Ogromne błonia przecina wydeptana ścieżka wyłożona gdzieniegdzie żwirem, prowadząca między pagórkami i niejednokrotnie pod górkę. Po drodze napotkać można kilka kamiennych ławek, na których można przysiąść i odciąć się od tłoku. Jedynym minusem tego miejsca jest fakt, że w lecie ławki nagrzewają się słońcem do takiego stopnia, że nie da się na nich usiąść.
______________________
Autor
Wiadomość
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Atmosfera przed meczem Krukonów ze Ślizgonami gęstniała z każdym dniem. To się czuło, przechodząc się szkolnymi korytarzami. Niemal każdy zastanawiał się, czy drużyna niebieskich znów rozgromi przeciwników, jak w meczu z Puchonami, albo czy Fillin w końcu złapie znicza. Plotki, dyskusje, zakłady. Wszystko to było dla Brooks jakby nieco z boku. Ona skupiała się na treningu i na tym, by dać z siebie wszystko na boisku. Koniec końców tylko to się liczyło. Kiedy więc Elio zorganizował przedmeczowy trening, była jedną z pierwszych, którzy pojawili się na polanie. Czuła się nie najlepiej. Głowę wciąż miała lekko obitą po ostatniej partyjce bludgera z Shawem, który swoją magiczną pałką spuścił jej dosłowny wpierdol. Ucieszyła się, gdy zobaczyła, że do drużyny wrócił Mckellen oraz Rauch, choć miała wrażenie, że mają teraz przesyt na pozycji pałkarza oraz niedobory na innych pozycjach. Cóż, może Elio coś na to zaradzi. Kiedy kapitan podzielił się z nimi pierwszym zadaniem, które stało przed kruczą drużyną, wzruszyła tylko ramionami i po prostu zaczęła biec. Swoim tempem, krok po kroku do przodu, bez narzekania. W pewnym momencie niemal się nie potknęła na rozwiązanej sznurówce, tak więc zeszła z linii biegu, aby przypadkiem ktoś się w nią nie wpakował i zaczęła sznurować niepokornego buta. I w tym momencie szczęście się do niej uśmiechnęło, bo w błocie dostrzegła szklaną kulkę. Okazało się, że to przypominajka.
- Huh – mruknęła ucieszona i schowała przedmiot do kieszeni szaty, po czym ruszyła w dalszą drogę.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Darren opuścił ostatni mecz - Krukoni poradzili sobie wtedy jednak idealnie bez niego, do tego Shaw, zawalony wtedy pracą, był w dość beznadziejnej formie, co tylko potwierdzał choćby niegdysiejszy trening z Brooks. Ostatnio jednak umiejętności Darrena zaliczały tendencję zwyżkową, podobnie zresztą jak ogólne samopoczucie, równie ważne przy grze w quidditcha. Do tego na ten trening zaciągnął Jess - a jeśli wsiądą dziś na miotły, to raczej nie będą to dziewięćdziesięcioletnie dziadki, choć prowadzić się powinny jeszcze bardziej gładko. Pierwszą częścią treningu była przebieżka, którą Darren pokonał w całości, jednak na samym jej końcu kucnął obok miotlarskiego sprzętu żeby złapać z powrotem i uspokoić oddech - rozgrzewka skutecznie przypomniała mu, dlaczego wolał na miotłach latać niż dookoła nich biegać.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Dała się namówić przekupić. Chociaż jeszcze nie zaczęła żałować - mając przed oczami te wszystkie książki w Exham Priory, które tylko czekały na odgruzowanie i renowację. A przede wszystkim na p r z e c z y t a n i e. Nie sądziła, że kiedykolwiek będzie uczestniczyć w treningu drużyny Ravenclawu w innej formie niż biernego obserwatora. A jednak - była tutaj, nawet nie chowając się za nieco wyższym Shawem, tylko machając niepewnie do reszty Krukonów, z lekkim uśmiechem. Szczęśliwie Elijah od razu nie wcisnął ich na miotły - to i Smith mogła się CHOĆ TROCHĘ oswoić z sytuacją na jaką przystała. Słysząc o dziesięciu - DZIESIĘCIU - okrążeniach na 'dzień dobry' już zrobiło jej się słabo. Cóż, nie można powiedzieć, że nie była aktywna fizycznie - bo jednak trochę ze swoją menażerią popylała po parkach i innych bezdrożach, ale... Biegała raczej sporadycznie, głównie goniąc za psidwakiem, który zwinął się z szelek. Albo Adelajdą wbiegającą do bajorka. Niemniej, razem z resztą Krukonów, ruszyła w drogę - i choć na początku dawała radę, tak po jakimś piątym okrążeniu... Płuca zaczęły palić ją żywym ogniem. Dopadła ją kolka - musiała zwolnić i to znacznie. Gorączkowo zerkała na Elio, który jednak - szczęśliwie - zdawał się nie zwracać na nią uwagi. Nic dziwnego - w końcu była tu bardziej w charakterze osoby towarzyszącej, i oficjalnie do drużyny nie należała. I choć sumienie ją trochę gryzło tak... Odpuściła sobie ostatnie okrążenia, żeby przypadkiem nie wypluć swoich płuc na buty kapitana Ravenclawu.
Aslan Colton
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 189 cm
C. szczególne : rodowy sygnet na palcu, multum durnych tatuaży
Odstrzelony w dresik (+10 do stylu i szyku), z drużynową miotłą pod pachą, dziarsko zapierdalał na przedmeczowy trening. Może i grał na pozycji rezerwowego, a szanse, że kiedykolwiek wyleci na boisko były marne (tak jak i jego pałkarskie zdolności), nie miało to jednak wpływu na to, iż zawsze chętnie angażował się w życie drużyny i gdy tylko mógł, na wezwanie Eliasza się stawiał. Przywitał się ze wszystkimi szerokim uśmiechem i radosnym "siemano" (dostrzegając w ekipie @Jessica Smith doszedł do wniosku, że @Darren Shaw to jakiś wybitny hipnotyzer, skoro udało mu się namówić Krukonkę na przyjście tutaj). I kiedy Swansea skończył płomienną przemowę, ruszył prosto w stronę słońca, biorąc sobie słowa kapitana do serca. Pruł do przodu tak szybko, że aż mu się rozwiązała sznurówka, więc w trosce o swój ryj (i to chyba całkiem znośny, skoro miał dziewczynę), zatrzymał się, aby ją zawiązać. I tym oto sposobem dostrzegł w trawie przypominajkę, którą prędko wziął w dłonie i schował do kieszeni, kontynuując przebieżkę.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Była cała poobijana. Na chuj pchała się w ogóle na ten trening? Wcale nie wiedziała. O wiele lepiej byłoby się po prostu zakopać w łóżku w pozycji embrionalnej z całym kociołkiem gorącej herbaty i zapomnieć o całym świecie. A jednak jakoś tak się stało, że mimo wszystko się wybrała na ten trening i postanowiła nie zawieść swoich Kruków. A co ją czekało na wstępie? Boom, rozgrzeweczka. I to całkiem w stylu mamy Strauss, która zawsze uważała, że popierdalanie po ziemi miało się przekładać na dobre popierdalanie w powietrzu. Jeśli w końcu nie masz dobrej kondycji na glebie to nie będzie i jej w niebie. Jakże cudowne słowa pociechy. Oczywiście jakoś szczególnie się nie przemęczała coby jej jednak coś w kościach albo w oganach wewnętrznych nie pierdolnęło. O uraz było niezwykle łatwo. Zwłaszcza w momencie, gdy całe jej ciało protestowało i domagało się odpoczynku. Niemniej raczej się starała o ile mogła i pomimo ogólnych boleści i zmęczenia wykonała wszystko, co trzeba.
