Brzeg ciągnie się niemal bez końca. Im bliżej brzegu tym wilgotna trawa powoli ustępuje błotu i mokremu piachu. Fale szkolnego jeziora są niemal niewyczuwalne. W tym miejscu zazwyczaj uczniowie wylegują się na słońcu zaś w zimie niejednokrotnie miłośnicy sportu urządzają sobie jogging.
Nucąc sobie pod nosem "True Colors" wędrowała wśród pól, łąk i traw w stronę jeziora, gdzie to postanowiła sobie trochę porysować. Picassem ani van Goghiem nie była, ale pomazać sobie na kartce lubiła. Tak więc parę minut temu jeszcze w dormitorium chwyciła pod pachę szkicownik i dwa ołówki, które wcisnęła sobie za uszy, wyglądając przy tym bardzo inteligentnie i ogólnie bardzo mądrze, a tak przynajmniej jej się wydawało hłe hłe. Wybiegła z dormitorium jak na skrzydłach (nie, nie tych miłości) i w końcu, akurat pod koniec piosenki, doszła do brzegu jeziora. W wodzie odbijało się nisko zawieszone słońce, zbliżające się do horyzontu, by po jakimś czasie iść na służbę po drugiej stronie świata. Zanim jednak to się stanie, Courtney zamierzała naszkicować chociaż jakąś część rysunku, a resztę dokończyć już w zaciszu swojego pokoju. - No dobrze... od czego by tu zacząć? - Zapytała samą siebie, jednocześnie siadając na jakimś kamieniu, o który rozbijały się delikatne fale. Spojrzała na taflę wody, potem na kartkę i powtórzyła ten gest parę razy, po czym delikatnie zaczęła znaczyć jakieś kreski. Osobie, która nie była Courtney mogły się one wydawać całkowicie przypadkowe, ale ona dobrze wiedziała co robić.
Bellatrix znów zaczęło z deczko walić na mózg. Pewnie gdyby teraz widział ją jej brat powiedziałbym tym swoim angielskim przesiąkniętym francuszczyzną " Bellatrix, proszę zachowuj się jak na dorosłą przystało" O tak na pewno by tak powiedział. Dziewczyna bardzo kochała swojego brata,ale to nie zmieniało faktu ze uważała go za sztywniaka,nie umiejącego się wygłupiać. Cała radość dziewczyny brała się z jej nowej fryzury. Właściwie od zawsze marzyły jej się niebieskie włosy,ale zawsze gdy farbowała przychodził jej do głowy nowy inny kolor. No tak znów zaczyna się nie na temat. Nasz kochana studentka przemierzał przez błonia ubrana w kurtkę jensową,wysokie glany i obcisły granatowy top z sporym dekoltem oraz zwykłe rurki. Jej długie nogi zaprowadziły ją nad jezioro... Gdzie zauważyła Caturey czy tam Courtney,niestety nie miała pamięci do imion znajomych których miała całkiem dużo. Ale ta luka zamieci wcale jej nie przeszkadzała aby zagadać. Podeszłą do dziewczyny od tyłu i powiedziała po cichu: -Cześć-mówiąc to zajrzała jej przez ramie wprost na szkicownik.
Rysowała i rysowała, aż w końcu szkic zaczynał wyglądać na coś więcej, niż tylko zlepek niepasujących do siebie kresek. Ołówek kreślił, oczywiście za pomocą Courtney, coraz to pewniejsze i wyraźniejsze linie czy też kształty. O mało co nie zapomniała, że siedzi na kamieniu, wokół woda i te pe, czego wynikiem było zamoczenie niemalże całego buta w ziemnej toni jeziora. Nieee no, co to jest przepraszam bardzo?! Jej ukochane, nowe, wiosenne butki i już zaliczyły pierwszą kąpiel? Jeszcze się skurczą i co wtedy? Omal nie zapomniała, że nie lubi wszelkich słów brzydkich słów. Okej, może i nie jest to koniec świata, ale trochę smutno jej się zrobiło. Wróciła jednak do szkicowania i znowu zapomniała o całym świecie. Aż tu nagle, ktoś się przy niej pojawia i coś tam mówi. Z zaskoczenia poderwała się na nogi, co oczywiście spowodowało, że wylądowała w jeziorze. Tym razem tylko się zaśmiała i wyszła z jeziora. Na całe szczęście uratowała swój zeszyt! Brawa dla niej, należą się! - Cześć - Odpowiedziała... yyy... studentce. Spotkała ją już kiedyś, to na pewno, tyle że nie miała bladego pojęcia, jak ma na imię. Coś na B... ale co dalej? Eee... dowie się później. - Świetna fryzura! - Przyjrzała się ciekawie wyglądającym niebieskim kosmykom dziewczyny. Odłożyła szkicownik na ziemię, po czym osuszyła się ostrożnie za pomocą różdżki. No! Teraz dobrze.
