C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Jasne miejsce na plamie gęstego lasu przy Hogsmeade. Znajduje się stosunkowo głęboko i właściwie niewiele osób wie, że w ogóle tam jest. Okalają ją drzewa, a z jednej strony graniczy z jeziorem. Poza innymi gatunkami zwierząt, polanę licznie zamieszkują ogniki, które nocą rozświetlają ją swoim blaskiem.
Autor
Wiadomość
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lowell też chciał poniekąd poćwiczyć parę innych rzeczy, nie tylko wymachiwanie różdżką na lewo i prawo w akompaniamencie wchodzącego w najwyższe obroty momentami wiatru. Z czasem zauważył, że takie proste praktyki zaklęć potrafią naprawdę znudzić, w związku z czym samemu zaczął preferować ciut inne aktywności. Między innymi jedną z nich było to, że Ziutek - odpowiednio zaczarowany, jak to miało miejsce na lekcji Cortez - tym samym trzymał w dłoni jego starą różdżkę i ciskał w niego najróżniejszymi zaklęciami. Oczywiście nie czarnomagicznymi, dla sprostowania. Zadawanie się z takim przeciwnikiem mogło być nudne, ale koniec końców, jeżeli wbił w jego pamięć (no, pozornie) parę mniej lub bardziej skutecznych czarów, to mógł być tak samo godnym rywalem, jak chociażby nieprzyjaciel podczas trwania prawdziwego, realnego pojedynku. Chłopak nie bez powodu zatem nie odsuwał od siebie uwagi, snując raz po raz z najróżniejszymi urokami, które polegały zarówno na bronieniu się, jak i na czystej ofensywie. Może zakończył ze schadzkami w mniej bezpieczne rejony, ale to nie oznaczało, iż chciał zaprzepaścić wiele lat nauki. Tym bardziej, iż wiele osób po szkole zdawało się poniekąd zapominać najprostsze rzeczy, które mogły mieć jednak znaczenie, jeżeli chciało się przeżyć w magicznym świecie. Pojedynek został przerwany poprzez przybycie Drake'a. Były student uśmiechnął się lekko, acz widocznie w jego stronę, wszak dobrze było widzieć, iż wiele osób miało ambicje i starało się coś osiągnąć. Jedni woleli właśnie uzdrawianie, jak on, inni natomiast - rzucanie zaklęć. Wiele osób stało nad kociołkami, obserwując, jak ingrediencje łączą się w jedną, widoczną całość. Jeszcze inni decydowali się poświęcić wiele czasu w naukę najtrudniejszej z dziedzin - transmutacji - która mogła mieć zbawienne skutki w rywalizacjach. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę podczas lekcji u Craine'a, ale koniec końców nie był z tego aż tak dobry. Po prostu wyobraźnia przestrzenna nie działała, a tablice nie wchodziły odpowiednio, bo go to nie interesowało. - Hej! - machnął mu na powitanie, kiedy to Ziutek, zaczarowany i zaklęty odpowiednio, przestał słać zaklęcia, a zamiast tego dał chwilę wytchnienia. - A w sumie w porządku, nie narzekam. - uśmiechnąwszy się, nie miał na co narzekać. No, jedynie na Mugoloznawstwo. Tak to ze wszystkich przedmiotów miał ocenę Wybitną, co dawało mu możliwość podjęcia się nie tylko zawodu nauczyciela, lecz także innych, bardziej zarezerwowanych. Jak chociażby bycie aurorem czy uzdrowicielem, ale go to po prostu nie interesowało. - A tobie jak poszło? - odbił sprawnie piłeczkę, bo w sumie go to interesowało i nie zamierzał skupiać się tylko i wyłącznie na nauce, choć machnięciem różdżki wydobył w odpowiednich odległościach odpowiednie tabliczki i napisy, które oznaczały odległości. Pięć metrów. Dziesięć. Piętnaście. Dwadzieścia. I dwadzieścia pięć. - Ogólnie wiesz, że Bombarda Maxima jest bardzo silnym zaklęciem, które wymaga odpowiedniej celności. Chcę na początku sprawdzić, jak potrafisz manipulować magią i ruchem nadgarstkiem, by uderzyć w te tabliczki z okręgami. - przypominało mu to poniekąd strzelnicę, aczkolwiek bronią obecnie była różdżka. Zademonstrował raz, uderzając bez większego problemu w drewno znajdujące się w odległości dwudziestu pięciu metrów błyskiem nieszkodliwego uroku. Ten się rozpłynął w powietrzu po trafieniu w cel. - Statycznie, bez żadnych ruchów. Jeżeli chcesz władać takimi zaklęciami, musisz mieć wręcz perfekcyjne oko. Śmiało, spróbuj z mojego miejsca. - odsunął się, by tym samym dać mu pole do popisu.
Kostki:
Drake, rzuć kostką k6 na to, by dowiedzieć się, jak Ci ta część poszła. Za każde 20pkt z Zaklęć i OPCM przysługuje Ci jeden przerzut.
k6:
1 - udaje Ci się perfekcyjnie trafić we wszystkie tabliczki o różnych odległościach. Wychodzi na to, że masz doskonałą władzę nad tym, w którym miejscu trafi zaklęcie. Gratulacje!
2 - uderzasz w prawie wszystkie tabliczki, oprócz oczywiście tej najbardziej oddalonej. Mimo to jest to bardzo dobry wynik i nie ma czego się wstydzić. Raczej nie będziesz musiał rzucać tym urokiem 25 metrów w dal, prawda?
3 - nie trafiasz w tabliczki dwudziestu pięciu i dwudziestu pięciu metrów. Zaklęcie mija o włos obiekt, w który powinno wylądować. Ale i tak czy siak jest dobrze!
4 - analogicznie - nie trafisz tym samym w tabliczkę o odległości piętnastu metrów wzwyż. Może trzeba trochę potrenować?
5 - ledwo trafiasz w tabliczkę z dziesięciu metrów i dwudziestu. Najwidoczniej tutaj nie chodzi o praktykę, a prędzej o szczęście.
6 - panie, nawet z tabliczką pięciu metrów masz problem...
Też całkiem nieźle, poza paroma wyjątkami. - Powiedział jeszcze na temat egzaminów. Taak... Jego nieporęczność na uzdrawianiu i brak zręczności na miotlarstwie zdecydowały że skończył z marnymi O. W sumie może powinien Felinusa poprosić o korki z uzdrawiania, żeby być mniej narażonym na wypadki podczas lekcji? Nie... Jakoś da radę. Poza tym gdyby Williams się dowiedział, to mógłby się poczuć urażony tym że Drake zdecydował się poprosić o pomoc kogoś innego, bo w końcu ten był nie tylko nauczycielem, co opiekunem jego domu. Długo nie trzeba było czekać, żeby temat w końcu skręcił na ten dla którego właściwie się tu spotkali. Był świadomy faktu jak silne jest zaklęcie, bo trochę już o nim przeczytał. Zwłaszcza że Maxima zazwyczaj nie stoi tam bez powodu, prawda? Za to warto było mieć w rękawie asa. Zwłaszcza takiego destrukcyjnego. Na ludzi go raczej nie użyje, ale jeśli wpadną na rozjuszonego trolla, to już inna bajka.- No dobra... Spróbuję.- Rzucił do Felinusa, a następnie wyjął i spojrzał na własną różdżkę. I oczywiście rzucił do niej kilka słów. -Wiem że niedługo Nów, ale spróbuj współpracować, co?- Specyficzny rdzeń, miał specyficzne działanie. Im bliżej pełni, tym silniejsza różdżka, a im dalej od niej tym gorzej sobie radziła. Stanął więc w miejscu wyznaczonym przez Felinusa i zaczął rzucać w drewka niewerbalne Petryfikusy Totalusy. Zaklęcia nieco mu skręciły podczas lotu w cele, przez co niektórych nie trafił a zaklęcia poszybowały sobie gdzieś w przestrzeń trafiając w drzewa.-No... Przynajmniej nie zawróciły we mnie. - Bo i to się zdarzało w okolicach nowiu. Na szczęście tamte zaklęcia nie były specjalnie silne. Obracał jeszcze przez moment różdżkę w palcach, aż w końcu spojrzał na Lowella żeby usłyszeć werdykt.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Informacje na temat tego, w czym dobrze poszło Drake'owi, a w czym jednak zawalił, wywalając się wprost na kolana, nie były zbyt wylewne. Kiedy tak wsłuchał się w jego słowa, wiedział jedno - poza właśnie tymi bardziej udanymi przedmiotami, no cóż, były również te, które wymagały dłuższego przyjrzenia i podjęcia jakichś bardzeij stanowczych kroków. I akurat nie widział w tym niczego złego. Ograniczanie się tylko i wyłącznie do jednej dziedziny nie niosło ze sobą niczego pozytywnego, a prędzej powodowało brak możliwości rozszerzenia horyzontów. Wbrew pozorom każda dziedzina magii jest ze sobą stricte powiązana. W pracy dyplomowej natomiast, poza głównego tematu, poruszył także fizyczne aspekty działania zwykłej magii i magii leczniczej, co może trochę zahaczało o kompletnie inną tematykę, ale pozwoliło rzucić większą ilość światła na to, jak ograniczenie w jednym aspekcie potrafi wpłynąć na drugi i vice versa. - Paroma wyjątkami? - podniósł lekko brwi w widocznym zastanowieniu. Nie mogły być to Zaklęcia bądź OPCM, wszak uczniowi szło w nich co najmniej dobrze. Wyglądało na to, iż poległ na kompletnie innym polu, ale na jakim - nie miał pojęcia. Nie znał umiejętności Drake'a na tyle, by móc stwierdzić, że to właśnie Uzdrawianie przyczyniło się do zaistnienia widocznego problemu, jak również miotlarstwo. A przecież nie powinno być tak źle. Tak przynajmniej podejrzewał, kiedy to zauważał, jak wiele ambicji posiadali Gryfoni w przeciwieństwie do innych domów. I to wzbudzało w nim poniekąd zastanowienie, poniekąd dumę. Lwy nie były kimś w rodzaju osób podejmujących się jednorazowych korków. Raz po raz chcieli więcej się dowiedzieć, więcej się nauczyć, co niosło ze sobą dobre skutki, o ile znajdował się przy nich odpowiedni nauczyciel. Chociaż samemu Lowell uważał, by jego umiejętności na tym polu nie były jakoś zatrważające, a zawodu swoistego mentora zdoła się pouczyć tak naprawdę na stanowisku asystenta, porobił wiele kroków do przodu. Obserwowanie kolejnych poczynań Drake'a, gdy starał się trafić w tabliczki, niosło ze sobą wiedzę na temat tego, czy w ogóle powinien nauczać kogoś tak silnego zaklęcia. Oczywiście nie zamierzał odmawiać, co nie zmienia faktu, że w przypadku samodzielnych treningów wychowanek Gryffindoru będzie wiedział, nad czym musi ewidentnie popracować. Pojawiające się tabliczki, napisy z odległościami, a do tego konieczność zastosowania magii w tak precyzyjny sposób, by nikomu nie zaszkodzić. Mogło to być dziwne, to prawda. Ale co, jeżeli czarodziej nie jest w stanie w pełni perfekcyjnie trafić w przeciwnika? Albo w obiekt znajdujący się pod nim lub nad nim? Czasami lepiej od znajomości silniejszej magii postawić rzeczywiście na schemat działania, przyjęcie pewnych zachowań i możliwość celnego rzutu za pierwszym razem. By trzymana w dłoniach różdżka nie fukała się, gdy widziała na to jakąś idealną okazję, jak chociażby właśnie pojedynek. - Jaki masz rdzeń? - zastanowiwszy się, na krótki moment przyłożył dłoń do własnego podbródka, jakby miało mu to pomóc w ewentualnej analizie. Kojarzyło mu się coś, ale nie do końca był pewien, czy aby na pewno się nie myli, choć podejrzewał, że w związku z własną wiedzą na ten temat... no cóż. Nie był to strzał pewny, stuprocentowy, a prędzej zdający się być pozbawiony irracjonalnego działania. Mimo to wolał się upewnić, bo to, co świtało mu w głowie, równie dobrze mogło być czymś, co zapewne rozśmieszyłoby niejednego twórcę różdżek. Wszystko wskazywało na to, iż Lilac działał na szczęściu - a tak przynajmniej podejrzewał. Udawało mu się z różnych śmiesznych odległości, co mogło wskazywać prędzej na łut, aniżeli praktykę i ćwiczenia. Nie westchnął. - Jeszcze raz. - poprosił go, by tym samym spróbował ponownie trafić, ale tym razem celniej.
I:
Drake, rzuć kością k6, by dowiedzieć się, jak poszła Ci ponowna próba. Za każde 15pkt z Zaklęć i OPCM przysługuje Ci jeden przerzut.
k6:
1 - udaje Ci się perfekcyjnie trafić we wszystkie tabliczki o różnych odległościach. Wychodzi na to, że masz doskonałą władzę nad tym, w którym miejscu trafi zaklęcie. Gratulacje!
2, 3 - uderzasz w prawie wszystkie tabliczki, oprócz oczywiście tej najbardziej oddalonej. Mimo to jest to bardzo dobry wynik i nie ma czego się wstydzić. Raczej nie będziesz musiał rzucać tym urokiem 25 metrów w dal, prawda?
4, 5- nie trafiasz w tabliczki dwudziestu pięciu i dwudziestu pięciu metrów. Zaklęcie mija o włos obiekt, w który powinno wylądować. Ale i tak czy siak jest dobrze!
6- analogicznie - nie trafisz tym samym w tabliczkę o odległości piętnastu metrów wzwyż. Może trzeba trochę potrenować?
- Dobrze, skoro praktykę celności mamy za sobą, to teraz poćwiczymy ruch nadgarstkiem i wymowę. Choć przy tym drugim nie powinieneś mieć problemów. - odwołał prawie wszystkie elementy do wycelowania, skupiając się w pełni na polanie, na której byli. W sumie wybór pozostawał oczywisty - tak silne zaklęcie, no ba, z formułą Maxima, nie mogło być praktykowane w pomieszczeniach. - Zademonstruję. - powiedział i tym samym skupił się, głaszcząc drewno, z którego została wykonana różdżka, wykonał odpowiedni ruch nadgarstkiem, trafiając z odległości piętnastu metrów. - Bombarda Maxima. - nagłe wzniesienie powietrza i kurzu nie było niczym dziwnym. Chmura piasku zdawała się mieć widoczne działanie oślepiające, a tabliczka - zgodnie z jego wolą - została rozwalona na wiele kawałków. Towarzysząca przy tym eksplozja oraz jej dźwięk mógł alarmować, w związku z czym zaklęcie nie nadawało się do używania przy bardziej cichej eksploracji terenu. Mimo to efekt pozostawał niesamowity; widać było, że czar jest potężny, ale w nieodpowiednich dłoniach może spowodować nieodwracalną tragedię. - Ruch musi być pewny. Taki typ magii nienawidzi zawahania, a wymowa, jak sam wiesz, to po prostu połączenie słów "Bombarda" i "Maxima". - zademonstrował tym razem tylko to, jak należy poruszyć nadgarstkiem, nie wydobywając z siebie ani krzty magii. - Spróbuj, potem przejdziemy do ćwiczeń.
II:
Drake, rzuć kością k6, by dowiedzieć się, jak poszło Ci machanie nadgarstkiem. Za każde 15pkt z Zaklęć i OPCM przysługuje Ci jeden przerzut.
k6:
Parzysta - druga i trzecia próba pozwalają Ci na to, byś mógł stwierdzić, że całkiem nieźle Ci idzie. Co prawda popełniasz początkowo podstawowe błędy, ale z czasem idzie Ci lepiej. Gratulacje!
Nieparzysta - to chyba nie jest Twój dzień. Starasz się cokolwiek zrobić, a dopiero szósta próba przynosi Ci jakieś efekty. Niby nie jest źle, ale nie jest też dobrze.
