Miejsce powszechnie znane wśród mieszkańców wioski, jednak niezbyt często odwiedzane, w szczególności przez uczniów, traktujących ten las jako teren nieznany i niezbadany. Na pozór nie ma tu nic specjalnego, jednak chcący i zdeterminowani, mogą zawędrować wgłąb mini puszczy, gdzie wprost roi się od życia. Nie umiera ono nawet zimą - zawsze znajdzie się jakieś stworzenie, niekiedy przyjazne. Nie znaczy to jednak, że można beztrosko przemierzać ścieżki, gdyż istnieją tu także zwierzęta niebezpieczne. Jak w każdym podobnym miejscu należy uważać, aby nie zejść z ledwo widocznych dróżek, aby trafić z powrotem.
kontynuacja wątku Celtyckiej Nocy Kostka:6 i 2 Pole: 6 - Ten fragment lasu ma wzmożoną aktywność pyłkową - grzyby mnie pociągają
Bez problemu pomógł jej zapleść warkocz, czując się w drobnym stopniu zadowolony, że mógł jakoś jej pomóc po tym, jak częściowo zniszczył jej suknię (swoja koszulę też) i musieli ratować je przy pomocy reparo. Znalezienie jednak czegoś odpowiedniego do zjedzenia było o wiele trudniejsze. Większość nie wyglądała bezpiecznie, część niekoniecznie zachęcała, ale żurek był całkiem przyzwoity. Spojrzał na Irvette, gdy skomentowała zupę, ale nie odpowiedział jej na to. Ostatecznie oboje widzieli, że wybór był dość ograniczony. Kiedy w końcu usiedli i zadał pytanie o mężczyzn, jakich spotkali, nie oczekiwał odpowiedzi ze strony rudowłosej. Słysząc więc dość obszerne wyjaśnienie, kim byli, nie powstrzymywał uśmiechu na twarzy. To brzmiało w jakiś sposób nieprawdopodobnie, że trafiła na tę dwójkę jednej nocy, ale nie miał powodu do komentowania tego. Nie mógł jednak powstrzymać cichego śmiechu, kiedy usłyszał, jak zostawiła bez odpowiedzi drugiego mężczyznę. - Nie wiem, czego dotyczyła wasza rozmowa, ale zaczynam mieć wrażenie, że wszystkie unikacie poważnych rozmów. Zanim zdążyłem omówić coś z jedną dziewczyną, zostałem odsunięty przez pracę, ale teraz jestem przekonany, że po prostu uciekała przed poważną rozmową - powiedział prosto, spoglądając na Irvette znad miski pełnej magiżurku. Dokończył go, myśląc jeszcze chwilę o tym, o czym rozmawiali, zaczynając mimowolnie zastanawiać się, czy podejście Carly do podobnych spraw nie było jednak lepsze. Co prawda nie przyznałby tego na głos, ale czasem zazdrościł jej swobody, jaką miała w każdej sytuacji. Inna sprawa, że przez to martwił się o nią za każdym razem i obawiał się, że ostatecznie odbije w drugą stronę, ale… To nie było coś, o czym powinien myśleć, będąc w trakcie zabawy z kimś innym. Spojrzał na Irvette, gdy zaproponowała wspólne szukanie paproci i bez wahania zgodził się, zastanawiając jednocześnie, czy w lesie mogło być większe stężenie pyłu. - Myślisz, że Patton krąży po lesie gotów łapać wszystkich, którzy poszli w krzakach szukać innego szczęścia, niż kwiatu paproci? - zapytał rudowłosą, gdy wchodzili na teren poszukiwań. Tak jak wcześniej zastanawiał się, czy być może będą mieli większe problemy z pyłem, tak szybko otrzymał odpowiedź, kiedy miał wrażenie, że coś ciągnie go w stronę widocznych grzybów. Myśl, aby skosztować jednego z nich, posmakować go…
Ciężko było jasno odpowiedzieć na pytanie Jamiego, bo obydwie relacje były dość skomplikowane. Z Diazem nie łączyło ją pozornie nic więcej, ale coś w jego osobie alarmowało rudowłosą. Z Ryanem za to historia była bardzo niejasna i wciąż czekała na jakiekolwiek rozwiązanie, choć obecnie Irv widziała tylko jedną opcję, co było powodem odwlekania czekającej ich rozmowy. -Od niczego nie uciekam! - Żachnęła się, bo nie miała takiej intencji. Po prostu życie przerwało im tamtą konwersację. -Musiałam pilnie wyjść w sprawie rodzinnej i tyle. Planuję wrócić do tematu. - Wyjaśniła, zaraz skupiając się na dziewczynie, o której mówił Jamie. -Daj jej szansę. Sam podejmij temat jeśli Ci na tym zależy. Czasem rzeczy nie są takie, jakimi je sobie wyobrażamy. - Zgodnie ze swoim sposobem bycia, udzieliła mu rady. Rady, którą sama poniekąd otrzymała od przyjaciółki na feriach i musiała przyznać, że wyszła jej wtedy na dobre. Szkoda tylko, że ostatecznie i tak ten wysiłek był na nic. Zastanawiała się, czy w tej chwili nie byłoby lepiej, gdyby wciąż byli z Ryanem skłóceni. Na pewno byłoby bezpieczniej. Rozgrzani zupą ruszyli w stronę lasu, by poszukać paproci. Irv ze zdziwieniem zauważyła, że wstążka wciąż im nie odpuszczała. Musieli trafić na wyjątkowo upartą. -To na pewno. Myślę, że tacy są w zdecydowanej większości. Celtycka Noc mocno próbuje roztaczać atmosferę uczucia i pożądania. - Zgodziła się z jego przypuszczeniami, spokojnie idąc przez las i ciesząc się jego urokiem. -Jestem ciekawa, ile Celtyckich dzieci urodzi się w tym roku. - Myślała na głos, lekko uśmiechnięta. Nie mogła nic poradzić na to, że otaczająca ją natura, wprawiała dziewczynę w dobry nastrój. -Schyl się na chwilkę. - Poprosiła go, by zebrać asfodelusa, którego znalazła. Nie spodziewała się, że zaraz po raz drugi będzie musiała ratować zdrowie swojego dzisiejszego partnera. -Jamie! Co Ty wyprawiasz? - Widząc, jak chłopak schyla się do jednego z grzybów, z całej siły pociągnęła go w swoim kierunku. Miała dziwne wrażenie, że ten chciał polizać grzyba, a to było nie tylko niespodziewane, ale i bardzo nieodpowiedzialne. -Co to było? - Zapytała go, gdy chłopak już nieco otrzeźwiał i zdecydowanie zaniechał lizania czegokolwiek. @Jamie Norwood
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
- Jak planujesz wrócić do tematu to dobrze – odpowiedział Jamie, choć ton jego głosu świadczył, że był pewien, że nie zrobi tego szybko. Zaraz jednak pokręcił głową, unosząc rękę, aby poprawić wianek, jaki o dziwo wciąż miał na głowie, z pewnością za sprawą wiążącej ich wstążki. – Próbowałem, ale niewiele wyszło z rozmowy, a wakacyjne zabawy nie są czymś, co mnie pociąga – dodał, wzruszając ramionami. Ola była naprawdę świetną dziewczyną i był pewien, że gdyby miała więcej czasu dla czegoś innego niż praca, mogłoby się im udać. Nie był jednak typem, który był gotów samodzielnie dokładać starań, aby coś wyszło, a skoro nawet na wyjazdach nie mieli dostatecznie wiele czasu dla siebie… Być może to zawsze było powodowane urokiem wili, czego oboje nie byli świadomi. Może po prostu potrzebowali odpowiedniego przyjaciela, z którym zaspokoją dodatkowe potrzeby? Nie był pewien, ale też nie widział powodu, żeby w tym się zagłębiać. Były inne sprawy, które chciał dokończyć, inne tematy do załatwienia i nie zamierzał tracić sił i czasu na coś, co nie było do odratowania. Nie teraz. Za to zdecydowanie do ratowania był jego własny tyłek. Chwała wstążce, bo być może to dzięki niej zdoła dotrzeć do końca tego święta w jednym kawałku. Już w rzece raz pokazała, że jest przydatna, a to przecież nie był koniec. Zaśmiał się cicho, co brzmiało bardziej jak prychnięcie pod nosem, kiedy Irvette wyraziła swoje zdanie, zastanawiając się nad liczbą celtyckich dzieci. - Póki co jest cicho, chyba że pamiętali o właściwych zaklęciach – stwierdził, wbijając spojrzenie w ciemne krzaki, ale nic tam nie widział. Posłusznie schylił się, aby Irvette mogła zebrać jakąś roślinę, w której po chwili rozpoznał asfodelusa i nawet chciał o to zapytać, ale pył zakręcił mu się w nosie, ciągnąc w stronę grzybów. Wstążka znów przyszła z pomocą, pomagając Irvette odciągnąć go, choć nie na tyle, żeby nie zdążył zerwać jednego z dziwnych muchomorów. Zamrugał zaskoczony, po czym jego twarzy wykrzywiła się na moment w pełnym irytacji grymasie, kiedy dotarło do niego, co właściwie był gotów zrobić. - Pył. Spokojnie, nie jestem typem, który rzuca się do jedzenia wszystkiego co rośnie w lesie – powiedział do niej, wyraźnie rozdrażniony tym, co próbował zrobić. Postawił kolejny krok na ścieżce, orientując się, że wciąż trzyma grzyba w dłoniach. Uniósł go i to najwyraźniej był błąd. Poczuł znów kręcenie w nosie, kichnął a po chwili jego oczy otwarły się szerzej na widok trzymanego muchomora. – Irvette, zobacz! Pewnie byłby dobry do eliksirów, ciekawe co wywołuje – odezwał się, ponownie wykonując ruch, jakby chciał go polizać.
