Miejsce powszechnie znane wśród mieszkańców wioski, jednak niezbyt często odwiedzane, w szczególności przez uczniów, traktujących ten las jako teren nieznany i niezbadany. Na pozór nie ma tu nic specjalnego, jednak chcący i zdeterminowani, mogą zawędrować wgłąb mini puszczy, gdzie wprost roi się od życia. Nie umiera ono nawet zimą - zawsze znajdzie się jakieś stworzenie, niekiedy przyjazne. Nie znaczy to jednak, że można beztrosko przemierzać ścieżki, gdyż istnieją tu także zwierzęta niebezpieczne. Jak w każdym podobnym miejscu należy uważać, aby nie zejść z ledwo widocznych dróżek, aby trafić z powrotem.
Obaj uczestnicy rzucali zaklęcia sprawnie i z powodzeniem zarówno atakowali jak i bronili się. Zapowiadał się wyrównany i ekscytujący pojedynek, który mógłby ciągnąć się w nieskończoność. Pierwsza tura potoczyła się bardzo szybko - atak, obrona, atak, obrona. Zdawali się iść łeb w łeb. Z tym, że wykonawca tej ostatniej postanowił być bardziej kreatywny i nie bronić się prostym Protego, osłabiając nieznacznie przeciwnika. - Zwycięzca pierwszej tury - sekundant wskazał Selwyna, kierując zamaskowaną twarz na drugiego uczestnika, z pewnością lekko oślepionego piaskiem, który podniósł się z ziemi przy ostatnim zaklęciu. - Twoja kolej. Nie zamierzał pomagać Momentowi. Piasek w oczach nie był czymś, z czym nie można by dalej walczyć. Technicznie zresztą miał zdejmować z nich zaklęcia, a nie ich skutki uboczne.
--------------------------------------------------------------- WYNIK TURY I: Anthony(27pkt) 1:0 Jack(25pkt)
Pozostałe przerzuty: Anthony: 2 Jack: 3
Dodatkowe efekty: Jack, masz trochę piachu w oczach, co wpływa negatywnie na Twoją koncentrację. W kolejnym zaklęciu masz -1 do kostek i nie możesz rzucać koncentracji.
Zacisnął mocniej dłoń na swojej różdżce, osłaniając ręką przed piaskiem. Nadal stał o własnych siłach, a jednak ogłoszony wynik potyczki go nie usatysfakcjonował. Szczególnie gdy odebrano mu radość z zabawy już na samym początku starcia. Dość szybko zmienił zdanie o tym pojedynku. Jakie szczęście, że obaj są anonimowi... nic nie szkodzi na przeszkodzie się pozabijać dla jakiejś bezwartościowej błyskotki lub worka galeonów. Prawda? Niestety Puchonowi to zawsze piasek w oczy, haki pod nogami i dupek w polu sędziego. - RUMPO! - Syknął, mrużąc oczy. Celował w jego lewą rękę - tę samą w której trzymał różdżkę. Nawet jeśli owa zostanie strzaskana, ma przecież jeszcze drugą. To nie jest wielka strata dla czarodzieja. Gorsze rzeczy łamano sobie podczas meczy lub samych upadków z mioteł. Nie powinien za nią płakać.
Pojedynek 2
Zaklecie: Rumpo Atak:6,5,5 Koncentracja: - czy odnosi skutek?: TAK
Nie spodziewał się, że zaklęcie przez niego rzucone, które miało służyć mu do obrony samego siebie, przysporzy jego przeciwnikowi takich kłopotów. No dobra, nie sprawiło aż takich, skoro sprawnie sie przed nim obronił oraz zdołał wyprowadzić kontratak. Selwyn dobrze znał zaklęcie przez niego użyte i uśmiechnął się pod nosem. Już miał wyprowadzić obronę, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że przeciwnik był o wiele szybszy od niego! Zaklęcie godziło w lewą rękę Selwyna a ten zawył z bólu, kiedy usłyszał trzask łamanej kości. Ból na chwilę pozbawił go zdolności racjonalnego myślenia. Nie rozumiał, jakim w ogóle sposobem mogło dojść do czegoś takiego! Było to dla niego wręcz nierealne. Chyba zbyt pewny siebie się poczuł, przez co nie skoncentrował się dostatecznie mocno. Nie zamierzał dopuścić do tego ponownie. Przełożył różdżkę do prawej dłoni. Szczęście w nieszczęściu, że mężczyzna był oburęczny. Poprawił chwyt na drewnie po czym starannie wycelował w kierunku swojego przeciwnika. Był po prostu pewien, że to zaklęcie rzucone niewerbalnie, musiało skutkować. Jeśli chłopak by się przed nim nie obronił, Sectusempra miała poważnie pokiereszować jego ciało.
Pojedynek II
Zaklecie: ACCENURE Obrona:1, 2, 1 Koncentracja:6 czyli -1 czy odnosi skutek?:NIE
Pojedynek II
Zaklecie: Sectusempra Atak:6, 6, 5 Koncentracja: Nie rzucam czy odnosi skutek?: TAK
Skrzywił się. Jak on nienawidził dźwięku łamanych kości. Już samo strzelanie z karku czy knykci wywoływało dreszcz na jego plecach... A mimo to ogarnęło go przedziwne uczucie satysfakcji. Właśnie roztrzaskał komuś kończynę, a skrzywienie ust walczyło z malującym się uśmiechem. Jak to dobrze, że ma na sobie maskę. Im mniej emocji widocznych na jego twarzy tym lepiej. Znał to. Zapewne są to te same nastroje, które towarzyszą pałkarzom, gdy tylko uda im się przywalić komuś tłuczkiem na tyle mocno, by następnego dnia obudził się w szpitalu. Jęk bólu zagotował w nim krew, podnosząc na chwilę adrenaline. Już samo latanie uzależniało, chyba nie potrzebuje dodatkowych bodźców... i nie był pałkarzem. Niemniej trafił, tego był pewien. Niestety to jeszcze nie był nokaut. Jego przeciwnik raczej nie pozostanie mu dłużny. Lepiej będzie nie poddawać się nazbyt silnej euforii. Szczególnie, że ten już zdążył przysposobić sobie swój magiczny patyk w drugiej dłoni. Będą z tego kłopoty? - Barrera! - Krzyknął zanim ten milcząco-jęczący koleżka zdążył wycelować koniec swojego kijaszka w jego stronę. Najwyraźniej jego druga ręka nie jest już taka szybka? Jack obserwował - tym razem asekuracyjnie mrużąc oczy - jak wokół niego wzbijają się ziarenka piasku oślepiając na trochę przeciwnika, a tym samym rozpraszając niewerbalne zaklęcie. Może to i lepiej, iż nie było mu dane zapoznać się z jego skutkami? Sądząc po dotychczasowym zestawie... kolejne na pewno nie będą przyjemniejsze.