Często zdarzało mu się kłamać, ale zazwyczaj głównie jeśli chodziło o jego futerkową przypadłość. W innych wypadkach niezbyt lubił to robić. Zwłaszcza że dzięki temu łatwiej uwierzyć w jego wymówki "dlaczego nie może się spotkać z kimś w pełnię". Oczywiście ta o astronomii była jego ulubioną, ale i tak musiał uważać do kogo to mówi, bo jeśli taka osoba rzeczywiście uczęszczała na astonomię w miarę często, to musiałby naprawdę ostro się tłumaczyć żeby jakoś z tego wybrnąć. - Taaak. Na uzdrawianie przyszedłem nieco zmulony, więc na praktyce zacnie się wywaliłem potrącając kolegę, a kiedy wstawałem potrąciłem jakieś buteleczki i narobiłem sporo bałaganu... Skończyłem z Okropnym. Na miotłach za to się zagapiłem i wleciałem w każdy możliwy słupek przez co dostałem ten sam wynik. - Zwierzył się szybko. Nie było łatwo mówić o swoich porażkach, ale jakoś to z niego wyszło. Rozmowa w końcu skręciła na rdzeń jego magicznego patyczka. - Mantykora. W sensie szpon mantykory. - Stworzenie strasznie inteligentne, ale równie niebezpieczne. Znane głównie z tego że miały w zwyczaju śpiewać podczas konsumpcji ofiary oraz były dosyć odporne na zaklęcia. Po krótkiej przerwie przyszła pora na ponowne mierzenie się ze strzelaniem do celu. Tym razem postawił na najprostrze w świecie niewerbalne zaklęcie ogłuszające. Te znajdujące się bliżej tym razem trafił bez problemów, ale te bardziej oddalone ogłuszacze minęły o zaledwie cal i poszybowały gdzieś w dal roztrzaskując się o drzewa. Mogło mu to wyjść lepiej, ale przynajmniej poszło mu to lepiej niż ostatnio, prawda? Kiedy już przeszli do praktyki, zamiast różdżki użył podniesionego z ziemi kijka, który miał ją imitować. Lepsze to niż machanie pustą dłonią. Za pierwszym razem ruch przypominał niewiadomo jakie zaklęcie, ale za drugim razem już przypominało to co miał wykonać. Za trzecim było już całkiem okej. - Bombarda Maxima - Powiedział jeszcze inkantację dla pewności, ale ta naprawdę nie była wymagająca, bo jak zauważył Felinus było to połączenie Bombardy, którą już opanował oraz dodatku w postaci "Maxima"
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lowell kłamał w zależności od potrzeby. Kiedyś nagminnie uważał, iż podkoloryzowanie pewnych rzeczy bądź sprzedanie fałszu w celu uzyskania świętego spokoju, no cóż, powinno być czymś na porządku dziennym. Przecież wszyscy oszukują - tak przynajmniej sądził. I nadal sądzi, ale nie w każdym temacie to musi się przecież dziać. Teraz, od momentu gdy nauczył się zrozumienia własnej natury i nie bał się podejmować interakcji międzyludzkich, które czasami zdawały się być wyjątkowo kruche - niczym porcelana gotowa upaść na podłogę - ale za to były tego wszystkiego warte. Mimo tej zmiany nie zaniknęła gdzieś w odmętach zapomnienia ta zdolność. Zdolność kłamania w żywe oczy, choć ewidentnie nie robiłby tego bez konkretnego powodu wedle własnej woli. Czasami się ku temu uciekał, ale w stosunku do przeszłości, jaką prowadził, zaskakująco rzadko; jakby był świętym, ale tak naprawdę pozostawał tylko słabym człowiekiem. Człowiekiem, który żyje własnym życiem, dba o innych i stara się jakoś przebrnąć przez przeciwności losu. Choć teraz było ewidentnie lepiej, gdy pewne rzeczy się poukładały i mógł podejść do życia bardziej... radośnie. - Ojezu, no tego się nie spodziewałem. - lekko się uśmiechnął na informację o tym, że na egzaminie z Uzdrawiania - który był bardzo fajnym i przyjemnym egzaminem - Drake niestety potrącił kolegę, a gdy następnie wstał, fala buteleczek postanowiła przewalić się i udowodnić, że w ferworze stresu bardzo ładnie plamią.. cokolwiek. O ile się stłukły oczywiście, bo o tym Lowell nie miał prawa wiedzieć. Mimo to podejrzewał, że do tego mogło dojść, wszak poukładanie do pionu fiolek nie powinno sprawiać zbyt sporego problemu. Dlatego przypuszczał, iż ich zawartość musiała się bardzo pięknie rozlać. - Auć. Ale z tego, co pamiętam, to na meczu tym nieoficjalnym poszło ci przecież całkiem nieźle. - zastanowiło go to, ale chłop może miał swój gorszy dzień i rzeczywiście nie udawało mu się osiągnąć zamierzonego efektu. I było to całkowicie normalne; samemu czasami miał takie doby, iż po prostu nie mógł uwierzyć we własny brak szczęścia. W szczególności, iż przyzwyczajał się do tego, że los pozostawał mu przychylnym. - Jego moc jest zależna od fazy księżyca, co nie? - zastanowiwszy się, nie pamiętał jednak, czy zdobywał na sile w przypadku nowiu, czy jednak pełni. Ale wyglądało na to, iż pełni dawno już nie było, więc mógł śmiało postawić karty na moment, gdy ten naturalny satelita znajduje się na niebie w swej pełnej okazałości. Obserwował zatem kolejne poczynania Drake'a, wyciągając tym samym notatnik, a raczej dziennik. Lowell ostatnio uznał, że bardzo dobrym sposobem na rozeznanie się w tym, komu w czymś idzie dobrze, a w czym powinien potrenować, będzie właśnie prowadzenie takich zapisków. Wcześniej starał się zapisywać trochę informacji na temat pozostałych osób pobierających u niego korki, ale nie były one aż tak obszerne. W przypadku Drake'a wszystko wskazywało na to, iż powinien potrenować celność w wymiarze statycznym. Bez poruszania, przynajmniej na razie. Długopis łatwo i przyjemnie zapisał tę informację, by tym samym ją podkreślić na odpowiedni kolor, zwracający uwagę czytelnika. Jeżeli przyjdzie im znowu ćwiczyć rzucanie zaklęć i OPCM, na pewno zwróci uwagę na ten bardzo istotny aspekt. Pamięć miał dobrą, ale mimo wszystko wolał sobie notować takie rzeczy, by nie zaginęły w rozmyśleniach. A te potrafią być momentami zbyt zdradliwe, by pokładać w nich stuprocentowe zaufanie. - Poszło ci lepiej niż za pierwszym razem, ale będzie trzeba to jeszcze poćwiczyć przy innych spotkaniach. - palcami obrócił długopis z niebieskim tuszem, by następnie lekko tyknąć własny podbródek jego plastikowym elementem. Dwa kolejne uderzenia przyczyniły się do tego, iż Felinus zamknął dzierżony przedmiot, chowając go skutecznie do torby. Przynajmniej na razie, kiedy to starał się w pełni skupić na tym, z czym Drake ma problem i dlaczego w sumie ma mieć problem. Przynajmniej tyle dobrze, że nadal nie chybił aż nadto tych tabliczek, bo przecież czar mógł uderzyć kompletnie coś innego. A i tak było widać, że na milimetry posiadał problem z trafieniem, więc nie było źle. Było dobrze, ale wymagało to odpowiednich szlifów. Kolejne ruchy różdżką zdawały się być z początku odmienne od tego, co zaprezentował, ale z czasem, gdy Lilac w pełni się skupił na osiągnięciu celu, bez większych problemów opanował ruch różdżką. Problem z magią polegał na czymś innym. Co z tego, że pełen schemat zostanie opanowany, skoro czarodziej może mieć problem z określeniem siły, jaką powinien wyodrębnić? No właśnie. Były wychowanek Hufflepuffu starał się opanować przepływ magicznej mocy we własnym ciele, odpowiednio ją dozując. I szło mu to naprawdę nieźle od momentu, gdy nauczył się jej synchronizacji z własnym rdzeniem i drewnem. Serce buchorożca odpowiadało mu w całości i nie sprawiało żadnych problemów, idealnie sobie radząc nie tylko ze zwykłymi zaklęciami, ale także czarną magią. - Jest prawidłowo. Co prawda trochę wymaga to jeszcze praktyki, ale śmiało możemy przejść do rzucania. - lekko się uśmiechnął i spojrzał w jego stronę, by tym samym przywołać z powrotem tabliczkę na odległość dziesięciu metrów. Raz po raz, na spokojnie, bez pośpiechu. - Jeżeli chodzi o zaklęcia o oczko wyżej od standardowych, musisz uważać na to, jaką ilość magii dozujesz w ich siłę. O ile w przypadku tych słabszych nie zrobisz sobie raczej krzywdy, o tyle to zaklęcie chociażby jest na tyle potężne, iż nie możesz sobie pozwolić na to, byś oberwał przy okazji rykoszetem. - powiedziawszy, przybrał bardziej poważną minę. - Kontrola przepływu magii. Brzmi to co najmniej dziwnie, ale to od tego aspektu zależy, czy rzucony urok będzie słaby, czy silny. Czy może jednak za silny. - zademonstrował ponownie zaklęcie, wydobywając je w formie niewerbalnej, wszak wymowa pozostawała dziecinnie prosta poprzez połączenie dwóch znanych już im słów. Nie było one mocne - spowodowało prędzej wzrost niewielkiej ilości kurzu, który zaczął pokrywać gęstwinę traw otaczających cel. Drugi rzut spowodował, iż Lowell zdecydował się użyć zaklęcie Accenure, by mieć stuprocentową pewność, iż nic nie rąbnie. Kiedy się skupił wystarczająco na przepływie magii z sygnatury i mocniej chwycił różdżkę, wykonując odpowiedni ruch różdżką, bardziej dopracowany. Eksplozja była znaczenie silniejsza, widocznie silniejsza; okruchy ziemi wzniosły się w górę, pokazując, jakie uszkodzenia jest w stanie spowodować ten czar ofensywny, jeżeli zostanie użyte z odpowiednim bagażem doświadczenia. - W zależności od sytuacji, musisz to kontrolować na swoją korzyść. - dodawszy, pozwolił mu powoli działać. - Postaraj się użyć zaklęcia i trafić w cel. Bariera funkcjonuje i pozwala na rzucanie z tej strony, więc nic nie powinno ci się stać, gdyby jednak coś nie poszło. - zachęcił go prostym ruchem dłoni, trzymając ewentualnie różdżkę w gotowości.
Mechanika:
Drake, rzuć kostką k100, by dowiedzieć się, jak Ci poszło. Każde 20pkt z Zaklęć i OPCM pozwala Ci na wykonanie jednego przerzutu.
k100:
1 - 20 - chcesz rzucić zaklęcie, ale ups - z różdżki nic się nie wydobywa. Ani promień, ani wiązka światła. Jakby ta w pełni świadomie odmawiała Ci posłuszeństwa. Być może to wina obecnej fazy księżyca?
21 - 40 - niby coś rzucasz, ale nie do końca - zaklęcie powoduje małą, niejednolitą eksplozję. To jest zawsze coś, ale należy przy czymś takim uważać. Mimo to lepiej chyba jest rzucić urok o mniejszej sile, prawda?
41 - 60 - idealnie wyważone, choć z drobnymi błędami, zdaje się nieść ze sobą całkiem solidną, mocniejszą eksplozję od zwykłej Bombardy. Nie zmienia to faktu, iż musisz jeszcze trochę potrenować. Gratulacje!
61 - 80 - zaklęcie jest ciut za silne - ogromna ilość kurzu wznosi się w powietrze, uniemożliwiając tym samym dostrzeżenie, w którym miejscu ono wylądowało. Najwidoczniej włożyłeś w to za dużo serca... Tyle dobrze, że znajdowaliście się w odpowiedniej odległości.
81 - 100 - jeżeli chciałeś się poczuć jak na wojnie, to potężna eksplozja spowodowała nie tylko wzniesienie sporej ilości ziemi połączonej z trawą w powietrze, lecz także ogłuszający dźwięk huku, który ewidentnie nie powinien mieć miejsca... za mocne! Gdyby nie Accenure, zapewne otrzymałbyś kamieniami na twarz.
Z Uzdrawiania może i nie przodował, ale tamta sytuacja wynikała zdecydowanie bardziej z tego że tego dnia był nieco zaspany. Zazwyczaj w końcu nie był aż tak niezdarny. Nie brał teraz tego do siebie aż tak, bo miał świadomość że każdy miał wzloty i upadki nie ważne jak dobry był. -No latam w miarę szybko, ale niezbyt zręcznie. Zwłaszcza że się nieco zagapiłem i jak już wpadłem w jedną tyczkę, to nie mogłem nie wpaść na pozostałe. - Oj coś czuł że po tym co odwalił, to podczas nowego roku szkolnego profesor Brandon już dobierze mu się do skóry i porządnie przeszkoli. Jeśli zaś chodziło o różdżkę, to już mógł się na ten temat wypowiedzieć bez żadnej krępacji. -Tak. Im dalej od pełni, tym słabsza jest. Im bliżej, tym silniejsza.- W sumie dosyć idealna różdżka dla wilkołaka. Celowanie nie zawsze należało do łatwych, bo istniało mnóstwo czynników które mogły mu w nim przeszkadzać. Na przykład słońce świecące w oczy, albo po prostu gorszy dzień. Mimo to przeciwko ćwiczeniom celności nie miał nic przeciwko. Zwłaszcza że jeśli wyrobi sobie oko, to może i nawet pomoże mu to podczas gry w quidditcha. Celowanie w ruchome cele w sumie też by wypadało poćwiczyć... Ale to następnym razem. Spokojnie wysłuchał co puchoński kolega miał mu do przekazania na temat siły zaklęcia oraz jego kontroli i z lekkim uśmiechem odparł...-Spróbuję nie przesadzić.- Poza tym i tak jego magiczny patyk nie jest w pełni sprawny ze względu na fazę księżyca. Wziął to pod uwagę i spróbował dać z siebie nieco więcej, żeby jakoś to z nią zrównoważyć. -No to jedziemy... Bombarda Maxima. - Poszedł huk. Tak głośny, że Drake przez moment słyszał jak mu w uszach dzwoni, niczym po oberwaniu granatem hukowym. Nie była to typowa gryfońska brawura, a jedynie jego błąd że nie docenił własnej różdżki. Wolałby nawet nie myśleć do czego by doszło gdyby spróbował rzucić je z taką siłą dzień przed pełnią. Potężna eksplozja wyrzuciła w powietrze mnóstwo ziemi, trawy, piachu i kamieni, z czego te ostatnie w olbrzymiej ilości uderzały o wyczarowaną przez Felinusa barierę. Ty by go raczej zabolało gdyby nie tarcza. Powoli przeniósł głowę i spojrzenie z pobojowiska na Felinusa. -Za mocno?- Zdecydowanie nigdy nie użyje tego zaklęcia na człowieku, bo nie byłoby z niego co zbierać. No chyba że wymagałaby tego sytuacja.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Samemu posiadał czasami te gorsze dni, podczas których dosłownie nic nie wychodziło. W trakcie egzaminów udało mu się ich uniknąć, ale początek wakacji dobitnie mu pokazywał, jak mało czasu miał dla siebie, co z czasem mogło być denerwujące. Listy, kurs, przygotowywania bardzo powolne do wyjazdu, ale za to obarczone towarzystwem ukochanego. Mimo to czuł, że będzie musiał sobie zrobić dzień wolny od Wizzengera, Wizbooka, mediów społecznościowych i ogólnie tego natłoku obecności innych. Wyjechanie gdzieś w Bieszczady również wchodziło w grę. Trochę się dusił momentami, jakby ktoś postanowił wepchnąć go siłą pod wodę, ale wytrzymywał i tego nie okazywał. Możliwość ponownego oddechu, łapczywego i jakby pozbawionego wcześniej takiej chęci, zdawał się być wystarczającym wynagrodzeniem. Dlatego polana, mimo nauczana Drake'a, przynosiła wewnętrzny spokój i pozwalała zapomnieć o problemach, gdy skupiał się w pełni na tym, by Lilacowi udało się odpowiednio użyć danej inkantacji. - Czyli typowo - jak jedna rzecz się spierdzieli, to reszta leci po całości. - lekko się uśmiechnął, wszak zawsze w sumie tak było. Pasmo porażek momentami potrafiło być bardziej okrutne niż kiedykolwiek wcześniej, ale nie mogli w sumie na to nic poradzić. W wielu dziedzinach liczyło się doświadczenie - momentami jednak to właśnie szczęście wygrywało nad posiadaną wiedzą, w związku z czym osoby o znacznie słabszych wynikach są w stanie momentami osiągnąć to, co osiągnęłyby bardziej wprawione jednostki. Na kolejne informacje, dotyczące właśnie rdzenia szponu mantykory, zdecydował się zanotować gdzieś w umyśle, by bardziej poczytać o tym rdzeniu. Bezpośrednie powiązanie z fazami księżyca kojarzyła mu się właśnie z wilkołactwem. Dlatego Lowell prędzej przepadał na ćwiczeniami na świeżym powietrzu. Warunki w sali nie oddawały tego, z czym czarodziej może mieć do czynienia, a doskonale go w tym uświadomiła Cortez podczas prowadzonych przez nią lekcji. Kurz, piasek, nawet wystarczy, że jakaś cholerna muszka dostanie się do oka, no i będzie to oddziaływało wystarczająco na korzyść przeciwnika, który na pewno nie przepuści okazji i postanowi się odpowiednio odwołać. Promienie słońca były zatem czymś, co ograniczało widoczność i celność; zmrużone raz po raz oczy nie potrafiły skutecznie ocenić odległości i punktu, w którym powinno polecieć zaklęcie, a do tego, jak na złość, zmniejszało widoczność w cieniu, pozwalając na wykorzystanie tego faktu. Lekcje na świeżym powietrzu uczyły kreatywności - wykorzystanie bardziej grząskiego terenu zdawało się być czymś kompletnie normalnym, natomiast ciągłe ustawianie się tak, by to nieprzyjaciel obrywał słońcem po oczach - kluczem do sukcesu. Obserwując uważnie ruch nadgarstka chłopaka, wszak wierzył w zdolność połączenia dwóch wyrazów, nie był on nieprawidłowy. Był jak najbardziej w porządku, ale chwała Merlinowi, iż postanowił użyć bariery w celu uniknięcia potencjalnych problemów. Huk, który wydostał się podczas kontaktu wiązki lecącego światła z ziemią, przypominał zastosowanie granatu wybuchowo-hukowego, który spowodował, iż chłopak znacząco się skrzywił. Tymczasowa głuchota zapanowała nad jego zdolnością komunikacji, a samemu był gotów zastosować kolejną ścianę, gdyby ta nie wytrzymała. Tym oto sposobem zapewne obudzili okolice Hogsmeade do życia - ptaki odleciały w zastraszającym tempie, wiele zwierząt poruszyło się w mniejszych lub większych krzakach okrytych liśćmi, żeby powrócić do swoich pierwotnych korzeni, poza działaniem gatunku ludzkiego. Zacisnąwszy zęby, zastosował jeszcze Protego Maxima, gdyż preferował jednak uniknięcie potencjalnych obrażeń, gdy w uszach mu dzwoniło, a szum zdawał się na krótki moment upośledzić działanie aparatu słuchowego. Piach ciągle uderzał. Kamienie chciały przedostać się przez zastosowane zaklęcia defensywne, a samemu czuł się oszołomiony tym wszystkim, że musiał chwilę odczekać. Stare baby na pewno pospadały z mioteł. - Zdecydowanie... za mocno. - palcami rozmasował skroń po prawej stronie czaszki, jakby miało mu to pomóc. Nie przeszkadzało mu to aż tak, ale na pewno było... denerwujące. Utracenie kontroli nad słuchem nie było aż tak bolesne jak utrata kontroli jak narządem wzroku, no ale każdy wolałby tego uniknąć. Odczekał kilkanaście sekund, zanim powrócił do komunikacji słownej, cofając osłabioną już barierę i stawiając kolejną - by ta nie uległa, gdyby jednak ponownie Gryfon wydobył z siebie taką moc. - Spróbuj jeszcze raz, ale słabiej, poprzez kontrolę przepływu magii. Jeżeli różdżka działa teraz słabo, to nie chciałbym wiedzieć, jak wyglądałoby to, gdyby miała pełnię swojej mocy. - lekko się zaśmiał, bo o ile się nic im nie stało, to i tak powinni uważać.
