C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Przestronna i pełna światła, niemalże o każdej porze dnia dolatują z niej smakowite zapachy. Najczęściej urzęduje w niej Faworek – skrzat, który od lat jest członkiem rodziny Swansea i dba nie tylko o zapełnianie żołądków domowników, ale i utrzymywanie czystości w domu. Właśnie dlatego kuchnia zawsze cała lśni. Można tu znaleźć prawdopodobnie wszystkie składniki, jakie mogą tylko przyjść na myśl, a przy tym dziesiątki rodzajów różnych kaw i herbat, które umilają wspólnie spędzane popołudnia. Mimo obecności skrzata, domownicy często korzystają z tego pomieszczenia, własnoręcznie pichcąc co tylko podpowie im wyobraźnia. Uwaga! Drzwiczki górnej półki (tej drugiej od lewej strony) mają tendencję do gryzienia w palce jeśli chwyci się je w niewłaściwy sposób.
Ostatnio zmieniony przez Elijah J. Swansea dnia Wto 24 Wrz - 17:38, w całości zmieniany 2 razy
Pierwsze dni po przyjeździe były dla Éléonore bardzo intensywne i wyczerpujące. Na nadrobienie czekało wiele tematów, rodzinnych plotek, historii. Rodzice rywalizowali ze sobą o to, kto pierwszy i w bardziej entuzjastyczny sposób opowie o tym, co działo się podczas jej nieobecności. No i oczywiście miliony pytań. Lubiła opowiadać o swoich przeżyciach, jednak nawet to może, prędzej czy później, zmęczyć. Marzyła o tym, by znów stać się normalnym domownikiem, którego nikt od progu nie zaciąga na herbatkę i pogaduchy. Każde jej wyjście z domu równało się z mamą zagradzającą drzwi i pytającą o godzinę powrotu. A lamentowanie, że znów wybywa i nie stęskniła się za rodziną - było już w pakiecie. Owszem, stęskniła się, ale w miarę jej pobytu w domu, rosła raczej tęsknota za normalnością. Chciała mieć chwilę dla siebie, pobyć w samotności w swoim pokoju, zaszyć się z książką i przez chwilę z nikim, absolutnie z nikim, nie rozmawiać. Ciężko było to z początku osiągnąć - rozumiała zachowanie mamy, dlatego starała się spędzać z nią jak najwięcej czasu. Na całe szczęście jej rodzeństwo było bardziej wyrozumiałe. I mniej zachłanne. Ich obecność zdecydowanie pomogła jej przeżyć ten czas. Dzisiejszy dzień był inny. Élé odczuwała już przyjemną różnicę w jej otoczeniu - stawała się na nowo normalnym domownikiem. Obudziła się sama, a nie została wyciągnięta z łóżka przez Elisabeth. Zanim się ubrała i wyszykowała, mogła spokojnie leniuchować do woli i cieszyć się błogim spokojem. Potem niespiesznie poszła do kuchni. Było już koło południa, gdy zrobiła sobie ogromny kubek mięty i zasiadła z nim przy stole. Nikogo chyba nie było w domu. A jeśli ktoś był, to nie dawał o sobie znać. Dziwne... No ale cóż, trzeba się z tego cieszyć i korzystać z chwili. Dziewczyna pociągnęła sowity łyk ciepłego płynu i uśmiechnęła się sama do siebie. Poczęła rozglądać się po pomieszczeniu. Kuchnia była jednym z jej ulubionych miejsc w ich domu. Znała ją na wylot. Za dzieciaka często tutaj przesiadywali we trójkę, rozkładali wtedy na długości całego stołu swoje manatki, zawsze było bardzo wesoło. A potem, gdy nieco podrośli... też dobrze wykorzystywali kuchenną przestrzeń. Cóż, najlepsze domówki zawsze przenoszą się do kuchni. Gdy tak rozglądała się i przywoływała w głowie wspomnienia, jej wzrok zatrzymał się na pękatej wysłużonej księdze. O tak, rodzinny przepiśnik! Éléonore podeszła i wyjęła książkę ostrożnie. Była już wielokrotnie naprawiana wszelakimi zaklęciami, jednak ząb czasu nadgryzł ją już porządnie - i to dosłownie, bo wiele stron była wyszczerbiona. Swansea rozsiadła się wygodnie na krześle. Z namaszczeniem, delikatnie, przewracała stronice księgi. Zaczytywała się w przepisach, wręcz czując aromat tych wszystkich ziół i przypraw. Od przystawek, przez zupy, aż po ciasta i desery. To dużo lepsze niż zwykłe szkolne eliksiry! Szkoda, że nie ma tutaj Elaine i Elijaha, mogliby razem na nowo eksplorować kolejne kartki tej cudownej książki kucharskiej. Éléonore rozmarzyła swoje kubki smakowe, wczytawszy się w te wszystkie receptury. I wtedy uzmysłowiła sobie, że od dłuższego już czasu siedzi w kuchni nawet bez śniadania, jedynie przy kubku (zimnej już) herbatki.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Zabrał ze stolika obity skórą notatnik, pióro zatknął za ucho, a zaspanego kota przerzucił sobie przez bark – Meowzart był tak spokojnym maluchem, że równie dobrze zimą mógłby robić mu za czapkę. Teraz spoglądał na świat błękitnymi ślepiami, cierpliwie czekając aż jego pan łaskawie odłoży go w jakieś bardziej wygodne miejsce. – Cudzej atencji? – zagaił po dłuższej chwili, otwierając przed siostrą drzwi rezydencji i przepuszczając ją przodem. – Oby moja też jeszcze się czasem na coś przydała. Miał puścić jej słowa mimo uszu, ale nie dawały mu one spokoju. Dopadło go uczucie, które dobrze znał, a którego bardzo, bardzo nie lubił – niczym nieuzasadniona zazdrość o własną siostrę. O jej bliskość, uwagę i zaangażowanie. O jej towarzystwo. To nie było w żadnym stopniu logiczne ani łatwe do wytłumaczenia – nie był o nią zazdrosny w taki sposób, w jaki było się zazdrosnym o partnerki. Bardzo chciał, aby w końcu znalazła miłość, ale, paradoksalnie, bał się, że zostanie przez to odsunięty na drugi plan. Zresztą już tak przecież było, prawda? Wymykała się weekendami, niewiele mu o tym mówiąc. Teraz nadrabiali ten czas, ale przecież nie dało się odrobić całego deficytu bliskości. Starał się za wszelką cenę nie okazać swoich obaw, ale to nie znaczyło, że w ogóle w nim nie tkwiły. – Hmm, no dobra, Riley Rileyem, ale co z tym... nie pamiętam, miałaś kogoś na oku jeszcze przed Saharą? – jego głos poniósł się korytarzem. Wchodząc do kuchni, postawił kota na podłodze, a swój dziennik położył na blacie. Dopiero wówczas zauważył Éléonore, która zaczaiła się tutaj z kubkiem parującego naparu. Uśmiechnął się nieświadomie na jej widok. Powinien już przywyknąć do tego, że wróciła, a jednak kiedy widział ją w domu, zajętą swoimi sprawami, czasem zdawało mu się, że to tylko przywidzenia. Bardzo przyjemne przywidzenia. Tak wiele czasu minęło odkąd byli tu we trójkę – stanowczo zbyt wiele. Zaszedł siostrę od tyłu i przytulił ją, opierając brodę o jej ramię i jednocześnie zaglądając przez nie na książkę, którą oglądała. Dobrze ją znał, zawierała najpyszniejsze przepisy w tym i innych wszechświatach. – Jakieś plany na pichcenie? – bez pytania sięgnął po stojący przed nią kubek i ukradł jej łyka mięty, krzywiąc się po tym nieznacznie – Zimna. – powiedział z wyrzutem i odsunął krzesło obok niej, żeby na nim przysiąść. – Planowaliśmy z Elaine upiec brownie, piszesz się?
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Idąc korytarzem wypuściła kociaka na podłogę, a ten pomknął niczym torpeda w swoich kocich sprawach. Znając życie wkradnie się do gabinetu taty, podrapie fotel, a później ułoży się na ojcowskich kolanach. - Hej, twoja atencja jest najważniejsza! - szturchnęła brata w ramię, a po chwili opierając się o jego bark ucałowała jego policzek, by ani myślał kręcić nosem. Nie wyczuła w tym niczego, co miałoby związek z zazdrością mimo, że padła już raz jej ofiarą. Miło było przejść bosymi stopami z chłodnej trawy na ciepły dywan, który skutecznie tłumił ich kroki. Otwierała usta, aby kontynuować rozmowę o jej obiektach westchnień, gdy po wejściu do kuchni spotkali ich starszą siostrę. Momentalnie uśmiech rozjaśnił jej twarz i pomknęła za Elijahem, który ruszył się z nią ciepło witać. Elaine nie pozostała dłużna, gdy tylko brat zrobił jej miejsce, schyliła się aby wyściskać Élé mocno. - O, jak za starych dobrych czasów. - zamiast usiąść na krześle jak przystało człowiekowi, umościła się na stole, mając rodzeństwo na wyciągnięcie ręki. Zamachała bosymi stopami i posłała siostrze czuły uśmiech. - Właśnie opowiadałam Elijahowi o chłopakach. W sensie o Riley'u, z którym się aktualnie spotykam i zaczynałam mówić, że z Leonelem dopiero się spotkam za parę dni. - wyciągnęła znikąd różdżkę, wycelowała ją w kubek i prostym zaklęciem podgrzała herbatę, aby każdy mógł się ucieszyć z jej smaku. - Piecz z nami brownie, namówiłam już Elijaha na lenistwo do końca dnia. - popatrzyła na siostrę prosząco wierząc, że im nie odmówi. Skoro wertowała zawartość przepiśnika, to z pewnością miała w planach spędzić trochę czasu w kuchni. Miała pewność, że jeśli rozpoczną proces pieczenia, to nikt nie odważy się tu w trakcie wejść. To serce domu, przytulne, eleganckie i wiązała z tym miejscem wiele miłych wspomnień.
