W wiosnę, kiedy cały dąb pokrywa się soczyście zielonymi liśćmi nie sposób zauważyć ukrytego między gałęziami domku, zrobionego właściwie z kilku drewnianych desek. Jest to za to idealne miejsce, żeby się ukryć. Z przyjacielem, chłopakiem, czy samemu, zawsze jest idealnie. Budowla jest na tyle duża, że spokojnie pomieści cztery osoby, a i miejsce na malutki stoliczek się znajdzie. Żeby dostać się do środka, trzeba się nieco po gimnastykować, bowiem gałęzie, szczególnie te dolne, są w znacznej odległości od siebie.
-Zgadza się ale mówią że oczy to zwierciadło duszy.- Odbiłem piłeczkę do dziewczyny z równie chytrym uśmieszkiem co wcześniej. - Więc co tam ujrzałaś? - Nie zamierzałem jej odpuścić tego pytania bo jak inaczej dowiedzieć się czegoś więcej o drugiej osobie. Jej brak reakcji dał mi do zrozumienia że muszę się odrobinę bardziej się postarać by pokryła się pąsem. A widok jej zalotenego spojrzenia tylko utwierdziło mnie w tym że mogę sobie na to pozwolić. - Nie bardzo ale w sumie nie ma co się dziwić bo ja nawet nie wiem co jutro będę robić.- Nie byłem z tych osób co planowała wszystko. Robiłem to tylko wtedy kiedy musiałem, a na to akurat jeszcze miałem rok czasu. - A ty? Masz już plany? - W sumie to ciekawe jak ona podchodzi do tego tematu.
Niespecjalnie wiedziałam co odpowiedzieć na tak zadane pytanie - w gruncie rzeczy nie chciałam jeszcze zwierzać się Puchonowi jakie jest moje zdanie na jego temat, więc finalnie postanowiłam podejść do tego tematu lekko przekornie. - Chłopaka, który zadaje głupie pytanie - rzuciłam lekko zgryźliwie, chociaż to był tylko głupi żart. Na szczęście chłopak wyglądał na osobę, która zna się na żartach, więc raczej nie obawiałam się niezrozumienia z jego strony. Poprawiłam się lekko, ale moja głowa wciąż spoczywała na jego ramieniu. Z tej pozycji nie widziałam jego twarzy, aczkolwiek jego głos wydawał mi się radosny, więc uznawałam, ze się uśmiecha. Moje plany na przyszłość były dość skomplikowane - jako jedna z nielicznych osób w rodzinie zainteresowanych eliksirami mogłam pozostać wierna ideałom Dearów i przejąć rodzinne imperium albo iść za głosem serca i robić karierę muzyczną. Mimo wielkiej miłości do eliksirów, muzyka zawsze była na pierwszym miejscu. To wszystko było jednak zbyt skomplikowane, by tłumaczyć do Gregowi, więc rzuciłam krótko: - Skończę studia, a potem albo będę śpiewać albo warzyć eliksiry.
- Masz mnie. - Rzuciłem robiąc na chwilę smutną minę i przyjmując znacznie inny ton. Nie przeszkadzała mi jej głową oparta o moje ramię, a nawet było to miłe. Ale mimo że było miło długie siedzenie w takiej pozycji było nie wygodne. - Mogę? - Zapytałem ruszając lekko ramieniem dając znać że chciałbym inaczej przełożyć rękę i jeśli się zgodzi, obejme ją tą samą ręką. Wysłuchałem dziewczynę nie przerywając jej ale już miałem kolejny plan. - Jeśli myślisz o śpiewaniu to musisz dla mnie zaśpiewać. Nie odpuszczę ci tego. - Powiedziałem znów przyklejonym uśmiechem do twarzy. - Chyba nie dasz się prosić tak uroczemu chłopakowi? - Dodałem po chwili z prośbą w głosie. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego jak jestem odbierany przez kobiety to też byłem pewny że uda mi się ją namówić na prywatny koncert.
Zmieniliśmy pozycję - pozwoliłam się chłopakowi objąć. W gruncie rzeczy tak było dużo bardziej komfortowo, a przy okazji zdecydowanie przyjemniej. Nie miałam żadnych oporów w kwestii tego typu ruchów - dla mnie to nie było nic niezwykłego, ani jakoś oburzającego. Bardzo lubiłam się przytulać, nawet do ludzi z którymi nie miałam zbyt głębokich relacji. Dotyk i bliskość były dla mnie czymś naturalnym. Co do śpiewania - no cóż, chwilę się zawahałam. Nie dlatego, że się wstydziłam, zwyczajnie nie lubiłam się popisywać. Wielu ludzi słysząc mój głos milkło i było pod wrażeniem, a mi było zwyczajnie głupio, że wzbudzam, aż takie zainteresowanie. - Jesteś zbyt pewny siebie - żartem skwitowałam ten tekst o "uroczym chłopaku". Mimo to jednak postanowiłam przystać na jego propozycję i zaczęłam śpiewać piosenkę, której nauczył mnie niedawno mój mugolski znajomy.