Kostki:
Drake, rzuć kostką k100, by przekonać się, jak teraz Ci poszło zaklęcie. Za każde 20pkt z Zaklęć i OPCM przysługuje Ci jeden przerzut.
k100:
1 - 33 - niby coś rzucasz, ale nie do końca - zaklęcie powoduje małą, niejednolitą eksplozję. To jest zawsze coś, ale należy przy czymś takim uważać. Mimo to lepiej chyba jest rzucić urok o mniejszej sile, prawda?
34 - 66 - idealnie wyważone, choć z drobnymi błędami, zdaje się nieść ze sobą całkiem solidną, mocniejszą eksplozję od zwykłej Bombardy. Nie zmienia to faktu, iż musisz jeszcze trochę potrenować. Gratulacje!
67 - 100 - zaklęcie jest ciut za silne - ogromna ilość kurzu wznosi się w powietrze, uniemożliwiając tym samym dostrzeżenie, w którym miejscu ono wylądowało. Najwidoczniej włożyłeś w to za dużo serca... Tyle dobrze, że znajdowaliście się w odpowiedniej odległości.
Za ponowne rzucanie zaklęcia zabrał się dopiero kiedy narząd słuchu w miarę mu się ogarnął. Raczej nie powtórzy tego zaklęcia z taką siłą jak przed chwilą. No chyba że naprawdę będzie mu zależało żeby coś rozdupcyć na kawałki. Tyle że może z nieco większej odległości, bo to huknięcie było konkretne i nieprzyjemne. Z dużo większej odległości raczej nie bolałoby w uszy aż tak bardzo. Na komentarz Felinusa prawie się zaśmiał. -Zapewniam że prawdopodobnie byłoby głośniej. Spróbuję nieco delikatniej- A ludzie z Hogsmeade wezwaliby kogoś z ministerstwa podejrzewając atak smoka czy innego magicznego stworzenia. Okazało się że nie docenił swojego magicznego patyczka, bo z tej eksplozji był nawet dumny. Spróbował przyłożyć się do zaklęcia nieco mniej nie chcąc ponownie robić za dużego wybuchu. - Bombarda Maxima - No i tym razem mu nie wyszło. Eksplozja nie była największa i prędzej przypominała pierdnięcie trolla niż zaklęcie. Może tylko smrodu nie było. -No, to mi nie do końca wyszło. - Bo zdecydowanie mogło być lepiej. Zwłaszcza patrząc na to co stało się przed chwilą. No... Przynajmniej nie musieli się obawiać kolejnej nawałnicy kamieni, ziemi i piachu. Patrzył na to nieco zawiedziony. Zdecydowanie będzie musiał popracować nad swoją umiejętnością panowania nad mocą zaklęcia. Inaczej korzystanie z tego zaklęcia będzie niczym ruletka. Raz tylko lekko coś stuknie, a innym razem huknie jak czołg na mugolskiej wojnie. Tak czy siak miał nadzieję że nie będzie zmuszony do używania go. Chociaż nie wiadomo co napotkają na wakacjach gdziekolwiek nie jadą. Jeśli spotkają trolla, to może być użyteczne. Chociaż wolałby przeciwko takiemu użyć Ex Animo, żeby go ogłuszyć. Bombarda mogłaby go zranić. - Mam nadzieję że w Hogsmeade nie ma zamieszania przez nasze czarowanie.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Chwila przerwy nigdy nikomu nie zaszkodziła. Nie bez powodu zatem usiadł na krótki moment na bardziej krótkiej trawie, oddając się odpoczynkowi, który był przecież potrzebny. Padające swobodnie promienie słoneczne zdawały się nieść dziwne ukojenie, wszak sam przepadał za ciepłem, a i to przypomniało mu o tym, że tuż tuż wakacje. Ostatni dzwonek do tego, by się już zacząć pakować, bo przecież lepiej jest przygotować sobie zapasy znacznie wcześniej - nawet jeżeli przez chwilę dudniło w uszach. Po tym, jak tak sobie pomyślał, okazało się, że nie ma zbyt wielu zapasów eliksirów w swoim kuferku. Owszem, wiggenowymi mógł napełnić całą wannę, ale reszta? Leżała i kwiczała. Lowell już doskonale wiedział, czym będzie zajmować się w wolnych chwilach, gdy do pomieszczenia nie wejdzie nikt, a ogień pod kociołkiem zacznie radośnie muskać dno garnka, tańcząc radośnie w rytmie niemych słów, by nakarmić go jeszcze bardziej. Zanim płomień zgaśnie, zanim ostatni raz swym ciepłem okryje tworzony w kociołku wywar eliksirowy. - Wówczas zastęp aurorów do zadań specjalnych pojawiłby się w mgnieniu oka. - uśmiechnąwszy się, lekko prychnął na to, co usłyszał i na to, co powiedział. W sumie wcale nie było to takie niemożliwe. Starsza babcia zawsze mogła uznać ich za potencjalne zagrożenie, w związku z czym wezwanie magimilicji wcale nie stanowiło żadnego problemu. Skupiwszy się jednak bardziej na swojej obecnej pracy - wszak przecież udzielał korepetycji, jakby nie było - wstał, otrzepał spodnie, dłońmi zaklaskał, by usunąć nadmiar kurzu i ewentualnych owadów. Nigdy nie miał problemów z ubrudzeniem się, jako że mieszkanie na wsi nosiło konieczność pracowania w upale i słońcu, o tyle jednak zawsze preferował czystość i wolał oddać się na jej podwaliny. Trudno było osiągnąć tenże cel, skoro przecież wcześniej ogromna ilość kurzu wzniosła się w powietrze i ograniczyła im znacząco widzenie. Bombarda Maxima wcale nie musiała być wycelowana wprost w czarodzieja, by narobić mu dodatkowych szkód na zdrowiu. Ciemne, czekoladowe tęczówki doskonale widziały inne okazje, w jakich to inkantacja mogła być znacznie bardziej przydatna. Możliwość chwilowego oślepienia, tudzież ogłuszenia hukiem, niosła ze sobą prawdopodobieństwo prędzej unieszkodliwienia, aniżeli rozerwania na kawałki kolejnych tkanek, tudzież mięśni. W mniejszych pomieszczeniach było to niewskazane, ale kto spodziewa się tego, iż cegły nad nim postanowią się ukruszyć, by następnie go zmiażdżyć? No właśnie. Rzucanie zaklęć to tak naprawdę szukanie okazji i doświadczenie. Łutem szczęścia coś uda się ugrać, ale niewiele. I ewidentnie z tej drugiej opcji korzystał Lilac. Pierwsze użycie magii było wyjątkowo mocne, a teraz? Zahaczało o standardowe Bombarda. Co jak co, ale nawet jeżeli trenowali już od dłuższego czasu, Lowell nie zamierzał wypuścić chłopaka z czymś takim. No ba! Zapisał sobie w notatniku, co w jego przypadku należy zrobić. Nie tylko poprawić celność, lecz także skupić się na tym, by Gryfon w pełni opanował działanie wokół siebie mocy służącej do kreowania rzeczywistości. - To już przynajmniej wiemy, co należy potrenować następnym razem. - podniósł kąciki ust do góry w koleżeńskim geście, by tym samym zamknąć jedną dłonią posiadany dziennik; kciukiem i resztą, ażeby następnie ten wylądował do torby. Na krótki moment zapewne. - Podejrzewam, że to nie pierwszy i nie ostatni wybuch, który usłyszeli w swoim życiu. - położył dłoń na własnym boku, obracając następnie w drugiej własną różdżką. I jak mu tutaj pomóc? Miał ochotę ugryźć się w wargę, ale tego koniec końców nie zrobił. Unikał nawet nieświadomego ulżenia sobie, dlatego, gdy wziął głębszy wdech, kalkulując sobie wszystko pod czupryną, kontynuował. - Stary, no nie wypuszczę cię ze świadomością, iż nad tym nie panujesz. Musimy kontynuować trening, jeżeli chcemy się spodziewać jakichkolwiek lepszych efektów. - i tutaj zamierzał pomóc.
Mechanika:
W dali nadal znajduje się tabliczka. Lowell za każdym razem, gdy rzucasz zaklęcie, znajduje wszelkie niesnaski, które mogły wpłynąć negatywnie na użycie Bombardy Maxima. Zbyt szybki ruch różdżką? Na pewno się o tym dowiesz. Niepewna wymowa? Tego nie unikniesz. Ogólnie mówiąc bardzo wprost i ogólnikowo: Felinus w sposób konkretny, acz nienachalny, kontroluje to, w jaki sposób używasz czaru. Oczywiście znajduje się przed Wami Accenure, by przypadkiem nie doszło do jakichś obrażeń w wyniku nieodpowiedniego rzucenia uroku.
Drake, rzucasz do skutku k100 - czyli do idealnie wyważonego zaklęcia - stosując się tym samym do kostek. Nie musisz opisywać wszystkich prób. Co każdą piątą próbę musicie sobie zrobić przerwę. Jeżeli chcesz odliczyć czas, jaki mija - każda jedna próba to trzy minuty, przerwa - dziesięć.
Każde 15pkt z Zaklęć i OPCM gwarantuje Ci jeden przerzut.
k100:
1 - 41 - niestety - zaklęcie jest zbyt słabe, by mogło się przydać w jakimkolwiek bezpośrednim starciu. Ewidentnie wykorzystujesz za mało mocy magicznej i nie potrafisz zsynchronizować jej odpowiednio z rdzeniem. Spróbuj jeszcze raz!
42 - 63 - zaklęcie wyszło perfekcyjnie! Nie jest za mocne, nie jest za słabe. Idealnie wręcz. Ale! Rzuć dodatkowo literką, by określić, ile prób jeszcze musiałeś wykonać, zanim udało Ci się w pełni kontrolować inkantację.
64 - 100 - Bombarda Maxima - jak to szło? Potężny wybuch, który jest w stanie zniszczyć ściany, ale nie AŻ taki. Jeżeli wynik był bliższy końcowej, ostatecznej wartości, możliwe, że ponownie zostaliście ogłuszeni. Mimo to musisz próbować jeszcze raz i jeszcze raz.
Szczerze to nie pogardziłby teraz jakimś deszczykiem, który mógłby go trochę schłodzić. Nieco się tu zgrzał. Chociaż to nawet dobrze że tak świeciło. Lepiej ćwiczyć przy grzejącym słoneczku, niż w jakąś nawałnicę podczas której musiałby pilnować żeby zaklęcie odpychające wodę nie wygasło, bo inaczej przemókłby do suchej nitki co przekładało się na możliwość zachorowania na jakieś przeziębienie, a raczej jego magiczny odpowiednik. - Jeśli wzywają ich nawet do takich rzeczy, to nie zazdroszczę im roboty. - Zdecydowanie nie chciałby być wzywany za każdym razem kiedy jakaś starsza czarownica usłyszy jakiś huk nieopodal. Jeśli zaś chodziło o zaklęcia, to w przyszłości chciałby opanować Confringo, które w porównaniu do Bombardy Maxima nie dość że wybucha mocniej, to jeszcze eksplozji towarzyszą płomienie. Jak dla niego było to idealne zaklęcie na grupy inferiusów, jeśli kiedyś będzie miał nie szczęście na nie się natknąć. W końcu życie lubiło zaskakiwać i to nie do końca przyjemnie. Mimo wszystko zanim w ogóle zabierze się do przygotowań, to wzmocnioną Bombardę będzie musiał ogarnąć. Jeśli jej nie opanuje, to o Confringo nawet nie ma co myśleć. Podjął kilka prób i dopiero za piątym razem wyszło mu idealnie. Wcześniejsze próby były podobne to jego pierwszych. Albo eksplozje były za duże, albo za małe. W każdym razie nie wywarzone. Tak czy siak po odniesionym sukcesie odetchnął z ulgą - W końcu. Chyba to załapałem. - Patrzył jeszcze moment na pobojowisko, które tu urządził. Na szczęście rozkopał tylko trochę ziemi. Popatrzył na Lowella. -Dzięki za pomoc w nauce. Znowu. - Delikatnie się uśmiechnął, bo chyba nikogo tak często nie prosił o pomoc przy zaklęciach jak puchona.-Chodź do Nieudacznika. Napiłbym się czegoś chłodnego.- Chodziło raczej o piwo kremowe, bo do innych alkoholi był niezbyt przekonany. Dlatego uprzednio nieco ogarniając polanę, ruszył w kierunku wioski.
/zt x2
+
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Od jakiegoś czasu bolała go głowa i kompletnie nie potrafił tego obecnie z niczym innym powiązać. Gdy szedł zatem, będąc umówionym z Owenem, czuł się co najmniej dziwnie, gdy sam wzrok powoli odmawiał posłuszeństwa i udowadniał, że nie ma sensu walczyć z tym, co obecnie się działo z jego organizmem. Był zaledwie dzień po przeprowadzeniu się do partnera wraz z Lydią, w związku z czym jego humor pozostawał widocznie zmienny, aczkolwiek nie zamierzał spotkania ze studentem jakkolwiek psuć. Nawet jeżeli samemu ostatnio nie miał szczęścia do zwierząt i przed zakończeniem edukacji w Hogwarcie udało mu się w jednym miesiącu otrzymać darmowe kopniaki bez żadnego konkretnego powodu. Rozmasowując skronie, udawał się w kierunku polany tuż nieopodal Hogsmeade, gdzie znajdowało się sporo magicznych zwierząt, a wiedział jeszcze o tym, że nie były one wcale takie groźne. Jeżeli chcieli się czymś zająć, musieli mieć obiekt do ćwiczeń; szkoda tylko, że Hogwart nadal pozostawał zamknięty, a bramy nie dało się przekroczyć. No cóż; musieli się posiłkować czymś innym. Lowell bardzo często znajdował tutaj rośliny, które były potrzebne do stworzenia eliksiru, jaki to obecnie znajdował się w fazie dokończenia. Cholernie cieszył go ten fakt, niemniej jednak jeszcze wiele rzeczy musiał dopracować, w związku z czym nie nastawiał się na skutki od razu i bez konkretnego przygotowania. Dzisiaj jednak, kiedy to dzierżył własny notatnik, skupiał się przede wszystkim na wiedzy, którą zdobył poprzez te wiele lat edukacji w zamku. Może magiczne istoty, nie - istoty ogółem - za nim nie przepadają, aczkolwiek liczył teraz na to, iż wszystko przebiegnie spokojnie i bez większych komplikacji. Przypominał sobie fakty o testralach, których to niewielkie stadko znajdowało się na pograniczu lasu, jak również nieśmiałkach - te urzędowały na pobliskich, magicznych drzewach, chroniąc je przed niepożądanymi uszkodzeniami. Nie wiedział jeszcze, czy Bronington jest w stanie widzieć kościste pegazy, niemniej jednak - zależnie od jego wyboru - nie był to żaden szczególny problem. Potrafił się dostosować do naprawdę wielu sytuacji, w związku z czym nawet przekazywanie suchych faktów w jego wykonaniu mogło być całkiem intrygujące i ciekawe. Były student, a przyszły asystent nauczyciela uzdrawiania, czekał zatem; oparłszy się wygodnie o drzewo, na których nie było zielonych, magicznych stworzeń, przypominał sobie po kolei wszystkie najważniejsze fakty dotyczące oswajania bądź zdobywania odpowiednich składników, wszak opieka nad zwierzętami to nie tylko profity w postaci swoistej terapii dla ducha, ale też właśnie składniki. Wszystko zależało od Krukona, jak to będzie wyglądało - czy postanowią oswoić jednego z testrali, czy może jednak skupią się na nieśmiałkach, czy jednak popędzą bardziej w okolice lasu, by odnaleźć mniejsze, czarodziejskie stworzenia. Czaszka powoli mu pękała od nadmiaru informacji, literki się zamazywały, lecz nie dawał tego po sobie poznać. Nie chciał, gdy umysł wypełniony był naprawdę wieloma troskami, by jakkolwiek to się wydało. Wyglądał zatem zdrowo, choć swoista struna była naciągana coraz to bardziej i bardziej, a on nie wiedział, z czego to wynika.
