C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Ostatnio zmieniony przez Elijah J. Swansea dnia Pią 1 Lis - 21:05, w całości zmieniany 2 razy
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Czekał na ten dzień całą wieczność! Czas dłużył mu się niemożebnie, a wieczorem zupełnie nie potrafił zasnąć, nie mogąc przestać rozmyślać o tym co takiego o poranku znajdzie się pod ich choinką. Święta były jedynym takim czasem, kiedy wszyscy w końcu wychodzili z zakamarków rozległej, chaotycznej rezydencji i spotykali się w jednym miejscu – w salonie, gdzie stała ogromna, bogato przyozdobiona choinka. Nie potrzebował budzika żeby obudzić się wcześnie rano. Z łóżka wygoniła go dziś nie mama ani domowy skrzat, a czysta ekscytacja. Kiedy tylko otworzył oczy i przypomniał sobie jaki dziś dzień, wyskoczył spod kołdry jak z procy, szybko wciągając na bose stopy miękkie kapcie w kształcie psidwaków. Podbiegł do drzwi siostry, której pokój znajdował się tuż obok jego, otworzył je i zawołał. – Ela! Elaa! Święta! Święta! idź obudzić Casiusa i Cysię. – miał wciąż delikatne problemy z poprawnym wymówieniem imienia kuzyna. Wolał żeby to jego siostra po nich poszła, bo nie było żadną tajemnicą, że Cassius wiecznie go tylko denerwował, w efekcie czego Elijah unikał jego towarzystwa. Nie czekając na bliźniaczkę, pobiegł dalej, do pokoju starszej siostry, do którego też wpadł bez pukania. – Élé? – mimo wszystko nie był tak pewny siebie, jak w przypadku Elaine. Wydawało mu się, że nie od razu się obudziła. Podszedł do łóżka i nachylił się nad jej buzią, żeby przyjrzeć się czy jeszcze śpi. – Élé! Prezenty! – zawołał, delikatnie szarpiąc ją za ramię. W całym tym zamieszaniu nie zauważył, że z ekscytacji jego włosy zrobiły się idealnie różowe. Był jak chodzący neon i prawdopodobnie nie potrafił zbyt wiele na to poradzić.
Spała sobie smacznie z głową pomiędzy miękkimi poduszkami. Śniła jej się lekcja Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami. Właśnie przyszła jej kolej na pogłaskanie jednorożca i wtedy... Jakiś hałas go spłoszył. Wnet zniknął też nauczyciel, stojący obok Ezra i inne elementy tego pięknego obrazka. W głowie zamajaczyło się jej imię. Uniosła głowę na kilka centymetrów, na wpół przytomna. - Hę? - wydusiła, mrużąc oczy. W pokoju było przeraźliwie jasno. W nocy musiało napadać sporo śniegu, który teraz odbijał promienie słońca i to wprost w jej okno. Białe ściany potęgowały ten efekt. Oprzytomniała nieco, kiedy zorientowała się, że to jej młodszy brat wszedł do pokoju. Bez pukania! Już miała kazać mu spadać, ale wtedy przypomniała sobie, jaki to jest dzień. Serce zabiło jej mocniej. Szybciutko usiadła na łóżku i wyszczerzyła się w stronę brata, ukazując w pełnej krasie swoje królicze siekacze. - O raju! Tak! - pisnęła radośnie. Czym prędzej zeskoczyła z łóżka. Podbiegła do szafy i wyciągnęła pierwszy lepszy sweter, oczywiście niebieski. Wsunęła go przez głowę. Spodnie od piżamy już zostawi, nie ma co aż tak się szykować, Elaine pewnie już budzi resztę łabędzików. Spojrzała na braciszka i wybuchnęła śmiechem. Dopiero teraz spostrzegła, że zmienił mu się kolor włosów. - Eli! Masz różowe włosy, wiesz? - wskazała palcem czuprynę brata. Nie miała jednak czasu na wymyślanie elokwentnych docinek à propos tej sytuacji, wszak prezenty czekały! Złapała za klamkę od drzwi. W jej oczach pojawiły się małe ogniki. - Kto ostatni przy choince, ten Sklątka tylnowybuchowa! - zawołała głośno i radośnie, tak by cały dom ją usłyszał. Czuła rosnącą ekscytację. Zerknęła na Elijaha, a potem szybko wybiegła z pokoju. Uwielbiała czas Świąt Bożego Narodzenia. Nie tylko za prezenty i pyszności na stołach. W tym czasie wszyscy są dla siebie mili, wyrozumiali. W domu panuje wyjątkowo ciepła atmosfera. Wprost przepadała za nauką w Hogwarcie, ale to na święta czekała zawsze z utęsknieniem. Rodzina w komplecie, wesołe nastroje i to błogie poczucie bezpieczeństwa, to coś o wiele cenniejszego niż kolejne Wybitne otrzymywane w szkole.
Cysia zgramoliła się z łóżka tak samo wcześnie jak Elijah. W przeciwieństwie do niego, ona w wieku sześciu lat powoli nabierała już spokojniejszego temperamentu. Dzień zaczęła od ubrania przygotowanych dla nich przez mamę ciuszków. Większość dzieci w jej wieku ze znaczną częścią zajęć radziły sobie już same. Caelestynka chociaż potrafiła na siebie założyć koszulę, spódniczkę i podkolanówki (nawet jeśli spadła przy tym z łóżka), zatrzymała się na guzikach koszuli i butach. Sznurówek nie potrafiła związać w taki sposób, żeby splot ją zadowolił. Patrzyła na niego z lekko naburmuszoną miną, aż w końcu zgarnęła pantofle w rękę i pobiegła do brata, po drodze potykając się tylko raz i tylko dlatego, że Cassius porozrzucał jakieś przyrządy malarskie u siebie w pokoju. W końcu dotarła do jego łóżka, ale spał. Przysiadła na krawędzi materaca, bujając nogami w powietrzu. Czekała aż wstanie. Nie miała serca go budzić. Chociaż już chwilę później Éléonore obudziła chyba cały dom. Caelestynka słysząc jej głos, zsunęła się z łóżka, raz jeszcze potknęła się o ten sam pędzel, ale dobiegła do drzwi. — Élé... — spróbowała za nią krzyknąć, ale dzieci już zbiegały po schodach w dół. Caeleste miała jeszcze duże problemy ze zdolnościami motorycznymi. O ile rozwinęła w sobie bardzo szybko umiejętność malowania i czytania, o tyle koordynacją ruchową dorównywała pięciolatkom. Dlatego ostrożnie chwyciła się balustrady wolną ręką i schodziła w dół, nie odrywając ręki od szczebelków. W końcu po jakimś czasie dotarła na parter, a chwilę później dobiegła nie do choinki, a do Élé, którą chwyciła w pasie, zderzając się z jej płaską piersią. Na chwilę przed tym, jak podniosła się na palce, żeby szepnąć jej bezradnie do ucha. — Nie umiem dopiąć guziczków. Gdyby to był jedyny problem... nie potrafiła też zawiązać sznurówek tak jak chciała, ani spleść warkoczy, dlatego opadła na stopy, patrząc z dołu na kuzynkę. Zielone, duże, szeroko otwarte, dziecięce oczy patrzyły na nią z wielką nadzieję. Bo Cassius spał i nie mógł jej pomóc.