-Co ja poradzę? Taki już jestem. - Powiedziałem i gdy bym mógł to zapewne wzruszył bym ramionami. Nigdy nie przeszkadzało mi to że aż tak pewny siebie. Kiedy jednak dziewczyna się skusiła na to aby zaśpiewać zamilkłem skupiając się na tym co dokładnie śpiewa. Nie miałem najmniejszego zamiaru jej przeszkadzać bo było by to nie grzeczne, a po za tym kto normalny zrezygnował by z wysłuchania tak pięknego głosu? Poczekałem jeszcze chwilę po tym gdy skończyła i odezwałem się: - Masz piękny głos i po szkole zdecydowanie musisz iść w tym kierunku. - Nie wiem czy dobrze zrobiłem wyrażając moją opinię ale takie właśnie było moje zdanie. Zawsze wychodziłem z założenia że jeśli ktoś ma talent to powinien z nim wiązać przyszłość bo to wkońcu sprawi że będzie prawdziwie szczęśliwy.
W gruncie rzeczy żartowałam - sama byłam bardzo pewna siebie i nieszczególnie przeszkadzała mi ta cecha u innych, ale gdy ktoś okazywał ją w tego typu sposób to lubiłam sprowadzić tę osobę (chociaż na moment) do parteru - niekoniecznie złośliwie. Skończyłam śpiewać i z uśmiechem odebrałam pochwałę chłopaka. - Dziękuję - szepnęłam lekko melancholijnym głosem. Tak bardzo wczułam się w klimat piosenki, że teraz miałam problem by wrócić do rzeczywistości. Taki był mój związek z muzyką - odczuwałam ją całą sobą i potem trudno było wyjść mi z letargu. Było mi odrobinę niewygodnie, więc podniosłam głowę z ramienia chłopaka i usiadłam naprzeciwko niego. - Eliksiry też podobno robię całkiem niezłe - rzuciłam à propos tego co będę robić po szkole. Nie byłam pewna, w którą stronę tak naprawdę chcę podążyć.
Trochę się zmartwiłem słysząc w jaki sposób Viven wypowiada to słowo. Miałem nadzieję że to nie było przezemnie czy coś w tym rodzaju. Ale znałem jeden sposób na to i gdy dziewczyna zmieniła pozycję, sam też ją poprawiłem po czym mocno ją przytuliłem. Oczywiście jeśli zobaczę jakąś dezaprobate w jej zachowaniu nie zrobię tego. Wkońcu nie chciałem by na mnie się obraziła. - Czyli mówisz że mam sprawdzać napoje przed wypicie? - Zapytałem unosząc lekko brew do góry i chytrze się uśmiechnąłem. - Ja aż tak utalentowany nie jest od co.- Dodałem po chwili cały czas starając się patrzeć dziewczynie w oczy.
Gdy chłopak mnie przytulił zupełnie naturalnie się w niego wtuliłam. Bardzo ładnie pachniał, a po za tym miał w sobie coś co sprawiało, że przytulając się do niego czułam się niezwykle komfortowo, tak jakbyśmy znali się latami. - Pewnie - parsknęłam śmiechem - W wolnym czasie rozlewam veritaserum do losowych napojów. Po chwili wahania zażartowałam: - Zdradzę Ci sekret - moją amortencję pije cała szkoła, dlatego wydaje im się, że jestem ładna. Byłam świadoma swojej urody i często słyszałam komplementy, ale lubiłam sobie z tego wszystkiego kpić. Miałam do zaoferowania o wiele więcej niż ładna buzia, aczkolwiek bycie urodziwą miało swoje zalety. - Na pewno jest coś w czym jesteś świetny - powiedziałam z lekkim uśmiechem utrzymując kontakt wzrokowy.
Dziewczyna wyglądała uroczo kiedy tak się we mnie wtuliła. -Sprytne.- Przyznałem, a przy tym kiwałem głową przytakując co z całą pewnością musiało zabawnie wyglądać. -Wiedziałem że coś tu nie gra.- Powiedziałem unosząc odrobinę głos i robiąc na tyle ile byłem wstanie zrobić poważną minę. Doskonale sobie zdawałem sprawę z tego że to był żart. Po chwili zaśmiałem się dając dziewczynie znać że zrozumiałem jej żart. -Jasne że jest i to jest mocno związane z quidditchem.- Odpowiedziałem na jej słowa również utrzymując z nią kontakt wzrokowy. Musiałem teraz przyznać że ma prześliczne oczy. - Pewnie się powtórzę ale jesteś śliczna.- Dodałem po chwili adekwatnie tego o czym mówiła chwilę wcześniej.
Nie zamierzałam się odsuwać - w ramionach chłopaka było mi nie tylko wygodnie, ale też miło, a trudno ukryć, że byłam czasami oportunistką. - To może będziesz w przyszłości grać w Quidditcha? - rzuciłam bardziej przypuszczająco niż pytająco. W sumie fajnie byłoby tu siedzieć z przyszłym graczem Quidditcha. Zaśmiałam się cicho i podziękowałam za komplement, po chwili zdecydowałam się jednak zażartować. - To co, chcesz trochę odtrutki na amortencję? - zapytałam z trudem powstrzymując chichot. To był tylko żart (bo przecież nie był pod wpływem), ale w razie czego miałam trochę w torbie i służyłam pomocą. Zawsze nosiłam przy sobie najważniejsze antidota - na wszelki wypadek. Gdy przyrządzało się tyle niebezpiecznych eliksirów trzeba było być gotowym na każdą ewentualność.