Nie da się ukryć ze Bellatrix bardzo się wystraszyła się gdy jakjejtam wpadła do wody. Już miała ruszyć jej na ratunek gdy ta zaśmiał się melodyjnie i wyszła z wody. Dziewczyna zresztą też nie mogła powstrzymać uśmiechu, cała sytuacja wyglądała doprawdy komicznie.: -Nie chciałam Cię przestraszyć-posłała dziewczynie przepraszające spojrzenie wraz z nieśmiałym uśmiechem. Miała też się zadeklarować ze pomoże się studentce wysuszyć…ale ta sama dała sobie radę. -Oh,dzięki. Sama jeszcze nie mogę się przyzwyczaić i jak mijam jakieś lustro przeżywam szok. Nigdy nie miałam takiego kolorku.-podniosła ciekawa szkicownik dziewczyny przypatrując się rysunkowi i zagwizdała przeciągle.: -Naprawdę…Wow, świetne-powiedziała tylko nadal pod wrażeniem szkicu.
Tyle że Bellatrix przynajmniej wiedziała, o co chodzi w całej sytuacji. A Courtney nie, hyhy. Ale przecież trzeba mieć dystans do świata. Wpadniesz do wody? Śmiej się. Złamałeś nogę? Śmiej się - przynajmniej będziesz mieć podpisy na gipsie. Zapomnisz jak się oddycha? Spokojnie, to tylko niezbędna czynność życiowa. Przypomni się prędzej czy później, choć na to później możesz nie mieć czasu. - Nic się nie stało... eee... Bell... Bellatrix - uśmiechnęła się, nie zważając na to, że właśnie pokazała, jak to ona się zna na imionach znajomych i w ogóle. Ale opuśćmy na to kurtynę milczenia. Tak będzie lepiej, a już na pewno wygodniej! Oj, Courtney to zaradna osóbka, umie sobie sama radzić. Nie pierwszy i nie ostatni raz wpadła niespodziewanie do wody, i nie pierwszy raz musi się z tego powodu suszyć. - Wierzę, wierzę. Też kiedyś myślałam nad zmianą koloru, ale zrezygnowałam. A do koloru wkrótce się przyzwyczaisz. - Podążyła wzrokiem za spojrzeniem dziewczyny. Ach! Jej pożalsięboże szkic! - Oj, przestań. To moje pierwsze dzieło od czternastego roku życia. - Zaśmiała się, patrząc na nieudolne, jej zdaniem, odwzorowanie zachodu słońca.
Dziewczyna spojrzała na twarz studentki intensywnie myśląc. Jej nie udało się zachować pozorów że pamięta imię znajomej: -Już wiem! Ty jesteś Courtney!!!! Poznałyśmy się...nie ważne-zaśmiała się wesoło. Nie czułaby się za dobrze gdyby musiała pytać Court o imię. To było by zdecydowanie kompromitujące. No ale do rzeczy... -Ja zmieniam co 3 tygodnie czasem co 5. I za każdym razem potrzebuje chwili żeby przywyknąć-westchnęła cicho kręcąc głową. te jej dziwactwa czasem zadziwiały samą ją. -Żartujesz? Wyglądał naprawdę nieźle. Może nie jak profesjonalisty ale bynajmniej jak osoby obytej z ołówkiem-przysiadłą na pobliskim kamieniu zarzucając nogę na nogę i wpatrując się to w szkic to w studentkę.
Oj, już myślała, że ma coś na twarzy. Jakiegoś syfa pięknożercę czy też ubrudziła się ukochaną czekoladą. Ale nie... najwyraźniej studentka próbowała sobie przypomnieć jej imię. - Tak, jestem Courtney - zaśmiała się perliście, wcale nie przejmując się, iż mogło to zabrzmieć trochę irracjonalnie. W końcu dziewczyna o mało nie zapomniała jej imienia! Ale co tam, wypadki chodzą po ludziach. - Kij go wie, gdzie się poznałyśmy. Ważne, że się znamy, o. Wcale nie kompromitujące. Przecież ona też nie znała wszystkich imion. Ale no... racja. Trochę niezręcznie jest się o to pytać. - Nie boisz się, że ci się zniszczą? Jakie kolory już miałaś? - przekrzywiła na bok głowę, spoglądając na studentkę. - Nie żartuję. Mówię serio. Zwykłe bazgroły. Wzruszyła ramionami, ciągle się uśmiechając. - Ale dzięki za komplement.
Bellatrix nawet miała zacząć się zastanawiać czy to dobrze, czy źle że nie pamiętał jak jej znajoma ma na imię…Ale po chwili uznała ze da sobie spokój. -Łatwiej powiedzieć czego na głowie nie miała. Nigdy nie były białe ani blond. Bo z kolorem włosów jest tak ze musi mnie najść ochota na któryś z nich ,i wtedy się farbuje. A na blond nachodziło mnie zawsze gdy miałam jakieś ciemne włosy a żeby ich totalnie nie zjechać nigdy nie przechodzę z ciemnych na bardzo jasne, a jakbym miała być blondynka to taką jasną… -Wiem co mówię kochana. Może nie jestem jakimś tam mecenasem sztuki. Ale już sie zamykam-i posłał dziewczynie perskie oko.