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Obserwował co się dzieje, poniekąd żałując, że nie może pobiec razem z nimi. Wolał przyjrzeć się każdemu z członków swojej drużyny, ocenić ich kondycję, wyciągnąć wnioski, które pozwoliłyby mu na ewentualne ostatnie zmiany taktyki przed zbliżającym się meczem. Nie dali mu powodu do rozczarowania, bo choć rozgrzewka ich zmęczyła, to było to przecież planowane - wiedział co każe im robić. Najważniejsze było dla niego to, że się nie poddawali. Kiedy ostatnia osoba skończyła bieg, dał im chwilę na złapanie oddechu, a potem złapał za różdżkę, odszedł na odpowiednią odległość i na końcu wyznaczonej przez siebie, prostej jak drut trasy zmienił kolor piasku na czerwony, wyznaczając metę. — Zrobimy dzisiaj wyścigi krótkodystansowe. Dobiorę Was w pary, a potem lecicie ile magii w miotle do mety. Każda para leci dwa razy. Będę mierzył czas. — pokazał im mugolski stoper, prezent urodzinowy od rodziców. Merlin jeden wiedział jak długo zajęło mu rozpracowanie jego działania, ale na szczęście przygotował się przed meczem. Rzucacie 2x k100, każda k100 to jedno pokonanie trasy, a tak jak w poście — lecicie dwa razy. Im niższy wynik, tym lepiej!
Skończywszy bieg, zatrzymałem się, dysząc ciężko. Dawno nie biegałem na taką skalę, od lekcji mugoloznawstwa, gdzie właśnie zorganizowany był tor, zadeklarowałem sobie, że będę w miarę regularnie biegać i jakoś to spełniałem, choć bardzo wygodnie dla mnie - nie wychodziłem poza sfere komfortu i nie rushowałem Merlin wie jakich dystansów, byle tylko pobijać rekordy. A ostatnie dwa tygodnie spędziłem na siedzeniu i leżeniu, wspominając ciągle Proximę. Następnym zadaniem były jakieś wyścigi, na szczęście na miotłach, choć i to nie pomagało. Już widziałem oczami wyobraźni scenariusz, gdzie wszyscy ci spoceńcy quidditchowi kończą drugie okrążenie, a ja byłem w połowie pierwszego. Westchnąłem ciężko i przywitałem się spojrzeniem z Julią i wystartowaliśmy wszyscy. Mógłbym zostać jasnowidzem, ponieważ było tak jak przewidziałem - niemal od początku zostałem na końcu. Nie no, pozostało mi się cieszyć, że reszta jest taka zajebista, przede mną było jeszcze wiele treningów, by chociaż zbliżyć się do ich poziomu.
Po krótkiej, choć intensywnej rozgrzewce, po której wzbogaciła się o niezapominajkę, mogli przejść do dalszych ćwiczeń. Elio dobrał ich w pary, pokrótce wyjaśnił zadanie i dał zielona światło. A więc mieli się ścigać. Brooks zajęła pozycję obok Shawna, przywitała się z nim uśmiechem, poprawiła gogle i zacisnęła dłonie na miotle. Kiedy Łabądek dał sygnał startu, wystrzeliła do przodu, zgodnie z zaleceniami, ile magia w kijku pozwoliła. A pozwoliła na wiele, bo Krukonka wyrwała do przodu jak kuna w agrest i całkiem szybko zostawiła swojego partnera w tyle. I choć wiedziała, że stać ją na więcej, to ostatecznie cieszyła się, że w przeddzień meczu jest w tak przyzwoitej kondycji. W końcu, choć Ślizgoni faworytami nie byli, to mecz mógł potoczyć się różnie. Kto wie, może Fillin przypomni sobie, jak wygląda znicz, albo ten przypadkiem wpadnie mu do rękawa i tyle będzie z ich zwycięskich ambicji?
Po przebieżce przyszedł czas, by w końcu wsiąść na miotłę. Liczył, że tym razem pójdzie mu lepiej niż z bieganiem, bo w końcu nie będzie musiał używać tylu mięśni, co przy normalnym wysiłku fizycznym, ale wciąż miał wątpliwości, bo długo nie latał na wysokich obrotach. Trzeba było liczyć na jakieś fory od kolegów i koleżanki z drużyny. Po ustawieniu się na wystawionym miejscu, obok Violki i wymienieniu porozumiewawczych spojrzeń, wsiadł na kijka i na znak ruszył. Leciał dość prędko, a przynajmniej szybciej niż by się mogło po nim spodziewać po dłuższej przerwie. Wiatr walący mu po oczach powodował, że ledwo cokolwiek widział, dlatego zwolnił ciut przed metą, by nie wlecieć w coś lub kogoś. Nie był to zły przelot, jednak było go stać na więcej, uwierzył w to, gdy zyskał na pewności po ukończonym podejściu. Po zrobieniu nawrotu poleciał znacznie szybciej niż poprzednio, mając tym razem wiatr w plecy, a nie w twarz. Może i nie był najlepszy wśród trenujących, ale takie osiągi usatysfakcjonowały go, na tyle, by uznać całość za udany sprint na miotle.
