Miejsce powszechnie znane wśród mieszkańców wioski, jednak niezbyt często odwiedzane, w szczególności przez uczniów, traktujących ten las jako teren nieznany i niezbadany. Na pozór nie ma tu nic specjalnego, jednak chcący i zdeterminowani, mogą zawędrować wgłąb mini puszczy, gdzie wprost roi się od życia. Nie umiera ono nawet zimą - zawsze znajdzie się jakieś stworzenie, niekiedy przyjazne. Nie znaczy to jednak, że można beztrosko przemierzać ścieżki, gdyż istnieją tu także zwierzęta niebezpieczne. Jak w każdym podobnym miejscu należy uważać, aby nie zejść z ledwo widocznych dróżek, aby trafić z powrotem.
Autor
Wiadomość
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Coś było nie tak, ale Mefisto nie do końca dopuszczał do siebie świadomość, że rzeczywiście jakoś zawinił wywar tojadowy - nie wątpił przecież, że Drake go zażywał, skoro był to wymóg bardzo pilnowany przez Hogwart. Chciał sobie zatem wmawiać, że chłopak tylko się z nim ściga, że to wszystko żarty, niewinna zabawa... a jednak przyspieszał nieustannie, nie chcąc zostać zbyt daleko, więc cały czas właściwie siedząc mu na ogonie. Wystarczył jeden mocniejszy podmuch wiatru, by również do Mefisto dotarł tak kuszący zapach, który oficjalnie przekreślił szansę na jakąkolwiek zabawę, spinając jego mięśnie wspierającym wysiłek stresem. Tylko raz minimalnie zwolnił, wyczuwając jeszcze jeden zapach, który może nawet z czymś mu się kojarzył... ale był za daleko, a przy tym wyraźnie nie przyciągnął uwagi Drake'a, a tylko to się w tej chwili liczyło. Warknął głucho, już teraz próbując ściągnąć uwagę Gryfona na siebie, a jednak zanim się obejrzał, to już wypadli obaj spomiędzy drzew obok jakiejś drobniutkiej dziewczyny - dwie bestie o identycznych zachciankach i zupełnie odmiennych zamiarach. Mefisto natychmiast dostrzegł swój błąd, bo wycie z oddali niewątpliwie lepiej przyciągnęłoby chłopaka, nawet jeśli dalej niosło za sobą ryzyko, że byłby za daleko na szybszą pomoc atakowanej dziewczynie. Teraz stanowił dla Drake'a zagrożenie, utrudniając mu szansę na dostanie się do smakowitego kąska, który sam wpakował się na ich leśny talerz. I nawet jeśli miał ściągać na siebie mało przychylną uwagę wilkołaka, to i tak chciał to robić, dysząc wściekle i pchając się na gryfońskie futro, byle tylko nie dać mu ani chwili spokoju nad swoją ofiarą.
Kostki wilcze:
Drake, rzucasz k6! 1, 2 - Mef dopada cię jak prawdziwie wilcza błyskawica, jest jak twój cień, nie możesz się go pozbyć. Siedzi ci na grzbiecie, a nie na ogonie! Nie udało ci się jeszcze dziabnąć, ale było blisko, więc ślinka pociekła. 3, 4 - Ugryzłeś w rękę! Ale... czy aby na pewno? Dorzuć kostkę k6. Wynik parzysty oznacza, że chociaż nie było to perfekcyjne dziabnięcie, to jednak zahaczyłeś kłem o rękę Christiny. Wynik nieparzysty oznacza, że rozerwałeś jej kurtkę, ale samej ręki nie złapałeś. 5, 6 - Miałeś tylko jeden cel i spełniłeś go bez większego problemu, łapiąc Christinę wedle swojej wymarzonej wizji. Zagryzasz się na smakowitym ludzkim kąsku i pewnie przez chwilę nawet nie zauważasz, że Mefisto cię zaczepia.
Kostki Christiny:
Jeśli Drake cię ugryzie lub draśnie, rzuć kostką na sprawdzenie, czy straciłaś rękę, którą czarujesz! 1, 2, 3 - Upiekło ci się, masz szansę jeszcze jakoś się odegrać na swoim oprawcy... o ile wiesz jak? Twoja magiczna ręka jest nietknięta! 4, 5, 6 - Miałaś pecha i chyba już sobie za dużo nie poczarujesz... Dorzuć kostkę k6 by sprawdzić, czy twoja różdżka również ucierpiała podczas tego niespodziewanego ataku. Jeśli wyrzucisz 1 lub 2 - zostaje złamana. Jeśli wyrzucisz 3 lub 4 - wypada ci z ręki i toczy się gdzieś po trawie, więc masz szansę ją jeszcze znaleźć. Jeśli wyrzucisz 5 lub 6 - różdżka dalej znajduje się w twoim posiadaniu.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Kryśka miała czas żeby spróbować się jakoś obronić. Wiadomo jednak że kiedy sytuacja jest nazbyt stresująca i nie ma czasu na myślenie, sięga się po te rozwiązanie które przyjdzie do głowy jako pierwsze. Ta zasada sprawdzała się w momentach zagrożenia życia z nikłą szansą na pomoc. Czyli w takim jak szarżujący pozbawiony kontroli wilkołak, który prawdopodobnie podpierdalał danonki dzieciom sąsiadów w dzieciństwie. Problem z protego był taki że tarcza była krótkotrwała nie nie była w stanie zablokować wszystkiego. Dodatkowo wilkołaki były w pewnym stopniu na magię odporne, więc po uderzeniu w zaklęcie tarczy z znacznym impetem nieco zwolnił, ale mimo to udało mu się przez tarczę przebić i dotrzeć do swojego upragnionego celu... Słodkiej, jędrnej, gryfońskiej ręki. Nie trzeba było długo czekać żeby nastąpiła rzecz oczywista... CHAPS! Zęby wilkodrake'a zagłębiły się w ręce dziewczyny, a on sam zaczął nią szarpać na boki próbując ją odgryźć i wyrwać przy okazji trochę mięcha... No przynajmniej tyle ile na tym szaszłyczku mógł znaleźć. Bida w kraju że ludzie takie wychudzone łażą. I tak tu porządny pozbawiony kontroli wilkołak ma się najeść w tych czasach? Ech, kiedyś to było... Dziewczyna mimo wszystko miała szczęście, bo drugi wilkołak jakim był Mefik staranował Drake'a sprawiając że wypuścił jej rękę z paszczy i odleciał na kilka kroków uderzając w drzewo co nieco go oszołomił, bo jego psi móżdżek nie był w stanie ogarnąć co właśnie się stało. Raczej ten stan długo nie potrwa i kiedy po tych paru sekundach się ogarnie prawdopodobnie znowu się rzuci na dziewczynę jeśli nie zostanie zatrzymany bądź odciągnięty.
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
Wszystko działo się tak szybko, że Kryśka nie miała nawet zbyt wiele czasu na przemyślenie ewentualnej obrony czy działania. A jej wola walki i logiczne myślenie poległy zupełnie, gdy dostrzegła, że za pierwszym wilkołakiem czaił się drugi. Już przy jednej takiej bestii wyglądała jak bezsilny dzieciak, a co dopiero przy dwóch? Przecież nawet kości z niej nie zostaną… Nagle zrobiło jej się jakoś zimno i oblał ją pot. Nie miała pojęcia o ich odmiennych zamiarach. Właściwie to nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że krzyczy. Jakby świadomość oderwała się od jej ciała i jedynie obserwowała, jak pierwszy wilkołak ją dopada. Szybko jednak otrzeźwiała. A dokładnie wtedy, gdy poczuła ugryzienie na swojej lewej ręce. Wtedy to wrzasnęła już całkiem świadomie. Ból był potworny, bo wilkołak nie tylko ją dziabnął, ale też zaczął nią potrząsać. Przy różnicy ich rozmiarów wyglądało to zapewne tak, jakby zaczął ciągnąć za sobą szmacianą lalkę. Jeśli jej napastnik liczył na kawałek mięska, to bardzo się przeliczył - czy to przez drobne ręce Grimowej, czy też przez rozmiar jego ogromnej paszczy - zęby wilkołaka wbiły się raczej w kości Kryśki niż w mięsko. Przez co Gryfonka zawyła jeszcze głośniej, gdy kły zmiażdżyły jej kości. I choć jej prawa, magiczna ręka była cała, z bólu i szoku Kryśka i tak nie była w stanie nic szczególnego zrobić. I wtedy nagle wilkołak zniknął, a ona sama padła na ziemię. Pewnie gdyby była wszystkiego bardziej świadoma zarejestrowałaby, że to drugi wilkołak odciągnął od niej jej oprawcę. W tamtej chwili była jednak wszystkim zbyt oszołomiona; całym tym zdarzeniem, bólem. Mogła tylko leżąc i jęcząc próbować przyciągnąć do siebie poharataną, lewą rękę, która teraz wygięta była pod dziwnym kątem i trzymała się w całości chyba tylko dzięki pozostałościom rękawa jej kurtki.