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Spała sobie wśród tysiąca poduszek, przytulając do rozpłaszczonego nosa swojego ulubionego "jaśka", który śpiewał jej kołysankę. Z zewnątrz nie było widać, że ktokolwiek leży w łóżku, bowiem była tak mocno zasłonięta pościelą. Słysząc krzyk braciszka, usiadła roztrzepana na łóżku i ziewnęła. - Co?! Wstałeś pierwszy?! O nieee! - krzyknęła rozbudzona i zeskoczyła miękko z łóżka. Miała w planach obudzić się pierwsza przed wszystkimi, a jednak jak widać Elijah wygrał i w tym roku. Ona nie zwracała uwagi na jakiekolwiek kapcie. Zapewne dostanie od mamy burę, ale jak można skupiać się na ubraniu, kiedy czekają prezenty?! Wybiegła z pokoju w piżamie , boso, roztrzepana, a i trzasnęła drzwiami. Niczym strzała pomknęła korytarzami, aby zlokalizować kuzyna. - Hej Cysi! - krzyknęła do malutkiej, gdy ją wymijała. Dopadła do białych drzwi i wparowała do pokoju @Cassius Swansea. Bezpardonowo z piskiem wskoczyła mu na łóżko, tuż obok nóg i zaczęła potrząsać jego ramieniem, wołając bez przerwy: - Cassi, Cassi, Cassi, no obudź się, już są święta. No wstawaj, wstawaj, choooodź! - podniosła jego rękę i ja ciągnęła w swoim kierunku. Kochała go nad życie i nie obawiała się jego grymasów po takiej brutalnej pobudce. Włosy Elaine mieniły się tęczowymi kolorami. Skakała mu na łóżku i go niedelikatnie wybudzała.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Nawet święta nie mogłyby wyrwać Cassiusa z łóżka zbyt wcześnie. Miał mocny sen i bez większego trudu był w stanie ignorować dźwięki napływające z całego domu. Tym razem, wyjątkowo miał ku temu powód. Odsypiał wczorajsze siedzenie do późna. Zasiedziawszy się nad obrazem, zorientował się, że już dawno jest po dobranocce dopiero wówczas, gdy przypadkiem ochlapał farbą zegar stylizowany na mugolski budzik. Zanim jednak dokończył swoje dziecięce dzieło - statek miotany sztormem - słońce zaczęło już pojawiać się na horyzoncie. Nic więc dziwnego, że rzucił wszystko tak jak stał i kilka godzin później nieomal zabił własną siostrę, kiedy ta tak niezdarnie potknęła się o kilka pędzli leżących w przejściu. Poza tym drobnym nieporządkiem, w jego pokoju było wręcz przeraźliwie czysto i zaskakująco ascetycznie. Młodszy Cassius gustował w nagich ścianach i zdecydowanie niewielkiej ilości przedmiotów osobistych tuż na widoku. Jedynie magiczny gramofon rzucał się w oczy gdzieś w kącie. Tymczasem sam zainteresowany uzewnętrzniał się najwidoczniej poprzez swój ubiór. Spod szarej pościeli wyłaniała się równie szara piżama. Naciągnięta na czoło miała odstraszać wszystkich, którzy ośmieliliby się zakłócać mu sen. I chociaż Caelestine nie udało się go dobudzić to nocny ubiór najwidoczniej nie działał tak jak powinien, bowiem coś nagle uderzyło mocno w nogi łóżka. Spał na tyle czujnie, aby się przebudzić, chociaż nie zamierzał wyjść z łóżka ani szybko ani chętnie. Słysząc krzyki i czując potrząsanie za ramię zakopał się tylko głębiej w pościel z głośnym jękiem. Wymamrotał coś niewyraźnie. Mógł ignorować skakanie i nawoływanie, ale pociągnięcie go za rękę to było już zbyt wiele. Otworzył sklejone snem oczy, przecierając je niezdarnie, ale zamiast poderwać się na równe nogi, złapał urwisa za rękę i pociągnął do siebie. - Święta nie zając - odpowiedział i objął ramionami Elaine niczym wielka - mała ośmiornica. - Która godzina? - Zapytał mimo wszystko, wiedząc że i tak mu nie odpuści i zaciągnie go na dół. Nie żeby narzekał. Elijaha posłałby w diabły, ale Elę? Nigdy.
Zbiegła na dół, chichocząc pod nosem. Po drodze do salonu minęła Faworka, któremu posłała szeroki, pełen życzliwości, uśmiech. Skrzat pokręcił głową z udawaną dezaprobatą i schował się w kuchni. Chyba miał dużo do zrobienia. Na pewno więcej niż ona była w stanie pojąć. Tym bardziej, że w kuchni najbardziej lubiła... podjadać. Wpadła do pokoju i ledwo wyhamowała na dywanie. Spojrzała z uznaniem na wielką, bajecznie przyozdobioną choinkę, która stała po środku salonu. Sięgała chyba samego sufitu! Widok zapierający dech w piersiach. Z dumną mogła stwierdzić, że jest jeszcze piękniejsza niż ta w Wielkiej Sali. Bo ta jest ich własna. A pod nią... są prezenty przeznaczone dla każdego z rodzinki! Jako najstarsza z grona swanseanowskiej młodzieży - stwierdziła w przypływie altruizmu, że zaczeka na resztę dzieciaków. Niedługo powinni się zbiec. Obstawiała, że Cass dotrze jako ostatni. Zawsze lubił sobie pospać. Ona zresztą także, ale nie w Święta. Nagle jakieś małe rączki objęły ją w pasie. Spojrzała w dół, szukając wzrokiem właścicielki tychże rączek. Uśmiechnęła się z czułością. - Cysia! Zobacz, ile prezentów! Chyba byłaś grzeczna w tym roku - powiedziała w stronę małej kuzyneczki i pogłaskała ją po główce. Po sekundzie dziewczynka wspięła się na palce i wyszeptała jej swój sekret. Wysłuchała wszystkiego z uwagą i pokiwała głową, dając jej do zrozumienia, że pojmuje wagę problemu. - Coś na to poradzimy - Éléonore przykucnęła i w mig zapięła te nieszczęsne guziki. Była pod wielkim wrażeniem, że Caelestine, mimo swojego młodego wieku, dała radę tak szybko wyszykować się tuż po przebudzeniu. Jej wzrok skupił się także na sznurówkach od butów Cysi. Poprawiła je bez słowa i wstała. Chwyciła dziewczynkę za dłoń i podeszła razem z nią bliżej choinki. Słyszała coraz wyraźniejsze kroki i głosy, co oznaczało, że reszta ekipy zaraz wparuje do salonu. I wtedy dopiero się zacznie! Żeby się tylko nie pozabijali, bo całą burę od rodziców zbierze ona, jako najstarsza. A przecież sama jeszcze jest dzieckiem.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Zazwyczaj był poukładanym, całkiem dojrzałym dziewięciolatkiem. Nie biegał od pokoju do pokoju, wrzeszcząc wniebogłosy żeby wszyscy się obudzili. Ale dzisiaj był wyjątkowy dzień – mieli przecież święta i miał wszelkie prawo do tego, by zachowywać się jak dziecko, którym przecież wciąż w pewnym sensie był. Nie ograniczał się więc, ani nie pilnował – ani siebie, ani swojej metamorfomagicznej mocy, która miała dzisiaj szaleć w najlepsze. Dopóki nie było z nimi rodziców, nie musiał się tym przejmować; dopiero przy matce czuł prawdziwą potrzebę kontroli. – Różowe? – powtórzył po Élé, dotykając kosmyków dłonią i delikatnie za nie ciągnąc. Potem zacisnął na moment powieki, próbując się skupić, a róż przeszedł w głęboką zieleń bliską choinki. Nie wiedział, że przemiana mu się nie udała, zresztą nie miał czasu się tym teraz zajmować. Zamiast tego głośno zaprotestował – Ej to nie fair! Eleeee~! muszę iść po Gaba – zawołał za nią, ale siostra była nieubłagana. Prychnął cicho i wzruszył lekko ramionami, po czym ruszył w stronę pokoju Gabrysia. Do niego również nie zapukał, wszedł tam jak do siebie i po prostu zerwał z kuzyna kołdrę, uśmiechając się przy tym rozbrajająco. – Chodź, wszyscy już wstali, idziemy odpakowywać prezenty! – powiedział, łapiąc go za rękę i ciągnąc, żeby jakoś przyspieszyć proces budzenia.
