W wiosnę, kiedy cały dąb pokrywa się soczyście zielonymi liśćmi nie sposób zauważyć ukrytego między gałęziami domku, zrobionego właściwie z kilku drewnianych desek. Jest to za to idealne miejsce, żeby się ukryć. Z przyjacielem, chłopakiem, czy samemu, zawsze jest idealnie. Budowla jest na tyle duża, że spokojnie pomieści cztery osoby, a i miejsce na malutki stoliczek się znajdzie. Żeby dostać się do środka, trzeba się nieco po gimnastykować, bowiem gałęzie, szczególnie te dolne, są w znacznej odległości od siebie.
Z pewnością ta część występu, w której z deszczowej piosenki przechodzą do śpiącej królewny nie była przez nią zaplanowana w żaden sposób. Naprawdę nie zauważyła wystającego z podłogi kawałka i pewnie sama by nie uwierzyła, że od takiego drobnego potknięcia da się aż omdleć na chwilę. Na szczęście chłopaka, szybko się ocknęła, otwierając leniwie oczy a gdy ujrzała nad sobą Ślizgona, uśmiechnęła się blado. - Cześć - przywitała go półszeptem, jakby nigdy nic się nie wydarzyło, wciąż leżąc na podłodze. Czuła, że chyba trochę pobolewa ją głowa i nie było w tym nic nadzwyczajnego. W końcu przed chwilą poległa na ziemi jak worek ziemniaków tym samym przekreślając cały swój występ. No cóż, czasami los nie chciał współgrać z królewnami a jedynym co mogły zrobić to poprawić koronę i żyć dalej... kiedy tak leżała, przyglądała się z wyjątkowo dziwnym spokojem twarzyczce swojego współtowarzysza, jakby próbowała z niej coś wyczytać. W końcu popatrzyła mu w oczy powołując się na stwierdzenie, że oczy są zwierciadłem duszy. Bla bla. - Dziwny jesteś, wiesz? - odezwała się po dłuższej chwili milczenia, ujmując policzek Davida chłodną dłonią. Zdziwiłaby się, gdyby poza dotykiem poczuł jak lodowate i delikatne ma ręce, ale najwidoczniej już zdążyła zapomnieć, że ten cierpi na rzadką przypadłość, o której istnieniu nie miała pojęcia do dziś. To był również ten nieco niezręczny moment, kiedy posunęła się o krok za daleko, jednak nie planowała się wycofać ani też wykonać kolejnego ruchu. Z drugiej strony może nie chciała się bawić Davidem? A może chciała? Sama chyba do końca tego jeszcze nie wiedziała. Może naprawdę się jej podobał? Któż to wie.
Odetchnął z ulgą, kiedy dziewczyna otworzyła oczy. Na szczęście, nie było to nic strasznie poważnego. -No cześć.-patrzył na nią uważnie. Ale się przestraszył! Tak to jest jak nie patrzy się pod nogi. Co za gapa! Trzeba bardziej uważać. Co gdyby naprawdę zrobiła sobie coś poważnego? Z jakiegoś dziwnego powodu na serio się wystraszył. Lecz to najprawdopodobniej jedynie naturalny ludzki odruch, prawda? Tak, na pewno. -I kto to mówi.-uśmiechnął się łagodnie patrząc jej w oczy. Ile razy to już słyszał... I miała racje! Normalny na pewno nie był. Zdecydowanie odstawał od reszty tych "normalnych" ludzi. Ale cóż, tego się zmienić nie da. Otworzył szeroko oczy, kiedy Andrea ujęła jego policzek w dłoń. Co ona...? Może ten upadek był zaplanowany? Może właśnie teraz chce go wykorzystać. Na pewno! Uknuła to... Już miał zacząć się na nią drzeć, ale uznał, że jego wersja jest raczej niemożliwa. Dziewczyna nie wyglądała jakby udawała. To bez sensu, czemu to zrobiła? -Chyba naprawdę mocno musiałaś się uderzyć w głowę.-wymamrotał cicho. Mógł w każdej chwili zdjąć dłoń Andrei ze swojego policzka, lecz... nie chciał? Nie mógł się ruszyć, to co zrobiła dziewczyna całkowicie go zaskoczyło. Albo dawno nie miał z nikim tak bliskiego kontaktu fizycznego. -Dasz radę się podnieść?-zapytał i odwrócił wzrok, coraz bardziej zażenowany zaistniałą sytuacją.
Domyśliła się, że chłopak może posądzić ją o celowe spowodowanie takiej sytuacji, jednak tym razem była to kwestia zwykłego przypadku. Przede wszystkim gdyby chciała zrobić to celowo, to zrobiłaby to w bardziej "przystępny" sposób niż wywalając się na podłogę. Nie przejmowała się tym w tym momencie, skoro przyłapała się na dziwnym wahaniu wobec Davida. Mogła przecież faktycznie go pocałować, sprowokować czy cokolwiek innego a zamiast tego złapała błąd w Matrixie, nie poruszając się ani na milimetr przez dłuższy moment. - Chyba tak - przytakując, pogłaskała kciukiem policzek Ślizgona, następnie zabierając powoli swoją dłoń. Tak po prostu dała mu spokój i była sama tym faktem zaskoczona, co można było dostrzec w jej oczach. Zazwyczaj Andrea nie wykazywała się wahaniem w takich sytuacjach, zwłaszcza, że traktowała to jako zabawę i świetną rozrywkę, tymczasem chyba tak mocno uderzyła się w głowę, że odezwały się w niej resztki ludzkich odruchów wobec płci przeciwnej. - Mogę, ale tu mi całkiem wygodnie - chociaż zakurzona podłoga w drewnianym domku nie była szczytem marzeń na wypoczynek, tak faktycznie było jej wygodnie. Po chwili jednak uniosła się na łokciach, co spowodowało, że dystans między ich twarzami drastycznie się zmniejszył. - David, bycie dziwnym to nic złego. Nazwałabym to raczej byciem oryginalnym, wyjątkowym - z tej perspektywy miała jeszcze lepszy widok na jego twarz a sam fakt, że chłopak odwrócił speszony wzrok jej schlebiał. - Wiesz, że oryginalność "wymyślili" dopiero od dziewiętnastego wieku? Wcześniej nikomu nie przeszkadzało bycie szarym człowieczkiem - choć czasami czuła się jak dziwoląg, powtarzała sobie, że to reszta ludzi jest nudna i taka sama, co skutecznie podnosiło ją na duchu w niektórych momentach. - Poza tym możesz poczuć się prawie jak Bóg. Nic cię nie boli, możesz dostać po twarzy i cię to nie ruszy - poza tym, że nie odczuwał za bardzo przyjemności z bliskości drugiej osoby, tak jego choroba też miała niewątpliwie swoje zalety.