Uśmiechnąłem się szerzej do niej kiedy wspomniał o tym że mógł bym grać po szkole w qudditach zawodowo. - Może ale z tą różnicą że jeśli już to będę kapitanem drużyny mistrzowskiej. - Rzuciłem, unosząc głowę do góry z przymkniętymi powiekami udając dumę niczym paw. Nie dało się ukryć że to było wypowiedziane w żartach po co jakiś czas otwierałem jedno oko by sprawdzić reakcje dziewczyny i kiedy tylko zobaczę szeroki uśmiech na jej twarzy wrócę do poprzedniej miny. -Podziękuję jest mi dobrze jak jest.- Odpowiedziałem na jej propozycje o odtrutce puszczając przy tym oczko do niej. Bawiłem się doskonale w towarzystwie Vivien i wydawało mi się że ona również dobrze się bawi w moim.
- Zobaczymy - rzuciłam również w żarcie. To nie tak, że nie wierzyłam w umiejętności, po prostu grałam w jego grę - polegającą na przekomarzaniu się. Mimochodem pomyślałam, że fajnie jakby został jakimś kapitanem, bo wtedy miałabym jeszcze lepsze wspomnienia z dzisiejszego wieczoru. Spojrzałam na zegarek - było już dosyć późno, a przypomniało mi się, że mam coś jeszcze do zrobienia. Uśmiech, który całe popołudnie gościł na mojej twarzy odrobinę zbladł - nieszczególnie chciałam się zbierać. - Muszę powoli się zbierać - westchnęłam cicho. To nie tak, ze źle bawiłam się w jego towarzystwie - wręcz przeciwnie, ale nie mogłam zaniedbać obowiązków, ze względu na spotkanie z Puchonem.
Kiwnąłem jej głową w odpowiedzi na jej słowa o tym że zobaczymy. No tak była prawda i w zasadzie to wszystko było w moich rękach w końcu to ja byłem kowalem własnego losu. Cały czas spoglądałem jej w oczy przez co nie ominął mnie fakt że Vivien trochę posmutniała. -Szkoda ale jak mus to mus i zawsze mogę cię odprowadzić.- Ostatnie słowa rzuciłem bardzo entuzjastycznie i odrazu wstałem po czym wciągnąłem dłoń do dziewczyny by jej pomóc. Jak i poprzednio taki i teraz zamierzałem wziąć ze sobą torbę dziewczyny. Kiedy już będziemy na dole jeszcze raz mocni ją przytulę, tak aby napewno zapamiętała nasze dzisiejsze spotkanie. Zamierzałem już ruszać kiedy wpadłem na jeszcze jeden pomysł który był możliwy przez wzgląd na jej ubiór. -Wskakuj.- Powiedziałem kucając tyłem do dziewczyny i pokazując swoje ramiona. Nie miałem najmniejszego zamiaru jej zmuszać do tego pomysłu .
Naprawdę wolałabym zostać jeszcze chociaż moment, ale wzywały mnie ważniejsze obowiązki, więc nieszczególnie miałam taką możliwość. Chłopak pomógł mi wstać, po czym oboje ruszyliśmy na dół. Oczywiście wykazał się i zabrał ode mnie torbę, która przy schodzeniu była dość problematyczna. Pożegnalny przytulas był bardzo miły, ale propozycja odprowadzenia mnie do dormitorium wydała mi się jeszcze lepszą opcją - trochę wzbraniałam się przed wejściem chłopakowi na ramiona, ale w końcu się zgodziłam - byłam drobna, więc mój ciężar raczej nie stanowił problemu. Gdy chłopak ruszył pisnęłam cicho i zacisnęłam dłonie na jego karku. Skierowaliśmy się w stronę zamku.