Szybsze kroki, serce dudniące pod sklepieniem klatki piersiowej, stanowczość w działaniu, a przede wszystkim chęć rozsądnego podejścia do tego wszystkiego. Nic dziwnego, że instynkty u Lowella szalały, ochrona innych zdawała się mieć pierwszy priorytet, a nie chciał, by ponownie doszło do tragedii. Wystarczy być w złym miejscu o nieodpowiedniej porze, by zdecydowanie i z widocznym problemem stać się dodatkowo poszkodowanym. Zacisnąwszy zęby, nie ściągał pelerynki niewidki, wyciszając swoje kroki i nie decydując się na jakiekolwiek pochopne działanie bez wyraźnego polecenia, że w przeciwnym wypadku może stać się coś znacznie gorszego. Chód z czasem zamienił się w bieg - gdy krzyk dotarł intensywniej, gdy wszystko zdawało się być podsycone wydarzeniami nieuniknionymi i pozbawionymi większego szczęścia. Omijając krzaki, starając się nie zwrócić na siebie żadnej uwagi. Biegł w kierunku miejsca, skąd wydostał się wrzask. I znajdując się w odpowiedniej odległości, zdołał zauważyć, co się dzieje. Jeden wilkołak, zaskakująco ogromny, wbił zębiska w jeszcze nierozpoznaną przez niego dziewczynę. Nic dziwnego, że pierwsze, co tak naprawdę chciał zrobić, to wysłanie patronusa z możliwie jak najbardziej zwięzłą wiadomością do Ministerstwa Magii i Aurorów - w odpowiednim ukryciu i poza widokiem magicznych bestii. Jeżeli się to udało, oczywiście, bo przeciwności losu bywają różne i nie da się w pełni przewidzieć biegu zdarzeń. Po tym, analizując sytuację i ponawiając potencjalne bariery nałożone na ubrania poprzez Absorptio i Protego, niewerbalnie starał się rzucić zaklęcie tworzące niewidzialny mur, na które zastosował także to powodujące poparzenia w przypadku dotknięcia przez wilkołaki. Bo nie był jeden, były dwa. I za Chiny Ludowe nie wiedział, czy oboje są bez tojadowego, czy jest to jakaś specjalnie umówiona akcja. Jedno jest pewne; czarnomagiczne zaklęcia wejdą na warsztat, jeżeli Lowell zostanie ku temu odpowiednio sprowokowany. I tak starał się dotrzeć w miarę bezpiecznie do dziewczyny, bo trzask teleportacji byłby zbyt alarmujący dla magicznych stworzeń. Dopóki pozostawał poza ich widokiem, dopóki Accenure istniało jako niewidzialna bariera, nie powinien zostać wykryty. Choć mógł, oczywiście; liczyło się to, by jak najbezpieczniej zabrać stąd poszkodowaną. Odważny ratownik to martwy ratownik.
Nie powstrzymywał wściekłego warkotu, starając się utrzymać na sobie uwagę Drake'a, chociaż sam czuł, że musi spinać się coraz mocniej, drażniony słodkim zapachem przelanej krwi. Zawiesił spojrzenie na ściekającej z gryfońskiego pyska posoce, to w tej czerwieni odnajdując dla siebie najwięcej skupienia, gdy wiercił się niespokojnie, nie wiedząc jak najlepiej zagrodzić mu drogę do powalonej na ziemię dziewczyny. I wcale nie wiedział co dokładnie powinien zrobić, skoro miał świadomość, że pozbycie się teraz Drake'a byłoby cholernie trudne, podobnie zresztą z zabraniem dziewczyny do cywilizacji - ciężar konsekwencji spadłby właśnie na niego, a ona mogłaby jedynie ucierpieć na mało delikatnej podróży przez las, jaką mógł zafundować wilkołak. Zerknął gwałtownie przez ramię, czując zapach, ale niczego nie widząc; przy swoim kręceniu się w miejscu wystarczyła chwila, by zahaczył ogonem o niewidzialny mur, natychmiast czując też ciepło dobrze sobie znanego zaklęcia. Spiął się tylko mocniej, tylko trochę podejrzewając co się dzieje - ból nie był mu straszny, a już na pewno nie taki, nie dla Mefisto. Priorytetem jednak stało się powstrzymanie Drake'a przed poznaniem otaczającej ich pułapki, która mogłaby go tylko rozwścieczyć. Bez chwili namysłu wybiegł do przodu, w ostatniej chwili uskakując nieco w bok, by nie atakować w tak oczywisty sposób, za miast tego naprzeć na Gryfona raz jeszcze od boku, tym razem nie dając mu wytchnienia. Wgryzł się w jego przednią łapę, modląc się w duchu, by już to pomogło mu jakoś zmniejszyć wilczą mobilność - a nawet jeśli nie, to przynajmniej miał pewność, że złość Lilaca spadnie na niego, a twórca niewidzialnego muru zdoła pomóc Christinie.
Kostka dla Drake'a, jeśli zrobi coś w kierunku powalenia niewidzialnego muru:
Rzuć k6. Parzysta: Jesteś osłabiony walką z niewidzialnym murem i uda ci się go rozwalić dopiero w kolejnym poście. Nieparzysta: Rozwalasz mur bardzo szybko, ale twoje poparzenia są poważniejsze; masz poraniony pysk i obie przednie łapy.
Feliczita:
Twoje dotarcie do Krysi jest zależne od tego, czy mur będzie nietknięty. Jeśli zostanie rozwalony, a ty będziesz niedaleko Krysi (i wilkołaków) - stracisz pelerynę niewidkę, która po prostu zostanie z ciebie ściągnięta, strącona, cokolwiek. Jeśli mur będzie nietknięty, możesz dostać się do Krysi. Próby teleportacji łącznej z dziewczyną w takim stanie będą jednak podlegały kostce k6: 1 - nic się nie dzieje - może to stres, może walczące obok wilkołaki za bardzo cię rozpraszają, a może za bardzo martwisz się Krysią? 2, 3 - teleportujesz się z Krysią... na minimalną odległość, raptem kilka metrów dalej. Jest głośno, ściągasz na siebie uwagę, a jeśli peleryna niewidka dalej jest w grze, to teraz zsuwa się na tyle, by wilkołaki miały szansę was dostrzec. Kolejna próba teleportacji oznacza ponówienie rzutu kostką, ale automatycznie musisz odjąć 1 od swojego wyniku. 4, 5 - udaje wam się teleportować, ale musisz dorzucić kostkę k6, gdzie wynik parzysty oznacza rozszczepienie - sam wybierz, czy swoje, czy Krysi. Ważne jest jednak, żeby to rozszczepienie było dość poważne, a nie płytka ranka.
Szczegóły rozszczepienia:
Dorzuć kostkę k6. 1, 2 - noga urywa ci się na wysokości pachwiny, trafiasz do szpitala w tragicznym stanie. Pewnie straciłeś przytomność, albo nie mogłeś się wysłowić, albo cokolwiek innego - w każdym razie, późno przekazałeś wiadomość, byłeś mocniej osłabiony i po odnalezieniu nogi oraz uzdrowieniu... pozornie wszystko wydaje się w porządku, ale długoterminowo odczuwasz tego skutki; randomowo zaczynasz utykać, noga boli przy zmianach temperatur i przy każdej teleportacji. 3, 4 - Nie tracisz nogi! Tracisz tylko spory kawał mięcha z uda. I z łydki. I paznokcie u stopy. Skok musiał być bardzo niestabilny, bo pojawiło się kilka takich "dziur", które teraz uzdrowiciele muszą załatać. Masz sporo blizn, które będzie ciężko zaleczyć... Początkowo leczenie wygląda całkiem nieźle, ale w okolicy mniej więcej końcówki grudnia okazuje się, że jednak coś poszło nie tak i rany zaczynają się trochę... otwierać z powrotem? Będziesz musiał zacząć stosować nowe maści, które cuchną tak, że żadna magia tego nie zakryje. 5, 6 - Lądujesz w jednym kawałku! A przynajmniej pozornie, bo pierwszy krok w stronę bezpieczeństwa okazuje się być bardzo... dziwny. Jakimś cudem udało ci się podczas rozszczepienia stracić kilka kości w swojej nodze, przez co teraz jest zupełnie bezużytecznym flakiem. Czeka cię mało przyjemne wyrastanie kości, które przez jakiś czas pewnie będą też nieco słabsze. W ciągu kilku najbliższych miesięcy masz sporą szansę sobie coś złamać, a poza tym raz na jakiś czas twój umysł płata figla, przypominając ci to galaretowate uczucie. Randomowa panika pt "NIE MAM KOŚCI W NODZE" chyba nie jest zabójcza, nie?
6 - udaje ci się teleportować z Krysią bez żadnego problemu!
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Kostka: Nie rzucam, bo nie pcham się przez barierę na chama :x
Był co najmniej zdezorientowany i lekko oszołomiony po przywaleniu w drzewo. Nie był też świadomy otaczającej ich w tym momencie bariery nasączonej zaklęciem które działało tylko i wyłącznie na wilkołaki. Jeszcze zanim Mef na niego zaszarżował ponownie, spróbował ruszyć ponownie w kierunku niedojedzonej kolacji. W tym też momencie uderzył boleśnie o barierę która nie dość że go odepchnęła po tym jak w nią walnął, to jeszcze wywołała bardzo nieprzyjemne uczucie przypominające przypalenie przez ogień. Cofnął się odruchowo nie ogarniając co się właśnie stało. Powietrze było twarde i gorące... Dlaczego powietrze było twarde i gorące i nie pozwoliło mu dalej się bawić mięsną zabawką. Już chciał się rzucić na powietrze żeby mu pokazać, że uda mu się przejść ale wtedy właśnie został ponownie powalony i nawet ugryziony w ramię przez Mefa. Nawet jeśli to była lewa ręka, to i tak nie miał za bardzo jak natychmiast mu się wyrwać. Dlatego też wierzgał wściekle próbując wyswobodzić łapę z paszczy drugiego wilkołaka, który widocznie chciał worek kości z niską ilością mięsa dla siebie.