Skinęła skromnie głową na znak, że rozumie. Nie była najbardziej empatyczna, a w roli ekspertki od relacji międzyludzkich nie postawiłby jej nikt, więc nie do końca wiedziała, co jeszcze mogła powiedzieć. -Cóż, jej strata. - Podsumowała krótko zachowanie nieznanej sobie dziewczyny. Fakt, że Jamiego nie interesowały przelotne romanse był dla niej fascynujący głównie dlatego, że w Hogwarcie był to jakiś chory wyjątek. Miała czasem wrażenie, że Tiara Przydziału odsyłała do domu każdego, kto miał mniej rozwiązłe podejście do życia. Wiedząc jednak o tym, jak chłopak czuł się ze swoimi genami, zastanawiała się, czy po części to nie wpływa na jego spojrzenie w tym temacie, co również było w pewien sposób szlachetne. Większość potomków wili bezwstydnie wykorzystywała swój urok, byle tylko zdobyć te kilka słodkich chwil z osobą, którą sobie upatrzyli. Wstążka mogła ich ratować, a jednocześnie pogrążyć. W razie niebezpieczeństwa, konieczność pozostania razem mogła okazać się dla nich ogromnie zgubna. W jeziorze mieli szczęście, ale Irvette nie sądziła, by w innych przypadkach też tak sprawnie mogli sobie poradzić szczególnie, że była pozbawiona użytkowania swojej dominującej ręki. -Mam nadzieję, że to pierwsze. Niespecjalnie mam ochotę natknąć się na napalonych uczniów. Ani nauczycieli. - Pozwoliła sobie znów na niewielki żart. Liczyła na to, że kadra Hogwartu była bardziej odpowiedzialna, choć po tym, co widziała gdy studiowała, spodziewała się chyba naprawdę wszystkiego. Asfoddelus był miłym prezentem, jaki wyniosła z tego spaceru, ale sama szybko o nim zapomniała, gdy Jamie postanowił schylić się do jakiegoś grzyba. -Lepiej uważajmy. Przydałaby się jakaś ochrona dróg odechowych. - Zauważyła, gdy chłopak wyznał, że to wszystko wina wróżkowego pyłu. Zajęta tą sprawą, nie zauważyła, jak mały niuchacz wkradł się do jej torebki, porywając z niej pięćdziesiąt galeonów. Niby niewiele, ale kradzież nie była czymś, co jakkolwiek ją zadowalało. -JAMIE! - Gdy jej towarzysz po raz kolejny dał się skusić grzybowi, nie czekała, tylko po prostu wytrąciła mu go z rąk. -Byłabym naprawdę wdzięczna, gdybyś nie brał niczego do ust. Chodzenie z trupem u dłoni nikomu nie służy wizerunkowo. - Szczerze liczyła na to, że był to ostatni przypadek podobnego zachowania. Zaczynała się czuć, jakby opiekowała się dzieckiem, czy wyjątkowo niesfornym szczeniakiem. Spuszczenie chłopaka z wzroku, w tej chwili, mogło być katastrofalne w skutkach. -Chodźmy dalej, może tam będzie nieco mniej tego pyłu. Możesz się jakoś oczyścić zaklęciem? - Zaproponowała przytomnie, ciągnąc go zdecydowanie z daleka od rosnących tu muchomorów.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Uśmiechnął się lekko, spoglądając na Irvette z zaciekawieniem. Nie sądził nigdy, żeby mogli kiedyś tak po prostu usiąść i rozmawiać o swoich byłych i niedoszłych, jedząc w spokoju posiłek. Kiedy jeszcze Irvette studiiowała traktował ją po prostu jak jedną z wielu osób z Hogwartu, a teraz widział, ile stracił. Wyraźnie jednak miał okazję nadrobić stracony czas, gdy kierowali się do lasu, na poszukiwania kwiatu paproci. Spojrzał na Irvette, gdy wyrażali swoje nadzieje co do pozostałych uczestników Celtyckiej Nocy. W pewnym sensie było to ciekawe, aż Norwood miał ochotę sprawdzić krzaki, zamiast szukać kwiatu. Sprawdzić, czy pośród uczniów, a może i nauczycieli byli idioci, którzy nie teleportowaliby się do pokoju, czy domu. Z drugiej strony nie był sam, a skoro tak, próbował skupić się w pełni na drodze w stronę polany, na której powinni znaleźć kwiat paproci. Niestety droga sama w sobie nie była łatwa, jeśli wziąć pod uwagę natężenie pyłu, z jakim musieli się mierzyć i ciągłe próby polizania nieznanych grzybów. Drgnął, kiedy krzyknęła jego imię, mając wrażenie, jakby nagle ktoś wybudził go z mało przyjemnego snu. Spojrzał na Irvette, a po chwili prychnął, kiedy wyraziła swoją prośbę. Nie miał ochoty na to odpowiadać, bo ostatecznie nic z tego nie było jego faktycznymi zamiarami. Nie należał do tak głupich osób, ale zapewnianie o tym w tej chwili było bezcelowe. - Chyba tylko przez aquamenti, bo wolałbym nie wzbijać pyłu w powietrze - odpowiedział, po czym rzeczywiście uniósł różdżkę, aby zlać samego siebie wodą, a następnie częściowo wysuszyć. Włosy pozostały mu jeszcze wilgotne, ale nie przejmował już się tym. Szedł dalej przed siebie, aby zatrzymać się, kiedy dostrzegł, że mają przed sobą pole brzytwotrawy. - A co wolisz, żebym próbował lizać grzyby, czy wprowadzał nas na pole brzytwotrawy? Damy radę przejść, czy wziąć cię na ręce? Właściwie wtedy rękę, ale to już szczegół - zapytał, uśmiechając się nieznacznie kącikiem ust, jakby chciał rzucić jej wyzwanie, sprowokować do czegoś, choć nie miał niczego konkretnego na myśli. Za to przypomniał sobie o czymś ważnym. - Gdy znajdziesz trochę wolnego czasu, moglibyśmy zacząć wspólne treningi, jeśli twoja propozycja jest wciąż aktualne - odezwał się, szukając odpowiedniej drogi przez brzytwotrawę.
Kostka:3 i 4 i I Pole: 4+3 =7 -> koniec naszej przygody
Ona nie za bardzo miała o czym opowiadać. Jej historia randkowania była mniej więcej tak długa jak ulotka, choć nie dlatego, że nigdy nikt jej nie zauroczył. W tym momencie nie byli jednak na tyle blisko, by chciała mówić Jamiemu o tamtych sprawach. Otworzenie się przed innymi było dla niej niezwykle trudne i czasochłonne, choć nie można było przecież niczego wykluczać szczególnie, że mimo trudnych początków, wyglądało na to, że potrafili się bez problemu porozumieć. Wzdrygnęła się, gdy poczuła wodę, która i na nią nieco spłynęła. Jamie postąpił jednak dość słusznie w jej opinii. Ostatnie, czego teraz potrzebowali, to więcej kłopotów spowodowanych magią wróżek. -Myślę, że już dawno powinieneś mi to zaproponować. - Odpowiedziała lekko żartobliwie, przyjmując propozycję. Co jak co, ale nie zamierzała się pociąć brzytwotrawą. Krew na sukience wyglądałaby chyba jeszcze gorzej w jej opinii, niż trup u ręki. Pozwoliła chłopakowi się podnieść, ciekawa tego, czy faktycznie da radę, ale ku jej zaskoczeniu, dał. Uśmiechając się z rozbawienia, bo w jej oczach było to niedorzeczne. Niestety dobry humor opuścił dziewczynę równie szybko, gdy poczuła, że ktoś za nimi podąża. -Jesteś w stanie przyspieszyć? Ktoś za nami idzie. - Powiedziała cicho, sięgając lewą ręką do torebki, z której wyjęła różdżkę. Strach ją ogarnął, gdy pomyślała o ojcu. Ale przecież nie było możliwe, by tak szybko się tu znalazł. A może było? Nie potrafiła jasno myśleć. Zaczęła rzucać zaklęcia ponad ramieniem ślizgona, licząc na to, że jeśli nawet nie trafi przeciwnika, to przynajmniej go odstraszy. Jakie zdziwienie ją ogarnęło, gdy spomiędzy roślin wyszedł sam Patton Craine i zaczął ich strofować i zdecydowanie z lasu wyganiać. Dopiero, gdy opuścili zalesiony teren, Irv wróciły zmysły. -Cóż, możemy się pochwalić, że przeżyliśmy próbę morderstwa Crainea. - Zauważyła pół żartem, pół serio. -A co do treningów, to bardzo chętnie. Mi też przyda się nieco więcej praktyki. - Dopiero teraz powróciła do tematu, który odrzuciła otumaniona wróżkowym pyłkiem, a co więcej, zauważyła, że wstążka rozplotła ich ramiona. Widać magia Celtyckiej Nocy właśnie się skończyła.
