C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Jasne miejsce na plamie gęstego lasu przy Hogsmeade. Znajduje się stosunkowo głęboko i właściwie niewiele osób wie, że w ogóle tam jest. Okalają ją drzewa, a z jednej strony graniczy z jeziorem. Poza innymi gatunkami zwierząt, polanę licznie zamieszkują ogniki, które nocą rozświetlają ją swoim blaskiem.
Autor
Wiadomość
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
— Ach… jasne — skwitował. Sam rzadko kiedy uciekał się do magicznych rozwiązań sytuacji. Chyba, że w odniesieniu do radzenia sobie w terenie. Niemniej, z większością zaklęć i dziedzin nie był zaznajomiony dość dobrze, żeby myśleć w kategoriach wykorzystania ich w swoim życiu. Przez cały taniec wydawał się dość rozproszony, nieskoncentrowany. Nic dziwnego, że podeptali ludzi wokół i na kilka par wpadli. Mógł być wdzięczny Lucii za jej wyrozumiałość, że nie powiedziała nic na ten temat. Najwyraźniej jednak wyładowała to sobie w późniejszej konfrontacji z nauczycielem. Gunnar w duchu dziekował, że to nie on jest wrogiem rozeźlonej kobiety. Jak i losowi za to, że zdążył intuicyjnie odciągnąć Lucię od źródła problemu. Przystając przy bufecie z przekąskami, oparł się pośladkami o stolik za sobą, odbierając losowe, przygotowane lody, po których skosztowaniu od razu wzrósł mu współczynnik wypowiedzianych w rozmowie słów. Zaskakująco miłych. — Jeśli cię to pocieszy, teraz wyglądasz nawet lepiej niż wcześniej. Pewne rzeczy czasami dobrze zostawić w strefie wyobraźni. Jeśli mnie spytasz o zdanie. Czy wspominał jej wcześniej, że dobrze wygląda? Możliwe, że zapomniał, ale teraz nieodparta chęć pchała go, żeby rozwinąć tę myśl. — Dalej zdecydowanie wyróżniasz się z tłumu. Na potwierdzenie swoich słów, przeciagnął spojrzeniem po gościach na balu. Objął nim całą polankę, głównie odnotowując kilka dziewcząt z piątych klas i słodkich par, po których prześlizgnął się ledwie wzrokiem, więc nie zakodował dokładnie przesłodzonych partnerek. — Daj spokój. Baw się. Też mnie rwało, żeby cię zakryć. Wolę podziwiać te nogi na wyłączność. Uśmiechnął się do niej półgębkiem, odkładając swoje lody na bok, wyczuwając w nich nutę magii, które porusza jego językiem w kierunku, na który zwyczajowo by się nie zdecydował. Nie miałby tych podejrzeń gdyby nie dziwna maniera kadry szkolnej do przemycania wszędzie eliksirów miłosnopochodnych. — Jak lody? Z ciekawszym efektem od moich?
— Tylko debil… — powtórzyła za Charliem, niby do siebie, niby jak mantrę, ale jednak niekoniecznie w tak oczywisty sposób, żeby można było od razu jej to zarzucić. Westchnęła przy tym żałośnie, odurzona amortencją, wpatrując się w plecy profesora Sharkera. — Nie wygląda i nie brzmi jak debil — wymruczała jeszcze zanim udało jej się zmusić do oderwania wzroku od długich nóg i idealnie szerokich barków nauczyciela. Przymknęła przy tym oczy, przykładając dłonie do zaróżowionych policzków, odliczając w głowie sekundy, w których jej tętno wróciłoby do normalnego tempa. Mogło się zdawać, że reagowała tak na komplementy Charliego, ale tylko ona i ten, kto powiesił na środku sali jemiołę, mogli wiedzieć, że jej skrępowanie miało raczej podłoże bardziej magiczne. — Naprawdę? — upewniła się, czy mówił prawdę, czy tylko ją pocieszał, bo jeśli nie kłamał… cóż… przestawała rozumieć zachowania dorosłych mężczyzn, a wydawało jej się, że trzyma z nimi lepszy kontakt niż ze swoimi rówieśnikami. Kiedy Charlie rozwinął myśl, przestała również rozumieć jego. Czy naprawdę była tak speszona i zagubiona w tłumie? Amortencja dodawała jej nieco beztroski, ale nie na tyle, żeby nie poddała jego słów analizie. Aż tak było widać, że wcale nie chciała tu być? Sięgnęła dłonią swojego ramienia, obejmując je w łokciu i uśmiechnęła się słabo, w odpowiedzi na znacznie pewniejszy grymas na twarzy Ślizgona. — Dziękuję, ty też wyglądasz dziś wyjątkowo szykownie, Charlie. Jak wszyscy, chciała dodać, ale przez grzeczność przemilczała, pozostawiając swoją wypowiedź w lepszym wydźwięku. Niemniej… naprawdę uważała, że cała sala postarała się dzisiejszego dnia ze swoim strojem. Sunąc wzrokiem po kreacjach niektórych koleżanek powiedziałaby nawet, że co któraś z nich może nawet za bardzo… — Właściwie to… Nie tańczysz? – spytała siebie w myślach, uciekając wzrokiem na bok, szukając drogi odwrotu. Możliwie prostej, o jak najmniejszej ilości przeszkód w postaci gości na polanie. Wtedy jej wzrok automatycznie wyszukał znów Rasheeda. Rasheeda rozmawiającego z Moną Liska i Rasheeda opuszczającego z nią salę. W swoim rozproszeniu, zapomniała odmówić, a nawet kiwnęła głową na zgodę, decydując, że… Charlie stanowił miłe pocieszenie po odrzuceniu przez obiekt jej jemiołowego zauroczenia. Ułożyła lekko dłonie na jego ramionach, trzymając je w połowie w powietrzu, dotykając jego rąk zaledwie końcówkami palców, więc kiedy chwycił pewnie jej rękę i przyciągnął ją za talię do siebie, poczuła się poniekąd trochę osaczona, choć było to prawie w połowie miłe osaczenie. — Mam coś na twarzy? — spytała, odnajdując w jego oczach skupienie i ciekawość, kiedy patrzył na nią, przewiercając się intensywnie przez jej pozorną tylko warstwę spokoju. — Nie pamiętam… — zaczęła ostrożnie, żeby przypadkiem nie urazić go tym, o czym zapomniała — treści swoich listów i tamtych problemów. Martwiłeś się? — powtórzyła za nim, mrugając kilkukrotnie, bo to brzmiało, jakby przez znajomość z Cassiusem mówił głosem jej brata. Tym, którego Cass nigdy otwarcie wobec nikogo nie używał. Możliwe, że Charlie wyrażał sobą to, co przekazywał mu starszy brat Caelestine. — To… miłe i niepokojące. Dlaczego?
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Wydarzenie towarzyszące: taniec otwierający Wylosowane kostki: 5 Zdobycze: płyta Dona Lockharto ze świątecznymi utworami sprzed pięciu lat + wybuchowy cukierek-niespodzianka do otworzenia w następnym poście Dodatkowy efekt: szło dobrze, póki na kogoś nie wpadliśmy po utracie rytmu Strój: suknia
Keyira ledwo zdołała zdjąć z siebie pelerynę i zaczarować ją, by w rozmiarze małej chusteczki mogła ją ukryć w kieszeni sukni, a potem odebrać swój podarek i go także zabezpieczyć w ten sam sposób, kiedy została porwana przez tłum, a następnie wypluta przed grupką uczniów i studentów szykujących się do pierwszego, otwierającego tańca. Gdy tylko zorientowała się w sytuacji, obróciła się zwinnie na palcach, by poratować się ucieczką w przeciwnym kierunku. — Po moim trupie — wymamrotała, ale zanim zdążyła zrobić choćby krok, jedna z nauczycielek chwyciła ją za ramię i delikatnie, aczkolwiek stanowczo przyciągnęła z powrotem, po czym wepchnęła w ramiona jakiegoś równie zagubionego, co ona, studenta. Shercliffe odruchowo chwyciła się jego barków, by utrzymać równowagę, a on uprzejmie przytrzymał ją w tali. — Dziękuję — sapnęła, obrzucając panią profesor wściekłym spojrzeniem, ale ta nie tylko nic sobie z tego nie zrobiła, ale też popchnęła ich w kierunku parkietu, każąc uzupełnić lukę, a potem dać z siebie wszystko. Ślizgonka zacisnęła zęby, nie chcąc robić scen i niepotrzebnie zwracać na siebie uwagi. Zerknęła na swojego partnera, ujmując jego dłoń. Wyglądał na niezwykle wdzięcznego za jej obecność, a więc kiedy po okolicy rozeszły się dźwięki znajomej melodii, Key dała się mu poprowadzić. Co należało mu przyznać, chłopak przez długą chwilę radził sobie całkiem nieźle. Udało im się nawet nie podeptać sobie stóp, ale czarownica najwyraźniej zatriumfowała zbyt szybko, bo chwilę później wybili się z rytmu i przy obrocie partner posłał ją trochę za daleko, przez co wpadła na kogoś barkiem. Keyirze udało się utrzymać równowagę, ale stało się jasne, że dalsze pląsy nie mają sensu, więc kiwnęła tylko chłopakowi w podzience, a potem obróciła się w kierunku poszkodowanego. — Najmocniej przepraszaaaam... — urwała, bo ofiarą jej niezdarności okazał się być nie kto inny, jak @Caine Shercliffe. — Tata? A, to w porządku — zreflektowała się, rozciągając usta w szelmowskim uśmieszku. Poprawiła klapy jego czerwonej marynarki, jakby coś było z nimi nie tak, a potem odciągnęła go, by nie przeszkadzać innym. Zgarnęła ze stojącego nieopodal stolika dwie szklanki ognistej z tacy i jedną wcisnęła mężczyźnie. Nie wiedziała, które z nich bardziej tego potrzebowało, a miała dziś wystarczająco dobry humor, by na moment zapomnieć jakm Caine był w jej oczach dupkiem. — Po twojej minie wnioskuję, że bawisz się tak samo dobrze, jak ja. Oby jednak zakończenie mojego wieczoru było bardziej udane — parsknęła i wypiła swojego drinka w ramach tego toastu, nawet się nie skrzywiwszy.
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Im dłużej się Celestine przyglądał, tym bardziej intrygująca mu się wydawała. Różniła się od każdej dziewczyny, którą znał i sposób, w jaki się zachowywała, sprawiał, że miał ochotę z nią dłużej porozmawiać. Pomimo tego, że była naprawdę śliczna i delikatna, kojarzyła mu się z lodową różą, która zaraz może się rozpaść — nie pragnął tej harmonii sobą zaburzać, niezależnie jak słodkie jej usta w smaku mogły być. Brunet lubił nietuzinkowych ludzi, indywidualistów, dziwne znajomości. Puchonka mogła mu to wszystko zaoferować, chociaż pewnie sama nigdy o tym nie myślała. W zielonych oczach Rowle'a kryło się jednak przeświadczenie, że za otaczającym ją murem i kwiatami lotosu, kryło się więcej. Widząc jej minę i spojrzenie, powędrował za nim wzrokiem, odwracając głowę. Uniósł brew na widok Rasheedowych pleców, westchnął ciężko. Podobno dużo dziewcząt do niego wzdychało, a jednak Swansea wydawała mu się ponadto. Mimowolnie odchylił do tyłu głowę, patrząc na jemiołę — na szczęście stali wystarczająco daleko, aby nad nim nie miała żadnej władzy. - Uwierz mi Gwiazdko, my nigdy nie brzmimy i nie wyglądamy, a w rzeczywistości to chyba każdy facet trochę nim jest. Rzucił tylko cicho z uśmiechem, przechylając głowę znów w jej stronę i obdarzając jej twarz spojrzeniem. Brzmiał dziwnie spokojnie i łagodnie jak na siebie. Wiedział, że jego komplementy nie robią na niej najmniejszego wrażenia, zwłaszcza po ostatnim zielarstwie. W końcu to Fitz był w tej szkole największym z pączków, a on był tylko przeciętnym Charliem. - Mhm. Jestem absolutnie pewien, a ja się na tym znam! Zapewnił ją jeszcze, gdy tylko tego potrzebowała. Gdyby wyglądała brzydko, to by jej przecież nie powiedział nic wyszukanego i nie zbierałby szczęki z podłogi, a już na pewno by się na nią nie gapił tak, jak to robił. Całe szczęście, że nie było Cassiusa, bo jeszcze by dostał po mordzie za samą rozmowę z jego ukochaną siostrą. Zacisnął usta, odwracając wzrok gdzieś na bok. Miał wrażenie, że w końcu te spojrzenia zaczęły jej przeszkadzać. Łapał się na tym, że nie wiedział, jak z nią współpracować. Była znacznie dojrzalsza i miał wrażenie, z kompletnie innej ligi, niż on. Prosty ślizgon, odrobinę agresywny i wulgarny, łażący w dresach. Na jej słowa zerknął na swój bordowy garnitur, który dopełnił czarną koszulą. Był to jeden z jego ulubionych kolorów. - Mógłbym się przyzwyczaić do noszenia garniturów codziennie, jednak praca za biurkiem wydaje mi się zbyt nudna. Wyjaśnił mimowolnie, uśmiechając się łobuzersko i wzruszając ramionami. Puchonka jednak skupiona była na podziwianiu kreacji innych lub poszukiwaniu pleców pewnego nauczyciela. Faktycznie, każdy wyglądał dość dostojnie, a dziewczęta miały na sobie chyba wszystkie możliwe kroje i kolory sukienek, jednak niektóre bardziej przypominały te klubowe, niż oficjalne. Znajoma piosenka sprawiła, że zechciał poprosić ją do tańca, zerkając jeszcze raz za plecy na Melusine, która gdzieś zniknęła. Było też mu przez to trochę przykro, jednak Rowle nie dawał niczego po sobie poznać. Wyglądała naprawdę smutno, a jemu było trudno to znieść. Na szczęście przytaknęła, a on był dobrym tancerzem. I chociaż trzymał w tym tańcu dystans największy, jaki mógł, wciąż miał wrażenie, że czuła się skrępowana jego pewnym objęciem talii, uściskiem dłoni. Być może nawet prowadzeniem? Znał kroki, to była jedna z przyjemniejszych piosenek do tańca! Patrzył na jej buzię i na kołyszącą się w tańcu sukienkę, tak ładnie pasującą do jej buzi. Zawsze mówił, że oczy były po to, aby ładne rzeczy obserwować. Jej pytanie sprawiło, że parsknął śmiechem i pokręcił głową przecząco, wprawiając w ruch brązowe kosmyki włosów. - Po prostu jesteś śliczna, to wszystko Celestine. Z Twoją twarzą wszystko w porządku. Odparł z nutą rozbawienia w głosie, szeroko się uśmiechając i pokazując dołeczki w policzkach. Zawsze był szczery, mówił, co myślał. Nie mogła być ani szkaradą, ani przeciętniakiem, tańcząc z nim na balu. Był nieco zdziwiony reakcją łabędzia, który zdawał się dopiero przeobrażać i rozwijać skrzydła. Jej uwaga była trafna: Dlaczego się martwił. Zmarszczył brwi, wydając z siebie mruknięcie zamyślenia, obracając nią w rytm płynącej dookoła melodii. - Nie wiem. Tak po prostu, wydajesz się miła. Wydajesz się też kimś, o kogo dobrze się martwić. To przez ten efekt lodowej róży, bo mam wrażenie, że gdy zacisnę dłonie mocniej, to się rozsypiesz. Rozumiesz, co mam na myśli? Zapytał jeszcze, przekręcając głowę i wzdychając ciężko, nie bardzo wiedząc, jak to lepiej przedstawić. W takich rozmowach to był beznadziejny, brakowało mu słów. Lepiej działa, niż mówił. Była jednak inteligentna, powinna jego przesłanie dostrzec. Nie wiedział, czy to była tylko kwestia podanych przez niego argumentów, czy też tego, że miał młodszą siostrę. Emily jednak troską gardziła. Piosenka się skończyła, a on ucałował wierzch jej dłoni, oferując ramię. - Dziękuje, dobrze tańczysz! Chodź, zjemy po cukierku. - zaproponował, ruszając wolną w stolę stolików z niespodziankami. Wybrał jakiegoś w najbardziej kolorowym papierku. Wysuną go w jej stronę, bez słów prosząc o pomoc, bo zwyczaj mówił o tym, aby otworzyli go razem. Usłyszał monety, które zdążył złapać w locie. Wyszczerzył się całkiem zadowolony z łupu, wsuwając drobniaki, jak i kolorowy papier do kieszeni. - Będzie na piwo albo ciastka! A Ty? Wybrałaś już cukierka? Też pomogę Ci otworzyć, może trafisz coś ekstra! Rzucił entuzjastycznie, ruchem wolnej dłoni wskazując na leżące nieopodal niespodzianki, których zawartość najpewniej wykraczała poza jego wyobraźnię.
