Miejsce powszechnie znane wśród mieszkańców wioski, jednak niezbyt często odwiedzane, w szczególności przez uczniów, traktujących ten las jako teren nieznany i niezbadany. Na pozór nie ma tu nic specjalnego, jednak chcący i zdeterminowani, mogą zawędrować wgłąb mini puszczy, gdzie wprost roi się od życia. Nie umiera ono nawet zimą - zawsze znajdzie się jakieś stworzenie, niekiedy przyjazne. Nie znaczy to jednak, że można beztrosko przemierzać ścieżki, gdyż istnieją tu także zwierzęta niebezpieczne. Jak w każdym podobnym miejscu należy uważać, aby nie zejść z ledwo widocznych dróżek, aby trafić z powrotem.
Autor
Wiadomość
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Może faktycznie nie potrafiła zadawać właściwych pytań, ale nie wyobrażała sobie, by jej życie z Zachariaszem miało być wieczną zgadywanką. Nie chciała wyciskać z niego zeznań - chciała po prostu, by był z nią szczery, by miał do niej zaufanie i dzielił się z nią wszystkimi radościami i zmartwieniami. Kiedy jeszcze nie byli razem, kiedy w duchu wzdychała do niego, nie licząc na nic, ta tajemniczość była niewątpliwą zaletą - dawała jej wyobraźni pole do popisu - ale teraz, kiedy planowali wspólne życie, nie mogła się zgodzić na skrytość, która spędzała jej sen z powiek. To nie tak, że chciała mieć nad nim kontrolę, była zaborcza i nie pozwalała mu mieć prywatnych spraw. Zresztą spędzali razem tylko weekendy, więc przez trzy dni Zachariasz mógł się cieszyć niczym nieskrępowaną wolnością. Po prostu martwiła się o niego, chciała być dla niego wsparciem, niezależnie od wszystkiego. Ona sama odsłoniła się przed nim całkowicie - zarówno fizycznie, jak i psychicznie - i podświadomie oczekiwała tego samego z jego strony. Zatajanie prawdy jest niewiele lepsze od kłamstwa, bo tak samo wypacza obraz rzeczywistości. Isolde nie wierzyła, że seks może być remedium na wszelkie nieporozumienia w związku. Nie chciała iść do łóżka, zanim wszystko, co między nimi zgrzytało, nie zostanie wyjaśnione. Chciała się z nim kochać, a nie odbywać akt seksualny, mający na celu rozładowanie napięcia. Chciała uprawiać z nim miłość bez żadnych "ale", bez żadnych niewyjaśnionych spraw. Może podchodziła do sprawy zbyt idealistycznie, ale to przecież takie typowe dla niej. Kiedy się od niej odsunął, poczuła nagły chłód i strach, że tym razem przesadziła, choć tak naprawdę nie poczuwała się do winy, bo to przecież on coś przed nią ukrywał. Sama nie wiedziała, co ją ugryzło - połączenie burzy hormonów szalejącej w jej ciele i zwiastującej, że za kilka dni jej ciało jak co miesiąc stanie się jej najgorszym wrogiem, oraz złych przeczuć związanych z dziwnym zachowaniem Zachariasza zdawało się ją przerastać. Zacisnęła usta i umknęła wzrokiem. - W takim razie... dlaczego się tak zdenerwowałeś, kiedy upadło ci to nieszczęsne kakao? Dziwnie się zachowujesz i to mnie niepokoi. Zresztą nieważne, jak nie chcesz, to nie mów - powiedziała cicho, po czym wzdrygnęła się, gdy uderzył pięścią w stół. Pomyślała, że jeśli takie zachowania są czymś normalnym na wschodzie, to nawet tamtejsza arystokracja musi być bandą dzikusów. Zaraz skarciła się za taką myśl, ale nie cierpiała tego rodzaju... brutalności, nawet jeśli jedynymi jej ofiarami były meble. Chciała go objąć i ułagodzić ciepłem swojego ciała, jednocześnie żałując swoich słów i mając do niego żal, że w ogóle je sprowokował. Była rozdarta między chęcią obrażenia się na Zachariasza i pragnieniem puszczenia wszystkiego w niepamięć i oddania się miłości. Ujmując rzecz najprościej, sama nie wiedziała, czego tak naprawdę chce, zaplątana w sieć własnych emocji i słów Rosjanina. Splotła ramiona pod piersiami, tym samym unosząc je lekko. A potem zaczął mówić. Słuchała go w milczeniu, czując, że ma gęsią skórkę, że gniew w jego głosie prawie ją przeraża, ale to, co mówił, wlewało w jej serce tyle ciepła, że nie mogła się na niego długo dąsać. Nawet jeśli w jej mniemaniu na to zasłużył. W oczach Is błysnęły łzy, ale opanowała się szybko i nabrała powietrza, próbując się zebrać w sobie, żeby przerwać to wszystko, żeby jakoś naprawić to, co zepsuli swoim głupim uporem. Bała się, że znów ją odsunie, że nie pozwoli się objąć, ale podeszła do niego nieśmiało i oplotła jego szyję ramionami, po czym przywarła do niego całym ciałem. - Przepraszam. Martwię się o ciebie, jesteś dla mnie wszystkim i... i po prostu... chciałabym, żebyś zawsze był ze mną szczery. Kocham cię. I kocham, kiedy mi prawisz komplementy. Nie będziesz musiał oddawać za mnie życia. Wystarczy, że je ze mną spędzisz - mruknęła dziwnie wilgotnym głosem, jakby miała się zaraz rozpłakać. - Nie obrażaj się na mnie, proszę. Ostatnio jestem trochę... zdenerwowana i zmęczona - szepnęła mu do ucha, wodząc palcami po jego nagich plecach. Oddychała zapachem jego skóry, jego perfum, chciała, żeby objął ją z całej siły i nie puszczał. Zacisnęła powieki i westchnęła, owiewając oddechem szyję Zachariasza. Nie wiedziała, co mu powiedzieć, więc milczała, chłonąc ciepło jego ciała.