Christina Grim
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 152 cm
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
Choć wokół niej działo się właściwie całkiem sporo, to dla samej Kryśki czas jakby się w tamtej chwili zatrzymał. Ból, wszechobecny, palący i pulsujący, chyba równy temu, który doznała podczas pożaru albo i gorszy, wypełniał niemalże całe jej ciało, choć swoje źródło miał w jej lewej ręce. Ale naprawdę miała jakieś absurdalne wrażenie, ze czuje go wszędzie. Chyba właśnie te katusze sprawiały, że Gryfonka traciła poczucie czasu i miała wrażenie, że te piekielne sekundy ciągną się w nieskończoność. Nic nie mogła poradzić na to, że jej oczy gdzieś w międzyczasie wypełniły się łzami, które powoli spływały po jej twarzy. Ledwie je czuła, sparaliżowana wizją nadchodzącej śmierci. Ale było w tym wszystkim, w tym jej płaczu, coś ironicznego. Nie zapłakała nawet nad umierającym ojcem. A teraz nie mogła powstrzymać tych cholernych łez bólu. Kretynka. Choć niewiele do niej docierało, to jednak jakoś podświadomie odniosła wrażenie, że coś się w jej otoczeniu zmieniło. Jeszcze żyła. Jak to w ogóle możliwe, skoro biegły na nią dwie bestie? Nie żeby nie doceniała tego, ze jeszcze oddycha, ale było to... nielogiczne. Wygięła szyję, choć miała wrażenie, że kosztuje ją to zaskakująco wiele wysiłku, akurat w momencie, w którym jeden z wilkołaków ruszył ponownie w jej kierunku. Wzdrygnęła się i w jakimś desperackim odruchu próbowała się jeszcze odczołgać, ale, ku jej zaskoczeniu, napastnik zderzył się z powietrzem. Jakby uderzył w niewidzialną ścianę. A zaraz potem wilkołaki zaczęły walczyć. Walczyły o to, który ją pożre? Żałowała jak cholera, że zachciało jej się szukać tego badyla. I po co? Mogła poprzestać na zwykłych składnikach, które mieli w pracy. Może i nie miały takiej mocy jak ten księżycowy kwiatek, ale przynajmniej nie byłaby tu teraz. Nie byłaby... karmą. "Kryśka, ale ty głupia byłaś".
Lowell działał - starał się działać, kiedy to w powietrzu pojawiła się niewidzialna dla uczestników całego zdarzenia przeszkoda w postaci muru połączonego z zaklęciem działającym bezpośrednio na wilkołaki. Może to był jeden z tych mniej przemyślanych ruchów, wszak co może zrobić coś tak niepozornego istotom magicznym o najwyższym poziomie zagrożenia pod względem klasyfikacji Ministerstwa Magii? No właśnie. Tutaj są to tylko działania mające na celu uniemożliwić niebezpiecznym stworzeniom dostanie się w stronę Christiny, która i tak ma do czynienia z nadmiernymi obrażeniami. Już z daleka, choć wiadomo - oczywiście nie aż tak z daleka - wszystko wyglądało tragicznie. A każda kolejna sekunda w mniemaniu byłego Puchona wydawała się być warta niczym złoto, nie, lepiej - niczym najdroższy i najtwardszy na świecie kruszec. Nie ma czasu do stracenia, trzeba działać - a też, starał się działać jak najbardziej bezpiecznie. Bo nie zamierzał dopuścić do sytuacji, w której to przez własną głupotę miałby kolejne problemy; Chryste, miej go w opiece. Na śmierć dla Grim - sam nie zamierzał do tego dopuścić, czując się w pełni zobowiązany do tego, by dziewczyna, mimo ugryzienia, nadal żyła - było zdaniem Felinusa jeszcze za wcześnie. Dlatego przybliżał się pod przykryciem peleryny-niewidki w celu jak najszybszej i jak najrozsądniejszej pomocy Gryfonce. Jeszcze się nie teleportował, choć miał przygotowaną różdżkę, gdyby bariera nie zadziałała, a magia postanowiła go wykiwać w tym najistotniejszym momencie. Całe szczęście, nic takiego nie miało miejsca, a mógł też zabrać ją w bezpieczne miejsce. W miejsce, w którym to nie on bawiłby się w uzdrowiciela - głos rozsądku podpowiadał mu, że mimo posiadanej wiedzy, i tak czy siak ta powinna znaleźć się pod bardziej profesjonalną opieką niż domowa apteczka i zapasy eliksirów. Chwycił ją zatem ostrożnie za niezranioną kończynę; szepnął pod nosem "Spokojnie", choć najwidoczniej coś w jego ciele nie postanowiło zadziałać wedle tej zasady. Coś postanowiło się zepsuć - i o ile mógł zadbać o bezpieczeństwo swoje i Christiny, o tyle, jak się okazało, łatka nieszczęścia zawsze się uaktywni w najmniej spodziewanym momencie. Dlatego, kiedy to się teleportował, kiedy trzask przedostawania się z jednego miejsca na drugie, coś poszło nie tak. Nie tak, jak zamierzał; rwący ból w okolicy pachwiny prawej nogi sparaliżował go doszczętnie, gdy pojawił się z ogromnym bólem w Mungu, a plama krwi na podłodze rozrastała się gwałtownie i niespodziewanie. Po tym, nie rejestrując już mimo swojej wytrzymałości na ból fizyczny i wszelkie inne czynniki niesprzyjające, stracił przytomność; szkarłat opanował jego ciało, w szkarłacie się zatopił. Najważniejsza rzecz - Grim była cała i zdrowa, nie doznając żadnego uszczerbku podczas tego procesu. I to się dla niego liczyło, choć życie postanowiło raz jeszcze pokazać mu, aby nie myślał, że wszystko będzie zawsze szło gładko i bez żadnych przeciwności losu.
Starał się kontrolować co się dzieje ze zranioną dziewczyną, ale dużo ważniejsze było dla niego w tym momencie skupienie się na Drake'u i powstrzymanie go przed dalszym sprawianiem problemów; wpadł trochę w taktyczne odciąganie swoje uwagi, myśląc tylko o zadaniach tu i teraz, tylko o Gryfonie, żeby nie dopuścić do siebie w pełni kuszącego zapachu przelanej krwi. Z tego otępienia rzeczywiście wybudził go dopiero trzask teleportacji, przy którym również niewidzialny mur wreszcie zniknął. Mefisto puścił wilkołaka, cofając się na bezpieczniejszą odległość i czując rozszalałe serce niemalże w gardle. Byli tu już sami, wszystko było dobrze... przynajmniej na teraz, bo konsekwencje mogły wyglądać bardzo różnie. Warknął głośniej, pozwalając by zabarwiona wilkołaczą krwią ślina skapnęła mu na ziemię i zaraz odskoczył już w bok, krótkim wyciem wołając Drake'a do niewinniejszej zabawy w postaci przebieżki, bo był całkiem pewny, że zraniona łapa nie powstrzyma go przed udawaniem aż do świtu, że wszystko jest w porządku. I nie przejmował się wcale momentami, gdy dzika natura Gryfona skutkowała mniej przyjemnymi starciami, bo dopóki prowadził go bardziej wgłąb lasu i nie czuł już żadnych ludzi w okolicy, to uznawał to za sukces.
Nie zamierzał nawet czytać tej książki, czując jak bardzo nie jest mu przeznaczona. Może nawet i była, ale pewien kodeks moralny nakazywał nienaruszania cudzej własności. Nawet jeśli Ravinger został zdobywcą ów skarbu i również się nim interesował. Jednak starcza miękkość nakazała mu usłużne oddanie zbioru wiedzy na ręce jakiegoś hogwarckiego pomiotu. Może i nawet lepiej? Niech czarna magia panoszy się w tym kurwidołku i zjada podgniłe struktury placówki swoim, jeszcze gorszym, zepsuciem. Firwyna bolał fakt, iż spotkanie z młodzieńcem odbędzie się w lesie. Miał niemałą awersję do podobnych miejsc od czasu swojego wypadku i nawet jeśli wypadałoby się cieszyć przełamywaniem traum tak wciąż pozostawała paląca kwestia: mężczyzna został jakimś nikłym gońcem szkolnego chłystka. W najlepszym wypadku studenta, ale zapewne też nie. Chociaż rozmiar mógł świadczyć o czym innym, dajmy na to, treserem smoków czy innym cyrkowcem. Brunet miał nadzieje, iż młodzieniec będzie go wyczekiwać w umówionym miejscu. Czarodziej nie miał zamiaru poświęcać temu więcej czasu niżeli wymagałaby tego sytuacja. Wspominana księga tkwiła zabezpieczona kilkoma zaklęciami w niewielkiej skrzynce, a nią Ravinger trzymał pod swoją laską. Wciąż musiał wysługiwać się nią, aby sprawniej chodzić. Przynajmniej mniej kulał, a mięśnie nie doskwierały w nieznośny sposób kilka minut po tym jak spóźnił się z zażyciem eliksiru. Oczywistym też jest, że chłopak nie dostanie swojego prezentu od tak. Czekała go przed tym rozmowa.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Oczywiście mimo że pozyska tę księgę nie miał zamiaru z niej korzystać do ukończenia szkoły. W końcu nie dość że będzie musiał się nauczyć odpowiednich zaklęć żeby stłumić jej okryte złą sławą czarnomagiczne właściwości, to jeszcze w domowym zaciszu było coś takiego praktykować znacznie bezpieczniej niż w szkole albo niesamowicie dobrze ukrytym bunkrze gdzieś w okolicach Hogsmeade. Spotkanie w lesie zaś nie wydawało się być aż tak głupim pomysłem ze względu na to że nie będzie tu świadków, którzy mogliby się zainteresować. Chłopak czekał już na miejscu trzymając obiecane butelki ognistej, które już-nie-nauczyciel zapewne zużyje jeszcze tego dnia. W końcu na miejscu pojawił się i Fairwyn. Drake wstał z kamienia na którym sobie przycupnął i ruszył w jego kierunku. - Dzień dobry. - Spostrzegł oczywiście skrzyneczkę i założył że znajdywała się w niej księga której szukali.
