Kawiarnia została zaczarowana w taki sposób, że padający deszcz czy śnieg nie dosięga stolików stojących przed urokliwą kamienicą. Kawiarnie wypełnia zapach cynamonu i pieczonego ciasta. Możesz zawsze liczyć na słodkości, które poruszą Twoje zmysły. Nie obawiaj się kalorii. Wchodząc do środka, czujesz, że możesz całkowicie się zatracić i nie istnieją już żadne problemy.
Dostępny asortyment::
► Yin i yang ► Imbirowa mątwa ► Cytrynowy Raj ► Malinowy Chruśniak ► Sen Memortka ► Wiśniowy Gryf ► Zielona herbata ► Herbata jaśminowa/goździkowa/kardamonowa ► Herbata z dzikiej róży/z czarnego bzu ► Herbata z konfiturą/z sokiem/z miodem i cytryną ► Dyptamowy smakosz ► Smocze espresso ► Chochlikowe cappuccino ► Bazyliszkowe Macchiato ► Syrenie Latte ► Frappucino smakowe z bitą śmietaną i polewą ► Czekolada orzechowa/waniliowa/piernikowa/biała ► Czekolada z rumem/irish coffee ► Czekolada z likierem owocowym/z musem owocowym ► Świeżo wyciskany sok/smoothie owocowe/koktajl ► Drink dnia (zapytaj obsługę)
Śniadania: ► Croissant z konfiturą, sok ze świeżych pomarańczy, jogurt z granolą i owocami ► Tosty francuskie z dowolnymi składnikami, kawa lub herbata ► Grzanki serowe, jajko po benedyktyńsku, bekon, kawa lub herbata ► Ciabaty zapiekane na ciepło, świeżo wyciskany sok
Słodkości: ► Malinowy sernik ► Szarlotka z lodami ► Eklerki 3 sztuki ► Tiramisu ► Deser lodowy z bitą śmietaną i owocami sezonowymi ► Naleśniki na słodko z dowolnymi składnikami ► Creme brulee ► Rurki z kremem 2 sztuki ► Kanarkowe kremówki ► Suflet czekoladowy ► Ciastka nasączane eliksirem rozśmieszającym
Huan Bedau
Wiek : 29
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : brunet,oliwkowo-szare oczy,na ramieniu i łokciu ślady kłów po wilkołaku.
No i nadszedł czas, dla Puchona tak oto wlazł w życie dorosłego faceta przy boku pięknej Krukonki Mari,powinien chyba się przyzwyczajać do chodzenia pracy oraz do połączenia z nauką. Jakoś z czegoś się trzeba utrzymywać zresztą będzie miał z domu do pracy całkiem nie daleko zaledwie 15 minut. Tak więc nie czekając zbyt długo jak tylko pojawiło się ogłoszenie o prace w Hogsmeade, Kawiarnia Francuski Pocałunek. Huan od razu ruszył jako jedyny pierwszych w stronę wioski,że to z on dostanie tą pracę. Bez pośpiechu na miejsce przybył pierwszy rozglądając się po kawiarni,udało mu się dostać prace. Uśmiech nie schodził mu z buzi szybko odnalazł szefową, która zaprosiła na krótką rozmowę kwalifikacyjną. Ależ to normalne ze Huan jak się dowiedział ze był jednym z najlepszych kandydatów i od razu dostał pracę kelnera,którą chciał mieć. W sumie to umie tez parzyć kawę,herbatę ale tylko te z rodzinnego kraju Francji,oraz zna się na nich. Pożegnał się grzecznie wychodząc z Kawiarenki. Może umówimy się na sobotę,godzinę 15 od razu przyjdę obiecuje stawie na czas . No to dość ciekawe pierwszy dzień w pracy zawsze coś.
Praca nie została uzgodniona, Huan dopiero może się zgłosić na rozmowę kwalifikacyjną - wysłałam PW
Meredith nigdy nie czuła się tak dobrze. Biznes kwitł, a kobieta dostawała skrzydeł. Nigdy nie sądziła, że zmiana tożsamości wyjdzie jej na dobre. W końcu musiała się odciąć od wszystkich i zacząć wszystko od podstaw. Życie na nowo wydawało się niesamowicie skomplikowane. Nie wiedziała, co robić. Zajęła się kawiarnia, która była spełnieniem jej marzeń. Zawsze kochała Francję, lecz miała świadomość, że nie może po prostu się do niej wyprowadzić. Wbrew pozorom musiała mieć kogoś na oku. "Małej" Mini chciała pomóc wyprostować wszystkie sprawy. Nie mogła patrzeć jak cierpi przez innych. Dlatego została w Hogsmeade. Jednak aby kawiarnia nabrała tempa, potrzebowała pracowników. I to nie byle jakich. Meredith już jako nauczycielka była wymagająca. Chciała, aby ludzie przychodzili tu i czerpali z tego wiele przyjemności. Nie bez kozery znajdowali się we Francuskim Pocałunku! Zebrała na początku kilku pracowników, lecz chciała dać też szansę studentom. Otrzymując list od nijakiego Huana Bedau, którego kojarzyła z Hogwartu, umówiła się z nim na sobotę na godzinę piętnastą. Patrząc na ruch w kawiarni, stała przy niewielkim barze. Spojrzała na zegarek. Wybiła dokładnie trzecia. Rekrutację czas zacząć!
Huan Bedau
Wiek : 29
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : brunet,oliwkowo-szare oczy,na ramieniu i łokciu ślady kłów po wilkołaku.
Huan wszedł do kawiarni Francuski Pocałunek,wesoły a przy sobie miał kilka papierków,w koszulce,a nóż na coś przydadzą. Ubrany był prosto tak jak przystało na rozmowę pierwszą , może bedzie mieć tą jedyna szanse. -Za ladą była kobieta chyba już czekała,pozbierał się więc szybko i stanął prosto przed nią Strasznie się denerwował,miał nadzieje że dostanie prace. -Witam Huan Bedau-przedstawił się wyciągając dłoń do kobiety jak na gentilhomme przystało. Pisałem tydzień temu w sprawie pracy,pamięta pani? -Chłopak się uśmiechną było bardzo przytulne i miło a rozmowa kwalifikacyjna chyba zaraz zacznie.
Puku puku, można? Wszedłem do kawiarni, zamykając cicho za sobą drzwi. Liczyłem na spotkanie właścicielki. Dojrzałem ogłoszenie w gazecie i postanowiłem dopytać o szczegóły. A co mi szkodzi? Nic nie szkodzi, właśnie. A sakiewka coraz lżejsza się robi. Dojrzałem studenta z Hogwartu, chyba Puchona. Czyżby też przyszedł tu w sprawie pracy? Ale miejsc jest kilka, prawda? Zawsze mogę też zatrudnić się tu na stałe jako muzyk. Albo zgarnąć dwie fuchy na raz, o ile mi pozwolą. - Em... Dzień dobry? - zapytałem, przystając dwa kroki za drzwiami. Posady, które mnie interesowały, to oczywiście stałe koncertowanie, ale także mogłem zostać barmanem lub kelnerem. W sumie to chętniej to drugie, ale żadna praca nie hańbi. Chyba, że się na niej nie znasz, to wtedy wychodzisz na debila.