Wakacje dobiegały końca, a Owen spędził je tak, jak planował - na nauce. Jako zwieńczenie swoich ciężkich starań, miał spotkać się z Felinusem, aby teorię zamienić w praktykę. Pomimo że chłopak czuł się pewnie w magicznych stworzeniach, to na pewno mógł się bardzo dużo nauczyć od dawnego puchona i miał nadzieję, że Lowell będzie mógł się też czegoś nauczyć od niego, albo może bardziej odświeżyć swoją wiedzę. Nie znali się oni bardzo dobrze, ale z tego co wiedział, jego kompan był bardziej zainteresowany w uzdrawianiu, aniżeli w magicznych stworzeniach. Nie ustalili oni dokładnie, na czym się skupią, Owen miał nadzieję, że będzie to któreś z latających stworzeń, bo te intrygowały go najbardziej. W ostatnim czasie uczył się o memortku, dlatego to właśnie na nim zależało mu najbardziej, ale nie było to dla niego konieczne. Owen wcześniej nie był na polanie, na której się umówili, nie wiedział nawet o jej istnieniu, dlatego chwilę zajęło mu odnalezienie miejsca, natomiast kiedy wreszcie się udało, Felinus już na niego czekał. Polana była bardzo przyjemna i można było od razu stwierdzić, że nie odwiedza jej wiele osób, wyglądała na nietkniętą ludzką stopą i była dzika, co bardzo się chłopakowi podobało. Poprawił torbę przewieszoną przez ramię i ruszył w stronę drzewa, pod którym stał Felinus. -Przepraszam, że musiałeś czekać, ale po drodze nieco zgubiłem. - zaśmiał się, kiedy podszedł do chłopaka, witając się z nim. -Nie mam za dobrej orientacji w terenie... Owen rzucił torbę pod drzewo, wyciągając z niej wcześniej notes i długopis.
Te wakacje nie były korzystne dla tych, co postanowili jednak pojechać na wycieczkę, by cieszyć się ze wspólnej podróży z Deriwszami. Tak naprawdę odczuwał swoistą złość, że doszło do czegoś, czego mogli wszyscy uniknąć, a samemu miał przed oczami obraz wykrwawiającej się Doireann, zaklęć lecących i godzących również byłą profesor Whitehorn. Niby ten rozdział był już za nim, ale nadal pozostawał otwarty, jakby mógł coś do niego dopisać; nic dziwnego, że postanowił oddać się pomocy znajomemu, by nieco dowiedzieć się na temat stworzeń, które bywały intrygujące. Była to też swoista powtórka przed powrotem do Hogwartu, ale nie na stanowisko studenta, a bardziej na stanowisko asystenta nauczyciela uzdrawiania. Trzymana w dłoniach książka zawierała w sobie naprawdę wiele informacji, które jednak były przetwarzane przez umysł absolwenta znacznie wolniej. Nim się obejrzał, kiedy to tak czekał na Owena, a literki radośnie postanowiły przeskakiwać między słowami, znacząco utrudniając możliwość wchłonięcia odpowiedniej wiedzy. Czaszka zdawała się nieść ze sobą coraz to większy ból, który był niczym sinusoida - raz się nasilał, raz opadał znacząco, w związku z czym funkcjonowanie było utrudnione - w szczególności, gdy stał oparty o jedno z drzew. - Hej, Owen! - lekko się uśmiechnął, choć było to zdecydowanie w takim stanie utrudnione. Mimo to nie pokazywał po sobie, że coś jest nie tak, skutecznie tłumiąc swoiste reakcje organizmu. Nie zamierzał skupiać na sobie uwagi, w związku z czym z łatwością - a raczej wewnętrzną trudnością - przeszedł do kolejnych słów chłopaka. - Nic się nie dzieje, serio. Ta polana... no cóż, nie oszukujmy się, znajduje się w dość specyficznym miejscu. Jak mijają ci wakacje? - pokwitował to zamknięciem jednej z książek, którą następnie schował do torby. Polana rzeczywiście była dzika, nietknięta ludzką stopą, dzika i tajemnicza. To właśnie tutaj mogliby spotkać wiele zwierząt magicznych, a zresztą i tak miał plan. Testrale, nieśmiałki, a może poszukanie czegoś nietypowego? Wszystko szło w grę, jako że zdolność tropienia też jest niezwykle ważną kwestią. - Na jakim aspekcie chciałbyś się najbardziej skupić? Teoria, praktyka? Co konkretnie cię interesuje? - obrzucił go paroma pytaniami, notując coś we własnym dzienniku, który to dostał od Julki i, o zgrozo, korzystał z niego praktycznie codziennie. Sam nie wiedział, jak to jest możliwe, że jeszcze znajdowało się w nim jakieś miejsce. - Nieopodal polany jest niewielkie stado testrali, na drzewach wiggenowych, o tam - wskazał podbródkiem w odpowiednim kierunku - znajdują się nieśmiałki, więc możemy spróbować do nich podejść i je pooswajać. Możemy także pochodzić po polanie nieopodal lasu i poszukać czegoś innego. - zaproponował, bo był w tej kwestii otwarty i nie zamierzał jakoś ograniczać się do tego, co sobie tam ubzdurał pod konającą z bólu czupryną. Trzymał się nieźle, a z czasem się przyzwyczajał, w związku z czym nie było aż tak źle - gdyby tylko obraz przed oczami się tak nie mazał...
Owen od zawsze był bardzo zainteresowany w magicznych stworzeniach. No może nie od zawsze, a od wtedy, kiedy dowiedział się w ogóle o ich istnieniu. W przyszłości zdecydowanie marzy mu się podróż w rodzinne strony, do Francji, aby sprawdzić, czy i tam by coś odnalazł. Może przez całe swoje dzieciństwo miał pod nosem zupełnie inny, magiczny świat, a nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Póki co, jednak, pozostawało mu jeszcze wiele nauki i przygotowań, a mógł to robić na tych stworzeniach, które zamieszkiwały Londyn, a tych nie było mało. -Wakacje... - delikatnie westchnął. -Jakoś na pewno mijają. Niby tak, jak chciałem, ale nie ukrywam, że się obawiam tego roku, bo za bardzo nie udało mi się odpocząć. A jak twoje? - zapytał. Rzeczywiście, pomimo, że jego wakacje mijały - już wręcz chyliły się ku końcowi - tak, jak je zaplanował, to nie przemyślał tego, że następny rok będzie jednym z najcięższych do tej pory, dlatego mógł uwzględnić chociaż niewielki odpoczynek. -Zależy mi bardziej na praktyce. Raczej nieczęsto mam kontakt z magicznymi stworzeniami, więcej się o nich uczę z podręczników, niż je obserwuje. - zaśmiał się. -Dlatego jak mam okazję, to wolę ją wykorzystać. Chłopak rozejrzał się po polanie. Nie rzucało mu się, póki co, nic szczególnego w oczy, poza kilkoma owadami i pojedynczymi ptakami ze świata mugoli. -Myślałem na początku o memortkach, ostatnio się o nich uczyłem, ale nieśmiałki wydają się chyba jednak ciekawsze! - powędrował wzrokiem w kierunku wskazanym przez chłopaka. -Napewno będzie więcej możliwości, niż przy niemych ptakach! - delikatnie się uśmiechnął, po czym złapał za swoją torbę, którą przed chwilą odłożył, zresztą bez potrzeby.
Lowell kiedyś był zainteresowany w magicznych stworzeniach; prędzej traktował to jako przeszłość. Nie czuł się dobrze, gdy nawiązywał kontakty ze zwierzętami, wiedząc o tym, jak kiedyś je traktował. Mieszkanie na wsi wiązało się z pewnymi wyrzeczeniami, a też - hodowla wiązała się z koniecznością obróbki. Teraz, na samą myśl, skręcało go również w żołądku, choć nie dawał tego po sobie poznać - tak samo, jak nie dawał po sobie poznać tego, jak mocno nawala go głowa. Nie chciał, by to było jakkolwiek zauważone, w związku z czym lawirował w równowadze między nadmiernym spokojem a pojawieniem się lwiej zmarszczki na czole. - Na spokojnie dasz rady! Byleby obronić pracę dyplomową, napisać egzaminy i wsio, naprawdę. - machnął aż ręką, bo edukacja może była przydatna, ale nie widział tak naprawdę sensu dla niej, jeżeli ktoś nie wiązał jakiejś dalszej przyszłości polegającej na wykonywaniu konkretnego zawodu. Będąc na stanowisku studenta i pracując w sklepie, dorabiając sobie przy okazji odrabianiem zadań domowych oraz możliwością wykonania drobnych prac z ogłoszeń w Proroku, był w stanie zarobić więcej niż osoba po studiach. I to naprawdę więcej - kwestia odnajdowania odpowiedniego wyjścia z danej sytuacji. Choć pieniędzy potrzebował zbyt nagminnie. - Wakacje w Arabii i pojawienie się w ogniu krzyżowym czarnomagicznych zaklęć na jednej z wycieczek z Derwiszami. Normalnie standard. - wziął głębszy wdech, powstrzymując się od rozmasowania skroni, które to nie były w najlepszym stanie. Jeszcze nie wiedział, co się z tym wiązało, w związku z czym ignorował ten ból głowy, uważając go za nagły spadek ciśnienia czy jakieś inne cholerstwo, które postanowiło się napsioczyć. To, co się wydarzyło na wakacjach, nadal się odbijało, ale nie mógł z tym nic szczególnego zrobić. Musiał się skupić na tym, by popchnąć pewne sprawy do przodu. - Z tego, co mi wiadomo, to do kadry dołącza nowy asystent ONMS, więc może on zrewolucjonizuje ten temat, by było więcej praktyki... - poprawił okulary, przechodząc do tematu ogólnego ich spotkania. Z trzymanej w dłoniach książki dowiedział się nieco więcej, w związku z czym z pełnym profesjonalizmem mógł podejść do tematu, który się ich tyczył. Zwierzęta magiczne? Nie ma problemu. Czy to testrale, czy to coś innego, naprawdę. Byleby te nie wyczuły od niego piętna przeszłości, którego nie potrafił z siebie zrzucić. - Miałem jednego memrotka, ogólnie za bardzo z nim nie pogawędorzysz, no ale urok swój posiada. - uśmiechnął się lekko na wspomnienie o tym ptasim towarzyszu, który zginął gdzieś w odmętach norweskiej pogody. Nie wiedział, czemu tak musiało się stać, aczkolwiek naiwnie chciał wierzyć, że nic mu nie jest i po prostu odezwała się w nim chęć powrotu do pierwotnych korzeni. Do wiatru muskającego pióra, do wolności, jaką dają skrzydła - poprzez lot nad krainą. - A to prawda! Ogólnie nieśmiałki są pokojowe, choć, jak je rozdrażnisz, to potrafią wydłubać oczy. Najwyżej będziemy uciekać w popłochach, jak coś pójdzie nie po tej myśli. - lekko się uśmiechnął, napinając własne mięśnie, gdy kolejna fala bólu przeszyła jego umysł. Powoli zaczynał się denerwować, czego nie zamierzał okazywać, gdy spokojnie przechodził do drzewa wiggen, gdzie znajdowały się te małe, kilkucalowe stworzonka, dzierżąc pod pachą torbę z odpowiednimi rzeczami. - Podejście do rośliny nie powinno być problemem, no chyba że wyczują jakieś zagrożenie. - drzewo wiggen nie było wysokie, a więc kwiaty i owoce znajdowały się w zasięgu ich dłoni - byleby właśnie nie rozwścieczyć w żaden sposób magicznych stworzonek. W międzyczasie Lowell zebrał trochę pluskiew kowali bezskrzydłych, by móc nimi jakoś udobruchać nieśmiałki.
Kostki:
Owen, rzuć sobie kostką k100, by przekonać się, jak bardzo Cię lubią nieśmiałki (bądź też i nie). Do wyniku możesz dodać swoje punkty z ONMS.
k100:
1 - 20 - masakra, te totalnie za Tobą nie przepadają i reagują, mimo zazwyczaj pokojowych zamiarów, zbyt agresywnie w Twoim kierunku. Może już wcześniej ktoś je zdenerwował? No na pewno nie jest łatwo i musisz je jakoś udobruchać.
21 - 50 - ledwo, ledwo, ale jakoś udaje się podejść do drzewa bez niezbyt przychylnych spojrzeń tych magicznych stworzonek. Czujesz na sobie jedynie to, jak te uważnie Cię obserwują - nic poza tym. Możesz je spokojnie obserwować, choć te są lekko spięte - uważaj na to, gdzie kładziesz ręce! Na pewno dotyk drzewa nie będzie pozytywnie odebrany.
51 - 70 - nieśmiałki reagują całkowicie obojętnie na Twoją osobę, pozwalając Ci na obserwację ich w naturalnym środowisku. Kręcą się wśród koron drzewa (które de facto nie jest wysokie), a więc możesz zobaczyć, jak wygląda ich hierarchia oraz działanie w ramach bycia strażnikami drzew.
71 - 90 - magiczne stworzonka spoglądają na Ciebie z widocznym zaciekawieniem, jakoby zastanawiając się nad tym, co tutaj robisz. Na krótki moment kierują czarne, ledwo widoczne w tym świetle oczy, by następnie troszeczkę przejść z korony na niższe szczeble drzewa. Co robisz?
91 - 100 - najwidoczniej nieśmiałki przepadają za ludzką obecnością - za Twoją obecnością - bo nie reagują agresywnie, a ich spojrzenia zahaczają o te prędzej przyjazne, łagodne. Mimo że wiesz, iż łatwo można spowodować u nich wstąpienie trybu ochrony rośliny, tak nie musisz się bać o to, że te zareagują źle na dotyk drzewa wiggen. Najwidoczniej jesteś ich ulubionym gościem!
Samonauka - inny czas Tworzenie, testowanie i nauczanie Fluctus inpulsa
Minęło trochę czasu po tym, jak przed końcem wakacji postanowił przetestować sobie zaklęcie ze szanownym panem prefektem teraz naczelnym. Nic dziwnego, iż chciał doprowadzić formułę do perfekcji, gdy wreszcie znalazł źródło problemu i nagłego cofnięcia czaru poprzez uderzenie rykoszetem, choć wiadomo - wszystko musiał przetestować. Nie mógł uznawać, że hura, udało mi się stworzyć zaklęcie - tutaj potrzebował kolejnych ćwiczeń, kolejnego sprawdzania, kolejnego testowania. I, jak się okazało, idealnie trafił w moment, bo w sumie to z Percym odnawiał kontakt, także szybki telefonik (a raczej wiadomość na Wizzengerze) i już mogli omawiać szczegóły działania w tym temacie. Odpowiednie miejsce, odpowiednia pora, odpowiednie zaklęcia, odpowiednie bariery i nie trzeba martwić się całym merlinowskim światem - choć wiadomo, nie było najlepiej. Praca na stanowisku asystenta może była fajna, ale z czasem okazywało się, iż pewne rzeczy ze sobą nie współgrają. Nawet jeżeli teraz wczytywał się w notatki, przeczesując palcami kosmyki, które wreszcie powróciły do normalnego stanu, nie mógł nie odnieść wrażenia, iż coś jest nie tak. Pierwszy list spowodował naniesienie światła dziennego na sprawy, jakich nie zauważał; podchodził znacznie ostrożniej, choć nie dawał tego po sobie poznać. Prędzej pokazywało to bardzo indywidualne podejście do rzeczy przez niego prowadzonych, jakby kroczył własnymi ścieżkami, które może nie były najlepsze - koniec końców chodził zmęczony i musiał pomagać samemu sobie kawą - aczkolwiek pozwalały na zachowanie dystansu. Fluctus inpulsa pozostawało dość specyficzne w swojej formulce. Wiedział, że nie jest to zaklęcie typowo defensywne, a właśnie ofensywne, w związku z czym potajemnie szykował się na kolejne obrażenia zabierając ze sobą parę flakoników eliksirów wiggenowych, które to posiadał we wręcz nadmiernych ilościach. Ostatnie wydarzenia pokazywały mu, iż nie było sensu się nie zabezpieczać w ten sposób, nawet jeżeli przeszedł wcześniej, znacznie wcześniej, do bibliotek, by skompletować notatki dotyczące tworzenia zaklęć od podstaw. Nakładał na siebie ogromna presję, a jej piętno pozostawało bardzo powoli widoczne - nawet jeżeli minęło zaledwie parę dni od rozpoczęcia roku szkolnego. Może się wszystkim przejmował, może chciał wiele rzeczy doprowadzić do końca - co nie zmienia faktu, że czasami literki przeskakiwały i utrudniały wczytywanie się w tekst. Jeżeli miał cokolwiek w tym poprawiać, to nie inkantację, a prędzej ruch nadgarstkiem. Darren miał rację i ogromne szczęście, że udało mu się za pierwszym razem wyprowadzić niewielką, aczkolwiek odczuwalną falę uderzeniową. - Jo! - powiedział w kierunku Percy'ego, który pojawił się na horyzoncie, a z którym to trzymał sztamę, jako że byli ze sobą dobrymi ziomeczkami. Podał łapę, przybił ją, choć zauważył problem w postaci tego, jak ten wyglądał i jaką aurę wokół siebie roztaczał. Jakby był... wściekły? Zły? Nie rozumiał, niemniej jednak nie postanowił tego tak porzucić w kąt, baczniej się przyglądając, gdy zamknął na krótki moment własny notatnik. - Stary, co ty taki bez humoru? Co się stało? - zapytawszy się, szczerze nie znał szczegółów, ale życie miało zweryfikować ponownie, jak do wielu aspektów powinien się odnosić. - No nie mów mi, że się stęskniłeś za naszym pięknym, byłym dyrektorem i jego drzewkami bonsai... - prychnął, zerkając z widocznym zaintrygowaniem.
