Aby dostać się do gór za Hogsmeade, trzeba przejść w dalszą część wioski, gdzie domów jest znacznie mniej, a ścieżka kręci się o wiele bardziej niż droga główna. Idąc do przodu łatwo dostrzec, że zmierza się w stronę wzniesienia górującego nad Hogsmeade. Dochodząc do zakrętu trzeba go minąć, po czym staje się na końcu drogi. Umieszczona jest tam barierka. Po jej minięciu zmierza się do podnóża góry, pokrytego drobnymi kamieniami i głazami. Stąd już jest trudniej, bowiem należy wspinać się krętą, kamienną ścieżką, co jest męczącym zadaniem. Mimo tego warto tu przybyć, ze względu na ładne widoki.
Autor
Wiadomość
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Shaw wylądował w okolicy Szczytu po złapaniu świstoklika w Londynie. Stolica Anglii nie wyglądała zbyt przyjemnie, nie mogła jednak umywać się do tego, co spotkało go w szkockich górach. Darren zaklął pod nosem widząc, że sytuacja na miejscu jest jeszcze gorsza - nie biorąc pod uwagę nawet stada smoków, które postanowiło zasymulować sceny wprost apokaliptyczne. Na miejscu było już parę osób, które Darren kojarzył. Drake'a, Irvette, Julię - oczywiście z Hogwartu. Jonesa - z gazet i poprzednich wypraw. Paru pracowników - z ostatniej edycji ligi pojedynków, która odbyła się w Camelocie, a więc wpadł na tego i owego. - Irvette, Julia - przywitał się z dziewczynami kiwnięciem głowy - Cześć, Drake - pomachał krótko współprefektowi, po paru słowach archeologa kierując się razem z nimi w stronę podnóża góry. Po drodze złapał fiolkę eliksiru wiggenowego - w końcu leczenie nie było jego najmocniejszą stroną - i przywołał feniksa, który pojawił się na jego ramieniu w kuli iskier szybko zduszonych przez wszechobecną wilgoć. Armitage od paru dni nie dawał mu spokoju - Shaw musiał go wręcz zamknąć w gabinecie, by ten nie wyleciał samodzielnie w kierunku północnych gór. Co prawda Darren nie pomyślał o tym, że feniks mógł się po prostu teleportować, ale ptak najwyraźniej był na tyle przyzwoity, że nie zrobił tego bez przyzwolenia Shawa. Teraz więc postanowił po prostu wziąć ze sobą feniksa - kto mógł wiedzieć, czy taka okazja nie była jedną z lepszych na skorzystanie z jego usług? W trakcie marszu chłopaka zaczepił też pewien tryton - chcąc nie chcąc więc Shaw wsadził łeb do nowopowstałego stawu i śpiewnym, podwodnym językiem (acz nieco nieporadnym) spytał o co chodzi. Od słowa do słowa Darren dowiedział się, że sprawa jest na tyle poważna, że nawet te skryte na ogół istoty postanowiły się tutaj pojawić, po czym mężczyzna otrzymał muszlę o specjalnych właściwościach. I rzeczywiście, po wynurzeniu się ze stawu, po wypowiedzeniu odpowiedniej komendy, z muszli zaczął tryskać strumień zimnej, czystej wody. Na miejscu Shaw spojrzał krótko na trzy tunele, po czym zdecydował się na ten po prawej. Możliwe, że nawet po całym tym czasie miał jeszcze nieco słabości do konwalii. - Biorę Maminsynka - oznajmił, chcąc ujść za pewniejszego siebie niż się czuł, choć wyszło mu to raczej marnie, gdyż głos zatrząsł mu się niebezpiecznie podczas kolejnego niebieskiego błysku - Brooks, idziesz? - spytał, i nie czekając na odpowiedź Krukonki, razem z Armitage'm na ramieniu pomaszerował do zasłoniętego bluszczem przejścia.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
– Wielki czarodziej na M, a trzecia R, na sześć liter – wpatrywała się w krzyżówkę, jednocześnie trzymając @Hariel Whitelight pod ramię, żeby się nie potknąć i nie przewrócić. – Marlaa nie pasuje – skrzywiła się, uznając to za spory nietakt, że twórcy tej wybitnej rozrywki nie brali jej w ogóle pod uwagę. – No niech temu Merlinowi będzie, że jest super, ale czy lepszy ode mnie? Szczerze wątpię – westchnęła, po czym przyłożyła różdżkę do pergaminu i uroczyście wypowiedziała słowo "Merlin", z satysfakcją obserwując zgadnięte hasło. – Nie wiem co my tu robimy – porozumiewawczo spojrzała na grupkę osób zgromadzonych w Trzech Miotłach, którzy tak jak i oni czekali na świstoklik chujwiegdzie i chujwiepoco. – Z drugiej strony nawet jeśli zginiemy to poeci będą pisać o nas wzniosłe wiersze i epopeje i zrobią nowe wydanie krzyżówek, tym razem z Marlą a nie Merlinem jako najlepszym ziomkiem – stwierdziła optymistycznie, starając się w każdej sytuacji widzieć pozytywne aspekty. Po chwili byli już u podnóża Szczytu Buchorożca, gdzie kręciło się o wiele więcej osób, w tym kilka znajomych twarzy (@Darren Shaw czy @Drake Lilac, którym pomachała zapamiętale na powitanie). Jej uwagę jednak przykuwały latające dookoła smoki, elfy czy zmęczone życiem centaury. – Ja pierdolę – skomentowała elokwentnie całe zjawisko, z trwogą przyglądając się scenom dziejącym się na górze z dementorami w roli głównej. – Chodź tam – pociągnęła Harry’ego w stronę namiotów, gdzie stał już Lancaster, niesamowicie przeorany przez ostatnie wydarzenia. Jones nie był szczególnie rozmowny i oznajmił tylko, że muszą iść w samo centrum tego chaosu, a jego słowa potwierdził okropny huk i widok zmaltretowanego smoka, który padł ofiarą ochroniarzy Azkabanu. – Aha, no ok, w ten sposób – mruknęła pod nosem, zgarniając ze stolika eliksir wiggenowy, bo była turbo frajerem z uzdrawiania, a mimo wszystko chciała wyjść z tej wyprawy cała (bez poniesienia straty w postaci jakiejś części ciała) i zdrowa. W drodze na szczyt beztrosko rozwiązywała hasła, co rusz zasypując Hariela wyrażeniami do odgadnięcia (krzyżówka konia i ryby na dziesięć liter) albo fukając na niego, że w ogóle nie dba o jej piękną buzię, bo niewystarczająco patrzył na ziemię w celu uniknięcia potknięcia się przez nią. W pewnym momencie trasa zrobiła się tak trudna, że schowała pergamin do kieszeni i różdżką z odpalonym lumosem próbowała rozgonić mgłę oraz w porę zauważyć nachalne stworzenia. Nie była jednak w stanie wystarczająco szybko dostrzec niuchacza, wciskającego jej do ręki jakiś medalion, który bezrozumnie od razu założyła na szyję i z zaskoczeniem stwierdzając, że błyskotka znacznie poprawiła jej zdolność widzenia. Dzięki temu o wiele lepiej jej się szło, mogąc też w porę ostrzec przyjaciela przed jakimiś wyrwami w ziemi. Niesamowicie zmęczona, zgarnęła z czoła mokrą od potu grzywkę i uniosła brwi na widok kilku przejść, nad którymi ustawiły się elfy w dziwnym szyku. – O co tu chodzi? – spytała Ślizgona, który lepiej znał się na runach i bardzo sprytnie odszyfrował po paru minutach co i jak. – Uzurpator brzmi doskonale – odparła pogodnie, od razu kierując się w tamtą stronę. Kiedy ujrzała rudą głowę @Irvette de Guise parę metrów przed nimi, przygryzła dolną wargę, przypominając sobie sytuację po meczu. – Wiesz, po tym jak przegraliśmy, nagadałam jej w nerwach kilka… – przyznała ziomkowi, chcąc go lojalnie ostrzec przed jej ewentualnymi pretensjami, równocześnie wpadając w końcu na kolejne hasło. – …LUFKIN! Ta pierwsza kobieta na stanowisku ministra magii, której nazwiska zapomnieliśmy to Lufkin – z ekscytacją zaczęła szukać krzyżówki w kieszeni, aby upewnić się, że to było to, nad czym tyle dywagowali całą drogę.
______________________
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Samantha nie wiedziała, że wybierał się na kolejną wyprawę Lancastera Jonesa. Nie to, że ją okłamał czy coś, po prostu wychodził z założenia, że skoro nie pyta gdzie się dziś wybiera, to po prostu nie będzie poruszał tego tematu. Nie to, że był pantoflem i gdyby kazała mu zostać to - z niechęcią ale - by to zrobił. Wyszedł na zewnątrz tuż za bramą odpalając papierosa i rozglądając sie czujnie po ulicy. To wszystko nie wyglądało najlepiej. Wszechogarniajaca ciemność, której momentami bał sie nawet Lumos nie zwiastowała nic dobrego, a woda wzbierająca coraz mocniej na dolinowych uliczkach nie przyprawiała go bynajmniej o lepszy nastrój. Otrzymał jednak informację, że ma możliwość dostania sie na miejsce wyprawy poprzez świstoklik - jeden z kilku - znajdujący się w niedalekim antykwariacie, na którego to wycieraczkę wkrótce się teleportował. Aczkolwiek wycieraczka to było zbyt wiele powiedziane. Aktualnie była to przemoknięta do suchej nitki zbita masa. Sam teleport jak zwykle nie trwał długo, a Voralberg trzymał się raczej z dystansem od innych uczestników. Ostatnio nie był w najlepszym nastroju do jakichkolwiek większych interakcji międzyludzkich, a cała światowa sytuacja przyprawiała go o paskudny humor. Odpalił kolejnego papierosa, bo poprzedni siłą rzeczy stracił w trakcie teleportacji. A może spalił go tuż przed nią? Sam już nie pamiętał. Chyba był z lekka roztargniony. Musiał się wziąć w garść. Bitwa którą obserwował przed chwilą na niebie i niepokojące znaki bynajmniej nie wprawiały w dobre chęci do dalszych kroków. Tak czy siak wybrał dictum, a co śmieszniejsze otrzymał od niuchacza jakiś brelok, który najwyraźniej dobrze działał na wszechogarniającą mgłę. Dobre i to. A później ruszył za Drake'iem. - Jakieś przewidywania? - mimo wszystko zagaił, chwilę wcześniej wypuszczając chmurę papierosowego dymu z ust, co normalnie mu się raczej nie zdarzało.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
To, co teraz właśnie się działo można było śmiało określić mianem Armagedonu, istnego końca świata. Aktualne wydarzenia bardzo mocno odcisnęły się zarówno na czarodziejskim jak i mugolskim świecie, który nieświadom wszystkiego, co się działo również padał ofiarą magicznych katastrof.Violetta nie wiedziała czy była to kwestia osłabienia, które od dawna jej towarzyszyło, ale z jakiegoś powodu czuła się dosyć obojętna, gdy tylko widziała to, co miała przed sobą. Zastępy magicznych stworzeń, które gromadziły się w pobliżu szczytu, smoki buchające ogniem z nozdrzy, niebo o niepokojącej barwie zasnute chmurami. Może nie miała sił, by to wszystko analizować albo po tak długim czasie wycieńczenia organizmu wszystko było jej jedno lub też po prostu jej mózg pomimo świadomości tego, co wokół się rozgrywało wciąż nie potrafił tego w pełni przetworzyć i wytworzyć odpowiednich reakcji, które powinny jej towarzyszyć. Wszystko to było możliwe. Jej zmęczone spojrzenie podążało za smokiem, oblepionym dementorami. Pod bluzą czuła ciężar spoczywającego tam krzyża Dilys. Nie miała pojęcia czy jej się przyda, ale w jakiś sposób jego obecność działała na nią uspokajająco. Podobnie jak zapas eliksiru wiggenowego przy boku oraz spoczywające w kieszeni światełko dźwiękowe wydawały jej się także być pokrzepiającymi kompanami podróży. Kiedy tylko przyszła kolej na odebranie fantów od Jonesa jej dłoń jedynie musnęła pokrótce łańcuch Scamandra, by finalnie wybrać świetlik. Co jak co, ale ze schwytaniem magicznych stworzeń powinna sobie poradzić przy pomocy zaklęć. Jeśli zaś chodziło o inne aspekty to przyda jej się pewna pomoc. W czasie wędrówki nie zauważyła nawet tego jak ktoś pociągnął ją za nogawkę jeansów. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę z obecności małych łapek, które uczepiły się jej spodni i wspinały po nich coraz wyżej nim w końcu goły łepek sięgnął spoczywającej swobodnie przy udzie lewej dłoni. - Scheiße - zaklęła tradycyjnie już po niemiecku, strącając z siebie szczuroszczeta, który przed chwilą zatopił zęby w jej dłoni. Już miała sięgnąć po różdżkę i wycelować w zwierzę jakimś zaklęciem, by je przegonić, gdy nagle zdała sobie sprawę z tego, że momentalnie poczuła się... lepiej. Towarzyszące jej dotychczas potworne zmęczenie i osłabienie jakby zelżało, przywracając jej chociaż część sił. Dlatego też zrezygnowała z chęci rzucenia zaklęcia na sympatycznego szczuroszczeta, odprowadzając go wzrokiem do jakiegoś ciemnego kąta, w którym zniknął. Cóż, ona też musiała pójść w swoją stronę. Wędrówka zaprowadziła całą ich grupę w miejsce, w którym znajdowało się wejście do trzech tuneli, wiodących Merlin jeden wie gdzie. Wiedziała jednak, że ich nazwy nie brzmiały zbyt zachęcająco. Skrypt widniejący nad nimi nie był skomplikowany i nie sprawiał większych problemów z odczytaniem. na chwilę przystanęła przed nimi, starając się podjąć decyzję. Ta jednak przyszła dosyć szybko i Strauss nie zważając na nic zaczęła zapuszczać się w odnogę noszącą miano matkobójcy.