To będzie.. – powiedział cicho, pod nosem, wodząc palcem po karcie. – Ta herbata. Ta z konfiturą i w ogóle.. – rzucił z uśmiechem, przenosząc wzrok na kelnerkę. Szybko jednak zmienił zdanie. – Albo nie! Wie Pani co. Może jednak niczego się nie napije? – zapytał nie bardzo wiadomo kogo – siebie, czy też ją? - Tak. To dobry pomysł. Zamiast tego. Coś zjem! – postanowił, wyciągając z kieszeni fajki. W ogóle dawno nie palił. Jakieś trzydzieści minut? Dziwne. Długo, zbyt długo jak na niego. Zaraz zapali. Tylko wybierze. Wybierze, ta kobieta zapisze zamówienie i zostawi go samego. Ale najpierw.. – Tak. I to na pewno będzie deser. I to będzie. A w zasadzie będą, wie Pani kocham słodycze, Pancakes z sosem klonowym. I Eklerki. Dwa razy. No i oczywiście kanarkowe kremówki. A do picia poproszę Irish Coffe. – powiedział w końcu, zadowolony, uśmiechając się przepraszająco do biednej kobiety, młodej i atrakcyjnej notabene, która musiała w tym uczestniczyć. Nie bez powodu jednak Piątek się wahał. Były one dwa. Po pierwsze to jedzenie było serio bardzo dobre, a on uwielbiał słodycze i zawsze miał problem. Po drugie, była właśnie atrakcyjna itd., chciał ją w jakiś sposób uwiecznić. Toteż, gdy sobie poszła, chłopak zajął się narysowaniem dziewczęcia. Niestety. Nie szło mu to zbyt dobrze. Nie miał w głowie żadnej większej wizji. Bolało go to, zwłaszcza, że normalnie miał z sześć, siedem tysięcy pomysłów na każdą linię, kreskę. A teraz? No jasna cholera. Do ust ujął ołówek, rozważając, jakby ugryźć problem. Zaczął. Ugryzł. Ze złej strony. Cholera. – Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa, kurwa! – wycedził przez zęby wyrzucając kartkę na ulicę i wyjmując papierosa. Trzeba bowiem wiedzieć, iż znajdował się ów mężczyzna młody przy stoliku przed wejściem do „ Francuskiego Pocałunku”. W każdym razie, ów pocisk, będący w rzeczywistości pomiętą kartką wyrzuconą gdzieś w eter, by Ambroge mógł spokojnie na nią nie patrzeć, trafił jakiegoś przechodnia. Najwyraźniej tym faktem urażonego. Chłopak zdobył się tylko na chłodne – Przepraszam – i uniesienie ręki w geście wskazania, że to on właśnie jest sprawcą całego zamieszania.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Pogoda była dosyć łaskawa dzisiaj dla ludzi spacerujących ulicami. Umówiła się tutaj na spotkanie z pewnym chłopakiem, który miał taki seksowny chaos na głowie. Swoją drogą, zastanawiało ją też gdzie się podziewa Nadia, ta zupełnie jakby jej specjalnie unikała, bo mijały się wszędzie. Nie widziała jej ani w dormitorium, ani poza nim. Długo jednak Nadia nie gościła w jej głowie, bo zaraz znowu pojawił się tam Piątek. Parę godzin spędziła na tym by jej fale na głowie były idealnie sprężyste, a uśmiech ćwiczony przed lustrem nie wyglądał na lekko sztuczny w żadnym z przypadków. Założyła na siebie ciemne spodnie w stylu legginsów i ciemną granatową bluzkę troszkę dłuższą bo materiał seksownie zakrywał jej pośladki do połowy. Właśnie dostrzegła jak ktoś obrywa zmiętym kawałkiem papieru i jej wzrok powędrował w kierunku winowajcy. Ruszyła szybko w jego kierunku i energicznie usiadła na wolnym krześle naprzeciw niego. -Witaj panie seksowny. Czym sobie zawinił tamten człowiek, że rzucasz w niego kulkami z papieru?- zapytała pewnym siebie i bardzo ciekawskim tonem. Spojrzała na to co miał właśnie przed sobą (?) i uśmiechnęła się lekko. -Dla mnie możesz zamówić to samo Ambroge- oznajmiła po czym założyła nogę na nogę i przesunęła palcami po jedwabistych falach.
Widocznie człowiek, który dość feralnie i przypadkowo stał się celem Piątka, nie chciał jakiś większych awantur, bowiem jedyne co zrobił, to skinął głową, wyrażając jednak przy tym swoją dezaprobatę dla zachowania Krukona. Należy jednak wspomnieć, że to nie tak, iż tamten niczego winny przechodzień, jakoś mu się specjalnie naraził. Co to, to nie. Ambroge po prostu wyrzucił tamtą kartkę, a że akurat w jego kierunku.. Cóż. Patrzył w przeciwny. I tak dobrze, że nie użył jakiegoś zaklęcia, które miałoby spowodować jej destrukcje, bo skończyłoby się chyba mniej przyjemnie. W każdym razie, Piątek odpłynął w sferę własnych rozmyślań, we własne wnętrze. A z tego rejsu gwałtownie na suchy ląd wyrzucił go czyjś głos. Pytanie tylko, czyj? – Ja seksow.. – urwał, odwracając głowę w kierunku źródła dziwnego, niesprecyzowanego dźwięku, skądś mu jednak znanego. A może tylko mu się wydawało? – A. To Ty. Witaj. – rzucił krótko i chłodno, wstając jednak i wyciągając w kierunku panny rękę, w celu jej uściśnięcia. Czy powinno być tak, czy inaczej? Nie bardzo go to w tej chwili obchodziło. Poza tym, nie bardzo miał ochotę się tym przejmować. Dlaczego? Głównie dlatego, że jego uwagę przykuł starannie dobrany strój. Aż mu się głupio zrobiło, bowiem on sam założył tylko jakiś dres, wygodne buty, nieco za dużą koszulkę i swoją ulubioną czapkę. Ale, żaden fullcap, czy coś w tym rodzaju. Broń boże. Zwyczajny worek. Bardzo praktyczny, bo świetnie zbierał wszystkie jego kłaki. – Niczym mi nie zawinił. Po prostu, oberwał. – dodał po chwili krótko, czując iż lekko mu wstyd. Ona taka odstrzelona i w ogóle, jak stróż w boże ciało. A on? A on zwyczajnie. Z resztą, to jedno wyniósł z domu. Że człowiek nie zawsze wychodzi na rewie mody. Zatem powinien zakładać na siebie takie ciuchy, jakie w danym dniu mu odpowiadają. Tak było i tym razem. – Na co tak patrzysz? – spytał równie po chwili. Chwili dłuższego namysłu, widząc, kątem oka, ze dziewczyna próbuje coś na horyzoncie wypatrzeć. Może jego obiekt zainteresowań? Mało prawdopodobne. Chłopak oczywiście zawołał kelnerkę i zamówił dwa razy to samo. Dziewczyna, chyba nie wiedziała na co się pisze. Ale okej. Wierzył w jej możliwości, można by rzec.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
-Wystarczyło byś się tylko odrobinę uśmiechnął i powiedział, O Kattie, jak miło cię widzieć- powiedziała odrobinę zgryźliwym tonem, bowiem słowa powiedziane przez niego A to ty, Witaj , tak chłodnym tonem sprawiły, że od razu miała ochotę przestać chociażby udawać miłą osobę, jaką przecież nigdy do końca nie była. Zawsze była niepoukładana i miała ochotę na różne kombinacje co by zbytnio jej się w życiu nie nudziło. Nie no, na litość boską, nie dramatyzujmy, że dziewczyna była lepiej ubrana od niego i to od razu był powód do poważnej zadumy i rozmyśleń. Dla Katherine była to po prostu kolejna praktycznie identyczna para spodni i jedna z najzwyklejszych bluzek. Włosy zawsze miała zadbane, chyba że po prostu po meczu albo bieganiu się spociła i te związane były tylko w koczek, albo koński ogon, by nie plątały jej się wokół całej twarzy. -Czekałeś na kogoś a ja ci się wbiłam na miejsce tej osoby tak?- zapytała z mega poważną dramą na twarzy rozglądając się szybko czy aby z daleka nie zbliża się tutaj żadna dziewoja. Musiałaby ją potraktować jakimś zaklęciem, albo po prostu po mugolsku jej przyłożyć. Tyle razy widziała jak te szlamy się biją. Ona jednak często wolała nie brudzić sobie rąk. Wolała użyć różdżki. -Na nic- wyjaśniła po czym skupiła się na myślach co będzie jadła. Miała tylko nadzieję, że nie dostanie tutaj samego śmieciowego żarcia. Ona nienawidziła śmieciowego żarcia, takie jedzenie wręcz bywało mordercze dla organizmu. Teraz jej wzrok, pusty i obojętny powędrował w kierunku chłopaka. Też ma być chłodna i dystyngowana? No problemo, potrafi być i gorsza. Fakt, wyglądała cudnie, ale na to nic nie mogła poradzić, zawsze tak wyglądała. -Zgłodniałam, beznadziejnie jednak jada się samemu prawda?- zapytała się chłopaka chcąc jakoś utrzymać tę rozmowę.
Tak. W sumie, miała racje. Co on kurwa odpierdalał?! Co?! Kurwa, to że ma zły humor czy coś, to jeszcze o niczym nie świadczy, prawda? W myślach zbeształ sam siebie, nakazał ogarnąć i w ogóle, ubrać jeden ze swoich uśmiechów, którymi tak chętnie zawsze wszystkich raczył. Ostatnimi czasy schowany był gdzieś w głębokim kącie swojej szafy. Cóż, dziś trzeba go było wyciągnąć. Choćby na ten czas spotkania z Katherine. Co z nim dalej będzie – gdzie wyląduje, zobaczy się. Czas nadszedł wprowadzić efekty swoich rozważań w życie. Dlatego też, kiedy nastała ta wymowna cisza, Piątek roześmiał się. Po prawdzie szczerze, jednakże dla przypadkowego przechodnia, bezstronnego obserwatora i pewnie samej zainteresowanej musiało to wyglądać dziwnie. Nawet bardzo. Dlatego też młody Friday postanowił wszystko pannie Russeau wyjaśnić. – Wybacz, po prostu. Zamyśliłem się. – z przepraszającym wyrazem twarzy, rzekł kierując ową facjatę w stronę dziewczyny. Jakoś tak.. się rozpogodził. Czemu? Cholera go wie. Może to dlatego, iż w końcu nawet jeśli musiał, to się uśmiechnął, no i dalej już tak samo poszło. Kolejny i kolejny. I kolejny.. - Czy czekałem..? – powtórzył za swoją rozmówczynią, przez chwile jej się przyglądając i szukając tym samym odpowiedzi. – No wiesz.. Słyszałem, że masz bliźniaczkę. Ale to tylko plotki, więc nie mogę być do końca pewien. Niemniej, jeśli to prawda, mogę poddawać w wątpliwość, że jesteś dziewoją, na którą czekam.. – przedstawił swój tok myślowy dziewczynie. – Ale dałbym sobie dwie ręce uciąć, że jesteś Kattie. Może i mam marne argumenty, ale tak sądzę. – cały czas uśmiechnięty, sięgnął do paczki po papierosa. Pierwszego? Kolejnego? Nie pamiętał. Nieważne. W każdym razie papierosa, prawda? – Częstuj się jeśli chcesz.. – rzucił w jej kierunku, podsuwając paczkę. – Właśnie! Moje maniery! Przepraszam. Miały być kwiatki i w ogóle, ale jakoś nie wyrobiłem się.. – skłamał. Nie, z tym że miały być kwiatki. Akurat miały, więc kłamstwo leżało gdzie indziej. Dotyczyło konkretnie rzecz ujmując tego „wyrobienia się”. No, ale co miał jej powiedzieć? Że wcześniej też minął się z prawdą, bo tak naprawdę nie zamyślił się, tylko ma pierdolony ból istnienia, kryzys artystyczny i w ogóle, osobowości? Nie. Po co? Przecież, ona miała na pewno swoje problemy, ważniejsze od jego. A poza tym, to kiepsko tak mówić drugiej osobie wszystko na może trzecim spotkaniu.. – Na co masz ochotę? – zapytał nagle. – Napijesz się czegoś? Zjesz?