Pojedynek 2
Zaklecie: Barrera Obrona:6,2,5 Koncentracja: - czy odnosi skutek?: TAK
Zawodnik ze złamaną ręką przerzucił tylko różdżkę do drugiej i od razu przeszedł do ataku. Być może powinien był postawić na tę rękę już wcześniej, bo w przeciwieństwie do obrony, to mu przynajmniej wyszło. A może taką miał strategię. Sekundant zmrużył oczy, mrugając szybko, gdy kolejny zawodnik postanowił rzucić przeklęte Barrea. Też sobie defensywę znaleźli. A przecież w zasadzie nie mógł odwrócić od nich wzroku. Pył po chwili opadł ukazując drugiego czarodzieja w stanie nietkniętym. Sekundant skierował różdżkę na Selwyna, chcąc naprawić mu pęknięte ramię. Szczerze mówiąc nigdy wcześniej tego nie robił, ale wiele razy oglądał, a skoro nadarzała się okazja do pierwszej próby, to grzechem byłoby nie skorzystać. Co złego mogło się stać? Z jego różdżki wystrzelił promień i trafił w złamaną rękę jej posiadacz nie okazywał jednak ulgi. Sekundant mu przyglądał się zaskoczony, ale po chwili zrozumiał własną pomyłkę i szybko zdjął z zawodnika zaklęcie. - Locus - Ulcus, potato - potatoe, mam rację? - zaśmiał się nerwowo. Cholera, żeby mu tylko nie robili z tego powodu problemów... Wypadki chodziły po ludziach i trzeba było być świadomym, że w nielegalnych pojedynkach przepisy BHP nie koniecznie są przestrzegane, ale Merlin jeden wiedział, czy ci tutaj nie byli jakimiś nadwrażliwymi śnieżynkami. Anonimowy to on może był dla nich, ale organizatorzy całej imprezy dobrze wiedzieli, kto sekundował przy lesie, a on wolał sobie nie robić problemów. Dlatego tylko unieruchomił poszkodowanemu rękę, nie bawiąc się więcej w uzdrowiciela i lekko podenerwowany poprosił zawodników by kontynuowali pojedynek.
------------------------------------------------------- WYNIK II TURY: Antony 1:1 Jack
Pozostałe przerzuty: Tony: 2 Jack: 3
Dodatkowe efekty: Anthony, sekundant zamiast naprawić Ci rękę, rzucił zaklęcie powodujące wrzenie krwi. Wszystko jest już pod kontrolą, poza tym, że lewa ręka boli Cię jak ostatni S, poważnie Cię dekoncentrując. Oswojenie się z bólem trochę Ci zajmie. W kolejnym zaklęciu masz -2 koncentracji, w następnym -1, a potem już normalnie.
WAŻNE! Zmieniamy trochę zasady czasu odpisu - mamy nadzieję, że tak będzie Wam wygodniej. Każdy ma 24h od pojawienia się poprzedniego posta (niezależnie czy mg, czy przeciwnika) na umieszczenie swojego. Jeśli się nie wyrobicie - walcie na priv.
Jakimś cudem przetrwał do końca tej tury, ale kiedy wspominał te zdarzenia w swojej głowie, nie miał pojęcia, jak tego dokonał. Ból promieniujący ze złamanej kości powodował, że nie mógł skupić się dostatecznie mocno na tym, co aktualnie działo się wokół niego. Miał tylko jedno pytanie w swojej głowie: czy ten skurwysyn był taki dobry, czy on taki słaby?! Kiedy sekundant zaczął "leczyć" jego lewą rękę, zawył z bólu. Czuł jak ogarnia go gorąc. -Czy Ciebie popierdoliło?! Krew mi gotujesz w żyłach! - ryknął w jego stronę, a magicznie wzmocniony głos zabrzmiał w taki sposób, że sam Anthony się go przestraszył. Na szczęście chyba ogarnął, że coś jest nie tak i zastosował zaklęcie, które faktycznie trochę Tony'emu pomogło w uporaniu się z bólem, który odczuwał. Nie mniej, wciąż był on tak silny, że powodował dekoncentrację. Ale mógł dalej walczyć. Teraz miał tylko jeden, mały cel, na czas trwania tego pojedynku. Trafić swojego przeciwnika chociaż raz. Dać mu poczuć taki sam ból, jaki on w tym momencie odczuwał. Wymierzył precyzyjnie różdżką i rzucił niewerbalnie zaklęcie fervere dolor z bardzo brzydkimi myślami na temat swojego przeciwnika.
Pojedynek (wpisz turę pojedynku)
Zaklecie: wpisz rzucone zaklęcie Atak:6, 4, 6 Koncentracja: -2 od MG, czyli łącznie 14 czy odnosi skutek?: TAK
Niezbyt profesjonalne udzielanie pomocy przez sekundanta nieco wybiło Momenta z wcześniejszego podniecenia własną celnością i napędziło pewną obawę o to czy dadzą radę wrócić z lasu o włąsnych siłach. Ci zamaskowani sekundanci chyba nie są tutaj po to aby ich podobijać? Szczególnie, że to nielegalne... och, akurat w tym momencie to do niego dotarło? Ciut za późno na dylematy o tym czy to spotkanie jest właściwe, czy nie. Tak samo jak za późno aby się osłonić. Jego milczący kolega ładnie krzyczał, niestety na jego nieszczęście nie były to słowa zaklęć. - Proteg... - Zaczął, ale było już za późno. Zaklęcie dotarło do celu, a swoją nieostrożność Moment przypłacił nagłą falą gorąca, rozlewającą się po jego skórze. Ogień? Kiedy? Jak? Ściągnął z siebie wierzchnie odzienie starając ugasić w panice nieistniejący żar. Był zupełnie zdezorientowany, kiedy całe ciało zaczęło piec niczym przyparte do rozżarzonego węgla, wyciągając zeń agonalne jęki bólu oraz wykręcając kończyny nie mające dokąd uciec i jak sobie ulżyć. Kiedyś już czuł na sobie działanie podobnej magii. Tej złej, nienawistnej. Trwało to chwilę, może dwie, ale czuł się podobnie bezsilny jak teraz. Przez głowę przebiegła mu ostatnia trzeźwa myśl - Powstrzymaj to! Atakuj! Uciekaj! Poddał się jej, pozwalając sobie samemu wypełnić się gniewem wywołanym okropnym bólem, po czym wycelował w swojego przeciwnika innym zaklęciem. Chcąc zmusić go tym samum do przerwania uroku. - Glacius Opis! - Warknął między, pojedynczymi krzykami, nie do końca skupiony na przeciwniku. Liczyło się tylko chwilowe odwrócenie jego uwagi od ofiary.