Hah, co ona do jasnej cholery wyprawia? Nie rozumiał jej zachowania. W ogóle nic teraz nie rozumiał! -Już, chwila.-westchnął, wstał, podszedł do miejsca gdzie leżała jego kurtka, podniósł ją i ponownie wrócił do Andrei. Złożył kurtkę, delikatnie podniósł jej głowę i podłożył "poduszkę". -No... teraz wygodniej?-zapytał przechylając lekko głowę w bok. Usiadł tuż obok niej. -Tak, ale i tak nie czuję się jako ktoś wyjątkowy, raczej... jak ktoś kto odstaje od reszty, ale w negatywny sposób.-odparł krótko. Nadal nie uspokoił się po tym co zrobiła Andrea. Coraz bardziej obawiał się do czego dziewczyna jest zdolna. Tak dawno nie miał z nikim tak... tak bliskiego kontaktu. Stara się tego raczej unikać. Skoro i tak niczego nie poczuje. -Ale tak się nie czuję. Nie czuje się jak Bóg, raczej jak totalny dziwak.-zaśmiał się smutno. Tak, był dziwakiem. Nie Bogiem, tylko dziwakiem. -A, i...-zaczął nie wiedząc gdzie skupić wzrok. Chciał wiedzieć, dlaczego Andrea to zrobiła. Przejechał dłonią po twarzy i spojrzał Andrei prosto w oczy. Nie będzie już unikał jej wzroku. -Czemu to zrobiłaś?-zapytał prosto z mostu. Andrea nie będzie się wykręcać, dobrze wie o co mu chodzi. Z jakiegoś powodu... nie chciał zostać jej następną zabawką. To głupie. To naprawdę głupie.
Wygodnie czy nie, nie chciało jej się podnosić z ziemi, żeby z powrotem kręcić się bez sensu po pomieszczeniu. Wprawdzie i ona mogła wrócić do zamku, ale póki co nie przeszkadzało jej towarzystwo Davida. Uśmiechnęła się lekko, poprawiając nieco już poplątane włosy. - Też mi się tak wydawało. Że odstaję i tak było, bo sobie to wmówiłam, wiesz? Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. To znaczy, że jeśli przestaniesz o sobie myśleć w negatywnych kategoriach to po pewnym czasie nagle otoczenie zacznie ci sprzyjać - akurat ona wiedziała co mówi. Własna matka jej nienawidziła, ojciec nie reagował, a potem wszystko odbiło się jeszcze bardziej na jej psychice, bo nie potrafiła nawiązywać normalnych relacji. Stroniła od ludzi, co prawda dzisiaj trochę mniej. - Są gorsze dziwaki w tej szkole, uwierz mi - próbowała go pocieszyć, co wychodziło jej prawdopodobnie marnie. Dlatego przestała, skoro wiedziała, że słowami nic nie wskóra. Potem chłopak ponownie ją zaskoczył. Bo... no bo co takiego zrobiła? No przecież nic takiego, przynajmniej ona nie wiedziała o co chodzi, dlatego spojrzała pytająco na Ślizgona. Czyżby coś poczuł? Nie było chyba takiej możliwości. CHYBA, bo przecież ten usilnie twierdził, że totalnie nic nie czuje a jednak okazywało się, że coś do niego dotarło, o czym mógł świadczyć gest jego dłoni. - Nie wiem - odparła w końcu, nie kłamiąc. Co miała mu odpowiedzieć? Hej, David, chciałam sobie podotykać twojej twarzy i sprawdzić czy nie podrapiesz mnie po policzku swoim zarostem? Litości. Nie chciała mu tłumaczyć, że był pierwszym chłopakiem, przy którym była jak Nike, która się waha, a chyba o to mu chodziło. Żeby się przyznała. Niedoczekanie. - Czemu pytasz? - odbijając piłeczkę, wskazała podbródkiem na jego dłoń. Również wiedziała, że Ślizgon domyśli się o co jej chodzi. - Nie podobało ci się?
-Ech, gdyby to było tak proste Andreo. Ja nie jestem nastawiony negatywnie ani pozytywnie dp mojej choroby, racja, przeszkadza mi, ale się z tym pogodziłem. Tu chodzi raczej o ludzi, o ich nastawienie...-powiedział i westchnął. Nie do końca go zapewne zrozumiała. Ludzie różnie reagowali. To chyba właśnie ich reakcji najbardziej się obawiał. Nie o reakcje nieznajomych, bardziej zależało mu na bliższych osobach. Zazwyczaj to tolerowali, nie stanowiło to dla nich przeszkody. A dla Dave'a owszem. Bał się gdy ściskał dłoń każdej osobie, aby przypadkiem nie połamać jej palcy. W końcu ten chłopak nie wiedział gdzie jest granica. Bał się przytulając kogoś, co miało miejsce naprawdę sporadycznie. -Podaj przykład.-uśmiechnął się szeroko. Gorszy dziwak? Tak się składa, że najdziwniejszy siedzi tuż obok niej. Ale kto wie, może gdzieś rzeczywiście sąw Hogwarcie większe dziwaki? W takim razie odnajdzie go, muszą się zaprzyjaźnić. Ta wizja rozbawiła go. -Nie wiesz, tak?-przecież jakiś powód istnieć musi. Przygryzł lekko wargę wpatrując się w Andreę? Co ona zamierza, hm? - Nie.-odparł poważnym tonem. Skłamał. Nie wiedział dlaczego to mu się podobało. A wypowiadając "tak", dziewczyna mogłaby to źle zrozumieć. Może to przez to, że postanowił się odciąć od bliższych kontaktów fizycznych z jakimkolwiek człowiekiem. A Andrea tak po prostu postanowiła go sobie podotykać po twarzy. To przecież bez logiki. -Um, ale załóżmy, że mi się podobało. I co w związku z tym? Zostanę kolejną zabawką? Nie dziękuję.-przybrał bardzo poważny i stanowczy ton głosu. Przysunął się bliżej Andrei, po to aby patrzeć jej prosto w oczy. Nie miał bladego pojęcia co wyprawia. Cholera..