Cysia obejrzała się za swoją młodszą kuzynką, aż prawie dostała skrętu szyi i prawie spadła z pierwszego schodka, z którego się mozolnie gramoliła w dół. Nie zdążyła nic Elaine odpowiedzieć, bo ta z prędkością światła zniknęła w pokoju jej brata. Przystanęła tępo, patrząc za jej jasną czupryną. Nie mogła jej dogonić, więc wróciła do przerwanego, dziecięcego, powolnego chodu. W końcu jednak dotarła do Éléonore, która uratowała jej dzień, spinając wszystkie guziki i nawet związując buty na nogach niewprawionej w tej czynności Caeleste. Wspięła się na palce, żeby pocałować ją w podziękowaniu w policzek. Pociągnięta przez kuzynkę pod choinkę, musiała przyznać cicho, że zawsze wydawało jej się, że jest grzeczna, ale Élé byla większa i mądrzejsza i na pewno miała rację, twierdząc, że w te święta wyjątkowo… — Wczolaj nie posplątałam w pokoju — przyznała przed samą sobą i przed Éléonore, zdając sobie bardziej dobitnie sprawę z tego, że na pewno starsza Swansea się nie myliła. W końcu należała do Domu Orła. Fakt, jak obowiązkowo Caelestine podchodziła już nawet w dzieciństwie do niektórych kwestii, był wyraźnym dowodem na to, że za sześć lat, ona sama tragi do Domu Borsuka. – Élé — ponowiła swój pełen dramatyzmu ton, znów ściszając go do szeptu, kiedy poprosiła: — Naucz mnie splatać walkoczyki.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Gdy została pochwycona przez rekinowego potwora wybuchnęła gromkim śmiechem. - Ej no, chooooodź! - wołała jak mantrę, ale została opleciona w taki sposób, że musiała się zatrzymać. Żaden przytulas nie może pozostać bez odpowiedzi. Usadowiła się na jego kolanach, oparła na minutkę głowę o jego policzek, gdy nagle zachichotała w iście złośliwy sposób. - Jest godzina otwierania prezentów, śpiochu! Już nawet Cysia poszła na dół. - i aby zmotywować go do ruchu, obudzić w konkretny sposób sięgnęła do jego boków i zaczęła go bezlitośnie łaskotać i dźgać po to, aby się uwolnić. Zeskoczyła na łóżko, złapała jego dłonie i głośno (oraz bardzo teatralnie) sapiąc, stękając próbowała go z niego ściągnąć. - No weź się zdejmij z łóżka, byś pomógł mi cię uprowadzać, kochany ciołku! - wzięła jego ramię pod swoją pachę i siłą swojego ciała próbowała go przesunąć na dywan. Wiedziała już czemu Eli wysłał ją na misję wybudzania Cassiusa. To zajmowało naprawdę sporo czasu, a przynajmniej gryzł się w język i nie wyganiał jej. Niech by tylko spróbował! Dałaby mu szlaban na przytulanie na całe trzy dni! - Ej, zjedziemy po poręczy na dół póki rodzice i wujkowie śpią? - oczy jej zaświeciły na samą myśl o łamaniu zakazu narzuconego przez rodziców. Co ma się teraz tym przejmować, gdy nosi ją, by jak najszybciej dostać się do choinki?
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Nawet prezenty go nie przekonały. Z samego rana bywał zwykle tysiąc razy bardziej marudny, niż normalnie, więc jedynie przekręciłby się na wolny bok, gdyby w wyniku przytulańca Ela nie władowała mu się na kolana. Korciło go, aby ją pozaczepiać, ale z okazji wprowadzenia świątecznej atmosfery zmusił się do zachowania się jak człowiek. Zacmokał cicho, a potem pocałował ją w rzeczony policzek czego zaraz pożałował. - EJ - prawie krzyknął, bo łaskotki były jedną z niewielu zakazanych rzeczy w tym domu. Tak, to były jeszcze te czasy, gdy jakieś miał. Ba, akurat te miejsca, które wybrała kuzynka były niemożliwie wrażliwe! Puścił ją natychmiast, pozwalając jej wyskoczyć z łóżka, a wtedy ściągnął też wargi w dziubek, celując nosem w sufit. Obraził się! - Głupia jesteś. Nie uprowadza się ludzi w obrębie własnego domu. - Wyjaśnił jako ten starszy i mądrzejszy, pozwalając się chwilę ciągnąć tylko po to, aby zobaczyć jak się męczy. - Wystarczy poprosić. - Zauważył, uśmiechając się zaczepnie, bo i faktycznie z jej ust żadne „proszę” nie padło. Wyszedł z łóżka, a potem znienacka zasłonił jej oczy i przytulił jej plecy do swojej piersi. - Nie patrz! - Zaznaczył jeszcze i pochylił się, zmuszając też do tego Elę. Sięgał pod łóżko, aby wyjąć spod niego miniaturową miotłę, którą kilka miesięcy temu podprowadził Elijahowi z czystej złośliwości i z tego samego powodu ukrył przed światem. - Znalazłem ją ostatnio, ale wstydziłem się przyznać, żeby Eli nie pomyślał, że to ja mu ją zabrałem. - Powiedział, odsłaniając oczy dziewczynki. Jego ton był tak płaczliwy, że każdy by się nabrał na taką manipulację. - Polećmy tam na miotle, będziemy pierwsi! - Zaproponował jeszcze mniej rozważny scenariusz, bo on to latać za grosz nie potrafił.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Duże niebieskie oczy wpatrywały się w obrażonego Cassiusa. Miała w sobie tak dużo energii i radości iż nie dała sobie tym samym wzbudzić wyrzutów sumienia. - Phi! Jestem mądrzejsza bo wiem gdzie masz łaskotki! - zachichotała i uwiesiła się jego ramienia, gdy wspominał o standardowym poproszeniu. Nic z tych rzeczy, dziewięcioletnia Elaine chciała działać w niekonwencjonalne sposoby, kreatywnie podchodzić do czynności życia codziennego. Mają iść do choinki? Można zjechać na balustradzie! Była zbyt roztrzepana, aby przejmować się ryzykiem czy kłopotami że strony mamy, jakby się tylko dowiedziała. Nawet nie myślała o tym, żee Cysia będzie chciała iść w ich ślady… to nie było teraz istotne, skoro na horyzoncie jawiła się zabawa. Znów ją uwięził przez co zachichotała. Włosy opadły po bokach jej twarzy, gdy przymusił ich do skłonu. Zmieniły się w różowy odcień, pełen ekscytacji i życia. Tryskała energią. Poruszyła ramionami upominając się o odsłonięcie oczu. Na widok miotły Elijaha wybałuszyła oczy. Szukał jej od tygodnia i był naprawdę przejęty. A ona broniła Cassiusa, że to na pewno nie on, bo on przecież nie lubi latać. - Ojejciu. - popatrzyła na kuzyna, który miał tak płaczliwą minę, iz jej samej zachciało się płakać. Uwierzyła mu z ogromną łatwością. Nie podejrzewała go o kłamstwo, wszak był jej najkochańszym na świecie kuzynem. Objęła jego szyję i to przytuliła krótko, głaszcząc go pocieszająco po głowie. - Nie płacz… wiesz co? Powiem mu, że ja ją znalazłam. Że gnomy ogrodowe ją chciały zabrać pod ziemię. To nie będzie na ciebie zły, bo przecież nie uwierzy, że jesteś niewinny. Ale ja mu powiem i mi uwierzy i nie będzie na ciebie zły. Nie chcę żebyście się kłócili znowu, bo wtedy i mi, i Billie i Cysi chce się płakać. - wyrzucała z siebie słowa z prędkością mknących tatusiowych zaklęć. Nie chciała naburmuszonego Elijaha! I rozzłoszczonego Cassiusa, podkówki Cysi i smutnych oczek Billie. Nie i kropka! - Cysia jest pierwsza, ale to świetny pomysł!!! - za grosz odpowiedzialności u dziesięciolatków. Ani nawet pomyślunku, iż z tej dwójki Elaine jest w stanie utrzymać się na miotle… przez całe dwie minuty zanim nie traci nad nią panowania. Sięgnęła po miotłę, po rączkę Cassiusa i otworzyła drzwi. Usiadła przy trzonku okrakiem i szerokim uśmiechem zachęciła kuzyna do zajęcia miejsca za jej plecami. Będą lecieć na dół! Ona wie jak, Elijah pokazywał jak się skręca. Czas na zabawę!