Ostatnio zmieniony przez Julius Rauch dnia Pią 5 Mar 2021 - 16:29, w całości zmieniany 2 razy
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Skinęła głową na to jak Elijah dobrał ich w pary. Wyglądało na to, że nadeszła pora na prawdziwy wycisk. Wskoczyła na miotłę z dużo mniejszą gracją niż zwykle, starając się powstrzymać coś pomiędzy sykiem, a warknięciem z bólu na ten zbyt gwałtowny ruch. Tyle dobrego, że tym razem nie musiała jakoś szczególnie się poruszać. Trasa była prosta i nie wymagała wielkiego wysiłku jeśli tylko dobrze poprowadziło się miotłę pozwalając jej na osiągnięcie pełni prędkości. Na sygnał Swansea, wystartowała ile sił w Nimbusie, pędząc przed siebie i nie zwracając większej uwagi na to gdzie znajduje się Julius, który na miotle radził sobie już o wiele lepiej niż wtedy, gdy po raz pierwszy dołączył do drużyny. Dobrze go jednak wyszkolili. Po pokonaniu trasy przyszedł czas na nawrotkę i ponowne przelecenie przez nią, by Elijah mógł wykonać kolejny pomiar.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Kolejna część treningu - wyścigi na małym dystansie. Na meczu przyśpieszenie było równie ważne co maksymalna prędkość miotły, szczególnie dla pałkarzy, którzy czasem zmieniać musieli ostro kierunek lotu by ruszyć na odsiecz atakowanym współgraczom - albo wręcz przeciwnie, by dopaść do tłuczka i odbić go w jakiegoś ananasa z przeciwnej drużyny. Sparowany z Jess Darren wsiadł na szkolną miotłę - hogwarckie Zmiatacze i drużynowe Nimbusy w zupełności mu wystarczyły do gry w quidditcha - i na znak dany przez Elio wystrzelił do przodu, pierwsze okrążenie przelatując nieco łagodniej by zapoznać się z zakrętami i możliwościami miotły, drugie zaś poleciał prawie najszybciej jak mógł - co innego nie było aż tak prędkim, jednak dla Krukona ostatecznie zadowalającym wynikiem.
Aslan Colton
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 189 cm
C. szczególne : rodowy sygnet na palcu, multum durnych tatuaży
Po rozgrzewce przystanął przy Swansea, próbując wyrównać oddech i nie paść trupem na trawę. Ostatnio nie miał zbyt wiele czasu na dbanie o kondycję fizyczną, dlatego teraz z trudem dochodził do siebie, a kiedy względnie odzyskał równowagę, Eliasz oznajmił, że czas na wyścigi. I to jeszcze sparował go ze sobą. Zajekurwabiście. Nie miał wątpliwości, iż elegancko to przepierdoli, bo przy zwinnym i gibkim Łabędziarzu wypadnie co najmniej średnio. Gdy Elio był gotowy, wsiadł na miotłę i pomknął do przodu, zaskakująco - jak na niego - szybko, oba okrążenia pokonując w podobnym czasie, całkiem przyzwoitym, zwłaszcza na tle innych.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Nie stresowała się - no może nie tak bardzo, jak myślała, że stresować się będzie. W końcu też po to dała się namówić, żeby wsiąść na tę szkolną miotłę i podjąć się kolejnej próby lotu. Niezmęczona specjalnie po zmachlojonej rozgrzewce - choć istotnie, rozgrzana jak na swoją kondycję - bez grymasów czy krzywych spojrzeń, po prostu wsiadła na drużynowego Nimbusa. Myślała jednak, że prędzej Elijah zafunduje im jakiś... trening równowagi? Może rzuty kaflem? Manewry? Ale... wyścigi? Chyba powinna się cieszyć - w końcu sam lot, nawet szybki, nie wymagał diablo wysokich umiejętności miotlarskich. A ona jako świeżo wyrośnięty lot z nielota takowych nie posiadała. Pierwszy przelot, cóż - był po prostu próbny. Nie ma co porównywać Zmiataczy czy Nimbusów do dziewięćdziesięcioletniego Fantoma. Wlokła się więc wyjątkowo, próbując wyczuć stabilność miotły i pułap prędkości jaką mogła osiągnąć (choć na pewno nie z nią za kierownicą) - kompletnie nie przejmując się tym, że Darren wystrzelił gdzieś hen daleko przed nią. Niczego innego się nie spodziewała - ba, byłaby co najmniej zirytowana, gdyby Shaw zdecydował się na jakieś fory wobec niej (zwłaszcza, że nie miały żadnego sensu). Niemniej, drugi odcinek popuściła zarówno miotłowe jak i swoje hamulce - osiągając prędkość może nie zawrotną, ale naprawdę przyzwoitą. Czy mogła być dumna? Też pytanie. Rok temu - ba, pół roku temu! - nie wsiadłaby na żadną miotłę.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Korzystając ze swoich omnikularów i stopera, odmierzał czas i przyglądał się dokładnie poczynaniom krukońskiej drużyny quidditcha. Zapisywał wyniki w notesie, przygryzając raz po raz koniec ołówka, porównywał je do siebie, myślał intensywnie, marszcząc przy tym charakterystycznie czoło. W końcu złożył notes, podał stoper Jessice i złapał za miotłę, by potowarzyszyć Aslanowi, no i rzecz jasna sprawdzić samego siebie. Energicznie dosiadł swojej błyskawicy, posłał krukońskiemu lewkowi łobuziarski uśmiech i pomknął ze sobą na pełnej... najszybciej jak potrafił, zostawiając kumpla daleko w tyle. Jego strategia obróciła się niestety przeciwko niemu, bo przy takiej prędkości brakło mu umiejętności na zgrabny nawrót. Był zmuszony zwolnić, a przez to zrównał się z Aslanem, co trwało aż do końca krótkiej trasy. — No no — powiedział do chłopaka z uznaniem, zsiadając z miotły. Przedstawił członkom drużyny ich wyniki, zostawiając ich z przemyśleniami. Sam też miał sporo do ułożenia sobie w głowie – wnioski były bowiem całkiem ciekawe.