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
Może i nie skorzystałem z Arabii jako fajnego miejsca do spędzenia czasu z znajomymi ze względów zdrowotnych, tak miałem nadzieje, że uda mi się zapisać na jakieś dodatkowe wydarzenia już w Hogwarcie – podczas wakacji cały wolny czas spędziłem przed komputerem grając w gierki czy nadrabiając filmy i seriale, które wyszły w czasie roku szkolnego, czyli w czasie, kiedy nie mam dostępu do jakichkolwiek elektronicznych sprzętów, które pozwoliłyby mi marnować czas przed ekranem. Ale i to nie wyszło, okazało się, że psorek Huxley Williams, będący jednocześnie opiekunem Gryffindoru najadł się zbyt dużej ilości rodzynek w trakcie wakacji i coś mu siadło na bani, że się nagle na żartach nie znał i przez formę mojego listu nie dostałem pozwolenia na wyruszenie na wykopaliska, które wydawały się bardzo interesującym wydarzeniem. No tak, chuj mi w dupę. Nie dość, że przepadły mi wakacje, to jeszcze tego typu eventy również były poza moim zasięgiem. Co najlepsze, to następne tego typu atrakcje również stały u mnie pod znakiem zapytania, chyba że stawię się na szlabanach u Williamsa. Eh, szkoda gadać. Ale powrót do Hogwartu sam w sobie zapewniał mi sporo dobrego – mogłem na nowo zbić się z ludźmi i nie mówię tu tylko o tych mi najbliższych-najbliższych, czyli Ruby i Hope, ale również taki Felinus był mi bliską osobą, co samo w sobie było zaskoczeniem, bo z początku nic się nie zapowiadało na to, że znajdziemy wspólny język i będziemy kontynuować naukę przez tyle miesięcy. Tym razem mieliśmy pracować nad czymś autorskim spod różdżki Felka, tak więc byłem potrójnie ciekawy co on tam stworzył w czasie kiedy to się nie widzieliśmy. Z pewnością pracował nad tym już wcześniej, ale pierwszy raz o tym usłyszałem dopiero niedawno, kiedy to były Puszek do mnie napisał na wizzie. Czasu miałem aż nadto (pomimo, że w tym roku miałem egzaminy i nauczyciele lubili się w ciągłym przypominaniu o tym), więc znalezienie dnia, żeby się spotkać, nie było problemem. Wyszedłem na błonia z papierosem w buzi i już z oddali ujrzałem dobrze mi znaną sylwetkę, na widok której przyspieszyłem nieco kroku. - Siema siema – przywitałem się, zbijając pionę. Felek niemal natychmiastowo wyczuł mój niezbyt pozytywnie nacechowany humor i na jego pytanie westchnąłem ciężko i ze zrezygnowaniem. - Oczywiście, że tęsknię, tak bardzo, że aż mu ołtarzyk w dormitorium postawiłem. – Zażartowałem z krzywym uśmiechem, po czym przeszedłem do sedna. – A weź, Huxleya pojebało ostatnio. Dopiero wróciliśmy do szkoły, a ja już mam się u niego stawić na szlabany, a na dodatek nie udzielił mi zgody na wykopaliska. Jebał go pies. A poszło tylko o to, że w liście o to pozwolenie zwróciłem się do niego „szefunciu” – uśmiechnąłem się mimowolnie, cały czas tkwiłem w przekonaniu, że było to dość zabawne. – Ale cóż, chuj z tym. A co słychać u ciebie? Jak ci wakacje minęły? I co to za zaklęcie wyczarowałeś z rękawa? – Zmieniłem nieco temat, nie żeby tamten był dla mnie jakiś nieprzyjemny, co nie chciałem skupiać całej uwagi na sobie, a zarazem byłem naprawdę zainteresowany tym ostatnim tematem, czyli samym zaklęciem. W międzyczasie wyciągnąłem własną różdżkę i żeby nie tracić czasu zacząłem naszą już klasyczną rozgrzewkę, tym razem jednak nieco ją rozwijając o wszystkie te zaklęcia, których to się nauczyliśmy w poprzednim semestrze. No, może oprócz Obliviate, którego nie miałem jak użyć w tych warunkach.
Granie w gierki brzmiało niezwykle przyjemnie - koniec końców nikt przecież nie narzekał na możliwość chwili relaksu i zapomnienia o problemach. Z serialami był trochę mniej zaznajomiony, ale który z niemagicznych nie słyszałby o najpopularniejszych produkcjach ostatnich lat? No właśnie. Bycie osobą, która pochodziła z dwóch społeczności - zarówno magicznej, jak i tej pozbawionej tego pierwiastka - pozwalało mu na swobodne manewrowanie tematami. I chociaż mógł zostać uznany za kogoś, kto niepotrzebnie sobie psuje krew wynalazkami charakterystycznymi dla osób, które nijak mogą rzucać zaklęcia za pomocą różdżki z odpowiednim rdzeniem w środku, nie zwracał na to uwagi. Gdyby każdy przytyk brał personalnie, zapewne już by go tutaj nie było - i basta. Ale żeby nie było - cały czas się dokształcał, choć trudne to było, gdy na jaw wychodziły kolejne, nieprzyjemne fakty. Im bardziej o nich słyszał, tym jeszcze mocniej się na ich temat zastanawiał. Jak chociażby to wkładanie słów bez najmniejszego polotu w jego usta, by potem otrzymywać listy, które o tym świadczą. Nie lubił czegoś takiego i zawsze starał się przypomnieć bądź weryfikować tego typu rzeczy, niemniej jednak to jego również spotkało piętno nieprzyjemności powiązanych właśnie z niewłaściwym uformowaniem słów. Całe szczęście, że mógł w wolnym czasie - nawet jeżeli był dorosłym człowiekiem szukającym drugiej pracy, by jakkolwiek zarobić - poświęcić się własnej pasji. Nie siedział po godzinach, jak to miało miejsce wśród stałych wyjadaczy Hogwartu; zamiast tego po prostu poświęcał się związkowi, przyjaciołom i znajomym. Nawet jeżeli wewnątrz czuł dziwną, narastającą pustkę, której nijak nie mógł określić jednym słowem. Sam nie wiedział, jakim cudem udało mu się tak nieźle dogadywać ze wszystkimi, ale jeżeli miał wskazywać na najbardziej lubianą osobę z uczniów, byłby to właśnie on. Dopóki adaptował się do środowiska, było w porządku - choć trafiały się osoby, przed którymi nie musiał niczego udawać. I Percival się do tych ludzi zaliczał, był jego ziomeczkiem, ziomalem. Sam siebie nie uznawał za wynalazcę, a prędzej za pasjonatę. Widząc w Percivalu naprawdę ogromny potencjał, nie zamierzał kryć przed wszystkimi tego, co udawało mu się osiągnąć. I chociaż były to ostateczne testy, tak nie mógł się powstrzymać przed podzieleniem się tym faktem wraz z d'Este, gdy dzierżył w swoich dłoniach dziennik, który otrzymał od Julki w ramach Świąt. - Ja rozpocząłem hodowlę bonsai, by ładnie widniały na parapecie i być może zachęciły Hampsona do powrotu. Złoty człowiek, aż łezka w oku się kręci... - prychnął z rozbawieniem, gdy teatralnie przetarł przestrzeń pod okiem, choć i tak czy siak chciał wsłuchać się w to, co miał do powiedzenia Gryfon. Nic dziwnego zatem, że gdy usłyszał słowa układające się w zdania, które ponownie uderzały o temat, jaki pozostawał dość specyficzny, założył ręce na własnej klatce piersiowej, zastanawiając się, co ugryzło profesora wraz z rozpoczęciem nowego roku szkolnego. Naprawdę. Jeszcze przed wakacjami było w porządku, a teraz? Sypał lewymi informacjami, karał uczniów, z którymi wcześniej, z tego, co mu było wiadomo, miał dobre kontakty, a do tego rzucał szlabanami na lewo i prawo. Żyć, nie umierać. - Serio? Tylko o to? - podniósł brwi w widocznym zaskoczeniu; był to kolejny powód, dla którego poważnie zaczął się nad czymś zastanawiać. - W liście do jednego z wychowanków przekazał słowa, które podpisał jako mojego autorstwa, choć wcale ich w życiu nie użyłem, a do tego potraktował go... no cóż. Nie oszukujmy się, jak bardzo szlachetne płótno do podłogi. - burknął niespecjalnie zadowolony z tego faktu. Nie zamierzał zdradzać zbyt wiele informacji, aczkolwiek trochę rąbka postanowił uchylić - najwidoczniej święci są tylko na obrazkach. - Jebał go pies, nie wiem, z początkiem roku szkolnego chyba dostał syndromu parasolki w dupie. - westchnął ciężko, bo jakoś mu to wszystko naprawdę nie pasowało i o ile starał się wierzyć, że to były jednorazowe sytuacje, najwidoczniej, no cóż, nie były. - Wakacje? Bawiłem się przednio! - zarzucił wręcz ironicznie, otwierając dziennik na jednej ze stron, gdzie znajdowało się tłumaczenie zaklęcia. Prostym ruchem różdżki spowodował, iż niewielkie, acz rozpisane tomiszcze latało swobodnie w powietrzu, tuż przed Percym, by ten mógł zapoznać się z genezą powstania nowego zaklęcia, skutkami ubocznymi i innymi tego typu rzeczami. - Obserwowałem, jak Beduini rzucają zaklęciami w kierunku innych, czarnomagicznymi. Normalnie ubaw po pachy, tylko wziąć popcorn i oglądać to całe przedstawienie. - uśmiechnąwszy się, nic dziwnego, że postanowił podejść do tego w taki sposób. Wydarzenia, które miały tam miejsce, zbyt mocno na niego wpływały, więc był to mechanizm swoiście ochronny. Na kolejne słowa wskazał palcem w kierunku latającego nieopodal dziennika. - Fluctus inpulsa. Dziwi mnie to, że nikt na to nie wpadł. - uśmiechnąwszy się, nie bez powodu poprawił własną, przedłużaną bluzę, by następnie ogarnąć kosmyki i samemu zaciągnąć się wyciągniętym papieroskiem. Ostatnio popalał więcej, co wynikało ze stresu, z którym miał do czynienia. Lekko podkrążone oczy wskazywały na przeciążanie się, aczkolwiek powoli zauważał, że nie powinien nakładać na sobie tylu obowiązków. Sam fakt, iż zdecydował się być opiekunem Laboratorium Medycznego, pozostawał strzałem w kolano. Strzelił palcami, oparł się o... w sumie to o nic, po prostu w słowiańskim przykucu czekał, by następnie co nieco więcej na temat zaklęcia opowiedzieć. Bo nie było ono do końca pociągnięte i to, czego mieli się dzisiaj nauczyć, było ostatnimi szlifami w tym kierunku. - Wiesz, jak wygląda fala uderzeniowa, co nie? - zapytawszy się, zaprezentował to poprzez proste "puff", by następnie kontynuować. - Ten urok pozwala właśnie na osiągnięcie takiego efektu. Trenowałem go z kimś innym, ale pierdolnął mnie on rykoszetem raz, a porządnie. Ogólnie dość niebezpieczne, ale udoskonaliłem formułę i teraz powinno być wszystko w porządku. - wytłumaczył, wstając następnie i rozciągając własne mięśnie, kiedy to następnie palcem wskazał na notatki dotyczące ruchu nadgarstkiem i końcowych, wymaganych rezultatów. - Ruch różdżką jest bardzo podobny do Aquaqumulus, choć trochę się różni. Minimalnie, ale jednak. - mruknął, kiedy to zabrał we własne ręce przedmiot, obracając strony na kolejne arkusze, które niosły ze sobą ciut więcej informacji. - Na początku skupimy się na inkantacji, potem na ruchu nadgarstkiem, a potem przetestujemy. Co ty na to? - zaproponował, bo te spotkania nie były z przymusu, a z czystej chęci nauczenia się czegoś nowego i doprowadzenia projektu do końca. Wedle ostatnich zyskanych informacji urok powinien być normalny, bez najmniejszej krzty błędu, choć wiadomo, nie zawsze tak musi być. Zademonstrował zatem wymowę w prosty, zrozumiały sposób, nie sepleniąc bądź nie wydobywając z siebie słów w jakimś dziwnym harmiderze panujących emocji. - Fluctus inpulsa. Jak z każdym zaklęciem, akcentujesz końcową sylabę, choć to "inpulsa" tak naprawdę ma znaczenie, bo z tłumaczenia łaciny oznacza "uderzenie", "szok". Co z tego, że poślesz falę, skoro nie będzie miała ona żadnych właściwości? - powiedziawszy, przeszedł tym samym do części praktycznej.
Mechanika:
Jaka kostka wariacie? Rzuć sobie k100 i wylosuj przedział 80-100, by uznać wymowę za sukces. Przy innych wartościach rzuć kostką ponownie.
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
W obecnym czasie odcinanie się od świata mugoli jest według mnie głupotą. Może te trzydzieści, czterdzieści lat temu ta społeczność nie wyróżniała się niczym szczególnym, tak teraz nie skłamałbym, gdybym powiedział, że mugole w wielu kwestiach prześcignęli czarodziejów. Co prawda przy tym eksploatując niemalże wszelkie surowce, jakie dała nam ta planeta oraz tak dając po dupie klimatowi, że teraz nieustannie mówi się o globalnym ociepleniu i tragedii klimatycznej. Czarodzieje mieli ten przywilej, że ich magia nie pozostawiała po sobie żadnego śladu, nie było kosztu za jej używanie. Ograniczały cię twoje własne możliwości, co samo w sobie było już bardzo dużym atutem tejże społeczności, nie-magowie nie mogli tego powiedzieć o sobie. Jednak to czym mogli się pochwalić to technologią prześcigającą o lata świetlne to, co mają czarodzieje, którzy pomyślnie lub niepomyślnie starają się „odgapiać” co tam ci mugole stworzyli, przy jednoczesnym stanowisku, że na nich to tylko pluć i nie powinno się mieszać czystej krwi z tą brudną, ha tfu. Widzicie ten paradoks, prawda? Pomijając już cały ten mój „potencjał”, który odkryłem dopiero po feriach w szóstej klasie, to nie można było w tym wszystkim pomijać zasług Felinusa, który pracowicie szlifował mój talent, zarazem ukazując mi swój własny, który był zdecydowanie wszechstronniejszy od mojego – ja skupiony byłem wokół zaklęć, czasem może jakaś transmutacja wleci, ale głównie trzymam się jednego „działu”, zaś Felek należał do tych czarodziei, którzy są perfekcyjni nie z jednej, ale z wielu dziedzin. Tacy czarodzieje rodzą się raz na swoje pokolenie, takie było moje zdanie i miło było, że udało nam się złapać taki kontakt. Pomijając już samą naukę i magię, z Felka był po prostu spoko ziomeczek, z którym można było pogadać o wszystkim. - No, nie zdążyłem jeszcze niczego innego odjebać, więc raczej tylko o to. – Odpowiedziałem, by zaraz unieść w zaskoczeniu prawą brew w reakcji na słowa Felka. Serio ktoś tu chyba przechodzi kryzys wieku średniego, o ile Hux nie miał go już dawno za sobą. - No więc teraz mam sobie przychodzić do niego na szlaban, o ile chcę się wybrać na kolejny tego typu event, więc wspaniale. Ale chuj już z nim, po prostu trzeba olać chłopa i po problemie. Przynajmniej u mnie, u ciebie nieco gorzej, jako że jesteś jego asystentem. – Dopowiedziałem, zauważając problem ze strony Felka. Ja to mogę mieć mniej lub bardziej wyjebane, ale Felek już nie tak bardzo, póki oczywiście tym asystentem jest. - Czarnomagicznymi? A no coś niby słyszałem o tym od innych, ale tak tylko troszkę, jakoś nie zostało to mocno nagłośnione. No to co narzekasz, miałeś pewien zastrzyk adrenalinki w powietrzu, a taki to zawsze spoko. – Zaśmiałem się, oczywiście wiedząc, że walka z czarnoksiężnikami to już nie przelewki i nie wiem jak ja osobiście bym się zachował w takiej sytuacji. To już nie czasy tego sławetnego Harry’ego Pottera, że walka z czarną magią to jak zajęcia dodatkowe w Hogwarcie, tylko raczej rzadka sytuacja, której się nie spodziewasz. Chyba, że na zwale trafisz na Nokturn, wtedy kto wie co się ciebie uczepi. - Fluctus inpulsa? Ty tą nazwę wymyśliłeś? A w ogóle to powiedz mi, zaklęcia muszą być po łacinie, czy chciałeś, żeby twoje zaklęcie było równie fancy co każde inne? – Zapytałem z lekkim uśmiechem, kończąc swojego papierosa. - Ano wiem, Michael Bay nieraz mi pokazał co i jak. – Odrzekłem, nawiązując do mugolskiego reżysera, który lubował się w wszelkich wybuchach na ekranie. Wysłuchałem swoistego opisu zaklęcia i uśmiechnąłem się pod nosem. - Zajebiste zaklęcie, powiedz mi tylko kogo ty tak nie lubisz, że tworzysz zaklęcia, którymi można zabić – zażartowałem sobie, po czym jeszcze dodałem – chyba, że planujesz szybki awans z asystenta na nauczyciela i potrzebujesz tylko pozbyć się pewnego łysiejącego opiekuna Gryffindoru. Wysłuchałem jeszcze wszystkich porad odnośnie inkantacji, w tym nawet etymologii samej nazwy i pokiwałem głową na znak, że było to nawet logiczne. Przeszedłem więc do samych prób wymówienia tejże nazwy i zacząłem najpierw powtarzać ją sobie w głowie. Fluctus. Impulsa. Nie, inpulsa. No. Z czym kojarzy mi się Fluctus? W sumie to z niczym, dziwne to słowo. Inpulsa z pulsem, to jest akurat łatwe. Myśląc o Fluctus z nieokreślonego powodu w głowie pojawia mi się słowa „flegma”, więc może to jest ten krok? Gdy przeszedłem do inkantacji werbalnej, czyli na głos, potrzebowałem całych czterech prób, żeby udało mi się perfekcyjnie wymówić nazwę zaklęcia. Za nimi poszły kolejne ćwiczenia, tak żeby się przyzwyczaić do łacińskiej nazwy. - Dobra, temat ogarnięty! – Uśmiechnąłem się serdecznie do Felka, dając mu znak, że można lecieć dalej z tematem.