/można zaczepiać
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Przedmioty (własne): różdżka, buty do tańca (+1 DA !!!), wiecznie modny szalik!!!, mapa historyczna Przedmiot (wybrany): beret uroków Bonus: langustnik - kąsał mnie na szczęście Wejście: uzurpator
Zerkam na krzyżówkę @Marla O'Donnell i od razu wkręcam się w szukanie każdego możliwego rozwiązania. - Musiałaś źle wpisać. Tu powinno być H i będzie wtedy Hariel - oznajmiam wskazując na coś co było z pewnością dobrą odpowiedzią, a literka nie powinna być zmieniona. - Albo! Robił to jakiś jasnowidz i jest tu połączona nazwa dwójki potężnych czarnoksiężników pod nazwą Mariel! - dodaję z uśmiechem i poprawiam czerwone okularki. Na wyprawę ubrałem się w wytarte, wielkie jeansy, luźną żółtą koszulę i zarzuciłem wiecznie modny szalik, bo tam gdzie możemy iść może być zimno. Chociaż moje buty wyglądają zwyczajnie są to buty do tańca! Wcześniej tłumaczyłem Marli, że w razie niebezpieczeństwa zacznę tańcować i przeciwnik będzie tak zaskoczony, że kto wie, może ktoś inny zdąży go w międzyczasie powalić. - Cena chwały - mówię z westchnieniem przyglądając się ludziom z którymi mieliśmy iść... gdzieś tam. Ja jestem tu tylko dlatego, że miałem tak okropny i realistyczny sen jak nigdy. Niby wyglądałem jakby wszystko było cudownie. W rzeczywistości nie mogłem spać bojąc się, że okropne sny wrócą i krótkie drzemki w nocy mnie wycieńczały. Liczyłem na to, że idąc tam ktoś zdejmie ze mnie tą okropną klątwę. Albo umrę i nie będę już cierpiał katuszy z niewyspania. I chociaż na początku wydawało się, że będzie fajnie, przyjemnie i rozwiążemy dużo krzyżówek, po chwili już stoimy w jakiejś sodomie i gomorze. Z rozdziawionymi ustami przyglądam się tym dantejskim scenom. Bardzo odważnie, automatycznie chowam się odrobinę za Marlą. Jednak nawet teraz w obliczu tego co widzimy, prędko rzucam się na beret uroków, bo najważniejsze jest na wyprawie gdzie można zginąć - być bezpiecznym i stylowym! - Pasuje mi? - pytam i zarzucam jeszcze swoim wiecznie modnym szalikiem. I może wszystko to wyglądało patowo, ale ja z Marlą dzielnie rozwiązywaliśmy krzyżówkę. Łapię ją nawet za rękę, by przez to że non stop patrzyliśmy się na kawałek papieru co chwila się nieostrożnie potykaliśmy. Na dodatek w pewnym momencie już nie było jak czytać i musieliśmy się poddać. Szczególnie, że nie było tu bardzo przyjemnie, a wędrówka nie należała do najprostszych. Tym bardziej dla takiego atlety jak ja. Jeszcze langustnik udziabał mnie w nogę na co syczę i rozcieram swoją nóżkę. A kiedy Marla mnie ostrzegła przed jakimiś wyrwami, wręcz piruetami przeskakuję je jak prawdziwy tancerz. Kiedy zatrzymujemy się przy rozwidleniu, czytam miło Marli co jest napisane. - Powinniśmy iść tam gdzie Voralberg, Darek albo Drake, to super zaklęciarze - oznajmiam bardzo mądrze po czym idę razem z Marlą za... Irvette. - Strasznie się na mnie wkurwiła przez Ciebie - oznajmiam, jednak już kompletnie bez pretensji. To coś z czym powinienem (już dawno) sam sobie poradzić. Zerkam niepewnie na @Irvette de Guise i z niejaką ulgą przyjmuję nagłą zmianę toru rozmowy. Teraz próbuję wyrwać krzyżówkę Marli, by samemu wpisać hasło tłumacząc się ugryzieniem langustnika, że taki historyk jak ja zapomniał o takim nazwisku.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Nie wchodziła jeszcze całkowicie do tunelu, zastanawiając się, jaki skarb z oferowanych przez Jonesa wybrać. Ostatecznie postawiła na łańcuch Skamandera wierząc, że będzie to dla niej bardziej przydatne niż inne przedmioty, jakimi mogli się częstować. Wcale nie spieszyło jej się żeby wejść w te ciemności i ciasności jeszcze głębiej, dlatego stała przed wejściem w oczekiwaniu na to, czy dostaną jeszcze jakiekolwiek wskazówki. Przywitała się z @Darren Shaw, którego obecność zdecydowanie ją pocieszała. Przynajmniej jedna znajoma i przyjazna twarz towarzyszyła jej przez chwilę w tej udręce. -W takim razie mam nadzieję, że spotkamy się gdzieś po drugiej stronie. W razie co jesteśmy w kontakcie patronusowym? - Zapytała Shawa jeszcze nim ktokolwiek zdążył się rozejść, a następnie odprowadziła krukonów wzrokiem samej wciąż nie potrafiąc przekroczyć progu wybranego tunelu. W końcu jednak podjęła tę decyzję i zaczęła iść przed siebie i dopiero po chwili ze skupienia wyrwał ją dźwięk kroków. Odwróciła się, by sprawdzić, kto jeszcze za nią drepta i serce aż jej zamarło, gdy zauważyła @Marla O'Donnell oraz @Hariel Whitelight. Wciąż nie do końca minęła jej złość na ślizgona, choć nie potrafiła dokładnie jej wytłumaczyć, ale jego obecność jednocześnie przyniosła spokój w jej sercu. Choć niezbyt cieszyła ją obecność gryfonki, to jednak czuła się lepiej wiedząc, że nie wchodzi do "Uzurpatora" sama.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Z jednej strony miał dość narażania dupska w imię... czego właściwie? Nie czuł się ani magicznym patriotą, ani propagatorem średniowiecznej historii. Odkrycie Camelotu, a raczej dołożenie do tego odkrycia swojej cegiełki zapewniło mu trochę rozwrywki, nic poza tym. Szczerze mówiąc, znalazłby dwa miliony lepszych zajęć. Problem leżał jednak w tym, że nieprzyjemności związane ze zniknięciem księżyca dodatkowo się nasiliły i czuł, że jeśli świat nie wróci do normalności, on sam również rychło popadnie w kompletne szaleństwo. Nie mógł spać, a kiedy zasypiał, dręczyły go koszmary. Czuł się bez przerwy zmęczony i bez przerwy wyglądał, jakby stąpał po cienkiej granicy między życiem i śmiercią, nawet jeśli wcale nie wybierał się na ten drugi świat. Skoro odnajdywanie artefaktów nie przynosiło rozwiązania, trzeba było szukać go gdzie indziej. I naprawdę zamierzał zrobić absolutnie wszystko, co tylko mógł, byle jego własny kawałek rzeczywistości wrócił do względnej normalności. Kiedy świstoklik wylądował, średnio dowierzał własnym oczom. Panował tu absolutny chaos, który ciężko było ogarnąć wzrokiem, a co dopiero w jakikolwiek sposób nad nim zapanować. Od razu ruszył na poszukiwania Jonesa, mając nadzieję, że zdąży go jeszcze powypytywać o sytuację, na miejscu okazało się jednak, że nie ma na to czasu i trzeba po prostu iść, prosto w serce zamętu. Z udostępnionych przez przewodnika przedmiotów wybrał łańcuch, który – patrząc na to, co się tutaj działo — wydał mu się najprzydatniejszy. Ruszył przed siebie, starając się wyglądać znacznie pewniej, niż było w rzeczywistości. Przyozdobione pierścieniami palce obejmowały różdżkę, gotowe użyć jej w każdym momencie. Nie było to jednak konieczne, początek nie był wcale taki zły. Skuszony przez trytony, chciał zanurzyć twarz w lodowatej wodzie. Zamierzał wykorzystać to, że zna podstawy trytońskiego, ale zanim w ogóle zaczął, po nogawce spodni wspięło mu się coś uzbrojonego w ostre, chwytliwe pazurki. Stworzonko błyskawicznie wlazło mu na rękę i zatopiło ząbki w skórze, sprawiając, że omal go nie strzepnął. Zamiast tego zaklął pod nosem i zdjął je, odkładając na ziemię. Przyjrzał się ranie i już zamierzał ją zaleczyć, kiedy nagle poczuł się znacznie lepiej. Właściwie normalnie, tak jakby brak księżyca nigdy mu nie dokuczał, a nieidealne samopoczucie wynikało co najwyżej z intensywnej imprezy dnia poprzedniego. Zmarszczył brwi i postanowił póki co nic nie robić z ranką, a jedynie obserwować, czy nie staje się niepokojąca. Wstał i podążył ścieżką opatrzoną runami składającymi się w słowo tyran. Na tyranach znał się w końcu znakomicie. Skinął głową do @Alexander D. Voralberg, ale pozostał nieco w tyle.
| Zapraszam do zaczepiania!