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Nie dyskutował z tą logiką, tylko wymownie przewracał oczami i ewidentnie symulował lekkiego, dziecięcego focha. Jednakże nie mieli przecież zupełnie czasu na obrażanie się na siebie, bowiem setki pomysłów na minutę musiały mieć okazję na wdrożenie ich w życie. Tak jak się spodziewał z łatwością wymigał się od odpowiedzialności za skradzioną miotłę i znalazł sobie potężnego sojusznika w tym starciu. Wątpił, aby Elijah połknął gnomią przynętę, ale może chociaż uwierzy swojej siostrze na tyle, aby nie drążyć tematu. On sam nie miałby nic przeciwko małej kłótni między nimi. Ścieranie się na słowa i robienie mu na złość było przecież kwintesencją ich wspólnego dzieciństwa, w którym Cassius płakał na tyle rzadko, że i nie trzeba mu było dwa razy powtarzać, aby tego nie robił. Nie zamierzał, ani przez krótką chwilę, chyba że na potrzeby aktorskiego występu, jakie przy Elaine zwykle nie były zbyt często potrzebne. Miała zbyt dobre serduszko. - Jesteś najlepszą kuzynką na całym świecie! - Zauważył wtedy głośno i objął ją ramionami, aby po raz kolejny ją utulać, po raz ostatni już przed zleceniem na dół. Ucieszył się, że podłapała jego niemądry pomysł i nie tylko ochoczo podał jej swoją dłoń, ale i z równie wielkim entuzjazmem zajął miejsce tuż za nią. Chwycił kij tak kurczowo, jakby obawiał się, że jeszcze będąc na ziemi wywinie fikołka stulecia. W sumie, z jego talentem do Quidditcha byłoby to całkiem prawdopodobne. - Na koniec świata i jeszcze dalej! - Zagrzał ich do lotu, niemądrze puszczając jedną rękę na sekundę przed startem, aby unieść ją w powietrze. Odgięło go do tyłu, kiedy Elaine wystartowała i tylko cudem utrzymał się na kiju. Krzyknął, niespodziewanie wystraszony prędkością i natychmiast obrócił się w lewo, zwisając już teraz do góry nogami, z łydkami kurczowo zaciśniętymi na trzonku.
Chociaż nigdy nie był skory do zbyt wielkiego spoufalania się z ludźmi rodzina nigdy się w to nie wliczała. Rodzeństwo i kuzyni zawsze zajmowali w jego sercu najwięcej miejsca - przy nich czuł się sobą, im ufał w pełni. Nawet jeżeli nie z każdym miał super kontakt już w tak młodym wieku oddałby wiele za ich szczęście. No chyba, że go budzili, kiedy on chciał spać, tak jak to właśnie robił Elijah. Gabriel tak jak każde dziecko kochał święta, nie rozumiał jednak tej całej ekscytacji z nich wynikającej. Prezenty przecież nie uciekną spod choinki, jeżeli ich nie rozpakujesz w ciągu godziny od wschodu słońca. Oczywiście, z podekscytowaniem biegł pod świąteczne drzewko kiedy tylko otworzył oczy, ale nie chciał specjalnie wstawać, żeby zobaczyć co dostał. Pewnie gdyby przyszedł ktokolwiek inny, to dziewięciolatek po prostu odwróciłby się na drugi bok i poszedł dalej w spanko (albo i nie, zależy jak bardzo ta osoba by go rozbudziła i jak bardzo byłby ciekawy podarunków), ale głos jego ulubionego kuzyna sprawił, że otworzył oczy, a następnie zaśmiał się na sam widok niewiele starszego chłopaka. Podniósł się szybko do siadu, próbując naciągnąć na siebie bezczelnie zabraną kołdrę, widząc jednak, że nie da rady wygrać tej walki z silniejszym Elim po prostu wyskoczył z pościeli i nałożył pierwszy lepszy świąteczny sweter - nie wiadomo czy bardziej kiczowaty, czy po prostu brzydki. - Masz zielone włosy Eli - zaśmiał się jeszcze raz, sięgając do grzywki kuzyna. Był od niego nieznacznie wyższy, ale co to zmieniało, skoro Elio gdyby chciał mógłby mieć w tej chwili nawet dwa metry. Wskoczył jeszcze szybko w jakieś kapcie smoki i pobiegł już bardzo podekscytowany w stronę choinki, kiedy przypomniało mu się, że przebież Billie ma pokój jeszcze dalej od niego. - A byłeś po Billie? Ja po nią pójdę! - zawołał, pozwalając tryskającemu energią kuzynowi pobiec już do swojej bliźniaczki, samemu szybko obierając kurs na pomieszczenie zarezerwowane dla kuzynki. On, w przeciwieństwie do Elijah zachował resztki bycia Gentlemanem i zapukał w wielkie drzwi, zanim nie mogąc się doczekać odpowiedzi pchnął je i w skoczył do pokoju, budząc swoją młodszą kuzynkę. - Wstawaj Billie! - krzyknął zdecydowanie za głośno, po czym praktycznie wskoczył na łózko dziewczynki, starając się jej nie podeptać. - Cała reszta już jest pod choinką pośpiesz się, bo zdejma wszystkie truskawkowe laski i zostaną nam miętowe, albo co gorsza te o smaku lukrecji - skrzywił się na sam pomysł takiego paskudztwa, po czym wyszedł z pokoju, żeby Billie mogła się przebrać, jeżeli chciała, oczywiście czekając na nią w progu. - Ścigamy się? Ten kto przegra będzie musiał zjeść tę lukrucję - pomylił się, ale nawet tego nie zauważył. Nie pomyślał też, że takie wyzwanie nie jest do końca fair, biorąc pod uwagę różnicę w ich wieku, ale kto by się tym przejmował. Wiadome było, że starszy kuzyn nie zmusi dziewczynki do zjedzenia tego paskudztwa, a po prostu chciał się z nią podroczyć.