Akaiah Sæite
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173 cm.
C. szczególne : Podkulona, przygarbiona sylwetka. Wzrok wbity w ziemię. Jąkanie.
Tylu komplementów to on się nie nasłuchał w całym swoim życiu. Uśmiechnął się trochę szerzej na „przerażenie” jakie wywołał u dziewczyny. Wciąż nie była to zbyt wyraźna ekspresja na twarzy, ale chłopak przynajmniej na tym etapie trwania balu wyglądał na autentycznie rozluźnionego i wesołego. Czuł się naprawdę… no.. zajebiście, że to zadanie rozwiązał i że wzbudziło to w Elizie takie emocje. Był pewien, że dziewczyna niczego nie udawała. Ale po pewności siebie i uśmiechu ślad zniknął, gdy ten ochrzczony mianem geniusza chłopak wylądował tyłkiem na posadzce. Korona z głowy spadła mu jak ręka odjął, a sam szatyn prędzej przypiąłby sobie łatkę kogoś żałosnego, niż mądrego. Nie pomogła mu. Widział to zawahanie, a przynajmniej tylko jako zawahanie mógł odczytać te kilka kroków w tył, mając głowę zbyt nisko, by zauważyć, że jego partnerka wieczoru właśnie odnajdywała się w roli worka treningowego. Czuł jak żołądek zaciska mu się w supeł. Ten wieczór biegł w bardzo złym kierunku już od samego początku… już pierwsze co pomyślał o tym balu, gdy wila proponowała mu udział, mogło go przestrzec przed tą całą katastrofą. Mógł to przewidzieć… przecież koronnym argumentem dla którego odpowiedź na zaproszenie powinna brzmieć „hell no”, była fobia społeczna. Kto wciska zahukane, jąkliwe chuchro w garniak i posyła je na bal pełen ludzi? „Krzyżyk na drogę, młody, pamiętaj, żeby nadbudować sobie kolejny klocek do tego zamku pełnego traum-…” Kleił nieskładne przeprosiny, plącząc się niemiłosiernie we własnych zeznaniach. Jego głowa myślała teraz zdecydowanie za dużo negatywnych rzeczy, by cokolwiek, co produkowały jego usta brzmiało z sensem. Całe szczęście Eliza ukróciła te męki, sugerując Akowi co działo się na parkiecie z perspektywy blondynki. - Oh. – nie umniejszało to jego wstydowi z powodu tej kompromitującej wywrotki, ale poruszyło inne trybiki w mózgu, co zawsze było jakąś odskocznią od chciałbym już umrzeć. Niespokojny, czerwony jak burak, zastanowił się i… cóż. Spróbował wykrzesać z pamięci jakieś sceny ze szturchaniem jego partnerki, ale dużo rzeczy wydawało mu się teraz bardzo mętnych. – C-Coś n-nie tak z T-Twoimi ż-żebra-mi? – zapytał tępo, bardzo oderwany od rzeczywistości. Pomierzwił się po włosach, jakby z nagłej potrzeby robienia czegokolwiek z rękami… czy w ogóle samym sobą. Ale ucieszył się okropnie, że jego żałosny szept został wysłuchany. Choćby głupim przypadkiem, bo miał świadomość, że dosłyszenie jego mruczenia pod nosem nie wchodziło w grę. Szkoda, że radość była bardzo ulotna. Akai przybił sobie plakietkę „ofiary losu” w tempie niemal natychmiastowym, gdy poczuł, jak Elizia wyciąga go z tłumu. Nie żeby narzekał na wyjście z tego apogeum chaosu… po prostu to trochę żałosne. Był aż taką ofiarą losu, by młodsza od niego koleżanka ratowała go po raz piąty od jego urojonych problemów? Już kompletnie stracił humor. - N-nic. – odpowiedział na pytanie bardzo zdawkowo, próbując uciąć ten temat. Kłamał jak cholera. Bolało go bardzo dużo rzeczy. Tyłek od posadzki. Głowa od tych pieprzonych dzwonków i głośnej muzyki. Dłonie od wbijania w nich paznokci… i chyba przede wszystkim duma, że okazało się, iż bal to było dla niego za dużo. Niemniej pociągnął spojrzenie na tyle wysoko, by zauważyć, że z samą Elizą było coś mocno nie tak. Nie zapoczątkował nowej mody na zimę 2020 „zahukane dzieci z traumą w oczach”, więc dlaczego dziewczyna miała spuszczoną głowę? - T-To prędzej ja p-powinienem się s-spytać czy wsz-wszystko gra?– zapytał zaniepokojony, wyjątkowo patrząc na przyjaciółkę bez żadnego odwracania wzroku. Był zaalarmowany, więc musiał jej się przyjrzeć. Ale w ułamek sekundy połączył fakty – przecież wspominała mu o łokciach, turbulencjach i ścisku. Musiała oberwać. Wypuścił z siebie ciężko powietrze, uspokajając się tylko odrobinę. Sece wcale mu od czasu upadku nie zwolniło, ale przynajmniej potencjalna krzywda Konstantinowej trochę otrzeźwiła mu umysł. -W-Wiesz co.. t-ten b-bal jest k-katast-katastrofą.– miał naprawdę dość. Na tyle, by powiedzieć to wprost. – P-Przepraszam E-Eliza.. a-ale n-nie d-dam r-rady t-trz-trzeci raz w-wyjść n-na parkiet… n-nie obrażę-ę si-ę jeśli n-na chwilę m-mnie z-zostawisz i zn-znajdziesz s-sobie in-innego partnera d-do tańca. M-Możesz m-mnie nawet z-zostawić na c-cały ten bal… n-nie obrażę s-się, przysięgam-m. – to prędzej brzmiało jak prośba… „byle nie każ mi znowu wychodzić i tańczyć”. Ale ciągnął dalej. – Cz-Czuję s-się o-okropnie z m-myślą, ż-że m-mogłem popsuć C-Ci ten w-wieczór… t-tak się n-na niego c-cieszyłaś… - poczucie winy uderzyło go jak siarczysty cios w policzek. Zrobił nawet podobną minę jak po uderzeniu, gdy to mówił. – A-Ale s-sto razy b-bardziej w-wolę u-urządzić n-nam d-dwuosobowy bal-l w j-jednej z h-hogwarckich s-sal… i p-po prostu tam zatańczyć-ć.– ej, mogę to zrobić. Trochę się ożywił, wpadając na pomysł rekompensaty dla blondynki. – Ch-Chciałabyś n-na t-taki p-pójść? – zapytał nieśmiało… i natychmiast speszył się, że to była arcygłupia propozycja z jego strony, więc czym prędzej dodał. –P-Przemyśl t-to, p-prosz-szę, a j-ja przy-przyniosę n-nam l-lody, d-dobrze? – ale nie czekał na potwierdzenie tylko odwrócił się na pięcie i pobiegł do stoiska z przekąskami. Jeśli wszystkie te porażki dzisiejszego wieczoru miały jakieś pozytywne strony, to zdecydowanie jedną z nich była temperatura. Chłopak był zmarzlakiem. Potrafił powiedzieć, że przy 20°C było mu zimno, a jednak zaczerwienione od wstydu uszy i pokraczna wywrotka na parkiecie wystarczająco go rozgrzały, by teraz ani myślał o mrozie. Nałożył na miseczki dwie porcje lodów, niespecjalnie przyglądając się ludziom, którzy byli obok niego – nigdy nie miał tego w zwyczaju, przez większość czasu po prostu wbijając wzrok w ziemię – tak było mu łatwiej. Trochę go podkusiło i spróbował swojej porcji, nim zdecydował się wrócić do partnerki, co okazało się błędem. Niechcący wpadł na @Elijah J. Swansea, który również znalazł się w tym samym miejscu, co siłą rzeczy zmusiło Aka do podniesienia na niego wzroku. Ułamek sekundy, ale wystarczyło, by szatynowi bezwiednie otworzyły się usta. - W-Wku-Wkurzasz m-mnie z t-tym s-swoim Q-Quidditchem. N-Nienawidzę t-tej g-gry. – Sæite raczej się nie wychylał. I choć z kapitanem nie znali się jakoś szczególnie dobrze, Elijah mógł kojarzyć, że ten wiecznie zahukany, przygarbiony, milczący typ… raczej bezwiednie by do niego nie skierował podobnych słów. Szczególnie tak głośnym jak na siebie tonem. – Z-Zamiast w-wiecznie k-krzyczeć-ć o k-kopaniu t-tyłków p-przeciwnej d-drużynie l-le-lepiej d-dopilnowałbyś skła-du d-drużyny i w-wystawiał właściwych l-lu… - i chyba w tym momencie przyszła realizacja. Chłopak znowu spojrzał w ziemię z kompletnym przerażeniem. Co się właśnie stało? Upokorzeniem było dla niego wywinięcie orła na parkiecie… co dopiero kompromitacja przed tak – w skali Aka – dość silną postacią, jaką był chrzaniony KAPITAN drużyny Quidditcha. Szatyn tylko zacisnął mocniej powieki, o mało co nie zrzucając miski z własnymi lodami. Chwilę tak stał, jakby próbował samoistnie zniknąć z tego przeklętego balu, ale po otworzeniu oczu było tylko gorzej. Blisko stóp Elijaha.. były inne stopy. Nie był sam. Ktoś słyszał, jak rzuca wobec niego zarzuty. Nogi prawie się pod nim ugięły. Zauważył damskie obuwie. Nieświadomy, że efekt aktywował się poprzez spojrzenie, znów popełnił ten sam błąd i podniósł spojrzenie. Zobaczył uroczą twarz @Pandora J. Doux. I nim zdążył pomyśleć cokolwiek. – A ci-ciebie cz-czasem nie rozum-rozumiem. Gdy w głowie nie rozbrzmiewało mu już nic innego poza krzykiem, a jego myśli skumulowały się w jeden wielki panic.gif… uciekł z niewypowiedzianym „przepraszam”, którego fizycznie nie potrafił wypowiedzieć przez zaciśnięte gardło. Jego mina wyrażała najczystsze przerażenie sytuacją, nad którą nie miał kontroli. Nogi miał jak z waty, twarz oblaną czerwienią wstydu, drżał na całym ciele… ale doszedł do Elizy w milczeniu dając jej rozgrzewającą przekąskę do ręki. Był tak przestraszony i ogłupiony własnym zachowaniem, że nawet na dziewczynę nie spojrzał, rozpoznając ją po dole sukienki. Podsumowując: prezentował się bardzo NIE OKEJ.
Wydarzenie towarzyszące: Lody rozgrzewające. Wylosowane kostki:4 Zdobycze: +1 do dowolnej umiejętności, trauma. Dodatkowy efekt: Aki jest szczery do bólu i mówi głośniej (!).
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
Wydarzenie towarzyszące: Lody Wylosowane kostki:4 Zdobycze: Smocza zapalniczka, ból żeber i +1 sass do charakteru Dodatkowy efekt: She's a sassy one now
- Oprócz tego, że są całe poobijane, to nie – odpowiedziała jeszcze w trakcie drogi. Było jej na tyle źle, że robiła wszystko z automatu i sama nie spodziewała się, że wygląda aż tak… nie tak, dopóki, chyba pierwszy raz tego wieczoru, nie nawiązała kontaktu wzrokowego z Akim. To tylko utwierdzało ją w przekonaniu, że najlepszą decyzją było zejście z tego parkietu. Wreszcie mogli odetchnąć. - Nie jakoś wybitnie – zażartowała słabo i zaczęła masować skronie, jednak podniesienie głowy było jeszcze zbyt dużym wysiłkiem i znów miała przed oczami mroczki. Wolała jednak nie wspominać o tym przyjacielowi, żeby nie martwić go bardziej. – Było tam za dużo ludzi, a ja jestem chyba trochę za mała, żeby mnie zauważyć, bo jak widać dla większości było to trudne – powiedziała trochę z przekąsem, łupanie w skroniach wcale nie polepszało jej humorku, więc chyba mogła wylać trochę herbaty przed chłopakiem? – Muzyka była za głośna, moje stopy za bardzo podeptane i oberwałam w żebra, po prostu trochę kręci mi się w głowie od tego wszystkiego. Odetchnęła głęboko po raz kolejny, mogąc się wreszcie poskarżyć na niedogodności, szczególnie, że nawet bez patrzenia na Akiego mogła jasno stwierdzić, że przestawało mu się tutaj podobać coraz bardziej – to i tak jedno wielkie niedopowiedzenie, ale nie chciała się biczować za to, że go ściągnęła na do wydarzenie. Już się wystarczająco źle z tym wszystkim czuła i mogła to zrobić, gdy wróci do mieszkania i albo przytuli poduszkę, albo zacznie grać na fortepianie. Albo mogła się zacząć biczować i w tym momencie, bo jej partnerowi było już tak niekomfortowo, że aż rozwiązał mu się język. Aż w sekundzie podniosła na niego głowę, tak była zaskoczona, jednak że to nie była najlepsza decyzja to równie szybko ją opuściła, bo ją zaczęła od tego opuszczać świadomość. Wiedziała, bardzo dobrze wiedziała, że nie powinna go tutaj zabierać, to było bardzo samolubne z jej strony. W końcu jeżeli chciała iść na bal, mogła przyjść sama, mogła spróbować kogoś zaprosić, a zamiast tego swoje własne strachy przed kontaktami z innymi skryła pod propozycją właśnie dla Akiego. Nie miała zamiaru się oszukiwać, spieprzyła w tej kwestii. Zacisnęła mocniej pięści na skroniach, tym razem nie z bólu głowy, a nerwów w jakich była. Wyrzucała sobie wszystko, od bycia egocentryczką i samolubem, po fakt, że miała szansę ubiegać się o nagrodę najgorszej przyjaciółki świata. Zacisnęła mocniej powieki, gdy tylko usłyszała, że nie obraziłby się, jakby znalazła sobie innego partnera. Czy to znaczyło, że nie chciał już z nią tu być? To było w sumie dość oczywiste… Chciała w tym momencie przytulić przyjaciela i bardzo mocno przeprosić, że w ogóle go w to wciągnęła, ale jednocześnie wiedziała, że nie mogła mu przerwać. Rzadko miała okazję słuchać tylu słów od Akiego, więc była gotowa przyjąć wszystko na siebie, nawet jeżeli miałby zrzucić na nią całą winę i niechęć. Za to zupełnie nie była gotowa na to, że chłopak zaproponuje jej ich własny, prywatny bal. Przecież przed sekundą była gotowa prosić o nie zrywanie z nią przyjaźni, a tutaj wyszła taka propozycja. Znów miała ochotę rzucić mu się na szyję, tym razem z nieopisaną ulgą, jednak wiedziała, że to by tylko mogło speszyć chłopaka. Zamiast tego, wciąż ze zwieszoną głową, uśmiechnęła się lekko. Bardzo chciała się na to zgodzić i to od razu, to był o wiele lepszy pomysł niż przyjście na to wydarzenie! Nie zdążyła jednak odpowiedzieć wesołego „tak”, bo Aki od razy zaproponował lody, a zniknął jeszcze szybciej, zostawiając dziewczynę z huraganem myśli, lecz choć troszkę uspokojoną. Przy nieprzyjemnym pulsowaniu głowy planowała sobie, co powinna zrobić jak jej partner wróci. Obiecała sobie, że zjedzą lody i wrócą do Hogwartu, jej samej przeszła ochota na tańce. Nie musiała wirować na parkiecie, kiedy jej zwoje mózgowe same postanowiły urządzić sobie dziką imprezę bez jej zgody. Gdy przyjaciela nie było dłużej chwili, znowu się zmartwiła. Raczej sam z siebie nie wybrałby rozmowy z innymi czarodziejami. Ktoś go zaczepił? Zgubił drogę? Miała zamiar wstać i go poszukać, ale skutecznie wzbroniły ją przed tym zawroty głowy, a wraz z nimi kolejna fala poczucia winy, że nawet w najprostszy sposób, jakim było znalezienie go, nie mogła pomóc przyjacielowi. Całe szczęście dla jej serca, Aki pojawił się niedługo później z lodami. Elizia nie zauważyła jednak od razu jego stanu, niepewne kroki były typowe dla chłopaka, a tylko tyle widziała ze zwieszoną głową. - Od początku powinniśmy urządzić sobie własny bal - przyznała, nie chciała, by uciekło jej to w późniejszej rozmowie. Przyjęła poczęstunek także bez podnoszenia wzroku, dopiero zbierając w sobie siłę żeby stopniowo i POWOLI zmienić pozycję głowy z nadzieją, że mroczki nie postanowią wrócić. Spróbowała lodów, gdy spojrzenie miała na wysokości jego dłoni, drżały, jednak wciąż nie uważała tego za coś alarmującego. Po tym co zdarzyło się na parkiecie było to dla jej przyjaciela raczej naturalne, a propozycja wyjścia wcześniej z balu powinna mu pomóc. Gdyby tylko Elizia dała radę ją powiedzieć, zanim magiczne działanie przekąski przekonało ją tylko bardziej w stwierdzeniu, że ich wyjście zostało przeklęte. - Mmm czekoladowe! – ucieszyła się, jej ulubiony smak. – Dzię… - nim zdążyła podziękować, zobaczyła twarz Akiego, a jego mina wyglądała tak, jakby jednocześnie chciał krzyczeć, popłakać się i zniknąć jednocześnie. To było bardzo nie tak, z poprzednimi zauważonymi rzeczami nawet bardzo, bardzo nie tak. Serce zabiło jej szybciej, coś się tam musiało stać i była gotowa wychodzić z imprezy w tej chwili. Wyprowadzenie stąd przyjaciela stało się priorytetem. Musiała tylko to powiedzieć. – Dlaczego w ogóle zgodziłeś się przyjść na ten bal? Nie to miało opuścić jej usta… Realizacja uderzyła ją tak mocno, że na pewno odskoczyłaby do tyłu, gdyby nie fakt, że siedziała na ławce. Natychmiast spuściła wzrok z chłopaka i chciała go przeprosić, ale te słowa nie chciały opuścić jej ust. Musiała zdążyć coś powiedzieć, zanim chłopak jej odpowie i znienawidzi ją do końca. Zaczęła się jąkać, byle tylko nie dopuścić go do głosu, musiała to jakoś wytłumaczyć tylko czemu nie była w stanie?! Spanikowała, nie wiedziała co zrobić ze sobą i ze swoimi dłońmi, które plotła bez zastanowienia. Złapanie za lusterko, które na wszelki wypadek trzymała w torebce, wydawało jej się najlepszym rozwiązaniem. Miała zamiar w nie spojrzeć, kazać się sobie ogarnąć i jakoś załagodzić sytuację. Ale jak tylko je wyciągnęła, zrobiło się jeszcze gorzej. Już nie czuła potrzeby wyrzucenia Akowi tego, że zgodził się tutaj przyjść. Bo przecież nie Aki umieścił się z własnej woli w tej sytuacji tylko… - Tylko twoje samolubne zaproszenie idiotko – czy ona właśnie powiedziała to na głos? Czy ona to powiedziała? Poczuła ścisk w piersi i taką złość na samą siebie, że w ogóle do tego doprowadziła, że aż nie mogła oderwać wzroku od lusterka, patrząc się na siebie z wyrzutem. – Jestem okropną przyjaciółką. Przecież wiedziałam o twoich problemach i i tak cię zaprosiłam. Powinnam pomyśleć, wiedzieć lepiej, nie stawiać cię w takiej sytuacji. Przecież nie mogłeś się nie zgodzić, to moja wina… Jestem okropna… - wyrzucała sobie, coraz mocniej zaciskając palce. Aż pojawiła się rysa na lusterku. To nie była zwykła złość na siebie, to był gniew. Kolejnym jej błędem było nie wzięcie ze sobą Vivaldiego na wydarzenie, nie chciała narażać kota na zimno, ale przydałby jej się bardzo. Dłonie zaczęły jej drżeć, a przez zaciśnięte z wściekłości zęby ledwo była w stanie złapać wdech. Było źle, bardzo źle. Zamknęła lusterko i wręcz cisnęła je do torebki, w panice przeczesała włosy, ścisk w pierwsi rósł. - Mógłbyś zobaczyć, czy nie widać mi czarnych żyłek na twarzy…? – zapytała, próbując uspokoić głos. – Nie mogę patrzeć w lusterko, bo mam ochotę się uderzyć – na powiedzenie jej tego zezwoliło chyba tylko czyste przerażenie tym, co mogło się stać jakby straciła kontrolę.