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Nawet jeśli Kattie nie miałaby zamiaru się uśmiechać w ogóle to teraz po prostu śmiech Piątka był tak zaraźliwy, że i ona nie wytrzymała i zaczęła się śmiać. Wyglądali teraz jak dwoje idiotów śmiejących się niczym do sera. Potem on zaczął coś motać, a ona próbowała skupić się na tym by zrozumieć tok jego myślenia. -Ambroge, stop. Tak jestem Katherine, ale jeśli kiedykolwiek miałbyś wątpliwości...- tu się zamyśliła bo czy warto było mu mówić jak rozpoznać ją i jej siostrę? No właśnie, a w sumie to nic nie traciła. -Ja mam kolczyk w języku, Nadia nie. Nadia chyba też nie ma tatuażu, ale nie wiem czy ostatnio czegoś nie robiła. Więc kolczyk w języku jest pewniejszy- oznajmiła uśmiechając się przy tym lekko. Nagle wpadła na niezwykły i jakże podstępny plan. Po prostu wstała i podeszła do niego bardzo blisko, wręcz naruszając jego prywatność osobistą i dotknęła ręką jego włosów, zatapiając palce w ich pasmach by potem po chwili je wyjmując. -Wybacz, miałeś tam jakiś paproch- wyjaśniła cicho po czym sięgnęła od niego odpalonego już papierosa i zaciągnęła się dymem. No bo po co miała zapalać drugiego? Paliła tylko okazjonalnie, bo przecież była sportowcem. Prawda? No właśnie, więc musiała ograniczać używki. Alkoholu nie ograniczała to chociaż to drugie, czyli papierosy, mogła ograniczać. -Kwiatki? Nie, nie potrzebuję kwiatków. Bez stresu, nic się nie stało- wyjaśniła po czym przeniosła swoje krzesło bliżej niego co by lepiej im się rozmawiało. -Chciałam to samo co ty już zamówiłeś, nic więcej nie potrzebuję- powiedziała bowiem zamówienie było już składane, ahh jaki ten chłopak jest zakręcony. -Powiedz, podobam ci się chłopcze z seksownym chaosem na głowie?- zapytała prosto i bez ogródek.
I co z tego? To już nie można się na tym świecie spokojnie śmiać, bez obaw? Bez głupiego przeświadczenia, że ktoś Ci powie, że jesteś chory? Albo głupi? Tragedia. Do czego to prowadzi.. Ten świat. Te zwyczaje. Do czego? Do tego, że zabije się to wewnętrzne dziecko, wiecznie mieszkające w nas samych, jak bardzo byśmy się przed tym wzbraniali. Poza tym, Piątek już kiedyś doszedł do wniosku i napisał na ten temat do ojca – świat byłby lepszym miejscem, gdyby wszyscy mogli się bez większych oporów śmiać. Tak, prosta myśl, aczkolwiek Piątek i tak był z niej dumny. To ona w jakiś sposób otworzyła go na filozoficzne dysputy z ojcem, trwające niekiedy kilka miesięcy, bo przecież Sowy musiały jeszcze jakoś dolecieć. No, ale wracając do tematu, co było w tym złego? No. Mniejsza z tym. Nie czas na to. Szczególnie teraz, kiedy miał się dowiedzieć ważnej życiowej prawdy, która nie raz i nie pięć mogłaby mu owe życie uratować. Mianowicie chodziło o to, jak jedną siostrę od drugiej rozróżnić. Z uwagą słuchał słów Kattie, po czym uśmiechnął się szeroko i niczym uczeń, mający pytanie do nauczyciela uniósł rękę nieznacznie, po czym przemówił. – Więc to pewna informacja i masz bliźniaczkę? – musiał. Musiał. Czy to pytanie było rozbrajające? W jakiś sposób na pewno. Wolał jednak spytać. Szczerze mówiąc, nigdy nie widział drugiej, do Ślizgonki podobnej dziewczyny. Choć.. to mogła być sumie ona. W sensie jej siostra. Dotychczas, kiedy mijali się wyłącznie na korytarzu wszystko było możliwe, prawda? Prawda, stąd było to jak najbardziej na miejscu. A tak w ogóle, to ona chyba serio lubiła jego włosy. Bo.. Tak dziwnie je potraktowała. Serio, poczuł się tak. Dziwnie. Tak bardzo dziwnie. Miał coś we włosach? Prawdopodobnie, w końcu był na świeżym powietrzu. No, mniejsza z tym. Grunt, że tamta sobie z tym poradziła, jakoś mu pomagając. No, a potem wróciła na swoje miejsce. A nie.. jednak nie. Przysiadła się bliżej dziewuszka. Zabawna całkiem. Czemu miał wrażenie, że go podrywa? Może dlatego, że miał racje? Rozważał nad tym, wzywając kelnerkę i prosząc o drugą porcję tego samego. Nie bardzo wiedział, czy dziewczyna wie na co się porywała. W sumie trochę zamówił, no ale.. Trzeba wierzyć w innych ludzi, prawda?! Prawda! W końcu zamówienie dotarło, Piątek dopalił swojego nikotynowego przyjaciela, rzucił jeszcze okiem na kelnerkę, bardzo ładną szkoda że nie wyszło, po czym złapał za swój napój. Mało się pijąc nie zakrztusił, kiedy usłyszał pytanie dziewczyny. O co też mogło chodzić? Czyżby serio go podrywała? – Pytasz, jakbyś nie wiedziała.. – rzucił z uśmiechem. – Czemu miałabyś mi się nie podobać? W końcu wiesz, jesteś bardzo ładna i w ogóle.. – serio, gdzie tu był haczyk? A może wcale go nie było? – Mimo to muszę zapytać, skąd ta ciekawość? No i… - zawahał się lekko - Rozumiem, że Ty też coś we mnie widzisz, poza czupryną oczywiście..?
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Dziewczyna zabrała się za jedzenie tego co otrzymała. Dziewczyna zmierzyła kelnerkę spojrzeniem, które mówiło, że ma trzymać się z daleka od tego chłopaka bo będzie miała z nią do czynienia. Swoją drogą, ostatnio jak była wściekła, że ktoś jej zabrał faceta to przypadkiem w złości nie dostrzegła, że nagle ukręciła łepek małemu ptaszkowi, którego wcześniej wyczarowała i trzymała trochę zbyt mocno w dłoniach. Przerażona upuściła ptaszka i za pomocą magii sprawiła, że ten rozwiał się w nicości. Ambroge był bardzo ciekawską istotą, byli do siebie pod tym względem bardzo podobni. Ponoć motto chłopaka głosiło, że tylko człowiek zły jest słaby, czyli wychodziło na to, że Kattie była bardzo słabą istotą, która poprzez bycie tym czarnym charakterem starała się jakoś wykazać i pokazać innym, że tak naprawdę coś znaczy i niczego się nie boi. Taka niestety nie była prawda, bała się przeszłosci, miała bowiem trochę spaczony umysł, ale wszystko ponoć da się naprawić prawda? Dziadek naprawił ją za pomocą terapii hipnotycznych. Trochę to pomogło, stała się jednak strasznie pewna siebie i odważniejsza niż wcześniej, a dawne lęki odeszły. Chłopak zadał jej pytanie czy ma siostrę bliźniaczkę, a ona nagle puściła do niego oczko i stwierdziła, że zmieni front działania. -Możliwe, że mam. Sam się o tym przekonaj. Możesz mnie obserwować, chyba że masz coś ciekawszego do roboty, np nauka- tutaj parsknęła niekontrolowanym śmiechem, ponieważ wyobraziła sobie jak Ambroge skrada się za nią niczym cień by odkryć czy aby na pewno ma siostrę bliźniaczkę. Przecież są tutaj od pierwszej klasy, powinien prześledzić te swoje lata edukacji i wydedukować czy ma siostrę, czy jednak jest rozpuszczoną, słodką jedynaczką. Zauważyła też ostatnio, że jak obok niego stała to był od niej wyższy o całe albo też aż 6 centymetrów. To teraz w obcasie lekkim wręcz mu dorównywała wzrostem i te fale na głowie lekko unoszące się, też dodawały jej z centymetr. -Co w tobie widzę? Ten świetny kolczyk, lubię kolczyki- powiedziała wolno po czym przesunęła długim palcem po jego walce, delikatnie, lekko muskając jego kolczyk. -Dostrzegłam też, że masz tatuaże. Nie jesteś więc grzecznym chłopcem, a ja lubię tych niegrzecznych. Oni potrafią sprawić, że dziewczyna nigdy się nie nudzi- powiedziała po czym oblizała wargi ponieważ właśnie zjadła kawałek słodkości które zamówił Ambroge. Jakoś nigdy nie przejmowała się regułami etykiety i czasem zdarzało jej się coś powiedzieć podczas jedzenia. -Lubię dobrą zabawę, taniec, robić szalone rzeczy, ale za to bardzo nienawidzę wręcz się nudzić- powiedziała uśmiechając się leniwie wręcz. Przeciągnęła się niczym kotka wyciągając ręce ku górze. -Wybacz, słabo dzisiaj spałam- wyjaśniła przepraszającym tonem, chociaż wcale nie musiała tego robić.