Czasami trzeba było podnieść głowę znad książek i uwolnić się wreszcie od całego tego wiru nauki. Co prawda Stark miał wrażenie, że wszystko przychodziło mu z większym trudem niż te dwa lata temu, ale zrzucał to nie na to, że miał przerwę w nauce, ale właśnie z powodu tych zawirowań magicznych. Można było dostać przysłowiowego kota, zanim cokolwiek się wyczarowało. Mama pewnie miała dużo roboty… Ale tak naprawdę to dzisiaj Stark o tym nie myślał. Puścił sowę do swojego kumpla Edmunda, by razem z nim wspiął się na stary dąb do domku. Zaznaczył, że ma trochę żarcia z kuchni oraz kilka napojów wyskokowych (w końcu pracował w Klubie Geometria). To zawsze działało na każdego. Gdyby przyszedł tutaj z pustymi rękoma, to pewnie nikt nie odpowiedziałby na jego wezwanie… Chociaż dobra, nie róbmy z Gryfona takiego złego przyjaciela, na pewno takim nie był. Stark pojawił się pod Wielkim Dębem jako pierwszy. Wciąż nie kupił nowej torby (którą przecież stracił na zielarstwie), dlatego musiał chodzić z płóciennymi torbami z herbem Ravenclawu albo worko-plecakami. Akurat teraz miał jeden z worków-plecaków, w którym zazwyczaj nosił swoją szatę do gry w quidditcha (pożyczoną oczywiście, bo swojej nie miał, sama jego obecność w drużynie była śmiechem na sali, przynajmniej dla niego). Na sobie miał czarne jeansy, niebieskie trampki, biały t-shirt oraz ciemnoniebieski sweter. Przyjrzał się dokładnie domku. Wciąż nikt nie wymyślił drabiny? Naprawdę? Przewrócił oczami. Zaczął kombinować, jak wejść na drzewo. To Edmund był lepszym drzewołazem od Krukona, ale po kilku próbach i błędach udało mu się wdrapać na górę. Czuł się przez to niczym król życia. Teraz nie pozostawało mu nic innego jak właśnie poczekać, aż Gryfon się zjawi (albo i nie).
Jedyni siedzieli w zamku i ryli na zajęcia, inni mieli wszystko daleko gdzieś i spędzali czas na zewnątrz, ciesząc się ostatnimi podrygami lata. Do tych drugich należał Ed, wielokrotny zwycięzca tour de Hogwart. Trochę było przykre, że sam musiał sobie kupować nagrodę i gratulować za zwycięstwo ale czego się nie robi dla ducha rywalizacji! Wysłana przez Tony'ego sowa odnalazła swój cel na błoniach kiedy robił sobie rozgrzewkę przed bieganiem. Momentalnie odechciało się Cormacowi biegać dookoła zamku i odesłał kumplowi krótką notkę, że przyjdzie. Alkohol w większości wypije pan Stark, gryfon nie przepadał za zabawą zamieniania procentów na promile, wolał mieć czysty umysł i pełną kontrolę nad swoimi czynami. Nie oznacza to oczywiście, że nigdy nie pił, musiała się jednak do tego wydarzyć jakaś specjalna okoliczność. Pod dębem zjawił się punktualnie, przystanął na uboczu i obserwował jak Tony męczy się ze wspinaniem na drzewo. Nie chciał wkraczać i mu pomagać, wiedział że krukon sobie poradzi a w razie jakichś kłopotów i tak zdąży zareagować. Kiedy chłopak "zdobył" drzewo, Cormac podszedł do drzewa i sam się na niego wygramolił niczym kot. Była to kwestia lat wprawy, nie bez powodu Edek miał przydomek nadwornego drzewołaza. -Siema mistrzu, co tam? Chciałeś się spotkać w jakimś określonym celu czy najzwyczajniej schlać się i później prosić niebosa żebyśmy nie zlecieli? Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu i wyciągnął rękę w geście powitania. Miejsce spotkania było interesujące i nie mógł się doczekać informacji co będą robić.
Tego dnia Areum już od rana czuła się trochę samotna. Dość ciepły dzień minął jej całkiem przyjemnie, poza dwugodzinną drzemką, którą ucięła sobie po śniadaniu, odbyła także krótki spacer w towarzystwie starszej siostry. Po powrocie do dormitorium, zastanawiając się co ze sobą począć, wpadła na pomysł wysłania listu do kogoś znajomego, kogoś, kogo bardzo lubiła, a z kim nie widziała się od długiego czasu. Szybko napisała więc kilka zdań na pergaminie i wysłała list do odpowiedniej osoby. Po południu, ubrana w czarne jeansy i błękitną koszulę udała się do wyznaczonego miejsca, jakim był domek na drzewie. Tam, będąc już wewnątrz niewielkiej budowli, usiadła na podłodze, bez pośpiechu splotła swoje czarne włosy w warkocz opadający na lewe ramię i wyjęła książkę z plecaka. Otworzyła ją tam, gdzie była założona i zaczęła czytać, nie mogła jednak skupić się zbytnio na treści. Sama nie wiedziała dlaczego, lecz była trochę podekscytowana nadchodzącym spotkaniem.
Ralph siedział w wspólnym pokoju krukonów i czytał książkę o zielarstwie, która go niesamowicie wciągnęła kiedy podleciała do niego sowa. Nie spodziewał się od nikogo listu, ale skoro był tutaj sam więc to musiała być wiadomość do niego. I wcale nie nie mylił. Czytając tę wiadomość aż się uśmiechnął do siebie. Lubił tę dziewczynę i zawsze przy niej czuł się swobodnie. Nie oceniała go po tym, że nie przepada za zwyczajną magią tylko raczej zgłębianiem wiedzy z zielarstwa, historii magi czy run! Nie musiał przy niej udawać kogoś innego to dlatego czuł się tak dobrze w jej towarzystwie. Poszedł do sypialni i przebrał się w luźna czarną koszulkę i jakieś rybaczki. było coraz to cieplej na zewnątrz i naprawdę nie mógł się doczekać wakacji. Miał nadzieję, że znów będzie się działo coś ciekawego i że puchonka też tam będzie. Nie była groźna im nuda. Wspiął się na drzewo i uśmiechnął się widząc dziewczynę, która coś czytała. Podszedł do niej i delikatnie ją przytulił na powitanie. Nie zawsze to robił, ale to był bardzo przyjacielski gest. To miejsce było bardzo... romantyczne. Nie miał pojęcia dlaczego akurat to miejsce wybrała, ale to był dobry wybór. -Co tam czytasz? coś ciekawego?- gdyby powiedziała, że coś o zielarstwie to nawet nie mógłby powstrzymać zdziwienia.