Ostatnio zmieniony przez Elizaveta Konstantinova dnia Sro Sty 29 2020, 00:41, w całości zmieniany 2 razy
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Wydarzenie towarzyszące: wybuchowe cukierki-niespodzianki Wylosowane kostki:9 > 4 Zdobycze: Krwotoczki truskawkowe Dodatkowy efekt: - Strój dla przypomnienia: haftowana, kolorowa marynarka + brązowe spodnie (bez tego wianka na łbie)
Strasznie było mu głupio, że taki marny z niego tancerz. Jakoś zawsze wydawało mu się, że lepiej się porusza, że nie ma dwóch lewych nóg. Koślawe kolana to inna kwestia, ale poczucie rytmu posiadał całkiem znośne. Tańczenie w parze wymagało jednak więcej doświadczenia i lepszych umiejętności, nie dało się porównać walca angielskiego do podrygiwania na domówkach czy imprezach w Pokoju Wspólnym. Poza tym... podczas tych drugich był już zazwyczaj po kilku lampkach wina. A dzisiejszego wieczoru wypił jedynie podejrzany grzany miód. Brakowało mu jeszcze odwagi? Odetchnął z ulgą, gdy Darcy chwyciła jego ramię i odciągnęła na bok. Choć rozpoczynający taniec jeszcze się nie skończył, a ten sam utwór muzyczny trwał w najlepsze, to Bruno nie miał nic przeciwko, żeby zejść z parkietu. Już się natańczyli, wystarczy im. Poza tym i tak nie mieli zamiaru spędzać tej imprezy w ten sposób. Szybkim krokiem zbliżyli się w stronę stołów z przekąskami. Gdy się przy nich zatrzymali, Tarly zorientował się, że złapał małą zadyszkę. Czyżby było to spowodowane samym tańcem, czy może trochę się jednak zestresował swoim beztalenciem? Na uboczu było też nieco ciszej i można było swobodnie rozmawiać; pośród wirujących par było to bardzo utrudnione. Z tej perspektywy mieli idealny widok na parkiet i całe piękne towarzystwo. Tak piękne, że aż nienaturalne. Był niezmiernie ciekawy, jak oni się prezentowali przy innych czarodziejach i czarownicach. Może jednak lepiej, że tego nie widział. Oczywiście jego partnerka wyglądała jak milion galeonów, ale on pasował tutaj jak kwiatek do kożucha. I dosłownie, i w przenośni. - Idealna miejscówka do obgadywania innych. - uśmiechnął się nieco cynicznie, a w jego oczach pojawiły się dwa małe ogniki. Faktycznie - mogli zostać teraz swego rodzaju lożą szyderców. Wystarczyło znaleźć tylko to upragnione wino. Stół był długi i suto zastawiony, więc Bruno nie dostrzegł od razu żadnej butelki szkarłatnego trunku. - Tak, mi też już wystarczy na dzisiaj. - przytaknął na jej stwierdzenie odnośnie szalonych hulanek. Nie chciał wprawiać dziewczyny w jeszcze większe zakłopotanie. Poza tym... nie miał większych oczekiwań względem tego balu. Chciał się tylko trochę rozerwać w towarzystwie sympatycznej Gryfonki, bo przecież każda okazja jest dobra, by oderwać się od szarej codzienności. Chwycił w dłoń jakiegoś warzywnego koreczka i spróbował. Zrobił to tylko dlatego, że półmisek z tą przystawką stał najbliżej, no i był też ciekawy, czy przygotowali smaczne potrawy. I w istocie - niezłe. - Oj, nie! Zazwyczaj wszystko odbywa się w Hogwarcie, w Wielkiej Sali. Sam jestem w szoku, że teraz dzieje się to pod gołym niebem. - odpowiedział i mimowolnie zerknął w niebo. Nie mógł powiedzieć, że tegoroczna organizacja balu mu nie odpowiadała - wszystko było dopracowane, roiło się od magicznych udogodnień i niespodzianek. Doprawdy, fascynujące. - Jak Ci się podoba? - zapytał, uśmiechając się lekko. Wsunął ręce do kieszeni spodni, chcąc stanąć w bardziej nonszalanckiej pozie. I gdy tylko natrafił palcami na dziwny przedmiot, przypomniał sobie, że przecież dostał na wejściu jakiegoś cukierka. Wyjął go i obejrzał dookoła. - To chyba wybuchający cukierek. Taka bożonarodzeniowa tradycja. Otwiera się go we dwie osoby, w środku są zazwyczaj jakieś życzenia. - wytłumaczył, choć dziewczyna o to nie prosiła - Otwieramy? - wyciągnął w jej stronę dłoń z zawiniątkiem, by mogła chwycić z jednej strony. A sam pociągnął z przeciwnej. Rozległ się trzask i na dłoni Gryfona wylądowało kilka czerwonych cukierków oraz mała karteczka. - Truskawkowe krwotoczki. Jadłaś kiedyś? - nie był pewny, czy teraz jest dobry moment, by narażać się na efekty tychże słodyczy. Jak był dzieciakiem i chciał opuścić lekcje eliksirów to jadł je jak głupi. Działało... - Otwórz swoją niespodziankę! - zawołał entuzjastycznie, wielce ciekawy, co też trafi się Darcy. W międzyczasie przeczytał kartkę od krwotoczków i nawet trochę się uśmiechnął, bo życzenia były dość... odważne i bezpośrednie. Złożył papier na pół i ponownie schował do kieszeni spodni. Patrzył z zaciekawieniem na swoją partnerkę, wspierając się lekko o stół z przekąskami. Humor mu się poprawił, a o niedawnym fatalnym tańcu już prawie zapomniał. Bal nadal trwa, mają cały wieczór na to, by świetnie się bawić.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Wylosowane kostki:5 - masło orzechowe, którego smaku nie czuję i nie znam :c
Zdobycze: smocza zapalniczka
Dodatkowy efekt: komplementuję ludzkość part II - ostatni.
....Tak naprawdę te lody mogły smakować jakkolwiek i byłoby mu wszystko jedno. Miał kilka smaków, których za dzieciaka – prozaicznie mówiąc – szczerze nienawidził, a teraz zjadłby je bez problemu – w końcu już nigdy nie poczuje ich smaku. Wkładając więc kolejną łyżeczkę do ust łypnął na dziewczynę kątem oka kiedy zadała swoje pytanie, aby zerknąć z powrotem na pucharek trzymany w dłoni z wyraźną ciekawością szczeniaka obracającego swój łeb, kiedy wydasz z siebie dziwny dźwięk.
....- Nie mam zielonego pojęcia. – rzucił w zasadzie bez większego zastanowienia, no bo co miał powiedzieć? Co prawda zabrzmiało to dość dwuznacznie, zupełnie jakby po prostu nie umiał rozpoznać smaku, aniżeli go nie czuł, z drugiej strony jednak jakby sama spróbowała tych lodów to odpowiedź nasunęłaby się jej sama, bo jednak nie dało się nie poznać lodów o smaku masła orzechowego. Zajadanego przez absolutnie połowę świata ze smakiem.
....Spojrzał na nią ponownie wzruszając ramionami i zapewne byłby nawet bliski sugestii, aby sama spróbowała, ale dość szybko przyszło zorientowanie się o tragicznych – w jego opinii – skutkach jedzonych przez niego lodów. Uśmiechnął się jednak kiedy Éléonore spróbowała swojego przysmaku i skrzywiła się pod kwasotą zimnej brei trzymanej w pucharku. Bardzo zaciekawiło go na jaki smak trafiła, ale nawet jeżeliby spróbował, to i tak by nie wiedział.
.... Tak więc oczywiście to zrobił, sięgając swoją łyżką do jej naczynia i nabierając sporą ilość lodów, którą po chwili wrzucił sobie do ust. Poza oczywistym zimnem nie poczuł nic innego.
.... - Stanowczo przesadzasz. – rzucił, oblizując sztuciec do cna i patrząc na nią wymownie, dając swego rodzaju wyzwanie w tym, aby tych lodów spróbowała ponownie i dała im szansę. Oczywiście ponownie krzywiąc się pod ich smakiem, a jakże. Był złośliwy? A skądże.
.... - Ja zawsze jestem miły. – odłożył swój zjedzony nawet nie do połowy deser na miejsce, skąd w sumie zaraz zgarnęły go skrzaty sprzątające w miarę na bieżąco w trakcie balu. Odchrząknął lekko unosząc szelmowsko jeden kącik ust do góry i całkowicie zapominając, że patrzenie na ludzi wywołuje w nim nagłą chęć w istocie pozytywnych reakcji. Aż za bardzo. O nie.
....- Czy mówiłem Ci już, że piegi dodają Ci uroku? – oczywiście, że nie mówiłeś kretynie. Tym razem nie mógł powstrzymać nagłego zakrycia ust dłonią, zupełnie jakby powiedział coś złego, przeklął ją lub wręcz przeciwnie rzucił w jej stronę obelgą. I choć w istocie nie powiedział nic takiego, to czuł się jak skończony debil. To nie było w jego stylu. Mówienie takich rzeczy.
....- Éléonore ja nie… – chciałem? W sumie chciał, bo w istocie mówił prawdę, ale żeby zaraz tak wypowiadać to na głos? Miał olbrzymie szczęście, że jego twarz nie czerwieniła się praktycznie wcale. Źrenice zwęziły mu się, ustępując prawie-białym tęczówkom. Natychmiast odwrócił wzrok łapiąc się palcami za czoło i próbując rzucić na siebie jakiekolwiek zaklęcie kończące ten durny urok.
.... Eli! Jak się bawicie?
....Kurwa.
....Finite. Finite! Nie mógł teraz na nich spojrzeć – doskonale wiedział jak to się skończy i nie bardzo miał ochotę komplementować osobiście uczniów. Co prawda te miłe słowa zdawały się być całkiem niewinne, niemniej mogły przerodzić się w coś dużo gorszego. Ostatnie o czym marzył to powiedzieć bratu Éléonore, że ma piękne oczy. Na szczęście tak nie uważał. Ona miała ładniejsze i tego starał się trzymać.
....Nie mów jej tego, NIE MÓW.
....Przełknął ślinę próbując zachować fason i spojrzał na młodzież stojącą już tuż obok nich. Odkiwnął głową młodemu Swansea, prostując się przy tym i przyglądając mu się może nieco zbyt intensywnie, na chwilę zapominając całkowicie o tej przeklętej klątwie. No bo jak inaczej nazwać to dziadostwo? Nie było od niego czuć wrogości, a mimo wszystko można było mieć wrażenie, że coś jest na rzeczy i bynajmniej nic pozytywnego.
....- Dzień dobry. – odwrócił się w kierunku Pandory w ostatniej chwili, zanim jego usta wypaliły coś, czego nie chciał. Najwyraźniej jednak lody działały już jak chciały i nawet wzrokowa ucieczka nie pomagała.
.... - Wy również zjawiskowo wyglądacie. – uff. Nie było tak źle. Zawsze mógł powiedzieć coś dużo bardziej krępującego, a tu wyszło dość naturalnie, szczególnie, że panna Doux rzuciła komplementem również w jego stronę.
....Dostrzegł Elijaha podchodzącego do stołu i nakładającego sobie te same lody, które przed chwilą jadł on sam. Odwrócił wzrok w drugą stronę zagryzając wargę i przyglądając się tańczącym parom. Oczywiście nie powiedział mu o skutkach.