Zaśmiała się, słysząc blondynkę i przekrzywiła lekko głowę. Jej na przykład przez myśl nie przeszło, żeby pofarbować sobie swoje rude kosmyki. Kochała je całym serduchem i za nic nie dałaby sobie czegokolwiek z nimi zrobić. Oj nie.... W ŻYCIU! - Kumam - uśmiechnęła się szeroko do znajomej. - Niebieski to naprawdę dobry wybór. Pasuje do ciebie. Baaardzo pasuje. - Rysujesz? - Szósty zmysł podpowiadał jej, że tak właśnie jest, ale wolała się upewnić. Nie będzie się przecież kompromitować, hyhy. Przejechała ręką po szkicu, chowając go do torby. Wilgotne powietrze nie działa korzystnie na delikatne kartki.
Dzieki-uśmiechała się szeroko. Lubiła gdy ktoś prawił jej komplementy nawet jak była to kobieta. -Trochę. Uwielbiam malować mężczyzn i ufoludki-zaśmiała się wesoło. Od razu przebiegła myślą do swojego zbioru pod łóżkiem. Wszystkie swoje prace trzymała w 3 wielkich teczkach pod łóżkiem. Jak miała chwile czasu lubiła do niech zajrzeć. -A ty jeszcze czymś się interesujesz po za szkicowaniem?
Bo komplementy to fajna sprawa. Człowiek czuje się dzięki temu dowartościowany, ot co. - Nie ma za co - mruknęła z uśmiechem na ustach. Spojrzała na nią, unosząc brew. Coś jej mówiło, że w przypadku Bellatrix "trochę" to wcale nie znaczy niewiele, a wręcz przeciwnie. - Mężczyźni to świetni modele. - Przytaknęła. - Natomiast ufoludków nigdy nie rysowałam. Znaczy... kiedyś na pewno, ale to było dawno. Rysunki Courtney mieściły się w jednej dość dużej teczce. - Właściwie szkicowaniem zaraził mnie Boris. To taki dodatek, przy którym uwielbiam spędzać trochę czasu. Za to kocham śpiewać i podróżować. - Uśmiechnęła się rozmarzona na samo wypowiedzenie tych słów. - A ty?
Bellatrix nie mogła powstrzymać uśmiechu gdy znajoma wspomniała o Borisie. Dziewczyna co prawda już wcześniej malowała mężczyzn,jej brat był przecież baaardzo przystojny,ale gdy poznała Borisa jej spojrzenie na te szkice i obrazy diametralnie się zmieniło. Wcześniej gdy malowała tylko żywych, istniejących mężczyzn lecz gdy poznała Lavrova na wakacjach w Amsterdamie wszystko się zmieniło. Kompletnie zauroczona chłopakiem i jego cudnymi oczętami,zaczęła wyobrażać sobie masę mężczyzn i szkicować ich nadając im oczy,włosy lub dłonie chłopaka. Ich związek szybko się skończył,jednak zauroczenie w oczach studenta zostało głęboko w sercu Bellatrix. I teraz jak maluje jakiegoś mężczyznę to zazwyczaj z oczami Borisa... Dziewczyna szybko wybudziła się ze swoich wspomnieni i spojrzała na Courtney: -Ja w śpiewaniu jestem kiepska. A co do podroży nigdy nie błam dalej niż w Amsterdamie....nie! Przepraszam raz byłam w Paryżu u brat. A po za malowaniem, lubię gotować czasem grywam na gitarze.Generalnie interesuje mnie wszystko po trochu-puściła do dziewczyny perskie oko.
Oj tak, Boris miał ogromną tendencję do wprawiania zachwyt płeć piękną. Sama przecież wpadła w sidła jego oczu i całej reszty jego osoby. Ale nie rozpisujmy się o tym, bo jeszcze Courtney się tu rozpłynie. I potem Bellatrix będzie musiała poinformować jej przyjaciół o tym, że studentka zmieniła się w kałuże. A tego nikt by przecież nie chciał. Chyba.... - Nie bądź taka samokrytyczna. Gdybyś choć trochę poćwiczyła, to na pewno śpiewałabyś świetnie, o ile teraz już tego nie robisz. - Uśmiechnęła się pewnie. Znała już wiele osób, które wątpiły w swój talent, a które najzwyczajniej w świecie przesadzały. Dlatego też nie wierzyła nikomu, kto tak o sobie mówił, dopóki nie usłyszała potwierdzenia. Szeroko otworzyła oczy. - SERIO? Jak tak można? Przecież świat jest taki piękny! Jest tyle cudownych miejsc, które wręcz TRZEBA zobaczyć! - Pokiwała entuzjastycznie głową, zszokowana tym, co usłyszała. - Ja gram na perkusji. - Uniosła dwa razy brwi. - No i umiem zagrać jedną piosenkę na pianinie. Tu zaśmiała się na samą myśl. Zdawać by się mogło, że kiedy umie się jedną melodię, to można się łatwo nauczyć i drugiej... błąd. W każdym razie w jej przypadku.
-Niestety taka prawda. No ale przecież nie mogę być we wszystkim dobra prawda?- puścił oczko do znajomej. Gdy zobaczyła jej reakcje nie mogła powstrzymać uśmiechu: Uwierz mi ze chętnie zobaczyłabym kawałek świata... Zobaczymy jak zacznę sama na siebie zarabiać pewnie pojadę w jakąś dłuższą podróż…-rozmarzyła się na dłuższą chwile. -Z gitarą to był przypadek. Mój znajomy w Amsterdamie, gra a ja podpatrując sama się nauczyłam.- wzruszyła ramionami.