//zt z Jamiem.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Koncert był fantastyczny. Max dawno się tak nie bawił i przyznał Julce, że szczerze średnio wierzy w to, co się działo, ale kto jak nie oni mieli zostać przecież na tę scenę zgarnięci. Zdyszany, ale uśmiechnięty w końcu musiał opuścić tamto miejsce, choć nie do końca myślał jeszcze o zakończeniu celebracji. -Dawno się tak nie postarali, powiem Ci. To było kurwa w PYTĘ! - Musiał się trochę poekscytować, bo adrenalinka wciąż krążyła w jego organizmie. Nie było lepszej metody na odreagowanie tego niż zapalenie, więc od razu wyjął paczuszkę szlugów, częstując też przyjaciółkę. -Słyszałem, że Pattol rucha się po krzakach ze studentami pod pretekstem szukania paproci. Idziemy sprawdzić? Jego jeszcze w cv nie mam. - Wyszczerzył się, wskazując w stronę zalesionego terenu. Trochę dzwoniło mu w uszach od tego całego hałasu i zamieszania na polanie, więc z chęcią przyjął myśl o ucieczce w bardziej spokojne rewiry. -No i od razu lepiej. Można się napić w spokoju. - Podał pałkarce piersióweczkę z whisky, po czym sam się ładnie zaciągnął płynem. Nic magicznego, czysty mugolski spirytus i doświadczenie w sztuce. -Powiem Ci, że nadal dziwi mnie fenomen tego święta. W szkole nie możesz spojrzeć na kogoś zbyt intensywnie, bo wlepiają Ci czyszczenie kibli na mordę, ale już udział w festiwalu, który całym sobą pcha Cię na morenkę, to świetny pomysł. Ja chyba zgubiłem gdzieś lekcję, kiedy tłumaczyli tę logikę. - Sprężystym krokiem szedł sobie przed siebie, pierdoląc co mu ślina na język przyniesie i obserwując, czy przypadkiem faktycznie Craine nie czai się gdzieś na nich, by zamordować i zakopać bez świadków. Jakby ktoś spytał Maxa, to zdecydowanie stary pryk od transmutacji byłby wystarczającą i najstraszniejszą atrakcją na jakiekolwiek halloween. Że też nikt wcześniej go do te roli nie zatrudnił. Pogrążony w tych myślach ślizgon, nie zauważył nawet, jak niuchacz zgarnął mu z kieszeni pięćdziesiąt galeonów.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Anna Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 156
C. szczególne : Odznaka prefekta naczelnego na piersi i bransoleta Urqharta na ręce
Aneczka szła w las upojona magią ognistego rytuału, szczęściem i miłością. Wciąż spleciona wstążką z Timem nie chciała odstępować go ani na krok. Patrzyła na niego błyszczącymi oczami, delektując się bliskością gryfona, który w tej chwili był już kimś więcej niż przyjacielem. Nie rzucili się sobie w objęcia, nie złączyli ust w pierwszym pocałunku. A jednak panienka Brandon była absolutnie pewna tego, że od tej nocy są parą i już nic nigdy nie będzie mogło tego zmienić. Szła nie chcąc mącić tej chwili wypowiadaniem słów. Ten las, księżyc, światła ogników dookoła, wszystko to było piękne, pełne romantyzmu i swego rodzaju podniosłości. Nie chciała naruszyć świętości chwili czymś wypowiedzianym nie w porę. Ale jej uczucia były dla Tima jasne, w końcu za sprawą magii czytali teraz w swych emocjach niczym w otwartych księgach i nic nie mogło tego zburzyć. Nawet niuchacz, który porwał Aneczce z kieszeni drobniaki na świąteczne przekąski i napoje. Czymże było pięćdziesiąt galeonów wobec skarbu miłości, który właśnie znalazła?
Gryfon czuł się podobnie, jakby zażył jakiś eliksir, z tych, które można kupić tylko na Nokturnie. Ale to nie były narkotyki, tylko czysta magia miłości, wspomagana magią celtyckiej nocy. Wiedział, że przyszli tu szukać jakiegoś kwiatka, ale dla niego to był tylko pretekst, żeby być z Anią. Mógł z nią szukać nawet garnka złota na końcu tęczy. Szli spleceni wstążką, ale nawet gdyby jej nie było, nadal trzymaliby się za ręce i ten fakt powodował, że czuł się, jakby wygrał najważniejszą grę w życiu. Ten sam niuchacz, który oskubał Anię, jego też uszczuplił o pięćdziesiąt galeońców, ale to był nikły koszt, w zamian na spacer po lesie z ukochaną dziewczyną.
Anna Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 156
C. szczególne : Odznaka prefekta naczelnego na piersi i bransoleta Urqharta na ręce
Kostka:6 - dyskretnie stara się rozebrać Pole: 10, dorzut 1
Magia wstążkowianków przestawała działać, ale magia uczucia nie znikała. Mało tego! przybyło jeszcze coś innego, jakaś szalona chęć, by się rozebrać tu i teraz, nie bacząc na męskie towarzystwo. Ba, może właśnie ze względu na nie? Gdy wstążka opadła, Aneczka popatrzyła na Tima z figlarnymi iskierkami w oczach, a potem cofnęła rękę. Nie chodziło o to, żeby się od niego odsuwać, wręcz przeciwnie! Chciała być bliżej. Kto wie, może zbyt blisko? Uśmiechnęła się do gryfona trochę tajemniczo, trochę zaczepnie, a potem zaczęła zsuwać z siebie jedno ramiączko od sukienki. Nie odsłoniła zbyt wiele, ale druga ręka powędrowała do drugiego ramiączka, by powtórzyć manewr i jeśli Seaver nie wykazałby się rycerskością, sukienka z pewnością opadłaby całkiem na runo leśne. I może oni oboje również, skoro przeszkoda z żółtych falbanek przestanie dzielić ich ciała?
Był zaskoczony kiedy Ania się cofnęła, jakiś wewnętrzny lęk podszeptywał, że się rozmyśliła. Ale nie, jej uśmiech i blask oczu, mówiły coś zupełnie innego. Był bardzo ciekawy co wymyśliła, ale kiedy już się tego dowiedział, przez moment go zamurowało, bo dwie rzeczy zaczęły w nim walczyć, męski instynkt, który nie mógł się doczekać ciągu dalszego, i Timowa, rycerska natura. Ta druga, na szczęście wygrała i Tim podszedł do wybranki, poprawił zsunięte ramiączko i delikatnie ujął jej dłonie i pocałował jedną z nich. - Nie, kochanie, to nie jest dobry czas ani miejsce. Zbyt dużo tu ludzi. Jeszcze będziemy mieli mnóstwo czasu, żeby się poznać w ten sposób. Był tak zauroczony sytuacją, że nawet nie zauważył, że pyłek na nim osiadł i coś może być nie tak. Zobaczył sporego pająka, który chyba coś mówił, więc podniósł go i posadził sobie na ramieniu, żeby lepiej słyszeć. Właściwie chodziło mu tylko o towarzystwo, bo nic ciekawego nie miał do powiedzenia, ale Tim postanowił z nim pogadać, w końcu pająk też człowiek.
Ostatnio zmieniony przez Thomas Seaver dnia Czw 16 Maj 2024 - 20:06, w całości zmieniany 2 razy
Anna Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 156
C. szczególne : Odznaka prefekta naczelnego na piersi i bransoleta Urqharta na ręce
Aneczka zarumieniła się mocno z dwóch powodów. Raz, że dopiero do niej dotarło, co zamierzała zrobić, a dwa, że Tim nazwał ją kochaniem. I była jego kochaniem, a on jej! To nic, że magia pyłku ją zwiodła. Nie szkodzi. Była tu z właściwym człowiekiem, który właśnie pokazał, że chciał dla niej jak najlepiej. Jej Tim, z którym niewątpliwie stanie wkrótce na ślubnym kobiercu. Uśmiechnęła się promiennie, już zupełnie się nie martwiąc ani nie pesząc. Postąpiła krok naprzód i stanąwszy na palcach złożyła na ustach gryfona delikatny, płochy pocałunek. I nim do nich obojga dotarło, co zrobiła, cofnęła się i śmiejąc się radośnie czmychnęła na łąkę niczym zwiewna rusałka. Kipiało w niej szczęście. Nie wątpiła, że Tim ją dogoni, w końcu nie mogła biegać długo ani szybko. Zaraz też stanęła na polanie pełnej paproci. Zamknęła oczy i wciągnęła głęboko zapach rześkiego, nocnego powietrza. Czy spędzą tu czas do rana? Czy poczują na ramionach wilgoć osiadającej porannej rosy? Chciałaby. I chciała też znaleźć kwiat paproci, który z pewnością krył się gdzieś tutaj.
Kostka:5 Pole: 12 (efekt: 6 - Tim się pochlastał zielskiem)
Ania go pocałowała! To było jak porażenie różowym piorunem. Przez chwile wyglądął jakby resztki inteligencji z niego wyparowały, uśmiechał się tylko rozanielony. Spojrzał na swoje ramie i dotarło do niego, że siedzi na nim duży, puchaty pająk. W tym stanie emocjonalnym nie było go to w stanie zszokować, nawet gdyby bał się pająków, ale się nie bał. Skoro tam siedział, znaczy, że mu tam dobrze, Tim nie zamierzał go zrzucać, a może nawet zabierze ze sobą, jeśli stworzenie nie da nogi po drodze. Ogłuszenie pocałunkiem i uwaga skupiona na pająku spowodowały, że jak ostatnia sierota wlazł w brzytwotrawę. Zanim się z niej wyplątał, zdążył się konkretnie pokaleczyć. Ania była za daleko, żeby mu pomóc, musiał się sam do niej dowlec.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Magia otaczała ich cały czas, od momentu wstania z łóżka, po zamknięcie oczu i udanie się w krainę Morfeusza. Magia działała jednak również w najmniej oczekiwany, choć najbardziej przyjemny i niesamowity sposób. Magią był bowiem koncert i to, co się na nim wydarzyło. Tańczenie na scenie, do muzyki granej przez epicki zespół, ku uciesze tłumu i wokalistki? Takie wspomnienia zapadają w pamięć i towarzyszą człowiekowi do późnych lat, nawet wtedy, gdy pamięć zaczyna już szwankować.