Na widok Raplha na jej twarzy od razu pojawił się promienny uśmiech. Odłożyła książkę na leżący obok plecak i wstała, by trochę bliżej podejść. Odwzajemniła uścisk. - Złodziejka - rzuciła w odpowiedzi, od razu podając mu tytuł książki. - Całkiem interesująca - dodała. Widać było po niej, że jest podekscytowana faktem, że ktoś wykazał zaciekawienie tym, co czyta. - Już kiedyś czytałam tę książkę, fabuła jest bardzo wciągająca. Jest dużo intryg i tajemnic, relacje głównych bohaterów także są nieźle opisane. Jakiś czas temu powstał także drugi film na podstawie tej powieści i w sumie według mnie jest o wiele lepszy niż poprzedni. I ma inny tytuł, Służąca. Szczerze powiedziawszy, nie wiedziała, czy chłopak czytał tę książkę, przypuszczała, że nie, ponieważ była raczej z gatunku obyczajowego romansu, który częściej czytały kobiety niż mężczyźni. Może jednak widział film? - Nie za bardzo wiedziałam, jakie miejsce wybrać na nasze spotkanie - zaczęła po chwili ciszy, przechadzając się po niewielkim pomieszczeniu. - W sumie jest tu dość zacisznie i przytulnie, ale możemy pójść gdzieś indziej, jeśli chcesz - zaproponowała. - Co się u ciebie działo przez cały ten czas, kiedy się nie widzieliśmy? - dodała zaciekawiona.
Zerknął na tytuł książki, który mu pokazała i zmarszczył brwi. Nie znał tej książki, ale słyszał o niej. Ktoś mu mówił, że jest dobra ale nie pamięta o czym ona była. Na szczęście nie musiał długo się zastanawiać bo dziewczyna pospieszyła mu z wyjaśnieniem. Był jej za to bardzo wdzięczny. Gdyby nie ona pewnie by zastanawiał się przez cały dzień. Czasami tak miał, że jak coś go męczyło to nie mógł nawet spać. Tak było między innymi z książkami. Pewnie by w końcu jej wysłał list z prośbą objaśnienia tego. - Nie wiedziałem o tym. Może kiedyś obejrzę na wakacjach. Będę miał mnóstwo czasu na nadrobienie zaległości.- nigdy nie miał co robić w domu dlatego czytał i oglądał filmy na przemian. Czasami jego ulubionym zajęciem było denerwowanie siostry. Lepsze to niż nic. Sama się prosiła o to szczerze mówiąc. Marzył by w końcu zniknęła z szkoły i z domu. Pewnie to samo myślała o nim. - spokojnie, miejsce może być. Nawet przypada mym gustom- powiedział. Jeszcze trochę i ukończy szkołę i już nigdy nie będzie siedział w takim miejscu jak to. Fajnie jest tutaj posiedzieć z nią. Trzeba przyznać, że całkiem… uspokajająco. Tylko dziwne, że to właśnie jego zaprosiła tutaj. Musiał dla niej wiele znaczyć. - U mnie właściwie niewiele się działo. Siostra nadal jest moim prawdziwym utrapieniem. Ocen końcowe… powiedzmy, że mało satysfakcjonujące. I do tego koniec roku. Nie wiem co będę robił przez resztę czasu- powiedział przypominając sobie dom, siostrę, rodziców, obowiązki. Cholerne nudy go czekają.
Ucieszyło ją to, że miejsce, jakie wybrała, przypadło Ralphowi do gustu. Osobiście miała już dosyć tych wszystkich zatłoczonych kawiarenek, pubów, czy nawet parków. Chciała choć trochę odpocząć od towarzystwa innych ludzi, tych, których mijała na szkolnych korytarzach. Spędzenie chociażby kilku godzin z osobą, którą lubiła było bardzo przyjemną alternatywą. - To dobrze - odparła, z powrotem siadając na swoim poprzednim miejscu. Z uwagą wysłuchała słów przyjaciela. - Ale wiesz, relacje z rodzeństwem, nawet te niezbyt pozytywne są potrzebne. Też nie dogaduję się z bratem, w sumie to w dzieciństwie zawsze się ze sobą biliśmy. Niemal o wszystko, serio. Każdy kto zna Changseopa dobrze wie, jaki potrafi być, ale to dobry dzieciak. Nie znam zbytnio twojej siostry, ale na pewno ma swoje zalety - stwierdziła, święcie przekonana o słuszności swoich słów. - A co do wakacji... Nie wiem jeszcze, czy będę wracać do domu. Jeśli tak, i jeśli ty też będziesz wracał, będziemy mogli umówić się na wspólne granie. Chyba, że zechcesz wpaść na jakiś czas do Oksfordu. O! Albo możemy wybrać się na wycieczkę! Mugolską, magiczną, wszystko jedno, moi rodzice nie powinni mieć nic przeciwko.