Zachariasz nie czuł się najlepiej. Musiał koniecznie zapalić, a rozmowa, a o tym co boli, była nie na miejscu. Nie na tym miały polegać ich weekendy. Kąpał się w morzu własnych tajemnic, znów trzymając papierosa w ręku. Nawet nie wiedział, kiedy go wyciągnął. Drżała mu ręka, ale nie tak jak wtedy. Teraz to było wszystko z nerwów. Jak miał jej powiedzieć, że jest uzdrowicielem i doskonale sobie zdaje sprawę, że umiera? W te ułamki sekundy odnalazł swoje ubrania oraz Isolde. Podał jej, chociaż miał ochotę rzucić nimi prosto w jej twarz. Był tak wściekły na siebie, za ten brak rozsądku, który podpowiedział mu, aby zabrać tę o to dziewczynę na skuterze w magiczne miejsce, które stanowiło ucieczkę przed rzeczywistością. Nie powinien być w związku, on się do tego nie nadawał. Zakładał na siebie schematycznie ubrania, nie patrząc czy to prawa czy lewa strona. Krawatu nawet nie szukał. Spojrzał na Is i od razu poczuł jak treść żołądkowa, w której zapewne mieściła się jedynie tona kawy, podchodzi mu do przełyku, wyżerając powoli tkanki. Zaczął kasłać, dławiąc się własnymi wyrzutami sumienia oraz tajemnicami. Jak miał na nią spojrzeć i wykazać się profesjonalizmem, którego uczył się u boku matki Isolde przez ponad dziesięć lat? Właśnie teraz powinien mówić o sobie jak o zwykłym pacjencie. Trzymałby jego akta w swoim antycznym biurku, przynajmniej ich kopię, wieczorami pijąc dobrego bourbona i myśląc, jak jeszcze może mu pomóc. Pojawiał się tylko jeden problem. Ten pacjent zaczął igrać ze śmiercią. Z każdym kolejnym rokiem będzie gorzej, przestanie kontrolować swoje kończyny, zacznie się jąkać i garbić. Czy z taką osobą miała właśnie żyć piękna Isolde? Gdy ledwo wejdzie w dorosłość, bo tak owa dopiero zaczynała się po trzydziestce, będzie zbierać na pogrzeb chłopaka lub męża. Nie tak miało wyglądać jej życie. Zapiął ostatnie guziki koszuli, wciąż nic nie mówiąc. Bo jak mówi się o śmierci? W szpitalu to zawsze młodym dawano szansę. Całe życie przed nimi, przekonywali się lekarze, zapisując co raz to kolejne leki i badania. Bawili się dr Hyde i małego króliczka doświadczalnego. Jak umrze, to próbowali go uratować. Ale nie Zachariasza, on zaliczał się do tych beznadziejnych przypadków, którzy mieli się cieszyć ostatkami życia. Zakochaj się, taką radę mu usłyszał, bo miłość podtrzymuje przy życiu. Patrząc w podłogę, na stopy Isolde, uświadomił sobie, jak wielkim jest egoistą. Miłość nie powinna mieć takiego wydźwięku. Beznadziejnie szukał kogoś, kto pokaże mu prawdziwe szczęście, że zmarnował swoje trzydzieści lat po coś. A teraz gdy ta osoba stała naprzeciwko niego, nie potrafił spojrzeć jej w oczy. Drżał na samą myśl, że powinien coś powiedzieć, bo Isolde na to właśnie czekała. To prawda, oddałby za nią życie i najprawdopodobniej umrze z jej imieniem na ustach. Odsunął jeszcze niezapalonego papierosa od warg, unosząc wzrok na nieskazitelną twarzyczkę, którą jeszcze niedawno obejmował dłońmi. - Mam lekarza w tym tygodniu, o wszystkim cię poinformuje, jak się dowiem - rzekł prawie bezgłośnie. Nie ucieknie przed tym. Świat stał się jego wrogiem, pokazywał mu, że nie może i nie powinien kochać, bo sam i tak niedługo umrze. A Isolde zostanie. Ze zdruzgotaną psychiką. Wsunął papierosa między wargi. - Muszę się przejść - wiedział, że wszystko zepsuł. Cały ich weekend skończył się fiaskiem, a on tylko zarzucił płaszcz na ramiona, nawet go nie zapinając. Musiał udać się do swojego miejsca i przemyśleć wszystko. Czy warto być aż takim egoistą? [ztx2]
Dzisiaj nie miał się gdzie podziać. Jego myśli szalały, nie znalazły dla siebie miejsca... A jedyne co przyszło mu do głowy aby to zmienić, jest przejście się. Rozchodzenie tego... Gdzieś słyszał, że to działa. A nawet nie wiedział, dlaczego tak jest... Zły dzień? Być może. Bardzo frustrujące, bo Klemens nie miewa takich dni... Nigdy. Wcale. Wędrował po Londyn'ie, jednak tłum ludzi wcale nie pomagał w tym, że nie potrafił się na niczym skupić. Niezmiernie irytowało go, gdy ktoś strącił go ramieniem czy wpadał na niego, śpiesząc się gdzieś... Uhg. Dlatego szybko zmienił miejsce swojego położenia. Hogsmeade, tam sobie pójdzie na piwo, może zje coś dobrego. Kto wie, gdzie skończy pod koniec dnia. Nie zamierzał na razie wracać, a nawet nie zamierzał zahaczyć o dom matki, jakby widok jej wcale mu nie pomagał. Nigdy tego nie robił... Bardziej przygnębiał. A po co ma to widzieć? No po co... Wyciągnął z kieszeni kurtki paczkę fajek i odpalił pierwszego lepszego papierosa. Czas się ogarnąć Klemens, bo co to ma być do kurwy nędzy?