Julka była teraz mokra od potu, rozbudzona i pełna entuzjazmu, który nie gościł u niej od dawna. Jej głowa szumiała od hałasu, a ona wciąż nie mogła ogarnąć rozumem tego wszystkiego. Morda jej się cieszyła cały czas, oddychała szybko i nie potrafiła skupić się na dłużej niż pięć sekund, bo przez jej krukoński umysł przebiegały tysiące myśli. Jej błyszczące oczy, pełne radości i ekscytacji, mówiły same za siebie.
- W PYTĘ!!! - zgodziła się, niemal krzycząc mu do ucha, chyba po to, żeby on również ogłuchnął.
- Coś pięknego! Musimy częściej chodzić na koncerty! - dowrzeszczała, zdecydowanym ruchem głowy odmawiając papierosa.
Topienie się nago oraz skakanie na scenie wystrzeliły ją z butów wystarczająco mocno, a nikotyna to już w ogóle wyrzuciłaby ją z kapci. Bardziej przydałaby się jakaś melisa czy magiczny nervosol.
Z czasem, gdy słuch zaczął jej powracać, Julka obniżyła ton głosu, bo po prostu zaczęła słyszeć, co mówi.
- Ja również nie mam, choć nie chciałabym tego widzieć. Widziała już w życiu wystarczająco wiele zła - stwierdziła wesoło.
Pewnych rzeczy nie powinno się zostawiać nawet wyobraźni, a co dopiero wrzucać do CV. Po prostu nie powinno się o nich myśleć. Zobaczenie czy nawet wyobrażenie sobie tego starego ramola, który obraca pod sosienką wśród maślaków jakiegoś niegrzecznego puchona, gwarantowało dożywotnią terapię u magipsychologa lub zabieg z użyciem zaklęcia Obliviate.
Las o tej porze był nie tylko tajemniczy i niepokojący, ale również mokry, zimny i wilgotny. W powietrzu wisiała delikatna mgła, przez którą nieśmiało przebijał się księżyc. Julka nie należała do strachliwych, ale poczuła delikatny niepokój. Ten odszedł w niepamięć równie szybko, jak się pojawił. Miała w końcu u swojego boku Maxa, a ten na dodatek wziął wsparcie, czyli odwagę w płynie. Z lekkim ociąganiem chwyciła piersiówkę, upiła sążnisty łyk i aż łzy stanęły jej w oczach. Gdy mówiła, wyglądała, jakby miała za moment zionąć ogniem.
- Ognista. Oczywiście, że ognista - pouczyła samą siebie, bo po Szkocie, takim jak Max oczekiwania herbatki z prądem było równie rozsądne, co oczekiwanie od Patola rozumu i godności człowieka.
Piersiówka ponownie wylądowała w dłoni Ślizgona, a Julka, dysząc i prychając, krzywiąc się i wzdychając, zwalczyła w końcu odruch wymiotny. Jakim cudem była kiedyś w stanie wygrać pijackie zawody w Soton, z tym oto drągalem? Nie miała pojęcia, bo wydawało się to całą wieczność temu i dziś była już nieco inną Julką.
Nie zmieniło się jednak jej podejście do Celtyckiej Nocy. Max doskonale znał jej zdanie na ten temat, a mianowicie, była to po prostu dla Irlandczyków kolejna okazja, żeby się napierdolić w imię jakiejś siły wyższej. Z Irlandczykami miała nie po drodze, ze świętem również nieszczególnie, ale jedno trzeba było celtyckiej oddać – koncert był w PYTĘ.
- Logika i Hogwart są jak toksyczne małżeństwo z wieloletnim stażem. Wiedzą o swoim istnieniu, ale nie rozmawiają i nie wchodzą sobie w drogę. A mimo to, jak już skończysz naukę i zdasz sobie sprawę, że to już naprawdę jest koniec, to będziesz za tym pierdolnikiem tęsknił. Gwarantuję ci to - podzieliła się własnymi obserwacjami i nieco zmarkotniała.
Chwilę później przewrotny los musiał uznać, że sama nostalgia to za mało i że w sumie to Brooks od dawna nic sobie nie zrobiła. Los był najwyraźniej ślepy albo miał słabą pamięć, zapominając o rzece. A może po prostu był złośliwy i miał to w nosie. Rezultat był taki, że Julka, pomimo przyświecania sobie różdżką, nie dostrzegła korzenia skrytego pod ściółką. Nim zdążyła chociaż pomyśleć „O KURWA”, już leżała rozłożona na ziemi jak długa. Nie było to jednak miękkie lądowanie, bo na ciało Angielki czekały korzenie, kamulce i brzytwotrawa. Różdżka wypadła jej z ręki i potoczyła się gdzieś w mrok, a Brooks, klnąc na czym świat stoi i jęcząc, podniosła się z kucek, zmagając się z bólem i utykając, podeszła do Maxa. Kompletnie nie widziała, w jakim jest stanie, ale przeczuwała, że bez jakichś prostych zaklęć leczniczych reszta poszukiwań będzie naznaczona cierpieniem.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Entuzjazmu po koncercie nie sposób było przygasić. Sam dawno nie był na tak dobrym evencie otwartym. Plusem było też to, że na tym wydarzeniu nikogo nie próbowali zamordować, jak podczas pamiętnego koncertu kilka lat temu, kiedy to nabawili się nowego Ministra Magii. Znowu. Ten kraj to była totalna ruina... -Zdecydowanie! Jakiś Abraxan albo The Veels by mi zrobiły dobrze, nie będę oszukiwał. - Był gotów wybulić niezłe galeony za udział w koncertach tych zespołów. Może i szansa na ponowne wystąpienie na scenie była dla nich zerowa, ale nie tylko dla sławy przecież lubił przechadzać się na festiwale i inne popierdółki tego typu. -W razie czego upichcę Ci szybko zapomnienie. - Wyszczerzył się do niej, choć tak szczerze sam raczej by nie był zadowolony z tego widoku. Musiało to być grubo obleśne i nawet on, człowiek praktycznie bez granic, tu właśnie stawiał granicę. Wyjął piersiówkę, bo nie tylko odwaga ale i zwilżenie gardła bo koncercie były teraz w cenie. Nie wiedział, czego innego Julka się po nim spodziewała, bo w tej piersiówce nigdy chyba nie gościło nic innego niż stara, dobra Ognista. -Przecież nie sok z dyni. - Mruknął, dając kolejnego łyka i chowając flaszeczkę do kieszeni. Przynajmniej na ten moment, bo żeby znaleźć roślinę w lesie potrzebował jednak jakkolwiek działających zmysłów, a zezgonowanie w tym miejscu, z wizją Pattola, który mógł się na nich napatoczyć, nie było raczej najprzyjemniejszym scenariuszem. Obydwoje nieco się zdążyli zmienić od czasu Soton, ale pewne rzeczy wymagały więcej pracy, by na zawsze uległy przeobrażeniu. -Nie zatęsknię. Jedyne czego może mi brakować to niektórych ludzi i skrzaciego żarcia, reszta jest do wyjebania. - Odpowiedział zaskakująco poważnie. Jakby nie było przez te dwa lata nie spodziewał się, że kiedykolwiek wróci w tej przeklęte mury i praktycznie od pierwszego dnia żałował tej decyzji, choć skoro już się za to zabrał, postanowił dokończyć studia i nie marnować swojego czasu. Spacerował sobie dalej, niezbyt wzruszony, bo specjalnie przecież nic się nie działo oprócz tego, że Brooks zginęła mu gdzieś w krzakach. Szybko jednak sytuacja nieco się obróciła, gdy pałkarka wyszła z chaszczy wyglądając, jak siedem nieszczęść. -Czy mam pytać? - Zapytał żartobliwie, wyciągając różdżkę, by pomóc przyjaciółce dojść do ładu z jej piękną buźką. Co jak co, ale nie chcieli przecież ubabrać grzywki w krwi. -Może nie pij więcej. - Zaproponował jeszcze, męcząc się z rozrzedzoną przez alkohol posoką. Zasklepianie ran nie było specjalnie ciężkie, ale mimo wszystko potrzebował chwili, by się z licznymi nacięciami uporać. W tym czasie przypałętał się do nich nowy towarzysz wyprawy w postaci czarnego pająka. -A Ty co tu robisz słodziaku? Chcesz mi coś powiedzieć? - Wziął robala na ramię, pochylając się w jego stronę, jakby nasłuchiwał faktycznie, ale istota tylko połaskotała go w ucho swoimi włochatymi odnóżami. Max zaśmiał się na to delikatnie. - Powiedziałbym, że wyglądasz pięknie, jak zawsze, ale teraz nie wiem, czy to kwestia mojej magii, czy wypitego alkoholu. - Zakomunikował, gdy skończył pracę nad skaleczeniami Brooks i mogli w końcu ruszyć dalej na poszukiwania paproci.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Anna Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 156
C. szczególne : Odznaka prefekta naczelnego na piersi i bransoleta Urqharta na ręce
Aneczka przechadzała się w świetle księżyca, szukając paproci, czekając aż jej rycerz wreszcie do niej dołączy. Timowi jednak najwyraźniej się nie spieszyło, wiec puchonka musiała radzić sobie sama. Układała sobie w myślach romantyczny wiersz o ich spotkaniu, bujając ciągle w obłokach, a mimo to zdążyła znaleźć złoty języcznik i nawet wrócić do miejsca, z którego weszła na leśną polanę. A gryfona ciągle nie było. Jego nieobecność trochę ją zaniepokoiła, dlatego zdecydowała się wrócić po niego, dopiero w tym momencie zdając sobie sprawę jak wiele niebezpieczeństw mogło czyhać na jej wybranka. Co jeśli dopadły go wile? I zatańcowywały na śmierć? Musiała go wyrwać ze szponów dzikiej natury i przyprowadzić na łąkę, tam, gdzie w najromantyczniejszych okolicznościach na świecie mogli wyznać sobie najprawdziwszą miłość.