Dawał dziecku, wyrośniętemu, chociaż dalej dziecku przedmiot iście czarnomagiczny. Bardziej niżeli w odpowiedzialność czy wiedzę chłopaka, z którym się umówił liczył na jego głupotę. W myśl, iż głupi ma szczęście. Zapewne dużo takiego przyda się młodzieńcowi, który życzyłby sobie trzymać książkę w Hogwarcie. Myśl nie była nader optymistyczna, ale jak tu zachować resztki dobroci i pozytywnego myślenia skoro życie ostatnio rozpieszcza wieloma przykrościami? Bywa ciężko, bardzo ciężko wręcz. - Witaj, chłopcze - wycedził gdyż jedynym optymistycznym akcentem tego dnia były butelki ognistej. Sam fakt, iż trunek może być przyzwoity niżeli myśl o wypiciu karafki w domowym zaciszu. Fairwyn popijał dla spokoju ducha niżeli przyjemności. O ile więc nie zacznie na tym spotkaniu to zapewne minie klika dni zanim po swoje nowo nabyte łupy sięgnie. - Pragnę zaznaczyć, iż myśl o przekazaniu ci tej księgi mnie nie pokoi i chciałbym mieć pewność, co do jednej rzeczy. Użytkowanie jej nie przyniesie ci przykrości - miał tutaj na myśl, iż przypadkowe odcięcie kończyny nie skończy się obwinianiem Ravingera. W jakiejś gęstości mogłoby, ale czy w tej? Brunet śmiał wątpić, ale nie wiedział czego się spodziewać. Tym samym zmarszczył brwi, przyglądając się dwumetrowej bestii w ludzkiej skórze. Czy on go kiedyś uczył? Zapewne gdyby fakt był godzien zapamiętania to Fairwyn nie miałby wątpliwości.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Odnośnie samej książki plan miał żeby ją przechować. Miał w końcu Cylinder zniknięć, a do tego miał dostęp jedynie właściciel. No i ten cylinder miał zamiar wysłać do domu żeby na chłopaka poczekał aż do wakacji, gdzie już będzie mógł się tą książką bezpiecznie zajmować. A jeśli chodziło o same szczęście, to jakby na to nie spojrzeć posiadał go, tak samo jak reszta gryfonów, całkiem sporo. W końcu zazwyczaj uczniowie tego domu zazwyczaj wpadali w kłopoty i wychodzili z nich żywi. Czasem bez rączki, z bliznami, poparzeniami albo klątwami... Ale żywi! Zwłaszcza że na każdą z tych rzeczy da się zaradzić w jakiś sposób. -Nie przyniesie. Poczyniłem już podstawowe przygotowania odnoście bezpiecznego użytkowania jej w niedalekiej przyszłości. - Wiadome w końcu było, przynajmniej z legend, że Codex Maleficarum szepcze do uszu różne plugawe zdania. Nieco wątpił w to że zwykłe ignorowanie pomoże, bo w końcu to czarna magia, ale nie dość że miał zaufanie w swojej sile woli to jeszcze powoli zaczął się uczyć zaklęcia mającego tłumić magiczne właściwości przedmiotów. W tym tych czarnomagicznych. A po stłumieniu istniała opcja nawet wyzbycia się danego efektu. Sama wiedza spisana w księdze przynajmniej w teorii po tym procesie powinna zostać nienaruszona. A jeśli coś będzie się dziać... To ma znajomego rzeczoznawcę.
Brawura i głupota, tak dwie bliskie siebie cechy. Jedna zaś jest ceniona, druga - besztana przez społeczeństwo. Ravinger pół życia sądził, że te dwie dzieli jedynie nazwa, a same były ze sobą nierozrywalne. Brawura wynikała z głupoty zaś głupota nieodzownie trzymała się się myśli o brawurze, barwiąc ją ciekawością z lekka. Chociaż te rozważanie powinno spocząć na jednej konkluzji: jedna sytuacja ma dwie nazwy, zależne od punktu widzenia. Głupota była dla realistów, brawura dla durnych głupców. Młody czarownik w tym wszystkim zdawał się mieć niezachwianą pewnością siebie i to już stanowiło inną przestrzeń rozumienia jego osoby. Stawał się on wulkanem młodzieńczego wigoru. Z jednej strony Fairwyn się tym brzydził, z innej - zazdrościł. - Niedalekiej, huh? - Dopytał jakby miał być tym szczerze zainteresowanym. Ano i szczerze nie był. Podszedł do młodzieńca, wręczając mu owitą legendą księgę zabezpieczoną głównie niczym. Kawałkiem materiału i drewnianą szkatułką, gdyż wizja braku wyłączności na czarnomagiczny przedmiot była na tyle mdła, aby nie martwić działaniem jej aurą. O ile w ogóle jakiś wpływ na otoczenia ów aura miała. - Życzę ci, abyś nie miał przejebane - uśmiechnął się służbowo, wręczając przedmiot na ręce nastolatka. Odebrał swoje wynagrodzenie ku słodkiej myśli, iż powinien czerpać z tego korzyści finansowe. Już nadchodził czas podjęcia się nowej pracy, może własnie jakieś szmuglowanie przedmiotów? Dość żenujące, ale jak się okazuje - potrzebne. Ravinger obrócił się bez pożegnania, przemieszczając nieśmiałe kroki w stronę powrotu do mieściny. - Gdybyś potrzebował kiedyś lekcji, z wiesz - skinieniem głowy wskazał na przekazywany sobie przedmiot. - Powinieneś wiedzieć, gdzie mnie znaleźć, tak? - Wyczekiwał, z profilem twarzy skierowanym na chłopaka, ale głównie będąc obróconym plecami ku niemu.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Czy był w stu procentach pewien tego że uda mu się z łatwością opanować księgę? Nie, oczywiście że nie. Poczynił już jednak początkowe przygotowania które wiedział że przyniosą efekty. Nie zmieniało to faktu że musi się nauczyć zaklęcia które zdejmowało zaklęcia z przedmiotów i usuwało z nich właściwości. Nie wyobrażał sobie pracy z Codex'em bez jego stosowania. - Dziękuję. - Odparł szczerze na życzenia już nie nauczyciela odbierając od niego owiniętą materiałem skrzyneczkę. Oczywiście w zamian dał mu alkohol który obiecał. Następnie swój nowy przedmiot schował do cylindra zniknięć i szeptem tak by Fairwyn nie usłyszał wypowiedział hasło. Następnie cylinder pomniejszył i schował w woreczku ze skóry wsiąkiewki. - Tak, jeśli kiedyś będę potrzebował pomocy z tą dziedziną, skontaktuję się z panem. - Następnie odwrócił się i ruszył do wioski nieco inną drogą. W końcu miał do zrobienia jeszcze standardowe zakupy do szkoły.
/zt x2
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Choć mogło wydawać się to dziwne, cieszył się na trening. Cieszył go wszystkie lekcje w Hogwarcie, ale jako niemal osobisty trener mógł robić więcej, wymagać więcej, choć niekoniecznie miał możliwości oglądać efektów w postaci eleganckich manewrów na stadionie narodowym. Mimo to, uważał, że prywatne treningi, nawet jeśli organizowane późnym popołudniem, jak teraz, były równie satysfakcjonujące. Mężczyzna dotarł na miejsce pierwszy, rozglądając się od razu w poszukiwaniu ewentualnych dementorów. Szczęśliwie nie dostrzegł żadnego w pobliżu, więc zajął się od razu na zabezpieczeniu terenu. Wyglądało tak, jakby miało za moment zacząć padać i Josh nie chciał, aby pogoda przeszkodziła im w przeprowadzeniu prostego treningu. Chciał sprawdzić, jak wiele na sile stracił Maximilian i nad czym muszą popracować w pierwszej kolejności. W końcu dostrzegł zbliżającego się do niego Solberga, do którego uśmiechnął się lekko, wskazując na przygotowany teren. Obłożył miejsce zaklęciem aexteriorem i jego powierzchnia mogła zaskoczyć. Nie było mowy o lataniu wokół, ale na to, co zaplanował mężczyzna, było wystarczająco wiele miejsca. - Mam nadzieję, że nie miałeś większych problemów z dotarciem tu. Odpocząłeś na wyjeździe? – zagadał, uśmiechając się lekko i wyjmując z kieszeni złożony kawałek pergaminu, na którym zostały umieszczone wszystkie wskazówki dotyczące diety, jaką powinien stosować chłopak, aby przybrać na masie, ale również sile. Mając nadzieję na regularne treningi, Josh wierzył, że zdołają zobaczyć rezultaty po dwóch miesiącach. - Musisz jednak uważać na alkohol i używki, jeśli po jakieś sięgasz. Nie oceniam. Wszystko to ma wpływ na to, jak się czujesz, ile masz sił oraz jak szybko spalasz spożywany pokarm. Czasem możesz dostarczyć odpowiednio wiele kalorii alkoholem, ale nic z tego nie wyniknie poza osłabieniem. O używkach nawet nie mówię. Już lepiej znaleźć coś innego, choćby słodycze, bo te przynajmniej spokojnie spalisz, a jeśli wierzyć mugolom, cukier odżywia mózg, pobudzając go do pracy, więc zawsze lepiej niż otumanić go procentami – mówił spokojnie, wskazując na konkretne punkty w rozpisce, tłumacząc, dopytując, czy Max potrafił sam gotować, czy może miał skrzata, który robił to za niego. W końcu, kiedy mieli wszystko omówione, Joshua sięgnął po własną miotłę, aby wsiąść na nią i unieść się nad ziemię powyżej wysokości swojej głowy, gdyby wciąż stał. - Pokaż mi ile zostało ci sił. Wzleć równo ze mną, następnie zsuń się z miotły. Musisz utrzymać ją równo, wiadomo. Chcę, żebyś podciągnął się na niej i zdołał usiąść na nowo – powiedział, demonstrując po chwili, co należało zrobić. Niestety, kiedy sam zsuwał się z miotły, nie zdołał utrzymać się na niej i upadł na ziemię ze zdziwieniem. Spojrzał na swoje dłonie, a później w stronę lasu, kręcąc lekko głową. - Mną się nie przejmuj, dziś będzie się ze mną pewnie działo wiele dziwnego. W ogrodzie zastałem ponuraka i najwyraźniej plotki o tym, że później prześladuje czarodzieja pech są prawdziwe… No nic, próbuj!
