Na łące rośnie kilka samotnych drzew i jakiś czas temu ktoś postanowił to wykorzystać. Do jednej z grubszych gałęzi zostały przymocowane dwie liny, na końcu połączone drewnianą deseczką. Tworzą prowizoryczną huśtawkę, ale czy czegoś więcej potrzeba, żeby na niej usiąść i trochę się pokołysać? Jest zrobiona na tyle solidnie, i zapewne wzmocniona jakimiś zaklęciami, że nie ma obaw, by można było spaść.
Ciepłe, letnie dni wypełnione po brzegi nauką mijały szybko, zdążył więc otrząsnąć się po druzgoczącej porażce na finale szkolnego sezonu quidditcha i zamiast rozpamiętywać tamten dramat, skupić na tym, co go czekało - doskonalenie umiejętności jako pełnoprawna Pustułka i nadchodzące rozgrywki szkolne, które miały mieć miejsce co prawda dopiero po wakacjach, wiedział jednak, że miną one równie szybko, jak teraz mknął czerwiec. Zaczęła go ogarniać lekka, ściskająca wnętrzności panika związana z tym, że niewystarczająco się przykładał do lekcji i omijał ich zdecydowanie więcej niż powinien, biorąc pod uwagę to, że jego mózg wcale nie był zbyt chłonny jeśli chodziło o wiedzę, dlatego ostatnimi dniami prawie nie rozstawał się z podręcznikami, by z przerażeniem stwierdzić wreszcie, że nie pamięta, żeby w tym tygodniu zahaczył w ciągu dnia o jakieś inne miejsce niż zamek i mieszkanie. Po ostatniej lekcji tego dnia zostawił więc Fillina w jednej z pustch klas, żeby mógł sobie na spokojnie inkantować jakieś skomplikowane transmutacyjne czary i zmieniać drobinki kurzu w bogato zdobione kredensy czy inne cuda, sam zaś wypchał plecak po brzegi podręcznikami i zwojami pergaminu zabazgrolonymi milionem notatek i udał się na znajome wzgórze z huśtawką, by tam w spokoju oddać się porywającemu procesowi wkuwania teorii magii leczniczej i produkowania witaminy D, tak przy okazji. Mógłby zasiąść gdzieś bliżej na błoniach, wybrał jednak jak dalszy kąt terenów wokół zamku, by zażyć choć trochę ruchu i umilić sobie czas spacerem w słońcu, a potem mieć święty spokój; dlatego gdy zbliżył się do drzewa i ujrzał na nim jakąś postać, w pierwszej chwili chciał zawrócić i pójść w jakieś inne miejsce. Przyjrzał się jej jednak dokładniej, mrużąc oczy w ostrym słońcu, i szybko rozpoznał w drobnej sylwetce, długich ciemnych włosach i jednocześnie obcym i znajomym akcencie zza oceanu znajomą osobę, od której nie mógł tak po prostu się odwrócić i odejść, postanowił więc nic sobie nie robić z tego, że może jej przeszkadzać. Najwyżej się przywita i wtedy pójdzie. Nie widzieli się tak długo, miał wrażenie, że minęły jakieś lata świetlne od tamtego spotkania po meczu, a potem mieli tylko jakieś ukradkowe uśmiechy i cześć podczas mijania się przelotem na korytarzach. Ruszył w stronę huśtawki, przyklepując jakoś niesforne włosy i wciskając pospiesznie koszulę w spodnie, żeby wyglądać chociaż trochę mniej jak wieśniak, w którego zdążył się przeobrazić gdy po wyjściu z zamku rozchełstał ten nieszczęsny, niewygodny mundurek, a krawat wcisnął bezceremonialnie w jedną z kieszeni; no, trudno, było już za późno żeby to naprawić i wyglądać jakoś szykownie. Dotarł do Bonnie. - Chciałabyś może rozmówcę który umie odpowiadać czy wystarczy ci mówienie do drzewa? - zagaił wesoło jej nad ramieniem, bo nie słyszał jej słów i nie miał pojęcia o istnieniu nieśmiałka, hasającego gdzieś na gałęziach dębu. Podszedł z drugiej strony, poprawiając ciężki, zsuwający się z ramienia plecak i spojrzawszy na Bonnie jeszcze raz, dostrzegł że trzyma różdżkę - Ćwiczysz coś do owutemów czy ta różdżka to w gotowości, żeby przeganiać intruzów? - spytał z uśmiechem, wskazując na przedmiot w jej dłoniach. Może będzie chciała pouczyć się razem. Albo poopierdalać. Obie opcje by go uszczęśliwiły.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Musiała wysłać Lucasowi list z podziękowaniem za tę poradę dotyczącą uważniejszego dawkowania odpoczynku. Nie zdawała sobie sprawy jak bardzo może ucieszyć zwyczajny spacerek po błoniach, będący rozkoszną odmianą od murów zamku, którego nie opuszczała przez ostatnie niemal dwa tygodnie. Słońce bardzo hojnie dziś ogrzewało i oświetlało jej twarz, dzięki czemu nabrała ochoty pozostać tu z dwie-trzy godzinki aż promienie nie osłabną. Pogodzie odbijało, raz lało jak z cebra, potem było niemalże gorąco, aby w nocy rozszalała się burza. Doceniała zatem tę chwilę, gdy mogła popracować nad zaklęciem poprzez dobieranie odpowiednich wspomnień, a i szczęście Hulka też było takie podbudowujące. Otworzyła oczy i od razu zajrzała przez ramię, gdy znienacka dosyć blisko odezwał się znajomy głos, którego śpiewny akcent rozpoznała już w pierwszej sekundzie. Od razu na jej ustach zakwitł szeroki uśmiech - nie tylko ze względu na jego słowa, ale też obecność oraz brak krawata, co jej oczywiście nie umknęło. - Chętnie przygarnę rozmówcę pod to szczęśliwe drzewko. - och tak, w jej głosie zabrzmiała nuta tajemniczości wszak Boyd nie miał pojęcia o hasającym na gałęzi nieśmiałku. Nie miała mu kiedy wspomnieć o nowym pupilu, bowiem od tamtego pamiętnego dnia po meczu mijali się zajęci swoimi własnymi sprawami, które wieńczyło wkuwanie do egzaminów. Poczuła na własnej skórze moment zaniedbania własnego wypoczynku, bowiem tak bardzo zależało jej na dobrych ocenach z Owutemów, że przez chwilę nie liczyło się nic innego... ale dzisiaj wybrała sobie popołudnie na odrobinkę lenistwa. Oczywiście gdy tylko usiądzie do podręczników gorzko tego pożałuje jednak wolała nie powracać do tamtego fatalnego samopoczucia, gdy przeholowała. Dzisiaj nawet coś zjadła - pierwsze i drugie śniadanie, a na obiad paszteciki dyniowe, więc nie było źle. - To na Antmana albo Einau...Ein...uhm, kruka Felinusa, gdyby chcieli zainteresować się... - urwała i nagle ze świstem wciągnęła powietrze do płuc, a następnie wykonała na swoim czole charakterystyczne "facepalm". - ...no nie, to miała być niespodzianka i właśnie się wygadałam. - zasłoniła usta, aby stłumić śmiech, który przechodząc przez struny głosowe wypłynął z epicentrum jej serca jak najdalej w świat. Wsunęła różdżkę zza ucho i zeszła z huśtawki - nie chciała na niej siedzieć kiedy Boyd stał, a poza tym preferowała jak już siadać to gdzieś blisko niego skoro zachwycił zaszczycił ją swoją obecnością. Poprawiła rękaw mundurka i zawiesiła spojrzenie szarych oczu na chłopaku. Usta same się śmiały, a wszystko to dzięki niemu. - Zdradzę ci skąd wiem, że to drzewo jest najszczęśliwszym drzewem na świecie. - zdawała sobie sprawę, że brzmiała głupio, idiotycznie, ale nic nie było teraz w stanie popsuć jej humoru. Zadarła głowę i przeszła do drugiej części gałęzi, wyciągając w jej kierunku dłoń. - No chodź... na chwilkę, zaraz tu wrócisz... och nie daj się przekonywać... no dobrze, dam ci przekąskę. - trudno było wypatrzeć do kogo mówi wszak nieśmiałek był zieloniutki tak jak wyrastające liście. Po paru chwilach poczuła na wierzchu skóry drobne ukłucia jego nóżek, gdy maluch przeszedł na jej dłoń i pochylił się, by przytrzymać się szpiczastymi łapkami mankietu wystającego nad materiał mundurka. Cofnęła ramię i przysunęła nieśmiałka do swojego policzka, a ten się do niego na moment przytulił. - Bo jeśli drzewo ma takiego przyjaciela to jest najszczęśliwsze. - uśmiechała się, jej oczy błyszczały, a serce wypełniała radość, że może pochwalić się swoim nowym przyjacielem. - Nie mam pojęcia jak Hulk to zrobił ale rozkochał mnie w ciągu paru sekund więc uważaj... bo jeśli ty się zakochasz to mogę się nie chcieć podzielić. - o tak, gdyby teraz wpadła na pomysł wyczarowania patronusa to udałoby się jej to bezapelacyjnie! Ona aż promieniała teraz radością i zaiste, nie podejrzewała, że można być aż tak szczęśliwym i to w ciągu jednej chwili.
- Szczęśliwe drzewko? - powtórzył głupio, nie rozumiejąc z początku, co ma na myśli; jeśli chodziło jej o to, że roślina przynosiła szczęście, to właściwie byłby skłonny w to uwierzyć, choć do wiary w tego typu zabobony był daleki. Ale udało mu się, spośród całej masy uczniów kręcących się po zamku, spotkać pod tym dębem akurat tą jedną osobę, która ostatnio bardzo intensywnie chodziła mu po głowie i ewidentnie można było to uznać za wyjątkowo fortunne zrządzenie losu. Patrzył na Bons z mieszaniną zdziwienia i ciekawości, bo z każdym jej słowem miał wrażenie, że mniej rozumie, o czym też ona mówi; byłby może i się zmartwił, że dostała od tego ostrego słońca jakiegoś udaru, skoro wygaduje mu teraz coś o szczęśliwych drzewach i zupełnie znienacka wspomina o sowie Tadka, nie przyszło mu jednak teraz do głowy nic w tym stylu, bo był zbyt zajęty pochłanianiem wzrokiem jej rozpromienionej postaci, co nie trwało zbyt długo, bo musiał pójść w jej ślady, by dowiedzieć się, co to za niespodzianka i powiódł wzrokiem w górę, ku koronie drzewa, w stronę którego Bonnie wyciągała rękę, jakby zachęcając coś (kogoś?) do zejścia z gałęzi. Przez chwilę myślał, że spadła jej na dłoń jakaś cienka gałązka, by wreszcie dostrzec, że był to niewielki nieśmiałek; sam widok zwierzęcia nie ekscytował go jakoś bardzo, bo nie był zbyt wielkim fanem magicznych stworzeń, ale bardzo, bardzo uradowało go to, jak wiele szczęścia najwyraźniej mały przyjaciel sprawia swojej właścicielce - było to widać w jej oczach, w głosie, w całej postaci. Odwzajemnił jej uśmiech, bo jak tu się nie szczerzyć, kiedy ma się przed sobą ktoś kto wygląda jak wesoły promyk słońca? - Chyba nie jest w moim typie - zażartował w odpowiedzi na jej uwagę o zakochaniu i pochylił się nieco, ostrożnie, nad siedzącym na puchońskim ramieniu zwierzaka, starając się go nie spłoszyć. W końcu nieśmiałki do zbyt śmiałych nie należały - Cześć, Hulk - przywitał się ze stworzonkiem, a potem zwrócił do Bonnie, nie mogąc przestać się uśmiechać na jej widok - Jak się wkurwi, to rośnie na osiem stóp i rozpierdala wszystko na swojej drodze? - spytał, bo oczywiście postać na cześć której został nazwany zielony kolega nie była mu obca - Ale super, że masz towarzystwo. I to jakie! Żaden głupi Antman mu nie podskoczy - stwierdził ze szczerą aprobatą, a zachęcony postawą Bonnie, odstawił w końcu plecak z książkami na trawę, postanawiając, że skoro już postanowiła pokazać mu taką niespodziankę i nie przeszkadza jej towarzystwo, to jej go dotrzyma. Nie wiedział, czy to zasługa tej wyjątkowo dziś korzystnej, ciepłej czerwcowej pogody, czy otaczająca ich intensywna zieleń traw i drzew tak na nią działała, czy to siedzący jej na ramieniu nieśmiałek miał na nią taki wpływ, ale miał wrażenie, że do tej pory jeszcze nie widział Bonnie takiej... szczęśliwej. Owszem, uśmiechała się do niego często czy entuzjazmowała różnymi rzeczami podczas rozmów, teraz jednak miała w oczach trudny do opisania, ale niezaprzeczalny błysk, jakby szare tęczówki śmiały się razem z nią. Najchętniej by uwiecznił ten moment na zdjęciu, musiało mu jednak wystarczyć zapisanie go w pamięciu i rozjaśnianie tym wspomnieniem nadchodzących, jak się spodziewał, mniej przyjemnych chwil, w których będzie musiał wrócić znów do opasłych tomów i mozolnego powtarzania zaklęć. Teraz jednak chwilowo nie myślał o egzaminach, skupiając się wyłącznie na postaci przed nim, i nim zdążył się zorientować, już mówił do niej to co myślał - Ślicznie wyglądasz taka rozpromieniona - wyrwało mu się jakoś niechcący i od razu wydało mu się, że to mogło zabrzmieć wcale nie tak miło jak by chciał, tylko jakby chciał jej zasugerować, że jak się nie uśmiecha, to jest brzydka, czy coś takiego, a przecież wcale tak nie było - Znaczy, nierozpromieniona też, mam na myśli, że w ogóle... zawsze... ale teraz to tak jeszcze bardziej - zaczął tłumaczyć, nagle jakoś idiotycznie zdenerwowany, żałując że w ogóle się odezwał - Po prostu, wiesz... cieszę się że masz taki dobry humor - podsumował wreszcie mało zgrabnie, po raz kolejny już karcąc się w myślach, że nigdy nie słuchał Fillina, kiedy ten próbował mu tłumaczyć nad piwem, jak być czarującym dżentelmenem.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