| z/t wszyscy
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Spędzili ze sobą już dostatecznie wiele czasu, by wiedział, jaki mniej więcej jest Hope. Poświęcał mu sporo czasu, pochylał się nad nim, starał się o niego dbać i nawet Wrzos sprawiała wrażenie, jakby nie była jakoś szczególnie zła, czy zawiedziona z powodu tego, że w jej życiu pojawiło się jakieś inne stworzenie, któremu Christopher poświęcał swój cenny czas. Gajowy musiał zaś przyznać, że opieka nad jackalope była co najmniej fascynująca i niesamowicie wciągająca, z całą pewnością uczyła go również pokory i cierpliwości, przypominając mu, że zaufanie jest jedną z najważniejszych spraw, jeśli mowa o odpowiedniej tresurze, przywiązaniu i wychowaniu, o działaniu, które prowadziło do prawdziwego sukcesu. Ponieważ zaś wyścig zbliżał się coraz to większymi krokami, Christopher postanowił przygotować dla Hope mały tor przeszkód, chcąc przekonać się, jak jackalope poradzi sobie w takiej sytuacji, po dłuższym czasie trenowania, gdy O'Connor robił wszystko, by stworzenie zorientowało się, co jest od niego wymagane. Postawił teraz Hope na ziemi i spojrzał przed siebie, na długą żwirową ścieżkę, na której obecnie znajdowały się najprostsze przeszkody, które w ostatnim czasie uczyli się wspólnie pokonywać, a później ruszył przed siebie, by zatrzymać się przy jednej z nich i zawołać do siebie jackalope, który zastrzygł początkowo nieco niepewnie uszami, a następnie ruszył w stronę mężczyzny, całkiem sprawnie pokonując zagradzające mu drogę kamienie, czy wyrwy, przez które musiał się jakoś przedostać. Oczywiście, nie ze wszystkim radził sobie idealnie, w niektórych momentach próbował biec gdzieś bokiem, ale i tak został pochwalony i odpowiednio nagrodzony, kiedy tylko znalazł się w końcu przy Christopherze. Gajowy uśmiechnął się lekko, po czym zdecydował, że spróbuje jeszcze raz przebiec z Hope całą trasę, tak jak również wcześniej ćwiczyli, wydając mu odpowiednie polecenia, niczym psu na treningu, co było nieco zabawne, ale jednocześnie pouczające i pokazujące, że właściwie każde stworzenie może zostać wyszkolone tak, by wykonywało powierzone mu zadania. Co prawda podejrzewał, że Wrzos byłaby ostatnia do podobnych rzeczy, ale nie zamierzał z tym na razie dyskutować. Miał w końcu inne rzeczy na głowie. Gdy już zmęczyli się obaj, gajowy usiadł po prostu na ziemi, pozwalając na to, by Hope kręcił się dookoła niego, ale nie dawał mu żadnych smakołyków. Być może jackalope nie był zbyt zadowolony z takiego obrotu spraw, ale w żaden sposób się nie skarżył, co więcej, w którymś momencie po prostu wdrapał się na kolana mężczyzny, wyglądając, jakby domagał się pieszczot albo po prostu cudzej obecności, co Christopherowi ani trochę nie przeszkadzało i wywołało uśmiech na jego twarzy. Cieszył się, że Hope zaufał mu na tyle, by chcieć po prostu spędzać z nim czas, pozwalając na to, by przeczesywał palcami jego futro, upewniając się, że ten nie ma żadnych skaleczeń, czy innych ran, którymi należałoby się zająć, jak najszybciej. Ponieważ jednak na nic takiego nie trafił, wygrzewali się po prostu w dwójkę w promieniach wiosennego słońca.
z.t
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Powoli zbliżał się wieczór, więc ławki na których można było usiąść, nie były już aż tak nagrzane. Do zmroku też nadal zostało sporo czasu, więc Drake mógł sobie na spokojnie usiąść i nieco się pouczyć o Magicznych stworzeniach. Kiedy zajął miejsce na nadal nieco ciepłej ławce, wyjął z torby całkiem sporą księgę i otworzył gdzieś w środku. Pierwszym stworzeniem na jakie natrafił w książce, była akromantula. Całkiem sporych rozmiarów inteligentny pająk. Bezpośrednio chyba żadnej nigdy nie spotkał, ale już kiedyś o nich czytał. Nic nie zaszkodzi powtórzyć trochę materiału. Drake przewrócił parę kartek wstecz żeby mógł przeczytać o tych zwierzętach od początku do końca. Na samym początku części działu, która była poświęcona tym stworzeniom widniała świetnie wykonana rycina wyżej wspomnianego pająka. Zaraz pod nią widniał dokładny opis wyglądu stworzenia. Akromantule posiadają cztery pary oczu, a rozstaw jej nóg mierzył zazwyczaj około cztery i pół metra. Czyli jakby na to nie spojrzeć potrafiły być naprawdę gigantyczne. Pajęczak posiadał również wielkie szczękoczułki, którymi mógł spożywać pokarm. Pojawiła się również wzmianka o tym że były pokryte czarnymi włosami. Nie był co prawda wielkim fanem pająków, ale te były nieco ciekawe. Ministerstwo magii przyznało im najwyższą notę w swojej klasyfikacji, czyli XXXXX. Po tym jak chłopak przeczytał o zachowaniu tych stworzeń nie wydało mu się wcale dziwne. Mimo posiadania inteligencji zbliżonej do ludzkiej, były one bardzo agresywne i krwiożercze. Mogły polować między innymi na ludzi. Nieco dalej znalazł kilka ciekawostek na temat tych niebezpiecznych stworzeń. Samice tych pająków rozmiarem przewyższały samców i potrafiły złożyć do stu jaj o dość sporych rozmiarach. A po około ośmiu tygodniach, pajączki się wykluwały. Ponadto zawarto tu informacje o tym że zwierzęta te pochodzą z wyspy Boreno, a ich jaja oraz jad są towarem niewymienialnym klasy A. Nie chciałby na nie kiedykolwiek trafić w większej ilości. Z jedną może by sobie poradził, ale z kilkoma mógłby mieć już problem. Miał już przewinąć kartkę dalej żeby przeczytać o innym stworzeniu, ale rzuciła mu się w oczy jedna wzmianka. Naturalnym wrogiem pająków jest bazyliszek, którego bardzo się boją. O bazyliszku już kiedyś słyszał od matki, ale nie czytał za wiele na temat króla węży. Zaczął przewijać kartki starając się znaleźć w tej książce jakieś informacje o gadzinie, która znana była ze swojego morderczego wzroku. No i po kilku minutach żmudnego kartkowania znalazł informacje o tym bydlaku. Te gigantyczne węże rodziły się z jaja kury podłożonego ropusze i potrafiły dożyć nawet dziewięćset lat. Oprócz niesamowicie jadowitych kłów, jego bezpośrednie spojrzenie potrafiło być śmiertelne, a pośrednie petryfikowało do czasu podania ofierze eliksiru z mandragory. Drake zamknął książkę i schował ja do torby. Pogoda powoli zaczęła się psuć i zaczęło kropić. Czytanie o bazyliszku zostawi na inną okazję. A teraz musi się stąd zabierać póki jeszcze się porządnie nie rozpadało.