Skinął głową na znak zrozumienia, choć w tym momencie naprawdę zaczął cieszyć się z tego, że jego rodzina nie miała podobnych zainteresowań. Czasów dzieciństwa wolał, co prawda, nie wspominać przez wzgląd na surową, nienawidzącą jego osoby macochę i surowego, przywiązanego do niej ojca, ale stwierdził, że o wiele bardziej męczyłyby go kłótnie z dziadkiem wierzącym w tego typu brednie. Żałował, że nie mógł spędzić więcej czasu z tatą, z którym pod koniec jego żywota dogadywał się o wiele lepiej, ale poza tym, brak kontaktu z pozostałą rodziną właściwie był mu na rękę. - Co miało oznaczać imię Aurora? – Mimo że wróżbiarstwo jako dziedzina magii mogłoby dla niego nie istnieć, podtrzymał temat. W jego tonie dało się jednak usłyszeć rozbawioną nutę świadczącą o tym, że nie traktuje tych wierzeń poważnie. Cóż, z tego co zdążył zauważyć, panna Therrathiel raczej nie powinna się czuć z tego tytułu urażona. W końcu sama pochodziła sceptycznie do wszelkiego rodzaju wróżb i proroctw. - Rozumiem. Lojalność ponad wszystko. – Dodał, kiedy jego towarzyszka niejako zaczęła tłumaczyć się ze wcześniejszych słów. Wcale nie musiała. Więzy krwi również dla niego były czymś istotnym, i chociaż nie zawsze zgadzał się ze zdaniem ojca czy matki, zawsze ich wspierał. Nie mógłby powiedzieć tego samego o macosze, choć jej akurat nie traktował jak członka rodziny. Poza tym uważał jednak, że bliscy powinni trzymać się razem, niezależnie od poglądów. Kiedy podziękowała mu za pomoc, machnął tylko ręką na znak, że nie było takiej potrzeby. Ot, zajął się swoimi lodami, a gdy stwierdził, że ich smak niespecjalnie mu odpowiada, odłożył miskę na stół i spojrzał w kierunku swojej partnerki. Wyglądało na to, że i ona nie trafiła nic dobrego. Dziwne. Imprezę organizował wszak Hogwart, a jeszcze za czasów szkoły pamiętał, że co jak co, ale na jedzenie zdecydowanie nie można było narzekać. Może skrzaty domowe tym razem chciały spłatać komuś figla? - Lepiej je zostawmy. – Mruknął niechętnie, bo o obawiał się również o smak innych przygotowanych na bal bożonarodzeniowy potraw. Na szczęście póki co nie był jeszcze głodny. – Dobrze się czujesz? – Upewnił się więc czy efekt otwartego wcześniej przez Aurorą cukierka-niespodzianki już minął, a następnie złapał jej dłoń i pociągnął na parkiet. – Przynajmniej postarali się o muzykę. – Rzucił do niej z uśmiechem, wskazując na znajdujący się na podwyższeniu zespół, zaopatrzony w przeróżne instrumenty. Po oficjalnym, rozpoczynającym tańcu można było poddać się znacznie luźniejszej atmosferze. Chyba nazbyt luźnej… Leonel sam nie wiedział bowiem, kiedy to się stało, ale nagle jego ręce zjechały z talii kobiety nieco niżej. Można by rzec, że nieprzyzwoicie nisko. Sęk w tym, że Fleming nawet tego nie zauważył.
WYDARZENIE TOWARZYSZĄCE: Taniec WYLOSOWANE KOSTKI:F ZDOBYCZE: 1 pkt do wróżo DODATKOWY EFEKT: ręce Fleminga zjechały nieco zbyt nisko
Lody, czy nie lody - krzywe nogi były w oczach Doriena faktem i złowrogie spojrzenia samej zainteresowanej, jej koleżanki czy nawet Aurory nie miały tak silnej mocy sprawczej, by zmienić zdanie mężczyzny. Coś tam jeszcze odburknął, gdy żona próbowała się wybronić od jego zarzutów, choć te słowa rozmyły się już wśród ogólnego szumu i harmidru zabawy. Dear nie bawił się zbyt dobrze, był strasznie rozczarowany tym balem. To nie to, czego się spodziewał, nie do takich imprez szkolnych był przyzwyczajony. Może gdyby miał 16 lat i jakąś przypadkową dziewczynę za partnerkę, to nawet dobrze by się bawił, albo puścił tę imprezę w niepamięć, samemu organizując ciekawsze afterparty. Już miał zasugerować, żeby po prostu wrócili do domu, kiedy Aurora jeszcze pociągnęła go na parkiet. I wydawałoby się, że taniec z żoną mógłby wynagrodzić mu męki całego wieczora. Mhm. - ‘Wdepnęłam’ - poprawił ją niezbyt sympatycznym tonem. Dorien często poprawiał żonę jeśli chodziło o kwestie językowe, bo przecież angielski nie był jej rodzimym językiem i zdarzało jej się nie trafić w odpowiedni przyimek czy niepoprawnie użyć czasu przeszłego, ale nie robił tego złośliwie, tylko by jej pomóc, i Aurora wydawała się być wdzięczna. Tym razem lody czekoladowe wpłynęły na zachowanie Doriena. Ze względu na eliksir, którego się nawdychała, Aurora rozszalała się kompletnie. Do Doriena chyba też dotarły te opary, ale w mniejszym stopniu - plus był taki, że zły humor i wredota zaczęły mu przechodzić. Niestety, wywijańce Aurory sprawiły, że mąż nadepnął jej w trakcie tańca na palce. Chwilę później obydwoje oddalili się z miejsca zabawy, odebrali swoje płaszcze i, trochę zniesmaczeni, teleportowali się do Brighton.
Wydarzenie towarzyszące: taniec Wylosowane kostki: D Zdobycze: szklana kula Dodatkowy efekt: Szczery po lodach, depczę Aurorze po nogach :smut:
Mimo wszystko nie spodziewał się tego po sobie. W kontaktach z dziewczynami był raczej pewny i nie zwlekał zbędnie z wykonaniem ruchu, ale mimo wszystko, zdawał sobie sprawę, że dziewczyna zgodziła się na to wyjście bardziej po przyjacielsku i tylko jedno z nich traktowało to praktycznie jak randkę. Oczywiście, zamierzał wyprowadzić ją z błędu - zakładał jednak, że zrobi to trochę później, subtelniej, może w trochę mniej oczywisty sposób. Co nie znaczy, że żałował dziwnego impulsu, który popchnął go do działania, wręcz przeciwnie. Może jednak coś podpowiadało mu, że powoli i na spokojnie to nie jest najlepsza taktyka akurat przy takiej dziewczynie jak Chloé? Wcale nie miał ochoty wypuszczać jej z objęć, zwłaszcza, kiedy wcale go nie odepchnęła i przyjęła pocałunek bez oporów. Jednak byli w publicznym miejscu i kiedy uznał, że należałoby się wreszcie trochę odsunąć, złożył na jej ustach jeszcze kilka delikatnych muśnięć i spojrzał na nią, nie zabierając jej dłoni z talii. - Mówiłem, że umiem zaskakiwać - odparł z lekkim uśmiechem i pokręcił głową, na jej kolejne słowa. - Dokładnie. Niewarte ryzyka. Skoro spędzam bal z tobą, nie chce stracić ani chwili - dodał i kiwnął głową na jej propozycję, mając nadzieje, że tym razem faktycznie pójdzie im trochę lepiej. Miała chcieć z nim tańczyć, a nie walczyć o przetrwanie na parkiecie. Jeszcze mógł się pokazać ze strony idealnego partnera, nie mógł przecież znowu tego zepsuć. Ucieszył się ze zmiany melodii, bo wolne piosenki odpowiadały mu zdecydowanie bardziej, więc objął dziewczynę w talii, a kiedy to ona narzuciła jeszcze mniejszy dystans, chętnie przysunął się bardziej i otoczył ją szczelniej ramionami. - Pięknie pachniesz - mruknął niemal przy jej uchu, bo teraz jej perfumy docierały do niego bardziej, niż wcześniej. Z zaskoczeniem przyjął fakt, że dłonie dziewczyny już nie tylko śmiało go obejmują, ale też zsuwają się coraz niżej, znacznie niżej, niż się spodziewał. Cieszył się na bal z dziewczyną, ale nie przypuszczał, że pójdzie aż tak dobrze. Może jednak nie widziała w nim tylko młodszego brata Haze? Uśmiechnął się i automatycznie przysunął jeszcze bliżej dziewczyny, żałując, że piosenka powoli dobiega końca. Zaraz zamiast tej idealnie sprzyjającej im melodii poleciała szybsza piosenka, więc chcąc nie chcą (w przypadku Aspa - nie chcąc) musieli trochę się odsunąć, jeśli chcieli poruszać się w szybszym tempie. Zaczęli łapać swój rytm i szło im naprawdę nieźle, ale nagle znaleźli się w takim ścisku, że nie wiedział nawet kiedy, ale zamiast jego Chloé miał przed oczami inną dziewczynę. Zaczął szukać ślizgonki wzrokiem i po chwili wrócił w jej okolice. - Wybacz, tłum mi cię chyba porwał - złapał jej rękę i przyciągnął pewnym ruchem do siebie, a potem obrócił ją wokół jej własnej osi i przysunął jeszcze bliżej siebie na chwilę. - Wygląda na to, że jednak nie możemy odsuwać się za daleko, nie? - rzucił, a raczej prawie krzyknął, nachylając się nad jej uchem, bo muzyka była już niemal nieznośnie głośna.
Wydarzenie towarzyszące: - Wylosowane kostki: - Zdobycze: Miniaturka smoka opalookiego antypodzkiego Dodatkowy efekt: Przekąski smakują dziwnie po lodach selerowych; robię, co każe Asp :)
Pocałunek Aspa naprawdę ją zaskoczył, choć mile. Mimo że zawsze traktowała go niemal jak brata, bo był młodszy od niej i Haze, no i faktycznie był bratem Aconite, to jednak... Może po tym balu zacznie patrzeć na niego trochę inaczej? Cóż, na pewno, bo brata przecież by tak nie pocałowała. Jednak to, czy ich relacja przerodzi się w taką, jaką chciałby Asp... To owiane jest tajemnicą. Tu zadziałało otoczenie, aura, luz... Może w zwyczajnych warunkach nie wyszłoby to w ten sposób? Przyjemnie było trwać w jego ramionach (co było dla niej niespodzianką), ale coś więcej? Czy Chloé byłaby do tego w ogóle zdolna? Z pewnością Asp będzie dążył do tego, aby była, a dziewczyna bez oporów pozwoli, aby próbówał. Miło jest spędzać w nim czas. Na pewno jednak oboje inaczej odebrali pocałunek. Uśmiechnęła się lekko, kiedy usłyszała jego słowa. Czuła się naprawdę adorowana i to było... dziwne? Zwykle jej flirt opierał się na żartach, uszczypliwościach, dwuznacznościach... Większość chłopców brzmiało jakby komplementy były po prostu częścią podrywu czy gry wstępnej. Asp kojarzył jej się trochę z mężczyznami z dawnych czasów, prawdziwe kulturanymi, którzy obdarzali panie szczerymi, niewymuszonymi komplementami. Wiedziała, że nie mówił nic tylko po to, aby było jej miło, tylko naprawdę tak sądził. Zaśmiała się cicho, słysząc jego głos tuż przy swoim uchu. Uniosła głowę, zbliżając usta do jego policzka, żeby lepiej słyszał. - Powiedziałabym ci to samo, ale pewnie zabrzmiałoby to jako wymuszone odwzajemnienie komplemetu. Mimo wszystko, to prawda - rzekła z lekkim uśmiechem i ponownie oparła głowę na jego ramieniu, wtulając twarz w jego szyję. Asp nie dał po sobie poznać, że zauważył jej ręce, które osunęły się zbyt nisko. Kolejny punkt dla ciebie, pomyślała z rozbawieniem. I choć myślała, że nie da się już zbliżyć bardziej to jednak Asp pokazał, że można. Zabrała dłonie dopiero, kiedy piosenka wygrała ostatnie takty i melodia zmieniła się na szybszą. Chloé uśmiechnęła się szeroko. To było coś dla niej! Okazało się też, że taniec otwierający był po prostu nieprzyjemnym nieporozumieniem, bo naprawdę tańczyło im się bardzo dobrze. I jedno, i drugie potrafiło tańczyć i było to widać. Jednak dzięki szybszej piosence na parkiet powróciło wiele osób i co i raz ktoś ich potrącał, przechodził tuż obok, odwracał się do nich w tańcu. W pewnym momencie tłum ich rozdzielił i Asp gdzieś się oddalił. Chloé zaczęła przeciskać się przez gromadę ludzi i jej wzrok padł w końcu na chłopaka, który wydawał się tańczyć z inną dziewczyną. Chloé zmarszczyła brwi i poczuła jak rośnie w niej gniew. Właściwie, praktycznie rzecz biorąc, Asp miał prawo obściskiwać się z innymi, ale, halo!, był tu z nią, więc nie do końca jej się to podobało. Zwłaszcza, że zniknął podczas tańca. Urażona duma? W każdym razie zrobiło jej się nieprzyjemnie. W końcu jednak Asp zauważył pewną nieprawidłowość w wyglądzie partnerki i wrócił do niej. Chloé skrzyżowała ramiona, patrząc na niego spod byka. - Chyba ktoś porwał ciebie i nie widziałam, żebyś protestował - powiedziała chłodniejszym tonem, bo jak tu znieść taką zniewagę? Trochę ją udobruchał, kiedy przyciągnął ją do siebie. Pokiwała energicznie głową w odpowiedzi na jego pytanie. Te słowa sprawiły, że złość z niej uleciała i naprawdę zapragnęła się już więcej nie oddalać i postawiła sobie za cel tego dokonać! To było dość dziwne, ale skąd mogła wiedzieć, że jej lody miały takie durne działanie, a Aspa zdecydowanie lepsze? I skoro sugerował, że nie powinni się oddalać to ciało Chloé przylgnęło do Aspa, obejmując go ponownie w pasie. - Zostajemy na parkiecie czy masz ochotę na coś innego? - zapytała głośno, lekko zadzierając głowę do góry.
A jednak szata zdobiła człowieka - Pazuzu dał tego świadectwo już trzykrotnie podczas tak krótkiego czasu. Choć bukiecik stanowił uroczy dodatek młodej kobiety, to samo dziewczę stanowiło już prześliczny dodatek do swojego partnera. Dlatego rozumiała, że nie mógł zignorować czegoś tak godzącego w wizerunek jak przemoczona suknia, wszak i ona nie zachwyciłaby się zwiędnięty płatkami podarku. Mogła być mu zatem tylko wdzięczna, skoro kilkoma machnięciami różdżki przywrócił ją do porządnego stanu, czego sama by już nie osiągnęła. Lekki dołek pojawił się w jej prawym policzku, kiedy posłała mu uśmiech pełen wdzięczności. - To tajemnica czy już oszustwo? - dopytała jeszcze. Młoda Swansea zazwyczaj była otwartą księgą, nie omieszkała wyrażać nie tylko swoich radości, ale również irytacji i smutku. Już nie mówiąc o tym, że o potknięciach - dosłownych i przenośnych - w ogóle najłatwiej jej się opowiadało. Jej samej miejsce balu bardzo przypadło do gustu. Tak jak Billie zupełnie nie była przystosowana do mroźnego klimatu panującego w Anglii, tak nastrój świąteczny był tu wyjątkowo wręcz urokliwy. Wymruczała podziękowanie, czując teraz delikatne powiewy muskające odsłoniętą skórę. - Zapewniam cię, że to nie tylko kwestia ubrania, bo pod sukienką też ją przypominam - odparła natychmiastowo w tonie żartobliwym, ale przy tym pozbawionym jakiejkolwiek dwuznaczności; Billie bynajmniej nie skłaniała potomka Anunnaki do sprawdzenia tego stwierdzenia, pozostając słodko niewinną pomimo tej bezpośredniości. Zaraz podążyła w ślad za nim, upijając rozgrzewającego miodu. Nic nie zapowiadało, aby atmosfera miała być wystarczająco gorąca, by odrzucać pewniejszą możliwość. Miał klasę. To były naprawdę miłe, małe rzeczy, do których młoda Swansea zazwyczaj nie przykładała zbytniej wagi. Wolała się czuć komfortowo niźli bawić się w etykiety i formalności, stąd na pierwszy rzut oka zupełnie do siebie nie pasowali z Pazuzu. I nawet jeśli Billie zapewniała, że chciała czuć się jak kobieta, a Pazuzu swoją gładką mową składał jej słodko brzmiące obietnice, to na razie nie myślała o sobie nawet w kategorii koleżanki. Prędzej właśnie młodszej siostry. Podała mu z gracją dłoń, odpychając od siebie myśl, że może po prostu niektórzy byli skazani na tkwienie w powierzchownych relacjach. - O, tak, chętnie! Rodzice u nas w domu przykładali wagę do podstawowych kroków, więc nie martw się, nie podepczę cię, słowo. Jak byłam młodsza, to wyglądało to trochę pokracznie ponoć, nie byłam najzgrabniejsza, ale dużo tańczyłam z moim kuzynem, Elio... Znasz Elio? - zapytała, instynktownie unosząc zaraz głowę, jakby spodziewała się tuż obok ujrzeć sylwetkę kuzyna. Być może dobrze się stało, że tak się nie stało - wszystkie myśli Billie wyraźnie odbijały się na jej buzi, toteż odruchowo się brzydko skrzywiła na myśl o prawdopodobnej partnerce kuzyna. - Ale najwięcej dały mi chyba ćwiczenia capoeiry... Wiesz czym jest capoeira? Bo to dziedzina zapożyczona od niemagicznych. Twoja rodzina nie jest chyba zbyt blisko z mugolami, prawda? - zatrajkotała, poprawiając dłoń na jego ramieniu i zadzierając nosek ku górze, aby złapać kontakt wzrokowy. Jakież to było szczęście, że Billie pozostawała wielozadaniowa; udawało jej się wcale nie gubić kroków, a jednocześnie nie utknąć w ciszy noszącej znamiona niezręczności przez narzuconą bliskość. - Moja też zresztą nie jest, ale mi oni nie przeszkadzają, czasami tworzą bardzo piękne rzeczy i uważam, że warto to docenić, bo piękne rzeczy są ważne, niezależnie spod jakiej ręki wychodzą. A ty lubisz sztukę? - Jeśli Pazuzu nawet miał sporo do powiedzenia w tym temacie, niewiele mógł zawrzeć zanim kobieca postać przerwała temat swoją osobą. Billie nie wiedziała, co było bardziej zaskakujące, fakt iż była to nauczycielka czy może to, jak intensywnie komplementowała płynność ich tańca. Wszystko działo się niczym w efekcie domino - pochwała wymusiła równie entuzjastyczne podziękowanie ze strony Swansea, a w efekcie wzajemnym zasypywaniem się zachwytem nad ujmującym wystrojem, pięknych sukniach, nastrojową muzyką. Brakowało niewiele, aby temat spadł na poważne tematu życiowych wyborów. Całe szczęście, że gdzieś pomiędzy padło magiczne słowo "lody", które nie mogło mieć żadnej konkurencji. Bardzo naturalnie i śmiało chwyciła Pazu za dłoń, po raz ostatni uśmiechając się do nauczycielki i ciągnąc chłopaka w stronę stołów. - Na jakiego loda masz ochotę? - zapytała, pochylając się nad słodkościami i próbując wywnioskować, czego mogą się spodziewać. W Hogwarcie jednak rzeczy praktycznie nigdy nie były tym, czym się wydawały... Pozostawało liczyć na szczęście!
