatego też uznał, że po prostu za chwilę spróbuje się przeczołgać w jej stronę, zachowując się przy tej okazji zapewne dokładnie tak, jak przystało na błotoryja.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Skończenie durne pomysły były jej motywem przewodnim na przygody, więc akurat takich zabaw póki Max był w Hogwarcie, na pewno z jej strony nie będzie mu brakować. Poszukiwanie zaginionych bunkrów, dzika górska wspinaczka do magicznej, oddalonej krainy czy wyścigi na fomisiach były jej standardowymi wybrykami, na które zawsze chętnie zabrałaby drugiego Gryfona. - Faktycznie to brzmi jak całkiem poważne utrudnienie – przyznała mu z miną godną filozofa, który właśnie rozgryzł sens istnienia. – Może więc transmę zostawmy na następny raz, zgoda? – i wyciągnęła do niego rękę, jakby to była BARDZO poważna umowa. Widząc jego delikatny rumieniec, aż uśmiechnęła się do niego ciepło. Chociaż była pewną siebie i swoich umiejętności osobą, zawsze serce jej się śmiało, gdy ktoś ją chwalił. Nawet jeżeli wiedziała, że coś zrobiła dobrze, kiedy ktoś inny to dostrzegał, to było zupełnie inne uczucie, którego nie dało się opisać, a któremu najbliżej było do obezwładniającej dumy. Dlatego też cieszyła się, że udało jej się trafić z komplementem, który w dodatku był autentycznie szczery. Gdy tylko znaleźli się przy jeleniach, Remy od razu zaczęła robić zdjęcia. Chciała mieć jak najwięcej ujęć. Widziała kilkumiesięczne młode, jak i bawiące się gdzieś dalej młode byki. Widoki były przepiękne, a obserwowanie tych zwierząt z tak bliska niesamowite. A zaraz okazało się, że chyba powinni obejrzeć je jeszcze bliżej. - Hmmm? – mruknęła, wyrwana z zachwytu i spojrzała na sarnę, którą jej pokazywał. – Zaczekaj, zaraz sprawdzimy – złapała go szybko za rękaw, żeby jeszcze nie podchodził i przybliżyła na zwierzaka obiektyw aparatu. Z zooma widać było, że jej noga utknęła w czymś metalowym, co cały czas jej się wbijało. – Spójrz – podała sprzęt Maxowi. – To jak to robimy, ty ją przytrzymujesz, a ja ściągam? – rzuciła z podekscytowanym uśmiechem, gotowa do akcji. Zaczęła się skradać bardzo cicho do sarny tak, by jej nie zauważyła i zaczekała na znak od chłopaka, że mogli zacząć swoje „polowanie”.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- Chyba będziemy musieli poprosić o pomoc specjalistę od transmutacji. Następnym razem spakuję do torebki Mushu, ona na pewno nam pomoże, chociaż spodziewam się, że zrobi z nas raczej gustowne fotele, niż coś innego – przyznał, uznając, że Mulan zapewne uznałaby taką przygodę za nie aż tak interesującą, ale przynajmniej tutaj nie było żadnych morderczych książek, które chciałby zeżreć go żywcem i zrobić mu krzywdę, jeszcze tego by brakowało. Miał szczęście do wpadania w takie tarapaty, więc lepiej by było, gdyby trzymał się od nich z daleka, przynajmniej przez jakiś czas. Po sylwestrze naprawdę miał dość wplątywania się w skrajnie niebezpieczne sytuacje, więc to chodzenie po błocie ani trochę mu nie przeszkadzało. Właściwie było w pewien sposób relaksujące, jeśli tak mógł o tym myśleć i sprawiało mu całkiem sporo przyjemności. Wyglądało również na to, że został powołany do niesienia pomocy i nie miało znaczenia, czy chodziło o ludzi, czy o zwierzęta. I jakoś nie przejął się tym, że musi znaleźć się nieco bliżej zwierząt, żeby spróbować pomóc, co aż takie proste nie było. Zgodził się jednak, że to on spróbuje przytrzymać sarnę, zastanawiając się, czy zna do tego jakieś dobre zaklęcie i coś tam ostatecznie mu się przypomniało, więc skradając się, jak na prawdziwego Jasia Fasolę przystało, spróbował nieco unieruchomić zwierzę i spowolnić je na tyle, żeby nie zaczęło się niepotrzebnie szarpać. Nie chciał jej zrobić krzywdy, a po prostu pomóc. - Wszystko będzie dobrze, spokojnie, panujemy nad sytuacją – powiedział, kiedy już znaleźli się faktycznie przy sarnie i rzucili się na ratunek, chyba nie do końca pamiętając, że jako czarodzieje mogli spróbować poradzić sobie z tym problemem jakoś inaczej. Widać jednak chęć pomocy i nuta szaleństwa prowadziła ich gdzieś po opłotkach własnej świadomości, narażając ich tym samym na skończoną głupotę, ale jakoś się tym nie przejmowali. – Masz? – zapytał pospiesznie Harmony, orientując się, że spłoszone wcześniej stado, znajduje się jakoś zdecydowanie za blisko nich i nie miał zbyt wielkiej ochoty przekonać się, czy za chwilę nie zostaną stratowani. Już i tak byli cali brudni i wyglądali, jakby spędzili trzydzieści lat w kanałach.