Życie było bardzo proste, tylko człowiek był tak głupią istotą, że utrudniał je sobie na własne życzenie. Przejmował się wszystkim a przede wszystkim przejmował się opinią innych, tak jak i ta dwójka tutaj. Angielka zdawała sobie doskonale sprawę z tego, że nie warto, ale mimo wszystko zostało jej jeszcze trochę czasu w tym więzieniu, więc nie potrzebowała, żeby interesowało się nią całe środowisko uczniowsko-plotkarskie. Już otwierała usta, by coś powiedzieć, ale szybko z tego zrezygnowała. Miała sobie dać przecież spokój z pocieszaniem Ślizgona. - Niech to pozostanie moją tajemnicą, ale tak... są większy dziwacy - zakończyła temat uśmiechając się pocieszająco. Pech chciał, że ostatnio to ona przyciągała do siebie wszystkie dziwne przypadki i nie mogła się od nich opędzić. Taka karma. Teraz i ona nie rozumiała toku myślenia Davida. Czyli poczuł jej dotyk i mu się podobało, ale będzie udawać, że tak nie jest? No, tak też można, każdy w jakiś swój pokręcony sposób budował wokół siebie strefę komfortu a szybkie i niespodziewane wyjście poza nią zazwyczaj kończyło się szokiem. I co w związku z tym? Zostanę kolejną zabawką? słowa Ślizgona podziałały na nią trochę jak kubeł zimnej wody, który spowodował, że powoli jej myśli zaczęły wracać na swoje miejsce. - Jeszcze nie zdecydowałam czy cię lubię - podniosła się z ziemi do pozycji siedzącej, jednak nie odsunęła się od chłopaka i nie zerwała kontaktu wzrokowego. - Dlaczego uważasz, że nawet jeśli bym coś teraz zrobiła to automatycznie czyni cię moją zabawką? Nie rozumiem czy jestem aż tak dużym potworem... - nie wiedziała do końca czy poczuła się urażona, ale na pewno nie było jej miło. Tak właśnie powstają łatki, które przyklejają się do człowieka na bardzo długi czas.
-Wiesz, że nie uwierzę jeśli nie podasz przykładu?-zaśmiał się cicho, tak by Andrea tego nie usłyszała. Wow. Tak dawno się z niczego tak szczerze nie śmiał. Z uśmiechaniem problemu nie miał, po prostu... mało kiedy udawało się komuś go tak naprawdę rozśmieszyć. Patrzył gdy się podnosiła. Chyba troszeczkę przesadził z tymi osądzeniami, nie zapanował na tym. Czasu się nie cofnie. Westchnął i odwrócił wzrok, skupił go nie na Andrei a na ścianie, za nią. -Mhm...-wymamrotał. On w sumie też nie wiedział czy lubi tą dziewczynę. W jakiś sposób tak, lecz coś podpowiadało Davidowi aby lepiej tego nie robił. Z zawiązywaniem nowych znajomości problemu nie miał, Andrea nie jest zwyczajna. Tak jak on. Przynajmniej raz ktoś go chociaż w małej części rozumie. Ponownie spojrzał w jej oczy i się uśmiechnął. -A jakim sposobem mam odróżnić te naturalne odruchy od tych...zaplanowanych?-inaczej tego ująć nie umiał. Nie miał pojęcia, kiedy Andrea zamierza rozpocząć swoją grę, może nawet już ją zaczęła? Kto wie. Jednak z pewnością David nie miał ochoty w tym uczestniczyć. Zawiódł by siebie. Przecież tak się upierał. -Nie twierdzę, że jesteś potworem. Nie chcę zostać wciągnięty w tą Twoją grę.-powiedział szybko lustrując ślizgonkę wzrokiem. Przestało padać, mógł w każdej chwili wyjść. Lecz postanowił jeszcze trochę zostać w jej towarzystwie, robi się naprawdę ciekawie.
Z jednej strony gdyby ktoś ją zapytał czy polubiłaby samą siebie, gdyby spotkała człowieka identycznego, to powiedziałaby, że nie. Z drugiej znała siebie chyba najlepiej, więc wiedziała, że wcale nie jest takim dużym potworem, jakby się wszystkim mogło wydawać. Przy bliższym poznaniu zyskiwała, definitywnie, i dało się ją lubić. Andrea przyglądnęła się uważnie chłopakowi nieznośnie lustrując jego twarz błękitnymi tęczówkami. - To chyba powinieneś sam czuć - zmarszczywszy czoło, ponownie ujęła policzek Davida dłonią, lekko nakierowując go na siebie. - Czy to jest dotyk taki, jak wcześniej? - różnica była znaczna, przede wszystkim w jej gestykulacji i minie, dlatego odpowiedź była jednoznaczna. Zabrała rękę, przechylając głowę na prawą stronę. - Chyba łatwo odróżnić kiedy gram, a kiedy nie, prawda? - westchnęła zastanawiając się po co mu to wszystko mówi. Szkoda sensu, skoro najprawdopodobniej Monroe należał do tej grupki osób, która lepiej wie. - Dobra, Dave... możesz mi zadać jedno pytanie, na które odpowiem ci szczerze, co ty na to? - po chwili namysłu zaproponowała całkiem uczciwy układ. Mógł zapytać o co chciał, na przykład o to, czy się nim bawi i oferowała zupełnie szczerą odpowiedź. Oferta była jednorazowa i po wyjściu z tego domku nie mogła zagwarantować mu, że będzie zawsze mówić prawdę, prawdę i tylko prawdę.