Cały jego romantyczny nastrój chwilowo przepadł, z powodu ran od trawy, ale nie miał innego wyjścia jak dostać się na polanę, gdzie Ania na pewno mu pomoże. Ta myśl dawała mu siłę, żeby pokonać ból. Niestety była tak skoncentrowany na utrzymaniu się na nogach, że nie zauważył kwintopeda, który się zaczaił po drodze. Mało brakowało i jego przygoda skończyłaby się definitywnie w tym miejscu i nawet jego ukochana by go nie uratowała. Tim był jednak Seaverem i gryfonem, dopóki był w stanie utrzymać różdżkę, będzie walczył. I tak właśnie się stało, posłał w stronę stwora całą serię zaklęć, chybiła, ale wystarczająco dużo dosięgło celu, żeby tamten w końcu musiał się wycofać i zwiać, jeśli chciał przeżyć. Tim nie doznał poważniejszych obrażeń, ale nadal było ich więcej niż przed chwilą. Teraz już ledwie trzymał się na nogach, mając nadzieję, że idzie w dobrą stronę.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
- Wiesz co? Jak wpadnie ci w oko jakikolwiek koncert czy festiwal, w ciemno bierz bilet również dla mnie. Muszę zacząć częściej gdzieś wychodzić, bo ostatnio zrobił się ze mnie straszny boomer. – Zatrzebiotała wesoło, wlekąc się u jego boku przez ciemny las. Dziewczyna machnęła różdżką i biała kula światła nad ich głowami zmieniła kolor na pudrowy róż. – No, tak ładniej. Ale o czym to ja? Ah, tak. Koncerty. Kupuj bilety niezależnie od ceny. Ja stawiam.
Ponoć za pieniądze nie można kupić szczęścia. Bullshit. Za pieniądze można kupić wejściówki na najlepsze kapele na świecie, dobre żarcie i palenie, a to nic innego jak pełnia szczęścia, przynajmniej w oczach ex-Krukonki. Szczególnie teraz, gdy po jesienno-zimowym dole nie było już większego śladu. Tak jak przyroda budziła się do życia i rozkwitała, tak jak ten cholerny liść paproci, tak i ona czuła, że musi raz na zawsze wyjść ze swojej skorupy i w przypadku problemów, nie zamykać się na cały świat, a tym bardziej na przyjaciół.
- Możesz mi od razu uwarzyć całą beczkę. Jest wiele rzeczy, o których chciałabym zapomnieć. Jak na przykład widok moich rodziców w pewną burzową noc, w sierpniu 2009 roku… - Aż się wzdrygnęła na tę myśl. I chyba będzie musiała poruszyć ten temat podczas następnej wizyty u magipsycholog, bo dowiedziała się tamtego wieczoru o swoich rodzicach zdecydowanie zbyt wiele. – Nie pytaj, błagam. – Dodała jeszcze, wzdrugnęła się ponownie i z wysiłkiem odgoniła nieprzyjemne myśli. Po takich traumach to cud, że nie została zakonnicą.
- Mi mi mi mi mi miii – Z braku jakichkolwiek argumentów przedrzeźniła chłopaka, ale upiła jeszcze trochę, tym razem już przygotowana mentalnie na ogień w przełyku… a może jednak nie? – Na Merlina, Max. Jak ty to możesz pić? – Wykrzywiła się paskudnie i otarła łzy, które naszły jej do oczu. Nie było łatwo, oj nie było. Oddała mu piersiówkę z mocnym postanowieniem, by więcej już po nią nie sięgać. Faktem niezaprzeczalnym jednak było, że ognista przyjemnie poprawiła jej humor i z każdą minutą poszukiwania zaczynały interesować ją coraz mniej. Rozglądała się to tu, to tam, ale bez większego przekonania. Bardziej interesowała ją rozmowa oraz widok lasu skąpanego w różowej poświacie. Wyglądało to naprawdę nieziemsko, a może to po prostu alkohol i nadmiar emocji?
W kwestii szkoły zdecydowanie się zgadzali, przynajmniej w teorii – Ale właśnie to mam na myśli poprzez szkołę. Jedzenie, ludzi, szukanie kłopotów. Nie zimne mury, sfrustrowanych nauczycieli i pierdyliardy metrów pergaminu z pracą domową W ogóle, co to za praca domowa, skoro mieszka się w dormitorium. – Czy studia były stratą czasu? Pod wieloma względami tak. Wiedzy z historii run, wróżbiarstwa zielarstwa nie wykorzysta w swoim życiu zbyt prędko, jeżeli kiedykolwiek. Nadmiar prac domowych i obowiązków sprawiał, że przez trzy ostatnie lata musiała planować niemal każdą minutę dnia, aby się nie pogrążyć w chaosie. Do tego musiała obcować z elementami społecznymi, których miała nadzieję nigdy więcej już nie zobaczyć. Te trzy lata jednak, to również zaszczyt bycia kapitanką Krukonów, poranna owsianka z Gwizdkiem, wizyty w łazience prefektów i całe mnóstwo przygód, które jej się przytrafiły. Tęskniła więc za szkołą, a zarazem cieszyła się, że ma w końcu czas dla siebie i że nie musi wiecznie pędzić. Na dłuższą metę potrafiło to wypalić człowieka do cna, a ona była zdecydowanie za młoda, by już teraz dać się przytłoczyć dorosłości.
Apropo przytłaczania, to Julkę przytłoczyła w pewnym momencie grawitacja, kiedy to wylądowała niezgrabnie w krzakach jak jakaś kuna. A tak dokładniej, to jak poobijana i poobdzierana kuna, pełna bólu i znużenia. – Korzeń. – Wyjaśniła pokrótce przyczynę tego epickiego wypierdolenia się i z rezygnacją skinęła głową, pozwalając się ogarnąć za pomocą zaklęć leczniczych. I całe szczęście, że przymknęła oczy, bo widząc pająka, dostałaby pierdolca, a zamiast tego, wzięła do siebie słowa skierowane do owada. – Tak, jestem batmanem, ale ciii. – Mruknęła i jęknęła cicho, kiedy zaklęcie niezbyt subtelnie zaczęło zasklepiać otarcia. – Jeżeli w łóżku jesteś tak delikatny, jak przy leczeniu, to współczuję Salowi. – Zażartowała i pożałowała momentalnie, bo twarz zapiekła ją żywym ogniem. Musiała wyglądać naprawdę cudnie, ale czego się spodziewać po osobie, która statystycznie co tydzień łapała jakiegoś nowego sińca, coś sobie łamała albo tak jak dzisiaj, po prostu nie patrzyła pod nogi i kończyła w brzytwotrawie. – Alkohol. To zdecydowanie alkohol. To jak, szukamy dalej? - Dodała. A chwilę później kichnęła kilka razy pod rząd od nadmiaru pyłku w powietrzu. Gdy skończyła, poczuła nagłą potrzebę uwolnienia się od nadmiaru ubrań. Na pierwszy ogień poszedł stanik, który wyciągnęła spod koszulki i zwinięty wsadziła do kieszeni bluzy. - No co? - Spojrzała pytająco na Maxa, jak gdyby to, co robiła, było najnormalniejszą rzeczą na świecie.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
-Daj spokój. Nie jestem już biedny, pamiętasz? - Machnął ręką na to całe stawianie koncertów, bo nie miał zamiaru żałować galeonów na dobrą zabawę, a dzięki Luxowi nie musiał już uciekać się do nielegalnych metod pozyskania środków. -Ale koncert masz jak w banku. - Dodał jeszcze, poniekąd przyklepując kolejną umowę tego wieczoru. Max z kolei był fanem zamykania się na wszystko, co możliwe, choć doświadczenia ostatnich lat pozwoliły mu nieco zmienić to podejście. Nadal nie było to dla niego łatwe, ale uczył się zdrowo pochodzić do swoich problemów, a przynajmniej nie zatapiać ich w litrach alkoholu i kilogramach narkotyków, co już było ogromnym osiągnięciem. -Niestety to działa tylko trzy godziny wstecz. - Zmartwił Brooks, rzucając jej pytające pytanie w sprawie pewnego sierpniowego wieczora. Co prawda domyślał się, co mogło się tam zadziać, ale dałby naprawdę wiele, by usłyszeć to z jej ust. Niestety, Julka jakby to przeczuła i zakazała mu pytać o szczegóły. -Jeszcze to z Ciebie wyciągnę. - Zagroził jej z uśmiechem, porzucając jednak temat na ten moment. -Nie marudź. Po prostu zapomniałaś, jakie to piękne uczucie. - Ognista była jego oczkiem w głowie. Uwielbiał ten palący efekt, jaki wywoływała. Pewnie miało to coś wspólnego z jego umiłowaniem do sprawiania sobie bólu, a nawet jeśli nie, to trzeba było przyznać, że akurat ten alkohol po prostu zajebiście kopał i za to Max go doceniał ogromnie. -Wiesz, że to wszystko można znaleźć i poza nią? No może z wyjątkiem żarcia, ale kłopoty i ludzie? To jest już do zrobienia. - Zauważył, bo choć spędził poza Hogwartem dwa lata, to nie mógł narzekać na brak któregokolwiek z tych czynników. Możliwe, że była to akurat kwestia jego chorej zdolności przyciągania popierdolonych sytuacji, ale nie mógł nazwać tego okresu nudnym ani trochę. Jedyne, czego naprawdę mu brakowało to mecze i była to jedna z niewielu rzeczy, która jeszcze go na tych studiach trzymała. Niestety, ale poza Hogwartem nie miał na tyle silnej ekipy, by urządzać sobie regularne rozgrywki, a przecież każdy musi czasem komuś tłuczkiem przypierdolić. Od razu się nią zajął, gdy tylko zobaczył, że potrzebuje pomocy. Taki już z niego był troskliwy łobuz, choć za nieprzyjemność zaklęć leczniczych nie mógł nic poradzić. -I jeszcze nie przejechałaś mnie swoim batmobilem? - Nie wiedział skąd to wyznanie, ale szedł za ciosem, lekko niefortunnie dobierając słowa. Whisky zaczęła jednak powoli już uderzać mu mocniej do głowy i postanowił oddać się temu uczuciu. -Cóż, on nie narzeka. - Posłał jej wymowny wyszczerz, nie wchodząc w szczegóły, bo zapewne zapiłaby mu się tu na śmierć, by o tym od razu zapomnieć. Upewnił się tylko, że jest w idealnej kondycji i zgodził się ruszenie dalej nim Pattol uzna, że chcą stworzyć nowe pokolenie najlepszych szkolnych pałkarzy w tych krzakach. -Boże całe życie pod górkę. - Mruknął, widząc jak przed nimi jawi się wzniesienie. Zorientował się też, co pająk robił na jego ramieniu i przegonił go. Nie potrzebował takiego zwierzaka i tak miał już w domu wystarczający chaos. -Jak dobrze, że wróciłem do kondycji, bo byś musiała mnie tam wnosić. - Zaśmiał się, ale niestety wędrówka okazała się cięższa niż przypuszczał, bo niedługo potem, runął na ziemię i stoczył się praktycznie na sam dół, o mało co nie wchodząc w brzytwotrawę, którą w ostatnim momencie zauważył. -Jak stąd wyjdziemy, należy mi się długa kąpiel. I to taka bez ryzyka śmierci tym razem. Może jakieś spa.... - Zaczął rozprawiać na głos, bo powoli był już zmęczony tą Celtycką Nocą bardziej, niż się spodziewał.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
- Wiem. I jestem z ciebie dumna, ale nie o to mi chodziło. – Wyjaśniła krótko, bo to całe stawianie biletów wcale nie miało jakoś jej wywyższyć ani zasugerować, że Maksio jest biedakiem cebulakiem, tylko po prostu chciała zrobić coś miłego dla nich obojga. – Aaaaanyway! Jak przypadkiem dowiesz się czegoś o trasie Invisible Wyverns, to stary, nie myśl dwa razy! Uwielbiam ich, a w zeszłym roku odwołali trasę po Wyspach przez te jebane smoki. Cóż za ironia losu.