______________________
Never love
a wild thing
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Zaklęcie? W świecie magicznym? W Hogwarcie, który ich tego uczył? Nie. Remy o tym nie słyszała. Prawda była taka, że tak bardzo wskoczyła w wir przygody, akcji i chęci pomocy tej sarnie, że zapomniała o możliwościach użycia magii. A nawet jeśliby sobie o tym przypomniała, to chyba zbyt bałaby się zrobić sarence krzywdę. Różdżka potrafiła płatać jej różne figle i zdecydowanie nie chciałaby, żeby przyszło jej coś do rdzenia akurat, kiedy miała ściągnąć żelastwo z nogi zwierzaka. Jeszcze odcięłaby jej nogę… Akcja poszła szybko i gładko, no, do samego momentu złapania sarny. Bo po tym stado zaczęło się zbierać wokół nich, a jelenie szlachetne były duże i BARDZO niezadowolone z takiego przetrzymywania członka ich rodziny. Jeden nawet kopał ze zniecierpliwieniem nogą w ziemi i pochylił na nich głowę. Nie za dobrze. - Już prawie – powiedziała, starając się wcale nie oglądać na resztę stada i się tym nie stresować. – Cholerstwo mocno siedzi – jęknęła, kiedy próbowała bardziej nie poharatać sarny. Chyba nie było wyjścia, jeżeli nie chciała zrobić zwierzakowi na miejscu zdzierania ze skóry. Wyciągnęła różdżkę i skierowała na metalowy przedmiot. - Engorgio – szepnęła, a zaraz ostra obręcz się powiększyła i praktycznie sama zsunęła się z jej nogi. – Okej, możesz puszczać – zaśmiała się. Cóż, sarna chyba szczególnie nie uważała ich za swoich wybawicieli, bo gdy tylko ją puścili, razem z całym stadem zerwały się biegiem, zostawiając umorusanych błotem, sierścią i trochę krwią czarodziei. - No i tyle z wdzięczności – prychnęła, nawet nie próbując otrzepać się z błota. – Człowiek kogoś uratuje i zero creditsów za to, tylko wkurzony jeleń – zażartowała i skoczyła na równe nogi, by zaraz wyciągnąć dłoń do Maxa. – To co, poszukiwanie drogi powrotnej? Bo chyba nie ma co wracać przez stado chochlików? Myślała, że tego dnia najlepsze już za nimi. Owszem, byli po całkiem sporym marszu, przedzieraniu się w kuckach przez błoto i ratowaniu sarny z opresji, najlepszych mogłoby to zmęczyć, ale za to w jakim towarzystwie i humorach to zrobili! Nawet jeżeli trochę bolały ją kolana i krzyż od przedzierania się do jeleni, była w fantastycznym nastroju i cały czas żartowała o tym, jak to na pewno stado będzie ich później opiewać w swoich rykowiskowych pieśniach. Może i głupiutkie, ale miała tyle pozytywnej energii, że chętnie ją pożytkowała w najmniej mądrych wygłupach. Nie spodziewała się już niczego więcej i bardziej nie mogła się zdziwić, bo okrężna droga doprowadziła ich do… Kącika relaksacyjnego? Nad rzeczką ustawiono coś, co najłatwiej byłoby określić mianem drewnianego molo lub tarasu. Dzień był słoneczny, to i ustawiono na nim leżaki i pufy, a w jednym roku powstał minibarek, który to obsługiwało kilkoro uśmiechniętych czarodziejów. - Wiem, że wyglądamy jakbyśmy z wojny wracali – przejechała po ich obrazie nędzy i rozpaczy wzrokiem. – No ale grzech nie skorzystać! – i wyszczerzyła się do niego wesoło, wskazując na taras. +