-Andreo, nie umiem go dokładnie opisać.-odparł zmieszany. Dziewczyno, mam HSAN! Nie był w stanie opisać każdego muśnięcia palcem. Pewne rzeczy docierały do niego bardziej, niektóre tak jakby przez mgłę. -Tak, jasne.-zmarszczył brwi. Teraz to już zupełnie nie rozumiał. Nic. Nie rozumiał. Andrea w końcu grała czy nie? Rzeczywiście, był w stanie to odróżnić, ale tamto... było zbyt naturalne jak na grę aktorską. Sądził jednak, że ślizgonka wykorzysta i tą sytuację. Czemu by nie. A, i najgorsze jest to, że to mu się podobało. Nawet gdyby było udawane! Dave nie chciał tego zrozumieć. Nie zamierzał. -Całkowicie szczerze, tak?-uśmiechnął się. To wymagało przemyślenia... ale już wiedział o co zapytać. -Więc...dlaczego wtedy nie grałaś?-zmarszczył brwi. Uderzyła tak mocno głową, że nie wiedziała co robi? W to wątpił. Trudno będzie przyznać się, iż to rzeczywiście Davidowi się podobało. -Też możesz mnie o coś zapytać. O co chcesz.-takie coś mu odpowiadało. On uzyska odpowiedź na swoje pytanie a Andrea będzie mogła również się czegoś dowiedzieć. Był ciekawy o co zapyta.
Ciężko było jej przyjąć do wiadomości fakt, że chłopak ma tą swoją dziwną chorobę, ale w głębi duszy czuła - sądziła - że jednak COKOLWIEK czuje. Angielka domyślała się od początku o co zapyta, ale i to jej nie pomogło, kiedy naprawdę nie wiedziała co odpowiedzieć. Nie uderzyła się tak mocno w głowę, fakt, ale też nie była pewna z czego wynika jej wahanie. Może jednak się bała, że jej uczynki spełzną na niczym? Albo naprawdę jej się podobał i odezwały się skrywane głęboko ludzkie odruchy? Odwróciła na moment wzrok zastanawiając się nad odpowiedzią, a potem wzruszyła ramionami. - Dave, nie wiem, na niektóre pytania i ja nie znam dokładnej odpowiedzi - nie tego się spodziewał? No cóż, sorry Winnetou, miała odpowiedzieć szczerze. - Chyba faktycznie mi się podobasz i zaczęłam cię lubić - do Jeunesse nie dotarło nadal też to, że ten chłopak mimo, że był dziwolągiem, to prawdopodobnie nie różnił się od reszty. Mimo wszystko przyjemnie było zobaczyć jego buźkę nad sobą, kiedy się ocknęła po niezbyt udanym występie. - Czasami fajnie jest nie udawać - skwitowała krótko swoją odpowiedz posyłając mu łagodny uśmiech. Kiedy przyszła jej kolej nie wahała się z pytaniem i liczyła na to, że Ślizgon zaspokoi jej ciekawość. - Naprawdę nic nie poczułeś jak cię dotknęłam? - choć z punktu widzenia osoby trzeciej ta sytuacja mogła być dość... ckliwa? nie przejmowała się tym. Dopiero teraz w ogóle zaczęli ze sobą rozmawiać normalnie, dlatego nie śpieszyło jej się nigdzie. W końcu oboje po jakimś czasie wrócili do zamku.
Dystans to rzecz relatywna. W jego przypadku, dystans który mieli do przebycia, był ogromny. Niesienie dorosłej kobiety, która wcale najlżejsza nie była, było zadaniem dla magii, nie.. Właśnie, czemu on jej magicznie nie niósł jakoś? A, teraz będzie myślał, że pewnie gdzieś jest zaklęcie do tego.. Widział już drzewo, nagie zimą, acz puchem śnieżnym przykryte. Domek prześwitywał wśród konarów drzewa, miejsce wiosennych schadzek. @Erika L. Frisk powinna tu być bezpieczna, choć po prawdzie żadne z nich się nie przedstawiło. W końcu, cudem jakimś, dotarł pod drzewo i upadł na kolana, mocząc śniegiem spodnie. Buty i tak miał przemoczone i sam zaczął odczuwać skutki zimna. Zapadał się o wiele głębiej w śnieg z takim balastem. Mocno przygarnął dziewoję do siebie, bojąc się upuścić ją stopami, ale tartan też śniegu łapał. -Daj mi chwilę odsapnąć. Muszę przemyśleć, jak Cię tam wnieść. Zmęczonym spojrzeniem, z potem który teraz już wyszedł na skronie i ciurkiem spływał po twarzy, błądził po drzewie. Mogła mu wleźć na plecy, albo mogła zaryzykować pokaleczenie ciała i samemu wejść na górę.. Wolałby, żeby nic się nie stało, ale raczej nie miał na tyle krzepy, aby dać radę ją wnieść. Może gdyby to było od razu, ale nie po takiej trasie. Sam pewnie ledwie się wdrapie.
Żadne z nich nie okazało się być mądre. Puchon mógł zrezygnować z balastu jakim niewątpliwie była Erika, gdyby tylko parę minut dłużej zastanowili się nad jakimiś alternatywami. Ba, mogłaby iść nawet niemal o własnych siłach. Dlaczego zaklęciem Accio nie spróbowali przywołać jakichś ubrań? Odległość od Hogwartu mogła być zbyt duża, ale przecież istniała możliwość, że jakaś zagubiona w krzakach szmatka odpowie na wezwanie. Także w szatni Quidditcha zawsze zostawały jakieś ubrania. Może i buty? Tak czy inaczej, Erika miała usprawiedliwienie, a nawet dwa. Brała pod uwagę rozwiązania, które nie angażowały magii, bo sama różdżki nie miała przy sobie. A poza tym... prawdopodobnie pokręciłaby coś w formule zaklęcia. Szkoda, że do pomocy nie trafił jej się jakiś ambitny Krukon! Kiedy chłopak upadł na kolana w śnieg, miała wrażenie, że ją zaraz również czeka spotkanie z ziemią. Skrzywiła się przedwcześnie... a nieprzyjemne zimno nie nadchodziło. Nie większe niż to, które już czuła. Podążyła za jego spojrzeniem, oceniając jak wysoko znajduje się domek na drzewie. W normalnych warunkach na pewno bez zastanowienia podjęłaby się tego wyzwania, teraz jednak miała wątpliwości. Co jednak jej pozostało, skoro sama zażyczyła sobie innej lokacji niż Hogwart? - Wejdź pierwszy - zaproponowała po chwili. Puchon był od niej wyższy i z pewnością dosięgnięcie szeroko rozstawionych gałęzi mogło mu przyjść łatwiej. Poza tym, mając na sobie tylko pożyczony tartan, wolała nie znajdować się nad chłopakiem. - Jeśli trochę na początku mnie podciągniesz, myślę, że dalej sama sobie poradzę. Mimo że sama nie była o tym przekonana, starała się tak brzmieć. A zdecydowanie najgorsza była świadomość, że w tym planie jej stopy znowu stykały się ze śniegiem, czego naprawdę wolałaby uniknąć. Ale sytuacja była patowa i jeśli to miało się stać, wolała żeby działo się jak najprędzej.