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Przedmioty (własne): bransoletka z ayahuascą, eliksir chroniący przed ogniem, felix felicis (wypijam w poście!) Przedmiot (wybrany): eliksir wiggenowy Bonus: tryton (medalion gaszący) i gnom (niewiemco) Wejście: Tyran
Tak właściwie to nie miał pojęcia co tutaj robi, bo nie miał przyjemności brać udziału w poprzednich wyprawach, które przynosiły uczestnikom (i nie tylko!) bardzo różne skutki... Ale chyba po prostu coś w tej chaotycznej sytuacji sprawiło, że Leonardo nie zamierzał pozwalać sobie na bierność. Za dużo uśpionych lunaballi znajdował, zbyt wiele spłoszonych zwierząt widział i za bardzo martwił się tym brakiem równowagi w naturze, by siedzieć w bezpiecznym zamku. Raz podjętej decyzji oczywiście już się trzymał - był Gryfonem, na litość merlinowską, nie mógłby się nagle wycofać z planu epickiej wyprawy. Słuchał Lancastera ze szczerym zainteresowaniem, raz za razem tylko poprawiając swój skórzany plecak, w którym miał kilka uznanych za przydatne przedmiotów. Nie był pewien na ile przemyślane jest to wszystko, ale już na widok walki smoka z dementorami postanowił nieco odciążyć swój tobołek - jednym haustem opróżnił fiolkę eliksiru chroniącego przed ogniem i zamiast niej wybrał sobie eliksir wiggenowy. Potem ruszył dziarskim krokiem za resztą, zastanawiając się jak może wyglądać sensowne wyjście z tej sytuacji, bo na chwilę obecną raczej sprawa wyglądała tak, że trochę wchodzili do paszczy lwa. Po drodze zatrzymał się jeszcze na krótką pogawędkę z wyjątkowo miłym trytonem, podczas której mógł przetestować nieco zardzewiałą znajomość języka trytońskiego; w nagrodę dostał gaśnico-muszelkę, więc nie mógł narzekać. - Panie Lilac! - Zawołał, dostrzegając znajomą sylwetkę Gryfona (@Drake Lilac) i od razu też do niego podbiegając, tym samym decydując się na trasę "Tyrana". Po drodze obejrzał się jeszcze na @Nathaniel Bloodworth, grzebiąc w plecaku w poszukiwaniu fiolki Felix Felicis, ale jego nie wiedział jak powitać inaczej, niż lekkim uśmiechem. - Och, Alexander! Na Merlina, z mistrzem Zaklęć to już w ogóle jesteśmy bezpieczni - stwierdził na widok @Alexander D. Voralberg, który w dodatku jakoś pozbywał się mgły sprzed swojej drogi. - Aaaale trochę szczęścia nie zaszkodzi... - stwierdził i wypił pospiesznie eliksir, od razu czując się pewniej. - Dobra, panowie, tylko proszę się nie przestraszyć, ale niedźwiedzie sobie doskonale radzą w takich jaskiniowych warunkach - zdecydował, nagle całkiem pewny tego pomysłu. - Założy mi pan? - Poprosił Drake'a, wydłużając transmutacyjnie paski swojego plecaka (przy okazji też zmienił mu kształt na misiowy) i przystając w miejscu, by dopiero wtedy przemienić się w niedźwiedzia i zaczekać aż chłopak da radę zarzucić mu na grzbiet jego dobytek. I może w jakimś stopniu wystawiał się w ten sposób na niebezpieczeństwo, bo nie mógł bronić się magią, ale z drugiej strony - miał dużo lepszy węch i słuch, które przydawały się tutaj bardziej od wzroku, a i wierzył w ćwierćolbrzymią odporność. Ruszył pewnie dalej, nie przejmując się nawet małym gnomem, który przyczepił się do jednej z jego tylnych łap.
Ostatnio zmieniony przez Leonardo O. Vin-Eurico dnia Sob 21 Maj - 16:44, w całości zmieniany 1 raz
Tiernán E. Aguillard
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 193 cm
C. szczególne : heterochromia | kolczyk w prawym uchu - na ogół zwyczajna, posrebrzana obręcz | rozwichrzona czupryna | sprawia wrażenie jakby był wiecznie zblazowany
Kompletne szaleństwo, chyba innym określeniem nie byłby w stanie określić swojej decyzji. Nie miał jednak właściwie nic do stracenia, a bardzo chciał zobaczyć finał tej historii – przeczucie mu podpowiadało, że cokolwiek działo się w górach za Hogsmeade było kulminacją wydarzeń minionego roku; tego chaosu ogarniającego Wielką Brytanię, który zapoczątkowało odkrycie legendarnego Camelotu. Był tam, kiedy to się zaczęło, a skoro powiedziało się A… Nie cierpiał podróży świstoklikiem, jak zresztą większości magicznych form podróżowania (jakkolwiek wygodne i szybkie by nie były), każdorazowo miał wrażenie, że żołądek wywraca mu się do góry nogami. Teraz też, tuż po wylądowaniu u stóp Szczytu Buchorożca, potrzebował dobrej chwili, żeby ochłonąć nim był w stanie ogarnąć panujący wokół absolutny chaos… a raczej próbować to zrobić, bo tak wiele działo się na raz, że trudno było się skoncentrować na jednej rzeczy; nawet słów Lancastera słuchał zaledwie jednym uchem. Największą uwagę przyciągał zdecydowanie sam Szczyt, wokół którego utkana gęsta mgła i który atakowało całe stado przeróżnych smoków – chmury rozproszyły się na moment, kiedy jeden z gadów z łbem otulonym czarnymi szatami dementorów zapikował w kierunku góry, ukazując widok, który napawał jeszcze mniejszym optymizmem. Najrozsądniejszą decyzją w tym momencie byłoby prawdopodobnie wycofać się i pozwolić większym – oraz zdecydowanie bardziej kompetentnym – samobójcom śmiałkom się tym zająć, z niego w końcu nie był żaden bohater i aż za dobrze zdawał sobie z tego sprawę. Uciszył jednak swój głos rozsądku i sięgnął po jeden z zaoferowanych przedmiotów, pelerynę niewidkę, nim podążył za resztą zgromadzonych. Im bliżej byli podnóża góry, tym wzrastało zagęszczenie magicznych stworzeń przeróżnych gatunków, które zdawały się atakować mgłę, zupełnie bezskutecznie. Gdzieś po drodze niespodziewanie poczuł ból w okolicach kostki – po zerknięciu w dół okazało się, że to jakiś zbłąkany langustnik go dziabnął w nią szczypcami, opryskując ranę jaskrawozielonym atramentem. Rozmasował palcami miejsce uszczypnięcia, po czym ruszył dalej, przystając znów dopiero w momencie, gdy dotychczasowa ścieżka rozwidliła się w trzy tunele; każdy był opatrzony jakimś runicznym napisem, ale nie był na tyle biegły z tych starożytnych szlaczków, żeby rozpoznać kryjące się za nimi słowa. Ostatecznie zdecydował się na ten pierwszy, ku któremu skierowało się już parę osób, które kojarzył z hogwarckich korytarzy.
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Miał dość, wielu rzeczy tak naprawdę. Miał też wrażenie, że nie może odpocząć, nieważne jka się starał. Wciąż coś zaprzątało jego myśli, nie dając spokoju niczym natrętna mucha, która nie chciała się odczepić a zaklęcia jakimś cudem w nią nie trafiały. Czasem miał wrażenie, że wybuchnie mu głowa, od nadmiaru myśli, od tej stale rosnącej liczbie zmartwień, które jedynie się piętrzyły, zamiast uciekać w eter. Może właśnie dlatego zdecydował się zrobić coś, zaryzykować, choć przecież miał tyle do stracenia? Nie wiedział, był za to pewien, że jeśli nie zrobi nic, zaprzeczy wszystkiemu w co wierzył, co kochał i czego się wyrzekał całe życie. Przecież nie był osobą, która ucieka od problemów, która siedzi w jednym miejscu i pozwala, by wszystko działo się samo, nie był tylko obserwatorem, nienawidził bierności. Nie potrafił siedzieć obojętnie, kiedy zniknięcie księżyca – choć nie dotyczyło go bezpośrednio – dawało się we znaki jego najbliższym. Złapał najbliższy świstoklik, obiecując sobie i Beatrice, że będzie ostrożny, zawsze był. Nie wiedział czego się spodziewał, ale nie spodziewał się tego, co ujrzał. Zmarszczył brwi, nie do końca wiedząc co o tym myśleć, ilość magicznych stworzeń niemal przytłaczała. Odszukał w tłumie @Hariel Whitelight i tylko położył mu dłoń na ramieniu, prosząc, by zwyczajnie nie dał się zabić, ale nie dodając nic innego, bo ufał swojemu bratu, chyba na przekór wszystkiemu. Wziął eliksir od Jonesa, jak mniemał i schował go, niespecjalnie mając plan co dalej. Czy powinien pójść tak gdzie brat? Czy może to jednak nie był wcale najlepszy pomysł. Widział tutaj swoich uczniów, współpracowników i jeden wielki chaos. Coś podświadomie mówiło mu, że to wcale nie był dobry znak. Skierował się w przypadkową stronę, kiedy poczuł ugryzienie na kostce – zerkając w dół ujrzał langustnika i szpetnie zaklął pod nosem, doskonale wiedząc z czym to się wiązało, pech był ostatnim czego teraz potrzebował. Nie miał przecież pojęcia, że tym razem ugryzienie przyniesie mu więcej korzyści niż strat. Podszedł ostatecznie do @Nathaniel Bloodworth i przysiadł obok niego, wyciągając nogi przed siebie i jakby nigdy nic – odpalając lordka. Pozdrowił Alexandra i Leonardo skinieniem głowy, po czym rozmasował bark, na którym blizna czasem dawała się we znaki. — Powinniśmy zrobić zakład ilu wyjdzie stąd cało przy tej organizacji — mruknął całkiem pesymistycznie do swojego przyjaciela, patrząc jednak na zestresowanych pracowników muzeum i Jonesa wycierającego pot na skroniach. Strzepnął popiół z papierosa, a niedopałek spalił krótkim zaklęciem. Tym razem nikotyna wcale go nie uspokoiła, zszargane nerwy stale przypominały mu, że nie mógł być pewien niczego w tej wyprawie. Szybką decyzją skierował się do tego samego tunelu co Bloodworth.
______________________
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Tunel oznaczony przez elfy runami oznaczającymi Matkobójcę skryty był za zielonym bluszczem, rozpaczliwie wpijającym się w ścianę góry. To tutaj setki lat temu swoje kryjówki miały gobliny - po wejściu głębiej w trzewia ziemi zaczynacie zauważać pozbawione pochówku szkielety tych istot, oparte o ściany czy niedbale rozrzucone po skałach. Zajęły się już nimi dzikie zwierzęta - padlinożercy wyssali szpik z połamanych kości, a mięso dawno zniknęło, odgrywając w wielkim kręgu życia swoją rolę jako wylęgarnia robactwa. W połączeniu z dość klaustrofobicznym tunelem - musicie iść gęsiego, a ci z was obdarzeni nieco większą posturą, jeśli w ogóle tacy znajdują się między wami, często by przejść muszą pochylić głowę lub nawet zgiąć się w pasie.
Ubita pokoleniami uciekinierów, rebeliantów i niewolników ścieżka zaczyna po paru minutach prowadzić was w górę, zamieniając się w topornie wykute w litej skale schody. Śliskie od wilgoci są one niebezpiecznym przewodnikiem - tak nagle jak się zaczęły, tak nagle też urywają się, wyprowadzając was na środek wielkiej, podziemnej hali.
Pomieszczenie - bo nie można nazwać go naturalną jaskinią - otwarte jest z jednej strony świata na świeże powietrze. Domyślacie się więc prędko, że ścieżka prowadziła was przy samej ścianie - jeden nieopatrzny smoczy oddech i moglibyście się upiec żywcem w kamiennym piecu. Teraz możecie podziwiać chaos odgrywający się na zewnątrz z jednej z dziesiątek kamiennych grani, którymi przeorany był Szczyt Buchorożca. Dzięki wrodzonej spostrzegawczości lub zaradności oceniacie też, że przebyliście już może jedną trzecią drogi.
Bardziej od zewnątrz - jakkolwiek krwawa bitwa by się tam nie odbywała - interesuje was jednak wyposażenie pomieszczenia. Piece, a raczej magiczne huty, wznoszą się pod ścianami - tak duże, że spokojnie się w nich zmieścicie. Wypełnione są one dawno wygasłymi popiołami w towarzystwie kilkunastu kowalskich narzędzi, których reszta rozrzucona jest po całej sali. Są one nieprzystosowane do ludzkich dłoni, a kunszt wykonania świadczyć może o jednym - trafiliście do starożytnej, gobliniej kuźni.
Oprócz oczywistego, historycznego znaczenia takiego odkrycia, nie widzicie tutaj jednak nic więcej, co przykuć może waszą uwagę - co więcej, nie widać dalszej drogi.