Hałasy na piętrze były coraz bardziej niepokojące. Éléonore zaczynała się trochę martwić. Nie tyle, że się tam pozabijają i połamią sobie nogi, ale tego, jak to się wszystko skończy i czy nie zarobi przez to szlabanu od rodziców bądź wujostwa. Powinna ogarniać całe to łabędzie stado, ale było takie niesforne! A ona też czuła się jeszcze dzieckiem, tym bardziej w taki dzień, jak ten. Jak coś odwalą to za karę zmusi ich do pucowania pracowni malarskiej, ot co! A sama w tym czasie będzie pałaszować Placek Bożonarodzeniowy. Na samą myśl o tym wypieku jej ślinianki zaczęły intensywniej pracować. A tamci tak się guzdrają na górze! Mogliby już tutaj zejść. W jednym kawałku i bez podpalania choinki przy okazji. Roześmiała się na słowa Cysi o nieposprzątanym pokoju, ale nie skomentowała. Była taka urocza. Spostrzegła, że kuzyneczka znów chce jej coś powiedzieć. Nachyliła się nieco w jej stronę, by ta mogła w łatwiejszy sposób wyjawić jej swoją tajemnicę. - Em, umiem tylko jeden splot... - odpowiedziała z nutką wstydu w głosie. Mama zawsze wiązała jej warkocze przy pomocy magii, a ona przecież nie może jej używać poza Hogwartem. Widząc jednak smutny wzrok dziewczynki, szybko się zreflektowała - Ale spróbuję zrobić Ci najpiękniejsze warkoczyki, jakie potrafię! - powiedziała wesoło i usiadła po turecku w miejscu, gdzie akurat stała - pod choinką na miękkim dywanie. - Siadaj i patrz, Cysia - zawołała do kuzynki i zaprosiła ją, by usiadła obok niej. Rozczesała jej włosy palcami, wzięła od niej wstążki i, z ogromnym skupieniem wymalowanym na twarzy, poczęła zaplatać dwa proste warkoczyki na lśniących włosach małej Swansea, tłumacząc swoje ruchy co jakiś czas. Gdy skończyła i efekt był w miarę zadowalający - odgarnęła swoje włosy na przód ciała i pokazywała ten sam splot przed Caelestine, by ta mogła spróbować się czegoś nauczyć. Przynajmniej czekanie na resztę Swansea minie im szybciej
W czasie kiedy kuzynka splatała jej warkoczyki Cysia nie ruszała się prawie wcale. Wpatrywała się prosto przed siebie, nie chcąc zakłócać pracy Éléonore w żadnym stopniu. Nie podniosła głowy nawet wtedy, kiedy usłyszała głośne krzyki z góry. Śmiechy. Gdzieś pomiędzy nimi wyłapała głos swojego brata i drgnęła lekko, ale zaraz doprowadziła się do porządku i wyprostowała jeszcze mocniej, siedząc jeszcze sztywniej, dla ułatwienia trudu starszej Swansea. Pomimo, ze trochę się już niecierpliwiła, nie protestowała i nie narzekała wcale. Kiedy jednak kuzynka oznajmiła gotowosć warkoczy, z Celestynki zeszło powietrze. Odetchnęła i rozluźniła się, prawie rozpływając się na dywanie. Przeturlała się na jego puchatej powierzchni i wylądowała na brzuchu w momencie, w którym Élé zarządziła uważne patrzenie na jej udzielane korepetycje splatania warkoczy. W skupieniu zadarła podbródek, podpierając się na łokciach. Pomimo, że słuchała dziewczynki bardzo uważnie, pod koniec jej wypowiedzi podczłapała do niej i zamiast powiedzieć, że zrozumiała, wyciągnęła ręce, żeby pulchne palce wpleść w jej piękne, platynowo-złociste włosy. Nie mogła nie ulec wrażeniu, że jej starsza kuzynka była piękna. Chciałaby urosnąć tak samo ładna jak ona. Wdrapując się na jej kolana, ukradła z choinki jedną błękitną kokardę i wplatając ją razem ze wstążeczkami we włosy Élé, spojrzała jej prosto w oczy, żeby powiedzieć dokładnie to, co szczery, dziecięcy umysł jej podpowiadał. — Wyglądasz jak lusałka. Albo aniołek. I objęła ją za szyję w przepływie nagłej, dzieciecej potrzeby i przeświadczenia, że jak będzie bliżej niej i będzie czerpać z jej energii i piękna, być może w przyszłości będzie wyglądać jak ona. Albo chociaż odrobinkę tak. Bo z nad ramienia kuzynki dotknęła palcami swoich rudych pukli, myśląc sobie, że to nic nie szkodzi, że Élé jest piękna i mądra i pomocna, a ona jest tylko Cysią. Jeśli bycie Cysią oznaczało, ze mogła być blisko swojej rodziny to lubiła być Cysią.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Jęknął przeciągle, wyraźnie poirytowany faktem, że wrodzona magia jak zwykle płatała mu psikusy. Choć zazwyczaj radził sobie z nią nieźle – po prawdzie lepiej niż Elaine, która wciąż miewała problemy z kontrolą nawet w zwyczajnych sytuacjach – dzisiejszy nadmiar emocji nie pozwalał mu na zachowanie normalnego wyglądu. – Nie byłem, idź – potwierdził, może trochę zrezygnowanym tonem. No bo jak tu zapanować nad własną metamorfomagią, kiedy czuł tak wiele i z taką siłą? Zacisnął dłonie w pięści i skupił się ze wszystkich sił, zaciskając przy tym oczy i nieświadomie nadymając zaróżowione policzki i w końcu mu się udało – kosmyki pojaśniały, przybierając odcień blondu i nawet jeśli były ciut dłuższe niż planował, był całkiem zadowolony z efektu. Wiedział, bo przejrzał się w gabrysiowym lusterku. Nagle zdając sobie sprawę z tego jak wiele cennego czasu stracił na doprowadzaniu się do ładu, wybiegł z pomieszczenia, ledwo wyrabiając na śliskim parkiecie. Zatrzymał się dopiero przy schodach, a zrobił to dlatego, że była tam jego siostra razem z Cassiusem i co więcej – siedzieli na miotle. JEGO miotle. Przystanął na krótką chwilę, robiąc ekspresową analizę całej sytuacji. Czy pożyczał ją Elaine? Nie przypominał sobie. Czy użyczył jej zatem Cassiusowi? Nigdy w życiu! Kiedy widział ją po raz ostatni...? – Cass, ty ghulu, oddawaj moją miotłę! – dopadł do kuzyna dosłownie w chwili kiedy siostra wystartowała. Chciał ściągnąć go z miotły i samemu polecieć z Elaine, ale ta musiała go nie zauważyć. Efekt był taki, że chwycił Cassa w pasie, a pół sekundy potem stracił grunt pod stopami, co było tym straszniejsze, że Cassius wisiał na miotle, trzymając się jej zaledwie nogami. Jego włosy natychmiast pobielały (cały wysiłek na marne...) i choć był pewien, że umrze, nie wrzasnął, świadom, że obudziłby wtedy rodziców, którzy najpewniej na zawsze zabraliby mu miotłę.