W innych okolicznościach zastanawiałaby się jakieś dziesięć razy zanim cokolwiek by powiedziała. Chciała być przez Boyda lubiana i dlatego starała się całą sobą być miła i życzliwa jednak teraz... z jakiejś przyczyny (noszącej jego wyraz oczu) zaczęła się cieszyć tak intensywnie iż sama była pod wrażeniem, że to możliwe. Okazuje się, że ta przerwa jest najlepszym co mogła sobie wyobrazić, bo przecież spotkał ją Boyd! A każda spędzona z nim minuta jest bezcenna. Miło było go zobaczyć nawet jeśli tylko na moment, bowiem wyglądał jakby przyszedł się tu uczyć. - Te spojrzenie nie jest w twoim typie? No no. - zachichotała, bo oczywiście żartowała tak jak on, a przyjemnie było go oglądać w takim weselszym wydaniu i nie zdawała sobie sprawy, że to ona mogłaby się do tego przyczynić. Hulk oczywiście zawstydził się i próbował wcisnąć się za kołnierzyk jej sweterka, a Bonnie roześmiała się, bo nie da się inaczej gdy ją tak perfidnie rozśmieszał. - Oj, z pewnością wzrostem ciebie by nie prześcignął, ale wierzę, że jest skuteczny. Potrafi się bronić.- oznajmiła z dumą i potarła kłykciami swój policzek, wciąż uniesiony w ogromnym uśmiechu, jakby nie potrafiła przystroić się w inną mimikę niż ta aktualna. - Tak, towarzystwo mam wspaniałe. - potwierdziła, a popatrzyła na Boyda tak intensywnie jakby próbowała mu bez słów powiedzieć, że to o niego tutaj chodzi, że to on wprowadza radość do jej życia dzięki temu, że mogła go po cichu kochać. Nie śmiała oczekiwać niczego w zamian, ale samo to, że chciał jej towarzystwa i się cieszył dodawało jej odwagi i energii do działania. - A tak na serio to próbowałam poćwiczyć sobie patronusa zanim pójdę do tej strasznej sali na siódmym piętrze, gdzie tkwi ten zimny sztuczny dementor. - przyznała się i sięgnęła rękoma do włosów, aby je zgarnąć z karku i zrobić Hulkowi więcej miejsca do przytulania się do jej szyi. - Tylko nic mi nie wychodzi. - oznajmiła coś oczywistego bowiem nie była zbyt wybitną czarownicą, aby robić postępy w zatrważającym tempie. Skinęła mu głową, aby przysiedli sobie pod drzewem. Zajęta myśleniem o patronusie nie zwróciła uwagi na to jak na nią patrzy i to było okrutne,bowiem potrzebowała takich spojrzeń i blasku w oczach. Nie była przygotowana (nigdy przenigdy) na komplement zwłaszcza pochodzący z jego ust. Momentalnie zamilkła i skrzyżowała z nim spojrzenie, zaskoczona, poruszona i gotowa sprawdzać co on dokładnie ma na myśli. Przecież nie jest śliczna! Nie widzi jej wagi? Tego grubego brzucha, który stara się zakryć czarnym sweterkiem? Chyba widział jej konsternację bowiem zaczął wyjaśniać co miał na myśli, a ona dalej sercem była przy pierwszych słowach. Zakłopotała się okrutnie, jej uszy i policzki od razu pokrył ten zdradziecki rumieniec, którego nie umiała opanować. - Och... ja... uhm... to cieszę siężetakmyślisz. - wydukała z siebie, bo przecież nie mogła mu wykrzyczeć, że jego ocena jest nieprawdziwa. Naprawdę uważał ją za śliczną pomimo jej wagi? Tak bardzo chciałaby zapytać jak to jest, że mu to nie przeszkadza. Dzięki temu był jeszcze cudowniejszy niż pierwotnie zakładała i choć w pierwszej chwili naprawdę wyglądała jakby miała zapaść się pod ziemię to jakieś dwie minuty później na jej usta powrócił uśmiech. - Ale nie możesz mnie tak komplementować bo z tego można stworzyć potwora, a przecież nie chcę więcej straszyć niewinnych ludzi, ale za to możemy komplementować do bólu Hulka bo on to kocha. A wtedy pokocha i ciebie i będziesz mieć mały, zielony zakochany problem. - w tę długą wypowiedź wplotła milion informacji i uczuć, a wszystkie sprowadzały się do Boyda. Przysiadła na trawie, oparła plecy o pień i bardzo gorliwie naciągnęła spódniczkę za kolana. W spodniach wyglądała jak chłopak, a więc wiele lat zajęło jej przekonanie się do tego elementu mundurka, aby chociaż odrobinę zaznaczyć, że jej kształty są dziewczęce (już lada moment kobiece). - Twój plecak wygląda na ciężki. Fuja tam upchnąłeś czy jak? - zagaiła, ochoczo zmieniając temat.
- O, patronus to strasznie upierdliwe zaklęcie, dobry pomysł z tym ćwiczeniem bez dementora, ten skurwol potrafi tak zdekoncentrować, że człowiek nie wie co robi - odparł, przypominając sobie własne perypetie i próby, które kończyły się oblaniem zimnym potem i bardzo mało brawurową ucieczką z sali ćwiczeniowej - Nikomu na początku nie wychodzi - dodał optymistycznie, wzruszając ramionami jakby to nie było nic wielkiego, chociaż jednocześnie doskonale rozumiał, że Bonnie pewnie czuła się sfrustrowana brakami postępu. Wrócił pamięcią do tego, jak po teoretycznym opanowaniu zaklęcia jakiś czas temu znów nie potrafił go wyczarować w zwierzęcej formie i jak pomogły mu wtedy ćwiczenia z Nessą, która tłumaczyła mu mądrymi słowami to, jak powinien podejść do tego czaru, by udawał się zawsze; w końcu udało mu się go opanować tak, że byłby go w stanie wyczarować bez względu na nastrój czy okoliczności - Ćwiczyłem go niedawno z Nessą, powiedziała mi parę mądrych rzeczy które mega mi ułatwiły, mówię ci, ona to by i ghula potrafiła nauczyć czarować, mogę spróbować ci pomóc jak chcesz - zaoferował niezobowiązująco, bo też zdawał sobie sprawę, że nauczyciel z niego dość kiepski i może nie był aż takim mistrzem zaklęć, żeby móc dawać komuś jakieś rady, ale chętnie podzieliłby się z nią tym, co przekazała mu jakiś czas temu Lanceley. Był przekonany, że w przypadku Bonnie, która z pewnością kiepską czarownicą wcale nie była, pójdzie znacznie szybciej niż jemu, opornemu na naukę; nawet się trochę w środku ucieszył, że mógłby jej towarzyszyć w tym procesie. Po chwili zupełnie niechcący i zupełnie niepotrzebnie wprawił dziewczynę w zakłopotanie, choć chciał tylko powiedzieć jej coś miłego i z serca; ku jego uldze i chwilowej niepewności, czy nie powiedział czegoś nie tak, jej twarz znów rozjaśniła się tym samym wesołym uśmiechem, co chyba oznaczało, że odpowiednio odczytała jego intencje i nie wyciągała spomiędzy wierszy jakichś wyimaginowanych negatywów. Odwzajemnił ten uśmiech, choć nie był pewnie nawet w połowie taki uroczy, jak jej. Pokręcił głową, jakby chciał zaprzeczyć jej słowom. - Bez urazy, ale Hulk wygląda jak liść, musiałbym się nieźle nagłowić żeby wymyślić mu jakiś komplement, a te o tobie mi same przychodzą do głowy - stwierdził bezceremonialnie, nie łapiąc oczywiście żadnej aluzji i tego, że cokolwiek z jej wypowiedzi mogłoby odnosić się do niego, po czym zerknął na nieśmiałka chowającego się gdzieś w okolicach kołnierzyka dziewczyny i po namyśle stwierdził, że może powinien wypowiedzieć się o nim trochę korzystniej, wszak nie miał zamiaru skończyć z wydłubanymi oczami, do czego podobno te zwierzęta były zdolne - No dobra, niech będzie uroczy liść, ale wciąż... zupełnie inna liga - przyznał niby poważnym tonem, ale zaraz zaśmiał się, zdając sobie sprawę, że porównywanie ich teraz to jakaś kompletna głupota i absurd. Usiadł na trawie w przyjemnym cieniu drzewa tuż obok Bons (zupełnie nie wiedział, czemu z takim zaangażowaniem naciąga tę spódnicę, było tak gorąco, że on sam by sobie chętnie taką mini założył, no ale właściwie to nie jego sprawa, może jej było zimno w kolana), a na jej pytanie parsknął śmiechem. - Chciałbym - oznajmił, bo naprawdę, nawet towarzystwo tego śmierdzącego gnoma byłoby ciekawsze niż zakuwanie i sięgnął po plecak, by uchylić rąbka tajemnicy, bo sam nie był pewny, co tam wcisnął - Co my tu mamy... Standardowa Księga Zaklęć, stopień 8... Transmutacja dla opornych... wszystko, co mieli w bibliotece o uzdrawianiu... tak mnie zawstydziło że nie umiałem nas poskładać na spotkaniu z testralem, że aż zacząłem próbować coś ogarniać z leczniczej... o, i jeszcze Historia Magii i coś, co miało być moją ambitną mapą myśli o wojnach goblinów w XVIII wieku, a zostało planszą do gry w kółko-krzyżyk - zrelacjonował i uśmiechnął się do Bonnie, odkładając plecak na bok - No, miałem zapierdalać nad książkami, ale... nie wiem czy w takim towarzystwie coś z tego wyjdzie - powiedział, bo oczywiście dużo bardziej wolał spędzić ten czas z nią niż z Bathildą Bagshod, jakkolwiek wspaniałą autorką podręczników by ona nie była. Był gotów najwyżej później zarwać noc, byle teraz uszczknąć trochę czasu spędzonego razem w pięknym słońcu, z porywającym widokiem na zielone błonia i z hasającym wesoło nieśmiałkiem.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Ucieszyła się, że podzielał jej zdanie w kwestii dementora - choć będącego jedynie zaczarowanym boginem - to niejeden by wymiękał przy takim potworze. Ponownie do jej uszu dotarło imię Nessy, która była przyjaciółką Filina. Słyszała o niej same dobre rzeczy, powinna kiedyś może zamienić z nią parę słów? Dzięki temu poszerzy grono swoich znajomych, a temu nie miała nic przeciwko. - To znaczy, że umiesz wyczarować patronusa? Pokażesz mi? Proszę! - czy to możliwe, że jej oczy jeszcze bardziej błyszczały z radości? Teraz oczywiście pojawiła się ekscytacja, ta dobra, znajoma ekscytacja związana z interesującym tematem rozmowy. - Chętnie przyjmę twoje porady! - byłaby idiotką gdyby miała mu odmówić zwłaszcza, że potrafił (tak wnioskowała) wyczarować tak potężne zaklęcie. Paliła ją ogromna ciekawość związana z formą jego patronusa. Z pewnością jest bardzo szybki i silny tak jak sam Boyd. Nie była pewna jak ma prawo zareagować na tak miłe słowa, a trochę bała się je w pełni przyjąć jakby miały nieść za sobą jakieś oszczerstwo. To trudne wyzbyć się dawnych nawyków i podejrzeń związanych z otrzymywanymi od płci przeciwnej komplementami. To Boyd, on jest szczery, jego oczy nie mogłyby kłamać. Nie potrafiłaby w to uwierzyć. Miał o niej tak dobre zdanie, że teraz się zestresowała czy go przypadkiem nie rozczaruje... tak bardzo zależało jej wciąż być dla niego fajną i ciekawą osobą! Nie udawała kogoś kim nie jest dlatego podwójnie obawiała się, że może go zawieść. Spoglądała na niego z szeroko otwartymi oczami, bowiem nie do końca jeszcze pojmowała, że komplementy na jej temat same przychodzą mu do głowy. Przez to wszystko zasiewał w niej właśnie okrutną nadzieję, że może... może chociażby w minimalnym stopniu lubi ją... bardziej? Chociaż odrobinkę? Pozwolił trzymać swoją dłoń, przytulić się, a teraz mówił jej takie cudowne rzeczy... czy to znak, że on ją lubi, ale w ten inny sposób? - Może być "uroczy liść", choć pamiętaj, że to niezwyciężony Hulk, który-zaraz-zaplącze-się-mi-we-włosach. - sięgnęła do karku i czym prędzej zabrała kosmyk włosów, w który zaplątał swoją łapkę. Ukradkiem spoglądał na Boyda, który wyjmował właśnie książki i przedstawiał tytuły. Zerkała na okładki i uśmiechała się po prostu, bo to było takie łatwe, gdy opowiadał o mapie-planszy, co pasowało idealnie do pomysłów jego i Filina przy wspólnej ławce. - Wierzę, Hulk potrafi zebrać całą atencję. - oczywiście, że celowo zrzuciła winę na nieśmiałka, bowiem chciała też wybadać czy ma na myśli jej osobę czy po prostu ogólnie... przecież jej nadzieja nie może zostać nakarmiona, bo wówczas rozczarowanie będzie najgorsze na całym świecie! - Pewien mądry ślizgon powiedział mi, że przerwy od nauki są świetnym pomysłem i teraz robię przynajmniej jedną dziennie, bo ma rację. - oznajmiła uroczyście i wyciągnęła ze swojej torby drewniane pudełeczko, w którego to wnętrzu leżało kilkanaście bielutkich malutkich jajeczek jakiegoś... ptaka? - Proszę, wkup się w łaski Hulka i nakarm go. Chciałabym, żeby lubił cię tak jak ja. - chciała też, aby sam Boyd przekonał się do tego "uroczego liścia", który widząc swoje jedzenie od razu wypełzł od kołnierzyka nieco bliżej krawatu Bons. - Moja różdżka kaszle, gdy próbuję rzucić patronusa. Szperałam we wspomnieniach i zaczynam już wątpić czy mam jakieś maksymalnie szczęśliwe, które napędziłoby zaklęcie. Jakoś tak nic nie działa. - przedstawiła swój "problem", z którym się zmaga. Gdyby była uczennicą Ravenclawu to prawdopodobnie zmartwiłaby się czy Boyd nie zaniedbuje przez nią nauki jednak tak nie było bowiem bardziej od dobrych stopni cieszyła się z jego uśmiechu i obecności. Miała swoje priorytety i ten najważniejszy siedział naprzeciw niej, obok drzewa, na pięknym pagórku pod cudownym słońcem.