Łapiąc oddech, słuchał co mówi i obserwował ją. Był nazbyt zmęczony, żeby odczuwać cokolwiek, choć pewnie czułby dziwne ciepło na sercu. Mieć kobietę w ramionach, która na Tobie polega, to chyba marzenie każdego dorosłego mężczyzny. -Dobra, wstawaj. Rzucił, popychając ją, coby stanęła sama na śniegu. Zaraz po tym wyciągnął różdżkę i bez ostrzeżenia, zaczął nią wymachiwać i inkatować zaklęcia, które przychodziły mu do głowy mimochodem. Plan z tyłu głowy sam się robił, a teraz gotowy tylko czekał na potwierdzenie tożsamości. -Fovere! Wpierw rzucił zaklęcie na tartan, w który była owinięta kobieta. Zaklęcie ocieplające. Następnie znów machnął. -Bullae! Zaklęcie tworzące bańkę zatrzymującą ciepło wewnątrz. Magia była niesamowita, to trzeba przyznać. Warto było znać wszelakie zaklęcia, aby przetrwać we wszelakich radykalnych warunkach. -Incarcerous! Teraz machnął różdżką w stronę domku, a z niej wyskoczyły liny, które zaczepiły się o domek i następnie obwiązały jego towarzyszkę. -Nie bój się tylko, bo sam sram nad zaklęciami.. Pozwolił sobie na przekleństwo, bo autentycznie zacisnął zęby ze stresu, próbując ją odpowiednio nimi związać i sprawić, żeby liny pociągnęły ją w górę. Komplikował funkcję zaklęcia, ale generalnie o to w nim chodziło, żeby liny czyniły wedle życzenia czarodzieja działały. Gorzej, że brakowało w tym finezji, więc to wszystko było dość proste. Szarpnięcia, pociągnięcia, ale poleciała w górę. Jej dola, jak wyląduje na górze. -Aitch helegnin gostatha! Natomiast, jak liny ruszyły w górę, a on wyczul, że nie potrzebują jego kontroli, na siebie rzucił zaklęcie. Teraz pozostało swobodnie wejść na górę, z asekuracją zaklęcia za pomocą którego niedawno chodził po suficie.
Lubiła mówić, że nie straszne jej są żadne przygody. Na wysokościach, gdzieś w głębinach, w lasach i na pustkowiach. Im więcej się działo, tym chętniej Erika pchała się w ten rejon. I mimo, że wiedziała, że podczas takich wydarzeń powinna być gotowa na wszystko i po prostu akceptować każdy rozwój wypadków bez mrugnięcia okiem, i tak poczuła się zaskoczona, kiedy Puchon wreszcie wypuścił ją z ramion, zaczynając serią wyrzucać z siebie zaklęcia. I w ten sposób już chwilę później Ślizgonka została otoczona uczuciem ciepła, rozprzestrzeniającym się po jej skórze z drobnym dreszczykiem na skutek tak nagłej zmiany. No i linami. Liny w tym przypadku może były nawet istotniejsze. - "Nie bój się", powiedział stojąc na... - Nie zdążyła dokończyć przytyku, bo lina szarpnęła ją mało delikatnie do góry i Erika po prostu straciła myśl. Nawet zaśmiała się krótko, sama nie zdając sobie z tego sprawy, kiedy po kilku mało efektywnych, a raczej niewygodnych pociągnięciach lina wystrzeliła do góry. Jako gracz, Erika wprost przepadała za byciem w powietrzu, więc i teraz ten dreszczyk napięcia przywołał jej przyjemne skojarzenie. No i teraz nie dygotała już z zimna i mogła na tę całą sytuację spojrzeć z zupełnie innej perspektywy... Ach, te pełne refleksji dziesięć sekund zanim dostała po twarzy pierwszą suchą gałęzią! Zamknęła oczy i pochyliła głowę dla ochrony, ale i tak kilka gałęzi zostawiło drobne zadrapania na jej policzkach, nie mówiąc już o ramionach i szyi. Lina mieściła się wszędzie, a Erika nie do końca. W niektórych momentach zmuszona była do rozgarniania i odpychania się od konarów, dzięki czemu jej włosy udekorowane zostały śniegiem opadającym pod wpływem ruchu. Na górę dotarła zatem jeszcze piękniejsza niż była na dole. Ale w jednym kawałku! Jednak ten puchoński chłystek coś w głowie miał. Swoją drogą, jak mu szło? Erika straciła go z oczu w pewnym momencie i po prostu skupiła się na ważniejszej rzeczy. A teraz, kiedy siłowała się z supłami na linie, miała więcej czasu, żeby zastanowić się nad jego losem.
Tak właściwie, to mógł użyć te same zaklęcie na niej. Ale to wymagałoby jej wysiłku fizycznego, a to wolał uniknąć. Jeszcze by jej spadł ten tartan i znowu zobaczyłby kobiece ciałko. A to rozgrzałoby go bez zaklęć! Wspinał się z pomocną asekuracją, bardziej wchodząc po drzewie, niż faktycznie się wspinając. Ze zmartwieniem, ale i lekkim rozbawieniem, oglądał jak jej przerwało w pół słowa i ta leciała w górę. Oj, biedactwo się jeszcze poobijało. Gdy wszedł, rozejrzał się po skromnym pomieszczeniu, zauważając wszystkie przedmioty. A właściwie ich brak. -Cantus Musica Zamachnął się różdżką, gdy złapał oddech, a znikąd zaczęła subtelnie grać muzyka. Odłożył różdżkę do kieszeni i uniósł dłonie w górę, coby spleść palce za głową. Skoro wszystko było, nazwijmy to, sukcesem, to i pewność siebie mu wzrosła. -No, to tyle z mojej strony. Nie wiem skąd wziąć dla Ciebie ciuchy. Chyba, że nie przeszkadza Ci, jak pobiegnę po swoje. Spoglądał na nią z góry, mając nadzieję, że go nie opieprzy za te nowe rany na ciele.. Przecież jego tartan też nie wyszedł bez szwanku! W dodatku zaczęło mu być w cholerę zimno i chyba złapie przeziębienie przez te spocenie się.