Chloé Swansea
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 165
C. szczególne : Kolczyk w nosie i naturalny magnetyzm.
Chloé obudziły jakieś hałasy, dochodzące zza jej zamkniętych drzwi. Przetarła ledwo otwarte oczy i musiała dać sobie chwilę na zorientowanie się gdzie jest i co mogą oznaczać te harce na korytarzu. - Och! - zawołała i od razu czuła się w pełni wyspana. Święta! Prezenty! Wyskoczyła z łóżka, zaplątując się w kołdrę. Runęła jak długa na podłogę, ale to nie ostudziło jej entuzjazmu. W piżamie i potarganych włosach wybiegła na korytarz i pomknęła w kierunku schodów. Gdzieś tam mignęło jej kuzynostwo i przyspieszyła kroku. - Dlaczego nikt mnie nie obudził? - zawołał dziecięcy głosik z pretensją. Przyszło jej do głowy, że może o niej zapomnieli, może sami otworzyli wszystkie prezenty, a dla niej nic nie zostało? Szybko jednak doszła do wniosku, że to niemożliwe. Jej rodzeństwo jest najlepsze na świecie! Kiedy dobiegła do schodów stanęła jak wryta. Otworzyła usta, wpatrując się w rozgrywaną przed nią scenę. Ooooch, to takie ekscytujące! Nie była pewna, czy dla samych zainteresowanych tak samo jak dla niej, szczególnie dla Eliego, który zwisał uczepiony Cassa, który wisiał do góry nogami. - Też chcę, też chcę! - zawołała do nich i podskakując usiłowała rączką złapać któreś z kuzynów. - Ela, podleć do mnie! - powiedziała i w tym momencie potknęła się na schodach i zleciała kilka stopni w dół. Korzystając okazji zeszła już na sam dół, aby pierwsza dobiec do choinki! Ha, zacznie ich straszyć, że otworzy ich prezenty to na pewno tu przylecą! Na dole jednak ktoś już był. Élé i Cysia robiły sobie fryzury. Chloé podbiegła do miejsca, w którym siedziały. - Oooch, Cysiu, ale masz piękne warkocze! - pochwaliła młodszą siostrzyczkę, głaszcząc ją po głowie. Élé też wyglądała pięknie, ale ona w końcu jest już prawie dorosła! - Widziałyście, że Cass, Ela i Eli latają na miotle? Możemy do nich dołączyć? - zapytała z nadzieją, kierując wzrok na najstarszą Éléonore. Niecierpliwie przebierała nogami.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Miano najlepszej kuzynki na świecie wywołało w niej atak radości, kiedy to pisnęła z zachwytu. Wypełniała ją energia, nosiło ją z jej nadmiaru, chciała krzyczeć głośno i poinformować cały świat, że idą właśnie otwierać prezenty. Dlaczego nikt tego jeszcze nie zrobił?! Zebranie całej dzieciarni Swansea w jednym miejscu to iście trudne przedsięwzięcie, kiedy ich uwaga co rusz była odciągana. Mieli biec do choinki, a postanowili zjechać. - PO PREZENTY! - krzyknęła z radością i wystartowała na miotle. Widziała kątem oka Chloé, jednak nie zdołała do niej nic powiedzieć, bowiem już ruszyli w dół. Przez cały ten harmider i własny donośny głos nie usłyszała Elijaha. Trzymała drobnymi paluszkami trzonek miotły i próbowała nad nią zapanować, jednak podejrzany ciężar za plecami jej tego nie ułatwiał. Miotła, choć dziecięca, szarpnęła się i wystrzeliła jak z procy w kierunku schodów. Popełniła błąd. Obejrzała się przez ramię i widząc zwisających chłopców krzyknęła z przerażenia i oderwała rączki od trzonka, zupełnie jakby to miało uratować sytuację. Jej włosy również pokryły się soczystą bielą, gdy zaczęli we troje zjeżdżać tuż nad ziemią schodami... na parter... Rozległ się znów jej krzyk. - Élé! Chloé! - wrzasnęła, wołając na pomoc starszą siostrę, która już miała różdżkę (!). Spięła łydki pod miotłą, by z niej nie zlecieć i to było tyle, jeśli chodzi o przestrzeganie zasad utrzymywania się na niej. Przy każdym stopniu miotła podskakiwała wprawiając jej ciało w regularne wstrząsy. Nie wiedziała co się stało z chłopakami po drodze - czy ona ich zgubiła, czy jednak nie - ale z szeroko otwartymi oczami patrzyła jak wjeżdżają wprost... w choinkę... Tuż przed katastrofą miotła gwałtownie zahamowała (czyżby tato nałożył na nią zaklęcie bezpiecznego hamowania, przewidując szalone pomysły bliźniąt?) przez co Elaine wyrzuciło do przodu wprost w kujące gałązki choinki i miliony bombek, które pospadały tuż za nią. Gdy tylko wylądowała na podłodze i poczuła, że coś ją BOLI to wybuchnęła płaczem. Nie podniosła się, płakała głośno, bo nie wiedziała gdzie jest góra, gdzie jest dół, jak się stąd wychodzi, gdzie są chłopcy i czemu boli ją lewa ręka? Widząc na niej drobinki potrzaskanej bombki zaniosła się płaczem, a wielkie jak grochy łzy poleciały po jej zaczerwienionych policzkach. Byleby nie obudzić rodziców, tak? Cóż.
Już startowali, już byli blisko. Prezenty były ledwie na wyciągnięcie ręki. Zatarłby teraz ręce niczym prawdziwy złosiej knujący swoje mroczne plany podwędzenia wszystkim prezentów i rozdzielania ich dopiero wtedy, gdy rozbawią go jakimś żartem. Widział już to wszystko, aż wtedy jego wizja musiała rozmyć mu się przed oczyma i uciec sprzed nosa co przyjął z krzywym uśmiechem niezadowolenia. - ELIO! - Wrzasnął, trudno powiedzieć czy bardziej wściekły czy zszokowany faktem, że kuzyn uczepił się go całymi swoimi siłami. Spróbował mu się wyrwać, ale akurat gdy zatrząsnął się na miotle niczym wielki piskorz, Elaine postanowiła wystartować. Tylko jakimś niespożytym fartem udało mu się utrzymać w powietrzu, łapiąc się miotły nogami. Walnął kuzyna w ramię, aby się go puścił i najlepiej sturlał po schodach, ale miał w sobie zdecydowanie więcej ikry, niżby mógł przypuszczać. Spadli dopiero po kilku sekundach, pozwalając tym samym na wylądowanie Elaine prosto w choince. Rąbnąwszy o ziemię tuż u podnóża schodów, Cassius jęknął cicho i rozmasował stłuczone kolano. Jako że był już dużym chłopcem obyło się bez płaczu, a jednak słysząc żałosny jęk Eli zignorował absolutnie wszystko od przebiegającej obok Chloe, aż po Cysię i Éléonore plecące warkoczyki. Skoczył na kuzyna i zaczął ciągnąć go za włosy. - Patrz co zrobiłeś! - Fuknął na niego, a w jego niebieskich oczach błyszczała wściekłość za krzywdę kuzynki, którą ewidentnie musiał rozładować.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Po latach miał żałować, że w tym pokręconym momencie nikt nie zrobił im zdjęcia. Ale co począć, jedyny prawdziwie zapalony fotograf rodziny Swansea miał dopiero odkryć swoją pasję, a nawet jeśli, to był w tym momencie szalenie zajęty kotłowaniem się wraz z Cassiusem na schodach. Bo tam właśnie „porzuciła” ich Elaine, która kontynuowała swój zjazdolot, podskakując na kolejnych stopniach. Szkoda, że nie do końca to widział, zbyt zajęty próbami wyplątania się spod nieznacznie większego kuzyna. Bolało go ramię i trochę kolano, które obił kiedy uderzył w ziemię, ale w gruncie rzeczy wcale na tym nie ucierpiał. Najgorsze miało jednak dopiero nadejść. Na dźwięk płaczu Elaine, którego, swoją drogą, nie pomyliłby z płaczem żadnej innej dziewczynki, napiął się cały, gotów rzucić się na pomoc siostrze – nawet jeśli jedyne co mógł zrobić to przytulić ją najmocniej jak potrafił. Coś mu w tym przeszkodziło. Ktoś mu w tym przeszkodził. Przydługie śnieżnobiałe kosmyki okazały się jego przekleństwem w momencie gdy Cassius wczepił w nie swoje przebrzydłe paluchy i pociągnął mocno, sprawiając, że zaczęły czerwienieć, a sam Eli jęknął z bólu. Jasnoniebieskie, zaszłe niechcianymi łzami oczy spojrzały prosto w te cassiusowe i zmrużyły się gniewnie. Jak mógł tak mówić?! To nie była jego wina! To był... to był wypadek, zwykły wypadek. Ukradł jego miotłę, a przecież wiedział, że to jego ulubiona zabawka! Był na granicy wybuchnięcia płaczem, a głównym tego powodem był fakt, że nieopatrznie skrzywdził własną siostrę. Tak bardzo chciał do niej podejść, a teraz Cassius zupełnie mu to uniemożliwiał. Poczuł, że budzi się w nim prawdziwa złość – no bo jak śmiał go tak po prostu zatrzymywać?! – Odwal się! – wrzasnął elokwentnie, zaciskając palce na jego piżamie, a następnie popychając go z całej siły, nawet jeśli wiązało się to z mocniejszym szarpnięciem za włosy. Teraz to on skoczył na niego i zaczął okładać go pięściami gdzie popadnie, starając się przy tym omijać twarz, bo wtedy przecież najbardziej widać. – Zabrałeś moją miotłę. Trolli smark! Przez Ciebie Ela spadła, gdyby nie Ty, wcale by na nią nie weszła! – wrzeszczał na niego w najlepsze, nie dostrzegając, że równie dobrze mógłby jakoś się wyrwać i uciec do sióstr. Gniew wziął nad nim górę.