To niesamowite, że samo czytanie przepisów może przywrócić w ustach smak tych wszystkich wspaniałych potraw. I atmosferę rodzinnych spotkań czy świąt. A może to tylko cecha magicznych ksiąg kucharskich? Czy mugolskie też tak potrafią? Dziewczyna zaczytywała się w pożółkłych stronicach i już planowała, co przyrządzi na najbliższe Święta Bożego Narodzenia. Niemalże poczuła już ten klimat! Uwielbiała zimowe święta, a te będą szczególnie wyjątkowe, bo spędzi je w domu, ze swoimi bliskimi. Tak bardzo się cieszyła na tę chwilę. Miała ochotę wybiec z kuchni i włożyć na siebie ciepły, wełniany świąteczny sweterek. Taki kiczowaty w choinki i elfy, najbrzydszy i najpiękniejszy zarazem, bo symbolizujący tę domową swobodę i luz. Z nostalgii wyrwały ją głosy na korytarzu. Tak dobrze znane głosy! A jednak nie była sama w domu. Wyszczerzyła się jeszcze zanim ich sylwetki pojawiły się w drzwiach kuchni. Ciepełko na sercu czuła już przy rozmyślaniach o świętach, jednak teraz to uczucie się spotęgowało - fajnie było pobyć chwilę samemu, ale znacznie lepiej jest, gdy widzi obok te wesołe mordki swojego rodzeństwa. - Och, Eli, czym sobie zasłużyłam na tyle miłości? - zaśmiała się, gdy brat uwiesił jej się na plecach. Zrobiło jej się naprawdę miło. Już miała reagować na zabrany przez niego kubek , gdy... sam zorientował się, że nie warto było upijać jego zawartości. A ma nauczkę, hehe. - Już jest ciepła - zachichotała, gdy Elaine "podgrzała" herbatę i odwzajemniła uścisk względem niej. Stwierdziła w myślach, że dziewczyna wygląda dziś bardzo promiennie. Czyżby jej życie uczuciowe na to wpływało? Tak czy owak, w ostatnim czasie jej młodsza siostra bardzo rozkwitła, jak prawdziwy kwiat na wiosnę. Gdy rodzeństwo zaproponowało wspólne pieczenie, nie musiała zastanawiać się długo nad odpowiedzią. Była prosta i jednoznaczna: Élé uwielbiała spędzać wspólnie czas z bliźniakami na robieniu bałaganu, szczególnie w kuchni! A jak jeszcze ma z tego wyjść coś pysznego i słodkiego... Do tego stawała się coraz bardziej głodna. Brownie jako dzisiejsze danie główne? Potrzymajcie mi piwo kremowe! - Wiecznie Ciepłe Brownie babci Colette? Nie musicie mi dwa razy powtarzać! - wstała, przeciągnęła się, bo jednak trochę się zasiedziała, podkasała rękawy i wyciągnęła różdżkę. Stuknęła w książkę kucharską, a ona wnet otworzyła się na właściwej stronie. Kartki, z tym legendarnym w rodzinie Swansea przepisem, były już tak wysłużone, że trzeba było bardzo delikatnie je przewracać. Z użyciem magii było to najbezpieczniejsze. - To co, od czego zaczynamy? - zmarszczyła brwi i pochyliła się nad przepiśnikiem. Wspólne pieczenie, ale super! Sto lat tego nie robili. Przyda się odrobina czarów w tej swanseanowskiej kuchni.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Nie kręcił nosem, ale trudno powiedzieć, by był też w pełni usatysfakcjonowany. Gwoli ścisłości, nie była to wina Elaine – absolutnie nikt nie byłby w stanie wpłynąć na jego niepokój i w pełni go zgasić. Było tak dlatego, że był daleki od logiki; nawet on sam był tego świadomy. Gdyby strach o „utratę” siostry był w jakikolwiek sposób racjonalny, łatwiej byłoby mu znaleźć argumenty przemawiające za Rileyem... tymczasem on po prostu istniał: siedział w nim i momentami drapał pazurami o wnętrze jego żołądka, doprowadzając go do mdłości. Popatrzył na Éléonore z czułością, która zarezerwowana była tylko dla tych dwóch dziewcząt Swansea, które właśnie siedziały po jego bokach. – Zawsze mam dla Ciebie dużo miłości, Élé. Dalej mam wrażenie, że znowu nam uciekniesz, więc próbuję się nacieszyć. – uśmiechnął się pod nosem i ukradł jeszcze jednego łyka, tym razem o wiele bardziej wartego takich skomplikowanych złodziejskich praktyk. Bardziej niż zioła lubił co prawda herbatę, ale to co kradzione zawsze zyskuje na smaku. – O, właśnie, Leonel! – uniósł palec, akcentując swoje odkrycie (a właściwie to, co powiedziała sama Elaine), po czym zmarszczył brwi, gdyż dotarł do niego sens wypowiedzianych przez nią słów. – Spotykasz się z nimi oboma? – Rzucił jej pełne wyrzutu spojrzenie, bo dalece wykraczało to poza granicę jego moralności. Nie potrafiłby w podobny sposób oszukać osoby, którą polubił i nie podejrzewał, że Elaine byłaby do tego zdolna. Może źle ją ocenił? Ale co tu oceniać, znał ją przecież jak własną kieszeń. Jeśli rzeczywiście zamierzała spotykać się z oboma jednocześnie, musiała mieć ku temu dobry powód... choć wciąż nie pochwalał tego nawet w najmniejszym stopniu. Również wstał, o mało nie potykając się przy tym o rozleniwionego kota, który pałętał się między ich nogami i stanął przy boku Élé, delikatnie dotykając książki palcem wskazującym, by przesunąć nim po liście składników. Zza paska wyciągnął różdżkę i, uważając by nic nie wysypać, przywołał do siebie wszystko czego potrzebowali. – Jedna z Was niech połamie czekoladę na kostki i roztopi masło, druga może wymieszać jajka z cukrem. – rozporządził łagodnym tonem, który daleki był od rozkazu. Sam ukucnął przy piecu, zajmując się tym, by pojawił się w nim ogień. – Tęskniłem za tym. – przyznał nieco ciszej, mając na myśli gotowanie w trójkę.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
- Musimy Élé do siebie przywiązać, Eli. Koniec z wyjazdami na tak długo, bo uschniemy z tęsknoty za tobą, kochanie. - poparła brata, spoglądając ciepło na starszą siostrę, za którą tak potężnie tęskniła. Są pewne sprawy, o których może pogadać tylko z drugą bliską kobietą. Skoro z matką nie potrafi znaleźć wspólnego języka to pozostawała starsza siostra, którą zawsze uważała za wzór do naśladowania. Nawet nie czuła zazdrości wobec uczucia Elijaha, jakie do niej kierował. Co innego, gdyby chodziło o inną dziewczynę... ale z tym nigdy się nie zdradzała, pomna tego uczucia, które się w niej obudziło kilka miesięcy temu, kiedy Elio przeżywał zauroczenie. Zmarszczyła brwi i popatrzyła z niezadowoleniem na bliźniaka. Prychnęła niczym rozjuszona kotka. - Wiesz co, Eli? Naprawdę? - gdyby miała coś miękkiego pod ręką, to z pewnością właśnie w tym momencie by tym oberwał. - Nie, nie spotykam się z obojgiem. - odparła z wysoko uniesioną brodą. - Jutro widzę się z Leonelem po to, aby mu powiedzieć, że się nie możemy spotykać na żadnych randkach, bo się zadurzyłam w Rileyu. Już na samą myśl mi serce pęka, że będę musiała sprawić mu przykrość. Jest taki sympatyczny i miły. - z wciąż zmarszczonym czołem zeskoczyła zgrabnie ze stołu, aby podejść do szuflady i wyciągnąć z niej trzy komplety białych fartuchów kuchennych. Rzuciła je rodzeństwu i sama założyła swój na siebie, zawiązując sznurek najpierw na karku, a następnie na plecach. Podwinęła rękawy sweterka do łokci, gotowa do działania. - Zaklepuję czekoladę i masło! - zawołała nim Élé miała się do tego zgłosić. W dwóch beztroskich podskokach znalazła się przy górnej szafce, z której wyciągnęła sporą ilość tabliczek czekolady. Machnęła różdżką, aby garnek już ustawił się na zgaszonym palniku, zaprosiła masło na blat, które przy pomocy magii rozebrało się z papierka i wskoczyło do garnka, robiąc przy tym salto. Na ten widok uśmiechnęła się ciesząc się, że w końcu opanowała kuchenne sztuczki. Poza tym nie bez powodu wybrała czekoladę i masło. Prawie zawsze przy zbijaniu jajek skorupki wpadały do miski i niestety w większości przypadków tego nie zauważała. - Czy w przepisie jest opcja podjadania? - zapytała bardzo niewinnie podczas łamania czekolady na małe kawałeczki.