- Niby tak. Ale i ta mam wątpliwości, co do tego, że nie umiesz śpiewać - pokazała Bellatrix język. Kochała ten beztroski, wręcz dziecinny gest, choć starała się ten nawyk powoli likwidować. - Ależ tu nie trzeba wielce zarabiać! Wystarczy kupić namiot, dobre buty i heja! Ja wyruszam w podróże tylko z moim plecakiem i nic więcej nie jest mi do szczęścia potrzebne, o. - Uśmiechnęła się tak samo entuzjastycznie, jak wcześniej. - No to tak samo jak ja z perkusją. Wpływ przyjaciół z dzieciństwa. - Pokiwała głową z zaangażowaniem. - Może udowodnisz mi jak "nie umiesz" śpiewać? - Spojrzała na nią unosząc brwi.
-I tu jest moja kolejna wada. Lubię luksus. Nie żebym była jakimś snopem czy coś ale lubię jak jest,ciepło czysto i nie ma robali. Wiec muszę poczeka cz tym "podróżowaniem"-usmeichneła się. Nie lubiła jak wokół było brudno i średnio miała się gdzie umyć. Ona potrzebowała stałego dachu nad głową. -Dobrze ale jak ogłuchniesz to nie na mnie!-zaśmiała się i szybko przejrzała w głowie swoje ulubione piosenki. W końcu wybrała My Heart i ku swojemu zdziwieniu bez żadnej krępacji zaśpiewała:
My heart my head my mind my soul My feelings over you My tears my touch remember all that I am to you My heart my mind my soul My feelings over you My tears my touch remember all that I am When you're gonna pick up the phone and call me Tell me I can come over
Jej głos...nie żeby nie dało się tego słuchać ale na pewno nie należał do najlepszych. Jak mówią to brzmiało to całkiem ,całkiem lecz jak śpiewała..pozostawiało wiele do życzenia. -
Przewróciła oczami. Oczywiście... nie ma to jak wychwalać swoje wady, których przecież jest tak wiele. Jeśli Bellatrix zaraz zacznie mówić, że jest brzydka, to chyba ją palnie w łeb, żeby jej się poprzestawiało wszystko na swoje miejsce. - Wygodnictwo to nie wada. To po prostu kwestia gustu. Jednemu wystarczy namiot, inny musi mieć hotel. Ale zgadzam się, skoro lubisz luksusy, to musisz najpierw na nie zarobić. Na początku też tak sądziłam, a dopiero potem odkryłam magię campingów. Uśmiechnęła się szeroko. - Założę się, że nie ogłuchnę, ale dobrze. Jakby co to zwalę winę na coś innego. - Zaśmiała się razem ze studentką, milknąc, gdy ta zaczęła śpiewać. Wsłuchała się dokładnie w jej głos. Jej stopa automatycznie zaczęła wybijać rytm, a głowa kołysać razem w tym samym tempie. Kiedy Bellatrix skończyła, zaczęła bić brawo, wyginając usta w usatysfakcjonowanym uśmiechu. - Jesteś kłamczuchą. Śpiewasz naprawdę nieźle. Serio. Jakbyś się podszkoliła i uwolniła swój głos, zamiast go tłumić, to byłoby bajecznie. Nie możesz się wstydzić ani przychamowywać. - Uśmiechnęła się do towarzyszki szeroko. - Oczywiście, wybacz, że tak się żądzę, ale mam trochę doświadczenia w śpiewaniu. Puściła do znajomej perskie oko. - No dobrze.... to czego jeszcze "nie umiesz" robić?
Nie da sie ukryć że uwaga Courtney naprawdę Bellatrix schlebiała. Co prawda nigdy nie śpiewała przed większa publicznością od matki zawsze słyszała że śpiewa cudownie,ale matka jak to matka nie zawsze prawdę Ci powie,brak zawsze narzekał na jej śpiew i mówił ze wyje. A znajoma studentka była bardzo neutralnym słuchaczem i na 99.9 % mówiła szczerze. -Dziękuje,dziękuje.Miło to słyszeć-uśmiechnęła się promiennie.-Nie mam czego wybaczać-uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Czasem bawiło ją jak ludzie przepraszali za to za co nie powinni a gdy naprawę trzeba było powiedzieć "przepraszam" to zapominali języka w gębie. -Nie do końca potrafię obsługiwać nowinki techniczne mugoli, no i jeszcze nie umiem jeździć samochodem
Mamy już tak mają, że często zbyt pochlebiają swoim dzieciom bez powodu. Jednak matka Bellatrix miała rację, a Courtney zgadzała się z nią całkowicie, ot co. Komplementy są ludziom potrzebne, by uwierzyć w siebie i właśnie dlatego nigdy nie stroniła od pochlebstw dla innych. Oczywiście, tylko wtedy, kiedy na to zasługiwali. - Ależ nie ma sprawy. To tylko prawda – uśmiechnęła się szeroko do znajomej. – Musisz mi powiedzieć, kiedy moje rady powoli wpadają w rozkazy, bo czasami tego nie zauważam. Wystarczy wtedy palnąć mnie w łeb i mi przejdzie. Puściła do studentki perskie oko, śmiejąc się. Court należała właśnie do takich osób, które przepraszały wtedy, kiedy nie było to potrzebne, a nie wtedy, kiedy naprawdę powinna. Można to nazwać pomyloną dumą, ale taka była prawda. - W to akurat mogę uwierzyć. – Zaśmiała się serdecznie. – Ja też to końca nie umiem jeździć samochodem. No… i kompletnie nie umiem posługiwać się odkurzaczem.