Zanim Celestynka zrozumiała na czym polega splot i jak w pierwszej kolejności ułożyć palce na włosach, żeby go wykonać, dobiegła do nich Chloe, czochrając ją po głowie i rozpraszając całkowicie uwagę małej, rudej dziewczynki. Wstała, żeby się z nią przywitać, ale nogi zdrętwiałe od siedzenia ściągnęły ją z powrotem w dół. Dlatego klęknęła na ziemi. Dalej wszystko działo się tak szybko, że nie była pewna co się właśnie wydarzyło. W jednym momencie patrzyła na Élé i Chloe, chcąc siąść pomiędzy nimi dwiema, gdzie czułaby się bardzo bezpiecznie, a później... później pomyślała, ze nigdzie nie jest bezpiecznie w domu Swansea! Pierwsze wrzaski ze schodów nie skupiły jej uwagi, bo chłopcy darli się zawsze, głównie na siebie nawzajem, dlatego Ces umiała się wyłączyć i ich ignorować. Dobry Cass to był Cass, któremu pozwalało się kłócić z Elijahem, a Caelestine chciała być dobrą siostrą. Zaraz jednak, kiedy choinka runęła, a Elaine zaniosła się płaczem, sama Cysia wpadła w panikę. Bombki turlały się wokół niej, Chloe i Élé, a cierpienie Eli sprawiło, że łzy zaszkliły się też w dziecięcych ślepiach Celestyny. Spojrzała nic nierozumiejącym spojrzeniem na Éléonore, w niej szukając ratunku i wyjaśnienia, ale cierpienie jej młodszej siostry było tak wyraźne i tak dotkliwe, że na kolanach przesunęła się do niej, łapiąc ją za kolano. Krokodyle łzy stanęły w kącikach jej oczu, kiedy odezwała się cicho. — Ela. Nic się nie dzieje. Elunia. Nie placz. Objęła ją ciasno za szyję, unikając jej rannej ręki. To był jeszcze ten czas, kiedy może nie z własnego powodu, ale z krzywdy innych jeszcze potrafiła zapłakać razem z nimi. Pociągnęła jednak nosem, bo musiała być silna nie dla siebie, a dla Eluni. — Elusiu... dam ci wszystkie wstonszki. Pomogłoby, gdyby chociaż nie sepleniła. Jej propozycja wydawałaby się bardziej rzetelna i przekonywująca. — Zaslonimy. Nawet nie będzie widać i przestanie boleć. Prawda, Élé? Chloe?
Éléonore patrzyła na małą kuzyneczkę z czułością. Jeszcze niedawno była szkrabem w pieluszce, a teraz jest już taka duża i samodzielna! A przy tym taka urocza. Zaśmiała się w odpowiedzi na komplement ze strony Caelestine i objęła ją mocno. - Och, jesteś taka słodziutka - zachichotała - Jak... pufek pigmejski! - dodała radośnie. Zawsze chciała mieć własnego pufka. Pufki są super. Może znajdzie go pod choinką? Ale to byłoby nieludzkie, skazywać go na siedzenie w kartonowym pudle bez dostępu do powietrza! Oj nie, rodzice nigdy by tego nie uczynili. To może znajdzie tam najnowszy zbiór baśni i opowiadań? Bardzo chciałaby dostać jakąś ciekawą książkę. A najlepiej kilka! Usłyszała kolejne hałasy na górze. Oderwała wzrok od Cysi i wytężyła słuch, marszcząc czoło w konsternacji. Co tam się wyprawia? Wtem do salonu przydreptała Chloé. Élé pomachała dziewczynce żywo i gestem zaprosiła, by dosiadła się do nich. Dopiero po chwili dotarło do niej, co siedmiolatka właśnie powiedziała. Zerwała się na równe nogi, prawie niechcący potrącając dziewczynki. - C-co robią? - zapytała łamiącym się głosem. Widocznie pobladła, a oczy rozszerzyły jej się do rozmiarów sykli. Na m i o t l e ?! Przecież jak obudzą rodziców, to oni ich wszystkich zabiją. Albo, co gorsza, dadzą szlaban! Złapała się za głowę i już miała iść w stronę schodów, kiedy... do pokoju wleciała Elaine. Dosłownie w l e c i a ł a. I to z takim impetem, że podmuch wiatru mógłby przewrócić zaskoczoną Élé. Mógłby, gdyby nie fakt, że dziewczynę wryło w ziemię na ten widok. Słyszała tylko przeraźliwy krzyk siostrzyczki, a potem zobaczyła, jak jej drobne ciałko wpada z impetem w choinkę. Tę piękną, ogromną choinkę. Stała w osłupieniu, zupełnie jakby ktoś rzucił na nią zaklęcie Petrificus totalus. Nie wiedziała, czy dzieje się to naprawdę, czy to tylko jej sen... Być może jeszcze się nie obudziła - jeśli zamknie teraz oczy i ponownie je otworzy, to na pewno ujrzy białe ściany swojego pokoju, na pewno! Niestety... Wszystko to było rzeczywistością. Rzeczywistością, która jeszcze bardziej wymykała się spod kontroli. Elaine zaczęła płakać, a na szczycie schodów coś strasznie się kotłowało. Éléonore domyślała się najgorszego. Chłopaki... Spojrzała na siostrę, która była mocno poturbowana po starciu ze świątecznym drzewkiem. Wzdrygnęła się na widok szkła w ciele dziewczynki. Czy powinna zawołać mamę? Ale wtedy... wtedy wszystko będzie na nią! Ruszyła w stronę Eli z przerażeniem w niebieskich oczach. - Kwiatuszku, spokojnie! Błagam, nie płacz, bo... - i wtedy usłyszała wyraźnie. Cassiusa i Elijaha, a jakże. Narobili takiego hałasu, że obudziliby całą Dolinę Godryka. Co robić, co robić... Jeśli zaraz ich nie rozdzieli, to rodzice i wujostwo na pewno się obudzą. I okropnie zdenerwują. Zacisnęła zęby i skierowała się w stronę schodów. - Chloé, Cysia, zostańcie tu i przytulcie Elę! - zawołała do dziewczynek i wręcz wybiegła z salonu. Widok, jaki zastała, nie bardzo ją zaskoczył. Czuła, jak wzbiera w niej gniew. Osobiście ich zamorduje, jeśli się tutaj pozabijają! Niewiele myśląc, rzuciła się w stronę chłopaków. - Eli, puść Cassiusa! - wrzasnęła, choć dźwięk, który wydała brzmiał komicznie: był bardzo piskliwy i na pewno nie przykuwał uwagi chłopców. Zawarczała i zasyczała niczym dzikie kocię. Chwyciła brata za koszulkę i z całej siły próbowała odciągnąć od kuzyna. Na marne... Elijah był w takim amoku, że żadna siła by go nie zatrzymała. Żałowała, że nie może wspomóc się czarami. Coś by wymyśliła, na pewno. - Cassiusie Swansea, przywołuję Cię do porządku! - powiedziała, siląc się na śmiertelnie poważny ton. Była jedynie śmiertelnie przerażona i... zezłoszczona. Za chwilę diabli wezmą udane, rodzinne święta. Choinka zaraz spłonie, Ela wyląduje w Świętym Mungu, ci dwaj się ukatrupią, a ona... Ona za to wszystko odpowie. Czuła się taka bezradna... Do jej błękitnych oczu napłynęły łzy. Zacisnęła pięści i tupnęła nogą. - WY PASKUDNE GHULE! - wykrzyknęła, a głos jej się załamał - PRZESTAŃCIE! Magiczne święta w domu Swansea? Chyba ktoś tu się przeliczył... Była dość naiwna, skoro myślała, że wszystko odbędzie się bez najmniejszych problemów. Cóż, może za kilka lat będą to wspominać z uśmiechem na ustach. Jednakże w tym momencie... nie jest jej ani trochę do śmiechu.