Pojedynek 3
Zaklecie: wpisz rzucone zaklęcie Obrona: 1,1,3 -> 4,2,3 -> 4,2,3(wszystkie rzuty i przerzuty) Koncentracja: - czy odnosi skutek?: NIE
Pojedynek 3
Zaklecie: wpisz rzucone zaklęcie Atak: 4,4,1 Koncentracja: - czy odnosi skutek?: NIE
Choć wcale tego robić nie chciał, to cofnął zaklęcie rzucone na chłopaka. Chciał mu sprawić ból. Niekoniecznie zależało mu na zabijaniu go, Merlinie uchowaj! Nie był jakimś chorym zwyrodnialcem, który napawał się lękiem i bólem innych ludzi. Chciał się wykazać, udowodnić samemu sobie, że jest dobry. Na końcu języka miał słowa "nie rób drugiemu co Tobie nie miłe" ale powstrzymał się przed ich wypowiedzeniem. Sam czuł się jak smocze gówno przez złamaną rękę, nie zamierzał bardziej niż to koniecznie pastwić się nad przeciwnikiem. Nie był pewien, czy jego przeciwnik będzie teraz w stanie zaatakować go, ale nie zamierzał pozostawiać mu pola do popisu. Dlatego od razu wycelował różdżką i zapobiegawczo krzyknął -Protego Maxima! - z zadowoleniem obserwując, jak wokół niego pojawia się bariera na tyle skuteczna, aby odbić naprawdę ciężkie czary.
Pojedynek III
Zaklecie: Protego Maxima Obrona:6, 2->3, 4 Koncentracja: -1 od MG czy odnosi skutek?: TAK
To był tylko wypadek! Każdemu mogło się zdarzyć! Zresztą źle rzucone zaklęcie jakoś bardzo poszkodowanemu zawodnikowi chyba nie zaszkodziło, bo w kolejnej turze radził sobie doskonale. I o co było tyle krzyku. Sekundant tylko niepotrzebnie się speszył, do tego stopnia, że wolała nawet nie podnosić różdżki na drugiego uczestnika, który zwijał się z bólu. Podniósł różdżkę, więc może nawet nie było tak źle. Kiedy jednak zaklęcie zupełnie mu nie wyszło, sędzia zebrał się w sobie i rzucił przeciwzaklęcie. Na szczęście poprawnie. Mogli więc bez przeszkód pojedynkować się nadal.
Kiedy zaklęcie go opuściło, nagle zrobiło mu się przyjemnie chłodno. Wręcz zimno. Na zewnątrz wszak nie było wcale tak gorąco jak mu się chwilę temu wydawało. Gorączka jeszcze zeń nie zeszła całkiem. Gdy podnosił się z ziemi, czuł wyraźnie wszystkie swoje mięśnie, napięte chwilę temu w akcie paniki oraz przypływie adrenaliny... nowe doświadczenia co? Westchnął ciężko, odrobinę się rozluźniając, otrzepujac ubranie oraz poprawiając maskę na twarzy. Na tak gorące przywitanie należało jakoś odpowiedzieć. Może... uwaga zły pies? Wlazłeś kolego na złą posesję. - Lupus palus - Syknął, przyglądając się formującej z nicości, postaci wielkiego, srebrnego wilka... ciekawe czy jego przeciwnik zna bajkę o czerwonym kapturku? - Ugryź go! Gryź mocno... wilczki lubią trzask kosteczki~ - Rzucił mu rozkaz, dość ponurym acz kpiącym głosem. Spoglądając jak jego twór rzuca się w stronę przeciwnika. Nigdy wcześniej na pojedynkach nie uciekał się do takich sztuczek. Acz ciekaw był jak dobry jest jego przeciwnik w bezpośrednim zwarciu, przeciwko iluzorycznemu stworzeniu. Jeśli szczęście dopisze, Moment porachuje komuś dzisiaj więcej kości aniżeli planował.
Pojedynek 4
Zaklecie: Lupus palus Atak:3,6,6 Koncentracja: - czy odnosi skutek?: TAK
No dobra, naprawdę nic nie mógł poradzić na fakt, że kiedy usłyszał, jakie chłopak chce użyć na nim zaklęcie, po prostu parsknął śmiechem. -Co ty? Babę chujem straszysz? - krzyknął w jego stronę. Cóż, jego przeciwnik nie mógł mieć w ogóle pojęcia o tym, że z niemal każdą magiczną istotą Selwyn był przynajmniej zaznajomiony. Dlatego w ogóle nie wystraszył się dziwnego widmo wilka. Zamiast tego, wycelował w niego prawą dłonią w której dzierżył różdżkę i ryknął -Accenure! - wspaniała bariera w kształcie muru zaczęła tworzyć się przed jego postacią, tym samym powstrzymując tego całego wilka przed dostaniem się do Anthony'ego. Kiedy niebezpieczeństwo już minęło spojrzał prosto w oczy swojego przeciwnika. Nie ładnie się bawił. Chyba nie było sensu, aby pozostawać miłym gościem. Pytanie podstawowe, czy kiedykolwiek w czasie tego pojedynku nim był? Hmm... -Serpensortia! - powiedział bardzo opanowanym tonem, celując różdżką w ziemię, gdzie po chwili pojawił się wielki, groźny wąż. Selwyn jakby wiedziony jakimś instynktem, wiedział, co powinien jeszcze dodatkowo zrobić. W końcu, robił to już kilka razy. Udawało się wielokrotnie. Może i tym razem? -Zabij... Uduś... Zaatakuj - rozkazał wężowi z przyjemnością obserwując, jak ten rusza do przodu w kierunku jego przeciwnika. Skoro lubił zwierzaczki, może będzie chciał się przywitać z jego małym, magicznym podopiecznym?