Wydarzenie towarzyszące: rozgrzewające lody c.d. Wylosowane kostki:1 Zdobycze: wungiel upgrade'owany do niebieskiego topazu Dodatkowy efekt: "każdy, kogo w jakikolwiek sposób choćby muśniesz ustami, do końca imprezy będzie gotów spełnić każdą twoją zachciankę" Strój dla przypomnienia: szaro-błękitna suknia
...Ten wieczór zmierzał w bardzo dziwnym kierunku. I ewidentnie działa się tu jakaś magia, bo przytrafiało im się zdecydowanie za dużo podejrzanych sytuacji. ...Nie miała zamiaru po raz kolejny brać do ust tej obrzydliwie kwaśnej masy. Już pierwszy kontakt z cytrynowym sorbetem wywołał u niej nieprzyjemne ciarki i sprawił, że policzki jej ścierpły. Dlaczego więc miałaby skazywać się na powtórkę? Nie przymierała głodem, lody miały być przyjemnością. Prędzej pokusiłaby się o wybór innych, ale przez pierwszy pechowy traf - przeszła jej ochota na deser. - Jakim cudem nawet się nie wzdrygnąłeś? - zapytała, nie kryjąc zdumienia i... pewnej dozy irytacji. Nie mogła uwierzyć, że zjadł łyżkę jej sorbetu i nawet nie mrugnął. To z nią było coś nie tak, czy... z nim? Spojrzała nań badawczo, jakby ukrywał przed nią jakiś sekret. Nie pokusiła się o ponowne zanurzenie łyżki w swojej porcji, nie skradła też nic z jego pucharka, bo po chwili obdarzył ją kolejnym komplementem i to wytrąciło ją z równowagi. ...Oblała się rumieńcem, bo piegi zawsze były jej drobnym kompleksem. Gdy tylko mogła - starała się je ukrywać przy pomocy prostych zaklęć, czy też tuszować zwykłym makijażem. Wydawało jej się, że dzisiejszego wieczoru ma nienaganną, gładką cerę i te czerwonawe kropki nie są widoczne, a jednak... I w dodatku on je zauważył! Zmieszana, spuściła wzrok i utkwiła go w podłodze, przyglądając się jak drobne płatki śniegu nikną tuż przy ziemi. Bardzo fascynujący widok, bardzo. - Nie..? - chciała dowiedzieć się, co takiego planował powiedzieć. I dlaczego urwał tak nagle swoją wypowiedź. Zanim jednak zdążyła cokolwiek z niego wyciągnąć, na horyzoncie pojawił się jej rodzony brat wraz ze swoją uroczą partnerką. Musiała więc zebrać się w sobie, by zaprezentować się nieco lepiej, a przynajmniej udawać pewną siebie. ...Przywitała się z nimi uśmiechem jeszcze zanim zbliżyli się do stołu z przekąskami i lodami. Wyglądali naprawdę zjawiskowo i w dodatku pasowali do siebie jak dwie połówki rumianego jabłuszka. Éléonore trochę obawiała się konfrontacji jej młodszego brata z Voralbergiem, uspakajała ją jednak myśl, że przecież są na balu - w publicznym miejscu, pośród wielu innych czarodziejów, a na dodatek jest to niejako szkolna impreza. Może być co najwyżej niezręcznie, ale przecież nie skoczą sobie do gardeł. Prawda? Przywitała się czule z Elim, cmokając go delikatnie w policzek. Chłopak uczynił to samo, więc albo nie chował względem niej urazy, mimo że nie powiedziała mu, z kim idzie na bal, albo po prostu dobrze się krył ze swoimi emocjami. Odwzajemniła uścisk Pandory, dziewczyna bardzo pozytywnie zaskoczyła ją swoją otwartością i ciepłem. Czyżby Elijah pierwszy raz trafił na właściwą osobę? Do tej pory wszystko na to wskazywało. - Nie mam sobie nic do zarzucenia. - uśmiechnęła się odrobinkę cynicznie w stronę brata, odwdzięczając mu się za jego wymowne spojrzenie. Nie dało się ukryć, że pił do jej wyboru partnera i tego, że nadal utrzymywała kontakt z Alexandrem, mimo że było to dość lekkomyślne zagranie z jej strony. - Mnie również miło Cię poznać. - odwróciła się ponownie w kierunku Pandory i uraczyła ją serdecznym uśmiechem. - Musisz koniecznie wpaść do naszego domu na herbatę, mama na pewno się ucieszy! - tego była akurat pewna. Elisabeth oszalałaby z radości mogąc gościć taką przemiłą osóbkę. - Wstydliwe historie? Hmm... - już lubiła tę dziewczynę! Zlustrowała intensywnym spojrzeniem Eliego, zastanawiając się, co takiego mogłaby o nim powiedzieć i czy powinna robić mu przypał w obecności jego własnej dziewczyny i Alexandra. Zdecydowała jednak, że będzie dobrą starszą siostrą i nie wyjawi żadnego krępującego faktu. - Może Elijah sam Ci coś opowie, o. - zasugerowała, nie zdając sobie sprawy z wagi tych słów i magicznego efektu cytrynowego sorbetu. Ups! ...Wszyscy byli dzisiaj tacy mili. Było to aż dziwne i... niepokojące? Élé zerkała ukradkiem na Voralberga, który przekraczał tego wieczoru już wszystkie możliwe normy grzeczności i uprzejmości. Nie znała go zbyt dobrze, ale nie pasowała do niego taka wylewność. Czyżby roztaczała się nad nimi jakaś magiczna aura? Ale dlaczego w takim razie na nią nie działa. A może... ...To te lody! Dlaczego wcześniej na to nie wpadła? Spojrzała w stronę stołu, ale nie była w stanie dostrzec, jakie lody nakłada do pucharków Eli. Jeśli były to te same, którymi uraczył się wcześniej Alexander... Jednak wgapianie się w czyjeś talerze nie należało do najgrzeczniejszych zachowań, więc Swansea odstawiła na bok swoje detektywistyczne zamysły. - Och, naprawdę? - zaśmiała się na dalsze słowa Pandory. Zabawne nieporozumienie, może gdyby przyznała się rodzeństwu, kto będzie jej towarzyszył, to uniknęłaby ukradkowych spojrzeń z ich strony. A młoda studentka nie musiałaby się martwić o to, że jej chłopak rozgląda się za innymi dziewczynami, nawet jeśli posiadały to samo rodowe nazwisko. - To bardzo miłe, dziękuję. - może nawet lekko się zawstydziła. Nie była pewna, czy w przypadku Pandory jest to efekt podejrzanych lodów, czy jednak dziewczyna jest z natury tak przyjacielska. Pasowało to do niej. - Wy również pięknie się prezentujecie, uroczo razem wyglądacie. - odwzajemniła się, choć jej słowa nie były aż tak wylewne i schlebiające. Czuła się troszkę niezręcznie i choć niewątpliwie było miło, to odczuwała swoisty niepokój. Zerkała to na Alexandra, to na Eliego i zastanawiała się, co zaraz się wydarzy. Była lekko skołowana. ...Tak, w dziwną stronę zmierzał ten bal...
wydarzenie towarzyszące:rozgrzewające lody kostki: 5 efekt:komplementowanie przez 2 posty
To był tylko taniec. Nic więcej. Jej humor znajdował się na tak niskim poziomie, że nie widziała powodu, aby dokładać sobie więcej. I mogła powiedzieć szczerze, że ta niezdarność ich ciał w tańcu rozładowała napięcie. Może i wciąż była wkurzona za zepsucie swojego stroju, jednak mniej, kiedy uśmiech nie chciał schodzić z jej twarzy. Raczej nie należała do osób, które były niezdarne. Podejrzewała, że Gunnar również do takich nie należał, jednak czy to wina jakiś magicznych sztuczek rzuconych na nich zaraz po wejściu, czy może naprawdę nie potrafił tańczyć... Nie obchodziło ją to. Dopóki udawało mu się odgonić jej myśli od nauczyciela, tym śmiała się za każdym razem, kiedy na kogoś wpadali. Oj, wiedział, kiedy ją zabrać z miejsca zbrodni... Bo faktycznie tak by się stało, gdyby ich rozmowa potoczyła się dłużej. Czasem była jak tornado, które nie zostawia po sobie żywej duszy, a lepiej tego nie oglądać. Z wdzięcznością powędrowała za nim do stołu, sięgając po lody, które leżały z brzegu. Taniec ją rozgrzał, nie mówiąc już o eliksirze, który wzięła na rozgrzanie. Lody z masłem orzechowym idealnie komponowały się z jej ciepłem, które odczuwała. Podniosła głowę, aby przyjrzeć się swojemu partnerowi. Czy to za sprawą jego komplementu? -Chciałabym tylko zaznaczyć, że nie odkrywała zbyt wiele.-Jej uśmiech się powiększył. Racja. Ta sukienka była niczym w porównaniu z tym, co faktycznie mogła na siebie założyć. Jej nogi mogły być całkowicie odkryte, wraz z kawałkiem pleców... Wyglądała cholernie dobrze!-Oh, obydwoje nieźle się prezentujemy. Powiedziałabym nawet, że Ty zaskakująco dobrze w tym wdzianku.-Oparła się o blat obok niego, przez moment obserwując ludzi w pomieszczeniu.-Wydaje mi się, że stanowimy naprawdę niezły duet.-Widok faceta w eleganckim stroju zawsze podnosiło kobietę na duchu. Zaśmiała się i aby się powstrzymać, zjadła jeszcze jedną łyżeczkę lodów. Pyszności. Nie potrzebowała dodatkowych specyfików, aby prawić komplementy. A na te w jej kierunku przyjmowała raczej z oczywistością, niżeli czymś szczególnym. Nie wiedziała tylko, że nie przychodziło mu to z taką łatwością, jak jej.-Tak? No proszę. Trudno było się domyślić.-Uśmiechnęła się delikatnie, odkładając naczynie na stół.-Przepyszne. Masło orzechowe to był strzał w dziesiątkę.-Wydęła lekko wargi do przodu.-To jak, kolejny taniec... Czy jednak wolisz skosztować innych darów balu?
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Wszystko stało się bardzo szybko – w jednej chwili jeszcze znajdowali się w pionie, a w następnej już w poziomie, a on usilnie starał się nie skupiać całej swojej uwagi na bólu towarzyszącym upadkowi. Pomógł mu w tym odrobinę perlisty śmiech dziewczyny, który opuścił jej usta, gdy wylądowali razem na ziemi. Nie umknął mu moment, w którym Gabrielle przygryzła wargę i nie mógł się nie zastanowić co jej właśnie musiało przemknąć przez myśl; jednocześnie musiał również przyznać, że w tym drobnym geście było coś ponętnego, a nawet i seksownego. Przez ułamek sekundy miał ochotę ją jednak przytrzymać jeszcze nieco dłużej niż wypadało, żeby zobaczyć co zrobi – trochę jak wtedy przy gruszy, gdy się do niej zbliżył – ale ostatecznie stwierdził, że parkiet pełen ludzi może nie jest najodpowiedniejszym miejscem na tego typu zagrania, więc ją puścił i dał tym samym wstać. — O nie, przejrzałaś mnie — rzucił w odpowiedzi niby poważnie, choć figlarne iskierki w oczach i drgający lekko kącik ust wyraźnie wskazywały, że żartuje. — Teraz cały mój misterny plan posypał się jak domek z kart. Jakby miał wgląd w jej myśli, to zdecydowanie zaprzeczyłby im i jednocześnie wybił z głowy podobne pomysły, że to świat, los czy jakakolwiek inna siła wyższa usiłują im udowodnić, iż do siebie nie pasują czy coś i najlepiej to powinni w ogóle zakończyć tą znajomość, rzucając im kolejne kłody pod nogi. Absolutnie niedorzeczne. William nigdy nie wierzył w przeznaczenie ani nic w tym rodzaju i coś podobnego w życiu by mu nie przyszło nawet do głowy; pech to po prostu pech, nic więcej. Chociaż w głębi był odrobinę sfrustrowany, że tak się na nich uwziął akurat tego dnia, gdy wszystko powinno być przecież idealne; nie dawał jednak niczego po sobie poznać. A nieszczęśliwa passa wcale jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa na dziś. Ślizgon odpowiedział jej uśmiechem, gdy wyraziła aprobatę co do jego propozycji, a następnie dał się pociągnąć – po drodze rozmasowując wolną dłonią obolałe miejsce – w stronę stolików zastawionych rozgrzewającymi lodowymi przysmakami, które już wcześniej przyciągnęły jego uwagę; i widać nie tylko jego, patrząc na to, ile osób kręciło się w pobliżu. Rzucił okiem w stronę Gabrielle, gdy ta zaczęła przebierać w smakach, by zaraz samemu przenieść spojrzenie na ‘zimne’ przekąski. Wszystkie wyglądały bardzo apetycznie, sprawiając, że aż ślinka napływała mu do ust i przez dłuższą chwilę nie mógł się zdecydować, więc w końcu jego wybór padł na jakieś pierwsze lepsze z brzegu. Znając Hogwart i tak nie miał się pewnie co sugerować wyglądem czy barwą, jeśli chodzi o ich smak. — Te wyglądają nieźle — odparł Puchonce, zerkając w jej stronę i właśnie nałożył sobie wspomnianych lodów do miseczki, gdy dostrzegł w pobliżu nikogo innego jak swojego ulubionego Gryfona (@Boyd Callahan) i mimowolnie zacisnął mocniej dłoń na łyżce, czując jak włoski jeżą mu się na karku. Niech to aetonan kopnie, jak to jest możliwe, że przy tylu ludziach musieli wpaść akurat na tego palanta? Fitzgerald w pierwszej chwili miał zamiar wspaniałomyślnie go zignorować i po nałożeniu porcji po prostu pójść gdzieś indziej wraz ze swoją partnerką, która nota bene też zdawała się nie być specjalnie uszczęśliwiona takim towarzystwem, ale nie, tamten musiał się odezwać. I to jeszcze jak odezwać! Fitzgerald odłożył miseczkę na stół, odwracając się całkowicie w kierunku Boyda. To był dosłownie moment; zacisnął lewą dłoń w pięść, a następnie – w ogóle nie zastanawiając się nad tym ani nad potencjalnymi konsekwencjami swojego czynu – wyprowadził cios, celując w szczękę Gryfona. Takie walenie na odlew po mordzie wprawdzie nie było do końca w jego stylu, ale nie da się ukryć, że w pewnych sytuacjach nie wahał się przyłożyć i potrafił to zrobić całkiem mocno, miał w końcu sporo krzepy. A to była zdecydowanie jedna z takich sytuacji. Normalnie pewnie by się pohamował, szczególnie na takim wydarzeniu, ale nie miał zamiaru pozwolić, żeby tak ordynarne obrażanie jego partnerki przeszło płazem. Nie komuś takiemu. — Waż się ze słowami, Callahan — warknął, patrząc w jego kierunku spode łba, niezależnie od tego czy trafił, czy tamten zdołał się jakoś uchylić przed spotkaniem z jego pięścią. Oczywiście nie mógł mieć pojęcia, że swój nagły wybuch skrajnej – i bezczelnej – szczerości Gryfon zawdzięcza lodom czekoladowym i ich magicznym właściwościom; dla rudzielca brzmiało to zwyczajnie jak przywalanie się dla samego przywalania i to zupełnie bez powodu, tyle. — Wiesz, nigdy nie miałem wątpliwości, że zgubiłeś gdzieś piątą klepkę, a twoje okrzesanie jest na poziomie ghula, ale dziś chyba usiłujesz wspiąć się na jakieś nowe wyżyny — dorzucił wciąż zjeżony i z dłonią nadal zaciśniętą w pięść, nie zważając na to, że sam w sumie prawdopodobnie niewiele lepiej się popisał; jego postawia wyraźnie wskazywała na to, że był gotów zareagować, gdyby tamten miał zamiar odpowiedzieć mu pięknym za nadobne. Gabrielle także nie pozostała zupełnie bierna i na dokładkę cisnęła miseczką lodów Boydowi prosto w twarz. Ślizgon nie powstrzymał lekkiego uśmieszku, który wpełzł mu w tym momencie na usta. — No i lody się zmarnowały — westchnął cicho pod nosem, bo jednak trochę szkoda takich pyszności, nawet jeśli było to w pełni zasłużone, jednocześnie kładąc dłoń na barku blondynki i lekko zaciskając przy tym palce; po części, żeby samemu trochę ochłonąć, a po części, żeby ją też trochę przyhamować, bo po jej minie odnosił wrażenie, że chyba nie zamierzała na tym poprzestać. A ta gra mimo wszystko nie była warta świeczki.