Każdy z was niech rzuci kostką-literką. Osoby z cechą "Świetne zewnętrzne oko (Spostrzegawczość)" są zwolnione z tego rzutu. Osoby z przyjacielem-gnomem są zwolnione z tego rzutu. Osoby, które trafią samogłoskę lub spółgłoskę "G" - zdają.
Jeśli spełnicie powyższe warunki, zauważacie - lub prowadzi was tam gnom - znajdujecie we wnętrzu jednego z pieców nie tylko wydrapane naprędce zapiski na wewnętrznej ścianie, ale również ukryty za sadzą i popiołem tunel, prowadzący dalej w górę.
Osoby z: - co najmniej 10 punktami w Starożytnych Runach LUB - znajomością języka goblideuckiego lub współpracujące z goblinami i badające kiedyś zapiski w starych językach (proszę o link) LUB - posiadające świetlik LUB - posiadające cechę "Czaroglota" potrafią odczytać owe słowa.
Dowiadujecie się z nich, że milenium temu goblinia kompania kowali, górników, płatnerzy oraz jubilerów została zatrudniona przez jednego z Rycerzy Okrągłego Stołu, Mordreda, by wykonać dla niego parę zadań. Na początku - wykucie sal i tuneli w Szczycie Buchorożca. Dla goblinów nic specjalnego. Następnie wykucie zbroi z dodatkiem smoczych łusek - zadanie godne gobliniego kunsztu. Ostatnie wersety wyznania bezimiennego goblina okazały się być jednak sednem całej sprawy. Finałowym zadaniem okazało się być stworzenie różdżki - nie drewnianej, ale z elektrum, naturalnie występującego stopu złota oraz srebra. Rdzeniem zaś miało być włókno serca czarodziejki zamordowanej podczas zdobycia Camelotu przez Mordreda własnoręcznie - i to nie byle jakiej czarownicy, ale samej matki owego rycerza, Ginewery.
Ostatnie zdanie mówi o tym, że po zdobyciu różdżki oraz zbroi Mordred spalił gobliny w ich własnych piecach, nieświadomy na szczęście istnienia jednego z tuneli, którym niegdyś zwożone do kuźni było elektrum. Tak rozpoczęła się pierwsza, goblideucka rebelia, prowadzona przez jedynego ocalałego i dawno zdmuchnięta przez wiatry czasu.
Następnie nie pozostało wam nic innego jak skorzystać z jedynej drogi w górę, brnąc po łydki w popiele tysiącletniej masakry.
Do tego tunelu dołączył Lancaster Jones we własnej osobie, prosząc wcześniej skrzata Adonisa o zrezygnowanie z niebezpiecznej podróży wewnątrz Szczytu i przypilnowanie pracowników Muzeum. Kroczycie tunelem w którym mogłoby się wydawać, że głównym powodem ciężkiej atmosfery jest nie tyle odór czarnej magii unoszący się wszem i wobec, ale raczej niesnaski między obiema paniami. Obok waszych stóp bulgocze wypływający na zewnątrz potok - woda jest krystalicznie czysta i nawet w drżącym świetle różdżki widzicie cienie magicznych, wodnych drapieżników, którzy tylko czekają aż któremuś z was podłoże odmówi posłuszeństwa i runiecie wprost w ich zęby lub macki.
Mimo, że wchodzicie coraz głębiej i głębiej, robi się coraz zimniej. Do tego do waszych ubrań zaczyna wręcz kleić się wszechobecna mgła, która unosi się znad wód potoku. Nie zawodzi was także przeczucie - kryją się w niej dementorzy, którzy nie omieszkają utracić okazji na pożywienie się świeżymi duszami.
Każde z was rzuca kostką k100 - oznacza ona oczywiście jak dobrze radzi sobie wasz patronus w tej sytuacji. By bezpiecznie przejść musicie łącznie wyrzucić co najmniej 250 punktów. Dodatkowo, jedna osoba z was wykonuje jeszcze jeden rzut k100 i dzieli go na pół, po czym dodaje do waszego wyniku - jest to pomoc Lancastera Jonesa. Za każde 15 punktów w OPCM macie jeden przerzut. Jeżeli w tej drużynie znajduje się amulet uzyskany od niuchacza, wszyscy do swojego wyniku dodają 20. Jeżeli w tej drużynie znajduje się Hariel Whitelight, otrzymuje on darmowe dwa przerzuty. Jeżeli nie uzyskacie wyniku 250, dusza archeologa Lancastera Jonesa zostaje wyssana przez dementory a jego ciało niknie w głębinie, reszta przemyka zaś dalej. Jeżeli nie uzyskacie wyniku 250, a w drużynie znajduje się Hariel Whitelight, może on poświęcić się zamiast archeologa i w obronie dwóch dam. Jego udział w evencie kończy się, a on sam mimo wszystko przeżywa, będąc porwany przez potok i wymyty kilka kilometrów dalej.
Największy z trzech tuneli - wykuty w skale przez dawno zapomniane, pracowite ręce, teraz jego przeznaczeniem jest bycie drogą dla czterech czarodziejów oraz potężnego niedźwiedzia o wielkim sercu i jeszcze większym plecaku.
Zaledwie kilkadziesiąt metrów wgłąb górskich trzewi zdajecie sobie sprawę, jakie jest przeznaczenie tunelu Tyrana. Jest on ujściem dla dymów i gazów, które wydostają się z wnętrza kamiennego masywu, odgrywając rolę podobną do rury wydechowej w przedziwnej, czarnomagicznej machinie osobnika, zajmującego wierzchołek Szczytu Buchorożca. Zaczyna kręcić się wam w głowie - pierwsza dawka była zaskoczeniem i nagły wdech czarnomagicznych cząstek może odbić się krucho na waszej kondycji.
Każde z was niech rzuci kostką k6. 1, 2 - zanim zdążyłeś rzucić choć Bąblogłowę na swój czerep, wziąłeś zbyt duży haust wyziewów, po wciągnięciu których przed twoimi oczami zaczęły latać błękitne okręgi i przywidzenia. Do końca eventu wszystkie statystyki Twojego kuferka są pomniejszone o połowę. 3, 4, 5, 6 - może naturalnie masz płytki oddech, może spowodował to strach pełznący ci po plecach, a może po prostu wytrzymały chłop z ciebie. Po chwili zawrotów głowy jesteś gotów do dalszej drogi. Efekty kostek 1 i 2 nie obowiązują osób z cechą "Silny jak buchorożec (dowolna)" oraz osób, które dały się ugryźć szczuroszczetowi. Macie jeden przerzut za każde 50 punktów w łącznej sumie kuferka.
Chwila przygotowań czy nie, dalsza drogą w górę trzewi Szczytu Buchorożca czeka. Nie wiecie ile czasu później - stąpając cały czas w monotonnym, gładko wykutym tunelu łatwo stracić rachubę minut czy nawet godzin - zaczynacie zauważać za jednym z kolejnych zakrętów ciemnoczerwoną, drżącą łunę. Po zajrzeniu za załom korytarza waszym oczom ukazuje się istnie piekielny krajobraz. W sporej wielkości sali, w ofiarnych paleniskach buchają zbyt ciemnoczerwone na normalny ogień płomienie. Do tego być może to jedynie ułuda, ale wydaje się wam, że w językach ognia widzicie umęczone twarze swoich bliskich. Dalsza część korytarza widnieje za największym z palenisk - jednak już nawet tutaj, kilkanaście metrów od ognia, na wasze czoła zaczyna występować pot, a wszechobecna tu, dająca się wręcz posmakować, czarna magia powoli sączy do waszych uszu podszepty zachęcające do tego, by dołączyć do swoich ukochanych w płomiennych uściskach.
• Termin pisania - sobota, 28.05.2022, około 21. • Zachęcam do czytania opisów wszystkich tuneli, nieważne czy się w nim jest, czy nie • Osoby, które nie napiszą posta do tego terminu będą mogły pisać w kolejnych etapach, jednak ich brak aktywności zostanie w odpowiedni sposób doceniony. • Wszelkie pytania kierować do @Darren Shaw.
Kod:
<zg>Przedmioty (własne):</zg> maksymalnie 3 <zg>Przedmiot (wybrany):</zg> od Jonesa <zg>Bonus:</zg> od zwierzątka <zg>Wejście:</zg> jeden z trzech tuneli, do którego wchodzi postać <zg>Kostki i efekty:</zg> jeśli takie następują
______________________
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Przedmioty (własne): Felix Felicis, eliksir wiggenowy, Owijka na różdżkę ze smoczej łuski (+3pkt zaklęcia) Przedmiot (wybrany): Świetlik Bonus: szczuroszczet Wejście: tyran Kostki i efekty:1 - ale ugryzł mnie szczuroszczet i mam podwójną cechę silny jak buchorożec więc... nie działa na mnie XD
Szczerze to miał tę minimalną nadzieję że nie wrąbią się w jakieś większe kłopoty z którymi nie daliby sobie rady. W końcu dopiero co byli światkami jak stado dementorów i promień z wieży strącił z nieba smoczysko. Był gotowy do drogi, ale jeszcze przed tym musiała się zebrać reszta osób, które również postanowiły ruszyć tym tunelem. - Szczerze to nic konkretnego, ale spodziewam się że możemy trafić na inferiusy i dementory. Może na ożywione obiekty. No i oczywiście na pułapki. - Nie myślał optymistycznie, tylko realistycznie. W końcu założenie że cała droga przez jaskinię byłaby niezabezpieczona było po prostu głupie. Zwłaszcza że zmierzali do osoby która podwaliła im księżyc. I w sumie im dłużej obserwował osoby dołączające do ścieżki którą miał zamiar iść, tym nieco dziwniej się czuł. Bo w sumie wyszło na to że był jedynym uczniem w grupie. -Dzień dobry Profesorze. - Lubił Vin-Eurico, który jakiś czas temu był jeszcze opiekunem Gryffindoru. I wcale nie dlatego że nie czuł się przy nim przerośnięty, tylko w miarę normalny. Tak, nie ma problemu - Zmianą w niedźwiedzia był zaskoczony tylko delikatnie. Potem to zaskoczenie zmieniło się w podświadomą chęć przytulenia gigantycznego zwierzaka bądź pogłaskania, którą na szczęście w sobie zwalczył. Teraz nie było na to czasu i miejsca. Nie czekał za długo i wyposażył Leomiśka w plecak. Kiedy weszli do środka uderzył w niego okropny zapach którego wziął przypadkiem spory wdech. Natychmiast rzucił po tym bąblogłowego, bo w tych warunkach oddychać normalnie się nie dało. Po jakimś czasie dotarli do sali z nienaturalnymi płomieniami. Widać że coś było z nimi nie tak. Zwłaszcza że zdawało mu się że widzi twarze w tych płomieniach. - Czyli jednak przeklęte płomienie... - Cento Onis nie ma mowy żeby zadziałało. Frigidum Ignio raczej też nie... W końcu to prawdopodobnie czarnomagiczne płomienie. Kiedy tylko się zbliżyli do ognia, poczuł jak do jego głowy wpełzają mroczne szepty. Podobnie natarczywe jak te z książki którą ostatnio czytał. Stawiał im opór, jednak nie było to łatwe. Ukradkiem zerknął też na nauczycieli i Nejta. Miał nadzieję że ktoś wpadł na jakiś konkretny pomysł co zrobić z tym ogniem. On eksperymentować ze swoimi pomysłami nie chciał, bo nie wiadomo czy by podziałały i czy nie doprowadziłyby do czegoś nieprzyjemnego. Szkoda że nie potrafił rzucić Partis Temporus, inaczej stworzyłby dziurę w płomieniach przez którą mogliby sobie przejść. O ile zaklęcie w ogóle by zadziałało.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Już witała się z gąską i szła za Drakiem drogą tyrana, kiedy to okazało się, że Krukoński Król Zaklęć miał zgoła inne plany i porwał biedną Julkę. No dobra, nie porwał, ale efekt był taki, że dołączyła do krukońskiej drużyny srogiego wpierdolu w postaci Shawa i Strauss. Z tą dwójką nie miała się o co martwić. Martwić to powinny się za to wszystkie siły nieczyste, które mogły na nich czekać. Droga, w którą wyruszyli, nie należała do najłatwiejszych, nawet dla młodej palkarki, dla której wysiłek był chlebem powszednim. Korytarz był niski, przez co musiała się co jakiś czas schylać, choć do specjalnie wysokich nie należała. Gdyby zabrał się z nimi Drake, to musiałby chyba iść na czworaka, a i tak by swoją Gryfońską szupryną zamiatał pajęczyny na sklepieniu. Do tego jeszcze te schody… Mokre, strome, śliskie. Stanowiły gwarancję kłopotów. Brooks stąpała po nich delikatnie i zwinnie, ale i tak kilka razy o mało nie zaliczyła bolesnego upadku. Kiedy więc już dotarli na górę, odetchnęła z ulgą.