Pojedynek 4
Zaklecie: Accenure Obrona:5, 3, 4 Koncentracja: Nie rzucam czy odnosi skutek?: TAK
Pojedynek 4
Zaklecie: Serpensortia Atak:6, 6, 4 Koncentracja: +3 czy odnosi skutek?: TAK
Ostatnio zmieniony przez Anthony Selwyn dnia Sro 3 Kwi 2019 - 23:22, w całości zmieniany 1 raz
Za to Moment nienawidził zwierząt. Ciężko mu było owe polubić i z wzajemnością. Żadne nigdy nie czuło wobec niego jakiegoś większego przywiązania. Nawet szczur musiał go regularnie gryźć aby chłopak wykazywał więcej zainteresowania swoim zwierzątkiem. Tak czy inaczej... wilka spróbował. Prawdopodobnie w myślach porównując go do patronusa aniżeli prawdziwego zwierzaka. Miałby się czuć zawiedziony faktem iż to tępe, wyimaginowane zwierze rzuca się na kamienny mur? Cóż za strata czasu. - Nie wiedziałem żeś baba. - Odkrzyknął, wzruszając ramionami. To by tłumaczyło te wszystkie zakazane zaklęcia. Tylko baby potrafią się tak mścić za nic, używając przy tym wszystkich możliwych chwytów. Jeśli się mylił... to jego przeciwnik był po prostu niehonorowym dupkiem. - Ej, ej, ej!? I kto tu teraz chujami rzuca? Chciałeś pokazać, że twój większy czy jak? - Zaczął się cofać, widząc pełznący w jego kierunku czarny makaron. Chyba za mocno sobie jego przeciwnik wziął do serca ten ostatni czar. Moment chciał go tylko nieco poturbować, nie zabijać. To w ogóle legalne? Spojrzał w stronę sekundantów. Z tych wszystkich trzech poleceń, chyba tylko "uduś" brzmiało w miarę sympatycznie. Tak, niezbyt krwawo. Zauważywszy iż żaden z pilnujących pojedynku nie ma zamiaru nic z tym zrobić, zapewne do chwili gdy wąż nie dorwie się Jackowi do tyłka, postanowił sam rozprawić się z bestią. - Vipera Evanesca! - Wypowiedział ale niecelnie skierował różdżkę na zwierze, potykając się o jakiś wystający konar. W rezultacie okropnie pudłując i upadając na ziemię, skąd wąż miał jedynie łatwiejszy dostęp do swojej ofiary. No gorzej być nie mogło. Zasłonił się ręką, co by nie oberwać w twarz albo w szyję. Był to kolejny bolesny uścisk od jego przeciwnika.
Pojedynek 4
Zaklecie: Vipera Evanesca Atak:3,3,5 Koncentracja: - czy odnosi skutek?:NIE
Pojedynek zmienił się w jakąś potyczkę treserów zwierzęcych, kiedy obaj uczestnicy, zaczęli szczuć się wyczarowanymi bestiami. Te zaklęcia były o tyle strategiczne, że nie trzeba było martwić się o celowanie. Hologram wilka został odparty z sukcesem. Ponieważ stworzenie nie mogło przejść przez mur utworzony przez czarodzieja, a jedynie przechadzać się wzdłuż bezskutecznie szukając wyrwy, sekundant usunął go zaklęciem. Następnie przyszła kolej na węża. Prawdziwym zaskoczeniem była jednak wężomowa, którą posłużył się atakujący. Sekundant nie mógł go zrozumieć, ale z grubsza można się domyślić, co nakazał mu zrobić. Z różdżką w pogotowiu, oczekiwał na reakcję, drugiego uczestnika. Póki co gad tylko pełzł w jego stronę. Czarodziej jednak nie trafił zaklęciem, a do tego upadł. Sekundant czekał cierpliwie i dopiero, kiedy wąż szykował się już do ataku, spopielił go. Nie było wątpliwości, kto wygrał tę turę. Tymsamym pojedynek się zakończył. Sekundant bez entuzjazmu podziękował obu uczestnikom, pogratulował zwycięzcy i poinformował go, że o kolejnym pojedynku dowie się wkrótce. Następnie bez dalszych pożegnań, deportował się spod lasu.