Wydarzenie towarzyszące: rozgrzewające lody (rozegram – chyba – w następnym) Wylosowane kostki:6 Zdobycze: pierścionek z kamieniem księżycowym (oddany Gabrielle), siniak na tyłku Dodatkowy efekt: mam obitą d… tylną część ciała i niebawem wszystko będzie prawdopodobnie smakować selerem :’)
Aconite 'Haze' Larch
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 165
C. szczególne : Bardzo oszczędna mimika, tatuaże, dość płynne ruchy - zarażona gracją od tańca
Wydarzenie towarzyszące: kulig > taniec otwierający > cuksy> lody Wylosowane kostki:Rzut Skaja dla Haze - F Zdobycze: dureń Dodatkowy efekt: macam sobie Moe, więc nic czego bym już wcześniej nie zaplanowała
Uznała, że skoro muzyka wyraźnie zwolniła, to jej partnerka łatwiej poradzi sobie na parkiecie, choć nie zamierzała oponować i grzecznie pozwoliła im odejść nieco w bok. Tak dla bezpieczeństwa wszystkich innych. Ułożyła dłonie na jej biodrach, ale zaraz z lekkim uśmiechem wsunęła je dalej, by przysunąć się bliżej, chcąc kierować nią całym ciałem, a nie jedynie rękoma. - Zamknij oczy - poradziła ciepłym szeptem w stronę ucha, opierając brodę o jej ramię - i nie myśl o innych - dodała, sunąc palcami wzdłuż jej kręgosłupa, komentując w ten sposób jej uwagę o Aspie i Chloé. Jasne, że nie chciała zostać w tyle w tej rywalizacji, którą sama sobie stworzyła, ale nie zamierzała też niczego robić na siłę. Już obecna bliskość wprawiała ją w niemałe zakłopotanie, sprawiając, że z każdą chwilą serce rozpędzało się mocniej, podbijając niebezpiecznie odczuwana przez nią temperaturę. Czy Moe czuła jak od Haze bije ciepło? I czy w ogóle domyślała się, że to ona je powoduje? Nie mogła przecież o to zapytać. Skrzywiła się nieco, czując jedno z boleśniejszych przydepnięć na stopie, zaraz orientując się, że chcąc złapać równowagę przesunęła jedną z dłoni niżej, prosto pod pośladek Davies. W pierwszej chwili drgnęła speszona, chcąc ją stamtąd błyskawicznie zabrać, jednak tknęła ją myśl, że to przecież dokładnie to, co jej zapowiedziała, a ona nie zaprotestowała w żaden sposób (choć prawdopodobnie uznała to za żart). Pozwoliła więc sobie przez jakiś czas kołysać się prawie w takt muzyki, nie przejmując się wcale, że dzisiejszego wieczoru kaleczy sztukę tańca, do której zazwyczaj miała tyle szacunku. Po dłuższej chwili uśmiechnęła się nieco, przenosząc dłoń z pośladka na talię, drugą dłonią wędrując do brody Moe, by przesunąć delikatnie palcami po linii jej żuchwy i objąć łagodnie jej policzek. Oparła rękę o dół jej pleców, jako zwieńczenie tańca obracając ją tyłem do wszystkich obecnych, po czym przesunęła dłoń na twarzy nieco w dół, by oprzeć opuszki palców o jej szyję. Spojrzała uważnie w jej oczy, w próbie wybadania jak się czuje, a za chwilę popchnęła lekko kciukiem jej brodę w górę, chcąc by dostrzegła gdzie tak systematycznie prowadziła ją każdym tanecznym krokiem.
Młodzi mężczyźni bywali niezrozumiali. Nie rozumiała Rasheeda. W jednej chwili patrzył na nią, jak ona patrzyła na niego będąc pod czarem jemioły, a w drugiej nie było Rasheeda. Był Charlie. Uroczy, pokrzepiający, był obok i pocieszał ją, chociaż sama jeszcze nie wiedziała, czy potrzebuje pocieszenia. Nie czuła się tak całkiem źle. Nieco podekscytowana i nieco zawiedziona, że nie mogła dać znaleźć dla tej ekscytacji ujścia. Jednak kiedy Sharker zniknął jej z zasięgu spojrzenia, uczucie to przygasło. Spoglądała w zastanowieniu w jasne oczy Rowle’a, w których odbijały się lewitujące lampiony.Feria barw falowała w jego tęczówkach, reflektując płynnym złotem i wtedy pierwszy raz zwróciła na to uwagę. Były zielone. Nie żadne brązowe, czy piwne, jak jej się zawsze zdawało. Czysto zielone. Nieco zmącone, ale zdecydowanie nie takie, jak zakładała. Patrzyła na niego w ciszy, a chociaż jej skupienie zdawało się teraz przełamywać granice przyzwoitosci, nie było w nim nic natarczywego. Zwykła ciekawość, konsternacja. W zgodzie z tym uczuciem, uniosła swoją dłoń, przez nieuwagę, dosięgając nią prawie jego policzka, zanim cofnęła ją szybciej, niż zbliżyła ją do jego twarzy. — Nie bądź taki — mruknęła, zamykając się przed nim przez splecienie rąk na piersi i spuszczenie wzroku najpierw na dół, a potem ucieczkę w bok. Przymknęła powieki na dłużej, nabierając sił na asertywność — Nie mów mi “Gwiazdko”, bo wtedy naprawdę brzmisz, jak debil, a chyba nie jesteś nim aż tak… Prawda? Zerknęła na niego, bardzo niepewnie, żeby to skontrolować, ale temat popłynął dalej, a ona zawiesiła się gdzieś przy początku rozmowy. Nie nadążała za Charliem. Charliego było zawsze pełno. Mówił znacznie więcej i poruszał znacznie więcej kwestii niż ona byłą w stanie poruszyć we własnej głowie. Kiedy analizowała jeszcze jego wcześniejsze słowa, on wspominał już o następnej kwestii, dlatego spięła nieco ramiona, próbując zorientować się w tak szybkim tempie rozmowy. W efekcie, większość jego uwag przemilczała. Nie zdążyła udzielić na nie odpowiedzi, kiedy był na to dobry czas. — Mówisz to źle. Caelestine. Tak mam na imię — poprawiła go, choć był to częsty błąd. Ludzie źle akcentowali jej imię. Po prostu… nie miało to chyba tak samo dużego znaczenia dla nich, co dla niej. Wychodziła na drobiazgową, ale czy to źle? Wymagać od innych, żeby znali jej imię? — Nie… — odruchem próbowała zaprzeczyć swojej urodzie, ale może była ładna? Jej rodzina uchodziła za atrakcyjną, a ona nie chciała być fałszywie skromna. Po prostu nie potrafiła reagować swobodnie na komplementy, więc związała usta razem, patrząc na Charliego z dołu z pewnym zawahaniem, zwątpieniem i niezdecydowaniem, co powinna na to odpowiedzieć. — Cieszę się. Niezdarnie zdecydowała się na te słowa, zamiast zwykłego podziękowania w odpowiedzi na pochwałę. Tak wiele jeszcze musiała się nauczyć… — Nie zaciskaj ich mocniej — poprosiła w odpowiedzi na jego słowa i jeśli to mogło go zadowolić, kiwnęła głową na znak, że go rozumie. Przynajmniej zdawało jej się, że część z jego wypowiedzi zrozumiała. Nie wiedziała do czego zmierzał i jakie miał w tym intencje, ale chyba była w stanie zrozumieć tą poetycką przenośnię. Rozumiała ją jeszcze bardziej, kiedy w końcu przestali tańczyć, a ona uwolniona z naporu jego ręki na talię, przystanęła w bezpiecznym dystansie, pomagając mu otworzyć cukierka. Bardziej niż na tej czynności, skupiając się na tym, żeby przypadkiem nie zetknąć z nim dłoni. Przez przypadek, albo specjalnie. Ostatnio odkrywała niezdrową ciekawość płcią przeciwną i nie potrafiła sobie z nią poradzić. Radzenie sobie z nią pod wpływem magicznej jemioły uznawała za jeszcze trudniejsze. — Kocham profesora Sharkera — wypaliła nerwowym szeptem, wspinając się na palce, żeby ją usłyszał przez muzykę. On i tylko on, bo nawet pod wpływem amortencji, nie chciałaby, żeby ktoś więcej o tym wiedział. Czuła, że robi się niebezpiecznie i że otwieranie cukierków ma jakieś swoje drugie dno. Nie wiedziała jakie, ale ta czynność musiała być jakimś kontekstem, skoro czuła się w niej tak niekomfortowo. Dlatego opadła na stopy i z zaangażowaniem nierównym jej zainteresowaniu, otworzyła cukierka sama, nie patrząc nawet co chowa do niewielkiej torebki na cienkim pasku. Była to jakaś biżuteria, której nie zdążyła się przyjrzeć. — Nie wiem dlaczego to powiedziałam. To chyba nieprawda. Rozejrzała się za Cassiusem, bo on zwykle wiedział, co było na miejscu, a co zdecydowanie do niej nie pasuje. Teraz czuła się nieswojo. Ze sobą. Tym co mówi i czuje.
Wydarzenie towarzyszące: Wybuchowe Cukierki-Niespodzianki (x2, bo zapomniałam rozegrać w poprzednim poście) Wylosowane kostki:1, 6 > 1 Zdobycze: Mjolner Dodatkowy efekt: brak
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Początkowo zrobiła nieco sztucznie podejrzliwą minę, jednak poszła za radą partnerki i... wcale nie pożałowała. Jasne, taniec w jej wykonaniu ponownie był nieporozumieniem (kto by się spodziewał, z jej wyczuciem rytmu i z zamkniętymi przez większość czasu oczami), ale tym razem już nie powinien przyciągać tylu spojrzeń (na pewno przyciągnął co najmniej jedno mniej). Wyszeptane w pewnym momencie 'przepraszam' było szczere, jednak nie pozostawiło u niej poczucia, że powinna czuć się ze sobą źle w związku z tanecznymi porażkami. Ostatecznie cały pomysł z tańcem uznała za... zdrowy. Potrzebowała odcięcia się od poprzednich wydarzeń, nabrania dystansu do negatywnych komentarzy i zwiększenia go między Haze a 'tamtym typem z balu'. W pewnym momencie zdała sobie sprawę, że... podobało jej się to. Ta bliskość. Te oddechy. To przyspieszone bicie serca. Sam taniec nie miał większego znaczenia, a tło w postaci wszystkich innych uczestników imprezy nie robiło na niej żadnego wrażenia. Zbłąkana dłoń Aco, pomimo wszelkich zapowiedzi, nadal była sporym zaskoczeniem, jednak starała się nie zdradzać żadnych reakcji. Czy w ten sposób dała do zrozumienia, że otwarcie przyzwala na to? Larch i tak najwyraźniej nie potrzebowała tego typu zapewnień. Wreszcie się zatrzymały, a jej wzrok został nieco przymusowo nakierowany ku górze. Haze raczej nie chodziło o gwieździste niebo, malujące się nad ich głowami. Potem ich spojrzenia spotkały się. Błyski w oczach ex-prefektki były niecierpliwe, wygłodniałe, stęsknione. Ale wcale nie zdradzające intensywnych objawów jemiołowego wpływu. Obejmując dziewczynę ramionami, Davies zachichotała. Triumfalnie. Złowieszczo. - Teraz już nie ma ucieczki. - zapowiedziała, wspominając sytuację z gryfońskiej imprezy, po czym energicznie pochyliła się w jej kierunku i pocałowała ją. Łapczywie. Stanowczo. Zaciskając przy tym palce jednej dłoni na jej barku, a drugą wplatając w jej włosy.
Wydarzenie towarzyszące: Jemioły Wylosowane kostki:B, słabo (nie, żeby mocniejsza była potrzebna) Zdobycze: biżuteria Snotry Dodatkowy efekt: jedzenie to seler, taniec to deptanko
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
– Akaiah? – zdziwił się, widząc, że do niego podchodzi. Chłopak był nieśmiały i zazwyczaj unikał kontaktu, a tymczasem... czy on właśnie próbował go obrazić? Swansea dość poważnie się zmartwił, bo wytykanie mu błędów jako kapitanowi (a zwłaszcza tych, które faktycznie nie były bezpodstawne) zawsze mocno zbijało go z tropu. Działał po omacku, wobec czego często popełniał błędy. Zmarszczył brwi, ale nie odpowiedział nic na jego zarzuty. Wręcz przeciwnie... poczuł ogromną potrzebę, by obdarzyć go komplementem. – Masz na myśli Fabiena, tak? Jest świetnym zawodnikiem... rozchmurz się, z uśmiechem Ci do twarzy. Mówisz dzisiaj jakoś tak głośniej, pasuje Ci to, powinieneś robić tak częściej. – Jego komplementy stanowiły idiotyczny kontrast ze słowami Krukona i w normalnych okolicznościach raczej by po nie nie sięgnął. Dzisiaj jednak nic nie było normalne... W ogóle wszyscy tu prawili sobie komplementy. Zdawać by się mogło, że sytuacja będzie napięta, a tymczasem wszyscy słodzili sobie jakby jutro miało nie nadejść. W przypadku dziewcząt dało się to bez problemu przełknąć, kiedy jednak Voralberg pochwalił to jak ładnie wyglądają – tudzież jak ładnie wyglądają razem, bo ta wersja była chyba łatwiejsza do przełknięcia – zrobiło się odrobinę niezręcznie. Gdyby to był ktokolwiek... no, może poza Edgarem Fairwynem i Pattonem Craine'm, byłoby to łatwiejsze do przełknięcia i mniej nienaturalne, ale profesor Voralberg... Cóż, Voralberg był emocjonalnym betonem. Elijah nie znał go zbyt dobrze, ale ten wniosek nasuwał się jako pierwszy kiedy choć trochę poobserwowało się tego mężczyznę, a młody Swansea, jakkolwiek źle to nie zabrzmi, obserwował go całkiem wnikliwie. Zresztą to nie jedyny powód, wszak niedawno wyburzył do niego bo profesor śmiał znieważyć jego siostrę swoim szczeniackim zachowaniem... a wobec tego jakiekolwiek komplementy były co najmniej niepokojącym zachowaniem. Jakby niepewny swego, stanął bliżej Pandory i na nowo otoczył ją ramieniem, przygarniając jej ciepło do siebie – nie do końca wiedział przy tym czy chroni ją, czy samego siebie. – Wstydliwe historie? – powtórzył równo z siostrą i spojrzał na nią ostrzegawczo, a wtedy Élé powiedziała sześć, zdawałoby się magicznych, słów i już w ogóle nie pamiętał przed czym chciał ją ostrzec. Choć nie, to tak nie działało... pamiętał dobrze, a mimo to poczuł szaloną potrzebę, by otworzyć usta... a słowa same wówczas spomiędzy nich wypłynęły – cholerne, zdradliwe słowa. – Sam nie wiem, tyle tego jest... – zastanawiając się, zjadł łyżeczkę lodów – O, może to: kiedy miałem dwanaście lat, profesor Stone była pod patronatem naszego dziadka i często bywała w naszej rezydencji. I, o Merlinie, była taka piękna. Wciąż jest, widziałem ją dzisiaj, wygląda absolutnie zjawiskowo – zmarszczył nieznacznie brwi, bo nie tylko mówił o rzeczach z przeszłości, których wcale nie miał ochoty wywlekać, ale przede wszystkim wyrzucił z siebie niespodziewany komplement kierowany do nauczycielki (@Mona Liška), której nawet przy nim teraz nie było... i to było już naprawdę bardzo dziwne. Zaśmiał się nerwowo i kontynuował. – Zadurzyłem się w niej do tego stopnia, że napisałem dla niej nie tylko wiersz, ale i opowiadanie, w którym była główną bohaterką. To były czasy kiedy myślałem, że pójdę w ślady ojca, dopiero potem okazało się, że to okrutna grafomania i lepiej byłoby się zabić niż wystawić to na światło dzienne. – Z każdym kolejnym słowem jego włosy zmieniały kolor na coraz bardziej... żółty. Nie były platynowe, nie były nawet blond, żółkły, nabierając jajeczno-rosołowej barwy, która dla niego była kolorem absolutnego zawstydzenia. Na domiar złego twarz mu poczerwieniała i wyglądał jak omlet z dwoma ogromnymi kawałkami pomidora. – A teraz wróciła do Wielkiej Brytanii, bo wiecie, przez jakiś czas uczyła w Souhvězdí i płonę ze wstydu na każdej lekcji, nawet jeśli jest przesympatyczną osobą. – odkaszlnął, bo poczuł, że historia dobiegła końca i mógł w końcu przestać mówić. Odstawił miseczkę z lodami i, unikając wzroku Voralberga, chwycił Pandorę za rękę. – Chodźmy zatańczyć... – popatrzył na nią i znacznie ciszej dodał – błagam – wziął głębszy wdech i przywołał swój wygląd do porządku, choć fryzura mimo usilnych prób metamorfomaga nie chciała już wrócić do szlachetnej barwy złocistego blondu. – Pójdziemy już... Élé, wyglądasz dzisiaj niesamowicie, a ten dekolt... coś pięknego, chciałbym móc uwiecznić Cię na zdjęciu – zacisnął usta i zagryzł od wewnątrz policzek, byle tylko już się nie odzywać. Na Merlina, czy on właśnie skomentował biust starszej siostry i powiedział, że chętnie by go sfotografował?