Hogsmeade. Tu bywał rzadko, bardzo rzadko. Teraz zapragnął znów poczuć się czarodziejem. Londyn był super, ale tęskniło się do tego magicznego świata. Mógł mieć magię wokół siebie, gdy tylko chciał. Mógł wyciągnąć różdżkę i rzucić jedno, czy dwa zaklęcia. No i co? Dziesięć czy piętnaście by nawet nie pomogło. Jedynym sposobem na poczucie tego było połażenie po Pokątnej, lub wybranie się do Hogs. Ostatnim razem gdy zapragnął tu wpaść spotkał Lanę i jak szybko wpadł, tak szybko wypadł. Ano.. Dziewczyna zakrzątała jego głowę. Głowę zakrzątały mu również te pieprzone sny i zjawa, wijąca się w nich niczym bogini. Wiedział, że nie są one przypadkiem. Nie pamiętał kim była, ale czuł, że wiele dla niego znaczyła. Może zostało mu wymazane coś z głowy, ale serca nie da się oszukać i wymazać z niego uczuć. Odwiedził Trzy Miotły, był w Miodowym i w sumie łaził tak sobie po Hogs. Oglądając czarodziei, nastolatków biegających w Hogwardzkich szatach lub bez nich. Zaglądał w sklepowe wystawki, wszedł tu i tam. Nogi zwlokły go gdzieś w pobliże lasu. W sumie wcale nie chciał tu dotrzeć i nie wiedział, dlaczego nie skręcił w inną uliczkę. Mniejsza o większość. Miał już zawracać, już miał odchodzić. Gdy usłyszał czyjeć bełkotanie. Ktoś szedł kilkanaście stóp od niego i mówił sam do siebie. Psioczył i bełkotał na całe zło świata.
Po prostu nie podchodź z kijem. Taka była rada dla każdego, kto chciałby się pojawić w jego pobliżu. Nie miał humoru a jego burza rudych włosów zdawała się być jeszcze bardziej ognista. Bo co będzie udawał, że nie jest zirytowany. Nie był typem, który swoje emocje i zdanie chowa na później... Prędzej wykrzykuje je w stronę lasu, waląc przy okazji w najbliższy pień... Bo uczucie uwolnienia jest jednym z tych najlepszych. To dlaczego teraz chodził w jedną a potem drugą stronę? Nawet nie zdawał sobie sprawy, że gadał pod nosem, jak jakiś opętaniec. Było takie słowo? Nie wiedział, teraz mało go to obchodziło. Niemożność zdecydowanie ani zrozumienia pewnych spraw, nie dawały mu spokoju. Najwidoczniej był to jeden z tych dni, które nie przynoszą nic dobrego. Serio? Będzie zachowywał się jak baba podczas okresu? Będzie gadał na coś, co tak naprawdę wydaje się głupotą... A gdy spojrzy na to za kilka dni, będzie pluł sobie w brodę, że tak naprawdę to nic takiego... A on robił z tego wielkie halo. Cholera. Kiedy wyciągał kolejnego papierosa, a dym na moment przysłonił mu widok, jakaś postać pojawiła się na drodze. Nie zauważył jej... Jednak kiedy dym zniknął, unosząc się coraz wyżej. Doskonale poznał posturę mężczyzny i to wiecznie umęczone spojrzenie.... Tak. Wszędzie by go poznał. Nawet w ciemnej dupie. Dlatego ruszył w jego kierunku. I nie wiesz, czy jego szybki krok to po prostu chęć szybkiego dostania się do przyjaciela, czy chęć zaserwowania mu szybkiego ciosu w szczękę.
Takie pierdolenie o Szopenie. Utknął w jakimś martwym punkcie znowu i potrzebował mocnego bodźca, kopniaka w dupę, by ruszyć dalej. To zdarzało się średnio raz na miesiąc, ale czasami nie było nikogo, kto sprowadziłby go do pionu. Kay się zwinęłam, cholera by to wiedziała gdzie ją wywiało. Plan o nowych salonie legł w gruzach, a tak bardzo potrzebował rozpocząć coś nowego. Stare poczciwe studio chyliło się ku upadkowi, musiał coś zrobić z tym inaczej jego praca wisiała na włosku. Zawsze w Hogs lepiej mu było zebrać myśli i skupić się na chuj wie czym, więc wybierał się tu co jakiś czas i włóczył bez celu. Ano właśnie. Teraz również tak było. Zapędziło go to na obrzeża Hogs, gdzieś przy starym lesie. Nie spodziewał się tu nikogo, a już na pewno nie jego. - Klemens Ares Blackburn! - jego donośny głos odbił się echem po lesie. Nie widział go sto lat, wydawało się nawet, że więcej. Jego stary przyjaciel, jego druh, kompan, jego powiernik. Wiele z nim przeżył, więcej jeszcze chciał. Ale życie potoczyło się inaczej, wielkie plany gorzej z realizacją.
Dokładnie. Czasem trzeba się czegoś po prostu uczepić, aby nie było tak idealnie, prawda? Choć sam nie widział w tym sensu... Najmniejszego. Jednak fakt, że wszystko się pierdoli jest całkiem trafny. Najwidoczniej kopniak w dupę by się przydał, a że w tym momencie nikt nie był godzien nawet dotknąć jego szlacheckiego tyłka. Bywa. Trzeba zacząć od nowa. Bo chyba nie została im nic innego, prawda? Nie wyobrażał sobie, że będzie stał teraz w miejscu z założonymi rękoma. Poza tym, to Klemens. Carpe diem, i tym podobne. -Dla przyjaciół.-Powiedział, przystając naprzeciwko niego. Schował dłonie do kieszeni spodni i uśmiechnął się szeroko. Mimo, że miał wielką ochotę mu zdrowo przywalić za tak długi czas milczenia... W końcu się pojawił. Więc jest po sprawie. Teraz przynajmniej będzie mógł mu marudzić a potem oberwać za to, że pozwolił sobie na przysłowny "dołek". Niech to będzie jego zadość uczynienie. Zaśmiał się i przygarnął go jednym ramieniem, chowając przyjaciela w mocnym uścisku. Przecież Klemcio to taki uczuciowy facet. -Theo!-Odsunął się od mężczyzny i schował ręce do kieszeni spodni. Nie będzie go wypytywał o to gdzie był, z kim, co się stało. Zapewne sam mu kiedyś powie, jak będzie chciał. Unikał zbędnych pytań, które tak naprawdę nic ze sobą nie niosły.