-------------------------------------------------- Anthony 3:1 Jack
Krwawy baron uchodził za niezwykle popularną grę w świecie czarodziejów. Nadto podczas jej rozgrywek można było zarobić sporą sumę galeonów. Ci, dla których pieniądz pełnił rolę ważniejszą niż honor, zachodzili w głowę, co zrobić, by zmaksymalizować zyski. Plan udało się wreszcie zrealizować pewnemu portugalskiego czarnoksiężnikowi, który stworzył kilka egzemplarzy talii. Wystarczyło wiedzieć, jaki symbol wyrysować palcem na karcie, by ta nagle zmieniła przedstawioną na niej figurę. Co więcej, magicznie złączone ze sobą karty odmawiały zmiany, jeśli przeciwnik posiadał już upragniony egzemplarz. Dzięki temu oszustwo było praktycznie niewykrywalne. Przedmiot kusił nawet i Fleminga, chociaż mężczyzna zrezygnował ostatecznie z próby uzyskania tego artefaktu. Stwierdził, że z jego użyciem gra straciłaby na znaczeniu i nie dawałaby mu już odpowiedniej dawki adrenaliny czy satysfakcji w razie zwycięstwa. Wielu jednak nadal było zainteresowanych zorganizowaniem sobie sposobu na zarobienie łatwej gotówki. Leonel pomiędzy Świętami Bożego Narodzenia a Sylwestrem udał się więc do małego miasteczka nieopodal Lizbony, żeby jeszcze przed końcem roku dopełnić umówionej transakcji. Nie miał za bardzo czasu na zwiedzanie, toteż od razu udał się do najbardziej obskurnej z magicznych uliczek, gdzie podobnież Ribeiro miał swoją kryjówkę. Musiał namierzyć, gdzie dokładnie ukrywa swoje nad wyraz szczęśliwe talie kart, a w tym celu przeprowadził kilka nieprzyjemnych rozmów z tubylcami. Nieprzyjemnych dla nich, rzecz jasna. Momentami żałował, że nigdy nie posiadł umiejętności legilimencji lub hipnozy, ale w gruncie rzeczy groźba użycia siły dawała podobne rezultaty. Szczególnie, kiedy przekonało się swych oponentów, że w bezpośrednim pojedynku nie mają żadnych szans na sukces. Marne płotki, które pośredniczyły jedynie w sprzedaży niebezpiecznych, czarnomagicznych produktów. Nietrudno było zdobyć od nich informacje na temat samego Ribeiro, jak i miejsca, w którym ten skrywa swoje skarby. Lubił poczuć dreszczyk emocji, choć tym razem wolał uniknąć starcia z portugalskim czarnoksiężnikiem. Nie chciał marnować czasu na zbędne pojedynki, dlatego udał się pod osłoną nocy do wskazanego mu przez innych złoczyńców opuszczonego magazynu. Bez problemy wyczuł, że na budynek zostało nałożone zaklęcie antywłamaniowe. Nie była to jednak aż tak potężna bariera, a i Leo nie takie w życiu klątwy już zdejmował. Smagnął więc kilka razy różdżką w powietrzu, by już po chwili znaleźć się wewnątrz całkiem pokaźnego skarbca. Dostrzegł wiele wartościowych przedmiotowych, z których mógłby zrobić użytek, ale wolał skoncentrować się na swoim zadaniu i odnalezieniu talii. Zresztą gdyby wyszedł stąd obładowany jak wielbłąd, byłoby to skrajnie nierozsądne posunięcie. Próbował wyszukać kart za pomocą prostego czaru Accio, ale nie przyniosło do oczekiwanego skutku. Najwyraźniej Ribeiro schował je w którejś z szuflad. Cóż, należało to sprawdzić. Łapał więc za kolejne uchwyty, przy niektórych meblach zmuszony do zastosowania ponownie zaklęcia przełamującego magiczne zabezpieczenia. Wreszcie natrafił na nią w którejś z obszernych komód. Wyglądało na to, że może powrócić do Londynu. Wolał nie ryzykować rozszczepieniem, dlatego skorzystał w kominka sieci Fiuu znajdującego się w samym centrum malowniczego miasteczka. Kiedy zaś dotarł do ojczyzny, umówił się z kupcem na skraju lasu w okolicach Hogsmeade. Nie spodziewał się żadnych niemiłych niespodzianek, zważywszy na fakt, że miał do czynienia ze stałym klientem. Nie pomylił się zresztą, bo gdy tylko przekazał mu pakunek, otrzymał należną mu sumę galeonów. Wycieczka z pewnością się opłaciła.
zt.
Fayette Richerlieu
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177
C. szczególne : tatuaż ćmy pod mostkiem, magiczna proteza prawej nogi
Las szumiał cicho poruszany delikatnym wietrzykiem tego pochmurnego dnia. Naturalna symfonia liści i ptaków zachęcała do zwiedzenia zacienionego gaju. Fay jednak nie dawała się zwieść temu zachęcającemu krajobrazowi. Dla niej był wręcz odpychający i najchętniej to by siedziała w Hogsmeade na brukowej drodzeniz stała tu. Zaciągnęła się mocniej papierosem tupiąc podenerwowana nogą. Wypuściła szary dym bokiem ust bacznie obserwując listowie i nawet na moment nie odwracając się plecami do granicy lasu. Miotła czekała posłusznie oparta o pień, a sama Fay w ten pochmurny dzień ubrana była dość skąpo. Szerokie, szare spodnie ściągnięte przy nogawkach i z wysokim stanem oraz granatowy top, który dla niektórych mógłby uchodzić za trochę bardziej kryjący stanik. Ale tylko trochę. Czekała, aż Peril zjawi się na wyznaczonym miejscu, ale szczerze powiedziawszy nie miała pojęcia jak białowłosa wyobrażała sobie ich dzisiejszy trening. Liczyła tylko, że nie będzie musiała zbliżać się do lasu. Latanie nad nim z kolei było opcją, którą mogłaby zaakceptować. Zaciągnęła się ponownie i rzuciła pet pod nogi wypuszczając dym nosem.
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Przybyła na umówione miejsce parę minut po ustalonym czasie. Wylądowała, zeskakując przy tym z miotły, nieopodal dziewczyny. Nie zauważając, że paliła. Zresztą, nie Hem raczej oceniać. - Hej, jestem, jestem. Mam nadzieję, że długo na mnie nie czekałaś. W Londynie było tragicznie ciężko dostać się do sieci fiuu o tej porze - poprawiła włosy, łapiąc oddech. Powinna w końcu zrobić teleportację, a nie męczyć się z korkami przy kominkach... Ale jakoś nie wierzyła w siebie i swoje możliwości w kwestii bardziej skomplikowanych zaklęć. Ubrana była po sportowemu, wzięła też gogle, by uchroniły ją przed gałęziami w oczach. Drugą parę rzuciła Fayette. - Przydadzą ci się. Dziś będziemy ćwiczyć podania, ale by nie było za łatwo, drzewa będą naszymi przeszkodami. Plan jest taki, by lecieć pomiędzy nimi i podawać sobie kafla tak, aby nie uderzył w pień. Rozumiesz? - Nie do końca jej szło wytłumaczyć, ale mniej więcej gestykulacją nadrabiała to, czego nie umiała przekazać ustnie. - To zacznę - poczekała, aż Krukonka wykaże gotowość do treningu, nim wzbiła się w powietrze. Pokierowała ją tak, aby leciały z rzędem drzew pomiędzy nimi. Prawie jak z przeciwnikami, tyle, że bardzo statycznymi, ale za to wyjątkowo licznymi. Zaczęła od dość sprawnego podania, wykorzystując fakt, że nie rozpędziły się jeszcze tak bardzo i drzewa rosły w miarę luźno - to wciąż były obrzeża. Ale planowała później nabrać prędkości, jak się Fay oswoi z metodyką ćwiczenia.