- Daję Wam jeszcze tydzień, a sami spakujecie mi walizki - powiedziała, siląc się na poważny ton głosu, jednak ogromne rozbawienie wygrywało. Byli tacy kochani! Jeszcze trochę i się tutaj wzruszy. Zamrugała jakoś szybciej i schyliła się pod stół, akurat w tym momencie musiała przecież pogłaskać tę białą kuleczkę. Podrapała kotka za uchem, westchnęła głęboko i powróciła do swojej poprzedniej pozycji. Zerknęła powtórnie na przepis. Niby go znała, ale miała wrażenie, że za każdym razem jest nieco inny, różnią go drobne szczególiki. Nie była najlepsza w pieczeniu ciast, więc wolała trzymać się ściśle receptury. Elaine zawsze lepiej sobie radziła, miała tę smykałkę do gotowania. W tym samym czasie bliźniaki zaczęły ten grząski temat związków i uczuć, więc mogła odzyskać powtórnie swój kubek z naparem. Na hasło: "spotykasz się z oboma", Éléonore prawie wypluła upity łyk mięty. Że co?! Zanim Elaine zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, Élé musiała odkaszlnąć porządnie, tak ze trzy razy. Na szczęście odpowiedź była satysfakcjonująca i... uspokoiła ją. - Chyba przestaję nadążać, Ela - spojrzała podejrzliwie na siostrę, ale też trochę z wyrzutem, że nie relacjonuje jej na bieżąco wszystkich swoich miłosnych zawirowań. Nie potrafiła się jednak na nią gniewać, więc zaraz po chwili obdarzyła ją ciepłym uśmiechem - Następnym razem poproszę listę z ich nazwiskami, zdjęciami, posadami rodziców i statusem czystości krwi - zażartowała. Złapała fartuch i założyła na siebie, wiążąc z tyłu niedbały supeł. - Uuu, Eli w swoim żywiole - powiedziała w stronę brata ironicznym tonem - Yes, chef! - dodała, przykładając prawą dłoń do czoła, niczym szeregowy w wojsku. Wzięła do ręki swoją różdżkę. Już miała zaklepywać misję z czekoladą, ale jej młodsza siostra była szybsza. A niech to! Pokazała jej język i parsknęła śmiechem. No trudno, to będzie rozbijać jajka. Ciekawe czy jeszcze pamięta jakieś przydatne ku temu zaklęcia? Przywołała do siebie dwie miski i owe kurze jaja. Machnęła różdżką i... no, prawie. Niewielki fragment skorupki wpadł do miski. Westchnęła. - Ciekawe, czy nie lepiej poszłoby mi bez użycia czarów - mruknęła pod nosem, ale nie poddawała się. Nabierała wprawy i wkrótce miała już rozbite wszystkie jajka. Łączenie z cukrem było już totalną prościzną. - Opcja podjadania? Zawsze! - mówiąc to, skubnęła od Elaine jeden kawałek czekolady i zjadła go, zanim siostra zdążyła zaprotestować. Ach, jej też brakowało tego beztroskiego spędzania czasu. Znów czuła się jak dziecko! Uśmiech nie schodził jej z twarzy. Cieszyła się, że są tutaj razem, we trójkę. - No i co dalej, panie szefie? - zapytała. Była coraz to bardziej głodna. A jak Swansea głodny, to zły.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Widział tę minę – znał ją bardzo dobrze. Na tyle dobrze żeby wiedzieć, że cudem udało mu się wyjść z tego cało. Fakt faktem, wysunięte przez niego wnioski były śmiałe i bardzo bezpośrednie, i w pewien sposób godziły w Elaine, choć nie było to w żadnym stopniu celowe. Nie chciał sprawiać jej przykrości, ani jej oceniać, był po prostu bardzo zdziwiony. Może za bardzo – do tego stopnia, że nie zastanowił się zanim coś powiedział. A jednak nie zdenerwowała się na niego tak bardzo, jak by mogła. Uśmiechnął się do niej szeroko, choć nie do końca przepraszająco i skupił się na jej słowach, próbując jakoś to przetworzyć i na bieżąco ułożyć sobie w głowie. No tak... wiosną długo była sama, a teraz zwaliło się na nią całe multum sercowych kłopotów. Spojrzał na Élé i nieznacznie skinął głową, zupełnie zgadzając się z jej słowami. A przecież z ich dwójki to on był bardziej na bieżąco. – Biedny Leonel, taka dziewczyna przeszła mu koło nosa. – powiedział, choć słychać było, że wcale nie jest mu go tak bardzo żal. Im ich mniej, tym lepiej – i dla Elaine, i dla niego samego. Nie skomentował tego, jakoby miał być „miły i sympatyczny”; nie znał go, ale widział go na Saharze i odniósł zgoła inne wrażenie. Przede wszystkim był sporo starszy, poza tym jednak miał w sobie pewną surowość, która budziła w nim dystans. Pod tym względem znajomy – nawet jeśli w niewielkim stopniu – Riley wydawał mu się o wiele lepszym wyborem. Bezpieczniejszym. – Właściwie byliśmy pewni, że sprowadzisz do domu jakiegoś Kanadyjczyka. Mama pewnie by oszalała, ostatnio nakręciła się na wnuka. Dobrze, że wróciłaś, bo ewidentnie zamierzała polegać w tej kwestii na mnie. – powiedział do Éléonore, jednocześnie nastawiając piec, a potem przewrócił teatralnie oczyma. Elisabeth była energiczną kobietą, która dzieliła się z nim stanowczo zbyt dużą ilością myśli i pomysłów. Czasem czuł się jakby traktowała go jak przyjaciela, nie syna – chyba miała problem z zaakceptowaniem swojego wieku. Przyjaźń jednak kończyła się w miejscu, gdzie zaczynały się babcine instynkty. – Całe szczęście, że Swansea nie bawią się w aranżowane małżeństwa. Wyobrażacie sobie takiego Cassiusa połączonego małżeństwem z jakąś Merlinowi ducha winną dziewczyną? – zaśmiał się pod nosem i podszedł do blatu, zakładając na siebie wyciągnięty przez Elaine fartuch. Zerknął do garnuszka, orientując się jak idzie roztapianie masła. Nie musiał patrzeć w przepis, dobrze wiedział jaki jest następny krok. – Dodajcie masło z czekoladą do jajek, a potem mąkę i wanilię. Ja posiekam orzechy i ogniste nasiona. – jak powiedział, tak zrobił. Z chłodzących półek wyciągnął nasiona, które były zamrożone. Właściwie jedno, bo tyle wystarczyło, by ciasto pozostawało przyjemnie ciepłe. Posiekał je w pierwszej kolejności, świadom, że nałożone na nie zaklęcie chłodzące wkrótce przestanie działać. Razem z orzechami dodał je do miski, w której składniki mieszała Éléonore.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Wywróciła oczami wobec słów siostry. - O Leonelu ci wspominałam, chociaż zapomniałam chyba podać jego imienia. A i nie ma za czym nadążać, bo teraz jest tylko Riley. - skomentowała z wyczuwalną w głosie powagą, ale szybko załagodziła ją pogodnym uśmiechem, gdy siostra podkradła jej czekoladkę. Nie zamierzała jej "wydawać", bowiem to Elijah potrafił bardziej pilnować składników niż one we dwie. Z pewnością nie zauważy braku jednej czy dwóch kosteczek. - Widzicie? Miło jest być najmłodszą w rodzinie. O całe cztery minuty, ale mimo wszystko ode mnie mama nie chce wnucząt. - roześmiała się, mieszając jednocześnie masełko, do którego po chwili wrzuciła po kolei kosteczki czekolady. Trzymając rondelek za uchwyt łączyła oba składniki w gładką, apetyczną konsystencję. - - Obojgu by się wam ktoś przydał. Chcę iść na podwójną albo potrójną randkę, a nie mam z kim. - popatrzyła na rodzeństwo wymownie, jakby oczekiwała, że nagle oświadczą jej, że się już kimś zainteresowali i mogliby spełnić małe marzenie swojej młodszej siostrzyczki, do której z pewnością mieli słabość. Spoglądając tak na nich podmuchała na łopatkę i uszczknęła nieco z niej czekolady, brudząc sobie przy tym usta. Przez pewną chwilę spoglądała na Elijaha, jednak nie natarczywie. Bardziej z nutą zaniepokojenia i zastanowienia czy już wyzdrowiał po złamanym sercu. Nie poruszała tego tematu widząc, że naprawdę to dla niego bolesne, a jednak całą duszą pragnęła widzieć go szczęśliwego u jakiejś odpowiedniej dziewczyny. Obiecała sobie nawet, że nie będzie robić scen zazdrości i nie pokłóci się z nim nigdy więcej na ten temat nawet, jeśli zakocha się w pół wili. Spróbuje. Cokolwiek, aby tylko był szczęśliwy. Znowuż Élé... taka delikatna, a jednocześnie wewnętrznie silna. Śliczna, elegancka, dystyngowana, ambitna... czy miała jakichś adoratorów? O Kanadzie nie wspominała zbyt wiele. Tak bardzo pragnęła, aby tak, jak ona, zaznali uczucia oszałamiającego zakochania i to ze wzajemnością... Co prawda nie była pewna uczuć Rileya, ale dawał jej pewne sygnały, aby sądzić, że jednak mu się podoba. - Aranżowane małżeństwa są do kitu. - skwitowała i zmniejszyła płomień podgrzewania, mieszając energicznie masę. Podeszła z tym do Élé, która akurat rozbijała jajka i zrobiła dokładnie to, czego Elaine się obawiała i co było powodem wybrania przygotowania czekolady. - Czemu od razu Merlinowi ducha winną? Cassius to kawał przystojniaka, a pod tą warstwą oschłości i miliona ripost jest rozbrajający, cudowny i bardzo interesujący. Jestem tego pewna. Hm, to jest myśl, Elijah. Wypytam go w wolnej chwili o jego miłostki. Caesia mi niczego raczej nie zdradzi... chociaż... też podpytam i dam wam znać. - wyszczerzyła się szeroko i przelała do miski, nad którą stała Élé roztopione masło z czekoladą. Wyskrobała rondelek dokładnie, a i dbała o to, aby żadna z nich się nie poparzyła. Wstawiła naczynie do zlewu, a i narzuciła tam zaklęcie myjące, by wyjąć z dolnej szuflady ogromny kosz z milionami przypraw. Postawiła to skrzacie cudo na stole i zanurkowała w etykietach, by znaleźć składnik. W tym czasie zapewne Élé zajmie się mąką, a Elijah ognistymi nasionami, których nie cierpiała dotykać, bowiem nie potrafiła się z nimi obchodzić z taką delikatnością jak brat.