Ona zła? Ale, że czemu? Właśnie Piątek miał wrażenie, to znaczy tak ją odbierał, jako wręcz przeciwnie pozytywną osobę. No, a to jego motto.. To nie tak. Przez słabych ludzi rozumiał tych, którzy byli na tyle mało asertywni, że godzili się na wszelkie zło, które się działo obok nich. Okej, zgoda. Może ciężko w pojedynkę zapobiec wojnie, ale jak się widzi, jak kilka osób znęca się nad inną, to chyba można coś zrobić, prawda? No, więc właśnie prawda. Zatem, Kattie nie miała się co martwić. A swoją drogą, to ona sama mogłaby się opanować. Bardzo zabawne to było. To znaczy, to spojrzenie, jakie rzuciła na kelnerkę. Szkoda dziewczyny. Bogu ducha winna. Tylko mu się spodobała, pewnie on jej nie, a jego towarzyszka już przekreślała wszystko. Wszystko zanim cokolwiek coś z tego wyszło. I weź tu żyj. Niemniej, chłopak lekko się tylko uśmiechnął, widząc to wszystko. Komentarze wszelkiej maści sobie darował, bo i po co? - Nie dziękuje. Wiesz, może i masz dobry tyłek, ale jakoś nie chce tego robić. – skwitował pomysł o obserwowaniu Ślizgonki. Tak, to byłoby zabawne. Zwłaszcza ze zdolnościami i naturalnymi wręcz predyspozycjami do takich rzeczy. Zapewne wpadłaby na to, że ma ogon, zanim on jeszcze w ogóle cokolwiek by zrobił. Poza tym, smutna prawda – Ambroge w jakiś sposób z tłumu się wyróżniał. Pozytywnie, negatywnie, nieważne. Ważne, że niewielu w szkole widział osobników o podobnym do jego wyglądzie. Jemu to osobiście niespecjalnie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. A co do jej siostry. Postanowił wierzyć na słowo. Poza tym, chyba będzie potrafił ją rozróżnić, nawet i bez tego. - Kolczyki i tatuaże! – rzucił takim lekko odkrywczym tonem – Więc w tym tkwi przyczyna mojego sukcesu! A ja już myślałem, że jestem przystojny! – rzucił tak, jakby nagle odkrył nowy świat, Amerykę, to że magnesy się przyciągają, czy istnieje prawo grawitacji, niepotrzebne skreślić. - I kto Ci powiedział, że nie jestem grzecznym chłopcem? – zapytał, przyglądając się jej. – Wiesz, mimo wszystko cenie sobie w życiu spokój.. – wymownie powiedział, widząc ciało dziewczyny, gdy ta się przeciągnęła. Zaiste. Zabawne. Ona go podrywała? Takie miał wrażenie. Może powinien w tą grę się w jakiś sposób włączyć? – Służę pomocą i łóżkiem.. – rzucił, śmiejąc się. Oczekiwał w międzyczasie reakcji swojej rozmówczyni.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine uśmiechnęła się lekko. Tak, podobało jej się to jak on ją komplementuje, jednakże sam w sobie był intrygującą osobą. Ona jednak nie potrafiła nigdy zdecydować z kim tak naprawdę chciałaby być. Być taki Romeo, który kochał ją niezmiernie mimo tego, że nie mogli być razem. Ona tak uważała, mimo wszystko zachowywała się niczym pies ogrodnika. Ona nie mogła go mieć więc inne także. Wielokrotnie zdarzyło się, że Romeo zepsuł jej randkę a potem obydwoje lądowali w łóżku. Była jego natchnieniem, wiele smutnych wierszy wyszło spod jego pióra podczas gdy Romeo przebywał z nią. Teraz był Ambroge, który był naprawdę intrygujący a tak naprawdę niewiele się różnił od Romea. Jeden pisał, drugi rysował. Jeden pisał o niej wiersze, drugi z kolei chciał ją zawsze rysować. Uśmiechnęła się sama do siebie. -Dziękuję za komplement- powiedziała na słowa o jej tyłku- staram się jak mogę dbać o sylwetkę. Przecież gram w reprezentacji naszej szkoły. To do czegoś zobowiązuje prawda?- zapytała z pewną nutką powagi w głosie. Znowu upiła łyk słodkiego napoju, tym samym robiąc sobie wąsy z piany. Zaśmiała się i zlizała je językiem. Spojrzała na Ambroge. -Możliwe, że przystojny też jesteś. Ale kolczyki i tatuaże dodają ci uroku i sprawiają wyjątkowym i odmiennym. Tatuaże są czymś w rodzaju buntu oraz potrzebą wyróżnienia z tłumu innych podobnych do nas. Mam rację?- zapytała, głębiej się nad tym zastanawiając. Sama robiła sobie te dodatki tylko po to by chociaż troche różnić się od siostry. Gdy chciała być nią to po prostu wyjmowała kolczyki ze swojego ciała. -Jeśli oddałbyś mi swoje łóżko, to wtedy gdzie ty byś spał?- zapytała zbliżając do niego bardziej twarz, niebezpiecznie blisko. -Zawsze chciałam by ktoś mnie naszkicował nago tak jak tę mugolkę z Titanica, Rosa czy jak jej tam było. Z pięknym kryształem na szyi- wyszeptała łechtając ciepłym powietrzem jego ucho, on mógl zaś wciągnąć jej pociągające perfumy. Może i go podrywała, ale przecież nie nazywała by się Katherine Russeau, gdyby tego nie robiła.
Był Ambroge? No wszystko spoko. Gdzieś na pewno, tak? Był, to się zgadza. Na świecie, w szkole, w spisie uczniów i tak dalej. Ale.. w jej życiu? Jak widać na pewno, w końcu się poznali. A ten cały Romeo.. Nie znał go. Z resztą ja też nie wiem, kto to jest. Skąd jednak ta pewność, że i Ambroge ulegnie jakieś famme fatale? Czy byli do siebie podobni, nie dane mi oceniać. Na pewno w jakis sposób, w końcu byli artystami. Przynajmniej w jej mniemaniu. Piątek sam siebie bowiem nazywał rzemieślnikiem sztuki. Dlaczego? To już inna historia. Zwłaszcza, że już raz mu się to zdarzyło. No i nie bardzo miał ochotę na coś w rodzaju powtórki, tak? A jeśli ona lubiła artystów. Jasne. Spoko. Czemu nie? Ale on nie lubił takich modelek. Nie nadawałaby się na jego muzę. Tak sądził. Co nie przeszkadzałoby jej, z drugiej strony, za pozować kilka razy. Tak, dla sztuki co by się nie pogniewała na nikogo. Podziękowania skinieniem głowy przyjął. Ot nic specjalnego, ale druga część jej wypowiedzi.. – W reprezentacji? – powtórzył niepewnie, próbując skojarzyć jakieś fakty. Szkolna reprezentacja? Te dwa słowa jakoś nie mogły złączyć się w jedno spójne hasło. – To my mamy coś takiego jak szkolna reprezentacja? I w ogóle, o co chodzi? Czemu kapitanujesz? Nie rozumiem i chyba o czymś nie wiem.. – Bo i nie wiedział. A przynajmniej nie kojarzył. Pływacy? Nie. Siatkarze? Nie w tym świecie. Piłka nożna..? W sumie to popularny sport... No tak, popularny, nawet bardzo. Szkoda, że wśród mugoli. Ech. Życie. Życie. Dlaczegoś jest takie trudne? -A tak w ogóle, to i ja dziękuje. I nie masz racji. – krótko i na temat. Tyle w kontekście tatuaży i kolczyków. – Nie są formą buntu. Sam w sobie bunt jest cholernie niebezpieczny. I to nie tylko dlatego, że jego przebieg jest niebezpieczny. Skutki mogą być o wiele gorsze.[/b] – rzucił krótko, dzieląc się z nią własną filozofią. Może nie dopowiedział wszystkiego, jednakże i tak mogła się cieszyć, bo rzadko, naprawdę rzadko to robił. – A mylisz się, bo nie robię tego dla idei buntu. Wytatuowałem się dlatego, że po prostu chciałem mieć sztukę. Na sobie. Z resztą, to moje własne projekty. – dodał po chwili milczenia, uśmiechając się pogodnie. Tym się mógł pochwalić. Podobnie jak tatuażystą, a raczej pieniędzmi, które na niego wydał. Taki swag. Przez duże S normalnie. Niemniej, jeśli ona widziała w swoich kolczykach jakąkolwiek formę oporu przed szarą rzeczywistością, to Ambroge mógł jej tylko zazdrościć. On sam bowiem po prostu wyrażał siebie. Tak samo jak z kolczykiem, czy strojem. - Kochanie, mam duże mieszkanie, coś by się znalazło. – odpowiedział na jej pytanie, dotyczące łóżka. – Poza tym, jest na tyle wcześnie, że nie poszedłbym spać. Najpewniej usiadłbym gdzieś z książką i papierosem, albo spróbował uwiecznić śpiącą pannę Kattie.. – wymowny uśmiech jej posłał. Bardzo wymowny. A ostatnią uwagę o pozowaniu nago przemilczał. Tak chyba było lepiej. Nie wspominać jej o tym, jak się kończyły dla niego takie sesje. Nie tyle z rozebraną, co ubraną jeszcze modelką. Grunt, że miała się rozebrać. Do tej pory komunikat pozostawał jasny. Dla obu stron..