Zasady: rzucamy raz kością na literkę przez 4 kolejki, później wleci reszta zasad, jak je wymyślę.
Kostki dla Fay:
Spoiler:
A - Masz takiego cela, że jakimś cudem rzucasz prosto w pień mijanego drzewa. Kafel odbija się od kory i uderza Ciebie w dowolną część ciała (rzuć k100 na siłę uderzenia i możesz użyć koła fortuny na część ciała). B - Kafel trafia prosto w... lecącego pomiędzy drzewami ptaka. Zwierzakowi (najprawdopodobniej) nic nie będzie, ale strzeżcie się zemsty. C, D - Rzucasz w gałęzie drzewa, zamiast pomiędzy nimi. Może i byłoby dobrze, ale liście skutecznie zatrzymały piłkę. E - Przerzucasz za wysoko, coby to był dobry rzut. Druga osoba musi zatrzymać się i polecieć szukać kafla gdzieś w krzakach za sobą. F - Rzucasz niemalże prosto w ramiona drugiej osoby. Ewentualnie nogę. Czy twarz. W skrócie - to nie podanie, to cios niczym w zbijaku. Dorzuć na siłę (k100) uderzenia i ewentualnie część ciała. Tyle dobrego, że koniec końców druga strona łapie kafel. G - Zadowalający rzut, chociaż druga osoba musiała się bardzo wychylić, niemalże spadając z miotły, zanim mogła złapać. H, I - Porządny rzut, acz zauważalnie za nisko i druga strona musiała zlecieć niemalże nad ziemię, coby go złapać. J - Wow, dobry rzut. Nic więcej się tu nie dzieje, możesz najwyżej skąpać się w swojej chwale.
Kostki dla Hem:
Spoiler:
A - Masz takiego cela, że jakimś cudem rzucasz prosto w pień mijanego drzewa. Kafel odbija się od kory i uderza Ciebie w dowolną część ciała (rzuć k100 na siłę uderzenia i możesz użyć koła fortuny na część ciała). B, C - Rzucasz w gałęzie drzewa, zamiast pomiędzy nimi. Może i byłoby dobrze, ale liście skutecznie zatrzymały piłkę. D - Rzucasz niemalże prosto w ramiona drugiej osoby. Ewentualnie nogę. Czy twarz. W skrócie - to nie podanie, to cios niczym w zbijaku. Dorzuć na siłę (k100) uderzenia i ewentualnie część ciała. Tyle dobrego, że koniec końców druga strona łapie kafel. E - Zadowalający rzut, chociaż druga osoba musiała wyciągnąć ręce, zanim mogła złapać. F, G - Porządny rzut, acz odrobinę za nisko i druga strona musiała zniżyć lot, coby go złapać. H, I, J - Wow, dobry rzut. Nic więcej się tu nie dzieje, możesz najwyżej skąpać się w swojej chwale.
- Nawet nie. Miałam okazję pokomplentować naturę. - Rzuciła z krzywym uśmieszkiem przygniatając piętą niedopałek w trawie. Złapała gogle z refleksem godnego ścigacza, założyła je na czoło i sięgnęła po miotłę. Początek wyjaśnień brzmiał spoko, ale w drugiej połowie mina Fay zrzedła nieco. Pomysł był ogólnie super, ale wiedziała, że nie będzie w stanie dać z siebie 100% bo zwyczajnie jej własny mózg na to nie pozwoli. Niemniej jednak nie miała zamiaru się poddawać. Będzie na miotle, będzie szybka, nic jej nie grozi w biały dzień przy Hogsmeade. Zarzuciła nóżkę na miotłę, założyła gogle i była gotowa do wystartowania torem przeszkód. Podanie Hemah było bardzo spoko, widać, że zawodowiec. Przynajmniej dzisiaj - ostatni trening zaczynał się tak tragicznie, że nawet teraz na samo jego wspomnienie Fayette zaczynała się głupio szczerzyć z rozbawienia. Jej podanie z kolei można było zaliczyć do tego samego poziomu co ostatnio. Manewry były ciężkie przez gęstwinę leśną i naturalnie wsadziła kafla między gałęzie. Podleciała, wygrzebała go z korony i rzuciła do Hem kontynuując bez komentarza.
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
- I co tam wyszło z twoich kontemplacji? - Zagadnęła, chociaż w czasie lotu nie miały zbytnio możliwości rozmawiać. Z pewnością było to utrudnione, kiedy skupiać się musisz na wielu czynnikach, od kierunku lotu przez omijanie drzew po podawanie sobie kafla. To naprawdę wymagające ćwiczenie. Może nawet zbyt wymagające dla Fay? Rzuciła dziewczynę na głęboką wodę. Ale czasem to najlepszy sposób, by nauczyć się pływać. Szczególnie, że widzi w niej potencjał. Ewentualnie w jej tyłku. Już miała wyciągać ręce po piłkę, kiedy ta wpadła w gałęzie. Zwolniła zatem i poczekała, aż brunetka wyciągnie kafel z korony drzewa. Nie chciała jej dobijać czy niszczyć jej zapału, zatem poza łagodnym, wyrozumiałym uśmiechem nie rzucała złośliwych komentarzy - wyjątkowo. Zwykły się przekomarzać z Fay, ale Gryfonka uważała to za nieprofesjonalne, coby deprecjonować jej pracę w takim momencie. Przejęła piłkę i potem przekazała ją do Krukonki w kolejnym, czystym podaniu. - Wanna check if my booty is magical? - Zażartowała dla rozluźnienia sytuacji, kręcąc biodrami na miotle.
