C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Jasne miejsce na plamie gęstego lasu przy Hogsmeade. Znajduje się stosunkowo głęboko i właściwie niewiele osób wie, że w ogóle tam jest. Okalają ją drzewa, a z jednej strony graniczy z jeziorem. Poza innymi gatunkami zwierząt, polanę licznie zamieszkują ogniki, które nocą rozświetlają ją swoim blaskiem.
Cieszył się, że doceniała jego komplementy. Zwłaszcza, że wyglądała na naprawdę zadowoloną, więc chyba musiała dostrzegać, że Asphodel mówi całkowicie szczerze. Co nie znaczy, że nie mówił tego po to, żeby ją poderwać i z całą pewnością taki tok rozumowania dziewczyny by go nie zadowolił. Może był zbyt subtelny? Wydawało mu się, że daje jasne sygnały, a nie lubił niedomówień. Nigdy nie obawiał się przyznać, że jest zauroczony i nawet nie czaił się zbędnie z śmielszymi komplementami, czy zaproszeniami na randkę. Przy Chloé również odhaczał wszystko a i tak nie był pewien, czy dociera do niej przekaz. - Jasne. W sumie zasady są banalne, więcej komplikacji byłoby z krwawym baronem, ale dureń niczego nie wymaga - stwierdził. On lubił karcianki i może też nieczęsto faktycznie w nie grał, to kiedy już się za to zabierał, sprawiało mu to sporo frajdy. Dureń też był świetnym sposobem, żeby się poznać - czasem nie od tej najlepszej strony, ale on nie miał nic do ukrycia. A o ślizgonce chętnie dowiedziałby się więcej, bo chociaż była wygadana i z pozoru otwarta, to nie wydawała się osobą chętną do zwierzeń i szczerych rozmów. Lody, które sobie wybrał, nie do końca przypadły mu do gustu. Średnio lubił cytrynowy posmak w słodyczach. Jak się okazało, Chloé trafiła jeszcze gorzej. Czyżby Hogwart nie popisał się z jedzeniem? Zwłaszcza, że dziewczyna poskarżyła się też na smak innych przekąsek. - Prawdę mówiąc, moje też nie są powalające. Dziwne, może coś nie tak poszło w przygotowaniach, rzadko w Hogwarcie jest takie słabe jedzenie - zauważył. - Może ten sorbet nie byłby taki zły, gdybym lubił cytrusy w lodach, ale nie moje klimaty. Zapijmy to czymś może - stwierdził, lekko skrzywiony i przesunęli się kawałek do stołu z napojami. - Czego się napijesz? - zapytał, chcąc nalać jej i podać wybrany napój. W pierwszej chwili nawet nie zauważył, że znajdują się tuż pod jemiołą, ale to nie mogło ujść jego uwadze na długo.
Wydarzenie towarzyszące: Rozgrzewające lody Wylosowane kostki:1 Zdobycze: szczęśliwa talia Dodatkowy efekt: Jak kogoś pocałuje, to robi co chcę
Zastanawiał się, skąd wzięła się jego mania kontroli. Niewykluczone, że wynikała w jakimś stopniu z powodu traumatycznych przeżyć związanych z dzieciństwem, kiedy to chodził jak na szpilkach, byleby nie podpaść niczym swojej macosze. Zarówno ją, jak i ojca cechowała twarda ręka, więc musiał zawsze mieć się na baczności. Wówczas jednak to sytuacja wymagała od niego takiego zachowania. Sam dobrowolnie przyjął natomiast podobną taktykę wtedy, kiedy zamieszkał ze swoją rodzoną matką, która zdecydowanie potrzebowała jego wsparcia. To właśnie dla niej rzucił przecież studia i rozpoczął pracę, by zapewnić byt rodzinie. Wiedział, że spoczywa na nim ogromna odpowiedzialność i dlatego podchodził do życia z taką ostrożnością i czujnością. Nic dziwnego, że tego rodzaju nawyki przeniósł później również na własną karierę, które szczególnie pomoce stawały się w przypadku działalności prowadzonej przez niego w przemytniczym półświatku. Podczas takich transakcji nie można było bowiem ufać nikomu i trzeba było mieć oczy dookoła głowy. Tego wieczoru nie zamierzał jednak rozmyślać o pracy i codziennej rutynie, koncentrując się wyłącznie na dobrej zabawie. Póki co natomiast nie miał na co narzekać. Nawet ten niezdarny początek ich wspólnego tańca miał swój urok, a kiedy tylko Aurora pozwoliła mu poprowadzić poczuł, że zgrywają się naprawdę nieźle. Był święcie przekonany o tym, że jeszcze nie raz wyciągnie ją na parkiet, ale póki co zdecydowali się otworzyć otrzymane wcześniej cukierki z niespodziankami. Zawartość jego słodyczy niespecjalnie go jednak usatysfakcjonowała, chociaż przypuszczał, że mógł trafić znacznie gorzej. - Sam też podchodziłem zawsze do wróżbiarstwa ze sporą dozą sceptycyzmu. – Przyznał szczerze, bo za czasów edukacji w Hogwarcie lekcje tego przedmiotu omijał szerokim łukiem. Nie wierzył w takie bzdety i do tej pory zastanawiał się, jakim cudem ktoś określił wróżbiarstwo mianem nauki. – Udajesz przed rodziną, że Cię to rajcuje, czy raczej rodzinne spotkania kończą się kłótniami? – Zapytał natomiast panny Therrathiel ciekaw jakie ma do tego podejście. Skoro członkowie jej rodu przywiązali tak wielką wagę do jakichś „znaków na niebie”, pewnie nie miała z nimi lekko. Zamilknął na dłużej, kiedy wraz z Aurorą pociągnął za papierek jej cukierka. Przyglądał się przy tym uważnie temu, co się wydarzy. Kiedy wokoło kobiety rozpostarła się chmura gęstego, fioletowego dymu, miał niestety złe przeczucia. Chyba słusznie, bo po chwili jego partnerka oparła się obiema rękoma o jego ramiona, cicho pokasłując. Objął ją, by uchronić ją przed potencjalnym upadkiem, ale denerwowało go to, że tak naprawdę nie miał pojęcia, co takiego się stało. - Dobrze się czujesz? – Wyraził troskę, dokładnie bacząc na stan panny Therrathiel. Jej skóra pobladła, więc chyba zrobiło jej się słabo na skutek tej dziwnej mgiełki. – Chodźmy spróbować lodów. Trochę cukru z pewnością Ci nie zaszkodzi. – Dodał zaraz, kiedy do głowy przyszedł mu pomysł genialny w swojej prostocie. Poprowadził jednak kobietę, aż do samego bufetu, żeby upewnić się, że nie wyrządzi sobie po drodze żadnej krzywdy. Dopiero, kiedy stanęli obok wielu misek z lodami, sam wziął jedną z nich i spróbował ich smaku. Przez dłuższą chwilę próbował zidentyfikować owoc, który posłużył za bazę jego smakołyku i dopiero z czasem zrozumiał, że to nie owoc, a… seler. Lubił to warzywo, ale szczerze powiedziawszy niespecjalnie pasowało ono do lodów. Z drugiej strony nie był pewien czy pasowałoby mu do nich cokolwiek, skoro raczej ich nie jadał. Odłożył więc swoją miskę na stół, krzywiąc się lekko, bo w ustach nadal pozostał mu dziwny posmak. Cóż, przynajmniej poczuł przyjemne ciepło rozprzestrzeniające się po całym ciele. - Jak Twoje? Tych moich raczej nie polecam. – Zwrócił się wreszcie do Aurory, licząc na to, że ona lepiej trafiła ze swym wyborem.
Jak widać na przykładzie Doriena Deara, nie tylko kobiety uwielbiają pokazywać swoim ukochanym, że miały rację w swoich słowach. Jej mąż także nie mógł się powstrzymać, przed wyrażaniem tego wszystkiego, jednak to jak się zachował sprawiło, że szybko mu wybaczyła. I na tym skończmy temat tej okropnej wywrotki. Aurorze najbardziej w wyborze miejsca na tę imprezę przeszkadzało to, że obcasy jej wysokich butów zapadały się w ziemię, przez co ona sama musiała skupiać się o wiele mocniej na swoich krokach. Może i miała lata praktyki za sobą, przez co bieganie w szpilkach nie stanowiło dla niej żadnego problemu, jednak kiedy grząski grunt zapadał się pod nią z każdym krokiem czuła się dość niepewnie i łapała co chwila swojego męża mocniej za ramię, łapiąc od początku równowagę. Koszmar. Z pierwszym krokiem postawionym na polanie poczuła się o wiele pewniej - ktoś chyba zadbał o to, by uczestnicy nie zapadali się w śniegu i pomimo puchu, który leżał na ziemi, miało się wrażenie, że stąpa się po twardym gruncie. Mimo tego, zaraz po zrzuceniu płaszcza wróciła do trzymania swojego męża. Niech każdy wie, że przyszła właśnie z nim. Nie chciała wymigać się od tańca z mężem - po prostu nie wiedziała jakie zwyczaje panowały w Hogwarcie. U nich w szkole takie tańce były ćwiczone miesiącami i na pewno nikt nie pozwoliłby tego zepsuć jakimś losowym ludziom, którzy nawet nie znali kroków. Obyczaje czystokrwistych może i obejmowały nauki tradycyjnych kroków do walca i innych klasycznych tańców, jednak nie dość, że one już od dawna nie były odpowiednio kultywowane, to jeszcze wiele ludzi mieszając się z mugolami, rezygnowało z takich nauk na rzecz bardziej "luźnego" podejścia do życia. Hogwartczykom jak widać nie zależało na idealnym tańcu otwierającym i pozwalali w nim wziąć udział każdemu, nawet absolwentom i ludziom, którzy takt muzyki słyszeli po raz pierwszy w życiu. - Może i nie musiałam, ale zobacz jaki szczęśliwy jesteś - uśmiechnęła się i stanęła przy nim w idealnej pozie. Na szczęście oni nie musieli przyglądać się innym parom, by poznać kroki i mogli sunąć na parkiecie, jak gdyby tańczyli w zaciszu własnego domu, nie przejmując się ludźmi, którzy gubili rytm i deptali sobie po nogach. Aurora poczuła się jak w bajce, gdzie wszystko zawsze wychodzi perfekcyjnie. Szczególnie idealny był koniec tego małego pokazu, kiedy Dorien skradł z jej ust całusa. Pewnie na szczęście. Torebka kobiety, była tak zaczarowana, że jej samej było ciężko cokolwiek znaleźć w środku. Kiedy jej mąż zaczął w niej grzebać zaśmiała się cicho i sięgnęła po różdżkę. Rzuciła niewerbalne accio, a już chwilę później z kopertówki wyskoczyły dwa cukierki. Na szczęście były w różnych kolorach i mogli łatwo rozróżnić który był kogo. Chwyciła za jedną końcówkę swojego prezentu, drugą podsuwając mężowi. Chwilę później, gdy razem pociągnęli za oba końce cukierek otworzył się, ze środka wydobył się gęsty dym, a na ziemię spadło kilkanaście fasolek, których Aurora nawet nie zamierzała zbierać i małe karteczki, które podniosła. - Oo, to wróżba na przyszły rok! "Wystrzegaj się blondynów o niebieskich oczach" hmmm, ciekawe o kim mowa. - Zażartowała sobie, gdyż jej wróżba ewidentnie mówiła o szatynie. Uśmiechnęła się do męża i wrzuciła kartkę do torebki, szybko o niej zapominając. Pomogła mężowi z jego prezentem, po czym potarła lekko swoje ramię. - Zimno mi... Chodźmy potańczyć albo chociaż na tamte "rozgrzewające lody". Dostaniemy gdzieś chociaż szampana? Nie chcę obrażać Twojej szkoły, Liebe, ale ministerstwo jakoś lepiej organizuje takie imprezy. - Pokręciła głową i chwyciła męża pod ramię, żeby udać się z nim gdzieś indziej.
Wydarzenie towarzyszące: Kącik z jemiołą Wylosowane kostki:A - 10% Zdobycze: Miniaturka smoka opalookiego antypodzkiego Dodatkowy efekt: Przekąski smakują dziwnie po lodach selerowych; słabe działanie jemioły.