Cicho wszędzie. Głucho wszędzie. Co to będzie, co to będzie? Walka na śmierć i życie. Czy jesteś w stanie w nią zagrać? Teraz nie ma odwrotu. Poznałeś tajemnicę Klubu Theri. Nie możesz się już wycofać, skoro zrobiłeś ten pierwszy krok. Albo przyjdziesz i będziesz grać, albo będziesz zwykłym siusiumajtkiem i uciekniesz w popłochu, ściągając na siebie klątwę. To od Ciebie zależy, którą drogą pójdziesz. Miej się na baczności. Las wydaje się opustoszały, a cisza, jaka zapanowała wokół, kiedy tylko przekroczyłeś jego próg, wydaje się być wręcz nienaturalna, a może nawet wywołana zaklęciem. Stąpając cicho docierasz do miejsca, w którym tuż obok siebie rosną trzy wysokie brzozy. Plansza przybita jest strzałą do jednej z nich, a magia klątwy utrzymuje pionki we właściwej pozycji, nie pozwalając im spaść. Tuż pod nią stoją trzy eliksiry, po jednym dla każdego uczestnika. Tak samo jak magiczne notatniki mówiące o tym, którego zaklęcia użyć (musisz posiłkować się spisem zaklęć). Niestety, musicie siedzieć na ziemi, ale może któremuś z was uda się odnaleźć wygodny kawałek mchu? Rzuć kostkami i przekonaj się, co się za moment stanie. Na pewno nic miłego, to mogę zagwarantować. Powodzenia!
Kto pierwszy PRZEKROCZY linię mety - wygrywa. Zasady są tu. Pięć dni niepisania posta skutkuje dyskwalifikacją i klątwą. Liczy się kolejność. W sensie, kto pierwszy, ten lepszy, ale potem musicie się już trzymać wytworzonej kolejki.
Enzo nie znał tej dziwnej gry. Nie bardzo pamiętał też sposób w jaki udało mu się zapisać do „zabawy”, ale najwyraźniej wcześniej uważał to za ciekawy sposób spędzenia wolnego czasu. Teraz? Teraz był raczej ciekaw co mu do głowy strzeliło, kiedy płacił pięćdziesiąt galeonów za taką głupotę, no ale nic. Wychodząc z założenia, że co się stało to się nie odstanie, Halvorsen pojawił się w lesie w pobliżu Hogsmeade, gdzie podobno mieli grać. Jako pierwszy znalazł się przy dziwacznie zawieszonej planszy i przez chwilę badał czy pionek czasem nie spadnie, kiedy przysunie go do pola startowego. Całe szczęście (bądź nie) trzymał się dobrze. Usiadł na korzeniu solidnego drzewa i oczekiwał przybycia innych, a kiedy wreszcie się doczekał, wykonał pierwszy ruch. Cytat, jaki przyszło mu poznać sprawił, że Enzo poczuł się dziwnie. Był bardzo trafny, jeśli przypomnimy sobie jego życie. Zaraz potem spod nóg wystrzeliła mu tentakula, ale okazało się, że wykazał się nie tylko refleksem, ale i znajomością dobrych czarów. Unieszkodliwił rośliny, które szybko obumarły i było już po krzyku.
Deven doszedł do wniosku, że musiał upaść na głowę, decydując się na dołączenie do tej gry. Nigdy mu się nie przelewało, musiał żyć naprawdę oszczędnie, żeby utrzymać nie tylko siebie, ale i wszystkie swoje zwierzaki - a przecież niektóre z nich były naprawdę bardzo wymagające! Tak czy inaczej był wściekły na siebie i własną głupotę, ale przecież popełnienie takiego głupstwa zdarzało mu się po raz pierwszy i może zasłużył na taką drogą przyjemność? Sam nie wiedział. Wygląda na to, że przyjdzie mu wziąć sobie na głowę jakiś chętnych na korepetycje, bo inaczej długo nie pociągnie. W lesie poczuł się odrobinę lepiej, w końcu to jego środowisko naturalne. Odetchnął głęboko jego zapachem, po czym podszedł do chłopaka, który najwyraźniej był jego przeciwnikiem w tej grze. Chwilę potem dołączyła do nich jeszcze jakaś przyjezdna. Skoro mieli komplet, mogli zacząć rozgrywkę. Usłyszał cichutkie łkanie. Zaniepokojony tym odgłosem zaczął szukać jego źródła, aż w końcu znalazł zagrzebane w ziemi rośliny. Niewiele myśląc, wyciągnął jedną z nich z ziemi i doznał szoku. To młoda mandragora, jak mógł się nie zorientować? Na szczęście miał spore doświadczenie, dlatego szybko zasypał ją na powrót ziemią i rzucił zaklęcie uciszające na nią i jej siostry. Koszmar.
Nie wiem skąd Daisy usłyszała o Therii. Może ktoś złamał regulamin gry i się wygadał, po czym inni zaczęli roznosić plotki? Na pewno zaintrygowała ją ta tajemnicza gra, która przecież na kilometr śmierdziała czarną magią. Lubiła tę dziedzinę, a i przecież ostatnio zdobywała w niej doświadczenie praktyczne, dzięki swojemu artefaktowi. Wierzyła, że poradzi sobie też z Therią. Miejsce było dziwne i czuć było w nim mroczną atmosferę. Dopiero idąc na spotkanie pomyślała, że ta gra być może jest o wiele bardziej skomplikowana niż jej się wydaje... Ale już chyba było za późno na odwrót - nawet gdyby chciała. Uśmiechnęła się do obecnych już chłopaków, jednak nie odezwała się ani słowem. Cisza przytłaczała. Wzdrygnęła się, kiedy podczas kolejki gryfona rozległ się płacz. Co to, jakiś mugolski horror? Kiedy przyszedł jej rzut, na planszy pojawił się ten sam cytat co chwilę wcześniej, Daisy była więc przygotowana na to co się stanie i z łatwością poradziła sobie z tentakulą.