Mugole... posiadają przede wszystkim chęci do wymyślania czegoś nowego. Im bardziej Felinus przesiadywał w świecie czarodziejskim, tym bardziej zauważał, jak tak naprawdę panują tutaj stare schematy, nieodpowiednie działania, ruchanie się z kuzynami "dla czystości rodu" i inne gówna, które nie powinny mieć miejsce. Ludzie to ludzie, niezależnie od pochodzenia, rasy, czystości krwi czy orientacji. Nie chciał otaczać się takimi toksycznymi ludźmi, w związku z czym skupiał się przede wszystkim na własnych obowiązkach i zadaniach. Miał dom do wyremontowania, wielkie cele i nadzieje, choć szukał nieustannie dodatkowej roboty - a taką sobie wypatrzył w Proroku Codziennym, jako że mógł napisać artykuł na temat wybrany przez siebie, bez najmniejszej krzty zawahania wybierając to, co powinno go najbardziej dotyczyć. A może jednak nie? To jest dziwne - niemagiczni nie muszą chodzić do sklepu, by kupować prasę, skoro wystarczy odpowiednia subskrypcja i możliwość przeczytania naprawdę sporej ilości materiałów. Obecnie czarodzieje pozostawiają po sobie całkiem spory ślad, jako że gazety są produkowane w sporych nakładach, by zaspokoić potrzeby każdego czarodzieja, choć wiadomo, mugolskie urządzenia nie są bez skazy i pozostawiają czynny ślad na środowisku. Żadne rozwiązanie nie jest dobre; bycie w dwóch światach jednocześnie dawało mu możliwość wyboru, z czego chce korzystać i dlaczego. Samemu nie patrzył na siebie jako kogoś perfekcyjnego z kilku dziedzin. Sam nie mógł uwierzyć, że w ciągu półtora roku uzyskał jakiś względnie dobry poziom po ciśnięciu naprawdę srogo w chęć wydobycia z siebie czegoś więcej; sam uczył się tego, co mu było w konkretnym momencie potrzebne. Z czasem wiele rzeczy się utrwalało, pojedynki na krew przerodziły się w instynkt, a ruchy nadgarstkiem stały się automatyczne. Pracowite szlifowanie talentu Percy'ego umożliwiało mu dostrzeżenie tego, jak wiele ludzie różnią się między sobą, gdy naprawdę chcą się czegoś nauczyć i mają w to wiarę, którą wkładają całym swoim sercem, a gdy jednak nie przejawiają żadnego z tych dwóch czynników. Bo to samo nie przychodzi, to nie przychodzi z czasem - to przychodzi z kwestią naprawdę ciężkich treningów, których sobie nie odmawiał. - Ja pierdzielę, szkoda gadać, naprawdę... - pokręcił własną głową, zastanawiając się nad tym, czy w ogóle dobrze zrobił, że postanowił iść na jego asystowanie. Może byłoby łatwiej, gdyby podjął się czegoś innego, ale obecnie nie zamierzał się z tego wycofywać, w związku z czym miał możliwość obserwacji innych zmian w zachowaniu profesora. Może to objaw jakiejś choroby? Któż to wie. - Szlaban za nazwanie go szefunciem? - podniósł brwi, bo jednej nie potrafił, będąc zaskoczonym tym, jak za takie przewinienie otrzymał w sumie karę aż nadto wysoką. To nie było nawet przewinienie - to była po prostu rozmowa. - Może ta mała Gryfonka powinna chodzić na niego zamiast ciebie. Czyli co, za złamanie nosa Krukonowi otrzymałbyś jedynie punkty ujemne. Dobrze zapamiętać, że sprawiedliwość w tym kurwidołku nie istnieje. - a się wkurzył trochę i pozwolił na to, by zalążek tego wydostał się na zewnątrz. Oczy błysnęły mu nienaturalnie na słowa bycia jego asystentem. - Praca nie ściana, da się przesunąć. - zaciągnął się papierosem, spoglądając na dym, który się wydostał z ust. - Nie zostało to mocno nagłośnione, bo gdyby dyrektor się dowiedział - lub ta nowa dyrektor dowiedziała - powywalaliby większość na zbity pysk. - taka w sumie była prawda. Pozwolenie na to, by na wycieczce szkolnej doszło do takich ceregieli, nie było dopuszczalne i wszyscy o tym doskonale wiedzieli. Tym bardziej opiekunowie, w związku z czym sprawa nie była nagłaśniana, a Prorok o tym nie trąbił na lewo i prawo. - Najlepiej, gdy możesz odwdzięczyć się tym samym. - uśmiechnął się widocznie, dość specyficznie, aczkolwiek nie tłumaczył tego, co tak naprawdę miało miejsce. Muśnięcie innych Beduinów poprzez Rumpo, niczym szmateczką, lub wywołanie iluzji tysiąca ostrzy wbijanych w ciało, może było drastyczne, aczkolwiek dawało satysfakcję, że nie był taki bezbronny, jak komukolwiek mogłoby się wydawać. - No... tak. - spojrzał na niego uważniej, zastanawiając się nad tym, dlaczego Percy zadał takie pytanie. Po chwili otrzymał przyczynę, na którą prychnął widocznie, nie zamierzając tak łatwo od niej uciekać. - W większości przypadków muszą być z języków starożytnych bądź wywodzących się bezpośrednio od nich. To one posiadają największy potencjał magiczny i pochodzą "od korzeni". - powiedziawszy te słowa, dobierał je bez najmniejszego problemu. Znacząca większość zaklęć miała podłoże właśnie w tym języku. - Chociaż istnieją odpowiednio przetłumaczone, które dają ten sam efekt, ale czy widziałbyś kiedykolwiek zaklęcie, w którym krzyczysz "fala uderzeniowa!" jak jakiś idiota? - no tak, łacina brzmiała lepiej, ładniej, idealniej. A nie, jak jakieś gówno z komiksów dla najmłodszych. - Transformersi? - uśmiechnąwszy się widocznie, nie zamierzał zignorować tej kwestii. Co jak co, ale mugolska kultura była tym, w czym się wychowywał. Przecież miał w swoim samochodzie jakiś prowizoryczny odtwarzacz na płyty, który działał średnio, ale działał. Przynajmniej mógł oddać się w stare, znane mu nuty; artyści pochodzenia niemagicznego posiadają zdecydowanie spory talent. - Na mojej liście mam bardzooo dużo osób. Aż za dużo. - ułożył rączki w piramidkę, spoglądając na d'Este'a w zaintrygowaniem błyszczącym w oczach, których to tęczówki były już normalnej barwy. Całe szczęście, bo nie zdzierżyłby konieczności widzenia w tym bardzo nieprzyjemnym spektrum barw. - Dopiero za dwa lata będę mógł iść pełnoprawnie na nauczyciela, ale pomysł nie jest zły. Chociaż... gorzej by było, gdyby dali jakiegoś większego chujka. Na przykład bardzo podobnego do Patoła, o! - no nie mógł się powstrzymywać przed tymi komentarzami, ale cała sprawa mu śmierdziała na kilometr i na razie nie zamierzał się przywiązać do tego, jak wyglądała praca w postaci wykonywania zawodu na stanowisku asystenta nauczyciela uzdrawiania. Szybko przeszli jednak do ćwiczeń, a samemu również powtarzał pewne kwestie, nie zamierzając ich sknocić w taki sposób, jak to miało miejsce podczas testowania z Darrenem. Wedle obliczeń i wcześniejszych testów w samotni wszystko miało pójść w porządku, ale czy na pewno? Książkę ponownie posłał w powietrze, by ta sobie ładnie lewitowała. Od kiedy łatwiej było mu rzucać zaklęcia, pomagał sobie właśnie w ten sposób; a latające tomiszcze jeszcze nigdy nikomu tak naprawdę nie zaszkodziło; szybkie pomoce, szybkie poprawianie, no i cyk, Percy, jako ogarnięty chłopak i bardzo zdolny, bez problemu opanował wymowę. - Dobra, przejdźmy teraz do ruchu nadgarstkiem. Jak przy Aquaqumulus, ale musi być jednostajny, nie taki, jak oryginalnie. - przedstawił ruch dokładnie i skrupulatnie, nie zamierzając dopuścić do żadnego błędu. - Ot, jakbyś chciał musnąć wrogów szmateczką. - coś jakoś ostatnio mu się podobała kwestia szmatki, ale nie zamierzał nad tym się rozgadywać, skoro mieli kolejne próby do ogarnięcia.
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
Tyle dobrego, że niektóre z rodów, które dotąd były proczystokrwiste, zmieniły swoje nastawienie na nieco bardziej liberalne. Co nie zmieniało faktu, że dalej znajdą się i takie wisienki, które cały czas uparcie stoją przy swoim, że czystokrwiści to jedyni „spoko” czarodzieje, a ci nieczystokrwiści są „niespoko”. Byliśmy również już na takim etapie, że w większości sytuacji nie było nawet sensu zabierania głosu. To coś podobnego do płaskoziemców u mugoli – nie musisz się odzywać, bo ci ludzie wyjaśniali się sami. Nie potrafiłem postawić się w pozycji dorosłego, dla mnie wciąż życie, w którym to sam muszę się utrzymywać i żyć „za swoje” jest bardzo odległe. Tym bardziej, że nie pochodzę z rodziny, w której byłoby to na porządku dziennym – przy ilości funduszy, jakie posiada mój ojciec, mógłbym co miesiąc kupować sobie nowy dom i cały czas moja rodzina nie odczułaby różnicy. Trochę inaczej to wyglądało w mojej sytuacji, bo już dawno temu tata powiedział mi, że mam sam nauczyć się szanować siłę pieniądza i nie da mi wszystkiego tylko dlatego, że jestem jego synem, że muszę sam zapracować na swój sukces. Zagwarantował, że w razie potrzeby będzie we mnie inwestował, lecz nie będzie mnie utrzymywać tylko z samego powodu mojego istnienia. Tak czy siak, bycie „bogatym dzieciakiem” dawało mi tę ulgę, że jakoś nie przejmowałem się tym czy będę zarabiać na tyle, żeby prowadzić godne życie. Je posiadałem już w tym momencie i mogło być tylko lepiej. Najwięksi wynalazcy nie byliby wynalazcami, gdyby nie byli pasjonatami, jedno z drugim się absolutnie nie gryzło. Widząc jak Felek przykłada się do własnego zaklęcia, czułem w sobie powoli coś, co wielu nazwałoby podążaniem drogą swojego senseia, czyli w tym przypadku – tworzenie własnych zaklęć. Nie znałem się jednak absolutnie na temacie tego w jaki w ogóle sposób można tkać magię zgodnie z własną wolą, więc na ten etap było to niewykonalne. - Szlaban, nie-szlaban. Huxley pewnie powie, że to nie jest do końca szlaban, bo wcale nie muszę na niego przyjść, chyba że chcę iść na kolejne tego typu wydarzenie. Mała Gryfonka? A, że to co się stało na lekcji Quidditcha? Nie no, to jest paradoksalnie dobra wiadomość. Następnym razem już zamiast szefuncia, to przywitam się bardzo frontalnie, na czym może ucierpień nos szefuńcia oraz punkty w Gryffindorze, ale przynajmniej na kolejne wykopaliska pojadę – zaśmiałem się z absurdu tej sytuacji, ale machnąłem już na to ręką. - Nikt się tym nie interesuje, bo już nie takie rzeczy Hogwart widział i nie na takie rzeczy przymykano oko. Z tego co kojarzę, to ponad dwadzieścia lat temu w tym zamku sobie normalnie żył Bazyliszek i niemalże zabijał uczniów, więc co tam jacyś czarnoksiężnicy na jakiejś pustyni – wyszczerzyłem się, nieco zaniżając faktyczne zagrożenie przed którym postawiony był Felek na wakacjach, ale oczywiście nie było to na poważnie, w żartach tylko. - Dobra, dobra, przyznaj się, że te starożytne gadki to tylko wymówka, a prawdziwy powód, to żeby nie brzmieć jak debil. – Zaśmiałem się. W sumie głupio by było, gdyby na przykład taki twórca Avady Kedavry był w rzeczywistości śmieszkiem i nazwał swoje zaklęcie „Penis”. - Transformersi, dokładnie. Całkiem okej rozrywka dla rozrywki, jeśli nie wymaga się niczego więcej. Nie jest to trylogia Władcy Pierścieni, ale pierwsze części nie są też takie złe. – Odpowiedziałem mu, dodając jeszcze swoją opinię na temat tychże filmów. - Oho, mam nadzieje, że mnie na niej nie ma. W razie czego fajkiem poratuje, jeśli miałoby mi to życie uratować! A co do posadki, to wystarczy, że tam się do nowej dyrektorki uśmiechniesz, zrobisz teges smeges i już. – Wzruszyłem ramionami, jakby to było coś ekstremalnie prostego i nieskomplikowanego. Skończywszy opanowanie samej wymowy nowopowstałego zaklęcia, przyszedł ruch nadgarstkiem. - A, ty to taki delikatniutki jesteś, że tak tylko smyrasz miękko swoim patyczkiem? – Zapytałem dwuznacznie z charakterystycznym uśmieszkiem i przeszedłem do roboty. Faktycznie sam ruch był podobny, ale to wcale nie pomagało, a wręcz utrudniało. Pamięć mięśniowa dostała blue screena i nie bardzo wiedziała o co chodzi, więc musiałem nieco się z nią siłować, co zajęło mi chwilę. Pierwsze próby wychodziły zbyt gwałtownie, kolejne były niemalże idealną wersją Aquaqumulusa, a przecież nie o to tu chodziło. Dopiero piąty, szósty był bliski ideału i finalnie to siódmy okazał się pierwszym sukcesem. Po nim było jeszcze kilka porażek, lecz powoli przyzwyczajałem się do nowego ruchu i zachowywałem sobie w pamięci ten właśnie obraz szmatki, o której wspominał Felek. - Okej, mamy to, znasz rozkład jazdy, lets go!