- Co do ch… - nie skończyła, bo zaniemówiła, widząc ogrom pomieszczenia, w którym się znaleźli. Ze wszystkich rzeczy, których się nie spodziewała, tej się nie spodziewała najbardziej. Byli bowiem w czymś, co wyglądało jak jakaś stara czarodziejska… fabryka? Huta? Gorzelnia? Nie była w stanie stwierdzić. Dziewczyna, nasłuchując potencjalnych niebezpieczeństw, szukała jakichkolwiek wskazówek, bezskutecznie, bo nie wiedziała, czego szukać. Szczęście jej jednak dopisało, bo jej nieoczekiwany towarzysz w postaci gnoma, odnalazł jakiś dziwny napis i tunel wewnątrz jednego z pieców.
- Ej, Kruczki. Możecie na chwilę tu podejść? Coś znalazłam – rzuciła do przyjaciół z najpiękniejszego hogwarckiego domu, licząc, że Ci będą w stanie rozszyfrować wydrapany na ścianie napis.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Przedmioty (własne): różdżka, eliksir wiggenowy, krzyż Dilys, światełko dźwiękowe Przedmiot (wybrany): świetlik Bonus: szczuroszczet Wejście: jeden z trzech tuneli, do którego wchodzi postać Kostki i efekty:D, nie widzę przejścia ani nic
Tunele ciągnęły się dalej w głąb góry, a ciekawym Strauss wydał się fakt, że w jedną z odnóg, którą sama również wybrała, postanowili skręcić akurat sami Krukoni. Chociażz pewnością nie można było ich wszystkich posądzać o nienawiść do swoich matek. Taka Viola na przykład to prędzej zostałaby ojcobójcą, bo swoją mamę naprawdę bardzo mocno kochała i szanowała, więc nigdy by jej nie skrzywdziła. Razem z krukońską kompanią szła naprzód, ściskając mocno różdżkę w dłoni i rozglądając się wokół. Miała wrażenie, że coś może lada chwila na nich wyskoczyć, ale na razie było spokojnie. Nawet podejrzanie spokojnie, ale nie kwestionowała tego w tej chwili. Z pewnością nie spodziewała się jednak tego, że korytarz przejdzie w ogromne pomieszczenie pełne podejrzanego pyłu, który z pewnością nie był wiekową warstwą kurzu. Przez jakiś czas kręciła się w okolicy, oglądając uważnie narzędzia oraz piece stojące przy ścianach. Zabrakło jej jednak spostrzegawczości, którą wykazała się Julia, wzywająca do siebie całą ekipę. Strauss od razu pojawiła się w pobliżu i spojrzała na jej znalezisko. Runy wydawały jej się znajome. Oświetliła je jeszcze Lumosem, aby zyskać pewność, że są one wyraźnie widoczne i dopiero wtedy przystąpiła do ich odczytywania. - Okay... To jest... bardzo mroczna historia - powiedziała nim streściła swoim towarzyszom, co właściwie znajdowało się w tajemniczych zapiskach, proponując przy okazji świetlik jeśli tylko ktoś chciał na własne oczy przeczytać zawartość pieca.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Podniósł wzrok na Camaela i kiedy ten odpalił lordka, wyciągnął ku niemu dłoń i niemo poprosił i papierosa. Nie nowego, wystarczyły mu dwa skradzione przyjacielowi buchy, które przyniosły mu spodziewany spokój. Nie chciało mu się sięgać po papierośnicę pełną błękitnych gryfów. — Mogę się założyć, kto tego nie zrobi — mruknął ponuro, zerkając w stronę Jonesa. Miał ochotę własnoręcznie ukręcić mu łeb; już jakiś czas temu postanowił obarczyć archeologa winą za wszystkie nieprzyjemności, jakie spotkały go od czasu pierwszej ekspedycji – a było ich sporo i nie wszystkie nawet były związane z tym, co działo się na i po nich. Pozbycie się ich przewodnika pozostawało póki co w sferze mglistych marzeń, ale trzeba było przyznać, że dodawało mu nieco otuchy w sporadycznych momentach zwątpienia. — Nie wiem, czy powinieneś się tutaj pchać, Cam, to wygląda gównianie… — zerknął na Whitelighta bez większych emocji wymalowanych na twarzy, ale prawda była taka, że się martwił. Świezo po ślubie, dziecko w drodze a na domiar złego był ostatnią naprawdę bliską osobą, jaka mu została. Dla dobra własnego, Beatrice i oczywiście Camaela miał ochotę go stąd wygonić. Ostatecznie nawet nie powiedział nic więcej, po prostu podniósł się, kiedy mieli ruszać. Czy kiedyś nauczy się lepiej dbać o swoich bliskich? Uniósł delikatnie brew, kiedy Vin-Eurico nie tylko zmienił się w niedźwiedzia, ale i założył plecak, i może nawet rozpogodził się nieco na ten widok, bo niezmiernie go to rozbawiło. Już na początku ich drogi zetknęli się z obrzydliwym, duszącym smrodem, który zaatakował go znienacka. W głowie zakręciło mu się od nadmiaru wrażeń i chyba tylko trwała, stale uzupełniana powłoka z tytoniowego dymu sprawiła, że ostatecznie udało mu się nad tym zapanować. Mogło być to też zaklęcie bąblogłowy, rzucone w pośpiechu, któż to może wiedzieć. Droga ciągnęła się w nieskończoność, dosłownie i w przenośni. Korytarze stanowiły przepastną, monotonną otchłań, a duszące powietrze skutecznie uniemożliwiało prowadzenie rozmowy. Byli skazani na własne myśli, a w jego przypadku nie zawsze było to bezpieczne rozwiązanie. Miał ich zbyt wiele, głównie negatywnych. Od kilkunastu dni ani razu nie zajrzał do kieliszka, walka z nałogiem była zaś wyczerpująca. Ogień nie był dla niego wytworem czarnej magii, a własnej wyobraźni – za to właśnie wziął wyszeptujące obietnice płomienie. Być może nie powinien był tu przychodzić mimo wiedzy, że odstawienie alkoholu osłabi go pod każdym względem. Czy jednak kolejna zła decyzja w jego wykonaniu naprawdę mogła kogokolwiek dziwić? Spojrzał pytająco na Cama, ale nie chciał marnować cennego powietrza, ostatecznie nie zadał więc dręczącego go pytania. Też to widzisz? Też… słyszysz? On widział, słyszał i na domiar złego czuł pogłębiającą się potrzebę, by usłuchać się diabelskich podszeptów. Płomienie układały się w twarzy jego bliskich, widział matkę, Alicię, nawet Gabrielle i Emily. Uśmiechały się do niego, nęciły. Im dłużej im się przyglądał, tym trudniej było mu oddzielić rzeczywistość od wyobrażeń. Postanowił się przekonać, zyskać pewność, że to tylko omamy i nie ma się czego obawiać. Z wyciągniętą ręką zbliżył się do płomieni, pozwalając, by nasilający się gorąc coraz mocniej głaskał go po twarzy. Niewiele myśląc, przekroczył wytyczaną przez ogień granicę i przesunął prawą dłoń po płomieniach, gładząc ich bujną grzywę.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
ja 34 + 60 za niuchacza dla każdego + hariel 75 + irvette 66 + 30 lancaster = 265
W końcu się poddała, oddała Harry'emu krzyżówkę i pozwoliła mu na uzupełnienie hasła, a jego tłumaczenia czemu nie wpadł na odpowiedź wcześniej skwitowała jedynie uniesionymi brwiami. Zanim ruszyli, zauważyła, że dołącza do nich sam Lancaster. - Przyszedł tu, bo wie, że bez niego zginiemy czy po prostu wolał być w dream teamie i zgarnąć też trochę chwały dla siebie, bo zaraz odkryjemy jakieś niezwykłe rzeczy? - parsknęła i spojrzała na Ślizgona, maskując durną gadką coraz większy stres i niepewność co do słuszności ich obecności na tej wyprawie. Gdy Jones zaczął dziarsko iść przed siebie, pociągnęła chłopaka ze sobą, jednocześnie oświetlając ścieżkę lumosem, żeby nie wjebać się prosto w objęcia demonów wodnych czyhających na nich w pobliskim potoku. - Nie wiem czy Irvette ma ochotę na nasze towarzystwo, ale tu jest dosyć niebezpiecznie i jak się coś odjebie to chyba lepiej trzymać się razem - zastanawiała się na głos, dając przyjacielowi możliwość zdecydowania czy dołączą do Rudej w tym marszu. W międzyczasie za pomocą draconifors wyczarowała małe smoki, które traktowała jako przewodników i ostrzeżenie, bo jeśli cokolwiek czaiło się na nich w tunelu, w pierwszej kolejności zaatakowałoby właśnie latające stworzenia. - Robi się coraz zimniej i nawet ten amulet niewiele pomaga - mruknęła pod nosem, nerwowo rozglądając się na boki. -...i jest podejrzanie cicho - zauważyła bystrze i zanim połączyła kropki i ogarnęła, że nie słyszy już trzepotu skrzydeł smoków i w zasadzie nie ma kim teraz sterować, tuż obok nich pojawili się dementorzy. Ogarnął ją przeraźliwy chłód, a cały entuzjazm wyparował. - EXPECTO PATRONUM - wydarła się, celując różdżką w jednego z nich, maksymalnie skupiając się na swoich szczęśliwych wspomnieniach i wszystkich uwagach, jakie dał im Darek podczas ostatniego szkolenia. Srebrzysta papuga prędko zajęła się kapturzystą, ale zaklęcie nie było na tyle silne, aby poradzić sobie z całą zgrają skurwysynów czekających tylko na to, aby dać im buzi w czółko. - Jest za tobą! - krzyknęła do @Irvette de Guise, mając nadzieję, że ta w porę usłyszy jej ostrzeżenie. Ponowiła próbę rzucenia patronusa, aby pomóc @Hariel Whitelight, ale z jej magicznego patyka wydobyło się tylko kilka srebrnych iskier, bo była zbyt zmęczona i zesrana ze strachu, żeby ponownie udało jej się rzucić tak potężny czar.