No to kosteczki dla ciebie z drobnymi modyfikatorami: K100 na podciąganie: 1-15 nie jesteś w stanie wciągnąć się na miotłę 16-45 łokcie ugięte, czoło potrafisz oprzeć o miotłę, ale wciąż wiele brakuje 46-75 udało ci się podciągnąć na tyle, że masz miotlę pod brodą, być może byłbyś w stanie przerzucić rękę przez nią 76-100 brawo, jesteś w stanie pociągnąć się zupełnie na miotle i przerzucić przez nią nogę
K6 1 i 4 jesteś niesamowicie zmęczony od samego wyobrażania sobie ćwiczenia, ręce ci drżą, masz trudności skupić się na tym, co robisz, w efekcie czego miotła zaczyna wierzgać, próbując pozbyć się obciążenia, czyli ciebie (-10 do k100) 2 i 5 nie ma źle, choć trudno powiedzieć, żeby było idealnie, podciągnięcie się kosztuje cię sporo wysiłku, ale powoli dajesz sobie radę (+5 do k100) 3 i 6 nie ma znaczenia czy zjadłeś za dużo, czy wręcz przeciwnie, czujesz, że od nagłego wysiłku zaczyna cię mdlić, aż w końcu wymiotujesz na trawę (-5 do k100)
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Powrót z Aten był... Cóż wymęczający to mało powiedziane. Psychicznie Max był w nastroju naprawdę kiepskim, a fizycznie dobiło go znalezienie się znów w opanowanej przez dementory Wielkiej Brytanii. Musiał wrócić więc do spożywania konkretnych eliksirów, ale nie poddawał się. Wiedząc, że podjął zobowiązanie wrócił także do treningów, by nieco wzmocnić się przed spotkaniem z Walshem. Co prawda z jedzeniem nadal nie szło mu najlepiej, ale uznał, że przecież nie od razu Hogwart zbudowano. Z Piorunem na ramieniu pojawił się więc w lesie przy Hogsmeade, modląc się w duchu, żeby zza krzaka nie wyskoczył mu żaden dementor. W tym wypadku trening raczej nie miałby racji bytu, ale na szczęście dotarł do Walsha bez żadnej przykrej niespodzianki. -Dobry! - Wyszczerzył się w stronę mężczyzny czując, jak adrenalinka powoli zaczyna wtłaczać się do jego organizmu. Nie pamiętał już, kiedy ostatnio się na coś tak cieszył, ale wizja treningu z Walshem zdecydowanie poprawiała mu parszywy nastrój. -Żadnego problemu. Cicho wszędzie, głucho wszędzie.... - Zapewnił, choć już chwilę po tym jego entuzjazm nieco przygasł, gdy Joshua wspomniał o jego wycieczce. -Cóż, na pewno w końcu trochę pospałem. - Rzucił wymijająco, jak to Maxie kochają najbardziej. Przecież nie będzie tu żalił się mężczyźnie, który na pewno ma miliony własnych zmartwień na głowie i nie potrzebuje wracać do Solbergowego bagienka, kiedy to w końcu opuściło szkolne mury. Wziął od Walsha pergamin i zaczął go uważnie studiować. Wiedział, że czeka go niemały wysiłek, by zmusić swoją głowę do stosowania się do zaleceń, ale wierzył też, że jeśli naprawdę się zaweźmie, to uda im się wyprowadzić go na prostą. Musiał i przede wszystkim chciał powrócić do formy. A przynajmniej do poprawnej wagi. -Taaaa, nic tylko osłabia. - Mruknął bardziej do siebie niż do Joshuy, po czym ponownie wbił wzrok w zalecenia. -A jak mają się do tego eliksiry? Nie żebym się wymigiwał, ale w obecnej sytuacji dość ciężko mi się funkcjonuje bez spokoju i czuwania. Mogę je zmodyfikować, by były nieco bardziej odżywcze, ale nie wycisnę z nich niewiadomo ile. - Zapytał, przenosząc wzrok na trenera. Ta kwestia była dla chłopaka naprawdę ważna i mogła zaważyć na ogromie decyzji, jakie miał w najbliższym czasie do podjęcia. -W gotowaniu nie jestem najlepszy, ale myślę, że rodzinka mi pomoże. Bardzo Panu dziękuję, pro.. - Przypominając sobie ostatni list urwał zdanie, chrząkając tylko. Jeśli nie miał stałego kontaktu z byłymi nauczycielami, łatwo zapominał, że nie łączyła już ich ta formalna więź, którą musieli stosować w szkolnych murach, a do której, o dziwo, Max jako do jednej z niewielu zasad, praktycznie zawsze się stosował. -Wzleć, zsuń się i podciągnij. Zrozumiałe! - Powtórzył krótko, przechodząc już mentalnie w tryb treningowy. Teraz nie liczyło się już nic innego, jak porządny wysiłek i miał nadzieję, że pod koniec padnie na tej trawie styrany czując, że żyje. Obserwował demonstrację Josha i szczerze zdziwił się, gdy ten upadł. Już miał do niego podejść i zapytać, czy wszystko w porządku, gdy usłyszał powód osłabionej formy trenera. -Po-ponurak? - Zapytał, a jego ciało automatycznie zaczęło się trząść, gdy umysłem widział już czające się za drzewami czerwone ślepia. Z trudem udało mu się powstrzymać nudności i nie odpłynąć totalnie, ale jedna z dłoni automatycznie wbiła pazury w bok nastolatka. Potrzebował kilka głębokich wdechów, by dojść do siebie, po czym zgodnie z poleceniem dosiadł Pioruna i wzniósł się na nim w górę. To była zdecydowanie najłatwiejsza część tego wszystkiego. Dawno już nie wyczyniał takich akrobacji i musiał chwilę pomyśleć, nim opuścił się, zostawiając na drewnie jedynie swoje wyciągnięte, dźwigające cały ciężar młodego ciała, dłonie. Miotła pod wpływem tej siły nieco opadła, ale wciąż dzielnie wisiała w powietrzu, czekając na dalsze polecenia właściciela, który teraz musiał naprawdę spiąć się w sobie. Max napiął wszystkie mięśnie i z ogromnym wysiłkiem zaczął podciągać się powoli ku górze, by ostatecznie, ku swojemu szczeremu zdziwieniu przerzucić nogę przez miotłę i całkowicie na niej usiąść. Cóż, nie kłamiąc już po tym pierwszym ćwiczeniu czuł się nieźle wyczerpany, ale za to na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Dokładnie teraz tego potrzebował.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Joshua przyglądał się chłopakowi, kiedy ten odpowiadał na temat drogi oraz wyjazdu. Miał wrażenie, jakby coś było nie w porządku, choć mogło to również oznaczać, że zwyczajnie Maximilian nie ma ochoty rozmawiać z nim na swoje osobiste tematy. Nie było w tym niczego złego, a i Walsh nie był pewny, czy powinien naciskać, albo dawać bardziej do zrozumienia, że naprawdę, pomimo wszystkiego, może z nim porozmawiać, jeśli tego potrzebuje. Ostatecznie uznał, że lepiej będzie skupić się na diecie, którą miał mu dobrać. - Wiesz, wszystko dla ludzi, ale trzeba z umiarem, pamiętając o tym, co w danym momencie jest ważniejsze - zauważył lekko, nie przejmując się tym, że prawdopodobnie Solberg mamrotał do siebie, a nie do niego. Jeśli chodziło o alkohol, Joshua sam nie unikał go jak ognia, wymawiając się byciem sportowcem, albo dbaniem o formę. Jednak pamiętał o tym, aby zwiększyć ilość własnych treningów po tych dniach, gdy pozwolił sobie wyjść do baru, w domu jednak nie pijąc. Odkąd też był szczęśliwym mężem pił jeszcze mniej, nie odnajdując przyjemności w piciu w pojedynkę. Zaraz jednak został wybity z własnych rozmyślań, kiedy tylko Solberg znów się odezwał, sprawiając, że Walsh zmarszczył brwi, a jego spojrzenie przez moment wyrażało szczerą troskę. - Eliksiry? Masz na myśli takie typu spokojnego snu? - upewnił się, przesuwając dłonią po swojej brodzie. - Tak długo, jak nie będą zastępować ci zwykłego jedzenia, albo napoi, nie powinno być z nimi problemu. Rozumiem, że są różne sytuacje, więc nie rezygnuj z nich od razu, ale mam nadzieję, że w końcu będzie mógł funkcjonować bez nich. Ostatecznie nawet na najlepsze eliksiry można się z czasem uodpornić, albo potrzebować coraz większe dawki - stwierdził ostatecznie, kolejny raz zastanawiając się, czy jednak nie powinien zaproponować samemu częstszych spotkań, choćby w formie treningów, jak teraz, aby chłopak miał możliwość wygadać się, powiedzieć, z czym ma problem. - I mów mi albo panie Walsh, albo zwyczajnie Joshua. Mógłbyś jeszcze panie trenerze, ale to brzmi o wiele dziwniej, niż jakbyś miał zwracać się do mnie po imieniu - dodał jeszcze, nim ostatecznie przeszedł do części treningowej spotkania. Zderzenie z ziemią nie należało do najprzyjemniejszych, ale próbował nie przejmować się tym. Wsiadł ponownie na miotłę, żeby na spokojnie móc obserwować działania Maximiliana, machnąwszy ręką na wspomnienie ponuraka. Szybko wytłumaczył, że najwyraźniej pies uznał jego ogród za miejsce gdzie może mieć nowe leże, ale zdołał go przegonić. - Także mam nadzieję, że dziś nie połamać - dodał tuż po tym, jak musiał na nowo panować nad miotłą, gdy ta zaczęła nagle wierzgać, próbując go zrzucić. Odetchnął głęboko i wrócił do przyglądania się chłopakowi, gdy ten wykonywał ćwiczenie, uśmiechając się znów szeroko. Spodziewał się, że Solber będzie naprawdę w kiepskiej formie, a tymczasem został pozytywnie zaskoczony. - Dobrze! Widzę, że nie opadłeś, aż tak z sił! W takim razie dalej, jeszcze trzy powtórzenia, a później trochę utrudnimy. Spróbuj wykonać każde kolejne powtórzenie szybciej niż poprzednie. Bez szaleństw, ale staraj się robić to zwinniej - polecił Joshua, uśmiechając się szeroko.