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Gdyby usłyszała o czym myśli Ambroge, że Katherine nie nadaje się na modelkę to pewnie spojrzała by na niego gniewnie i potraktowała go jakimś czarnomagicznym zaklęciem. No bo przecież wielu uważało ją za godną poezji a także portretów. Miała piękny uśmiech i zmysłowe ciało. Uśmiechnęła się do chłopaka i wypiła do końca swój słodki napój. -Misiu, Znikacze Hogwartu, jestem pałkarzem. Dobra forma na rozładowanie emocji, ale lepiej ze mną nie pogrywać, bo swoją siłę i krzepę mam. Ponoć rzadko dziewczyny spotyka się na pozycji pałkarza- roześmiała się radośnie, zadowolona ze swoich słów. -Niedługo będzie mecz z uczniami z zagranicy, przyjdź proszę na mnie popatrzeć- poprosiła go z tym swoim słodkim uśmiechem na twarzy, wręcz namawiając go na to. -No i tak, masz rację, tatuaże to też sztuka, wszystko jest sztuką. Jednakże czasem musisz mi przyznać rację, że ludzie robią tatuaże albo inne rzeczy tylko po to by się wyróżnić albo by być jakoś postrzeganym. Taka jest prawda- oznajmiła z powaga w głosie. Nagle wstała od stolika i podeszła do niego podając mu swoją dłoń. -Panie seksowny, chodźmy więc do twojego mieszkania, bo tu już się zrobiło nudno, poza tym pogoda się psuje- powiedziała podnosząc oczy ku niebu a potem robiąc ku niemu minę niewiniątka.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde miała dosyć własnych dziwnych stanów psychicznych, marazmu, w jaki popadła. Wszystko ją męczyło, nudziło, choć i tak było o tyle dobrze, że wygrywało jej wrodzone poczucie obowiązku, więc nie zaniedbywała nauki ani swoich prefekciarskich obowiązków. Po prostu zmuszenie się do jakiegokolwiek działania wymagało od niej niemal nadludzkiego wysiłku. Czuła się rozdarta między potrzebą bliskości, ciepłem drugiego człowieka, a niechęcią do ludzi, ich problemów, które sami sobie stwarzali, chyba tylko po to, żeby zrzucić je na jej barki. A ona po prostu nie miała już siły. Co gorsza miała to idiotyczne poczucie, że jej kobiecy urok znika jak kamfora. Z każdym dniem z większą niechęcią wpatrywała się w lustr, podkreślając delikatnym, szarym cieniem swoje wyraziste oczy i zastanawiając się, czy to, jak wygląda w ogóle kogokolwiek obchodzi. Jeśli nie - trudno, lubiła wyglądać dobrze sama dla siebie, ale momentami wydawało jej się, że jest chodzącą skorupą, w której nie ma zupełnie nic. Tęskniła za Calebem, za jego beztroską, czułością i paplaniną. Za włażeniem mu na kolana i możliwością porzucenia wszystkich masek, jakie nosiła przez całe życie. Mogła odrzucić całą swoją dystynkcję, powściągliwość i po prostu ułożyć się na nim wygodnie, marudząc, że ostatnio przytyła, że nikt jej nie kocha i na pewno umrze zapomniana przez wszystkich. I że ludzie są tacy beznadziejni, że najchętniej wybrałaby się z nim w rejs dookoła świata, bo skoro znosi go niemal od urodzenia, to niczym jej już nie zaskoczy. Ale Caleb wsiąkł, a Is nie miała siły dobijać się o jego względy. Była kiepska w roszczeniach, w dopominaniu się o swoje prawa, zresztą może po prostu żadnych nie miała? Cieszyła się na to spotkanie z Sethem, zwłaszcza że to on wyszedł z inicjatywą, nie miała poczucia, że się narzuca. Zawsze go lubiła, co właściwie wydawało się nielogiczne, biorąc pod uwagę różnicę charakterów, temperamentów... no wszystko. A przecież dobrze się dogadywali, a Isolde, ku własnemu zdumieniu, zwykle potrafiła ugłaskać Setha, uspokoić i przywrócić do względnej równowagi. Poza tym w jego towarzystwie czuła się po prostu swobodnie. Usiadła przy stoliczku na świeżym powietrzu i zamówiła sobie piernikową rozkosz, patrząc na kelnerkę z czymś na kształt wyrzutów sumienia, bo chyba ostatnio trochę jej przybyło w biodrach. Cóż, właściwie nie wyglądało to najgorzej, a Is zawsze w dziwny sposób łączyła w sobie elegancką wysmukłość i pewną miłą harmonię kształtów, ale mimo wszystko uważała, że nie powinna sobie folgować. No ale w końcu to nie był najlepszy czas w jej życiu i zasługiwała na jakąś pociechę, prawda? Usadowiła się wygodniej, czekając na swój deser. No i na Setha.