Niebo pociemniało. Sklepienia przecięła błyskawica, a zaraz po niej dookoła rozbrzmiał huk grzmotu. Drzewa się niebezpiecznie wyginały, niczym cudowne baletnice. Wiatr zwiewał niesforne włosy Nev, które miała przecież wiązać w koński ogon. Jak zwykle zapominała o swoich postanowieniach! Ale z drugiej strony, czy warto wszystko planować? Czy warto żyć według utartych schematów? Zdecydowanie nie! Dlatego szła z niejako tryumfalnym uśmiechem. Burza. A ona idzie w kierunku jeziora. Nikt normalny tak chyba nie robi. Dlatego kto jak kto, ale ona pasowała tu idealnie! Pudrowa sukienka lekko szeleściła, jednak nie było tego słychać wśród świstów liści. Weszła na pomost. Do wątpliwego recitalu natury dołączyło dudnienie butów stąpających po deskach. Przeszła się kilka razy w te i we wte, w sumie nie wiedząc po co. Chciała chyba podziwiać scenerie dookoła, ale jak zwykle nie mogła się zdecydować, z którego miejsca. No cóż, cała ona! W końcu jednak potrząsnęła głową, by wziąć się w garść i... podeszła do brzegu. Lekki deszcz powoli zaczął padać. Uśmiechnęła się szaleńczo. Ha, jest przecież ciepło! Względnie, ale dobra. Na co tu czekać? Zdjęła buty i jakże szykowne skarpetki z czarnymi kotkami, prawie tak pięknymi jak sam Lashlo, ale prawie jednak robi wielką różnicę! Nie mniej jednak odrzuciła je dalej, by bose stopy stanęły na wilgotnej trawie. Miłe uczucie. Pomachała chwilę palcami, by ostatecznie zanurzyć nogi w jeziorze. Woda była bardziej zimna, aniżeli ciepła, ale who cares! I stała tak sobie, podziwiając wszystko dookoła, chlapiąc od czasu do czasu mokrymi nogami. Nie, zupełnie nie przejmowała się faktem, że równie dobrze może ją zaraz piorun trafić! No halo, żyje się raz, nie? Więc co się będzie oszczędzać! Poza tym, Nev i tak robi to, na co ma ochotę, nie oglądając się na konsekwencje. Jaka szkoda. Powinna spisać testament. Ale cóż, zdrowy rozsądek zostawiła w dormitorium. Smuteczek.
Muszę przyznać, że Manu czuł się nieco podłamany po tamtej żałosnej porażce w trzecim zadaniu turnieju trójmagicznego, którego tak dla odmiany, zaskakując wszystkich łącznie ze sobą samym, ODPADŁ. No bo to przecież zupełnie do niego niepodobne, wszak to człowiek sukcesu i wszystko mu w życiu wychodzi, czyż nie? No, w każdym razie kiedy już dotarło do niego, że zaprzepaścił ostatnią szansę i narobił sobie obciachu, mdlejąc w sposób jakże efektowny, mianowicie po uroczym jebnięciu główką w okno (dlaczego afro nie zamortyzowało uderzenia? Dlaczego? A on nawet kupił nowy szampon, z szałwią i pokrzywą, no co za niefart!), czuł się dość nieswojo. I smutno. I w ogóle, był tego dnia jakiś taki emorasta, a nawet bardziej emo, bowiem snuł się po zamku z dość nieciekawą miną, nie odpowiadając nawet na serdeczne pozdrowienia, nie dowcipkował i nie hasał żwawo, no po prostu załamka. Dramat i zgroza. Z tej rozpaczy postanowił, że popełni efektowne samobójstwo, to znaczy rozbierze się do naga, stanie po kostki albo kolana albo pas albo szyję, to zależy od tego, jak przyjemna będzie woda, w jeziorze, a następnie pozwoli, by trafił w niego jeden z piorunów, które już za chwilę miały nadejść wraz z burzą, na którą zbierało się już hoho, dość długo. Pocisnął zatem nie do końca ochoczo na błonia, uprzednio zwinąwszy z kuchni garść kabanosów made by Irek (bo ogórki się skończyły, co za pech!) i szedł, raz po raz zagryzając swe westchnięcia owym cudnym wyrobem mięsnym. Gdy dotarł na brzeg, dotarło do niego, że nie jest sam, bo w jeziorze stoi Nev. Eh, czyżby ona też wpadła na ten genialny pomysł? Barrrrdzo go to zaintrygowało, zatem, nie zastanawiając się długo, również zrzucił swoje rozkoszne rastaskarpetki (czerwono-żółto-zielone, rzecz jasna, z wizerunkami wesołych rozchichotanych listków), które założył na poprawę humoru. Następnie śladem Heaven (HEHE) wlazł do wody (fuj fuj fuj zimne), by następnie znaleźć się obok niej i luzacko machnąć w jej stronę kabanosem. - Chcesz gryza? – spytał melancholijnie.