- Jasne - przytaknął na jej prośbę, sięgając do plecaka, by wydobyć z niego różdżkę; nie spodziewał się, że jego umiejętność wyczarowania patronusa aż tak ją zainteresuje, że będzie chciała zobaczyć na własne oczy, bo jemu się nie wydawało, żeby to było coś aż tak porywającego, ot, czar jak każdy inny, spełnił jednak jej życzenie bez problemu. Przywołał najwspanialsze wspomnienie, wyselekcjowane starannie spośród tych kilku, między którymi się wahał, i odgrodzone od wszelakich złych skojarzeń tak, jak radziła mu kiedyś Nessa; był chwilowo zrelaksowany, w dobrym humorze i wyśmienitym towarzystwie, więc warunki miał wyjątkowo sprzyjające, choć wierzył, że i bez nich udałoby mu się rzucenie zaklęcia. Wraz z inkantacją z końca różdżki wystrzelił mglisty bawół, nazywany przez niego zwykle pieszczotliwie krową z dojebanymi rogami; zwierzę przekopytkowało dziarsko dookoła nich po polanie, prezentując swoje patronusowe wdzięki, aż wreszcie rozpłynęło się w powietrzu, gdy Boyd przerwał zaklęcie - Pierwsza moja mądrość jest taka, że jak mi się udało to wyczarować, to każdemu się uda - wyszczerzył się do dziewczyny, a zanim przystąpił do dzielenia się tym, co jeszcze udało mu się dowiedzieć, ich uwaga została chwilowo odwrócona przez Hulka, potem zaś przez próby komplementów i bardzo usilne próby nie przyjmowania ich do wiadomości; gdy Bons wspomniała o wplątywaniu się nieśmiałka we włosy, już odruchowo podnosił rękę, żeby przyjść jej na ratunek, okazało się jednak że niepotrzebnie, bo zdążyła zainterweniować sama. W razie czego był w gotowości. Na jej słowa o zbieraniu atencji przez Hulka uniósł brwi i milczał chwilę, przyglądając się jej, bo nagle zupełnie zgłupiał i sam już nie wiedział, czy tylko się tak zgrywała czy naprawdę była przekonana, że żywy kawałek drewna może w jakikolwiek sposób konkurować z nią o jego, czy czyjąkolwiek, uwagę. Albo gorzej: zrozumiała, że chodziło o nią, ale udając że nie, studziła jego zapał do... no właśnie, do czego? Co on właściwie wyprawiał, myśląc o niej ciągle, ciesząc jak głupi na jej widok i zupełnie niechcący mówiąc komplementy? Co to, kurwa, było? Nawet gdyby chciał ją poderwać, to ze swoim urokiem cegły i charyzmą gumochłona i tak by nie potrafił. - Ja wierzę, że wiesz, że wcale nie chodzi o Hulka - sprostował, stwierdzając, że nawet jeśli nie mówiła tego celowo, to on akurat tym razem powie jak jest i żartobliwego tonu nie podłapie i przynajmniej wszystko będzie jasne. Może mało nonszalancko mu to wyszło, ale z drugiej strony, przecież nie tylko to. - O, co to za mądry ślizgon? Już bym myślał, że to Fillin, ale on wszystkim każe regenerować mózg alkoholem i nagania sobie tym sposobem klientów do baru - zainteresował się, trochę tylko żartując przy okazji z kolegi, po czym sięgnął po nieśmiałkową przekąskę do podawanego mu pudełeczka - Mówisz, że przez żołądek do serca? - zaśmiał się i podał delikatnie jedzenie Hulkowi, który potrzebował dłuższej chwili, by ostatecznie wychylić się ze swojej bezpiecznej strefy, jednak ostatecznie nie mógł się oprzeć takiemu smakołykowi. Wyglądał z zewnątrz na zadowolonego i spokojnego, w środku jednak ciągle przeżywał te same rozterki, bo z jednej strony się cieszył na kolejne zapewnienie o jej sympatii, z drugiej zaś... ciągle ta sama, uporczywa myśl, że chodzi jej pewnie o platoniczną relację, a on, głupi, zupełnie niechcący, absolutnie przypadkowo i w ogóle jak jakiś głupek, dostrzegał w niej coś więcej niż koleżankę. Nie chciał wcale tego widzieć, chciał być ślepy na jej fizyczne wdzięki i uroczy charakter, tak jak na początku ich znajomości, ale nie potrafił, bo to mu się wdzierało jakby wszystkimi zmysłami. Nękany tymi myślami, nakarmił z bladym uśmiechem Hulka i powrócił wzrokiem do dziewczyny, licząc na to że, tak jak mówiła, zaskarbił sobie sympatię zwierzęcia, po czym podjął temat patronusa. - Jakieś masz na pewno, i wiesz co, nie musi być wcale jakieś nie wiadomo jak zajebiste, Nessa mi to wytłumaczyła, czekaj, bo jak ona to powiedziała, to tak mądrze brzmiało, a ja pewnie przeinaczę... Musisz odseparować to wspomnienie od jakichkolwiek innych emocji - powiedział, parafrazując to, co mówiła mu Ślizgonka podczas nauki, bo dokładnie nie pamiętał jej słów - Ja na przykład w pewnym momencie miałem tak, że o czym sobie nie pomyślałem, to oprócz szczęścia towarzyszyło temu coś innego, na przykład jak wspominałem quidditcha, to niby wszystko fajnie i miło, ale gdzieś w tle czułem ten stres, że nadchodzi mecz, że puchar i tak dalej. Czy to ma sens? Mi to pomogło, jak się nauczyłem to oddzielać - dodał, posługując się swoim przykładem, żeby szerzej jej to wyjaśnić, choć nie miał pojęcia, czy i dla niej to będzie zbawienna rada; równie dobrze mogła już o tym wiedzieć, bo to wcale nie było nic odkrywczego, tylko jemu umknęło. Zapomniał już o swojej nauce, nawet nie miał wyrzutów sumienia, że plecak wypełniony podręcznikami raczej mu się już dziś nie przyda.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Dla Bons oglądanie cudzego patronusa było niczym powierzenie sekretu, podzielenie się cząstką duszy, myśli i wspomnienia. Boyd traktował to zupełnie inaczej... chyba? Pokazał jej patronusa, a ona dopisywała ten dzień do masy przyjemnych wspomnień, którymi będzie pocieszać się w trakcie smutniejszych deszczowych nocy, gdy docierało do niej, że ta hogwardzka sielanka kiedyś się skończy bo przecież nie ma prawa być szczęśliwą w tak długim czasie... jakieś zło czai się z pewnością gdzieś za rogiem i żeby nie chciało jej pochłonąć to musi czym prędzej zjednać sobie jak największą ilość przyjaciół, a najlepiej schować się w ramionach za Boydem i wyobrażać sobie, że jeśli zamknie oczy to nic złego nie będzie chciało odebrać jej radości przebywania w Wielkiej Brytanii. Odprowadziła wzrokiem srebrzyste zwierzę, którego tak potężnego kształtu się nie spodziewała. - Bawół? Wow! Ciekawa jestem czemu akurat on. Bo jesteś silny i nie do zatrzymania? Formy patronusa tak dużo potrafią powiedzieć o czarodzieju! - zaklęcie zniknęło, a ona już za nim tęskniła, bowiem było częścią Boyda i to wystarczyło, aby kochać ten kształt. Nieumyślnie z zakochania szybko przechodziła w samo "kochanie", bowiem gdyby to było zauroczenie to dawno by się samoistnie wypaliło. Dzisiaj zaś zasiał w niej nadzieję i to było z jednej strony cudowne zaś z drugiej okrutne. Sprostował jej kiepski żart i zrobiło się jej bardzo głupio, że musiał to zrobić. Rozchyliła usta, aby odpowiedzieć coś mądrego lecz nic się takowego nie stało - po prostu odparła milczeniem i utrzymaniem z nim kontaktu wzrokowego. Bała się przyjąć tę nadzieję, którą w niej non stop dziś ożywiał. - Tym razem nie Filin. - uśmiech powrócił na jej usta, bowiem oczyma wyobraźni ujrzała twarz innego ślizgońskiego sympatycznego chłopaka, który zaskarbił sobie jej sympatię. - To ten Lucas, który wtedy siedział ze mną na transmie. Próbował nakarmić mnie ciastkami, ale dzielnie się broniłam. - streściła wesoło bardzo okrojoną wersję tego, że zasłabła na schodach przez zaniedbanie swojego odpoczynku i w efekcie musiał zanieść ją na rękach (!) do gabinetu Josha. Zaplanowała w najbliższy weekend wejść do tego zakazanego (przez siebie samą) Miodowego Królestwa i kupić mu coś pysznego w ramach wdzięczności, a łasucha zawsze łatwo ucieszyć słodyczami. Była mu wdzięczna i chciała to jakoś okazać, a więc wybrała drobny prezent. Hulk przeskoczył na rękaw Bons i wychylał się po podawane elfie jajeczka i aby je zjeść chował się gdzieś na jej ciele, czy to w kieszonce swetra tuż obok godła Huffelpuffu czy to za kolanem, jakby wstydził się jeść na widoku. Skinęła głową na potwierdzenie, iż tak będzie najłatwiej przekonać do siebie małego leśnego ludzika. - Odseparować? Co masz na myśli? - poprosiła o sprostowanie, aby dokładnie wiedzieć co ma zrobić w kwestii nauki zaklęcia patronusa. Na szybko odnalazła najmilsze wspomnienie (nie chciała używać do tego uczucia, kiedy dotknął jej ręki, bowiem czułaby się dziwnie myśląc o tym podczas gdy w rzeczywistości jego ręce są całkiem blisko) i próbowała okroić je z innych odczuć.- Wow, naprawdę mądrze ujęte. - okazała autentyczny podziw dla porad Nessy, które i do niej trafiły. Zmarszczyła brwi, gdy zorientowała się co to znaczy te "czyste" wspomnienie. - Ale to brzmi tak trudno... skoncentrować się tylko na jednej jedynej emocji... przecież przy dementorze nie da się tak skupić. - nabrała powietrza do płuc, zwinęła pukle włosy na plecy i spoglądając gdzieś w górę próbowała oczyścić wspomnienie ze wszystkich zbędnych dodatkowych emocji. - Hm... teraz wybrałam wspomnienie kiedy Hulk pierwszy raz się do mnie przytulił i właśnie zrozumiałam, że przecież bardzo się denerwowałam, że nie będzie mnie chciał. - podrapała się po skroni i popatrzyła na zielonkawego jegomościa., jakby miał odpowiedzieć na wszystkie jej pytania. Łatwo było ułożyć swoje myśli kiedy wypowiadała je na głos i miała przy tym dobrego słuchacza. - No dobrze, spróbuję. - sięgnęła po różdżkę, obróciła ją w palcach i wycelowała gdzieś przed siebie. Przymknęła oczy dla lepszej koncentracji i zaczęła rozmyślać o tamtym dniu w menażerii, kiedy Hulk spoglądał na nią z taką nadzieją (a przynajmniej ona widziała to w jego malutkich oczkach), gdy wyciągała do niego rękę i była przeszczęśliwa, gdy wspiął się po jej palcach. Pamięta, że wtedy chciała się tym pochwalić, od razu pobiec do Boyda i powiedzieć mu, że ma nowego przyjaciela, który ją chce i który nie jest bezbronny. A teraz Boyd siedzi tutaj i mogła dzielić się tą radością, a dzięki temu może i on się uśmiechnie wszak wówczas wyglądał tak... Potrząsnęła głową, gdy zdała sobie sprawę z kierunku swoich myśli. - Zdekoncentrowałam się. - zaśmiała się troszkę nerwowo i zerknęła na chłopaka spod półprzymkniętych powiek. - To tak jakbym nie panowała nad myślami. Hm, no dobrze, Hulk... hmm... - ponowiła próbę i gdy mimowolnie uśmiechała się tak ciepło, łagodnie udało się jej wykonać gest różdżki i wyszeptać te magiczne przyzwanie obrońcy. Różdżka wypluła z siebie snop iskier i gdy tylko Bons otworzyła oczy to wszystkie zgasły. - Skoro na sucho mi nie wychodzi to co ja zrobię przed prawdziwym dementorem? Chyba się zmniejszę do rozmiaru Hulka. - westchnęła ciężko i podniosła wzrok na chłopaka, którego spojrzenie cały czas na sobie czuła i dzięki temu miała jakąkolwiek pewność, że mogłoby się jej to udać. - Chyba muszę poćwiczyć myślenie tylko o jednym uczuciu. - a gdy to powiedziała to nie miała ochoty napędzać patronusa wspomnieniami, a teraźniejszością - tym obrazem, który ma przed sobą i uczuciem jakie jej teraz towarzyszy, gdy wszystkie komórki jej ciała chciały być jak najbliżej chłopaka. To była słodka tortura, ale powoli stawała się nieznośna przez tę okrutną nadzieję.