Do pewnych rzeczy dorastało się z czasem, do innych nigdy, a do jeszcze innych prowadziły życiowe wyboje i nieumiejętność radzenia sobie z nimi w pojedynkę. I tak było z Brooks. Z tyłu głowy wciąż miała kłótnię z Arlą, która zarzucała jej, że życie to nie tłuczek i że nie da się wyładować wszelkich problemów za pomocą obijania nim ćwiczebnego manekina. Nie zgadzała się z nią w tej kwestii wcale… aż do jesiennego starcia ze smokiem. To wtedy sobie uzmysłowiła, że z pewnymi traumami latanie i pałowanie sobie nie poradzi i właśnie trzeba się otworzyć. Podjęcie decyzji było trudne, bo oznaczało przyznanie się do tego, że problem istnieje, ale było warto.
- Nie ma na świecie takiej ilości veritaserum czy ognistej, żebym to z siebie wyrzuciła. – Odpowiedziała z uśmiechem, doceniając zarazem, że przyjaciel nie dopytywał. Niektóre rzeczy powinny pozostać ukryte daleko w pamięci i nie powinno się o nich mówić nawet terapeutce.
- Zapomniałam jedynie tego, że eliksiry już dawno wypaliły ci kubki smakowe. – Odcięła się, kiedy to smak ognistej właśnie zatańczył na jej podniebieniu i był to smak okropny. Jedyny plus tego wszystkiego był taki, że przestała myśleć o wydarzeniach z dzieciństwa, a zaczęła o tym, żeby nie zwrócić obiadu. W kwestii alkoholu mieli zupełnie inny gust. Właściwie to różnili się w niemal każdym aspekcie, a mimo to znaleźli wspólny język i doskonale się przy tym bawili. Może to właśnie miłość do bólu ich łączyła, zaraz obok pogardy dla jakichkolwiek autorytetów?
- Właśnie z ludźmi jest problem. Zaczynają robić kariery albo są wciąż na studiach, zakładają rodziny, firmy albo wyjeżdżają za granicę, szukając szczęścia. Violka, Arla, Mościcki, Hawk i tak dalej, i tak dalej. Nawet Thomas czy Zoe. Zapadli się pod ziemię. Żeby nie było, nie miałam wątpliwości, że tak wygląda dorosłość, ale jednak w szkole widujesz się z nimi choćby na lekcjach, kółkach czy treningach. Nie musisz planować spotkania dwa miesiące wprzód, a na końcu i tak coś wypada. – Rozpaplała się, jak nie ona. Max miał wyjątkowy dar podtrzymywania znajomości z niemal każdym, ale z nią było trochę inaczej. Zawsze z nadrzędnym celem, który przysłaniał wszystko inne. Zawsze trochę na uboczu. I dlatego tęskniła za tym całym pierdolnikiem, a przynajmniej tak jej się wydawało. – Pewnie po prostu idealizuję czasy, które już nigdy nie wrócą. – Skwitowała w końcu, nie wiedząc, że za chwilę wyłoży się jak długa i że Max poskłada ją do kupy zaklęciami.
W temacie Batmobila! – Rozentuzjazmowała się momentalnie. – Kupiłam nową miotłę. W sensie nową, ale starą. Transylwański Cierń należący niegdyś do rezerwowego obrońcy Bułgarii. Nazwałam ją „Tepesz” i jest przegenialna. Bardzo nieprzewidywalna i wymaga wiele skupienia, ale latanie na niej to czysty fun. Jeszcze w lesie nocą? Poezja! Jak chcesz, to możemy się wybrać na jakąś wycieczkę miotłami. – O miotłach mogłaby rozprawiać godzinami i na nieszczęście Maxa, chyba zamierzała go zanudzić na śmierć, ale przeszkodziła jej kolejna dawka pyłku, od której ponownie się zakichała.
W głowie jej zaszumiało, poczuła niesamowitą jedność z lasem. Czuła najdrobniejszy podmuch zefirku, czuła wilgoć w powietrzu i słyszała najmniejszy szmer wiatru w drzewach. Doświadczenie bliskości z naturą obudziło się w niej z taką mocą, że zdjęła stanik, zamknęła oczy na moment i z nieskrywaną przyjemnością cieszyła się dotykiem wiatru na skórze. Grzybki przy tym to był chuj! Po chwili zdjęła również spodnie, koronkowe brazyliany i ukochane Vansy. Tak, z nimi też pożegnała się bez żalu, a uczucie bycia częścią jednego wielkiego organizmu, było nieporównywalne z niczym innym. Otworzyła oczy i cienie wyblakły momentalnie, miała wrażenie, że widzi wyraźnie jak kot. – Maaaax – Przeciągnęła, trochę zaniepokojona, a potem wybuchła nerwowym chichotem. – Nie wiem, jak to się stało, ale chyba się naćpałam. I to tak fest. FEST. – Teraz zdecydowanie w głowie nie były jej spa ani przespane noce. Była tu na misji zrozumienia prawideł rządzących wszechświatem. – U swoich podstaw wszyscy jesteśmy niczym więcej jak węglem. Jak umrzemy, rozłożymy się i z tej drobnej cząsteczki węgla powstanie coś nowego… Budda miał rację, reinkarnacja istnieje. – Przejechała dłonią po korze mijanego drzewa i spojrzała na Maxa z dziwnym uśmiechem na twarzy. – Ja bym chciała odrodzić się jako dzik. - Ta Celtycka Noc nie mogła chyba przynieść Maxowi już więcej atrakcji.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
-Dobra, dobra. Dogadamy się, a narazie nie ma ani koncertu ani biletów. - Machnął ręką, bo nie miał jej niczego za złe, a faktycznie nie było sensu dzielić skóry na hipogryfie. -Mam nadzieję, że wrócą. Chociaż dobrze wiesz, że tu nigdy nie ma spokoju i zawsze znajdzie się powód, żeby do nas nie przyjeżdżać. - Zauważył dość ważny aspekt. Miał wrażenie, że tak jak w Amerykańskich filmach, wszystkie apokalipsy działy się u nich, tak w prawdziwym życiu to Wielka Brytania dostawała ciągle po dupie bez wyraźnego powodu. -Nie ilość, a jakość robi robotę. - Mrugnął do niej, ale dobrze wiedział, co miała na myśli. Sam miał rzeczy, o których mówić nie miał zamiaru nikomu i w żadnych okolicznościach, a przecież to nie tak, że nie miał nikogo bliskiego, komu mógłby zaufać. Po prostu niektóre sprawy musiały zostać niewypowiedziane. -EJ, smakowo to nie jest takie złe. Na pewno lepsze niż to, co piłem kiedyś. Pamiętasz tego winiacza za dwa knuty, którego kupowaliśmy? To dopiero wypalało flaki i smakowało jak rzygi Pattola. - Wykrzywił się na samo wspomnienie. Jak miał być szczery, to plusem posiadania pieniędzy było przede wszystkim to, że mógł niszczyć się nieco lepszymi używkami. Jak już się zabijać, to przynajmniej z klasą. -Kupiłaś? - Zajarał się tematem batmobila, a zaraz dał Julce wyjaśnić, co dokładnie miała na myśli i nie zawiódł się ani trochę. Taka miotła to nie było byle co i nawet Solberg o tym wiedział, choć nigdy specjalnie nie był fanatykiem sprzętu. -Zdecydowanie muszę zobaczyć to cudeńko w akcji. A jak się trzyma? Prawdopodobieństwo serwisowania duże? - Zapytał, nie wiedząc za wiele poza tym, że był to dość kultowy model i potrafił nieźle zdziwić, jak umiało się nim pokierować. On nie potrafił, ale Brooks na pewno wiedziała, jak się za to odpowiednio zabrać. W końcu była naczelnym miotłozjebem w jego otoczeniu. Gdy Max staczał się ze zbocza, Julka dostała jakiejś potrzeby wyzwolenia. Ślizgon spojrzał na nią, jak na debila, gdy zaczęła ściągać stanik. Nie żeby było to coś dziwnego, widział już ją nago, ale okoliczności go zaskoczyły, ale gdy powiedziała, że się nafurała, wszystko stało się jasne. -Dobra, dobra. Haj szanuję, ale może lepiej się ubierz, moja droga. - Podszedł do niej, podając zagubione elementy odzieży i namawiając do przyzwoitości. On - Solberg - namawiał kogoś do przyzwoitości. Świat się kończył. -Nie chcesz chyba świecić cycem przed Pattolem? Na pewno byłby oszołomiony. - Przemienił wszystko w żart, zaraz jednak pilnując, by Brooksia przyzwoicie się ubrała. -Ej! Chyba znalazłem tę polanę! - Zauważył coś między drzewami i wystrzelił tam jak rakieta. Rację miał, polana tam była, ale paproci ni chuja nie widział. Zaczął więc biegać wkoło jak oszołom i szukać charakterystycznych liści, które mogły dać mu szczęście i pomyślność, czy coś tam.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Śmiech Maxa wywołał u Julki ciepłe uczucie w sercu. Oboje dzielili wspomnienia, które były jak kotwica w ich przyjaźni. Każda rozmowa, każde wspomnienie, było jak mała cegiełka budująca ich niezwykłą więź.