Poszła w jego ślady i rozejrzała się po drewnianym budyneczku. Niby nie był duży, nie był też szczególnie zachwycający. Ale i tak stanowił pewien luksus, więc Erika nie mogła narzekać. Uniosła brwi z lekkim rozbawieniem na pierwsze zaklęcie, które chłopak użył po wejściu do domku na drzewie. No tak, cóż z tego, że brakowało w nim kilku można by powiedzieć podstawowych przedmiotów? Muzyka. Muzyka to było pierwsze, czego brak mu przeszkodził. Ale tak naprawdę traktowała to jako plus, biorąc pod uwagę, że w pomieszczeniu rozbrzmiały tony, którym zdecydowanie bliżej było do tych lubianych przez Erikę niż takich muzyki współczesnej. Tym samym Puchon po raz kolejny tego dnia zyskał trochę w jej oczach. - Skoro już się tu pofatygowałeś ze mną to zostań. Nie miałabym serca, gdybym jeszcze o coś cię poprosiła. Za to odpowiednie pewnie byłoby zapytać teraz, czy mogę ci się jakoś odwdzięczyć, Puchonie? - Erika wierzyła w zachowywanie równowagi w przyrodzie, no poniekąd. Właściwie kiedy akurat jej to pasowało. Była jednak na tyle dobrze wychowana, by zapytać o formę odpłaty. Nawet jeśli ślizgoński charakter podpowiadał, że prawdopodobnie i tak skończy się na tych pustych słowach. Oparła się plecami o drewniana ścianę i zsunęła do poziomu parteru. Wyciągnęła kończyny przed siebie, rozciągając je mocno z przykurczu z cichym westchnieniem. - Jeśli tylko poradzisz sobie jeszcze trochę bez swojego tartanu to mi wystarczy. - Miał do tego materiału jednak pierwszeństwo, a nie było trudno zauważyć, że dając go jej, pozbawił się ochrony przed zimnem.
Cóż, propozycja pozostania z nią w domku była kusząca. Mogli się zamknąć w cieplnej bańce, wspólnie otulić tartanem i pewnie zostałby pożarty żywcem przez tę bladą i nagą istotę. Brzmiało kusząco, bo pewnie w ostatnim ruchu umierającego ciała, chwyciłby fajny, acz nieco mały cycek, jednakowoż wolałby o nią zadbać oferując coś, w czym może wrócić do Hogwartu. -Nie możesz. Odpowiedział po chwili, przywdziewając na twarz nieco wymuszony uśmiech. Przykucnął i podszedł do jej stóp, żeby łapska wepchnąć pod tartan i zacząć je mocno uciskać, generalnie jakoś masować, coby pobudzić krążenie. To, że była pod wpływem zaklęć, nie oznaczało, że wszystkie procesy w ciele magicznie się odwrócą. -Po pierwsze, skoro jestem już Twoim rycerzem, to muszę ruszyć w wyprawę po jakiś ciuch, w którym możesz wrócić do Hogwartu. Po drugie, niezręcznym by było mi dać się ogrzać teraz z Tobą pod tą wełną, mimo, że widok Twego ciała mam wyryty w pamięci, jak zaklęciem w kamieniu. A po trzecie, nie pozwolisz mi być w pobliżu, jak znowu będziesz w ryzyku takiej pobudki. Nawet jeśli wiosna nadchodzi. Więc pozostaje Ci być niewdzięczną Ślizgonką. Mimo pewnej dominującej pozycji w tej rozmowie, wciąż był, jak zawsze, nieco onieśmielony i dopiero na końcu spojrzał na jej twarz, na parę sekund, coby się pusto uśmiechnąć i dalej skupić na masowaniu stóp. Musiałby przejść do łydek, ale to wyglądałoby na bezczelną sprośność.
To były dobre słowa. Interesowna strona osobowości Eriki sprawiała, że dziewczyna zawsze mocno cieszyła się na wiadomość, że nie była nikomu winna żadnych przysług. - Fantastycznie. Z początku odruchowo uciekła od jego dotyku, nie mając zaufania do jego zamiarów. Erika nie lubiła, kiedy ktokolwiek przekraczał jej strefę osobistą, która rozciągała się nawet na kilka centymetrów poza jej skórę. Kiedy było to konieczne, w porządku. Teraz jednak jakikolwiek kontakt fizyczny w jej odczuciu nie był niezbędny. Mimo to powoli ponownie się wyprostowała, nie utrudniając mu już dostępu do stóp. Nawet jeśli czuła się z tym wyjątkowo mało komfortowo. - Więc idź już. Możesz przy okazji przynieść coś do jedzenia... - dodała w zamyśleniu. Skoro już i tak coś w tym umyśle sobie postanowił, nie zamierzała go od myśli odwodzić. Erika nie była typem osoby, który się powtarza lub nie korzysta z dobrodziejstwa jakim są uczynni ludzie. Po komentarzu chłopaka na temat jej ciała, jego dotyk stał się dla niej jeszcze mniej mile widziany. Odepchnęła stanowczo jego ręce z ostrzejszym spojrzeniem. - Dobra, wystarczy. Są istotniejsze sprawy niż moje krążenie. - Z Eriką był taki problem, że nigdy nie miało się pewności, jakie uczucia towarzyszyły jej myślom. Zazwyczaj stosowała dwa uzewnętrzniające się nastroje - beznamiętność, albo wyniosłą pogardę. Puchonowi, jednak udało się wydobyć z niej coś innego. Taką rozbawioną wyniosłość. - Wiesz, nieważne co zrobisz, i tak nie pozwolę ci być w pobliżu. Prawdopodobnie nasza znajomość zakończy się w tym oto domku. Nie słynęła z posiadania wielkiego grona przyjaciół. Erika nie przykładała do tego aż tak ogromnej wagi. Jeśli utrzymywała z kimś kontakt to nie na siłę i dlatego większość osób, którym ufała było Ślizgonami. Spotykanie się z nimi stanowiło mniejsze wyzwanie, skoro mieszkali w jednym miejscu.