Cisza przerywana jedynie odgłosami wydawanymi przez mandragory, szeptaniem wypowiadanych zaklęć oraz niemalże niedosłyszalnymi sykami, kiedy dwie różdżki pozbawiły tentakule życia. Enzo nie spodziewał się, że ta gadka o śmierci nie była jakimś dziwnym, wymyślnym żartem, a krzyk mandragory to już zdecydowanie nie przelewki. Zmarszczył brwi, chcąc odnaleźć w sobie odwagę do zignorowania klubu, kiedy tylko otrzyma kolejny list z zaproszeniem do gry. Chociaż kto wie czy będzie musiał. Może po prostu teraz przegra i obędzie się bez prześladowania przez planszę i innych cudownych dodatków? Wykonał kolejny ruch, a cytat, który wyświetliła kopuła wcale mu się nie podobał. Nigdy wcześniej nie znajdował się w takim stanie, aby z bólu zabrakło mu oddechu, a to, że sekundę później na jego ciele pojawiły się bąble, wcale niczego nie ułatwił. Okropnie palące, sprawiały, że w mózg wrzynała mu się okrutna fala bezradności. Różdżka nie reagowała, a Halvorsen uchylił usta, chcąc złapać oddech, który jednak nie nadchodził. Już sądził, że to koniec - udusi się w tym przeklętym lesie, a nieznajomi pewnie nawet nic na to nie poradzą - kiedy wreszcie nadeszło zbawienie. Chłodne, kłujące powietrze dotarło do jego płuc, wręcz raniąc gardło swą obecnością, ale Enzo nie zważał na takie szczegóły. Ten jeden wdech był jak prawdziwy oddech życia. Rozkaszlał się nagle, czując zawroty głowy spowodowane chwilowym brakiem tlenu, a widząc, że bąble nie znikają, zdecydował, że skorzysta z eliksiru, ale jeszcze nie teraz. Przesunął palcem po swojej dłoni. Nic, bezbolesne. Wytrzyma do kolejnej rundy.
Deven wiedział, czym jest melancholia, ale daleki był od rozpaczy, zawsze znajdując sobie jakieś zajęcie albo szukając kontaktu ze swoim duchem opiekuńczym. Starał się wypracować w sobie równowagę i harmonię, ale niektóre rany były zbyt głębokie, by przejść nad nimi do porządku dziennego. Brzęk trzminorków przywrócił go do rzeczywistości. Żadne zaklęcia nie skutkowały, a żądła trzminorków były trujące. Oczywiście nie śmiertelnie, ale wystarczająco, by każde z użądleń piekielnie bolało. W dodatku natychmiast pogorszył mu się humor i nie przypuszczał, by cokolwiek mogło się w tej kwestii zmienić. No cóż, jakby na sprawę nie patrzeć, nigdy nie był wesołkiem.
Cytat, który się pojawił po jej kolejnym ruchu był dosyć tajemniczy, ale Daisy trochę z rozbawieniem spostrzegła, że jej pionek podąża w ślad za tym krukona... Znowu wiedziała, co zaraz zacznie się dziać. To było całkiem wygodne cały czas iść z kimś i być przygotowanym na skutki gry. Daisy miała już w głowie zaklęcie, więc kiedy tylko okropnie bolące bąble pojawiły się na nogach, poderwała się z pozycji siedzącej i rzuciła sama na siebie zaklęcie. Z ulgą poczuła, że zadziałało. Nie uśmiechało jej się być w takiej samej sytuacji jak przed chwilą chłopak. Widziała po nim, jak ciężko było mu złapać oddech. Kiedy ta gra stanie się nieco bardziej nieprzewidywalna? Spojrzała na planszę, jakby z wyzwaniem w oczach. Żeby tylko nie postanowiła go podjąć zbyt dosłownie...
6+4=10 -> pole 18 parzysta hm, Devan, wziąłeś zadanie z pola 6 a nie 17 : P
Enzo zdecydowanie nie spodziewał się tego, co czeka go po wykonaniu kolejnego ruchu. Pionek pomknął dość daleko po planszy, dając mu, być może złudną, nadzieję na szybkie dobrnięcie do końca i zakończenia tego cyrku. Theria nie przypadła mu do gustu. Zdecydowanie bardziej wolałby zająć się grą w eksplodującego durnia. Czemu nie pomyślał o zapisaniu się? To pytanie jeszcze brzęczało mu w głowie w chwili, w której tuż przy planszy wyrosła… wierzba bijąca. - No serio?! - zdążył tylko zawołać, a ledwo zerwał się z miejsca, wierzba już chwyciła go za kostkę. Z początku podjął się rozpaczliwego ruchu, chwytając się gałęzi pobliskiego drzewa, ale, jak łatwo sobie wyobrazić, na nic się to zdało. Drzewo porwało go w górę, a potem rzuciło nim, jakby był zabawką. Spadł prosto na lewą kostkę, całe szczęście jej nie łamiąc. Nie przeszkadzało mu to jednak w odczuwaniu piekącego bólu, ilekroć tylko próbował odsunąć się jak najdalej od szalonego drzewa. Poczuł pod palcami chłodną, szklaną powierzchnię. Umykając przed gałęziami, natrafił na eliksir leczący, który przygotowali organizatorzy. Nie zastanawiając się długo wypił go, dobrze zdając sobie sprawę jak słabo ucieka się z niesprawną nogą. Tylko co teraz? - Rzućcie oszałamiacz! - krzyknął do pozostałych, najwyraźniej w przypływie desperacji. Chyba ufał w to, że jeśli połączą siły to wierzba znieruchomieje i niebezpieczeństwo zostanie zażegnane.
Oszołamiacz nic nie dał, mimo wysiłków Devena. Od początku zdawał sobie sprawę, że ta gra to coś innego niż Eksplodujący Dureń czy Gargulki, ale nie wiedział, że zrobi się aż tak niebezpiecznie. Dobrze że Enzo miał pod ręką eliksir uzdrawiający, bo mogło się to wszystko naprawdę fatalnie skończyć. Gdy przeczytał swoje zdanie, ciarki przebiegły mu po plecach, a po chwili usłyszał upiorne krakanie i trzepot skrzydeł. Nie zdążył nawet sięgnąć po różdżkę, a czarne ptaszyska opadły go ze wszystkich stron, dziobiąc dotkliwie. Rzucił się na ziemię, starając się chronić twarz, a przede wszystkim oczy. W końcu udało mu się sięgnąć po różdżkę i przegonić potworne ptaki, jednak ranki na całym ciele piekły go dotkliwie. Powinien to czymś przemyć, jednak nie miał do tego teraz głowy.