Wydarzenie towarzyszące: Rozgrzewające lody Wylosowane kostki:5 Zdobycze: smocza zapalniczka Dodatkowy efekt: komplementuję w tym i następnym poście.
Ostatnio zmieniony przez Elijah J. Swansea dnia Nie Sty 26 2020, 13:21, w całości zmieniany 1 raz
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Dodatkowy efekt: chaos w poście, bo muszę zareagować na kilka rzeczy xD
....Z delikatnym rozbawieniem patrzył, jak dziewczyna krzywi się na samą myśl o kolejnym spróbowaniu cytrynowych lodów tuż po tym, kiedy on w żadnym stopniu na nie nie zareagował. Uniósł brew do góry na jej pytanie i wzruszył ramionami, raczej nie chcąc odpowiadać , bo i tak zrobiłby to okrężną drogą. Niech się zastanawia, przynajmniej miał z tego jako-taki, strasznie niedojrzały ubaw, ale cóż zrobić – ten bal i całe to dzisiejsze zachowanie miało dziwnie nienormalny wydźwięk. Nie mógł się jednak powstrzymać i spróbował jeszcze jedną, niewielką porcję – podobno kwaśnego – sorbetu, dość niewinnie patrząc na Éléonore. Zdaje się, czy trafiła na lody, które nie mają żadnego efektu?
....Podejście jej brata z partnerką na szczęście chyba dość skutecznie przerwało tę scenę i nie będzie się musiał w żadnym stopniu tłumaczyć dlaczego ultra-kwaśne-turbo-lody na niego w żadnym stopniu nie działają. A przynajmniej smakowo. Chyba, że później mu to wypomni, ale co on ma poradzić na to, że to ona – ehe – jest taka drażliwa na smaki? Wredny.
....Wystarczyło zaledwie kilka minut, aby wywnioskować, że zdecydowanie wśród tej grupy jest coś nie tak i że to wzajemne słodzenie sobie – może i było w jakimś sensie szczere – ale na pewno nie planowane. No bo raz, że Alexander rzadko bywał wylewny, a dwa, jak już to na pewno nie w taki sposób. Już nic nie mógł na to poradzić, ale czuł, że w tym wszystkim efekt lodów powoli ustępował, bo patrzenie na kolejne osoby nie robiło mu kompletnie nic. I całe szczęście, bo miał dosyć tych drętwych komplementów, które rzucał niezależnie od swojej woli. Nie tknie już nic na tym balu, nawet sorbetu, aby udowadniać coś swojej partnerce.
....Jego spojrzenie zatrzymało się wkrótce na @Akaiah Sæite, który pojawił się tuż obok nich i zaczął obrażać (o ile można było to tak nazwać) Elijaha. Alexander przekrzywił głowę przyglądając się jąkającemu się Krukonowi i uniósł do góry brwi, tym samym wymownie splatając ręce na piersi. Sam nie wiedział, czy powinien go powstrzymać, ale zaskoczenie tą sytuacją chyba wzięło na nim górę, bo zanim zdołał się odezwać to tamten uciekł. Zmarszczył brwi, a z jego twarzy po chwili dało wyczytać się dozę zrozumienia. No tak, lody.
....Gorszym faktem było to, że to wcale nie koniec zabawy z ich efektem, bowiem już po chwili zrobiło się kolejne zamieszanie tuż za jego plecami. Odwrócił się w tamtym kierunku, aby zauważyć zdzielonego w twarz @Boyd Callahan, a tuż obok Ślizgona w oczywistej pozycji ofensywnej. Westchnął.
....- @William S. Fitzgerald, Callahan! – warknął, przepraszając cicho ‘swoją’ grupę i odchodząc w kierunku chłopaków. – Czy wyście poszaleli? Bójki na balu? – beznamiętnie spojrzenie białych oczu wbijało się wręcz świdrująco w obu panów żądając jakichkolwiek wyjaśnień zaistniałej sytuacji. Oczywiście części mógł się domyślić – zważywszy, że stali przy stoliku z rozgrzewającym (o ironio) przysmakiem, co nie zmieniało faktu iż jeden właśnie oberwał w twarz.
....– Powinienem Wam za coś takiego odjąć punkty i nie zrobię tego wyłącznie dlatego, że jesteście pod działaniem tych cholernych lodów. - mruknął zaciskając zęby. Chciał być fair. Chyba miał już dosyć tego ‘przysmaku’ i powinien sprawić, że magicznie wybuchnie, ale wtedy niektórzy użytkownicy nie będą mogli zrobić wyzwania, rip. - Rozejść się. Jak jeszcze raz zobaczę Was obok siebie to rozdzielę Was bardziej dobitnie. – dodał, czekając aż Ślizgon i Gryfon znajdą się w bezpiecznej od siebie odległości i odwrócił się na pięcie wracając do Éléonore, jej brata i jego partnerki. Nie skomentował całej sytuacji, bądź co bądź była to jego praca.
....Traf chciał (hehe), że pojawił się przy nich akurat w momencie, kiedy pan Swansea zaczął opowiadać swoja historię. Już sam początek sprawił, że Voralberg przechylił delikatnie głowę (pic rel), marszcząc brwi na wspomnienie o tym, jak to rzekoma profesor Stone była wspaniała. A na niego i siostrę to narzekał? Hipokryta. To nie był jednak koniec… a im dalej w las tym robiło się dziwnie. Zerknął niepewnie na Éléonore, która najwyraźniej była równie zszokowana co on, a później na Pandorę, której wymalowane na twarzy oburzenie było godne uwiecznienia na obrazie podarowanym Elijahowi na urodziny. Smaczku w tej całej historii dodawały włosy w kolorze rosołu samego zainteresowanego.
....Voralberg odchrząknął odwracając wzrok i próbując się nie uśmiechać. Oczywiście pretekstem było obserwowanie otoczenia.
....Ten dekolt coś pięknego.
....Co do kurwy.
....Odwrócił wzrok w kierunku pana Swansea i nie potrafił ukryć niedowierzania z tego co ten właśnie powiedział. Spodziewał się, że ten walnie jakiś komplement, ale w życiu nie spodziewałby się, że tamten wypali o piersiach własnej siostry. Miał ochotę zerknąć w tamtą stronę, aby przekonać się na własne oczy, ale jego kultura najzwyczajniej w świecie go powstrzymała. Chyba jednak powinien powiedzieć mu o tych lodach… odkaszlnął, przerywając tę niezręczną, powstającą ciszę.
....- Piosenka idealna do tańca. – mruknął, próbując wybrnąć z tej sytuacji zupełnie jakby to on rzucił przed chwilą komplement pod adresem krągłości Élé. Dosłownie. – Ta.. może my również zatańczymy? – wyciągnął dłoń w kierunku panny Swansea, patrząc na nią wymownie. I tak miał plan jeszcze z nią potańczyć, a teraz pojawiła się ku temu iście idealna okazja. Okazja do ratowania Elijaha przed kompletną kompromitacją.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Mimo pecha, który towarzyszył im cały, dzisiejszy wieczór Gabrielle bawiła się naprawdę dobrze. Była to głównie zasługa Williama, który potrafił każdą sytuację obrócić w żart, jednocześnie w dużo większym stopniu siebie narażając na cierpienie z powodu niefortunnych zdarzeń niż Puchonkę, którą skutecznie swoim ciałem uchronił przed spotkaniem z twardym parkietem. Bliskość rudowłosego czarodzieja wywoływała u dziewczyny różne reakcję, jednak wciąż nie potrafiła ona jasno określić granicy między własnymi uczuciami, a tym co wyprawiało jej ciało. Miotała się. W myślach gotowa była podejmować śmiałe kroki, lecz w rzeczywistości szybko się wycofywała licząc po cichu na to, że Fitzgerald będzie tym, który przejmie inicjatywę, niezależnie od jej protestów i wahania, weźmie to czego chce - zupełnie, jak wtedy pod gruszą. Była tchórzem, jednocześnie wiedziała, że bal nie jest miejsce do wzajemnego okazywania sobie pieszczot, była tego w pełni świadoma, zaś William w jej oczach uchodził za prawdziwego dżentelmena, takiego który rzadko kiedy publicznie okazuje emocje jakimi darzy drugą osobę, woląc skupić się na niej, gdy przebywają sam na sam. Zaśmiała się ze słów dotyczących misternie utkanego planu, który tak naprawdę nie istniał - Gabrielle śmiała nawet twierdzić, że wiele zawdzięczają zwykłemu przypadkowi. Przekonać blodwłosą czarownicę do zmiany myślenia było bardzo trudno, kiedy już coś uroiła sobie w głowie, ciężko było jej to wyperswadować, zwłaszcza, że wierzyła w istnienie przewrotnego fatum, mającego jakiś wpływ na ludzkie życie. Może zbyt dużo romansów przeczytała? Albo żyła w lekkim oderwaniu od rzeczywistości? Ciężko było jednoznacznie ocenić, zwłaszcza, że wokół nich istniała magia, więc dlaczego nie mogło istnieć również przeznaczenie? Skądś swoje wizję jasnowidze muszą brać, czyż nie? Równie mocno chciała wierzyć w to, że w końcu będą mogli liczyć na chwilę spokoju, rozmowy we własnym towarzystwie, jednak chwilę później przekonała się w jak wielkim jest błędzie. Wszystko potoczyło się naprawdę szybko, otworzyła usta zdumiona, kiedy William bez ostrzeżenia uderzył Boyda w twarz. Spomiędzy rozchylonych warg blondyni wydobył się cichy pisk zaskoczenia. Zupełnie nie spodziewała się takiego zachowania po Ślizgonie, a jednocześnie zaimponował jej tym, że stanął w obronie jej godności. Oczywiście ona nie mogła pozostać dłużna Gryfonowi, dlatego porcja jej lodów wylądowała na jego twarzy. Może trochę uśmierzy ból po uderzeniu? Odwzajemniła uśmiech swojego towarzysza, gdy nagle wyrósł między nimi profesor Voralberg, karcąc zachowanie obu chłopaków, na których spadła cała wina. Mimochodem w umyśle dziewczyny od razu pojawiły się wyrzuty sumienia, gdyż w gruncie rzeczy to ona była głównym obiektem wrednych komentarzy Callahana, a William chciał ją tylko bronić, może nazbyt mocno poddając się emocją? Ale czy nie był to po części dowód na to, że Gab nie jest mu obojętna? Wzruszyła ramionami - Nic nie szkodzi - odpowiedziała na słowa rudowłosego - To my już pójdziemy - dodała widząc minę nauczyciela, chwytając dłoń Ślizgona, która jeszcze chwilę temu zaciśnięta była w pięść, gotowa do wykonania kolejnego ciosu. - Chodź, nie ma sensu ryzykować dla jakiegoś buca - oznajmiła spokojnym głosem, choć wewnętrz aż szalała z nerwów. Nie było sensu walczyć z idiotą. Zanim jeszcze odeszli od stołu, Gabrielle chwyciła dwie miseczki lodów - tą jedną należącą do Willa, zaś drugą napełniła lodami o smaku masła orzechowego, na które wciąż miała ogromną ochotę. Odeszli nieco dalej, siadając na stojących nieopodal ławeczkach, kiedy panienka Levasseur uzmysłowiła sobie, że zły humor już jej minął, a po chwili zwyczajnie się roześmiała, patrząc niepewnie na swojego towarzysza. Wpakowała w usta łyżeczkę lodów, aby w ten sposób zamaskować nieco napad wesołości. Kremowy smak rozpływających się lodów wprowadzał ją w coraz lepszy nastrój. Nawet głośno grająca muzyka już jej tak nie przeszkadzała. Zawiesiła spojrzenie zielonych tęczówek na chłopaku, poprawiając się nieco. - Dziękuję - powiedziała nabierając trochę więcej powietrza w płuca. - Byłeś naprawdę odważny, stanąłeś w mojej obronie. To bardzo miłe z twojej strony, bo no… nie musiałeś - mówiła dalej, czując dziwną potrzebę skomplementowania tego, co dla niej zrobić, ale i jego samego. - W dodatku jesteś taki waleczny i silny i przystojny. - kolejna lista komplementów popłynęła spomiędzy czerwonych ust blondynki. - Jak to możliwe, że wciąż jesteś sam? - zapytała, wydawała się być zaskoczona tym faktem, jakby dopiero teraz uświadomiła sobie, jak wiele zalet miał chłopak, o których istnieniu wcześniej nie miała pojęcia. Kolejna porcja lodów zniknęła z łyżeczki, a dziewczyna wydała z siebie ciche mruczenie zadowolenia.
Aconite 'Haze' Larch
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 165
C. szczególne : Bardzo oszczędna mimika, tatuaże, dość płynne ruchy - zarażona gracją od tańca
Wydarzenie towarzyszące: jemiołka Wylosowane kostki:D jak to na co kładę łapska Zdobycze: dureń Dodatkowy efekt: efekty wywołuje Moe
Spojrzała na nią ciepło, miękko, zupełnie nie tak, jak miała w zwyczaju patrzeć na ludzi, a już na pewno nigdy nie spojrzała tak na żadnego mężczyznę. Czuła łaskoczącą lekkość w żołądku i nie analizowała jej, nie zastanawiała się jak długo potrwa ani co powinna z nią zrobić, a po prostu poddawała się tej chwili, mając nadzieję, że i Moe czuje coś podobnego. Powiodła delikatnie opuszkami palców od jej szyi w górę, by objąć dłonią jej policzek i w każdym jej ruchu czaiła się taneczna gracja, ta sama, przy której pomocy rzuca zaklęcia. Tak, chciała ją oczarować, ale nie była pewna czy tak delikatny ruch, jak przy rzucaniu Accio, Fovere czy Lumos są w stanie to zrobić. Może powinna znaleźć w sobie więcej stanowczej agresywności jak przy Corrogo, Everte Statum czy Atrapoplectus? Nie, nie musiała i nie chciała niczego szukać, wymuszać czy przyspieszać. Czuła wyraźnie dłonie Moe na sobie i zaufała (!), że ta zrozumie i zaakceptuje jej słabości, nawet jeśli ona nie do końca potrafiła odwdzięczyć się tym samym podczas otwierającego tańca. Przymknęła powieki w typowy dla siebie czujny sposób, pozostawiając sobie cienką linię światła przysłoniętą ciemnymi rzęsami, ale czując ciepło znanych już warg, domknęła oczy, na chwilę zapominając o obcych ludziach dookoła. Przylgnęła do niej bliżej, wiedziona smakiem jej ust, który mógłby ją uzależnić silniej nawet od smaku czekolady. Chciała jej więcej tylko dla siebie i instynktownie pogłębiła pocałunek, dłonią wędrując na kark, by przytrzymać ją blisko siebie. Serce biło jej szybciej, ale teraz była już na to gotowa i nie spłoszyło jej to tak jak podczas ostatniego razu, jednak po chwili i tak drgnęło niespokojnie, wymuszając na niej powolne odsunięcie się na zaledwie kilka drobnych centymetrów i półotwarcie oczu. Było idealnie. Prawie. Bo jednak drażniąca obecność ludzi wokół przeszkadzała jej odpłynąć w myślach i odpowiednio się rozluźnić. - Może następnym razem spróbujmy na osobności - zaproponowała szeptem, pochylając się, by musnąć słowami jej wargi, po czym pozostawiła na nich jeszcze jeden, drobny pocałunek.