- Nie mam pojęcia... są jakieś książki z interpretacjami charakteru czarodzieja na podstawie formy patronusa, ale nigdy się nie interesowałem tym za bardzo - przyznał, bo naprawdę w ogóle się nie zastanawiał nad tym w jaki sposób może go reprezentować jakaś tam krowa i zapewne mógłby mu się trafić nawet gumochłon, a jemu byłoby wszystko jedno, byleby tylko był skuteczny w obronie przed dementorami - temu w końcu miał służyć. No, albo wysyłaniu sobie wzajemnie z Fillinem obraźliwych wiadomości dla żartu, co było może sprawą mniejszej wagi, ale uświetniło im wiele dni. Bonnie nie skomentowała w żaden sposób jego sprostowania co do tego czyje towarzystwo go tutaj interesuje, wyglądała nawet trochę, jakby chciała coś powiedzieć, ale zrezygnowała z tego zamiaru; zawodolił się więc tylko jej spojrzeniem, z którego ciężko było cokolwiek wyczytać, uznał jednak za sukces, że nie odwróciła wzroku, jak to czasem miała w zwyczaju. Chyba pierwszy raz uśmiech wpłynął na jej twarz i nie wywołał w niego automatycznego odwzajemnienia, tylko niezbyt zadowoloną, trochę skonsternowaną minę ze zmarszczonymi brwiami; jak miał inaczej zareagować na wspomnienie Sinclaira, na temat którego, choć prawdę powiedziawszy, zbytnio typa nie znał, miał z dnia na dzień wyrobione coraz gorsze zdanie, a niechęć tą podsycały tylko jeszcze bardziej negatywne komentarze, które wyrażał na jego temat jego nowy kolega, Max. Ten Lucas to był po prostu jakiś podejrzany, i tyle, i to znajomością z nim się powinien zainteresować Walsh w swojej trosce o dobro siostrzenicy, zamiast wysyłać enigmatyczne listy do Boyda, którego intencje były przecież szczere jak złoto i zupełnie niewinne. Dobra, nie takie niewinne. Ale na pewno lepsze niż tego typa obślizgłego. - I dobrze - fuknął trochę za szybko, słysząc jak Bonnie wesoło opowiada o ich spotkaniu, ale jemu wcale tak beztrosko nie było, bo przecież doskonale pamiętał że Lucas zwykł poić dziewczyny podejrzanym mlekiem, które zmuszało je potem do całowania się z nim, bo wiadomo, że inaczej żadna by tego nie zrobiła dobrowolnie. To brzmiało absurdalnie i jak zmyślona historia, ale przecież tak właśnie było, nie wiedział jednak, jak ma to przekazać Bons żeby nie zabrzmieć jak szalony, zaborczy, zazdrosny palant którym był - Nie można brać jedzenia od obcych, nie wiadomo co może być w środku. A ten Lucas... no, ja bym mu nie ufał na twoim miejscu - stwierdził wreszcie, dyplomatycznie ujmując swoje ostrzeżenie w słowa; prawdopodobnie gdyby usłyszał całą historię jaka miała wtedy miejsce, złagodziłby nieco swój osąd, wszak chłopak zachował się wtedy naprawdę w porządku, dzielnie pomagając Bons i Boyd to powinien go po rękach całowac za to, że jej nie zostawił samej, omdlewającej na schodaach, żeby staranował ją tłum uczniów - nie wiedział jednak nic o tamtej sytuacji, więc był zdania, że Lucas to drań i kropka. Trochę spięty po takiej zmianie tematu, rozluźnił się nieco, gdy mógł się skupić na karmieniu nieśmiałka; całkiem zabawne było obserwowanie, jak mała zielona postać zwinnie wychyla się, by odebrać jedzenie, a potem znów chowa w różnych miejscach, by jak najprędzej zjeść i wrócić po więcej, jakby bał się, że w międzyczasie Boyd zdąży zaprzestać podawania mu jajeczek. To, co właśnie jej tłumaczył, faktycznie nie należało do zbyt prostych, ale starał się jej to wyjaśnić najlepiej, jak potrafił, bo bardzo mu zależało, żeby wyszła stąd choć trochę bliższa wyczarowania patronusa - był przekonany, że gdyby jej się udało stworzyć własnego srebrzystego obrońcę, na jej twarz powróciłby ten autentyczny, promienny zachwyt z początku ich spotkania, a to był widok, który chciał mieć przed sobą jak najczęściej. - No, to nie jest łatwe - przyznał, co wcale nie miało zabrzmieć zniechęcająco, tylko jakoś ją zapewnić, że nie ona jedna się z tym męczy - Wydaje mi się, że właśnie nie chodzi o skupienie, nie można się spinać i myśleć o tych emocjach, tylko wiesz... wyluzować... ta, wyluzywać przy dementorze, wiem, to brzmi dziko, ale chodzi o to, że jak się będziesz mocno koncentrować na tym, które emocje wyrzucić, to ciężej będzie wydobyć to szczęście - stwierdził, po czym zamilkł i obserwował jak Bons podejmuje próby oczyszczenia wspomnienia z niepotrzebnych uczuć i skojarzeń, a potem rzuca zaklęcie, oczywiście zakończone tylko snopem iskier, co nie było niczym niespotykanym, bo chyba nikomu na świecie to zaklęcie nie udawało się bez mnóstwa prób i ćwiczeń. Dziewczyna wyglądała na zniechęconą, on tymczasem, słuchając jej westchnień i słów, wpadł na pomysł jak jeszcze może spróbować jej pomóc. - Mówienie łatwiej kontrolować niż myślenie! Chodź - zawołał odkrywczo i pociągnął ją do tyłu, rzuciwszy szybko okiem na Hulka, żeby się upewnić, że nie zostanie zmiażdżony tym procesem; w ten sposób leżeli oboje na trawie pod koroną drzewa, której liście przesiewały leniwe promienie słoneczne, ogrzewające przyjemnie ich twarze. Odwrócił twarz w jej stronę, bardzo zadowolony z mądrego pomysłu, na który wpadł - Zamknij oczy i opowiedz mi o tym wspomnieniu, ze wszystkimi miłymi szczegółami, ale bez żadnych innych relfeksji i myśli, tak jakbyś chciała się podzielić szczęściem, a potem spróbuj, jak sama też w nie wsiąkniesz - zaproponował, uznając, że wspomnienie o zwierzaku jest na tyle neutralne i niewinne, że raczej nie powinno w nim być niczego na tyle intymnego, czym Bons nie chciałaby się podzielić; gdyby tak było, gdyby miała przy patronusie posiłkować się jakimiś miłosnymi uniesieniami czy czymś bardzo prywatnym, wtedy raczej opowiadanie na głos nie miałoby sensu, wiadomo. Miał jednak nadzieję, że teraz się sprawdzi.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Zdecydowanie będzie chciała poczytać wszystkie interpretacje dotyczące form patronusa, kiedy (jeśli) uda się jej odkryć swój własny. Z fascynacją rozmyślała o tym czy będzie to może nieśmiałek albo memortek… byleby nie żuczek ani żaden pająk. Rozmawianie o tym z Boydem było bardzo miłym sposobem organizowania sobie przerwy między naukami (jakby nie patrząc jednak się uczyła, choć bardziej emocjonalnie). Nie mogła nie mówić o Lucasie w innym wydźwięku niż wesołym skoro zrobił dla niej dużo dobrego. Reakcja Boyda nieco zbiła ją z tropu. - Och, przecież on nie jest tak całkiem obcy, ot miłośnik Miodowego królestwa. - mimo wszystko wstawiła się za ślizgonem, bo wszak nie zrobił nic złego. - Czemu tak sądzisz…? - łatwo zasiał w niej niepewność. A co jeśli pod całą miłą otoczką Lucasa kryje się pełen pogardy chłopak, który może chcieć mydlić jej oczy tak jak ci z Ilvermorny? Boyd był w Hogwarcie od początku, może nawet jeśli nie znał dobrze Lucasa to jednak wiedział o nim coś, czego ona nie? W jej oczach było widać zwątpienie w swoją pozytywną reakcję. To czemu Lucas jej pomagał? - To znaczy, że… że powinnam jednak odwołać spotkanie z nim na ćwiczenie zaklęć? - zapytała nieco ciszej, bowiem Boydowi ufała, tak samo jak jego osądowi i absolutnie nie widziała w tym żadnego przejawu zazdrości. Wtedy na transmutacji było jej dziwnie miło, gdy Filin napisał, że Boyd chciał siedzieć obok niej i aż się z tego powodu zirytował. Z mniejszą ekscytacją - chociaż wciąż widoczną w jej spojrzeniu - słuchała dalszych instrukcji dotyczących sortowania wspomnień na te, które wypełnią jednym uczuciem a nie zbędnymi ich odłamami. Kolejne próby nie zaowocowały niczym szczególnym, a więc z rosnącym zainteresowaniem przyglądała się jego profilowi, gdy wpadł na kolejny pomysł. Lekko zdziwiona położyła się obok niego, kładąc głowę na miękkiej trawie. Nieśmiałek nie miał z tym problemu, przeskoczył sobie z niej prosto do pudełeczka z przekąskami, aby samodzielnie się obsłużyć. Od razu skierowała twarz przodem do chłopaka i odkryła z cichym zachwytem, że jest bliżej niż zazwyczaj i może przyjrzeć się rysom jego twarzy z większą uwagą. Niezbyt chętnie przystała na pomysł zamknięcia oczu i odbierania sobie jego widoku. Nawet gdy już przedstawił pomysł do końca to cały czas spoglądała na niego, zbyt długo jak na zamyślenie się. Zapamiętywała go po prostu, takiego pierwszego chłopaka, który chciał leżeć tak blisko i cieszył się, że może się z nią zadawać. Zaskarbiła sobie jego sympatię i nie chciała, aby ta chwila kiedykolwiek mijała. Ociągała się z zamknięciem oczu jedną sekundę, drugą, minęło ich osiem, piętnaście i niemal doszło do minuty gdy ocknęła się, zamrugała i posłusznie opuściła powieki, odwracając też twarz w kierunku nieba. Słowa nie wyrażą szczęścia jakim chciałaby się z nim podzielić a więc musiała ograniczyć się do opowiadania o Hulku. Wspomnienie to zostało nieco przyćmione przez obecność Boyda, ale powinna dać radę skoro chce jej pomóc. - Hulk. - zaczęła z cichym westchnieniem świadoma, że odzywa się ze sporym opóźnieniem. - Ekscytowałam się kiedy przed nim kucałam. Aż mi serce biło jak dzwon gdy wychylał się w moją stronę ciekawy kim jestem i co chcę. Ja do niego mówiłam a on słuchał, podobało mu się, bo zauważyłam, że porusza swoimi listkami na głowie gdy jest podekscytowany. - wszystko to odtwarzała w myślach i uśmiechała się, bo było to przyjemne. Opowiedziała, że gdy ten już się oswoił z jej obecnością to się trochę popisywał, skakał, próbował się turlać i śmiała się w sklepie, bo było to takie urocze. Dodała, że gdy wyciągała rękę to wstrzymywała oddech bo działo się coś pierwszy raz w ich życiu i chciała to zapamiętać. A gdy wszedł na jej dłoń to zapragnęła przytulić Hulka i powiedzieć mu, że go potrzebuje. Rozgadała się, wprowadzała Boyda we wszystkie swoje odczucia, być może nieokrojone z tych zbędnych, ale nie mogła inaczej niż po prostu podzielić się każdą odmianą szczęścia. W końcu zamilkła i otworzyła oczy, by znów popatrzeć na Boyda, który wcale nie odszedł znudzony a wciąż leżał obok niej. Nagle wpadła na pomysł. Uniosła różdżkę nad sobą, prostując rękę w łokciu i pomyślała o ich spotkaniu w Pubie Pod Trzema Miotłami. Śmiał się głośno, pił piwo i co chwila wycierał piankowe wąsy, żartował sobie, zagadał do deolranu, a ona nie potrafiła się nie śmiać i nie zakochiwać… i wtedy w ruch pomknęło zaklęcie przyzwania patronusa. Tym razem snop iskier był gęstszy, jaśniejszy i dostrzegłaby jakiś zarys, gdyby nie wciągnęła ze świstem powietrza i nie rozproszyła się. - Widziałeś? Widziałeś to? Jestem pewna, że widziałam cztery nogi! To znaczy, że to może abraxan? - uśmiechnęła się od ucha do ucha, bo cóż… Hulk był miłym wspomnieniem ale to nie-randka z Boydem ją naładowała. Oczywiście mu tego nie powie, bo jak to tak? - Uff, czyli to nie będzie żuk ani pająk. - odetchnęła i się roześmiała z ulgą.