Chloé Swansea
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 165
C. szczególne : Kolczyk w nosie i naturalny magnetyzm.
Chloé otworzyła szeroko oczy, kiedy Élé nie podzieliła jej entuzjazmu w pomyśle na dołączenie do zabawy rodzeństwa. Dziewczyna zerwała się, potrącając lekką ją i Cysię. Już miała pobiec sprawdziwć czy to, co mówi Chloé jest prawdą. Jednak w tym momencie do salonu wleciała Elaine, ale Chloé zauważyła, że już nie jest jej do śmiechu. Przerażona, niezdolna wyhamować miotły i opanowania sytuacji z impetem wpadła na choinkę. Chloé wydała głośny okrzyk, widząc jak poturbowała się Ela. Rozległ się głośny płacz, a gdzieś dalej odgłosy szamotaniny i wściekłe głosy chłopców. Chciała biec z powrotem, aby zobaczyć co też chłopcy wymyślili, ale głośny płacz kochanej kuzynki rozdzierał jej dziecięce serduszko. Zręcznie ominęła bombki, które pospadały tuż obok nich i dobiegła do Elaine, przy której siedziała już Cysia. Poważnie kiwnęła głową do Élé, obiecując solennie, że obie z Cysią z największą troską zajmą się ranną kuzynką. Ach, ta Eleanore, tak świetnie sobie radziła! Sama Élé zapewne byłaby innego zdania, ale w oczach kuzynów zawsze była tą dorosłą. - Spokojnie, Elaine, nie płacz - powiedziała, również przytulając kuzynkę i siostrę. Potraktowała polecenie Élé bardzo poważnie. Mimo, że dziewięcioletnia Elaine była od niej starsza to teraz Chloé czuła jakby zamieniły się wiekiem, musiała pocieszyć biedną kuzynkę! - Oooch, prawda! - zawołała z roziskrzonymi oczami. - Cysiu, to świetny pomysł! Słyszałaś, Ela? Obwiążemy ci rękę wstążkami, zobacz jakie piękne! - wskazała na wstążeczki Cysi. - Nic nie będzie bolało, a będziesz wyglądać jak śliczna choinka i będziemy tańczyć wokół ciebie! - zaśmiała się wesoło. Spojrzała na rękę Elaine. Odruchowo miała ochotę strząsnąc wszystkie okruchy, ale coś jej wewnętrznie podpowiadało, że to chyba nie byłby najlepszy pomysł. Wdepnęła kiedyś w bombkę i okazało się, że ta była zrobiona z jakiegoś kruchego, ostrego materiału! Mama musiała sama wyciągać jej okruszki z bosej stopy i nie było to przyjemne doświadczenie. Nie chciała zrobić jeszcze większej krzywdy Elaine. - Nie płacz - poprosiła jeszcze raz, obdarowując dziewięciolatkę całusem we wzburzone, jaśniutkie włosy. - Podkradniemy świąteczne pierniki z kuchni, co ty na to? - zapytała, bo sama też miałaby ochotę już coś schrupać, a jesli miałaby to być nagroda dla Elaine za bohaterstwo to już w ogóle był to świetny pomysł!
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Wrzask bólu był melodią dla jego uszu. Uśmiechnąłby się uradowany z jego nieszczęścia, gdyby nie okazało się, że ten cienki bolek szykuje się na kontratak. Nawet to, że był mniejszy od niego nieszczególnie mu przeszkadzało. Ciągnąc go za włosy z fascynacją patrzył jak zmieniają kolor. Czuł, że mógłby robić to godzinami, hipnotyzując się w ten sposób jeszcze niejeden raz, gdyby tylko kontra nie nastąpiła taka… zajadła. Zamiast krzyczeć z bólu i zaskoczenia wywołanego nagłym trzaśnięciem plecami o ziemię, on jedynie odetchnął głośniej i faktycznie, pociągnął jeszcze mocniej, lecz tym razem przypadkowo. Potem też spadł na niego prawdziwy grad ciosów, a kolejne argumenty z ust Cassiusa w ogóle nie padły, bo i uderzyła w niego jawna niesprawiedliwość. Trzymał Eliego za te czerwone kudły, to fakt, ale przyjmował też na siebie jego dziecięce ciosy, co dla jego dziecięcego ciała było prawie tożsame z realnymi ciosami. W jego oczach pojawiły się łzy wściekłości, kiedy Éléonore wkroczyła do akcji i po nieudanej próbie ściągnięcia z niego jej własnego brata, postanowiła to jego - J E G O, ofiarę! - przywołać do porządku. Twarz mu poczerwieniała z tłumionej wściekłości. Normalnie posłuchałby jej i puściłby go, tak po prostu. Kogo jak kogo, ale akurat swoich kuzynek z reguły się słuchał, nawet jeżeli nie miał na to ochoty, a jednak jawna niesprawiedliwość tak go rozsierdziła, że nie było już to możliwe. - Mnie przywołujesz do porządku? - Wrzasnął i zaciskając mocno zęby od prób stłumienia gniewu, w końcu pękł i wściekle popchnął Eliego. Nie zrzucił go z siebie od razu. Dopiero drugim, tak samo energicznym ruchem zamierzał posłać go na deski. - Teraz mnie przywołuj! - Burknął, zgodnie z jej życzeniem przyjmując rolę gorszego i prowokatora. Pacnął kuzyna w głowę otwartą dłonią, ale zamiast dalej go bić, dopadł go i szarpnięciem opuścił mu spodnie aż do kolan. - Sprawdź czy nie popuściłeś z emocji, siusiumajtku! - Obraza równie elokwentna jak ta, jaka przed momentem spadła na niego z drugiej strony.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Łzy przesłaniały jej widok, ale po chwili usłyszała głos siostry, później dobiegła malutka Cysia i zaraz po niej Chloé, a więc nie była już sama. Dzięki temu mogła przełknąć wszystkie łzy, pociągnąć głośno nosem i otrzeć wierzchem dłoni mokre policzki. - Wstążki najlepiej do włosów. M-masz... m-masz... - załkała resztkami płaczu - ... piękne warkoczyki. - przymknęła wilgotne powieki, gdy kuzynki ją mocno przytuliły i momentalnie smutki odeszły w niepamięć, przynajmniej na jakiś czas. Zachichotała płaczliwie wyobrażając sobie choinkę i jak na zawołanie jej jasne włoski pokryły się zielenią - kopią barwy drzewka, pod którym siedziały we trzy. - Pierników pilnuje Faworek, już wczoraj próbowałam ukraść i mnie przegonił. Ale musimy prezenty otworzyć jako pierwsze! - ożywiła się i wtedy do jej uszu dotarły krzyki Éléonore, Elijaha i Cassiusa. Ból przestał mieć znaczenie, bo przecież oni się tam znowu biją! Chwyciła drobną rączkę Cysi, popatrzyła na Chloé poważnym wzrokiem na tyle, na ile potrafiła to zielonowłosa dziewięciolatka. - Oni są niemożliwi, muszę też ich skrzyczeć jak Élé. Chodźmy! - wygramoliła się spod choinki, a kolana miała drżące. Niechcący popatrzyła na swoją rączkę, w której tkwił odłamek bombki i prawie znów się popłakała, ale powstrzymało ją oglądanie jak Cassius zdejmuje jej bratu spodnie. Zielone włoski wydłużyły się do ramion i zmieniły w czerwony kolor - ten sam, co Elijah miał na głowie. Przeskoczyła przez bombki, puszczając rączkę Cysi, wyminęłą Chloé i dopadła do siostry krzyczącej na chłopców. Elaine po prostu dopadła do bliźniaka i popatrzyła z ukosa na Cassiusa. - Cassi znalazł miotłę, ale bał się o tym powiedzieć, Eli. - odezwała się płaczliwym tonem, zwracając wilgotne oczy na brata. Z jej oczu biła szczerość, bowiem cóż... uwierzyła bezapelacyjnie w kłamstwo Cassiusa. - A to był mój pomysł zjechania na miotle. To moja wina, nie bijcie się przeze mnie! - jej dolna warga wraz z brodą zadrżały, gdy znowu zabolała ją ręka. Popatrzyła na Élé, Cysię i Chloé i zdała sobie sprawę, że przez jej pomysły (wmówiła sobie, że należał do niej) popsuła poranek i boli ją ręka. - Chcę do taty. - załkała znów z przygniębiającą miną.