Może Asp dawał wyraźne sygnały, ale może ona nie chciała ich dostrzec? Jak to mówią, najciemniej pod latarnią. Znała go od dawna, widziała w nim brata swojej przyjaciółki i jego przemiły charakter idealnie pasował do jego obecnego zachowania. Potraktowała zaproszenie jako przyjacielski wspólny wypad i może to przekonanie przesłoniło jej prawidłowy odbiór jego sygnałów? - To świetnie! Jak nauczysz mnie łatwiejszej gry, to możemy przejść na wyższy poziom - zaśmiała się, mając na myśli trudniejsze gry. Ona jakoś nigdy nie zawracała sobie głowy grami karcianymi, ale chętnie spróbuje. Może odnajdzie jakieś nowe hobby? Pewnie gdyby pamiętała dokładniej jakie karty znajdują się w talii eksplodującego durnia to nie byłaby taka chętna na grę. Asp miał rację, myśląc o niej w ten sposób. Towarzyska, otwarta i wesoła, mimo wszystko nie zwierza się tak często. Zresztą stara się nie myśleć o przykrych sprawach, skupia się na codzienności i rzadko się smuci. Na razie zresztą mało było sytuacji, które mogłyby zaprzątać jej głowę. Lubiła swoje życie i nie bardzo miała na co narzekać. Więc w sumie... Może gra nie będzie taka najgorsza. Wspomnienie smaku lodów nadal było świeże i Chloé z niechęcia zerkała na przekąski. Stwierdziła, że właściwie jest najedzona i nie potrzebuje nic jeść do końca balu. Gorzej z piciem. Miała tylko nadzieję, że napoje nie będą smakować tymi paskudnymi lodami. - Właśnie też mnie to dziwi - przyznała Aspowi. - Zwykle wszystko mi w Hogwarcie smakuje i liczyłam, że tak samo będzie teraz. Fakt, coś poszło nie tak - powiedziała, nachylając się nad lodami. Zmarszczyła brwi, jakby chciała znaleźć coś dziwnego w deserach, ale wyglądały całkiem normalnie, w dodatku tak apetycznie i pięknie, że Chloé znowu się zdziwiła jak paskudne były w smaku. Wyprostowała się, zerkając na Aspa. - Hej, to trafiłeś całkiem w porządku! - powiedziała z jękiem, wyrażającym ubolewanie nad smakiem swoich lodów. - Ale zdecydowanie jestem za czymś do picia - powiedziała, idąc za chłopakiem do stolika z napojami. - Może grzany miód? Ten, który dali nam na początku był bardzo smaczny, a ten tu - wskazała - ma prawdopodobnie dodatek alkoholu - powiedziała, spoglądając na napoje z zainteresowaniem. Była pełnoletnia i zamierzała z tego skorzystać! Nie żeby nie piła przed ukończeniem siedemnastu lat, ale nie na oficjalnych szkolnych wydarzeniach, gdzie roiło się od nauczycieli i alkohol był jej odbierany, zanim zdązyła wziąć łyk. Rzuciła wzrokiem za siebie, z przyzwyczajenia, ale akurat teraz, kiedy ostentacyjnie mogła napić się alkoholu na oczach nauczycieli - żadnego nie było w zasięgu wzroku. Natrafiła natomiast na @Aconite 'Haze' Larch, której pomachała z szerokim uśmiechem. Musiała potem do niej podejść, koniecznie! - Jest i Haze - powiedziała do Aspa, kiedy nalewał im napojów. Przeszli jeszcze parę kroków, oglądając resztę stołu. Chloé trzymała w dłoniach swoją szklankę, obawiając się trochę, że miód będzie miał również smak selera. Zauważyła, że jest jej trochę chłodniej niż wcześniej. Chciała to powiedzieć Aspowi, ale gdy na niego spojrzała wydał jej się trochę... inny. Bardziej męski, dojrzały, bardziej atrakcyjny. Nie wiedziała, że to działanie jemioły nad ich głowami wzmaga to wrażenie. Słabe, bo słabe, ale jednak jakoś wpłynęło na odbiór Aspa przez Chloé. - Naprawdę dobrze wyglądasz - wyrwało jej się szczerze. - Te odświętne stroje dodają sporo uroku i elegancji - dodała i wyciągnęła dłoń, aby poprawić mu krawat, muchę czy co tam miał pod szyją.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
– Więc je sobie stworzymy – zapewnił ją, dokładając do tego uśmiech, o ile można było mówić jeszcze o jakimkolwiek dokładaniu, skoro non stop szczerzył się tak, że zaczynały go już boleć policzki. Potrafił wyobrazić sobie całą masę sytuacji, w których można było tańczyć w taki sposób. Ćwicząc ruchy w sali lustrzanej, podczas spaceru na błoniach, w kuchni i w salonie; z muzyką i bez muzyki, z butami i bez butów. Okoliczności nie były istotne, kiedy miało się przy boku odpowiednią partnerkę. Pandora była nią w każdym aspekcie, który zdążył odkryć – a dziś poznał kolejny. Pewnie nawet nie wyobrażała sobie jak wiele znaczyło dla niego to, że dogadują się ze sobą w tańcu. Uniósł brew na to całe wróżenie butem, ale darował sobie komentarz, bo szybko uświadomił sobie, że właściwie to wróżbiarstwo rzadko sięgało po bardziej standardowe środki. W czym był gorszy but od liści herbaty, albo koguta dziobiącego ziarno? Roześmiał się za to na całą tę starą pannę i pokręcił głową. – Najwyraźniej buty nie są najlepsze do wróżb – popatrzył na nią nieco dłużej i właściwie zaczął się zastanawiać kiedy oświadczyny przestają być czymś, na co jest za wcześnie. Nie myślał o tym w kontekście bardzo bliskiej przyszłości, ale czuł, że jeśli motyle w brzuchu, które trzepotały niespokojnie skrzydełkami ilekroć była w pobliżu nie znikną, będzie chciał zyskać pewność, że jest tylko jego. Ile będzie musiał czekać, by jej nie wystraszyć? – Może się przydać – odpowiedział niejasno na pytanie o zapalniczkę i schował ją do wewnętrznej kieszeni marynarki. Dotąd nie wspomniał jej jeszcze, że zdarza mu się zapalić, bo były to pojedyncze sytuacje i nie widział takiej potrzeby... choć trzeba przyznać, że w ostatnim nerwowym czasie, zwłaszcza kiedy w Nowym Jorku potrzebował odreagować trudy dnia, częściej sięgał po nikotynę. Nie wiedział, że pytanie było podchwytliwe i że chyba właśnie je oblał... i nie widział jej reakcji, bo tak bardzo pochłonęło go obserwowanie tego, co wyczynia jego siostra. Na Pandorę zwrócił uwagę dopiero kiedy się odsunęła i spojrzał na nią rozkojarzony, zupełnie nie rozumiejąc skąd u niej ta bojowa postawa. Zmarszczył czoło, słuchając jej wyrzutu i w pierwszym momencie wcale nie pojął co zadziało się w jej głowie. A kiedy w końcu to zrozumiał – zajęło mu to dobrych kilkanaście sekund – uniósł kąciki ust w nieco łobuzerskim uśmiechu. – Masz rację, tańczy wyśmienicie – zrobił krótką pauzę, po czym dokończył – ale wystarczająco natańczyłem się już z siostrami. Chodź, poznasz Éléonore. – I zanim zdążyła jakkolwiek zaprotestować czy zareagować, objął ją ramieniem i poprowadził w stronę stołów z przekąskami, rad, że znajdowała się tam również jego siostra. Od razu ruszył ku niej i Voralbergowi, a kiedy się zatrzymał, przybliżył się do niej, by ucałować ją w policzek. Alexandra obrzucił spojrzeniem, ale w końcu skinął głową, uznając, że to wystarczające powitanie, które jednocześnie nie stawiało go w pozycji skończonego gbura. – To Élé, moja siostra – starsza i mądrzejsza. Podobno. – spojrzał na Éléonore niezwykle wymownie, marszcząc przy tym brwi, choć tego nie robił akurat świadomie – Éléonore, poznaj Pandorę – kiedy to powiedział, wyraz jego twarzy złagodniał, a on sam rozejrzał się po stole – nałożę sobie lodów, chcesz też? Ciekawe czy mają opcję wegańską... – to mówiąc, nałożył miseczkę i sobie, i Pandorze, uprzednio pytając skrzata o ich skład, a potem podał dziewczynie jej porcję.
Wydarzenie towarzyszące: Rozgrzewające lody (rozegram w następnym) Wylosowane kostki:5 Zdobycze: smocza zapalniczka Dodatkowy efekt: zaraz będę Was komplementować c:
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Udały się byle dalej od 'parkietu', czy, powiedzmy, miejsca do tańca, a Moe wydawało się, że wreszcie będzie jej dane zaznać tego wieczoru jakiejś słodyczy, rozgrzać się czarodziejskimi lodami, ochłonąć po jednym z gorszych wieczorów, jakie spotkały ją tego roku. Gdyby nie obecność Aco, ten bal byłby jedną z największych porażek w jej życiu. Na szczęście miała ją obok i mogła liczyć na wsparcie. Prawda? Spojrzała na nią z niedowierzaniem i zamrugała kilkukrotnie, wsłuchując się w jej uwagę dotyczącą tańca. Po chwili mimowolnie się roześmiała, choć trudno było określić, czy wynikało to z całego absurdu, jaki widziała w tej sytuacji, z przyznania się do jednej z wad, czy po prostu zwariowała od natłoku bodźców sprzecznych z jej wyobrażeniami. Nawet te przeklęte lody były z jakiejś niejadalnej zieleniny i wszystko było nie tak. Powinna już dymić złością, a ona się... śmiała. - Nie sądziłam, że pójdzie aż tak źle. - oparła się o blat, aby chociaż w nim znaleźć nieco oparcia i uśmiechnęła się ponuro. Nie spodziewała się ujawnienia tak silnego lęku tutaj, w obecności wszystkich tych osób. Może i nie przepadała za tańcem, głównie dlatego, że była w nim mierna, ale przecież niedawno tańczyła po meczu Gryfonów i obyło się bez takiej reakcji. A teraz... - Gdzie ten szmaciarz z moim płaszczem. - może i przejęzyczyła się w wyrazie 'szatniarz', ale to nie było pytanie, bo zaraz po wypowiedzeniu go zaczęła szukać skrzatów, albo jakichś stojaków z wierzchnim odzieniem, skąd mogłaby odzyskać swoje i przestać marznąć. Lody odsunęła od siebie i od Haze, odkładając je gdzieś w w odosobnione miejsce. Szkoda, że nie zdążyła jej ostrzec przed tym, by nie próbowała ich jeść. Postanowiła jednak poznać smak lodów Larch, nie będąc pewną, czego powinna się spodziewać. I były tak samo paskudne, choć Aconite miała chyba inne wrażenia związane z nimi. - Myślę, że to najgorszy bal w moim życiu. - podsumowała, odpowiadając na prośbę Gryfonki, aby dzielić się swoimi przemyśleniami i tym, co czuła. Od czegoś przecież trzeba było zacząć. A że nie były to najprzyjemniejsze z myśli...
Wydarzenie towarzyszące: rozgrzewające lody Wylosowane kostki:6 Zdobycze: dużo śniegu, taneczna trauma, paskudny posmak do końca balu Dodatkowy efekt: mało Ci k*? XD XDDDD
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
- To skomplikowane - odparłam początkowo wiedząc, że losy Therrathielów to sprawa zbyt skomplikowana i zbyt tajemnicza, po chwili zdecydowałam się jednak uchylić mu rąbka tajemniczy, przynajmniej takiego nieszkodliwego - Moja rodzina przywiązuje wielką wagę do nadawania imion. Jeden z moich przodków usłyszał od wróżbity, że nadawanie imion pochodzących z mitologii greckiej i rzymskiej przyniesie nam szczęście. Najbardziej w tę tradycję i te wróżbiarskie brednie wierzy mój dziadek i z nim mam właściwie najtrudniejszy kontakt, choć nie wiem czy to kwestia wróżbiarstwa. Ojciec jest surowy, ale mam z nim dobry kontakt. Choć wierzy w proroctwa, to nigdy nie wymagał tego ode mnie. Raczej się nie kłócimy... Zawiesiłam na chwilę głos zastanawiając się czy przypadkiem nie zdradziłam zbyt wiele, lecz po chwili uśmiechnęłam się delikatnie, kontynuując temat w bardziej dyplomatyczny sposób: - Zostałam wychowana w wielkim poszanowaniu dla rodziny. Miewamy konflikty, ale wyznajemy zasadę, że musimy się kochać i bezwarunkowo wspierać nawet przy największych różnicach. Najwyraźniej nie poszczęściło nam się ze świątecznymi niespodziankami. Byłam niezmiernie wdzięczna Leonelowi, że widząc moją słabość objął mnie, tym samym zapewniając mi stabilność. Pozycja ta pozwoliła mi nie tylko się ustabilizować, ale zwyczajnie sprawiła, że poczułam się bezpieczniej, lepiej. - Dziękuję - odparłam tylko wciąż nie do końca wiedząc co się stało. Byłam przekonana, że mogę dalej iść sama, ale z drugiej strony odmówienie pomocy wydawało mi się niegrzeczne, więc pozwoliłam mężczyźnie zaprowadzić się aż do stanowiska z lodami. Posłuchawszy jego rady dotyczącej cukru sięgnęłam po jedną z porcji, która okazała się zaskakująco kwaśna. Choć lubiłam kwaśny smak, to to było zdecydowanie za dużo - skrzywiłam twarz w lekkim grymasie, lecz po chwili faktycznie poczułam się lepiej, gdyż lody rozgrzały mój organizm. - Ja moich też nie - powiedziałam wciąż lekko się otrząsając - Smakują jakby ktoś dorzucił do nich kwachów. Sytuacja z lodami i moje osłabnięcie lekko popsuły mi humor, a przecież dotąd zabawa była naprawdę dobra. Liczyłam, że za chwilę to naprawimy, znowu zapewniając sobie szampański nastrój.
Wydarzenie towarzyszące: Rozgrzewające lody Wylosowane kostki:1 Zdobycze: Dowolny punkt do kuferka Dodatkowy efekt: Mój pocałunek spełnia zachcianki
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Skoro Albina twierdziła, że wszystko w porządku, Caine przyjął jej słowa. Skinął głową, układając dłonie w jej talii, a wzrok zawieszając na jej twarzy. Patrzył na nią z wnikliwością i wyniosłością prawnika, jednocześnie nie zdradzając swoją mimiką zbyt wiele. Nie dało się po nim poznać złości czy sfrustrowania, kiedy wpadali na kolejne pary na parkiecie. Dopiero kiedy oberwał silnie w potylicę, jakakolwiek reakcja została wypisana na jego twarzy. Nie zauważył nic niestosownego w sposobie, w jaki uczennica oparła dłoń na jego barku. Był to odruch bezwarunkowy i z pewnością nie doszukiwał się w nim żadnej perwersji czy ukrytej fantazji. Po prostu dostrzegł dobrą kulturę Albiny, wiedząc o niej zdecydowanie więcej niż większość uczniów, żeby docenić jej wychowanie i zdrowe, kurtuazyjne reakcje. — Bez obaw, zaraz mi przejdzie — mruknął, chociaż wcale się na to nie zapowiadało. Mimo wszystko cofnął rękę znad karku i wyprostował się dumnie, starając się nie dać po sobie poznać żadnego dyskomfortu. — Chodź, zaprowadzę cię w jakieś bezpieczniejsze miejsce, Albino. Osłonił ją ramieniem z głębokim, bezgłośnym westchnieniem, bo co to był za parkiet, że każdy się o każdego obijał i należało bronić swoich uczniów nawet przed wyjsciem do zwykłego tańca. Wolnego, czy szybkiego. Im akurat trafił się jakiś walc. Jeszcze nie był na tak słabym balu, podczas którego nie zaznałby spokoju podczas wolnego tańca towarzyskiego… — Poprawiłaś trochę angielski? — zerknął na nią z boku, gromiąc obojętnością spojrzenia studenta, który porwał się na lawirowanie po parkiecie, o mało się o nich nie obijając. Szarpnął więc, trochę może nawet nieelegancko swoją podopieczną, okręcając ją w piruecie przed sobą, żeby przerzucić ją sobie pod drugie ramię, tak dla bezpieczeństwa. Z tej strony akurat mijał jedyne, stabilne na tym parkiecie elementy. drzewa udające filary. Dopiero docierając do Boyda, z którym panna Abrasimov zdaje się przybyła, poczuł rozluźnienie, mogąc trochę zmniejszyć swoją czujność. — Panie Callahan, nie spuszczaj jej więcej z oka. Podstawą dżentelmeństwa jest zabawić swoją partnerkę i pozwolić jej wrócić cało do domu. Co też przypomniało mu, żeby rozejrzał się za Moną. Dostrzegł ją tam, gdzie się wybrała, byle dalej od niego. Stała przy stole z przekąskami, rozmawiając z Rasheedem Sharkerem. Widok ten wzmógł jego ostrożność, bo zaraz potem skłonił się dwójce gryfonów, chłodno zauważając. — Skoro już o tym mowa… I zniknął bardzo płynnie w tłumie, udając się w kierunku młodego nauczyciela i Liski. Miał dziwne podejrzenie, że to groźne połączenie zostawiać ją na pastwę Rekina.