Bardzo przyjemnie jej się pichciło z bliźniakami. I choć nie była mistrzynią magicznego gotowania, to oddałaby wszystko, by móc spędzać tak miło czas częściej. Skupiała się swoich zadaniach, by móc jak najlepiej je wykonać i nic po drodze nie schrzanić, ale jednocześnie słuchała tych przekomarzań i wesołych docinek jej rodzeństwa. Banan nie schodził z jej twarzy. Minie trochę czasu, nim na nowo przywyknie do takiego stanu rzeczy. Nie było jej tak długo... Do tej pory, po przebudzeniu, miewa momenty dezorientacji i czasem trzy razy upewnia się, że faktycznie jest w swoim łóżku, że to nie jest tylko sen. Wszędzie dobrze, ale w domu, oczywiście, najlepiej. W Kanadzie było wspaniale, wiele się nauczyła, wiele zwiedziła. Poznała też fantastycznych ludzi, ale nic nie zastąpi jej rodziny. Kocha tę dwójkę nad życie, choć czasami ma ochotę użyć zaklęcia pomniejszającego i... wcisnąć ich w okno życia! No która starsza siostra nie miewa takich myśli? Naturalnie, to tylko żarty... Gdy Eli wspomniał o nowej obsesji ich matki - parsknęła śmiechem. No tak, mogła się tego spodziewać. Cała Elisabeth. Ledwo skończyła czterdziestkę, a już planuje rozrost klanu Swansea, jakby jeszcze ich było za mało. Czasami nie pojmowała tej kobiety. Jednocześnie posiadała klasę, była elegancka, zadbana, dystyngowana - wprost perfekcyjny wzór do naśladowania. A potem, w domowym zaciszu, wśród bliskich... okazywało się, że to roztrzepana, zakręcona kobieta, która ma wigoru tyle, co nastolatka, ale w tym samym momencie odczuwa potrzebę bawienia wnuków i włącza jej się babciny instynkt. Éléonore pokręciła głową z niedowierzaniem. - Na mnie niech nie liczy w tym temacie! - zaprotestowała żywo. Co to, to nie. Jedyne wnuki, jakie Élé może zaproponować, to te miauczące, posiadające futerko, cztery łapki i ogon. - A w Kanadzie, cóż... - zrobiła kilkusekundową pauzę - Nie znalazł się nikt sensowny. - była to najczystsza prawda. Niewiele opowiadała o swoich miłosnych perypetiach zza granicy, bo też niewiele ich było. Skupiła się na nauce, zdobywaniu doświadczenia, a wszelkich mężczyzn traktowała po przyjacielsku bądź na poziomie relacji wyłącznie zawodowych. Pełna profeska, ot co. Przy pomocy zaklęcia, przywołała do siebie worek mąki. Odsypała pożądaną ilość i, przy odrobinie magii, poczęła przesiewać ją przez sito. Tak będzie o wiele sprawniej i... czyściej. - Szczęściarz z tego Rileya - powiedziała w stronę Elaine, uśmiechając się porozumiewawczo. Bardzo chciała go poznać. Ufała, że jej siostra dokonała właściwego wyboru i że to dobry chłopak. Chciała, żeby była szczęśliwa. I Elijah także. Po prawdzie, dużo bardziej usatysfakcjonowałyby ją ich udane związki, niźli jej własny. Nie ma teraz głowy do romansów. Doglądała mąki, jednocześnie słuchając dalszych słów siostrzyczki. Zaśmiała się, gdy ta zaproponowała pomysł z potrójną randką. - Taaa, chyba ze mną w roli przyzwoitki - chyba nie umiałaby wyluzować się w takiej sytuacji. A przynajmniej nie na początku tej wspólnej znajomości. Patrzyłaby zbyt krytycznie na partnerów jej rodzeństwa - Wyobraźcie to sobie: siedziałabym dwa stoliki dalej, incognito, z książką i... - zawahała się. Nagle przypomniała sobie ten nietypowy wieczór. Słowo klucz: książka. Poczuła, że w środku zrobiło jej się wyjątkowo ciepło. Jeden kącik ust powędrował ku górze. Zupełnie zapomniała opowiedzieć tę historię Elaine. Gdy wróciła wtedy do domu, było już bardzo późno i nie chciała jej budzić. A może teraz jest ten właściwy moment na rodzinne opowieści i zwierzenia? Najwyżej Eli weźmie ją za wariatkę. - A wiecie, że właściwie to miałam ostatnio coś w rodzaju... randki? - ostatnie słowo wypowiedziała z dużą dozą niepewności. Można było wyczuć w jej głosie werbalny cudzysłów. Zdecydowanie nie była to randka, no bo randki są raczej planowane, umawiane. A to... był spontan. Spędziła niebanalny wieczór, w równym stopniu miły, co niezręczny. Ale nie kontynuowała swojej opowieści, stopniowała napięcie, chciała zaciekawić rodzeństwo i sprawić, że sami pociągną ją za język. Odezwał się w niej cwany chochlik. Z tajemniczym uśmieszkiem powróciła do swoich kuchennych zadań. Mąka była już przesiana, więc odwróciła się w stronę siostry. Wzięła nóż i właściwą torebeczkę, podziękowała jej promiennym uśmiechem. Nacięła laseczkę wanilii, by wydobyć z niej esencjonalne nasionka. Uwielbiała ten zapach. - Oj, tak. Powinni jakoś prawnie zakazać tych aranżowanych małżeństw. W życiu nie zrobiłabym czegoś takiego swoim dzieciom. - przytaknęła ze smutkiem w głosie. Jak dobrze, że ich rodzina jest w miarę normalna i takie cyrki ich nie dotyczą - Nie bądź taki surowy w ocenie, Eli - zganiła brata - To, że Ty i Cassius nie dogadujecie się w... pewnych kwestiach, nie oznacza, że jakaś dziewczyna będzie nieszczęśliwa u jego boku. Ela ma rację. - brzmiała w tym swoim wywodzie jak sprawiedliwy sędzia. Mimowolnie wypowiedziała wszystkie słowa poważnym tonem, w sposób wręcz teatralny, przerysowany. Zignorowała to jednak i poczęła przyglądać się, jak Elijah radzi sobie z ognistymi nasionami.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Matka chyba nie będzie zadowolona ze stanowczego sprzeciwu jej pociech wobec poszerzania rodzinnego grona, ale kto wie, może w końcu da im spokój kiedy zauważy, że nie pchają się do rodzicielstwa? A może przeniesie swoje oczekiwania na Elaine? W gruncie rzeczy to ona była teraz córką „na wydaniu”, była wszak dorosła i właśnie znalazła sobie chłopaka o dobrym nazwisku. Niech no tylko Elisabeth się o tym dowie i zaraz porwie ją w swoje szpony, dostrzegając w tym szansę. Był tego niemalże pewien. Zaśmiał się, zarówno na myśl o podwójnej, czy nawet potrójnej randce Swansea, jak i na to, że Éléonore miałaby robić im za przyzwoitkę. Niezadowolony z tego jak udało (bądź nie udało) mu się pokroić nasiona, schylił się do szafki, żeby wyciągnąć z niej moździerz. Wsypał do miseczki pokrojone nasiona i zaczął delikatnie je rozdrabniać, zatrzymując się na moment kiedy starsza siostra przyznała się do świeżego romansu. Zdziwiła go – nie dlatego, że nie spodziewał się, że mogłaby kogoś sobie znaleźć, a dlatego, że naiwnie wierzył w to, że ma jeszcze trochę czasu na oswojenie się z myślą, że teraz będzie zazdrosny nie o jedną, a dwie siostry. Élé dopiero niedawno wróciła do Doliny i zdawało mu się, że minie dłuższy moment nim będzie musiał się tym przejmować. Choć w jej przypadku nie trawił go aż taki niepokój jak było to z Elaine, wciąż miał w sobie silne braterskie obawy. Bo co jeśli tamten tajemniczy ktoś będzie dla niej nieodpowiedni? Jeśli ją skrzywdzi? Kobiety zasługiwały na to co najlepsze... a kobietom Swansea należało się to w szczególności. – Gdzie? Kiedy? – zapytał odruchowo, wpatrując się w siostrę. Potem powrócił do miażdżenia nasion, wbijając wzrok w moździerz – z kim? – dodał, akcentując to w taki sposób, by wyraźnie było słychać które pytanie jest dla niego najistotniejsze. Skrzywił się na to jakim murem stanęły w obronie jego bucowatego kuzyna. Co one w nim widziały? Na dodatek obie. Czasem odnosił wrażenie, że w tej rodzinie normalny jest tylko Gabriel, który podzielał jego niechęć do Ślizgońskiej czarnej owcy. – A to, że Wy macie jakiś jego wyidealizowany obraz nie znaczy, że się mylę. – mruknął, wyraźnie poirytowany, ale nic więcej już nie powiedział. Pewnie miały sporo racji, ale przecież w życiu nie przyznałby tego na głos. W kwestii Cassiusa charakteryzował się niezwykłym, oślim wręcz i zupełnie niepotrzebnym uporem. Zorientował się, że nasiona są już odpowiednio, jeśli nie za bardzo zmiażdżone. Wsypał i je, i orzechy do miski, przy której majstrowała Élé – Wymieszaj, proszę – dodał znacznie cieplejszym niż przed momentem tonem i stanął przy Élé, gdyż potrzebował posiekać kilka kostek czekolady. – Hmm, ubyło – zmarszczył brwi, wpatrując się w leżącą na blacie czekoladę – paskudy jedne. Podjadaczki. – Narzekał na nie z uśmiechem na ustach i widać było, że nie ma im tego za złe. Nie potrafiłby.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Słuchała siostry z rozczuleniem, choć nie pozwoliłaby w żadnym wypadku, aby była przyzwoitką. Oboje absolutnie nie podzielali jej zdania, a przecież chodziło o wspólną zabawę. Machnęła jednak ręką uznawszy, że poruszy ten temat, jeśli oboje będą mieć kogoś na oku. Przerwała wszelakie czynności i wbiła roziskrzony wzrok w Éléonore. - Jak to "coś w rodzaju randki"? - a jej postawa dawała mocno do zrozumienia, że nie odpuści dopóki nie zostanie nakarmiona dodatkowymi szczegółami. Wizja Élé u boku jakiegoś przystojniaka... mogłaby wzdychać już na samą myśl. Elijah od razu obrał inny punkt widzenia - czy aby ta osoba jest odpowiednia dla Élé, zaś ona sama patrzyła na to w innej kategorii. Patrzyła w siostrę jak w obrazek i miała pewność, że wybrała sobie odpowiednią osobę. Była taka mądra i oczytana, podróżowała trochę po świecie i spotykała wielu ludzi. Nie mogła się mylić. Nie Éléonore. - Opowiedz nam o nim! Proooszę. Jaki jest? Gdzie pracuje? Jak ma na imię? Ma wizbooka? Och, chętnie bym go podejrzała. - zasypała ją dodatkowymi słowami gotowa niemal od razu rzucić się do przeglądania wizbooka, by jak najszybciej zobaczyć jak ten wygląda. Póki co powściągnęła swój entuzjazm, aby mogli skoncentrować się na robieniu ciasta. Czekolada ładnie pachniała. Wręczyła resztki Éléonore, aby ją zetrzeć, a sama usiadła na blacie, miskę ułożyła sobie na udach, przysunęła różdżkę do masy i drobnym - ale zbyt słabym jak na jej możliwości zaklęciem próbowała to wszystko wymieszać i rozdrobnić. Westchnęła słysząc upór w głosie brata. Popatrzyła na niego z uwagą. - Jak wam poszła praca domowa z Działalności? Wiesz, Élé, że nauczycielka z czeskiej wymiany przydzieliła ich do jednej grupy? Miało to na celu integrację z drugą osobą, poznanie jej... - krótko streściła, ale również i mogła wypytać jak im poszło. Sama wolała nie zdradzać siostrze, że po "odrabianiu własnej pracy domowej" z Emily to wróciła do domu pijana i Elijah musiał ją holować do pokoju, bo chciała wracać z powrotem na imprezę. Uśmiechnęła się uroczo, musnęła masę palcem, wychyliła się i pobrudziła elijahowy nos czekoladą.