Ach, turniej! Wciąż jeszcze trwał, ale odkąd Manu z niego odpadł, Nev niespecjalnie się nim interesowała. Tak naprawdę to po prostu chciała sobie bezkarnie popatrzeć na cudownego Meksykanina, mając nadzieję, że w trakcie jakiegoś zadania PRZYPADKOWO rozerwie mu się tiszercik, by potem podziwiać jego cudną klatę. Ale tym razem niestety jej daleka krewna go wykiwała i z tego tytułu biedaczysko odpadł, z czego Nev nie była specjalnie zadowolona. To było trochę egoistyczne, ale i tak fajnie było mieć wymówkę, aby sobie się poślinić do jego wizerunku! Nie mniej jednak i tak strasznie cieszyła się, że przeżył. Gdyby tam zginął, to dopiero byłaby rozpacz! Niestety, tym razem z różnych zbiegów okoliczności HEAVEN nie mogła Rastamanu pocieszyć po tej porażce, z czego miała okrutne wyrzuty sumienia, ale trudno już, stało się. Miała jednak nadzieję, że spotka go później, jakimś cudownym sposobem, ale ten zapadł się jakby pod ziemię! I kiedy w końcu zrezygnowała z poszukiwań, przyszedł tutaj! Na burzę, na deszcz, do jeziora. Ach, los bywa jednak przewrotny! Gdyby jednak Nev dokładnie wiedziała, w jakim celu tutaj przyszedł, w ramach desperacji chyba wyznałaby mu swoje uczucia i błagała, by tego nie robił, a co! Niestety, była uroczo nieświadoma całej sytuacji. I do tego nie była żadnym legilimentą, ku swojej osobistej rozpaczy, ale cóż. Uśmiechnęła się pogodnie, gdy stanął obok niej. Przez chwilę mogła poczuć jego zapach, a nawet poczuć nieco ciepła bijącego od drugiej osoby, ale jako, że stał jednak zbyt daleko, trwało to zaledwie ułamek sekundy. Jaka szkoda. - Pewnie - odparła luzacko, bezpretensjonalnie ułamując kawałek Irosławowego kabanosa i przegryzając go ze smakiem, by ostatecznie przerzucić wzrok na kolejny piorun zdobiący niebo. - Jak się czujesz? - zagaiła, nieco nierozsądnie, bo jak niby miał się czuć? Ale się martwiła no! I miała nadzieję, że może jak wszystko z siebie wyrzuci, to poczuje się lepiej. Ach, cóż za naiwne dziewczę!
Ach, gdyby tylko Manu miał szansę wiedzieć, że Nev kibicuje mu nie tylko z czysto przyjacielskich pobudek i wrodzonego zapędu do kibicowania, a że kieruje nią coś więcej! Na pewno wówczas bardzo by się postarał, by przejść do końca pierwszy i z cudownie przypadkowo rozerwanym tiszercikiem, co by dziewczyna mogła sobie popodziwiać jego cudowną, jakże umięśnioną itp. itd. klatę, starałby się jak dziki, żeby przejść turniej jako pierwszy, pokonać kanciarza Joela, olśniewającą piękność Efi (która była PRAWIE tak ładna jak Nevaeh, ale dużo jej brakowało, zauważył rześko Manuel w swojej główce), marzyciela Grigoriego i nieudolnego podrywacza Stiwa, a tym samym wywrzeć ogromne wrażenie na pannie Campbell. TAK! Bowiem niedawno zaczęło docierać do niego, że chociaż jeszcze niedawno wydawało mu się, że największym marzeniem jego życia jest powrót do Carmen, to przyznam wam, że po tamtym nieszczęsnym mizianiu się w sklepie papierniczym oczy mu się otworzyły i doszedł do wniosku, że nie powinno się zapalać dwa razy tego samego skręta, a co za tym idzie, tamten wątek czas zakończyć raz na zawsze. I chociaż postanowił, że od tej pory koniec z babami bo baby to zło (baba z wozu, koniom lżej, co nie), jakoś tak nie wiedzieć czemu i jakim cudem, co chwilę przyłapywał się na tym, że to właśnie Nev chodzi (i w sumie nie tylko chodzi, ale w to się lepiej nie zagłębiajmy) mu po głowie od dość długiego czasu. I miał zamiar coś z tym zrobić? Ależ oczywiście, że nie, bo ma taką zasadę, że nie rwie swoich przyjaciółek! No dobra, rwie wszystkich, ale jakoś nieszczególnie mu się wydawało, by owa osobniczka planowała brnąć w nim w jakieś głębsze relacje. I to nieprawda, że bardziej kręcił go Lashlo, to tylko nikczemne plotki, które zapewne rozsiewa zazdrosna iguana Jadzia. Szkoda zatem, że nie zamierzała go powiadomić, wówczas chyba wszystko poszłoby z górki, bo dowiedziawszy się, że dziewczyna się w nim podkochuje, na pewno ochoczo zrezygnowałby z owego zamiaru pozbawienia się nieszczęsnego żywota! Chociaż spoko, widząc jej jakże uroczy uśmiech, zdecydował, że chwilowo po prostu to odwlecze. - Dość chujowo – przyznał elegancko, obserwując jak Heaven ponętnie je swojego kabanosa – Na szczęście niedługo wracam do siebie, UFF. DO MEKSYKU - dorzucił rześko, co by nie było niedomówień.