Próbując nie tracić, ani rytmu, ani wprawy Fayette starała się nazbyt nie zwalniać a dotrzymać kroku towarzyszce. Było to jednak ciężkie. Miotła nie była zbyt zwrotna. Krukonka miała wrażenie, że z wielkim ociąganiem i niechęcią miotła wykonuje jej polecenia. Już zdążyła się prawie zderzyć z gałęzią, bo źle wyczuła prędkość oraz manewr uniku. Skończyło się na cienkiej czerwonej pręgi na policzku, ale poza tym nie można było powiedzieć, że szło bardzo tragicznie. - Mmm z pewnością magicznie wygląda, ale błogosławiony tyłeczek może być tylko jeden - Odpowiedziała z wyszczerzem przyjmując kafel. Wyminęła parę kolejnych drzew jakie stały na torze lotu i wzięła głęboki oddech czując, że go mimowolnie spłyca i wstrzymuje. Nie mogła ciągle myśleć o dobrym graniu, kiedy w kącikach oczu czaiły się podejrzane cienie wychylające z konarów, a co rusz jakieś ciężkie stworzenie łamało niebezpiecznie gałązki na poszyciu. Mimo to, rzuciła i kafel nawet nawet dotarł do Hemah, nie licząc, że poleciał w dół, a Hemah musiała mocno zlecieć, aby go dosięgnąć. - No no, dobry refleks Śnieżko. Sprawdzam twoje zdolności, nie myśl sobie. - Wystawiła język kłamiąc w żywe oczy.
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Ona z kolei starała się nie pospieszać nadmiernie, coby nie zostawiać dziewczyny w tyle ani nie zmuszać jej do nadwyrężania się. Może i miała o jedną mniej kończynę do obicia, ale nie znaczy to, że powinny ją smagać gałęzie po ostałym ciele. Chyba, że to lubi. Uniosła brwi, słysząc odpowiedź i widząc podanie. Gwałtownie zniżyła lot, unosząc przy tym nogi mocno. Tak, coby nie zaryć nimi o trawę. Ale złapała piłkę, za chwilę wracając na poprzednią wysokość. - No no... Możesz mówić, co chcesz, ale już sam widok działa. Od razu lepiej rzucasz! - Parsknęła, trzymając kafel pod pachą. - Chyba nie obrazisz się, że zrobię to samo? - Również wyszczerzyła się, a rzut był słabszy. Tak, coby również zmusić Fay do opadnięcia i złapania piłki niewiele ponad ścieżką. W pewien sposób... Lubiła te wszystkie przezwiska odnośnie swoich włosów. I liczyła, że uda jej się na nowo rozluźnić Krukonkę. Dziewczyna była jakaś nieswoja, chociaż Hem nie mogła dokładnie określić, co jej w brunetce nie pasuje.
Kostka: F Kolejka: 3
Fayette Richerlieu
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177
C. szczególne : tatuaż ćmy pod mostkiem, magiczna proteza prawej nogi
Z dźwiękiem wysiłku typu "ugh" Fayette obróciła się na miotle o sto osiemdziesiąt stopni i skierowała w dół, aby złapać kafla w swoje ręce. Tym razem był to obrót w pełni zamierzony, więc nikt nie musiał się obawiać, że zrobi sobie krzywdę, bądź się jeszcze nie daj boże zabije. Potem wyrównała poziom miotły i wróciła do patrzenia na świat w normalnej osi kręcąc głową dla rozluźnienia karku. - Woah, rozumiem, że teraz możemy już zacząć ostrzejszą zabawę? - Skomentowała uchylając się przed kolejną gałęzią na jej drodze. Następnie złapała mocniej drążek i spięła uda, aby lepiej utrzymać się na miotle, gdy nagle skręciła lekko za gęstsze zbiorowisko gałęzi, ażeby na moment zniknąć Peril z oczu i wrócić w pełni chwale po ledwo sekundzie z przygotowaną ręką do mocnego rzutu. Rzutu, który nie powiódł się idealnie, bo chociaż gałęzie się przerzedziły i nie zabrały kafla, to ten idealnie łamiąc drobniejsze roślinki poleciał gdzieś w gąszcz krzaków za Gryfonką. Wtedy Fay zbladła, a jej oczy zmatowiały odsyłając mózg w odległe miejsce. - Merde! - Przeklnęła ściskając mocniej miotłę, a grymasem złości próbując zamaskować nadchodzącą panikę. Wciągnęła mocno powietrze nosem, wypinając piersi i podleciała do białowłosej. - Wyścig, kto pierwszy doleci do kafla! - Rzuciła zawadiacko uderzając w jej ramię pięścią zachęcająco. Po czym czekała, aż Gryfonka ruszy do szarży byle tylko trzymać się tuż tuż za nią dopóki nie odnalazły nieszczęsnej zguby w okropnej, dolnej partii lasu.
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Uśmiechnęła się zadziornie, jeśli nie odrobinę wyzywająco. - Zawsze - miała zachęcający ton głosu. Nie spodziewała się jednak, że Fayette naprawdę tak poważnie podejdzie do kwestii "gry na ostro". Piłka była mocna oraz wysoka. Hem starała się wyciągnąć, aby po nią sięgnąć, lecz nie dała rady. Kafel zniknął gdzieś w zaroślach, a Peril wyhamowała miotłę. - Znajdę - rzuciła, ale nim zdążyła podlecieć do zarośli, już obok znajdowała się Krukonka, pięścią tłukąc Hem w ramię. - Huh...? - Wyrwało się jej, odrobinę zdezorientowanie. Acz spięła mięśnie bioder, jakby poganiała konia, zanim wystrzeliła za brunetką. Niemniej została te parę sekund w tyle, które pozwoliły Fay dolecieć do kafla jako pierwsza. Przejęła od niej piłkę. - Pościgamy się może na koniec? - Zaproponowała, kiedy wracały na ścieżkę i za moment do przerwanego rytmu ćwiczenia. Chciała już podać mocniej niż ostatnio, niemniej zaskoczyła ją jakaś wyjątkowo mocna gałąź. Uchyliła się w ostatniej chwili, kosztem siły włożonej w podanie. Było raczej kiepskawe i znowu nisko.