- Chyba Wyspy obraziły kiedyś Boga, i to bardzo okrutnie. Jak nie smoki, to inne kataklizmy. Nie zdziwiłabym się, gdyby pewnego dnia wybuchły tu wulkany, których nigdy nie było. - Julka wciąż była rozbawiona, choć w głębi duszy czuła ciężar wszystkich tych wydarzeń.
Nie chciała, aby rozmowa o jej traumach zdominowała tę chwilę. Ceniła sobie te rzadkie momenty, kiedy mogła się odprężyć i po prostu cieszyć chwilą z przyjacielem. Była wdzięczna, że Max potrafił zrozumieć, kiedy trzeba odpuścić. Jego żartobliwy komentarz o jakości wspomnień sprawił, że poczuła się lepiej.
- Och, pamiętam te winiacze. Płynne obliviate. Jak to mówiłeś? „Najszybsza droga do zapomnienia”? - zaśmiała się, przypominając sobie ich młodzieńcze eksperymenty. Wspomnienia te były jak ciepły koc w chłodną noc – dawały poczucie bezpieczeństwa i ciepła, mimo ich szaleństwa i głupoty.
- Tak! Kupiłam! Serio, „Tepesz” to po prostu jeden wieki sztos. Jest nieprzewidywalna, ale to właśnie czyni ją wyjątkową. Dawno nie miałam takiej frajdy z latania. A to uczucie niepewności? - Jej oczy błyszczały z entuzjazmu. To była jedna z tych rzeczy, które naprawdę ją cieszyły. - Musisz koniecznie zobaczyć ją w akcji. A co do serwisowania, to ma swoje humory, ale to nic, z czym bym sobie nie poradziła. Zwłaszcza że od mojej pamiętnej podróży po Europie, moim sprzętem zajmuje się Zora, mistrz ze Słowacji. Albo Słowenii? Kto go tam wie. - Julka pokiwała głową, widząc zainteresowanie Maxa. Wiedziała, że ten sprzęt to nie tylko miotła, ale i symbol jej determinacji i pasji.
Nie przejmowała się, gdy Max zaczął ją zachęcać do ubrania się. Była zbyt pochłonięta nowym doświadczeniem. Czuła jedność z naturą, jakby była częścią większej całości. Jednak gdy wspomniał o Patolu, nagle wróciła do rzeczywistości.
- Masz rację. Ostatnia rzecz, jaką chcę, to zobaczyć tego starego zwyrola. - Julka zaśmiała się, ubierając się z powrotem w swoje ubrania, choć z pewnym ociąganiem. Czuła się, jakby wyrywano ją z magicznego świata marzeń do szarej rzeczywistości. Jednak obecność Maxa była jak kotwica, która trzymała ją w bezpiecznym miejscu. Gdy Max zauważył polanę, Julka również zerwała się do biegu, choć nie tak żwawo jak on. Gdy dotarła na miejsce, zobaczyła go biegającego jak oszalały.
- Max! Wyluzuj! Paproci nie znajdziemy, jak będziesz się kręcił w kółko jak bączek! - zaśmiała się, zaczynając przeszukiwać polanę na własną rękę, starając się uspokoić swojego przyjaciela. Każdy krok w mokrej trawie przynosił jej ukojenie. Była tu, teraz, w tej chwili, z przyjacielem u boku i poczuciem, że każda sekunda jest wyjątkowa.
- Może jednak reinkarnacja jest bardziej skomplikowana niż sądzisz. - dodała z figlarnym uśmiechem, starając się nieco złagodzić napięcie. Czuła, jakby każdy ruch, każdy oddech był częścią większej całości, jakby była jednym z elementów ogromnej układanki.
Przez chwilę zatrzymała się, obserwując, jak Max kontynuuje poszukiwania. Jego determinacja była zaraźliwa. W głębi duszy wiedziała, że bez względu na to, czy znajdą tę paproć, czy nie, ta noc zakończy się kolejnym wspaniałym wspomnieniem do kolekcji. W końcu nie chodziło tylko o cel, ale o drogę, którą przeszli razem. Uśmiechnęła się do siebie, czując, że choć ich życie jest pełne chaosu i nieprzewidywalności, to właśnie te chwile, te małe momenty radości, tworzą najpiękniejsze wspomnienia.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
-Jak pierdolnie, biorę Cię do starego do Hiszpanii. Spodobałoby Ci się tam. - Postanowił, bo wcale by się nie zdziwił, gdyby podobny kataklizm miał w końcu miejsce na tych przeklętych Wyspach. Chyba obydwoje preferowali lżejsze rozmowy i choć te bardziej poważne trzeba było czasem przeprowadzić, dziś mogli się cieszyć po prostu swoim towarzystwem i korzystać z atrakcji zaplanowanych z okazji Celtyckiej Nocy. Taki dzień był w końcu raz w roku i nie było co przyćmiewać druidzkiej magii wielkimi problemami. -I miałem rację! Oprócz smaku nie pamiętam za wiele z ich działania. - Znowu się zaśmiał, choć mordę krzywiło mu wspomnienie samego aromatu, czy nawet etykiety wspomnianego alkoholu. Czego to człowiek za młodu nie pił, byleby się na chwilę znieczulić... -Brzmi jak miotła do zadań specjalnych. Ta niepewność nie przeszkadza Ci w robocie? - Zapytał, bo założył, że Brooks już brała nowy nabytek na treningi, by wypróbować go w prawdziwej akcji, a nie tylko podczas kółeczek wokół domowego boiska czy pobliskiego lasu. -Nawiązaliście stałą współpracę? Nieźle. Musisz mi dać namiary, może podrzucę Pioruna do przeglądu. - Pamiętał dobrze opowieści przyjaciółki o jej zagranicznych podróżach i trochę jej nawet ich zazdrościł. Wiedział, że te podróże pomogły jej odkryć siebie i przeżyć zajebiste przygody. Nie aspirował do kopiowania tego, ale dobrze rozumiał, dlaczego wtedy postanowiła wyjechać. Sam często uciekał na dugi koniec świata, by odetchnąć, czy poszerzyć swoją eliksirowarską wiedzę. Zamiast jednak myśleć o egzotycznych miejscach, musiał teraz pomyśleć o cyckach przyjaciółki, a konkretnie o tym, że może lepiej by było je jednak zakryć. Wolność wolnością, ale trauma związana z Pattolem, który byłby tego świadkiem, nie była raczej tego wszystkiego warta. -Jak tak Ci zależy możesz potem rozebrać się dla mnie. - Rzucił bezczelnie, ale i żartobliwie. Obydwoje wiedzieli, że byłoby to kazirodztwo w pewnym stopniu. Na szczęście rozproszyła ich polana i nie musieli kontynuować tego tematu. -Stojąc w miejscu też nie! - Zauważył, kontynuując zaglądanie pod każdy krzak z nadzieją, że odnajdzie tam magiczną roślinkę. Chyba nigdy wcześniej mu się to nie udało, więc teraz liczył na przełom w temacie. -Kiedyś się przekonamy. - Prychnął w temacie reinkarnacji. Nie myślał na co dzień o tym, co czeka go po śmierci. Raczej liczył na to, że właściwie nic dalej nie ma i w końcu będą mogli odpocząć, ale jak pomyślał o kolejnym żywocie psot z Brooks, to ta wizja robiła się o wiele przyjemniejsza. -ZNALAZŁEM!! - Wydarł mordę, machając do Brooks jak oszołom, by pokazać jej roślinkę, nad którą chwilę się pozachwycali, po czym mogli już na spokojnie wyjść z tego lasu i zająć się czymś spokojniejszym. Jak na nich.