______________________
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Przedmioty (własne): Różdżka (+8 CM), feniks Armitage, Ogniste Kastety, Peleryna-niewidka (5/5) Przedmiot (wybrany): Eliksir Wiggenowy Bonus: od zwierzątka Wejście: Tryton Kostki i efekty: Brooksowy gnom znalazł, odczytuję z Run i Violki hihi
Czwórka wspaniałych - Brooks, Shaw, Strauss i Aguillard. Czy zupełnym przypadkiem do tunelu ukrytego za bluszczową zasłoną wybrali się sami Krukoni? A może było to czyste zrządzenie losu. Tak czy siak, mając taką drużynę - ale drużynę miał! - Darren czuł się o wiele pewniej. Julia ze swoim quidditchowym wytrenowaniem, którego przecież nie można było odmówić też Violce, mogła nakopać pewnie niejednemu czarnoksiężnikowi i bez różdżki, Strauss rzucała zaklęcia pewnie i lepiej od Darrena, który w sumie czuł nieco ulgi, że stan nie pozwolił jej na wzięcie udziału w pojedynkowej lidze, a Aguillard miał chyba z nich największe doświadczenie jeśli chodzi o wspólne wycieczki z Lancasterem Jonesem - z tego co Shawowi obiło się o uszy, to nie zabrakło go na żadnej zorganizowanej do tej pory wyprawie, nieważne czy prowadziła ich w trzewia Camelotu czy na ogłoszenie wyników konkursu najlepszego uśmiechu. Dotarli w końcu do otwartej na świat pracowni. Po kształcie i rozmiarze narzędzi, które tu znaleźli, prefekt domyślił się dość prędko że mają do czynienia z pozostałościami po goblinach - nie na darmo przecież pracował z tymi małymi skurczybykami w banku Gringotta. Nieoceniony okazał się pasażer na gapę Julki, który odnalazł zapiski w środku jednego z pieców przedstawiające historię celnie ocenioną jako "bardzo mroczna". W połowie - gdy Shaw spodziewał się już do czego mogą prowadzić finałowe zdania i sam przeliterował już sobie parę słów - zaczął za pomocą czarów torować im drogę do przejścia prowadzącego wgłąb góry, wyrzucając kilogramy popiołów na zewnątrz. W normalnych okolicznościach wolałby nie brodzić w pozostałościach po całopaleniu a teraz, gdy wiedzieli że były tam doczesne szczątki jakichś dawnych, goblinich kowali, Krukon tym skwapliwiej wolał przeczyścić im ścieżkę.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Marla 34 + 60 za niuchacza dla każdego + hariel 75 + ja 66 + 30 lancaster = 265
Fakt, że sam Jones dołączył do ich skromnej drużyny przyjęła z wielką ulgą. Czuła się bezpieczniej wiedząc, że doświadczony czarodziej będzie gdzieś na wyciągnięcie ręki i miała nadzieję, że mężczyzna nie jest z tych, którzy na podobne wyprawy wyruszają tylko dla sławy i pieniędzy. Nie miała okazji wcześniej go poznać, jako że raczej stroniła od podobnych eskapad dlatego też mogła opierać się jedynie na podejrzeniach i nadziejach. Zupełnie inaczej sprawa miała się z pozostałą dwójką. Musiała przyznać, choć niechętnie, że Marla jej zaimponowała na starcie nie tylko dbając o światło ale i o przekąskę w postaci smoczków dla ewentualnych drapieżników. Skoro więc podstawowe potrzeby i środki bezpieczeństwa mieli zapewnione, Irv postanowiła skupić się na tym, co mogło wnieść cokolwiek - obserwacji. Skupiła się jak tylko potrafiła najlepiej, kompletnie wyłączając niepotrzebne informacje dochodzące jej uszu. Mgła co prawda była od nich odpychana, ale wciąż nie było tu dla dziewczyny najbardziej komfortowo, a gdy poczuła chłód a niepokój w jej sercu tylko się wzmorzył, mocniej zacisnęła dłoń na różdżce. Nie musiała długo czekać, aż dementorzy wyleźli z ukrycia, a pierwszy patronus pognał w świat. De Guise błyskawicznie zareagowała na słowa Marli, wypowiadając formułkę i posyłając świetlistego lisa wprost w stwora, który próbował zajść ją od tyłu. Nie przerywała jednak czaru, choć czuła jak wiele energii ją to kosztuje. Adrenalina płynąca w jej żyłach pomagała rudowłosej stać z wysoko podniesioną głową i różdżką, a jej patronus był w pogotowiu, by odpędzić kolejne dementory. Wiedziała, że jeśli przerwie teraz czar, może już nie być w stanie go ponowić, dlatego zdecydowała się na bardziej wykańczającą, ale też bardziej pomocną opcję. Świetlista lisiczka pomknęła w stronę Lancastera, który atakowany był ze zdecydowanie zbyt wielu stron, by samemu dać sobie radę. -Czas zamknąć tę imprezę! Harry, idź przodem z Panem Jonesem, ja będę patrolować tyły z Marlą jeśli da radę. - Nie chciała tu zostać ani chwili dłużej. Musieli się ruszyć, a choć jej klaustrofobia podpowiadała dziewczynie, by szła przodem i jak najszybciej opuściła to miejsce nawet kosztem innych, tak przecież nie mogła zostawić ich w tym bagnie. Bez względu na to, czy ich znała, lubiła, była zła, czy szczęśliwa. Byli w tym syfie razem i miała zamiar dopilnować, by razem z niego wyszli.
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Przedmioty (własne): różdżka, buty do tańca (+1 DA !!!), wiecznie modny szalik!!!, mapa historyczna Przedmiot (wybrany): beret uroków Bonus: langustnik - kąsał mnie na szczęście Wejście: uzurpator
Marla 34 + 60 za niuchacza dla każdego + hariel 75 + ja 66 + 30 lancaster = 265
Super mi miło, że brat postanowił olać mnie ciepłym moczem i pójść z jakimiś frajerami, ale co zrobić. Nie rozumiem też dlaczego nauczyciele poszli sobie sami, a uczniowie oddzielnie, ale co się będę sapał i mówił oczywistości. Wcale nie dziwie się, że to z nami poszedł Lancaster przy takim układzie. - Może wie, że Irvette jest niesamowtym czarnoksiężnikiem, ty transmutatorem... a ja cóż, świetnie tańczę - mówię głośno, nie wyrażając swojej opinii, że pewnie w jego mniemaniu jesteśmy najsłabszym ogniwem. Już nie jest tak przyjemnie jak wcześnie i łapię Marlę za rękaw, skoro nas tak ładnie prowadzi. Kiwam głową prędko na to co mówi i podchodzę razem z nią bliżej Irvette, bo oczywiście w kupie siła. Nawet jeśli takiej małej kupce. Przez większość spaceru była ze mnie zerowa pomoc, chyba że liczymy okazjonalne pytania czy na pewno dobrze idziemy i stwierdzenia, że nie wygląda to wszystko za dobrze. Dodaję też, że czuję w kościach - coś się złego wydarzy. I wydarzyło. Wyczuwam ciężkie oddechy dementorów (mówiąc metaforycznie), więc wyciągam w pośpiechu różdżkę, wetkniętą sprytnie za moim modnym szalikiem. Poprawiam beret i ze skupieniem rzucam Expecto Patronum, a z mojej różdżki wychodzi srebrna panda, która rzuca się na zakapturzone postacie. Nie wiem dlaczego Irv czuła się bezpieczniej z Jonesem, skoro to wyraźnie ja byłem tutaj bohaterem i wybawcą roku. A przynajmniej na to wyglądało, bo niuchacz Lancastera wyglądał gorzej niż moich towarzyszek. I zdecydowanie to moja pandzioszka siała największe spustoszenie wśród dementorów. - Kurwa, kurwa, wiedziałem żeby nie iść - bełkoczę do siebie, starając się skupić tylko i wyłącznie na zaklęciu i ratowaniu tego fafluńca (Jonesa). Posyłam tam mojego (uroczego) patronusa i ja również tanecznym (!) krokiem podchodzę do Lancastera, by złapać go za fraki i pociągnąć w stronę wyjścia, jak kazała Irvette. Ale widzę, że obydwie dziewczyny są wycieńczone, szczególnie Gryfonka. - Marla chodź, szybko! - krzyczę do blondynki i pcham ją za Jonesem, bo ani myślę zostawić tutaj samą Irv. Pandę, która trzymała się najlepiej póki co, posyłam przed Marlą i Lancasterem, by torowała drogę. Sam zaś łapię za dłoń Irv i na ułamek sekundy zaglądam w jej jasne oczy. Niech ubezpiecza tyły jeśli chce, ale nie zostawię jej samej wśród dementorów. - Super przygoda, biegniemy za resztą - mówię i razem z rudą kieruję się ku wyjściu, gdzie wcześniej posłałem Marlę i Lancastera. I pandę.
Przedmioty (własne): różdżka (+3 CM), szpiegowskie soczewki, kompas marzeń, eliksir wiggenowy Przedmiot (wybrany): eliksir dictum Bonus: niuchacz Wejście: tyran Kostki i efekty:Szósteczka - oddycham płytko ale daje radę
Miło było wiedzieć, że Leonardo wierzył w jego umiejętności, ale Voralberg miał już na tyle dużo doświadczenia, że wiedział że czasami nawet one nie pomogą. Łut szczęścia i okoliczności. Tyle i aż tyle a mogły one zmienić absolutnie wszystko. Mimo wszystko kiwnął głową z delikatnym uśmiechem w kierunku wkrótce-zmieniajacego-się-w-niedźwiedzia mężczyzny, po czym spalił swojego papierosa do końca i ruszył za innymi w międzyczasie jeszcze przyznając rację Lilacowi. Mogło ich tu czekać absolutnie wszystko. Nie musieli iść daleko, aby wkrótce przekonac sie, że czeka na nich paskudna mieszanina gazów i wszelkich rodzajów odpadów powietrznych, przez które jakimś cudem musieli przejść. Zaczął niemiłosiernie kaszleć, ale wkrótce uspokoił swój oddech i nieco swobodniej przeszedł przez to wszystko wzmacniając się zaklęciami. Po przejściu przez najgorsze zaczekał na resztę, która najwyraźniej również poradziła sobie z gazowym problemem (XD) całkiem nieźle i mogli wspólnie kontynuować tę podróż. Wybrali tunel, który najwyraźniej miał być dla nich zgubny i to nie tylko w kontekście fizycznym. Po jakimś czasie dostrzeżenie jęzorów płomieni nie było trudne, zważywszy że momentami były one jedynym źródłem światła poza ich różdżkami. Co gorsza te gorące gnaty zdawały się do nich wołać głosami bliskich. Jego czujnośc bardzo szybko zlokalizowała miejsce, skąd umęczone twarze Samanthy i Josha spoglądały do niego błagając o pomoc. Serce zabiło mu szybciej, a on sam bez większego namysłu zaczął iść w tamtą stronę i wyciągać różdżkę, aby zgasić płomienie jak najszybciej. Woda zdawała się jednak nie działać, w związku z czym wyciągnął bezceremonialnie w tamtym kierunku dłoń, parząc się bardzo szybko, a tym samym opamiętując. Serce waliło mu jak dzikie coraz szybciej i szybciej. Machnął ręką czując że płoną mu opuszki palców i pieką niemiłosiernie, choć gdy rozejrzał sie to dostrzegł, że nie był sam w tym szaleństwie. Doskoczył do Bloodwortha i odciągnął go do tyłu krzycząc coś o złudzeniu i wyobrażeniach. Było ciężko, a płomienie wydawały się być coraz bliżej i coraz bardziej zachęcać do pomocy bliskim. Musieli się jednak powstrzymać, nie mieli wyjścia.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Przedmioty (własne): bransoletka z ayahuascą, eliksir chroniący przed ogniem (wypity) i felix felicis (wypity) Przedmiot (wybrany): eliksir wiggenowy Bonus: muszla-gaśnica od trytona i gnom przy nodze Wejście: Tyran Kostki i efekty: Silny jak buchorożec, więc sobie radzę
Początkowo wydawało mu się, że ten dym, który niedźwiedzi nos wyłapywał, wydostaje się z palonych przez jego ekipę papierosów - swoją drogą przemknęło mu nawet przez myśl, żeby zasugerować im darowanie sobie takiego okadzania wszystkich, ale jednak Leonardo miał świadomość, że nałóg to nałóg, a trochę spokoju na tej tajemniczej wyprawie brzmiało jak niezłe rozwiązanie. Dopiero po jakimś czasie zorientował się, że czuje jednak coś więcej, coś dziwnego, co też niemal zjeżyło mu sierść na grzbiecie inną temperaturą i zupełnie inną atmosferą. Ostrożnie łapał oddechy, czując zmianę w powietrzu, ale drobne zawroty głowy to jedyne co mu doskwierało. Przyspieszył nieco, by później gwałtownie przystanąć i przesunąć uważnym spojrzeniem po ścianie ognia. Teoretycznie nie bał się, gratulując sobie w duchu za wypicie eliksiru chroniącego przed ogniem, ale jednak... cóż, nie zamierzał go specjalnie testować - nie tutaj, nie na tych płomieniach, które nie wyglądały szczególnie naturalnie. Leonardo podszedł nieco bliżej, niemalże wbrew sobie, dając się skusić dziwnym szeptom i wreszcie dostrzegając też umęczone twarze w ognistej pułapce. Odmienił się błyskawicznie i zupełnie bezmyślnie, ze spojrzeniem zawieszonym na wołającej go siostrze. Stanął pewnie, szukając na oślep w plecaku muszli, która przecież ponoć miała móc wszystko ugasić... ale, na Merlina, niemal wyleciała mu z rąk, gdy usłyszał zapraszający szept Ezry. - Co wy- panowie! - Krzyknął, samemu doskakując do Alexa i Nathaniela, przy okazji też już potrząsając lekko muszlą, by wypuścić z niej pierwszy, testowy strumień zaczarowanej wody; obejrzał się też na resztę, gotów w razie czego złapać też Camaela czy Drake'a, byle tylko nikt więcej nie wparadował w ogień, dopóki nie powstała bezpieczna ścieżka. - Działa? Chyba działa, ale- w porządku? - Upewnił się głupio, skacząc spojrzeniem po poszkodowanych, bo czując się trochę głupio z taką malutką gaśnicą, którą polewał trochę nieprecyzyjnie, bo na wszelki wypadek chcąc ugasić naprawdę wszystko, co choćby odrobinę się tliło. I sam nie wiedział czego oczekiwał, ale serce dziwnie zakłuło go przez świadomość, że wcale nie uratował rodziny i bliskich, tylko... pozbywał się jakiejś magicznej halucynacji?