Życie dziewczyny ostatnio bardzo się skomplikowało. Sama nie wiedziała czego tak naprawdę chciała. Wielu przyjaciół się od niej odcięło i tak poważnie się zastanowić to wcale im się nie dziwiła. Li bardzo zdziczała, wolała być sama, wolała unikać innych. Czemu? To jest trudne do wyjaśnienia, po prostu tak wolała, a jak ona się na coś uprze to nie da się jej przekonać. Słyszała plotki o niej, że zachowuje się bardzo podejrzanie. Nic dziwnego, pojawiała się tylko na lekcjach, a nawet we własnym pokoju trudno jest ją znaleźć. Ostatnie miesiące spędzała pod swoją zwierzęcą postacią. Czuła się wtedy o niebo lepiej, nawet kilka razy przeszło jej przez myśl, żeby zostać pod tą postacią na zawsze, ale w dzień kiedy wpadła na tak genialny pomysł o mało nie uszła z życiem. Pod postacią rudej kity czuła się bardzo swobodnie, aż do tamtego pamiętnego dnia, kiedy to spędzając żywiołowo czas w koronach drzew, została zaatakowana przez pewnego osobnika, który swoimi wielkimi pazurami złapał jej drobne ciałko. Na szczęście dziewczyna od razu zamieniła się w człowieka jednakże robiąc to spadła z dość wysokiej pozycji i niestety miała na swojej drodze kilka gałęzi, które ją ładnie poszarpały. Była naprawdę okaleczona. Wiele okaleczeń jednak było pod ubraniem więc ciężko było cokolwiek stwierdzić, ale rozcięty łuk brwiowy i mocne zadrapania na szyi ciężko było ukryć. Od tego wydarzenia dziewczyna postanowiła spędzać czas w domku, które było jej dobrze znane. Lubiła tutaj przychodzić jak była jeszcze małym szczeniakiem. A to, że była animagiem to tylko i wyłącznie atut, gdyż mogła dość szybko i niepostrzeżenie uciec przed niechcianym gościem. Chociaż nie spodziewała się tutaj kompletnie nikogo. Nie znała żadnego zaklęcia, albo zwyczajnie bała się go użyć na wyleczenie samej siebie. Wolała nie ryzykować, dlatego też siedziała cicho i czekała na cud.
Angel Price
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 1.83
C. szczególne : czarujący uśmiech, drobny kolczyk w lewym uchu, gładziutka twarz niczym pupa archanioła no dobrze z lekkim kilkudniowym zarościkiem, czerwone usta o smaku truskawkowym
Cud pojawił się niespodziewanie. Angel nie był typem samotnika. Nie unikał ludzi, ale jego przyjaźnie i znajomości były różne. Bardzo dobrze znał @Li Na. Była niezwykła. Należała do tych relacji, których się nie zapomina. Nie widywał ostatnio tej małej Azjatki. Gdzieś znikała na całe dnie, fakt, że należała do Hufflepuffu też nie ułatwiał spontanicznych, niespodziewanych spotkań. Nawet na zajęciach nie zjawiała się tak często, jak powinna. Price prawie nie zauważał tego, że jej nie ma. W końcu nie byli już razem. Ich związek był nie na jedną noc, Angel tracił przy niej zdrowy rozsądek. W powietrzu niemal iskrzyło, gdy ją widział. Lubił do niej wracać, a łagodna natura Li ułatwiała mu manipulowanie ją, a także jego osobisty urok; na pewno nie mogła mu się oprzeć. Wyszedł na błonia, żeby pobiegać, kiedy nagle wydawało mu się, że ją widzi. Tu niedaleko tego domku na drzewie. Zaczął biec w tę stronę i przystanął przy drzewie, nasłuchując, zerknął w górę. Wspinaczka wyjdzie mu na dobre. Złapał za gałęzie, a gimnastykowanie się szło mu całkiem dobrze. W końcu stanął na deskach i wszedł przez drzwi. - Li, jesteś tu? - Nim rozejrzał się po niedużej drewnianej chatce, otrzepał dłonie i ubrania z drzewnego osadu. Podniósł wzrok przed siebie, a gdy ją ujrzał, skrzywił się z bólu, jakby sam właśnie spadł z drzewa i się pokaleczył. - Wszystko w porządku? Co ci się stało? Musi boleć... - Rany wyglądały dość poważnie. Chociaż patrząc na @Li Na nie miał pojęcia czy bardziej ucierpiała fizycznie, czy psychicznie. Coś ostatnio się z nią działo i to nic dobrego. Niestety Angel był marny w pocieszaniu. Na pewno jego empatia była totalnie upośledzona. Takie sytuacje były dla niego mega niekomfortowe, sam tracił zdrowe zmysły przy takich życiowych próbach. Głównie wychodził na palanta. Puchonke znał i potrafił wlepić tu trochę taktu, ale... jak długo był w stanie to utrzymać?