Kostki te same, co wcześniej. Dodaj tylko literkę na prędkość, gdzie samogłoska oznacza, że wykonywał ćwiczenie szybciej (nawet jeśli się nie uda), a spółgłoska, że wolniej bądź w tym samym tempie.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Ostatnio zmieniony przez Joshua Walsh dnia Sob Maj 21 2022, 20:17, w całości zmieniany 1 raz
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Próba I: 4,16,B (Nie wciągam się) Próba II: 4,63,J (miotła pod brodą) Próba III: 6,90,H (podciągam się, ale rzygam)
Oczywiście, że nie miał ochoty rozmawiać z nim na osobiste tematy. Choć z pozoru był otwarty i przyjazny, to jednak przez lata nauczył się jak zachować te pozory, jednocześnie tak naprawdę nie mówiąc o niczym ważnym, co dotyczyło jego duszy i tego, co działo się w jego chaotycznym umyśle. Josha lubił i szanował, ale nie uważał go za przyjaciela, czy kogoś, komu mógł powierzyć swoje problemy. Niby kadra szkoły głosiła zawsze, że jest, gdyby uczniowie potrzebowali pomocy, ale tak naprawdę przez całe siedem lat edukacji wszyscy go zawodzili w tym temacie. Wszyscy, poza Beatrice, która znalazła magiczny klucz, dzięki któremu powoli chłopak się na nią otworzył, a teraz mógł szczerze powiedzieć, że w pełni jej ufa. Tylko kobieta znała jego najmroczniejsze sekrety i tylko przy niej nie bał się mówić prawdy i wyrażać swoich obaw. -Problem z priorytetami jest taki, że są one niezmiernie subiektywne, nie uważa Pan? - Uśmiechnął się lekko, bo choć doskonale wiedział, co Walsh miał na myśli, to jednak dla uzależnionego nastolatka czasem właśnie używki zajmowały pierwsze miejsce. Przynajmniej w takich okresach jak ten, gdy był pogubiony i samotny. Podczas związku z Felkiem faktycznie szedł ku zmianie na lepsze i wytrzymał w trzeźwości pół roku, okazjonalnie kusząc się na jakiś alkohol, choć i do niego nie ciągnęło go wtedy tak jak wcześniej, czy obecnie. -Dokładnie. - Potwierdził przypuszczenia, po czym westchnął głęboko. Wiedział, że Walsh miał rację. Oczywiście, że miał. Niestety nie było to takie proste w praktyce, jak w teorii. -Proszę mi uwierzyć, że też mam taką nadzieję. Wbrew pozorom preferuję normalne posiłki i spokojne życie bez konieczności uspokajania się eliksirami. - Zapewnił, choć oczywiście miał na myśli spokój psychiczny, bo nie wyobrażał sobie monotonnego życia bez adrenaliny i ciągłych nowych wyzwań, jakie przed nim stawiano. -Czemu "Panie Trenerze" byłoby dziwniejsze, Joshua? - Zapytał, jednocześnie dodając na koniec imię mężczyzny, by dać mu znak, że chętnie się na taką formę przerzuci. Zresztą, dla Maxa też było to wygodniejsze, choć jeśli była szansa, że wróci w mury Hogwartu, to był pewien, że przerzucenie się znów na formę "profesorze" będzie dla niego nie lada wyzwaniem. Widać ponuraki wylazły z lasów i zaczęły już atakować niewinne domostwa. Całe szczęście przynosiły tylko pecha, a nie śmiertelne zagrożenie i choć Walsh upadł, to wciąż żył, a to było naprawdę pocieszające. -Spokojnie, w razie co Cię poskładam. W końcu uzdrawiania uczyłem się od najlepszego. -Uśmiechnął się, po czym wyraźnie przygasł zdając sobie sprawę, że znów wspomina Felka i jak cholernie mu chłopaka brakuje. Całe szczęście przyszedł wysiłek, który pozwolił mu nieco oczyścić głowę, a w dodatku poszło mu zdecydowanie lepiej niż ktokolwiek z nich by się spodziewał. -Bez szaleństw? Nie obiecuję, ale się postaram. - Prychnął, bo trochę podniósł się na duchu, gdy okazało się, że wcale nie idzie mu tak tragicznie jak był przygotowany. Bez zbędnego pierdolenia przeszedł więc do dalszych powtórzeń i jak się okazało przykozaczył chyba za mocno. Pierwsza próba była kompletną porażką. Nie dość, że ociągał się jak zaspana kurwa po imprezie, to jeszcze kompletnie nie miał siły żeby choć trochę się podciągnąć. Nie poddawał się jednak i podjął kolejną próbę, która poszła nieco lepiej. Udało mu się troszkę unieść tak, że brodą znalazł się na poziomie miotły, ale chyba jednak zrobił to zbyt wolno, bo dalej znów opadł z sił. Zacisnął więc zęby i podjął ostatni wysiłek. Dwa głębokie wdechy, napięcie mięśni i..... Udało się. Przerzucił kończynę przez miotłę i już miał jakkolwiek skomentować ten sukces, gdy poczuł, że zbliża się nieuniknione. Zdążył jedynie przechylić nieco głowę na bok, gdy zawartość żołądka wyleciała z niego w trybie ekspresowym. A raczej żółć, bo za wiele w tym żołądku to nie miał. Gdy już skończył zabarwiać trawę na rzygowo, wykończony położył się brzuchem na miotle i zamykając powieki pozwolił sobie na chwilę odpoczynku.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Mężczyzna zaśmiał się, zgadzając z Solbergiem w sprawie priorytetów. Sam dobrze wiedział, jak te potrafiły się zmieniać, jak niewiele właściwie trzeba było, żeby coś, co kiedyż było ważne, nagle okazywało się małoistotne. Jednocześnie odruchowo zacząl się zastanawiać, czy slowa Maximiliana nie mają drugiego dna. Jeśli tak było, potrzebował zdecydowanie w szybkim czasie ustalić, co jest ważne i trzymać się tego. - Zawsze możesz wykorzystać sposób na spisanie na kartce tego, co jest ważne — wrócić do pełni formy, poprawić swoją kondycję, zacząć spać odpowiednią ilość godzin i przyczepić kartkę w widocznym miejscu w mieszkaniu. Później wyznacz sobie karę za nie trzymanie się tych priorytetów - zaproponował, przekręcając odruchowo obrączkę na palcu, zastanawiając się, czy zna jeszcze jakiś sposób na utrzymywanie kursu. Tak naprawdę nie było złotego środka na motywację, na trzymanie się tego, do czego chciało się dążyć. Miał jedynie nadzieję, że Solberg mimo wszystko nie zmieni nagle swoich celów na bardziej szkodliwe dla jego zdrowia. - Jeszcze możesz spróbować zaadoptować zwierzę. Najlepiej takie, które będzie na tobie wymuszać regularność, za które będziesz odpowiedzialny… W każdym razie, jeśli będziesz mieć z czymś problem, napisz, a spróbuję jakoś pomóc ogarnąć - zaoferował, uśmiechając się lekko, nie rzucając swoich słów na wiatr i miał nadzieję, że chłopak jest tego świadom. Jednocześnie nie spodziewał się, żeby Maximilian rzeczywiście kiedyś miał się do niego zgłosić po inną pomóc niż trening. - Zdradzić ci sekret? - zapytał ze śmiechem na jego pytanie, jednocześnie skinąwszy głową w ramach podziękowania, że wybrał zwracanie się do niego po imieniu. - Nigdy nie chciałem być profesorem i wiele mnie kosztowało przywyknięcie do wołania za mną profesorze. Z kolei zwracanie się per pan buduje dystans, którego nie lubię, jeśli już kogoś znam. Dlatego wszystkie profesorze, trenerze, panie Walsh… Wolę być z kimś na ty - wyznał, rozkładając ręce na boki w geście bezradności. Wiedział, że gdyby tylko Max zdecydował się wrócić do Hogwartu, musieliby w jakiś sposób na nowo się do siebie zwracać, ale Josh nie zamierzał w tej chwili martwić się tym. Skoro potrafił na spokojnie rozmawiać prywatnie ze Skylerem po imieniu, w zamku będąc w relacji profesor-student, z Maximilianem również poradziłby sobie. Spojrzał uważnie na byłego ucznia, kiedy wspomniał o nauce uzdrawiania, po czym machnął lekko ręką, mówiąc, że nie będzie potrzebował składania. Mimo wszystko miał nadzieje, że nie upadnie z miotły na tyle mocno, żeby rzeczywiście trzeba było go składać. Szczęśliwie po chwili Solberg kontynuował trening, odsuwając myśli Josha od tego, z kim rzeczywiście uczył się magii leczniczej, czy też jak jeszcze mógłby mu pomóc. - Dobrze ci idzie. To jeszcze trochę ćwiczeń siłowych, a później polatamy - polecił, na nowo wzlatując na miotle wyżej, żeby zademonstrować ćwiczenie, które chciał, żeby Max wykonał. - Odwróć miotłę, żebyś zawisł głową w dół, puść się dłońmi, spróbuj sięgnąć trawy i do góry. Złap się dłońmi drążka, puść nogi, podciągnij się i usiądź. Zrób trzy powtórzenia - mówiąc, pokazywał, co chciał, aby Max wykonał, ponownie spadając z miotły, gdy próbował na niej usiąść. Jęknął z bólu, ale szybko uniósł kciuk do góry, pokazując, że wszystko jest dobrze. Skupił się również na obserwowaniu Maxa, aby w razie problemów móc mu pomóc.