Pomyślałby kto, że Seth powinien dzisiaj być w swoim zwyczajowym nastroju, często określanym jako ni mniej ni więcej, a kobieta podczas okresu. Z jednej strony był spokojny i ogarnięty, ale z drugiej do doprowadzenia go do stanu totalnej wściekłości wcale nie było daleko i… w gruncie rzeczy nie myliłby się za bardzo, z tym, że dzisiaj był wyjątkowy dzień. Pani prefekt dla łazienki znalazła czas, żeby się z nim spotkać, a on, mimo tego, że często sobie z tego żartował to lubił Isolde i cieszył się na ich spotkanie, zwłaszcza, że nawet z radością wygospodarował na nie trochę czasu. Wrzucił na siebie jakieś luźne ciuchy, do których w gruncie rzeczy nie przywiązywał jakiejś większej uwagi, dzięki czemu naprawdę mogło wyjść na to, że wyglądał po prostu niechlujnie, bądź raczej jak jakiś dres lub gangster, który podczas obrabiania staruszki z torebki niezbyt będzie się przejmował czy jego bluza jest w aktualnie modnym kolorze. Niemniej jednak to było spotkanie z Bloodworth, nie powinna oczekiwać od niego jakichś cudów, dlatego czemu miałby się tym przejmować? Przybył do kawiarni, punktualnie jak zawsze, dzięki czemu dziewczyna nie miała zbyt wiele czasu na to aby kontemplować otoczenie i jego nieobecność. - Cześć - przywitał się z nią, podchodząc i jednocześnie omiatając jej sylwetkę spojrzeniem, ucałował ją w policzek, siadając zaraz naprzeciwko i niemalże od razu wlepiając spojrzenie w kartę. Och, jak jemu bardzo brakowało cukru! Powinien raczej nieco się z nim ograniczyć, zarówno ze względu na to, że dużo ćwiczył i to po prostu było niezdrowe, jak i dlatego, że po słodkim miał dużą tendencję do zachowywania się jeszcze mniej odpowiedzialnie niż zwykle, jednakże hej! Była z nim Is, ona zadba o to, aby nie odpierdalał, prawda? No cóż, a przynajmniej z takiego założenia wychodził dzisiaj Lyons, który przebiegał teraz spojrzeniem wszystkie pozycje w karcie, decydując się na tiramisu i czekoladę z malinami i musem malinowym. Skoro już tutaj przyszedł to przecież nie będzie sobie żałował, prawda? - Co tam u Ciebie? Opowiedz mi, chcę posłuchać - zażądał, ledwie po tym jak wcisnął kelnerce kartę w ręce, składając swoje zamówienie. Chciał się dowiedzieć co takiego u niej słychać, zwłaszcza, że przecież dawno nie mieli okazji do tego aby porozmawiać, a dowiadywanie się o problemach innych jakoś tak go uspokajało. To byłby całkiem dobry motyw na relaks. Posadzić Setha i dać mu masę ludzi, aby mogli mu się wygadać, a on mógłby wtedy dawać im swoje niekonwencjonalne rady, okraszone zarówno czarnym, wyniszczającym humorem jak i stekiem przekleństw, które byłyby co najmniej nie na miejscu. Och tak! Terapia u Lyonsa, polecam.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Tak naprawdę to Is wcale nie zależało aż tak bardzo na tej łazience, choć musiała przyznać, że długa, kojąca kąpiel w ogromnym basenie pełnym piany była naprawdę rozkoszna. Chyba po prostu zasługiwała na takie przyjemności, biorąc pod uwagę fakt, że młodsi czarodzieje byli zdecydowanie bardziej krnąbrni niż można by przypuszczać, stawiali się co krok i wcale nie chcieli uznać autorytetu pani prefekt, dopóki nie zmroziła ich spojrzeniem i zamiast łagodnej perswazji używała groźby. To było przykre, bo Isolde zdecydowanie preferowała rozwiązania pokojowe, ale po prostu nie zawsze było to możliwe. Ech, ludzie. Nie przejmowała się jego niechlujnym wyglądem, choć sama wyglądała bardzo poprawnie w dżinsach z wysokim stanem, które podkreślały krągłość jej bioder, wysmukłość nóg i wyraźne wcięcie w talii, luźnej tunice w odcieniu ciemnego błękitu i czarnym długim swetrze zapinanym na guziczki. Uśmiechnęła się do niego ciepło, całując go w policzek i taksując spojrzeniem, jakby chciała oszacować, na ile się zmienił przez ten czas. Tak, Isolde o niego zadba, uspokoi, w odpowiedniej chwili delikatnie pogładzi po przedramieniu i spojrzy w oczy z łagodnym wyrzutem, trochę jak na dziecko, które zwykle zachowuje się bardzo grzecznie, tylko czasami się zapomina i sprawia zawód. Bawił ją ten ton. To żądanie. Nie delikatna zachęta, sugestia, nie. Żądanie. Przechyliła lekko głowę, patrząc na niego z leciutkim, nieco przekornym uśmiechem, ale wiedziała, że igranie z Sethem nie jest najlepszym pomysłem, zwłaszcza że tak naprawdę chciała pogadać, powiedzieć szczerze, co ją uwiera w serce, a skoro on zgłaszał się na ochotnika, to po prostu miał pecha. - Dobrze, ale potem ty - zastrzegła, odgarniając za ucho niesforny kosmyk i zastanawiając się, ile może mu powiedzieć, by nie czuć się potem niekomfortowo. Uśmiechnęła się z wdzięcznością do kelnerki, która przyniosła jej deser, i z westchnieniem zadowolenia spróbowała lodów jogurtowych, które po prostu uwielbiała. Trochę grała na zwłokę, ale nie lubiła wyrzucać z siebie nieuporządkowanych strzępków myśli. - Właściwie to nic konkretnego. Chyba doskwiera mi samotność. Okazuje się, że nie jestem tak niezależna i samowystarczalna, jak zawsze sądziłam - wyznała z pewną niechęcią, dźgając lody łyżeczką i nie patrząc na Setha. Merlinie, dlaczego musiał nosić takie samo nazwisko jak jej były? - Prefekcę, wdaję się w głupie dyskusje z Vanbergiem... - tutaj jej głos drgnął nieznacznie - ... no po prostu standard. Czasem mam wrażenie, że jestem samotną wyspą. W dodatku bezludną, bo nikt nie ma najmniejszej ochoty zarzucić kotwicy choćby na kilka metrów od brzegu, że tak to ujmę - wzruszyła lekko ramionami i spojrzała na niego z uśmiechem, starając się zatuszować w ten sposób smutek.
Na łazience mogło jej nie zależeć, jednak Seth jak zawsze myślał po swojemu i wziął jej list na serio. Skoro stwierdziła, że ta łazienka jest spoko, to teraz miał idealny powód do tego, aby spróbować wydusić z Isoldy hasło, aby mógł tam zaprosić Mandy. Czyż nie byłoby to urocze? Zabrać swoją dziewczynę do łazienki, która była na hasło i nie każdy miał do niej dostęp. Okej, to brzmiało co najmniej dziwnie, jednak taki był jego sposób myślenia. W tej sposób przychylał jej nieba chociażby odrobinkę i nawet jeśli to było dość niekonwencjonalne to nie dbał o to, skoro mogłaby się poczuć przez to wyjątkowa. Dobra, zostawmy temat łazienki, bo zaczyna robić się dziwnie. Takie spojrzenie Bloodwoth byłoby na miejscu za każdym razem, ilekroć natykałaby się na niego w zamku. Nie dość, że jest nałogowym palaczem i mogłaby za samo posiadanie przy sobie takiej ilości fajek, wpędzić go w naprawdę wielki szlaban, to dodatkowo jego zachowanie się w społeczeństwie często odbiegało od normy, ale hej! Zawsze pozostawała wymówka pod tytułem, że to nie była jego wina, bo czy była? W gruncie rzeczy zawsze trudno jest to określić, jeśli wie się o tym, że on jest chory, a tak naprawdę to wiedziała, jak na razie, jedynie MMS. Isolda mogła się co najwyżej domyślać, ale że ani go o to nie zapytała, ani on jej nie mówił, to zawsze wszystko sprowadzało się do tego, że jest po prostu kawałem chuligana. Zabawne było to, że właśnie mimo takiej ilości różnic potrafili się w miarę dobrze dogadywać. Miał dzisiaj całkiem dobry, w całej tej swojej pokrętności, nastrój, więc teraz z cała pewnością można było powiedzieć, że jest w stanie wysłuchać jej z przyjemnością. Zresztą, on lubił jej słuchać. Problemy Bloodworth były często tak przyziemne i niezrozumiałe dla niego, że Seth w głębi duszy zazdrościł jej czegoś takiego, wiedząc, że sam najprawdopodobniej nie zazna nigdy czegoś podobnego. Takie jednak było jego życie, nie warto się w to zagłębiać. Powiódł wzrokiem za lodami jogurtowymi, które kelnerka postawiła przed Gryfonką, bębniąc o stolik palcami, okazując tym samym swoje zniecierpliwienie. Nie robił tego jednak świadomie, kierując się po prostu zwyczajnym przyzwyczajeniem, ale całe szczęście, że i przed jej pierwszymi słowami, Seth zdążył już zatopić zęby w wielkim i pysznym kawałku tiramisu. Poczuł się lepiej, czując jak słodycz rozlewa mu się na języku, gdy popijał, już po poradzeniu sobie z gryzem deseru słodką czekoladę, okraszoną kwaśnymi malinami. Podczas tego całego rytuału podnoszenia sobie poziomu cukru, słuchał jej uważnie, aż wreszcie z brzękiem odłożył łyżeczkę spoglądając na Is karcąco. - Mam mu przyjebać? - spytał, zupełnie poważnie, najwyraźniej uważając to za idealne rozwiązanie problemu dziewczyny. - Wiesz, nie znam się na tym jak kobiety radzą sobie z problemami, ale myślę, że chociaż Vanberga mogę się pozbyć jeśli tylko staje się wkurwiający. Och, Seth taki kochany. Mimo, że miał problemy ze zrozumieniem jej trudności to jednak musiał zaoferować jej swoją pomoc. Zapewne nie takiego wsparcia oczekiwała, jednak Lyons to Lyons, cóż tutaj dużo pisać.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
To prawda - Isolde mimo że nie wiedziała, co tak naprawdę jest nie tak z Sethem, gdzieś podświadomie wyczuwała, że problem jest poważniejszy niż można by sądzić na pierwszy rzut oka. Że to nie tak, że on lubuje się w agresji, jest chuliganem i zabijaką. Coś jej w tym wizerunku wiecznie zgrzytało i chociaż nie mogła jasno powiedzieć, co jest nie w porządku, to węszyła jakieś zaburzenia, z którymi on sam nie mógł sobie poradzić. To nie był zły chłopak - może Is miała tendencję do idealizowania ludzi, mimo że czasem osądzała ich naprawdę surowo, ale w tym wypadku była o tym przekonana. Po prostu coś było nie tak, a ona nie potrafiła tego nazwać. Może to niedobrze, że nigdy nie próbowała dociekać, ale sama nie cierpiała, gdy ktoś bez jej zgody ładował się w jej życie prywatne, a znając drażliwość Setha nie chciała rozpętać burzy, której być może nie mogłaby potem uspokoić. Ba, na tym właśnie polegał cały problem Isolde - potrafiła sobie radzić z naprawdę trudnymi sytuacjami, znajdywać rozwiązania, kiedy wszyscy załamywali ręce, potrafiła działać, potrafiła motywować, potrafiła przejąć dowodzenie i wyprowadzić kogoś z mroku, kiedy miał wrażenie, że już nikt i nic nie jest w stanie mu pomóc. Ona musiała działać, musiała mieć jakiś cel, jakąś ideę, która jej przyświecała i dodawała siły. Musiała też mieć kogoś. Potrzebowała ciepła, czułości, bliskości. Potrzebowała kogoś, przy kim nie musiałaby udawać niewzruszonej i silnej wtedy, gdy czuła się rozdzierająco bezsilna i niepotrzebna. Potrzebowała miłości - również fizycznej. Potrzebowała tak wielu rzeczy, a ich brak sprawiał, że czuła się bardziej nieszczęśliwa niż wtedy, gdy zmagała się z prawdziwymi problemami, kiedy stawała oko w oko z jakimś zagrożeniem. Dla niej największym zagrożeniem były jej własne emocje, które spychane długo gdzieś na dno świadomości w końcu wybuchały z jakąś potworną siłą, nad którą z trudem mogła zapanować. Jego deser też wyglądał bardzo apetycznie. Isolde nagle poczuła się odrobinę lepiej i uśmiechnęła się do słońca, nie przejmując się faktem, że pewnie po kwadransie siedzenia w jego promieniach jej twarz stanie się komicznie piegowata. Potrząsnęła z rozbawieniem głową, słysząc propozycję Setha. - Póki co daję sobie radę, ale dzięki, będę pamiętać, jak przeholuje - cóż, według niej przeholował już wiele razy, ale Is zwykle radziła sobie sama, szczególnie że ich relacja była koszmarnie poplątana, a ona wolała powoli ją rozsupływać, ewentualnie przeciąć w jednym miejscu, niekoniecznie zaś uciekać się do drastycznych metod. Mimo wszystko była wdzięczna, że Seth przejął się jej kłopotami z Vanbergiem, choć zastanawiała się, czy mówienie o tym było najlepszym pomysłem. No cóż, już i tak przepadło. - Dobrze, to teraz mów, co u ciebie - zakomenderowała, patrząc na niego uważnie znad swojego deseru i z wyraźną przyjemnością delektując się piernikiem, który po prostu wzięła w dwa palce i pochłaniała drobnymi, eleganckimi gryzami.