Kobieca torebka to jeden z największych lęków mężczyzn. Bywała jednocześnie wybawieniem, gdy nagle potrzebne były chusteczki, eliksir przeciwbólowy czy zapasowy smoczek, tak znalezienie czegoś konkretnego w odmętach jej głębin zazwyczaj graniczyło z cudem. No i ten niekomfortowy moment, gdy kobieta zostawia swojego faceta z torebką na kilka minut lub, co gorsza, nakładzie do niej tyle rzeczy, że trzeba ją za nią nieść. Ujma na honorze. Na szczęście Aurora należała do elity mądrych i sprytnych ludzi i użyła zaklęcia do odnalezienia ich zgub. Otworzyli najpierw jej prezent, zapakowany w eksplodującego cukiera. Słodycze wypadły, no trudno, i tak fasolki bywały złośliwe jeśli chodzi o smak, ale zawartością były też małe karteczki z wróżbą na kolejny rok. - Na to już chyba za późno - skomentował, kiedy wspomniała o potencjalnym zagrożeniu ze strony blondyna o niebieskich oczach, a potem, nie czekając dłużej, otworzyli drugi podarek - Byłem aż taki niegrzeczny? - spytał retorycznie, kiedy z zawiniątka wypadł kawałek węgla. Obydwoje wzruszyli ramionami, zupełnie obojętni na te niespodzianki. Ewidentnie bardziej pasowały do niesfornych uczniów. Dorien dużo bardziej niż wróżbą czy kawałkiem czarnego kamienia przejął się wyznaniem żony. Fakt, że było jej zimno, niemal fizycznie go zabolał. Oczywiście przystanął na propozycję, by spróbowali rozgrzewających smakołyków, paradoksalnie w postaci lodów. - Chcesz moją marynarkę? - zaproponował, nie mogąc znieść widoku jej gołych ramion.
Aurora odkąd została matką była przygotowana na każdą ewentualność. Takie rzeczy chyba zmieniały myślenie człowieka. Już nie było "najwyżej się coś wymyśli", szczególnie kiedy chodziło o dobro dziecka. Nic więc dziwnego, że nawet na takie wydarzenie jak bal, spakowała wszystko co tylko przyszło jej do głowy. Przecież nikomu nie można ufać tak jak sobie samemu, a szczególnie jakimś szkolnym uzdrowicielom czy innym nauczycielom. Odkąd dowiedziała się co się wyprawiało w Hogwarcie w latach dziewięćdziesiątych chyba kompletnie straciła zaufanie do tej placówki. - Może gdybym dostała tę wróżbę dwa lata temu, to nie poszłabym z tobą na górę tego baru. Ech, fatalne spóźnienie. - Teatralnie westchnęła i spojrzała gdzieś w górę. Na jej ustach pojawił się złośliwy uśmiech jak za każdym razem, kiedy się droczyli. A przynajmniej ona się droczyła, kiedy on rzucał takie komentarze niekoniecznie zawsze ją bawiły. - Byłeś bardzo niegrzeczny... Ukrywałeś rzeczy przed żoną, pracowałeś po nocach, już nie wspomnę o 3,5 minuty. - Chociaż zaczęła od rzeczy, które naprawdę ją zirytowały skończyła na żarciku, żeby wiedział, że już się nie gniewa i nie będzie mu tego wypominać w złym kontekście. Szczególnie, że przeprosił kilka razy. Na prawdę zrobiło jej się zimno, jakby to była kara za jej przekomarzanki. Na szczęście stali dość blisko tych nieszczęsnych smakołyków, więc nie musieli przemierzać całej długości tej wielkiej polany. Aurorze coraz mniej się to wszystko podobało. Zwłaszcza, że Dorien najwyraźniej zajmował się nią, zamiast znaleźć swoich znajomych ze szkolnych lat, co ją trochę gryzło. - Nie chcę Misiu. To tobie zawsze jest zimno, a jak mi oddasz marynarkę to zostaniesz tylko w cienkiej koszuli. - Pocałowała go szybko w policzek i pociągnęła w stronę lodów, zanim zdążyłby zaprotestować. Nałożyła sobie pierwszych lodów z brzegu i szybko ich spróbowała, żeby się rozgrzać. - Dziwne. Smakują jak seler, nie bierz ich, nie posmakują ci. - Wzruszyła ramionami i sama skończyła swoje lody, które niby pozostawiły po sobie poczucie ciepła, ale Aurora nie była szczególnie pewna ich działania. Może jak pójdą tańczyć to będzie lepiej, albo jak chociaż coś wypiją na rozluźnienie. Czy była może wersja tego miodu, który dostali na wejściu ale z procentami? Wtedy wszystko byłoby prostsze.
Prychnął cicho, już nie z rozbawieniem. Można było odebrać ten gest bardzo dwuznacznie, a nic, kompletnie nic co sobą prezentował nie zdradzało w którym kierunku lepiej było szukać powodu. - Zabawne, że też cię nie zachęcił. - Odbił słowną piłeczkę, ale nie zagłębiał się dalej w ten temat. Po prostu kręcił wino. Dokładnie tak jak to zauważyła. Z lekkością, której nie posiadał każdy. Jakby urodził się z różdżką w dłoniach, chociaż jego szkolna kariera niejeden raz już udowodniła, że chociażby stanął na głowie, nie zawsze udaje się człowiekowi osiągnąć to co się chciało. I że każdy czeka tylko na twoją porażkę. Dlatego tak precyzyjnie wypełniał kubki. Nie tylko po to, aby odbić sobie za te wszystkie lata, ale i usatysfakcjonować siebie, że w końcu potrafi się na tym skupić i odnajduje się w czymś tak banalnym, jednocześnie nie lawirując myślami gdzieś hen daleko. Nawet, jeżeli dla Liski nie miało to większego znaczenia. Przyjrzał jej się z krzywym uśmiechem wstępującym na wargi. Ten dziecinny wygłup, którego się dopuścił może nie upokorzył go tak zupełnie, ale z pewnością nieco nadszarpnął jego reputację. Chociaż i tak bardziej godziła w niego tamta porażka, aniżeli samo przystąpienie do zmagań. - A tamto bikini też wciąż masz? - Zapytał, chcąc chociaż odrobinę nadszarpnąć jej zadowolenie z wygrania tego limbo trofeum. Był przekonany, że wygrała wyłącznie dlatego, że ładnie kręciła biustem pełzając pod rozciągniętym nad nią kijkiem… a przynajmniej on sam przyznałby jej za to jakąś nagrodę. Milczeniem skwitował jej słowa. Nie lubił być niczego dłużny. Honorowy również nie był. Istniała jakaś szansa, że będzie w stanie zrealizować obietnicę wypełnienia jej pragnienia, ale też równie realne było to, iż wcale tego nie uczyni. I Mona musiała być tego w pełni świadoma, a jednak uznała, że warto spróbować. Wzruszył ramionami na jej całusa posłanego w powietrze, wracając znów spojrzeniem do tłumu kotłującego się na parkiecie. Nie miał ochoty już tutaj być i najpewniej to wszystko przez to lepkie zgorzknienie, jakie opanowało go w chwili, gdy począł poruszać z nią temat, jakiego wcale nie pragnął. - Odprowadzić cię do zamku? - Zapytał po kilku minutach, kiedy już nawodnił się odrobiną wina i teleportacja wydała mu się inteligentnym rozwiązaniem. Szkoda, że nie dało się tak po prostu „wskoczyć” do swojego gabinetu. Hogwart, chociaż tłumaczył to bezpieczeństwem uczniów, pod tym względem strasznie działał mu na nerwy. Kiedy Mona się zgodziła, chwycił ją pod ramię i zabrał ich przed bramy szkoły. Chcąc nie chcąc, Liskę i tak czekał spacer, ale nawet zamierzał jej w nim towarzyszyć, chociaż zwykle wolał przesypiać noce w Londynie.
‘Zawód’ to idealne określenie odczuć Doriena. Ubiegłoroczny bal sylwestrowy w Ministerstwie wypadł dużo lepiej i mężczyzna strasznie żałował, że organizacja zabawy na terenie jego szkoły poszła tak marnie. Sam fakt, że impreza nie odbywała się w Hogwarcie odbierał wiele uroku, a oprowadzenie żony po zamku musieli przenieść na inny, bliżej nieokreślony termin. Choć często przybierał skwaszoną minę w trakcie tych przekomarzanek, to daleko mu było do obrażania się na żonę. Prędzej poddałby ją karze bezlitosnych łaskotek, do chwili gdy zmieniłaby zdanie i przyznała mu rację. Był większy, silniejszy - nie miała szans. Ze względu jednak na okoliczności postanowił oddalić termin zemsty na wieczór, gdy już obydwoje znajdą się w łóżku. - Wyglądasz na całkiem zadowoloną z wyboru, którego dokonałaś dwa lata temu. Poza tym, myślę że mój ojciec i tak chciałby nas ze sobą zeswatać, więc lepiej, że doszliśmy do tego sami. Dwa razy jeszcze spytał, czy kobieta na pewno nie chce okryć ramion jego marynarką. Nie, to nie. Dotarli do stoiska z lodami. Co ciekawe, nie zauważyli żadnej rozpiski dotyczącej smaków, więc o tym decydował los. Totalna loteria. Aurora nałożyła sobie jakieś jasne, Dorien zaś zagrał bezpieczniej i wybrał te o ciemnobrązowej barwie, ewidentnie czekoladowe - potwierdził przypuszczenia werbalnie, gdy tylko ich spróbował. - Ale ta laska ma krzywe nogi - odezwał się (i to wcale nie tak cicho) do żony, utkwiwszy wzrok w jakiejś przypadkowej, młodej (zdecydowanie za młodej) dziewczynie, tuż po tym gdy spróbował czekoladowych lodów. Czy @Morgan A. Davies, która też akurat stała przy stoisku z lodami, słyszała komentarz dotyczący jej raciczek - ciężko powiedzieć, natomiast gdy tylko Dorien spojrzał na swoją żonę, jej też powiedział, że właściwie to mogłaby być wyższa i odpowiadała mu wzrostem po zażyciu eliksiru. - Seler? Nie całujemy się aż do wieczora.