Kosteczki dla ciebie:
LITERA zwis i dotknięcie trawy A, B, C – coś poszło nie tak i zamiast zatrzymać się głową w dół, zrobiłeś wpierw cały jeden obrót, co nieznacznie cię skołowało, sięgnięcie trawy stanowiło przez to wyzwanie, ale poradziłeś sobie (-10 do k100) D, E, F – o ile odwrócenie się na miotle nie stanowiło problemu, tak z jakiegoś powodu nogi nie chciały cię dziś słuchać i ledwie dotknąłeś trawy, jedna noga zsunęła ci się z miotły, podnosząc się szybko nie zwróciłeś uwagi na miotłę, destabilizując ją (niezależnie od wyniku k6 musisz ją przerzucić) G, H, I – ćwiczenie nie sprawia ci problemu, a może tak spróbować rzeczywiście z tej pozycji przejąć kafla/odbić tłuczek/złapać znicz przy następnym treningu? (+5 do k100) J – przedobrzyłeś przekręcając się na miotle i gdy zdałeś sobie sprawę z tego, że miotła zdecydowanie opadła za nisko, było już za późno – puszczając ręce, aby sięgnąć trawy, głową uderzasz LEKKO o ziemię, musisz się jednak dźwignąć, żeby wykonać ćwiczenie raz jeszcze (rzuć jeszcze raz literą, jeśli drugi raz wypadnie J masz zawroty głowy)
K6 - okoliczności podciągania 1 i 4 jesteś niesamowicie zmęczony od samego wyobrażania sobie ćwiczenia, ręce ci drżą, masz trudności skupić się na tym, co robisz, w efekcie czego miotła zaczyna wierzgać, próbując pozbyć się obciążenia, czyli ciebie (-10 do k100) 2 i 5 nie ma źle, choć trudno powiedzieć, żeby było idealnie, podciągnięcie się kosztuje cię sporo wysiłku, ale powoli dajesz sobie radę (+5 do k100) 3 i 6 nie ma znaczenia czy zjadłeś za dużo, czy wręcz przeciwnie, czujesz, że od nagłego wysiłku zaczyna cię mdlić, aż w końcu wymiotujesz na trawę (-5 do k100)
K100 na podciąganie: 1-15 nie jesteś w stanie wciągnąć się na miotłę 16-45 łokcie ugięte, czoło potrafisz oprzeć o miotłę, ale wciąż wiele brakuje 46-75 udało ci się podciągnąć na tyle, że masz miotlę pod brodą, być może byłbyś w stanie przerzucić rękę przez nią 76-100 brawo, jesteś w stanie pociągnąć się zupełnie na miotle i przerzucić przez nią nogę
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Gdyby ustalenie co jest ważne szło tak łatwo w parze z wprowadzeniem tej listy priorytetów w życie nie byłoby problemu. Niestety nie wszystko było tak proste i kolorowe jak się wydawało, a Max nienawidził wszelkiego motywacyjnego pierdolenia. Był dopiero na początku drogi ku lepszemu i wiedział, że potrzebuje czasu, by jakkolwiek dojść ze wszystkim do ładu. -Pomysł dobry, ale obawiam się, że w moim przypadku nie zadziała niestety. - Odpowiedział z przepraszającym uśmiechem. Widział, że Walsh ma dobre intencje, ale obecnie nastolatek zdecydowanie zbyt chętnie stosowałby wszelkie kary, by się podkopać. Potrzebował czegoś innego, choć sam niestety nie potrafił sobie odpowiedzieć czego. Jęknął zrozpaczony słysząc kolejne słowa, choć uśmiech nie schodził z jego ust. -Błagam, tylko nie to. Mam już tyle zwierzyńca w domu, że sam ledwo mam gdzie spać. - Zaśmiał się bo może teraz już jego domowe zoo się zmniejszyło od kiedy nie był z Felinusem, ale wciąż posiadał psa, kota, sowę i pięć figurek smoków. Naprawdę tyle mu zdecydowanie wystarczało. -Dziękuję. - Powiedział krótko jeszcze na zapewnienie, że może uderzać do Walsha w razie potrzeby. Oczywiście nie planował się przed nim uzewnętrzniać, ale musiał przyznać, że czuł się w jego towarzystwie bardziej komfortowo niż w towarzystwie innych nauczycieli. Daleko było im jednak do więzi, którą dzielił z Beatrice, a był to wyznacznik wyjątkowego zaufania, które było konieczne, by Max mógł otworzyć się na temat wszystkich swoich problemów. Przechylił nieco głowę w zaciekawieniu i uniósł brew ku górze. Był ciekaw, co takiego Walsh ma zamiar mu wyznać, ale ni chuja nie miał zamiaru go od tego pomysłu odwodzić. Gdy jednak usłyszał słowa jakie padły nagle poczuł się nieco zbliżony do mężczyzny. -Naprawdę nigdy Ci się to nie marzyło? Jak więc do tego doszło? I dlaczego wciąż to sobie robisz? - Zapytał poniekąd rozbawiony. Potrafił to zrozumieć. Sam nie miał zamiaru nauczać, ale prowadzenie Lab Medu nadawało jego egzystencji kolorów i ciężko mu było wciąż z faktem, że była to kolejna przyjemność, jaką życie obecnie mu odebrało. Słysząc, że dobrze mu idzie po tym jak zarzygał trawę pod sobą nie potrafił powstrzymać się od prychnięcia prosto w miotłę. Wyprostował się jednak, by posłuchać dalszych instrukcji, które zdecydowanie nie brzmiały jak łatwa przeprawa. I całe szczęście. Max ponownie się rozpromienił i podszedł do zadania z ogromną chęcią. Kurwa, jak brakowało mu podobnych treningów! -Jak się nie spierdolę na głupi ryj. - Odpowiedział apropo polatania, po czym przeszedł już do pracy, starając się w pełni skupić. Niestety, życie nie było pięknym filmem, który opowiadał o ogromnych sukcesach sportowca. Pierwsza część poszła mu tragicznie, gdy najpierw zrobił jakieś dziwne salto, a potem skołowany zaczął wyciągać ręce ku trawie. Nie było to łatwe i ostatecznie sięgnął jej, ale przez te wszystkie młynki i osłabienie organizmu w międzyczasie jeszcze raz wywalił zawartość żołądka między swoje dłonie. Później nie było nic lepiej. Od wysiłku i całej reszty, Max trząsł się jak galareta, co jego miotła chyba wyczuła jako zagrożenie, czy inne turbulencje, bo zaczęła wierzgać nim jak koń na rodeo. Wisząc tak i trzymając się tylko dłońmi o mało co nie spierdolił się na ujebaną trawę pod nim, ale jakimś cudem udało mu się choć trzonka utrzymać i oprzeć o niego czołem, ale na nic więcej nie było go niestety stać. Nie tym razem.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Miotlarz uśmiechnął się jedynie, nie ciągnąc kwestii priorytetów. Wiedział, że niektóre tematy należało przerwać, zanim przekroczy się granice, jakie mogły zbudować lepsza więź. Nie to, żeby wierzył, że teraz z Solbergiem będą niemal kumplami, ale ostatecznie nie chciał zawieść zaufania, jakim musiał go darzyć, skoro poprosił o treningi. To z kolei było ważne dla Josha. Jakby też w geście dobrej woli uznał, że może ostatecznie zdradzić nieco więcej z własnego życia chłopakowi. Tym bardziej, że jednak wyjaśnienie dlaczego w ogóle zaczął być profesorem nie było aż tak proste. - Dług wdzięczności i miłość do babci zaprowadziły mnie do Hogwartu - stwierdził w skrócie, wzdychając lekko. Nie były to miłe wspomnienia i wciąż czuł smutek na wspomnienie kobiety, choć minął ponad rok od jej śmierci. - Tak się podziało, że to z nią mieszkałem w czasie nauki i ona wspierała mnie w dążeniu do perfekcji w quidditchu. Kiedy okazało się, że zachorowała i zapomina podstawowych rzeczy jak to gdzie mieszka, zaklęcia czyszczącego, postanowiłem porzucić karierę w Katapultach i poszukać czegoś bliżej Hogsmeade. Okazało się, że szukali profesora miotlarstwa i tak zacząłem… Po jej śmierci myślałem, że powrót do zawodowej drużyny będzie dobrym pomysłem, ale w Australii dotarło do mnie, że brakuje mi jednak dzieciaków… Znaczy się uczniów i studentów. Być może o to chodziło od zawsze, o pracę z młodymi, ale no… Tak czy inaczej, wolę bycie profesorem niż pracę dla jakiejkolwiek drużyny - rozwinął swoją historię, wzruszając lekko ramionami. Było tego trochę więcej, ale sam nie chciał o tym więcej rozmyślać. Wolał skupić się na przeprowadzeniu treningu. Obserwował Maxa, gdy próbował wykonać ćwiczenie, szczęśliwie nie spadając z miotły. Wyraźnie widział, że chłopak ma problem z podciagnieciem się, ale nie poddawał się, a to było zdecydowanie lepsze, niż gdyby zdecydował, że nie będzie czegoś robił. - Spróbuj nie myśleć o tym co robisz. Nie skupiać się na tym. Jeszcze raz to samo ćwiczenie - polecił, tym razem wsiadając na miotłę, żeby polecieć do chłopaka i złapać zaklęciem jego miotłę. Zamierzał przytrzymać mu ją w miejscu, przynajmniej teoretycznie. Upewnił się, że Solberg siedzi odpowiednio na miotle i zaczął lecieć powoli po okręgu, przykazuje, aby chłopak rozpoczął zadanie. Miotlarz w tym czasie prowadził stabilnie jego miotłę za swoją, pilnując, aby nie zaczęła się zbytnio trząść, czy pochylać, gdy Max wykonywał ćwiczenie.