To było bardzo niesprawiedliwe, czuła się bardzo samotna, chociaż w głębi serca wiedziała, że jest wiele osób w zamku z którymi mogłaby porozmawiać, którzy by ją w jakiś sposób wsparli. Chociażby Bridget. Ale z nią nie miała już dawno żadnego kontaktu, chociaż mówiły sobie o wszystkim. Czy to jest sprawiedliwe? Jak bardzo pragnęła przytulić się do czyjegoś ramienia i powiedzieć co jej leży na sercu. Jednakże nie było takiej osoby. Daniela już nie widziała ów czasu, pewnie się gdzieś wyniósł. To była naprawdę olbrzymia strata dla Hogwartu. Był bardzo dobrym nauczycielem. Mogła z nim porozmawiać o wszystkim, dosłownie o wszystkim. Był taki jak ona, a innych w szkole nie znała, którzy mogliby ją zrozumieć. Owszem, miała przyjaciół, ale co z tego jak nie mogła powiedzieć im o wszystkim? Nie mogła i zarazem nie chciała. Wiedziała o tym, że nie może rozpowiadać na prawo i lewo kim tak naprawdę jest. Skończyłaby w klatce, bądź co gorsza zabroniliby jej używania swojej umiejętności o którą całe życie walczyła. Nie mogła na to pozwolić. Nie zwróciła uwagi na to co się dzieje dookoła niej, dlatego też nie spostrzegła gryfona, który zmierzał w tym kierunku, a zwłaszcza on. Nie mogła pozwolić, ażeby zobaczył ją w takim stanie, ale nim się spostrzegła ten pojawił się obok niej. Ehh. - Jestem. - mruknęła cicho. Wiedziała, że nie miała żadnego pola do ucieczki. Nie spodziewała się tutaj Angel'a. Ale teraz nie mogła nic z tym zrobić. Co miała mu powiedzieć? Nie miała żadnego pomusły, więc zaczęła lać wodę. - Boli? Sama nie wiem. Dziecięca wścibskość wzięła górę... - zaśmiała się, choć w tej chwili pojawił się grymas na jej twarzy. Tak te rany były dość świeże i nadal bolały, ale nie miała najmniejszego zamiaru udawać się do skrzydła szpitalnego. Nie miała sił na to by wymyślać kolejną historię. - A Ty co tutaj robisz Angel? - zapytała spoglądając na niego. Siedziała skulona twarz chowając w kolanach. Angel. Oh Angel, co ona by dała, żeby było jak dawniej, jednak obawiała się, że on tak samo nie myśli niestety.
Angel Price
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 1.83
C. szczególne : czarujący uśmiech, drobny kolczyk w lewym uchu, gładziutka twarz niczym pupa archanioła no dobrze z lekkim kilkudniowym zarościkiem, czerwone usta o smaku truskawkowym
Chłodne powietrze wdzierające się przez usta do płuc, nie ułatwiało biegania. Uczucie, jakie przy tym towarzyszyło, wydawało się być ostrymi lodowatymi szpikulcami, przebijającymi płuca. Na szczęście biegał już od dłuższego czasu, jego ciało było zahartowane i odporne, nadal jednak nie mógł przyzwyczaić się to tych niewygodności. Szybko przestał się tym przejmować, kiedy ujrzał Li, dawno jej nie widział. Może chciał z nią pogadać? Nie miał pojęcia, co go skłoniło, aby za nią pobiec. Niepokoiło go to, że nie mógł na nią ostatnio wpaść. Wymienić kilka uśmiechów czy spojrzeń. To prawda, że już dawno nie byli razem. Angel nie potrafił wytrwać w związku. Powoli stawało się to nudne, monotonne i rodziło coraz to więcej problemów, których nie potrafił rozwiązać; łatwiej mu było rozpieprzyć związek, niż go naprawić. Być może brakowało mu cierpliwości do składania rozbitych kawałków relacji. @Li Na sama wymagała sklejenia ją w całość i odnalezienia zagubionych fragmentów. Wyglądała okropnie, siedząc tak pokaleczona; oczywiście nadal przejawiała w sobie swoje naturalne piękno, jednak Price obecnie nie mógł tego dostrzec. Mdliło go od widoku krwi i ran. - Spadłaś z drzewa? - Odwrócił na chwile wzrok, udając, że szuka różdżki. Nie chciał na nią patrzeć z obawy, że mogłaby zobaczyć w jego oczach słabość. Wiedział, że nie ma tego magicznego patyka, a nawet jeśli posiadałby go nie był w stanie ze swoimi umiejętnościami uleczyć dziewczyny. Uzdrawianie nie było łatwą sztuką. Zamiast kogoś uleczyć, można było łatwo zrobić mu krzywdę — dlatego nigdy jakoś do tego się nie przykładał. Mugole lepiej radzili sobie bez czarów, jednak nie zawsze na czas. Znał podstawy pierwszej pomocy, nie pamiętał ich dokładnie, również nie posiadał żadnych bandaży; nie mógł jej pomóc. Jedynie co mógł zrobić to jakoś ściągnąć ją stąd i zaprowadzić do skrzydła szpitalnego. - Powinnaś pójść do skrzydła szpitalnego. - Spojrzał na nią, dając w ten sposób znać, że nie posiada różdżki. Jej słowa wydawały się takie obojętne. Nie potrafiła określić czy ją boli. Może skrzywdziła siebie i teraz chciała ukryć się przed całym światem. Nie mógł tego zrozumieć i nie chciał. Zaśmiała się, więc nie było tak źle. W tej chwili pragnął, aby był to szczery uśmiech. - Ciekawość. - Odpowiedział podobnie na jej wymijające tłumaczenia. Na pewno też miał w sobie coś z dziecka. Podszedł do niej i mimo niechęci, zaczął się jej przyglądać. - Pokaż. - Wyciągnął do niej dłonie, aby sama również to zrobiła. Chciał obejrzeć wpierw jej rany na rękach, określić czy są poważne, czy Li Na nie wykrwawi się w tym domku na drzewie.