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Nie tyle jego celem było zawstydzanie jej samo w sobie, co po prostu chęć wzbudzenia w niej konkretnej reakcji bądź emocji. Wcześniej były to piorunujące – a wręcz nawet i mordercze – spojrzenia czy czerwień w złości oblewająca jej twarz przy każdym durnym i kąśliwym komentarzu rzuconym w jej stronę; teraz zaś chodziło o te delikatne rumieńce wykwitające na policzkach czy niezwykle urokliwy uśmiech przyozdabiający usta za sprawą jednego wykonanego przezeń gestu bądź słowa opuszczającego jego wargi. Jednym słowem wszystko co świadczyło, że blondynka nie jest zupełnie obojętna wobec jego persony, choć obecnie w zupełnie innym sensie niż jeszcze do wcale nie aż tak w sumie dawna. Ciało to w końcu nieraz największy zdrajca – jego mowa potrafi ujawniać znacznie więcej niżbyśmy sobie tego tak faktycznie życzyli; wystarczyło wiedzieć na co zwracać uwagę, a William zawsze miał się za dobrego obserwatora. Nie wspominając, że takie oznaki zainteresowania ze strony pięknej, atrakcyjnej i powabnej niewiasty najzwyczajniej w świecie mile łechtały jego męskie ego; w szczególności, że sam przecież przejawiał zainteresowanie jej osobą i dzięki temu mógł przekonać się, że nie gania wiatru w polu. Można więc rzec, że w pewnym sensie prowokował, choć – jak na razie – nie były to rzeczy zbyt dużego kalibru, by potem z mniejszą lub większą dyskrecją obserwować i wyciągać wnioski. I nie da się ukryć, że jak do tej pory był z nich całkiem kontent – w większości przypadków reagowała niemal dokładnie tak jak tego oczekiwał. Chłopak parsknął śmiechem, widząc ten przerysowany gest poczucia ulgi, którym Gabrielle go uraczyła w odpowiedzi na jego zapewnienie i lekko pokręcił przy tym głową, niczego jednak już nie mówiąc. Dobry humor rzadko go odstępował, ale nie dało się ukryć, że tego wieczoru rzeczywiście wręcz nim emanował. I w dużej części miało na to wpływ właśnie jej towarzystwo; nikogo innego nie chciałby mieć tego wieczoru u swego boku. — Jak już wcześniej wspominałem – to prawdziwie magiczny wieczór — odparł na jej stwierdzenie odnośnie komplementowania z kącikiem ust uniesionym w zawadiackim uśmiechu, tak charakterystycznym dla jego osoby, puszczając jej przy tym kolejne oczko. Odpowiedział kolejnym uśmiechem, gdy przyjęła jego propozycję, a następnie wziął od niej naszyjnik, spoglądając jak odgarnia włosy na bok, żeby ułatwić mu zadanie. Mimowolnie przesunął wzrokiem po jej smukłej szyi, by zaraz skupić się na rozpracowaniu zatrzaski chokera, co poszło mu nawet dość sprawnie. Miał duże dłonie, więc trudno było mu uniknąć muskania opuszkami palców gładkiej, jasnej skóry, gdy zabrał się do zapięcia ozdoby na szyi dziewczyny. — Cóż, na to na pewno będziemy mieć czas później — wyszeptał nachyliwszy się odrobinę w stronę jej ucha, owiewając je ciepłem swojego oddechu, gdy do niego nieco niespodziewanie przylgnęła pod wpływem dotyku oraz chłodu metalu biżuterii, a kiedy zwróciła się z powrotem w jego stronę poruszył nieco wymownie brwiami, szelmowski uśmieszek zaś nie schodził mu z warg. — Pasuje jak ulał — dodał z uznaniem już normalnym tonem głosu, kiwnąwszy przy tym głową, zawieszając na moment spojrzenie na wysadzanej kamyczkami śnieżynce na szyi Puchonki, by zaraz z powrotem przesunąć je na jej twarz. Nie przejmował się, że jego prawdopodobnie ciut nietypowe zaproszenie do tańca zwróciło uwagę stojących w pobliżu osób; podobna atencja nigdy mu nie przeszkadzała, ba, sam nieraz o nią zabiegał – w końcu lubił być w centrum uwagi. Teraz jednak skupił się przede wszystkim na osobie panny Levasseur, której delikatne zaskoczenie zaraz zostało zastąpione dźwięcznym śmiechem; musiał przyznać, że wyglądała w tym momencie bardzo urokliwie. Ujął wyciągniętą ku niemu dłoń, by następnie wsunąć pierścionek na jej palec wskazujący. Zaśmiał się, gdy dziewczyna chwyciła go za rękę, a następnie z zaskakującą siłą pociągnęła w kierunku parkietu; nie stawiał żadnego oporu, pozwalając jej się tam zaprowadzić. Na miejscu jednak od razu przejął inicjatywę, w czym z kolei blondynka nie oponowała, dając mu prowadzić w tańcu. Muzyka grana przez kapelę stała się wyraźnie głośniejsza, atmosfera na parkiecie była zdecydowanie bardziej swobodna – nie było w niej ani krzty z tej formalności jaka towarzyszyła podczas tańca otwierającego. I może to właśnie przez ów formalną atmosferę i presję jaką mogła ona nakładać, ten otwierający wyszedł jak wyszedł. To znaczy nie wyszedł wcale. Teraz wszak szło im całkiem niezgorzej, kiedy tak wspólnie sunęli po parkiecie. Może żadnego ‘Tańca z gwiazdami’ czy innego ‘You Can Dance’, by tym nie wygrali, ale to nie miało znaczenia. Liczyło się z kim, a nie jak tak naprawdę. — I widzisz? Wcale nie jest tak źle — odezwał się z uniesionym kącikiem ust, tuż po wykonaniu obrotu, choć chyba wypowiedział te słowa nieco przedwcześnie, bo zaraz ktoś wpadł na dziewczynę, a ona na niego, wybijając ich odrobinę z rytmu. Ludzie tłumnie ściągali na parkiet, być może skuszeni żywszą muzyką, więc szybko zrobił się duży ścisk. Jemu aż tak mocno to nie przeszkadzało – choć nie dało się zaprzeczyć, że zaczynało powoli odbierać przyjemność z tańca – ale nietrudno było mu dostrzec, że jego partnerka radzi sobie z tym znacznie gorzej. Dla swojej wygody i jej komfortu zdecydował się więc przemieścić bliżej skraju parkietu, żeby wyrwać ich z największej ciżby. Nie mógł jednak nawet przypuszczać, że czekała tam na niego… ‘pułapka’ mająca postać plamy jakiegoś rozlanego napoju. Wystarczył jeden źle postawiony krok by Ślizgonowi nagle ujechała noga i zaraz potem poczuł, jak traci grunt pod stopami. Mimo całkiem niezłego refleksu – wyrobionego głównie na boisku – nie zdołał w porę odzyskać równowagi i wyrżnął na ziemię jak długi. Pociągając za sobą biedną Gabrielle, bo w czystym odruchu, próbując ratować się od upadku, chwycił się mocniej dziewczyny. Finał był oczywiście łatwy do przewidzenia, chociaż Puchonka miała zdecydowanie wygodniejsze lądowanie. — Kurwww… — syknął w ostatniej chwili gryząc się w język, bo jednak przy damie trochę nie wypadało tak kląć, a przez jego twarz przemknęło nieznaczne skrzywienie. Może nie bolało tak bardzo jak chociażby przyjęcie lecącego z impetem tłuczka na twarz, ale wciąż – bliskie spotkanie trzeciego stopnia z twardym gruntem też do najprzyjemniejszych się nie zaliczało. — Wybacz, parkiet chyba chciał mnie bliżej poznać — rzucił jednak ze słabym uśmiechem, gdy pierwsza fala bólu ustąpiła, próbując nadać sytuacji choć odrobinę żartobliwego charakteru. Miał wcześniej przymknięte powieki, więc dopiero w tym momencie zdał sobie sprawę, że wciąż ją trzyma przy sobie. Puścił dziewczynę, żeby mogła wstać i sam również pozbierał się z podłogi, aby dłużej nie robić sensacji dla okolicznych gapiów. — Wszystko gra? —Odciągnął blondynkę nieco od felernego parkietu, bo raczej nici z dalszego tańca. Ani ona nie zdawała się być w humorze do tego, ani on specjalnie nie miał ochoty czując nadal ból promieniujący z okolic miejsca, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę, które chyba najbardziej w tym wszystkim ucierpiało. Miało być dobrze, a wyszło jak zwykle, ech. — Co powiesz na lody na małą poprawę humoru? — odezwał się po krótkiej chwili z uśmiechem, rzucając spojrzeniem w kierunku stołów zastawionych rozgrzewającymi przysmakami, a następnie z powrotem zawieszając ciemnobrązowe oczy na sylwetce Gabrielle. Lody zwykle wydawały się dobrą metodą na poprawę złego humoru.
Wydarzenie towarzyszące: taniec Wylosowane kostki:A Zdobycze: pierścionek z kamieniem księżycowym (oddany Gabrielle), siniak na tyłku Dodatkowy efekt: mam obitą d… tylną część ciała :’)
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Nie była pewna, kto na uwagę dotyczącą jej nóg zareaguje pierwszy, a podejrzewała, że chętnych mogłoby być sporo. Najgorszy bal w życiu, co? Może jednak nie, skoro spędzała go z Aconite. W reakcji na krytykę, obejrzała się do tyłu, jednak nie na faceta, który to powiedział, a na jego partnerkę, którą potraktowała współczującym spojrzeniem, aby zaraz wrócić swoją uwagą do Haze. Czekoladowe lody tego wieczoru były chyba jakieś tandetne i wyzwalały w ludziach wredoty, jednak nie z tego powodu się tym przejęła. W końcu już i tak jej się oberwało od Larch, więc jeszcze jedna wbita szpilka niewiele zmieniała. Bardziej chyba chodziło o to, że stary ramol wleciał z żoną na szkolny bal i rozglądał się za małolatami. Trochę żałość. Wyciągnęła dłoń przed siebie, zatykając tym samym usta swojej partnerki. Widziała w tym wiele korzyści - z jednej strony nic więcej niemiłego od niej w najbliższym czasie miała w związku z tym nie usłyszeć, z drugiej - być może udałoby się dzięki temu uniknąć awantur, gdyby oburzona Gryfonka wyskoczyła z pazurami na niezbyt sympatycznego mężczyznę. - Gdzie masz tego cuksa? - postarała się o zmianę tematu zanim ten jeszcze powstał, oczekując tym samym, że dziewczyna zainteresowałaby się kolejną z atrakcji. W przypadku Moe - atrakcji mającej wreszcie pozytywny wydźwięk, bo po rozpakowaniu niespodziankowego bumka trafiła jej się jakaś całkiem sympatyczna biżuteria. Niby nic dla niej, ale jednak stanowiło pozytywną odmianę tego wieczoru.
No gdyby sytuacja była zamieniona i to Dorien nie pochodziłby z Wielkiej Brytanii, to Aurorze byłoby wręcz głupio, gdyby to jej szkoła tak wypadła. Nie wiedziała, czy za organizację odpowiadały dzieciaki, że wszystko było takie... mało wystawne i profesjonalne, czy po prostu ktoś uznał, że śmieszne będzie zrobienie takich, a nie innych atrakcji, a wyszło coś bardziej żałosnego niż zabawnego. Na szczęście do tej pory austriaczka traktowała wszystko z przymrużeniem oka, nie traktując tego jako coś złego. Jak się rozejrzała, to nie było zbyt wielu absolwentów dookoła, sama młodzież. Może to oni czegoś nie doczytali i wybrali się na bal dla studentów? Ciekawe jaką zemstę w łóżku szykował dla niej mąż, skoro już o tym mowa. A łaskotki nie są fajne, szczególnie jeżeli służą tylko by wymusić na kimś zmianę zdania. Chociaż tak naprawdę, to nigdy nie są fajne. - A ty jesteś zadowolony z tego jak to wszystko wyszło? - Odbiła piłeczkę w jego stronę, ignorując myśl, że Jacob chciałby ich zeswatać. W sumie faktycznie, to on ich sobie "przedstawił", ale nigdy nie myślała, że ktoś mógłby na nią patrzeć jak na dobry towar dla syna. Kiedy dotarli do lodów nawet nie zastanowiła się nad smakiem (a pewnie gdyby to zrobiła, to wybrałaby jakiś sorbet owocowy, a nie białe coś, co zawsze mogło być śmietanką), tylko nałożyła sobie pierwsze z brzegu. Lody były tak intensywne, że wątpliwym było czy w ogóle poczuje jakikolwiek inny smak do końca ich pobytu tutaj. Ech, pech to pech. Nie zdążyła powiedzieć czegokolwiek na temat tych dziwnych preferencji smakowych hogwartczyków, kiedy jej mąż rzucił jakimś komentarzem na głos. Zmarszczyła brwi i uderzyła lekko męża w ramię. - Dorien! Co z tobą? - zapytała wręcz zszokowana. Nawet jeżeli naprawdę tak myślał, to nigdy nie podejrzewałaby go o rzucenie takiego komentarza głośno. Uśmiechnęła się przepraszająco do tamtej dziewczyny i odwróciła go w swoją stronę, jednocześnie odciągając od tych nieszczęsnych lodów. Już chwilę później także oberwała w twarz niemiłym komentarzem. - Przecież wiesz, że nie wpłynę na swój wzrost. Ale jeżeli Ci przeszkadza, to mogę codziennie się o te 10 centymetrów wydłużać, panie idealny. - Przekręciła oczami, a kiedy ten odezwał się i oznajmił jej, że nie całują się aż do wieczora, jedynie pokręciła głową. - Nie wiem czy nawet wieczorem będę chciała. - Wzruszyła ramionami, sama nie wiedząc co zrobić. Dorien zachowywał się jak nie on, a wszystko od chwili kiedy... - Czy to przez te lody? Wypominasz ludziom ich wady czy po prostu mówisz każdemu coś niemiłego? - zapytała, po czym kiedy usłyszała odpowiedź, zaciągnęła go na parkiet, żeby skupił się na tańcu i na niej, a nie na krytykowaniu przypadkowych znajomych i uczennic. Szczególnie, że zdążył rzucić kilka nieprzyjemnych komentarzy do ludzi, na których spojrzał tylko na chwilę. Kiedy tylko weszli na parkiet stanęła na jakiejś butelce, która pękła pod jej obcasem. Schyliła się, żeby stwierdzić, że to była jedna z ręcznie robionych fiolek Dearów. Szybko powiązała fakty, że właśnie wdycha opary jakiegoś eliksiru, ale już było za późno. Chwyciła męża i porwała go do tańca, śmiejąc się jak gdyby bawiła się najlepiej na świecie. - Wdepłam w eliksir, chyba ridikuskusa -rzuciła do męża pomiędzy falami chichotu. Może i się śmiała, ale z jej spojrzenia można było wyczytać "ratunku".
Wydarzenie towarzyszące: Taniec Wylosowane kostki: E -> Ridikuskus Zdobycze: +1 wróżo Dodatkowy efekt: Eliksir sprawia, że mam lepszy humor i tańczę.