Początek października, popołudnie, właśnie wraz z resztą pierwszorocznych skończyliście lekcję zielarstwa na temat systemów korzneiowych i postępowania z nimi przy okazji przesadzania roślin. Było naprawdę ładne popołudnie, od kilku dni nie padał deszcz i choć nie było słonecznie, utrzymywała się przyjemna temperatura; do pojawienia się mgły zostało jeszcze dużo czasu, była to więc idealna okazja do tego, by z cieplarni wrócić do zamku okrężną drogą. Wielu uczniów wpadło na ten sam pomysł – część rzucała kaflem, część próbowała ćwiczyć zaklęcia, niektórzy po prostu cieszyli się resztkami ciepła. Kiedy drepcząc żwirowaną ścieżką przechodziliście obok jednej z kamiennych ławek zajętych przez grupę uczniów (na oko drugo, może trzeciorocznych, bez mundurków, a więc nie wiadomo z jakiego byli domu), na raz stały się dwie rzeczy: krępy chłopak podłożył Jennie nogę, a z tyłu z głośnym „uwaga!” ktoś rzucił balon wypełniony eliksirem bujnego owłosienia, który oblał dziewczynę, powodując natychmiastowy wzrost włosów w każdym miejscu, którego dotknął. — Oj, przepraszam. Tylko nie rzucaj we mnie klątwy! — zarechotał łobuz z ławki, rzucając dziewczynie wyzywające spojrzenie. Nie był jednak jedynym winowajcą, prawda? Byliście zmuszeni zadecydować czy lepiej zmierzyć się z oczywistym przeciwnikiem, który podłożył Jennie nogę, czy spróbować złapać żartownisia odpowiedzialnego za balon. Nie wiadomo, w kogo celował, wiadomo za to, że jeśli nie zareagujecie odpowiednio szybko, z pewnością ucieknie. Mogliście też przełknąć gorzki smak upokorzenia i nie zrobić zupełnie nic – wybór należy do Was.
klątwa działa Spacer z Jenną w takie popołudnie był czymś niesamowicie przyjemnym. Tak jak na wakacjach kiedy nie mieli jeszcze tylu zajęć i zobowiązań i potrafili schodzić Dolinę Godryka od końca do końca rozmawiając bez przerwy i nawet nie czując upływu czasu, dopiero zapadający zmrok powodował, że kierowali się w stronę domu. Wydawało się, że nic nie może popsuć Christianowi humoru, ale jednak komuś się udało. Jego wiecznie czujny wzrok zauważył wystawioną nogę, ale o mgnienie oka zbyt późno. Krukonka się potknęła, a on ją złapał za ramię, żeby nie upadła. W tym momencie jego opanowanie wyparowało prawie całkowicie. Już chciał powiedzieć coś niemiłego do dowcipnisia, ale usłyszał ostrzenie i zanim się odwrócił, JEGO Jenn dostała jakimś balonem z płynem. Kiedy zaczęły jej rosnąć włosy, był już wściekły. Nie widział tylko na kim wyładować złość, na chłopaku na ławce, czy tym który rzucał. Ale ten pierwszy swoim złośliwym komentarzem ułatwił młodemu Krukonowi podjęcie decyzji. Jego niebieskie oczy stały się jakby ciemniejsze i bardziej zmrużone. Stanął naprzeciw niego i popatrzył mu w oczy nieruchomym wzrokiem. - Przeproś, ale tym razem naprawdę. - Warknął i cofnął się i stanął z lekko uniesionymi rękami, gotowy na ewentualną walkę. Serce mu waliło, pompując adrenalinę do mózgu. Był zły, ale nie oślepiony złością. Nie lubił się bić, ale do niektórych docierał tylko ten język. Zdawał sobie sprawę z tego, że chłopak jest od niego cięższy, ale zapewne podobnego wzrostu. Ale Christian uczył się jak sobie radzić większymi i cięższymi przeciwnikami. No, ale tamten miał wybór. Jeśli jakim cudem się zreflektuje i przeprosi, rozejdą się w spokoju do swoich dormitoriów. Klątwa postanowiła dodać scenie dramatyzmu, i na szyi Krukona pojawił się drugi cień dłoni, jakby do pary.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Ten dzień był inny. Krew w nim wrzała, ale nie w negatywny sposób. Wypełniony był po same brzegi niespożytą energią domagającą się mądrego spożytkowania. Co miał na myśli tym samym Eskil? Nie, nie nauka, nie grzeczność i ułożenie, a chaos. Ledwie wytrzymał na lekcjach. Merlin, Morgana i wszyscy nieżyjący czarodzieje mu świadkiem, że męczył się na zajęciach podwójnie. Nie mógł się na nich skoncentrować, niczego nie notował ani nawet nie pamiętał o czym dzisiaj prawiono w salach lekcyjnych. Zamiast iść na obiad jak na przyzwoitego człowieka przystało (ha!) to wypadł na zewnątrz, aby pochłonąć wyjątkowo świecące pięknie listopadowe słońce. Miał parę planów do zrealizowania, a więc potrzebował do tego ochotnika. Takowego namierzył już w drodze do Wielkiej Sali jednak wspomniany ochotnik miał na tyle długie nogi, iż zdołał pokonać cały dziedziniec oraz kawałek błoni zanim Eskil zdołał pożegnać się na parę godzin z Doireann. Rzucił jedynie "muszę coś załatwić z pewnym kimś" i pomknął. Energia go rozpierała, a to znowuż powodowało produkcję nienormalnych pomysłów, które aż prosiły się o realizację. Truchtem mknął przez błonie, zapomniawszy oczywiście zabrać ze sobą wierzchniej szaty, a więc doganiał odchodzącego Krukona w samym szkolnym mundurku, z wdzięcznym herbem Slytherinu na piersi. Dogonił go lecz zamiast powitać się w normalny sposób postanowił zaanonsować swoje przybycie w oryginalny przyprawiający o zawał serca sposób. - SIEMA! - huknął znienacka i zarzucił większym ciężarem ciała na ramię nieświadomego Hawk'a, opierając zaraz to przedramię o jego bark. Na twarzy miał szeroki uśmiech, tak szeroki iż wydawać by się mogło, że jeszcze trochę a nie zmieści się w jego ustach. - Mój drogi przyjacielu, czy ty pamiętasz jak zeszłego miesiąca przegrałeś ze mną zakład o to czy profesor Voralberg ukatrupi Irytka za przyklejenie Trwałym Przylepcem plakatu gołej Morany na drzwiach jego gabinetu? - nie obchodziło go gdzie Krukon teraz idzie, bowiem domagał się jego uwagi, a każdy detal jestestwa Eskila mówił, że nie odpuści tej rozmowy. - Mówiłem, że pośle na niego minimum dwa zaklęcia, a ty, że go oleje i sobie pójdzie. Wygrałem, Krukonki z pierwszej klasy potwierdziły, że widziały jak Irytek spieprza przed jakimś zaklęciem. No więc wiesz, pamiętasz, że przegrałeś ten zakład? - niebieskie oczy półwila miały ten charakterystyczny wyraz sugerujący, że dzisiaj wydarzy się coś, co warto będzie zapamiętać do końca życia. Nie miał absolutnie planu czego sobie zażyczy w ramach wygranego zakładu jednak pewnym jest, że będzie to coś, co Hawk'owi się nie spodoba.