Patrzenie, jak w oczach Bonnie gaśnie entuzjazm związny z postacią Lucasa wcale nie było dla niego miłe, ale skłamałby, gdyby powiedział, że jest zadowolony z takiego obrotu spraw i faktu, że może jej go trochę obrzydzić... to znaczy ujawnić jego prawdziwe oblicze. A to wszystko rzecz jasna z troski, żeby nie wpadła w jego podstępnie zastawione, wspomagane magią sidła - Bałamuci magią dziewczyny i w ogóle źle mu z oczu patrzy - mruknął i miał ogromną ochotę powiedzieć jej, żeby absolutnie i pod żadnym pozorem nie spotykała się z typem sam na sam, a w ogóle to najlepiej wcale i już nigdy z nim nie rozmawiała; szybko stwierdził jednak, że nie ma do tego prawa i może co najwyżej wyrazić swoją opinię o Sinclarze, pozostawiając ostateczną decyzję samej zainteresowanej. Wydawało mu się to całkiem rozsądne - Nie no, nie wiem, przecież ci nie będę mówił jak masz żyć, po prostu uważaj na niego... - odparł - I broń Merlinie nie bierz od niego nic do jedzenia ani tym bardziej do picia - dodał stanowczo, zupełnie przeinaczając historię o celtyckiej nocy, którą przedstawiła mu Alise, ale nie robił tego wcale celowo i złośliwie, po prostu był po prostu p r z e k o n a n y, że całuśne truskawkowe mleko było jego sprawką, a nie podających je druidów. Nie przemyślał tego, że kładąc się razem na trawie znajdą się tak niewielkiej odległości od siebie, prawie się stykając, ale nie był to absolutnie negatywny aspekt, wręcz przeciwnie, bardzo przyjemnie było patrzeć z bliska w szare oczy Bonnie, chwilowo mniej błyszczące ekscytacją, a poważniejsze i skupione, gdy proponował jej metodę mogącą ułatwić ogarnięcie idealnego patronusowego wspomnienia. Skończył mówić, zapadła cisza, miał wrażenie, że nawet ptaki, rezydujące na okolicznych drzewach przestały świergotać, że szeleszczące łagodnie nad nimi liście zatrzymały się i już nie wydawały żadnego dźwięku, że ciche chrupanie zajadającego się jajkami nieśmiałka też ustało; trwało to zdecydowanie zbyt długo jak na zwykłą przerwę na zastanowienie się przed kolejnymi słowami i było bardziej intensywne, w trudny do opisania słowami sposób. Jakby ktoś rzucił Immobulus i zatrzymał wszystko dookoła, a ich samych zahipnotyzował; dopiero gdy Bons pierwsza się poruszyła i zaczęła mówić, i on wyrwał się z tego dziwnego stanu i zaczął słuchać, choć w międzyczasie zdążył zapomnieć, o co ją prosił dwie minuty temu. Myślał, że sam też zamknie oczy i zacznie wyobrażać sobie opowiadane przez nią wspomnienie, ale zmienił zdanie i leżał tak jak wcześniej, spoglądając na jej profil i uśmiechając na widok jej twarzy rozjaśniającej się powoli w miarę wspominania. Serce mu rosło i miał wrażenie, że zaczyna się robić miękki w środku; wyjątkowo dobrze rozumiał teraz problem zapanowania nad własnymi myślami i uczuciami, bo sam już zupełnie stracił nad nimi kontrolę, chociaż tak usilnie starał się trzymać je w ryzach. Zwyczajnie przepadł podczas opowieści o wizycie w magicznej menażerii. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, gdy Bonnie otworzyła oczy i ich spojrzenia się spotkały, a potem przeniósł wzrok w górę, ku wyciągniętej różdżce, bardzo ciekawy tego, czy jego plan przyniesie jakikolwiek efekt inny niż ten, że był już po uszy nią zauroczony. Z drewna wystrzeliła całkiem porządna, typowa dla początkowych etapów zaklęcia patronusa, mlecznosrebrzysta mgła. - Widziałem! - zawołał z wielkim entuzjazmem, dumny zarówno z Bonnie jak i ze swojego pomysłu, który jak widać był trafiony; nie miał przecież pojęcia, że to wcale nie opowiadanie o Hulku spowodowało ten postęp - Nie wiem, co to było, ale na pewno jakieś nieparzystokopytne - zapewnił ją gorliwie, trochę tylko naginając rzeczywistość, bo prawdę powiedziawszy, to żadnych odnóży tam nie widział, a już tym bardziej kopyt, ale udzieliła mu się wesołość dziewczyny i bardzo nie chciał gasić jej nadziei na abraxana. Nie mógł się nie zaśmiać, słysząc jej ulgę - Rzeczywiście, jakby trafił ci się jakiś obleśny pająk, to powinnaś to gdzieś zgłosić, bo to na pewno byłaby pomyłka - skomentował, bo nawet on dostrzegał to wyjątkowe niedopasowanie, choć zazwyczaj miał takie symboliczne sprawy w nosie - Widzisz, jaka jesteś świetna? Poćwiczysz jeszcze kilka dni i będziesz gotowa na spotkanie z dementorem. O, mogę ci pokazać jeszcze coś, bo widzę że trzymasz różdżkę tak jak ja zawsze to robiłem, a Nessa mi pokazała inny chwyt, tak że łatwiej zrobić to kółko... mogę? - upewnił się, że nie ma nic przeciwko i wyciągnął rękę w stronę jej nadgarstka, by zmienić ułożenie różdżki w jej palcach na to, którego nauczyła go przyjaciółka, a potem pokierował ręką Bonnie odpowiedni kształt do rzucenia patronusa - Spróbuj tak i zobacz, czy też ci będzie łatwiej. Będzie musiał chyba jeszcze raz podziękować Nesce za tamtą lekcję, bo gdyby nie ona, to nie tylko by nie był w stanie pomóc Bonnie, ale pewnie przy okazji wyszedłby na kompletnego durnia.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Absolutnie nie miała pojęcia ani żadnych podejrzeń względem Lucasa. To, co mówił Boyd wydawało się jej abstrakcją jednak ufała mu, a co za tym idzie wierzyła w jego słowa. Przypomniała sobie rozmowę z Lucasem i nie potrafiła dostrzec w jego twarzy niczego podejrzanego. To znaczy, że jest naiwna bo skoro "bałamuci" dziewczyny magią to powinna trzymać się od niego z daleka. Było jej z tego powodu smutno, nie mogła tego ukrywać bo po prostu nie potrafiła. Czyżby do jedzenia i picia dodawał amortencję? W tym ciastku…? To było nieprzyjemne zderzenie z prawdą bowiem nie miała powodu podejrzewać Boyda o jakiekolwiek kłamstwo. Wykrzywiła usta w grymasie ale skinęła głową, mruknęła, że będzie na niego uważać. Cała radość z nowo zawartej relacji ze ślizgonem uleciała niczym magia z zaczarowanego lampionu wspomnień. Nie chciała psuć sobie humoru zastanawianiem się jak to możliwe, aby niestereotypowy Ślizgon okazał się szują … oczywiście według słów Boyda, bowiem na własnej skórze nie odczuła niczego negatywnego ze strony Sinclaira. Była trochę naiwna jednak to było typowe dla zakochanej osoby, która często idealizowała swój obiekt westchnień. Skoro miała ćwiczyć koncentrację to nie powinna się teraz tym zadręczać poza tym nie chciała skoro nagle mogła obserwować Boyda w milczeniu przy tym nie zdając sobie do końca sprawy z upływu czasu. On też nie wyrywał się z objęć tej ciszy i była wręcz przekonana, że i on poczuł coś, co znów się między nimi pojawiło a co pozostało nienazwane. Napięcie… albo nieme porozumienie… już sama nie wiedziała jednak lubiła te ułamki chwil, gdy mogła być bliżej niego bez nawet najmniejszego muśnięcia. Dzięki tym kilkudziesięciu sekundom mogła napatrzeć się na barwę jego tęczówek i dostrzec w nich swoje skrzywione odbicie. Mogła opowiadać o miłych przeżyciach i dzielić się nimi jednak one były zbyt słabe w porównaniu z jej zakochaniem. Dlatego też po dojrzeniu w tej mgiełce kopyt (jeśli ktoś bardzo tego pragnie to zobaczy taki kształt nawet w chmurze) włożyła w swój uśmiech ogrom szczęścia, bo przecież dzięki niemu zrobiła postęp do którego sama by tak prędko nie doszła. Cieszyła się, że i on widział w blasku czaru to, co ona, a jej serce zatrzepotało z radości gdy go rozbawiła swoimi bardzo poważnymi obawami! - Złożę reklamację w ministerstwie. - wybuchnęła śmiechem, gdy sam prowokował żarty i czuła, że to wspaniałe uczucie leżeć obok niego i zanosić się ze śmiechu tak bardzo, aż złapała się za brzuch, gdy salwa radości się po prostu z niej wylewała. Po chwili się jako tako uspokoiła i po prostu wpatrywała się w niego zamiast w różdżkę, gdy kierował jej nadgarstkiem w odpowiedni sposób. Nawet nie patrzyła na to, co robi, wyłapywała rysy jego profilu i dopiero gdy chciał, żeby wyczarowała znów to niechętnie oderwała od niego wzrok. - Ta słynna Nessa jest bardzo mądra. - oznajmiła i ponowiła czar, ale była tak rozkojarzona Boydem, że nawet nie miała sił się przyłożyć do inkantowania. - To moja wina, mam zakwasy policzków i źle czaruję. - od razu uprzedziła i opuściła rękę, bo już ją trochę bolała od trzymaniu jej nad nimi i wymachiwaniu w różne strony. Jedną dłoń wsunęła pod swój kark i po prostu westchnęła, wolną ręką (już odłożyła różdżkę między nich) potarła policzek. - Wybierasz się na wakacje z Hogwartem? Jeśli jakieś będą? - skierowała na niego swoje spojrzenie, bo wolała patrzeć na niego z takiego bliska w trakcie rozmowy niż musieć zamykać co chwila oczy. - Mama chce żebym wróciła na wakacje do Stanów Zjednoczonych ale zastanawiam się czy się nie wymówić, że no wiesz… jadę gdzieś z przyjaciółmi. Ale pytanie czy ty też pojedziesz bo bez ciebie… - zagalopowała się trochę w swoim zachwycie ale nie wypadało urywać teraz wypowiedzi. Końcówki jej uszu poczerwieniały w imię zakłopotania i na moment oczywiście uciekła wzrokiem w kierunku jego kołnierzyka pozbawionego krawatu. ... będzie mniej fajnie. - wydusiła z siebie odwagę, aby to dokończyć. Nie mogła ukrywać, że jej zależy aby też był na wakacjach, jeśli tylko coś się zorganizuje. - A szczerze mówiąc nie spieszy mi się do domu. - dodała, aby chociaż trochę zetrzeć to wrażenie… spoufalenia się z nim, bo przecież może sobie tego nie życzyć.
To było paskudne, że tak bezmyślnie rujnował jakąkolwiek relację, jaką Bonnie zdążyła nawiązać z Lucasem, ale nie zdawał sobie z tego sprawy; widział oczywiście, że było jej przykro, gdy się dowiedziała prawdy o nowym koledze, ale już nic nie powiedział, bo nie wiedział, co. Że spokojnie, on się z nią pouczy zaklęć, da ciastka, posiedzi na transmutacji i zastąpi nie tylko Sinclaira, ale i wszystkich osobników płci męskiej z jej otoczenia, bo o każdego będzie zazdrosny, podczas gdy sam, jak ostatni hipokryta, będzie bez skrępowania otaczał się przyjaciółkami, byłymi dziewczynami i koleżankami z drużyny, nie widząc w tym nic niestosownego? No nie, przecież jakby jej tak powiedział, to by uciekła w podskokach, a on chciał, żeby została jak najdłużej, leżała z nim na tej trawie, wygrzewając się w słońcu i nawet nie musiała nic mówić, żeby było pięknie. Milczenie było w jakiś sposób elektryzujące, rozmowy czy wspólny śmiech momentalnie zmieniały atmosferę na zupełnie inną, ale wciąż przyjemną, miłą, taką, że naprawdę miał ochotę, żeby to spotkanie się nie kończyło. Zaśmiewali się beztrosko z niechcianej formy patronusa Bons i nawet kolejna, mało udana, pomimo jego porady, próba wyczarowania go nie zepsuła dziewczynie humoru tak jak wcześniej, gdy irytowała się, widząc tylko snop iskier wylatujący z różdżki. Na wzmiankę o Nessie pokiwał głową, bo zgadzał się w stu procentach - Najzdolniejsza czarownica stulecia - odparł zupełnie szczerze - A pomijając intelekt, to jest naprawdę super osobą, na pierwszy rzut oka może się wydawać trochę... hm... onieśmielająca? Wiesz, pani prefekt i tak dalej... ale to złudne wrażenie, ale pewnie niedługo się sama przekonasz, często się trzymamy razem, to ci ją kiedyś przedstawię - dodał beztrosko, bo w końcu Nessę traktował już, po tym wspólnym mieszkaniu, prawie jak siostrę, uznał więc za naturalne, że powinna poznać Bonnie, która była jego... no... też ważną osobą. Po wyczerpującej nauce patronusa przeszli do tematu znacznie przyjemniejszego, a były nim wakacje, których już nie mógł się doczekać, bo miał naprawdę intensywny rok i zdecydowanie zasłużył w końcu na choć chwilę wytchnienia; poprawił się na trawie, układając nieco wygodniej, ale tak, by nie zwiększyć przypadkiem dzielącego ich dystansu. Nim zdążył potwierdzić i zapytać o wakacyjne plany Bonnie, sama mu je zdradziła, zdradzając też przy okazji, że... zależałoby jej na jego towarzystwie podczas wyjazdu? Zamrugał głupio, próbując przetworzyć w głowie te słowa i tym razem, wreszcie, nie dopadły go już żadne wątpliwości co do przekazu zawartego w jej słowach, nie było tu żadnego ukrytego pomiędzy wierszami sensu, który mógłby zinterpretować na swoją niekorzyść, tylko jak na dłoni podane, że bez niego nie chciałoby się jej jechać. To musiało, kurwa, c o ś znaczyć, to była tak fantastyczna wiadomość, że musiał teraz wyglądać na równie szczęśliwego, co Bons na początku ich spotkania, gdy w wielkiej ekscytacji pokazywała mu nieśmiałka - Wybieram się i bardzo bym się cieszył, jakbyś też pojechała. Pierdol te Stany, Stany będziesz miała zawsze, a te wakacje to tylko raz - zachęcił ją kulturalnie, chcąc odwdzięczyć się taką samą szczerością, jaką ona mu zafundowała i w ogóle się nie przejmował faktem, że sama się zawstydziła tym co powiedziała - Jakiś wyjazd będzie na pewno, tylko że do końca nigdy nie wiadomo, gdzie... ale pomyśl, jakbyśmy trafili na jakąś zajebistą tropikalną wyspę, to byśmy se leżeli jak teraz tylko że na plaży i pili drinki z palemką... i mieli super ubaw z tego jak Fillin wchodzi do wody i przewracają go najmniejsze fale - roztoczył przed nią piękną wizję takiego wyjazdu, ale po chwili dodał już mniej marzycielskim tonem - No, chyba że zamiast na Hawaje, to nas wypierdolą gdzieś w środek Rosji, to też jest możliwe, to będzie wtedy inaczej, ale też na pewno fajnie - zapewnił, posyłając jej uśmiech, a potem na chwilę spoważniał, bo ostatnie wypowiedziane przez nią zdanie zabrzmiało mniej beztrosko - Mhm, znam to uczucie. Chyba nie ma się co zmuszać, skoro nie masz ochoty tam wracać, nie? - podejrzewał, że ta niechęć miała związek z tym, co opowiadała mu o poprzedniej szkole, ale pewności nie miał, równie dobrze mogła mieć inne problemy bezpośrednio w domu, a że wiedział, że to delikatne tematy bywają, to nie dopytywał.