Nie zdawała sobie sprawy, że jej rodzeństwo będzie aż tak żywo zainteresowane jej życiem uczuciowym. Ech, żeby jeszcze je miała! Wspomniała o owej randce bardziej w formie anegdotki i tego, że akurat idealnie wpasowywała się w temat ich pogawędki. Owszem, chciała sprawdzić ich reakcje i zobaczyć zdumione miny, ale nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Gdyby była to prawdziwa, planowana schadzka, to teraz prawdopodobnie oblałaby się rumieńcem, złapała Elaine za rękę, wybiegła z nią z kuchni i opowiedziała jej wszystko na osobności. Przed Elijahem chyba wolałaby ukryć pikantne szczegóły. Ale, że było, jak było... to tylko roześmiała się głośno w odpowiedzi. Odłożyła wszystkie kuchenne przybory, które akurat miała w ręku i odsunęła się na bok, by się nieco uspokoić. I ochłonąć. Co ma im powiedzieć? Nie zna odpowiedzi na żadne ich pytanie! - Ja... - zaczęła, ale nadal nie była w stanie wydusić słowa. Absurd tej historii ją przerastał. Właściwie dopiero teraz zdała sobie sprawę, co się naprawdę wydarzyło i jak to będzie brzmieć opowiedziane na głos. Czy żałowała tego wieczoru? Ależ nie! Mogła nawet pokusić się o stwierdzenie, że był to jeden z najlepszych wieczorów w jej życiu. Otarła łzy, wywołane atakiem śmiechu, wzięła głęboki wdech i spróbowała kontynuować - Ja... nie wiem - wzruszyła ramionami i zrobiła dramatyczną pauzę. Brakowało kurtyny i napisu "koniec aktu I". Na jej twarzy pojawił się szelmowski uśmiech. Gdyby teraz miała aparat i mogła zrobić im zdjęcie! A konkretnie: zdjęcie ich zaskoczonych min. Wróciła do swojego stanowiska, ale kompletnie zapomniała już o tym, co miała zrobić. Nie mogła się skupić i ciut się pogubiła. Rozkojarzenie wynikało z powrotu myślami do tamtego dnia i miejsca. Znów przed oczami stanął jej wyraz jego twarzy, gdy skomentowała jego trunek. Odkaszlnęła. - Zabijcie mnie, ale nie wiem, jak ma na imię. Ani kim jest. Nie przedstawiliśmy się sobie. Mówię serio - wypowiedziała te słowa siląc się na normalny, poważny ton. Wpatrywała się w kuchenny blat i bawiła się okruszkami, które na nim pozostały. - Dlatego nie nazwałabym tego randką, w żadnym wypadku - kontynuowała swoją opowieść - Poszłam do pubu Felix Felicis i... jakoś tak wyszło, że się do niego dosiadłam. Trochę porozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, a potem - zawahała się. Nie wiedziała czy im o tym powiedzieć, bo cała historia wybrzmi jeszcze bardziej głupio. No ale jednak to jej rodzeństwo, może im zaufać, a jeśli powiedziało się już A, to... - a potem nawet zatańczyliśmy - uśmiechnęła się pod nosem na to wspomnienie. Dawno tak dobrze jej się nie tańczyło, mimo wszystko. Ostatni raz chyba tylko z Ezrą, gdy organizowali sobie własne próby na Działalność Artystyczną. Odwróciła się od blatu i ponownie spojrzała na bliźniaki. Kolejny raz wzruszyła ramionami, robiąc przy tym minę "no hej, nic wielkiego, nudy". Wytarła ręce w fartuch i skrzyżowała je na piersi. - Tak więc wiem o nim tylko tyle, że mieszkał we Francji, potrafi tańczyć i jest cholernie wysoki - i cholernie przystojny, ale póki co tę subiektywną opinię zachowa dla siebie. Najprawdopodobniej nigdy więcej go nie spotka, więc próżno robić nadzieję Elaine, że będzie miała z kim chodzić na te potrójne randki. - O, no i jak Wam się podobają te zajęcia? - zapytała, szczerze ciekawa. Była pewna, że świetnie sobie radzą. Znała ich talent i możliwości. Byli wprost genialni, wszyscy. Czekała aż rozwiną ten wątek, ale nie wiedziała, co ma wziąć teraz w ręce i co przygotować, więc głosem skarconego dziecka i z niewinnym uśmiechem, skierowała się w stronę brata: - Eli, co ja miałam właściwie teraz zrobić? - on tutaj wszystkim zarządzał, musi ją poratować. Liczyła, że nie oberwie zaraz za karę mokrą szmatką. Muszą jej wybaczyć chwilowe zaćmienie mózgu i lekkie rozkojarzenie.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Przyjrzał się Éléonore badawczo, może z lekką dozą niepokoju, ale ostatecznie postanowił nie czepiać się jej zbytnio. Kimże był, by ją oceniać? Przecież niecałe pół roku temu utrzymywał korespondencję z nieznajomą dziewczyną o francuskim pseudonimie i na dodatek udał się z nią na spotkanie. Było to raczej fatalne w skutkach, ale u Élé było przecież na odwrót – wpierw go widziała, a dopiero potem miała poznawać. Sytuacja była inna i być może nie trzeba było się nią zamartwiać. – Czyli już się nie zobaczycie? – zapytał trochę rozczarowany. Choć był opiekuńczy wobec sióstr, lubił też romantyczne historie i był nieco zawiedziony, że ta miała zakończyć się tak szybko. Zwłaszcza, że pojawił się tam taniec, czyli coś, co przemawiało do niego lepiej niż niejedno słowo. – Mogłaś chociaż wziąć od niego wizbooka. Ten nowy wizzenger to wynalazek roku, o wiele wygodniejsze niż listy. I szybsze. Na pytanie Elaine cicho westchnął i wzruszył ramionami. Sam nie wiedział co miał myśleć o całym tym zadaniu domowym. Od samego początku był do niego negatywnie nastawiony i opuścił salon w podłym nastroju, ale... był moment kiedy zdawało mu się, że nawiązał z Cassem coś na kształt wątłej nici porozumienia? Tak cienkiej, że za chwilę pękła i rozpłynęła się w powietrzu... ale przecież istniała, cholera jasna. – Jakoś – odpowiedział zdawkowo – Jestem zadowolony ze zdjęć, Cass ma... interesującą twarz. Ale nie powiedziałbym, że to było przyjemne zadanie. Na pewno mniej przyjemne niż Twoje – puścił jej porozumiewawcze oczko. Czy Élé wiedziała w jakim stanie wróciła wtedy Elaine? Chyba nie. Dawno nie widział jej tak pijanej! A przy tym zdawało mu się, że poza tequilą zażywały coś jeszcze, choć nigdy tego nie skomentował. Nie miał jej za złe, no, może poza tym, że tak nieodpowiedzialnie się teleportowała zamiast po prostu wysłać mu patronusa. Ale wykład na ten temat miała już za sobą i nie było potrzeby, by teraz jej o tym przypominać. – Zajęcia są w porządku, ostatnio robiliśmy rzeźbę, zużyłem całe mnóstwo wolnej woli żeby nie napchać Cassowi gliny do ust żeby zamknął się już na zawsze. – powiedział całkiem serio, po czym się zreflektował – oj, żartuję. Mamy bardzo ładną nauczycielkę. Wydaje mi się, że kojarzę ją z branży fotograficznej – mogę się założyć, że jest modelką i widziałem jakąś kampanię, w której brała udział. Zajął się przygotowywaniem formy na ciasto – wyłożył ją papierem i położył na blacie, by zaraz przejąć od starszej siostry miskę i przelać jej zawartość do środka. Potem włożył ciasto do pieca i zerknął na zegarek. – Czekać – odpowiedział po chwili – Wiecie co, w ogóle te Czeszki to takie... całkiem ładne. Zwłaszcza jedna. Chciałem zaprosić ją na kawę, ale ostatnio ostentacyjnie nazwała mnie kolegą i sam już nie wiem. – mówiąc, krzątał się po kuchni, sprzątając bałagan jaki narobili przy przygotowywaniu masy na ciasto.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
W pomieszczeniu rozległ się głośny jęk zawodu, gdy okazało się, że siostra nie zna imienia mężczyzny, z którym niejako była na spontanicznej randce. To była naprawdę wielka szkoda i wyraźnie okazywała rozczarowanie mimiką. Smutno wygięte usta, zrezygnowanie w oczach. Mimo wszystko wyłapywała każdy szczegół z jej opowieści. Czyżby Francuz? Elijaha ciągnęło niegdyś do Francuzki, a z jej własnego towarzystwa to chyba Nathaniel miał coś wspólnego z tym krajem. Czyżby Swansea gustowali w romantycznej Francji? Oj nie, ona wolała kogoś z sąsiedztwa, a mianowicie pewnego Fairwyna... - Powinnaś iść jeszcze raz do tego pubu i o tej samej porze najlepiej. Wtedy istnieje prawdopodobieństwo, że znów go spotkasz i będziesz mogła zapytać go jak ma na imię. Jak to tak bez wizbooka? Eli ma rację, wystarczyłoby kilka pomniejszych informacji, aby go jakoś zlokalizować na wizbooku. - zaproponowała pewne rozwiązanie licząc, że któregoś dnia siostra zwoła ich na rozmowę i wtajemniczy w godność mężczyzny, który ewidentnie wpadł w oko najpiękniejszej ze wszystkich dziewcząt rodu Swansea. Westchnęła z rozmarzeniem, podzielając gust siostry. Wysocy... dobrze tańczą... romantyczny akcent... Za mało informacji, tak bardzo tego żałowała. Posłała bratu buziaka, aby nawet nie próbował wtajemniczać Éléonore w jej ostatnią teleportacyjną wpadkę. Spaliłaby się ze wstydu! Nie chciała podpadać Élé, bo ta uważała ją bardziej za niewinną i grzeczną siostrzyczkę, a przecież Elaine potrafiła odświętnie zrelaksować się w mniej popularne sposoby. To była tylko tequila i tylko niegroźny eliksir. Fakt, że się upiły i potem znalazł je Nate... Zdecydowanie wolała wrócić do tematu tajemniczego adoratora Éléonore, piekącego się brownie i wzroku brata. Wywróciła oczami w bardzo wymowny sposób, gdy znów robił przytyki w kierunku Cassiusa. Jak ich znała, ten drugi nie pozostałby dłużny, a więc już nie stawała w obronie kuzyna widząc, że to z góry skazane na niepowodzenie. Przytrzymała się nowiny, iż uznał jego twarz za interesującą i cokolwiek to znaczyło, było bodajże pierwszym pozytywnym wydźwiękiem, jaki usłyszała od brata na temat Cassiusa. - Profesor Fikus, tak? Wygląda bardzo młodziutko tak jak profesor Jones. Oh, mają już swoich fanów w młodszych rocznikach. - skomentowała i wytarła dłonie o serwetkę. Siedziała sobie wciąż beztrosko na blacie, jednak gdy Elijah zaczął się krzątać, zeskoczyła na podłogę i na boso podeszła do brata. Objęła go w pasie, przytuliła policzek do jego ramienia. Spontaniczne przytulenie, które musiała zorganizować już i natychmiast. Skinęła ręką w kierunku Éléonore, aby dołączyła swoimi ramionami. Przymknęła oczy, ciesząc się ciepłem i zapachem bliźniaka. Kochała go nad życie. - Nie sugerowałabym się tym nazewnictwem. Spróbuj ją zaprosić a nuż się uda. Moglibyście przyjść do kawiarni "Pod hibiskusem". - zasugerowała, mówiąc to z zamkniętymi oczami. - Myślę, że się zgodzi. Jesteś naprawdę przystojny, popularny, inteligentny, wysportowany... w ogóle Élé, ty słyszałaś, że ten pan tutaj urządził Krukonom jakiś apokaliptyczny trening quidditcha? - podniosła wzrok na siostrę, ale nie odrywała policzka do ramienia brata. Gdzieżby śmiała! Jeszcze nie skończyła przytulać. - Wypluwaliśmy płuca, ale i tak wszyscy go kochają.