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Dał się ponieść emocjom, ale zdecydowanie nie żałował tego co zrobił; w spotkaniu jego pięści z facjatą Callahana było coś satysfakcjonującego i wręcz nawet przyjemnego, szczególnie zważając na okoliczności. Rudzielec nie wyglądał na ani trochę skruszonego nawet w momencie, gdy niemalże znikąd wyrósł przy nich profesor Voralberg, żeby doprowadzić ich do porządku i tym samym zapobiec zaognieniu się konfliktu. — Dostał jedynie to na co zasłużył swoimi bezczelnymi uwagami skierowanymi w stronę Gabrielle — odparł zadziwiająco spokojnym tonem, choć poziom adrenaliny krążącej w jego żyłach po pierwszym – i zarazem ostatnim – ciosie jeszcze nie zaczął opadać, wytrzymując bez większego problemu świdrujące spojrzenie jasnych oczu nauczyciela. Sam oczywiście nie poczuwał się w najmniejszym stopniu do winy za zaistniałą sytuację; to Boyd go sprowokował swoją niewyparzoną gębą i najmniejszego znaczenia nie miał dlań fakt, że Gryfon najwyraźniej nie zrobił tego z własnej, nieprzymuszonej woli, a rzekomo przez te rozgrzewające – nawet bardzo – lody, jak zaraz stwierdził Voralberg argumentując w ten sposób brak ujęcia im punktów za tą małą, można rzec, burdę. — Myślę, że nie będzie takiej konieczności, panie profesorze — odpowiedział z pozbawionym wesołości uśmiechem, gdy belfer nakazał im się rozejść i wspomniał o bardziej dobitnym rozdzieleniu, gdyby zobaczył ich znów razem. To raczej im nie groziło, bo ostatnie o czym Fitzgerald marzył, to spędzenie większej ilości czasu w towarzystwie tego kretyna i dalsze psucie sobie wieczoru; nie miał zamiaru robić też kolejnych scen, więc im prędzej straci Boyda z oczu, tym lepiej, bo nie był do końca pewien czy dałby radę się pohamować, gdyby tamten znów się odezwał będąc pod wpływem tej magicznej przekąski. Rozluźnił pięść, gdy panna Levasseur poszukała jego dłoni z zamiarem ujęcia; sam zacisnął swoją może odrobinę mocniej niż to było konieczne, zupełnie jakby miało mu to pomóc w odzyskaniu rezonu. Spojrzał w stronę blondynki i kiwnął przytakująco w odpowiedzi. Odebrał od Puchonki swoją miseczkę z lodami, bo mimo wszystko nadal nie stracił na nie ochoty – choć nie miał gwarancji, że to nie są te same, które najwyraźniej zmuszają do bycia bucem, ale kto nie ryzykuje, ten nie ma – a następnie razem oddalili się od nieszczęsnego stołu. A im odległość się zwiększała, tym łatwiej było mu odzyskać panowanie nad sobą i wkrótce nie sposób byłoby po nim poznać, że zaledwie przed momentem dał komuś w pysk i najpewniej byłby w stanie to powtórzyć, gdyby nie interwencja profesora. Ślizgon z cichym westchnięciem opadł na ławeczkę, odkładając na moment miseczkę z lodami na bok, by przetrzeć nieco obolałe i lekko poczerwieniałe kłykcie lewej dłoni; nic poważnego się nie stało, ale dopiero po opadnięciu adrenaliny zaczął odczuwać efekty uderzenia. Cóż, szczęki bywają jednak twarde. — Widzę, że ktoś tu ma chyba lepszy humor — zauważył, unosząc nieznacznie kącik ust, gdy jego towarzyszka nagle się roześmiała, a następnie spróbowała stłumić swoją wesołość łyżeczką lodów. Sam właśnie miał sięgnąć po własne, gdy dziewczyna się odezwała; jej słowa sprawiły, że od razu skupił się z powrotem na niej. — Oczywiście, że musiałem. Miałem pozwolić, żeby ten imbecyl tak cię przy mnie obrażał? Niedoczekanie — rzucił w odpowiedzi na jej podziękowanie, ale ona wcale nie zamierzała na tym poprzestać, bo zaraz zasypała go kolejnymi komplementami. — Oho, czyżbyś planowała przebić mnie w szczodrym sypaniu komplementami, hmm? — Uniósł wyżej kącik ust w uśmiechu, ale zdecydowanie nie mógł powiedzieć, żeby ta niespodziewana wylewność z jej strony nie sprawiła mu przyjemności, nawet jeśli miały na to wpływ wybrane przez nią lody; obdarzył ją przy tym spojrzeniem z rodzaju ‘mów mi tak więcej’. Chłopak przekrzywił lekko głowę na bok, gdy zadała pytanie i po krótkiej chwili namysłu wzruszył barkami. — Nie wiem, chyba jeszcze nie znalazła się taka, która dałaby radę na dłużej ujarzmić mojego wolnego, miotlarskiego ducha — zaśmiał się, ale w gruncie rzeczy wcale nie mijał się aż tak mocno z prawdą; miał za sobą jakieś drobne romanse, owszem, ale w przypadku żadnego nawet przez głowę mu nie przeszło, że mogłoby to mieć szansę stać się czymś więcej niż tylko ulotną, przyjemną chwilą czy zabawą. Może dlatego, że dotychczas nie trafił po prostu na tą właściwą? — A co? Może ty byłabyś chętna podjąć to wyzwanie? — Poruszył wymownie brwiami, usta przyoblekając w ten swój zawadiacki uśmieszek i jednocześnie nachylając się nieco w jej stronę; widać było jednak, że rudzielec nie jest w tym momencie zbyt poważny, a ‘propozycja’ miała raczej żartobliwy, może też odrobinę prowokacyjny charakter, choć jakby ciut lepiej wsłuchać się w ton jego głosu, to można by stwierdzić, że tak faktycznie wypowiedział to tak pół żartem, a pół jednak serio. Po krótkiej chwili powrócił do poprzedniej pozycji i sięgnął po miseczkę z własnymi lodami, żeby w końcu móc ich skosztować; dziewczyna wydawała się być zachwycona swoimi. Łyżeczką nabrał dość solidną porcję przysmaku i władował sobie do ust, ale ledwie to zrobił, a już zaczął żałować, że zdecydował się na aż tak dużo; mało brakowało, żeby je w pierwszym odruchu zwyczajnie wypluł. — Wyglądają nieźle, w smaku są jednak paskudne — stwierdził z lekkim grymasem, bo pewnie jego reakcja nie umknęła Puchonce, kiedy udało mu się przełknąć to co sobie wpakował do gęby. — Niech diabelskie sidła popieszczą tego, kto stwierdził, że lody o smaku selera czy tam innej pietruszki to zajebisty pomysł — dodał, mając przy tym wrażenie, że pozostałego po nich posmaku nie pozbędzie się co najmniej do końca wieczoru. Świetnie. Will nie miał zbyt wrażliwego podniebienia i niewiele go odrzucało, ale w tym przypadku ktoś wybitnie się postarał, żeby te lody były mało zjadliwe. Po pomruku zadowolenia, jaki opuścił usta panny Levasseur, mógł się z łatwością domyślić, że trafiła o wiele lepiej niż on.
Wydarzenie towarzyszące: rozgrzewające lody Wylosowane kostki:6 Zdobycze: pierścionek z kamieniem księżycowym (oddany Gabrielle), siniak na tyłku Dodatkowy efekt: mam obitą d… tylną część ciała i wszystko smakuje selerem :’)
Ostatnio zmieniony przez William S. Fitzgerald dnia Czw Sty 30 2020, 00:12, w całości zmieniany 1 raz
Akaiah Sæite
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173 cm.
C. szczególne : Podkulona, przygarbiona sylwetka. Wzrok wbity w ziemię. Jąkanie.
„Od początku powinniśmy urządzić sobie własny bal” Wydawało mu się, jakby głos dobiegał sponad powierzchni wody. „Mmm czekoladowe!” I oddalał się od niego z każdą mijaną sekundą. Siedział kompletnie zamroczony sytuacją sprzed kilku chwil, próbując dojść do siebie. Z opuszczoną głową, zaciskał mocno zęby. Nie potrafił opanować drżenia rąk. W zasadzie, ciężko było mu wyodrębnić jakąkolwiek myśl z tego kłębka, który wił się w centrum jego mózgu. Jedyne co słyszał to szum nieskładnych komentarzy. Wszystkie w jego głowie. Wszystkie wycelowane wprost w niego… i każdy negatywny. Bał się podnieść spojrzenie i dowiedzieć, czy Elijah, bądź którykolwiek właściciel stóp, które otaczały kapitana Ravenclawu, zdecydował się iść za nim, by wyciągnąć konsekwencje jego nieszczególnie uprzejmego zachowania. Chciało mu się krzyczeć, ale zaciśnięte gardło nie pozwalało wydobyć z siebie nawet najcichszego szeptu… dopóki nie usłyszał pytania, które przebiło się przez tą wodną taflę jak wystrzelona z pistoletu kula. Strzał wycelowany wprost na niego. Dlaczego...? Spojrzał na dziewczynę, ale nie zdążył dostatecznie zdziwić się skierowanym do niego pytaniem, bo bardziej zaskoczyła go odpowiedź, którą dalej narzucał mu migający na języku posmak czekoladowych lodów: - N-nie ch-ch-chciałem r-robić C-Ci przy-przykrości. J-jesteś b-bardzo wr-wrażliwa. – rzucił natychmiast bez żadnego zastanowienia. Cóż, to prawda. Nie chciał, by Eliza była smutna. Wiedział, że lubiła tańczyć, bo nie raz mu o tańcach opowiadała. Do tego sam często wyrzucał sobie własną bierność i wychodził z założenia, że czasem trzeba było wyjść ze swojej strefy komfortu, żeby poczynić jakiś postęp. Więc oto był ze swoim postępem… i zbyt szybkim oddechem, zupełnie nie rozumiejąc dlaczego tyle mówił. I co mówił. Czasem chciałby mieć zmieniacz czasu tylko po to, by cofnąć się do swojej starszej o kilka dni wersji i trzepnąć ją w łeb za porywanie się na tak karkołomne pomysły. Znów spuścił głowę, wbijając sobie paznokcie w skórę palców. A później było już tylko gorzej. Okropna przyjaciółka. Idiotka. Samolubne zaproszenie. TWOJE problemy, Ak. Im dłużej wyrzucała z siebie ten stek bzdur, tym chłopak mocniej kręcił głową – wciąż nie były to długie, czy energiczne ruchy… w zasadzie gratulował sobie, że w ogóle potrafił poruszyć swoim skostniałym ze stresu ciałem. Co ty mówisz… - Z-za b-bardzo sk-skupiasz u-uwagę n-na inne o-osoby. Z-Zwróć ją w k-końcu b-bardziej n-na siebie. – zabawne, że to były jego szczere przemyślenia. Jemu również przydałoby się życie z tym mottem… ale taki świat, że lepiej doradzało się przyjaciołom, niż samemu sobie. Zmarszczył brwi. Dużo szczerości. Za dużo jak na ich dwójkę. – I p-przestań m-mnie w k-końcu tr-traktować jak dz-dziecko. T-To była m-moja decyzja. M-Moja decyzja, równa-a się: m-mój b-błąd. N-Nie przy-przypisuj sob-sobie moich z-złych wy-wyborów.– jechał tym pociągiem dalej, bez skrupułów mówiąc, co mu się w Elizie nie podobało… przynajmniej pozornie bez skrupułów. Ak nie był zbyt mocny psychicznie. Niezrozumienie jakie wirowało mu w głowie w końcu sprawiło, że musiał zamknąć mocno oczy. Oparł łokcie o kolana i zasłonił sobie twarz. Spróbował się uspokoić. Chociaż w ten sposób… Ale znów… prośba. Prośba na którą odkleił się od własnych dłoni, przeniósł spojrzenie, skrzętnie wymijając wzrok dziewczyny… i stracił już wszystkie chęci, żeby dalej tu być. - W-Wyglądasz n-normalnie.– rzucił jedynie, brzmiąc dość oschle. Wcale tego nie chciał. Nie chciał brzmieć dla niej niemiło.. ale lody same wywierały na nim tak chłodny ton. – A-Ale p-paplasz już s-same g-głupoty. M-Może fak-faktycznie po-powinniśmy s-stąd pó-pójść.
Wydarzenie towarzyszące: Lody rozgrzewające. Wylosowane kostki:4 Zdobycze: +1 do dowolnej umiejętności, trauma. Dodatkowy efekt: Aki jest szczery do bólu i mówi głośniej (!).
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
Wydarzenie towarzyszące: Lody Wylosowane kostki:4 Zdobycze: Smocza zapalniczka, ból żeber i +1 sass do charakteru Dodatkowy efekt: And now... she is a sad one
Nie rozumiała, dlaczego to wszystko tak się potoczyło, jak do tego doszło i w ogóle na Merlina jakim zrządzeniem takie słowa padły. Przecież ona nigdy nie zapytałaby się Akiego o to, dlaczego jej nie odmówił, nie w taki sposób. Jeżeli już musiałaby poruszać ten temat, zrobiłaby to przy pistacjach i herbacie, tłumacząc, że następnym razem nie będzie musiał, że chciała, żeby to jemu było komfortowo. Więc jak to się stało, że padło to właśnie w taki sposób? I jeszcze nie chciał robić jej przykrości, dlatego się zgodził, to był jak dodatkowy cios w serce. Cały ten wieczór szedł w fatalnym kierunku, ale to, co działo się w tym momencie przekraczało już wszelkie granice jej zrozumienia czy wytrzymałości. Gdyby nie to, że byli wśród ludzi i jej własne słowa do chłopaka, chyba już by się popłakała. Zaciskała jednak usta i pięści, nie chcąc się całkowicie przed nim rozsypać i to w momencie, w którym to ona zupełnie bez powodu i wytłumaczenia na niego najechała. I jeszcze te słowa i emocje, było ich tak dużo, cisnęły jej się na usta, kiedy ona chciała zatrzymać je panicznie w środku, bojąc się efektów, jakie mogły przynieść dalej. - Nie… - chciała odnieść się do jego słów, ale popełniła ten błąd, że znów na niego spojrzała. – Powinieneś zrobić to samo. Masz tak dużo do zaoferowania, ale zamiast skupić się na tym, patrzysz na wszystkich dookoła i o tym zapominasz – nigdy nie brzmiała na tak… zdenerwowaną? W stosunku do Akiego. Coś tu było naprawdę nie tak, nie tak powinny wyglądać ich rozmowy. A zaraz nadszedł kolejny cios o traktowaniu go jak dziecko i… Eliza nawet nie miała siły na to odpowiedzieć. Bo rozumiała bardzo dobrze, że zawiniła i zawaliła na całej linii. Nie chciała go traktować jak dziecko, ale nie potrafiła się też zahamować gdy czuła, że potrzebował jej pomocy. Powinna go wtedy zostawić? Nie powinna zabierać go od tamtej kobiety, która ich zaczepiła? Nie powinna go zabierać z parkietu? Może faktycznie nie powinna… W ten sposób mogła zabrać mu możliwości rozwoju, jeszcze bardziej zamykać go na świat, zamiast wspierać w dążeniu do poprawy. Przecież wiedziała, że chciał się poprawić. I myślała o tym dopiero teraz, długo po fakcie dokonanym i tylko dzięki jakiejś dziwnej aurze, która wymuszała na nich szczerość. Więc skoro tak właśnie myślał, chyba nie powinna się odzywać tylko odważnie przyjąć jego słowa, zdając sobie sprawę, jak długo mogła mu podcinać skrzydła czymś takim. A z tym czuła się już najgorzej. Na tyle źle, że gniew gdzieś umknął i schował się pod smutkiem i rezygnacją. Ból w piersi powoli wygłuszał wszystko, co działo się naokoło. Czuła się podle. - Powinniśmy – odpowiedziała słabo, bo jeszcze to zdążyła wyłapać. Wstała i ruszyła za Akim, nie będąc w stanie iść obok swojego przyjaciela. Zwiesiła głowę i starała się tylko patrzeć pod nogi, żeby po drodze nie upaść i zostawić ten wieczór za sobą.