[no to raz jeszcze k100 i litera, tym razem nie rzucaj na okoliczności podciągania]
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Do bycia kumplami zdecydowanie było im daleko, ale Max patrzył na Walsha przychylnie mimo, że w przeszłości zdarzało im się kilka mniej przyjemnych interakcji. Co jak co, ale zawsze chodził na jego lekcje z przyjemnością, która tylko wzmacniała się po porządnym wysiłku. Słuchał ze szczerym zainteresowaniem historii poniekąd uśmiechając się, poniekąd czując szpilki w sercu. Sam nigdy nie doświadczył podobnych uczuć, a choć niedawno zmarł mu dziadek nie przeżywał tego tak, jak prawdopodobnie tego po nim oczekiwano. Ot kolejny trup w drzewie genealogicznym, nic więcej. -Rozumiem. - Odpowiedział bardziej z konwenansu, bo nigdy nie czuł specjalnie takiego wsparcia jak Walsh od swojej babci. -Dobrze mieć kogoś, kto w nas mimo wszystko wierzy i mimo wszystko cieszę się, że babcia zaprowadziła Cię do Hogwartu. - Przyznał już szczerze, bo skoro i tak już byli na "Ty", to cała reszta kurtuazji ze strony Maxa szła się jebać. -W sensie rozumiem, że sława, kariera i pieniądze w parze z tłumem fanów pewnie kuszą, ale mało co wspominam tak dobrze ze swojej edukacji jak Twoje lekcje. Oczywiście poza eliksirami z Beatrice. - Musiał dodać ostatnie zdanie, bo jakby nie było miotlarstwo nigdy nie zajmowało pierwszego miejsca w jego serduszku. Nie była to też tajemnica, której Joshua nie byłby świadom, a przynajmniej tak się nastolatkowi wydawało. Nie był z tych, którzy w podobnych przypadkach się poddawali. Może i rzucał w pizdu próby wyczarowania patronusa, czy naprawy kilku relacji, ale jeśli chodziło o czysty wysiłek fizyczny, który nie miał nic wspólnego z emocjami, uwielbiał się zadręczać do ostatniego podrygu mięśni. Dlatego też uparcie nie przyjmował do wiadomości, że może porzucić zadane mu ćwiczenie nawet gdyby miał się zjebać na ryj. -Nie myśleć. To nie takie proste, ale spróbuję. - Prychnął rozbawiony, bo co jak co, ale właśnie nadmiar bałaganu w umyśle sprowadził go dziś na tę polanę. Postarał się jednak wyłączyć wszystko i pozwolić działać mięśniom, co od razu przyniosło pożądane efekty. Choć zadanie było lekko utrudnione przez ruch miotły, co poniekąd przypominało Maxowi doczepiane kółeczka przy rowerku, to jednak nastolatek poradził sobie o niebo lepiej niż gdy warunki były bardziej statyczne. Najpierw zsunął się odpowiednio, by zaraz podciągnąć praktycznie do końca. Praktycznie, bo gdzieś na wysokości brody osłabione mięśnie dały jednak o sobie znać, ale była to znacząca poprawa w porównaniu z tym, co zaprezentował jeszcze chwilę temu. -Kto by pomyślał, że z czystą głową wszystko jest prostsze. - Zażartował jeszcze, łapiąc oddech po tym jakby nie było męczącym ćwiczeniu. Dawno nie dawał sobie tak porządnie w kość. A przynajmniej nie w tak zdrowy sposób.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
NIeprzyjemnie interakcje w przypadku relacji profesor-uczeń nie były niczym niespotykanym. Mimo wszystko jeden z nich miał obowiązki do wypełnienia i własne przekonania, a drugi pragnienie przeżywania wszystkiego tu i teraz. Jednak Walsh nigdy nie skreślił Solberga z listy uczniów, z którymi mógłby kiedykolwiek normalnie rozmawiać, mając świadomość, że nie zawsze to, jakim się było pomiędzy rówieśnikami było prawdą. Dlatego nie miał problemu zdradzić więcej prywatnych rzeczy chłopakowi, kiedy zeszli na temat jego zawodu. - Tu nigdy nie chodziło o fanów, karierę jako taką. Zależało mi na graniu w quidditcha. Jednak nie było nikogo kto zająłby się babcią, choć moja matka żyje, więc wróciłem… I miło słyszeć, że zajęcia się podobały. Za każdym razem zastanawiałem się, kiedyś ktoś pójdzie na skargę do dyrektora - odparł Josh, kręcąc lekko głową. W jednej chwili przypomniały mu się zarzuty, że na swoich lekcjach powinien ograniczyć możliwość urazu u dzieciaków, w jakiś sposób poprawić swoje zajęcia. Te jednak robiły się nudne i zbyt zwykle. Wiedział, co należy trenować, aby uzyskać odpowiednie efekty, wiedział też jak można te ćwiczenia urozmaicić, aby się nie zniechęcać i tego próbował się trzymać jako profesor. Słysząc, że jednak innym podobały się wszystkie lekcje, czuł się dumny. Zaraz też dodał, że nie zamierzał nigdy konkurować z nikim o rolę ulubionego profesora i drugie miejsce jest dla niego równie zaszczytne co pierwsze. Prowadził spokojnie miotłę Maxa, koncentrując się na tym, żeby ta w żaden sposób nie utrudniła chłopakowi podciągnięcia się. Widział poprawę, dostrzegał, że w tej chwili było nieco lepiej niż wcześniej, ale wciąż nie był to ten poziom, którego spodziewałby się, gdyby nie był świadom kiepskiej formy chłopaka. Ostatecznie pokiwał lekko głową, pozwalając Solbergowi wejść na spokojnie na miotłę i dając mu chwilę, aby odetchnął. - Ponieważ z czystą głową myślisz o tym, co robisz, a nie o wszystkim innym… To skoro już wiesz na czym się skupić, polecimy sobie slalomem między drzewami aż do tamtego… - zaczął tłumaczyć ostatnią część treningu, celując różdżką w jedno z bardziej oddalonych od nich drzew, na którym od razu pojawiła się żółta niczym słonecznik wstążka. - Ja z pewnością zderzę się z jakimiś drzewami, ale dopóki nie nadzieję się na ich gałęzie, nie przejmujesz się mną i lecisz dalej. Robimy wyścig - wyjaśnił, biorąc pod uwagę własnego pecha, którego był już świadom i miał nadzieję, że wkrótce się skończy. Ustawił się na równi z byłym uczniem, po czym dał sygnał do startu. Ruszył do przodu, zderzając się z drugim drzewem, ale trzymał się mocno miotły, dzięki czemu jedynie obróciło go w powietrzu, obijając o kolejne, ale był w stanie lecieć dalej, próbując dać z siebie wszystko, chcąc pokazać, że niezależnie od wszystkiego, można iść ku temu, czego naprawdę się chce.
Rzut k6, gdzie parzysta oznacza, że wyprzedzasz Josha, a nieparzysta wręcz przeciwnie. Mają przed sobą do wyminięcia dziesięć drzew w jedną stronę, więc załóżmy, że jeden rzut oznacza odległość jakiś trzech drzew. Rzuć 3x k6 aby wiedzieć, jak poszła pierwsza część wyścigu do żółtej wstążki.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
-Rozumiem. Chciałby Pan jeszcze wrócić do zawodowego grania? - Zapytał ciekaw, czy nauczycielstwo w pełni mu wystarcza, czy może brakuje mu tej zawodowej adrenalinki. -Na skargę? Za porządne wykonywanie swojej roboty? No tak.. Za czasów Hampsona to mogło być nie do pomyślenia. - Prychnął z wyraźną niechęcią i ironią wspominając byłego dyrektora Hogwartu, do którego ni chuja nie miał szacunku, a już o jakimkolwiek sentymencie w ogóle nie było mowy. Starał się jak mógł wykonać kolejne zadanie i widać stabilizacja miotły przez Joshuę pomogła, bo naprawdę poszło mu dużo lepiej. Był więc ciekaw, co czeka go dalej, ale najpierw potrzebował kilku oddechów, by pozbierać się po tym dość dużym jakby nie było wysiłku. -Slalomik? Bułka z masłem. - Machnął ręką, bo wydawało mu się to być dziecinnie proste przy tym, co przed chwilą musiał z siebie wydobyć. Jak się jednak okazało zadanie wcale nie było tak przyjemne i proste jak chciał. Na dany znak wyruszył i choć dawał z siebie wszystko, a Walsh miał wyraźnie życiowego pecha, chłopak wciąż zostawał w tyle i to Josh jako pierwszy dobrnął do wiszącej na drzewie wstążki. -Cofam wszystko. Jednak nadal lepszy jestem w siłówce niż prędkościowych rzeczach. - Wydusił z siebie zdyszany, gdy miał chwilę oddechu kiedy w końcu dorównali do siebie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
- Nie. Zdecydowanie nie jest to dla mnie, czy raczej już nie jest. Teraz wolę patrzeć jak inni pod moim okiem rozwijają skrzydła - odpowiedział szczerze, wzruszając lekko ramieniem. Nie wróciłby już do gry zawodowej, choćby nawet zaproponowano mu posadę kapitana drużyny narodowej. Czuł się na to za stary, a i rok poza Hogwartem uświadomił mu, że zdecydowanie jego miejsce było przy uczniach i studentach, przy dzieciakach, jak lubił ich nazywać. Chciał patrzeć, jak się zmieniają, jak zyskują na sile, na wytrwałości, jak popełniają błędy. Chciał być świadkiem ich porażek tych małych i tych dużych, aby móc wskazywać im właściwą drogę. Chciał być dla nich ramieniem, w które mogą się wypłakać, o które mogą się wesprzeć i które ich osłoni w przypadku problemów. Był pewien, że gra zawodowa nie dałaby mu już tyle samo satysfakcji, co bycie profesorem. Nie skomentował kolejnych słów byłego ucznia, skupiając się już na nowym zadaniu. Choć slalom miał być czymś prostym, okazał się trudny dla nich obu. Obijanie się o drzewa nie było przyjemne, jak również obrywanie gałęzią w twarz. Mimo to, z jakiegoś powodu, Josh był wciąż szybszy od Solberga, co pokazywało, w jak kiepskiej kondycji był chłopak. - Popracujemy nad tym, jeśli będziesz dalej chciał trenować pod moim okiem - zapewnił, zawracając za drzewem oznaczonym wstążką, niemal nie spadając z miotły. Nigdy. Więcej. Ponuraków. Zachęcił okrzykiem Maxa do dalszego starania się, gdy został im ostatni fragment, ostatni lot na ten trening. Pamiętał, żeby mimo wszystko nie wymagać od chłopaka zbyt wiele na pierwszych od dłuższego czasu ćwiczeniach.
Rzuć znów trzema kostkami, zasady takie same jak za poprzednim razem