Roześmiał się serdecznie, kiedy zorientował się, że ta próbuje go zniechęcić. A niech jej będzie, skoro takie jej życzenie. On miał jej pomóc, a nie się zaprzyjaźniać. Choć i to byłoby miłe. Zacisnął mocno łapy na jej stopach, coby ją podrażnić i puścił, przykrywając ładnie tartanem. Ah, te Ślizgonki! -Skoro teraz chcesz, żebym z Tobą został, to zostanę później i odprowadzę do Hogwartu. Możesz się zamienić nawet i w wilkołaka, ale jesteś moim obowiązkiem do momentu, kiedy będziesz w pełni bezpieczna. Wstał powoli i spokojnie, po czym dumnie się wyprostował, przeczuwając nadchodzące przeziębienie. Chciał czy nie, musiał teraz zachować się jak rycerz i pobiec do Hogwartu.
Wleciawszy do dormitorium, pośpiesznie przeszukał swoje rzeczy. Znalazł kurtkę zimową, o której kompletnie zapomniał. Brzydka była, jakaś taka w zgniłym bagiennym zielonym, prosta i tania. Do tego szare dresy, takie mięciutkie od środka i ciepłe, które z pewnością mniej na tej bidulce będą się rzucać w oczy, niż jakieś inne ciuchy. Do tego koszulka.. Cholera, czy serio chce ją oddawać? Skrzywił się, ale wziął ją. To była niebieska koszulka, z flagą Szkocji na środku i napisem "Alba gu bràth". Dostał ją, kiedy z ciekawości przeszedł się na wiec niepodległościowy w Szkocji, kiedy niedawno było referendum.. Taka mugolska pamiątka.. Ale to jedyne, co by na niej pasowało i nie wyglądało jak wyjęte psidwakowi z gardła. A nie chciał jej dawać żadnych potarganych i pogniecionych ciuchów.. No to miał wszystko. A! Nie! Ta para bokserek, co kupiła mu matka, a są obcisłe i gniotą go w jajka. Mogą jej się przydać.
Więc truchtem, nie ubierając się grubiej, bo to tylko by wzmocniło zmęczenie i ilość potu, pobiegł z torbą pełną ciuchów do domku na drzewie. Nie było go może z niecałą godzinę, bo naprawdę się śpieszył, ale jednak go nie było. Miał nadzieję, że dziewczyna nie zamarzła na śmierć i wciąż czeka. Wdrapał się znowu za pomocą tego samego zaklęcia, po czym zziajany rzucił torbę i padł na podłogę. Leżał plackiem, bezbronny, bez sił na cokolwiek. Po prostu leżał i ciężko charczał, dusząc się flegmą, a różdżka wystawała mu z kieszeni. Eanruig Chattan padł, przynajmniej na chwilę.
Czas nieobecności chłopaka upływał jej jakby nieco w zwolnionym tempie. Minuty, które poświęcała na myślenie o niefortunnym wypadku zdawały się dłużyć niemiłosiernie. A mimo to nie mogła zrozumieć, dlaczego? Jak to wszystko się stało? Przecież była ostrożna, tak jak zawsze! Przecież wszystko miała dokładnie zaplanowane z wliczonym marginesem błędu... Ona nie miała prawa do takich pomyłek. Oprócz trapienia głowy tą kwestią, zdążyła jeszcze zrobić przynajmniej setkę okrążeń po pomieszczeniu i kilka prostych ćwiczeń na pobudzenie organizmu. W końcu takie wyginanie się przy Puchonie nie wchodziło w grę. W pewnym momencie usłyszała na dole jakieś odgłosy. Co nie było trudne, skoro w okolicy nie było wielu osób, które mogłyby hałasować, nie mniej, chłopak nie posiadał subtelności sarenki. - Podejrzewam, że słyszeli cię wszyscy w promieniu trzech kilometrów - rzuciła, kiedy chłopak wdrapał się ponownie do domku i dosłownie padł ze zmęczenia. Wygięła usta w półuśmiechu. Biedak się nalatał. Zresztą zupełnie niepotrzebnie, bo nie zbawiłyby ją dodatkowe minuty oczekiwania. Ominęła go ostrożnie, stwierdzając, że lepiej, by odpoczął, bo ledwie żywy i tak nie ma wiele jej się przyda. Zamiast tego zajrzała do torby, która przyniósł. - No i nie przyniosłeś mi jedzenia. Weź wyślij po coś faceta. Westchnęła, wyrzucając ciuchy z torby, żeby się im przyjrzeć. Wiedziała, że czymkolwiek będą, jakiejkolwiek jakości czy koloru, dla niej i tak będzie to dramat. Trudno jednak było oczekiwać, żeby Puchon posiadał rzeczy na taką okoliczność. Zerknęła na niego, decydując, że najpierw upewni się, czy z nim wszystko w porządku. Przyklęknęła, słysząc, że charczenie z dobiegające z jego gardła wciąż nie ustało. - Nie jestem dobra w zaklęciach uzdrowicielskich, Puchonie. Postaraj się nie udusić. - Poklepała go po plecach trochę niezdarnie. Jej wzrok padł na różdżkę, która wystawała z jego kieszeni. Niechętnie wzięła ją do ręki, czując się dziwnie z tak zupełnie niepasującym do jej ręki kawałkiem drewna. - Anapneo Było to pierwsze zaklęcie, o którym pomyślała. Udrożnienie dróg oddechowych może mogło jakoś pomóc? O ile zaklęcie w ogóle zadziałało, bo Erika nie miała co do tego pewności.