Gra wydawała się robić niebezpieczna, nie tylko dla tych, którzy mieli pecha stanąć na nieodpowiednim polu. Kiedy pojawiła się wierzba bijąca, Daisy tak na wszelki wypadek rzuciła się na ziemię, bo bardzo nie chciała, żeby stało się z nią to samo co z krukonem. Kiedy krzyknął, niemalże instynktownie rzuciła na drzewo Drętwotę, ale czy trzy zaklęcia coś dały? Rozgrywka toczyła się dalej, a widząc okropne ptaszyska, bała się co spotka ją podczas kolejki. Wstrzymała oddech, kiedy pionek powoli się przesuwał. Byle tylko nie dwadzieścia trzy! Ale ten minął przeciwników i dalej się nie zatrzymywał. Z ulgą zobaczyła, że dotarł aż do ostatniego pola. Wielka wierzba, jeśli nie została jeszcze pokonana, w tym momencie pewnie wreszcie zniknęła. Daisy uśmiechnęła się do sowich towarzyszy. - Chyba koniec - stwierdziła, mając nadzieję, że właśnie tak było. Czy może Theria szykowała dla nich kolejną, ostatnią, niespodziankę?
Co panna @Voice C. Cheney robiła w lesie znajdującym się w poblizu Hogsmeade wiedziała tylko ona. A sam Mistrz Gry nie zamierzał tego roztrząsać, bo w jego naturze nie leżało interesowanie się cudzymi sprawami, a co gorsza plotkami. Od tego był przecież Obserwator, który skrzętnie postanowił marnować swe życie na plotki i półprawdy. Cóż, do niego należał wybór co ze swym życiem robić, więc Mistrz nie zamierzał przekonywać go do zmiany swojego postępowania, tak samo, jak nie zamierzał wnikać w to, czemu ślizgonka postanowiła sama włóczyć się po lesie, do tego zbaczając z konkretnie wyznaczonych ścieżek. Możliwym było, że zanurzyły ją zakupy, albo uznała, że ciekawie będzie pokręcić się między drzewami. Nogi niosły ją chyba w bliżej nie określonym kierunku, a może i panna Voice drogę swą obierała bardzo dokładnie, w końcu zaś dotarła do polany, mieszczącej się gdzieś w środku lasu. I z pewnością zamarła, zdając sobie sprawę, że właśnie stanęła oko w oko z hipogryfem. Chyba sparaliżowana strachem kompletnie zapomniała jak wobec niego się zachować. To zaś, jak łatwo można się nie domyślić nie spodobało się naszemu nowemu przyjacielowi, który wydał gardłowy dźwięk i ruszył w jej stronę. Całe szczęście i @Yngve Løsnedahl znalazł się na polanie, dokładnie nie wiadomo, czy pchnięty przeczuciem skierował tutaj swoje kroki, czy też był to zwykły przypadek. Zjawił się na polanie w momencie, w którym jasne było, że Voice przegapiła swoją szansę na schylenie się przed hipogryfem.
Zaczyna Yangve:
1.Możesz spróbować ukłonić się przed hipogryfem parzysta - zwierzak zatrzymuje się i odkłania i Tobie. nieparzysta - ten hipogryf jest chyba uczulony na ślizgonów.
Jeśli Yangve wyrzuci nieparzystą kostkę i hipogryf postanowi się nie odkłaniać i ruszyć na was, Voice może spróbować rzucić zaklęcie parzysta: udane, nieparzyste: nieudane
2.Możesz od razu zaatakować hipogryfa zaklęciem, ale czy na pewno chcesz tak ryzykować? 1,6-zaklęcie udane, 2,3,4,5- zaklęcie nie skutkuje
/fabularnie rozgrywka toczy się po wakacjach w Kolumbii i przed rozpoczęciem roku szkolnego. Gra będzie prowadzona przez Mistrza Gry do czasu aż sam w poście nie zaznaczy, że rozgrywka prowadzona dalej jest bez niego. Do pierwszego posta należy wkleić zgodę na działanie:
Kod:
<zg>Proszę o akcję:</zg> niebezpieczną/neutralną/bezpieczną(bez ranienia postaci)
Pan Yangve dodaje:
Kod:
<zg>Opcja>:</zg>1/2 <zg>Kostka:</zg>
Opcjonalnie przy nieudanym ukłonie Pana Løsnedahl, Panna Cheney na koniec swojego posta dodaj:
Już dawno powinien być w Norwegii, ale Ingrid postanowiła załatwić jeszcze kilka spraw i oczywiście spędzić ostatnie chwile z nowymi przyjaciółmi, chociaż niedługo i tak mieli się z nimi spotkać ponownie w szkole. Yngve jednak nie protestował, nawet zachęcał ją do tego wyjścia. Czuł, że ona tego potrzebuje, a chciał, żeby była szczęśliwsza od niego. W końcu nigdy nie wyrzucał jej, że to ona powinna cierpieć, a nie on. A że nie mieli w Anglii mieszkania, chłopak postanowił zaszyć się gdzieś na świeżym powietrzu, aby nie musieć za nic płacić. A wiadomo, gdyby wybrał pub, musiałby zamówić cokolwiek. Brakowało tutaj też jakichkolwiek znajomych twarzy, które miały mieszkania w Londynie lub Hogsmeade. Nie miał gdzie się podziać, jednak nie stanowiło to większego problemu. Dostał się do Hogsmeade, ponieważ znał je o wiele lepiej niż sam Londyn, ale tutaj też nie do końca wiedział, gdzie mógłby pójść. Dlatego krążył po wiosce bez celu, czasami oglądając się na innych czarodziejów. Wreszcie dotarł do lasu w pobliżu, a żeby nie stać na widoku, postanowił poszukać jakiejś polany, może jakiegoś strumyka albo chatki leśniczego. Czegokolwiek, co pomogłoby mu w zabiciu czasu. Z siostrą umówił się dopiero wieczorem, bo wtedy też ktoś z rodziny obiecał ich odebrać, aby nie musieli tłuc się mugolskimi środkami transportu. O lesie tym nie słyszał za dużo, nigdy się też tu nie zapuszczał. Ale zaraz dostrzegł, że drzewa się przerzedzają. Ucieszył się, że znalazł to, czego szukał, ale wkrótce też dostrzegł, że stoi tam jakaś