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Słyszała, że Nessa jest prefektem naczelnym i świetnym transmutatorem, a także przyjaciółką Filina zatem nie zdziwiła się, że Boyd też darzył ją sympatią. Czy powinna być zazdrosna? Nie miała pewności, bo przecież nie widziała tej dziewczyny... nie szukała jej spojrzeniem. Nie, u niej zazdrość nie pojawiała się ot tak, a jeśli już kalała jej myśli to oczywiście po cichu, bez ani jednego słowa wypowiedzianego na głos. Skoro była tak wychwalana i stanowiła wiele dla tych dwóch Irlandczyków to ona chciała ją poznać. - Wow, prefekt, dobry transmutator... taka hogwardzka szycha. Skoro będzie możliwość to chętnie ją poznam i postaram się nie popaść bardziej w kompleksy przy kimś tak utalentowanym. - niby zakończyła te słowa śmiechem, a jednak w jej spojrzeniu - w tym momencie skierowanym na wysokości jego kołnierzyka - było widać, że jest w tym sporo prawdy. Nie chciała jednak teraz się z tym użerać skoro mogła rozmawiać z Boydem na milion tematów, bowiem kradła mu czas i prawie non stop śmiała się przy nim. Nawet Owutemy nie były teraz groźnym przeciwnikiem skoro w chwili obecnej królowało w niej szczęście. Wydawało się jej, że Boyd nie odpowie już nigdy i tylko będzie patrzeć na nią z tą nieobecną miną jakby właśnie mu powiedziała, że tak naprawdę jest pięćset letnią czarownicą z północy. Gdy się uśmiechnął - jej gardło ścisnęło wzruszenie i tak bardzo, tak bardzo chciała teraz go przytulić i stłumić westchnięcie ulgi tuż przy jego koszuli... Te słowa były rozbrajająco szczere i choć zawstydzające ( z jej strony) to jednak dodawały odwagi, bowiem chciał, żeby jechała na wakacje tak samo jak ona pragnęła, by na nich był. - Moje pierwsze wakacje z Hogwartem. - nadała tytuł temu przedsięwzięciu, a przy tym patrzyła prosto w jego ciemne oczy i po prostu kochała go swoimi, zdziwiona, że tego nie widzi bo nie umiała wszak już namawiać swojego ciała i serca, aby aż tak nie okazywało jak wiele on dla niej znaczy. Parsknęła śmiechem wyobrażając sobie ubranego na czarno Filina przewracanego przez krnąbrne małe fale. - Auu, naprawdę bolą mnie policzki bo cały czas mnie rozśmieszasz. - rozmasowywała je kłykciami, wszak jej mimika nie była przyzwyczajona do tak częstych salw radości, które Boyd w niej uruchamiał. - To w Rosji zamówilibyśmy największe piwo świata i byłabym waszym jury w zawodach - kto pierwszy wpije taki alkohol ten wygrywa główną nagrodę, którą sobie wymyśli. - próbowała dopełnić obrazu jakimś żarcikiem, ale nie była w tym taka dobra jak pełen poczucia humoru Boyd. Popatrzyła na niego z nieświadomie dawkowaną czułością. - Lubię Stany Zjednoczone, ale nie po to z nich wyjechałam, żeby wracać w pierwsze wakacje kiedy mogę spędzić fajnie czas z nowymi znajomymi. - poprawiła się na trawie, kładąc się trochę na boku - rzecz jasna przodem do niego - i wsuwając przedramię pod swój policzek. Po prostu leżała obok niego i nie chciała opuszczać tej sielanki, która tworzyła się wokół niej ilekroć Boyd pojawiał się w zasięgu wzroku. - Powinniśmy być mistrzami z transmutacji to moglibyśmy transmutować sobie coś w hamak i na nim teraz leżeć. To byłyby takie mini wakacje na błoniach. - i ona się trochę rozmarzyła. - Albo każdej przerwy od nauki rozkładać sobie taki hamak i chillować i wszyscy by nam zazdrościli. - bo wtedy to były czas dla niej i Boyda, kiedy mogłaby mieć go chociaż chwilę dla siebie bez dzielenia się nim ze światem. Zamilkła, pozwalając policzkom odpocząć od ciągłego napinania się w uśmiechu i dała sobie chwilę, aby uspokoić oddech bowiem serce cały czas będzie tak nierówno trzepotać. Dzisiaj coś się zmieniło, bowiem czuła, że jeśli dalej Boyd będzie ją w sobie rozkochiwać to w końcu pęknie, bo nie będzie wiedziała gdzie ukierunkować to uczucie skoro do niego nie może. - Hamak zawsze oznacza wakacje. - dodała trochę ciszej i wyobrażała sobie, że leżą gdzieś na plaży, ona jest ładna i szczupła, on cały czas uśmiechnięty i że tak naprawdę nie są na trawie a zagłębieni w hamaku, blisko siebie i tak na siebie patrzą, bo mogą i nikt im nie przeszkadza.
Zgadzał się z tym, że Nessa, pełniąca ważną funkcję w szkole i posiadająca umiejętności wykraczające dwudziestokrotnie poza te, których uczono ich na lekcjach, zasługiwała na dumne miano szychy i już miał przytakiwać, gdy Bonnie zakończyła swoją wypowiedź w taki sposób, że miał ochotę chwycić ją za ramiona, potrząsnąć i zawołać "pojebało cię?!". Powstrzymał oczywiście ten mało subtelny odruch, ale nie zamierzał puścić mimo uszu tego, jak jego rozmówczyni ujmuje sobie - O nie, nie pozwalam ci tak mówić i mieć kompleksów - oświadczył, tak jakby to rzeczywiście zależało od jego zgody - No dobra, może nie nosisz odznaki i nie przetransmutujesz mnie w fotel, ale co z tego, za to jesteś, na przykład, jestem przekonany, że najlepszą opiekunką nieśmiałka w zamku i potrafiasz wskrzeszać kwiatki i w ogóle... masz wiele innych... zalet... różnych - dodał równie przekonanym tonem, choć pod koniec już mówił trochę wymijająco, bo przypomniał sobie, że Bons nie lubiła, jak się jej za mocno słodziło (ale on naprawdę nie umiał się powstrzymać), więc w szczegóły owych licznych zalet już się nie zagłębiał. Zerknął jeszcze pobieżnie w dół, żeby sprawdzić, czy nie ma jakoś wieśniacko wywiniętego kołnierza, bo jego uwadze nie uszło, że ten element koszuli wzbudzał naprawdę duże zainteresowanie dziewczyny, która już kilka razy wbijała w niego wzrok, jakby widziała tam coś naprawdę intrygującego; kołnierzyk wyglądał jednak w porządku, może ten guzik powinien zapiąć, może ją denerwuje, rozważał, by dojść wreszcie do wniosku, że to nie jest najlepszy pomysł, bo wtedy z pewnością się udusi, zwłaszcza że Bons jednak zdecydowała się na niego spojrzeć i było mu od tego wzroku jeszcze cieplej niż od czerwcowych promieni słońca, zalewających błonia. Bonnie zareagowała entuzjastycznie na jego zachętę, by spędzić wakacje razem i dołączyła do snucia z nim bardzo ambitnych planów rozrywek, które wzbudziły w nim oczywiście wielką wesołość - Piwo i rywalizacja, brzmi jak marzenie - zaśmiał się, bo ten pomysł doskonale wpasowywał się w jego mało wyszukane gusta - Dasz mi fory jako juror żebym na pewno nie przegrał czy będę musiał cię przekupić? - dodał konspiracyjnie, podłapując żarcik i w tym momencie jeszcze bardziej żałował, że zanim wyjazd dojdzie do skutku, to czeka ich jeszcze tyle długich, nudnych dni wypełnionych nauką i zwieńczonych stresującymi egzaminami w ponurych murach zamku. Tymczasem Bonnie roztaczała przed nim wizję mini wakacji na hamaku, a on, choć wyobraźni zbyt bogatej nie miał, to bez problemu natychmiastowo wyimaginował sobie, jak leżą sobie wygodnie i delikatnie bujają i aż westchnął z rozmarzeniem, co bardzo rzadko mu się zdarzało. Niestety, choć próbował ostatnio przykładać się do transmutacji, to do mistrza mu było daleko - Teraz to pewnie mógłbym wyczarować co najwyżej hamak dla Hulka, więc dziś musimy się zadowolić trawą, ale tak ogólnie... to myślę, że da się załatwić! - stwierdził, posyłając jej szeroki uśmiech, bo przecież wystarczyło, że w domu poprosi Fillina i ich małe marzenie spełni się, ot tak; nie dzielił się z nią jednak szczegółami swojego planu. Podekscytowany tym pomysłem, zanotował w myśli, by koniecznie o tym pamiętać, choć wcale nie musiał, bo jeszcze nie wiedział, ale wspomnienie tego spotkania będzie mu towarzyszyło przez cały wieczór i pewnie też jeszcze później; przymknął oczy, napawając się tym błogim spokojem i uczuciem absolutnego zrelaksowania, które towarzyszyło wyobrażeniom czilowania z Bons na hamaku - i w tej wizji wszystko było dokładnie tak jak teraz, nikt nie musiał być ładniejszy czy szczuplejszy. Miał wrażenie, że się topi i zaraz wsiąknie w trawę i szczerze mówiąc, to nie miałby nic przeciwko, żeby zakończyć swój nędzny żywot w taki właśnie sposób, bo rozpierało go szczęście. Wymruczał coś mało zrozumiałego w ramach potwierdzenia ostatnich słów dziewczyny i naprawdę, chciałby tak leżeć na zawsze, ale mimo wielkiego odprężenia, do jego umysłu powoli zaczęło dobijać się wspomnienie czekających na niego książek. Westchnął, otwierając leniwie oczy - Chyba muszę wracać do nauki - pożalił się, nie ruszając jednak z miejsca, bo wcale nie miał na to ochoty; żeby jakoś osłodzić sobie ten przykry moment, postanowił że od razu zagai temat kolejnego spotkania - bo nie miał już zamiaru liczyć na łut szczęścia i przypadkowe spotkanie; najchętniej to zaproponowałby je na następny dzień, ale niestety nie mógł - Słuchaj, bo nie będzie mnie tu teraz przez parę dni, bo muszę parę spraw ogarnąć w Irlandii, ale jak wrócę, to znajdziesz dla mnie chwilę pomiędzy nauką? - spytał, zanim wreszcie podniósł się powoli, jak najwolniej, by odwlec moment, w którym będzie musiał zająć się teorią tamowania krwotoku i innymi tego typu miłymi rzeczami.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Powinna mu powiedzieć, że ma kompleksy odkąd sięga pamięcią? Że zawsze, ale to zawsze miała problem z akceptacją własnego wyglądu? Oburzył się i było to na swój sposób miłe, bo to niejako znak, że się o nią troszczy. Ale… jak ma mu to powiedzieć? Czy musi? Spoglądała na niego, gdy próbował opisać jej potencjalne zalety i choć brzmiało to dosyć nieporadnie to jednak jakaś tam czułość poruszyła się w jej sercu. Sięgnęła dłonią do jego palców i ścisnęła je, lekko, krótko na znak, że docenia jego słowa, choć nie jest w stanie na nie odpowiedzieć bez wprowadzania go do swojej głowy pełnej brakiem wiary we własną aparycję. A potem jeszcze pogadała z nim na temat rywalizacji w piciu alkoholu, udawała, że musi się bardzo zastanowić czy będzie przekupną sędziną czy jednak nieczule bezstronną, ale gdy ją enty raz rozśmieszył to uznała, że przy nim bezstronnym nie można być. - To kiedyś jak się naumiemy tak trudnych czarów to wyczarujemy i sobie i Hulkowi. - oznajmiła, naiwnie nie węsząc w jego słowach połowicznie ukrytej obietnicy wprowadzenia tego życzenia w życie. Traktowała to bardziej jako czcze gadanie (ze swojej strony) bowiem po pierwsze trud magii, po drugie nie wiedziała czy w ogóle ktokolwiek pozwoliłby im zrobić sobie imitację wakacji na błoniach. Delektowała się przez chwilę ciszą i dźwiękiem jego oddechu, gdy przymknął oczy to wodziła wzrokiem po jego twarzy i kolejny raz zakochiwała się w jej rysach. - Oczywiście, że tak. Daj znać kiedy, to będzie chyba ostatni weekend przed egzaminami więc przerwa będzie jak znalazł. - nie odmówi mu, nigdy. Nie chciała i nie potrafiła. Świadomość końca tego spotkania docierała do niej powoli i opornie. Nie była zachwycona ale ukrywała to za łagodnym uśmiechem i grzecznie zebrała swoje rzeczy, Hulka, różdżkę wcisnęła do plecaka i przez chwilę patrzyła na Boyda, czując, że nigdy nie przyzwyczai się do pożegnania z nim. - To spokojnej podróży życzę. Żeby nikt cię tam nie denerwował w trakcie. - chociaż tyle, przecież tak się odzywa przyjaciółka, prawda? Rozdzielili się, szła powoli w kierunku zamku i wzdychała Hulkowi i zanim pchnęła drzwi główne to nieśmiałek musiał wysłuchać jej wyznań dotyczących uczuć kierowanych do pewnego Gryfona.
Późne czwartkowe popołudnie skłoniło ją, aby wykorzystać prawdopodobnie jeden z ostatnich cieplejszych dni w tym roku. Nie miała ochoty siedzieć na kolejnych zajęciach z astronomii, więc efektownie je olała, wychodząc przez bramę wejściową zamku i kierując się w stronę błoni. Nad jej ukochanym jeziorem było już dosyć zimno, a ubrana była dzisiaj lekko, (przed chłodem chroniła ją tylko czarna bluza) więc postanowiła przespacerować się na pobliską polanę. Rozmyślając o ostatnim treningu, zorganizowanym przez Morgan, szła jedną ze ścieżek, dopóki w pewnym momencie nie dostrzegła wielkiego drzewa, na którym przewieszone były dwie liny, z zamontowaną między nimi deseczką. Poprawiła niedbale spiętego koka na głowie i szczerząc się jak małe dziecko, ruszyła w stronę huśtawki. Wtedy jej oczom ukazał się malowniczy widok pól i drzew, który spowodował, że niemal zaparło jej dech w piersiach. Odepchnęła się lekko nogami, aby wprowadzić w ruch liny i móc poczuć to przyjemne uczucie kołysania. Hogwart ciągle ją zaskakiwał, nawet jeśli kilka dni temu zaczęła siódmy rok nauki w tej szkole. Jednak najpiękniejsze było to, że mogła to miejsce odkrywać ciągle od nowa i było czasami inspiracją do jej najlepszych historii, pisanych właśnie pod kopułą tego magicznego zakątka.