Kostka: F Kolejka: 4
Fayette Richerlieu
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177
C. szczególne : tatuaż ćmy pod mostkiem, magiczna proteza prawej nogi
I znowu nisko, a Fay znowu zrobiła przewrotkę i tym razem nawet bardziej jej się to spodobało niż wcześniej. Z dziecięcym "wziummm" jakie wyrwało jej się z ust nawet chwilę poleciała do góry nogami, dopóki kolejna gałąź nie poleciała jej po twarzy i zahaczyła się w kucyk łamiąc teatralnie. Tym samym, Krukonka doprowadziła się do jako takiego skupienia wracając do pionu i szykując się do kolejnego podania. - Możemy... o ile masz w kieszeni jeszcze jednego Nimbusa, bo mój model nie nadaje się nawet na żerdź dla kur. - Odpowiedziała po chwili korzystając z okazji, że było zbyt gęsto, aby gdziekolwiek rzucać i bardziej trzeba było się skupić na drodze przed sobą, niż móc patrzeć na siebie nawzajem. Nie podobało się to Fayette w żadnym aspekcie. Im mniej miała pola do manewru, tym demony przeszłości bardziej zaciskały szpony na jej gardle... bo nogi już nie miała. Przełknęła ślinę. Zorientowała się, że trzyma kafla o wiele za długo i dawno wleciały w bardziej sosnową część lasu, gdzie drzewa były dalej od siebie oddalone. Zrobiła szybkie podanie, chcąc nadrobić swoje rozkojarzenie dobrym rzutem. Który dobry nie był. Przynajmniej tym razem Hemah nie musiała lecieć w pizdu za kaflem, ale mogła się obawiać, że złamie sobie kręgosłup mocnym wygięciem.
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
- ... Zaśmiała się cicho, widząc to, co Fay robi na miotle. Ale nie było to złośliwe czy wredne. Wręcz przeciwnie. Uważała, że dziewczyna jest urocza. Tak prosto i dziecinnie, jak może być ktoś, kto po prostu bawi się na miotle. Cokolwiek trapiło Krukonkę na samym początku treningu najprawdopodobniej już minęło. I nie trzeba było do tego klepania w tyłek. Szkoda. - Może mam, może nie mam - rzuciła, manewrując pomiędzy drzewami. Nie poganiała Fay do oddania kafla, niemniej zaczynały wlatywać coraz głębiej w las, a ona nie spieszyła się z podaniem. Zerknęła nawet odrobinę zmartwiona na towarzyszącą jej Krukonkę, nim ta - zdaje się - wyrwała się z letargu. Acz podanie było bardzo niechlujne. Hem wychyliła się, łapiąc opuszkami palców piłkę i potem z pewnymi trudnościami prostując się na miotle. Zdążyły minąć już sosnowy zagajniczek, a pierwsze liściaste drzewo dało jej gałęzią po przedramieniu. Zrobiło się ciemniej, słońce musiało schować się za chmurą i na chwilę las nabrał bardziej złowieszczego wyglądu. Hem rzuciła, nie chcąc przeciągać, niestety spora leszczyna skutecznie zatrzymała kafla. Westchnęła, zanim zwolniła i zawróciła, coby wydostać piłkę z gałęzi oraz podać ją do Fay. Po tym obie mogły na nowo się rozpędzić.
Kostka: C Kolejka: 5
Fayette Richerlieu
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177
C. szczególne : tatuaż ćmy pod mostkiem, magiczna proteza prawej nogi
Momentalnie odczuła różnicę w otoczeniu. W ciemnych zakamarkach głuszy i gęstniejących koronach czaiły się odłamki jej nieposkromionej wyobraźni, która czerpała inspirację tylko z jednej rzeczy w jej umyśle. Z jednego zdarzenia. Była równocześnie hiperuważna na wszystko, a w tym samym czasie rozkojarzona widząca nie to co jest obecne, a to co było. W ten oto sposób dopiero po sekundzie zorientowała się, że kafel zaklinował się Gryfonce w gałęziach, a sama Fayette prawie, że wylądowałaby na drzewie. Wyminęła konar w ostatniej chwili i na krótki moment została sam na sam z dzikim lasem. Żołądek opadł w nieistniejącą przepaść i Krukonka mimowolnie ugryzła dolną wargę, aż do krwi. Metaliczny smak na języku przywrócił jej nieco uwagi na tu i teraz. Dostała kafel od towarzyszki i kontynuowała trening. Usta zacisnęła, aby jakoś ujarzmić krwawienie z wargi i przygotowała się do podania, kiedy nagle Hemah spłoszyła stado białych ptaków. Przelot obok gałęzi przestraszył stworzenia, a te w panice wzbiły się do lotu jak jeden organizm. Mózg Fay nie potrzebował więcej motywacji, aby przeobrazić ten obraz w coś o wiele gorszego. Zareagowała instynktownie - cisnęła kaflem z całej siły celując w biały kształt i tym samym boleśnie uderzając Peril jakimś cudem prosto w krocze. Musiała akurat się niefortunnie wystawić czy coś. - O rany! Przepraszam! - Krzyknęła orientując się w sytuacji, a kropla krwi z dolnej wargi spadła jej na brodę, którą szybko rozsmarowała bardziej ręką tylko.
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Nie spodziewała się ptaków. Zaskoczyły tako Fayette, jak i Hemah, na trochę ograniczając widoczność. Zresztą, kto to widział stado idealnie białych latawców w środku dzikiego lasu? Się znalazł pewnie domorosły hodowca, co mu ptaszyska uciekły i teraz straszą niewinnych studentów. Ale starała się je ignorować, chociaż ciche "ah!" wyrwało się dziewczynie w pierwszym uderzeniu szoku. Pochyliła lekko głowę i przyspieszyła, wylatując z chmury pierza jedynie z samotnym piórkiem we włosach. Które zresztą wiatr zaraz zwiał. Odwróciła się, prostując oraz patrząc za ptakami. Najwyraźniej były już bezpieczne. Dziewczyny, nie zwierzęta. Wróciła zatem uwagą do Fay, akurat w momencie, kiedy ta postanowiła cisnąć w Hem kaflem. Uniosła ręce, starając się go złapać, acz było za późno. Piłka przeleciała pomiędzy dłońmi Peril, uderzając ją w podbrzusze. Boleśnie. Zgięła się lekko, obejmując kafel rękoma i zagryzając wargi. No uderzenia w tę część ciała akurat się najmniej spodziewała. Może nie było bardzo mocne, ale wystarczyło, by na trochę jej świeczki w oczach stanęły. To stanowczo zbyt czułe miejsce. Nie ma zatem, co się dziwić, że kiedy odrzuciła piłkę, nie patrzyła nawet, gdzie rzuca i kafel ponownie poleciał w drzewo.