dziewczyna. Wyglądała na kogoś niewiele od niego starszego, jednak nie kojarzył jej ze szkoły. Prawie zawrócił, ale gdy odwracał się, aby się wycofać, dostrzegł jeszcze jeden kształt. Gdy się lepiej przyjrzał, zorientował się, że to nie człowiek, a dzikie stworzenie. Jeszcze gorzej – hipogryf. Świtało mu w głowie, że hipogryfy nie są milutkimi istotami, więc obejrzał się jeszcze na dziewczynę, która w ogóle się nie poruszała. Czemu ona nie rzucała zaklęciami?! Najchętniej odszedłby i udawał, że niczego nie widział, ale odezwał się w nim głos bohatera, więc wychylił się z krzaków. Pewnie by krzyknął, gdyby mógł, ale że natura go tego pozbawiła, wybiegł na środek, ale nie zatrzymał się obok dziewczyny, tylko kilkanaście kroków dalej. Odciągnął w ten sposób uwagę hipogryfa od blondynki, jednak sam nie wiedział, jak się zachować. Rozważał rzucenie jakiegoś zaklęcia, ale wątpił, by Drętwota pomogła. Próbował odnaleźć coś we wspomnieniach z lekcji i faktycznie, zaświtał mu pomysł. Profesor wspominał, że hipogryfom należy się kłaniać, dlatego Yngve, z ociąganiem (przy czym ciągle patrzył na stworzenie) zaczął się pochylać. Jak najniżej mógł, ale też tak, żeby w razie czego móc uciec. Jak się okazało – dobrze zrobił, bo hipogryf ani myślał się ukłonić! Ślizgon dostrzegł ruch kopyt i natychmiast się wyprostował i zaczął powoli oddalać. Ze strachu zapomniał nawet o różdżce. A przecież miał odegrać rolę bohatera w tej historii!
Nieco zaskoczyło mnie miejsce gdzie to mieli udać się chłopcy. Po drodze dowiedziałem się, że Will chciał iść do lasu, dobrze znał Hogsmeade, więc wiedziałem gdzie mogliśmy pójść. Co prawda nie wiedziałem czy tam ktoś będzie czy też nie, ale co mnie to obchodziło? Nawet nie wiedziałem co tak naprawdę Will miał na myśli idąc ze mną do lasu. Wolałbym Zakazany Las na terenach szkoły, ale do szkoły wracać mu się jeszcze nie chciało, a teleportacja nie była dla mnie. Wstyd się przyznać, ale nawet tego nie potrafił robić. Ale przecież nikt o tym nie musiał wiedzieć, prawda? Doszli do lasu w pobliżu wioski i spojrzałem podejrzliwie na ślizgona. Mogłem się jedynie domyślać co miał na myśli jeżeli chodzi o to miejsce, ale pogoda wcale nie była lepsza niż tamtego feralnego dnia, więc... ? Nie czekając jednak na jakiekolwiek ruchy ślizgona postanowiłem go uprzedzić. Co on zrobi to się okażę, ale miałem cichą nadzieję, że się najzwyczajniej nie zawiedzie. Pocałowałem go, ale na tyle delikatnie i subtelnie, że Will jakby chciał mógł bez najmniejszego problemu odstawić go na bok i powiedzieć mu cokolwiek do słuchu. Ale nie na tym polegała ich relacja, prawda? Chociaż... Sam do tej pory nie miałem pojęcia na jakim etapie się w tym momencie znajdują, ale to nie jest pierwszy raz kiedy ich usta się połączyły więc liczyłem na szczęśliwsze zakończenie niżeli tamtego dnia.
Czyżby gajowy nie spodziewał się wycieczki do lasu? Serio? Gajowy zajmuje się roślinami, rośliny są w lesie, a w lesie można różne rzeczy z osobnikiem tej samej płci, których nie wypada robić w miejscach gdzie jest dużo ludzi. Równie dobrze mogliby zostać w lokalu i tam się cmokać, ale William miał na uwadze to, że Max jest pracownikiem Hogwartu i ślizgon nie chciał, żeby on miał przez to jakieś problemy. A zdumiewające jest to, że Szweda obchodzi los kogoś innego. On serio wpadł po uszy. Nie odwzajemnił delikatnego pocałunku. Nie odsunął się. Nawet nie mrugnął. Ale za to zrobił coś czego Max w życiu by się nie spodziewał. Ślizgon objął dłoń mężczyzny w swoje ręce i uklęknął. - Maximilianie George'u Lamberdzie, czy uczyniłbyś mi ten zaszczyt i zechciałbyś ze mną chodzić? - spytał z uśmiechem. Szok, co nie?
Całowałem go, ale czułem, że nie jest to normalny pocałunek. Nieco zdekocentrowany otworzyłem oczy patrząc na ślizgona. Miałem już się zapytać czy coś się nie stało, ale po chwili dowiedziałem się gdzie jest pies pogrzebany. Nieco byłem zdziwiony gdy Will przede mną ukleknął. Od kiedy go poznałem chciałem coś z nim stworzyć, jednakże miałem dziwne przeczucia, dziwne skojarzenia, że nie powinienem tego robić. Widziałem, że Will się stara, że przykro mu będzie jeżeli ja odmówie, ale nie miałem innej możliwości. Nie czułem się pewnie, chciałem to wszystko przemyśleć i przeczekać. Zachowanie Ori mi się nie podobało, coś przede mną ukrywała, a ja nie miałem teraz głowy do tego, żeby decydować nad tak ważną decyzją w moim życiu. -Wstawaj... Nie wygłupiaj się.- mruknąłem do niego i złapałem go za ramiona pomagając mu wstać. Spojrzałem mu głęboko w oczy. Cholera. Sam nie wiedziałem jak to mu teraz powiedzieć. Przecież spotykałem się z nim można powiedzieć bardzo często i mógł sobie pomyśleć cokolwiek. Wiązać z nim jakąkolwiek przyszłość. - Will, potrzebuje czasu. Przepraszam, ale nie chce teraz decydować. - powiedziałem i patrzyłem na niego nie spuszczając z niego wzroku. Nie chciałem go w żaden sposób zranić, ale uważałem, że teraz zgadzając się właśnie mogę go porządnie zranić, a tego nie chciałem.