Ciężko byłoby powiedzieć, jakby Seth zachował się w sytuacji, gdyby ktoś sam domyśliłby się tego, że jest na coś chory. Zapewne w pierwszym odruchu mógłby zaprzeczyć i, kulturalnie jeszcze mówiąc, nakazał się odpierdolić, ale kto wie. Gdyby to był ktoś obcy to na pewno by go wyśmiał, jak jednak byłoby w przypadku Isoldy? Ufał jej chyba na tyle, aby w takiej chwili przełknąć swoją dumę i opowiedzieć jej o wszystkim, nawet mimo tego, że w gruncie rzeczy rzadko kiedy się zwierzał. Ona jednak była tak różna od tych wszystkich ludzi, których spotykał, że nie potrafiłby stać przed nią i łżeć jak pies bez wyrzutów sumienia. Zasługiwała na prawdę, a już zdecydowanie prościej byłoby mu ją wyznać, gdyby spojrzała na niego w ten szczególny sposób. Z takim… rozczarowaniem. Chłodno karcący, o. Wbrew pozorom zawód był gorszy od takiej prawdziwej wściekłości, z którą on tak często miał do czynienia i nie chciałby czegoś takiego zaznać, zwłaszcza jeśli miałoby się to odbywać z udziałem pani prefekt. Seth westchnął ze zrezygnowaniem, dźgając z uporem swoje tiramisu, które nagle jakoś przestawało wyglądać apetycznie. Nie mógł jednak po prostu zrezygnować z pochłonięcia go, dlatego osłodził sobie nim wiadomość, że się jej nie przyda do rozwiązania tego problemu. Isolda była okropna. Rozwiązywała wszystko tak… pokojowo i biedny Seth nie miał możliwości do tego, aby się wykazać w tym co umiał najlepiej czyli w dawaniu wielkiego wpierdolu i to smutne bardzo było, bo chciał ją wesprzeć, a w gruncie rzeczy nie mógł. Niestety nie pomyślał o tym, aby wynaleźć jakiś inny sposób na zaradzenie sytuacji, bo wciąż wracamy do punktu pod tytułem Lyons to Lyons, on się nie zmienia… hehs, a przynajmniej tak można było powiedzieć jeszcze do niedawna. Cicho westchnął, mrużąc oczy, w które uderzało go światło. W gruncie rzeczy było mu obojętne to czy jest w środku czy na zewnątrz, jednak taki drobiazg jak atakujące jego wzrok promienie słoneczne, niezbyt go zachęcał do opuszczania mieszkania czy domu, dlatego teraz, raczej mu to nie pomagało. Zagarnął do ust kolejną łyżeczkę deseru, odwlekając moment, w którym przyjdzie mu się przed nią spowiadać. - Nie powiedziałem, że po tym wszystkim opowiem Ci co u mnie - powiedział ostrożnie, ale w gruncie rzeczy chciał się z nią jedynie podrażnić. Ach, ta durna miękkość, która ogarniała go w jej towarzystwie. Stawał się jakiś taki strasznie uległy, a jeśli jakimś cudem zdołał się unieść gniewem to mógł liczyć na to, że dostanie swoisty policzek na otrzeźwienie. Uśmiechnął się prowokacyjnie, ale zaraz ta mina stopniała, gdy znad kubka czekolady, zaczął spoglądać w jej oczy. - To co zwykle. Obowiązki, obowiązki i obowiązki - zaczął ogólnikowo, robiąc przerwę na wzięcie łyczka, aby zaraz odstawić z hukiem kubek na stolik. Całe szczęście obyło się bez rozlewania czegokolwiek. - Ach, bo widzisz… - oho, zaczął poważniejszy temat -chyba się zakochałem. Zanim sobie uświadomił, że naprawdę to powiedział musiało minąć kilka długich chwil, ale zamiast zareagować na to solidnym facepalmem, on po prostu westchnął, jakby godząc się z tym, że Is już wie. - Problem w tym, że ja nie jestem, hm, przystosowany do zachowywania się poprawnie, zwłaszcza, gdy w grę zaczyna wchodzić w coś takiego. Staram się, ale nie wiem jak to wyjdzie.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde chyba nawet nie zdawała sobie w pełni sprawy z tego, jak ogromny wpływ ma na Setha, szczególnie w porównaniu z innymi. Wiedziała, że potrafi go ułagodzić i że w jej obecności Lyons jest w stanie powściągnąć język, gesty, ale nie zdawała sobie sprawy, że może sięgnąć tak głęboko, zajrzeć mu w duszę, sprawić, że przyzna się do rzeczy, których normalnie by się wypierał. Nie przypuszczała nawet, że Seth miałby takie opory, żeby ją okłamać, zresztą nigdy się nad tym nie zastanawiała. Gdyby wiedziała, że sprawienie jej zawodu i konieczność zmierzenia się z jej rozczarowanym i pełnym przygany spojrzeniem może być dla niego źródłem takich przykrości, chyba spróbowałaby się zmienić, choć tak naprawdę to było dobre, pomagało Sethowi utrzymać się w ryzach, stanowiło jakiś punkt odniesienia. Całe szczęście, że nigdy nie widział jednego z jej rzadkich, ale naprawdę intensywnych ataków złości, bo to było coś przerażającego, biorąc pod uwagę jej zwykły spokój. Nie chodziło o to, że Isolde zaczynała robić coś szczególnego, ciskać talerzami albo dusić osobę, która wzbudziła w niej taką wściekłość. Nie. To była kwestia wyrazu twarzy, rozdygotanego ciała, trzęsących się palców, głosu, który stawał się niski, wibrujący groźbą... W takich momentach wydawała się zdolna do wszystkiego. Zerkała na niego co chwilę, między jedną łyżeczką lodów a drugą, czekając cierpliwie na jego odpowiedź i relację z ostatnich tygodni. Nie miała zamiaru go poganiać, nigdzie się jej nie spieszyło, a najwyraźniej to, co chciał jej powiedzieć było naprawdę ważne i z trudem przechodziło mu przez gardło. Spokojnie, nie ma pośpiechu. Ona poczeka. Przez chwilę analizowała brzmienie jego głosu, chcąc wyczuć, czy mówi to serio, czy tylko się z nią droczy. Zazwyczaj przecież robił to, o co go prosiła, to, czego oczekiwała! W jej obecności rzeczywiście miękł i często nie mogła zrozumieć, dlaczego w stosunku do innych bywa tak gwałtowny. Wygląda na to, że ona po prostu zdołała znaleźć na niego sposób. Nigdy nie pozwalała mu się nakręcać, szybko przywoływała go do porządku jednym spojrzeniem lub cichą, ale stanowczą uwagą, która sprawiała, że szybko potulniał. Nigdy się go nie bała, może dlatego potrafiła go opanować i ugłaskać. - Och, no wiesz co! - mruknęła z udawaną urazą, jednak kąciki jej ust drgały niebezpiecznie, zdradzając jej rozbawienie. Wiedziała, że wcześniej czy później i tak powie, co mu leży na sercu, bo w końcu po to się tutaj spotkali. Nie dała się też zwieść temu ogólnemu gadaniu o obowiązkach, wyraźnie czuła, że to tylko preludium, coś w rodzaju zbierania się na odwagę, nabierania rozpędu. Drgnęła, gdy z impetem odstawił kubek. Wyraźny znak, że rozmowa będzie znacznie poważniejsza, niż początkowo przypuszczała. - Och... - wyrwało się jej mimowolnie. Przechyliła lekko głowę i delikatnie pogłaskała go po dłoni. - Ale z wzajemnością czy bez? Bo nie wiem, czy się cieszyć, czy ci współczuć - powiedziała miękko. Sama sparzyła się tyle razy, że do miłości miała stosunek w tym samym stopniu sentymentalny, co podejrzliwy. Milczała przez chwilę, analizując jego słowa i próbując dokopać się do prawdziwego ich znaczenia. Seth wcale jej tego nie ułatwił, przedstawiając sprawę bardzo ogólnikowo, ale znała go na tyle długo, by pewnych rzeczy się domyślić. - Wulkan emocji? - spytała łagodnie, upijając łyk kawy i patrząc na niego uważnie, jakby chciała przejrzeć go na wylot.