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Kroki docierają do mnie jak przez szum wody, a samemu trochę gorzej się czuję, przebywając na zewnątrz. Jestem świadom tego, iż wiedza o sezonie zimowym, a raczej obecnie jesiennym, wiąże się z ogromem nieprzyjemności, w związku z czym unikam przebywania na zewnątrz przez większą ilość czasu. Zamiast tego, jak żeby inaczej, siedzę zazwyczaj w dormitorium, by nieco się poduczyć materiału do kolejnych sprawdzianów i kartkówek. Nauka pod względem interesującej mnie dziedziny idzie wówczas wyjątkowo gładko, a przy innych nieco się stresuję, wiedząc, że może mi nie pójść tak, jak bym sobie tego życzył, w związku z czym przykładam się nieco bardziej. Oczywiście nie teraz, kiedy to wiatr uderzał o moje blade policzki, lekko zaczerwienione, a samemu okrywałem się kurtką, by uniemożliwić mu zabranie ciepła. Co prawda dobrze się czuję w niskich temperaturach, aczkolwiek wiedziałem, że nie zawsze mogę z nich korzystać, w związku z czym starałem się stosować nieco środki zaradcze. Wtem, niczym grom z jasnego nieba, czuję dotyk na ramieniu, co mnie wystarczająco przeraża. Kompletnie nie zauważyłem momentu, gdy ktoś postanowił mnie dotknąć, dlatego łypię jasnoniebieskimi tęczówkami w kierunku jegomościa, starając się nabrać jednocześnie wygodnego dla mnie dystansu pod względem prywatnej przestrzeni. Przez umysł przeszło poczucie maczania palców w każdej strukturze, co mnie nieco zniechęcało, dlatego zaciśnięte wargi jasno poczęły sugerować, że nie jestem z tego przedsięwzięcia zadowolony. Jeszcze ten dźwięk, gdy głowa mi nieco bardziej pękała... - Na Merlina, E-Eskil. - staram się podejść do chłopaka spokojnie, nie odwdzięczając w żaden sposób uśmiechu. Czuję się przytłoczony sytuacją, w której to zostałem podstawiony, w związku z czym gdzieś wewnątrz mnie pojawia się ziarenko stresu, które nieprzyjemnie kiełkuje wraz z kolejnymi słowami ze strony ucznia. Kojarzę go doskonale - jego półwilowatość nieco mnie zastanawiała, aczkolwiek nie pytałem nigdy o nic pod tym względem. Zamiast tego dałem się wrobić w poprzednim miesiącu w zakład, na który nie widziało mi się teraz odpowiadać. - Em... N-nie możesz nieco kiedy indziej mi o tym powiedzieć? - już się jęknąłem, co oznaczało, że wcale nie jest mi łatwo znaleźć się w tym, w jaki dialog postanowił mnie zaciągnąć młodszy ode mnie kolega - nie wiedziałem nawet, czy mogę go tak nazwać. Też, świadomość tego, że przegrałem zakład, nie pozwalała mi na wywinięcie się tak łatwo od tego tematu. - I, ekhm, skąd... skąd masz pewność, że to profesor Voralberg... no, rzucił dwa zaklęcia, a nie jedno? - dokańczam, nieco niezgrabnie zakładając ręce na klatce piersiowej. Jasno daję mu do zrozumienia, że jego otwarta postawa powoduje u mnie widoczne speszenie i chęć ucieczki w nieznane.
Sęk w tym, że Eskil Clearwater w większości przypadkach nie odczytywał sygnałów cudzej mowy ciała. Z całym szacunkiem do Hawk'a, ale nie był nim zafascynowany, aby uważnie śledzić choćby najmniejszy detal jego mimiki. Był na to ślepy, zbyt zaaferowany rozpierającą go energią i solidnym pragnieniem uczynienia czegoś, co poruszy niebo i ziemię. Osobowość Krukona była dla niego drażniąca - w końcu rozmawiał z zaawansowanym introwertykiem - co jednak nie przeszkadzało mu w naruszaniu jego sfery prywatności. Nie odbierał sygnałów odpychających, musiałby się solidnie postarać albo najlepiej - powiedzieć o tym wprost, dobitnie bowiem w takich warunkach Eskil nie zwracał uwagi na pomniejsze detale takie jak chociażby skrzyżowanie rąk na ramionach. - Teraz jest najlepszy moment by o tym pogadać. Wierz mi. - nie odebrał sygnału pt "daj mi spokój". Nie dał się odepchnąć i zniechęcić, ani tym bardziej zagadać. Dla niego treść zakładu jest oczywista, a jeszcze bardziej jego zwycięstwo. Szczerze mówiąc zapomniał o tym zakładzie, a kiedy dzisiaj obudził się pełen energii a nie jako inferius, to uznał, że czas z tego skorzystać. Nie zabierał przedramienia z jego barku, co to, to nie. - Nieważne ile zaklęć rzucił, ważne, że to ja wygrałem i dzisiaj jest ten czas, że zrobimy coś, co zapamiętamy na długo. Super, co nie? - próbował roztoczyć przed nim wizję szaleństwa, które mogłoby być niesamowitą pokusą gdyby tylko pozwolił sobie to poczuć. - Przyda ci się trochę ruchu, czegoś dobrego do picia, nabierzesz zdrowego koloru bo wyglądasz jak początkujący inferius. No to jak? Idziemy? Znalazłem fajne miejsce gdzie można się skitrać i kombinować, gdzie nikt normalny nie łazi. - w tym uśmiechu, którym karmił chłopaka było dużo energii. Czuł w kościach, że gdyby dzisiaj chciał kogoś zawilować to nie miałby z tym najmniejszego problemu. Spożytkowałby tę moc w solidny i mądry sposób (w końcu miał ćwiczyć, prawda?) ale sęk w tym, że nie wpadł na taki pomysł. Chciał czegoś innego, co zaprze dech w piersiach albo rozbawi do łez.