I cały romantyzm szlag trafił. - Żałosne - syknął pod nosem, wstając i otrzepując spodnie ze śniegu. Ślizgon nie wyglądał na zawiedzionego, złego czy też smutnego. W sumie to się nawet spodziewał tego, że dostanie kosza. Kiedyś musi być ten pierwszy raz. - Jesteś pierwszą osobą, która dała mi kosza - rzucił z lekkim uśmiechem - Więc będę się starał i za drugim razem już mi nie odmówisz - dodał. Oczywiste jest, że nadal będzie próbował. William za dużo czasu poświęcił i za daleko wszedł do tego lasu, żeby teraz się wycofywać. Nie dostał definitywnej odmowy, więc się nie podda. Szwed jest zbyt uparty by teraz odpuścić. - Chodźmy na spacer - oznajmił, biorąc Max'a za rękę. Dlaczego musiałem zabujać się w kimś tak problematycznym? Mówią, że ''stara miłość nie rdzewieje''. Będzie ciężko, jak cholera. - pomyślał, marszcząc brwi.
- Wybacz Will. I nie mów, że jesteś żałosny, bo to nie prawda. Naprawdę szanuję Cię i jestem wdzięczny Tobie, że jesteś ze mną szczery, ale ja też chce być z Tobą szczery. - powiedziałem do niego i lekko się uśmiechnąłem. Tak bardzo chciałem zobaczyć taki sam u ślizgona. Miałem nadzieję, że mnie zrozumie, że jeszcze nie jestem gotowy na poważny związek. Mimo iż miałem swoje lata, ale teraz byłem zajęty nową posadą i miałem w głowie nie tylko Willa, ale też inne swoje problemy. Z pewnością domyślałem się, że Will może być zraniony, że jego duma nieco upadnie z tego względu. Ale cóż. Na siłę na pewno nie byłby z tego zadowolony tak samo jak ja. - Wiesz Will, nie chce Cię ranić, a możliwe, że teraz będę na tyle zajęty, że mogę nie mieć dla Ciebie czasu, a jednak związek wymaga jakiś poświęceń, a ja nie jestem pewny czy mogę Ci go zaoferować. - miałem nadzieję, że mnie zrozumie. Przecież doskonale wiedział, że miałem teraz wiele na głowie, a jeszcze miałem dziwne przeczucia z Des i dlatego, przede wszystkim dlatego dałem kosza chłopakowi, chociaż wcześniej kompletnie nie miałem takiego zamiaru. Spojrzałem na Willa czy aby na pewno wszystko jest ok. Jednak jego kamienna twarz wiele mi nie powiedziała. Dlatego też chwyciłem jego dłoń, chociaż nieswojo się czułem po daniu mu kosza, ale jednak nie mogłem mu tego zrobić, bo naprawdę nie chciałem go zranić. Był dla mnie jednak ważną osobą.
- Jestem żałosny, bo pierwszy raz zastosowałem się do czyjeś rady i wyszła z tego totalna beznadzieja. - odparł zirytowany. Jak do tej pory nikogo się nie słuchał, robi wszystko po swojemu to było okej. Raz się kogoś poradził to wyszło jak wyszło. Irytujące. - Skąd pomysł, że mnie zraniłeś? Nie czuję się zraniony. - odrzekł, nadal marszcząc brwi. Will był jedynie zirytowany. Daleko mu do poczucia się zranionym. - Wiem to. To i jeszcze więcej. Wiem o niej. - dodał. Teraz pewnie będzie musiał się tłumaczyć skąd posiada takie informacje, przez co Szwed sam powiększał poziom swojej irytacji i przez to powieka mu zadrżała. Wkurzające! Sam się w to wkopałem. Już nigdy więcej nie posłucham tej cholery! Ścisnął dłoń gajowego i wziął kilka głębokich wdechów. Głupi pomyślał, że dzięki temu choć trochę się odirytuje. Niezbyt podziałało.
Do czyjejś rady? Kogo miał na myśli? Szczerze powiedziawszy mało mnie to obchodziło. Nie chciałem bardziej dołować ślizgona. Przecież wyznał mi miłość tak? A ja ją jak na razie odrzuciłem i szczerze powiedziawszy sam nie wiedziałem co będzie dalej czy przyjdzie odpowiedni moment, ażeby powiedzieć mu to samo. Tylko czy wtedy sam Will będzie tego chciał czy nie? No nic. Być może będę tego żałował, ale teraz nie chciałem niczego robić pochopnie. To jednak bardzo ważna decyzja wymagająca odpowiednich przemyśleń. - Skąd wiesz o niej? - zapytałem z ciekawości. Być może wcześniej widział ich razem, przecież chodziłem z Des po szkole i spędzaliśmy ze sobą ogrom czasu więc mogło być tak, że o tym wiedział. Poza tym przecież należał do domu Salazara Slytherina do tego samego domu co dziewczyna więc plotki się szybko rozchodziły i pewnie nie raz o tym słyszał w pokoju wspólnym. No nic. Nie będę przecież nad tym ubolewał jakoś to przeżyjemy i zobaczymy co będzie dalej. Ale pewnie Will zdał sobie sprawę, że teraz nie będzie tak jak było. Kto wie czy nie spotkam się z Des i wszystko się rozpłynie to co było między mną, a Willem.