Wydarzenie towarzyszące: lody Wylosowane kostki: 4 Zdobycze: talia kart Dodatkowy efekt: mówię niemiłe rzeczy prosto z serca : ‘ )
- Ładnemu we wszystkim ładnie – zdążył tylko powiedzieć, gdy Albina wystroiła się w otrzymaną w niespodziance biżuterię, choć tak w sumie to nie miał żadnego zdania na temat tych błyskotek i gdyby się obwiesiła grudkami węgla, to też by uznał, że w porządku, i dopiero po chwili dotarło do niego, że dziewczyna zaczęła mówić po angielsku jak człowiek, w dodatku taki prosto z Londynu, nim jednak cokolwiek skomentował, ta spąsowiała jak piwonia i zostawiła go, by udać się prosto w ramiona… profesora Shercliffe’a? E, okej. Miał swoją opinię na ten temat, ale nie protestował, bo przecież byli tutaj, żeby się dobrze bawić, więc jeśli dla Albiny znaczyło to taniec z nauczycielem, to dla niego nie ma problemu. Był zresztą przekonany, że ona też nie miałaby nic przeciwko, gdyby on postanowił zaciągnąć na parkiet panią Vicario na przykład, o. Nie, żeby miał ochotę to robić, bo chociaż trochę się ślinił na jej widok na lekcjach, to takie spoufalanie się wydało mu się trochę nie na miejscu, ale co kto lubi. W oczekiwaniu na powrót partnerki poczęstował się jakimś napojem i przystanął gdzieś, gdzie nie przeszkadzał innym imprezowiczom, rozglądając się z nadzieją, że wyłapie w tłumie Fillina, bo bardzo był ciekaw, czy ten ogier rzeczywiście namówił Sol, żeby przyszła z nim, czy zjawi się w towarzystwie ghula w sukience. Nie dostrzegł jednak przyjaciela, ani nikogo innego solo, stał więc zatem cierpliwie jak ta miotła w schowku, racząc się ponczem czy innym pitnym miodem, aż wreszcie jego oczom ukazała się wciąż podekscytowana Abrasimova, nadal w towarzystwie Shercliffe’a, który udzielił mu dżentelmeńskiej rady. - Ma się rozumieć, profesorze! – przytaknął mu dziarsko, wyrażając gotowość do zajmowania się Albiną przez całą noc, a gdy tamten odszedł, zapewne w poszukiwaniu swojej partnerki, dodał, majtając zachęcająco brwiami: – To chodź, zabawię cię lodami. Podobno nieźle rozgrzewają – i nie czekając na odpowiedź dziewczyny, pociągnął ją za rękę w stronę stołu, na którym się one znajdowały; poszczęściło mu się i dostał czekoladowe, na które od razu się połasił i zaczął pałaszować, jednocześnie zagadując Albinę o jej szaloną przemianę – Co z twoim angielskim? Zaczęłaś brzmieć lepiej niż ja – rzucił z rozbawieniem, czując, że podczas konsumpcji smakołyku nie tylko robi mu się coraz cieplej, ale też że zaczyna wręcz rozpierać go przekonanie o własnej zajebistości połączone z chęcią oświecenia wszystkich zgromadzonych, dlaczego są beznadziejni. Generalnie takie uczucie towarzyszyło mu raz na jakiś czas, zazwyczaj jednak powstrzymywał się przed wyrażaniem niektórych myśli na głos, bo hej, może bywał nietaktowny, ale też potrafił myśleć; chciał spojrzeć na swoją partnerkę, by zobaczyć, jaki smak przekąski się jej trafił i nawet otworzył usta żeby spytać, czy dobre, ale nie wszystko poszło zgodnie z planem. - A ciebie już do reszty popierdoliło, że się łasisz do tego starego pryka? Niedorzeczna jesteś – powiedział zamiast tego, zapominając, że to zupełnie nie jego sprawa; chwilę później jego wzrok padł na kręcącą się w pobliżu postać @Gabrielle Levasseur , na widok której aż się wzdrygnął, aż odechciało mu się jeść tych lodów, najchętniej byłby się odwrócił na pięcie i poszedł sobie. Ale nie. Zamiast tego, kierowany szatańską mocą prosto z lodów czekoladowych, postanowił podzielić się z nią paroma przemyśleniami. - Kolejnego typa odurzyłaś amortencją? Bo nie wierzę, żeby ktoś dobrowolnie poleciał na taką głupią jędzę, która ma się za najlepszą i najmądrzejszą, a jak usłyszy bolesną prawdę, że jest inaczej, to zaczyna pluć jadem – oznajmił, kręcąc głową z niedowierzaniem, po czym odkrył, że partnerem Gabrielle był nie kto inny, a jego ulubiony Ślizgon @William S. Fitzgerald . No to się dobrali, po prostu pięknie, lepszego duetu nie mógł sobie wyobrazić – A, Fitzgerald. No, jakby zrobili konkurs na najbardziej wkurwiającą parę w zamku, to byście wygrali, bo jesteście siebie warci – skwitował, i wcale nie mówił tego złośliwie, żeby im dopiec, po prostu tak naprawdę myślał, bo TAK BYŁO, a on był chłopak szczery jak złoto przecież. Co prawda gdyby nie te lody, po prostu by ich zignorował, skupiając swą uwagę na dobrej zabawie u boku super dziewczyny Albiny, w najgorszym wypadku trochę obsmarował nielubiany duet w myślach i nie psuł im (i sobie przy okazji też) tak wyjątkowego wieczoru, a może nawet randki, wszak serce miał mimo wielu wad dobre; no ale teraz nie był skłonny do żadnych refleksji, ba, wręcz święcie przekonany, że robi wszystkim przysługę, wykładając kawę na ławę.
Z jednej strony jedzenie w Hogwarcie potrafiło być naprawdę pyszne, z drugiej, bywało też wyjątkowo dziwne, z różnymi podejrzanymi dodatkami i jak widać, również nieudanymi wariacjami smakowymi. Może nie powinni być tacy zaskoczeni, że nie wszystkie lody rozpływają się w ustach. Sorbet cytrynowy może nie byłby najgorszą opcją dla kogoś, kto lubi cytrusy, ale w tym wypadku gusta smakowe Asphodela się w to nie wpisywały. Uznał, że może później spróbuje czegoś więcej, ale póki co, zapicie tego wydawało się być najlepszą opcją. Kiedy podeszli do stolika z napojami i powiedziała, na co ma ochotę, od razu sięgnął po grzany miód i napełnił nim kieliszek dziewczyny. Z jednej strony, nie chciał wyjść przy niej na dzieciaka, z drugiej nie był tak bezczelny, żeby pić na szkolnej imprezie, więc sam sięgnął po sok dyniowy. Uznał, że gdyby ktoś zwrócił mu uwagę, byłoby to jeszcze bardziej żenujące i okoliczności nie były warte ryzyka, co pewnie Chloé mogła zrozumieć. Zerknął na swoją siostrę, starając nie okazać niezadowolenia, w jakim towarzystwie ją widzi. Uśmiechnął się do niej tylko, kiedy zatrzymała na nim wzrok, nie zamierzając dzisiaj psuć jej zabawy. Byle nie bawiła się zbyt dobrze. - Właśnie widzę - pokręcił głową i napił się soku, zatrzymując na chwilę spojrzenie u góry. Czy to była jemioła? Spojrzał na Chloé i nie poczuł jakiejś ogromnej zmiany, tak jak była w jego oczach wyjątkowo atrakcyjna, tak było i teraz. Jednak obecność tej rośliny dodała mu odwagi, a może po prostu podsunęła idealną wymówkę. Patrzył na nią, kiedy poprawiła mu krawat i podsunęła kolejny komplement, który tylko dodał mu pewności. - Z taką partnerką musiałem się trochę postarać, nie? - zbliżył się do niej trochę bardziej i jeśli nie wyraziła wobec tego sprzeciwu, pokonał resztki dystansu i złapał jej talię jedną ręką, a potem złożył na jej ustach delikatny pocałunek, który jednak nie był tak nieśmiały, jak można by się spodziewać. Był pewny tego co robi, ale ostrożny, mając świadomość, że dziewczyna w każdej chwili może to przerwać, kiedy tylko szok, jakiego prawdopodobnie doznała, opadnie. Mimo wszystko, korzystał z tych kilku sekund, bo nie wiadomo było kiedy i czy jeszcze kiedykolwiek się powtórzą. Miała w sobie coś, co przyciągało go tak bardzo, że nawet jej silny charakter nie budził w nim dość dystansu, żeby trzymać się z daleka. Była starsza i pewnie nie był chłopakiem, który wpasowywał się w jej wymagania, z kolei w jego oczach była niesamowita i nie brakowało jej absolutnie niczego. To połączenie było z góry skazane na porażkę, ale nie myślał o tym w ten sposób, przynajmniej nie w tej chwili.
Wydarzenie towarzyszące: Kącik z jemiołą Wylosowane kostki:A - 10% Zdobycze: szczęśliwa talia Dodatkowy efekt: Jak kogoś całuje to robi co chcę.
Chloé Swansea
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 165
C. szczególne : Kolczyk w nosie i naturalny magnetyzm.
Wydarzenie towarzyszące: Taniec Wylosowane kostki:F Zdobycze: Miniaturka smoka opalookiego antypodzkiego Dodatkowy efekt: Przekąski smakują dziwnie po lodach selerowych; słabe działanie jemioły; w tańcu macam Aspa po dupie
Machnęła już ręką na smak tych nieszczęsnych lodów, choć musiała przyznać, że trochę napsuły jej humoru. Wolała skupić się teraz na grzanym miodzie, którym Asp napełnił jej kieliszek. Z ciekawością obserwowała, jaki napój on wybierze. Czy weźmie coś bezalkoholowego, aby nie narazić się nauczycielom (znowu uderzyło ją to, że chłopak nie jest jeszcze pełnoletni) czy może zaszaleje i podzieli się z nią grzanym miodem z odrobiną procentów? Jeśli to drugie to będzie musiała pochwalić Aspa do Haze. Jednak z drugiej strony pewnie nie chciał się kompromitować, gdyby któryś nauczyciel zwrócił mu przy niej uwagę. Wolał sam podjąć tę decyzję i sięgnął po sok dyniowy. Chloé uśmiechnęła się półgębkiem. Dziewczyna nie miała jednak zamiaru rezygnować z alkoholu, kiedy miała taką okazję. Uniosła kieliszek do ust, obawiając się czy miód nie będzie smakował selerem. Upiła mały łyk. Ufff, cudowny słodki smak z lekkim posmakiem alkoholu! Cudownie! Chloé nie widziała jemioły, więc nie mogła wiedzieć, że to jej lekkie działanie powoduje lepszy nastrój i to, że trochę bardziej ciągnęło ją do Aspa. - Musiałeś - przytaknęła mu, uśmiechając się szelmowsko. Zbliżył się do niej, a ona przekrzywiła lekko głowę z zaciekawieniem, czekając na rozwój wydarzeń. Chyba każdy wiedział, że ślizgonka nie ma problemu z bardzo bliskim kontaktem międzyludzkim, nawet w rozmowie, więc nawet nie drgnęła, kiedy znacząco zmniejszył odległość między nimi. Jednak nie spodziewała się, że tak stanowczo obejmie ją w talii i bez wahania pocałuje. Zaskoczona, na dwie sekundy otworzyła szeroko oczy, ale jego pocałunek był tak ujmujący, delikatny, ale wcale nie tak nieśmiały, jak wszyscy mogliby stereotypowo sądzić, że z przyjemnością go odwzajemniła. Wieczór, bal, alkohol, luz, jemioła... Wszystko miało wpływ na to, że dała się ponieść chwili, bo dlaczego nie? Czy kiedykolwiek zastanawiała się czy coś wypada lub nie? Jeśli obojgu sprawia to przyjemność - have fun!. - Jestem pod wrażeniem - zaśmiała się wesoło, kiedy odsunęli się od siebie. - Udało ci się mnie czymś zaskoczyć - dodała, puszczając mu oczko. Słodki chłopak! - Może zadziwisz mnie znów i spróbujesz miodu? - zapytała, potrząsając nęcąco kieliszkiem. Roześmiała się perliście. - Żartuję, jeszcze oskarżą mnie o rozpijanie nieletnich, a nie chcę, żeby ten bal tak się skończył - powiedziała, wypijając zawartość naczynia do końca. Z parkietu dotarły do niej dźwięki jednej z piosenek, które całkiem lubiła. - Och, chodźmy zatańczyć! Może tym razem uda nam się złapać odpowiedni rytm - Potrafiła już z tego żartować, choć zirytowanie po nieudanym pierwszym tańcu nie opuszczało jej przez dłuższą chwilę. Złapała go za rękę i pociągnęła za sobą na parkiet. Jednak zanim stanęli pośród tańczących par piosenka zmieniła się na wolną, romantyczną melodią. Jęknęła krótko, bo miała nadzieję trochę się rozgrzać. Grzane wino nie do końca ją rozgrzało, a przez to, że nic nie jadła ciepło opuszczało ją dużo szybciej. Jednak Aspowi zmiana piosenki prawdopodobnie pasowała. Dziewczyna z wesołymi błyskami w oczach wsunęła dłonie pod marynarkę gryfona, czując ciepło bijące od jego ciała. Przesunęła ręce dalej, ogrzewając dłonie między materiałem jego marynarki a koszulą. Objęła chłopaka w pasie i ułożyła głowę w okolicach jego szyi, bo przecież nie będą tańczyć przyzwoicie jak para nauczycieli niedaleko nich! Ten wolny taniec jednak ją rozluźniał i westchnęła cicho, pozwalając sobie na zwolnienie tempa tego wieczoru. Zamknęła oczy, poddając się wolnym rytmom. W pewnym momencie, kiedy piosenka zbliżała się już do końca, zauważyła, że rozluźniła się chyba za bardzo, bo jej dłonie zsunęły się niżej. Zbyt nisko. Jak do tego doszło? Nie wiem. Usta jednak rozciągnęły jej się w podstępnym uśmiechu i postanowiła nie zmieniać pozycji. Ciekawa była jak zareaguje jej chłopiec. Czy, tak, jak go zawsze widziała, wywoła rumieniec wstydu czy może znowu ją czymś zaskoczy?