Czas płynął, to prawda, ale nawet ona znajdowała chwilę, by pouczyć się w samotności, co było, przynajmniej jej zdaniem, niesamowicie ważne. Nie dało się tak po prostu na to wszystko machnąć ręką, nie dało się powiedzieć, że jakoś to będzie, bo i szkoła nie na tym polegała, była nieco bardziej złożonym i skomplikowanym tworem. Owszem, mogła przejść przez lata edukacji bez skupiania się na tym, co ją otacza, ale to byłoby niemądre, nie zyskałaby nic, przesuwałaby się do przodu, ale nie skupiała na tym, co najważniejsze, a na to po prostu nie mogła sobie pozwolić. Należała zresztą do osób, które musiały być w ruchu, musiały się wiecznie uczyć, zastanawiać nad jakimiś nowinkami, które musiały iść naprzód, pochłaniać książki, zdobywać wiedzę i nie miało dla niej zbyt wielkiego znaczenia, jakiego dokładnie przedmiotu to dotyczyło. Aczkolwiek, ostatnimi czasy, faktycznie poświęcała się w dużej mierze zaklęciom i transmutacji, pisząc również wieczorami do szuflady, wydawało jej się bowiem, że coraz lepiej zaczyna rozumieć swoje plany, przyszłość, wszystkie zamiary, jakie się w niej kryły. Mogła się oczywiście mylić, ale takie spojrzenie na świat odpowiadało jej w dużej mierze. Wybrała się do domku na drzewie, dochodząc do wniosku, że to całkiem dobre i wygodne miejsce do ćwiczenia kolejnych zaklęć, jakie przyszły jej do głowy. Duro było raczej proste, nie było w nim nic skomplikowanego, a przynajmniej tak wynikało z podręczników, które do tej pory udało jej się przejrzeć i którym poświęciła czas, nim ostatecznie wybrała się na tę przechadzkę, którą zamierzała zakończyć samodzielną nauką. Zabrała znowu niepotrzebne nikomu szpargały, które każdy gromadzi w czasie i wspięła się do konstrukcji znajdującej się na drzewie, gdzie usiadła sobie wygodnie i rozłożyła przed sobą bibeloty, jakie nie miały się już do niczego przydać. Równie dobrze mogły zatem od tej pory robić za kamienie, prawda? Sięgnęła po różdżkę, strzeliła jeszcze palcami, powoli je rozprostowując, a później w końcu skupiła się na zaklęciu. - Duro - rzuciła, kierując różdżkę w stronę pierwszego z przedmiotów, jakiejś zawleczki, szlufki, czy czegoś podobnego, co do niczego już nie pasowało i nie było sensu tego dalej przechowywać i ze spokojem przyglądała się, jak ta zmienia swój kształt, by faktycznie stać się kamieniem. Niezbyt wielkim, ale o to przecież teraz chodziło, prawda? Victoria nie chciała, żeby za moment cały domek był jednym wielkim głazem, więc bardzo uważała na to, co robi. Starała się równie poprawnie przemienić kolejne przedmioty, w tym również patyczki, których nazbierała, bo miała wrażenie, że sztuka tej przemiany polega na tym, iż skupia się na każdym możliwym obiekcie. To było w tym, niewątpliwie, najciekawsze, a jednocześnie powodowało, że zastanawiała się, jakie może znajdować zastosowanie tego typu zaklęcie. Oczywiście, w transporcie trudno byłoby skupiać się na przemianie czegoś w kamień, ale z drugiej strony - transmutowany przedmiot zmieniał swoje właściwości, co było już dla niej istotne. Zagryzła lekko wargę, zastanawiając się wyraźnie nad tym zagadnieniem, ale na razie nie znajdowała jeszcze wyjaśnienia. Potrzebowała czasu, tego była pewna, ale wiedziała, że im dłużej będzie zgłębiać transmutację, tym lepiej dla niej.