Nawet nie wpadła na pomysł z wizbookowym stalkingiem. Czy on w ogóle korzystał z takich wynalazków? Szczerze w to wątpiła. Wychwyciła nutkę rozczarowania w głosie swojego brata, a przy tym sama poczuła, że faktycznie trochę zawaliła sprawę. Nie narzekałaby, gdyby miała okazję powtórzyć tamten wieczór. Mogła zapytać o imię. Ale on też mógł, na Merlina. Widocznie nie chciał. Trudno, wraca do rzeczywistości, a tamto spotkanie potraktuje jak nietypową przygodę. Pomysł Elaine z ponownym wybraniem się do Felixa nieco ją rozbawił. - Bez przesady! To tylko dziwna, barowa historia - w odpowiedzi machnęła niedbale ręką, śmiejąc się krótko. Wzięła do ręki książkę kucharską, z której korzystali. Zaczęła na nowo wertować jej stronice. Była to swego rodzaju ucieczka przed wzrokiem rodzeństwa, bo gdyby teraz wpatrywali się w nią uważnie, pewnie dostrzegliby lekkie rumieńce na jej twarzy. Swansea, ogarnij się! Owszem, Éléonore nic nie wiedziała o tym incydencie z udziałem jej młodszej siostry. Ale czy istnieje cokolwiek, co zmieniłoby jej postrzeganie względem bliźniaków? Nieważne, co odwalą. Jest zdolna wybaczyć im wszystko i do wszystkiego podejść wyrozumiale. Nie jest ich matką (choć czasem tak się zachowuje). Kiedy mają się wyszaleć, jeśli nie teraz? Wyjazd na studia zmienił trochę jej kąt widzenia. Z uwagą i nostalgią słuchała ich opowieści o zajęciach w Hogwarcie. Chciałaby znów tam się znaleźć. - Eli, głupku! - rzuciła w stronę brata, gdy wspomniał o glinie i o Cassiusie. Siliła się na poważny, oburzony ton, jednak nie mogła powstrzymać ogromnego rozbawienia. Bądź co bądź, brzmiało to zabawnie. Ech, dzieciaki. - O jejku, spore zmiany w kadrze. Został ktoś w ogóle ze starych nauczycieli? - miała wrażenie, że sto lat temu zakończyła swój etap nauki. Nie kojarzyła żadnego nazwiska, o którym wspomnieli. Gdyby teraz wpadła do Hogwartu w odwiedziny, pewnie nikt by jej nie kojarzył. Poza Ezrą... - A kto jest teraz opiekunem Ravenclaw? - zapytała. Odłożyła przepiśnik na półkę, gdzie jego miejsce. Już kończą przygotowanie ciasta, nie będzie im zatem potrzebny. A lepiej, żeby się nie zniszczył. Bardzo była zadowolona z faktu, że już nie ma nic do roboty i niedługo zjedzą ten pyszny wypiek. Oby nie wyszedł zakalec. Ale to już Elijah tego dopilnuje. - Ładna Czeszka? - powtórzyła słowa brata i wyszczerzyła się do niego. Czyżby w końcu jakaś sensowna dziewczyna zawróciła w głowie młodemu Swansea? Chłopak był w trudnym położeniu: popularny, przystojny, z dobrego rodu, w dodatku kapitan drużyny. Wzdychało do niego pewnie tuzin dziewczyn, tylko jak w takim tłumie dostrzec tę wyjątkową i sensową? - Elaine ma racje. Jeśli Ci zależy, to działaj - poparła słowa siostry. Odpowiedziała uśmiechem na jej zapraszający gest. Odwiązała ubrudzony fartuch i odłożyła go na blat. Podeszła do rodzeństwa i wtuliła się w nich. Ach, jakie to było przyjemne uczucie. Jak za dawnych czasów. Tylko tym razem to Eli był najwyższy. - Czy panna Czeszka wie, że z Ciebie taki Kapitan bez skrupułów? - zażartowała w stronę brata i puściła oko do Elaine. Lubiła się tak z nimi droczyć. I z całego serca życzyła im jak najlepiej. Nie tylko w sferze uczuciowej.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Na wspomnienie o profesor Jones zacisnął nieco usta. Unikał jej – nie chodził na jej lekcje (choć nigdy nie ciągnęło go do wróżbiarstwa), schodził z oczu na korytarzu i w ogóle starał się nie rzucać jej w oczy. Wszystko przez to, że podczas towarzyskiego meczu na Saharze, dość brutalnie sfaulował kobietę, która wisiała wtedy na obronie. Zachował się wtedy jak skończony kretyn, zupełnie niepodobnie do samego siebie, a na dodatek zaatakował osobę, która okazała się być nauczycielką. Co gorsza! Nie obraziła się wtedy na niego. Po kilku ostrzejszych słowach, zupełnie mu odpuściła, co było chyba gorsze od pucowania pucharów w izbie pamięci... April Jones chyba nie miała mu za złe tamtego wybryku, ale jemu było w jej obecności tak bardzo wstyd, że nie potrafił się przełamać. – Alexander Voralberg, nowy nauczyciel zaklęć. Ma bardzo praktyczny podejście do przedmiotu. – oblizał łyżkę, którą nagarniał ciasto do formy. W myślach przywoływał ostatnie zajęcia i swoje nieszczęsne aquamenti. Może nie poszło mu wtedy dobrze, ale nie była to przecież wina nauczyciela – Voralberg zrobił na nim całkiem dobre wrażenie. – Wygląda interesująco, chętnie zrobiłbym mu zdjęcie. Myślicie, że to nie wypada zapytać nauczyciela o sesję zdjęciową? – zastanowił się głośno. Facet wyglądał jak model; ba, lepiej, bo kiedy się na niego patrzyło, odnosiło się wrażenie, że ma spory bagaż doświadczeń. A to przecież właśnie życiowe historie odzwierciedlone w wyrytych na twarzy zmarszczkach, czyniły zdjęcia najbardziej interesującymi. Machnął ręką na te wszystkie komplementy. Za dużo tego było, stanowczo za dużo. Zrobiło mu się głupio. Zamiast cokolwiek powiedzieć, pokiwał głową, dając siostrze tym samym znać, że hibiskus to rozsądne rozwiązanie i powinien ją tam zaprosić. – Wie, była na nim. Ale chyba nie chcę rozmawiać o tym treningu, pasmo porażek. – przyznał nieco ciszej, niby to łaskawie pozwalając się przytulać, a jednocześnie ciesząc się całym sercem z bliskości obu sióstr. – Oby następne poszły lepiej, bo jeśli Krukoni nie wezmą się za siebie, puchar znowu przejdzie nam koło nosa.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Przytulała policzek do braterskiego ramienia i słuchała melodyjnego głosu Éléonore. Czuła się przy nich wyśmienicie, zwłaszcza, że z piekarnika dochodziły smakowite zapachy. Zastanawiała się za ile czasu przybędzie tu Faworek zainteresowany interwencją młodych w kuchni i po jakim czasie ogłosi reszcie Swansea, że jest ciasto do zjedzenia. A we troje sobie poradzą z brownie, choć rozważała czy aby nie uszczknąć kawalątka dla Gabrysia i Cassiusa. Nie wspominała jednak o tym na głos, nie chcąc naprzykrzać się już bratu wymianą imienia mniej lubianego przezeń kuzyna. Musiała pogodzić się z niewiedzą dotyczącą potencjalnego adoratora Élé. Gdyby chociaż znała imię (nie wspominając o nazwisku) albo miała jego zdjęcie to mogłaby coś zdziałać. Lubiła przeglądać cudze wizbooki, choć ostatnio go zaniedbała przez bujanie w obłokach i upijanie się alkoholem w towarzystwie Emily. - Całkiem przystojny z niego nauczyciel. - skomentowała chwilę po tym, gdy siostra objęła ich oboje. - Gdybym nie była zadurzona to pewnie bym do niego westchnęła. - przyznała na głos rodzeństwu, jako, że nigdy nie ukrywała swoich fatalnych zauroczeń. Zazwyczaj kierowanych ku nieodpowiednim osobom, ale skoro teraz w jej głowie majaczyła tylko jedna osoba, to zadurzenie się w profesorze Voralbergu nie powinno jej grozić. - Trzeba wybadać teren u psora. Organizuje godzinę wychowawczą Krukonom to wtedy można wywęszyć czy jest otwarty dla młodszych czy jednak należy do sztywniaków typu psora Pattona Craine. Ten został, Élé. - dopowiedziała i zaczerpnęła powietrza zabarwionego słodkim zapachem ciasta i rodzeństwa. - Będzie dobrze. Uda nam się. Nie przejmuj się, bo będziemy musiały z Élé się za ciebie zabrać. - pogroziła mu i zerknęła na siostrę pojednawczo, bo chociaż nie kryło się za tym nic szczególnego, to wiedziała, że w razie czego wymyślą sposób na zrelaksowanie ich Eliego. Jakieś trzydzieści minut później brownie było gotowe, o czym poinformował ich skrzekliwym głosem piec. Nim Faworek zdołał wywęszyć ich i ogłosić wszystkim Swansea w promieniu pięciu kilometrów (czyli w sumie cała rodzina) o cieście do zjedzenia, cała trójka rodzeństwa zaszyła się w salonie z dużymi kawałkami ciepłego brownie. Miły, ciepły wieczór we własnym towarzystwie było warte zapamiętania. Powrót Éléonore został uczczony w słodki sposób.