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
Trwonił czas i choć zdawał sobie z tego sprawę, to zupełnie się tym nie przejmował. Zapewne ku niepocieszeniu rodziców - niezbyt mocno skupiał się na nauce, swoją uwagę koncentrując na zupełnie innych kwestiach, które nierozerwalnie wiązały się z życiem szkolnym. Zawadiacki, noszący w sobie znamiona arogancji uśmiech pojawił się na twarzy Ślizgona, który ramieniem obejmował o rok młodszą, uroczą blondynkę. Okazało się, że nie tylko jego aparycja czy ta dziwna, tajemnicza aura przyciąga do niego rzeszę fanek, ale przede wszystkim nazwisko - trochę zmodyfikowane - które wciąż było w Anglii bardzo rozpoznawalne, zwłaszcza wśród przedstawicielek czystokrwistych rodów. Sądził, że to głównie ich ojcowie napierali na swoje córki, wszakże Daemon był właśnie kawalerem na wydaniu. A on? Korzystał z tego pełnymi garściami, nie licząc w ilu dziewczynach rozbudził nadzieję. Oczywiście były wyjątki od tej reguły, należała do nich przede wszystkim ciemnowłosa Gryfonka, której postać dostrzegł, a co ważniejsze rozpoznał na huśtawce. - Pogadamy później, piękna - rzucił do swojej towarzyszki spotykając się z jej zaskoczoną miną, tą oczywiście zignorował, biorąc w dłonie twarz blondyni, tylko po to, by złożyć na jej ustach przelotny pocałunek po czym ruszył w kierunku Odey. - Znowu marzysz o księciu na białym koniu? - rzucił spojrzeniem omiatając scenerię, która towarzyszyła ich przypadkowemu spotkaniu - Słyszałem przykre wieści, że ten poprzedni okazał się zwykłym giermkiem - dodał, nie mogąc powstrzymać lekko kąsliwego komentarza dotyczącego byłego już chłopaka dziewczyny.
Dla niej szkoła opierała się głównie na życiu towarzyskim, treningach i meczach Quidditcha oraz co poniektórych zajęciach, na które lubiła uczęszczać. Nauka nie szła jej źle, ale była typem ucznia tzw. "zdolnego, ale leniwego". Zwyczajnie nie chciało jej się siedzieć na nudnych lekcjach, pisać durnych prac, które czasami miały tyle wspólnego z danym przedmiotem co ona z puffkami pigmejskimi. Można robić tyle ciekawy rzeczy, zamiast marnować czas na coś, co nie ma sensu. Bujając się na huśtawce, przyszło jej do głowy, że mogłaby spróbować zaczarować liny tak, aby same się kołysały i już chciała sięgnąć po różdżkę, aby sprawdzić swoje umiejętności, kiedy usłyszała znajomy głos za swoimi plecami. Odwróciwszy głowę, uniosła nieco brwi. - Daruj sobie - rzuciła tylko w odpowiedzi na jego pierwsze pytanie, a po usłyszeniu kolejnych słów Ślizgona, ponownie wprowadziła w ruch huśtawkę, odpychając się stopami od podłoża. - Od kiedy tak interesujesz się plotkami, Avrey? - odparła, wytykając mu poniekąd wścibskość. - Lepszy giermek niż bawidamek... - mruknęła jakby sama do siebie, odwracając od niego wzrok, aby na powrót napawać się cudownym widokiem szkockiego krajobrazu.
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
Rozbawiła go odpowiedź dziewczyny, która była do niej tak bardzo podoba, a jednak nosiła w sobie znamiona jakby dziwnej rezygnacji. Czyżby fakt, że poznał tajemnice jej notesu wprawiał ją w podlejszy nastrój, wszakże temat marzeń o księciu poruszali tylko w wesołym miasteczku; instynktownie dotknął swojego policzka, ten długo nosił na sobie wspomnienie spotkania ze żwirową drogą po tym, jak Odey go uderzyła. Choć nie ujawnił tego przed nią wcześniej pamiętał wszystko z tamtego poranka, nawet jeśli okupiony był nie tylko bólem głowy i Saharą w ustach. Słysząc pytanie padające z ust ciemnowłosej czarownicy uśmiechnął się szeroko, tak że w jego prawym policzku pojawił się ledwie dostrzegalny dołeczek. - A więc to prawda, ciekawe - mruknął pod nosem bardziej do siebie niż do niej - Kto zawinił? - zapytał automatycznie, choć nie spodziewał się, że Noah Williams ma w sobie ukryte demony, prędzej spodziewał się tego po Odey, bo przecież nie raz mu to udowodniła. - A co? Chciałabyś mnie mieć na wyłączność? - kolejne pytanie padło z jego ust, a dzięki niemu obrócił sytuację na swoją korzyść - zawsze tak robił. Chwycił linę tym samym zatrzymując huśtawkę i stanął naprzeciwko siedzącej Gryfonki, by następnie bezceremonialnie usiąść jej na kolanach, zaciskając obie dłonie na linach, gdyż większość swego ciężaru opierał na naprężonych mięśniach rąk. - Obawiam się, że to niemożliwe - dodał, zanim zabrała głos, opierając swoje czoło o jej. Stalowo-niebieskie tęczówki wpatrywały się w turkusowe oczy, próbując z nich coś odczytać. Co tu właściwie robiła?
Owszem, to co zawierały jej notatniki było dla niej tak intymne, że mało kto wiedział "co tam sobie skrobie". Było to jej tajemnicą, która sprawiała, że czuła się sobą, kiedy pozostawała sama, bez znajomych, w ciszy mogąc sobie zwyczajnie pomarzyć, puszczając wodze fantazji. Do teraz nie wiedziała jak to się stało, że powiedziała Daemonowi o swoich opowiadaniach. Nie był jej dobrym kolegą, nawet nie był znajomym. Dlaczego więc tak prędko poznał jej słabość do fantazjowania? Czuła niepewność z tym związaną i złość na samą siebie, bo wiedziała, że nie omieszka wykorzystać tej wiedzy, przy najbliższej okazji, na przykład takiej jak ta. - Dlaczego ciekawią Cię moje rozterki życiowe? Nie masz swojego życia? - rzuciła, przenosząc wzrok z chłopaka na kolorowe łąki i wzgórza, w momencie kiedy huśtawka wraz z nią, znowu zaczęła się bujać. - Nie mam zamiaru Ci się tłumaczyć. To sprawa między mną a Noah. - odparła krótko, w duchu czując nadal gorycz związaną z tym w jakiś sposób zakończyła związek z Williamsem. Nigdy nie chciała go skrzywdzić, ale niestety to zrobiła. Usłyszawszy jego kolejne słowa, zaśmiała się w głos, zerkając na niego, nadal rozbawiona. Już otwierała usta, aby powiedzieć mu, że nie potrafi słuchać i nic takiego nie miała na myśli, kiedy ten zatrzymał huśtawkę i jak gdyby nigdy nic wlazł jej na kolana. Na szczęście nie siadł na nich, bo nie czuła jego ciężaru ciała na sobie, ale samo to jak bezczelnie się zachował, wprawiło ją w irytację. Wbijając w niego swoje spojrzenie, w którym było ewidentnie widać jej złość, wysłuchała tego co miał do powiedzenia. Im dłużej go znała, tym bardziej wiedziała, że nie powinna się z nim zadawać. Był typem człowieka, którego Odeya nie znosiła. Arogancki, wybredny, złośliwy, irytujący... Dlaczego więc jeszcze z nim rozmawiała? Najgorsze było to, że to jego głębokie, przenikliwe spojrzenie wywoływało w niej nagłe przypływy rozbrajającej szczerości... - Chciałabym... - zaczęła cicho, na moment przymykając powieki, aby za chwilę ponownie na niego spojrzeć, unosząc dłoń do jego policzka. -... po prostu Cię mieć. - dopowiedziała, a kącik jej ust powędrował do góry. Ale chyba to wiedział już doskonale, po wakacjach. Zdawał sobie sprawę z tego, że ta dziewczyna ma do niego wielką słabość. Nawet jeśli na każdym kroku z tym walczyła.
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
Mimo wszystko Daemon kimś był; ich przypadkowe spotkanie zapoczątkowało serię różnych, zaskakujących, pełnych namiętności oraz przelotnej nienawiści chwil. Choć nie tworzyli typowej relacji, to jednak tkwili w takiej, która wychodziła poza ramy tego, co do tej pory było im znane. On wciąż zaskakiwał ją, ona w tej kwestii nie pozostawała mu dłużna, dodatkowo budząc w nim wiele niezrozumiałych i irracjonalnych emocji. Nie potrafił tego logicznie wytłumaczyć, chociażby z tego względu, że nigdy tego nie analizował, ale jakaś niewidzialna siła przyciągała ich do siebie, rujnując każdą inną możliwość zanim ta miała okazję w jakiś sposób się rozwinąć. Kilkakrotnie złapał się na tym, że nawet będąc z inną dziewczyną jego myśli zaprzątała Odeya, działała na niego jak najlepszego rodzaju narkotyk, uzależniła. - Mam - odpowiedział mało elokwentnie, by zaraz uśmiechnąć się szarmancko - Ale tak się składa, że jesteś jego częścią - dodał, tak naprawdę stwierdzając jedynie fakt nie mający nic wspólnego z uczuciami, jakimi mógłby ją darzyć. - Dodatkowo twój związek to dość ciekawa kwestia, zwłaszcza, że jeśli mnie pamięć nie myli to twoje usta dotykały moich, kiedy powinny innych - wytknął jej sytuację, która miała miejsce w Hogsmead na kilka dni przed rozpoczęciem roku, oczywiście pomijając taki szczegół, którym była chęć przekonania się, jak działa klątwa którą na siebie ściągnęła. Dla niego samego cały ten związek z Noahem był po prostu farsą, choć nie rozumiał dlaczego teraz w oczach Gryfonki malowały się wyrzuty sumienia. Po chwili to jednak zmieniło się - zabawne jak szybko zmieniał się nastrój dziewczyny. Lubił wówczas obserwować jak kolor jej lazurowych tęczówek ciemnieje, a wymierzona w jego osobę złość, irytacja czy namiętność rozbudzają emocje również w niej. Będąc wyraźnie rozbawionym całą sytuacją nie takiej odpowiedzi padającej z jej ust się spodziewał. Zamurowało go. W jednej sekundzie napiął wszystkie mięśnie, zaciskając przy tym zęby, po chwili rozluźniając się. - Przecież mnie masz - stwierdził, udając, że nie rozumie o czym mówi, bo przecież napominał ją, że nie może mieć w nim słabości.
Nie była w stanie powiedzieć co tak naprawdę dzieje się w jej głowie w momencie, kiedy jest obok niej Daemon. Czasami był inicjatorem wściekłości, która w niej wzbierała na skutek jego zachowania, czasami był osobą, której obecność dawała jej ukojenie, a kiedy indziej stawał się jedynym obiektem, którego pragnęła najbardziej na świecie. Nie potrafiła określić jaki konkretnie miała stosunek do tego chłopaka. Momentami czuła się tak, jakby miała rozdwojenie jaźni, bo przecież jak można wytłumaczyć to jej rozchwianie emocjonalne względem niego. Dlaczego nie może konkretnie uznać, że go lubi albo wręcz przeciwnie... W tym drugim na pewno nie pomagały jej słowa Ślizgona, który mimo iż zawsze zachowywał się jakby chciał aby ich relacja była zupełnie luźna; wtrącał stwierdzenia, które całkowicie mąciły jej w głowie. Dokładnie tak jak w tej chwili, kiedy usłyszała, że jest częścią jego życia. Momentalnie przeniosła na niego swój wzrok, aby przez moment uważnie przyglądać się jego twarzy, jakby wyczekując wybuchu śmiechu czy jakiejkolwiek innej reakcji, świadczącej o tym, że nie mówi poważnie. Jednak nic takiego nie nastąpiło. Za to kilka sekund później usłyszała o wiele więcej niż chciała. - Czyli po prostu postawiłeś sobie za punkt honoru utrudnianie mi życia? To teraz jest sensem Twojego istnienia, tak? - odezwała się, nadal uparcie w jego wpatrzona. - I przestań. Dobrze wiesz, że moje usta nie mogły wtedy dotykać żadnych ust - przypomniała mu bardzo dosadnie, o tym, że jeszcze kilka tygodni temu ciążyła na niej klątwa, która była pamiątką po rytuale dziękczynym z Luizjany. Nawet jej samej czasami wydawało się, że może mieć jakieś zaburzenia psychiczne, kiedy robiła coś, co było całkowicie sprzeczne z jej zasadami i priorytetami. Tak jak w tym przypadku. Normalnie Odeya w pierwszym odruchu, zrzuciła by go z huśtawki, widząc jak bardzo panoszy się wokół niej, choć to on zakłócił jej spokój, kiedy chciała odciąć się od ludzi i odpocząć. Ale co zrobiła? Słowa, które wypowiedziała, wypłynęły z jej ust, jakby były stwierdzeniem aktualnego stanu pogody. Dla niej było to oczywiste, ale czy powinna wypowiadać to na głos? Widząc jak chłopak się spina, potarła delikatnie kciukiem jego policzek, usłyszawszy jego odpowiedź. - Nie tak. Chce Cie mieć zawsze, kiedy potrzebuje - oświadczyła spokojnie, zaglądając mu głęboko w oczy. Coś krzyczało w jej głowie, pytając co ona robi, po co to mówi, co tym zyska... Jednak to było silniejsze od niej. Znowu traciła kontrolę. Jego oddech był tak gorący. Tak cudownie pachniał... Merlinie, tak dawno tego nie czuła i tak bardzo jej tego brakowało. Niewiele myśląc uniosła się nieco z siedziska, aby zmniejszyć dystans między nimi. Nie odrywając od niego wzroku, twarz dziewczyny znalazła się milimetry od jego własnej, a Ode czuła na swoich wargach delikatne wibracje, które z każdą kolejną sekundą przyciągały ją do ust Avreya.