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Gabrielle ciężko było się nie zgodzić ze stwierdzeniem wypowiedzianym przez Ślizgona jakoby dzisiejszy wieczór był magiczny, dlatego jedynie mu przytaknęła. Ona sama nie przypuszczała nawet, że weźmie udział w tegorocznym balu i to u boku Williama. Rok temu znajdowała się w zupełnie innym miejscu swojego życia, jedynie marząc o tym, co teraz było jej rzeczywistością. Nostalgiczne wspomnienia zostawiła za sobą odnajdując szczęście zupełnie gdzie indziej niż spodziewała się je znaleźć. Bliskość Ślizgona delikatnie ją krępowała, jednak starała się nie dać tego po sobie poznać, w duchu dziękując, że odwróciła się do niego tyłem; w zdenerwowaniu przygryzła delikatnie usta, na których mimo wszystko błąkał się uśmiech. Czuła się dzisiejszego dnia naprawdę wyjątkowo, co zapewne było nie tylko zasługą scenerii, która ich otaczała, ale również towarzysza blondynki. W momencie, gdy nachylił się w stronę jej ucha sprawił, że wzdłuż kręgosłupa przeszedł ją dreszcz, wywołując fale uczuć, która obudziła w niej potrzebę ponownego zasmakowania ust chłopaka, jednak zanim Gabrielle wykonała jakiś krok w tym kierunku, ztłamsiła w sobie to uczucie. Tchórz! krzyk podświadomości wypełnił umysł Puchonki, na co prychnęła pod nosem prawie niesłyszalnie. Dłonią dotknęła naszyjnika, uśmiechnąć się do rudowłosego. - Dziękuję - powiedziała. Ona niestety miała odmienne podejście do ludzi, którzy skierowali na nich swoje spojrzenie. Nigdy nie przejmowała się opinią innych, gdyż doskonale znała swoją wartość, a jednak kiedy skupiła - właściwie nieświadomie - ich uwagę na sobie czuła się nie swojo. Prawdopodobnie była w niej swego rodzaju blokada, która uniemożliwiała jej również występy na scenie; z tego względu porzuciła marzenia o karierze piosenkarki. W tym przypadku całą sytuację ratował William, który skupiając się głównie na niej odsunął myśli o kimkolwiek innym. Oczywiście nie mogła powstrzymać śmiechu opuszczającego jej usta, gdyż scena w jakiej się znaleźli była w przeświadczeniu dziewczyny nieco groteskowa. Kiedy znaleźli się ponownie na parkiecie, który przy tańcu otwierającym nie był dla nich łaskawy Gabrielle przez moment czuła się bardzo niepewnie, na szczęście tym razem Will okazał jej równie dużo cierpliwości, dzięki czemu taniec szedł im całkiem dobrze. - Tylko dzięki tobie - stwierdziła, obdarzając go szerokim uśmiechem, kiedy dali się ponieść grającej w tle muzyce. Była już nawet przekonana, że to będzie jej pierwszy udany taniec, lecz przedwcześnie doszła do takich wniosków, gdyż chwilę później wszystko runęło niczym domek z kart, a w tym również oni. Przed oczami przemknęł jej jedynie zaskoczony wyraz twarzy chłopaka, poczuła szarpnięcie i wylądowała na Williamie. Powinna być na niego zła? Wściekła? Być może, jednak zamiast napadu złości, zaczęła się zwyczajnie śmiać, kiedy powstrzymał siarczysty przekleństwo, które mimochodem cisnęło się na jego usta. Kosmyki włosów dziewczyny opadły na jej twarz, zakrywając przy tym również twarz jej towarzysza niczym blond kurtyna, odgradzając ich od reszty świata. Puchonka mimowolnie przygryzła wargi, jednak i tym razem stchórzyła, wstając w momencie, gdy Ślizgon wypuścił ją ze swoich objęć - A już myślałam, że to część jakiegoś większego planu - zaśmiała się - Wszystko w porządku - dodała, poprawiając włosy. Przez moment zastanawiała się czy tylko oni mają takiego pecha, czy może świat z uporem maniaka próbuje im powiedzieć, że zwyczajnie do siebie nie pasują, a chcąc jak najszybciej zakończyć ich znajomość podkładka im same kłody pod nogi? To było niedorzeczne i doskonale o tym wiedziała, a jednak jakaś w jej głowie pojawiła się jakaś dziwna obawa, wywołując po raz kolejny gorszy humor. - Hmm… - wydęła delikatnie usta, po czym uniosła ich kąciki ku górze - Bardzo chętnie - odparła, po raz kolejny chwytając chłopaka za dłoń i kierując się w stronę stołu z lodami, przy którym kręciło się już sporo osób. Oblizując usta panienka Levasseur przyglądała się z uwagą wszystkim smakom, decydując się na klasyczne masło orzechowe. - A ty już wybrałeś? - zapytała, pokazując w stronę Willa swoją, pełną już miseczkę, kiedy nagle przed nią jakby spod ziemi wyrósł nie kto inny, jak Boyd Callahan. Mimochodem zacisnęła dłonie mocniej na miseczce, licząc, że zwyczajnie zignoruje jego obecność, jednak ten miał co do niej zupełnie inne plany. Otworzyła zdumiona szerzej oczy, patrząc na niego z niedowierzaniem malującym się w zielonych tęczówkach, kiedy ten bez powodu zaczął na nią wrzeszczeć i o ile to mogła przetrawić, bo nie przepadała za sobą, tak kiedy zaczął mieć "problem" do Willa poczuła jak wzbiera w niej coraz większa złość: Chwyciła w obie dłonie miseczkę pełną lodów i nie zastanawiając się długo cisnęła nią w twarz chłopaka. - Jesteś dupkiem, większym niż myślałam! - warknęła w jego stronę - Może trochę lodów ostudzi nieco twój zapał - dodała, wciąż trzymając miseczkę w dłoniach przyłożoną do twarzy chłopaka obróciła nią, rozprowadzając całą jej zawartość, z uśmiechem satysfakcji na ustach czując czyjąś dłoń na swoim ciele, pokręciła głową wracając do rzeczywistości. Zupełnie jakby wyszła z jakiegoś dziwnego transu, a kiedy ponownie spojrzała na Gryfona, jego twarz pokryta była lodami o samu masła orzechowego.
Ostatnio zmieniony przez Gabrielle Levasseur dnia Nie 19 Sty 2020 - 8:00, w całości zmieniany 1 raz
Aconite 'Haze' Larch
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 165
C. szczególne : Bardzo oszczędna mimika, tatuaże, dość płynne ruchy - zarażona gracją od tańca
Wydarzenie towarzyszące: kulig > taniec otwierający > lody > cuksy Wylosowane kostki:4 Zdobycze: talia durnia .-. Dodatkowy efekt: jeszcze jestem wredno-szczera, ale załapałam się bonusowo na seler i marznięcie
Uciekła wzrokiem na swoje lody, słysząc o najgorszym balu, bo trudno było tego nie odebrać personalnie. Pewnie Moe chociażby z Dunbarem bawiłaby się o wiele lepiej. On na pewno przynajmniej powiedziałby jej, że pięknie wygląda, tymczasem Haze uznała, że skoro razem się szykowały, to jej komentarze podczas przymiarek powinny wystarczyć za ten komplement. On z pewnością już dawno zarzuciłby jakimś żartem na rozluźnienie i na pewno nie powiedziałby żadnej dziewczynie, że nie umie tańczyć. Bez słowa wgryzła się w swojego loda, za chwilę wracając na niego spojrzeniem, bo smakował zupełnie jak ten należący do Moe, a przecież jeszcze przed chwilą zdecydowanie był czekoladowy. Byłaby w stanie zjeść go w całości, bo smak aż tak jej nie odrzucał, ale nie było to też najprzyjemniejsze, więc wyrzuciła go z myślą, że nie było sensu pochłaniać tak niezaspokajających jej kubków smakowych kalorii. Wygięła pogardliwie wargę, gdy usłyszała ten prostacki oceniajacy komentarz i wykręciła głowę, by spojrzeć który to samiec alfa pozwolił sobie na coś takiego, a gdy dostrzegła, że przepraszający wzrok jego partnerki wycelowany jest w Moe, to od razu spięła barki z oburzenia. - Pieprzony uprzywilejowany... - zaczęła wściekłym warknięciem, jednocześnie zdecydowanie zbyt gwałtownie podwijając swoją sukienkę, by sięgnąć po różdżkę, przez co można było dostrzec fragment jej bielizny. Zanim jednak zdążyła pociągnąć dalej wyliczankę cech, poczuła dłoń Gryfonki na swoich ustach, więc spojrzała na nią iskrzącymi się od emocji oczami. Kilka iskier wystrzeliło też z ściskanej w dłoni różdżki, gotowej do współpracy niewerbalnie, jednak opuściła ją powoli, skoro dziewczynie ewidentnie zależało na tym, by ją powstrzymać przed reakcją. Rozluźniła powoli ramiona, choć brwi wciąż ściągnięte były w irytacji. Przymknęła oczy, by zdusić w sobie odruch zdjęcia dłoni ze swoich ust, by móc wyrzucić z nich kolejny przytyk do Moe, że nie musi być taka ugodowa. Facetowi należało się minimum Calvorio w ten zakuty łeb. Nie miała pojęcia kim ten typ był, ale mógł być choćby i Minstrem Magii - nie zawahałaby się. Oby przynajmniej jego partnerka nie miała inteligencji gumochłona, to można mieć wtedy nadzieję, że zrobi mu jakieś kazanie. Powędrowała wzrokiem w tłum, tym razem szukając @Asphodel Larch, by upewnić się, że nie widział tej sytuacji i zaraz tu do niej nie podbiegnie, by prawić jej morały o rzucaniu zaklęć na balu. Uniosła delikatnie brwi w górę, zauważając, że @Chloé Swansea najwidoczniej zgodziła się z nim przyjść i na Merlina, Aspowi szło chyba zdecydowanie lepiej niż jej samej z Moe. Z jednej strony ją to ucieszyło, a z drugiej zirytowało jeszcze bardziej, by w końcu dojść do lekkiego zmartwienia, że jeśli ich relacja się skomplikuje, będzie postawiona w nieciekawej sytuacji - między rodzonym bratem a niebiologiczną siostrą. Zdecydowanie nie chciała tracić żadnego z nich, jednak na ile znała tę dwójkę, to nie posądzała ich o to, by naprawdę kazali jej wybierać którąkolwiek ze stron. Pomachała do Chloé, jednocześnie wykonując w jej stronę gest oznaczający, że ma ją na oku, zaraz potem nachylając się w stronę Moe, by wciąż na fali czekoladowych lodów, skomentować, że Asp jest wrzodem na dupie ze swoją nadopiekuńczością, a Chloé ostatnio ma dla niej zdecydowanie za mało czasu. Skrzywiła się zresztą zaraz, niezadowolona z samej siebie, że się tak dziś uzewnętrznia i to w tak negatywny sposób, więc z ulgą przyjęła pomysł otwarcia ich cukierków-niespodzianek. Spojrzała na talię durnia, która wylądowała na jej dłoni i kąciki ust drgnęły mimowolnie w rozbawieniu, że nawet tak los daje jej do zrozumienia, że zachowuje się jak skończony dureń. Westchnęła, chowając karty (bo najwidoczniej jej podwiązka jest w stanie unieść wszystko. Magia) i spojrzała na niespodziankę wylosowaną przez Moe, zaraz bez pytania zabierając od niej naszyjnik. Stanęła za nią, odgarniając delikatnie włosy na bok i otuliła biżuterią jej szyję, starając się jak najmniej muskać skórę chłodnymi już palcami. Spojrzała na nią - dopiero teraz łagodząc swój poirytowany wzrok, a nawet lekko się uśmiechnęła, splatając ich dłonie. Chciała jej powiedzieć, że pięknie wygląda, ale jej słowa dziś przynosiły samą szkodę. Zresztą , czy nie wystarczająco było widać tę opinię w jej oczach? Po chwili zerknęła krótko na parkiet, chcąc tam jak najszybciej wrócić, jednak nie wiedziała czy powinna proponować Moe taniec, skoro tak negatywnie zareagowała na poprzedni. Wróciłaby już wzrokiem do Gryfonki, gdyby nie to, że właśnie… zobaczyła jak jej brat pocałował Chloé. A to szczwany gówniarz. Jeżeli on odwala takie rzeczy, to czego ona sama właściwie się obawia? - Chodź zatańczyć, żebym miała społeczenie akceptowalny pretekst do publicznego macania - rzuciła nieco monotonnym tonem, powracając do oczu Davies, konfrontując je ze swoimi - lekko zmrużonymi z rozbawienia.
Pandora J. Doux
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 161
C. szczególne : Piegi, wyraźne kości policzkowe, błędy językowe i silny akcent
Wydarzenie towarzyszące: kulig > taniec otwierający > cuksy> lody Wylosowane kostki:Rzut Elio dla Pandorki - 5 Zdobycze: wymiotki cukrowe Dodatkowy efekt: Walę komplemenciory, więc w sumie się nie skapnę, że to coś nowego
Spojrzała na niego czujnie, gdy stwierdził, że zapalniczka może mu się przydać, ale szybko uznała, że faktycznie, warto mieć ze sobą ogień, bo nigdy nie wiadomo, gdy różdżka nas zawiedzie. W końcu pamiętała jak Elio miał problem z pewnym zaklęciem na lekcji, choć dotyczyło wtedy przeciwnego do ognia żywiołu. Może dzięki jej obecności po prostu czuje się pewniej? Jeżeli sprawia mu to komfort psychiczny, to nie ma co się nad tym dłużej zastanawiać. Zdecydowanie odwrotnie sprawa się miała z tą jego uwagą okrutnie wbitą w inną kobietę. Uniosła zaczepnie głowę w odpowiedzi na jego zmarszczone czoło, zaraz jednak otworzyła nieco szerzej oczy, widząc, że ten się uśmiecha. Już była gotowa dźgnąć go palcem w brzuch, by z niej tak nie kpił, gdy nagle padło znane jej imię - bo choć osoby nie poznała jeszcze osobiście, to mniej więcej orientowała się już w imionach prawie wszystkich Swansea, w szczególności zapamiętując tę najbliższą część rodziny Elijaha. - Aaa… - szepnęła zakłopotana, w przypływie nagłego zrozumienia, rozluźniając się, gdy ten tylko objął ją ramieniem. - Jak ja już wiem, to ja nawet widzę podobieństwo - dodała szeptem, pozerkując na niego w górę i zaśmiała się cicho z tego jak idiotyczne musiała się wydać ta jej nagła zazdrość. - Oh, Pan Profesor, dzień dobry! - zawołała wesoło, zaskoczona, że wcześniej, zbyt skupiona na swojej “rywalce”, w ogóle nie zwróciła uwagi na mężczyznę, mimo jego rzucającego się w oczy wzrostu. Nauczyciel wciąż ją krępował, więc instynktownie przysunęła się nieco bliżej Elijaha, ale poza podświadomym dyskomfortem miała o nim tylko i wyłącznie pozytywne zdanie. Nie da się jednak ukryć, że gdyby nie fakt, że zawdzięczała mu ratunek z tego nieszczęsnego festiwalu muzycznego, to prawdopodobnie nie byłaby zbyt zachwycona, że ma stanąć tak blisko niego. - Miło mnie Cię w końcu poznać - powiedziała, przytulając się do Éléonore na powitanie, robiąc to po swojemu - delikatnie, może o sekundę za długo, z lekko uniesionymi z radości ramionami, a bez tego eleganckiego muśnięcia ustami w policzek, choć oczywiście pozostawiła dziewczynie taką możliwość. - Ja nie mogę czekać, aż Ty mi opowiesz jakieś wstydliwe historie o Ejże - dodała wycofując się łagodnie na komfortową odległość i zaraz wykręciła głowę w stronę Krukona, by przytaknąć mu, że chętnie zje lody. Ledwo zdążyła otworzyć usta, chcąc przypomnieć mu, by wziął jakiś sorbet, ale zamiast tego uśmiechnęła się patrząc na niego z czułością, zachwycona, że sam pomyślał o wegańskiej opcji. - Ty wyglądasz tak pięknie, że ja myślałam, że Ty wpadłaś w oczy dla Ejże - zagadnęła rozbawiona, bez najmniejszych oporów przyznając się od razu do swojego błędu, po czym z typowym dla siebie “Dziękuję Tobie” przyjęła od swojego chłopaka miseczkę. - Zresztą ja myślę, że wszyscy Swansea są piękni, a których poznałam, to mają też piękno w środku - dodała tuż po spróbowaniu lodów, za chwilę orientując się, że to już kolejny komplement w stronę Łabędzi, więc przełknęła szybko kolejną łyżeczkę i dodała pośpiesznie - Pan Profesor też oczywiście dobrze siebie prezentuje.