No właśnie, życie tak im się potoczyło, że po prostu nie było w zasadzie jak tego powiedzieć. Zresztą Nev nie zwykła mówić o swoich uczuciach. Robiła to już naprawdę w ostateczności, dlatego nie dziwmy się jej! Niestety, ta taktyka była niesprawna, albowiem wiele szans na cudowny związek ją omijały, ale cóż. Widocznie nie we wszystkim potrafiła być tak odważna, jak jest zazwyczaj. Poniekąd też miała dziwną nadzieję, że Rastamanu sam się domyśli, bo przecież tak strasznie się o niego martwiła i troszczyła, ale dopiero później do niej dotarło, że tak to przecież robią przyjaciele. Więc sama, przez własną nieuwagę wepchnęła się do tego worka, na ten szczebel w drabinie meksykańskich kontaktów międzyludzkich. Potem miała już wrażenie, że jest za późno na próby wejścia na górę. Bała się, że postawi nierozsądnie krok, a wtedy zleci na sam dół. A skoro obecnie miała jakąś swoją, ciepłą posadkę, to czy warto było tak ryzykować...? Szczególnie, że Manuel przeszedł ostatnio sporo w swoim życiu uczuciowym. Chyba nie chciała mu już niczego mieszać. Och, skąd taki nagły przypływ miłosierdzia u ciebie, HEAVEN? Jeny, to całkiem zabawne. Patrzeć, jak dwoje ludzi myśli podobnie, ale żadne oczywiście się do tego nie przyzna, miotając się między swoimi uczuciami, robiąc jakieś ciche podchody, niby luzackie gesty i tak dalej, w rezultacie tracąc czas. Mogliby wszystko sobie powiedzieć od razu i mieć z głowy. Ale po co! Lepiej sobie zamotać życie, nie? Ale przynajmniej nie jest nudno! W takim razie Nev jeszcze musi się dowiedzieć, że woli ją od Lashlo, bo wtedy uznałaby to za osobistą porażkę! Wszak ten kot to niecny nicpoń, tchórz i manipulator w jednym. On nie może sobie zgarnąć uczuć Rosadowskiego, w życiu! Wciąż błyskało i grzmiało, nadając temu spotkaniu naprawdę uroczy klimat. I do tego ten wszechobecny półmrok. Gdyby nie nić nieporozumień, można by przypuścić, że to idealny, romantyczny nastrój! Na jego słowa na chwilę zamarła, by potem przerazić się nie na żarty. JAK TO WRACA CO DLACZEGO JAK TO WYJEŻDŻA NIE MOŻE ALE DLACZEGO CO ONA ZROBI TERAZ NIE TO NIEMOŻLIWE ALE PO CO JAK TO. Drgnęła nieznacznie i to bynajmniej nie z zimna, by w końcu spojrzeć na niego pytająco i ogólnie z przerażeniem wymalowanym na twarzy. Dobra, chyba aktorstwo poszło siać mak czy coś, bo teraz kompletnie nie potrafiła ukryć swoich uczuć. - Ale... musisz? - spytała cicho, z niejaką nadzieją. Tak, oczywiście, Nev! Zaraz powie, że to był żarcik, a tak naprawdę zostaje z tobą, bo cię kocha i w ogóle! JASNE, śnij dalej! Ale przynajmniej był to naprawdę przyjemny sen.
On generalnie też miał z tym problemy, bo choć taki z niego plejboj i do niezobowiązującego podrywu w stylu „Cześć, jestem Atom, pokazać ci moje jądro?” był pierwszy (i ostatni, hehe), natomiast gdy szykowało się coś poważniejszego, jakoś nie mógł się przemóc. Takie wahania i niezdecydowanie, czy powinien, to właśnie sygnał, że mu ZALEŻY i że myśli serduszkiem, a nie rozporkiem! Tak, cudownie, czyż nie? W sumie to i dobrze, bo z dwojga złego, lepiej żeby się podkochiwał i o tym nie mówił, niż bezczelnie wykorzystał na jedną noc (albo dzień, co za różnica, Manu jest wyjątkowo dyspozycyjny!) i potem zostawił, prawda? Być może i zdecydowałby się na coś odważniejszego, gdyby nie był takim ćwokiem i nie tkwił w świętym przekonaniu, że to on tkwi na owym niskim szczeblu angielskich tym razem szczebli drabiny kontaktów międzyludzkich, uff. I tak samo jak ona nie chciał postawić zbędnego kroku, bo bał się że zostanie wyśmiany i wykpiony i odrzucony i jeszcze raz wyśmiany i nazwany kilofem i cała ich piękna przyjaźń się skończy, a tego zdecydowanie by nie chciał. I dlatego, chociaż żal mu było zostawiać ją (i nie tylko, pozdrawiam między innymi Boryska, LSD, NNN i Marlenkę i resztę jego kumpelstwa), wolał wyjechać i pozostawić ich relacje takimi, jakie są, nawet pozwolić im poetycko zwiędnąć, niż palnąć coś głupiego w stylu „Ej HEAVEN, bolało jak spadłaś z NIEBA?” (trafne!) i tak czy siak wyjechać, za to ze złamanym serduszkiem. Chlip, chlip. No, tymczasem myślę, że sam fakt, że poczęstował ją kabanosem, ją, a nie nikczemnego, acz na swój sposób seksownego Lashlo, był wystarczającym argumentem na to, że nie jest zoofilem jak Colin i koty go nie kręcą. Możemy wszyscy odetchnąć z ulgą. Tymczasem debil Manu pomyślał, że jej przerażenie jest spowodowane burzą, tymi coraz mocniejszymi grzmotami i nawet piorunami, błyskającymi tu i ówdzie, dlatego też, wykorzystując fakt, że ją zamurowało i stała w bezruchu, zbliżył się i wykonał czysto przyjacielski, absolutnie bez podtekstów, gest objęcia jej ramieniem, hihi, co by jej dodać trochę otuchy i wsparcia w tej tragicznej chwili. No a poza tym robiło mu się zimno przez ten deszcz, a uznał, że jak się przytulą, to będzie cieplej, cwaniaczek. - Niby nie, ale wiesz… poza to… - nie mów „tobą”, nie mów „tobą”! - TĄ garstką przyjaciół, w sumie nic mnie tu nie trzyma i generalnie chyba tęsknię za tym wszystkim co zostawiłem. Głupie, ale jakiś smuteczek go napadł, jak już to powiedział.