Cóż, urokiem relacji między różdżką a czarodziejem jest to, że muszą być kompatybilni. A jakże różny był kieł widłowęża w dzikim bzie, w porównaniu do jego cisowego włosu szyszymory? Różdżka zareagowała tak, jak powinna, rzucając zaklęcie. Jednakże skala zaklęcia była kompletnie zła, dlatego nagle szarpnęło Heńkiem w okolicach płuc, a potem zwymiotował samą flegmą i wodą. Ledwo podnosił głowę na rękach, będąc może niecały cal nad ziemią, przez co bruzgał na siebie strasznie. -Dlatego Próbował coś wycharczeć, zszokowany w ogóle tym, co się stało. Nie spodziewał się, że ktoś będzie na tyle głupi, aby używać jego różdżki. A może właśnie został dźgnięty w plecy zdradziecko? -Będziesz Mimo, że słowo było wyraźne, to i tak następowało po i przed wyrzucaniem całej wilgoci z płuc i dróg oddechowych. -Głodować. Ostatnia seria rzuciła nim w spazmie. Jak bardzo? To zależy, czy Erika próbowała go trzymać i obracać. Bo bardzo.
To było całkiem obrzydliwe. Ale ostatecznie jakoś zadziałało. Może nie do końca tak jak oczekiwała... Ale mówi się, że chęci są najważniejsze. A intencje przecież miała czyste jak łza. Erika po prostu naiwnie uwierzyła, że uda jej się być w tych statystycznych kilku procentach, którzy mieli szczęście z obcymi różdżkami. - Żeby od razu z taką zawiścią. - Przewróciła oczami. Teraz to faktycznie sobie na pomoc nie zapracowała. Jednak przynajmniej miała trochę przyzwoitości i nie zostawiła go z tym samemu sobie. Nieugięcie go podtrzymywała, nawet jeśli było to ostatnie, na co miała ochotę. Pewnie powinna była mu okazać trochę więcej współczucia, ale no naprawdę ta cała flegma, woda... Ohyda. Erika nie lubiła się zajmować się młodszą siostrą, kiedy chorowała, a co dopiero praktycznie obcym chłopakiem. - Powiedz, że już skończyłeś. Zawsze mogą ponowić próbę z zaklęciami. - Taka propozycja była okropną złośliwością. Ale może przynajmniej mogła go zachęcić do szybszego powrotu do dobrej kondycji. W końcu nie ma to jak dobra motywacja.
-Mam pomysł. Wystaw zadek i Cię zaraz kopnięciem do własnej różdżki zapędzę.. Milusi Puchon nie brzmiał w ten sposób. Tak brzmiał ktoś, kto raczej nadawałby się do Slytherinu. I nie chodzi o słownictwo, a o nagły ton, pełen wściekłości, furii i tego namacalnego uczucia, które często kobiety - jako istoty bardziej empatyczne - wychwytują. Że ten osobnik w przeciągu mrugnięcia ludzkim okiem, jest w stanie się zerwać i niczym wilkołak próbować rozszarpać swoją ofiarę. Heńka można było do rany przyłożyć, ale miewał w życiu malutkie momenty frustracji przeradzającej się w szał. Ostatnio częściej, bo ujmijmy, nie miał dziewczyny, a za ulgę.. Cóż, niedługo posłuży mu obraz zmaltretowanej Eriki! Tymczasem, z zaciśniętymi pięściami, zaczął tyłem się czołgać do wyjścia z domku. -Dawaj. Mruknął, sięgając po różdżkę, żeby ją wyrwać. Jak ją dostał w łapy, to rzucił na siebie zaklęcie to samo co wcześniej, aby się asekurować ze zejściem. Wziął parę wdechów i wszedł, z oczami pełnymi łez. Ale za to jak czysto oddychał! Teraz czekał, aż ta Ślizgońska, intrygująca kobieta, się przebierze i też rzuci na nią zaklęcie. A potem, on już nieco uspokojony, co chwilę będzie próbował ją objąć czy nieść, byleby jej pomóc swym męskim ciałem, a nie ciągle te ogrzewające czary..
Sam nie wiedziałem dlaczego to robie. Coś mnie do niej przyciągało i chcialem wyjaśnić wszystko co zaszło między nami. Nie wiedziałem czy przyjdzie, ale spróbowałem. Po prostu nie mogłem nie spróbować. Wydawało mi się że mogło się stać coś fajnego między nami a ona unika mnie jak bym był dla niej powietrzem. Trochę nie miło, ponieważ nie wiem co jej zrobiłem. Chociaż gdybym coś jakoś wyjątkowo spartolił to bym zrozumiał i dał spokój, a tak bardzo mnie to wszystko denerwuje. Nawet jeśli ma przyjść tutaj i dać mi kosza to mimo wszystko warto spróbować. Kurcze, naprawdę ostatnio chodziłem jak struty przez to. Chyba się przyzwyczaiłem do jej towarzystwa i głupio mi było tak olewać ją. Była jedną z niewielu osób z którą mogłem być spokojny że nie ucieknie ze strachu przez byciem otumanioną. Gdy dotarłem do domku, logicznym było że nie było jej jeszcze na miejscu. Przecież ledwo wysłałem pieprzoną sowę. Po w drapaniu się do domku oparłem się z jedną ze ścian i przymknąłem na chwile oczy
Przez ostatnie kilkanaście dni unikałam Benndicka - nie było to szczególnie trudne, nie byliśmy nawet na tym samym roku, pomijając już fakt, że Ślizgoni raczej nie trzymali się z Puchonami. Gdy już gdzieś mignął mi na korytarzu to traktowałam go jak powietrze. Wolałam zrezygnować z kontaktu z chłopakiem niż znieść upokorzenie związane z przyznaniem się dlaczego uciekłam. Sprawa odrobinę mnie dręczyła, ale dość szybko przyzwyczaiłam się do tego stanu rzeczy - w gruncie rzeczy nie byłam aż tak bardzo jak myślałam przywiązana do chłopaka. Gdy wysłał mi sowę nie wypadało mi jednak go zignorować, więc zgodnie z jego (w moim mniemaniu dość niedorzeczną prośbą) pojawiłam się przy domku na drzewie chwilę po otrzymaniu listu. - Cześć - rzuciłam cicho spoglądając niepewnie na chłopaka. Dość mocny wiatr delikatnie rozwiał moje idealnke uczesane włosy.