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Wydarzenie towarzyszące: kulig Wylosowane kostki: 4 » 1 Zdobycze: płyta Dona Lockharto ze świątecznymi utworami sprzed pięciu lat Dodatkowy efekt: n/d Inne: opłata
Nie wiedziała co dokładnie powinna była o tym wszystkim myśleć. Stała przy głównej bramie, czekając na swoją kolej, by zająć miejsce w jednym ze świątecznych powozów; przystanęła na tyle daleko, by nie sprawiać wrażenia, że przesadnie jej zależy, ale na tyle blisko, by móc uspokajająco gładzić jedno ze zwierząt po szyi (choć nie była pewna czyje nerwy starała się ukoić: aetonanowe czy własne). Keyira była nie tyle zadowolona, co podekscytowana perspektywą zjawienia się na prawdziwym balu - swoim pierwszym, tak notabene - chociaż uszczuplenie oszczędności o 10 galeonów wciąż jeszcze ciążyło jej nieco gdzieś na skraju świadomości. Kiedyś zapewne bez większego zawahania odmówiłaby udziału w podobnej farsie, z tymi wszystkimi ludźmi, ale teraz... Teraz sprawy miały się trochę inaczej. Dlatego właśnie, kiedy w końcu nadeszła jej kolej, zajęła miejsce na siedzisku i z lekko ściśniętym żołądkiem oddała się przyjemnej podróży. No, przynajmniej zrobiłaby to, gdyby nie trafiła jej się tak okropnie niewygodna poducha. Chwilę później, już porządnie podirytowana, Shercliffe rozejrzała się dyskretnie, by sprawdzić czy jej towarzyszom także doskwierają podobne problemy, ale zdawali się doskonale bawić, toteż skrzywiła się tylko i poprawiła na głowie kaptur peleryny. W końcu jednak nie wytrzymała. — Na miłość Dumbledore'a — wymamrotała, sięgając pod poduszkę, by sprawdzić, co takiegodokładnie uwiera ją w tyłek. Z zaskoczeniem, kiedy wyciągnęła stamtąd pudełko z płytą. Obejrzała je dokładnie i parsknęła cicho, przeczytawszy tytuł. Pokręciła głową z dezaprobatą, przypominajac sobie jak kilka lat temu jej - porządnie wstawiona dzięki magicznym drinkom - matka, kołysała się do rytmu tych przebojów pod choinką. Ta wizja odrobinę złagodziła jej nerwy i Key zeszła na ziemię już w lepszym nastroju. Pośpiesznie schowała płytę do kieszeni okrycia i ruszyła za tłumem, pozwalając sobie na nieco więcej luzu.
Darcy U. Hirrland
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : amerykański akcent, blizna na lewym przedramieniu, przygarbiona postawa i czerwona szminka na ustach
Wydarzenie towarzyszące: taniec otwierający Wylosowane kostki: Bruno losował Zdobycze: - Dodatkowy efekt: nadal boli ją głowa i na dodatek zostaje podeptana
Nie wiedziała, czego się spodziewać, w końcu nigdy wcześniej nie brała udziału w szkolnym balu. Być może okaże się to bardzo formalny bankiet, jak te charytatywne przyjęcia organizowane przez jej rodzinę, a może wręcz przeciwnie - może bal będzie przypominał jedną z imprez w pokoju wspólnym Gryfonów. Bez względu na charakter imprezy, Darcy zamierzała wmieszać się w tłum najlepiej, jak to było możliwe, by nikomu nawet nie przeszło przez myśl, że dziewczę nie ma pojęcia, jak się zachować. Ujęła więc po przyjacielsku ramię partnera i pozwoliła prowadzić się przez leśną polankę. Szli udeptaną już ścieżką, toteż Gryfonka nie musiała martwić się o buty, które na świeżym śniegu zapadałyby się, uniemożliwiając poruszanie się z godnością. Otaczały ich wysokie drzewa - niektóre iglaste, pokryte grubymi białymi czapami, inne nagie, bezlistne, sterczące choćby bez życia. Z daleka rozlegała się muzyka, tym głośniejsza i wyraźniejsza, im bliżej miejsca zabawy podchodzili. Darcy nie była audiofilem, można powiedzieć nawet, że wolała ciszę od nawału dźwięków, jednak melodie rozbrzmiewające wśród drzew były całkiem przyjemne dla ucha - nienachalne, subtelne, z klasą. Nim się obejrzała, przed nimi pojawił się skrzat domowy, który wręczył im dwa kielichy ze złotawym, gęstym płynem. Napój pachniał nieziemsko, słodko-korzennie i przyjemnie grzał w ręce. Wystarczył jeden łyk, by dziewczę z przykrością stwierdziło, że grzany miód nie zawiera ani grama alkoholu, niemniej rozpalał od środka, niczym domowa zupa podczas kataru. -Nie jest to wino, które mi obiecałeś, ale muszę przyznać, że też jest niczego sobie. - rzuciła w stronę Bruno, pomiędzy kolejnymi łykami płynnego złota. Skrzat z tacą pełną kieliszków skłonił głowę i zniknął, prawdopodobnie śpiesząc na przywitanie reszty gości. Nie na długo jednak pozostawiono ich samym sobie, bowiem kilka sekund później pojawił się przed nimi kolejny skrzat, który również skłoniwszy się głęboko, począł domagać się, by oddali mu swoje płaszcze. Gryfonka spojrzała pytająco na towarzysza, a widząc jego skonsternowanie uczuła dziwne kłucie w żołądku. Stres. Chłopak jednak szybko się opamiętał i ochoczo oddał okrycie wierzchnie, co uczyniła i ona, przybierając taki wyraz twarzy, jakby była to najbardziej oczywista sprawa pod słońcem. Ze zdziwieniem zdała sobie sprawę, że mimo odsłoniętej miejscami nagiej skóry, nie czuła chłodu, ani nawet wiatru. Wręcz przeciwnie, było jej ciepło, jak gdyby przed chwilą wypiła pół butelki Ognistej (fu). Znajdowali się tuż przy parkiecie, na którym kręciło się kilkanaście par, wirując dookoła, zamiatając długimi spódnicami śnieżny puch i migocząc w świetle unoszących się w powietrzu świec. Wyglądało to wszystko trochę nierealnie, jakby tancerze nie byli ludźmi, a istotami z innego wymiaru, którzy lada moment rozpłyną się w powietrzu. Darcy nie potrafiła pohamować zachwytu, wymalowanego na jej drobnej buzi i zdradzającego pewną rzadko spotykaną u niej rzewność. Taniec, którego była świadkiem, w niczym nie przypominał sztywnych figur, których uczono jej w domu. Nikt nie zwracał uwagi, by trzymać się prosto, by poruszać się z gracją i szczerzyć się jak dama. Tutaj każdy był naturalny, taniec był wyrazem zabawy, szczęścia. Uśmiechy były szczere, niektóre wręcz diaboliczne, gdzieniegdzie ktoś się śmiał, a wszyscy czuli się dobrze. Pytanie Gryfona dotarło do niej jakby z oddali, toteż chwila minęła, nim udało jej się zebrać w sobie, by odpowiedzieć. Otrząsnęła się z mary własnych zachwytów i z niezbyt eleganckim wzruszeniem ramion odparła: -Dlaczego by nie? Pozwoliła zaprowadzić się na parkiet, jednak nie w sam środek tłumu tańczących par, a nieco z boku, gdzie mieli trochę więcej miejsca i przede wszystkim nie zwracali na siebie tyle uwagi. Darcy spróbowała rozpoznać utwór, do którego mieli zacząć tańczyć, jednak z niczym jej się on nie kojarzył - ni to walc, ni menuet, coś obcego, nieznanego. Spróbowała więc improwizować, próbując wyczuć rytm i melodie, jednak nic tego nie wyszło...być może za sprawką ich obojga. Zdawać się mogło, że oboje tańczyli zbyt - on zbyt nonszalancko, ona zbyt klasycznie. Efekt był taki, że miotali się bez ładu i składu, co jakiś czas depcząc się nawzajem. -Nic się nie stało - powtarzała raz za razem, czując jak blednie na twarzy z każda mijającą sekundą. Serce biło jej szybko, kiedy kątem oka dostrzegła, że jakaś para zatrzymała się i obserwuje ich nieudolne próby znalezienia rytmu. Kiedy jednak obróciła głowę, by spojrzeć w ich kierunku, para zniknęła, jak gdyby nigdy jej tam nie było. Popadasz w paranoję. Incydent oprzytomnił jednak Gryfonkę, która w akcie desperacji chwyciła Tarly'ego za rękę i pociągnęła w stronę stołów z jedzeniem. Ból głowy, o którym na chwilę zapomniała, teraz znów dawał o sobie znać. -Nie wiem jak ty, ale ja mam dość tańców na resztę wieczoru. - zaśmiała się, zwalniając nieco kroku, kiedy tylko zeszli z parkietu. -Zawsze tak wyglądają u was bale gwiazdkowe? Polana, tańce i bufet w środku lasu?
Akaiah Sæite
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173 cm.
C. szczególne : Podkulona, przygarbiona sylwetka. Wzrok wbity w ziemię. Jąkanie.
Nawet nie zwrócił szczególnej uwagi na pytanie o wodę, zbyt zajęty wypruwaniem z siebie kaszlu. Cukierkowa, fioletowawa chmura zaskoczyła go i to niestety w bardziej negatywnym kierunku. Zamiast smoka, dostał mdłości i potwornego bólu głowy; kto by się cieszył z takiej niespodzianki? Niemniej nagła myśl dotycząca niedawnego zadania z astrologii rozświetliła jego umysł i zepchnęła wszelkie niedogodności na dalszy plan. - O-Ojej. – zamrugał szczerze zaskoczony stopniem przygotowania i pomysłowości Elizavetty. – Dz-Dziewczyny n-naprawdę m-mają wszystko-o w sw-swoich t-torebkach… - zauważył i jako rasowy samiec, faktycznie zaczynał czuć swego rodzaju podziw. On nie miał przy sobie praktycznie niczego, a pewnie każda kobieta na tym balu miała torebkę upchaną jakimiś mazidłami lub pachnidłami. Teraz już wiedział dlaczego statystycznie większość rzeczy dla damskiej sfery jest taka droga… żeby utrzymać to, co miało się na twarzy, rzeczywiście trzeba było zabrać jakiś makijaż ze sobą. A jeśli idzie o takie uroczystości, jak bal bożonarodzeniowy, to, w czym upchamy te wszystkie rzeczy, musi być też odpowiednio eleganckie… Ak z pewnością rozważyłby rolę projektanta mody, ale ta myśl szybko zginęła pod natłokiem obliczeń, które teraz świdrowały mu umysł. - Dz-Dziękuję, t-t-tak… - odparł zupełnie pochłonięty matematyką. Dość ciężko pisało mu się tym złotym cudem (pal licho, że jego znajomość makijażu była zerowa i myślał, że to do paznokci), ale udało się. Uniósł chusteczkę z najczystszym wyrazem dumy na twarzy i pokazał ją Elizie. – Z-Zo-Zobacz! T-To było d-dość p-proste… i b-byłem b-bardzo blisko! P-Podstawą były trzy układy w-współrzędne. Z-Zmienne p-policzyłem tak, ż-że… - i zaczął tłumaczyć wilii swoje obliczenia, tak pochłonięty liczbami i równaniami, że w pewnych słowach aż zapominał się zająknąć. Jakoś nie był w stanie upomnieć samego siebie, że matma na pewno nie była nawet w top 3 ulubionych tematów Elizy podczas rozmówek na balu, płynąc w wyjaśnieniach dalej. - …. m-mogłem to w z-zasadzie w-wszystko p-przenieść do u-układu ka-kartezjańskiego-o… u-ugh… b-bez po-potrzeby p-prosiłem o li-listowne w-wy-wyjaśnienia…- i uniósł spojrzenie na Elizę. Na ułamek sekundy, jak to zwykle miał w zwyczaju, ale to wystarczyło, żeby się opamiętać. Speszył się i trochę mocniej zacisnął palce na chusteczce, czując się potwornie głupio. – P-Przepraszam. Z-Zanudzam C-Cię… Nawet jak powie, że nie, to będzie kłamać… głupi! No co ty, Ak. Każda dama chce słuchać o układach kartezjańskich podczas zabawy. Ale szybko ośmielił się po raz kolejny, bo Eliza znów podeszła do niego na tyle łagodnie i sympatycznie, że nie potrafił się nie uśmiechnąć. Nawet jeśli ten uśmiech był tylko lekkim, subtelnym uniesieniem jednego kącika do góry, to to wystarczyło, żeby zmienić jego całą prezencję. Choć dalej był zawstydzony, ale dużo lepiej czerwienić się od pochwał, niż z poczucia bycia idiotą. -Wi-Wiesz…- nieco wymiędlił brzegi chusteczki, zupełnie jak robił to z krańcami rękawów swoich swetrów. – P-Porobiliśmy j-już c-coś, c-co l-lu-lubię… w-więc t-teraz m-możemy z-zr-zrobić c-coś co lu-lu-lubisz ty. – uskrzydliła go tymi pochwałami na tyle, że aż poczuł się nieco odważniej. I rzucił bez zastanowienia: - M-Możemy t-teraz i-iść po-potańczyć. – i od razu wstał, zupełnie jakby bał się, że za chwilę do niego dotrze z czym wiązało się bujanie na parkiecie wśród tak dużej ilości strasznych osób. Niemniej miał w sobie jeszcze na tyle dużo odwagi, by odwrócić się do dziewczyny i zaproponować wzięcie ją pod rękę. Kawałek mieli jednak do przejścia, więc mógłby zachować się jak dżentelmen i poprawnie zaprowadzić swoją damę na parkiet. Nawet jeśli jego mina przybierała coraz więcej cienia przerażenia i niepewności. Mogłem wyliczyć jeszcze jednego cosinusa… Gdy w końcu doszedł moment, w którym wziął ją za rękę i zaczął prowadzić w tańcu… znów zaczął czuć się niesamowicie niepewnie, wgapiając się non stop w dół lub – w najlepszym przypadku – w szyję swojej partnerki. Szło mu w zasadzie dość dobrze, nie pomylił kroków ani razu… nawet pomimo zdenerwowania i wyraźnego drżenia dłoni, które z pewnością mogła wyczuć Eliza. Starał się jak mógł, jednak ludzie wokół byli przeszkodą nie do przeskoczenia. Poza tym miał poczucie, że zebrało ich się jeszcze więcej, niż na tańcu otwierającym. Nawet się nie spostrzegł jak spłycił swój własny oddech. Zamknął oczy tylko na chwilę, chcąc przynajmniej spróbować z tym wszystkim walczyć, gdy… JEB. To była najbardziej upokarzająca chwila w jego życiu. Poślizgnął się o wylany na parkiecie sok, lądując z hukiem i niewypowiedzianym jękiem bólu na ziemię. Skrzywił się okrutnie na samo zderzenie z parterem… ale zachciało mu się płakać, gdy tylko dotarło do niego, że to była okropnie upokarzająca scena i na bank wszyscy właśnie się na niego gapią, zastanawiając kto wpuścił to beztalencie na bal. Ak czuł na sobie spojrzenia innych osób zupełnie tak, jakby wypalały mu dziury w ciele. Spłycony oddech przybrał na sile, a palce zacisnęły się w pięść, wbijając paznokcie w skórę. Nawet jeśli gafa zginęła w tłumie i nikt specjalnie nie zwrócił na nią uwagi, dla chłopaka było to jak największa tragedia tego wieczoru. On słyszał te śmiechy i nabijania się z jego niezdarności… sam je w swojej głowie tworzył. Wstał najszybciej jak tylko mógł, otrzepując się niezdarnie. Miał w głowie kompletne bagno. Wszystko wydało mu się zdecydowanie bardziej chaotyczne i niebezpieczne, niż do tej pory. Wyglądał na się podenerwowanego, a już na pewno przerażonego. Co prawda Eliza mogła zauważyć, że choć Ak po raz kolejny tego wieczoru przypominał przestraszone zwierzę, dalej desperacko starał się to ukryć pod jakąś maską spokoju… ale Sæite źle udawał, że wszystko było okej. - M-Możemy z-zejść? – zapytał ciszej niż szelest liści… więc pytanie mogło umknąć wśród gwaru bawiących się osób. Znów objął dziewczynę krótkim, subtelnym spojrzeniem… i zauważył na jej twarzy pewien wyraz… niezadowolenia? To już kompletnie przyprawiło Aka o panikę. Skąd mógł wiedzieć, że blondynka była w tym tańcu co chwilę popychana i nadeptywana przez inne pary? Dla szatyna wyglądało to tak, jakby już nawet Eliza miała dość jego pokracznego tańczenia… lub pokraczności całej jego osoby. - P-Przepraszam, p-prze-przepraszam… t-to b-było n-niemożliwie g-głupie... – głos mu trochę drżał.