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Przedmioty (własne): szpiegowskie soczewki, kompas marzeń, różdżka (+5 transmutacja) Przedmiot (wybrany): eliksir wiggenowy Bonus:Langustnik Ladaco (przerzuty!) Wejście: tyran Kostki i efekty:5 – moje płuca palacza super sobie radzą z gazami
Rzucił Nathanielowi przeciągłe spojrzenie, kiedy ten – na swój sposób – próbował go przekonać, że nie powinien ryzykować. Westchnął cicho i pokręcił głową, nie zamierzając nawet dyskutować na ten temat. Zdecydował już dawno i wiedział ile ryzykował. To właśnie był powód, dla którego tutaj był. Nie mógł patrzeć jak jego bliscy cierpią, nie mógł dłużej siedzieć bezczynnie i pozwalać, żeby brak księżyca tak bardzo wpływał na tych, na których najbardziej mu zależało. Dlatego jego niebieskie tęczówki jasno mówiły, że nie było w ogóle żadnego prawdopodobieństwa, żeby Camael zmienił zdanie. — Wiem co robię, Nate — odparł tylko, uznając temat za zakończony. Ale czy taka była prawda? Czy naprawdę był taki pewien swoich decyzji i każdego kolejnego kroku? Nie chciał przyznać, nawet przed samym sobą, że ostatnio czuł się zagubiony. Tak, jak jeszcze nigdy. I nieważne ile w życiu przeszedł, nieważne jak bardzo nie wiedział co robić po skończeniu szkoły, to właśnie perspektywa zostania ojcem najbardziej go teraz przerażała. Cieszył się, nie mógł powiedzieć, że nie, ale jakiś niezrozumiały, może irracjonalny, lęk w nim siedział i miał ogromną nadzieję, że zrobienie czegokolwiek mu pomoże. Ale mógł właśnie popełniać największy błąd swojego życia. Był niewyspany, nieuważny i wciąż błądził myślami gdzieś indziej, nawet nie skupił większej uwagi na tym, że jego brat ma na sobie cholerne buty do tańca, nawet nie do końca myślał, że wybiera przypadkowy tunel i zdawało się, że teraz wszystko zależało już jedynie od Losu. Wchodząc do tunelu niemal od razu zakręciło mu się w głowie. Zwolnił kroku, delikatnie wodząc palcami po krzywiźnie kamiennej ściany, jakby chcąc się jej podtrzymać, a jednak nie udając jej na tyle, by faktycznie to zrobić. Przymknął oczy, biorąc kolejny oddech, znacznie bardziej płytki od poprzedniego i powoli wypuścił powietrze z płuc. Z każdą sekundą było coraz lepiej, zawroty głowy ustawały, a on przyzwyczajał się do ciężkiego powietrza. Kto wie, może ten długoletni nałóg nikotynowy pozwolił mu na szybsze dostosowanie się do trudnych warunków. Kropelki potu pokryły jego czoło, gdy temperatura stale wzrastała. Zmarszczył brwi, pozerkując na przyjaciela, by po chwili skupić jednak uwagę na płomieniach, które śmiały im się w twarz. Widział swoją rodzinę, swoją żonę i przyjaciół, całkowicie pochłoniętych w niemal piekielnym ogniu. Słyszał podszepty umęczonej duszy swojego brata, które zachęcały go do dołączenia i niemal nieświadomie postąpił krok do przodu, choć jego podświadomość krzyczała, zdzierając sobie gardło, by tego nie robił. Jeden krok, drugi, był coraz bliżej, zupełnie podatny na szepty, tak bardzo nieodporny na tę magię. Był blisko, języki ognia niemal już do niego dotarły, kiedy poczuł mocne szarpnięcie, które okazało się jego wybawieniem. Wciąż nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w płomienie i chyba tylko nieregularne oddechy świadczyły o tym, że jeszcze żył. Może Nate miał rację…
______________________
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Tiernán E. Aguillard
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 193 cm
C. szczególne : heterochromia | kolczyk w prawym uchu - na ogół zwyczajna, posrebrzana obręcz | rozwichrzona czupryna | sprawia wrażenie jakby był wiecznie zblazowany
Ciekawym zbiegiem okoliczności wydało mu się, że wszyscy, którzy zdecydowali się udać do tunelu ukrytego za gęstwiną bluszczu okazali się być spod bandery Domu Orła. Stereotypy kazały mu wierzyć, że to powinno dać im jakąś przewagę, ale wszystko tak naprawdę okaże się już wewnątrz, bo cholera jedna wiedziała tak naprawdę z czym przyjdzie im się tam mierzyć. Na dzień dobry miał to być wyjątkowo ciasny, niski i wręcz klaustrofobiczny tunel. Było wiele momentów, w których żałował, że w genach odziedziczył tak wysoki wzrost i to był zdecydowanie jeden z nich. Przez niemal całą drogę był zmuszony do garbienia się, niewiele też zabrakło, żeby niektóre odcinki musiał pokonać na czworakach. Trochę ulgi odczuł, kiedy ciasne przejście przeszło w schody, by zaraz potem otworzyć się na całkiem sporą… jaskinię? Nie, raczej stworzone czyimiś rękami pomieszczenie, bo nie wyglądało to zbyt naturalnie. Rzucił zaledwie krótkie spojrzenie ku otwartej ścianie, by przełknąć formującą się w gardle gulę i szybko je odwrócić, nim dotrze do niego, jak daleko znajdują się od ziemi. To nie był dobry moment, żeby jego lęk wysokości dał o sobie znać. Mógł to jednak natychmiast od siebie odsunąć, gdyż jego uwagę zaabsorbowało same pomieszczenie i jego wyposażenie. Wyglądało to trochę jak jakaś starożytna kuźnia, raczej nie służąca ludziom. Czyżby goblińska? Powoli zaczął się przechadzać i rozglądać, chwilowo ignorując swoich krukońskich przygodnych towarzyszy. Wrodzona spostrzegawczość, jeszcze nim Julia i jej pasażer na gapę zwrócili na to uwagę, pozwoliła mu dostrzec, że w jednym z pieców coś jest wydrapane; znajdowała się tam też ścieżka prowadząca dalej, zapewne w górę. Na własną rękę nie był w stanie odcyfrować napisów, więc z uwagą wysłuchał streszczenia Violi, musząc się z nią zgodzić, że to w istocie była dość mroczna historia. Pozwolił sobie też skorzystać z jej świetlika, żeby doczytać sobie resztę. Wyglądało na to, że jedyna droga prowadziła przez tunel w piecu, zasypany popiołami masakry sprzed wieków, co ani trochę nie brzmiało zachęcająco.
- To drugie, panno O'Donnell - rzucił przez ramię Lancaster z nutą dawno niesłyszanego dobrego humoru w głosie. Wysokie morale były ważne, nawet jeśli utrzymywane za pomocą nierozsądnego pompowania wagi własnych umiejętności.
Dementory w końcu odpuściły - srebrni strażnicy czarodziejskiej, fantastycznej czwórki zdołali odeprzeć nawałę lubujących się w duszy przeciwnikach, a drużyna wyszła ostatecznie bez szwanku.
Droga prowadziła w górę i wprzód - nie zostało już nic ze śliskiej, acz dość równej dróżki prowadzącej wzdłuż potoku, teraz poruszać się musieliście po rumowisku bazaltu, marmuru i granitu, zdradzieckim dla waszych kostek oraz wymytym przez potok, który tutaj w najwyraźniej magiczny sposób bulgotał ponuro płynąc pod górę. Zauważacie jednak prędko, że wody nie było tak dużo - tak jakby nawet jeden z żywiołów wolał nie docierać do miejsca, do którego zdążaliście.
Rzućcie proszę na grozę. Im głębiej w Szczyt Buchorożca, tym bardziej wyczuwalna staje się jakaś obecność, naciskająca na wasze ramiona jak dyby, drapiąca was w plecy jak worki pokutne i szczękająca przy waszych kostkach jak rdzewiejące kajdany. Rzućcie kością k100 i odejmijcie od tego ilość fabuł, w których mogliście poczuć prawdziwe przerażenie razy dziesięć - proszę o linki lub przynajmniej opis, co wtedy się działo. Jeśli w KP wasza postać ma wspomnianą wyraźnie "odwagę" lub jakiś synonim, również odejmijcie 10. Osoby z "silną psychą" odejmują dodatkowe 20. Im bliżej 100 tym bardziej się oczywiście boicie - przy wyniku równym 1 czujecie, że coś jest nie tak, ale śmiało przecie naprzód, przy 50 z duszą na ramieniu i sercem w gardle stąpacie, gotowi na atak upiora zza każdego rogu. Przy wynikach 80-100 strach jest na tyle paraliżujący, że tracicie na stałe dwa przerzuty.
Podążacie dalej skalnym osuwiskiem - to jednak nagle wyrównuje się, a płynąca pod górę woda zaczyna z chlupotem wpływać do jakiejś niecki, czym prędzej spływając na sam dół i przesiąkając przez żwirowe podłoże, chcąc jak najszybciej opuścić wnętrze góry. Wita was tutaj widok makabryczny - na metalowych, wkręconych w ziemię palach umieszczone są powyginane i powykręcane szkielety ludzi-ryb, trytonów oraz syren, do tego na większości po parę. Jasne jest to, że zostały tam umieszczone jeszcze za życia, ginąc prawdopodobnie przez długie godziny w torturach, czując jak ostry szpikulec szarpie powoli ich wnętrzności, czasem słysząc nawet jeszcze odgłosy konania pobratymców niżej.
Jeśli posiadacie w drużynie Lancastera Jonesa, nie musicie rzucać na odkrycie wskazówek. Jeśli jednak chcecie popisać się przed kolegami, możecie rzucić k6 - wynik "A" oznacza odnalezienie wskazówki szybciej niż archeolog. Nie, w zapis powyższej zasady nie wkradł się błąd. (Osoby z Gnomem mogą rzucić literką). Za to jeśli znacie język trytoński, nie musicie czekać na tłumaczenie Jonesa!