|zt x3
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Denerwował się. Sam nawet nie wiedział czemu. Czyżby? Och, no dobrze, wiedział doskonale. Późniejszym popołudniem czekała go impreza urodzinowa Nancy i Yuuko, na którą postanowił się wybrać w ramach kapitańskiej solidarności, a on, choć miał przecież całą masę czasu, od rana chodził jak nakręcony. Przysypiający na łóżku Meowzart leniwie obserwował jak krąży po pokoju, nie potrafiąc znaleźć sobie miejsca i zajęcia. Do ciemni nawet nie zaglądał, wiedział, że nie potrafiłby dziś należycie skupić się na zdjęciach. W końcu doszedł do wniosku, że jeśli dalej będzie tutaj siedział, niechybnie zwariuje, zajrzał więc do szafy, wziął w garść kilka krawatów i tak wyposażony, zapukał do drzwi pokoju siostry, by po chwili ciszy ostrożnie zajrzeć do środka. Pusto. Zapewne była więc na dole... o ile Riley znów nie porwał mu siostry sprzed nosa. Energicznie zszedł po schodach na dół, omijając stopień, który nie tylko trzeszczał, ale i miał tendencję do znikania, zajrzał do salonu i ostatecznie skierował się do kuchni, licząc, że chociaż tam znajdzie którąś z żeńskich przedstawicielek ich rodu. Potrzebował rady, a do tego najlepsze było przecież kobiece oko. — Tu jesteś — zakomunikował cicho swoją obecność, dostrzegając w kuchni znajomą sylwetkę Elaine. Ucieszył się, że to właśnie ją znalazł, jej obecność była mu teraz najbardziej potrzebna. Dopinając po drodze kilka guzików koszuli, podszedł do bliźniaczki i ucałował jej policzek na powitanie. Nie zauważył, że koszulę zapiął krzywo, a mankiet był nierówno wywinięty i układał się nieładnie przy zgięciu łokcia. Nie potrafił się dziś należycie skupić. — Który? — zapytał, unosząc rękę z krawatami: błękitnym, granatowym i czarnym. Jako Krukon z wieloletnim stażem, przywykł już do błękitów i czuł się w nich najbardziej komfortowo.
Najwyraźniej bliźnięta chodziły zdenerwowane w tym samym czasie choć z zupełnie różnych powodów. Od ostatniej godziny próbowała zająć czymś swoje myśli, a więc wzięła za pazuchę swój szkicownik i rozłożyła się w kuchni, gdzie Faworek od razu przysunął jej duży kufel z gorącą czekoladą. Słońce padało idealnie na miejsce, w którym siedziała oraz na stronę, w której szkicowała coś co docelowo będzie profilem Rileya. Nie wiedziała, że Elijah jest w domu, bo ostatnimi czasy non stop się mijali. Podniosła głowę znad kartki i uśmiechnęła się do brata, gdy przyniósł ze sobą zapach swojej wody kolońskiej, co od razu dostarczyło jej wielu informacji. - Randka? - zapytała, bowiem choć wiedziała o imprezie puchonów to nie miała pojęcia czy się wyrobi. Szczerze mówiąc nie miała nastroju na żadną zabawę, a więc nim jeszcze przyznała się sama przed sobą to wiedziała, że złoży dziewczynom życzenia nazajutrz, a Skylera przeprosi przy najbliższej okazji. Wstała od blatu i podniosła jedną część krawatu, aby się jej przyjrzeć. - Do twoich oczu błękitny, podkreśla ich kolorystykę. - oznajmiła z lekkim uśmiechem i sięgnęła dłońmi do guzików jego koszuli. - Meowzart ci ją zapinał? - tak to było, że nawet pomimo wątpliwego nastroju to obecność bliźniaka koiła. Odpięła wszystkie guziki jego koszuli i zapięła je od nowa, starannie i zgrabnie. Strzepnęła z jego ramienia kilka włosków sierści i posłała chłopakowi bardzo ciepły uśmiech. Ktoś się tutaj chyba denerwował i nie dało się tego nie zauważyć.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Zerknął przelotnie w jej szkicownik, nie rozpoznając w szkicowanej twarzy docelowego modela. Zresztą możliwe, że nie przyjrzał się dobrze, starał się nie gapić na jej prace bez pozwolenia bo wiedział, że nie lubi żeby ludzie oglądali je, gdy te są jeszcze niedokończone. Perfekcjonizm był jedną z cech, które bezsprzecznie ze sobą dzielili. — Hmm... — odpowiedział mruknięciem na jej pytanie, nie potrafiąc zdecydować się na jakąś odpowiedź... albo raczej nie potrafiąc wypowiedzieć prawdy na głos, gdyż ta była inna niż sobie tego życzył. — Nie do końca — przyznał po krótkim zastanowieniu. Randka byłaby wtedy, gdyby i druga strona była jej świadoma, on zaś po prostu liczył, że wpadnie na osobę, którą na takową randkę najchętniej by zabrał. To właściwie było nawet bardziej stresujące, bo skoro nie padło ani pytanie, ani odpowiedź, nie miał pewności, że ta osoba jest nim zainteresowana. — Zamierzam zajrzeć na urodziny Nancy i Yuuko, liczę, że... — zawiesił na siostrze spojrzenie i zreflektował się szybko — ...pogratuluję jej objęcia pozycji kapitana Puchonów. — Dokończył niezgodnie z prawdą. Zapewne głupio, bo przecież zawsze wiedziała kiedy zmyśla, tak jakby miała w głowie jakieś magiczne urządzenie pozwalające jej to wykrywać. Na szczęście zwykle działało w obie strony. To nie tak, że chciał ją okłamywać, właściwie poczuł się z tym fatalnie, ale po prostu... wiedział, że Elaine martwi się jego sercowymi problemami. Czy powinien wprowadzać ją wobec tego w szczegóły, skoro już na samym początku tego... czegokolwiek co zaszło między nim a Moe w zamku, coś poszło mocno nie tak? Uśmiechnął się na jej słowa, a kiedy spojrzał w dół, zatrząsł się od krótkiego śmiechu. Rzeczywiście z jego ubiorem nie tak było dosłownie wszystko i gołym okiem było widać, że bujał w obłokach. — A może bez krawatu, może krawat to przesada... — mruknął sam do siebie, kiedy zajęła się zapinaniem guzików. — A Ty? Nie chcesz iść ze mną? — „ostatnio nigdzie razem nie wychodzimy”, zdawało się mówić jego spojrzenie. Oparł się tyłkiem o kant kuchennego blatu i zajął się poprawianiem lewego mankietu koszuli.