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Nagle nie wiem, co zrobić. Eskil wydaje się być wręcz ślepy niczym kret na to, co próbuję mu niewerbalnie przekazać, a jakoś nie widziało mi się unosić głosu i jednoznacznie powiedzieć, że to, co obecnie robi, niespecjalnie mi się podoba. Pozostaję również nieco samemu niczym kret pod względem tego, co obecnie ten postanowił przyszykować - najchętniej to bym poszedł siną dal i go zignorował, ale trochę czuję się tak, jakby mnie postawił pod ścianę i jedynie czekał na jakikolwiek nieodpowiedni ruch. Już mocniej ust nie mogę zacisnąć, a głowa od nadmiaru ciepła zaczyna mi nieco pulsować, jakoby udowadniając, że dzisiejsze wyjście z dormitorium wcale nie było dobrym pomysłem. - N-nie, nie sądzę... - mówię całkowicie szczerze i serio, podejrzewając, że raczej tak łatwo nie zaznam wymaganego spokoju. Miałem się nie stresować, a tu proszę - półwił postanowił mnie zagadać o zakład, o którym zdążyłem zapomnieć, gdy jadłem miesiąc temu śniadanie. Trochę mnie to rozdrażnia, ale nie potrafię się przeciwstawić, dlatego jedynie wymownie, z błaganiem w oczach, staram się przekazać, że to, co się obecnie dzieje, wcale nie pasuje do tego, co chcę teraz robić. - Co... co konkretnie masz na myśli? - podnoszę nieco przerażony brwi, bo naprawdę, nie widzi mi się tłumaczyć przed żadnym profesorem z tego, co mogło się wydarzyć. Nie byłem naiwny - po prostu moja asertywność wobec ludzi nie istniała, choć odsunąłem się nieco, by mieć bardziej uwolnione myślenie pod tym względem. Kolejne jego słowa nieco mnie próbują wytrącić z równowagi, ale ja się im nie daję. To nie była moja wina, że tak wyglądałem i nic na to nie mogłem poradzić, dlatego kiwam głową na boki w zaprzeczeniu. Nie mogłem mieszać substancji, pozostając na nie wyjątkowo wrażliwy, a chłopak ewidentnie starał się we mnie wepchnąć poszczególne działanie. - E-Eskil, nie, nigdzie nie idę. - oznajmiam już bardziej stanowczo, aczkolwiek nadal brak mi przekonania w tych słowach. Spoglądam na niego z niezadowoleniem, by wtedy już znacząco wyrwać się w ramienia, które znajdowało się na moim barku, oddalając się w jedynym znanym dla mnie kierunku. - Daj mi spokój, nie zamierzam w niczym brać udziału. - odsuwam się bardziej, idąc żwirowaną drogą przed siebie, z trudem nawiązując kontakt wzrokowy, gdy się odwróciłem w jego stronę, chcąc zobaczyć, jak do tego wszystkiego podchodzi. Nie było mi z tym dobrze, ale robiłem to przede wszystkim dla własnego bezpieczeństwa.
Odmowa chłopaka była zbyt słaba, aby taki ktoś jak Eskil miał to zauważyć. Uparł się, że porobią coś nienormalnego i powoli klarował mu się pomysł w głowie. Pragnienie chaosu było coraz silniejsze, krew w jego żyłach coraz szybciej krążyła, a potrzeba przeżywania czegokolwiek wyłaniającego się poza ramy rutyny jedynie nabierała na intensywności. W zamkowych murach tego nie zazna bowiem odkąd pojawiła się nowa dyrektorka to większość dziatwy zachowywała się w należyty sposób, zapominając tym samym kim tak naprawdę są - zbuntowaną młodzieżą. - Mam na myśli coś zajebistego. Możesz mi zaufać, spokojna twoja rozczochrana. Nie miej takiej przerażonej miny. Będziesz się świetnie bawić, zapewniam. - ile przekonania, ile charyzmy pobrzmiewało w jego głosie to głowa mała. On był święcie przekonany, że będzie fajnie. Im bardziej nalegał na ustąpienie chłopaka tym gorsze pomysły przychodziły mu do głowy. Dodawszy do tego jego ostatnio wzmożone chamstwo... cóż, mieszanka iście wybuchowa. Kiedy chłopak odsunął się i ruszył przed siebie to przez dosłownie minutę zwątpił czy słusznie jest go za sobą ciągnąć skoro najwyraźniej ten przejawiał działanie destrukcyjne względem wszelkich młodzieżowych zabaw. Czy studenci nie powinni być pierwsi do chaosu i głupot? A może coś się ostatnio zmieniło i nie miał o tym pojęcia? Podbiegł do niego w kilku susach. - Akurat idziesz w świetną stronę, tam gdzie chcę. - wyszczerzył się, a mówił szczerze bowiem jego odnaleziona lokalizacja nie miała nic wspólnego z bezpiecznymi zamkowymi murami. - Dobra, a jak obiecam, że uszanuję, jeśli absolutnie nie zgodzisz się na mój pomysł? - to był uczeń Slytherinu, teraz pełną gębą. Gdyby tylko Robin go zobaczyła to od razu dostrzegłaby, że kryje się za tymi słowami coś niebezpiecznego. - Zgódź się chociaż tylko, żebym ci pokazał to fajne miejsce i tam przedstawił ten mój zajebisty pomysł. Wtedy będziemy kwita z zakładem i dam ci spokój. - zapewniał z niebywałą gorliwością, a jego spojrzenie tylko trochę spoważniało, a poza tym kryło się w nich nieco szaleństwa.
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Jak na złość Eskila, nie chcę robić niczego głupiego. Nie bez powodu zatem odmawiam co chwilę, że się nie zgadzam, ale półwil zdaje się mieć moje słowa i wyraz twarzy gdzieś, a ja czuję się osaczony niczym jakieś roślinnożerne zwierzę na oczach prawdziwego drapieżnika. Zerkam ukradkiem, czy mogę jakoś się wydostać. Teleportacja, jak żeby inaczej, nie wchodzi w grę. Nie mogę podać powodów, dla których to radziłbym odroczenie takiej opcji na kiedy indziej, a najlepiej na nigdy. Czuję, jak powoli krople potu zaczynają mi schodzić na plecy, czego niespecjalnie chciałem, a uderzenie gorąca jeszcze bardziej odbiera mi możliwość logicznego podejścia do sytuacji. - S-Słuchaj, ja wiem, że nie będę się bawić świetnie. - zaprzeczam jego słowom, przyciągając do siebie bardziej materiał kurtki, którą jestem dzisiaj okryty. Nie czuję się najlepiej, a postawa chłopaka nie dość, że mnie irytuje, to jeszcze przy okazji widocznie stresuje. Od zawsze mam problemy z utrzymaniem kontaktu wzrokowego, ale teraz uczucie to zdawało się potęgować jeszcze bardziej. Wykonuję kroki, nie zamierzając wchodzić w gierkę, którą Eskil mi chciał wepchnąć na siłę niczym domokrążcy, którzy mają na celu sprzedać trefny towar za wygórowaną sumę. Krzywię się widocznie, na czoło następują zmarszczki, a brwi schodzą się w jedną całość prawie, kiedy słyszę kolejne jego słowa. Nie chcę go odtrącać, ale jednocześnie nie zamierzam bawić się w coś, co ewidentnie mi się nie spodoba. Jeżeli tylko mogę poprzez pokazanie uniknąć jego brzęczenia nad moim uchem niczym mucha, pomysł ten zaczyna mnie przekonywać znacząco. Niech pokaże, a ja po prostu sobie pójdę siną w dal tam, gdzie chciałem pójść. - Uszanujesz? - dopytuję się jeszcze, chcąc mieć absolutną pewność, że jego plany nie zmienią się w ciągu następnych kilkunastu minut. Mam wiele pytań pod kopułą czaszki, a głowa mi pęka bardziej od głosu młodzieńca, aczkolwiek uznaję to za wystarczający kompromis. - Tylko pokażesz. Jeżeli zrobisz cokolwiek innego, to nie r-ręczę za siebie... - zakładam ręce na piersi, nie ufając mu. Zresztą, mam ku temu nieco podstaw, jako że po oczach, na które zerkałem wyjątkowo rzadko, jestem w stanie stwierdzić, że coś szalonego - aż nadto - chodzi mu po głowie. - Gdzie ono jest zatem? - prędko zamierzam zakończyć tę sprawę i nie odezwać się do wychowanka Slytherinu przez następne kilkanaście lat najlepiej. Ryzykuję.