Historia opowiedziana jest z perspektywy konającego w kamiennej niecce trytona, który - przeorany na pół - w trytońskich runach zapisał historię tej jaskini Szczytu Buchorożca. Mianowicie po zdobyciu władzy na Camelocie, świeżo upieczony uzurpator Mordred rozpoczął swoje rządy terroru nad magiczną częścią Brytanii, nie szczędząc zresztą też trudów by wyrżnąć jak najwięcej mugoli, idealnie wpisując się w niemagiczną historię normańskich wojen tamtego okresu. Pogrążona w wojnie Anglia była świadkiem wendety Mordreda przeciw wodnym stworzeniom, który obawiał się ich koneksji z mityczną Panią Jeziora - tą samą, która podarowała Excalibur królowi Arturowi. Częścią tych działań były oczywiście tortury oraz dręczenie trytonów i syren, co sprawiło że ich populacja nie wróciła do poziomu sprzed wojny nawet przez kolejne tysiąc lat. Ostatnie słowa zapisane w niecce to krótka modlitwa do Pani Jeziora o to, by udręczone trytony mogły choć ostatni raz usłyszeć szum wody chlupoczącej o skały.
Przejście do kolejnego korytarza - krętego, prowadzącego prosto w górę - jest widoczne.
Płomienie zbyt ciemnoczerwone by być normalnym ogniem rzeczywiście okazały się nie być normalnym ogniem. Osoby, których ścieżki losu doprowadziły do tknięcia tychże płomieni nie poczuły na początku nawet bólu - ba, ich dłonie ogarnęło wręcz przyjemne ciepło. Nie potrzeba było nawet wsadzać całej ręki do ognia, który chętnie wyginał się w waszą stronę, pchany jakby wołaniem waszych najbliższych i ich prośbami o pomoc.
Alexander D. Voralberg, Nathaniel Bloodworth - wasze odpowiednio przysmażone części ciała pokrywa w tkniętych miejscach czarna martwica - odpowiednio są to więc palce jednej ręki w przypadku Voralberga oraz cała jedna dłoń u Bloodwortha. Owe części ciała stają się niezdatne do użytkowania, tak jakby były naprawdę martwymi tkankami. Nie czujecie bólu, im więcej jednak skóry pokrywa nieżywa część, tym głośniejsze stają się głosy w waszych głowach. O ewentualnych sposobach terapii porozmawiamy po evencie.
Dalszą ofiarę całopalną powstrzymały trzeźwe głowy pana Lilaca oraz Vin-Eurico - przepołowione w obie strony płomienie o wiele łatwiej było ugasić wodą, która jako jedyna była w stanie to zrobić. Jeśli ktoś z was chce się wycofać - jest to idealny moment na to by zawrócić jeszcze względnie bezpiecznym tunelem.
Przemykając nad największym, wygasłym paleniskiem i podążając dalej, także zaczynacie czuć grozę spoczywającą na waszych barkach. Rzućcie kostką wedle zasad z części "Łamacz koron".
Nie opuszczają was też obrzydliwe zapachy. Smród spalenizny przeminął, teraz jednak z części ciała waszych towarzyszy - jeśli nadal wam towarzyszą - unosi się odór zgnilizny, maskujący skutecznie stęchliznę wdzierającą się do waszych nozdrzy. Idziecie dobre pół godziny po wykutych w skale schodach, szczyt musi być już blisko, a raczej jego naturalna grań i podnóże strzelistej wieży. Nagle otwiera się przed wami wielka sala - jej boczne ściany toną w ciemności, a jedynym źródłem światła (jakże dziwne, że coś takiego się tutaj i tak znajduje!) jest umieszczony na suficie gobelin, przedstawiający idealną, ruchomą kopię nocnego nieba, z chmurami, konstelacjami, a przede wszystkim z widokiem, za którym stęsknili się chyba wszyscy - z okrągłym, jasnym księżycem w pełni. No cóż, może nie WSZYSCY stęsknili się za tym widokiem.
Jeśli w drużynie są osoby z genetyką wilkołaka, przechodzą one przemianę i stają się zagrożeniem dla swoich towarzyszy. Jeśli owym wilkołakiem jest niejaki Drake Lilac, mimo przejścia przemiany zachowuje on pełną świadomość i nie przejmują nad nim kontroli wilkołacze instynkty, które w ogóle nie dają o sobie znać.
Zanim jednak jesteście w stanie się napatrzeć na dość urokliwy wystrój sufitu, z każdego kąta sali zaczynają dobiegać wasz klekoty kości i stukotania żuchw. Zaczynają nacierać na was tysiącletnie inferiusy - gołe do kości szkielety poruszające się jedynie siłą mrocznej magii, która wręcz kłębi się dookoła nich jak lepka mgła.
Każde z was rzuca kością k6. Sumujecie wasze wyniki. Jeśli wynik kości to 6, rzucacie kolejną. Za każde 50 punktów w kuferkowej sumie wszystkich statystyk macie przerzut. Drake Lilac rzuca dwoma kośćmi. Każdy "niuchacz" w drużynie zwiększa waszą sumę o 2. Każda osoba, która była na evencie "ARTVRVS REX" o 1.
6 - 23 - inferiusy-szkielety nacierająca bez chwili wytchnienia, w sposób typowy dla nieumarłych. Najwidoczniej bronią czegoś naprawdę ważnego - tak ważnego, że każde z was rzuca kością k100. Wyniki 1-25 oznaczają, że postać traci jedno ucho. 26-70 - trzy palce dowolnej ręki. 71-95 - skalp. 96-100 - postać ginie. 24+ - udaje się wam rozgonić inferiusy, które rozpadają się w kościany proch. Przejście dalej - wyłożony marmurowymi płytami korytarz staje przed wami otworem.
Mroczna historia, której zapisków byliście świadkiem w ogromnym, goblinim piecu, była już za wami, a jej ostatnim akordem był popiół, który oblepił wasze buty. Podążacie wydrążoną w ścianie góry sztolnią, z której niegdyś wydobywano złoto lub srebro, teraz zaś wypełniona jest oznakami oporu ostatnich goblinów, którzy umknęli przed martwym, całopalnym losem. Historia górników i kowali nie daje o sobie jednak zapomnieć, tak jak gęsia skórka na waszych szyjach. Rzućcie na grozę wedle zasad z pierwszej części tego posta.
Idąc przy samej ścianie Szczytu - nieco zbyt cienkiej niż byście chcieli - jesteście w stanie usłyszeć ryk smoków dochodzący z zewnątrz oraz wrzaski i piski dementorów, które swoimi pazurami obłapiają łby ognistych bestii. W takiej sytuacji nawet najlepsi czarodzieje straciliby rezon - a co dopiero dzikie smoki, nawet jeśli kierowane szlachetnymi pobudkami.
Słyszycie jak ciało jednego z nich przylega do górskiej grani - gdyby nie kamienna ściana, jego pazury byłyby być może zaledwie parę metrów od was. Dobiegają was oddech potężnego stworzenia i wrzaski dementorów, które po dłuższej chwili jednak ucichają... dlaczego tak się stało, dowiadujecie się chwilę później.
Kopalniana sztolnia, mimo tego że na pewno nie schodzicie w dół, rozgrzewa się szybko pod wpływem oddechu oganiającego się od dementorów smoka. Bestia najwyraźniej pruje ognistymi podmuchami we wszystkie strony - w tym w ścianę góry, której wnętrze, a raczej korytarz w którym się znajdujecie, szybko zaczyna nagrzewać się tak bardzo, że czujecie się w piekarniku. @Darren Shaw, @Julia Brooks, @Violetta Strauss, @Tiernán E. Aguillard
Dodatkowe informacje
• Termin pisania - sobota, 04.06.2022, około 21 (jakoś zgramy to z ligą pojedynków) • Zachęcam do czytania opisów wszystkich tuneli, nieważne czy się w nim jest, czy nie • Osoby, które nie napiszą posta do tego terminu będą mogły pisać w kolejnych etapach, jednak ich brak aktywności zostanie w odpowiedni sposób doceniony. • Wszelkie pytania kierować do @Darren Shaw.
Kod:
<zg>Przedmioty (własne):</zg> maksymalnie 3 <zg>Przedmiot (wybrany):</zg> od Jonesa <zg>Bonus:</zg> od zwierzątka <zg>Wejście:</zg> jeden z trzech tuneli, do którego wchodzi postać <zg>Groza:</zg> <zg>Kostki i efekty:</zg> jeśli takie następują
______________________
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Słuchając Violki, która opowiedziała kruczej ferajnie historię wypisaną wewnątrz hutniczego pieca, mimowolnie zacisnęła szczęki, a jej usta zaczęły przypominać cienką i wściekłą linię. Jakim skurwysynem trzeba było być, żeby zabić własną matkę, a następnie spalić żywcem całe rzesze goblinów, które dla Ciebie pracowały?
- Zasłużyliśmy na to, co nas spotyka – stwierdziła groźnie, zanim to nie narzuciła na głowę kaptura peleryny niewidki i w milczeniu nie ruszyła tuż za Darrenem, który jak na króla zaklęć przystało, prowadził ich przez potencjalnie niebezpieczny kopalniany tunel. Nie podobało jej się to wszystko. Było ciemno, a do tego ściany były cienkie, przez co doskonale słyszeli ryk smoka oraz piski dementorów. To był jeden smok czy kilka smoków? Ciężko było stwierdzić. Krukonka wzięła kilka głębszych oddechów, aby nieco się uspokoić, po czym po prostu ruszyła przed siebie. Z każdą sekundą robiło się jednak coraz goręcej. Krukonka dotknęła palcem skały i błyskawicznie odjęła dłoń. Skała była rozgrzana, tak więc to smok na górze musiał ich podgrzewać, jak w górzystym czajniku. Pałkarka zamyśliła się na moment. Po krótkiej chwili zacisnęła mocniej dłoń na różdżce, zdjęła z głowy kaptur peleryny niewidki i niewerbalnie rzuciła na siebie zaklęcie schładzające, w tym również na palec.
- Fringere – wyjaśniła reszcie. – Zaklęcie schładzające, pomocne przy poparzeniach. Reflektujecie? – dodała z ulgą, ocierając spocone czoło. – Co do tego skwaru, to ciepło promienieje od ścian. Pomyślałam o tym, żeby obłożyć je bullae, ale nie jestem pewna, czy to coś da. Violka, Darren, co sądzicie? To wy tu jesteście zaklęciarzami.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Podobna historia z pewnością nie mogła komukolwiek z zebranych przypaść do gustu. Tym bardziej, że jednak nie była to jakaś baśń, która została zmyślona wieki temu przez jakiegoś barda, a zapiski związane z prawdziwymi i niezwykle makabrycznymi wydarzeniami. I chociaż niektórzy faktycznie mogli się wzdrygnąć, gdy odczytywała runy to jednak ona sama jakoś szczególnie nie odczuwała żadnych emocji. Być może to była kwestia umiejętnego odcinania się od nich, a może po prostu wciąż nie czuła w pełni, że to wszystko co ich otacza jest jednak realne. Trudno było jej się wczuć w położenie ofiar tego jakże zdradzieckiego planu. Zamiast tego wolała się skupić na tym, by dalej iść przed siebie i dotrzeć do celu ich podróży. Podążyła za Julią, która wyrwała do przodu jako pierwsza i podążając korytarzem mogła usłyszeć wyraźnie odgłosy przerażającej walki, która miała miejsce po drugiej stronie zdecydowanie zbyt cienkiej kamiennej ściany. Czuła jak serce zaczyna jej szybciej bić, pompując przez żyły uwolnioną adrenalinę. To, co czuła określiłaby w zasadzie mianem stanu podwyższonej gotowości, gdzie spoczywająca w ręce różdżka była cały czas przygotowana do rzucenia wybranego zaklęcia. Oby tylko nie zaszła zbyt szybko taka potrzeba. Choć zdecydowanie mogła się przeliczyć z tym, gdy tylko poczuła jak nagle w korytarzu zaczyna się robić gorąco i niezwykle parno. - Nie jestem przekonana, co do działania Bullae. Moglibyśmy spróbować Frigus, które schładza, ale niestety nie działa na tak spore powierzchnie. Możemy zamiast tego rzucić je na swoje ubrania - to też była jakaś myśl. Bullae raczej trudno byłoby objąć ściany. Dużo lepiej było bazować na tym, co mogło ich faktycznie schłodzić i najlepiej nie wytwarzało lodu, bo chyba nie chcieli zamienić tego miejsca w jedną wielką saunę.