Wydarzenie towarzyszące: Taniec Wylosowane kostki:A Zdobycze: +1pkt do dowolnej umiejętności, śliska plama na parkiecie... Dodatkowy efekt: Ból dupy?
Ostatnio zmieniony przez Akaiah Sæite dnia Pią 17 Sty 2020 - 1:48, w całości zmieniany 1 raz
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Nie do końca to miała na myśli, ale jednak była na tyle zmęczona i sfrustrowana tym wieczorem, że zaczęła wyrzucać z siebie najgorsze myśli bez zastanowienia się nad nimi co najmniej dwukrotnie. Co gorsza, było to tuż po tym, jak Haze zażądała, by dzielić się z nią emocjami. No i poszło. A potem wszystko potoczyło się na tyle szybko, że zrobiło się za późno, aby wracać do zostających w przeszłości wypowiedzi. Cudem uniknęły awantury i nielegalnych pojedynków, za które mogły ich czekać ciężkie przeprawy z organizatorami balu, a potem pewnie i dyrekcją. Nitka, najwyraźniej poniesiona lodami i zastaną sytuacją chciała najpierw nawrzucać 'panu idealnemu', a kiedy przeszkodziła jej w tym Davies, skończyło się na dwóch innych ofiarach w postaci Chloé oraz Asfalta. Gryfonka nie brała jeńców. Za to brutalnie brała biżuterię, zanim Moe zdążyła się w ogóle przyjrzeć swojemu prezentowi. Na szczęście nie uciekła z nią, zostawiając panią kapitan samą w ten felerny wieczór w ubóstwie i chłodzie. Zamiast tego, postanowiła przymierzyć naszyjnik na jej szyi. Davies nie mówiła nic, choć w końcu tego wieczora szczerze się uśmiechnęła. Ten gest, choć pozornie prosty, zdobył jej sfatygowane dotychczasowymi przykrościami serduszko. Z ulgą wplotła swoje dłonie w jej, odnajdując wreszcie chwilę ciepła i wzajemności. Dopiero po chwili dotarło do niej, że Haze zaproponowała kolejne wejście na parkiet, wcześniej przyglądając się swojemu bratu i jego ślizgońskiej partnerce. - Macie jakiś wyścig? - zapytała z nutką zaniepokojenia, choć w założeniu chciała zrobić z tego raczej żart. Dlaczego się tak tym przejęła? Ponownie zaczęła mieć nieco mieszane, czy raczej mieszanie-negatywne uczucia, a jednak dała się wyciągnąć na parkiet, choć w jakiś najodleglejszy jego kąt, gdzie już ludzkość nie miała zwyczaju docierać, a przez to i dźwięki muzyki przycichły. Czy deptała ją przez brak wyczucia rytmu, powracającą traumę, zaczynający jej dokuczać chłód, skupienie myśli na frapującym ją pytaniu, czy może przez to, że rozkojarzał ją dotyk Aconite?
Wydarzenie towarzyszące: ostatni taniec Wylosowane kostki:D, jak deptanie Zdobycze: Biżuteria Snotry (wcześniej) Dodatkowy efekt: marznę troszkę
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
Dziewczyna przyglądała się matematycznym poczynaniom Akiego na tyle długo, że całkowicie zapomniała o tym drobnym słowie „matematyczne”. Na etapie, na którym był już przy końcu pracy, była bardziej w stanie przypisać tamtą chusteczkę do sztuki nowoczesnej lub jakiejś nowej formy poezji – tyle tam było liter. Nic więc dziwnego, że gdy chłopak pokazał jej to i zaczął tłumaczyć swoje działania, myśl, że to faktycznie były DZIAŁANIA uderzyła Elizię niczym kula armatnia, albo i jeszcze mocniej. Wiedziała, że jej przyjaciel był geniuszem, jednak wiedziała to tak w domyśle, było to jedno ze słów, którym bez zastanowienia by go opisała. Jednak dopiero w takich momentach, gdy z pełnym zapałem w oczach tłumaczył jej coś, co dla niej wyglądało jak instalacja a nie matematyka, zdawała sobie sprawę jak wiele jego mózg był w stanie pomieścić. I jak jej własny mało rozumiał. Bo naprawdę starała się pojąć to, co jej mówił. Z czystym sumieniem mogła powiedzieć, że próbowała śledzić w głowie jego obliczenia i tok myślowy, ale gdzieś przy pierwszym cosinusie całkowicie się zgubiła i gdyby tylko dało się słyszeć dźwięki, dobiegające z procesów myślowych, Aki na pewno usłyszałby coś na wzór konającej mandragory, a następnie ciszy. Niby dalej go słuchała, ale liczby jej się tak poplątały, że przez chwilę kwestionowała fakt, czy na pewno nazywa się Konstantinova. Zdecydowanie nie należała do ścisłowców. - Nie, nie – zaczęła szybko, gdy tylko jej przyjaciel się speszył. – Nie przepraszaj, nie zanudzasz mnie… raczej przerażasz – przyznała będąc wciąż w szoku i przyjrzała się bliżej chusteczce, niedowierzając, iż coś takiego wyszło spod jego ręki. – W najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu. Jesteś geniuszem Aki – uśmiechnęła się szeroko, zdając sobie jeszcze mocniej sprawę, jak bardzo nie była w stanie tych obliczeń przeanalizować. – Naprawdę geniuszem. Jakby mi ktoś kazał na to spojrzeć i powiedzieć co to, zaczęłabym analizować obraz… Jakżeś na to wpadł… - nie kryła podziwu. Ani trochę nie spodziewała się, że niedługo po tym przyjaciel jeszcze raz zaprosi ją do tańca. Tym razem to dziewczynie zaświeciły się oczka w pełnym zachwycie, kochała tańczyć! - Z największą przyjemność – ucieszyła się i razem ruszyli na parkiet. W sumie to kolejna rzecz, której nie przewidziała – że będzie to praktycznie jak wyrwanie tam, a nie spokojne pójście. Znała jednak chłopaka na tyle dobrze by wiedzieć, że musiał korzystać z nagłego przypływu odwagi, póki jeszcze na niego działał. Nie protestowała, złapała tylko rąbek spódnicy, by przypadkiem się o nią nie przewrócić przy tym tempie i chętnie podążała za swoim partnerem wśród tłumu tańczących. Czy wcześniej był tu taki tłum? Zastanowiła się przez sekundę, ale postanowiła nie zwracać na to aż tak dużej uwagi, cóż, miała się za niedługo przekonać, że był to jej błąd. Początek tańca nie zapowiadał niedalekiej w czasie katastrofy, jaka miała się przydarzyć. Aki prowadził ją bezbłędnie, stawiając kroki tak, jakby w głowie wręcz obliczał ich odległość od siebie i długość łuku, po którym miał się poruszać. Miała wrażenie, że nawet wziął w tym wszystkim pod uwagę fakt, że była dziesięć centymetrów niższa, więc automatycznie nie miała możliwości robienia tak szerokich kroków. Mogła jasno stwierdzić, że jej przyjaciel był zdenerwowany, czuła drżenie jego dłoni i od razu zareagowała, pokrzepiająco ściskając jedną z nich, w końcu taniec towarzyski dawał jej do tego możliwość. Uśmiechnęła się też do niego i, choć wiedziała, że na nią nie patrzył, liczyła chociaż na to, że mógł wyczuć jak najbardziej przyjacielską i wspierającą aurę. Ale z każdym krokiem robiło się coraz gorzej. Nie przez Akiego, jemu dziewczyna nie mogła nic zarzucić, nawet jeżeli przeszedł w tryb autopilota ze stresu. To wszyscy inni stanowili problem. Nie wiedziała jakim cudem zebrało się w jednym miejscu tyle osób, ale zrobiło się jej potwornie duszno. Albinoska nie należała do najwyższych i wśród o wiele większych od siebie osób tańczyło, raczej niewielu ją widziało. Cały czas ktoś ją nadeptywał, raz prawie zdjęto jej buta. Chyba muzyka przez taką ilość uczestników też musiała zostać podgłośniona i nie rozumiała czemu, prawie bębenki jej pękły! Przez cały ten gwar, zamęt i podeptane palce w pierwszej chwili nawet nie połączyła faktów, że huk, który usłyszała wśród innych dudnięć i brak kontaktu z Akim to symptomy tego, że chłopak wylądował na podłodze. Na tym etapie zaczynało jej się od tego wszystkiego kręcić w głowie, mimo wszystko gdy zobaczyła go na parkiecie, natychmiast chciała pomóc mu wstać. Nachyliła się i w tym samym momencie oberwała od kogoś z łokcia w bok, prosto w żebra. Wypuściła powietrze i cofnęła się o kilka kroków, nigdy nie oferując partnerowi pomocy w staniu, zamiast tego łapiąc własną równowagę, bo to uderzenie zmieniło zawroty głowy w widzenie kolorowych kropek przed oczami. Skrzywiła się, czując coraz bardziej narastające pulsowanie w skroniach. Przecież wiedziała, jak bardzo spanikowany musiał być aktualnie Aki i jak była potrzebna, by go znów z tego wyciągnąć, chciała pomóc by znów poczuł się komfortowo, ale nie mogła złapać oddechu. Zacisnęła zęby. Wdech, wydech, ogarnij się natychmiast. Schaltowała się natychmiast, musieli stąd odejść i znaleźć komfortowe miejsce. To było zaledwie kilka sekund na odzyskanie wizji i pełnej świadomości tego, co się działo. To jednak wystarczyło, by zobaczyć, że Aki wyglądał jak przerażone zwierzę zamknięte w klatce i nawet nie mógł podnieść na nią wzroku… I zagubiony ją przepraszał? Tym razem włączył jej się protective mode i połączyła kolejne fakty w ułamku sekundy, zastanawiając się, czy powinna zacząć zdanie od „to nie tak jak myślisz”. - Nie przepraszaj mnie, akurat ty ani razu mnie nie podeptałeś… Ani nie przywaliłeś w żebra – zażartowała słabo i bez zbędnego przedłużania, złapała chłopaka pod rękę. – Chodźmy stąd, chyba oboje tego potrzebujemy. Pociągnęła go za sobą, próbując się przecisnąć przez tańczące pary a ścisk był naprawdę nie do zniesienia, miała wrażenie, że albo się udusi albo rozpłynie. Jedyne co trzymało ją przy przytomności to fakt, że musiała doprowadzić przyjaciela do bezpiecznego miejsca, którym znowu stała się jedna z oddalonych ławek. Wreszcie mogła odetchnąć i po prostu opadła na nią, zupełnie bez siły z wrażeniem, że zaraz zemdleje. Zwiesiła głowę, powoli łapiąc oddech, dopiero w tym momencie zmysły faktycznie zaczęły do niej wracać, bez wykorzystania do tego adrenaliny. - Dobrze się czujesz? – zapytała ze szczerą troską w głosie, jednak nadal nie była w stanie podnieść głowy, świat zbyt wirował. – Nic cię nie boli? – czuła się nieopisanie słabo, a przez to i głupio z tego powodu, nie była w stanie nijak pomóc przyjacielowi. Zacisnęła zęby i, bledsza niż zwykle, w końcu zmusiła się do podniesienia głowy by na niego spojrzeć, ze słabym uśmiechem. – Jestem ci winna za to przeprosiny… Było tam naprawdę ciasno, nie sądzisz? – spróbowała jeszcze tak go zagadać, licząc na to, że jakoś odwróci jego uwagę od tamtego upadku. I znów zaczęła myśleć, że na sto procent ktoś musiał przekląć im ten wieczór jakimś potężnym zaklęciem, ile wpadek można zaliczyć jednego wydarzenia?
Wydarzenie towarzyszące: Taniec Wylosowane kostki:H Zdobycze: Smocza zapalniczka a teraz i skłonności do zemdlenia 3
Dodatkowy efekt: Kręci się w głowie i duszno, i jest jej źle z tego powodu jeszcze w następnym poście .-.