Świat na szczęście idzie do przodu - z każdym kolejnym dniem, tygodniem, miesiącem i rokiem pewne schematy ulegają przetarciu, by zostały następnie zamienione na inne. Odmienne. Bardziej prawidłowe, bardziej współczesne, a przede wszystkim mniej szkodliwe. Odchodzenie od tego, co wcześniej uznawało się za normę, miało swój plus, wszak udowadniało to, że nastroje ulegają rozkładowi, by następnie uformować się w coś innego, niż walący się u podstaw to, co zdołali stworzyć czarodzieje. Był zdziwiony, czemu technologia nie poszła do przodu, aczkolwiek nie miał na to wpływu - jedynie poprzez zaklęcia, którym starał się dać odrobiny życia. Pozycja dorosłego niespecjalnie była łatwa, jak również trudna. To wszystko zależało od tego, w jakim etapie życia znajduje się człowiek, by stwierdzić, iż coś idzie w dobrym kierunku, a coś kompletnie ulega segregacji. Obecnie Lowell był w stanie stwierdzić, że znajduje się w czymś pomiędzy. Miał pracę, nową, fajną, ciekawą, ale pozostawiała również nieprzyjemny posmak na języku. Nie odpowiadało mu to, więc koniec końców nie zamierzał specjalnie siedzieć na miejscu i czekać, aż coś się zmieni; był zadowolony, jak również nie był. Ciągłe siedzenie w szkole go poniekąd ograniczało; ale też, nie miał nikogo, kto by inwestował w jego edukację. Tak naprawdę wszystko zależało od niego; los trzymał we własnych dłoniach, a ten potrafił postawić na szali, by zaryzykować - o jeden krok za daleko w lewo, o jeden krok za daleko w prawo. Czy mógł siebie uznać za wynalazcę? To słowo pozostawało tak wyrwane z rzeczywistości, wręcz starodawne, niepasujące do jego osobowości, jaką to starał się reprezentować. Wynalazcami zazwyczaj byli Krukoni - równie wraz z tym wiązała się konieczność innego zachowania. Sam wkładał naprawdę wiele wysiłku we własne uroki, by były one jak najbardziej pieczołowicie dopracowane, pozbawione potencjalnych skaz, a przede wszystkim znajdowały odpowiednie zastosowanie. Nauczył się tego fachu dość umiejętnie, choć wiadomo - nie wszystko było takie kolorowe. Zazwyczaj towarzyszyło mu ogromne szczęście przy takich zabawach. - Jebać typa i tyle obecnie, tyle ci powiem, ziomuś. - odpowiedział, spoglądając na jego kędzierzawe, ciemne włosy, które to chyba sobie zmieniał zależnie od własnego widzimisię. Nie przeszkadzało mu to, a zmiany, które zachodziły, zawsze były na pozytyw - chyba że pozostawały w spektrum dziwnych, nierozwiązanych nakierowanych na krzywdę drugiego człowieka. Tego nigdy nie tolerował. - Taaa, cała szkoła od tego huczy. - zmarszczył brwi, bo temat ten nie był w żaden sposób przyjemny i nie zamierzał jakoś do niego powracać. Obiecał sobie wstawić się na obronę za Jennę, w związku z czym nakładał sobie więcej obowiązków - choć była to tylko kwestia moralności. Przynajmniej taki ślad mógłby pozostać po nim w szkole, kiedy skończyłby się jego własny czas. - Wierzysz, że będą następne wykopaliska? - poważniejsze spojrzenie przeszyło czekoladowe tęczówki, które zerknęły z widocznym zaintrygowaniem w kierunku Percy'ego. - A nawet jeżeli byłyby, to jaką masz gwarancję, że na nie pójdziesz? - zapytał się już całkowicie szczerze. - Nie rób sobie nadziei, choć skwaszony nos bardzo chętnie bym zobaczył. - prychnął z widocznym rozbawieniem, co było nietypowe, jako że wcześniej zachowywał bardzo sporą powagę. Nie podchodził do Percy'ego jako do idioty, który wziąłby jego własne słowa na poważnie. - W sumie to masz rację, pardon. - zaciągnął się własnym szlugiem, by następnie zauważyć, jak popiół opadł sobie na trawę, gdy prostym gestem własnych palców przyczynił się do jego strzepnięcia. Ogarnął żart, uśmiechając się jednak niemrawo; nadal pamiętał, co się tam działo, jakby wydarzyło się to parę godzin wcześniej. Uczucie, które przepełniało jego tkanki, nie było przyjemne. I nie zamierzał mu się poddawać, w związku z czym powrócił do rzeczywistości - otoczenia. Padającego deszczu, przed którym postanowił się okryć barierą; pogoda wzmagała na sile. Wczytywał się we własne notatki, odznaczał je, zaznaczał wyciągniętym z torby flamastrem, jakby miał tworzyć coś nowego. Tylko dopracowywał plan działania. - No dobrze, dobrze, już się przyznaję, okej? Nie chcę wyjść na idiotę! - podniósł obronnie łapki, bo co jak co, ale doskonale wiedział, że większość potencjału naprawdę wywodziła się z łaciny. Większość zaklęć na tym operowało i wcale nie zamierzał odejmować im uroku, w związku z czym dość gładko przyznał się do własnego błędu w akompaniamencie rozweselonego, widocznego na jego ustach uśmiechu. - Przypomniałeś mi, że kiedyś będę musiał wygospodarować czas na oglądnięcie LOTRu. Ale kompletnie nie mam pojęcia, kiedy to zrobię. - pokręcił własną głową, gdy jednak nie wiedział, w jakim momencie życia będzie mógł usiąść przed telewizorem i uznać, że to jest czas na obejrzenie słynnej trylogii. Pewnie w życiu pozagrobowym, gdy okaże się, że dzień nie ma trzydziestu godzin na pracę, dodatkową robotę, związek i nawiązywanie relacji z innym, co było połączone z nauczaniem dodatkowo pozostałych uczniów. - O to się nie martw, ziomeczków do niej nie wpisuję, a co do nowej dyrektor... to może by to zadziałało. - prychnął, by następnie poćwiczyć ruch różdżką skrupulatnie, acz bez przepływu magii. Wiedział, że wiele zależy od woli czarodzieja, w związku z czym starał się doprowadzić wymyślone zaklęcie do perfekcji, by nie stawało się szkodliwe dla samego użytkownika. Posiadanie wybitego barku nie było ani przyjemne, ani prawidłowe, tudzież musiał dopracować formułę i ją nieco dopieścić. Kolejne słowa przyczyniły się do charakterystycznego uśmieszku, tak specyficznego, że sam nie mógł się przed tym powstrzymać. - Dobry rycerz potrafi zarówno smyrać miękko swoim mieczem, jak i chwycić ostrze w dłoń, by siać potęgę. - w sumie to była prawda, choć jakoś niespecjalnie się na ten temat rozgadywał - w końcu mieli zaklęcie do ogarnięcia. Sam w miarę stosownie był w stanie podejść do tematu pamięci mięśniowej, jako że już wcześniej dopracowywał urok w taki sposób, by mieć z niego jak największe profity - głównie poprzez prawidłowe działanie. Nie zamierzał go rozpowszechniać na skalę światową, choć wiele innych elementów już ulegało skończeniu, w związku z czym czuł się z siebie co najmniej dumny. Przecież w tym wieku posiadanie na koncie paru modyfikacji, w tym dwóch oryginalnych zaklęć wiązało się naprawdę ze sporym wysiłkiem. I chociaż zazwyczaj o sobie wtedy zapominał, tak poprzez ruch różdżką i determinację ukazywał to, jak wiele serca wkładał w tworzenie czegoś takiego. Skrupulatnie, powoli, prawidłowo, a przede wszystkim niezwykle dokładnie do celu. Poprawiając przy okazji Percivala, koniec końców efekty były zadowalające - a raczej ruch nadgarstkiem - w związku z czym mogli przejść do kolejnego etapu ich wspólnej lekcji. - Więc tak... - wyczarował przed sobą piękną barierę Accenure, by mieć pewność, że na pewno żadne negatywne skutki nie odwrócą się w ich kierunku. Stał tuż nieopodal, kędzierzawe włosy u siebie odsunął do tyłu, by następnie lekko obrócić drewniany patyczek, który to trzymał we własnej dłoni. Palce skrupulatnie w niego stukały, jakby chcąc wyłapać odpowiedni rytm, rozrzucić go i rozłożyć na czynniki pierwsze. Następnie zacisnął pewniej, jakby to właśnie ten moment był decydującym. - Połączenie wymowy i ruchu nadgarstkiem powinno nam dać odpowiedni efekt w postaci fali uderzeniowej o określonej długości, w postaci półokręgu. Szczerze to pierwszy raz próbuję je w takiej konfiguracji, ale jest ona bardziej dopieszczona od tej, która mnie ogłuszyła i spowodowała wybicie barku. - prychnął na samo wspomnienie, by następnie wziąć głębszy wdech i kontynuować. - Pierwsze ja spróbuję, potem ty, co ty na to? - wzrok ukierunkował na torbę, którą ze sobą zawsze nosił, wszak miał tam wszelkie medykamenty. - Powodzenia w takim razie. - pozwolił sobie na tę poważniejszą minę, zanim rozpoczął działanie.
Kostki:
Oboje rzucamy literką, by przekonać się, jak poszło nam rzucenie zaklęcia. Jako że jest to wersja poprawiona, efekty negatywne zostały znacząco ograniczone.
Za każde 20pkt z Zaklęć przysługuje jeden przerzut.
Litera:
A - nic szczególnego się nie dzieje, a z różdżki wydobywa się tylko lekka, widoczna poświata. Najwidoczniej coś zostało źle zrobione, ale co? Twoja wolna wola.
B - los postanowił się do Ciebie uśmiechnąć, bo może fala jest osłabiona, ale... wychodzi! I to całkiem zjawiskowo. Kurz unosi się w powietrzu przez kilka dobrych chwil, zasłaniając widok - koniec końców to są ruiny; opuszczone, niezamieszkałe.
C - różdżka kompletnie odmawia posłuszeństwa na taki rodzaj magii i uznaje, że nie ma co ryzykować. Niestety, musisz spróbować jeszcze raz je rzucić (wykonaj ponowny rzut).
D - siła zaklęcia jest za duża - przez krótki moment huk, który wydostał się z końca różdżki, powoduje nieprzyjemny ból głowy oraz ogłusza Cię na chwilę.
E - kto by pomyślał, że kurz postanowi Cię zaatakować? Niestety - wiatr wznosi się w Twoim kierunku, a więc otrzymujesz piachem i wszystkim innym prosto w oczy. Na szczęście zaklęcie się udało w większej mierze, a samemu szybko przymknąłeś powieki, czując na sobie tylko nieprzyjemne wrażenie tego, co by było, gdybyś nie zdołał zareagować aż tak szybko.
F - różdżka kompletnie odmawia posłuszeństwa na taki rodzaj magii i uznaje, że nie ma co ryzykować. Niestety, musisz spróbować jeszcze raz je rzucić (wykonaj ponowny rzut).
G - fala uderzeniowa nie jest spora, porusza się na mniejszym obszarze, ale na pewno jest zjawiskowa - wydobywa z siebie koniec końców energię dość specyficzną, która jest w stanie obalić mury przy odpowiednim użyciu. Kawałki ziemi podnoszą się do góry, wznoszą, przesuwając do przodu zgodnie ze zwrotem, jaki to obrałeś.
H - parę kamyków podczas prób rzucenia zaklęcia trafia Cię... no właśnie. Tutaj musisz zdać się na los, gdy tak stałeś niefortunnie trochę przed barierą. Rzuć kostką k6 na ilość uderzeń i pokręć sobie kołem tłuczkowej zagłady, by dowiedzieć się, gdzie Cię trafiły.
I - zaklęcie wychodzi wręcz perfekcyjnie, choć ewidentnie nie wiesz, czy jest to zasługa wcześniejszej nauki, szczęścia, czy może dzierżonego w sobie talentu. Fluctus inpulsa przechodzi przez łąkę, powodując całkiem zjawiskowe efekty; czy tak silne zaklęcie w ogóle powinno powstawać? Albo inaczej - czy każdy powinien się o nim dowiadywać?
J - różdżka kompletnie odmawia posłuszeństwa na taki rodzaj magii i uznaje, że nie ma co ryzykować. Niestety, musisz spróbować jeszcze raz je rzucić (wykonaj ponowny rzut).
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
Niestety, historia świata nieraz udowadnia, że zmiana na lepsze nie zawsze pozostaje tą „lepszą” przez długi czas – z perspektywy człowieka może to być owszem długi okres czasu, ba! Może się zdarzyć, że będzie to trwać przez całe jego życie. Teraz jesteśmy w miejscu, w którym powoli wchodzimy w czas, w którym to arystokratyczne rody tracą już na swoim prestiżu i pozycji, przynajmniej społecznie. Służbowo wciąż to one przeważają na wysokich stołkach w Ministerstwie Magii przykładowo, ale do takiej gwałtownej zmiany potrzebna by była jakaś potężna rewolucja, bądź zdecydowanie więcej czasu niż chociażby te dwadzieścia lat, co minęło od ostatnich wojen czarodziejów. Jednak to, o co mi chodzi to, że łatwo z jednej skrajności przejść w drugą, co też udowadnia promugolska partia, stojąca w opozycji do tej, która uważana jest za prokonserwatywną. Odkrycie naszego istnienia osobom niemagicznym było właśnie tym, co za tą „skrajność” uważam, więc już nam przyszło posmakować właśnie tego od drugiej strony, niepochodzącej od tej, która powoli staje się tą społecznie „złą”. - Jeszcze kilka dni się powkurwiam i zapomnę, więc luz. – Odpowiedziałem, przytakując mu. Póki co jeszcze byłem w emocjach, ale trzeba żyć dalej i nie myśleć tak dużo o tym, że się gdzieś nie udało udać. Następnym razem się uda i tyle. Temat dziewczynek nie był tak zajmujący dla mnie, nic dziwnego w tym, że dzieciaki się naparzają, wręcz zdziwiony jestem, że tak dużo ludzi o tym gada i nagłaśnia całą sprawę. Ze strony Felka to jeszcze rozumiem, bo jest on bezpośrednio z tym powiązany od momentu, w którym tam zobowiązał się pomóc czy coś takiego, ale reszta? Dziwne, dziwne. Pytanie Felka nieco zbiło mnie z tropu, lecz ostatecznie wzruszyłem ramionami. - Czy będą, pewnie zależy od tego jak te miną. A czy mam gwarancję? Oczywiście, że nie, ale wolę o takich rzeczach nie myśleć, bo wpadnę w myślenicę i będę się zamartwiać za bardzo na zapas. Nie ma co, lepiej po prostu skupić się na innych rzeczach, a te na spontanie. – Przedstawiłem mu swoje stanowisko na owy temat. - Chociaż w sumie takim ludziom jak Huxley to nie ma co rozkwaszać nosa, nim minie chwila to go sobie naprawi i tyle będzie z zabawy – dodałem ze śmiechem, uśmiechając się do Felinusa. - Z takim podejściem to nigdy tego nie zrobisz, powiedz sobie, że zrobisz to pojutrze i już będzie ci łatwiej, zapewniam – zaśmiałem się, mówiąc o czymś, czego nauczyłem się przed ostatnie miesiące. Nie było co czekać, należało konkretnie sobie ustalić deadline i się do niego stosować, w innym razie niczego się nie osiągnie. Gdybym dalej siedział i sobie myślał, że za tydzień zacznę pracować nad własnym poziomem magicznym, nigdy nie stałbym tutaj z Felkiem i uczył się jego autorskiego zaklęcia. - Dajesz, dajesz. Chcę ploty o tym jak nowozatrudniony asystent od magii leczniczej jest w romansie z nową dyrektorką i dostaje awans na nauczyciela, zdecydowanie lepszy temat niż jakieś bijące się bachory po kątach – wyszczerzyłem się, naprawdę chcąc kiedyś zobaczyć taki wpis na jakimś wizzbooku plotkarskim z Hogwartu czy czymś takim. Opanowałem już samą inkantację, jak i ruch różdżką, który natomiast nieco ciężej było ogarnąć, niż wymowę, a to dlatego, że był on zbyt podobny do innego zaklęcia, przynajmniej dla mnie. Lecz i to nie było problemem na długo, gdyż udało mi się przestawić i otworzyć sobie furtkę do czarowania. - Spoko, spoko, zaczynaj. – Przytaknąłem mu i patrzyłem na jego starania z zaklęciem. Następnie przyszła pora na mnie. Stanąłem w pozycji „bojowej”, wyciągnąłem przed siebie różdżkę i z gracją i dumą w głosie, czysto wymówiłem, robiąc jednocześnie wcześniej wskazany ruch różdżką: - Fluctus inpulsa. - Zaklęcie zadziałało i fala faktycznie się pojawiła, choć w jakiejś swojej zmniejszonej wersji. Zaklęcie podniosło kamienie i obracało je w prawo. Zapewne normalnie sam byłbym w stanie określić kierunek, lecz na ten moment nie czułem się jeszcze na tyle pewny z czarem, by móc kombinować z takimi detalami. Zakończyłem zaklęcie, po czym popatrzyłem pytająco na Felka, oczekując jakiejś poradki co poprawić, co teraz.