Ach, oni byli do siebie tak cudownie podobni! Aż dziw bierze i chwyta za serce, naprawdę. Kurczę, gdyby Nev o tym wszystkim wiedziała...! Ale znów nie wie, co za skandal. Życie staje się trudniejsze bez odpowiedniej wiedzy. Dlatego uczcie się dzieci, bo nauka to potęgi klucz! Kurde, nawet się nie zrymowało, przez tą cholerną parafrazę czy coś tam, no nie. Skandal. W każdym razie zgadzam się! Wykorzystywanie uczuć byłoby ciosem zbyt okrutnym, by go przyjąć. Przynajmniej w jej przypadku. Bo gdyby czuła jedynie chemię, pożądanie, no wiecie! Coś kompletnie płytkiego, to pewnie też nie zastanawiałaby się ani chwili. Ale nie, to było dużo bardziej skomplikowane, dużo bardziej poważne, więc nie mogła popełniać pochopnych decyzji. Kiedy nam na czymś/kimś zależy, jesteśmy ostrożniejsi i dbamy o to z całych sił. A przynajmniej się staramy, bo wiadomo, jesteśmy tylko ludźmi i też popełniamy błędy. Ach, nawet boją się tego samego! Czyż to nie rozkoszne? Ale i zarazem strasznie dziwne. Zbyt podobni do siebie ludzie często właśnie mają problem, by się przełamać. Bo potem to i owszem, wszystko idzie z górki! Tylko no właśnie, niech ktoś podniesie w końcu tą nogę! Nev to zrobiła, ale niestety zbyt dosłownie, mianowicie w jeziorze, dlatego ogólnie nie przysłużyła się tej znajomości. Dobra, kwiczę jak to piszę, ale potrzebowałam zabawnego akcentu. Bo ich położenie jest iście dramatyczne! Ale może poczęstował ją dlatego, że tego nikczemnego Lashlo tutaj nie ma? Zresztą, cóż się dziwić. Ten tchórz pewnie schował się pod jej łóżkiem w dormitorium i miauczy jakby go ze skóry obdzierano, bo boi się burzy. Och, biedni Krukoni, jak mi ich szkoda! A nie, jednak nie, sorry. Ona uwielbiała taką pogodę! I ani trochę się nie bała. Ale zrozumiała, że tak Manuel pomyślał, kiedy objął ją ramieniem. Serce jej przyspieszyło, a ona sama się trochę speszyła (! ONA), choć na szczęście nie było tego widać, uf. Nie mniej jednak teraz poczuła dokładnie i na dłużej jego ciepło i zapach i... ojej, zrobiło jej się cholernie przykro, że on teraz sobie stąd wyjedzie i pewnie nie zobaczy jej nigdy więcej! NIE TAK BYĆ NIE MOŻE! Kurczę, ale jak tu teraz zgrabnie zbić argument "tęsknię"? To było prawie niewykonalne. Przecież nie może mu zakazać! Na szczęście Nev często bywała egoistyczna, dlatego postanowiła jednak go trochę odwieść od tego pomysłu. Uhm! - Ale... może jednak... - nommmm, fascynujące, kontynuuj! - Może jeszcze jakoś byś się tu odnalazł? Będzie mi ciebie cholernie brakować - powiedziała cicho, nieco niepewnie, po czym przygryzła wargę. W myślach wykonała sekretny face palm. Jasne, nie ma to jak płomienne mowy, Heaven! Z pewnością go przekonałaś, HEHE. Jednak dla lepszego efektu odwróciła głowę w jego kierunku i patrzyła na niego z uwagą. Dobra, jak to nie pomoże, to chyba jednak trzeba będzie zabrać się za środki drastyczne. Nie może przecież wyjechać, no!