Nie rozumiał ludzi tak drętwych i pozbawionych chęci bawienia się, relaksowania i celebrowania wolnego popołudnia. Sam myśl, że przez parę ostatnich dni przypominał takiego bladego i niepocieszonego Hawk'a sprawiała, że dostawał zimnych dreszczy. Przyda mu się trochę rozrywki tylko chłopak nie zdaje sobie z tego sprawy. Dostrzegał jego brak umiejętności patrzenia w oczy, co po pewnym czasie zaczynało mierzić jednak Eskil wierzył teraz w swoją charyzmę i perswazję na tyle, aby bez wahania naciskać na Krukona i nakłonić go do zrobienia czegoś niezgodnego z jego cechami charakteru. Przecież tiara mu z głowy nie spadnie jak pozwoli sobie spontanicznie zmienić plany. - Obiecuję, że jak nie będziesz chciał zrealizować tego pomysłu, który ci przedstawię to dam ci spokój. - sęk w tym, że Eskil był w stanie w bardzo dosadny sposób zachęcić do szaleństwa. Im bardziej naciskał na chłopaka tym bardziej był zdecydowany użyć na nim delikatnego odłamu uroku półwila. Przecież nie zaszkodzi, prawda? Kto wie, może nie będzie świadomy, że to nie będzie jego własna decyzja. Wystarczy, że wypije tylko to, co mu poda... od razu rozluźni się, uśmiechnie i może popatrzy przychylniej na potencjalne szwendanie się po okolicy i kto wie, zrealizowanie drobnych szaleństw? - Tak, tak, wiem, nie ręczysz za siebie. - przytaknął ale w sposób sugerujący, że absolutnie nie wierzy w jego siłę przebicia. Nie czekając aż ten mógłby się jeszcze bardziej zirytować dosyć szybko poprowadził go w kierunku... obrzeży Zakazanego Lasu. Ups?
| zt x2 +
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Wyczekiwał momentu, kiedy zakaz zostanie zdjęty i będzie można wznowić treningi drużynowe, bo zbyt długie przestoje nie służyły zawodnikom, a nie wszyscy – niestety – mieli czas czy byli na tyle zdeterminowani, żeby trenować na własną rękę. Po zdjęciu klątw, które przez około miesiąc utrudniały – niektórym nawet znacząco – życie mieszkańcom Wysp, powróciły do normalnego trybu także treningi drużyn zawodowych, więc mimo chęci jak najszybszego skrzyknięcia wężowego teamu musiał wpierw na nowo wszystko ogarnąć i wdrożyć się w swój stary rytm. Jak tylko mu się wszystko unormowało nie zwlekał już ani chwili dłużej niż to było konieczne – wywiesił ogłoszenie w pokoju wspólnym Ślizgonów i rozesłał dodatkowo wiadomości do wszystkich członków drużyny, żeby mieć pewność, iż każdy wie. Sam stawił się na miejscu zbiórki oczywiście wcześniej, żeby poczynić pewne przygotowania, choć tych nie miał tym razem zbyt wiele, bacząc na to co chciał dzisiaj z nimi robić. Każdą przybywającą osobę pozdrawiał swoim zwyczajowym salutem, a kiedy już przybyli wszyscy co przybyć mieli zagwizdał przeciągle, żeby skupić ich uwagę na sobie. — Witam wszystkich po dość długiej, przymusowej przerwie. — Spojrzeniem powiódł po zgromadzonych, unosząc przy tym kącik ust. — Mam nadzieję, że się za bardzo nie zastaliście w tym czasie, bo choć mecz pokazał inaczej i jedno zwycięstwo już mamy na koncie, to zdecydowanie nie możemy sobie pozwolić na spoczęcie na laurach, zwłaszcza w takiej sytuacji. Trzeba było iść za ciosem i kuć żelazo póki gorące. Wygrana – pierwsza od tak długiego czasu – z pewnością dawała niezłego kopa do drużynowego morale, co dobrze byłoby wykorzystać. — Ale bez zbędnego przedłużania przejdźmy już do rzeczy – dziś popracujemy trochę nad równowagą i refleksem, które u niektórych nieco kulały poprzednim razem — oznajmił, ponownie przesuwając spojrzeniem po obecnych Ślizgonach. — Na początek jednak rozgrzewka, każdy we własnym zakresie, macie na nią równo kwadrans. Sam usunął się na bok i z założonymi rękami obserwował członków drużyny, a kiedy minęło wyznaczone piętnaście minut głośno zagwizdał, żeby zebrać ich z powrotem przy sobie i wytłumaczyć na czym będzie polegało pierwsze ćwiczenie.
Etap I – równowaga Zadanie polega na stanięciu na miotle i przelocie w tej pozycji na odcinku o długości ok. 100 metrów wzdłuż ścieżki. Lecicie na stosunkowo niedużej wysokości, żeby ewentualny upadek nie był zbyt opłakany w skutkach.
Rozpoczynacie od rzutów k100 do skutku – pokaże to, ile prób potrzebowaliście, żeby w ogóle stanąć na rączce swojej miotły. Wynik 75 i więcej oznacza sukces. Tej kostki oczywiście nie przerzucamy!
Jeśli ktoś posiada wpisaną w profil cechę eventową Gibki jak lunaballa (zwinność), to ma obniżony próg do 65, natomiast cecha eventowa Połamany gumochłon powoduje podniesienie progu do 85.
Następny rzut k100 to odległość, którą udało Wam się przelecieć nim zostaliście pokonani przez grawitację; im wyższa wartość, tym więcej metrów udało się Wam pokonać.
Na sam koniec rzucacie jeszcze literkę, żeby się przekonać, czy udało Wam się zeskoczyć z miotły z gracją, gdy zaczęliście tracić równowagę, czy może spadliście z niej na ten głupi ryj; samogłoska – zeskok, spółgłoska – upadek.
Przerzuty – 1 za każde 10 pkt z GM, wlicza się sprzęt na/przy sobie; pula obowiązuje na cały trening, więc korzystajcie z głową! Termin - 23/11, godz. 21:21
Kod:
<zg>Punkty z GM:</zg> kufer + sprzęt na/przy sobie <zg>Przerzuty:</zg> pozostałe/posiadane <zg>Stanięcie na miotle:</zg> rzuty k100 <zg>Odległość:</zg> rzut k100 <zg>Finisz:</zg> literka na zeskok/upadek