Ostatnio zmieniony przez Elijah J. Swansea dnia Pon 4 Maj - 10:10, w całości zmieniany 1 raz
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Odnosiła silne wrażenie, że nie mówi jej wszystkiego. Znała jego mimikę na tyle, aby wyłapać to drgnienie kącika ust, gdy wydawało się, że coś miał na końcu języka. Dopytałaby, ale... nie chciała na niego naciskać. Skoro czegoś jej nie mówi to musi mieć ważny powód, a jego uczucia szanowała. Od pamiętnej awantury w jego pokoju starała się nie zachowywać zbyt histerycznie. Potwierdził jej podejrzenia tym zawieszeniem głosu i popatrzeniem prosto w jej oczy. Zacisnęła usta, bo przecież wiedział, że i ona wie, że jednak to było zasłoną dymną, która ma zataić przed nią jego prawdziwe oczekiwania wyjścia na urodziny dziewcząt z Huffelpuffu. Poprawiła guzik przy jego kołnierzyku i na moment oparła dłoń o jego bark. - A ja liczę, że uda ci się osiągnąć twój cel i że mi się nim pochwalisz po wszystkim. - tutaj uśmiechnęła się do niego ciepło, bowiem nie chciała go ciągnąć za język za mocno. Za bardzo była zestresowana ostatnimi wydarzeniami, aby teraz z Elijaha wyciągać informacje. Miała pewność, że udałoby się jej dowiedzieć o co tak naprawdę chodziło, ale nie chciała psuć mu humoru przed imprezą. Postarała się, aby brzmieć tak, jakby nawiązywała do tego ukrytego celu wyjścia na imprezę, a nie do pogratulowania Nancy posady kapitana. - Zostawmy krawat, elegancja zawsze jest mile widziana. - zasugerowała i na moment przymknęła oczy, gdy w jego propozycji wykryła inne niewypowiedziane na głos rzeczy. - Ja... - ta świadomość, że czytał z niej jak z otwartej księgi nawet gdy panowała nad metamorfomagią sprawiała, że od razu porzuciła plan omijania prawdziwego powodu szerokim łukiem. Westchnęła i dopięła ostatni guzik. - Szczerze... to nie mam humoru na imprezy czy jakieś wyjścia towarzyskie. - wzruszyła ramionami, aby niejako to zbagatelizować. - Zostanę dzisiaj w domu. - a miała zwyczaj co drugi wieczór wychodzić a to na kawę do Emily a to do Rileya, od którego czasami wracała na następny dzień. Przesunęła palcami po szkicowniku i starała się wyrwać z tych okowów odwlekanego dziś przygnębienia. - Złożę dziewczynom życzenia w poniedziałek, a ty masz siostrzany nakaz bawienia się na całego. - wygięła usta w uśmiechu i przeniosła na niego wzrok. Nie musiał jej mówić, czuła, że ten wieczór miał dla niego znaczenie.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Poczuł palący wstyd, a skóra głowy zaswędziała, sugerując, że intensywna żółć chce przeprowadzić ekspansję terytorialną na jego fryzurze. Nie pozwolił jej na to, potarł delikatnie znamię na karku, jak zwykle kiedy miał problem z panowaniem nad swoim ciałem i ostatecznie odzyskał kontrolę, zanim zdążył ją w ogóle stracić. Im był starszy, tym lepiej sobie z tym radził – choć, tak czy inaczej, emocje rozlewały się na nim jak farba znacznie częściej, niż by sobie tego życzył. Jej uśmiech jak w lustrzanej tafli odbił się na jego twarzy, podnosząc go na duchu i pozwalając przestać myśleć o swoim podłym przemilczeniu. Skinął delikatnie głową, oświadczając tym samym, że obiecuje się pochwalić – bo choć bał się, że jej się to nie spodoba, nie potrafiłby dłużej trzymać przed nią sekretów. A kto wie, może po dzisiejszym wieczorem będzie w końcu wiedział na czym stoi? — Widzę... — mruknął ze zmartwieniem, majstrując przy krawacie, sprawnie zawiązując go w perfekcyjny supeł. Po latach noszenia mundurku miał wprawę, zwłaszcza że wrodzony perfekcjonizm nie pozwalał mu na żadne odchylenia od normy, nawet w najbardziej leniwe dni. Jaśniejszy krawat szybko został zawiązany i tym samym dopełnił poprawionego przez Elaine stroju, sprawiając, że wreszcie wyglądało tak jak należał. A mimo to nie uciekł, nie odszedł do własnych spraw, nie ruszył się nawet na milimetr. Wpatrywał się w nią badawczo, słuchając jej słów i choć starała się, by zabrzmiały możliwie beztrosko, z każdym kolejnym miał coraz gorsze przerzucia. — Hmm... — zerknął na zegarek i odnotował, że ma jeszcze trochę czasu, odwrócił się więc i zamiast odejść, sięgnął po czajnik, który zaczął napełniać wodą — imbirowa mątwa czy wiśniowy gryf? — zapytał z uśmiechem czającym się w kącikach ust. Nie zamierzał jej teraz zostawić, kiedy siedziała tu smutna i sama. A herbata była przecież lekiem na każdy problem. Zajrzał do szafki i wyciągnął z nich dwa łabędzie kubki, które od spodu podpisane były ich imionami. Z zaskoczeniem odkrył, że w tym należącym do niego znajdowała się pisanka, którą z zadowoleniem z niego wyciągnął i położył na blacie, by potem dołączyć ją do kolekcji. — Mam dość tego, że ostatnio wcale nie rozmawiamy — powiedział z bezpośredniością i szczerością, jakiej chyba sam się po sobie nie spodziewał. Nachylił się nad szufladą, przeszukując jej zawartość w poszukiwaniu odpowiedniej torebeczki z herbatą. — Coś się stało... i ja nie wiem co... i to straszne, Iskierko. Przeraża mnie to. — Oderwał wzrok, który do tej pory uparcie wbijał we wszystko w co tylko się dało i podniósł go w końcu na nią; wspomniany strach odbijał się w nim bezsprzecznie, mieszając się z błękitnym oceanem troski.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Oparła się o stół i myślała, że Eli zaraz wyjdzie i pogna na wyczekiwaną imprezę. Przekrzywiła nieznacznie głowę, gdy jednak został czym sprawił jej w pewnym sensie ulgę. Przez ostatnie miesiące zbyt wiele razy oglądała jego pospieszne kroki, a przecież sama niejednokrotnie nie miała czasu nawet na wypicie wspólnej herbaty. - Imbirowa mątwa. - odparła i ostatecznie zamknęła swój szkicownik. Zbierała się, aby coś powiedzieć i poruszyć gnębiące jej tematy, ale głos ją zawodził. Wybierał się na imprezę, będzie się świetnie bawić (miała taką gorącą nadzieję), a zarzucanie go teraz swoimi smutkami wydawało się jej nie na miejscu. Tak jak każdego dnia, gdy się mijali albo po powrocie do domu byli tak zmęczeni, że nie było sił na dłuższą rozmowę. Gdy poruszył problem, który się między nimi nawarstwiał od dłuższego czasu z jednej strony poczuła ulgę, że on to zrobił, a z drugiej gorycz, że nie ona. - Wiem. - zabrzmiała tak samo jak on sprzed chwili. Skrzyżowała z nim spojrzenie, a w jej własnych czaił się przepełniony zmęczeniem smutek. - To nie tak powinno wyglądać. - jej metamorfomagia może z wiekiem odrobinę się uspokoiła, ale to nie znaczy, że lepiej nad nią panowała. Końcówki jej włosów już skręcały się i walczyły o jednolity kolor. Ni stąd ni zowąd ta odległość między nimi zaczęła ją drażnić, więc odepchnęła się od stołu i podeszła bliżej, naprzeciw brata. Oparła dłoń o szafkę i zbierała słowa, aby ubrać w nie swoje myśli. - Przepraszam, Eli. Miałeś ciężki czas i chciałam, żebyś najpierw się wyciszył po tym wszystkim... - a miała na myśli oczywiście jego zerwanie z Pandorą. Już wtedy działo się coś nie tak między nimi, ale wówczas zrzucała to na emocje - oboje byli zakochani po uszy i spędzali czas ze swoimi połówkami. - A potem zajęłam się wieloma innymi rzeczami i problemami zamiast skupić się tylko na tobie. Nie chciałam, żeby tak wyszło. - szukała (i znalazła) winy w sobie, bo przecież nie uważała, aby Elijah popełnił gdzieś jakikolwiek błąd. W czasie ferii zimowych była tak bardzo zmęczona wszystkim, że niemalże pokłóciła się z Rileyem o głupotę. - Myślę, że musimy spędzać ze sobą więcej czasu. Tak jak zawsze. - podniosła nań wzrok, gdy zdała sobie sprawę, że przez dobre kilka minut wpatrywała się w mankiet jego koszuli zamiast prosto w jego niebieskie tęczówki. Oglądanie w nich strachu sprawiało jej fizyczny ból. Była przekonana, że czuła to, co on. Ciężko było jej określić jednolity powód przez który się od siebie oddalili, ale to była niczym zadra, która z każdym dniem rosła i sprawiała więcej bólu. Bliźnięta Swansea zawsze byli nierozłączni i nawet jeśli już dorośli to nie powinni być od siebie tak daleko jak to jest teraz.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Widział w niej odbicie własnych uczuć; nawet zmęczenie, które do tej pory nie miało miejsca na jego twarzy, teraz pojawiło się na niej w pełnej krasie, upodabniając go do bliźniaczej siostry. Współodczuwał? Możliwe. Albo to wspomnienie o wydarzeniach z lutego sprawiło, że poczuł się nieznacznie gorzej – trochę tak jak wtedy. Westchnął i na moment zacisnął wargi, schylając się po imbryk, a potem nasypując do niego dokładnie odmierzoną mieszankę imbirowej mątwy; widać po nim było, że trawi w sobie jej słowa. W końcu pokręcił głową. — Wina leży po obu stronach — stwierdził, choć ton jego głosu sugerował raczej, że bardziej po jego. — Ja też powinienem był mniej użalać się nad sobą, a bardziej zwracać na Ciebie uwagę. Ludzie zrywają, związki się kończą, to nie koniec świata. Starał się zabrzmieć beztrosko; wzruszył nawet ramionami, by wzmocnić ten efekt, ale minę miał mało przekonaną. Denerwowała go pustka, jaką czuł w sobie jeszcze na długo po odejściu Pandory. Pustka, którą w pewnym sensie czuł nawet teraz, choć w znacznym stopniu wypełniło ją wszystko to, co wydarzyło się między nim i Morgan. Wiedział, że to głupie, czuł, że nie powinien pozwalać na to, by tak mocno go to dotykało, a jednak – nie potrafił nic z tym zrobić. Może to natężenie miłosnych zawodów sprawiało, że coraz gorzej sobie z nimi radził? Skinął głową, całkowicie się z nią zgadzając. A skoro mieli spędzić czas razem, to ten przy kubkach wypełnionych herbacianym naparem wydawał mu się najlepszą możliwą opcją. — Więc... coś się stało? Czy to po prostu gorszy czas? — widział, że chodziła jak struta, nie był ślepy, dostrzegał to nawet jeśli nie rozmawiali ze sobą zbyt wiele. Bał się zapytać, bo nie wiedział co zrobić z możliwą odpowiedzią. Niedawno minęła „rocznica” wydarzeń w labiryncie, może to myśl o tym tak ją dobijała? Druga możliwa opcja zdawała mu się jeszcze gorsza. Zmarszczył brwi i zawahał się, ale postanowił wyrazić swoją obawę na głos. — Czy to Riley? Bał się, że odpowie twierdząco, bo w odwecie musiałby bardzo poważnie z nim porozmawiać. Fairwyn i tak działał mu na nerwy. Ich relacja była jedną wielką sinusoidą, w każdym razie od momentu kiedy zaczął kręcić się wokół jego siostry. Raz odnajdywał w sobie sympatię do swojego jeszcze-nie-szwagra, raz budziła się w nim zupełna niechęć, złość i zazdrość. Trening pod wierzbą bijącą zostawił ich w tym dołku, z którego nie potrafił jak dotąd wyjść. Czajnik zagwizdał, więc odwrócił się na moment, zdjął go z italianki i poczekał chwilę aż woda przestanie wrzeć. Dopiero wtedy zalał nią nasypaną do dzbanka herbatę, zaciągnął się jej niewyraźnym jeszcze zapachem i przykrył imbryk wieczkiem, by pozwolić jej się zaparzyć. Oparł się łokciem o blat stołu, oparł brodę na ręce i wpatrzył się w siostrę, gotów wysłuchać wszystkiego co ma do powiedzenia.