Trochę tego nie rozumiał - ludzie zauważali błędy, a i tak popadali w błędne koło tych samych, nieodpowiednich zachowań. Jakby coś było wpisane w ich geny, czego nie dało się prostymi słowami wyplenić; jakby wewnętrznie człowiek był stworzony do konfliktu i do skrajności, do ich reprezentowania. Znalezienie złotego środka może trwać znacząco długi okres czasu, ale to właśnie balansowanie odpowiednie na tej linii pozwala na zachowanie odpowiedniego spokoju. A przede wszystkim rozsądku, gdyż konflikty między partiami pozostawały mocno wyszczególnione przed końcem roku szkolnego, a raczej początkiem poprzedniego. Liczne podpalenia w imieniu partii Sojuszu Lewicy Promugolskiej, które nie wiadomo, czy były rzeczywiście z ich tytułu, jak również tworzenie się miejsc dla tak zwanych elit. Tych, którzy zasiadają na stołku w Ministerstwie Magii, jako że zdolności i nadmiar zajęć w tym temacie są przekazywane z pokolenia na pokolenie, wraz z mlekiem matki. Obie strony miały wiele za uszami i podążanie za jedną z nich stanowiło podstawę do naprawdę wielu pytań. Czasy na szczęście ulegają zmianie. Powolnej, acz zauważalnej. Podejście do Ślizgonów zmieniło się, nawet jeżeli ci wcześniej byli poplecznikami Voldemorta; Gryfoni natomiast stracili na męstwie i odwadze, by lać się po mordach za garażami i chodzić niczym dresy, które jako towar oferują wpierdol w najczystszej postaci. I to za darmo! Nowoczesność wkraczała na salony i wcale nie było to niezwykle trudne do zauważenia. Coraz łatwiej przecież o usługi skwaszenia mordy, czyż nie? Na odpowiedź w sprawie pójścia na te wykopaliska, Lowell przytaknął głową. Co jak co, ale nie zamierzał jakoś go pocieszać, ponieważ wiedział, że to po prostu jest sytuacja, która wymaga czasu. Można się denerwować, kurwić na wszystko, a przy okazji udowadniać, iż z czasem to przechodzi, choć niesmak nadal pozostaje na ustach, by nieco uprzykrzyć życie. Poza tym, samemu szedł głównie ze względu na partnera - miał już dość wrażeń po funkcjonujących w Arabii Derwiszach, którzy potraktowali ich jako eksperyment społeczny. W tym przypadku to nie był niesmak, to było coś w ramach słynnej historii z mentosem. Trauma na całe życie, gdy się to usłyszy. Felinus wiedział, iż ta sytuacja podzieli bardziej domy, jako że każdy z nich będzie chciał bronić swoich wychowanków i kolegów, w związku z czym musiał uważać. Czujne, czekoladowe tęczówki zwracały uwagę na wspólne przebywanie Krukonów i Gryfonów w jednym pomieszczeniu, bo atmosfera nadal była gorąca. Utrata wielu punktów wiązała się bezpośrednio z wieloma gwałtownymi reakcjami, z jakimi to naprawdę mógł być problem. Nie tylko chęć skwaszenia nosa - czysta złośliwość mogła przejawiać się wraz z jadem w słowach - w związku z czym naturalnym było to, iż zwracał uwagę na naprawdę wiele aspektów. - Dokładnie! Także różdżka w dłoń, testujemy to nowe zaklęcie. - uśmiechnął się szerzej, gdy koniec końców miał możliwość realnego udowodnienia, iż potrafi cokolwiek z siebie wydobyć. Niestety, każde takie zaklęcie bądź eliksir wiązały się bezpośrednio ze zdolnością zapomnienia o otaczającej go rzeczywistości. Mniej jadł, mniej pił, dlatego doprowadzenie wszystkiego do końca może było szybkie, aczkolwiek przejawiało się również osłabieniem własnych zdolności organizmu. No bo jak tutaj czerpać energię, skoro w dzień pracował, poza pracą wykonywał jakieś drobne zlecenia, a do tego pisał artykuł do Proroka, by następnie bawić się w wymyślanie zaklęć i testowanie eliksiru? Nie był chodzącą maszyną i wiedział, że z czasem będzie to bardziej odczuwalne. - Wiesz, nie ma sensu, dopóki nie zabierzesz mu różdżki i nie złamiesz w pół. Ale to moja taka mała sugestia. - jak żeby inaczej, czarodzieje uzależnili się od korzystania z różdżek nawet do podcierania sobie czterech szanownych liter, gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę. W momencie, gdy się okazało, że nawet z różdżką można mieć problemy rzucić najprostsze zaklęcia, Lowell uznał, że całkiem taktycznym podejściem jest noszenie we własnej torbie paru flakoników z wiggenowym. I to działało. - Jak tylko wygospodaruję odpowiednią ilość czasu. - uśmiechnął się, kiedy w myślach powtarzał sobie inkantację. Co jak co, ale nie chciał dopuścić do wcześniejszego błędu, w związku z czym kulturalnie i prawidłowo ulepszył obecną formułę. I chociaż mogło z tym być nadal sporo problemów, i tak liczył się postęp. Jeżeli zaklęcie nie rykoszetowało - co miał nadzieję, że tak będzie - połowa drogi była już za nim. Choć obecnie i tak czy siak musiał uważać, jako że magia eksperymentalna nie jest niczym dobrym. Jest czymś prędzej... niebezpiecznym. I może mógł oglądnąć w weekend słynną trylogię, tak również mógł przyczynić się do poprowadzenia tworzenia zaklęcia do przodu. Z czym to się wiązało? A otóż z tym, że nie potrafił odpoczywać. Potrzebował pracować, nawet jeżeli organizm mówił, że powinno być na odwrót; potrzebował znajdować sobie dodatkowe zajęcia. Asystent nauczyciela uzdrawiania podniósł brwi na słowa, które ten wystosował. Wstąpił jednocześnie na salony głupiego, żenującego humoru, by zapalonego wcześniej szluga lekko obrócić w palcach, zanim ten całkowicie się nie wypalił. - Percy! Nie wiedziałem, że chciałbyś mnie widzieć z dyrektorką. No powiem ci, ze awans kusi, kusi mocno, aż za mocno. - wyszczerzył się szeroko i z tym charakterystycznym cieniem, który był jednocześnie dowodem na to, iż sobie z tego wszystkiego żartował. Mogli sobie z tego jaja robić, jako że byli tutaj i po prostu się kumplowali. Kto by im przecież zabronił strojenia sobie żartów z czegoś takiego - nie miał bladego pojęcia, gdy jeszcze raz przeglądał sobie na szybko notatki, gdzie posiadał odpowiednie informacje na temat wymyślonego przez siebie zaklęcia. - Dyrektor nadawałaby się na MILF, co nie? - oczywiście, że bekę robił, bo nie widział siebie w romansie z taką osobą. I tak czy siak nie gustował w kobietach. - Ej, może to ty tak naprawdę chciałbyś sobie załatwić w ten sposób stołek, co? - zapytał jeszcze, by następnie przejść do tematu ich zajęć, czyli wspólnego testowania Fluctus inpulsa. Jako że wcześniej ćwiczył te wszystkie ceregiele, nie bez powodu miał trochę ułatwione zadanie. Korzystanie z ksiąg, które znajdował w bibliotece, dotyczące przede wszystkim odpowiednich ruchów nadgarstkiem w zależności od typu inkantacji, pomagało mu osiągnąć zamierzony cel. Wiadomo, jeszcze wiele musiał sprawdzić, skalkulować, przetestować, ale był na dobrej drodze do doprowadzenia zaklęcia do pełnego działania. Mimo błędu, do jakiego to się wcześniej dopuścił; powtarzał sobie inkantację, zamykał na krótki moment oczy, brał głębszy wdech, zaciskał mocniej palce na własnym, drewnianym patyczku. Nie chciał niczego zepsuć, a gdy dostał od Percivala jasny sygnał, by zaczynać, nie bez powodu skierował różdżkę uważnie do przodu i się maksymalnie skupił. Wytężył własne zmysły, oddech spowolnił, źrenice bacznie spoglądały w jeden punkt - przed siebie. Znowu znajdował się na granicy bariery, w związku z czym nic złego nie powinno się stać - czysto teoretycznie. - Fluctus inpulsa. - nagły, niespodziewany huk rozdarł się po okolicy niczym ryknięcie lwa podniesione do potęgi. Fala uderzeniowa, jaką z siebie wydostał, posiadała ogromną siłę - znacznie większą, niż mógł się tego po sobie spodziewać. Liczne kamyki wzniosły się ku górze i powędrowały do przodu, a dźwięk, jaki to wydostał się w wyniku świstu zaklęcia, przyczynił się jednocześnie do chwilowego ogłuszenia. Ból głowy przeszył działanie jego wszystkich zmysłów, a sam zdawał się przez krótki moment słyszeć jedynie jakby świst przedzierający się przez pustkę, jaką reprezentował, a jaką to posiadał w swojej głowie. Nie wiedział, co znowu schrzanił, ale był świadom jednej rzeczy - musiał bardziej uważać przy testowaniu tego uroku. - O cię chuju złoty. - mruknął, wydobył z siebie, chwytając się za skroń, gdy jednak zdolność odbierania rzeczywistości za pomocą dźwięku szwankowała, a sam nie czuł się co najmniej dobrze. Zaklęcie w odpowiednich dłoniach potrafiło zmienić swoją moc w zależnie od woli i przyczynić się, jak potem oglądał poczynania d'Este, albo lekkiej fali, albo tej niezwykle silnej. - Eeee, więc tak... - te słowa wydobyły się z jego ust z pewnym zastanowieniem, gdy chwycił za notatnik i zaczął coś w nich skrobać. Literki może nie były aż tak wyraźne, gdyż częściowo pozostawiał oszołomiony, ale nadal - liczyło się spisanie faktów. - Ja chyba zamachnąłem się za mocno różdżką, więc analogicznie twój ruch był zbyt wolny. Jeżeli znajdziemy złoty środek, to powinniśmy osiągnąć zamierzony efekt... - zmarszczył brwi, by następnie długopisem naskrobać odpowiednie informacje. Coś mu nie pasowało, ale też - nie chciał, by ponowny efekt przyniósł tę samą bolesność. - Spróbujemy jeszcze parę razy. Trochę szybciej, trochę wolniej, a powinniśmy opanować moc zaklęcia. - postanowił, by następnie jeszcze raz spróbować i poćwiczyć rzucanie uroku.
Mechanika:
Rzucamy literką na ilość prób, jakie były potrzebne, by wyważyć siłę i moc zaklęcia. A = 1, B = 2, [...], J = 10. Przyczynę i efekt niepowodzenia podajemy sobie wedle własnego uznania - zaklęcie było albo za mocne (szybki ruch nadgarstka), albo za słabe (wolny ruch nadgarstka).
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
Zaśmiałem się szczerze. - Oczywiście, że bym cię z nią widział! Nie widziałeś jak cię pożerała wzrokiem na rozpoczęciu roku? – Poruszyłem jednoznacznie brwiami, w międzyczasie robiąc różdżką ślaczki w powietrzu, chcąc jak najlepiej przyzwyczaić się do ruchu odpowiadającemu temu zaklęciu. - Czy jest MILFem? A pytasz dzika czy sra w lesie? Myślisz, że po co, z tak zajebistą karierą zawodową zniżyła się do pozycji dyrektora Hogwartu? – Wzruszyłem ramionami, jakby to była jedyna sensowna opcja, zaś innej nie było, po prostu nie istniała. Zaprzeczyłem jednak głową na sugestię Felka, uśmiechając się przy tym rozbawiony. - Nie, nie, co ja będę ci się w plany wpychać, jest cała twoja! – Wskazałem na niego palcem, śmiejąc się przy tym. Nastał więc czas na praktyczną prezentację tym, czym faktycznie było owo zaklęcie od najlepszej do tego osoby, czyli od samego twórcy uroku. Huk zabrzmiał mi w uszach, czułem jakby bębenki miały mi zaraz pęknąć, a jednak nie myślałem o tym za bardzo, będąc onieśmielony samym działaniem zaklęcia. Trwało to tylko chwilę, lecz przez epickość samej sceny dla mnie to trwało zdecydowanie dłużej. Przytaknąłem z pełną gwałtownością idealnemu zwieńczeniu w słowach całej sytuacji. - Dokładnie. – Teraz przyszła na mnie pora. Moje zaklęcie nie było aż tak imponujące, ale wciąż nie mogłem wyjść z wrażenia, że w niecały rok udało mi się osiągnąć taki poziom w zaklęciach. Przecież tym zaklęciem ja mógłbym rozjebać cały Hogwart! Wysłuchałem wytłumaczenia Felinusa, zgadzając się z nim w całości. - No, jebnąłeś po całości. Dobra, lecymy – zdecydowałem i chwyciłem mocniej różdżkę, oddychając głębiej i biorąc się do roboty. Słychać nas było chyba w całym Hogsmeade, bowiem huków było co nie miara. Pierwsza próba skończyła się tym, że aż poleciałem do tyłu i upadłem kościsto na tyłek od wybuchu energii. Do końca dnia bolała mnie już dupa, byłem jednak zbyt skupiony na zaklęciu, żeby mnie to zatrzymało. Mimo to, nie szło mi tak perfekcyjnie, potrzebowałem całe dziesięć prób, żeby to ostatnie okazało się takie, jakie powinno być według Felinusa. - Dobra, to idziemy wyjaśniać tych pajaców w maskach z Arabii, z takim zaklęciem to nikt nas już nie zatrzyma. Chyba, że Avada, ale ustalmy z nimi wcześniej, że banujemy to zaklęcie, bo jest nie fair – wyszczerzyłem się, oczekując teraz na kolejne polecenia.
Uśmiechnął się na słowa, które opuściły usta Percivala. Co jak co, ale temat ten go niezwykle bawił, choć wiadomo, miał jakąś klasę i nie był to humor zgodny z otworzeniem podręcznika do biologii na stronie sześćdziesiątej dziewiątej, gdzie znajdowały się narządy płciowe u człowieka. - Widziałem. Myślisz, że dlaczego z nią dłużej rozmawiałem, co? - spojrzał na niego już całkiem nieźle rozbawiony, kiedy to wiedział o tym, że ta była jedynie zainteresowana jego metodami nauczania. Szkoda tylko, że doświadczenie zawodowe wskazywało na to, iż nie posiadał go względnie istniejącego - przecież musiał się tego fachu nauczyć. A raczej nauczyć się chodzenia po Hogwarcie, odpowiedniej organizacji lekcji, jak również zajmowania się wieloma uczniami jednocześnie. - Oho, widać, jakimi motywami się kierowała. - tutaj wybuchnął lekkim śmiechem, by następnie spojrzeć ciemnymi obrączkami źrenic w kierunku kumpla, uśmiechając się jeszcze szerzej. - Bierz ją, kobiety to nie moja liga! Podejrzewam, że ją ładniej zbajerujesz. - machnął na to ręką. Niewiele osób wiedziało o tym, że za przedstawicielkami płci żeńskiej nie przepada, ale też - nie chwalił się tym na lewo i prawo, a pozwalając na to, by takie fakty wychodziły w trakcie rozmów. Zaklęcie, które rzucił, było niezwykle silne. Nim się obejrzał, a wystarczyło po prostu się przyjrzeć, by gładka, widoczna fala zmiotła kurz, powodując powstanie lekkiej zasłony dymnej. Kamyki również powędrowały do przodu, a sama siła użytego uroku zdawała się być poza kontrolą. Sam pisk, jakby ciśnienie, które gwałtownie podskoczyło do niebezpiecznych wartości, zdawał się rozdzierać jego czaszkę, choć nie na długi moment. Wyglądało to naprawdę niesamowicie, ale też - wymagało dokładniejszych ruchów, kiedy samemu ogarniał się do względnego porządku, by nie przypominał, nawet poprzez rzuconą przez barierę inkantację, kogoś pozbawionego większości klasy - w szczególności, gdy kędzierzawe włosy zawitały w nieładzie. Z czasem nadszedł moment na kolejne wytłumaczenia. Jak się okazywało, ruch był dobry, mniej kontrowersyjny pod względem rykoszetu, ale nadal potrzebował jakoś nad tym bardziej zapanować. Jak się okazało, jego sugestia była trafna. I chociaż podczas walki średnio kiedy jest czas, by myśleć nad tym, czy człowiek zmieści się do jednej setnej milisekundy, tak Fluctus inpulsa miało na celu przede wszystkim zapewnić odrobinę. Użyte w nieodpowiednim miejscu mogło spowodować przecież zachwianie kamiennych konstrukcji. - Oby aż tak źle dalej nie było! - jakoś nie widziało mu się lecieć po całości pod tym względem, bo cenił sobie znajdowanie się w jednym, względnie dobrze funkcjonującym kawałku. Takim z pełnymi kończynami, bez strat w postaci organów bądź części ciała. Jaja nie były ruchliwe, a więc i miał nadzieję, że nie będzie musiał sobie załatwiać jakichś większych protez. Kolejne próby zdawały się być dość chaotyczne - raz to Percival lądował na dupie, raz to samemu nie potrafił wyprowadzić odpowiedniej mocy i obrywał wzniesionym na sile powietrzem. Inkantacja przeszywała ciszę, powodując powstawanie mniej lub bardziej zjawiskowego (poprawka: ogłuszającego) huku, który doprowadzał bębenki do granicy wytrzymałości. Czy czuł się z tym źle? Niespecjalnie. Z czasem próby były bardziej wyważone, bardziej prawidłowe, bardziej subtelne, bardziej delikatne. Nadgarstek działał płynniej, opanowując ruch, który był wymagany. Siła zaklęcia stawała się łatwiejsza do opanowania - i chociaż musieli się jeszcze sporo nauczyć, to był naprawdę spory sukces. - Spiszemy odpowiednią umowę, o. Samemu nie widziałoby mi się rzucać aż tak wpływających zaklęć. - co jak co, ale nawet jeżeli czarna magia pozostawała skryta głęboko w jego duszy, nie zamierzał się nią kierować podczas prostych pojedynków. Dopiero wtedy, gdy przeciwnik odważył się sięgnąć po ten oręż, samemu podejmował się znacznie ostrzejszego miecza. - No to co? Tyle chyba na dzisiaj, nie? Mam jeszcze parę spraw do ogarnięcia. - pokręcił głową, bo naprawdę miał sporo do opanowania w zakresie wymyślonego czaru, jak i własnego życia. Jakieś fundamenty udało mu się załatwić w domu, ściana nie wygląda aż tak źle, chociaż wszystko było powoli wewnątrz rozrąbane i musiał się na tym skupić. Nawet jeżeli ciężko było mu zorganizować własny czas. - Kiedy będę wiedział, że coś może wpłynąć na bardziej stabilne działanie, to wyślę ci list z odpowiednimi instrukcjami. To co, chcesz jeszcze chwilę potrenować czy sobie odpuszczamy? - zapytał się jeszcze, notując odpowiednie rzeczy we własnym notatniku.