//zt x2
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Szukał ucieczki od myśli, które coraz mocniej dobijały się do jego świadomości. Był zmęczony, cholernie zmęczony, zajściami jakie wydarzyły się w ostatnim miesiącu. Ciągłym wpadaniem z deszczu pod rynnę. Nie potrafił już tego ignorować, zbyt wiele rzeczy uderzało w najgłębsze zakątki jego leków. Ślady po sznurze Karolinki z Podlasia powoli znikały z jego szyi, to nie sprawiało jednak, że mniej o nich myślał. O tym, że ludzie nawet lepsi od niego tak kończą. On wmawiał sobie, że nie ma ku temu powodów. Nie był jednak właściwie pewien jakich powodów. Zawsze sądził, że zwiedzie go ku temu samotność. Teraz wątpił. Widział jej desperacje i zdarzenie, które wywołało nagły impuls by odebrać sobie życie. Czuł go podczas snu, był lodowaty jak rany po ataku południcy, które dopiero dzisiaj w czasie dnia przestały mu na dobre doskwierać. Nie potrafił siedzieć z tym sam w czterech ścianach pokoju, w Dziurawym Kotle. Wieczorem, postanowił wyjść, odetchnąć. Może znaleźć jakieś składniki alchemiczne. Nie wiedział. Czuł jedynie uderzenia serca, które kazały mu uciec w ciemność i tajemniczość lasu. Nie walczył z tym, po prostu się tam przeniósł. Chodził ścieżkami, które pomimo później pory były jeszcze oświetlone ostatnim światłem dnia. Obrał sobie za cel znalezienie skaczących muchomorków. Dlaczego? Nie były do niczego przydatne, nawet zwierzęta nie chciały ich jeść, a jednak w swej naturze były tak irracjonalne skacząc tymi swoimi małymi trzonkami, że jako pierwsze przyszły mu na myśl, gdy znalazł się w środku lasu. W dodatku latami ich nie widział, a chyba jak każdy młody czarodziej lubił zbierać je w słoiki z których nie mogły uciec i skakały do upadłego. Wtedy to wydawało się zabawne, teraz uważał to za swego rodzaju torturę, którą całe społeczeństwo akceptowało bez zmrużenia oka. Słyszał tylko szum wiatru, gdy w oddali usłyszał trzask łamanej ściółki i odsuwanych gałązek. Nie spodziewał się spotkać nikogo w lesie, nigdy nie spotykał. Zaciekawiło go to, było nowym bodźcem, który postanowił zbadać. Dać głowie cokolwiek co choć na chwilę przykuje jej uwagę. Nasłuchiwał, kroki stawiał ostrożnie, a oczami starał się wyszukać każdej potencjalnej anomalii. Zamarł, gdy zobaczył co było poszukiwanym źródłem dźwięku. Stał jeszcze do niego tyłem, jednak znajoma sylwetka, wzrost, kolor włosów, nie mogły być przypadkowe. Zaniechał ostrożności, przesuwając mniej starannie gałęzie, szeleszcząc dźwiękiem deptanego igliwia. Metry dzieliły go od niego, a gdy podszedł, ze zdziwieniem w głosie zdobył się jedynie na wypowiedzenie jego imienia. - Trevor?
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Przeleżał w łóżku cały wczorajszy dzień więc nic dziwnego, że trzeciego ranka miał już dość. Przymuszony przez Ceda, Holly i ciocię Cassi zjadł jeszcze w łóżku śniadanie ale później... nie słuchał się już nikogo. Nie obchodziło go, że wciąż jest blady i przy większym wysiłku odczuwa ból nawet tych kości o których istnieniu nie miał pojęcia. Napchał się elektrolitów i eliksiru regenerującego, w końcu zjadł przyzwoity posiłek więc odzyskał energii na tyle, aby nie dać rady wysiedzieć w łóżku. Pół dnia kręcił się wokół ich wspólnego Żądlibusa jednak sądząc po minach przyjaciół to więcej przeszkadzał przy remoncie ich woźnego domu aniżeli pomagał. Nie potrafił sobie znaleźć zajęcia na tyle angażującego i niewymagającego aby usiąść na dupie i regenerować siły po dosyć intensywnej pełni. Jego reakcje wciąż były spowolnione przez ociężałość doskwierającą w stawach. Nikt nie miał sił sprzeciwiać się pomysłowi wyręczenia cioci Cassi i zaniesienia pakunków na pocztę. Wszystko, byleby przestał kręcić się pod nogami. Zabrał rzeczy, oddał gdzie trzeba ale gdy na niebie zebrały się gradowe chmury to postanowił przyspieszyć powrót do domu... teleportacją. Nie dość, że był w niej beznadziejny to i zbyt osłabiony i obolały aby zachować pełną precyzję i celność. Zanim udało mu się wejść w tunel teleportacyjny to deszcz nakapał już na włosy i ramiona. Wyobrażenie "domu" zamazało mu się bo w pierwszej kolejności pomyślał o domu taty, a nie cioci, za to tata kojarzył mu się z biwakami. Doszło do dziwnej plątaniny obrazów i w efekcie wylądował w jakimś lesie, i to nie na granicy, a przy starym ognisku. Zemdliło go i to porządnie, w głowie się kręciło jakby dopiero co zsiadł z Diabelskiego Młyna, a wilgotna ziemia pobrudziła jego policzek, gdy się okazało, że po teleportacji nie wylądował zgrabnie jak Holly a parterowo, przytulając ziemię. Podniósł się zbyt gwałtownie przez co musiał oprzeć dłoń o pień drzewa. Pochylił się i trzymał dłoń na brzuchu, próbując powstrzymać mdłości. Przypomniał sobie czemu nie lubi teleportacji. Przez to wszystko czuł na ustach i języku posmak ziemi do której niedawno powrócił. Nie zdążył się rozeznać w terenie gdy usłyszał za sobą trzask gałęzi a potem bardzo znajomy głos. Podskoczył i obrócił się na pięcie zbyt szybko przez co fala dyskomfortu przetoczyła się przez jego twarz. To tyle jeśli chodzi o późniejsze planowane "nic mi nie jest". - Wow. Co ty tu robisz? Co ja tu robię? - zamrugał zaskoczony bo nie wiedział jeszcze gdzie się znajduje. Gdy zdał sobie sprawę z przypadkowości tego spotkania... wręcz nieprawdopodobnej... wybuchnął śmiechem. Oparł ramię o losowe drzewo aby się nie przewrócić i śmiał się, trzymając się cały czas za brzuch. Śmiech w końcowej tonacji zmienił się w jęk, gdy żołądek zabulgotał w proteście. - Odprawiałeś rytuał przyzywający? Gdzie my jesteśmy? - zapytał i zapatrzył się na jego twarz, a gdy tylko popatrzył w ciemne, czyżby smutne?, oczy to w wyobraźni pojawiło się kilka ciekawszych obrazów, które zaczęły go dziarsko sprowadzać na ziemię.
Nie wierzył własnym oczom. Nie wierzył w tak wielką losowość, która właśnie miała przed nim miejsce. Gdy Trevor znajdował się zwrócony plecami, wydawało mu się, że może się pomylił. Mógłby wtedy sobie racjonalizować, że przesadza, że jego mózg w tak trudnym momencie stworzył sobie powody by uważać, że osoba, która znajduje się przed nim to on. Mógłby, gdy nie to, że osoba, której imię wymówił zareagowała i nie było to "Przepraszam, ale chyba pan mnie z kimś pomylił.". Mężczyzna obrócił się w jego stronę, nie kwestionując swojego imienia. To był on, we własnej osobie i wyglądał jakby chciał uosabiać wszystkie nieszczęścia, ale z braku środków, wybrał tylko te dostępne w lesie. Nie wiedział czemu widok Trevora, któremu tak usilnie rano tłumaczył by odpoczywał, tak go zirytował. To co sobą prezentował było całkowitym przeciwieństwem odpoczynku, było wręcz gorsze niż gdyby umówił się na randkę z Bijącą Wierzbą. Słuchał co mówi Trevor, ale już pierwsze zdanie było odebrane, jako kiepski, denerwujący żart z jego strony. - Trevor, co to ma znaczyć? - Powiedział zdecydowanie głośniej niż chciał. Nie krzyczał, ale ledwo panował nad swoimi strunami głosowymi. Nie rozumiał czemu on się śmieje, co takiego jest zabawnego w tym, że z ziemią na twarzy stoi zgięty w pół, prawdopodobnie mając większe obrażenia niż sugeruje. - Tak, przyzwałem pajaca, który nie rozumie kiedy nie powinien wychodzić z domu. - Ben nie wiedział co się z nim dzieje, nigdy nie czuł w sobie takiej złości jak teraz. Podszedł do młodszego kolegi, by lepiej zobaczyć czy potencjalnie nie będzie potrzebna pomoc uzdrowiciela. - Teleportacja samemu w środku nocy tutaj? Za kogo ty się masz? - Stwierdził gniewnie, gdy już znalazł się na kilka kroków koło niego. Ukucnął, chciał lepiej ocenić kolor twarzy i stan ubioru Trevora. Sam niedawno odbył małomyślną teleportacje i gdyby nie młoda uczennica, pewnie teraz widzieliby się na cmentarzu. Nie chciał teraz o tym myśleć, te myśli były natrętne, ale odganiał je od siebie z całych sił. Musiał pomóc Trevorowi, skoro był jedyną osobą, która w tym momencie mogła tego dokonać. - Pokaż się. - Powiedział, jednak jego ton zdecydowanie bardziej pasował do Beverly niż do niego, był władczy, nie uznający sprzeciwu. Dalej patrzył na niego czujnie. Sądził, że jeśli zacznie kłamać o stanie swojego zdrowia, on będzie wiedział. - Boli cię coś oprócz głowy? - Był pewien, że nie zabrzmiało to tak jak powinno, ale miał to teraz głęboko w nosie. W najgorszym razie Trevor się na niego pogniewa, ale przynajmniej będzie żył.