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
Nie był świadomy tego, jakie konsekwencje będzie niosło ze sobą jego zachowanie wobec Odey. Dla niego pomimo emocji jakie towarzyszyły ich relacji wciąż była to niejako zabawa. Nie był stworzony do tego, by wchodzić w głębsze znajomości, opierającej się na byciu na wyłączność - to Daemon utożsamiał z ograniczeniami. Nie lubił być tłamszony; ani przez żadne zasady, które najczęściej łamał, ani przez drugiego człowieka - jedynym wyjątkiem była rodzina, oni posiadali nad nim pewną władzę; wynikała ona przede wszystkim z dziedzictwa rodu oraz chęci utrzymania w nim czystości krwi. Z tych właśnie powodów wynikała sprzeczność jego gestów, raz był brutalny, bezkompromisowy, by innym razem pokazać tę część swojej natury, która w pierwotnej wersji przeznaczona była jedynie dla osób bliskich jego sercu, tak - mimo braku argumentów na jego istnienie - posiadał serce. Darzenie go jakimikolwiek uczuciami nie było rozsądne, miłość do niego nie mogła i nigdy nie będzie czymś słodkim, w jego przypadku nie warto było okazywać nie tylko słabości, ale również opuszczać gardy. Był podstępny, fałszywy, niesprawiedliwy, a do tego niezwykle roszczeniowy. Sądził, że Gryfonka należy do tych mądrych dziewczyn, które jako nieliczne świadome są zagrożeń jakie niesie ze sobą jego osoba, a jednak widząc reakcję Odey na jego słowa ogarnęło go zwątpienie. Nie mogła być przecież tak naiwna, prawda? Kąciki ust Ślizgona drgnęły nieznacznie w subtelnym uśmiechu na pytania, które opuściły usta dziewczyny. Popatrzył na nią badawczo, jakby chciał z jej twarzy wyczytać odpowiedź, jakiej spodziewała się usłyszeć. Mógł przyznać jej rację, jednak to zupełnie mijało się z prawdą, ponieważ stanowiło jedynie jej część. - I tak i nie - odparł zagadkowo, oblizując dolną wargę; ta wciąż nosiła na sobie sine ślady pozostawione przez klątwę ciemnowłosej czarownicy, kiedy w kulminacyjnym momencie musnął ustami jej skórę - dodawało mu to jeszcze więcej tajemniczości, a jak się w praktyce okazało wiele panien było chętnych by je ogrzewać. Westchnął. Najgorsze było to, że na jakiś czas musiał odstawić Ognistą, raz nie zastosował się do tego polecenia i przepłacił to bólem, z którym męczył się przez pół nocy. - Nie mogły, a jednak dotykały - zauważył wyraźnie rozbawiony, choć widział, że temat ten wywołuje w Odey irytację. Nie mógł powstrzymać się od kąśliwych komentarzy, głównie chcąc pokazać swoją wyższość nad mizernym Gryfonikiem. Tak naprawdę to, czy dziewczyna była w formalnym związku czy też nie zupełnie mu nie przeszkadzało, poniekąd nawet podsycało pewne pożądanie, jakie czuł do jej osoby. Nie był pewny, w którym momencie - zwyczajnie go przegapił? a może była to wina samej Worthington? - nastrój ich rozmowy zmienił się na ten poważny, wkraczając w sferę życia, która nie powinna między nimi w mniemaniu Daemona istnieć. A jednak miał przed sobą jawny dowód na to, że los zarządził inaczej, a głupia Gryfonka zaczynała darzyć go uczuciami, choć może po prostu z nim pogrywała? Stalowo - niebieskie tęczówki utkwił w jej oczach próbując odnaleźć w nich cokolwiek, co wskazywałoby, że właśnie sobie z niego żartuję, byleby tylko pokazać mu, że ma nad nim większą władzę niż myślał, jednak nic takiego nie zaobserwował. Zamiast tego, Od położyła dłoń na jego policzku, na co zareagował instynktownie rozkoszując się ciepłem bijącym z jej ciała. Powinien był się odsunąć, uciec przed nią, tak jak miał to w zwyczaju, każda komórka jego ciała krzyczała by to zrobił, dlatego skutecznie ignorował ten krzyk rozpaczy. Był zbyt łasy na bliskość Gryfonki, dlatego kiedy zbliżyła do niego twarz, bez wahania wpił się w jej wargi, łącząc ich usta w zachłannym, a jednocześnie nieco smutnym pocałunku. Nie mógł dać jej tego, czego tak naprawdę oczekiwała, w tej chwili był całkowicie jej, jednak był to zaledwie ułamek wieczności, której nie mógł jej ofiarować, a przynajmniej jeszcze nie teraz. Wplótł prawą dłoń we włosy dziewczyny, ściągając z nich gumkę. Kaskada ciemnych pukli rozsypała się na jej plecy oraz ramiona wypełniając powietrze słodkim zapachem jaśminu, a to budziło wspomnienia; warknął, zapominając, że to on panował nad ciężarem swojego ciała, które teraz opadło trochę na nogi dziewczyny, uświadomiając jej dobitnie jego obecność.
Jak to było, że dla Ślizgona ich relacja ciągle była zabawą, ale kiedy Ode stwierdziła, że nie pozwoli traktować siebie jak zabawkę, ten się wściekał, mówiąc, że nigdy tak o niej nie myślał? On sam, nie znosił być ograniczany, ale jeśli chodziło o Worthington, twierdził, że jest "tylko jego". Na początku próbowała nie myśleć, nie rozważać tego na jakiej stopie znajduje się ich relacja, bo dobrze wiedziała, że żadne z nich nie traktuje drugiego poważnie. Owszem, uwielbiali tę bliskość, która towarzyszyła praktycznie każdemu ich spotkaniu i te skrajne emocje z nią związane. Ale czy tak naprawdę da się na dłuższą metę myśleć o sobie tylko i wyłącznie na płaszczyźnie fizycznej, kiedy umysł podsuwa inne myśli i dąży do tego, aby pomyśleć o drugiej osobie w innym kontekście? Czy da się odeprzeć tę chęć posiadania; nawet jeśli nie na wyłączność? Czasami wydawało jej się, że z każdą kolejną cechą Daemona, która ją w nim wkurza, ciągnie ją do chłopaka coraz bardziej. To jaki jest, ma podane na tacy. Niczego nie udaje, pokazując swoje wady na każdym kroku, a ona, owszem z zewnątrz wygląda jakby jej one nie odpowiadały; wkurza się za każdym razem, kiedy tylko zrobi coś czego ona nie znosi, jednak tak naprawdę jej słabość do Daemona coraz bardziej rośnie. Nie jest w stanie nad tym zapanować, nawet jeśli jest to nie normalne i pozbawione jakiejkolwiek logiki. Jego odpowiedź, w momencie kiedy jej udzielił, zirytowała ją do tego stopnia, że zatrzymała huśtawkę, posyłając mu spojrzenie pełne jadu. - Nie chrzań. Dlaczego Ty nigdy nie powiesz czegoś konkretnie? - zarzuciła mu, po czym widząc jak oblizuje usta, zatrzymała na nich swój wzrok. - I nie próbuj na mnie tych swoich sztuczek, dobra?! - wypaliła po chwili, kompletnie wyprowadzona z równowagi. Widziała, że ma blade wargi, jednak był to taki szczegół, że nie mogła powiązać go z sytuacją w bunkrze. Co innego, gdyby powiedział jej wprost, że to przez nią. - Bo jesteś głupi i chciałeś sprawdzić czy nie kłamie. - odparła, dając mu argument co do swojej racji. W tamtym czasie naprawdę chciała być fair względem Noah i nawet jeśli nie miałaby na sobie klątwy, nie wiedziała czy potrafiłaby całować Daemona, będąc w związku z Williamsem. A gest, którego dopuścił się Ślizgon, wtedy na ulicy Pokątnej, był jednostronny. Tak jak powiedziała, to on chcial zaspokoić swoją ciekawość, sprawdzając czy rzeczywiście jej dotyk jest tak niebezpieczny. Sama nie wiedziała co się z niądziało, kiedy w jednej chwili miała ochotę wstać z huśtawki i go udusić, a w drugim momencie patrzyła łakomie w jego usta, jakby były jedynym, liczącym się w tej chwili obiektem. Wiedziała, że chłopak długo nie wytrzyma i w końcu ją pocałuje. W chwili, kiedy poczuła jego niemalże lodowate wargi na swoich, nieco wzdrygnęła się, jednak było to spowodowane szokiem jakim była różnica temperatur pomiędzy jej skórą a ustami Daemona. Były naprawdę chłodne, zupełnie inne niżeli je zapamiętała. Przeszło jej przez myśl, że może być chory i już nawet chciała odsunąć się od niego aby o to zapytać, kiedy pociągnął za gumkę do włosów, aby je rozpuścić. Od razu przypomniało jej się ich pierwsze spotkanie na stacji, gdy zrobił dokładnie to samo. Uśmiechnęła się tuż przy jego ustach, aby chwilę później znów przywrzeć do nich, pogłębiając pocałunek. Tęskniła za jego dotykiem, za tą stanowczością i pewnością siebie. Nawet jeśli doprowadzał ją do szału swoim zachowaniem - kiedy ją całował, nic się nie liczyło. Przeniosła dłonie na jego plecy, aby przyciągnąć go do siebie bardziej, dokładnie w tym momencie, kiedy chłopak wydał z siebie warknięcie i sam praktycznie usiadł jej na kolanach. Westchnęła prosto w jego usta, zdając sobie sprawę, że ten niepozorny pocałunek już na niego działał. W duchu uśmiechnęła się do siebie, jednocześnie przygryzając zaczepnie zębami dolną wargę blondyna, wsunęła dłoń pod jego koszulkę, aby móc rozkoszować się ciepłem jego skóry. - Mój... - wymruczała pomiędzy pocałunkami, nadal nie myśląc nad tym co mówi. Te słowa, tak spontaniczne były chyba najbardziej szczere. Nawet nie przyszło jej przez myśl, żeby z nim pogrywać. Mogła kiedyś wyprzeć się tego wszystkiego, ale po co? Liczyło się to co tu i teraz. A w tej chwili czuła, że należy do niej.
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
To było tak zwyczajnie skomplikowane; nie należało spłaszczać ich relacji, jednocześnie nie można było odbierać słowa zabawa dosłownie - wszakże miało ono wiele znaczeń, a w zależności od sposobu wypowiadania różny wydźwięk. Odeya nie potrafiła jeszcze pojąć złożoności relacji jaka łączyła ją ze Ślizgonem, nieświadomie przemieszczała się po różnych płaszczyznach poznając poszczególne maski, które on zakładał, a jednocześnie była bliżej prawdy niż jakakolwiek dziewczyna przed nią. To była wyjątkowa znajomość, choć Avrey jeszcze nie do końca zdawał sobie z tego sprawę, a może już wiedział, tylko nie chciał dopuścić do siebie prawdy? Nie zamierzał poddawać tego analizie, nawet jeśli dostrzegał swoją słabość do irytującej i głupiej (jak się okazało podczas zdejmowania klątwy) panienki Worthington. Dużo łatwiej przychodziło mu ignorowanie pewnych zachowań i symptomów, które świadczyć mogły o tym, że w jakiś chory - bo normalnym go nazwać nie można było - sposób mu na niej zależy. Nazywał ją swoją, gdyż w gruncie rzeczy tak właśnie czuł, choć nadawał temu słowu zupełnie inny wydźwięk od tego pożądanego przez ciemnowłosą. Nie chciał dawać jej powodów by wierzyła w coś, co nie jest prawdą, a przyjemniej jeszcze nie jest. Jej spojrzenie wywołało u niego zawadiacki uśmieszek, a jad w nie wsadzony sprawił, że przez ciało chłopakami przeszedł przyjemny dreszcz; stalowo-niebieskie pociemniały nieznacznie.. - Bo jestem mało konkretnym człowiek, nooo chyba, że mówimy o innej sferze życia - odpowiedział ściszając nieco głos, dzięki czemu brzmiał głęboko i seksownie. Zmarszczył wyraźnie czoło zaintrygowany jej odpowiedzią, jednocześnie okazując coś na kształt zaskoczenia, bo przecież nic wielkiego nie zrobił. - Jakich sztuczek? - odpowiedział pytaniem na pytanie - Jeśli chcesz, mogę Ci pokazać parę sztuczek - pochylił się ku dziewczynie, jego ciepły oddech owiał jej twarz. Lubił pogrywać z nią w ten sposób, wtedy denerwowała się jeszcze bardziej, aż w końcu następował ten kulminacyjnym moment, w którym powietrze między nimi aż elektryzowało od nadmiaru uczuć, a przede wszystkim fizycznego pożądania. Tego typu zagrywki były niczym iskra rozniecająca pożar, a oni znajdowali się w jego centrum. - Ja jestem głupi? Toż to żadna nowość w Twoich ustach - zaśmiał się, mocniej zaciskając dłonie na linach; czuł wewnętrzny triumf, nawet jeśli okupiony został on przez Odey wyrzutami sumienia. W wydarzeniach które miały miejsce na ulicy Pokątnej mogła doszukiwać się jedynie jego winy, tłumaczyć zaistniałą wówczas sytuację ciekawością Daemona, jednak tak naprawdę gdyby ona również nie chciała tego pocałunku, mogła go powstrzymać, słysząc stanowcze "nie" z jej ust na pewno by się wycofał. Ale czy mógł mieć, co do tego pewność? W jej obecności nie do końca panował nad własnymi odruchami. Zupełnie tak, jak w momencie, kiedy zetknął ze sobą ich usta. Jego lodowate wargi oraz jej ciepłe, mięknie. Przymknął oczy rozkoszując się tą ulotną chwilą. Z włosów dziewczyny dłoń przeniósł na jej kark, zaciskając na nim mocniej palce, tylko po to, by wyzwolicie w niej odpowiednią reakcję - mimochodem Odey pogłębiła pocałunek, co skomentował kolejnym warknięciem, znacznie głośniejszym, dzikszym. Nie umiał powstrzymać uśmiechu, gdy wsunęła dłonie pod jego bluzkę, ciało chłopakami przeszył dreszcze przyjemności, a podniecenia mimiochdem zaczęło wzrastać. - Nigdy - szepnęła jej w odpowiedzi, jakby drażniąc się z nią, co łatwo było wyczuć w jego głosie.