To było banalnie proste. Wystarczyło zajrzeć mu w oczy aby poznać całą prawdę, bo i w takich chwilach nie ukrywał tego co leżało mu na sercu. Zazwyczaj jego twarz była labiryntem. Jedną, wielką zagadką, która postawiona przed kimś nie dawała się rozwiązać w żaden sposób, ale w takich sytuacjach wszystko jakby opadało. Cała otoczka niedostępności i agresji znikała, pozostawiając jedynie nagą prawdę, po którą wystarczyło sięgnąć. Nigdy jednak nie było wiadomo, czy podczas zaciskania palców na zdobyczy, nie otrzyma się ciosu gazetą po dłoniach. To już było tak zwane ryzyko własne, które Seth pielęgnował pieczołowicie w swoich kontaktach. Był do bólu nieprzewidywalny, więc czego można się było po nim spodziewać jeśli nie… wszystkiego? Cóż, niektórzy lgną do takich osób, uważając że przy nich nie można się nudzić i w gruncie rzeczy maja rację. Każdy dzień jest przesycony zapachem czegoś innego, jednak nigdy do końca nie można rozpoznać tej woni. Pomieszanie z poplątaniem. Uśmiechnął się do niej z rozbawieniem. Sam fakt, że Morpheus mógłby się w kimś zakochać był zabawny, a dopiero już, gdyby się okazało, gdyby to było z wzajemnością, nieprawdaż? Tak jednak było, a Seth miał nadzieję, że Isolda nie zapyta go o to kto jest wybranką jego serca, bo pewnie migałby się od odpowiedzi. To nie było tak, że by się jej wstydził, a po prostu wolał żeby takie rzeczy pozostawały tajemnicami. Słodkimi i zamkniętymi na dostęp innych, ale cóż. Przecież jej nie spławi jak zapyta? Uch, kto wie! Był przecież nieprzewidywalny, nawet jeśli często w takich momentach tracił to na rzecz łagodności i powściągliwości. Palce miał mocno zaciśnięte w splot, ale lekko drgnęły, gdy Is musnęła jego dłoń. - Myślę, że z… - zaczął, chociaż minę miał nieco niepewną. - Znaczy, tak, z, ale widzisz. Ciężko mi trochę to zrozumieć. Westchnął, cofając dłonie, aby sięgnąć nimi do kubka, który otoczył znowu palcami, nie przejmując się absolutnie jego temperaturą, która patrzyła skórę. - Dokładnie - opowiedział na jej pytanie, uśmiechając się nieco ironicznie. Jedno jednak wiedział - będzie walczył o ten związek tak długo, jak długo będzie mógł bez żalu i krzywdy którejś ze stron. Sądził, że szybciej to on pokiereszuje jej serce i zrobi z niego Carpaccio, niż to ona zawiedzie jego jednak… ścieżki losu są niezbadane. - Zastanawiam się jak długo po potrwa - wyraził na głos swoją wątpliwość, krzywiąc się nieco, bo nie chciał aby takie myśli przechodziły mu przez głowę. Jednak cóż, znał siebie i wiedział, że prędzej czy później coś się pokomplikuje. - Dasz mi jakąś radę? Wiesz, jak postępować z kobietą, żeby nie uciekła? Zdaje się, że nie jestem zbyt dobry w związkowaniu.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Ona nie patrzyła na fakt jego zakochania jako na coś zabawnego, raczej zaskakującego, choć też nie dlatego, że uważała go za osobę niezdolną do takich sentymentalnych uczuć. Po prostu... jakoś jej to wszystko razem nie pasowało - Seth bywał tak ostry, gwałtowny i porywczy, że nie do końca mogła go sobie wyobrazić w wersji romantycznej. I nigdy nie próbowała, dlatego teraz zareagowała tak, a nie inaczej. Trochę była zła na siebie, że dała się zaskoczyć i nie zdołała utrzymać nerwów na wodzy, udać, że wcale jej to nie dziwi. Nie, nie miała zamiaru pytać, kim jest ta dziewczyna, spokojnie. Miała na tyle wyczucia, żeby nie naciskać, zresztą przypuszczała, że prędzej czy później i tak się dowie, bo albo ich gdzieś spotka, albo Seth w końcu nie wytrzyma i powie jej z własnej, nieprzymuszonej woli. Oczywiście, była ciekawa, ale wiedziała, że tutaj potrzeba czasu. To był jeden z powodów, dla których tak dobrze dogadywała się z Sethem - nie naciskała na niego, pozwalała, by sam się namyślił, przetrawił, doszedł do wniosku, że chce się z nią czymś podzielić, albo nie. Nigdy go nie osaczała, bo doskonale wiedziała, jak sama tego nie cierpi - troskliwych znajomych, którzy, nie wiadomo czy z rzeczywistej sympatii, czy z raczej wścibstwa, włażą z butami w prywatne sprawy, dopytują się i wyciskają wyznania niemalże siłą. Dlatego też pozwoliła mu zachować dla siebie tę tajemnicę, oswoić się z nią, napawać do momentu, kiedy odrobinę straci na świeżości - tak by mógł się nią podzielić bez poczucia straty. Przechyliła głowę lekko na bok, patrząc na niego ciepło, nie poganiając ani nie domagając się rozwinięcia wątku. To było takie urocze - niepewny Seth, zagubiony w plątaninie własnych uczuć i miłosnych zawiłości. Wyglądał zupełnie inaczej w takiej wersji, wydawał się innym człowiekiem, a może po prostu odsłaniał oblicze, które normalnie nie miało racji bytu? Przeczekała wszystkie pauzy, wszystkie pojedyncze słowa rzucone ot tak, żeby wreszcie dotrzeć do sedna problemu. Uniosła lekko brwi, bo nie spodziewała się takiej prośby. Cóż, dzisiaj Seth zaskakiwał ją co krok, chyba powinna się spodziewać kolejnych nietypowych, w każdym razie dla niego, próśb i nowin. - Hm... wiesz co... to dość złożona kwestia - odchrząknęła, po czym upiła łyk kawy i spojrzała na niego poważnie, zastanawiając się, jak to wszystko ująć. - Też nie jestem w tym zbyt dobra, ale powiem ci jak to wygląda z kobiecego punktu widzenia. Tylko weź poprawkę na to, że ja jestem specyficzna i mam specyficzne oczekiwania - zastrzegła, nerwowo bębniąc paznokciami o blat stolika, ale tylko przez chwilę, bo ten dźwięk zamiast ją uspokoić, jeszcze bardziej zirytował. Nie, nie zirytował. Pogłębił niepewność. - Otóż... nie można przedobrzyć. Nie możesz jej osaczać uczuciem, bo... bo wtedy na pewno ucieknie. Ja uciekłam - mruknęła, spuszczając na moment wzrok. - Ważna jest równowaga. Żeby nie próbować zawęzić świata do tej drugiej osoby, bo to wzbudza różne dziwne uczucia. Zagrożenia, zniewolenia... Nie można się też za bardzo zmieniać. Tylko tyle, by pokazać, że ci zależy, ale nie na tyle, by pewnego dnia zdała sobie sprawę, że zupełnie straciłeś charakter, za który cię kochała. Choć pewnie tobie to nie grozi - dodała, uśmiechając się lekko. - Seth, naprawdę nie wiem... a możesz mi powiedzieć, co tak konkretnie cię niepokoi? Byłoby mi łatwiej znaleźć receptę - zasugerowała ostrożnie, patrząc na niego uważnie i zachodząc w głowę, jak może mu pomóc wyzbyć się wątpliwości.